- Opowiadanie: Edward Pitowski - Grzebiąc paznokciem w zabliźnionej ranie

Grzebiąc paznokciem w zabliźnionej ranie

Tekst w skró­co­nej wer­sji wy­sła­ny swego czasu do Ma­ga­zy­nu Hi­ste­ria. Nie­dłu­go potem ma­ga­zyn za­koń­czył dzia­łal­ność więc może nie świad­czy to za do­brze o tym tek­ście :).

W każ­dym razie roz­bu­do­wa­łem go do wy­mo­gów kon­kur­so­wych i tym razem to chyba fak­tycz­nie jest hor­ror.

Dzię­ku­ję bar­dzo oidrin, która be­to­wa­ła tekst w skró­co­nej wer­sji.

Bar­dja­skier, ce­za­ry­_ce­za­ry, Milis ser­decz­ne ukło­ny w Waszą stro­nę za prze­brnię­cie przez ca­łość tek­stu i zna­czą­ce go uspraw­nie­nie :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Grzebiąc paznokciem w zabliźnionej ranie

Teraz

 

Po­wie­dział, że jeśli tu przyj­dę, to ją ura­tu­ję.

Idę od kilku go­dzin, w bucie chlu­pie krew, przez zdar­tą skórę boli stopa. W ustach su­chość, w żo­łąd­ku zimny ka­mień głodu. Stary dąb, który mijam, mówi, bym szedł dalej. Słu­cham go, choć pra­wie na pewno nie ist­nie­je. To omam, jedno z wi­dzia­deł, do któ­rych zdą­ży­łem się już przy­zwy­cza­ić.

Wspie­ram się na pro­wi­zo­rycz­nej lasce z gru­bej ga­łę­zi. Czu­cie w sto­pie stra­ci­łem wczo­raj, w resz­cie koń­czy­ny przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi. Je­stem prze­ko­na­ny, że od ko­śla­we­go chodu zła­ma­łem nogę. Myślę, by wbić w mię­śnie nóż i zo­ba­czyć, czy coś po­czu­ję, ale zaraz kręcę głową. Muszę prze­cież dojść do celu, a to na pewno nie po­mo­że.

W ciem­no­ści lasu do­strze­gam po­ru­sze­nie. Za­trzy­mu­ję się, świe­cę czo­łów­ką, pa­trzę z za­cie­ka­wie­niem, bo od­by­wa się tu ka­me­ral­na de­struk­cja, mały ko­niec świa­ta, świę­ty sa­kra­ment śmier­ci.

Szczu­ry szar­pią­ce ciało mar­twe­go rysia. Żar­łocz­ne, łap­czy­we, małe okrut­ni­ki. Dwa zdo­bycz­ne palce, które nie są moimi, pul­su­ją i wpy­cha­ją do głowy myśl, że to wy­jąt­ko­wo pięk­na rzecz, może nawet naj­pięk­niej­sza, jaką wi­dzia­łem w ostat­nim cza­sie.

Szczu­ry wcale się mnie nie boją. Może to zła ener­gia tego miej­sca? Jeden z gry­zo­ni prze­krzy­wia nawet łepek w moją stro­nę, gdy mnie za­uwa­ża.

– Pi, pi, pi – za­chę­ca szczur. – Idź tam, tylko tak ją ura­tu­jesz.

Idę więc. Zo­sta­wiam gry­zo­nie i ich ucztę i myślę o nożu, je­dy­nej broni, jaką ze sobą za­bra­łem. Nie uży­wa­łem jej za czę­sto. Za­zwy­czaj od­bie­ra­łem życie na inne spo­so­by.

 

Kie­dyś

 

Tak jak, wtedy gdy pa­trzy­łem, jak Piotr N. od­cho­dzi, ga­piąc się na mnie wy­ba­łu­szo­ny­mi ocza­mi, nie­umie­ją­cy­mi zro­zu­mieć, że ga­śnie i zaraz go nie bę­dzie.

Wzią­łem jego dłoń w swoją. Mia­łem rę­ka­wicz­ki, ale to dalej była jakaś forma do­ty­ku.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze – skła­ma­łem. – To zaraz minie i bę­dziesz czuł się w po­rząd­ku, bo je­steś bar­dzo do­brym czło­wie­kiem – kła­ma­łem dalej, bo prze­cież wcale taki nie­ska­zi­tel­ny nie był. Miał sła­bość do al­ko­ho­lu i nar­ko­ty­ków, lubił leki uspo­ka­ja­ją­ce w nad­mia­rze. Kła­mał, oszu­ki­wał, zwo­dził. I na każ­dej de­le­ga­cji ko­rzy­stał z usług pro­sty­tu­tek, choć w domu cze­ka­ła na niego żona.

To oczy­wi­ście nie były ja­kieś strasz­ne zbrod­nie. Może był uza­leż­nio­ny od do­pa­mi­ny, może to była ko­lej­na zbłą­ka­na isto­ta, która chcia­ła do­brze, a po pro­stu rze­czy­wi­stość oka­za­ła się zbyt prze­ra­ża­ją­ca, by w niej tkwić i mu­siał w coś uciec.

– Bar­dzo się sta­ra­łeś – szep­ta­łem do niego. – Ale teraz już mo­żesz od­pu­ścić, już wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Trzy­ma­łem jego dłoń jesz­cze przez chwi­lę, aż zu­peł­nie zgasł. Spraw­dzi­łem puls, zba­da­łem od­dech i orze­kłem zgon o dwu­dzie­stej dru­giej pięć.

Potem wzią­łem się do pracy. Ro­ze­bra­łem go do naga, na sto­li­ku roz­ło­ży­łem ko­ka­inę, ta­blet­ki eks­ta­zy i w po­ło­wie puste pu­deł­ko po środ­kach uspo­ka­ja­ją­cych, które rze­ko­mo wła­śnie przedaw­ko­wał. Otwo­rzy­łem lap­to­pa, wsze­dłem na po­pu­lar­ny por­tal z por­no­gra­fią i włą­czy­łem naj­bar­dziej od­ra­ża­ją­ce wideo, jakie udało mi się wcze­śniej zna­leźć.

Nie ro­bi­łem tego z wła­snej woli czy z po­wo­du ze­msty. By zo­sta­wić go w ta­kiej pozie, zde­cy­do­wa­ła żona, która zle­ci­ła mor­der­stwo. Tak miał być od­na­le­zio­ny: sa­mot­ny, nagi, ogra­bio­ny z resz­tek god­no­ści.

Może czuła się zdra­dzo­na, może nie­ko­cha­na, a może to ona już wcale nie ko­cha­ła jego? Zo­sta­ła jej tylko nie­na­wiść.

Po­wie­dzia­łem, że jeśli za­le­ży jej na pie­nią­dzach z ubez­pie­cze­nia, to nie jest dobry kie­ru­nek, ale wy­ja­śni­ła, że ma to w dupie. Po­wie­dzia­ła, że ten wieprz ma zgi­nąć tak jak żył i chce, by wszy­scy to zo­ba­czy­li. Więc chyba na­praw­dę była zra­nio­na. A może też spryt­na, bo wie­dzia­ła, że skoro jej mąż zo­sta­nie zna­le­zio­ny w ta­kiej sy­tu­acji, nikt nie bę­dzie chciał tego drą­żyć?

Nie oce­nia­łem, bo każdy prze­cież pró­bo­wał wy­szar­pać z rze­czy­wi­sto­ści tyle, ile po­tra­fił.

Więc gdy jej mąż za­mó­wił pro­sty­tut­kę, za­miast niej przy­sze­dłem ja. Otu­ma­ni­łem go strzy­kaw­ką, a potem we­pchną­łem do ust po­ło­wę za­war­to­ści opa­ko­wa­nia, wmu­sza­jąc w niego whi­sky, która ob­la­ła mu so­lid­nie pod­ko­szu­lek.

Był tak za­sko­czo­ny, że nawet nie wal­czył.

Ko­le­dzy z pracy, może jeśli przy­ci­śnie ich po­li­cja, ze­zna­ją, że miał długą i brzyd­ką re­la­cję z używ­ka­mi. Że za­wsze prze­sa­dzał i „szedł po ban­dzie”, że to mu się zda­rza­ło od dawna. To wszyst­ko było bar­dzo praw­do­po­dob­ne, wszy­scy będą nieco za­że­no­wa­ni taką sy­tu­acją, a poza tym to bę­dzie skom­pli­ko­wa­na spra­wa, o któ­rej nikt nie bę­dzie chciał gadać, bo prze­cież nie mó­wi­ło się źle o zmar­łym, więc jak wy­tłu­ma­czyć jego śmierć?

Dość opty­mal­na sy­tu­acja dla mnie.

Gdy w końcu skoń­czy­łem po­zo­ro­wa­nie miej­sca zgonu, spraw­dzi­łem jesz­cze raz czy nie zo­sta­wi­łem ni­g­dzie śla­dów. Nikt nie po­wi­nien prze­pro­wa­dzać śledz­twa, nie­mniej jed­nak le­piej wszyst­ko skon­tro­lo­wać i wy­czy­ścić.

Po szyb­kim ob­cho­dzie za­mkną­łem za sobą de­li­kat­nie drzwi miesz­ka­nia, wy­sze­dłem z bloku, w któ­rym denat wy­naj­mo­wał lokum na kilka nocy. Nie lubił ho­te­li, bo tak jak ja, nie lubił kamer.

Nic dziw­ne­go.

Była rześ­ka noc. Sze­dłem po­wo­li, nie­mal fleg­ma­tycz­nie, bo naj­gor­sze co mógł­bym teraz zro­bić to się śpie­szyć.

Ru­szy­łem To­ruń­ską, potem skrę­ci­łem w Wi­to­miń­ską przy gdyń­skim cmen­ta­rzu i stwier­dzi­łem po raz ko­lej­ny, że bar­dzo po­do­ba mi się to mia­sto i ża­łu­ję, że tak szyb­ko muszę je opu­ścić.

Do kosza na przy­stan­ku wy­rzu­ci­łem sztucz­ną brodę. Gdy do­sze­dłem do Ślą­skiej, po­zby­łem się pe­ru­ki. Ki­lo­metr dalej wrzu­ci­łem do śmiet­ni­ka zmie­nia­ją­ce kolor oczu szkła kon­tak­to­we. Wy­cią­gną­łem z kie­sze­ni krem i w dro­dze za­czą­łem me­to­dycz­nie zmy­wać sztucz­ne ta­tu­aże z rąk i szyi.

Cały czas przy tym utrzy­my­wa­łem spa­ce­ro­we tempo, choć na uli­cach było pra­wie pusto i nikt nie wi­dział mojej prze­mia­ny.

Jed­nak gu­bi­łem tropy nawet wtedy, gdy nikt mnie nie śle­dził. To pro­fi­lak­ty­ka, dzia­ła­nie na wszel­ki wy­pa­dek, bo w tej bran­ży nigdy nie można być zbyt ostroż­nym.

Gdy w końcu po­zby­łem się ca­łe­go ka­mu­fla­żu, wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem do domu.

 

*

 

Trzy go­dzi­ny póź­niej byłem u sie­bie. Ur­sy­now­skie osie­dle to­nę­ło w mroku i ciszy i wy­da­wa­ło się naj­spo­koj­niej­szym miej­scem na świe­cie. Wje­cha­łem sa­mo­cho­dem do pod­ziem­ne­go par­kin­gu i sta­ną­łem na swoim miej­scu.

Winda za­wio­zła mnie na naj­wyż­sze pię­tro, gdzie znaj­do­wa­ły się tylko dwa miesz­ka­nia. Wy­cią­gną­łem klu­cze i sta­ra­łem się otwo­rzyć drzwi naj­ci­szej jak to moż­li­we. Wsze­dłem i od razu zo­ba­czy­łem, że lamp­ka nocna się świe­ci. Znak, że Wiola cze­ka­ła na mnie i naj­pew­niej za­snę­ła nad książ­ką.

Nie­ste­ty otwie­ra­ne drzwi wy­bu­dzi­ły ją z drzem­ki.

– Nie lubię, jak tak jeź­dzisz po no­cach – po­wie­dzia­ła, wsta­jąc za­spa­na. Po­de­szła do mnie i przy­tu­li­ła się mocno. Moja żona oczy­wi­ście nie miała po­ję­cia, czym na­praw­dę się zaj­mu­ję.

– Taki jest ten biz­nes. Jak jest temat, to trze­ba kuć że­la­zo – od­par­łem.

– Ale czy trze­ba się przy tym zabić na dro­dze?

– Ko­cha­nie. – Po­pa­trzy­łem jej w oczy. – Je­cha­łem spo­koj­nie i prze­pi­so­wo. W nocy jest nawet le­piej. Mniej wa­ria­tów.

– No tak, tylko ty i ciem­na, długa droga. – Uśmiech­nę­ła się.

– Daj spo­kój. Klient pro­sił o szyb­ki do­jazd, bo miał pro­blem. Za­ła­twi­łem go.

– Nie mu­sisz tego robić. Prze­cież…

– Ale chcę. Nie mogę być twoim utrzy­man­kiem. Co jak za­bie­rzesz mi pie­nią­dze na wa­ci­ki?

– Nie zro­bi­ła­bym tego. Wiem, jak istot­ne są dla cie­bie wa­ci­ki.

– Naj­waż­niej­sze. Ale cza­sem sam chcę za nie za­pła­cić.

Po­ca­ło­wa­łem ją w usta, by skoń­czyć wątek i na nią spoj­rzeć. Miała ja­kieś dresy, roz­czo­chra­ne włosy, a i tak wy­glą­da­ła wspa­nia­le.

– Ada śpi? – spy­ta­łem.

– No ra­czej. Jest druga w nocy.

– Wiesz, o co mi cho­dzi.

– No jest pod­eks­cy­to­wa­na, to na pewno. Ale nie miała pro­ble­mów z za­śnię­ciem, choć prze­cież jutro jest wiel­ki dzień.

– Zaj­rzę do niej.

– Tylko po ci­chut­ku.

– Na pa­lusz­kach.

Uca­ło­wa­łem Wiolę w czoło i ru­szy­łem do po­ko­ju na­szej córki. Zaj­rza­łem przez szpa­rę, bo za­zwy­czaj spała przy nie­do­mknię­tych drzwiach. W ciem­no­ści le­d­wie ją wi­dzia­łem, ale mimo to ogar­nę­ło mnie wszech­ogar­nia­ją­ce uczu­cie bło­go­ści, które wkra­da­ło się w ciało i roz­cho­dzi­ło ni­czym cu­dow­ny nar­ko­tyk, aż do czub­ków pal­ców. Choć wi­dzia­łem tylko kon­tu­ry, wie­dzia­łem, że moja córka le­ża­ła roz­wa­lo­na na łóżku ze sko­pa­ną po­ście­lą.

Byłem prze­ko­na­ny, że śpi nie­świa­do­ma, słod­ka, z naj­pew­niej za­schnię­tą, spły­wa­ją­cą z pół­otwar­tych ust śliną. Z głową pełną myśli i ma­rzeń.

Mój anio­łek.

Za­wsze wie­dzia­łem, że zro­bię dla niej wszyst­ko.

 

*

 

Na­stęp­ne­go dnia by­li­śmy na przed­sta­wie­niu Ady, w któ­rym wy­stę­po­wa­ła jako jeden z sied­miu kra­sno­lud­ków. Na­gry­wa­łem ich ko­mór­ką, zer­ka­jąc na Wiolę, która cały czas się uśmie­cha­ła.

W końcu spek­takl się skoń­czył bra­wa­mi i owa­cja­mi. Dzie­ci kła­nia­ły się kil­ka­krot­nie, ktoś krzy­czał „bis”, ktoś inny gwiz­dał.

Potem po­szli­śmy we trój­kę na lody, śmia­li­śmy się i ga­da­li­śmy o głu­po­tach.

– Wy­pa­dłaś zja­wi­sko­wo – po­wie­dzia­łem do Ady, gdy za­ja­da­ła się swoim ulu­bio­nym orze­cho­wym de­se­rem.

– My­ślisz, że mogę zro­bić ka­rie­rę w ak­tor­stwie? – spy­ta­ła córka.

– Jak naj­bar­dziej – po­twier­dzi­łem.

– Jak się po­szczę­ści, to mo­żesz zo­stać moim agen­tem.

– No dzię­ku­ję ci bar­dzo za ten za­szczyt.

– Do­brze ci za­pła­cę.

– Och, na­praw­dę? A z czego?

– Z mi­lio­no­wych gaż oczy­wi­ście. Bę­dziesz pan za­do­wo­lo­ny – po­wie­dzia­ła, na co ro­ze­śmia­li­śmy się gło­śno. Nie wiem nawet, gdzie Ada to pod­ła­pa­ła, ale była o wiele doj­rzal­sza, niż wska­zy­wał­by na to wiek. W ogóle wo­la­ła wa­rzy­wa za­miast sło­dy­czy i książ­ki za­miast fil­mi­ków na ko­mór­ce.

Dziw­ne dziec­ko.

Choć może to przez to, że Wiola ro­bi­ła wszyst­ko, by tak spryt­nie ją po­kie­ro­wać, aby Ada do­ko­ny­wa­ła do­brych wy­bo­rów. Moja żona zmie­ni­ła się nie do po­zna­nia od ostat­nie­go epi­zo­du. Dobre leki, a przede wszyst­kim dobra sy­tu­acja za­wo­do­wa, w któ­rej mogła speł­nić swoją naj­skryt­szą pasję, zdzia­ła­ły cuda i była teraz pro­mien­ną, ener­gicz­ną i szczę­śli­wą ko­bie­tą.

Nawet jeśli opie­ra­ło się to na wiel­kim kłam­stwie.

Do­tkną­łem twa­rzy żony i uśmiech­ną­łem się do niej. Od­po­wie­dzia­ła tym samym, a ja znowu po­my­śla­łem, że gdyby wie­dzia­ła, co na­praw­dę robię, nie chcia­ła­by mnie znać.

Za­bi­łem bli­sko sto osób i przez więk­szość czasu nie ro­bi­ło to na mnie wra­że­nia. Cza­sem tylko do­pa­da­ło mnie prze­czu­cie, pew­ność, że to wszyst­ko skoń­czy się tra­gicz­nie. Że ja, a przede wszyst­kim moja ro­dzi­na, za­pła­ci­my za to strasz­li­wą cenę.

Jed­nak od­ga­nia­łem te myśli i uda­wa­łem, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Prze­cież cały świat, w tym Wiola i Ada, wie­rzył, że byłem kon­sul­tan­tem za­rzą­dza­ją­cym, który po­ma­gał ta­jem­ni­czym klien­tom roz­wią­zy­wać kry­zy­sy ich wiel­kich kor­po­ra­cji. Dla­te­go cza­sem gdzieś wy­jeż­dża­łem i nie było mnie przez kilka dni. Fa­bry­ko­wa­łem fak­tu­ry, za­mó­wie­nia, byłem szcze­gó­ło­wy i pre­cy­zyj­ny. Nikt nigdy nie kwe­stio­no­wał mojej przy­kryw­ki.

– Nie myśl tyle, bo sta­niesz się my­śli­wym! – Ada trą­ci­ła mnie w ramię.

Uda­łem, że wy­cią­gam coś z głowy i wy­rzu­cam obok. Za­śmia­li­śmy się i my­śla­łem, że nic złego nie może się wy­da­rzyć.

Oczy­wi­ście byłem w błę­dzie.

 

*

 

Dwa dni póź­niej sie­dzia­łem w ka­wiar­ni, spraw­dza­jąc wia­do­mo­ści na temat ostat­nie­go zle­ce­nia. Wy­glą­da­ło, że wszyst­ko po­szło zgod­nie z pla­nem. Na por­ta­lu firmy, w któ­rej pra­co­wał Piotr N., po­ja­wi­ła się in­for­ma­cja o dacie po­grze­bu i smut­ne po­że­gna­nie. To samo na jego pro­fi­lu w por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych.

Żona Pio­tra za­mie­ści­ła długi post, w któ­rym opi­sy­wa­ła go jako ko­cha­ne­go męża, wspa­nia­łe­go ojca i bar­dzo do­bre­go czło­wie­ka. To był świet­ny znak. Była opa­no­wa­na, grała w tę grę, nie spa­ni­ko­wa­ła.

Chyba mo­głem być spo­koj­ny.

Za­dzwo­nił te­le­fon. Wiola. Ode­bra­łem.

– Mu­sisz tam zaraz przy­je­chać! Cho­dzi o Adę! – wy­krzy­cza­ła mi w słu­chaw­kę.

– Ko­cha­nie, uspo­kój się i po­wiedz, co się stało. Zaraz po­ja­dę, tylko mu­sisz po­wie­dzieć gdzie.

– Do szko­ły. Po­dob­no Ada zro­bi­ła coś strasz­ne­go i we­zwa­no mnie… Ja je­stem w Kra­ko­wie, nie zdążę. Bę­dziesz szyb­ciej.

– Jasne. Już lecę. O nic się nie martw.

Za­mkną­łem lap­to­pa, zo­sta­wi­łem go­tów­kę z na­piw­kiem i po­bie­głem do sa­mo­cho­du.

 

Teraz

 

Je­stem w czar­nym, ciem­nym lesie i choć ku­le­ję, zmie­rza­jąc do rzeź­ni na obrze­żach mia­sta, czuję obec­ność, która z każ­dym kro­kiem, wpły­wa we mnie, otu­la­jąc serce i umysł.

W mi­go­czą­cym świe­tle la­tar­ki w końcu widzę cel mojej po­dró­ży: starą za­po­mnia­ną uboj­nię. Za­mknę­li ją po kon­tro­li, która wy­ka­za­ła prak­ty­ki pra­cow­ni­ków, znę­ca­ją­cych się bez po­wo­du nad bez­bron­ny­mi zwie­rzę­ta­mi.

Małe pie­kło na ziemi, jedno z bar­dzo wielu roz­sia­nych po całej Pol­sce.

Wcho­dzę do rzeź­ni przy akom­pa­nia­men­cie gło­śne­go skrzyp­nię­cia wrót i zaraz to czuję. Tutaj wszyst­kie moje moż­li­wo­ści i umie­jęt­no­ści są bez zna­cze­nia. Tak po­wie­dział mały, prze­ra­ża­ją­cy chło­piec, a ja uwie­rzy­łem mu od razu.

Nie wiem czemu.

Gdy je­stem w środ­ku, bu­dy­nek rzeź­ni pul­su­je. Gdyby przy­sta­wić dłoń do ścia­ny można by wy­czuć chore tętno bi­ją­ce w rytm pra­daw­nej pie­śni. Nie­wy­po­wie­dzia­ne krzy­ki, stłu­mio­ne wrza­ski, płacz bez łez.

Czuję, jak za­ci­ska­ją­ca się na pa­ty­ku prawa dłoń drę­twie­je, jak prze­sta­ję co­kol­wiek w niej czuć. Mimo to ru­szam dalej w głąb po­miesz­cze­nia, bo muszę dojść do celu, muszę zro­bić, co obie­ca­łem.

– Wszyst­ko dla niej – mówię cicho i mam wra­że­nie, że głos od­bi­ja się echem w pu­stej, ciem­nej prze­strze­ni. A to wszyst­ko przez oso­bli­we zle­ce­nie, ob­le­pio­ne wszyst­ki­mi zna­ka­mi ostrze­gaw­czy­mi, krzy­czą­ce, abym za nic w świe­cie go nie brał.

A i tak się go pod­ją­łem.

 

Wtedy

 

– Basia mówi, że to zo­sta­wi okrop­ną bli­znę – stwier­dzi­ła Ada, gdy ode­bra­łem ją ze szko­ły.

– Myślę, że nie bę­dzie widać – po­cie­szy­łem ją. – Zresz­tą, nawet jeśli, to z tej aku­rat po­win­naś być dumna.

– Ale co powie mama… Nie wiem…

– Tym razem po­słu­chaj mnie. – Za­trzy­ma­łem się i kuc­ną­łem, by zrów­nać się z nią twa­rzą. – Ja je­stem z cie­bie bar­dzo dumny. I do­sta­niesz na­gro­dę. Nie mu­si­my o niej ni­ko­mu mówić, bo mama może być tro­chę zła, a pani w szko­le nie po­tra­fi zro­zu­mieć pod­sta­wo­wych rze­czy. Ale to, co zro­bi­łaś dzi­siaj, to praw­dzi­we bo­ha­ter­stwo.

– Na­praw­dę? – Ada unio­sła brwi, po­pa­trzy­ła na mnie, z mie­sza­ni­ną zdzi­wie­nia i dumy.

– Na­praw­dę. Po­dob­no dwie dziew­czy­ny Ma­ry­sia i Ola, wy­zy­wa­ły i po­py­cha­ły trze­cią, tak?

– Tak. Ga­bry­się.

– I ty sta­nę­łaś w jej obro­nie, choć nawet nie ko­le­gu­jesz się z Ga­bry­sią.

– Nawet jej nie lubię.

– No to już w ogóle – Za­śmia­łem się i do­tkną­łem pal­cem jej nosa. – Więc nawet jej nie lu­bisz, a sta­nę­łaś w obro­nie. Ola cię ode­pchnę­ła, więc od­da­łaś tym samym. Ma­ry­sia ude­rzy­ła w ramię, ty ją w brzuch.

– No bo chcia­łam, żeby prze­sta­ły. A one za­czę­ły mnie bić i po­py­chać. Ja prze­pra­szam, ale…

– Nie prze­pra­szaj, bo nie ma za co. Naj­pierw sta­nę­łaś w czy­jejś obro­nie, potem się bro­ni­łaś. Ja je­stem z cie­bie dumny i za to za­bie­ram cię, gdzie chcesz.

Za­kla­ska­ła w dło­nie, a twarz jej po­ja­śnia­ła.

– Lody? – spy­ta­ła.

– Skoro tego sobie pa­nien­ka życzy. A potem ku­pi­my ci coś faj­ne­go.

Ru­szy­li­śmy aleją KEN do ka­wiar­ni. Moja córka pod­ska­ki­wa­ła i śmia­ła się, za­po­mi­na­jąc po­wo­li o przy­krych do­świad­cze­niach sprzed kilku go­dzin.

Jed­nak kon­se­kwen­cje two­ich wy­bo­rów w końcu za­wsze cię do­go­nią.

 

*

 

Kłam­stwo jest jak grzą­ski pia­sek. Wy­ko­pu­jesz dół i wpa­dasz coraz głę­biej i głę­biej. A mój zwią­zek z Wiolą opar­ty był na kilku bar­dzo nie­praw­dzi­wych fun­da­men­tach.

Pierw­szym, dość oczy­wi­stym, był fakt, że zaj­mo­wa­łem się za­bi­ja­niem ludzi. Dru­gim, była moja nie­ist­nie­ją­ca praca kon­sul­tan­ta. Jed­nak to z po­wo­du trze­cie­go, wiel­kie­go kłam­stwa mia­łem naj­więk­sze wy­rzu­ty su­mie­nia.

Wie­czo­rem opo­wie­dzie­li­śmy z Adą sy­tu­acje ze szko­ły. Wiola wy­słu­cha­ła z prze­ję­ciem, potem jej twarz spo­waż­nia­ła i po­wie­dzia­ła:

– Po­wi­nie­neś ją za to za­brać na lody i kupić coś faj­ne­go.

Pod­nio­słem brwi, po­pa­trzy­łem na Adę, a potem się ro­ze­śmia­li­śmy.

– No i z czego tak rży­cie? – spy­ta­ła Wiola. – Po­wiedz­cie, bo chcę do­łą­czyć.

– No bo ja ją już za­bra­łem na lody. I pla­nu­ję kupić jej coś faj­ne­go.

– A nie po­wie­dzia­łeś mi, bo…

– Nie są­dzi­łem, że za­re­agu­jesz tak po­zy­tyw­nie.

– Bar­dzo do­brze zro­bi­łaś – moja żona zwró­ci­ła się do Ady. – A ja sobie po­ga­dam z dy­rek­tor­ką szko­ły. I z mat­ka­mi tych dziew­czy­nek też.

Uśmiech­ną­łem się. Teraz ko­cha­łem je jesz­cze bar­dziej.

– Nawet nie masz po­ję­cia, jaki cu­dow­ny zro­bi­łam in­te­res w Kra­ko­wie. – Oży­wi­ła się nagle Wiola. – Zna­la­złam no­we­go ar­ty­stę i ku­pi­łam dzie­sięć jego ob­ra­zów za bez­cen.

– Och, to świet­nie – skła­ma­łem, czu­jąc, jak zimny sopel lodu, eks­plo­du­je w brzu­chu. Wy­cią­gnę­ła ko­mór­kę i po­ka­za­ła mi zdję­cia ob­ra­zów. I nawet ja, który nie ma po­ję­cia o sztu­ce, wie­dzia­łem, że to jest złe i bez­war­to­ścio­we.

Jed­nak Wiola była cała w skow­ron­kach, lśni­ła pięk­nem i dumą. Ką­ci­ki ust de­li­kat­nie się unio­sły. A ja za ten uśmiech, za tę iskrę w oku, za­bił­bym wszyst­kich ludzi świa­ta.

Nawet jeśli wła­śnie to było trze­cie, naj­więk­sze kłam­stwo.

Ga­le­ria sztu­ki no­wo­cze­snej, choć była pięk­nym ma­rze­niem Wioli, była też nie­praw­do­po­dob­ną ma­szy­ną do tra­ce­nia pie­nię­dzy. Moja żona nigdy, prze­nig­dy nie po­win­na zaj­mo­wać się wy­ce­ną ob­ra­zów i rzeźb, ich pro­mo­wa­niem czy sprze­da­żą. Jed­nak ko­cha­ła to ponad życie, więc mor­do­wa­łem ludzi, by mogła speł­niać swoje ma­rze­nie.

Bo nie za­wsze była w tak do­brej for­mie, jak teraz. Kilka lat temu miała po­waż­ny na­wrót de­pre­sji. Od dawna wal­czy­ła z tym za­bu­rze­niem, ale jakoś utrzy­my­wa­ła się na po­wierzch­ni dzię­ki lekom. Pięć lat temu jed­nak zu­peł­nie się roz­sy­pa­ła i za­koń­czy­ło się to próbą sa­mo­bój­czą.

Gdy zwy­mio­to­wa­ła wszyst­kie środ­ki na­sen­ne, tłu­ma­czy­ła się, że ona nigdy by tego nie zro­bi­ła, że nigdy nie opu­ści­ła­by mnie i Ady, że ona nie jest taką osobą i wcale o tym nie my­śla­ła.

Jed­nak ja wie­dzia­łem.

Zro­bi­łem wszyst­ko, by jej pomóc. A gdy wtedy wpa­dła na po­mysł, by za­ło­żyć ga­le­rię sztu­ki no­wo­cze­snej, nie po­tra­fi­łem jej od­mó­wić, tak była szczę­śli­wa, snu­jąc plany na ten temat.

Jed­nak nikt nie chciał ku­po­wać rze­czy, które wy­naj­do­wa­ła. Na za­chę­tę zli­cy­to­wa­łem przez pod­sta­wio­ną firmę kilka zna­le­zio­nych przez nią prac. Kilka zmie­ni­ło się w kil­ka­na­ście, potem w kil­ka­dzie­siąt. Za­czą­łem od ma­łych trans­ak­cji, ale ape­tyt rósł w miarę je­dze­nia.

Mówi się, że sztu­ka to do­sko­na­ły spo­sób na pra­nie pie­nię­dzy, w na­szym wy­pad­ku była to ma­szyn­ka do ich tra­ce­nia.

Pod­trzy­my­wa­nie tej ilu­zji było bar­dzo kosz­tow­ne, ale to było bez zna­cze­nia. Jeśli mia­łem ura­to­wać czy­je­kol­wiek życie to wła­śnie jej.

– Za­pła­ci­łam za to nie­ca­łe pięć­set ty­się­cy zło­tych. To bę­dzie hit! – po­wie­dzia­ła.

Zro­zu­mia­łem, że po­trze­bu­ję szyb­kie­go do­pły­wu go­tów­ki, by po­ła­tać bu­dżet, a ostat­nio nie było pra­wie żad­nych sen­sow­nych zle­ceń. Może kry­zys do­padł też za­bi­ja­nie?

Mu­sia­łem chyba iść na kiep­ski kom­pro­mis.

Dla­te­go, gdy za­uwa­ży­łem zle­ce­nie, przy któ­rym za­świe­ci­ły się ty­sią­ce ostrze­gaw­czych lam­pek i tak stwier­dzi­łem, że je wezmę. Już za­licz­ka za nie prze­kra­cza­ła stan­dar­do­wą staw­kę, a za całą ro­bo­tę mia­łem do­stać czte­ry razy tyle, co zwy­kle. Mu­sia­łem jed­nak ode­brać szcze­gó­ły za­da­nia oso­bi­ście w ka­mie­ni­cy, a potem za­sto­so­wać się do otrzy­ma­nych in­struk­cji co do joty, bez za­da­wa­nia pytań.

Brzmia­ło jak prze­pis na ka­ta­stro­fę.

Jed­nak gdy pa­trzy­łem w śmie­ją­ce się oczy Wioli, wie­dzia­łem, że muszę spró­bo­wać.

 

*

 

Adres miej­sca, gdzie po­wi­nie­nem otrzy­mać in­struk­cje był nie­ja­sny. Ka­mie­ni­ca miała znaj­do­wać się na war­szaw­skiej Pra­dze, gdzieś w oko­li­cy Czyn­szo­wej i Środ­ko­wej. Nie zna­łem tej dziel­ni­cy, ale szyb­ko zo­rien­to­wa­łem się, że tam nie było żad­nej ulicy po­mię­dzy!

Nie mia­łem jak do­py­tać o szcze­gó­ły. Ogło­sze­nie w dar­kwe­bie było dosyć enig­ma­tycz­ne, twier­dząc, że: „Gdy go zo­ba­czysz, bę­dziesz wie­dział, o który bu­dy­nek cho­dzi”.

Mia­łem pe­ru­kę, do­kle­jo­ną rudą brodę, sta­ran­nie na­nie­sio­ne sztucz­ne bli­zny i pie­przy­ki. Czap­ka i oku­la­ry do­peł­ni­ły ka­mu­fla­żu.

Przy­sze­dłem o po­ran­ku, bo tak wspo­mnia­no w ogło­sze­niu z in­struk­cją. Ła­zi­łem mię­dzy Czyn­szo­wą i Środ­ko­wą, mi­ja­jąc ludzi śpie­szą­cych się do pracy, ale nie wi­dzia­łem nic, co przy­ku­ło­by moją uwagę.

Nagle ktoś chwy­cił mnie za ramię.

– Kie­row­ni­ku, ser­decz­na proś­ba – za­czął menel, wy­cią­ga­jąc w moją stro­nę pa­pie­ro­wy kubek. Wy­szar­pa­łem się z jego uchwy­tu, mia­łem coś od­po­wie­dzieć, ale wtedy on dodał: – Opła­ci się kie­row­ni­ko­wi ten drob­ny datek. Nie bę­dzie kie­row­nik cho­dził jak po­tłu­czo­ny. Wska­żę, to, czego szuka.

Po­krę­ci­łem głową, bo nie wie­rzy­łem w jego bred­nie. Jed­nak coś było w oczach tego za­ro­śnię­te­go, zmę­czo­ne­go ży­ciem czło­wie­ka, jakiś błysk, albo in­te­li­gen­cja. Wy­cią­gną­łem port­fel i wsa­dzi­łem sto zło­tych do pa­pie­ro­we­go kubka. Uśmiech­nął się, po­ka­zu­jąc mi rząd nie­rów­nych zębów.

– Tro­chę mało, ale niech ci bę­dzie.

– Sto zło­tych to mało? – do­py­ta­łem.

– Taki mądry, a pa­trzy i nie widzi – stwier­dził w od­po­wie­dzi, po­ka­zu­jąc coś pal­cem. Po­dą­ży­łem za jego wska­za­niem i moim oczom uka­za­ła się od­no­ga ulicy z po­je­dyn­czą ka­mie­ni­cą, któ­rej na pewno przed chwi­lą tam nie było. Biały bu­dy­nek, ozdob­ny, nie­mal lśnią­cy czy­sto­ścią. Od­no­wio­ny i pięk­ny, zna­czą­co wy­róż­nia­ją­ca się na tle resz­ty ka­mie­nic.

Nie­moż­li­we bym go nie wi­dział!

Od­wró­ci­łem się, by do­py­tać me­ne­la co to za prze­klę­te sztucz­ki, ale jego już nie było. Ro­zej­rza­łem się, szu­ka­jąc go na ulicy, ale znowu wszę­dzie byli tylko lu­dzie śpie­szą­cy się do pracy.

Po­pa­trzy­łem na bu­dy­nek, tak biały i czy­sty, że nie­mal nie­na­tu­ral­ny i to pod­nio­sło mi wło­ski na karku. Po­czu­łem, że kro­pla potu spły­wa po ple­cach.

– Po pro­stu ją prze­ga­pi­łeś – po­wie­dzia­łem do sie­bie i to mnie tro­chę uspo­ko­iło. Wzią­łem głę­bo­ki wdech i wsze­dłem do ka­mie­ni­cy.

We­wnątrz było brud­no, ze ścian od­pa­dał tynk, scho­dy i klat­ka były po­kry­te pla­ma­mi nie­okre­ślo­ne­go po­cho­dze­nia, pach­nia­ło ze­psu­tym je­dze­niem i nie­my­tym cia­łem.

Jak chore wnę­trze pięk­ne­go zwie­rzę­cia.

Przy­po­mnia­łem sobie treść ogło­sze­nia, które wspo­mi­na­ło o miesz­ka­niu na ostat­niej kon­dy­gna­cji. Ru­szy­łem do góry. Mi­ja­łem pię­tro za pię­trem i mia­łem wra­że­nie, że je­stem już na siód­mym albo ósmym, choć ka­mie­ni­ca z ze­wnątrz nie wy­da­wa­ła się zbyt wy­so­ka.

W końcu do­sze­dłem, czu­jąc, jak ko­lej­ne struż­ki potu ści­ga­ją się po ple­cach. Było go­rą­co, jakby ktoś zna­czą­co pod­niósł tem­pe­ra­tu­rę i za­gę­ścił po­wie­trze. Przez mo­ment mia­łem trud­no­ści z od­dy­cha­niem, tętno sza­la­ło, jak­bym wszedł na wiel­ką górę.

Na pię­trze było tylko jedno miesz­ka­nie, więc przy­naj­mniej było jasne, gdzie mam wejść. Za­pu­ka­łem do drzwi ozna­czo­nych od­wró­co­nym trój­ką­tem z po­zio­mą kre­ską. Od­cze­ka­łem, w końcu na­ci­sną­łem na klam­kę.

Było otwar­te.

W środ­ku mie­sza­ni­na za­pa­chów: ka­dzi­dła, zioła, cy­tru­sy. A pod nimi inna woń, jakiś smród, któ­re­go nikt nie chce czuć. Prze­sze­dłem ko­ry­ta­rzem, szar­pa­łem za klam­ki ko­lej­nych pokoi, ale wszyst­kie drzwi były za­mknię­te oprócz jed­nych, uchy­lo­nych, w któ­rych po­ja­wi­ła się dłoń trzy­ma­ją­ca w ak­sa­mit­nej rę­ka­wicz­ce kart­kę.

Gdy wzią­łem no­tat­kę, po­czu­łem woń tak in­ten­syw­ną, że nie­mal zwy­mio­to­wa­łem. Coś skap­nę­ło mi na głowę, potem ko­lej­ny raz i ko­lej­ny. Brą­zo­wa, śmier­dzą­ca woda le­cia­ła ze szcze­lin w su­fi­cie pro­sto na dłoń z kart­ką, która zda­wa­ła się teraz przy­le­pio­na do pal­ców. Za­czą­łem nią ma­chać, pró­bo­wa­łem po­zbyć się przed­mio­tu, ale nie mo­głem.

Z każdą kro­plą na­ra­sta­ło prze­ra­że­nie, prze­świad­cze­nie, że zaraz umrę, że za­bi­ję Wiolę, Adę, całą ro­dzi­nę. Że je­stem naj­gor­szym czło­wie­kiem na świe­cie, że każdy mój czyn i każda myśl to naj­więk­sze po­raż­ki na świe­cie.

Krzyk­ną­łem i wy­bie­głem na klat­kę. Ob­ró­ci­łem się i nie było już ni­cze­go, ka­pa­nia, za­pa­chu, dziw­nych od­czuć. To była zwy­kła prze­strzeń, w zwy­kłej ka­mie­ni­cy, ze zwy­czaj­ną wodą.

Po­chy­li­łem się do przo­du, łap­czy­wie po­ły­ka­jąc po­wie­trze. Chcia­łem biec, ale mu­sia­łem od­po­cząć. Serce wa­li­ło jak sza­lo­ne.

– Nie rób tego – po­wie­dział mały chło­piec o dziw­nym wzro­ku, który po­ja­wił się na pół­pię­trze niżej, nie wia­do­mo skąd.

– Co masz na myśli? – spy­ta­łem, ale on tylko zbiegł niżej, zni­ka­jąc z pola wi­dze­nia.

Ru­szy­łem za nim, ale znik­nął bez śladu. Scho­dy, klat­ka, ko­lej­ne pię­tra. Nie było ni­ko­go. Naj­pew­niej skrył się za któ­ry­miś drzwia­mi, a ja nie mia­łem ocho­ty, ani siły, by go szu­kać. Zresz­tą, co ten mały chło­piec mógł wie­dzieć o czym­kol­wiek?

Zbie­głem na par­ter, ru­szy­łem do od­da­lo­ne­go o dwa ki­lo­me­try sa­mo­cho­du, spraw­dza­jąc, czy nikt mnie nie śle­dzi. Wsia­dłem do auta i bar­dzo długo je­cha­łem, gu­biąc po­ten­cjal­ny ogon, któ­re­go prze­cież nie mia­łem.

Sa­mo­chód za­par­ko­wa­łem w tym samym miej­scu, z któ­re­go wcze­śniej go ukra­dłem. Wy­sia­dłem, wsze­dłem do pu­blicz­nej to­a­le­ty, gdzie w za­mknię­tej ka­bi­nie ścią­gną­łem oku­la­ry, czap­kę, od­kle­iłem wąsy, wy­tar­łem pod­kład.

Roz­ło­ży­łem kart­kę, za­czą­łem czy­tać, a z każ­dym sło­wem coraz sze­rzej otwie­ra­łem oczy. A tuż przed tym, gdy sam chcia­łem ją pod­pa­lić, przy­siągł­bym, że pa­pier zajął się ogniem, pa­rząc mi opusz­ki pal­ców.

 

Teraz

 

Mam wra­że­nie, że rzeź­nia za­czy­na się bu­dzić, jakby wskrze­szo­na moją obec­no­ścią. Czuję, że je­stem w środ­ku obłą­ka­ne­go, cho­re­go zwie­rzę­cia, że po­łknę­ło mnie coś, co już nigdy nie od­pu­ści. Jakby roz­po­czął się pra­daw­ny ob­rzęd, któ­re­go je­stem je­dy­nym ka­pła­nem i wy­znaw­cą.

Mimo to idę przed sie­bie.

Pocę się czar­no-żół­tym ślu­zem, który śmier­dzi po­twor­nie. Ciecz zo­sta­je na ubra­niu, usztyw­nia fak­tu­rę tka­ni­ny. Mam wra­że­nie, że pod skórą mam stado głod­nych larw, które tylko czeka, by po­żreć mnie od środ­ka, wy­ja­da­jąc do resz­ty zdro­wy roz­są­dek i wła­dzę nad wła­snym cia­łem.

Gdy w końcu tracę czu­cie w pra­wej ręce, wcale mnie to nie dziwi.

 

Wtedy

 

Sie­dzie­li­śmy u ro­dzi­ców Wioli, za­ja­da­jąc się nie­dziel­nym obia­dem i po­wie­trze można było ciąć nożem. Moja żona była nie­za­do­wo­lo­na, o coś się po­kłó­ci­ła z te­ścia­mi, ale nie chcie­li mi po­wie­dzieć o co, a ja na­uczo­ny po­przed­ni­mi do­świad­cze­nia­mi, nie mia­łem za­mia­ru pytać.

Agata, moja te­ścio­wa była na­praw­dę w po­rząd­ku, ale to mo­je­go te­ścia Darka, lu­bi­łem naj­bar­dziej. Dawał wska­zów­ki, mil­czał, kiedy było trze­ba, po­kle­py­wał po ple­cach i mówił, że wszyst­ko bę­dzie do­brze, kiedy czło­wiek miał gor­szy na­strój. Wy­pi­ja­li­śmy za­zwy­czaj po piwie albo dwóch, stro­ni­łem co praw­da od al­ko­ho­lu, ale z nim wszyst­ko sma­ko­wa­ło le­piej.

Za­stę­po­wał mi ojca, bo moi ro­dzi­ce zgi­nę­li w wy­pad­ku, kiedy mia­łem osiem lat. Ktoś mógł­by po­wie­dzieć, że przez to sta­łem się zim­no­krwi­stym mor­der­cą, ale to by­ło­by wie­rut­ne kłam­stwo.

– Po pro­stu zo­staw­cie temat! – syk­nę­ła w któ­rymś mo­men­cie Wiola. Przy­ci­szo­ne roz­mo­wy zu­peł­nie uci­chły, at­mos­fe­ra za­gę­ści­ła się jesz­cze bar­dziej. Z po­mo­cą przy­szedł jak zwy­kle teść py­ta­jąc:

– Dzie­cia­ki, chce­cie zo­ba­czyć, co ostat­nio ku­pi­łem do mo­je­go mia­sta?

– Taaak! – oznaj­mi­ła Ada.

– Taaak! – za­wtó­ro­wa­łem z uśmie­chem. Wiola tylko wes­tchnę­ła. Ru­szy­łem z córką do kró­le­stwa jej dziad­ka. W miesz­ka­niu te­ściów był mały po­ko­ik prze­ro­bio­ny na mia­stecz­ko, z nie­zli­czo­ną ilo­ścią bu­dyn­ków, dróg, lasów i pól. No i torów oczy­wi­ście, po któ­rych jeź­dzi­ły małe re­pli­ki po­cią­gów.

– O ja, szpi­tal i nowa lo­ko­mo­ty­wa – za­chwy­ci­ła się Ada.

– Wie­dzia­łem, że ci się spodo­ba – stwier­dził uśmiech­nię­ty Darek. Za­czął jej po­ka­zy­wać nowy na­by­tek, ona oglą­da­ła go z za­chwy­tem. Czę­sto za­sta­na­wia­łem się, czy to fak­tycz­nie szcze­re, czy po pro­stu jest miła i chce zro­bić dziad­ko­wi przy­jem­ność. Tak czy siak, do­brze to świad­czy­ło o mojej córce. Pa­trzy­łem na nich z rogu po­ko­ju, jak przez mo­ment dzie­li­li ten sam po­ziom dzie­cię­ce­go za­chwy­tu.

Po kilku mi­nu­tach Wiola po­wie­dzia­ła, że chcia­ła­by wra­cać i że­gna­li­śmy się w przed­po­ko­ju.

– Có­recz­ko, my chce­my dla cie­bie jak naj­le­piej – po­wie­dzia­ła Agata. – Po pro­stu się mar­twi­my.

– Wiem, mamo, dzię­ku­ję. I prze­pra­szam – od­par­ła Wiola i przy­tu­li­ła matkę. Zro­bi­łem misia z Dar­kiem, po­kle­pał mnie po ple­cach, po­że­gna­łem się z te­ścio­wą i wy­szli­śmy.

Potem gdy wra­ca­li­śmy sa­mo­cho­dem do domu, po­wie­dzia­łem:

– Po pro­stu się o cie­bie mar­twią. Dla nich za­wsze bę­dziesz małą có­recz­ką, któ­rej trze­ba przy­po­mnieć, aby za­ło­ży­ła cie­płą czap­kę i kurt­kę, wy­cho­dząc w mroź­ny dzień.

– No ale już nią nie je­stem. Od dawna.

Wzru­szy­łem w od­po­wie­dzi ra­mio­na­mi.

– No i sama nie wiem – wzno­wi­ła Wiola. – Od­da­li­łam się chyba z ojcem. Mam wra­że­nie, że on cię lubi bar­dziej niż mnie. Cały czas tylko o tobie gada. Oskar to, Oskar tamto.

– To źle, że mam dobre re­la­cje z twoim ojcem?

– Źle, że on woli cię od wła­snej córki.

– No wiesz, dzie­ci się nie wy­bie­ra.

– Spa­daj na drze­wo z ta­ki­mi tek­sta­mi. – Dała mi kuk­sań­ca w ramię. – Ja mówię po­waż­nie.

– A ja nie­ko­niecz­nie. Po pro­stu wy­lu­zuj. Jest prze­cież do­brze, praw­da? To tylko kło­po­ci­ki, pro­ble­my pierw­sze­go świa­ta, które są ni­czym przy ośle­pia­ją­cej ja­sno­ści na­szej wspa­nia­łej ro­dzi­ny.

– No teraz już za­czy­nasz bre­dzić.

– To z mi­ło­ści do cie­bie.

– Mó­wi­łam, żebyś spa­dał na drze­wo – po­wie­dzia­ła, ale uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko i jej humor się po­pra­wił. To do­brze, bar­dzo do­brze, bo na­praw­dę po­trze­bo­wa­łem spo­ko­ju i sta­bil­no­ści.

Jutro bo­wiem mia­łem wy­ko­nać to zle­ce­nie. Czu­łem, jak w brzu­chu ro­śnie kula stra­chu, a coś głę­bo­ko w środ­ku mó­wi­ło mi, że to wszyst­ko skoń­czy się strasz­ną ka­ta­stro­fą.

 

*

 

Sta­ru­cha, która była moim celem, cho­dzi­ła po gieł­dzie ze sta­ro­cia­mi na war­szaw­skim Kole, roz­glą­da­jąc się za czymś i pa­trząc krzy­wo na ludzi. Ob­ser­wu­jąc ją przez lor­net­kę, mia­łem wra­że­nie, że za­ra­ża wszyst­kich jakąś nie­wi­dzial­ną cho­ro­bą, sprze­daw­ców, in­nych ku­pu­ją­cych, przy­pad­ko­wych prze­chod­niów.

Nawet z tej od­le­gło­ści bu­dzi­ła bez­pod­staw­ny lęk.

Po go­dzi­nie wró­ci­ła do za­rdze­wia­łe­go, roz­pa­da­ją­ce­go się gar­bu­sa, za­par­ko­wa­ne­go na An­dry­chow­skiej, nie mając po­ję­cia, że byłem tuż za nią.

„Zro­bisz to, gdy pój­dzie na bazar, wtedy jest naj­słab­sza, naj­bar­dziej roz­ko­ja­rzo­na”, gło­si­ła no­tat­ka.

Za­sze­dłem ją bez­sze­lest­nie od tyłu i wbi­łem strzy­kaw­kę z koń­ską dawką środ­ka uspo­ka­ja­ją­ce­go. Od razu stra­ci­ła przy­tom­ność. Potem po­cią­gną­łem jej ciało do skra­dzio­ne­go sa­mo­cho­du, za­par­ko­wa­ne­go tuż obok gar­bu­sa i wsa­dzi­łem do ba­gaż­ni­ka.

Pod­ko­szu­lek mia­łem mokry od potu, czu­łem dziw­ne dresz­cze i ko­ła­ta­nie serca, jak­bym robił to pierw­szy raz w życiu. Po­pra­wi­łem ka­mu­flaż (inna broda, inne bli­zny, inne oku­la­ry) i wsze­dłem do po­jaz­du. Ro­zej­rza­łem się. Wokół nie było ni­ko­go, żad­nych prze­chod­niów, świad­ków, nawet zwie­rząt.

Prze­strzeń zda­wa­ła się mar­twa i pusta.

Ru­szy­li­śmy w wy­zna­czo­ne na kart­ce miej­sce. Ko­or­dy­na­ty wska­zy­wa­ły punkt w lesie Parku Kra­jo­bra­zo­we­go Pusz­czy Ro­minc­kiej. Trasa miała zająć nie­ca­łe czte­ry go­dzi­ny, ale mnie za­ję­ła ponad pięć. Równo co dzie­więć­dzie­siąt minut za­trzy­my­wa­łem się i wstrzy­ki­wa­łem ko­lej­ną dawkę środ­ka uspo­ka­ja­ją­ce­go w wątłe ciało sta­ru­chy. Nor­mal­ną osobę by to za­bi­ło, ale no­tat­ka jasno po­da­ła do­zo­wa­nie. Od­dech sta­rej ko­bie­ty był tak słaby, że oba­wia­łem się, że może zejść w tra­sie.

A nie mogła umrzeć za szyb­ko.

W końcu do­tar­li­śmy. Za­gu­bio­na po­la­na, na końcu rów­nie za­gu­bio­nej drogi. Wy­sze­dłem z wozu i otwo­rzy­łem ba­gaż­nik. Sta­ru­cha na szczę­ście dalej była nie­przy­tom­na. Wy­cią­gną­łem ciało, potem wiel­ką torbę z na­rzę­dzia­mi, płach­tą i kom­bi­ne­zo­nem. Cały czas roz­glą­da­łem się do­ko­ła i cały czas nie było świad­ków.

Prze­rzu­ci­łem ciało przez prawy bark, na drugi za­rzu­ci­łem torbę i ru­szy­łem do lasu, zgod­nie z in­struk­cją z no­tat­ki. Sta­ru­cha była lekka, jakby skła­da­ła się z wy­schnię­tej na wiór skóry i cien­kich, pu­stych kości. Mimo to mia­łem wra­że­nie, że niosę wiel­ki cię­żar.

Po pół­go­dzin­nym mar­szu GPS po­ka­zał do­kład­ne ko­or­dy­na­ty miej­sca wska­za­ne­go na spa­lo­nej kart­ce. Opar­łem ko­bie­tę o drze­wo i za­czą­łem wy­cią­gać z torby na­rzę­dzia i kom­bi­ne­zon.

– Znam cię, wiem, kim je­steś – po­wie­dzia­ła nagle sta­ru­cha. Sie­dzia­ła nie­na­tu­ral­nie, ręce miała roz­rzu­co­ne w bok. – Masz na imię Oskar a twoja żona to Wiola. Wasza słod­ka có­recz­ka to Ada.

Nie po­win­na się obu­dzić.

– Wasz skar­bek, skar­be­czek – mla­ska­ła, sma­ku­jąc słowa. – Wasze oczko w gło­wie. Naj­słod­sze co was…

Strze­li­łem dwa razy, w głowę i w serce, przy­po­mi­na­jąc sobie słowa z kar­tecz­ki: „Za żadne skar­by nie po­zwól jej gadać”. Ciało sta­ru­chy okla­pło. Jed­nak zaraz coś pod­nio­sło jej tułów. Koń­czy­ny wy­gię­ły się nie­na­tu­ral­nie, na twa­rzy po­ja­wił się krzy­wy uśmiech, oczy za­szły biel­mem.

– Nie masz po­ję­cia, co wła­śnie zro­bi­łeś – po­wie­dzia­ła z dziu­rą po kuli w gło­wie. – Ani z czym wła­śnie za­dar­łeś. Prze­kli­nam cię, ty kurwo ludz­ka, ty larwo pier­do­lo­na, ty mały, śmier­dzą­cy gów­nem, żywy tru­pie.

Pi­sto­let zda­wał się cięż­ki, jakby był z oło­wiu. Nie mo­głem go unieść, sta­ru­cha zda­wa­ła się zbli­żać na po­kracz­nie wy­krzy­wio­nych koń­czy­nach. Skrze­cza­ła ni­czym stwór w obcym ję­zy­ku. Jej twarz zda­wa­ła się zmie­niać w dziób z ostry­mi zę­ba­mi, gdy wy­po­wia­da­ła ko­lej­ne słowa:

– Zaraz cię zjem, zjem na śnia­da­nie. Smacz­niut­ki Oska­rek w sosie wła­snym, ach co za prze­pysz­ne pysz­no­ści. A potem… potem zro­bię sobie z two­jej ro­dzi­ny sma­ko­wi­ty gu­lasz. Pysz­ne danie z Wioli i Ady, z ich ko­ste­czek, ser­du­szek, mó­zgów w wiel­kim pa­ru­ją­cym kotle…

Nad­ludz­kim wy­sił­kiem zdo­ła­łem unieść broń. Strze­li­łem znowu, raz, drugi, trze­ci, w końcu ła­du­jąc cały ma­ga­zy­nek w wątłe ciało.

Przez chwi­lę od­zy­ski­wa­łem siły, wpa­trzo­ny w nie­ru­cho­my kor­pus. Spraw­dzi­łem jej puls i od­dech, i tym razem na pewno była mar­twa. Po­czu­łem nie­wiel­ką ulgę, choć wie­dzia­łem, że naj­gor­sze jesz­cze przede mną.

Z torby wy­cią­gną­łem kom­bi­ne­zon ochron­ny i na­ło­ży­łem go, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić serce. Uło­ży­łem na ziemi sie­kie­rę, ło­pa­tę, piłę. Pa­trzy­łem przez mo­ment na na­rzę­dzia, przy­po­mi­na­jąc sobie przed­ostat­nie zda­nie z kart­ki: „Po śmier­ci ode­tniesz jej koń­czy­ny i za­ko­piesz w od­le­gło­ści przy­naj­mniej dzie­się­ciu me­trów od sie­bie”.

Wzią­łem głę­bo­ki wdech, a potem za­bra­łem się do ro­bo­ty. Ro­ze­bra­łem sta­ru­chę, zgod­nie z in­struk­cja­mi. Obok ran po ku­lach, miała mnó­stwo nie­bie­skich ta­tu­aży przed­sta­wia­ją­cych de­ka­pi­ta­cję ludzi, ob­sce­nicz­ne sceny orgii ze zwie­rzę­ta­mi, dam­skie i mę­skie ge­ni­ta­lia, a po­środ­ku tego wszyst­kie­go znaki ru­nicz­ne, które, choć nie­czy­tel­ne, przy­pra­wia­ły o gęsią skór­kę.

No i jesz­cze ten ry­su­nek z kurzą łapą, która zda­wa­ła się po­ru­szać.

Otrzą­sną­łem się z tego, wzią­łem głę­bo­ki od­dech i za­czą­łem kroić jej skórę, mię­śnie i kości, mając wra­że­nie, że tnę stare, spróch­nia­łe drew­no, a nie ludz­kie ciało. Żad­nych pły­nów ustro­jo­wych, żad­nej krwi, ni­cze­go, co po­twier­dza­ło­by, że jest żywą isto­tą.

Tylko prze­raź­li­wy odór jak­bym kroił już od dawna mar­twe zwło­ki.

Szło szyb­ko, a ja sta­ra­łem się znor­ma­li­zo­wać to za­da­nie, my­śląc o wszyst­kich bez­war­to­ścio­wych ob­ra­zach, które kupi Wiola, za pie­nią­dze, które wła­śnie za­ra­biam.

Gdy skoń­czy­łem kroić, za­czą­łem kopać. Sześć głę­bo­kich dołów każdy od­da­lo­ny przy­naj­mniej pięt­na­ście me­trów od sie­bie. Do nich wrzu­ci­łem osob­no ręce, nogi, tułów, głowę. Za­ko­pa­łem je, a po skoń­czo­nej pracy długo od­po­czy­wa­łem, bio­rąc bar­dzo po­wol­ne wde­chy.

Potem wró­ci­łem do sa­mo­cho­du. Umy­łem na­rzę­dzia, po­le­wa­jąc je wy­bie­la­czem, ścią­gną­łem kom­bi­ne­zon i ru­szy­łem w długą po­dróż przed sie­bie. Je­cha­łem prze­pi­so­wo, co jakiś czas za­trzy­mu­jąc się i wy­rzu­ca­jąc gdzieś jeden z przed­mio­tów wy­ko­rzy­sta­nych w zle­ce­niu.

W końcu, w nocy, na obrze­żach ma­łe­go mia­stecz­ka za­par­ko­wa­łem w ja­kiejś szem­ra­nej dziel­ni­cy. Wy­la­łem mnó­stwo wy­bie­la­cza, czysz­cząc po­jazd do­kład­nie z wła­snych śla­dów. Zo­sta­wi­łem sa­mo­chód z uchy­lo­nym oknem i otwar­ty­mi drzwia­mi. Na za­chę­tę wsta­wi­łem do auta otwar­tą pacz­kę pa­pie­ro­sów i zgrzew­kę piwa na przed­nim sie­dze­niu. Przy do­brych wia­trach ktoś się skusi i po­je­dzie w zu­peł­nie inne miej­sce, gu­biąc trop.

Ru­szy­łem na pie­cho­tę, po­zby­wa­jąc się co jakiś czas ele­men­tów ka­mu­fla­żu. Trzy go­dzi­ny póź­niej je­cha­łem po­cią­giem pod innym na­zwi­skiem, w innym prze­bra­niu, jako zu­peł­nie inna osoba.

Jed­nak prze­ra­że­nie, które za­miesz­ka­ło we mnie jak łap­czy­wy pa­so­żyt, czu­łem cały czas takie samo.

 

Teraz

 

I tak samo czuję je teraz. To strach, ale inny, zwie­rzę­cy, pry­mi­tyw­ny, który każe mi ucie­kać stąd jak naj­da­lej.

Mimo to idę przed sie­bie.

Ścia­na dyszy na mnie cuch­ną­cym od­de­chem. Co to za za­pa­chy? Zgni­li­zna, ze­psu­te mięso, eks­kre­men­ty? Co jest w tej rzeź­ni, w jej ścia­nach, czym za­tru­te jest po­wie­trze?

Nie wiem.

Jed­nak zaraz orien­tu­ję się, że tak śmier­dzia­ła ona, gdy kro­iłem jej ciało.

Czo­łów­ka rzuca plamy świa­tła na dawno nie­uży­wa­ne haki na zwło­ki, z któ­rych pew­nie nie udało się zmyć wszyst­kich dro­bi­nek krwi. Metal rzuca zło­wiesz­cze cie­nie na ścia­nę. Za­trzy­mu­ję się, ła­piąc od­dech i kon­tem­plu­jąc to miej­sce.

Potem czuję mro­wie­nie w pra­wej nodze i ru­szam dalej. Idę przed sie­bie, widzę Wiolę, Adę, Darka. Uśmie­cham się pa­skud­nie, bo to nic no­we­go, zwy­kłe zwidy.

Takie fan­to­my to­wa­rzy­szą mi od dawna.

 

Wtedy

 

Po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem je dwa mie­sią­ce po za­bi­ciu sta­ru­chy. To było jedno z tych zle­ceń, ma­ją­ce wy­glą­dać na nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek. Nor­mal­ne zle­ce­nia za­czę­ły się znowu po­ja­wiać, a my od dawna ży­li­śmy ponad stan, więc za­wsze po­trze­bo­wa­li­śmy pie­nię­dzy.

Ob­ser­wo­wa­łem więc ofia­rę przez lor­net­kę i nagle za­miast niej… wi­dzia­łem Wiolę, wła­sną żonę! Mru­gną­łem i znowu ofia­ra. W po­rząd­ku, wszyst­ko w po­rząd­ku. To po pro­stu prze­mę­cze­nie, stres i nic wię­cej.

Ob­ser­wo­wa­łem dalej.

Facet miał cho­ro­bę serca i co so­bo­tę upra­wiał ry­tu­ał za­ja­da­nia się zdro­wym śnia­da­niem. Uśmie­chał się do kel­ner­ki i czę­sto kogoś po­zdra­wiał. Wy­glą­dał na mi­łe­go go­ścia. Nie za­da­wa­łem sobie idio­tycz­ne­go py­ta­nia, czemu ktoś chciał­by go zabić.

Powód znaj­dzie się na każ­de­go.

Dzie­sięć minut póź­niej umie­rał, za­ci­ska­jąc dłoń na klat­ce pier­sio­wej, w wy­wo­ła­nym prze­ze mnie za­wa­le, a ja przez lor­net­kę znowu za­miast jego twa­rzy wi­dzia­łem ob­li­cze Wioli. Mru­ga­łem wie­lo­krot­nie, ale tym razem nic to nie dało. To wciąż była moja żona du­szą­ca się i bła­ga­ją­ca o li­tość, a ja byłem pe­wien, że nikt jej nie wy­słu­cha.

Za­dzwo­ni­łem do niej, ode­bra­ła od razu, co po­mo­gło prze­rwać wizję. Ode­tchną­łem z ulgą, choć to był tylko pierw­szy krok do pie­kła.

Bo każde ko­lej­ne zle­ce­nie ozna­cza­ło umie­ra­nie moich bli­skich.

Ko­bie­ta, któ­rej nie za­dzia­ła­ły ha­mul­ce, miała twarz Ady. Sta­rzec przed­wcze­śnie umie­ra­ją­cy we śnie wy­glą­dał do­kład­nie jak Darek. Otru­ta gazem dziew­czy­na do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła Agatę.

Trwa­ło to mie­sią­ca­mi.

Mia­łem wra­że­nie, że osza­la­łem, że po­stra­da­łem zmy­sły albo że wła­śnie je tracę. Nie wie­dzia­łem co robić, nie mo­głem prze­cież iść do psy­chia­try, nie mo­głem tłu­ma­czyć psy­cho­lo­go­wi trau­my, pierw­szy raz czu­łem, że je­stem w po­trza­sku.

Li­czy­łem, że z cza­sem to minie, że może po pro­stu sta­ru­cha rzu­ci­ła na mnie urok, który nie­ba­wem stra­ci moc.

Jed­nak się po­my­li­łem, o Boże, jak bar­dzo się po­my­li­łem.

 

*

 

Przez te wizje prze­sta­łem pra­co­wać, bo nie mo­głem pa­trzeć, jak umie­ra­ją moi bli­scy. Z każ­dym ko­lej­nym ty­go­dniem omamy się na­si­la­ły, utrwa­la­ły, utrzy­my­wa­ły. Do tego do­szły kosz­ma­ry, przez które pra­wie nie spa­łem.

Mia­łem wiel­ką ocho­tę to rzu­cić i zro­bić sobie bar­dzo dłu­gie wa­ka­cje, bo byłem pe­wien, że ina­czej osza­le­ję. Jed­nak nie zdą­ży­łem, bo wtedy wy­da­rzy­ło się to!

Tam­te­go dnia, w na­szej kuch­ni, uj­rza­łem de­mo­na w czer­wo­nej po­świa­cie. Przez mo­ment nie było ni­cze­go, czasu, miej­sca, prze­strze­ni, od­de­chu.

Tylko on.

Wiel­ki i prze­ra­ża­ją­cy, nie­ustan­nie ro­sną­cy przede mną po­twór o znie­kształ­co­nej twa­rzy sta­ru­chy.

Z ple­ców wy­ra­sta­ły skrzy­dła z ła­ma­nych kości, skóry, wnętrz­no­ści. Pysk wy­szcze­rzo­ny w upior­nym uśmie­chu, oczy świe­ci­ły żół­tym świa­tłem.

Zę­bi­ska, rogi, pło­ną­ca ko­ro­na.

Król bólu i śmier­ci.

A w środ­ku po­two­ra, w jego żo­łąd­ku, prze­ra­żo­na Wiola, wy­cią­ga­ją­ca do mnie dłoń.

– Oskar, po­mo­cy! – wrza­snę­ła. – Po­mo­cy! Czemu mi nie po­ma­gasz!?

– Wy­puść ją! – krzyk­ną­łem, ale stwór za­re­ago­wał tylko po­nu­rym re­cho­tem. Zła­pa­łem naj­więk­szy ku­chen­ny nóż i rzu­ci­łem się na niego. Ode­pchnął mnie, ale ude­rza­łem z ca­łych sił.

Raz, drugi, trze­ci.

Mu­sia­łem ją ura­to­wać.

A potem zo­ba­czy­łem twarz mojej żony i wizja znik­nę­ła.

Byłem w swoim miesz­ka­niu i za­da­łem Wioli kilka bar­dzo po­waż­nych ran cię­tych ku­chen­nym nożem. Do­pa­dłem do niej, pró­bu­jąc przy­wró­cić ją do życia w bez­sen­sow­nej pro­ce­du­rze.

Jak w tran­sie ru­szy­łem do do­mo­wej ap­tecz­ki, wy­rzu­ci­łem z niej ban­da­że, gazy, kom­pre­sy, opa­trun­ki i za­czą­łem ta­mo­wać krew. Przez ko­mór­kę za­dzwo­ni­łem na te­le­fon alar­mo­wy. Potem uci­ska­łem, sta­ra­łem się ogra­ni­czyć krwa­wie­nie.

– Prze­pra­szam ko­cha­nie, prze­pra­szam – szep­ta­łem, trzy­ma­jąc Wiolę w ob­ję­ciach. – Nie od­chodź, bła­gam cię.

W tej prze­ra­ża­ją­cej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie mo­ment, gdy po raz pierw­szy bez py­ta­nia po­cią­gną­łem Wiolę do tańca, a ona od­po­wie­dzia­ła tylko moc­nym uści­skiem dłoni. Potem spy­ta­łem ją o imię, a ona spy­ta­ła o moje. Jej włosy pach­nia­ły ja­śmi­nem, skóra kwia­to­wym kre­mem. Gdy wi­ro­wa­li­śmy, czu­łem wszyst­ko, czego za­wsze mi bra­ko­wa­ło, i wtedy wie­dzia­łem, że to wła­śnie ona bę­dzie moją żoną i że zro­bię wszyst­ko, ab­so­lut­nie wszyst­ko, by była szczę­śli­wa.

A teraz gasła od moich cio­sów.

Usły­sza­łem sy­gnał nad­jeż­dża­ją­cej ka­ret­ki. Na kilka se­kund górę wzię­ła zimna krew mor­der­cy i przy­po­mnia­łem sobie, że muszę jakoś upo­zo­ro­wać miej­sce zbrod­ni. Za­da­łem sobie rany tym samym nożem, któ­rym za­ata­ko­wa­łem wła­sną żonę. Wy­wró­ci­łem sto­lik, zrzu­ci­łem rze­czy z ku­chen­ne­go stołu.

Do drzwi za­pu­ka­li lu­dzie z po­go­to­wia. Pod­bie­głem do nich, otwo­rzy­łem, wpu­ści­łem, po­ka­za­łem gdzie leży Wiola.

A potem upa­dłem na pod­ło­gę, czu­jąc, jak z bi­ciem serca ulat­nia się ze mnie krew. Chyba rany, które sobie za­da­łem, były po­waż­niej­sze, niż mi się zda­wa­ło. W wiel­kim lu­strze w przed­po­ko­ju uj­rza­łem twarz sta­ru­chy śmie­ją­cej się do roz­pu­ku. Obok niej na wiel­kim tro­nie z krwi i mięsa, sie­dzia­ła moja córka ba­wią­ca się rzeź­nic­kim nożem. To tylko wizja, ale wie­dzia­łem, że zaraz doj­dzie do ka­ta­stro­fy.

I zro­zu­mia­łem, że to tylko kwe­stia czasu jak zro­bię coś strasz­ne­go Adzie.

 

*

 

Moja przy­kryw­ka była bar­dzo so­lid­na, ale jed­nak roz­mo­wa z po­li­cją tro­chę mnie stre­su­je.

– Czy pan albo pana żona mają ja­kichś wro­gów? – spy­ta­ła funk­cjo­na­riusz­ka, zmę­czo­na ko­bie­ta o pod­krą­żo­nych oczach.

– Wro­gów? Nie, ra­czej nie – od­par­łem.

– Ale czy ma pan ja­kie­kol­wiek po­dej­rze­nia kto mógł­by to zro­bić?

– Kto mógł­by za­szlach­to­wać mnie i moją żonę? Nie, kurwa, nie mam po­ję­cia! Nasi zna­jo­mi mają inne za­in­te­re­so­wa­nia.

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać. Po pro­stu wy­ko­nu­je­my swoją pracę.

– To pro­szę ją wy­ko­ny­wać gdzie in­dziej. Czy… – urwa­łem, po­krę­ci­łem głową. Za­ci­ska­łem i otwie­ra­łem pię­ści, wes­tchną­łem długo i gło­śno. Sie­dzie­li­śmy w małej szpi­tal­nej salce, którą ktoś nam na chwi­lę udo­stęp­nił. Kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej le­ża­ła Wiola w śpiącz­ce, pod­pię­ta do wspie­ra­ją­cej apa­ra­tu­ry.

– No do­brze – wzno­wi­łem po kilku dłuż­szych od­de­chach. – A więc nie mamy wro­gów, nie wiem, kto to zro­bił. Je­ste­śmy ludź­mi, do któ­rych miesz­ka­nia ktoś się wła­mał. Może my­ślał, że dom jest pusty i gdy nas zo­ba­czył, spa­ni­ko­wał. Jak mó­wi­łem, to był męż­czy­zna w masce.

– Któ­re­mu otwo­rzy­ła pań­ska żona?

– Tak.

– Czemu otwo­rzy­ła komuś w masce?

– Nie mam po­ję­cia. Jak się wy­bu­dzi, to mo­że­my ją spy­tać.

– Na ka­me­rach wokół bu­dyn­ku nie widać ni­ko­go w masce.

– Jezu, ja pro­wa­dzę to śledz­two, czy wy?! Może za­ło­żył ją tuż przed wła­ma­niem, może czaił się na klat­ce od dawna. Nie wiem. Pro­szę zająć się swoją pracą, a mnie pro­szę po­zwo­lić wró­cić do żony. Ja… Ja nie mam na to siły!

Skry­łem twarz w dło­niach, bo na­praw­dę czu­łem się wy­czer­pa­ny. Nie pła­ka­łem, bo chyba nie po­tra­fi­łem uro­nić łzy. Mia­łem wra­że­nie, że je­stem za­sznu­ro­wa­ny wiel­kim, nie­wi­dzial­nym łań­cu­chem.

– Do­brze, pro­szę od­po­cząć. Wró­ci­my do tego póź­niej – stwier­dzi­ła po­li­cjant­ka. – Ale pro­szę też nie opusz­czać mia­sta.

– Je­stem o coś po­dej­rza­ny? – spy­ta­łem, choć prze­cież wie­dzia­łem, jak to wy­glą­da i jakie mają pro­ce­du­ry.

– Na tym eta­pie nie mo­że­my ni­cze­go wy­klu­czyć.

– Pani żar­tu­je?

– W ta­kich spra­wach w pierw­szej ko­lej­no­ści pa­trzy­my na mał­żon­ka. Bo tu nie ma za dużo śla­dów wła­ma­nia, nikt ni­ko­go nie wi­dział, był pan tam…

– Prze­cież zo­sta­łem po­cię­ty! We­zwa­łem ka­ret­kę!

– Ja tylko mówię, jakie są pro­ce­du­ry. Po pro­stu pro­szę się zgło­sić, gdyby się pan gdzieś wy­bie­rał.

– Ma pani nakaz?

– To na razie proś­ba. I le­piej, aby­śmy byli dla sie­bie mili i grzecz­ni – do­da­ła, po­że­gna­ła się i wy­szła, wraz z dru­gim funk­cjo­na­riu­szem w cy­wil­nym ubra­niu. Zo­sta­łem sam.

Nie mia­łem siły na te pro­ce­du­ry.

Ze­bra­łem się i wró­ci­łem do po­ko­ju gdzie pod­pię­ta do rurek, nie­przy­tom­na w śpiącz­ce far­ma­ko­lo­gicz­nej le­ża­ła moja żona. Usia­dłem obok łóżka i chwy­ci­łem de­li­kat­nie jej dłoń.

– Prze­pra­szam, Wiola, ja… – urwa­łem, bo słowa były bez­sen­sow­ne. Po pro­stu chcia­łem z nią zo­stać i mieć ją w za­się­gu wzro­ku.

Krót­ka wi­bra­cja te­le­fo­nu oznaj­mi­ła przy­by­cie wia­do­mo­ści tek­sto­wej. Z ocią­ga­niem wy­cią­gną­łem ko­mór­kę i zo­ba­czy­łem SMS-a od Darka: „Za­dzwoń, jak bę­dziesz mógł. To dosyć pilne!”. Po­czu­łem pa­ni­kę która wy­bu­chła gdzieś w oko­li­cach żo­łąd­ka.

Ada była u te­ściów, pew­nie cho­dzi o nią.

Wsta­łem i wy­sze­dłem na ko­ry­tarz. Za­dzwo­ni­łem do Darka.

– Cześć – przy­wi­ta­łem się. – Uprze­dza­jąc py­ta­nie, z Wiolą na razie bez zmian. Ale jest sta­bil­nie, więc bądź­my do­brej myśli. A teraz po­wiedz, co się dzie­je.

– No to tro­chę dziw­ne, ale też prze­ra­ża­ją­ce. Nic się ni­ko­mu nie stało, Ada czuje się w po­rząd­ku, ale… Ale może naj­le­piej by było, jak­byś tu przy­je­chał i z nią po­roz­ma­wiał?

– Nie mogę zo­sta­wić Wioli.

– Agata cię zmie­ni. Wła­śnie wy­cho­dzi. Myślę… No to dosyć dziw­ne i naj­le­piej, żebyś sam zo­ba­czył.

Wes­tchną­łem. Darek był roz­sąd­nym fa­ce­tem i jeśli mówił, że coś jest oso­bli­we, to pew­nie takie było. Po­je­dyn­cza kro­pla potu spły­nę­ła po ple­cach, bo znowu prze­ra­zi­łem się, że coś strasz­ne­go może stać się mojej córce.

– Ok, zaraz będę – po­wie­dzia­łem. – Niech Agata przy­je­dzie tu jak naj­szyb­ciej.

 

*

 

W miesz­ka­niu te­ściów pach­nia­ło je­dze­niem. Woń zupy ka­la­fio­ro­wej, ulu­bio­nej po­tra­wy Ady, ro­ze­szła się po wszyst­kich po­miesz­cze­niach. Darek otwo­rzył mi drzwi, przy­tu­lił, po­kle­pał po ple­cach i po­wie­dział:

– Chodź.

Ru­szy­li­śmy do jego po­ko­ju, w któ­rym miał swoją wiel­ką ma­kie­tę i kil­ka­na­ście me­trów ma­łych szyn. Ada sie­dzia­ła po­środ­ku ma­łe­go mia­stecz­ka i czymś się ba­wi­ła. Śmia­ła się, jakby coś strasz­li­wie ją roz­ba­wi­ło.

– Cześć, Ada – przy­wi­ta­łem się.

– Cześć, ta­tu­siu – od­par­ła z uśmie­chem. Kuc­ną­łem i spoj­rza­łem na jej roz­pro­mie­nio­ną, szczę­śli­wą twarz. Jakby w jej sercu nie było naj­mniej­szej tro­ski.

– Patrz, jak ciuch­cia super leci! – Ada rzu­ci­ła jed­nym z wa­go­nów o ścia­nę i za­nio­sła się per­li­stym śmie­chem. Coś było bar­dzo nie w po­rząd­ku. Ada do­sko­na­le wie­dzia­ła, jak war­to­ścio­we są te przed­mio­ty i ile zna­czą dla dziad­ka.

– Super – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc na­stęp­ną ko­lej­kę, by za­pew­ne też nią rzu­cić.

– Nie wolno tak robić! – Zła­pa­łem ją za przed­ra­mię. Wzru­szy­ła tylko ra­mio­na­mi, pod­śpie­wu­jąc coś pod nosem. Może to po pro­stu był spo­sób ra­dze­nia sobie z tym wszyst­kim?

– Mar­twisz się o mamę? – spy­ta­łem.

– Nie.

– Nie?

Znowu wzru­szy­ła ra­mio­na­mi w od­po­wie­dzi i znowu się uśmiech­nę­ła, sze­ro­ko, nie­na­tu­ral­nie. Nagle za­uwa­ży­łem, że trzy­ma coś kur­czo­wo w dłoni.

– Co tam masz? – spy­ta­łem.

– Nic.

– To pokaż to nic.

– Nie po­ka­żę. To moje.

Chwy­ci­łem jej piąst­kę i naj­de­li­kat­niej jak to moż­li­we, otwar­łem. Z ma­lut­kiej dłoni wy­pa­dła na pod­ło­gę kurza łapka.

– Co to jest?

– Ma­gicz­na nóżka. O po­patrz, rusza się.

Fak­tycz­nie za­su­szo­na kurza łapka wierz­ga­ła, jakby pró­bo­wa­ła coś zła­pać. Pod­nio­słem ją, wsta­łem i ru­szy­łem do kuch­ni. Bez słowa otwar­łem szaf­kę, wy­cią­gną­łem za­pał­ki, bu­tel­kę wódki i me­ta­lo­wą miskę. Wrzu­ci­łem do niej łapkę, wy­la­łem al­ko­hol i pod­pa­li­łem wszyst­ko.

Kurza nóżka choć pło­nę­ła, pró­bo­wa­ła wy­do­stać się z miski. W skwier­cze­niu zda­wa­ło się sły­szeć śmiech sta­ru­chy, nio­są­cy się po miesz­ka­niu. W końcu spa­lo­ny kikut prze­stał wierz­gać. Wró­ci­łem do po­ko­ju, gdzie córka pa­trzy­ła w pod­ło­gę.

– Gdzie to zna­la­złaś? – spy­ta­łem ją, ku­ca­jąc.

– Ta­tu­siu… ta­tu­siu. Ja prze­pra­szam.

– Ada. Gdzie. To. Zna­la­złaś?

– Pod po­dusz­ką. Jak obu­dzi­łam się, to już tam było. Ja nie wiem, ja… – urwa­ła, za­czę­ła szlo­chać. Przy­tu­li­łem ją mocno. Przez uchy­lo­ne drzwi do po­ko­ju za­gląd­nął Darek. Pu­ści­łem mu oko, by dodać otu­chy, choć sam czu­łem się pa­skud­nie.

Wie­dzia­łem, że ta prze­klę­ta sta­ru­cha nie od­pu­ści i muszę coś z tym zro­bić.

 

*

 

Dzień póź­niej wró­ci­łem na Pragę po­mię­dzy Środ­ko­wą i Czyn­szo­wą ulicę. Tym razem od­na­la­złem ka­mie­ni­cę bez trudu.

Pod swe­trem mia­łem scho­wa­ny pi­sto­let, w kie­sze­niach kurt­ki ka­stet i pałkę. Byłem go­to­wy we­drzeć się tam siłą, bić, tor­tu­ro­wać, zabić, jeśli trze­ba. Wszyst­ko, by tylko to za­trzy­mać, by ura­to­wać Adę, póki jesz­cze je­stem w sta­nie.

– Wszyst­ko dla niej – po­wie­dzia­łem, wcho­dząc do bu­dyn­ku i od razu czu­jąc po­twor­ny smród. Wsze­dłem po scho­dach, na ostat­nie pię­tro i zo­rien­to­wa­łem się, że odór do­cho­dził z tam­te­go miesz­ka­nia, po któ­rym zo­sta­ły tylko wy­pa­lo­ne ścia­ny i czar­na pust­ka.

Wy­glą­da­ło, jakby coś spa­li­ło od środ­ka ogniem pie­kiel­nym miesz­ka­nie, nie ru­sza­jąc resz­ty ka­mie­ni­cy.

– Mó­wi­łem ci, żebyś tego nie robił – stwier­dził nagle męski głos. Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem chłop­ca, tego sa­me­go co wcze­śniej. Za­spa­ne oczy, zmierz­wio­ne włosy, pi­ża­ma w di­no­zau­ry i pla­ne­ty nie pa­so­wa­ły do do­ro­słe­go tem­bru głosu.

Se­kun­dę póź­niej z jego twa­rzy za­czę­ła spły­wać skóra, uka­zu­jąc czar­ną dziu­rę, za­miast środ­ka głowy. Za­mru­ga­łem i w to miej­sce po­ja­wi­ła się twarz Ady.

Wy­cią­gną­łem pi­sto­let, bo dość mia­łem tych sztu­czek, ale zaraz go opu­ści­łem. To prze­cież moja có­recz­ka, je­dy­na rzecz, która jesz­cze de­fi­nio­wa­ła moje czło­wie­czeń­stwo.

– Scho­waj ten pi­sto­le­cik – po­wie­dział chło­piec, od­zy­sku­jąc twarz. Był rów­nie za­spa­ny i nie­wzru­szo­ny jak wcze­śniej. Bez wzglę­du na to, czym był, po­trze­bo­wa­łem po­mo­cy.

– Czy mogę coś zro­bić? Co­kol­wiek? Czy… – za­czą­łem.

– Za­wsze można coś zro­bić, ale to nie bę­dzie łatwe ani przy­jem­ne – od­parł.

– Może nie być. Zro­bię wszyst­ko dla niej. Wszyst­ko.

– To bar­dzo ry­zy­kow­ne po­wie­dzieć, że zrobi się wszyst­ko. Ale mo­że­my to spraw­dzić. Naj­pierw po­pro­szę cię o jedną rzecz. Chodź ze mną.

Wy­cią­gnął w moją stro­nę rękę jak dziec­ko do ro­dzi­ca. Gdy to zro­bił, za­uwa­ży­łem, że całe przed­ra­mię ma po­kry­te bli­zna­mi, które ukła­da­ły się w jakiś ru­nicz­ny napis. Chwy­ci­łem jego dłoń, a on po­pro­wa­dził mnie do in­ne­go miesz­ka­nia.

Drzwi otwie­ra­ły się przed nim, jakby były au­to­ma­tycz­ne. Po­ka­zał pal­cem ła­zien­kę i po­wie­dział:

– Tam mu­sisz już wejść sam.

– Co tam jest?

– Zo­ba­czysz.

Prze­łkną­łem ślinę i wsa­dzi­łem dło­nie do kurt­ki. Za­ci­sną­łem je na pi­sto­le­cie i ka­ste­cie. Chło­piec po­pa­trzył na mnie z drwią­cym uśmie­chem, jakby te przy­go­to­wy­wa­nia były bar­dzo za­baw­ne.

Wsze­dłem do ła­zien­ki, czu­jąc me­ta­licz­ny za­pach ob­le­pia­ją­cy całe ciało. Na środ­ku po­miesz­cze­nia znaj­do­wa­ła się wiel­ka wanna z czer­wo­ną cie­czą, która zda­wa­ła się de­li­kat­nie fa­lo­wać, jakby po­ru­szo­na wia­trem.

– Co mam zro­bić? – spy­ta­łem, ale usły­sza­łem tylko trzask za­my­ka­nych za sobą drzwi. Do­sko­czy­łem do klam­ki, za­czą­łem ją szar­pać, ale nawet nie drgnę­ła. Ogar­nę­ła mnie pa­ni­ka, za­czą­łem szu­kać miej­sca, przez które mógł­bym się stąd wy­do­stać.

I nagle spły­nę­ła oczy­wi­sta myśl, że prze­cież nie przy­sze­dłem tu ucie­kać.

– Mu­sisz się za­nu­rzyć, bo tylko tak będę wie­dział, że na­praw­dę po­tra­fisz i chcesz to zro­bić – po­wie­dział głos.

Pod­sze­dłem do wanny. Była po brze­gi wy­peł­nio­na krwią. Z każ­dym kro­kiem, przy­bli­ża­ją­cym mnie do balii, ścia­ny i sufit roz­świe­tla­ły się dziw­ny­mi, ru­nicz­ny­mi na­pi­sa­mi.

Było jasne, co mu­sia­łem zro­bić.

Ro­ze­bra­łem się po­wo­li, czu­jąc jak z każdą czę­ścią zrzu­co­ne­go ubra­nia, prze­ra­że­nie wśli­zgu­je się coraz głę­biej pod skórę.

Wsa­dzi­łem nogę do balii. Krew była lo­do­wa­ta, gęsta, lepka. Za­ci­sną­łem zęby i za­nu­rzy­łem się cały, wy­sta­wia­jąc na ze­wnątrz tylko głowę. Ła­zien­kę zalał zie­lo­ny blask z ru­nicz­nych zna­ków, a ja mia­łem wra­że­nie, że w cie­czy coś pływa i za­sta­na­wia­łem się, czy to coś ży­we­go, czy mar­twe­go i sam nie wie­dzia­łem, co prze­ra­ża­ło mnie bar­dziej.

A potem coś we­ssa­ło mnie do środ­ka.

 

*

 

Spa­da­łem w zwol­nio­nym tem­pie.

Bra­ko­wa­ło mi tchu, krew wpa­da­ła do ust, ruchy były zre­du­ko­wa­ne, jak­bym sza­mo­tał się w ki­sie­lu. To­ną­łem, wokół mnie fa­lo­wa­ły przed­mio­ty, frag­men­ty ciała i coś in­ne­go, nie­okre­ślo­ne­go, nie­ja­sne­go.

Głowę za­le­wa­ła pa­ni­ka. To pu­łap­ka, po­my­śla­łem, wsze­dłeś w nią na wła­sne ży­cze­nie, nikt nawet nie mu­siał cię na­ma­wiać. Debil, debil, debil!

Płuca były puste, czu­łem skurcz krta­ni, chcia­łem krzy­czeć, ale prze­cież byłem głę­bo­ko w kosz­ma­rze, gdzie nikt mnie nie usły­szy.

Stra­ci­łem przy­tom­ność.

A potem zaraz ją od­zy­ska­łem.

Le­wi­to­wa­łem w czer­wo­nej prze­strze­ni i ja­kimś cudem mo­głem od­dy­chać.

– Wy­bacz ten krwa­wy żart, ale mu­sia­łem to zro­bić – usły­sza­łem do­ro­sły głos chłop­ca, bez­po­śred­nio w swo­jej gło­wie. – W końcu spę­dzi­łem z tą dwój­ką tak wiele czasu. Z kim się prze­sta­je, tym się staje i tak dalej…

Chcia­łem za­py­tać, co tu się dzie­je, ale prze­cież w praw­dzi­wym kosz­ma­rze czło­wiek nie ma głosu.

– Tak bę­dzie ła­twiej – kon­ty­nu­ował chło­pak. – Siedź i patrz. Obraz po­dob­no jest wart ty­sią­ce słów.

Na­prze­ciw mnie, ni­czym w dia­bel­skim kinie, wy­świe­tlił się ogrom­ny ekran. Naj­pierw zo­ba­czy­łem dwoje dzie­ci w czar­nej ko­ły­sce, łu­dzą­co po­dob­nych do sie­bie, naj­pew­niej bliź­nia­cze ro­dzeń­stwo.

Obraz się zmie­nił i po­ka­zy­wał tą samą parę dzie­ci, już star­szych: dziew­czyn­ka i chło­piec mieli może trzy latka, znaj­do­wa­li się w ja­kiejś sta­rej cha­cie. On dusił go­ły­mi rę­ko­ma kotka, dziew­czyn­ka znę­ca­ła się nad zła­pa­ny­mi ro­ba­ka­mi, od­ry­wa­jąc im od­nó­ża i skrzy­dła.

Wy­glą­da­li na bar­dzo za­do­wo­lo­nych.

W ko­lej­nej sce­nie wi­dzia­łem może dzie­się­cio­let­nie ro­dzeń­stwo w sta­rej szo­pie. Na sznu­rach, do góry no­ga­mi wi­sia­ło kilka ciał, więk­szość nie­ru­cho­mych. Chło­piec pod­szedł do ostat­niej osoby, która, choć cia­sno zwią­za­na pró­bo­wa­ła się szar­pać i pod­ciął jej gar­dło. Dziew­czyn­ka śmia­ła się z tego do roz­pu­ku.

Potem ko­bie­ta o wiele młod­sza, ale bez wąt­pie­nia ta, którą za­bi­łem i po­kro­iłem w lesie, szła gdzieś przez pu­sty­nię, ja­ło­wą zie­mię pod rękę z łu­dzą­co przy­po­mi­na­ją­cym ją męż­czy­zną. Za­bi­ja­li. Cie­szy­li się śmier­cią. Śmia­li z okru­cień­stwa.

Potem już o wiele star­si po­ja­wia­li się na po­lach bi­tew­nych. Czy to był Grun­wald? Czy ta od­le­gła po­stać to Na­po­le­on? Czy ko­lej­ny obraz po­ka­zy­wał ich pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej strze­la­ją­cych z lu­bo­ścią do bez­bron­nej lud­no­ści cy­wil­nej?

Sceny prze­pla­ta­ły się ze sobą, uka­zu­jąc, że ta dwój­ka była tam, gdzie śmierć i okru­cień­stwo. Ile mieli lat? Kil­ka­set? Kilka ty­się­cy? Nie mia­łem po­ję­cia, ale czu­łem, że są na tym świe­cie długo.

O wiele za długo.

Kim do ja­snej cho­le­ry oni są, po­my­śla­łem.

– Cza­row­ni­ka­mi. Dia­bła­mi. De­mo­na­mi. Złem wcie­lo­nym – od­po­wie­dział głos chłop­ca w gło­wie. – On na­zy­wa się Me­li­de­gid, ten, który nie­sie strach, a ona to Wo­dr­wig, ta, która nie­sie cier­pie­nie.

A ty kim je­steś, spy­ta­łem w my­ślach.

– On mnie przy­gar­nął – po­wie­dział chło­piec w mojej gło­wie. – Byłem umie­ra­ją­cym sie­ro­tą, któ­re­go za­mie­ni­li w wiecz­nie mło­de­go, prze­klę­te­go chłop­ca. Nie­ży­we­go i nie­mar­twe­go. Moje po­ja­wie­nie się bar­dzo ich po­róż­ni­ło. Ona chcia­ła się mnie po­zbyć, on chciał, bym zo­stał. Od tego czasu już nie są tak nie­roz­łącz­ni, od tego czasu się nie­na­wi­dzą, a ja nie­na­wi­dzę ich. Nigdy nie wy­ba­czę im tego, że po­now­nie po­wo­ła­li mnie do życia.

Nagle w moją stro­nę za­czę­ły pły­nąć ry­bo­po­dob­ne stwo­ry o twa­rzach sta­re­go ro­dzeń­stwa. W wiel­kich ustach miały setki ostrych zębów. Sta­ruch ugryzł mnie w nogę, wy­szar­pu­jąc ka­wa­łek mięsa. Chcia­łem krzy­czeć, ale gęsta ciecz za­la­ła mi usta. Sta­ru­cha pod­pły­nę­ła i wbiła ostre zęby w szyję.

Urwa­ła mi głowę.

Było ciem­no, znik­ną­łem…

 

*

 

…i zaraz po­ja­wi­łem się z po­wro­tem.

Ła­pa­łem od­dech, czu­jąc, jak włosy lepią się od krwi, a po skó­rze spły­wa­ją reszt­ki czy­je­goś ciała. Byłem znowu w ła­zien­ce w wan­nie krwi. Drzwi się otwo­rzy­ły i wszedł przez nie chło­piec.

– To Me­li­de­gid, mój oj­ciec zle­cił, by ją po­kro­ić i za­ko­pać. To przy­szło od niego – po­wie­dział z obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy. – Jeśli chcesz ją udo­bru­chać oto spo­sób… – na­chy­lił się i za­czął szep­tać do ucha, a ja mia­łem wra­że­nie, że jego słowa do­bie­ga­ją ze­wsząd, ze ścian, z po­wie­trza, z pod­ło­gi. Jakby ktoś za­in­sta­lo­wał wszę­dzie ze­psu­te, nie­wi­dzial­ne gło­śni­ki.

Gdy skoń­czył mówić, zwy­mio­to­wa­łem na ze­wnątrz balii. Nie wie­dzia­łem, czy od szep­tu, dziw­nych słów, czy od tego, co mia­łem zro­bić. Na pewno od za­pa­chu krwi, który ob­le­piał ciało.

– Weź to, bę­dziesz tego po­trze­bo­wał – po­wie­dział chło­piec, wsa­dza­jąc mi w dłoń mo­ne­tę. – Wsadź sobie do ust i trzy­maj na spe­cjal­ne oka­zje. A to – pod­niósł nóż z ru­nicz­ny­mi na­pi­sa­mi. – No z tym chyba wiesz, co mo­żesz zro­bić.

Po­ło­żył przed­mio­ty na ubra­niu. Uspo­ko­iłem się, wy­sze­dłem z wanny, chło­piec podał mi wiel­ki śnież­no­bia­ły ręcz­nik. Wy­cie­ra­łem się, bar­wiąc go brud­ną czer­wie­nią, ścią­ga­jąc z sie­bie ka­wał­ki ciała i kości. Dzie­ciak nie ode­zwał się ani sło­wem, jakby na coś cze­kał.

Drżą­cy­mi dłoń­mi wło­ży­łem na sie­bie ubra­nie.

– Jest jesz­cze coś – po­wie­dział chło­pak. – Coś, co może cię za­in­te­re­so­wać. Pewna al­ter­na­ty­wa.

A potem za­czął mówić. Mia­łem wra­że­nie, że to, co mi opo­wia­da, jest gor­sze, niż wszyst­ko, co do­tych­czas usły­sza­łem.

Jed­nak słu­cha­łem pil­nie.

 

Teraz

 

Czoł­gam się po­wo­li, mo­zol­nie. Mam wra­że­nie, że z pra­wej stro­ny nad­cho­dzi jakaś ciem­ność, mrok i zaraz orien­tu­ję się, że po pro­stu za­czy­nam tra­cić wzrok w jed­nym oku. Mru­gam, aby się upew­nić, ale już wiem, że nie tylko gałka oczna, ale cała prawa stro­na twa­rzy za­czy­na ob­umie­rać, tra­cić czu­cie, zni­kać.

Może to i le­piej.

Przy­spie­szam wę­drów­kę o ile to moż­li­we, gdy czło­wiek czoł­ga się, uży­wa­jąc tylko jed­nej ręki.

Już nie­da­le­ko.

 

Wtedy

 

Przy­go­to­wa­łem się do za­da­nia, zle­co­ne­go przez chłop­ca. Mia­łem zabić albo w jakiś spo­sób uniesz­ko­dli­wić sta­ru­cha, tego, któ­re­go na­zwał Me­li­de­gid. Chło­piec po­wie­dział mi jak to zro­bić, choć za­zna­czył, że nie bę­dzie łatwo.

Szcze­rze mó­wiąc to, co mia­łem po­ten­cjal­nie zro­bić póź­niej, było jesz­cze bar­dziej nie­wia­ry­god­ne.

Czy mo­głem się od­wa­żyć na coś ta­kie­go? Czy kto­kol­wiek mógł?

Od­go­ni­łem myśli, sku­pia­jąc się na za­da­niu. Znaj­do­wa­łem się w ma­ga­zy­nie na Wo­ło­skiej, gdzie trzy­ma­łem wszyst­kie sprzę­ty. Za­wsze, gdy tu przy­cho­dzi­łem, no­si­łem ten sam ka­mu­flaż, po­dob­ny do zdję­cia z fał­szy­we­go do­wo­du, na który wy­naj­mo­wa­łem lokum. Blond pe­ru­ka, nie­bie­skie so­czew­ki, wiel­kie ro­go­we oku­la­ry, te same zmy­wal­ne ta­tu­aże.

Cho­wa­łem do torby dwa pi­sto­le­ty, nóż, ka­stet, go­tów­kę, trzy fał­szy­we do­wo­dy oso­bi­ste i prawa jazdy, ko­de­inę, strzy­kaw­ki i mor­fi­nę. Te trzy ostat­nie szcze­gól­nie mogą mi się przy­dać.

Za­mkną­łem za sobą drzwi i wró­ci­łem sa­mo­cho­dem do miesz­ka­nia, w któ­rym zo­sta­wi­łem te­le­fon. Mu­sia­łem mieć pew­ność, że nie zo­sta­wię żad­ne­go cy­fro­we­go śladu. Było na nim kilka nie­ode­bra­nych po­łą­czeń i wia­do­mo­ści od ro­dzi­ców Wioli, pro­szą­cych o pilny kon­takt.

Prze­łkną­łem ślinę i za­dzwo­ni­łem do Darka.

– Co się dzie­je? – spy­ta­łem.

– Prze­pra­szam, może prze­sa­dzi­łem z tym dzwo­nie­niem – za­czął. – Cho­dzi o Adę. Agata była z nią na placu zabaw i do­szło do in­cy­den­tu. Znowu kogoś po­bi­ła, chyba tę samą dziew­czyn­kę co wcze­śniej.

– Dasz mi Adę do te­le­fo­nu?

– Jasne, ale… Po­wi­nie­neś od­po­cząć. No i może pró­bo­wa­łeś, a ja zro­bi­łem za­mie­sza­nie. Cho­le­ra, nie­po­trzeb­nie dzwo­ni­łem.

Po­ki­wa­łem głową. Fak­tycz­nie czu­łem się wy­koń­czo­ny, do tego stop­nia, że ro­dzi­ce Wioli ka­za­li mi zo­stać choć na jedną noc w domu.

Co oczy­wi­ście wy­ko­rzy­sta­łem na ze­bra­nie sprzę­tu i przy­go­to­wa­nie do akcji. I choć byłem wy­czer­pa­ny od tego wszyst­kie­go, nadal mu­sia­łem wie­dzieć, co zro­bi­ła moja córka.

– Jest w po­rząd­ku – po­wie­dzia­łem. – Po­proś ją do te­le­fo­nu.

Usły­sza­łem głos Ady, która wy­tłu­ma­czy­ła mi, że tro­chę przez przy­pa­dek, ale jed­nak zła­ma­ła rękę Ma­ry­si, tej samej dziew­czyn­ce, z którą miała za­targ wcze­śniej. Za­py­ta­łem córkę, dla­cze­go to zro­bi­ła, a ona od­po­wie­dzia­ła coś cicho, nie­mal na gra­ni­cy sły­szal­no­ści.

To, co mi prze­ka­za­ła, po­zwo­li póź­niej pod­jąć naj­waż­niej­szą de­cy­zję w życiu, choć wtedy jesz­cze nie zda­wa­łem sobie z tego spra­wy.

Za­pew­ni­łem Adę, że wszyst­ko bę­dzie do­brze.

– Muszę wy­je­chać – po­wie­dzia­łem potem do Darka, gdy prze­ka­za­ła mu z po­wro­tem te­le­fon.

– Gdzie?

– To coś waż­ne­go, coś…

– Co może być waż­niej­sze niż te dwie osoby, które masz tutaj? – prze­rwał teść. Jak rzad­ko kiedy był zde­ner­wo­wa­ny.

– Mu­sisz mi za­ufać. Gdy­bym nie mu­siał, to bym tego nie robił. Ale to… dla dobra ich obu.

– Skoro tak, to tak. Jak mu­sisz…

– Muszę.

– To jedź.

Po­że­gna­łem się z nim szyb­ko i po­łkną­łem dwie ta­blet­ki na­sen­ne. Mimo strasz­nych myśli, che­mia szyb­ko uko­iła mnie do snu.

 

*

 

Me­li­de­gid miesz­kał w Bia­ły­sto­ku. Chło­pak mówił, że sta­ruch prze­niósł się tam kilka lat temu, po tym, jak po­róż­nił się z sio­strą.

Do­je­cha­łem na miej­sce przed po­łu­dniem. Sta­ruch na­zy­wał się Olaf Kreu­loń­ski i był zna­nym den­ty­stą z pry­wat­nym ga­bi­ne­tem. Nie chcia­łem wie­rzyć, że po pro­stu mogę umó­wić się do niego na wi­zy­tę, ale to oka­za­ło się naj­prost­szym roz­wią­za­niem. Zro­bi­łem to przez in­ter­net, na jego stro­nie, gdzie prze­wi­ja­ły się dzie­siąt­ki po­zy­tyw­nych opi­nii na temat jego umie­jęt­no­ści.

Może był do­brym le­ka­rzem? A może zmu­sił ich do tego? Bez zna­cze­nia.

Ga­bi­net mie­ścił się w dużym bu­dyn­ku na Bia­ło­wie­skiej tuż przy lesie Zwie­rzy­niec­kim. Wje­cha­łem na otwar­ty par­king i za­trzy­ma­łem się, tak by móc stąd szyb­ko od­je­chać.

Mia­łem ze sobą środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce i na­sen­ne, do tego broń i nóż od dzie­cia­ka. Byłem przy­go­to­wa­ny, choć nie czu­łem się go­to­wy na to, co mnie tam spo­tka.

W ustach przed­miot od chłop­ca. Stara mo­ne­ta, która sma­ko­wa­ła me­ta­licz­nie i gorz­ko.

Wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du, z za­ło­żo­ną rudą pe­ru­ką. Do­kle­jo­ne drob­ne bli­zny i sztucz­ny orli nos. Re­zer­wa­cję zro­bi­łem oczy­wi­ście na inne na­zwi­sko.

Pod­sze­dłem do do­mo­fo­nu, wci­sną­łem przy­cisk, po­wie­dzia­łem, że je­stem umó­wio­ny. Drzwi się otwar­ły. Za­uwa­ży­łem, że na par­kin­gu nie ma żad­nych sa­mo­cho­dów. Wsze­dłem do środ­ka.

Po­cze­kal­nia była ob­szer­na, biała i pusta. Je­dy­ną osobą na miej­scu, była szczu­pła re­cep­cjo­nist­ka, wpa­trzo­na w mo­ni­tor i pi­szą­ca coś za­ja­dle na kla­wia­tu­rze. Pod­sze­dłem do niej, po­da­łem fał­szy­we na­zwi­sko, in­for­mu­jąc, że mam umó­wio­ną wi­zy­tę.

– Pro­szę usiąść – od­par­ła. – Le­karz zaraz skoń­czy.

Po­ki­wa­łem głową i opa­dłem na jedno z krze­seł. Ro­zej­rza­łem się. Było czy­sto i ste­ryl­nie, pach­nia­ło środ­ka­mi de­zyn­fe­ku­ją­cy­mi i goź­dzi­ka­mi. Zza któ­rychś za­mknię­tych drzwi usły­sza­łem od­głos bo­ro­wa­nia.

I jęki. Bar­dzo ciche, na gra­ni­cy sły­szal­no­ści, ale jed­nak ktoś tam cier­piał.

– Le­karz pana teraz przyj­mie – po­wie­dzia­ła re­cep­cjo­nist­ka. Po­ka­za­ła drzwi, te, zza któ­rych do­cho­dzi­ły dźwię­ki. Wsta­łem, ocze­ku­jąc, aż ktoś wyj­dzie, ale gdy za­gląd­ną­łem do środ­ka, nie było ni­ko­go.

Re­cep­cjo­nist­ka zna­la­zła się obok mnie, za­chę­ci­ła ge­stem, bym usiadł na fo­te­lu. Wsze­dłem, po­ło­ży­łem torbę z więk­szo­ścią sprzę­tu na pod­ło­dze, dło­nie wsa­dzi­łem do kie­sze­ni spodni, za­ci­ska­jąc palce na pi­sto­le­cie i nożu.

Nagle błysk, jeden, drugi, trze­ci. Coś chwy­ci­ło mnie za dło­nie i przy­twier­dzi­ło do opar­cia fo­te­la. Nie mo­głem się ru­szyć. Fotel prze­su­nął się gdzieś obok, do in­ne­go po­miesz­cze­nia o wiel­kich oknach, ca­łe­go za­la­ne­go świa­tłem. Za­rdze­wia­łe drzwi za­trza­snę­ły się z cha­rak­te­ry­stycz­nym dźwię­kiem.

– Lubię, jak jest jasno – po­wie­dział męski głos. – Lubię robić strasz­ne, pięk­ne rze­czy w dzień, wtedy naj­le­piej widzę.

Za­czą­łem się szar­pać, ale nogi i ręce mia­łem unie­ru­cho­mio­ne. Obok po­ja­wi­ła się re­cep­cjo­nist­ka, w śnież­no­bia­łym far­tu­chu. Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­łem, że jest cho­ro­bli­wie chuda. Jak ko­ścio­trup ob­cią­gnię­ty skórą.

– To taki ga­bi­net dla spe­cjal­nych gości – kon­ty­nu­ował męski głos. – Cza­sem za­bie­ram tu tych, któ­rzy są w głę­bo­kiej nar­ko­zie i ro­bi­my pięk­ne, wspa­nia­łe rze­czy.

Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła wiel­kie wier­tło i uśmiech­nę­ła się do mnie. Za­uwa­ży­łem, że za­miast zębów ma czar­ną ot­chłań.

– Wy­czy­ści­łem sobie gra­fik ze wszyst­kich klien­tów – kon­ty­nu­ował głos. – Wie­dzia­łem, że przyj­dziesz. Tak, do­brze wiem, kim ty je­steś chłop­ta­siu, Oskar­ku za­faj­da­ny.

Re­cep­cjo­nist­ka za­czę­ła ru­szać nogą, na­pę­dza­jąc me­cha­nicz­nie wier­tło trzy­ma­ne w dłoni. Zbli­ży­ła je do mo­je­go oka, potem wbiła je w po­li­czek i w wargę. Wrza­sną­łem, ból był nie­zno­śny. Krew lała się po skó­rze.

Mo­głem zro­bić tylko jedno.

Prze­gry­złem mo­ne­tę, kru­sząc sobie zęby. Jakiś prąd roz­szedł się mo­men­tal­nie po ciele, jakby ktoś wbił we mnie setkę strzy­ka­wek z ad­re­na­li­ną. Za­czą­łem się szar­pać, wierz­gać, w końcu ze­rwa­łem więzy z pra­we­go przed­ra­mie­nia.

Się­gną­łem po pi­sto­let i z bli­ska wy­strze­li­łem pół ma­ga­zyn­ku w twarz re­cep­cjo­nist­ki. Huk był osza­ła­mia­ją­cy, od­bi­jał się echem. Ko­bie­ta upa­dła gdzieś obok, a ja czu­łem, że cały pul­su­ję bólem.

– Mały gno­jek dał ci at­gyr­thu – po­wie­dział męski głos, który zda­wał się do­cho­dzić ze­wsząd, ni­czym nie­sio­ny wia­trem.

Oswo­bo­dzi­łem się, ro­zej­rza­łem do­oko­ła. Nie mo­głem ze­brać myśli, chcia­łem bić i za­bi­jać. Tak dzia­ła­ło to, co dał mi chło­pak.

Jak­bym się na­żarł sza­leń­stwa.

Uspo­ko­iłem się, ro­zej­rza­łem do­oko­ła. Wiel­ka biała prze­strzeń cią­gnę­ła się w nie­skoń­czo­ność, wy­peł­nio­na dzie­siąt­ka­mi den­ty­stycz­nych fo­te­li, na któ­rych sie­dzia­ły nie­ru­cho­me osoby. Gdy pod­sze­dłem, za­uwa­ży­łem na ich twa­rzy gry­mas bólu, w po­licz­ki wbite skal­pe­le, wiel­kie dziu­ry wy­drą­żo­ne w zę­bach za­sty­gły­mi w po­wie­trzu wier­tła­mi. Wszę­dzie uno­sił się me­ta­licz­ny za­pach krwi.

– Moje tro­fea – dał się sły­szeć głos Me­li­de­gi­da, który po­ja­wił się po­mię­dzy fo­te­la­mi. Miał na sobie nie­bie­ski mun­dur me­dycz­ny, w dłoni skal­pel. Wy­cią­gną­łem pi­sto­let w jego stro­nę, a on nie zwra­ca­jąc na to uwagi, ru­szył w moim kie­run­ku, uśmie­cha­jąc się pa­skud­nie.

– To ona mi je wy­dłu­ba­ła – po­wie­dział, wska­zu­jąc lewe oko. Fak­tycz­nie, za­uwa­ży­łem, że jest sztucz­ne. – Zwią­za­ła mnie cia­sno i do­brze, za­mó­wi­ła żar­cie, całe mnó­stwo tłu­ste­go kur­cza­ka. Oko wy­grze­ba­ła pla­sti­ko­wą ły­żecz­ką, którą przy­niósł jej ku­rier wraz z je­dze­niem. Żarła kur­cza­ka, tłuszcz spły­wał jej po bro­dzie, a drugą łapą gme­ra­ła mi w oku. Ból był nie­sa­mo­wi­ty. Ale nie mam jej tego za złe, to prze­cież…

Wy­strze­li­łem w niego pięć razy. Umknął w bok, ale do­stał na pewno. Migał, zmie­niał się, prze­my­kał bły­ska­wicz­nie, po­mię­dzy fo­te­la­mi. Tra­fia­łem go za każ­dym razem. Na jego twa­rzy po­ja­wił się dziw­ny wyraz, chyba za­sko­cze­nia.

To, co dał dzie­ciak, mu­sia­ło zna­czą­co wspo­móc mój re­fleks.

Nagle sta­ruch po­ja­wił się tuż obok. Wy­trą­cił mi kop­nia­kiem pi­sto­let z dłoni, mach­nął skal­pe­lem, raz, drugi, trze­ci. Ciął głę­bo­ko, ale nie czu­łem bólu, tylko wście­kłość. Rzu­ci­łem się na niego, ugry­złem z ca­łych sił dłoń, w któ­rej trzy­mał ostrze. Z brzę­kiem upa­dło na pod­ło­gę. Się­gną­łem po ru­nicz­ny nóż i wbi­łem go dwu­krot­nie w ciało Me­li­de­gi­da.

Ode­pchnął mnie, za­to­czył się, uśmiech­nął. A potem pod­niósł dłoń i pstryk­nął.

Nagle byłem w miesz­ka­niu te­ściów. W miej­sce Me­li­de­gi­da stał Darek ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi i zdzi­wio­ną miną.

Pstryk!

Za­mru­ga­łem i znowu byłem na prze­strze­ni peł­nej fo­te­li. Sta­ruch sko­czył na mnie ze skal­pe­lem, prze­ciął skórę na twa­rzy. Od­mach­ną­łem nożem na oślep, chyba do­stał.

Pstryk!

Na­stą­pi­ło przej­ście i teraz to Darek za­ta­czał się po moim cio­sie. W dłoni mia­łem ku­chen­ny nóż.

– Co ty ro­bisz? – spy­tał teść, trzy­ma­jąc się za ranę.

– Ja… – za­czą­łem.

Pstryk!

Znowu byłem na prze­dziw­nej den­ty­stycz­nej prze­strze­ni. Me­li­de­gid za­śmiał się gło­śno, kry­jąc się gdzieś po­mię­dzy fo­te­la­mi.

– To zle­ce­nie to taki psi­kus – po­wie­dział skądś sta­ruch. – Wiecz­nie ro­bi­my sobie żarty z Wo­dr­wig. Im dłu­żej ży­je­my, tym bar­dziej okrut­ne. Chyba z nudów albo dla­te­go, że je­ste­śmy źli do szpi­ku kości. Ale to prze­cież tylko krwa­wy dow­cip, w końcu nie można nas do końca zabić.

– Zo­ba­czy­my – syk­ną­łem, do­sko­czy­łem do niego i po­wa­li­łem na pod­ło­gę. Ude­rzy­łem w twarz raz i drugi, unie­ru­cho­mi­łem ręce ko­la­na­mi.

Pstryk!

– Jezu co ty ro­bisz do ja­snej cho­le­ry! – Darek sza­mo­tał się pode mną w swo­jej kuch­ni. Był prze­ra­żo­ny i wście­kły. Wierz­gał jak sza­lo­ny.

Od­dy­cha­łem cięż­ko, w gło­wie hu­cza­ła krew.

– Przy­kro mi – po­wie­dzia­łem. – Muszę to zro­bić.

Pstryk!

– Wszyst­ko jest za­ba­wą – wrzesz­czał Me­li­de­gid, śmie­jąc się i plu­jąc mi w twarz. – A ty je­steś głup­szy niż wszy­scy. Dzie­ciak, ten, który nie­sie chaos, cię wy­ko­rzy­stu­je, pier­do­lo­ny idio­to. Ty prze­klę­ty…

Wierz­gał i prze­kli­nał, ale czu­łem, że nie da rady się wy­swo­bo­dzić. I on chyba też o tym wie­dział. Przy­po­mnia­ły mi się słowa chłop­ca:

„To tak łatwe, jak prze­gry­zie­nie mar­chew­ki”, po­wie­dział. „Prze­cież nie­raz to ro­bi­łeś”.

Tak zo­sta­je się sza­leń­cem, po­my­śla­łem, oto pierw­szy krok do obłę­du.

Po­chy­li­łem się, unio­słem lewą dłoń sta­ru­cha i od­gry­złem środ­ko­wy palec, jeden z tych, któ­ry­mi pstry­kał. Wy­plu­łem go, przez twarz Me­li­de­gi­da prze­bił się Darek. Ro­zej­rzał się, otwie­ra­jąc sze­ro­ko oczy i usta.

– Co do ja­snej… – za­czął, ale wtedy od­gry­złem kciuk i wró­ci­ła twarz sta­ru­cha. Za­bra­łem mu palce, któ­ry­mi pstry­kał, któ­ry­mi prze­mie­niał rze­czy­wi­stość. Krew try­snę­ła z ki­ku­tów, za­czął wrzesz­czeć.

– Za­bi­ję cię, kurwi synu! – wrza­snął sta­ruch, ale nim po­wie­dział co­kol­wiek jesz­cze, wbi­łem mu w krtań ru­nicz­ny nóż i prze­cią­gną­łem dłu­gim, moc­nym ru­chem.

Nie było pstryk­nię­cia, ale mo­men­tal­nie wró­ci­łem do zwy­kłe­go ga­bi­ne­tu w Bia­ły­sto­ku. Na pod­ło­dze le­ża­ła nie­ru­cho­ma re­cep­cjo­nist­ka, obok sta­ruch. Byłem znowu w zwy­czaj­nym świe­cie.

Czy za­bi­łem Darka, po­my­śla­łem? Czy wła­śnie go za­mor­do­wa­łem?

Nie czas na takie rze­czy, nie czas na lęk i wa­ha­nie. Chło­piec za­pew­niał, że to je­dy­ny spo­sób, mówił, że gdy za­bio­rę palce Me­li­de­gi­da, to stra­ci część swo­jej mocy i kon­tro­li.

No to je mam.

Jed­nak to nie był ko­niec pro­ce­de­ru, który bar­dzo do­kład­nie wy­szep­tał mi chło­piec. Wy­cią­gną­łem z torby strzy­kaw­kę z li­do­ka­iną, wbi­łem sobie w lewą dłoń, naj­pierw jedną dawkę, potem na wszel­ki wy­pa­dek drugą. Cze­ka­łem aż za­cznie dzia­łać, czu­jąc, jak ad­re­na­li­na wa­li­ła w całym or­ga­ni­zmie, jak w chory bęben.

W końcu stra­ci­łem czu­cie w dłoni. Wzią­łem nóż i od­cią­łem sobie palce, środ­ko­wy i kciuk, te same, które od­gry­złem Me­li­de­gi­do­wi. Nie czu­łem nic – ani bólu, ani lęku, co po­twier­dza­ło, że to wszyst­ko było jed­nym wiel­kim sza­leń­stwem.

Do ki­ku­tów przy­twier­dzi­łem palce Me­li­de­gi­da i za­czą­łem je przy­szy­wać chi­rur­gicz­ną nicią. Szło nie­zdar­nie i po­wo­li, ręka drża­ła. Palce sta­ru­cha były dłuż­sze niż moje, za­koń­czo­ne ostry­mi pa­zu­ra­mi. Jed­nak zaraz po nie­udol­nym zszy­ciu za­skle­pi­ły ranę i wro­sły w moje ciało. Mimo znie­czu­le­nia, po­czu­łem, jak coś peł­znie wzdłuż dłoni, po ra­mie­niu, aż do głowy.

Coś strasz­ne­go, ja­kieś ob­ra­zy, ja­kieś smaki, pra­gnie­nia.

A potem stra­ci­łem przy­tom­ność.

 

*

 

Ock­ną­łem się w smro­dzie od­cho­dów i krwi. Me­li­de­gid i re­cep­cjo­nist­ka le­że­li dalej mar­twi i nie­ru­cho­mi na pod­ło­dze. Wsta­łem, pra­wie się prze­wró­ci­łem, ale zła­pa­łem pion, choć krę­ci­ło mi się w gło­wie. Wy­cią­gną­łem z torby po­jem­nik z ła­two­pal­ną mie­szan­ką i roz­la­łem po cia­łach, pod­ło­dze i me­blach.

Gdy wy­la­łem wszyst­ko, wrzu­ci­łem za­pal­nicz­kę do plamy z sub­stan­cją. Za­ję­ła się mo­men­tal­nie. Wy­bie­głem z bu­dyn­ku, wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem przed sie­bie, zo­sta­wia­jąc za sobą roz­po­czy­na­ją­cy się pożar.

Czu­łem zmę­cze­nie, ale też coś in­ne­go pod spodem, do­stęp do ja­kiejś do­dat­ko­wej sfery w mózgu, która była dotąd za­mknię­ta. Spoj­rza­łem na dwa obce palce i par­sk­ną­łem śmie­chem.

No tak. Mia­łem teraz w sobie cząst­kę prze­klę­te­go sta­ru­cha, byłem z nim po­łą­czo­ny. Czy fak­tycz­nie go za­bi­łem, czy to ko­lej­na gier­ka, ko­lej­ny „krwa­wy żart”, w które gra ro­dzeń­stwo?

Czy mo­głem za­ufać chło­pa­ko­wi?

Chyba nie mia­łem wyj­ścia.

 

*

 

Darek nie sko­men­to­wał tego, co się dzia­ło, ale wie­dzia­łem, że jest świa­do­my wy­da­rzeń. Nie za­da­wał pytań. Aga­cie po­wie­dział, że to nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek w kuch­ni, zresz­tą we­zwał po­go­to­wie i przy­szy­li mu z po­wro­tem dwa palce.

Nie za­jąk­nął się sło­wem o tym, że to ja mu je od­gry­złem, bo przez mo­ment wi­dział, gdzie byłem. Może roz­mo­wą nie chciał uwia­ry­god­niać sza­leń­stwa?

Po­wie­dzia­łem mu tylko, że mu­sia­łem to zro­bić, że to wszyst­ko, by ura­to­wać Wiolę i Adę, że wpa­ko­wa­łem się w coś strasz­ne­go i nie­zro­zu­mia­łe­go, a on nie za­re­ago­wał w żaden spo­sób.

Nie chciał chyba mieć z tym nic wspól­ne­go.

Byłem mu za to wdzięcz­ny, choć nasza re­la­cja była znisz­czo­na na za­wsze, ale to nie miało teraz zna­cze­nia. Mia­łem ro­bo­tę do wy­ko­na­nia, wie­dzia­łem, co chcę zro­bić, nie mo­głem za­sta­na­wiać się nad kon­se­kwen­cja­mi.

Li­czył się tylko cel.

My­śla­łem o tym, że tak udo­bru­cham sta­ru­chę. Że może zginę, ale od­pie­przy się od mojej ro­dzi­ny, że może tak wszyst­kich ura­tu­ję, po­świę­ca­jąc sie­bie sa­me­go.

Jed­nak wtedy przy­po­mnia­łem sobie, co po­wie­dzia­ła mi Ada.

I wie­dzia­łem, że to nie ko­niec.

Je­dy­nym spo­so­bem, by na­praw­dę to za­koń­czyć, było osta­tecz­ne roz­wią­za­nie, ta al­ter­na­ty­wa, którą wy­szep­tał mi w ła­zien­ce dzie­ciak. Sam nie wie­dzia­łem czy dalej mu wie­rzę, czy to ra­czej część po­stę­pu­ją­ce­go obłę­du. Jed­nak teraz, z przy­twier­dzo­ny­mi pal­ca­mi sta­re­go okrut­ni­ka, mia­łem wra­że­nie, że tylko w sza­leń­stwie jest jesz­cze jakaś me­to­da.

Przez dar­kweb skon­tak­to­wa­łem się z jed­nym z do­staw­ców, który po­ma­gał mi nie­raz przy róż­nych za­mó­wie­niach. Po­dyk­to­wa­łem mu szcze­gó­ło­wo, jak po­win­ny wy­glą­dać znaki, opis urzą­dze­nia, ma­te­riał, do­kład­nie tak jak wy­ja­śnił mi dzie­ciak. Pa­mię­ta­łem każde słowo.

Gdy skoń­czy­łem, mój roz­mów­ca przed długą chwi­lę mil­czał, co ozna­cza­ło, że od dawna nie spo­tkał się z tak ab­sur­dal­nym za­mó­wie­niem.

Po­wie­dział, że da znać, jak bę­dzie go­to­we. Za­pła­ci­łem za to ostat­ni­mi pie­niędz­mi, czysz­cząc nasze konto. No trud­no.

Mu­sia­łem wy­ko­nać plan i wie­dzia­łem, że naj­gor­sze przede mną.

 

*

 

Cze­ka­łem na zle­ce­nie z dar­kwe­bu i po­grą­ża­łem się w sza­leń­stwie. Gdy sie­dzia­łem w szpi­tal­nym po­ko­ju Wioli, dłoń bez­wied­nie ła­pa­ła muchę i dwa palce wy­ry­wa­ły jej skrzy­deł­ka i nóżki. Gdy do­cho­dzi­łem do sie­bie, mu­sia­łem zabić in­sek­ta, nie chcia­łem, by się mę­czył.

Mo­men­ta­mi pa­trząc na Wiolę, chcia­łem wy­piąć wszyst­kie rurki i udu­sić ją po­dusz­ką. Tak na­praw­dę o tym ma­rzy­łem, czu­łem pod­nie­ce­nie, na samą myśl o tym.

Mu­sia­łem stąd wyjść.

Wra­ca­jąc do Ady ze szpi­ta­la, ock­ną­łem się nagle w ciem­nej ulicz­ce z dzi­kim kotem w lewej dłoni. Zwie­rzak sza­mo­tał się, a ja pra­wie zła­ma­łem mu kark.

Wy­bie­głem stam­tąd, choć nie mo­głem uciec od wła­snej głowy i tych dwóch prze­klę­tych pal­ców.

W mózgu wił się obcy język, który wy­da­wał się coraz bar­dziej zna­jo­my.

La­dwch nihw, la­dwch nihw y gide.

Zabij ich, zabij ich wszyst­kich.

Tin alam y byta e lygid, frio y tfod, gneud dan­te­iton blas ou daned.

Wy­dłub i zjedz ich oczy, usmaż język, zrób z zębów pysz­ny sma­ko­łyk.

W miesz­ka­niu wszyst­kie zdję­cia Wioli i Ady miały czer­wo­ne ślady na oczach, jak­bym chciał za­ma­zać wzrok mojej córki i żony, przed tym, co ro­bi­łem. Czy ja je za­ma­za­łem? Czy to ko­lej­ne zwidy?

To oczy­wi­ście była wina dwóch pal­ców, z któ­rych obłęd po­wo­li prze­są­czał się do mo­je­go ciała. Mu­sia­łem się od­izo­lo­wać od Ady i Wioli i mieć na­dzie­ję, że nie za­bi­ję swo­ich bli­skich.

Bo bar­dzo chcia­łem mor­do­wać, chcia­łem, by lu­dzie bła­ga­li, bym ich oszczę­dził, chcia­łem czuć smak krwi na ustach i ję­zy­ku.

Cze­ka­łem więc w miesz­ka­niu, nie od­bie­ra­jąc te­le­fo­nów i coraz bar­dziej po­grą­ża­jąc się w obłę­dzie.

 

*

 

W końcu do­sta­łem za­mó­wie­nie z dar­kwe­bu i byłem go­to­wy, by zro­bić przed­ostat­nią rzecz. Czu­łem się, jak­bym był pod­pię­ty do prądu, do sza­leń­stwa, nie chcia­łem ni­ko­go tym za­ra­zić.

Wy­sze­dłem z domu, mając wra­że­nie, że pod skórą wę­dru­ją setki głod­nych mró­wek.

Sta­ra­łem się nie roz­glą­dać na boki. Na twa­rzy prze­chod­niów wi­dzia­łem moje ofia­ry, moją ro­dzi­nę, Wiolę, Adę, Darka, Agatę. Wszy­scy pa­trzy­li na mnie z dez­apro­ba­tą, zło­ścią, chcie­li, bym umarł jak naj­szyb­ciej.

Palce pul­so­wa­ły, prze­no­sząc moje myśli na dno pie­kła. Wszyst­ko śmier­dzia­ło, gniło, umie­ra­ło. Sły­sza­łem jęki i sko­wy­ty. Mo­men­ta­mi chcia­łem wy­dra­pać sobie oczy, od­ciąć uszy.

Jed­nak nie mia­łem czasu na przy­jem­no­ści.

Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i ru­szy­łem przed sie­bie. Nie dba­łem o ka­mu­flaż, o to, czy ktoś mnie widzi albo śle­dzi. Nie pa­trzy­łem też na twa­rze kie­row­ców, prze­chod­niów, nawet na re­kla­my przy dro­dze.

Wie­dzia­łem, co w nich zo­ba­czę.

W końcu do­je­cha­łem na miej­sce, gdzie po­cho­wa­łem sta­ru­chę. Za­par­ko­wa­łem, wy­sia­dłem i wy­cią­gną­łem z ba­gaż­ni­ka torbę z na­rzę­dzia­mi. Wzią­łem głę­bo­ki od­dech, a potem ru­szy­łem w miej­sce, gdzie w kilku ma­łych gro­bach za­ko­pa­łem ciało Wo­dr­wig.

Od­na­la­złem je bez trudu. Za­czą­łem kopać, głę­bo­ko na ponad dwa metry, bo tak wła­śnie po­cho­wa­łem jej kor­pus.

W końcu na­tra­fi­łem na tru­chło. O dziwo ciało było w ide­al­nym sta­nie, a przy­naj­mniej zda­wa­ło się nie­tknię­te, choć prze­cież mi­nę­ło już tyle czasu. Do tego głowa, ręce i nogi były tuż obok, choć za­ko­pa­łem je prze­cież kil­ka­na­ście me­trów stąd!

Jakby coś ścią­gnę­ło je z po­wro­tem siłą nie­sa­mo­wi­tej woli.

Jed­nak nie było czasu na roz­my­śla­nia. Wy­cią­gną­łem z torby skal­pel, chi­rur­gicz­ną piłę, ze­sko­czy­łem do grobu i wzią­łem się do za­da­nia. Na­cią­łem skórę wzdłuż torsu (nie było krwi), a potem za­czą­łem po­ma­gać sobie piłą, prze­ci­na­jąc co tward­sze ele­men­ty kor­pu­su.

I znowu to wra­że­nie, że tnę spróch­nia­łe drze­wo, że może to na­czy­nie, które tylko udaje czło­wie­ka, bo w środ­ku nie ma wą­tro­by, śle­dzio­ny, płuc. Ni­cze­go. Tylko czar­ny ka­mień, który zda­wał się pul­so­wać.

Pod­nio­słem go i skru­szy­łem po­wło­kę w dło­niach. Z ze­wnątrz od­pa­dła war­stwa ni­czym czar­na skór­ka z przy­pa­lo­ne­go w ogni­sku ziem­nia­ka.

A potem blask.

Serce sta­ru­chy biło ja­sno­ścią, choć prze­cież po­win­no być mar­twe. A jed­nak gdy wzią­łem je w dłoń, świe­ci­ło naj­wspa­nial­szą tęczą ko­lo­rów.

Tęt­ni­ło w mojej dłoni pięk­nym na­wo­ły­wa­niem.

Pul­so­wa­ło w mózgu i sercu obiet­ni­cą cu­dow­nych, wspa­nia­łych rze­czy.

Palce Me­li­de­gi­da swę­dzia­ły i wy­gi­na­ły się tak, jak nie po­win­ny tego robić żadne koń­czy­ny.

W całym ciele po­żą­da­nie i siła.

Zjedz mnie i po­łknij, przyj­mij bez ogra­ni­czeń. Wchłoń mnie a dam ci siłę, by po­ko­nać i po­żreć wszyst­ko i wszyst­kich.

A przede wszyst­kim, by ją ura­to­wać.

W gło­wie mia­łem ja­sność i pew­ność, co muszę zro­bić i choć wcze­śniej wy­da­wa­ło się nie­wy­obra­żal­ne, teraz pra­wie się z tego cie­szy­łem.

– Wszyst­ko dla niej – po­wie­dzia­łem cicho. A potem wbi­łem pa­zu­ry pal­ców Me­li­de­gi­da we wła­sną klat­kę pier­sio­wą i nie ba­cząc na le­ją­cą się krew, wsa­dzi­łem do środ­ka serce sta­ru­chy.

Po­czu­łem strach i od­wa­gę, ból i roz­kosz.

Gniew, śmiech, ra­dość z okru­cień­stwa, przy­jem­ność z czy­je­goś bólu. Od­ci­na­nie lu­dziom pal­ców dla za­ba­wy, wy­dłu­by­wa­nie oczu dla ka­pry­su.

Pa­dłem na zie­mię i sku­li­łem się w gro­bie, w po­zy­cji em­brio­nal­nej.

W gło­wie mia­łem całą ga­lak­ty­kę i wszyst­kie gwiaz­dy świa­ta.

 

Teraz

 

Je­stem na miej­scu, wiem, bo w ciele czuję go­rącz­kę, sza­leń­stwo roz­pa­la­ją­ce wszyst­ko do bia­ło­ści.

Już czas.

Przy­po­mi­nam sobie słowa dzie­cia­ka i robię wszyst­ko tak, jak mi kazał.

Wbi­jam palce Me­li­de­gi­da w klat­kę i otwie­ram zro­śnię­te ob­ra­że­nie. Potem grze­bię pa­znok­ciem w za­bliź­nio­nej ranie, przez chwi­lę szu­kam, nawet mar­twię się, czy serce Wo­dr­wig dalej ist­nie­je, czy nie roz­pu­ści­ło się w ciele, czy to nie omam, moje zwy­kłe sza­leń­stwo, które wie­dzia­łem, że czyha od dawna tuż za ro­giem.

Jed­nak jest.

Wśród wła­snych wnętrz­no­ści łapię je w palce i je­stem go­to­wy.

– Co za­gu­bio­ne musi być od­na­le­zio­ne – mówię, trzy­ma­jąc w dłoni pul­su­ją­ce złym świa­tłem serce Wo­dr­wig. – Co za­bra­ne musi być zwró­co­ne.

Wy­pusz­czam z bez­wład­nej dłoni jasny na­rząd, który toczy się po po­sadz­ce w ja­kimś kie­run­ku. Padam na zie­mię i je­dy­nym okiem, które jesz­cze re­je­stru­je co­kol­wiek, ob­ser­wu­ję co dzie­je się do­ko­ła.

– Wszyst­ko dla niej – szep­czę i wiem, że wcale nie cho­dzi mi o Adę, która pła­cze w po­dusz­kę u moich te­ściów, tę­sk­ni i wa­riu­je od kilku dni, odkąd ją tam bez słowa zo­sta­wi­łem. Już wiem, że moja córka nigdy nie bę­dzie się dla mnie li­czyć.

Teraz ob­cho­dzi mnie tylko ona, ona, ona!

Serce sta­ru­chy chyba gdzieś wpada, a od niego cała uboj­nia za­czy­na pę­dzić, roz­krę­cać się, lampy świe­cą, ma­szy­ny ru­sza­ją, puste haki nio­są­ce już tylko dusze zmar­łych zwie­rząt brzę­czą zło­wiesz­czo.

Ma­chi­ne­ria za­czy­na się roz­krę­cać na dobre, ze zgro­ma­dzo­ne­go cier­pie­nia może od­ro­dzić się ona. Sil­niej­sza, po­tęż­niej­sza, śmie­ją­ca się śmier­ci i śmier­tel­ni­kom w twarz.

Gdy mia­łem ją w ciele, kar­mi­ła się mną, zja­da­ła mnie od środ­ka, dla­te­go tra­ci­łem po kolei czu­cie w ciele. Jed­nak to nie­waż­ne, bo w końcu ciem­ność za­pa­da po­wo­li i me­to­dycz­nie. Sta­ru­cha od­ra­dza się, po­tęż­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek.

Ta, która nie­sie cier­pie­nie.

– Ych un swyn dwyjn dio­re­efa­int – przy­wo­łu­ję ją w obcym, nie­zna­nym ję­zy­ku. Po­ja­wia się, od­ra­dza, trium­fu­je. Uśmie­cha do mnie i czuję się wspa­nia­le.

Bar­dzo chcę być jed­no­ścią z nią, bar­dzo chcę znik­nąć z wi­do­kiem jej pięk­nej twa­rzy jako ostat­nim ob­ra­zem w gło­wie.

Jed­nak wiem, że na­le­ży zro­bić coś in­ne­go.

Przy­po­mi­nam sobie, co po­wie­dzia­ła mi Ada, wtedy gdy po raz drugi po­bi­ła Ma­ry­się: „Mu­sia­łam to zro­bić ta­tu­siu. Ina­czej ona nigdy by nie prze­sta­ła, nigdy się nie na­uczy­ła”. Moja mała, ge­nial­na có­recz­ka, wie, jak dzia­ła świat, le­piej ode mnie.

Roz­pi­nam kurt­kę, pod którą mam ka­mi­zel­kę z ma­te­ria­ła­mi wy­bu­cho­wy­mi, bar­dzo dziw­ną kom­bi­na­cję za­ku­pio­ną na dar­kwe­bie.

– My­ślisz, że to może mnie zabić, kre­ty­nie?! – skrze­czy sta­ru­cha. Śmie­je się, ale wy­czu­wam strach. Wie, że wła­śnie się od­ra­dza, że nie jest tak silna, jak za­zwy­czaj. Tak po­wie­dział chło­piec i muszę w to wie­rzyć. A gdyby wie­dzia­ła co mam w wy­bu­cho­wej ka­mi­zel­ce, to ba­ła­by się jesz­cze bar­dziej.

– Myślę, że tak – od­po­wia­dam z tru­dem. – Tutaj są odłam­ki sre­bra, z ru­na­mi, które do­brze znasz. Z tego nie otrzą­śniesz się tak łatwo. Z tego nie otrzą­śniesz się w ogóle.

Bo tak po­wie­dział dzie­ciak, myślę. Ale czy na pewno? Czy tak zgi­nie, czy tak osta­tecz­nie ją po­ko­nam? Teraz wiara w słowa dzie­cia­ka zda­wa­ła się naj­więk­szym obłę­dem ze wszyst­kich.

Jed­nak nie było już od­wro­tu.

– Ty mały – sta­ru­cha rzuca się na mnie, chce do­paść swoją świe­żo two­rzo­ną dło­nią, ale już na to za późno, bo od­cią­gam bez­piecz­nik i wci­skam przy­cisk. Na jej twa­rzy strach, w oczach prze­ra­że­nie.

To pięk­ny widok, ostat­ni, który widzę.

Wszyst­ko znika w ja­snym bla­sku.

 

 

Póź­niej

 

W szpi­tal­nej sali, gdzie przy­kry­ta kocem Agata po­grą­żo­na jest w nie­spo­koj­nym śnie, coś się zmie­nia. Coś od­pusz­cza w po­wie­trzu, może to tylko wra­że­nie, a może fak­tycz­na zmia­na. Na­to­miast fak­tem jest, że urzą­dze­nie mo­ni­to­ru­ją­ce puls Wioli za­czy­na in­ten­syw­niej pikać, a ona sama zdaje się po­ru­szać pal­cem, potem dło­nią.

Agata wy­bu­dza się, pa­trzy na córkę po­wra­ca­ją­cą do życia i nie może w to wszyst­ko uwie­rzyć.

 

*

 

Gdzieś na war­szaw­skiej Pra­dze, w ka­mie­ni­cy, któ­rej nie ma, coś się rodzi. Chło­piec, ten, który nie­sie chaos, prze­cią­ga się długo i mocno. Na jego mło­dej twa­rzy po­ja­wia się okrop­ny uśmiech.

Chło­piec czuje, że jest wolny. W końcu, po tylu la­tach, czuje, jak moc i siła jego opie­ku­nów ro­śnie w nim, jak z każdą se­kun­dą jest po­tęż­niej­szy. Kręci głową, bo nie może zro­zu­mieć, że lu­dzie to takie głu­pie ma­rio­net­ki, że wszyst­ko zro­bią, jeśli tylko opo­wie się im wy­star­cza­ją­co dużo kłamstw.

To przy­dat­na i uży­tecz­na wie­dza.

Na pewno wy­ko­rzy­sta ją już nie­ba­wem.

A potem ten, który nie­sie chaos, śmie­je się wnie­bo­gło­sy.

Koniec

Komentarze

Cześć, Edwar­dzie!

 

Coś tam zdą­ży­łem na­pi­sać na becie, więc nie będę się mocno roz­pi­sy­wał :P

 

Tekst mo­men­ta­mi ba­lan­su­je na gra­ni­cy hor­ro­ru i sur­re­ali­zmu, ale na­praw­dę wcią­ga. Bar­dzo po­do­ba­ło mi się uchwy­ce­nie po­dwój­ne­go życia nar­ra­to­ra. Tro­ska o nie­sta­bil­ną psy­chicz­nie żonę może nie uza­sad­nia jego “nie­ofi­cjal­nej” dzia­łal­no­ści, ale prze­ma­wia do wy­obraź­ni. 

 

Po­do­ba­ją mi się zmia­ny, które na­nio­słeś do tek­stu. Teraz już nie mam żad­nych za­strze­żeń :P

 

Ję­zy­ko­wo, jak to u Cie­bie, naj­wyż­sza półka :)

 

Lecę klik­nąć, po­zdrów­ka! :)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Cześć Ce­za­ry!

 

Dzię­ku­ję raz jesz­cze za betę i za kilka :).

Cie­szę się, że tekst wcią­gnął i że po­praw­ki są na plus :)

 

Po­zdra­wiam!

Bar­dzo fajna hi­sto­ria. Jest groza, jest nie­bez­pie­czeń­stwo, jest stary byt, z któ­rym le­piej się nie za­da­wać… Nawet jeśli wy­glą­da, jak chło­piec.

Fa­bu­ła na­le­ży­cie wart­ka. Prze­szcze­py ma­ka­brycz­ne, ale do­brze robią tek­sto­wi.

Bo­ha­te­ro­wie zróż­ni­co­wa­ni, każde ma swoje cele. Cie­ka­wa je­stem, co wy­ro­śnie z Ady. Bo wy­glą­da, jakby miała pójść w ślady ojca.

Z torby wy­cią­gną­łem kom­bi­ne­zon ochron­ny i ubra­łem go,

Ubrań się nie ubie­ra. Jesz­cze mo­gła­bym to prze­bo­leć w dia­lo­gu, ale nie w nar­ra­cji.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

I te wszyst­kie pa­skudz­twa za­do­mo­wi­ły się u nas w Pol­sce?

Hi­sto­ria wcią­gnę­ła.

My­śla­łem po pierw­szym po­ja­wie­niu się ma­kie­ty mia­sta, że ode­gra więk­szą rolę. Na przy­kład bę­dzie ja­kieś po­wią­za­nie z tą nie­ist­nie­ją­cą ka­mie­ni­cą. Nie miała też chyba zna­cze­nia przy prze­no­sze­niu się Oska­ra mię­dzy ga­bi­ne­tem den­ty­stycz­nym a miesz­ka­niem te­ściów.

 

Gra­tu­lu­ję ko­lej­ne­go bar­dzo uda­ne­go opo­wia­da­nia.

Świet­ne opo­wia­da­nie, bar­dzo wcią­ga­ją­ce, an­ta­go­ni­ści przed­sta­wie­ni w na­praw­dę prze­ra­ża­ją­cy spo­sób. Cie­ka­we co się dzia­ło z tymi wszyst­ki­mi klien­ta­mi ga­bi­ne­tu den­ty­stycz­ne­go Me­li­de­gi­da

Witaj Fin­klo!

Cie­szę się, że hi­sto­ria fajna i że jest groza, a nawet ma­ka­bra, która pa­su­je do tek­stu :). No fak­tycz­nie Ada może mieć tro­chę prze­trą­co­ną psy­chi­kę po tym wszyst­kim.

Ubie­ra­nie po­pra­wi­łem (czy ja się kie­dyś tego na­uczę?). 

 

Hej AP

Ano sporo się tego uzbie­ra­ło w Pol­sce (a bio­rąc pod uwagę ile tego bę­dzie w kon­kur­sie to już w ogóle :)).

Faj­nie, że hi­sto­ria wcią­gnę­ła.

Fak­tycz­nie masz rację mia­sto nie jest po­wią­za­ne z nie­ist­nie­ją­cą ka­mie­ni­cą (choć to dobry po­mysł na opo­wia­da­nie).

 

Cześć Freki

Faj­nie, że się po­do­ba­ło. Cie­szy bar­dzo, że an­ta­go­ni­ści wy­szli prze­ra­ża­ją­cy bo to chyba plus w hor­ro­rze.

Wolę nie my­śleć co się dzie­je z tymi klien­ta­mi bo w paź­dzier­ni­ku mam kon­tro­l­ną wi­zy­tę den­ty­stycz­ną :P

 

Dzię­ku­ję Wam ser­decz­nie za prze­czy­ta­nie i ko­men­ta­rze!

 

Po­zdra­wiam!

Cześć, Edwar­dzie!

 

1.) Nar­ra­cja

Opo­wia­da­nie jest w pierw­szej oso­bie, jed­nak moim zda­nie w nar­ra­cji nie po­ja­wia się to, dla­cze­go warto pisać z tej per­spek­ty­wy. Bra­ku­je aneg­do­tek, slan­gu, bran­żo­we­go słow­nic­twa, od­da­nia men­tal­no­ści pro­fe­sjo­nal­ne­go mor­der­cy z bli­ska setką ludz­kich ist­nień na kon­cie. Tekst czyta się jak przy­go­dy za­ko­cha­ne­go męż­czy­zny i szczę­śli­we­go ta­tu­sia, który tro­chę osza­lał.

 

2.) Tło

Po lek­tu­rze stwier­dzam, że w tek­ście nie ma spój­nej wizji do­ty­czą­cej tego, kim są te fan­ta­stycz­ne isto­ty. Bo z jed­nej stro­ny strzał nie czyni Wo­dr­wig krzyw­dy.

Strze­li­łem dwa razy, w głowę i w serce, przy­po­mi­na­jąc sobie słowa z kar­tecz­ki: Za żadne skar­by nie po­zwól jej gadać”. Ciało sta­ru­chy okla­pło. Jed­nak zaraz coś pod­nio­sło jej tułów do góry. Jej koń­czy­ny wy­gię­ły się nie­na­tu­ral­nie, na twa­rzy po­ja­wił się krzy­wy uśmiech, oczy za­szły biel­mem.

Opis jej ciała su­ge­ru­je, że to ciało jest tylko po­zor­ne,

Otrzą­sną­łem się z tego, wzią­łem głę­bo­ki od­dech i za­czą­łem kroić jej skórę, mię­śnie i kości, mając wra­że­nie, że tnę stare, spróch­nia­łe drew­no, a nie ludz­kie ciało. Żad­nych pły­nów ustro­jo­wych, żad­nej krwi, ni­cze­go, co po­twier­dza­ło­by, że jest żywą isto­tą.

a z dru­giej stro­ny

Za­sze­dłem ją bez­sze­lest­nie od tyłu i wbi­łem strzy­kaw­kę z koń­ską dawką środ­ka uspo­ka­ja­ją­ce­go. Od razu stra­ci­ła przy­tom­ność.

Tak, nagle traci przy­tom­ność po strzy­kaw­ce ze środ­kiem uspo­ka­ja­ją­cym. Ona nie ma krwi i jest mar­twa. Mówi po strze­le­niu w mózg. Po­ło­żył ją śro­dek uspo­ka­ja­ją­cy (tak jak tego go­ścia z po­cząt­ku, hmm…).

 

To chyba naj­bar­dziej mnie uwie­ra­ło, da­ło­by się jesz­cze zna­leźć coś, ale zdaję sobie spra­wę, że tekst jest ubogi pod tym wzglę­dem i nie na tym się kon­cen­tru­je, i je­stem w sta­nie przy­mknąć na to oko.

 

3.) Głów­ny bo­ha­ter

Naj­więk­szy kło­pot mam jed­nak z Oska­rem. Uwa­żam, że jego dzia­ła­nie i my­śle­nie jest nie­wia­ry­god­ne jak na pro­fe­sjo­nal­ne­go mor­der­cę (nie okre­ślasz go ani razu jako pro­fe­sjo­na­li­stę, ale wy­cią­gam taki wnio­sek z in­for­ma­cji o bli­sko setce za­bi­tych osób i sce­nie z po­li­cją, która zdaje się go nie znać, a więc nie wpadł ani razu, nie był nawet po­dej­rza­ny). Oskar jest ufny wobec ludzi. Za­przy­jaź­nił się z te­ścia­mi, z żoną. Czy ktoś taki nie po­wi­nien się oba­wiać, że może się czymś zdra­dzić? Że jego żona lub te­ścio­wie to wtyki po­li­cji lub jego wro­gów? Tych musi mieć bez­li­ku.

To pro­fi­lak­ty­ka, dzia­ła­nie na wszel­ki wy­pa­dek, bo w tej bran­ży nigdy nie można być zbyt ostroż­nym.

Sam mówi, że trze­ba być ostroż­nym. A mimo to ani cie­nia po­dej­rzeń wobec żony, wobec te­ściów.

Wy­pi­ja­li­śmy za­zwy­czaj po piwie albo dwóch, stro­ni­łem co praw­da od al­ko­ho­lu, ale z nim wszyst­ko sma­ko­wa­ło le­piej.

Ba, z te­ściem po­pi­ja piwo, a co jeśli po al­ko­ho­lu wy­ga­da się, jak to zabił eme­ryt­kę?

Tak po­wie­dział mały, prze­ra­ża­ją­cy chło­piec, a ja uwie­rzy­łem mu od razu.

Jak sam przy­zna­je od razu uwie­rzył temu dziw­ne­mu chłop­cu. Se­ryj­ny mor­der­ca? Od razu? Ja ro­zu­miem, że trud­na sy­tu­acja, ale gdzie ja­kieś na­wy­ki?

A to wszyst­ko przez oso­bli­we zle­ce­nie, ob­le­pio­ne wszyst­ki­mi zna­ka­mi ostrze­gaw­czy­mi, krzy­czą­ce, abym za nic w świe­cie go nie brał.

A jed­nak wziął, bo speł­nie­nie głu­piej za­chcian­ki żony i na­ra­ża­nie się przez to na wy­kry­cie (nagły przy­pływ go­tów­ki), to żaden pro­blem.

Stąd wno­szę, że Oskar jest mało ro­zum­ny.

Mówi się, że sztu­ka to do­sko­na­ły spo­sób na pra­nie pie­nię­dzy, w na­szym wy­pad­ku była to ma­szyn­ka do ich tra­ce­nia.

Wpro­wa­dzi­łeś ele­ment, któ­rym by można wy­tłu­ma­czyć jego wy­so­kie przy­cho­dy, ale za­ra­zem za­bi­łeś ten ele­ment. Dla­cze­go? Zu­peł­nie tego nie ro­zu­miem.

kon­sul­tan­tem za­rzą­dza­ją­cym, który po­ma­gał ta­jem­ni­czym klien­tom roz­wią­zy­wać kry­zy­sy ich wiel­kich kor­po­ra­cji

To wy­rzu­cił mi Gogle:

Kon­sul­tant za­rzą­dza­ją­cy dzia­ła jako łącz­nik mię­dzy klien­tem a ze­spo­łem IT.

Nie do końca więc po­kry­wa się z tym, jak to wy­ja­śniasz, ale niech bę­dzie. Nie znam się. Cho­dzi mi o to, ile taki kon­sul­tant za­ra­bia. Od 10 tys. do 30 tys.? Póź­niej Oskar w dwa mie­sią­ce ma ogar­nąć pół mi­lio­na? Nie ukry­wa swo­ich przy­cho­dów, wy­ko­rzy­stu­jąc dzia­łal­ność żony, więc jak to robi? Nikt się tym nie in­te­re­su­je? W Pol­sce?

Poza tym bra­ku­je w tek­ście, o czym już wspo­mi­na­łem, de­ta­li, które by uwia­ry­god­nia­ły po­stać, że on rze­czy­wi­ście się para mor­do­wa­niem. Są je­dy­nie prze­bra­nia i dar­kweb. Za mało.

 

4.) Fa­bu­ła

Jest, jaka jest. Po­mi­nę bez­myśl­ność dzia­łań Oska­ra, do in­te­li­gen­tów nie na­le­ży. Z jed­nym mam jed­nak po­waż­ny kło­pot. Nie ro­zu­miem, jak za­bi­cie (ale takie bar­dziej) Wor­dwig ura­to­wa­ło Wiolę.

Wiola ma ja­kieś ob­ra­że­nia za­da­ne nożem.

Byłem w swoim miesz­ka­niu i za­da­łem Wioli kilka bar­dzo po­waż­nych ran cię­tych ku­chen­nym nożem.

Potem uci­ska­łem, sta­ra­łem się ogra­ni­czyć krwa­wie­nie.

Kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej le­ża­ła Wiola w śpiącz­ce, pod­pię­ta do wspie­ra­ją­cej apa­ra­tu­ry.

A teraz gasła od moich cio­sów.

– Cześć – przy­wi­ta­łem się. – Uprze­dza­jąc py­ta­nie, z Wiolą na razie bez zmian. Ale jest sta­bil­nie, więc bądź­my do­brej myśli. A teraz po­wiedz, co się dzie­je.

Jeśli słowa Oska­ra nie są kłam­stwem, stan Wioli jest sta­bil­ny. Ma ona „kilka po­waż­nych ran cię­tych”. Gdzie? Na twa­rzy? Na pier­si? Nie mó­wisz. Ale niech bę­dzie, że mimo wszyst­ko umie­ra. Okej.

Wiemy, że sta­ru­cha rzu­ci­ła klą­twę

Prze­kli­nam cię ty kurwo ludz­ka, ty larwo pier­do­lo­na, ty mały, śmier­dzą­cy gów­nem, żywy tru­pie.

– Zaraz cię zjem, zjem na śnia­da­nie. Smacz­niut­ki Oska­rek w sosie wła­snym, ach co za prze­pysz­ne pysz­no­ści. A potem… potem zro­bię sobie z two­jej ro­dzi­ny sma­ko­wi­ty gu­lasz. Pysz­ne danie z Wioli i Ady, z ich ko­ste­czek, ser­du­szek, mó­zgów w wiel­kim pa­ru­ją­cym kotle…

I choć tak nie do końca wy­ni­ka to z jej tre­ści, to re­ali­zu­je się ona tym, że Oskar chce po­za­bi­jać swo­ich bli­skich.

Je­stem w sta­nie przy­jąć, że za­bi­cie Wor­dwig spra­wi, że Oskar nie za­bi­je już swo­je­go dziec­ka (nawet za­ło­żę, że gdyby Oskar po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, to sta­ru­cha i tak by do­pa­dła jego dziec­ko, więc trze­ba było ją uka­tru­pić), ale jak oca­lił tym żonę?

Na­to­miast fak­tem jest, że urzą­dze­nie mo­ni­to­ru­ją­ce puls Wioli za­czy­na in­ten­syw­niej pikać, a ona sama zdaje się po­ru­szać pal­cem, potem dło­nią.

Agata wy­bu­dza się, pa­trzy na córkę po­wra­ca­ją­cą do życia i nie może w to wszyst­ko uwie­rzyć.

Jego żona ma rany od noża. Nie jest prze­klę­ta. Nóż nie był ma­gicz­ny.

Zła­pa­łem naj­więk­szy ku­chen­ny nóż

Zu­peł­nie mi się to nie klei.

 

5.) Po­zo­sta­łe

Otu­ma­ni­łem go strzy­kaw­ką

Ra­czej środ­kiem, który był w strzy­kaw­ce. To ide­al­ne miej­sce wła­śnie na detal, który by po­ka­zy­wał pro­fe­sjo­na­lizm Oska­ra, że się na tym zna. Jakaś me­dycz­na nazwy, itp.

Potem wzią­łem się do pracy. Ro­ze­bra­łem go do naga, na sto­li­ku roz­ło­ży­łem ko­ka­inę, ta­blet­ki eks­ta­zy i w po­ło­wie puste pu­deł­ko po środ­kach uspo­ka­ja­ją­cych

potem we­pchną­łem do ust po­ło­wę za­war­to­ści opa­ko­wa­nia, wmu­sza­jąc w niego whi­sky

Przy­szły sa­mo­bój­ca ma do wy­bo­ru ko­ka­inę, eks­ta­zy i środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce. Wy­bie­ra środ­ki uspa­ka­ja­ją­ce? Dla­cze­go? Ist­nie­je tu jakaś pod­sta­wa? Nie znam się, dla­te­go pytam, a jest to dla mnie mało zro­zu­mia­łe.

poza tym to bę­dzie skom­pli­ko­wa­na spra­wa, o któ­rej nikt nie bę­dzie chciał gadać, bo prze­cież nie mó­wi­ło się źle o zmar­łym, więc jak wy­tłu­ma­czyć jego śmierć?

W sen­sie Oskar uważa, że „o zmar­łym się źle nie mówi”, dla­te­go nie da się wy­ja­śnić jego śmier­ci? Albo nikt się tego nie po­dej­mie, bo o zmar­łym nie można źle po­wie­dzieć? To przy­po­mi­na ja­kieś ple­mien­ne tabu i w ja­kimś buszu by się może spraw­dzi­ło. Ale akcja dzie­je się w Pol­sce w XXI wieku, więc…

Więc gdy jej mąż za­mó­wił pro­sty­tut­kę, za­miast niej przy­sze­dłem ja.

Do kosza na przy­stan­ku wy­rzu­ci­łem sztucz­ną brodę.

Czy ofia­ra Oska­ra za­mó­wi­ła pro­sty­tut­kę z brodą? Te dzi­siej­sze fe­ty­sze.

Za­mknę­li ją po kon­tro­li, która wy­ka­za­ła prak­ty­ki pra­cow­ni­ków, znę­ca­ją­cych się bez po­wo­du nad bez­bron­ny­mi zwie­rzę­ta­mi.

Kon­tro­la ma coś ta­kie­go wy­ka­zać? Jak oni to kon­tro­lu­ją? W In­ter­ne­cie na szyb­ko zna­la­złem in­for­ma­cje o śledz­twie wsz­czy­na­nym przez pro­ku­ra­tu­rę. W jed­nej spra­wie, gdzie były na­gra­nia, póź­niej kon­tro­la do­ku­men­ta­cji i mo­ni­to­rin­gu, skoń­czy­ło się zwol­nie­niem dwóch pra­cow­ni­ków i na­ga­ną dla trze­cie­go. Więc prze­sa­dzasz i to grubo. 

Małe pie­kło na ziemi, jedno z bar­dzo wielu roz­sia­nych po całej Pol­sce.

Za­bi­łem bli­sko sto osób i przez więk­szość czasu nie ro­bi­ło to na mnie wra­że­nia.

I to są myśli se­ryj­ne­go mor­der­cy? No tak, ale wszy­scy wiemy, że wujek Adi też miał psa. Coś tych lu­do­bój­ców chyba łączy.

Nie­wy­po­wie­dzia­ne krzy­ki, stłu­mio­ne wrza­ski, płacz bez łez.

W sen­sie pi­szesz teraz o cier­pie­niu świ­nek, kró­wek lub kur­cza­ków?

Nikt nigdy nie kwe­stio­no­wał mojej przy­kryw­ki.

Pierw­szy! :P

Wie­czo­rem opo­wie­dzie­li­śmy z Adą sy­tu­acje ze szko­ły.

Dziw­ne brzmi to zda­nie.

Nawet jeśli wła­śnie to było trze­cie, naj­więk­sze kłam­stwo.

Za­bi­ja­nie ludzi? Nie. To opi­nia na temat pracy/hobby żony jest naj­więk­szym kłam­stwem. Czy ja do­brze ro­zu­miem?

Jed­nak ko­cha­ła to ponad życie, więc mor­do­wa­łem ludzi, by mogła speł­niać swoje ma­rze­nie.

Jakie to… ro­man­tycz­ne?

Ogło­sze­nie w dar­kwe­bie było dosyć enig­ma­tycz­ne, twier­dząc, że: Gdy go zo­ba­czysz, bę­dziesz wie­dział, o który bu­dy­nek cho­dzi”.

Przy­po­mnia­łem sobie treść ogło­sze­nia, które wspo­mi­na­ło o miesz­ka­niu na ostat­niej kon­dy­gna­cji.

W ogło­sze­niu jest po­da­ny adres. Czy po­li­cja nie mo­ni­to­ru­je ta­kich miejsc w In­ter­ne­cie? Je­dy­ne, co ra­tu­je aku­rat to ogło­sze­nie, to to, że pro­wa­dzi ono do fan­ta­stycz­nej ka­mie­ni­cy, ale Oska­ra i tak nie dziwi treść ogło­sze­nia. No, niby dziwi tak z ogółu, ale tak jakoś mało.

– Nie rób tego – po­wie­dział mały chło­piec o dziw­nym wzro­ku, który po­ja­wił się na pół­pię­trze niżej, nie wia­do­mo skąd.

– Co masz na myśli? – spy­ta­łem, ale on tylko zbiegł niżej, zni­ka­jąc z pola wi­dze­nia.

Ru­szy­łem za nim, ale znik­nął bez śladu.

No tak, a potem bę­dzie, że no, ale prze­cież ostrze­ga­łem.

– Mó­wi­łem ci, żebyś tego nie robił – stwier­dził nagle męski głos. Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem chłop­ca, tego sa­me­go co wcze­śniej.

Nie mógł się za­trzy­mać i wy­ja­śnić, bo ze­psuł­by fa­bu­łę. xD

Sie­dzie­li­śmy u ro­dzi­ców Wioli, za­ja­da­jąc się nie­dziel­nym obia­dem i po­wie­trze można było ciąć nożem.

Dziw­ne brzmi to zda­nie.

Ko­or­dy­na­ty wska­zy­wa­ły punkt w lesie Parku Kra­jo­bra­zo­we­go Pusz­czy Ro­minc­kiej.

Brzmi to mało na­tu­ral­nie. Jakby pod tag kon­kur­so­wy.

Sta­ru­cha była lekka, jakby skła­da­ła się z wy­schnię­tej na wiór skóry i cien­kich, pu­stych kości. Mimo to mia­łem wra­że­nie, że niosę wiel­ki cię­żar.

Jeśli Oskar czuje, że „nie­sie wiel­ki cię­żar”, to skąd twier­dze­nie, że sta­ru­cha jest lekka? To nar­ra­cja 1-os, czy obiek­tyw­ny nar­ra­tor?

Skrze­cza­ła ni­czym stwór w obcym ję­zy­ku. Jej twarz zda­wa­ła się zmie­niać w dziób z ostry­mi zę­ba­mi, gdy wy­po­wia­da­ła ko­lej­ne słowa:

– Zaraz cię zjem, zjem na śnia­da­nie.

To „skrze­cza­ła w obcym ję­zy­ku”, czy jed­nak mówi po pol­sku, czy Oskar tłu­ma­czy ten obcy język w gło­wie? Nie ma jesz­cze tych pal­ców, aby ro­zu­mieć.

Za­da­łem sobie rany tym samym nożem, któ­rym za­ata­ko­wa­łem wła­sną żonę. Wy­wró­ci­łem sto­lik, zrzu­ci­łem rze­czy z ku­chen­ne­go stołu.

Od­ci­ski pal­ców, za­pew­ne są też róż­ni­ce w cię­ciu sa­me­go sie­bie od cię­cia kogoś, ina­czej ukła­da się ręka, rana, etc. Pro­fe­sjo­nał.

A potem upa­dłem na pod­ło­gę, czu­jąc, jak z bi­ciem serca ulat­nia się ze mnie krew. Chyba rany, które sobie za­da­łem, były po­waż­niej­sze, niż mi się zda­wa­ło.

Widać, że gość zna się na ro­bo­cie. Tłu­ma­czą go nieco dziw­ne prze­ży­cia.

Po pro­stu pro­szę się zgło­sić, gdyby się pan gdzieś wy­bie­rał.

– Ma pani nakaz?

– To na razie proś­ba.

Cóż będę dobry i za­ło­żę, że po­li­cja jed­nak wcale go nie ob­ser­wu­je, dla­te­go po tym krót­kim wy­stę­pie już się nie po­ja­wia i wątek ten umie­ra.

– Ada. Gdzie. To. Zna­la­złaś?

– Pod po­dusz­ką. Jak obu­dzi­łam się, to już tam było.

Czy to Oskar jej pod­ło­żył? Nie było mowy ani su­ge­stii, że za­brał sta­rusz­ce tę nóżkę, którą ona miała. Czy to prze­jaw dzia­ła­nia klą­twy? Jeśli tak, to tro­chę dziw­ny. A może to tylko nie­po­trzeb­na scena, bo ona nic wła­ści­wie nie do­da­je, czy się mylę?

To prze­cież moja có­recz­ka, je­dy­na rzecz, która jesz­cze de­fi­nio­wa­ła moje czło­wie­czeń­stwo.

Nie, to naj­praw­do­po­dob­niej tylko beł­kot. Kto tak myśli? Se­ryj­ni mor­der­cy? We­ga­nie? Wujek Adi?

– Tam mu­sisz już wejść sam.

– Co tam jest?

– Zo­ba­czysz.

Prze­łkną­łem ślinę i wsa­dzi­łem dło­nie do kurt­ki. Za­ci­sną­łem je na pi­sto­le­cie i ka­ste­cie. Chło­piec po­pa­trzył na mnie z drwią­cym uśmie­chem, jakby te przy­go­to­wy­wa­nia były bar­dzo za­baw­ne.

Wsze­dłem do ła­zien­ki, czu­jąc me­ta­licz­ny za­pach ob­le­pia­ją­cy całe ciało.

Słu­cha się jak dziec­ko. Mor­der­ca? A może to znu­dzo­ny ży­ciem kon­su­lat, który otu­ma­nił się środ­ka­mi uspa­ka­ja­ją­cy­mi i fan­ta­zju­je? Ta in­ter­pre­ta­cja tłu­ma­czy­ła­by uprosz­cze­nia.

Przy­spie­szam wę­drów­kę o ile to moż­li­we, gdy czło­wiek czoł­ga się, uży­wa­jąc tylko jed­nej ręki.

Dziw­nie to brzmi. Tu wę­drów­ka, a tu czoł­ga­nie. No, nie wiem…

Cho­wa­łem do torby dwa pi­sto­le­ty, nóż, ka­stet, go­tów­kę, trzy fał­szy­we do­wo­dy oso­bi­ste i prawa jazdy, ko­de­inę, strzy­kaw­ki i mor­fi­nę. Te trzy ostat­nie szcze­gól­nie mogą mi się przy­dać.

O, i to jest to, o co mi cho­dzi­ło na po­cząt­ku. Szko­da, że tak mało.

To oczy­wi­ście była wina dwóch pal­ców, z któ­rych obłęd po­wo­li prze­są­czał się do mo­je­go ciała. Mu­sia­łem się od­izo­lo­wać od Ady i Wioli i mieć na­dzie­ję, że nie za­bi­ję swo­ich bli­skich.

Bo bar­dzo chcia­łem mor­do­wać, chcia­łem, by lu­dzie bła­ga­li, bym ich oszczę­dził, chcia­łem czuć smak krwi na ustach i ję­zy­ku.

To palce, czy jego praw­dzi­we myśli? Bo, mó­wiąc szcze­rze, wła­śnie cze­goś takie spo­dzie­wał bym się po se­ryj­nym mor­der­cy. Tutaj jest to tro­chę prze­ry­so­wa­ne, pod­krę­co­ne, ale idące wła­śnie w tym „do­brym” kie­run­ku. Moim zda­niem, rzecz jasna.

Do tego głowa, ręce i nogi były tuż obok, choć za­ko­pa­łem je prze­cież kil­ka­na­ście me­trów stąd!

Jakby coś ścią­gnę­ło je z po­wro­tem siłą nie­sa­mo­wi­tej woli.

Wor­dwig „wskrze­sza się” sama, ale Oskar musi wskrze­sić ją le­piej, aby potem ją zabić bar­dziej?

Wbi­jam palce Me­li­de­gi­da w klat­kę i otwie­ram zro­śnię­te ob­ra­że­nie.

Jak „otwie­ra się zro­śnię­te ob­ra­że­nia”? Co to zna­czy?

Potem grze­bię pa­znok­ciem w za­bliź­nio­nej ranie

Nie do­sze­dłem do tego, ile czasu mi­nę­ło od wy­ko­pa­nia sta­ru­chy, ale niech bę­dzie, że rana szyb­ko się za­bliź­ni­ła. Tyle że za­bliź­nio­na rana to tylko ja­śniej­sze miej­sce na skó­rze. To, co on robi? Grze­bie palce po skó­rze? Może to ma sens, ale go na ten mo­ment nie chwy­tam. Jeśli to miało tylko faj­nie brzmieć, no to ok, niech bę­dzie.

– Wszyst­ko dla niej – po­wie­dzia­łem cicho. A potem wbi­łem pa­zu­ry pal­ców Me­li­de­gi­da we wła­sną klat­kę pier­sio­wą i nie ba­cząc na le­ją­cą się krew, wsa­dzi­łem do środ­ka serce sta­ru­chy.

– Co za­gu­bio­ne musi być od­na­le­zio­ne – mówię, trzy­ma­jąc w dłoni pul­su­ją­ce złym świa­tłem serce Wo­dr­wig. – Co za­bra­ne musi być zwró­co­ne.

Niby nie na­pi­sa­łeś, że Oskar wsa­dził serce sta­ru­chy za­miast swo­je­go, ale to jakby samo się na­su­wa (ana­lo­gicz­nie jak z pal­ca­mi), a potem tenże Oskar wyjął sobie serce, w sen­sie to serce sta­ru­chy, i co? Zo­stał bez serca? Mor­der­ca bez serca?

Padam na zie­mię i je­dy­nym okiem, które jesz­cze re­je­stru­je co­kol­wiek, ob­ser­wu­ję co dzie­je się do­ko­ła.

Wy­cho­dzi na to, że tak. Ile trwa umie­ra­nie, kiedy nagle ktoś wyj­mie ci serce?

Ma­chi­ne­ria za­czy­na się roz­krę­cać na dobre, ze zgro­ma­dzo­ne­go cier­pie­nia może od­ro­dzić się ona. Sil­niej­sza, po­tęż­niej­sza, śmie­ją­ca się śmier­ci i śmier­tel­ni­kom w twarz.

Wię­cej „cier­pie­nia” to chyba było przy na­szym se­ryj­nym mor­der­cy (bli­sko setka osób na kon­cie), ach, nie, cier­pie­nie kró­wek i świ­nek lep­sze. Ok.

– No to już w ogóle. – Za­śmia­łem się i do­tkną­łem pal­cem jej nosa. – Więc nawet jej nie lu­bisz, a sta­nę­łaś w obro­nie. Ola cię ode­pchnę­ła, więc od­da­łaś tym samym. Ma­ry­sia ude­rzy­ła w ramię, ty ją w brzuch.

Przy­po­mi­nam sobie, co po­wie­dzia­ła mi Ada, wtedy gdy po raz drugi po­bi­ła Ma­ry­się: Mu­sia­łam to zro­bić ta­tu­siu. Ina­czej ona nigdy by nie prze­sta­ła, nigdy się nie na­uczy­ła”. Moja mała, ge­nial­na có­recz­ka, wie, jak dzia­ła świat, le­piej ode mnie.

Ta ana­lo­gia jest fał­szy­wa. Ada sta­nę­ła w obro­nie obcej osoby, a gdy prze­śla­dow­czy­ni chcia­ła się mścić (?), obro­ni­ła się, ude­rzy­ła ją, co­kol­wiek. Oskar na­to­miast przy­jął dziw­ne zle­ce­nie, aby speł­nić za­chcian­kę swej żony, za­mor­do­wał sta­rusz­kę, a potem wskrze­sił ją i za­mor­do­wał jesz­cze raz, bo ta się mści­ła, że ją zabił. Gdzie tu po­do­bień­stwo?

Ale, jeśli to jest pokaz my­śle­nia Oska­ra, no to cóż, nie ma już wąt­pli­wo­ści, że do istot ro­zum­nych nie można go za­li­czyć.

Kręci głową, bo nie może zro­zu­mieć, że lu­dzie to takie głu­pie ma­rio­net­ki, że wszyst­ko zro­bią, jeśli tylko opo­wie się im wy­star­cza­ją­co dużo kłamstw.

To przy­dat­na i uży­tecz­na wie­dza.

Na pewno wy­ko­rzy­sta ją już nie­ba­wem.

Nie, to tylko Oskar. Cze­kaj, Oskar… Oskar­ki? Julki? (Po­czu­łem dresz­czyk na ple­cach).

 

6.) A na ko­niec de­se­rek.

Pi­szesz cał­kiem spraw­nie i opo­wia­da­nie się nie dłu­ży­ło. Nie po­pa­dłeś w „słod­kość” w re­la­cjach Oska­ra z żoną i córką, z te­ściem (xD), choć mo­men­ta­mi je­steś na gra­ni­cy, i to też oce­niam na plus. Po­do­ba­ły mi się opisy z drogi do rzeź­ni, w szcze­gól­no­ści ten pierw­szy, kiedy jesz­cze nie wiem, kim jest bo­ha­ter. Są mrocz­ne, kli­ma­tycz­ne, mocne. Sta­ru­cha faj­nie rzu­ca­ła klą­twę, był w tym taki dy­na­mizm, cha­rak­ter, te zdrob­nie­nia, itp. No i walka z den­ty­stą też wy­szła.

 

Po­zdra­wiam i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

No, Edwar­dzie, to jest hor­ror, co się zowie!

Opo­wia­da­nie oka­za­ło się in­try­gu­ją­ce od po­cząt­ku. Frag­men­ty hi­sto­rii dzie­ją­cej się ak­tu­al­nie i prze­ple­cio­ne z tym co zda­rzy­ło się wcze­śniej, dają nie­zwy­kle czy­tel­ny obraz ca­ło­ści, tym peł­niej­szy, że wzbo­ga­co­ny prze­my­śle­nia­mi bo­ha­te­ra i epi­zo­da­mi z życia ro­dzin­ne­go.

Nie ża­łu­jesz też re­ali­stycz­nych opi­sów tego, z czym mie­rzy się bo­ha­ter i cały czas utrzy­mu­jesz wy­so­kie na­pię­cie, skut­kiem czego nie­słab­ną­ce za­in­te­re­so­wa­nie to­wa­rzy­szy­ło mi aż do ostat­niej krop­ki.

I tylko szko­da, że wy­ko­na­nie, nie­ste­ty, do naj­lep­szych nie na­le­ży, ale mam na­dzie­ję, że do­ko­nasz po­pra­wek, bo chcia­ła­bym móc zgło­sić opo­wia­da­nie do Bi­blio­te­ki.

 

 …gdy za­ja­da­ła się swoim ulu­bio­nym orze­cho­wym sma­kiem. → Nie bar­dzo wiem, jak można za­ja­dać się sma­kiem.

Pro­po­nu­ję: …gdy za­ja­da­ła się swo­imi ulu­bio­nymi o orze­cho­wym sma­ku.

 

Do­tkną­łem twa­rzy mojej żony… → Czy za­imek jest ko­niecz­ny.

 

– No to już w ogóle.Za­śmia­łem się i do­tkną­łem pal­cem jej nosa. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi. Di­da­ska­lia wiel­ką li­te­rą.

Tu znaj­dziesz wykaz cza­sow­ni­ków dla di­da­ska­liów dia­lo­go­wych.

 

Jej twarz po­ja­śnia­ła i za­kla­ska­ła w dło­nie. → Czy do­brze ro­zu­miem, że twarz miała dło­nie i umia­ła kla­skać???

A może: Za­kla­ska­ła w dło­nie, a twarz jej po­ja­śnia­ła.

 

– Po­wi­nie­neś za to za­brać na lody i kupić jej coś faj­ne­go. → Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Ką­ci­ki ust de­li­kat­nie uno­si­ły się do góry. → Masło ma­śla­ne – czy coś może uno­sić się do dołu?

 

za iskrę w oku… → …za iskrę w oku

 

przy któ­rym za­świe­ci­ło się ty­sią­ce ostrze­gaw­czych lam­pek… → …przy któ­rym za­świe­ci­ły się ty­sią­ce ostrze­gaw­czych lam­pek

 

gdzie mia­łem otrzy­mać in­struk­cje był nie­ja­sny. Ka­mie­ni­ca miała znaj­do­wać się… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

od­no­ga ulicy z po­je­dyń­czą ka­mie­ni­cą… → …od­no­ga ulicy z po­je­dynczą ka­mie­ni­cą

 

Zbie­głem na dół… → Masło ma­śla­ne – czy mógł zbiec na górę?

Pro­po­nu­ję: Zbie­głem na par­ter

 

Był jak oj­ciec, któ­re­go nigdy nie mia­łem, bo moi ro­dzi­ce zgi­nę­li w wy­pad­ku, kiedy mia­łem osiem lat. → Nie może mówić, że nigdy nie miał ojca, bo miał, tylko wcze­śnie go stra­cił.

 

Z po­mo­cą przy­szedł jak zwy­kle mój teść py­ta­jąc… → Tam nie było in­nych te­ściów, więc wy­star­czy: Z po­mo­cą przy­szedł jak zwy­kle teść, py­ta­jąc

 

Ru­szy­łem z moją córką do kró­le­stwa jej dziad­ka. → Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

W miesz­ka­niu moich te­ściów… → Zbęd­ny za­imek.

 

któ­rej trze­ba przy­po­mnieć, aby ubra­ła cie­płą czap­kę i kurt­kę… → W co mia­ła­by ubrać czap­kę i kurt­kę???

Czap­kę i kurt­kę, tak jak każdą dzież, można wło­żyć, za­ło­żyć, przy­wdziać, ubrać się w nie, wy­stro­ić się w nie, ale nie można ich ubrać!!!

 

Zro­bisz to, gdy pój­dzie na bazar, wtedy jest naj­słab­sza, naj­bar­dziej roz­ko­ja­rzo­na”, gło­si­ła no­tat­ka. → Albo: Zro­bisz to, gdy pój­dzie na bazar, wtedy jest naj­słab­sza, naj­bar­dziej roz­ko­ja­rzo­na”, gło­si­ła no­tat­ka. Albo: „Zro­bisz to, gdy pój­dzie na bazar, wtedy jest naj­słab­sza, naj­bar­dziej roz­ko­ja­rzo­na”, gło­si­ła no­tat­ka.

Tek­stu na­pi­sa­ne­go kur­sy­wą nie uj­mu­je­my w cu­dzy­słów. Ten błąd po­ja­wia się kil­ka­krot­nie także w dal­szym ciągu opo­wia­da­nia.

 

ale mi za­ję­ła ponad pięć. → …ale mnie za­ję­ła ponad pięć.

 

„Za żadne skar­by nie po­zwól jej gadać”. → Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

 

Jed­nak zaraz coś pod­nio­sło jej tułów do góry. Jej koń­czy­ny… → Masło ma­śla­ne. Czy za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

zda­wa­ła się zbli­żać na swo­ich po­kracz­nie wy­krzy­wio­nych koń­czy­nach. → Zbęd­ny za­imek.

 

ła­du­jąc cały ma­ga­zy­nek w jej wątłe ciało. → Jak wyżej.

 

Po­czu­łem drob­ną ulgę… → wy­da­je mi się, aby ulga mogła być drob­na.

Pro­po­nu­ję: Po­czu­łem nie­wiel­ką/ pewną ulgę

 

„Po śmier­ci ode­tniesz jej koń­czy­ny i za­ko­piesz w od­le­gło­ści przy­naj­mniej dzie­się­ciu me­trów od sie­bie”. → Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

 

który każe ucie­kać mi stąd jak naj­da­lej. → …który każe mi ucie­kać stąd jak naj­da­lej.

 

Może ubrał ją tuż przed wła­ma­niem… → Może za­ło­żył ją tuż przed wła­ma­niem

 

mi pro­szę po­zwo­lić wró­cić do żony. → …mnie pro­szę po­zwo­lić wró­cić do żony.

 

„Za­dzwoń, jak bę­dziesz mógł. To dosyć pilne!”. → Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

 

Wró­ci­łem do po­ko­ju, gdzie moja córka pa­trzy­ła się w pod­ło­gę. → Wró­ci­łem do po­ko­ju, gdzie córka pa­trzy­ła w pod­ło­gę.

 

Był rów­nie za­spa­ny i nie­wzru­szo­ny co wcze­śniej.Był rów­nie za­spa­ny i nie­wzru­szo­ny jak wcze­śniej.

 

Pod­sze­dłem do wanny. → Wcze­śniej na­pi­sa­łeś: Na środ­ku po­miesz­cze­nia znaj­do­wa­ła się wiel­ka balia z czer­wo­ną cie­czą… → W dal­szym ciągu opo­wia­da­nia nazw tych uży­wasz za­mien­nie, a uwa­żam, że le­piej by­ło­by je ujed­no­li­cić, al­bo­wiem wanna i balia to nie to samo, to dwa różne na­czy­nia.

 

czu­jąc jak z każ­dym zrzu­co­nym ubra­niem… → …czu­jąc jak z każdą czę­ścią zrzu­co­ne­go ubra­nia

Ubra­nia wiszą w sza­fie, leżą na pół­kach i w szu­fla­dach. Odzież, którą mamy na sobie to ubra­nie.

 

nikt nawet nie cię mu­siał na­ma­wiać. → …nikt nawet nie mu­siał cię na­ma­wiać.

 

 …dwój­kę dzie­ci w czar­nej ko­ły­sce, łu­dzą­cą po­dob­nych do sie­bie… → …dwoje dzie­ci w czar­nej ko­ły­sce, łu­dzą­co po­dob­nych do sie­bie

 

pod rękę z łu­dzą­cą przy­po­mi­na­ją­cym ją męż­czy­zną. → …pod rękę z łu­dzą­co przy­po­mi­na­ją­cym ją męż­czy­zną.

 

– Byłem umie­ra­ją­cą sie­ro­tą, którą za­mie­ni­li… → – Byłem umie­ra­ją­cym sie­ro­tą, któ­re­go za­mie­ni­li…

 

Po­ło­żył przed­mio­ty na ubra­niach. → Po­ło­żył przed­mio­ty na ubra­niu.

 

Wy­cie­ra­łem się nim, bar­wiąc go brud­ną czer­wie­nią… → Pierw­szy za­imek jest zbęd­ny.

 

gdzie zo­sta­wi­łem te­le­fon, by mieć pew­ność, że nie zo­sta­wię żad­ne­go cy­fro­we­go śladu. → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

gdzie prze­wi­ja­ło się dzie­siąt­ki po­zy­tyw­nych opi­nii… → …gdzie prze­wi­ja­ły się dzie­siąt­ki po­zy­tyw­nych opi­nii

 

Usły­sza­łem, że zza któ­ryś za­mknię­tych drzwi, sły­chać było wier­ce­nie. → Nie brzmi to naj­le­piej. Pro­po­nu­ję: Zza któ­rychś za­mknię­tych drzwi usły­sza­łem dźwięk/ od­głos bo­ro­wa­nia.

 

– Lubię robić rze­czy w dzień, wtedy naj­le­piej widzę. → Jakie rze­czy?

 

po­wie­dział, wska­zu­jąc na lewe oko. → …po­wie­dział, wska­zu­jąc lewe oko.

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Upa­dło na pod­ło­że z brzę­kiem. → A może: Z brzę­kiem upa­dło na pod­ło­gę.

 

A potem pod­niósł do góry dłoń i pstryk­nął. → Masło ma­śla­ne.

Wy­star­czy: A potem pod­niósł dłoń i pstryk­nął.

 

do­sko­czy­łem do niego, po­wa­la­jąc na zie­mię. → Czy do­brze ro­zu­miem, że po­wa­lił go do­sko­kiem?

A może miało być: …do­sko­czy­łem do niego i po­wa­liłem na pod­ło­gę.

 

To tak łatwe, jak prze­gry­zie­nie mar­chew­ki” → Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

 

„Prze­cież nie­raz to ro­bi­łeś”. → Jak wyżej.

 

Na ziemi le­ża­ła nie­ru­cho­ma re­cep­cjo­nist­ka… → Na pod­ło­dze le­ża­ła nie­ru­cho­ma re­cep­cjo­nist­ka

 

Nie czu­łem nic ani bólu, ani lęku… → A może: Nie czu­łem nic ani bólu, ani lęku

 

Szło mi nie­zdar­nie i po­wo­li, ręka mi drża­ła. → Czy za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Wy­dłub i zjedz im oczy… → Chyba miało być: Wy­dłub i zjedz ich oczy

 

Nie pa­trzy­łem też w twarz kie­row­ców, prze­chod­niów… → Nie pa­trzy­łem też w/ na twa­rze kie­row­ców, prze­chod­niów

 

a potem ru­szy­łem w miej­sce, gdzie za­ko­pa­łem ciało Wo­dr­wig. → Prze­cież nie za­ko­pał ciała w jed­nym miej­scu.

 

Już wiem, że moja córka już nigdy… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

świa­tła się świe­cą, ma­szy­ny ru­sza­ją… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …lampy świe­cą, ma­szy­ny ru­sza­ją

 

„Mu­sia­łam to zro­bić ta­tu­siu. Ina­czej ona nigdy by nie prze­sta­ła, nigdy się nie na­uczy­ła”. → Albo kur­sy­wa, albo cu­dzy­słów.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej, 

 

widzę, że masz już dużo so­lid­nych opi­nii :), ja po becie wra­cam z skrom­nym ko­men­ta­rzem, bar­dzo dobry hor­ror z ory­gi­nal­ną fa­bu­łą i trzy­ma­ją­cy w na­pię­ciu od po­cząt­ku do końca. Mimo dużej ilo­ści zna­ków czyta się bez dłu­żyzn :). Kli­kam i po­zdra­wiam :)  

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć Atre­ju

 

Dzię­ku­ję za nie­zwy­kle roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz.

 

Widzę, że bar­dzo wiele ele­men­tów Ci się nie spodo­ba­ło, co przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści. 

Oba­wiam się, że nie za bar­dzo mogę wpro­wa­dzić su­ge­stie bo ozna­cza­ło­by to prze­bu­do­wę ca­łe­go opo­wia­da­nia. Nie­mniej jed­nak cie­szę się, że tak szcze­rze po­dzie­li­łeś się swo­imi prze­my­śle­nia­mi.

 

Faj­nie, że przy­naj­mniej nie­któ­re ele­men­ty tek­stu Ci się po­do­ba­ły.

 

Hej Reg

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za Twój ko­men­tarz. Cie­szę się, że tekst oka­zał się hor­ro­rem co się zowie :)

I bar­dzo ra­du­je mnie fakt, że hi­sto­ria nie znu­ży­ła, a nawet za­in­try­go­wa­ła i trzy­ma­ła do ostat­niej krop­ki. Bo to szcze­gól­nie przy dłu­gim tek­ście wy­da­wa­ło się nie­ła­twym za­da­niem.

 

Oczy­wi­ście co do wy­ko­na­nia to masz sto pro­cent racji, mo­gło­by być lep­sze. No i dzię­ki Tobie teraz jest :). Na­nio­słem po­praw­ki i po­sy­pu­ję głowę po­pio­łem. Nie­ste­ty mimo wie­lo­krot­ne­go czy­ta­nia prze­ga­pi­łem na­praw­dę sporo.

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za Twoją, jak zwy­kle, nie­oce­nio­ną pomoc!

 

Ahoj Bar­dzie

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i klika. No i oczy­wi­ście raz jesz­cze za betę, która zna­czą­co uspraw­ni­ła tekst. Faj­nie, że czy­ta­ło się bez dłu­żyzn :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Edwar­dzie, nie­zmier­nie się cie­szę, że mo­głam się przy­dać, a skoro po­pra­wi­łeś uster­ki, mogę udać się do kli­kar­ni. :D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za nie­zwy­kle roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz.

Pro­szę bar­dzo. :)

Widzę, że bar­dzo wiele ele­men­tów Ci się nie spodo­ba­ło, co przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści. 

Edwar­dzie, dla mnie kwe­stia, czy coś mi się po­do­ba, czy nie, jest dru­go­rzęd­na. Mój ko­men­tarz do­ty­czył kon­struk­cji tek­stu i błę­dów w tejże, nie zaś mo­je­go gu­ści­ku. Zresz­tą, o tym, co mi się w tek­ście nie po­do­ba, nie na­pi­sa­łem chyba wcale, z nie­któ­rych moich (cha, cha) żar­ci­ków i uszczy­pli­wo­ści można dojść do tego, ale by­ły­by to kwe­stie świa­to­po­glą­do­we, a tekst nie musi wy­ra­żać moich po­glą­dów; to także zu­peł­nie inna war­stwa. O tym, co mi się po­do­ba­ło, na­pi­sa­łem na sam ko­niec, lecz dla mnie liczy się kon­struk­cja: świat przed­sta­wio­ny, re­la­cje po­mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi ele­men­ta­mi, wia­ry­god­ność, itp. To nie są spra­wy za­leż­ne ode mnie (może wia­ry­god­ność tro­chę?), a jeśli pod­da­jąc kry­ty­ce po­wyż­sze ele­men­ty, po­my­li­łem się lub wy­ka­za­łem złą wolą, dałem dojść do głosu wła­śnie mo­je­mu gu­ści­ko­wi, za­chę­cam do wej­ścia w po­le­mi­kę.

 

Po­zdra­wiam raz jesz­cze. :)

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Re­gu­la­to­rzy

 

Jak już wspo­mnia­łem, Twoje uwagi i wy­trwa­łość w uspraw­nia­niu moich i in­nych opo­wia­dań na tym por­ta­lu jest nie­sa­mo­wi­ta.

Ser­decz­ne dzię­ki za klika! :)

 

Hej Ar­tre­ju

Mój ko­men­tarz do­ty­czył kon­struk­cji tek­stu i błę­dów w tejże, nie zaś mo­je­go gu­ści­ku.

W po­rząd­ku. A więc ujmę to tak. Prze­ka­za­łeś mi swoją opi­nię na temat błę­dów kon­struk­cyj­nych, które we­dług Cie­bie znaj­du­ją się w tek­ście. Masz prawo tak uwa­żać, a ja nie mam za­mia­ru z Tobą po­le­mi­zo­wać, bo za­zwy­czaj nie mam zwy­cza­ju bro­nić swo­ich tek­stów, czy prze­ko­ny­wać czy­tel­ni­ka, że jego opi­nie o moim tek­ście są błęd­ne.

Na pewno można by­ło­by na­pi­sać to opo­wia­da­nie le­piej, spraw­niej i bar­dziej wia­ry­god­nie.

Cóż może na­stęp­nym razem się uda.

 

Po­zdra­wiam!

Bar­dzo dzię­ku­ję, Edwar­dzie! To miło, że tak my­ślisz – je­stem ogrom­nie wzru­szo­na i sza­le­nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­na. heart

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

W po­rząd­ku. A więc ujmę to tak. Prze­ka­za­łeś mi swoją opi­nię na temat błę­dów kon­struk­cyj­nych, które we­dług Cie­bie znaj­du­ją się w tek­ście.

Zro­zu­mia­łem i za­pa­mię­tam: mówić albo do­brze, albo wcale. Zatem od­mel­do­wu­ję się, zanim z tej gę­stej at­mos­fe­ry, zro­dzą się praw­dzi­we de­mo­ny; tych nam nie po­trze­ba.

Cóż może na­stęp­nym razem się uda.

Życzę po­wo­dze­nia i po­zdra­wiam. :)

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Hej!

 

przez zdar­tą skórę bolą stopy.

Hm, tro­chę to­por­ne, skoro wcze­śniej mamy in­for­ma­cję o chlu­pa­niu krwi w bu­tach.

 

Czu­cie w sto­pie stra­ci­łem

Hm, ale przed chwi­lą te stopy bo­la­ły?

 

Poza tym – mrocz­ny, in­try­gu­ją­cy kli­mat.

 

Prze­skok na kie­dyś – faj­nie wpro­wa­dzasz scenę, w któ­rej bo­ha­ter umie­ra, ale póź­niej­sze stresz­cze­nia dla mnie za­bi­ja­ją kli­mat. Za dużo tłu­ma­czysz.

 

ża­łu­je, że tak szyb­ko

Li­te­rów­ka.

 

Moja żona oczy­wi­ście nie miała po­ję­cia, czym na­praw­dę się zaj­mu­ję.

Hm, no ra­czej można się do­my­ślić. :D

 

– No tak tylko ty i

Prze­ci­nek po “No tak”.

 

miał pro­blem. Za­ła­twi­łem go.

Za­mie­rzo­ny czar­ny humor? ;)

 

Zaj­rza­łem, przez

Prze­ci­nek ra­czej zbęd­ny.

 

– Och na­praw­dę?

A tu się przy­da.

 

Za­śmia­li­śmy się i zda­wa­ło mi się, że nic złego nie może się wy­da­rzyć.

Oczy­wi­ście bar­dzo się my­li­łem.

Nad­miar “się” tro­chę prze­szka­dza. Poza tym – zbyt ty­po­we my­śle­nie.

 

– No to już w ogóle – Za­śmia­łem się

Krop­ka po “ogóle”.

 

Pierw­szym, dość oczy­wi­stym, był fakt, że zaj­mo­wa­łem się za­bi­ja­niem ludzi. Dru­gim, była moja nie­ist­nie­ją­ca praca kon­sul­tan­ta. Jed­nak to z po­wo­du trze­cie­go, wiel­kie­go kłam­stwa mia­łem naj­więk­sze wy­rzu­ty su­mie­nia.

Już to w sumie wiemy. ;)

 

Ką­ci­ki ust de­li­kat­nie uno­si­ły się unio­sły.

Do po­praw­ki.

 

Zro­bi­łem wszyst­ko by jej pomóc.

Mam wra­że­nie, że z prze­cin­ka­mi nie do końca wszyst­ko jest tak, jak po­win­no, ale ja też nie je­stem spe­cem, więc nie wy­mie­niam wszyst­kie­go. ;) Zwra­cam tylko uwagę, że prze­cin­ko­wy ba­ła­gan na pewno tu pa­nu­je.

 

– Za­pła­ci­łam za to nie­ca­łe pięć­set ty­się­cy zło­tych.

Hm, kur­czę, ta kwota wy­ska­ku­je jak kró­lik z ka­pe­lu­sza.

Sama kon­cep­cja za­bi­ja­nia, żeby żona była szczę­śli­wa – prze­ra­ża­ją­ce. Trud­no po­wie­dzieć na ile wia­ry­god­ne.

 

– Kie­row­ni­ku ser­decz­na proś­ba

Prze­ci­nek uciekł.

 

wtedy on dodał.

wtedy on dodał:

 

ko­lej­ne struż­ki potu, ści­ga­ją się

Bez prze­cin­ka.

 

Z każdą kro­plą, na­ra­sta­ło prze­ra­że­nie

Też bez.

 

dłoń trzy­ma­ją­cą

Li­te­rów­ka.

 

pod skórą mam stado głod­nych larw, które tylko czeka, by po­żreć mnie od środ­ka, wy­ja­da­jąc do resz­ty zdro­wy roz­są­dek i wła­dzę nad wła­snym cia­łem.

Mocne.

Te sceny “teraz” naj­bar­dziej mi się po­do­ba­ją – są takie obrzy­dli­we, hor­ro­ro­wa­te.

 

przez to, sta­łem się

Prze­cin­ku – ucie­kaj!

 

zwy­kle­teść

Sklej­ka.

 

– Dzie­cia­ki

Prze­ci­nek.

 

stwier­dził, uśmiech­nię­ty

A tu bez. Kur­czę, nie wiem co z tymi prze­cin­ka­mi w tym opo­wia­da­niu. One są czę­sto roz­sta­wio­ne tak… dziw­nie.

 

– Có­recz­ko my

No wła­śnie… Prze­ci­nek.

 

– Wiem mamo

Jak wyżej.

 

Jest prze­cież do­brze praw­da?

Jak wyżej.

 

środ­ku, mó­wi­ło mi

A tu bez.

 

Prze­kli­nam cię ty kurwo

Prze­ci­nek. ;)

 

my­śląc o wszyst­kich bez­war­to­ścio­wych ob­ra­zach, które kupi Wiola, za pie­nią­dze, które wła­śnie za­ra­biam.

No wła­śnie. Ro­dzaj pracy (a ra­czej nie pracy – mor­do­wa­nia z zimną krwią) nie jest ade­kwat­ny do tego, co to wy­wo­łu­je.

 

Poza tym – scena jak z hor­ro­ru, do­brze opi­sa­na, choć może szcze­gól­nie się nie bałam, to w nocy czuję, że może być róż­nie, sta­ru­cha tak na­kre­ślo­na, że zo­sta­je w pa­mię­ci.

 

osob­no, ręce

Bez!

 

pracy, długo

Bez!

 

wi­dzia­łem, Wiolę

Bez!

 

uj­rza­łem anio­ła w czer­wo­nej po­świa­cie.

po­twór o znie­kształ­co­nej twa­rzy sta­ru­chy.

Ale… Zo­ba­czył anio­ła czy po­two­ra?

 

Nie od­chodź bła­gam cię.

Prze­ci­nek.

 

Moje za­in­te­re­so­wa­nie spa­dło tro­chę po tym, jak za­czął wi­dy­wać bli­skie osoby w miej­sce tych za­bi­ja­nych, bo wszyst­ko było dość skró­to­wo opi­sa­ne i nie czu­łam za wiele emo­cji. Ale chwi­lę póź­niej do­sta­je­my scenę z domu, w któ­rej za­da­je ciosy żonie i do­da­jesz tam prze­ra­ża­ją­cą scenę, w któ­rej on sam też się rani. Mocne.

 

 po­li­cją, tro­chę mnie

Bez.

 

Je­ste­śmy ludź­mi, do miesz­ka­nia, któ­rych

Oj…

 

za­ło­żył­ją

Zle­pek.

 

Prze­pra­szam Wiola

Prze­ci­nek.

 

– Ok zaraz będę

Tu także.

 

– Cześć Ada – przy­wi­ta­łem się.

– Cześć ta­tu­siu

Prze­cin­ki. Kiedy zwra­ca­my się do innej osoby – prze­ci­nek musi być. Nie będę wię­cej wy­mie­niać tych sy­tu­acji, warto przej­rzeć tekst pod tym kątem.

 

Fa­bu­lar­nie cie­ka­we wpro­wa­dze­nie ro­dzeń­stwa, które po­wo­ła­ło do życia chłop­ca i to ich po­róż­ni­ło. Za­in­te­re­so­wa­ła mnie ta hi­sto­ria, wcią­gnę­ła. ;)

 

Nie po­wi­nie­neś od­po­cząć. No tak prze­cież zro­bi­łem za­mie­sza­nie.

coś tu jest bar­dzo nie tak.

 

zo­stać, choć

Bez prze­cin­ka.

 

zna­nym den­ty­stą z pry­wat­nym ga­bi­ne­tem.

Hm, czer­wo­na lamp­ka się pali. Coś tu jest nie tak.

 

c.d.n.

 

Mia­łem ze sobą środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce i na­sen­ne, do tego broń i nóż od dzie­cia­ka. Byłem przy­go­to­wa­ny, choć nie czu­łem się go­to­wy na to, co mnie tam spo­tka.

W ustach mia­łem przed­miot od chłop­ca. Stara mo­ne­ta, która sma­ko­wa­ła me­ta­licz­nie i gorz­ko.

Wy­sia­dłem z sa­mo­cho­du, mia­łem

 

W tych sce­nach bra­ku­je mi na­pię­cia – są ta­ki­mi wy­li­cze­nia­mi: sta­ruch miesz­kał tu, był den­ty­stą, chło­pak po­wie­dział to, prze­bra­łem się tak, wsze­dłem. Może to po czę­ści kwe­stia jego misji – wiemy, co ma zro­bić, więc te ele­men­ty przy­bli­ża­ją­ce nie robią aż ta­kie­go wra­że­nia.

Bły­ski i stra­ce­nie czuj­no­ści – hm, mało pro­fe­sjo­nal­ne, ale z dru­giej stro­ny demon w po­sta­ci den­ty­sty – brrr!

 

Tak dzia­ła­ło to, co dał mi chło­pak.

Zbęd­ne, zresz­tą nawet jeśli to wy­szło­by od bo­ha­te­ra – co się dzi­wić.

 

Scena bar­dzo dobra. Hor­ror z tych krwa­wych, ale czyta się do­brze.

 

– Za­bi­ję cię kurwi synu!

Prze­ci­nek.

 

Za to sceny prze­pla­ta­ją­ce się ze sta­ru­chem i Dar­kiem – świet­ne. Nie wia­do­mo, co jest praw­dą, co się dzie­je w gło­wie, czy go prze­no­si, czy on w ogóle od te­ścia nie wy­je­chał. Re­we­la­cyj­nie skom­po­no­wa­ne.

 

Do ki­ku­tów przy­twier­dzi­łem palce Me­li­de­gi­da i za­czą­łem je przy­szy­wać chi­rur­gicz­ną nicią. Szło nie­zdar­nie i po­wo­li, ręka drża­ła.

Chyba naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca część opo­wia­da­nia. I wąt­pię, żeby takie coś za­koń­czy­ło się do­brze…

 

tego co się

Prze­ci­nek.

 

Cie­ka­wi mnie, co za­mó­wił z dar­kwe­bu. Ale scena z Dar­kiem tro­chę skró­to­wa i za­py­cha­ją­ca. Co do za­cho­wa­nia bo­ha­te­ra – to­tal­nie sza­lo­ne, z dru­giej stro­ny wcze­śniej mor­do­wał, więc to ko­lej­ny etap.

 

A potem wbi­łem pa­zu­ry pal­ców Me­li­de­gi­da we wła­sną klat­kę pier­sio­wą i nie ba­cząc na le­ją­cą się krew, wsa­dzi­łem do środ­ka serce sta­ru­chy.

Uch, ała, frag­ment z od­ko­py­wa­niem tru­chła i wszyst­ko, co z tym zwią­za­ne – mocne. Mia­łam za­miar na­pi­sać, że czy­tam z przy­jem­no­ścią, ale może brzmia­ło­by to dziw­nie… W każ­dym razie – lubię takie mrocz­ne, od­py­cha­ją­ce mo­men­ty.

 

sza­leń­stwo, roz­pa­la­ją­ce

Bez prze­cin­ka.

 

zabić kre­ty­nie

A tu tak.

 

Pod­su­mo­wa­nie: o, taki happy end z otwar­ciem no­we­go, gor­sze­go zła. Po­ko­na­li ro­dzeń­stwo, ale po­wsta­ło przez to więk­sze zło. W sumie tro­chę taka prze­no­śnia życia bo­ha­te­ra: po­ko­nu­jąc de­pre­sję żony uwol­nił coś gor­sze­go – mor­der­cę w sobie. I tu po­dob­nie. Faj­nie się to łączy. Co do chłop­ca – wie­dzia­łam, że coś z nim nie tak, był zbyt oczy­wi­sty, więc li­czy­łam na mocne ude­rze­nie z nim w roli głów­nej, a do­sta­li­śmy tylko przed­smak, za­po­wiedź. Szko­da.

Od­no­śnie ro­dzeń­stwa – wszel­kie sceny z nimi były ma­ka­brycz­ne i two­rzy­ły krwa­wy hor­ror, choć bar­dziej niż strach wy­wo­ły­wa­ły obrzy­dze­nie. Trud­no ki­bi­co­wać bo­ha­te­ro­wi, który za­bi­ja z zimną krwią z po­wo­du chęci zdo­by­cia pie­nię­dzy. No bo jed­nak – wy­bacz – to jest ty­po­wo za kasę. Fakt, że żona dzię­ki temu była za­do­wo­lo­na ma mniej­sze zna­cze­nie, bo rów­nie do­brze za tą kasę mógł ku­po­wać eks­klu­zyw­ne meble, dro­gie wy­ciecz­ki, bo mia­ła­by de­pre­sję, że życie jest szare i po­trze­bu­je no­wych sprzę­tów, wy­jaz­dów do cie­ka­wych miejsc. Więc ab­so­lut­nie mu nie współ­czu­łam. Re­la­cja z córką – hm, no w miarę okej, ale też jakoś trud­no mi było to lo­gicz­nie po­skła­dać. Tu mor­der­ca, tu tatuś. Nie mówię, że tak być nie może, ale bra­ko­wa­ło tro­chę (w jego za­cho­wa­niu) zna­ków, że jest tym mor­der­cą, bo sam na­pi­sa­łeś, że na kon­cie sto mor­derstw. A to na­praw­dę ogrom. U niego to było bar­dziej prze­bie­ram się – za­bi­jam – ko­niec.

 

Naj­bar­dziej przy­pa­dły mi do gustu te sceny “Teraz”, były mocne, in­try­gu­ją­ce, kli­ma­tycz­ne. Ca­ło­ścio­wo czy­ta­łam z dużym za­in­te­re­so­wa­niem, kli­kam.

Tylko po­praw te prze­cin­ki, pro­szę… Nie tylko te, które wska­za­łam. Dziw­nie umiesz­czo­nych było wię­cej.

 

Od­no­śnie ko­men­ta­rzy:

Ubie­ra­nie po­pra­wi­łem (czy ja się kie­dyś tego na­uczę?). 

Ja się nigdy nie na­uczę. To re­gio­na­lizm uży­wa­ny w domu i sły­sząc to całe życie (i do tej pory sły­szę xd) trud­no sto­so­wać po­praw­ną formę.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ubrac;2573.html

Dla­te­go ja po każ­dym na­pi­sa­nym tek­ście robię “ctr+f” i wpi­su­ję hasło “ubra”, które wy­szy­ku­je wszyst­kie błędy, a ja po­pra­wiam. ;)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie,

Anan­ke

Re­gu­la­to­rzy: Cie­szę się, że choć odro­bi­nę mo­głem po­pra­wić Ci sa­mo­po­czu­cie. Ser­decz­ne dzię­ki za po­praw­ki.

 

Atre­ju: Dzię­ki jesz­cze raz za Twoją roz­bu­do­wa­ną opi­nię. Przej­rzę jesz­cze raz Twoje uwagi na spo­koj­nie i jeśli znaj­dę coś co na tym eta­pie da się wpro­wa­dzić, po­sta­ram się to zro­bić by uspraw­nić tekst.

 

Hej Anan­ke!

 

Za dużo tłu­ma­czysz.

No tak ro­zu­miem, że to mogło nie wyjść za do­brze. Na swoją obro­nę mogę na­pi­sać, że ory­gi­nal­nie ten tekst był re­la­tyw­nie krót­ki, potem roz­bu­do­wa­łem go na po­trze­by tego kon­kur­su (i my­śla­łem, że to dużo zna­ków). A potem się oka­za­ło, że tych zna­ków jest za mało i muszę ciąć :P

Co nie zmie­nia faktu, że to strzał z mojej stro­ny. Spró­bu­ję zer­k­nąć na tekst mając Twoje uwagi w gło­wie i może uda mi się coś drob­ne­go po­wy­ci­nać :)

 

Za­mie­rzo­ny czar­ny humor? ;)

Po­nie­kąd samo tak wy­szło :P

 

Mam wra­że­nie, że z prze­cin­ka­mi nie do końca wszyst­ko jest tak, jak po­win­no, ale ja też nie je­stem spe­cem, więc nie wy­mie­niam wszyst­kie­go. ;) Zwra­cam tylko uwagę, że prze­cin­ko­wy ba­ła­gan na pewno tu pa­nu­je.

Masz stu­pro­cen­to­wą rację. Je­stem na­praw­dę słaby w prze­cin­ki, ale tu z tego co widzę po­peł­ni­łem re­kord błę­dów. Muszę prze­gląd­nąć tekst jesz­cze raz.

 

Hm, kur­czę, ta kwota wy­ska­ku­je jak kró­lik z ka­pe­lu­sza.

No tak. Ogól­nie temat sztu­ki i jej wy­ce­ny jest trud­ny bo w sumie czemu coś kosz­tu­je mi­lio­ny a coś parę stów. Szcze­gól­nie jeśli cho­dzi o sztu­kę no­wo­cze­sną. 

 

Moje za­in­te­re­so­wa­nie spa­dło tro­chę po tym, jak za­czął wi­dy­wać bli­skie osoby w miej­sce tych za­bi­ja­nych, bo wszyst­ko było dość skró­to­wo opi­sa­ne i nie czu­łam za wiele emo­cji.

No tak. Tutaj znowu wy­cho­dzi kle­je­nie opo­wia­da­nia, a przede wszyst­kim moja nie­umie­jęt­ność li­te­rac­ka. Zer­k­nę czy je­stem w sta­nie to jakoś po­pra­wić.

 

W tych sce­nach bra­ku­je mi na­pię­cia – są ta­ki­mi wy­li­cze­nia­mi: sta­ruch miesz­kał tu, był den­ty­stą, chło­pak po­wie­dział to, prze­bra­łem się tak, wsze­dłem. Może to po czę­ści kwe­stia jego misji – wiemy, co ma zro­bić, więc te ele­men­ty przy­bli­ża­ją­ce nie robią aż ta­kie­go wra­że­nia.

Ok ro­zu­miem. Spró­bu­ję na to zer­k­nąć i jakoś po­pra­wić.

 

Co do za­cho­wa­nia bo­ha­te­ra – to­tal­nie sza­lo­ne, z dru­giej stro­ny wcze­śniej mor­do­wał, więc to ko­lej­ny etap.

Tak. Za­ło­że­nie jest też że jak już sobie do­szył palce a potem wsa­dził serce to mocno go trza­snę­ło :)

 

ale bra­ko­wa­ło tro­chę (w jego za­cho­wa­niu) zna­ków, że jest tym mor­der­cą,

 

No tak wy­bra­nie bo­ha­te­ra bę­dą­ce­go mor­der­cą jest spo­rym ry­zy­kiem i chyba nie wy­szło mi to zbyt do­brze. Za­ło­ży­łem, że on to mocno roz­dzie­la, co może jest nie­moż­li­we i po­wi­nie­nem ina­czej to oddać.

Do­czy­ta­łem też w któ­rymś mo­men­cie że ist­niał sobie taki czło­wiek Ri­chard Ku­klin­ski (The ice­man) który za­mor­do­wał 200 osób a też miał ro­dzi­nę. Ale wia­do­mo że po­wi­nie­nem to le­piej uwia­ry­god­nić. No i ro­zu­miem, że można mu nie współ­czuć. Mimo całej swo­jej re­la­cji z ro­dzi­ną można go spo­koj­nie uznać za so­cjo­pa­tę. No nic może na­stęp­nym razem bę­dzie le­piej :)

 

Cie­szę się, że choć nie­któ­re ele­men­ty były w po­rząd­ku.

 

Dla­te­go ja po każ­dym na­pi­sa­nym tek­ście robię “ctr+f” i wpi­su­ję hasło “ubra”, które wy­szy­ku­je wszyst­kie błędy, a ja po­pra­wiam. ;)

Do­brze, że nie je­stem sam. Po­sta­ram się pa­mię­tać o tym triku.

 

Dzię­ki za klika. Po­praw­ki pra­wie wszyst­kie na­nio­słem, albo będę na­no­sił jeśli wy­ma­ga­ją więk­szych zmian. I będę pa­trzył jesz­cze na prze­cin­ki bo fak­tycz­nie zro­bi­łem jakąś tra­ge­dię.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Cześć, Mi się po­do­ba­ło, bo był przy­jem­ny dresz­czyk grozy, było dy­na­micz­nie i nie było nudy. Przej­rza­łem uwagi in­nych i z jedną się zga­dzam, tzn faj­nie by­ło­by wpro­wa­dzić różne smacz­ki z pro­fe­sji mor­der­cy, nazwy sub­stan­cji cho­ciż­lub za­cho­wa­nia upew­nia­ją­ce o jego pro­fe­sjo­na­li­zmie, cho­ciaż mi to jakoś nie prze­szka­dza­ło, ale chcia­łem być po­moc­ny. Po­zdra­wiam, BS

Cześć Bru­no­Siak

Bar­dzo się cie­szę, że Ci się po­do­ba­ło.

Po­my­ślę o tym co na­pi­sa­łeś i spró­bu­ję uspraw­nić tekst.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i prze­czy­ta­nie!

Po­zdra­wiam! 

Dzień dybry,

 

przy­szłam zo­ba­czyć, co też kon­ku­ren­cja tutaj na­stu­ka­ła i… mam am­bi­wa­lent­ne od­czu­cia. Jako czy­tel­nicz­ka je­stem za­chwy­co­na. Jako aspi­ru­ją­ca pi­sar­ka bio­rą­ca udział w tym samym kon­kur­sie je­stem za­nie­po­ko­jo­na. No ale – im lep­sza kon­ku­ren­cja, tym lep­sza też mo­ty­wa­cja, praw­da?

 

Tak czy owak, przejdź­my do me­ri­tum.

Akcja wolno się roz­wi­ja. Co praw­da za­rzu­casz przy­nę­ta­mi (pro­fe­sja mor­der­cy, ta­jem­ni­ce ro­dzin­ne) co jakiś czas, ale są one dość sub­tel­ne. Nie prze­szka­dza­ło mi to jed­nak, bo pi­szesz pięk­nie, a przy­nę­ta nie musi być prze­cież gruba, by nę­ci­ła oko.

 

Jest kilka rze­czy, które mi zgrzy­ta­ły:

Scena z uśpie­niem babci na targu: naj­pierw na­pi­sa­łeś, że bo­ha­ter dał jej koń­ską dawkę leku uspo­ka­ja­ją­ce­go, a chwi­lę póź­niej, że się mar­twi, czy sta­ru­cha w ogóle prze­ży­je trasę. Jako pro­fe­sjo­na­li­sta nie po­wi­nien bar­dziej się znać na pro­por­cji po­da­wa­nia leków/nar­ko­ty­ków?

Po wy­ko­na­nym za­da­niu bo­ha­ter zo­sta­wia sa­mo­chód z przy­nę­tą: z tymi uchy­lo­ny­mi drzwia­mi i piwem w środ­ku tro­chę moim zda­niem prze­sa­dzi­łeś :p Lu­dzie nie są aż tak głupi. Przy­nę­ta rodem z kre­skó­wek ;p Jesz­cze za­bra­kło tylko kar­to­nu, kijka i go­frów. Moim zda­niem, aby scena wy­brzmia­ła wia­ry­god­niej, bo­ha­ter po­wi­nien zo­sta­wić lekko uchy­lo­ne okno za­miast drzwi, a w środ­ku pusty port­fel. Piwo może zo­stać, w sumie czemu nie.

Scena z cho­dze­niem po uboj­ni: uży­łeś słowa ochła­py świa­tła. E-em. Bar­dzo mi to ze­sta­wie­nie nie pa­su­je. Po pierw­sze dla­te­go, że czo­łów­ka świe­ci dość mocno, więc nie po­wie­dzia­ła­bym, że rzuca je­dy­nie ochła­pa­mi świa­tła. Po dru­gie, to słowo ochła­py brzmi bar­dzo pe­jo­ra­tyw­nie i nie­ade­kwat­nie do kon­tek­stu.

Scena z de­mo­nem w kuch­ni, który oka­zał się Wiolą: tę scenę bym przy­bli­ży­ła, ma bar­dzo dużo po­ten­cja­łu. Jest oka­zja, by wy­stra­szyć czy­tel­ni­ka, a Ty jej nie wy­ko­rzy­sta­łeś. Za­miast opo­wia­dać, że bo­ha­ter zo­ba­czył de­mo­na w kuch­ni, pokaż nam to ocza­mi bo­ha­te­ra. Niech mi dzia­dek nie opo­wia­da – ja chcę to zo­ba­czyć!

Scena w ła­zien­ce z upior­nym chłop­cem/męż­czy­zną: naj­pierw pi­szesz, że na środ­ku po­miesz­cze­nia była wanna, a potem balia. Niby nic wiel­kie­go, ale w mojej gło­wie na­tych­miast mu­sia­łam pod­mie­nić ob­ra­zy, czego bar­dzo nie lubię.

 

I to tyle z cze­pial­stwa. Po­le­ci­łam już do Bi­blio­te­ki, więc zaraz się w niej po­ja­wisz.

Życzę po­wo­dze­nia na kon­kur­sie! (Ale nie za dużo :P)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Cześć Hol­ly­Hell

 

Dzię­ki ser­decz­ne za prze­czy­ta­nie i roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz! 

 

Akcja wolno się roz­wi­ja.

No tak. Pró­bo­wa­łem to jakoś oży­wić tymi wtrę­ta­mi z Teraz i za­rzu­cić parę ha­czy­ków. Cie­szę się, że to jakoś wy­szło.

 

Jako pro­fe­sjo­na­li­sta nie po­wi­nien bar­dziej się znać na pro­por­cji po­da­wa­nia leków/nar­ko­ty­ków?

Masz rację. Spró­bu­ję to jakoś uar­gu­men­to­wać.

 

Po wy­ko­na­nym za­da­niu bo­ha­ter zo­sta­wia sa­mo­chód z przy­nę­tą: z tymi uchy­lo­ny­mi drzwia­mi i piwem w środ­ku tro­chę moim zda­niem prze­sa­dzi­łeś :p

No tak. Mocno za­sta­na­wia­łem się nad tym czy nie po­wi­nien pod­pa­lić sa­mo­cho­du. Ale stwier­dzi­łem, że to by zwró­ci­ło uwagę. Fak­tycz­nie po­sta­ram się to zmie­nić by było bar­dziej sub­tel­nie.

 

Scena z de­mo­nem w kuch­ni, który oka­zał się Wiolą: tę scenę bym przy­bli­ży­ła, ma bar­dzo dużo po­ten­cja­łu. Jest oka­zja, by wy­stra­szyć czy­tel­ni­ka, a Ty jej nie wy­ko­rzy­sta­łeś.

Ok racja. Spró­bu­ję ją roz­wi­nąć na tyle na ile po­zwa­la limit :)

 

uży­łeś słowa ochła­py świa­tła.

Zmie­ni­łem na plamy. Może to lep­sze?

 

Scena w ła­zien­ce z upior­nym chłop­cem/męż­czy­zną: naj­pierw pi­szesz, że na środ­ku po­miesz­cze­nia była wanna, a potem balia. Niby nic wiel­kie­go, ale w mojej gło­wie na­tych­miast mu­sia­łam pod­mie­nić ob­ra­zy, czego bar­dzo nie lubię.

No i wi­dzisz. A w mojej dur­nej gło­wie to jest jak sy­no­nim :) Po­pra­wio­ne.

 

Dzię­ki pięk­ne za klicz­ka!

 

Po­zdra­wiam!

uży­łeś słowa ochła­py świa­tła.

Zmie­ni­łem na plamy. Może to lep­sze?

o, o wiele lep­sze.

 

No i wi­dzisz. A w mojej dur­nej gło­wie to jest jak sy­no­nim :) Po­pra­wio­ne.

No, już bez prze­sa­dy. Ja do około dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku życia my­li­łam by­naj­mniej z przy­naj­mniej, a to o wiele cięż­szy grzech ;p

 

Dzię­ki pięk­ne za klicz­ka!

Ależ pro­szę Cię bar­dzo :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Misię. Akcja pły­nę­ła wart­ko, nawet nie wiem, kiedy prze­czy­ta­łam to opo­wia­da­nie.

uży­łeś słowa ochła­py świa­tła.

Zmie­ni­łem na plamy. Może to lep­sze?

A moim zda­niem ochła­py brzmią wspa­nia­le, ale wszyst­kim nie do­go­dzisz.

Bar­dzo po­do­ba mi się temat po­dwój­ne­go życia bo­ha­te­ra, świet­nie się to za­mknę­ło w nar­ra­cji. Hor­ro­ru w hor­ro­rze tyle, ile trze­ba, dy­na­mi­ka wy­da­rzeń spra­wi­ła, że przez tekst po­pły­nę­łam.

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Ho­ly­hell

 

Ja do około dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku życia my­li­łam by­naj­mniej przy­naj­mniej, a to o wiele cięż­szy grzech ;p

 

No to do­brze, że nie tylko ja się z czymś takim bo­ry­kam :). Do­ko­na­łem tak­tycz­nych po­pra­wek będę pa­trzył jesz­cze na tekst.

 

Dzię­ki!

 

Cześć Rossa

 

Dzię­ki wiel­kie za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Bar­dzo się cie­szę, że się po­do­ba­ło i prze­pły­nę­łaś przez tekst bo wia­do­mo przy ta­kiej ob­ję­to­ści to wcale nie łatwe.

 

A moim zda­niem ochła­py brzmią wspa­nia­le, ale wszyst­kim nie do­go­dzisz.

No mi też się jakoś pod­świa­do­mie na­su­nę­ły. Choć jak zer­k­ną­łem na SJP to chyba by się kłó­ci­ło z de­fi­ni­cją. Ale może mi się uda wy­my­ślić coś jesz­cze lep­sze­go :P

 

Pięk­ne dzię­ki i po­zdra­wiam!

Cześć, Edwar­dzie!

 

Prze­czy­ta­łem Twoje opo­wia­da­nie wczo­raj w nocy, ale już nie mia­łem siły na ko­men­tarz, więc wra­cam dziś :)

Przede wszyst­kim grat­sy za po­pro­wa­dze­nie akcji na prze­strze­ni osiem­dzie­się­ciu ty­się­cy zna­ków w taki spo­sób, że nawet nie za­uwa­ży­łem, kiedy do­tar­łem do końca. Cały czas udaje Ci się utrzy­my­wać za­in­te­re­so­wa­nie czy­tel­ni­ka, co w Twoim przy­pad­ku nie dziwi, ale na tle fo­ru­mo­wych tek­stów (nie­ko­niecz­nie kon­kur­so­wych) Cię wy­róż­nia.

Czy to jest hor­ror? Chyba jest, bo choć nie po­czu­łem pod­czas lek­tu­ry grozy, to kilka razy zda­rzy­ło mi się po­czuć nie­po­kój. Jest cie­ka­wa in­try­ga, są nie­źle skon­stru­owa­ni bo­ha­te­ro­wie, jest in­te­re­su­ją­ce za­koń­cze­nie (które może nie za­ska­ku­je, bo ten dzie­ciak od po­cząt­ku jest na­zbyt ewi­dent­ną strzel­bą Cze­cho­wa, ale przy­naj­mniej sa­tys­fak­cjo­nu­je). Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić, to zwró­cił­bym uwagę na re­la­cje Oska­ra z te­ściem – ro­zu­miem, że facet go lubi, ale nie ku­pu­ję jego mil­cze­nia po akcji z od­gry­za­niem pal­ców. Gość po­wi­nien dodać dwa do dwóch i zro­zu­mieć, że jego córka ran kłu­tych tez mogła na­ba­wić się z po­wo­du męża i jego przy­pa­dło­ści, a to po­win­no od razu rzu­to­wać na jego za­cho­wa­nie wzglę­dem zię­cia. Uwa­żam, że zbyt to upro­ści­łeś, choć ro­zu­miem czemu – w końcu im­pli­ka­cje bar­dziej wia­ry­god­nej re­ak­cji wią­za­ły­by się z do­dat­ko­wy­mi pro­ble­ma­mi bo­ha­te­ra, a co za tym idzie, z do­dat­ko­wy­mi zna­ka­mi. Masz też kilka frag­men­tów, w któ­rych tekst cier­pi na spój­ni­ko­zę, któ­rej głów­nym bo­ha­te­rem jest “i” – rzu­ci­ło mi się w oczy kilka na­stę­pu­ją­cych po sobie zdań, gdzie nad­uży­wasz tego spój­ni­ka, ale teraz Ci tych kon­kret­nych przy­kła­dów nie znaj­dę.

Ogól­nie wra­że­nie jest po­zy­tyw­ne, dobry tekst, klik­nął­bym gdyby trze­ba było.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Q

Known some call is air am

Hej Outta

 

Dzię­ki wiel­kie za ko­men­tarz.

Faj­nie, że tekst upły­nął w miarę szyb­ko przy ta­kiej dłu­go­ści i że ogól­nie oce­niasz go po­zy­tyw­nie.

 

Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić, to zwró­cił­bym uwagę na re­la­cje Oska­ra z te­ściem – ro­zu­miem, że facet go lubi, ale nie ku­pu­ję jego mil­cze­nia po akcji z od­gry­za­niem pal­ców.

 

Tak myślę, że masz rację. Spró­bu­ję coś z tym zro­bić, może nie jakoś mocno prze­mo­de­lo­wać, bo na to pew­nie za późno, ale jed­nak ja­kimś zda­niem czy dwoma za­le­pić tą dziu­rę lo­gicz­no-fa­bu­lar­ną :P

 

Masz też kilka frag­men­tów, w któ­rych tekst cier­pi na spój­ni­ko­zę, któ­rej głów­nym bo­ha­te­rem jest “i”

 

I tu za­pew­ne masz rację. Mam za­miar w tym ty­go­dniu prze­czy­tać opo­wia­da­nie jesz­cze raz w po­szu­ki­wa­niu ta­kich ba­bo­li. I mam na­dzie­ję, że je od­naj­dę i może uda się je po­pra­wić (choć w moim wy­pad­ku jak po­pra­wiam to cza­sa­mi jest go­rzej niż było :)).

 

Dzię­ku­ję pięk­nie i po­zdra­wiam rów­nież ser­decz­nie!

In­ge­ren­cja w fa­bu­łę, wia­do­mo, jest nie teges na tym eta­pie, ale po­mniej­sze ba­bo­le za­wsze mo­żesz po­pra­wić :)

Known some call is air am

No tak ro­zu­miem, że to mogło nie wyjść za do­brze. Na swoją obro­nę mogę na­pi­sać, że ory­gi­nal­nie ten tekst był re­la­tyw­nie krót­ki, potem roz­bu­do­wa­łem go na po­trze­by tego kon­kur­su (i my­śla­łem, że to dużo zna­ków). A potem się oka­za­ło, że tych zna­ków jest za mało i muszę ciąć :P

 

Skąd ja to znam? :D My­śla­łam, że tyle zna­ków bę­dzie sta­no­wi­ło wy­zwa­nie, a praw­dzi­we wy­zwa­nie sta­no­wi­ło zmie­ścić się w li­mi­cie. ;P

 

Spró­bu­ję zer­k­nąć na tekst mając Twoje uwagi w gło­wie i może uda mi się coś drob­ne­go po­wy­ci­nać :)

Z tego, co widzę – mo­żesz wy­ci­nać, bo od 75 tys. zna­ków jest ten dolny limit. ;)

 

Masz stu­pro­cen­to­wą rację. Je­stem na­praw­dę słaby w prze­cin­ki, ale tu z tego co widzę po­peł­ni­łem re­kord błę­dów. Muszę prze­gląd­nąć tekst jesz­cze raz.

Też nie je­stem prze­cin­ko­wym znaw­cą, a w do­dat­ku leń ze mnie, bo cza­sa­mi jak cze­goś nie wiem i nie mogę zna­leźć de­fi­ni­cji – zmie­niam szyk zda­nia.

 

Do­czy­ta­łem też w któ­rymś mo­men­cie że ist­niał sobie taki czło­wiek Ri­chard Ku­klin­ski (The ice­man) który za­mor­do­wał 200 osób a też miał ro­dzi­nę.

Oglą­da­łam o nim film i też czy­ta­łam, ale oprócz mor­do­wa­nia to miał też swoje za usza­mi w re­la­cjach z ro­dzi­ną, poza tym – u niego wpływ na mor­do­wa­nie miało dzie­ciń­stwo i mło­dość. U Cie­bie wi­dzi­my bo­ha­te­ra, który za­bi­ja za pie­nią­dze.

 

Cie­szę się, że choć nie­któ­re ele­men­ty były w po­rząd­ku.

Za­wsze sta­ram się wy­mie­nić ele­men­ty, które były mniej w po­rząd­ku, a kiedy o czymś nie piszę – wia­do­mo, że jest w po­rząd­ku. ;)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie,

Anan­ke

Cześć Edwar­dzie,

Przed wczo­raj za­ło­ży­łem sobie tu konto i jest to pierw­sze opo­wia­da­nie, które prze­czy­ta­łem do końca na tym por­ta­lu. Do­brze się czy­ta­ło. Cie­ka­wy sce­na­riusz i fajny styl. Gra­tu­lu­ję!

Ahoj Outta

Zga­dza się. Spró­bu­ję jesz­cze raz przej­rzeć przed urlo­pem i uspraw­nić :)

 

Hej Anan­ke

Skąd ja to znam? :D My­śla­łam, że tyle zna­ków bę­dzie sta­no­wi­ło wy­zwa­nie, a praw­dzi­we wy­zwa­nie sta­no­wi­ło zmie­ścić się w li­mi­cie. ;P

No wła­śnie. Trze­ba się brać za pi­sa­nie po­wie­ści :P

jak cze­goś nie wiem i nie mogę zna­leźć de­fi­ni­cji – zmie­niam szyk zda­nia.

Spryt­ny plan! Ale w moim wy­pad­ku ozna­cza­ło­by nie­skoń­czo­ną spi­ra­lę zmie­nio­nych szy­ków zdań i nigdy nie­skoń­czo­nym opo­wia­da­niem :P

U Cie­bie wi­dzi­my bo­ha­te­ra, który za­bi­ja za pie­nią­dze.

Ro­zu­miem. Spró­bu­ję to jakoś ulep­szyć choć nie gwa­ran­tu­ję, że mi się uda (ra­czej nie).

 

Cześć pza­rzyc­ki

 

Po pierw­sze witaj na por­ta­lu!

Cie­szę się, że do­brną­łeś do końca opo­wia­da­nia i że do­brze się czy­ta­ło.

 

Po­zdra­wiam!

No wła­śnie. Trze­ba się brać za pi­sa­nie po­wie­ści :P

W moim przy­pad­ku to wy­glą­da tak: piszę po­wieść, koń­czę, stwier­dzam, że jed­nak nie jest dobra i za­czy­nam nową. :P Ale tak jakoś cią­gnie mnie do dłuż­szych hi­sto­rii. ;)

 

Spryt­ny plan! Ale w moim wy­pad­ku ozna­cza­ło­by nie­skoń­czo­ną spi­ra­lę zmie­nio­nych szy­ków zdań i nigdy nie­skoń­czo­nym opo­wia­da­niem :P

Haha, to mnie roz­ba­wi­łeś. :D Nie no, cza­sa­mi krót­sze zda­nie daje radę. Albo po pro­stu trud­no, bę­dzie błąd, ktoś go wska­że. Go­rzej, kiedy wska­żą i nie ma jak zwe­ry­fi­ko­wać, czy to fak­tycz­nie błąd.

 

Spró­bu­ję to jakoś ulep­szyć choć nie gwa­ran­tu­ję, że mi się uda (ra­czej nie).

To już wy­ma­ga­ło­by sporo gim­na­sty­ki w tek­ście. ;) Myślę, że za­bi­ja­nie za pie­nią­dze, dla żony, ko­ja­rzy się z ta­ki­mi gang­ste­ra­mi, ma­fio­za­mi, ale co za tym idzie – mało uczu­cio­wy­mi dla ro­dzi­ny. Ta­ki­mi, co ko­cha­ją, ale to ra­czej taka mi­łość wy­pa­czo­na.

Ale tak jakoś cią­gnie mnie do dłuż­szych hi­sto­rii. ;)

No i do­brze. To cze­kam jak Twoja po­wieść za­sko­czy mnie na półce w Em­pi­ku :)

 

To już wy­ma­ga­ło­by sporo gim­na­sty­ki w tek­ście. ;) Myślę, że za­bi­ja­nie za pie­nią­dze, dla żony, ko­ja­rzy się z ta­ki­mi gang­ste­ra­mi, ma­fio­za­mi, ale co za tym idzie – mało uczu­cio­wy­mi dla ro­dzi­ny. Ta­ki­mi, co ko­cha­ją, ale to ra­czej taka mi­łość wy­pa­czo­na.

Tak, masz sporo racji. Chcia­łem po­ka­zać tutaj taki dy­so­nans tej po­sta­ci. Z jed­nej stro­ny chłop za­bi­ja bez skru­pu­łów z dru­giej jed­nak jest ko­cha­ją­cym ojcem i mężem. Czyli sobie w gło­wie to roz­dzie­la i trak­tu­je jak zwy­kła. Ale być może to zbyt nie­re­al­ne za­ło­że­nie, a przede wszyst­kim nie­wy­star­cza­ją­co po­ka­za­łem to w tek­ście.

 

Dzię­ki raz jesz­cze za po­moc­ne uwagi :) 

Chcia­łem po­ka­zać tutaj taki dy­so­nans tej po­sta­ci. Z jed­nej stro­ny chłop za­bi­ja bez skru­pu­łów z dru­giej jed­nak jest ko­cha­ją­cym ojcem i mężem.

Ja tu nie widzę dy­so­nan­su i nie zga­dzam się, że za­bi­ja­nie dla dobra ro­dzi­ny ko­ja­rzy się z ma­fio­za­mi, któ­rym brak uczu­cio­wo­ści. We­dług mnie to ra­czej po­pkul­tu­ro­wa kli­sza, która wcale nie musi mieć wiele wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią.

Known some call is air am

No i do­brze. To cze­kam jak Twoja po­wieść za­sko­czy mnie na półce w Em­pi­ku :)

Jak w końcu uznam, że jakaś wy­szła. :D

 

Z jed­nej stro­ny chłop za­bi­ja bez skru­pu­łów z dru­giej jed­nak jest ko­cha­ją­cym ojcem i mężem. Czyli sobie w gło­wie to roz­dzie­la i trak­tu­je jak zwy­kła.

Czy­ta­łam “Him­m­ler. Listy lu­do­bój­cy” i tam Him­m­ler niby to od­dzie­lał, ale to przy­kład skraj­ne­go fa­na­ty­ka i trud­no też po­wie­dzieć, czy listy w stu pro­cen­tach od­zwier­cie­dla­ją uczu­cia do żony.

 

 

 

za­bi­ja­nie dla dobra ro­dzi­ny ko­ja­rzy się z ma­fio­za­mi, któ­rym brak uczu­cio­wo­ści. We­dług mnie to ra­czej po­pkul­tu­ro­wa kli­sza, która wcale nie musi mieć wiele wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią.

No tak, ale ra­czej wśród zwy­kłych ludzi trud­no o przy­kła­dy mor­der­ców za­bi­ja­ją­cych dla dobra ro­dzi­ny po to, żeby zdo­być pie­nią­dze. ;) Za­zwy­czaj to jed­nak są osoby, które mają już z pra­wem na pień­ku i są do tego przy­go­to­wa­ni w mniej­szy lub więk­szy spo­sób, a przy oka­zji za­ra­bia­ją pie­nią­dze (stąd przy­wo­ła­łam ma­fio­zów).

Z dru­giej stro­ny trud­no o zna­le­zie­nie sta­ty­styk na takie za­bi­ja­nie i po­rów­na­nie, ile z nich do­ty­czy zwy­kłych ludzi, a ile tych ze świa­ta prze­stęp­ców.

Hej Outta i Anan­ke

 

Dzię­ki za dys­ku­sję.

Fak­tycz­nie ja sobie za­ło­ży­łem, że może ist­nieć taki czło­wiek, który sobie to w gło­wie roz­dzie­la i stara się być "nor­mal­ny" za­bi­ja­jąc ludzi za pie­nią­dze. Trak­tu­je to jak spe­cy­ficz­ną pracę po któ­rej po pro­stu wraca do domu i ca­łu­je dziec­ko na do­bra­noc.

Nie wiem czy może ist­nieć taka osoba. Pew­nie jest mało re­al­na, albo po pro­stu nie­wy­star­cza­ją­co do­brze to przed­sta­wi­łem, aby można było w taką po­stać uwie­rzyć.

 

Nie­mniej jed­nak dzię­ki wiel­kie za ko­men­ta­rze i opi­nie :)

 

Po­zdra­wiam!

Twoje opo­wia­da­nie mnie zmiaż­dży­ło.

Nie mogła prze­rwać czy­ta­nia, cho­ciaż mo­men­ta­mi tro­chę chcia­łam odejść.

Nie­sa­mo­wi­te jest po­mie­sza­nie co­dzien­no­ści, nor­mal­no­ści z sza­leń­stwem i tym czymś, czego nawet za bar­dzo nie można na­zwać.

Sy­tu­acja z żoną przy­po­mi­na­ła mi nieco Łow­ców głów Jo Nesbo.

Bar­dzo faj­nie za­kre­śli­łeś tło psy­cho­lo­gicz­ne, ale szyb­ko stały się one je­dy­nie żyzną glebą dla grozy, co bio­rąc pod uwagę za­ło­że­nia kon­kur­su jest cenne.

Je­dy­ne co po­do­ba­ło mi się mniej, to pewna po­wta­rzal­ność ob­ra­zów i do­znań w czę­ści o teraz, choć od razu przy­zna­ję, że nie wiem czego in­ne­go bym tam ocze­ki­wa­ła.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Hej Am­bush

 

Bar­dzo cie­szę się że opo­wia­da­nie wcią­gnę­ło i że się po­do­ba­ło :)

Fak­tycz­nie chyba ko­ja­rzę motyw z Łow­ców głów, choć nie pa­mię­tam czy on tam był zło­dzie­jem czy mor­der­cą :)

Je­dy­ne co po­do­ba­ło mi się mniej, to pewna po­wta­rzal­ność ob­ra­zów i do­znań w czę­ści o teraz, choć od razu przy­zna­ję, że nie wiem czego in­ne­go bym tam ocze­ki­wa­ła.

No i wi­dzisz. Jak któ­ryś raz z rzędu to czy­ta­łem to też mia­łem taką re­flek­sję, że może nieco to nudne i chyba nawet wy­cią­łem jedną z tych re­tro­spek­cji. No ale na pewno można by to zro­bić le­piej.

 

Dzię­ku­ję pięk­nie i po­zdra­wiam! 

Nie­źle na­pi­sa­ny tekst, z cie­ka­wy­mi bo­ha­te­ra­mi i fa­bu­łą. Pierw­sza po­ło­wa po­do­ba­ła mi się bar­dziej, ale po­ni­żej pew­ne­go po­zio­mu nie zsze­dłeś do końca. No i przede wszyst­kim hi­sto­rię można uznać za hor­ror, co nie wszyst­kim tek­stom w kon­kur­sie udało się osią­gnąć :)

Cześć, Edwar­dzie!

Re­we­la­cyj­ny kon­trast do­brej, ko­cha­ją­cej się ro­dzi­ny z od­ra­ża­ją­cym za­wo­dem psy­cho­pa­tycz­ne­go ojca. Nor­ma­li­zo­wa­nie za­bi­ja­nia i uciecz­ka Oska­ra w ra­mio­na ide­al­nej córki i wa­lecz­nej żony były tak dobre, że aż nie­przy­jem­ne – wy­szło hor­ro­ro­wo, zna­czy się. Do­dat­ko­wo na­pi­sa­ne wia­ry­god­nie – naj­gor­sze czyny są uspra­wie­dli­wio­ne w gło­wie pro­ta­go­ni­sty, mają sens, po­stę­pu­ją­ca pa­ra­no­ja jest klau­stro­fo­bicz­na. Pobyt w gło­wie psy­cho­pa­ty to cie­ka­we do­świad­cze­nie (i przy­zna­ję, wstręt­ne). Twój psy­cho­lo­gicz­ny hor­ror na pewno zo­sta­nie też w mojej gło­wie ;)

Mor­der­stwo, kro­je­nie i po­chó­wek (w tym wy­gląd na­gie­go ciała) wiedź­my to chyba naj­moc­niej­szy mo­ment.

 

Wiola w żo­łąd­ku (i parę in­nych scen, jak ry­bo­stwo­ry, palce, serce) faj­nie wpla­ta­ją weird ;)

 

Stop­nio­we opę­ta­nie dziew­czyn­ki sko­ja­rzy­ło mi się przy­jem­nie z hor­ro­rem Aste­ra, He­re­di­ta­ry. Cie­szy mnie też war­stwa oby­cza­jo­wa (jeśli można to tak na­zwać xd) i za­war­te w niej pe­ry­pe­tie de­mo­nów – nie jest to hi­sto­ria wy­łącz­nie Oska­ra. A, i wcale mnie nie dziwi, że dia­beł był den­ty­stą.

 

nie­wi­docz­nym wia­trem

Przy­znam, że tu się za­trzy­ma­łam. Chyba wiatr zwy­kle jest nie­wi­docz­ny?

 

Ogól­nie – do­brze wy­wa­żo­na dawka obłę­du. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Cześć!

 

Wic­ked! Bar­dzo “przy­jem­na” lek­tu­ra, zwłasz­cza że spora część czy­ta­łem cze­ka­jąc do le­ka­rza na KENie ;-) Jest groza, są zwro­ty akcji, nie jest to jesz­cze gore, ale bywa pa­skud­nie (choć ten den­ty­sta to mnie nieco roz­ba­wił). Jutro wpad­nę z dłuż­szym ko­men­ta­rzem.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Hej Zyg­fry­dzie!

 

Cie­szę się, że tekst jest na­pi­sa­ny nie­źle i że fa­bu­ła i bo­ha­te­ro­wie oka­za­li się cie­ka­wi. No i faj­nie, że mimo że część druga była mniej in­te­re­su­ją­ca udało mi się utrzy­mać pe­wien po­ziom :).

 

Cześć Żon­gler­ko!

 

Faj­nie że spodo­ba­ło Ci się po­łą­cze­nie za­wo­du ojca i jego re­la­cji ro­dzin­nych, bo wiem, że nie­któ­rym zu­peł­nie to nie po­de­szło.

Cie­szę się, że te kilka ele­men­tów o któ­rych wspo­mi­nasz wy­szło do­brze, a nawet, że spodo­ba­ła Ci się war­stwa oby­cza­jo­wa de­mo­nów ;P

Przy­znam, że tu się za­trzy­ma­łam. Chyba wiatr zwy­kle jest nie­wi­docz­ny?

Racja po­pra­wio­ne.

 

Super, że tekst zo­sta­nie w gło­wie :).

 

Ahoj Kra­rze!

 

Faj­nie, że lek­tu­ra oka­za­ła się "przy­jem­na: :) no i że mia­łeś do­dat­ko­wą war­stwę imer­sji na KENie :). Za­cie­ka­wi­łeś mnie z tym den­ty­stą :). To cze­kam cier­pli­wie na resz­tę ko­men­ta­rza.

 

Dzię­ku­ję Wam bar­dzo za prze­czy­ta­nie i ko­men­ta­rze!

 

Fin­klo: jeśli to czy­tasz kła­niam się pięk­nie za no­mi­na­cję tek­stu do piór­ka.

Reg: rów­nież Tobie ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia za do­ce­nie­nie tek­stu po­przez no­mi­na­cje w wia­do­mym wątku :).

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Bar­dzo pro­szę, Edwar­dzie. To była praw­dzi­wa przy­jem­ność. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fin­klo: jeśli to czy­tasz kła­niam się pięk­nie za no­mi­na­cję tek­stu do piór­ka.

Czy­tam, ja sporo czy­tam. Ależ pro­szę. Spodo­ba­ło mi się, to no­mi­no­wa­łam.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Kur­cze, no, w kli­ma­cik to umiesz :) Raz bym chcia­ła coś cozy Two­je­go po­czy­tać :)

Ale przy­znam, że tym razem mi parę razy za­zgrzy­ta­ło. Bo­ha­ter nie jest psy­cho­pa­tą, bo tacy nie mają żad­nych uczuć, a tu jed­nak ta­ko­we są, choć przy­znam, że tok­sycz­ne, psy­cho­pa­ci nie czują stra­chu, a bo­ha­ter nawet w do­brych cza­sach ma obawy, że coś się za­wa­li. Do sku­tecz­no­ści po­trze­bu­je więc od­czło­wie­cze­nia ofiar, a nie trzy­ma­nia ich za rącz­kę i po­cie­sza­nia, że zaraz wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Dość lekko idzie mu też z po­li­cją, przy współ­cze­snych tech­ni­kach kry­mi­na­li­stycz­nych, po­cię­cie się mo­gło­by nie wy­star­czyć, je­stem też prze­ko­na­na, że da się od­róż­nić od­gry­zie­nie pal­ców od ich ob­cię­cia, a przy ta­kich ob­ra­że­niach, jak miał szwa­gier, to śledz­two by­ło­by chyba z urzę­du.

Wresz­cie kwe­stia fan­ta­sty­ki. Gość idzie do ka­mie­ni­cy, gdzie do­sta­je kart­kę pa­pie­ru, cho­le­ra wie od kogo, bo widzi tylko rękę. W tej samej ka­mie­ni­cy spo­ty­ka dzie­cia­ka, potem wraca do niej jesz­cze raz, znowu spo­ty­ka dzie­cia­ka, który prze­ko­nu­je go, że zle­ce­nio­daw­cą jest Me­li­de­gid, któ­re­go, jak się oka­zu­je można zna­leźć w zu­peł­nie innym mie­ście. Oso­bi­ście to bym się w tym mo­men­cie za­sta­no­wi­ła, czy ktoś mnie tutaj nie pró­bu­je zro­bić w bam­bu­ko.

Sta­ru­chę trud­no dobić, ale nie ma pro­ble­mów z utrzy­ma­niem jej nie­przy­tom­nej. Sta­ruch ma ga­bi­net pełen ofiar, nikt nie za­uwa­żył ich znik­nię­cia?

Re­asu­mu­jąc kli­mat bu­du­jesz fan­ta­stycz­nie, ale sama hi­sto­ria nieco mi się roz­ła­zi.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Hej Irko!

 

Dzię­ki ser­decz­ne za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Fak­tycz­nie zga­dzam się z Tobą, że bo­ha­ter jest dosyć ry­zy­kow­ny i po­ten­cjal­nie mało re­ali­stycz­ny, bo po­łą­cze­nie za­wo­do­we­go za­bój­cy z czło­wie­kiem, który ma ja­kieś nor­mal­ne życie i nor­mal­ne od­ru­chy/emo­cje może wy­da­wać się nie­moż­li­we. Za­ło­ży­łem że zbu­du­ję bo­ha­te­ra na kontrze no i wy­szło jak zwy­kle ;P

No tak z po­li­cją fak­tycz­nie idzie to za łatwo może. Mia­łem tam też wspo­mnieć gdzieś po dro­dze, o tym wątku po­li­cyj­nym, ale nie­ste­ty jak już się roz­pi­sa­łem to za­bra­kło mi na to miej­sca. To żadna wy­mów­ka oczy­wi­ście szcze­gól­nie przy 80 ty­sią­cach zna­ków :P. O od­gry­zie­niu za­miast od­cię­ciu nawet nie po­my­śla­łem.

Oso­bi­ście to bym się w tym mo­men­cie za­sta­no­wi­ła, czy ktoś mnie tutaj nie pró­bu­je zro­bić w bam­bu­ko.

No tak. Niby taki spryt­ny za­bój­ca a się nie zo­rien­to­wał :). Cóż za­ło­ży­łem, że facet jest tak zde­spe­ro­wa­ny aby po­cią­gnąć temat że igno­ru­je wszyst­kie czer­wo­ne flagi. No bo niby wspo­mi­na, że je widzi a i tak w to brnie, więc jak już wszedł jedną nogą to po­szedł po ca­ło­ści :) Ale ro­zu­miem, że to się może nie spi­nać.

Co do sta­ru­chy to gdzieś w gło­wie mia­łem że jak jest nie­przy­tom­na to nie jest groź­na. Ale nie wspo­mnia­łem o tym ni­g­dzie. Może spró­bu­ję dodać jedno zda­nie, o tym, dzię­ki!

Faj­nie, że kli­mat jest dobry :) Od­no­śnie cozy to kto wie, może kie­dyś coś spró­bu­ję, choć jak widać bar­dziej na­tu­ral­nie wy­cho­dzą mi de­pre­syj­ne tek­sty :)

 

Reg i Fin­klo: Dzię­ki raz jesz­cze! :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Dzię­ki ser­decz­ne za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Fak­tycz­nie zga­dzam się z Tobą, że bo­ha­ter jest dosyć ry­zy­kow­ny i po­ten­cjal­nie mało re­ali­stycz­ny, bo po­łą­cze­nie za­wo­do­we­go za­bój­cy z czło­wie­kiem, który ma ja­kieś nor­mal­ne życie i nor­mal­ne od­ru­chy/emo­cje może wy­da­wać się nie­moż­li­we.

A, nie, nie do końca tego się cze­płam. W końcu po­ło­wa hi­tle­row­skich zbrod­nia­rzy była ko­cha­ny­mi ta­tu­sia­mi i mę­ża­mi.

Cho­dzi mi do­kład­nie o ten kon­kret­ny frag­ment:

To oczy­wi­ście nie były ja­kieś strasz­ne zbrod­nie. Może był uza­leż­nio­ny od do­pa­mi­ny, może to była ko­lej­na zbłą­ka­na isto­ta, która chcia­ła do­brze, a po pro­stu rze­czy­wi­stość oka­za­ła się zbyt prze­ra­ża­ją­ca, by w niej tkwić i mu­siał w coś uciec.

– Bar­dzo się sta­ra­łeś – szep­ta­łem do niego. – Ale teraz już mo­żesz od­pu­ścić, już wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Trzy­ma­łem jego dłoń jesz­cze przez chwi­lę, aż zu­peł­nie zgasł. Spraw­dzi­łem puls, zba­da­łem od­dech i orze­kłem zgon o dwu­dzie­stej dru­giej pięć.

Cho­dzi mi o to, że żeby tak se za­bi­jać, trze­ba się od ofiar zdy­stan­so­wać, od­czło­wie­czyć ich, tak jak to ro­bi­li hi­tle­row­cy ze swo­imi ofia­ra­mi. A trzy­ma­nie za rącz­kę i po­cie­sza­nie umie­ra­ją­ce­go w tym ra­czej nie po­ma­ga.

 

Co do sta­ru­chy to gdzieś w gło­wie mia­łem że jak jest nie­przy­tom­na to nie jest groź­na. Ale nie wspo­mnia­łem o tym ni­g­dzie. Może spró­bu­ję dodać jedno zda­nie, o tym, dzię­ki!

A tu się zga­dzam, cho­dzi mi ra­czej o to, że za­dzi­wia­ją­co łatwo było do­pro­wa­dzić ją do tego stanu. Skoro zabić trud­no, to czemu po­zba­wić przy­tom­no­ści łatwo?

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Je­stem wresz­cie. Ser­wu­jesz czy­tel­ni­ko­wi na­praw­dę cie­ka­we­go, jed­no­cze­śnie pa­skud­ne­go bo­ha­te­ra. Taki czło­wiek o dwóch twa­rzach. Z jed­nej stro­ny za­an­ga­żo­wa­ny w życie ro­dzin­ne, z dru­giej wy­zby­ty em­pa­tii do resz­ty świa­ta pro­fe­sjo­na­li­sta. Nie owi­jasz w ba­weł­nę i po­ka­zu­jesz “pro­ta­go­ni­stę” w dzia­ła­niu, wy­szło bar­dzo do­brze. Jeśli cze­goś za­bra­kło, to jakiś re­tro­spek­cji, wspo­mnień – drogi, która za­wio­dła go tam, gdzie jest; ale wtedy akcja by sia­dła na mo­ment. Coś za coś, jest na­praw­dę do­brze.

Sama in­try­ga, choć fi­nal­nie kla­sycz­na, zde­cy­do­wa­nie nie jest prze­wi­dy­wal­na i za­ska­ku­je nie raz – przy­naj­mniej mnie. Ład­nie zbu­do­wa­łeś scenę: on nie wie, w co się pa­ku­je, ale prze­pla­tasz to ze sce­na­mi ro­dzin­ny­mi, dzię­ki czemu mo­że­my za­cząć mu ki­bi­co­wać, przez co jest cie­ka­wie, na chwi­lę za­po­mi­na­jąc, kim gość jest. Motyw z den­ty­stą nieco roz­ba­wił, motyw z pstry­ka­niem wy­padł na­praw­dę do­brze: sza­lo­ny, nie­spo­dzie­wa­ny, ale jakże za­cnie pa­su­ją­cy do ca­ło­kształ­tu sy­tu­acji. Motyw z ser­cem i pal­ca­mi pa­skud­ny, ocie­ra­ją­cy się o gore re­alizm ma­gicz­ny, ale zde­cy­do­wa­nie fan­ta­stycz­ny. To się nie mogło do­brze skoń­czyć i nie skoń­czy­ło, ale przy­naj­mniej od­szedł z hu­kiem.

Pa­skud­ne, choć przy­jem­ne i do­brze na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie, jest akcja, są przy­stan­ki, okrop­no­ści nie jest za wiele, jed­nak raz czy dwa się skrzy­wi­łem.

 

2P dla Cie­bie: Po­zdra­wiam i Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Witaj po­now­nie Irko!

Cho­dzi mi o to, że żeby tak se za­bi­jać, trze­ba się od ofiar zdy­stan­so­wać, od­czło­wie­czyć ich, tak jak to ro­bi­li hi­tle­row­cy ze swo­imi ofia­ra­mi. A trzy­ma­nie za rącz­kę i po­cie­sza­nie umie­ra­ją­ce­go w tym ra­czej nie po­ma­ga.

Ro­zu­miem. No cóż to była jak widać umiar­ko­wa­nie udana próba do­da­nia bo­ha­te­ro­wi ja­kiejś ory­gi­nal­nej cechy. Że za­bi­ja, ale nie jest zim­no­krwi­stym mor­der­cą.

A tu się zga­dzam, cho­dzi mi ra­czej o to, że za­dzi­wia­ją­co łatwo było do­pro­wa­dzić ją do tego stanu.

No tak. W za­ło­że­niu po­da­je jej koń­ską dawkę środ­ka usy­pia­ją­ce­go, które nor­mal­ną osobę po­win­no zabić. Może to nie naj­lep­sze wy­tłu­ma­cze­nie, ale chyba nie wpa­dłem na razie na lep­sze :). Dzię­ki za zwró­ce­nie uwagi!

 

Dzię­ku­ję za do­pre­cy­zo­wa­nie!

 

Cześć Kra­rze

 

Cie­szę się, że spodo­bał Ci się bo­ha­ter, bo wiem, że nie­któ­rym to po­łą­cze­nie nie po­de­szło :).

Faj­nie, że in­try­ga jakoś się udała i że za­pa­ła­łeś odro­bi­ną sym­pa­tii do bo­ha­te­ra, bo taki chcia­łem osią­gnąć efekt.

Co do den­ty­sty, mnie jakoś pod­skór­nie prze­ra­ża, ale wiem, że nie­któ­rzy mają o wiele spo­koj­niej­sze po­dej­ście do te­ma­tu. Faj­nie, że pstry­ka­nie jakoś się udało.

Jeśli cze­goś za­bra­kło, to jakiś re­tro­spek­cji, wspo­mnień – drogi, która za­wio­dła go tam, gdzie jest; ale wtedy akcja by sia­dła na mo­ment.

No wła­śnie. Poza tym na po­cząt­ku my­śla­łem, że 80 ty­się­cy zna­ków to dużo. Ale im dalej w las oka­zy­wa­ło się, że jed­nak trze­ba się było ogra­ni­czać.

Miło mi że mimo wszyst­ko lek­tu­ra była przy­jem­na :)

 

Dzię­ki ser­decz­ne za ko­men­tarz i prze­czy­ta­nie.

 

Po­zdra­wiam!

Cześć, Edwar­dzie!

 

Nudny się ro­bisz – co opo­wia­da­nie, to piór­ko (może tutaj jesz­cze nie wia­do­mo, ale był­bym bar­dzo zdzi­wio­ny, gdyby się tak nie wy­da­rzy­ło).

W za­sa­dzie trud­no mi wska­zać coś, co mi się nie po­do­ba­ło. Po­pro­wa­dze­nie fa­bu­ły mie­sza­ną nar­ra­cją w cza­sie te­raź­niej­szym i prze­szłym wy­szła bar­dzo na­tu­ral­nie, a na jesz­cze więk­szy plus wy­szło spla­ta­nie jed­nej z drugą kon­kret­ny­mi wy­da­rze­nia­mi.

Za naj­więk­szy plus uznam chyba to, że mia­łem na­dzie­ję. Ja wiem, że to miał być od po­cząt­ku hor­ror i nie było co li­czyć na szczę­śli­wy ko­niec, ale na pew­nym eta­pie tek­stu wciąż li­czy­łem na to, że bo­ha­te­ro­wi się uda, że ura­tu­je ro­dzi­nę i bę­dzie tak jak daw­niej. I wiem, kim był bo­ha­ter, że to nie jest po­stać krysz­ta­ło­wa, a nawet trud­no po­wie­dzieć, że po­zy­tyw­na, ale zdo­ła­łeś mnie z nim zwią­zać.

Na pewno da­ło­by się zna­leźć dziu­ry w war­stwie kry­mi­nal­nej, przede wszyst­kim spo­rej nie­udol­no­ści or­ga­nów ści­ga­nia w wy­kry­wa­niu ko­lej­nych zbrod­ni, ale przy­kry­łeś to płyn­nie po­pro­wa­dzo­ną fa­bu­łą, która spra­wi­ła, że trud­no się ode­rwać.

Hor­ro­ro­wa­to­ści nie oce­niam – nie znam się na tym i słabo czuję, ale uwa­żam, że wpi­su­je się w ramy ga­tun­ku. Bar­dzo faj­nie wy­bra­ne źró­dło stra­chu, do tego za­ska­ku­ją­ca in­try­ga w tej war­stwie.

Mógł­bym się jesz­cze roz­pi­sać o za­le­tach, ale zro­bi­ło­by się cu­kier­ko­wo. W każ­dym razie opo­wia­da­nie wę­dru­je na czoło ak­tu­al­nej listy moich ulu­bio­nych te­go­rocz­nych tek­stów por­ta­lo­wych.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Cześć Kro­ku­sie!

 

O dzię­ki wiel­kie za taki po­zy­tyw­ny ko­men­tarz. Faj­nie, że spora grupa rze­czy za­gra­ła, bo nie wszyst­kim się po­do­ba­ło. Cie­szę się bar­dzo, że przy­pa­dło Ci do gustu :)

Co do war­stwy kry­mi­nal­nej to fak­tycz­nie po­trak­to­wa­łem temat nieco po łeb­kach. I przy 80 ty­sią­cach zna­ków nie mam chyba żad­nej do­brej wy­mów­ki :)

Co do na­dziei to cie­szę się, że bo­ha­ter Cię prze­ko­nał. Nie­ste­ty dobre za­koń­cze­nia mi nie wy­cho­dzą, ale zdra­dzę Ci, że w ory­gi­nal­nej wer­sji tek­stu to wszyst­ko skoń­czy­ło się jesz­cze go­rzej. Jed­nak stwier­dzi­łem, że skoro czy­tel­nik mu­siał prze­drzeć się przez taki dłu­gie opo­wia­da­nie to wy­pa­da dać na ko­niec odro­bi­nę na­dziei/po­zy­ty­wu/sa­tys­fak­cji.

No nic może w przy­szło­ści będę szedł w ja­kieś bar­dziej opty­mi­stycz­ne tony. 

W każ­dym razie opo­wia­da­nie wę­dru­je na czoło ak­tu­al­nej listy moich ulu­bio­nych te­go­rocz­nych tek­stów por­ta­lo­wych.

Dzię­ki wiel­kie za takie wy­róż­nie­nie!

 

Po­zdra­wiam!

Cześć, Edwar­dzie!

Am­bit­nie ob­my­ślo­ny tekst, ro­bisz na mnie duże wra­że­nie pod wzglę­dem tech­ni­ki bu­do­wy na­pię­cia, at­mos­fe­ry nie­po­ko­ju, ra­czej mi bra­ku­je ta­kich umie­jęt­no­ści. Przy­znam jed­nak, że Deus Vapor Ma­chi­naKilka oso­bli­wych sy­tu­acji po­do­ba­ły mi się wy­raź­nie bar­dziej. Tutaj nie­któ­re sceny mocno za­pa­da­ją w pa­mięć (wi­zy­ta u den­ty­sty!), czę­sto jed­nak mia­łem po­czu­cie, że świat roz­ła­zi się w szwach. Spró­bu­ję to tro­chę przy­bli­żyć, choć oba­wiam się, że w znacz­nej mie­rze po­wtó­rzę uwagi po­przed­ni­ków.

W roz­wo­ju fa­bu­ły ude­rzy­ło mnie to, jak łatwo głów­ny bo­ha­ter uwie­rzył ta­jem­ni­cze­mu chłop­cu, nie mając wła­ści­wie po temu żad­nych prze­sła­nek. Być może był na tyle zde­spe­ro­wa­ny, nie wi­dział innej szan­sy po­zby­cia się tra­pią­cych go wizji, ale nie je­stem pe­wien, czy to do­sta­tecz­nie wy­brzmia­ło. A potem oczy­wi­ście za­koń­cze­nie, po­pra­wa zdro­wia Wioli po­wią­za­na ze śmier­cią sta­ru­chy. Nawet gdyby ona cier­pia­ła od cza­rów, po­dob­ny brak in­er­cji on­to­lo­gicz­nej jest ra­czej tro­pem przy­na­leż­nym ba­śniom w sta­rym stylu, bar­dzo uprosz­czo­nej wizji świa­ta, ewen­tu­al­nie musi być do­brze osa­dzo­ny w ra­mach da­ne­go sys­te­mu ma­gicz­ne­go; osta­tecz­nie nie ocze­ku­je­my za­zwy­czaj, że most za­wa­li się po śmier­ci in­ży­nie­ra. A tutaj nie mie­li­śmy za­klę­cia, tylko rany od noża.

I kon­struk­cja głów­ne­go bo­ha­te­ra… Zro­bie­nie z niego za­wo­do­we­go płat­ne­go mor­der­cy było chyba po­trzeb­ne nar­ra­cyj­nie, aby z punk­tu upew­nić czy­tel­ni­ka, że dzie­je się na­praw­dę coś nad­przy­ro­dzo­ne­go, że nie ma zwi­dów jak Ra­skol­ni­kow, nie na­ba­wił się “bie­da­czy­sko” ostrej psy­cho­zy na tle po­czu­cia winy. Nie­ste­ty, nie wy­pa­dło to prze­ko­nu­ją­co, jak choć­by w pierw­szej sce­nie ze sta­ru­chą, gdy nie wiemy, czym ją usy­pia, a on sam zdaje się nie wie­dzieć, czy do­wie­zie ją żywą. Jesz­cze więk­sze wąt­pli­wo­ści mia­łem przy tłu­ma­cze­niu wszyst­kie­go dar­kwe­bem. Je­że­li spo­ty­ka się w In­ter­ne­cie dwóch ludzi i jeden twier­dzi, że chce zle­cić za­bój­stwo, a drugi, że chce zre­ali­zo­wać takie zle­ce­nie, to pra­wie na pewno jeden jest pro­wo­ka­to­rem – czę­sto obaj – i na­praw­dę nie ma aż ta­kie­go zna­cze­nia, czy stro­na jest in­dek­so­wa­na przez naj­więk­sze wy­szu­ki­war­ki. Z tego, co czy­ta­łem, w rze­czy­wi­sto­ści taki hit­man dzia­ła zwy­kle na usłu­gach du­że­go kar­te­lu prze­stęp­cze­go z po­wią­za­nia­mi rzą­do­wy­mi. Wy­da­je mi się, cho­ciaż nie wiem, czy do­sta­tecz­nie to zo­biek­ty­wi­zo­wa­łem, że ule­ga­nie przez Oska­ra za­chcian­kom żony przy jed­no­cze­snym braku opo­rów mo­ral­nych przed mor­der­stwem budzi ra­czej po­dej­rze­nia o nie­spój­ność kon­struk­cji po­sta­ci niż re­flek­sje o ba­nal­no­ści zła.

W dość wielu miej­scach za­uwa­ży­łem po­tknię­cia in­ter­punk­cyj­ne i nawet skła­dnio­we. Nie dam rady pod­jąć się szcze­gó­ło­we­go prze­glą­du przy tej dłu­go­ści tek­stu, więc przy­to­czę tylko przy­kła­do­wo:

W szpi­tal­nej sali, gdzie przy­kry­ta kocem Agata po­grą­żo­na jest w nie­spo­koj­nym śnie, coś się zmie­nia.

Wtrą­ce­nie wy­dzie­la­my prze­cin­ka­mi obu­stron­nie.

Roz­pi­nam kurt­kę, pod którą mam ka­mi­zel­kę z ma­te­ria­ła­mi wy­bu­cho­wy­mi, bar­dzo dziw­ną kom­bi­na­cją za­ku­pio­ną na dar­kwe­bie.

Ro­zu­miem, że słowo “kom­bi­na­cja” nie od­no­si się do sa­mych ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych, tylko do ich po­łą­cze­nia z ka­mi­zel­ką, a w takim razie po­win­no być: mam (kogo? co?) kom­bi­na­cję.

Cze­ka­łem więc w swoim miesz­ka­niu, nie od­bie­ra­jąc te­le­fo­nów i coraz bar­dziej po­grą­ża­jąc się we wła­snym obłę­dzie.

Żaden z za­im­ków oso­bo­wych nie jest szcze­gól­nie po­trzeb­ny: by­ło­by nieco dziw­ne, gdyby cze­kał w obcym miesz­ka­niu, po­grą­ża­jąc się w cu­dzym obłę­dzie.

 

Pod­su­mo­wu­jąc: z uzna­niem dla wielu warstw tek­stu, ale piór­ko­wo na NIE –

Śli­mak

Cześć Śli­ma­ku Za­gła­dy!

Dzię­ku­ję za roz­bu­do­wa­ny i bar­dzo me­ry­to­rycz­ny ko­men­tarz! Po­sta­ram się od­nieść do nie­któ­rych punk­tów:

W roz­wo­ju fa­bu­ły ude­rzy­ło mnie to, jak łatwo głów­ny bo­ha­ter uwie­rzył ta­jem­ni­cze­mu chłop­cu, nie mając wła­ści­wie po temu żad­nych prze­sła­nek.

Jak słusz­nie za­uwa­żasz chcia­łem tutaj przed­sta­wić czło­wie­ka zde­spe­ro­wa­ne­go, ale chyba nie do końca się to udało. Być może na­le­ża­ło tu le­piej po­ka­zać jego długi, ja­kieś sy­tu­acje kry­zy­so­we by fak­tycz­nie było to prze­ko­nu­ją­ce.

 

Nawet gdyby ona cier­pia­ła od cza­rów, po­dob­ny brak in­er­cji on­to­lo­gicz­nej jest ra­czej tro­pem przy­na­leż­nym ba­śniom w sta­rym stylu, bar­dzo uprosz­czo­nej wizji świa­ta, ewen­tu­al­nie musi być do­brze osa­dzo­ny w ra­mach da­ne­go sys­te­mu ma­gicz­ne­go; osta­tecz­nie nie ocze­ku­je­my za­zwy­czaj, że most za­wa­li się po śmier­ci in­ży­nie­ra. A tutaj nie mie­li­śmy za­klę­cia, tylko rany od noża.

Tak racja. Nie mówię teo­re­tycz­nie wprost, że za­bi­cie sta­ru­chy spo­wo­do­wa­ło oży­wie­nie Wioli, nie­mniej jed­nak sam mam chyba do­my­śle taką re­la­cje. Nie­mniej jed­nak ro­zu­miem, że to mogło nie wyjść naj­le­piej.

I kon­struk­cja głów­ne­go bo­ha­te­ra…

Tak. Nie je­steś tutaj osa­mot­nio­ny. Ro­zu­miem że wiele ele­men­tów, które mogą być jesz­cze bar­dziej nad­na­tu­ral­ne niż Sta­ru­cha i Sta­ruch i ich ma­gicz­ne sztucz­ki. No nie­ste­ty za­ło­ży­łem sobie taką po­stać, która jest sym­pa­tycz­nym hit­ma­nem i to może być dosyć mocno nie­re­al­ny kon­cept. Miało być cie­ka­wie, ale chyba wy­szło jak zwy­kle :)

 

Po­praw­ki na­nio­słem, dzię­ku­ję.

 

Cie­szę się że tekst do­brze bu­du­je na­pię­cie i at­mos­fe­rę nie­po­ko­ju.

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za prze­ka­za­nie mi de­cy­zji!

 

Po­zdra­wiam!

Myślę, by wbić w mię­śnie nóż i zo­ba­czyć[+,] czy coś po­czu­ję, ale zaraz kręcę głową.

Za­trzy­mu­je się, świe­cę czo­łów­ką, pa­trzę z za­cie­ka­wie­niem, bo od­by­wa się tu ka­me­ral­na de­struk­cja, mały ko­niec świa­ta, świę­ty sa­kra­ment śmier­ci.

Za­trzy­mu­ję

Tak jak, wtedy gdy pa­trzy­łem, jak Piotr N. od­cho­dzi, ga­piąc się na mnie wy­ba­łu­szo­ny­mi ocza­mi, nie­umie­ją­cy­mi zro­zu­mieć, że ga­śnie i zaraz go nie bę­dzie.

O co cho­dzi w tym zda­niu? Co “tak jak wtedy”?

A mój zwią­zek z Wiolą[-,] opar­ty był na kilku bar­dzo nie­praw­dzi­wych fun­da­men­tach.

Na pię­trze było tylko jedno miesz­ka­nie, więc przy­naj­mniej było jasne[+,] gdzie mam wejść.

Jed­nak się po­my­li­łem, o Boże[+,] jak bar­dzo się po­my­li­łem.

Przyj­rza­ła­bym się prze­cin­kom, ale nie jest źle.

Świet­nie się czy­ta­ło, wcią­gnę­ło mnie.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej Anet

 

Bar­dzo się cie­szę, że się po­do­ba­ło :)

Uster­ki po­pra­wi­łem.

O co cho­dzi w tym zda­niu? Co “tak jak wtedy”?

To się ma od­no­sić do po­przed­nie­go aka­pi­tu. Czyli Za­zwy­czaj od­bie­ra­łem życie na inne spo­so­by.

 

Dzię­ku­ję pięk­nie za ko­men­tarz i prze­czy­ta­nie.

Przy­nio­słaś ra­dość :)

Po­zdra­wiam!

Hej, wy­bacz, że tak długo cze­ka­łeś na ko­men­tarz. :D

Jak wia­do­mo, w gło­so­wa­niu byłam – bez za­sko­cze­nia – na TAK. Przy­znam jed­nak, że mimo tagów i ty­tu­łu nie mo­głam wyjść z pew­ne­go dy­so­nan­su, bo Twoje tek­sty nie­ustan­nie ko­ja­rzą mi się z abs­trak­cją w cu­kier­ko­wym płasz­czu, nawet jeśli pod spodem jest samo dno pie­kieł. Tutaj jed­nak żad­ne­go cu­kier­ko­we­go płasz­cza nie ma. Oczy­wi­ście, nic w tym złego, to tylko moje oso­bi­ste za­sko­cze­nie. :p

W każ­dym razie, opo­wia­da­nie ma co naj­waż­niej­sze – kli­mat, opo­wieść, re­la­cje bo­ha­te­rów i ciar­ki (ko­lej­ność przy­pad­ko­wa). To te re­la­cje chyba są tu naj­więk­szym atu­tem, bo mam po­czu­cie, że w hor­ro­rach zbyt czę­sto się je za­nie­dbu­je, a Ty przed­sta­wiasz do­brze i mał­żeń­stwo z dziec­kiem, i – moją ulu­bio­ną – re­la­cję głów­ne­go bo­ha­te­ra z te­ściem.

Jest też druga stro­na me­da­lu, czyli re­la­cje trzech de­mo­nów, do­da­ją­ce opo­wie­ści dużo ko­lo­ry­tu i at­mos­fe­ry. Bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca niż krwi­sta wanna wy­da­ła mi się wizja istot, które szu­ka­ją głów­nie bólu i agre­sji. Ga­bi­net den­ty­stycz­ny pa­so­wał jak ulał.

Zna­ko­mi­ty tekst. :D

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Hej Verus!

 

Ko­men­tarz nigdy się nie spóź­nia, nie jest też zbyt wcze­śnie, przy­by­wa wtedy kiedy ma na to ocho­tę. :) A tak na po­waż­nie to super, że za­wi­ta­łaś z in­for­ma­cją zwrot­ną :)

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło i super że te re­la­cje wy­szły przy­zwo­icie bo sta­ra­łem się aby to jakoś wy­brzmia­ło :) Faj­nie też że są ciar­ki i groza, a nawet de­mo­ny wy­szły w po­rząd­ku.

Twoje tek­sty nie­ustan­nie ko­ja­rzą mi się z abs­trak­cją w cu­kier­ko­wym płasz­czu, nawet jeśli pod spodem jest samo dno pie­kieł.

Dzię­ki za taki miły ko­men­tarz :). Tak już jakiś czas temu się zo­rien­to­wa­łem że więk­szość tek­stów, które wrzu­ci­łem na por­ta­lu są w takim bar­dziej od­je­cha­nym stylu. I to jeden z nie­wie­lu gdzie jest jakaś względ­nie nor­mal­na fa­bu­ła :)

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za ko­men­tarz i TAKa!

Po­zdra­wiam!

Hej, Edwar­dzie.

Masz tu sporo cie­ka­wych ele­men­tów. Jed­nym z nich jest re­tro­spek­cja, którą do­brze wpla­tasz w te­raź­niej­szość. Po­do­ba mi się też hor­ror, masz kilka smacz­ków, jak cho­ciaż­by palce. :) W ogóle część opar­ta na hor­ro­rze “po­szła” Ci znacz­nie le­piej. Sta­ru­cha czy chło­piec to po­sta­cie bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne, takie, jakie wła­śnie po­win­ny być w hor­ro­rze. Zresz­tą wątki fan­ta­stycz­ne chyba za­wsze wy­cho­dzą Ci do­brze.

 

Jeśli cho­dzi o stro­nę oby­cza­jo­wą to jest już go­rzej.

Za­bi­łem bli­sko sto osób i przez więk­szość czasu nie ro­bi­ło to na mnie wra­że­nia.

Nie przy­po­mi­nam sobie, żebyś wcze­śniej pal­nął taką gafę, a czy­ta­łem kilka Two­ich opo­wia­dań. Nie wiem, ile jest ta­kich osób na świe­cie, ale na pewno jest to pro­mil z pro­mi­la, co z samej sta­ty­sty­ki wy­klu­cza je jako normę (spo­łecz­ną) i z tego co zdą­ży­łem po­stu­dio­wać z za­kre­su psy­cho­lo­gii to nie, ktoś, kto zabił tyle osób nie wraca do domu, do żony, nie przy­tu­la małej có­recz­ki, nie ca­łu­je w czół­ko i nie zjada ser­ni­ka na deser po obie­dzie. Myślę Edwar­dzie, że zda­jesz sobie z tego spra­wę, więc tym bar­dziej dzi­wię się, że tak spłasz­czy­łeś Oska­ra, ro­biąc z niego bo­ha­te­ra fil­mów sen­sa­cyj­nych klasy B i to z po­przed­nie­go wieku, bo nawet w obec­nych se­ria­lach i fil­mach tej klasy prze­moc jest za­uwa­żal­nie mniej­sza. Zmi­ni­ma­li­zo­wa­łeś więc jego wia­ry­god­ność pra­wie do zera. Zo­bacz, a gdyby było na od­wrót, pa­ra­dok­sal­nie gdyby Twój bo­ha­ter zabił “tylko” jedną osobę, czy to wy­klu­czy­ło­by de­fi­ni­tyw­nie przej­ścia, omamy i wy­rzu­ty su­mie­nia, które prze­cho­dził? Czy to nie mo­gło­by przy­tra­fić się czło­wie­ko­wi po jed­nym za­bój­stwie? We­dług mnie zy­skał­byś znacz­nie na wia­ry­god­no­ści, a jego dra­mat oka­zał­by się na­praw­dę dra­ma­tem, a nie ilo­ścio­wym za­peł­nia­czem. A za­ro­bić duże pie­nią­dze można na dzie­siąt­ki in­nych spo­so­bów, przy­naj­mniej w li­te­ra­tu­rze. ;)

Na miej­scu re­dak­cji Fan­ta­stycz­nych Piór mocno bym na­ci­skał, abyś to zmie­nił. I choć mój wywód na nie jest dłuż­szy niż na tak, to tylko dla­te­go, że sta­ram się “nie” do­kład­niej uza­sad­nić. Fi­nal­nie nie zmie­nia to faktu, że na­pi­sa­łeś dobre opo­wia­da­nie, które łatwo można tro­chę prze­re­da­go­wać.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie.

 

 

Witam Dar­co­nie

 

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i opi­nię. Cie­szę się, że nie­któ­re ele­men­ty opo­wia­da­nia uzna­łeś za dobre.

 

Co do bo­ha­te­ra to ro­zu­miem bo nie je­steś pierw­szą osobą która wy­po­wia­da się w po­dob­nym tonie.

Cóż za­ło­ży­łem sobie ta­kie­go bo­ha­te­ra na za­sa­dzie kon­try. Z jed­nej stro­ny za­bój­ca, który jed­nak jest w sta­nie od­dzie­lić swoje za­da­nia/pracę i tak się do nich zdy­stan­so­wać, że jest w sta­nie wra­cać do żony i dzie­ci i wieść względ­nie nor­mal­ne życie.

Być może wy­szło mi to umiar­ko­wa­nie albo za­bra­kło umie­jęt­no­ści li­te­rac­kich by przed­sta­wić to wia­ry­god­niej.

 

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za lek­tu­rę i Twoją opi­nię.

 

Rów­nież po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Nowa Fantastyka