Zatrzymaliśmy się na jednym z najpiękniejszych górskich ogrodów, pokryty gęstą i miękką trawą, zdolną zastąpić niejedno wygodne łóżko. Rosły tu dwie potężne sakury oraz wysokie drzewo ze świecącymi owocami.
Usiedliśmy blisko siebie, zapatrzeni w majestatyczne piękno pełni księżyca. Długo siedzieliśmy w milczeniu, przytuleni do siebie, pochłonięci widokiem. W pewnym momencie Valithra delikatnie odsunęła głowę i z radością w głosie wyznała:
– Nigdy nie myślałam, że spotkam kogoś, kto będzie dzielił podobny los i będzie w stanie oddać za mnie własne życie.
Nagle poczułem przymus, by wyznać szczerą prawdę o moim heroizmie. To uczucie sprawiło, że po raz kolejny nabrałem odrazy do samego siebie.
– To nie do końca tak – wyznałem ze wstydem, co wywarło na Valithrze niemałe zaskoczenie. – Wcale nie zamierzałem oddać za ciebie życia. Nie jestem dobrym człowiekiem. W głębi serca czuję jedynie gniew i nienawiść, która skłania mnie do bardzo złych rzeczy. Mówiłem ci już.
– Nie rozumiem – rzekła zaskoczona Valithra.
Unikając jej wzroku, zacząłem snuć opowieść o wydarzeniach z „Wielkiego Lasu”. Przypomniałem, co mną wtedy kierowało i co zamierzałem uczynić w zemście nawet tym niewinnym mieszkańcom.
– Tę historię już znam przecież, głuptasie! – przypomniała smoczyca z rozbawieniem w głosie.
Odważyłem się spojrzeć Valithrze w oczy. Patrzyła przez moment z zawiedzioną miną, nie rozumiejąc mojego zachowania. Gdy chciałem oderwać od niej wzrok, złapała mnie za żuchwę i delikatnie skierowała moją głowę tak, aby nasze spojrzenia znów się spotkały.
– A sytuacja na ziemiach orków? – zapytała. Jej ton głosu wskazywał na coraz większe rozczarowanie moją osobą.
– Przypadek – wyjaśniłem jednym prostym słowem, które jako pierwsze przyszło mi na myśl. Po tym wyznaniu Valithra puściła mnie, więc odwróciłem od niej wzrok.
– Przy-padek? – powtórzyła Valithra. Miałem wrażenie, że zaraz puszczą jej nerwy i dojdzie do nieprzyjemnych czynów.
– Pierwszy raz miałem do czynienia z czymś takim. Stanąłem między tobą, a… – Na moment przerwałem, zastanawiając się nad odpowiednim zaimkiem. – Sun-irahem? Potem nagle czas zaczął wracać do normy i nie udało mi się w porę zareagować!
Valithra postanowiła oddalić się kilka kroków. Swój ogon trzymała w dość nietypowy sposób, jakby była gotowa mnie spoliczkować.
– Chciałeś odskoczyć na bok? Dać mi zginąć? – zapytała z wyraźnym zawodem.
– Nie zdążyłem w porę przygotować się na jego atak… zabrakło mi czasu! Nie miałem w planach ginąć! Ty mówisz, że nie potrafiłaś znieść widoku, gdy skomlałem o litość! To, co ja miałem powiedzieć, gdy widziałem pędzącego na ciebie smoka?! To była pewna śmierć, do której nie doszło! Ta twoja przerażona mina! – wyrzuciłem z siebie, przytłoczony negatywnymi emocjami. Odważywszy się spojrzeć Valithrze w oczy, uroniłem pierwsze łzy. – Co by się stało, gdybym nie miał tej mocy? – zakończyłem, sfrustrowany tamtymi wydarzeniami.
Nieoczekiwanie nadstawiła lewy bark, po czym pchnęła mną tak, że wylądowałem na plecach. Zanim zdążyłem wstać, wskoczyła mi na brzuch. Przednimi łapami złapała za moją szyję, abym nie mógł wstać, zaś ja nawet nie próbowałem się uwolnić. W jej oczach widziałem własną śmierć, co napawało mnie lekkim strachem.
– Dzielny z ciebie smok. – Dziewczyna nagle rozchmurzyła się, co wywołało we mnie spore zaskoczenie. Leżałem nieruchomo, próbując zrozumieć jej zachowanie. Z otwartym pyskiem gapiłem się na Valithrę, która miała nie lada ubaw z mojej reakcji.
Bardzo powoli przysunęła swoje smocze usta tuż do moich. Puściwszy szyję, ułożyła się wygodnie na moim brzuchu i delikatnie przejechała pazurem po mojej klatce piersiowej, mówiąc:
– I co? Myślałeś, że tak po prostu cię zabiję?
– Nie jesteś zła? – zapytałem, zdziwiony.
– O co niby? – zachichotała krótkim śmiechem. – Za gadanie bzdur? Myśl o tym, że umrę? Za przejście przez wrota śmierci? Potem magiczne ożywienie. Człowiek nie jest zdolny, aby to wszystko pojąć. I to jeszcze w tak krótkim czasie.
Valithra przysunęła pysk jeszcze bliżej.
– Oczyść umysł… rozluźnij się… zacznij żyć na nowo – dodała, a potem pocałowała mnie prosto w smocze usta.
Zamknąłem oczy, delektując się tą chwilą. Chociaż łuski i kły nieco ograniczały nasze doznania, szybko dało się do nich przywyknąć. Otaczający nas świat wydał mi się zbędny – liczyło się tylko to, że byłem sam na sam z dziewczyną, którą kochałem ponad własne życie.
Po chwili Valithra zaczęła oddalać głowę. Nie chcąc, aby nasze usta rozdzieliły się, przesuwałem łeb w jej stronę. Nieoczekiwanie oparła łapę o moją szyję, ograniczając ruchy. Wówczas otworzyłem oczy i troskliwie zapytałem ją:
– Coś nie tak, Valithro?
– Zajrzałam ci do głowy, gdy ostatnio spałeś – przyznała, sprawiając wrażenie, jakby czegoś mi współczuła.
– Jak? – parsknąłem śmiechem. – Czego jeszcze o tobie nie wiem?
– Są rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć ze względu na zasady.
– Jakie zasady? O co chodzi?
Oparłem łeb na miękkiej trawie, wziąłem głęboki oddech i zapytałem:
– Czemu nie zrobiłaś tego podczas naszego pierwszego spotkania? Ułatwiłoby to wszystko.
Smoczyca krząknęła śmiechem, jakby dokonała tego czynu. Tym sposobem chciała, abym sam się tego domyślił, więc w żarcie wyraziłem, że jest nie do zniesienia. Nie spodobało się to Valithrze, dlatego zaczęła wymieniać rzeczy, za które powinienem być jej wdzięczny. Gdy skończyła, postanowiłem odpowiedzieć na jej zarzuty, wymieniając tylko trzy przypadki, kiedy ratowałem ją z opresji.
Odpowiadając na moje argumenty, poruszyła temat ostatniego wyścigu – wygrała go, więc udowodniła nade mną wyższość. Wszystko przez to, że przypadkiem przyznałem się do porażki. Gdybym tego nie zrobił, wyszedłbym na zwycięzcę, ponieważ Valithra uległa nieszczęśliwemu wypadkowi. Obiecałem, iż przy następnym starciu, pokonam ją.
– Noc przed nami jeszcze młoda – zauważyła Valithra.
– Skrzydła mnie już bolą – wyznałem z grymasem jak u kilkurocznego dziecka. – Nie mam ochoty już latać.
– Nie o tym mówię, głuptasie – rzuciła, a potem pewnym ruchem przysunęła głowę i zaczęła mnie namiętnie całować.
Delikatnie objąłem Valithrę najpierw za barki, po czym czule przesunąłem dłonie wzdłuż jej żeber. Rozpostarłem skrzydła, otulając nimi partnerkę, tworząc kokon naszej bliskości, a nasze ogony ostrożnie splotły się niczym dwa pędy winorośli.
W tej chwili zdaliśmy się na własne instynkty, zachowując kontrolę umysłu. Choć wcześniej zdaniem dziewczyny nie było to rozsądne, oboje mieliśmy to gdzieś w tej podniosłej chwili. Żadne z nas nie martwiło się konsekwencjami, tylko cieszyło się sobą nawzajem.