Nagle, czas przyspieszył, czego się nie spodziewałem. Instynktownie stanąłem między Valithrą a jej rywalką, zamierzając złapać Sunithrę przednimi kończynami za rogi. Niestety, wszystko wróciło do swojego normalnego rytmu w najmniej korzystnym dla mnie momencie.
W obliczu zbliżającego się końca, dziewczyna zamknęła oczy i wydała z siebie krzyk. Sunithra, nie zdążywszy zorientować się, że stanąłem na jej drodze, kontynuowała atak. Wyszło to smoczycy na korzyść, ponieważ nie zdążyłem zareagować odpowiednio szybko. W rezultacie niepotrzebnie odsłoniłem całą klatkę piersiową i brzuch.
Trafiła prosto w mój lewy bok, śmiertelnie raniąc mnie w okolicy prawego płuca. Ból był nie do zniesienia. Chciałem krzyknąć na całą okolicę, lecz w porę zacisnąłem zęby. W jednej chwili poczułem chłód i opuściły mnie wszystkie siły. Całym ciężarem spocząłem na szyi Sunithry. Chciałem jeszcze wykrztusić z siebie nieco „czarnej mgły”, aby uśmiercić rywalkę i dać szansę Valithrze na przeżycie. Niestety, nawet na to zabrakło mi energii.
Smoczyca wyjęła rogi i cofnęła się jak najdalej. Nie mając już podparcia, upadłem na prawy bok. Krew zaczęła ciec z rany, ciężko było mi złapać oddech i przy każdym wdechu odczuwałem promieniujący ból w tamtych okolicach.
– Tomek! Nieee!!! – krzyknęła Valithra, a z jej oczu poleciały łzy. Zaczęła szarpać się we wszystkie strony jeszcze mocniej, lecz drzewo stawiało większy opór.
– Co ty teraz… zrobiłeś? – zapytała Sunithra. Jej zdumienie rosło z każdą sekundą, jakby nie wiedziała, czym jest poświęcenie.
– O-caliłem… O-sobę… Na której mi… Za-leży – odpowiedziałem smoczycy, wypowiadając słowa z ogromnym trudem.
Każdy oddech stawał się wyzwaniem, a krew wyciekająca mi z ust była świadectwem upływającego życia. Coraz częściej pokasływałem, co skutkowało coraz większym krwotokiem. W miarę upływu czasu dołączyły o wiele bardziej dotkliwe boleści, które pochodziły z głębi klatki piersiowej. Przenikały z nieprawdopodobną intensywnością, przewyższając nawet ból, który czułem w okolicy rany.
– Ty nie jesteś demonem! – stwierdziła w końcu Sunithra, widząc mój bohaterski czyn. Wcześniejszy brak zaufania zastąpiły wyrzuty sumienia.
– Pierdolisz – powiedziałem jednym tchem. – Nie… Mia-ałem… Kurwa po-jęcia.
Valithra pogrążyła się w rozpaczy, patrząc na mnie z bólem.
– Nie daruję ci tego! Słyszysz?! Ja! Zabiję cię! Zdechniesz w mękach, o których nawet nie śniłaś! – mówiła ze spuszczonym głosem przepełnionym bólem, nienawiścią. Niebo zaszło czarnymi chmurami, zaczęły strzelać pioruny
i zerwał się potworny wiatr.
Po kilku minutach Sunithra spojrzawszy w niebo, zaryczała na całe gardło. Wówczas rozpogodziło się jak od pstryknięcia palcem.
W milczeniu udała się do leżącego na ziemi rycerza, któremu udało się dopiero zdjąć pierwszy pas łączący napierśnik z lewym naramiennikiem. Chciał odpiąć drugi, lecz jego towarzyszka pomogła mu wstać na nogi.
– Czemuż nie zgładziłaś drugiego demona? Jeszcze się wyzwoli i ucieknie! – zapytał rycerz, kiedy stanął na własnych nogach. Odepchnął jej łeb, jakby chciał wyładować na niej swoją frustrację.
Sunithra nic nie odpowiedziała, tylko prostym gestem poleciła człowiekowi podążyć za nią. Ten usłuchał towarzyszki i oboje wrócili pod drzewo, gdzie utknęła Valithra, a ja coraz bardziej traciłem kontakt z rzeczywistością.
W międzyczasie Valithra mówiła do mnie ze łzami w oczach i potwornym poczuciem winy:
– Jesteś głupcem! Po co to uczyniłeś, idioto?! To wszystko moja wina! Tylko ja zasłużyłam na śmierć! Mówiłam ci! Dlaczego musisz zawsze być taki uparty?! Nie wybaczę sobie tego, jeśli odejdziesz. – Dziewczyna przerwała na moment i zacisnęła zęby ze złości. – To powinnam być ja! Ja! Ja do cholery!
Bardzo trudno było mi podnieść głowę. Wiedziałem, że za niedługo opuszczę ten świat, dlatego chciałem ostatni raz spojrzeć dziewczynie w oczy. To zmotywowało mnie do podjęcia tego niezwykle trudnego wysiłku.
– Nie po-trafię… Żyć bez… Cie-bie – wymamrotałem, czując, że to moje ostatnie słowa. Powieki stawały się coraz cięższe, moje tętno słabło i wykonywałem coraz to płytsze oddechy, wypluwając krew.
Poczułem się bardzo dziwnie, widząc Valithrę w tym stanie. Dotychczas zawsze bałem się śmierci i lękałem nieznanego. W tamtej chwili było zupełnie inaczej – z jakiegoś powodu cieszyłem się, że umieram.
Smoczyca nie była zadowolona z mojego pogodzenia się z losem. Wkrótce potem zacisnęła zęby ze złością, po czym wydała głośny ryk przepełniony smutkiem, który rozległ się po całej krainie długim echem.
– Myślałam, że… – Smoczyca nieoczekiwanie zamilkła.
– Tamte słowa były szczere, Va-lithro – powiedziałem jednym tchem. Po tych słowach moja głowa bezwładnie powędrowała na ziemię. Resztkami sił trzymałem powieki w górze i wpatrywałem się w idących w naszą stronę oprawców.
Gdy wreszcie do nas dotarli, Sunithra wskazała mężczyźnie moją ranę. Potem swoimi szczękami złapała ostrożnie za niewielką fiolkę, co oburzyło mężczyznę. Energicznie odsunął jej łeb od pasa, do którego miał przymocowane rozmaite eliksiry. Na koniec rozkazał smoczycy zabić „ostatniego demona”.
– Oszczędź… Ją – poprosiłem, krztusząc się własną krwią. – Bła-a-gam.
– Czemuż miałbym to czynić? – odparł rycerz wścibskim tonem.
– Proszę… Bła-aaa-gam. – Nagle poczułem ostre ukłucie, gdzieś we wnętrzu mojego ciała. Złapałem się za miejsce, gdzie znajdowała się rana. Ten odruch wyczerpał moje ostatnie siły. Niespełna po trzech sekundach moje łapy znów bezwładnie dotknęły gleby.
– Coraz sprytniejsze te demony – stwierdził, przykładając tępy kawałek miecza do mojego gardła. Zamierzał zakończyć moje cierpienia, lecz przeszkodziła mu w tym Valithra, która ze wszystkich sił uderzyła go w klatkę piersiową ogonem. Rycerz zatrzymał się dopiero na łapie Sunithry, a w jego napierśniku pojawiło się spore wgniecenie.
– Czy wciąż pragniesz walki? – krzyknął z irytacją wojownik, po czym spojrzał na swego smoka. – Sunithro! Zakończ żywot tego potwora!
Smok, nie zamierzając wykonać rozkazu, za wszelką cenę próbował dobrać się do pasa z fiolkami bez względu na konsekwencje. Valithra z kolei nie miała zamiaru atakować, choć miała Sunithrę jak również rycerza na wyciągnięcie ręki – w każdej chwili mogła użyć trującej mgły, zdolnej stopić stal.
Zachowanie jeźdźca oburzyło Sunithrę, dlatego lekko pacnęła go ogonem. W wyniku uderzenia stracił równowagę i po raz kolejny upadł na ziemię. Tym razem zdołał obrócić się na brzuch, oraz podnieść o własnych siłach.
– Cóż to dokładnie znowu czynisz?! – oburzył się rycerz, zwracając się do Sunithry.
Jego smok ryknął z niezadowolenia.
– O cóż ci chodzi!? – dodał.
Sunithra wskazała raz jeszcze na fiolkę, okazując ogrom niezadowolenia i wrogości wobec człowieka, któremu ponoć była oddana całym swoim sercem.
– Czemu zwyczajnie nie przemówisz? – zapytała Valithra Sunithrę. W jej głosie dostrzegłem nadzieję na szczęśliwe zakończenie tego nieporozumienia.
– To człowiek i nie jest magiem – odpowiedziała, próbując dobrać się do fiolki. – Nie rozumie mojego głosu.
Rycerzowi nie spodobała się konwersacja Sunithry i Valithry. Niezwłocznie nakazał swojemu smokowi ignorować słowa dziewczyny, gdyż był pewien, że to zwykła manipulacja.
– Czemuż musisz być tak samo uparta, jak wtedy pod Norwinc?! – wybuchnął rycerz.
Coś się wtedy odezwało w Sunithrze i opowiedziała Valithrze pewną historię o tym, jak poznała Kasjusza – swojego jeźdźca. Kazała powtórzyć tę opowieść na głos, ponieważ była pewna, ze tym samym przemówi mu do rozumu.
W tej historii jeździec za młodu poszedł nad rzekę, gdzie znalazł swoją towarzyszkę zaplątaną w sidła. Był wielce odważny i nie bał się pomóc najgroźniejszej bestii wołającej o pomoc. Od tej pory ich losy splatały się nierozerwalnie. Wiadomość o jego czynie dotarła do tajemniczego zgromadzenia, które od wieków pielęgnuje przyjaźń ze smokami. Zaciągnęli jego i Sunithrę w ich szeregi.
Valithra nie była pewna, co do tego planu, ale nie miała innego wyjścia. Rycerz sięgnął za sztylet, chcąc wypruć jej flaki. Tym razem szedł bardzo ostrożnie po moim ciele, chroniąc się tarczą, aby nie oberwać drugi raz od smoczycy w podobny sposób.
Nadepnął na moją ranę, tym samym sprawiając mi ogrom cierpienia, na które nawet nie byłem w stanie zareagować. Valithra wciąż nie zamierzała się w żaden sposób bronić, co było dla mnie niezrozumiałe.
Gdy zaczęła powtarzać słowa, rycerz oniemiał z wrażenia. Zeskoczył z moich piersi, rozzłoszczony jak jeszcze nigdy wcześniej, stając przed Sunithrą. Wyjawienie historii o tym, jak się poznali, było ścisłą tajemnicą, kluczem do zerwania więzi.
Przez ten czas skupiałem wzrok na jednym punkcie, gdzie zbocze pagórka graniczyło z bezchmurnym niebem. Przez brak sił ledwie trzymałem opadniętą powiekę.
W pewnym momencie poczułem, że jestem naprawdę bliski odejścia z tego świata. Zachłysnąłem się własną krwią, nie mogłem nawet złapać oddechu, dostałem zawrotu głowy, zaczęło mi się zbierać na wymioty i nie potrafiłem oprzeć się senności.
– Błagam! Nie jesteśmy demonami! – powtórzyła desperacko Valithra, a jej głos znów był pełen smutku
i rozpaczy. – Wiem, że ten olejek jest tak samo bezcenny jak twoje życie. Użyj go, zanim będziesz tego żałował do cholery!
– Dlaczegoż miałbym wam zaufać? – odparł rycerz w arogancki sposób.
– Ten świat jest zagrożony! Czeka nas koniec jeśli czegoś nie zrobimy! Więc weź tę zasraną fiolkę i napraw swój błąd! Rozumiesz! Jesteśmy ludźmi i uciekliśmy z piekła! Voro i jego armia nadchodzi! – mówiła Valithra głosem przepełnionym uczciwością i desperacją.
Na jednym ze wzgórz zobaczyłem blask, który przyniósł mi nagłe poczucie ulgi. Myślałem, że to chwila mojej śmierci. Często mówi się o jasnym świetle przed śmiercią, lecz ja zobaczyłem zupełnie coś innego – bardziej przyziemskiego jak pochodnia.
Nagle nastała ciemność i wszystkie zmysły straciły swoją moc. W tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuję już oddychać ani odczuwać fizycznego bólu. Byłem tylko istotą, w jakiejś transcendentnej formie, uwięziony w niekończącej się pustce i ciszy. Ten stan wydawał się nie mieć końca. Czas dla mnie nie istniał – nie wiedziałem, ile minęło minut czy godzin. Byłem tylko skupiony na próbie zrozumienia tego, co mnie otaczało.