Dźwięk skrzypiących schodów zwiastował nadchodzącą katastrofę. Dwóch mężczyzn przypominających Bolka i Lolka pokonywało kolejne stopnie.
– Mogłeś zaparkować pod drzewem. Jest kur***** gorąco – rzekł Chudszy.
– Ostatnio, gdy stanąłem pod drzewem, gołębie nasrały mi przez szyberdach. Więcej tak nie zaparkuję – odparł Grubszy.
– Przecież możesz zamknąć szyberdach.
– Nie mogę, nie mam klimatyzacji. Auto się nagrzeje i będzie jak w saunie.
– Ale właśnie zaparkowałeś centralnie na słońcu!
– No właśnie – podsumował Grubszy.
Nim Chudszy zdążył przeanalizować ostatnią wymianę zdań, mężczyźni dotarli na pierwsze piętro leciwej kamienicy. Zatrzymali się przed drzwiami do jednego z mieszkań.
– Gotowy? – zapytał Grubszy.
– Wjeżdżamy, rozjeżdżamy, wyjeżdżamy!
– No to let’s go!
Chudszy założył czapkę dzielnicowego i stanął przed judaszem. Obaj byli zgodni, że postać policjanta prawdopodobnie skłoni ofiarę do otwarcia drzwi.
Mężczyzna o rzednących rudach włosach i gęstym zaroście w kolorze rdzy pisał kolejny post na forum, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Ubrany jedynie w rozpięty czerwony szlafrok i białe bokserki wstał od biurka, podszedł do drzwi i spojrzał przez judasza.
Gdy zobaczył zniekształconą przez szkoło twarz policjanta, aż zamrugał. Zerwał się gwałtownie, podbiegł do biurka, chwycił ciepłą jeszcze fifkę i cisnął ją przez otwarte drzwi balkonowe. Mężczyzna nie mógł już tego zobaczyć, ale fifka poszybowała w dół wpadając przez otwarty szyberdach samochodu zaparkowanego pod kamienicą.
Zapach narkotyku wciąż unosił się w powietrzu. Spanikowany mężczyzna otworzył wszystkie okna i wachlując rękami spróbował pozbyć się gryzącego zapachu. W akcie desperacji wyciągnął z szuflady flakonik copacabany i spryskał pomieszczenie.
Rozległo się koleje pukanie. Mężczyzna uznał, że swąd palonej trawy nie jest już wyczuwalny. Otworzył drzwi.
– Dzień dobry. W czym mogę…
Nim zdążył dokończyć zdanie, przebieraniec popchnął go i wraz z kumplem wparował do środka. Grubszy zamknął drzwi na zasuwę. Rudy spoglądał to na jednego, to na drugiego. Mrugał oczami, nic nie rozumiejąc.
– Panowie, to jakaś fatalna pomyłka.
Chudszy i Grubszy przyglądali się Rudemu.
– Nie tak go sobie wyobrażałem – rzekł Chudszy, po czym zdjął czapkę policjanta i rzucił ją w kąt.
– Nie jesteście z policji!
– Oczywiście, że nie, zasrańcu. Jesteśmy z Cohones! – rzekł Chudszy i zaczął się śmiać.
– Z Cohones… – powtórzył szeptem Rudy i zaczął gorączkowo przypominać sobie wszystkie konflikty na forum.
– Co tu tak śmierdzi? – zapytał Grubszy, wykrzywiając usta w grymasie.
– Jakby ktoś całe mieszkanie Copacabną wyp******** – zauważył Chudszy.
– Spójrz tylko na niego – rzekł Grubszy. – Wygląda jak podróbka Conora!
– Nawet jest tak samo rudy, haha – zaśmiał się Chudszy.
– Czego chcecie? – przerwał im Rudy.
– Dokonać małej zemsty! – odparł Grubszy, po czym z niespotykaną szybkością zasymulował zejście do nóg Rudego. Ten dał się oszukać. Wiedziony instynktem prawdziwego fana MMA wykonał sprawla. Niestety, zaczepił nogami o masywne krzesło, które zwaliło się z głuchym łoskotem uderzając go w lędźwie.
Chudszego tak rozbawiła ta sytuacja, że nie mógł złapać tchu ze śmiechu. Grubszy pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Bierzmy się do roboty – rzekł, po czym wyjął srebrną płócienną taśmę klejącą i owinął nią kończyny zwijającego się z bólu Rudego. Na wszelki wypadek, Grubszy zakleił mu też usta.
W międzyczasie chudszy opanował spazmy śmiechu i zabrał się do przeszukiwania komputera Rudego.
Grubszy rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to jednopokojowa kawalerka z aneksem kuchennym. Na ścianach wisiały plakaty Conora McGregora.
– Coś mi tu nie pasuje.
– Chodzi o tego Conora na ścianach? Gdyby wisiał tu Gamer, to dopiero by nie pasowało, haha! – odparł Chudszy, nie podnosząc wzroku znad monitora.
– Jest! – krzyknął Grubszy i podbiegł do lodówki.
Mężczyzna otworzył drzwi z których spoglądały na niego naklejki z Irlandzkim mistrzem.
– Hummus, kalafior, marchewka, jarmuż, tofu. Co jest, do kur**?
– Pewnie weganin – odparł Chudszy. – Pasuje mi do jego profilu.
– Ja pie*****, nie dość, że hejter i nienawistnik, to jeszcze kulinarny zboczeniec – Grubszy pokręcił głową. – A nie! Jednak nie! Jest kiełbasa!
Rudy zaczął się wić i szarpać. Nie dając rady się uwolnić, spróbował krzyczeć, lecz nie mógł wydobyć słów przez zaklejone usta.
– Ha ha, pewnie podjadasz w tajemnicy przed dupą, która zmusza cię do żarcia zieleniny – rzekł Grubszy po czym odgryzł duży kawałek. – Dziwna jakaś, ale dobra – dodał.
Rudy patrzył przerażonym wzrokiem jak jego oprawca zjada pętko kiełbasy.
– Ty, Szplin! Dawaj! Jest katalog „Prywatne”!
Grubszy podbiegł.
Ku uciesze intruzów, katalog zawierał nagie zdjęcia atrakcyjnej kobiety w niedwuznacznych pozycjach.
– Ty, Roshi, niezła jest! Kto by, kur**, pomyślał, że Navio taką sunię sobie znajdzie?!
Roshi pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Biorę te foty. Cohones ucieszy się na ten widok.
Szplin odwrócił się do Navio i wskazał go pętkiem.
– Widzisz? Warto było tak wszystkich wku*****? Będziesz miał nauczkę. Roshi zaraz zaloguje się na twoje konto na Cohones i przyzna się w twoim imieniu, że tak naprawdę Gamer bardzo ci się podoba, że masz jego plakat nad łóżkiem, ale nienawidzisz go jednocześnie, bo odrzucił twoje awanse w szkole średniej. Będziesz skończony, ha ha! – Szplin odgryzł kolejny kęs kiełbasy.
Navio patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami. Po chwili znowu zaczął się rzucać, jednocześnie usiłują coś krzyczeć.
– Yyy Szplin… Odłóż tę kiełbasę – Roshi rzekł niepewnym głosem.
Szplin momentalnie się odwrócił. Na monitorze ujrzał dziewczynę Navio zabawiającą się pętkiem podwawelskiej. Cała trójka wpatrywała się w monitor w pełnej napięcia ciszy.
Z grymasem obrzydzenia na twarzy, Szplin odwrócił się do Navio.
– Wy chore pojeby! Banda, kurwa, zboczeńców! Przecież ja cię zap*******!
Szplin rzucił się na Navio okładając go podwawelską po głowie i twarzy. Mając spętane ręce, ofiara nie była w stanie się bronić. Każdemu uderzeniu towarzyszył zatrważający dźwięk plaśnięcia. W końcu kiełbasa się urwała, a jej duży fragment potoczył się na środek pokoju. Navio skulił się do pozycji embrionalnej, łkając po cichu. Na jego czole pozostał gruba, czerwona pręga.
Roshi poklepał Szplina po plecach.
– Już dobrze. Zróbmy co mamy zrobić i spieprzajmy stąd. Na kompie nie ma nic poza fotkami tej laski i Conora.
– Dobra, loguj się na Cohones i wracajmy. Zaraz się chyba porzygam.
Roshi otworzył przeglądarkę i wpisał w wyszukiwarkę nazwę forum. Na szczęście logowanie odbyło się automatycznie.
– A co on jest, kur**, moderatorem?! – Roshi powiedział podniesionym głosem.
Szplin nachylił się nad monitorem żeby przyjrzeć się z bliska.
– Ja jeb**, Roshi, patrz! – wskazał palcem nick użytkownika.
Baju.
– O kur** – podsumował Roshi.
– Ja pie***** – dodał Szplin.
Obaj powoli odwrócili się sami nie wiedząc do kogo. Rudy patrzył na nich oczami pełnymi nienawiści. Roshi podszedł i delikatnie odkleił taśmę z jego ust.
Przez chwilę wszyscy mierzyli się wzrokiem.
W końcu Roshi odważył się zadać pytanie:
– Baju, to ty?
– Tak, do kur**! Skąd pomysł, że jestem jakimś, kur**, Navio?! I jak zdobyliście adres?!
– Dobra, Baju, nie wku***** się tak – odparł Szplin. – Zaszła pomyłka. Roshi znalazł jakichś ukraińskich hakerów, którzy potrafią namierzyć adres po IP za parę hrywien. Musieli pomylić konta.
– No głupio wyszło, nie ma co ściemniać – dodał Roshi.
– Głupio, kur**, wyszło?! Myślicie, że to wszystko załatwi? Wezwę tu zaraz policję!
– Spokojnie, Baju. Od razu policję. Przecież nic się w gruncie rzeczy nie stało – rzekł Szplin.
– Nie stało?! Wy… Wy… Wyp******* was z Cohones, dranie!
– No i już cię nie lubię – Roshi odpowiedział poważnym głosem.
– Uwolnijcie mnie! W tym momencie!
Szplin wziął nóż kuchenny i przeciął taśmę na kończynach Baju. Ten wstał rozmasowując przeguby.
– Idę na policję. Pójdziecie siedzieć za taki numer.
– Chyba Bóg cię opuścił, jeśli myślisz, że ci pozwolimy – powiedział Roshi.
Szplin szybko zagrodził mu drogę do drzwi.
Baju gorączkowo rozejrzał się po pokoju. Wzrok wszystkich padł na otwarte drzwi balkonowe.
Dalej, wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.
Baju rzucił się naprzód, a poły jego czerwonego szlafroka rozeszły się niczym peleryna Supermana. Szplin rzucił się za nim ułamek sekundy potem. Być może udałoby mu się pochwycić Baju, ale nieszczęśliwie nadepnął na kawałek podwawelskiej, poślizgnął się i wyłożył jak długi. Roshi wiedząc, że nie ma szans na złapanie uciekiniera chwycił laptopa i cisnął nim z całych sił.
Moderator właśnie przechodził przez balkonową barierkę, kiedy w plecy trafił go masywny komputer. Mężczyzna stracił równowagę i spadł. Po krótkotrwałej ciszy do Szplina i Roshiego dotarł charakterystyczny odgłos ciała uderzającego o karoserię.
Obaj przełknęli ślinę i powoli wyszli na balkon wyglądając za barierkę.
Baju wpadał do samochodu Szplina przez szyberdach. Moderator wyglądał na żywego, lecz w porwanym szlafroku i samej bieliźnie nie prezentował się najlepiej.
Mężczyźni prze chwilę kontemplowali ten obraz.
W końcu Roshi rzekł:
– Mówiłem żebyś zaparkował pod drzewem.