- Opowiadanie: Mandragora - Anomalia

Anomalia

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Anomalia

Filbert odchylił się na krześle. Zaciągnął się dymem papierosowym, przytrzymał go w środku aż zaczął drapać płuca, a potem wypuścił kłębkiem z ust. Rozejrzał się dookoła – mnóstwo duchów takich jak on siedziało i pracowicie stukało w klawiatury maszyn do pisania, zajmując się raportami.

Kiedyś o tym marzył. Poświęcił swoje życie Preltusowi, pragnął pośmiertnie zostać wybranym strażnikiem porządku. A teraz? Teraz zastanawiał się, co mu strzeliło do głowy. Praca po śmierci? Co z tego, że miał przerwy. Nawet jako praworządny pracoholik, szybko pożałował swoich decyzji. Prestiż. Co za prestiż? Każdy o nim po prostu zapomniał.

Przynajmniej mógł być blisko swojego boga. Zerknął na blok dokumentów, który właśnie stworzył, a potem na teczkę zatytułowaną ,,Anomalia w Theis Deil”. Potarł twarz i schował ją w dłoniach na dłuższy moment. Znowu to samo, znowu ten parszywiec, który wdzierał się do jego mózgu – wątpliwości. Miał je coraz częściej. Nie dotyczyły kwestionowania istnienia jego boga, oj nie. Był on jak najbardziej prawdziwy, jak najbardziej wyniosły i nieznoszący sprzeciwu. Jeśli zechciałby opowiedzieć mu o swoich wątpliwościach, zapewne jego dusza rozpadłaby się na tysiące kawałków. Zerknął na ostatnią stronę maszynopisu:

 

Wniosek z raportu – cel musiał zostać usunięty, gdyż swoimi poczynaniami udowodnił iż chce równać się bogom. Niedopuszczalne przewinienie. Anomalia zażegnana.

 

– Anomalia zażegnana – powiedział prześmiewczo pod nosem.

Kobieta obok jego biurka uniosła brwi i spojrzała pytająco. Gdyby nie to, że nie miał tkanek i krwi, pewnie właśnie zaczerwieniłby się ze wstydu. Pochylił się, ukazując garba i niezręcznie wyszczerzył zęby. Kiedy ta baba przestanie się gapić? Nieważne.

Śmierć na miejscu. To ma być zażegnanie anomalii? A może… Preltus wcale nie jest taki nieomylny i nie powinien w ogóle mu służyć? Istnieje możliwość, że jest po prostu narcyzem, który…

– Pan cię wzywa, Filbercie – ktoś odezwał się zza jego pleców.

– Och? Już?

Odwrócił się do latającego mu nad głową aniołka. 

– Tak. Widziałem, że skończyłeś, więc pora na kolejne zadanie. Możesz być dumny. Dzięki twojej rzetelności i wysokiemu procentowi powodzenia, przypadnie ci specjalna misja.

Kobieta obok spochmurniała. Filbert wcale jej się nie dziwił, też taki był. Gorliwy i goniący za względami swojmiego boga. Czy to miało w ogóle sens? Czy Preltus w ogóle o nich dbał? Nie zastanawiał się nad tym dłużej, po prostu kiwnął głową latającemu obok, nagiemu chłopcu ze skrzydłami. Na oczach miał przepaskę – zawsze zastanawiało go, jakim cudem te małe aniołki potrafią tak dobrze nawigować po tym miejscu i znają ich wszystkich.

,,Sprawiedliwość jest ślepa, ale widzi to, co powinna’’ – ten właśnie cytat z świętych ksiąg powinien dać mu odpowiedź. Jaki sens miało zastanawianie się nad tym głębiej? Był duchem-urzędnikiem-agentem i żył na latających wyspach zawieszonych w przestrzeni eterycznej, nie on był tutaj od kwestionowania sensowności.

Powolnym krokiem zmierzał ku schodom, na których końcu stał wielki, marmurowy, biały pałac z ogromnymi kolumnami. Z dachu opadał bluszcz, a dookoła latały aniołki. Był ujmujący, zdumiewał symetrią. Jego ogrom mógł przyprawić o zawrót głowy. Filbert zapuścił żurawia ku przepaści, rozpościerającej się w dole. Mimo że umiał lewitować, przeszedł go dreszcz. Samo zanurzenie się w tej pustce było wybitnie nieprzyjemną wizją.

Stanął przed ogromnymi drzwiami, które rozwarły się ze zgrzytem. Na końcu długiego korytarza, na wielkim tronie, siedział olbrzym, który był nikim innym, jak Preltusem, bogiem prawa i porządku. Przywołał go ręką i czekał, aż sługa pokona dzielący ich dystans. Filbert pospiesznym krokiem przemieszczał się po czerwonym dywanie, a gdy w końcu stanął przed panem, ukłonił się nisko i rzekł:

– Czego ode mnie pragniesz, magnificencjo?

– Ach, Filbert. Mam dla ciebie zadanie specjalne, od kiedy tak dobrze się sprawujesz.

Więc tak to ma wyglądać, zupełnie jak za życia? Jeśli poprawnie wykonujesz swoją pracę, a może nawet robisz to nieco ponad normę, po prostu dostaniesz cięższe zadania? A co miało być twoją nagrodą, po latach pracy?

– Oczywiście, zawsze jestem gotów.

– Jest to delikatny problem. Otóż… Śmierć zabiła kogoś, kogo nie powinna była tknąć. Istota nieśmiertelna, zmarła z nagłej, niewyjaśnionej przyczyny.

– Co to za istota, panie?

– Kolvi.

Filbert przeszukał szybko wspomnienia w głowie. Kolvi. Coś mu zaświtało, skupił się na informacjach jakie zawierała pamięć. W końcu znalazł to, czego szukał. Psotne, ale poza drobnymi psikusami, nie stwarzały większego zagrożenia. Były złudnie podobne do kun, ale posiadały jeszcze bardziej wydłużone ciało. Ktoś kiedyś postanowił, że będą nieśmiertelne. Nikt nie wiedział, jak do tego doszło. Może stały się nieśmiertelne, bo były na tyle uparte w dążeniach, że w końcu dopięły swego?

– Gdzie mam zacząć?

– Od miejsca, gdzie do tego wszystkiego doszło. Musisz udać się do Malinowego Gaju.

– Malinowy Gaj? Brzmi jak miejsce z baśni.

– Istnieje miejsce, gdzie wróżki koegzystowały z kolvi. Ale ich relacje przerodziły się w odwieczny konflikt. Obrzucają się wyzwiskami i utrudniają sobie nawzajem życie. Ciężko mówić o sielance.

– I oba te gatunki są nieśmiertelne… Jak w ogóle doszło do konfliktu?

– Nigdy nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać. Na czym to ja…? A no tak. Oto wytyczne. Do naszych małych przyjaciół, jak i do Śmierci. Wierzę, że będą ci potrzebne.

Preltus pokazał mu kartkę papieru. W jego ręce, była śmiesznie mała. Filbert odebrał od niego zapiski z współrzędnymi geograficznymi. Bóg zapatrzył się w dal, gładząc kozią bródkę.

– Czy coś jeszcze, mój panie?

– Otóż… eh, do diabła. Śmierć nie zrobiła nic wbrew zasadom, odkąd istniejemy. Nęci mnie, aby samemu się tam udać, ale cóż to ze mnie za autorytet, jeśli będę sam mierzył się za problemami, zamiast wysyłać pachołków. Ciężko mi uwierzyć, żeby nasza przyjaciółka sprzeciwiła się pradawnemu porządkowi.

– Wszystko się wyjaśni, panie.

– To by było na tyle. Możesz odmaszerować.

Filbert skłonił się w pół i wyszedł z pałacu. Ciekawe. Często zajmował się badaniem spraw, w których jego pan wyczuł jakąś anomalię, ale przeważnie były to magiczne energie, mogące stanowić zagrożenie przez swoją destabilizację albo zbyt potężni magowie, którzy próbowali zakładać nowe kulty albo publicznie obrażali bogów. A tym razem? Śmierć, która uczyniła coś wbrew zasadom? Rozłożył kartkę i spojrzał na pierwsze współrzędne. Skupił się na nich, użył całej siły woli, aby przenieść się na miejsce. Usłyszał piskliwe krzyki. Przez chwilę był oślepiony przez słońce, więc mógł bazować tylko na słuchu.

– Od kiedy nasz gaj ma być nawiedzony?

– Patrzcie, da się go dotknąć!

Filbert skulił się, gdy drobny jak gruba igła palec dotknął ciała. Wróżki, więc to do nich trafił w pierwszej kolejności. Przyzwyczaił wzrok do otoczenia, zamrugał parę razy. Zobaczył zgromadzenie małych, fruwających kobiet, które gniewnie mierzyły go wzrokiem i opierały ręce na biodrach. Niesamowicie wyczulona intuicja podpowiadała mu, że nie jest zbyt mile widziany.

– Przybywam w sprawie zbadania morderstwa jednego z kolvi.

Naprzód wysunęła się kobiecinka z niezadowoleniem wypisanym na twarzy.

– I dobrze, że zdechł! Odkąd żyjemy, podbierają nam jedzenie, obrzucają domy jagodami…

–Tragedia – przerwał jej ironicznie Filbert.

– … Rozkopują groby naszych zwierzątek, a potem jak potwory zżerają ich zwłoki.

– Och. – Duch podrapał się niezręcznie po głowie.

–To monstra. Nie obchodzi nas ich los.

– Musicie wiedzieć cokolwiek na ten temat. Jakieś powody, dla których zabrano go z tego świata.

Wróżki zerknęły na siebie i pokiwały głowami.

– Zabrała go z powodu sprawiedliwości.

Twarz ducha nie wyrażała sobą nic, kontrolował się, aby tylko nie pokazać znudzenia.

– A tak konkretniej można? – przemówił.

– A tak konkretniej, groził nam wojną. Zrównaniem z ziemią naszych mieszkań i pól z kapustą. Był tyranem. Siał wiatr, zebrał burzę. W tym przypadku w postaci śmierci. To wszystko co mamy do powiedzenia.

Filbert skinął im głową. Nie miał wątpliwości, że dalsze przepytywanie wywoła kolejne oskarżenia. A on miał poznać przyczynę, dla którego to Śmierć zdecydowała się podjąć nietuzinkową jak na nią decyzję. Rozejrzał się trochę po okolicy. Nie miał jednak czego tutaj szukać, niemożliwe było znalezienie narzędzi zbrodni, skoro wiadomo, kto jest sprawcą, a nie tylko pośrednim współpracownikiem w zabraniu kogoś z tego świata. A może pomogła wróżkom? A może to czysty przypadek?

Nie miał czasu na podziwianie walorów przyrody, chociaż było tutaj ślicznie. Urokliwy las, pełen zieleni. W powietrzu migotały świetliste pyłki, które uciekały ze skrzydełek wróżek. Nadawały całemu miejscu nutki tajemnicy i delikatnego wyrazu. Zwykły śmiertelnik nie był w stanie dostrzec Malinowego Gaju – gubił się w lesie i krążył w kółko, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Gdyby to miejsce było łatwo dostępne dla każdego, magiczne istoty skończyłyby zabutelkowane i sprzedane na targu. Może czasem poćwiartowane albo przerobione na “leczniczy” proszek. Filbert skubnął malinę, jedną z wielu. Leśne podszycie stanowiło morze kwiatów, a wróżki porozwieszały na drzewach malutkie lampiony. Musiał się pilnować, aby przypadkiem nie zdeptać ich małych, drewnianych domków. Ale teraz musiał niezwłocznie udać się do osady kolvi, oddalonej o niespełna kilometr od miejsca zamieszkania skrzydlatych kobietek, o czym zdążył się od nich dowiedzieć. Przeprowadzka jednego z klanów byłaby zbyt oczywistym, niemożliwym rozwiązaniem, bo jakżeby to któraś ze stron miała odpuścić.

Ta część malinowego gaju wyglądała bardzo podobnie jak poprzednia, z tą różnicą, że była nieozdobiona, w powietrzu nie wirował lśniący pył, a Filbert co chwila wpadał w wykopane nory. Nie był pewien, czy trafił w dobre miejsce. Nawet przytykał twarz do któregoś z otworów, wykrzykując powitania i prośby, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Gdy noga ześlizgnęła mu się do kolejnej dziury, przeklął siarczyście pod nosem. Zajrzał w dół – oto kolvi próbował gryźć go w kostkę. Widocznie uważał na biologii, bo rzeczywiście wyglądały jak kuny. Stworzenie zakrztusiło się i wypluło z pyska kłębek niebieskiego dymu. Noga posłańca miała co prawda parę dziur, ale zupełnie nic nie czuł. Gdyby nie zerknął na stopy, w ogóle nie zdałby sobie sprawy z tego, że coś go atakuje. Dziurki zrosły się w tempie natychmiastowym.

– Przybywam w pokoju – powiedział spokojnie i oddalił się nieco od nory.

– Jasne, jasne. Wróżki, nie dość że mają na posyłki Śmierć, to teraz jeszcze straszą nas duchami, abyśmy postradali zmysły, tak? Widzieliśmy, jak się z nimi spoufalałeś!

Filbert nie powstrzymał się przed przyłożeniem sobie ręki do czoła. Co to za robota? Tak ma wyglądać jego życie wieczne? Pomyśleć, że kiedyś marzył, aby otrzymać tę fuchę.

– Widzę, że moje przybycie nie pozostało niezauważone.

– I co, będziesz nam coś zarzucał? To wróżki pierwsze zaczęły nas szpiegować.

– Jestem tutaj, aby rozwiązać sprawę niewyjaśnionej śmierci jednego z was.

Kolvi otworzył szeroko pysk ze zdziwienia, a z norek powysuwały się kolejne łby.

– Och, no jeśli tak się sprawy mają… zapraszam. – Skierował swoje łapki w stronę nory. –Przysięgam, w środku jest zagospodarowana. – Zmierzył Filberta wzrokiem. – No tak, przepraszam. Możemy usiąść pod drzewem. Jola, przynieś herbaty!

– Nie trzeba.

– Nalegam.

– Ale ja nie jestem w stanie się napić.

Kolvi widocznie spochmurniał.

– Przykre to życie. No nic, pewnie chciałbyś, abym przeszedł do rzeczy.

Obaj usiedli pod starym dębem. Co chwila zza któregoś drzewa wychylało się kolejne stworzenie. Z nor wyłaniały się pyski, których oczy nie przestawały go obserwować.

– Był naszym przywódcą. Dawał nam nadzieję i motywację.

– Motywację do czego?

– Walki o swoje prawa.

Filbert nie chciał angażować się dalej w konflikt, nie po to tutaj przyszedł. Nie wierzył, aby Śmierć o niego dbała.

–Jak zginął? – zapytał bez ogródek.

Zwierzę spojrzało na niego z niedowierzaniem. Przechyliło głowę w bok i przez moment wpatrywało się w przybysza tak, jakby chciało zasugerować, że nie ma on manier.

– Nagle, niespodziewanie. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć Śmierci, gdy zabiera cudze życie, ale żaden z nas nie ginie w taki sposób. Wniosek nasuwa się sam. Od wieków giniemy tylko i wyłącznie od obrażeń. Sam rozumiesz, miecz, upadek… Za to trucizny są nam niestraszne, dlatego wykluczyliśmy działanie wróżek.

– I tyle? Nagły niespodziewany zgon?

– Nasi szpie… obserwatorzy, zobaczyli jak na kapuścianym polu pojawiła się Kostucha. Zabrała jedno dziecko.

– Jak to dziecko?

– To ty nie wiesz? Wróżki hodują dzieci w kapuście.

– I mam uwierzyć, że Śmierć je zabrała? Może po prostu miało zginąć?

– Czy ty jesteś głuchy? Śmierć nie jest widoczna, gdy zabiera czyjąś duszę do następnego wcielenia. To było coś innego… Pojawiła się w tym wymiarze, aby zabrać niemowlę ze sobą. Ale w inny sposób.

To wszystko wyglądało jak nieśmieszna farsa, ale Filbert nie mógł tego zignorować.

– Macie gdzieś ciało?

– Zakopane.

– A moglibyście je…

– Nie. 

Hipokryzja.

– Nie miało żadnych obrażeń.

– To kluczowa informacja, której nie mam jak sprawdzić.

– Cały klan ci to potwierdzi. Masz zezwolenie na odkopywanie zwłok?

To prawda, nie miał. Nie sądził jednak, aby kolvi kłamał. Poza tym, może najpierw przesłuchać Śmierć, a potem wrócić z zezwoleniem.

– Dziękuję ci.

Spojrzał na współrzędne kartki z miejscem zamieszkania Śmierci:

25.0000 N,71.0000 W

Cokolwiek oznaczały, Filbertowi wystarczyło po prostu znać współrzędne. Czas udać się dalej. Mężczyzna skupił swoją uwagę na kartce, wciągnął głęboko powietrze, pomyślał bardzo intensywnie o celu podróży i… bum! Znalazł się przed wielką, gotycką rezydencją. Otaczały ją pustkowia, pełne wyschniętych drzew i krzaków, a wszystko okalała czarna mgła. Niebo było koloru atramentu. Nie było tu jednak całkiem ciemno, po prostu… mrocznie.

Zatrzymał się przed drzwiami. Jak to rozegrać? Może powinien przeszukać dom, zamiast rozmawiać ze Śmiercią? W końcu rzekomo porwał dziecko kapuściane. Filbert nie chciał w to wierzyć. Ciężko wyczuć, jaka jest Śmierć, ale wystarczyła minimalna umiejętność obserwacji i parę komentarzy boga, aby dowiedzieć się, że cechowała ją praworządność. Nie, ona na pewno się wszystkiego wyprze. Musi iść i przeszukać dom na własną rękę. Nie obchodzi go, że nie ma zezwolenia, Preltus z pewnością mu wybaczy, jeśli znowu pomyślnie wykona swoje zadanie. Albo po prostu się nie dowie. A może ciągle go obserwuje? Może dobrze się bawi?

Filbert dotknął drzwi. Skupił się, wyobraził jak każda z jego cząstek, po kolei rozszczepia się i przenika przez materię. W mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie. Nie było tutaj nic, co nie byłoby czarne. Jeśli rozproszyć wzrok, całe pomieszczenie zlewało się w jedną, wielką, ciemną plamę. Dom był sporych rozmiarów, a Filbert nie miał pojęcia, w którą stronę się udać. Wszedł do jednego z pokoi – jedyne przedmioty, które nie były czarne, to słoiki z fioletowymi dymem w środku. Filbert podszedł bliżej i przeczytał tabliczkę pod nimi. 

,,DUSZE PRZEKLĘTE” – głosił napis. Filbert wybałuszył oczy i z poczuciem sporego dyskomfortu, wrócił na korytarz. Przeszedł parę kroków, gdy…

– CO ROBISZ W MOIM DOMU? – głos mocny, podobny do trących się o siebie kamiennych płyt zawył rozwścieczony. Filbert pierwszy raz od dawna poczuł strach.

Mógłby przysiąc, że doznał zawału, nawet jeśli nie posiadał serca. Oto tuż przed nim, centymetry od jego twarzy, znikąd, pojawiła się Kostucha. Jej czarne oczodoły świeciły pustką, a szczęka latała na boki, co chyba było objawem irytacji.

– Ty wścibski… Pożałujesz tego! – Wyciągnęła rękę, którą ogarnął czarny dym. Po chwili, w kościstej dłoni zmaterializowała się kosa.

Coś usłyszał… Coś… PŁACZ!

Zerknął na Śmierć, po czym puścił się biegiem przed siebie, dając zmysłom wyznaczyć drogę. Tutaj! Skręcił błyskawicznie w lewo, do pokoju. W progu pojawiła się Śmierć, szczerząc obnażone zęby. Krzyknął, ale nie dał się zastraszyć. Odwrócił się na pięcie by… wpaść w jej drugą postać. Przeniknął przez nią i dalej podążał za płaczem, którego źródło jednak dobiegało skądś indziej. Mógłby przysiąc, że przedostanie się przez śmierć wywołało w nim zimno, które zatrzęsło ciałem. Nie poddawał się. Wreszcie! Pokonał drzwi, aby zobaczyć, jak na samym środku pokoju buja się kołyska.

Nie minęła chwila, a pokój zapełnił się wcieleniami Śmierci. Każde z nich gładziło kościstym szponem kosę i zgrzytało zębami. Filbert chciał się rozpłakać na widok tego pokazu siły. Bał się, ale… wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. Przecież był martwy. Co czarna postać, którą z jakiegoś powodu wszyscy określali jako kobietę, a w rzeczywistości nie miała nawet płci, jest w stanie mu zrobić? Nie widzą się po raz pierwszy, a jednak pierwotne instynkty kazały mu się bać. A nawet jeśli by żył, to co z tego? Każdy ma swoją klepsydrę, w której powoli ucieka piasek życia. Śmierć czuje, gdy w którejś nastąpi zastój. Wie, do kogo należy i gdzie musi posłać jedno ze swoich wcieleń. Nie może od tak sobie komuś grozić, że go zgładzi. A co jeśli by mogła? Szczęśliwie, jest wyjątkowo porządna w tym, co robi. Zazwyczaj, jak widać.

– To było żałosne – powiedział Filbert, zanim zdał sobie sprawę, że to naprawdę mizerny początek rozmowy z kimś, do kogo właśnie się włamał.

Jedno z wcieleń śmierci przybliżyło się do ducha i uniosło wysoko kosę.

– Co robisz?! – Filbert zasłonił się rękoma, jakby to miało coś dać.

– Odsyłam cię do twojego pana.

– Chwila! Widziałem dziecko! Wszystko powiem!

– Więc teraz mi grozisz?! W moim własnym domu?!

– Przybyłem tutaj z powodu pracy. Doskonale o tym wiesz. Możesz mi wyjaśnić, co zaszło, albo wrócę do mojego boga i opowiem mu wszystko, a ty zostaniesz wezwana na przesłuchanie.

– Nie przyszedłeś po dziecko?

Filbert uniósł wysoko brwi. O to głównie dbała? Po co w ogóle jej był ten berbeć? Złamała prawo, a przejmuje się niemowlęciem? Nie do wiary, że Kostucha ma w sobie pokłady matczynego instynktu.

– Przyszedłem dowiedzieć się, co zaszło w Malinowym Gaju. Dlaczego pozbawiłaś życia istotę nieśmiertelną? Nie wolno ci ich ruszać.

– Chyba że zostaną przez kogoś zabite. Wtedy reinkarnują się jak każdy inny.

– Nie odpowiadasz na pytanie. – Filbert zreflektował się po chwili. – Znaczy, przepraszam za moją śmiałość, ale jeśli nie odpowiesz przede mną, będziesz zmuszona odpowiadać przed Preltusem.

– Rozumiem. To prawda. To był błąd, ale niczego nie żałuję. Wiesz, że w Malinowym Gaju rosną kapuściane dzieci, prawda?

– Od niedawna wiem.

– Gdy dorosną na tyle, aby stać się niemowlętami, wróżki czasem posyłają bociany, aby podrzuciły je parom, które nie mogą zajść w ciążę. Trochę inne dzieci, piją więcej wody, żywią się słońcem… Czasem ich skórę porasta mech albo kora, miejscowo. Niedoszli rodzice często uważają je za przeklęte i zabijają na miejscu.

– Okropne. Ale nie wmówisz mi, że chciałaś jakieś uratować. Po co ci to dziecko?

Śmierć zastanowiła się przez chwilę. schyliła brodę, ale po chwili uniosła ją z dumą. Filbert bardzo liczył na to, że w końcu zdecydowała się wyznać prawdę.

– Chciałam je adoptować. Wszystko co widzę od tysięcy lat, to przerażone twarze albo zmasakrowane zwłoki. Przerażone dusze, które muszę wysyłać do nowego wcielenia, wycierać im wspomnienia. Nie przeszkadza mi to jakoś bardzo, praca to praca. Ale ja muszę zajmować się tym non stop. Nawet jeśli jakaś cząstka mnie odpoczywa, to jedynie wgapia się w czarne ściany mojego domu. Mogę pozostać niezauważona i patrzeć na to, jak żyją ludzie, ale oni to czują. Wiedzą, że ktoś ich obserwuje i zaczynają się niepokoić. Chcę zaznać trochę życia. Zobaczyć, jak to jest mieć rodzinę, a także obserwować kogoś, kto ma puls. To jak się rozwija, jakie ma pasje. Jak jest szczęśliwy.

– To dalej nie jest odpowiedź, dlaczego zabiłaś kolvi.

– Wróżki zwróciły mi uwagę, że dowódca kunowatych szykuje się do powstania przeciwko im, do zniszczenia ich domów. Nie wiem czy wiesz, ale wróżki można zabić, nie umierają jedynie ze starości, tak samo jak kolvi. Zabiłam go na ich prośbę, w zamian za dziecko. Obiecały milczeć o tym przy Armilli. 

No tak. Bogini płodności i natury mogłaby się zdenerwować na wieść, że jedno z jej dzieci trafiło w ręcę samej Śmierci.

– Musiałaś wiedzieć, że Preltus i tak się o tym dowie. Każda anomalia kłuje go jak szpilka.

– Wiedziałam. Ale wiem też, że zrobi w związku z tym mniejsze zamieszanie, niż bogini płodności, gdyby dowiedziała się, że jej dziecko trafiło do mnie.

– A od kiedy to bogowie nie widzą wszystkiego?

– I ja nie wiem dokładnie jak funkcjonują. Widocznie patronka waszych dziwnych rytuałów godowych i potomków miała ważniejsze rzeczy na głowie. Akurat nie patrzyła.

– Chyba tyle mi starczy. Wiesz iż niekoniecznie będziesz mogła zachować to niemowlę? Poza tym, że to wbrew zasadom, to skąd pewność, że będziesz wiedziała, jak się nim zaopiekować?

Śmierć rozdwoiła się, a każde jej rozdwojenie następnie się potroiło.

– Zawsze znajdzie się czas dla mojej córeczki. – Zmaterializowała się w jedno.

– Nie chodzi o to, że możesz przy niej być cały czas. A przynajmniej… jedna z tysiąca twoich form. Co ty możesz wiedzieć o wychowywaniu małej dziewczynki?

Śmierć nie mogła zaprezentować żadnej mimiki, a jednak Filbert mógłby przysiąc, że tym razem, ten kamienny wyraz twarzy jest celowy.

– Dam sobie radę.

– Ale paradoks – powiedział Filbert.

– Co masz na myśli?

– Nie spodziewałbym się, że Śmierci jest tęskno do życia.

– Ano. – Kościotrup odłożyła kosę na kredens.

– To niemowlę – dodał mężczyzna.

Postać w czarnych łachmanach zerknęła nań gwałtownie i spiorunowała go spojrzeniem pustych, czarnych oczodołów.

– Dam jej wszystko, czego będzie potrzebowała.

– A rówieśnicy? Jak dziecko ma wyrosnąć na kogoś normalnego, gdy to będzie jej dom?

– Masz coś do gotyckiego wystroju?

Filbert uniósł brew. Rozejrzał się po czarnym, zdobionym pokoju, popodziwiał ornamenty. W każdym rogu stała rzeźba przedstawiająca kostuchę, z sufitu zwisał kryształowy żyrandol – rzeczy oczywista – o kolorze atramentu. W wazonie gniły ciemne róże.

– Nie, ładnie tu. Mrocznie, ale z klasą. Na chwalebnego Preltusa! Dość już tego. Musimy jakoś to rozwiązać – upomniał się.

– Powiedz, że się pomyliłam.

– Śmierć się nie myli. Nawet nie wiesz, jakie zaskoczenie ogarnęło mojego pana, gdy wyczuł anomalię wywołaną przez ciebie. Co mam mu powiedzieć?

– Powiedz, że nadużyłam swojej władzy. Nieśmiertelna istota nie znała swojego miejsca w szeregu, powodowała spustoszenie. Nic z tego nie jest kłamstwem.

– Ale w tym właśnie problem – powiedział Filbert. – Ciebie to nie obchodzi i każdy o tym wie. Ty po prostu robisz to, co musisz. Nie angażujesz się w konflikty i nie zastanawia cię sprawiedliwość. Jesteś Śmiercią. Jedyne o co dbasz, to twoja robota. Czemu miałbym cię kryć? Nie wierzę, że to dziecko wyrośnie na kogoś normalnego. Mogę opowiedzieć mojemu panu wszystko.

– On nie ma nade mną władzy – powiedziała Śmierć.

– Nie, nie, nie! – Filbert zakręcił się w kółko, trzymając się za głowę. – Więc tak to ma teraz wyglądać? Wypowiesz mu wojnę?!

– Kazał ci zbadać anomalię. Powiedz mu co się wydarzyło. Nie może mnie ukarać, jestem niezależną siłą, prawie tak samo potężną jak bogowie. Co mi zrobi? Nie możesz zabić czegoś, co nie żyje. Uwięzi mnie? Umiem przemierzać wszystkie wymiary i mnożyć sama siebie.

Filbert potarł twarz. Może to prawda? Może to nie on był tutaj od znalezienia rozwiązania? Nie dostał żadnych innych poleceń.

 

***

Filbert błądził wzrokiem po otoczeniu, czekając w napięciu. Stał przed swoim panem i powiedział wszystko czego się dowiedział. Nie potrafił wyczytać z jego mimiki, jaki ma do tego stosunek i co się stanie. Czy ukarze go za to, że wparował do domu Śmierci bez pozwolenia? Czy uzna, że zadanie zostało wykonane niepoprawnie?

– A to ci sytuacja. – Preltus podrapał swoją brodę. – No dobrze, zobaczymy co z tego wyjdzie.

– A więc… Po prostu to zostawisz, panie?

– Byłem ciekaw, dlaczego śmierć pierwszy raz od tysięcy lat sprzeciwiła się zasadom.

– Nie rozumiem, panie. Jesteś bogiem praworządności i porządku. Patronem sędziów, sądów, prawa. I zamierzasz od tak przymknąć na to oko?

– Nie mamy drugiej śmierci. To jedyny błąd na przestrzeni tysiąca lat. Jeśli aż tak jej zależy na tym dziecku, niech będzie. Nie chcę wszczynać wojny, jeśli możemy jej uniknąć. Nie mam ochoty przejmować jej obowiązków, czasem potrzebny jest kompromis. Gorzej, jeśli będzie dalej przesuwała granicę. Albo bogini płodności się o tym dowie.

Filbert ukłonił się nisko, po czym wyprostował i spojrzał w oczy siedzącego na tronie Preltusa. Jednak on miał zagadkową minę i wpatrywał się w niego z góry.

– Chcę, abyś pamiętał jedno. Cokolwiek o mnie myślisz… nie interesuje mnie to. Wierzę, że nadal mnie wielbisz. Ale pamiętaj, aby nigdy nie podważać mojego autorytetu. NIGDY.

Filbert zachowywał fason, ale nie mógł zaprzeczyć, że przeszedł go wzdłuż grzbietu lekki dreszcz. To była ciekawa wyprawa, ale teraz czas na napisanie raportu. Będzie chyba najbardziej interesującym, jaki przyjdzie mu stworzyć. Jednak jego głowę zaprzątała jedna myśl i nie chciała jej opuścić. 

Co się stanie, gdy przybranej córce Śmierci przyjdzie umrzeć? 

Koniec
Nowa Fantastyka