Biję go po głowie, a on ciągle milczy. Nie przestaję, choć wiem, że powinienem. Coraz mocniej i mocniej. Przyjmuje wszystkie ciosy bezgłośnie, nawet nie jęknie.
– Czemu się nie odzywasz? Co, nie zamierzasz odpowiedzieć? Gadaj! No już!
Przewracam go na podłogę i okładam pięściami. Nie porusza się, nie zasłania rękami, co wprawia mnie w jeszcze większą wściekłość. Kiedy w końcu przerywam ten szaleńczy atak, widzę, że głowa wykrzywiła mu się pod dziwnym kątem.
***
Kiedy pierwszy raz go spotkałem, chował się za zasłoną. Na początku pomyślałem, że to włamywacz, ale zamek wydawał się nietknięty, nikt nie wybił szyby w oknie, a w domu nie dostrzegłem żadnych śladów rabunku. Jakim cudem więc ów osobnik dostał się do mojego mieszkania? Nie miałem pojęcia.
Powoli podszedłem do zasłony i za nią pociągnąłem. Od razu odskoczyłem, na wszelki wypadek, gdyby tamten chciał mnie zaatakować, ale moje obawy okazały się bezpodstawne. Stał przy oknie i w ogóle się nie poruszał. Miał na sobie garnitur, koszulę i flanelowe spodnie. Wystarczyło jednak popatrzeć na twarz i wiadome było, że to nie człowiek. Nie posiadał oczu, ust, nosa, ani uszu.
Zwykły manekin.
Nie zmniejszyło to jednak moich obaw. Kto i po co wstawił go do mojego mieszkania? Przeszukałem każdy kąt, ale nikogo nie znalazłem. Żadnej innej żywej istoty. Pewnego dnia nawet szczury i karaluchy zniknęły. Tak samo jak ludzie. Zupełnie jakby wyparowali i unieśli się ku niebu, zamieniając w chmury. Od tamtej pory ulice są zupełnie puste, nikt nie spaceruje chodnikami. We wszystkich budynkach panuje zupełna martwota i cisza.
We wszystkich poza jednym.
Obecność manekina wprawiała mnie w dyskomfort. Nie miał oczu, ale odnosiłem wrażenie, że cały czas mnie obserwuje. Powinienem po prostu go wyrzucić, lecz tego nie zrobiłem, bo przypominał człowieka. Czasem coś do niego mówiłem, wyobrażając sobie, że jest żywy, po prostu się nie odzywa, bo nie ma ochoty. W końcu jednak nawet ta namiastka drugiej osoby przestała mi wystarczać. Ileż można słuchać jedynie własnego głosu? W akcie rozpaczy zacząłem okładać go pięściami, a potem kopać, kiedy się przewrócił. Odpuściłem dopiero, gdy zdałem sobie sprawę, że z głowy manekina coś wycieka. Krew.
***
Wybiegam na zewnątrz, zostawiając cały ten bałagan za sobą. Noc zapada tak szybko. Wędruję pustymi ulicami wzdłuż których stoją zaparkowane samochody, ale nikt już do nich nigdy nie wsiądzie.
W pewnym momencie dostrzegam światło w oknie jednego z budynków. Jest słabe, jakby ze świecy, ale to nie ma znaczenia. Zdecydowanie ktoś jest w środku, widać poruszające się ludzkie sylwetki. Od posesji oddziela mnie wysokie ogrodzenie. Gdybym był nieco sprawniejszy fizycznie, może mógłbym się na nie wspiąć. Kiedy krzyczę, żeby tamci mnie wpuścili, światło gaśnie.
Przeszukuję nieczynne sklepy. W jednym z nich znajduję drabinę. Zanoszę ją pod ogrodzenie. Wspinam się. Po kilku minutach jestem już po drugiej stronie. Sprawdzam drzwi, ale okazują się zamknięte. Pukam. Nikt nie odpowiada.
Mam ze sobą młotek. Rozbijam nim szybę w jednym z okien, kawałek po kawałku, aż w końcu dostaję się do środka. Zapalam latarkę i powoli przeszukuję budynek, ale nie znajduję żadnych ludzi. W jednym z pokojów natrafiam na przedmiot przypominający latarnię magiczną. Wydrążone w ażurowej konstrukcji ludzkie sylwetki zdają się poruszać, kiedy przesuwam światło wzdłuż pomieszczenia, ale to tylko cienie, nic więcej. Ktoś jednak musiał zapalić świecę, która znajduje się wewnątrz latarni. Na pewno nie zgasła sama z siebie.
W końcu zauważam, że przy oknie z drugiej strony ktoś stoi. Skrywa się za zasłoną.
– Halo? Ha…
Przeczucie mówi mi, że to kolejny manekin.
Wycofuję się, nawet tego nie sprawdzając. Planuję jak najszybciej wrócić na ulicę, ale po opuszczeniu budynku odkrywam, że przecież drabina została z drugiej strony, a ogrodzenie jest zbyt wysokie, żeby na nie się wspiąć. Obchodzę cały dom dookoła, próbując znaleźć wyjście, ale nigdzie nie ma żadnej bramy. Jak mieszkańcy wydostawali się poza teren posesji? Odgrodzili się od reszty świata i pomarli w czeluściach swojej rezydencji?
W pewnym momencie słyszę jak coś upada z drugiej strony. Biegnę, by sprawdzić, co się stało. Okazuje się, że to pozostawiona przeze mnie drabina leży na ziemi. Ktoś ją przerzucił. Nie namyślając się długo podkładam ją pod ogrodzenie i przechodzę na drugą stronę. Nigdzie nie widać śladu mojego wybawcy. Rozpłynął się w mroku nocy. Czy to on zapalił świecę w latarni magicznej? Czy w tym mieście jest druga żywa osoba? Nieważne jak wygląda i jak dobrze się ukrywa, muszę za wszelką cenę ją odnaleźć. Nikogo jednak nie znajduję, choć jeszcze przez długi czas wędruję ulicami, nawołując nieznajomego.
W końcu poddaję się i wracam do swojego mieszkania. Manekina nie ma na podłodze. Dostrzegam go stojącego przy oknie, za zasłoną. Ktoś tu był i go przestawił? Czy może podniósł się i sam się tam przemieścił? Nie mam zamiaru nad tym się zastanawiać. Muszę się go pozbyć.
Chwytam manekina pod pachy i wyciągam z mieszkania, potem po schodach i na zewnątrz. Waży naprawdę sporo, jakby w środku ukrył się człowiek. Odrzucam tę myśl, nie mając ochoty nawet tego sprawdzać. Niedaleko znajduje się duży kontener na śmieci. Wrzucam tam manekina, choć nie bez trudności. Najważniejsze, że już nie będzie mnie więcej niepokoił.
Wracam do mieszkania i odkrywam, że ktoś wciąż stoi za zasłoną.