Uśmiechnięta ludzka głowa lewitowała na czele holograficznej parady. Zmieniała kolory z czerwonego na żółty, aż technicy świetlni wybrali pomarańczowy. Wielkie szkielety i wielkie duchy szły do rytmu dudniącej muzyki, a za nimi poprzebierani ludzie. Śmiechy i wiwaty wypełniły uliczkę Tech Duinn.
– Słuchasz mnie, człowieku? Dwa za dwanaście.
– Dwa?
– Jesteś jakimś złomem, czy co? – Chłopak wskazał na swoją kurtkę z napisem „FROSEN”.
– Nie chcę sorbetu, dziękuję.
– To frosé, puszko zmielonych gadzich móżdżków. Z syntetycznym truskawkowym syropem!
– Jesteśmy na festynie historycznym. Miasto promuje historię i ludową sztukę. To dziedzictwo kulturowe, wszystko ręcznie robione. Ma pan pozwolenie, by sprzedawać tutaj syntetyki?
Zgarbiony chłopak zgarbił się jeszcze bardziej, aż jego zez dopatrzył się naszywki. Cofnął się o krok i potknął o parującą studzienkę.
– K. Isz. Straż miejska. Oj. Serdecznie przepraszam. Ja nie sprzedaję, wie pan. To tylko próbki. Trzeba jakoś rozkręcić interes, ha!
Isz roześmiał się z uprzejmości, po czym wypisał mandat za nieobyczajność. Pominął resztę wykroczeń – był w festiwalowym nastroju.
Jeśli chodziło o obyczaje, ludzie z przeszłości mieli słabość do makabry. Gdy nadchodziła jesień, najwięcej wolnego czasu poświęcali zmarłym. Według wierzeń, potrafili przyzywać ich duchy, częściej z powodu własnych korzyści, niż w szczerej trosce. Ta fascynacja zaświatami zawsze była żywa w Askororze, nim neogalowie wydobyli podwodne miasto z dna oceanu i ustanowili nową epokę. Dało się pogodzić tradycje z nowoczesnością. Z minionej ery wyniesiono pewne nauki, ale zmiany objęły głównie układ oddechowy i rozrodczy, nie stare wierzenia. Ludzie od zawsze trzymali się tego, co znali ich przodkowie. To przynosiło komfort. Wielu przestrzegało starego kalendarza, a neogalowie nawet rozdzielali pory roku, choć w Askororze nie miały one żadnego znaczenia.
Coroczny festiwal imitował starą „jesień”, dostosowaną do gustów nowego pokolenia. Wśród zabawy przemycano trochę polityki i nie tylko. Na pierwszy plan wybijały się reklamy askororskich trunków oraz oferty pracy w koncernach, które je produkowały. Kobiety robiły wieńce z kwiatów, mężczyźni próbowali przekąsek ze zwierzęcą krwią, dzieci biegały z latarenkami i białymi czaszkami namalowanymi na buziach. Były balony i neony. Isz był zrelaksowany. Czuł się przyjemnie pijany, chociaż odmówił alkoholu – nawet specjału zachwalanego jako „wino komety 1811”, który dla „pana detektywa konsultanta” kosztował wyłącznie jedną pensję. Żaden rak nie rósł tak dorodnie, jak oszustwo finansowe na naiwnych ludziach. Sprzedawano ciasteczka w kształcie żołędzia po trzykroć zwykłego ciasteczka, wyłącznie dlatego, iż było w kształcie żołędzia.
Malutki kram stał na uboczu. Niknął w blasku neonów większych od siebie.
– Mam licencję, władzo.
– Słucham?
– Tu jestem, na dole.
Neogalijka ledwo sięgała kontuaru; by wyjrzeć, musiała podeprzeć się błoniastymi dłońmi. Wątrobiane cętki na jej skórze były zielononiebieskie, a oczy krótkowidza mrużyły trzecią powiekę. W cieniu zawoalowanego wnętrza stało kadzidło.
– Organizmy czy syntetyki? – zapytał Kaz, węsząc.
– Ciężko powiedzieć.
– Nie wie pani, tak? Pewnie pomysł wnuczka, jakiś startup? Ale skoro wynajmuje miejsce legalnie…
– Sugerujesz, chłopcze, że jestem stara, i nie mogę prowadzić własnej działalności?
Nie było dobrej odpowiedzi na to pytanie. Isz pochylił się nad wyłożonym towarem – prostokątami w różnych kolorach.
– Co to?
– Papier. Nie jest toksyczny. Pogładź grzbietem dłoni, to przyjemne uczucie. Nie zatnij się. Krwawisz normalnie czy płynem chłodzącym?
Zignorował pytanie.
– Co się z nim robi?
– Robiło, masz na myśli? Nie jestem pewna. Słyszałam, że pieniądze, ale ludzie używali go raczej do dekoracji. Może na ściany, jako wystój wnętrza? Albo dla rozrywki.
– Dla rozrywki? – podjął Isz. Ujął kawałek papieru pod neony parady. – Co niby można…
– Porwał pan. Trzeba zgiąć symetrycznie, o tak.
– Och. Przepraszam. – Nie spodziewał się, że jest tak nietrwały. – Ile…
– Nic. To za darmo, te wszystkie próbki. Jaki jest pana ulubiony kolor?
Isz pomyślał o paradzie i wielkiej głowie.
– Pomarańczowy.
– Proszę. – Gdy starsza kobieta się uśmiechnęła, ubyło jej lat. Błoniasta dłoń z gracją podała gruby stos papieru w kolorze curry. – Sprzedaję to w „blokach”. Rozłóż sobie po służbie i uważnie się przyjrzyj. Może sam wpadniesz na pomysł, co zrobić sobie z papieru.
– Jest pani podejrzanie hojna. Czym sobie zasłużyłem?
– Ten galik, którego spisałeś. Mój wnuk. Jest chory, ma tylko dwa płuca. Zbieramy na przeszczep. Cofnie mu pan mandat?
*
Kaz przyłożył papier do ściany i odsunął się, żeby podziwiać dekorację.
Kartka zatrzepotała i spadła smętnie na podłogę. Nic dziwnego, że ludzie przestali to robić.
Zapalił i roztarł oczy. Dym koił nerwy, dopóki Isz nie dostrzegł go pod swoimi butami. Ogień płonął na pomarańczowo, powstały z popiołu i rozsypanych kartek. Spanikowany Kaz zalał wodą papier i buty. Miał wrażenie, że odkrył zastosowanie dla materiału z przeszłości. Podpałka.
Z bloku przetrwało parę pogiętych kartek. Iszowi zajęło chwilę, żeby je wyprostować. Złożył wzdłuż, zagiął rogi. Obejrzał ze wszystkich stron: papier wydał mu się zagadką logiczną do rozwiązania, jak kostka Rubika. Po paru próbach się znudził. Zostawił kartki do wyschnięcia i położył się spać.
Obudziło go łomotanie: w drzwi oraz przysadkę mózgową neurosieci, do której dobijało się przychodzące połączenie.
– Isz, jest wezwanie, jedziemy! Jestem pod drzwiami. Potrzebuję minimum twojej prawej ręki do odpalenia silnika!
Kaz ubrał się i wręczył Spiwetowi kluczyki. Partner zmiany uniósł ciemne okulary.
– Co to jest?
Isz zdał sobie sprawę, że trzyma w ręce małą pomarańczową figurkę. Był tak samo zdumiony jak Spiwet. Przypominała pomarańczową głowę z parady, ale dziesięciokrotnie mniejszą.
– To papier. – Schował do kieszeni. – Mam z tego festynu.
– Wali ci na przysadkę, co? – Partner zmiany klepnął go pocieszająco w plecy, po czym założył okulary. – Chodźmy, złomku.
*
Brama Ferum prowadziła prosto do serca neogalijskiego imperium. Nocą błyszczało zielononiebieskim odcieniem, szumiało od wody przepływającej rurami. Neogalowie mieli słabość do podgrzewanej wody. Przypominali płazy – zarówno wyglądem, jak i stereotypowym śliskim zachowaniem. Byli też właścicielami największego koncernu alkoholowego w mieście.
Brama Ferum nie przepuszczała byle kogo, lecz ciężarówka Pur-Y-Fire Koncernu Nekronet miała wszystkie wymagane licencje. Była niezbędna na każdym miejscu zbrodni: tam, gdzie się pojawiała, doszło do wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Napędzana paliwem z palonych na bieżąco odpadów, łączyła funkcje śmieciarki i kostnicy.
Spiwet ziewnął, posmarował nos mentolem i wysiadł w deszcz z wężem ciśnieniowym. Kaz stłumił drżenie dłoni i ruszył za nim.
Patologowie dawno skończyli. Gdy Spiwet obficie polewał chodnik dezynfekującą pianą, Kaz zaniósł do pieca trzy duże worki śmieci. Jednak kiedy przyszło do zapakowania i wyniesienia ciała, nogi odmówiły Iszowi posłuszeństwa.
Młody neogal w garniturze został potraktowany impulsem rozrywającym wnętrzności, ale Kaza nie obrzydzała ilość krwi. Mózgowa papka wymieszała się z pianą, nieczystości znikały w paszczy mlaszczącego w zadowoleniu Pur-Y-Fire’a. W studzience kanalizacyjnej zatrzymał się mały przedmiot – przemoczony, ale wciąż jaskrawo pomarańczowy.
Papierowa główka.
Spiwet obraził się, że musiał dokończyć robotę sam. Isz powiedział, że musi się wyrzygać, a gdy się oddalił, wyjął z kieszeni swoją figurkę.
Papierowa główka była identyczna. Prawie wypadła mu z dłoni, kiedy usłyszał krzyk:
– Isz! Chodź się resetować, chcę już jechać do domu!
*
Sytuacja powtarzała się przez jedenaście miesięcy. Zginęło jedenastu neogalów. Za każdym razem, przy ciele zostawiono figurkę z papieru.
*
Wyszedł z wanny na ciemnozielone kafelki i spojrzał na swoje odbicie w zaparowanym lustrze. Rudowłose i blade jak zawsze. Odpaliło papierosa za pomocą wszczepu w kciuku i paliło, aż cały popiół spadł do umywalki, a lustro odparowało.
Isz sięgnął po ręcznik, ale na sznurku do prania wisiał papier. Jakimś cudem pozostał suchy w neogalijskim mieście.
Zginanie papieru było dobrą rozrywką dla zaspanego mózgu. Dwanaście razy i Kaz trzymał w dłoni okrągłą papierową figurkę. Pastą do butów narysował wyszczerzone kły i rozgniewane oczy. Zrobił do figurki groźną minę, po czym wrzucił do umywalki. Miał ich mnóstwo – rutyna pomagała na mdłości.
Pomogła też wszywka na ubraniu. K. Isz założył mundur, opanował paranoję i wyszedł na odprawę.
Frustracja w neogalijskim imperium była bliska przerwania tamy. Askorora miała stracić wszelkie dotacje, jeśli władze nie powstrzymają morderstw na neogalach. Paranoja przechadzała się swobodnie dusznymi korytarzami komisariatu. Przedstawiciele Nowej Galii przyjechali rano. Mieli twarze pozbawione wyrazu, brwi i rumieńców, a ich długie ortalionowe płaszcze i eleganckie kapelusze jasno dawały do zrozumienia, że ci dwaj wysocy panowie są tu tylko dla formalności – czekają na zakończenie odprawy, żeby wziąć kogoś pod rękę i wyprowadzić z budynku raz na zawsze.
Komendant nie wyściubiał nosa z gabinetu. Nie nadzorował spotkania, więc Isz został do samego końca. Podniósł rękę, by zadać pytanie.
– Kazian Isz, utylizacja. Co z papierem?
– Co?
W korytarzu przed salą odpraw puszczano z głośnika retro jazz, by stłumić bulgoczący akcent neogadów dyskutujących za drzwiami.
– Co z figurkami, które zostawia morderca?
– Pytałeś już o to, Isz! Jesteś z utylizacji i nie wiesz, co robić ze śmieciami? Weź się w garść!
– Ja… już pytałem?
– O, Kaz. – Spiwet właśnie wychodził. – Chodź się przewietrzyć. Na deszczu lepiej się oddycha.
Wziął go pod rękę i wyprowadził z budynku Kontroli Askororskiej.
– Ty coś bierzesz? – zagaił, oferując papierosa. – Kupiłeś jakieś prochy na tym festynie, co nie?
Wspomnienie festynu zniknęło gdzieś w zakamarkach neurosieci, gdzie nadpisywała się pamięć krótkotrwała. Pozostały rozmyte kolory i intensywne uczucie ciepła, jakby Kaz napił się czegoś rozgrzewającego. Zawsze po resecie widział wyraźniej kolory i czuł ich temperaturę, ale nigdy nie był tak rozkojarzony. Był natomiast pewien, że…
– Niczego nie biorę, stary. Tylko… nawet nie wiem, ile razy już wyjeżdżaliśmy czyścić. Pamiętam te pomarańczowe figurki. Są z papieru, wiesz, Spiwet? Można złożyć z niego różne kształty, ale jest taka ludzka główka… Mogę ci pokazać. Trzeba zagiąć…
…dwanaście razy.
Spiwet był myślami gdzie indziej.
– To słuchaj, nie chciałbyś może kupić prochów ode mnie?
*
Pozbawiona dekoracji uliczka Tech Duinn przypominała koryto wyschniętej rzeki. Wypełniały ją dostawczaki neogalijskich koncernów alkoholowych. Holograficzne symbole rozmywały się w oczach Kaza, jakby natłok informacji przeciążał jego rozregulowany implant. Nic dziwnego – neurosieć potrzebowała resetu. Isz odraczał aktualizację już parę dni. Czuł się lekko pijany, idąc w deszczu.
Zamiast stoiska z papierem, na końcu ulicy stał kopiec kamieni. Ułożony z mokrych gruzów, przypominał wejście do małego kamiennego domku. Ze środka dochodziło buczenie albo muzyka.
Oznaczenia wskazywały, że wejście prowadzi do kanałów. Te askororskie sięgały jeszcze ery zanurzonej i ciągnęły się przez większą część kontynentu. Bez restartu neurosieci Kaz miał dostęp tylko do mapy miasta, a nie mógł ryzykować, że znowu o wszystkim zapomni. Jednak droga okazała się prosta. Prowadziła do ogromnego kolektora: leżały tu przykryte brezentami posągi, zniekształcone leżeniem w wodzie. Jedyny względnie cały był wykonany z bloku matowego złota, a czubkiem ukoronowanej głowy sięgał sklepienia.
Wyciosany na piedestale skrót myślowy nie mówił wiele neurosieci Kaza.
ᚉᚏᚑᚋ ᚇᚒᚁᚆ
Ludzie mieli sentyment do rzeczy z przeszłości. Niekiedy przechowywali je w magazynach, jak rekwizyty zamkniętej muzealnej wystawy, zamiast spopielić w bezdennym żołądku PYFire’a. Instynkt Kaza podpowiadał, że był to błąd. Kanały nie były normalnym miejscem na magazyn.
Postać kuliła się pośród rozrzuconych kartek, wygięte ciało nadawało jej wygląd ropuchy. Długie białe włosy migotały, błoniaste dłonie metodycznie składały papier. Gdy się odwróciła, była piękna – wcale nie przypominała starej neogadzicy z festynu, lecz Isz natychmiast ją rozpoznał.
– Ma pani licencję na prowadzenie działalności w kanałach askororskich? – zapytał.
Kobieta zachichotała. Śmiech objawił się piskiem w głowie Kaza.
– Odkryłem, co robi się z papieru – podjął. – Służyły pani do oznaczenia morderstw.
Kobieta skończyła składać papier. Dwunastogłowa żółta kreatura stanęła na własnych szpiczastych nogach pod obliczem posągu.
– Skąd wiesz, że to nie ty? Może po prostu nie pamiętasz, że zabiłeś tych ludzi?
Pytanie zbiło Kaza z tropu, choć przecież…
– Nie mam takich uprawnień. A papier dostałem od pani. Koloru…
– …pomarańczowego. Ben síde zawsze miały w ogrodzie wielkie pomarańczowe dynie, by na Sauin strzec dom przed złymi duchami. Nim świat się zanurzył, po czym wynurzył odmieniony. Ludzie zapomnieli o starym porządku. Dwanaście słońc dostatku, poprzedzone dwunastoma okrwawionymi głowami. Powinny być zakopane w ziemi, ale kanały też się nadadzą. Papier to tylko dekoracja.
– Rozumiem. Do rytuału potrzebujesz dwunastu. Zwiodłaś mnie tu, żebym był ostatni.
– Nie schlebiaj sobie, skarbie. Na co mi twój płyn chłodzący? Tylko ludzka krew może przebudzić Cromma Crúaicha.
Wskazała na posąg. Kolory nabrały intensywności, kiedy Kaz spojrzał na złoty kloc o ludzkiej twarzy. U jego stóp spoczywało ciało: neogal leżał na brzuchu, a dwa wyjęte płuca przysłaniały logo FROSEN na rozerwanej kurtce. Nekronet domagał się wysłania powiadomienia o wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ale bez restartu sieć była nieaktywna.
Technik dekontaminacyjny musiał utylizować wszelkie zagrożenie na miejscu zbrodni. Był od czyszczenia. System nie zablokował Kazowi dostępu do broni – nie zakwalifikował białowłosej postaci do ludzi.
Isz żałował Askorory. Gdyby jej technicy mieli wyższe uprawnienia, mogliby szybciej tropić i likwidować skażenie. Mogliby mieć pewność, czy są skażeni jakąś wrogą ideologią. Ryzyko było za duże, tanie wszczepy łatwo ulegały infekcji. Kaz miał tylko nadzieję, że jego ciało zostanie rzucone na pożarcie Pur-Y-Fire’owi.
Na szczęście, papier z przeszłości był tak łatwopalny jak jej bogowie. Era wynurzona była bardziej zaawansowana technologicznie.
Isz strzelił w kobietę, podszedł, wypalił wszystkie pociski prócz ostatniego, a nim system odciął mu władzę w palcach, przyłożył lufę do wszczepu i opróżnił magazynek.
*
Coroczny festiwal jesieni przyciągnął tłumy z każdej neorasy. Askorora huczała z podniecenia, szkoły i zakłady przybyły zobaczyć neogalijskie przedstawienie. Miał pojawić się wielki posąg, odkryty w kanałach podczas prac archeologicznych. Gdy nadchodził, złoty kolor wypełniał uliczkę Tech Duinn.
Isz roztarł bok głowy. Dawno nie czuł się tak odprężony. Skończył papierosa i poszedł na paradę.