- Opowiadanie: Pipboy79 - Impact World 2066 - Początek
Impact World 2066 - Początek
Przedstawiam poniżej krótkie opowiadanie z mojego autorskiego uniwersum jakie nazwałem "Impact World 2066". Rezultat sesji forumowej (PBF). Scenka napisana ok czerwca 2022. Jest to uniwersum w klimatach postapo. Jakie dzieje się w okolicach Glasgow, w 2066 roku około dekadę po zniszczeniu ludzkiej cywilizacji przez uderzenie asteroidu połączonego z naspodziewanie silną burzą słoneczną. Opowiadanie to taki wstęp do tego uniwersum i "dla złapania klimatu" pisana pod sesję RPG rozegraną na forum. Opisuje jak doszło do katastrofy i jak wygląda obecna sytuacja w miejscu startu opowieści. Opowiadanie ma ok 23 000 znaków.
(2024.10.06: tekst edytowany do sugestii Regulatorzy i Tarniny)
Świat jaki znaliśmy skończył się dekadę temu. Ale kiedy dokładnie to sprawa do dziś sporna. Raczej panuje zgoda, że w 2056. Ale czynnik jaki ostatecznie przeważył szalę nadal jest trudny do zdefiniowania. Dlatego chyba każdy jest zwolennikiem jakiejś teorii na ten temat. Jedni mówią, że to Nemesis zwany też czasem Nibiru. Inni, że gigantyczna burza słoneczna. Jeszcze inni, że nie tyle samo uderzenie prawie dwukilometrowej asteroidy, co konsekwencje o globalnym zasięgu. Jeszcze inni, że dopiero szarańcza przeważyła szalę a tak to byśmy się jakoś z tego mimo wszystko wygrzebali. Trudno powiedzieć. Może każda z tych teorii jest właściwa a może nie. Pewne jest, że każdy z tych czynników dorzucił swoją dolę kamieni do lawiny, która zwaliła się na Ziemię i ludzką cywilizację przetrącając jej kręgosłup.
Jedni zapowiedź katastrofy widzą jeszcze w XIX wieku. W wielkiej burzy magnetycznej na Słońcu spowodowanej gigantycznym koronalnym wyrzutem masy. Tak zwana Burza Magnetyczna z 1859. Trwała przez prawie tydzień na przełomie sierpnia i września. Zorze były widoczne nawet pod koniec lata i to w tropikach a linie telegrafów tak się naładowały energią, że można zdarzało się ich używać bez podłączenia do sieci elektrycznej a nadmiar energii potrafił zapalić papier, na którym wystukiwały swoje kropki i kreski. Aż do połowy XXI wieku prawie równo dwieście lat później to była najsilniejsza zarejestrowana burza magnetyczna. Zdarzyło się to zanim era elektryczności na dobre zastąpiła erę pary i zanim ktokolwiek pomyślał o lampach próżniowych, tranzystorach czy czipach. Potem zdarzały się mniejsze burze słoneczne ale nie o aż takim natężeniu. Jednak im bardziej ludzka cywilizacja była nasycona techniką tym bardziej była podatna na solarne zakłócenia elektromagnetyczne. Ale szkody były raczej miejscowe. Kazały jednak myśleć o tym co by się stało gdyby sytuacja z połowy XIX wieku się powtórzyła. Ale obecnie to i tak prehistoria tego co się stało dekadę temu.
Tak naprawdę to się zaczęło w listopadzie pięćdziesiątego piątego. Wówczas odkryto całkiem sporą asteroidę zbliżającą się od południowych biegunów Słońca i jego planetarnych satelitów. Dość nietypowy kierunek i przybysz miał szansę być gościem spoza Układu Słonecznego. Niemniej w listopadzie to była raczej ciekawostka astronomiczna jaką poza astronomami i fanami kosmosu mało kto się interesował. Takie kosmiczne spotkania zdarzały się i wcześniej.
Jednak już dwa tygodnie później, na początku grudnia, astronomowie nadali zbliżającemu się gościowi kod żółty w skali Torino. Czyli taki obiekt jaki teoretycznie na tyle mógł przelatywać blisko Ziemi, że możliwa była kolizja z nią. Obiekt oszacowano na półtorej do dwóch kilometrów średnicy w dłuższym boku więc do tego który zakończył epokę dinozaurów i miał dziesięć kilometrów średnicy sporo mu brakowało no ale nadal efekt zderzenia mógł być katastrofalny. Astronomowie wzięli to sobie do serca i zaprzęgli komputery, teleskopy i symulatory aby doprecyzować potencjalną orbitę obiektu i szanse zderzenia z rodzimą planetą.
Mimo wszystko w grudniu i styczniu wciąż była to tylko ciekawostka. Wtedy nikt pewnie nie spodziewał się, że święta z przełomu 2055/56 to ostatnie świętami w starym stylu. I kolejne będą już kompletnie inne. A i świętujących będzie o wiele mniej. Wtedy jeszcze ludzie składali sobie życzenia zdrowia, lepszego szefa, pracy, znalezienia wreszcie dziewczyny lub chłopaka czy mnóstwa innych życzeń jakimi obdarowywano się co roku.
Jednak gdy Nowy Rok minął, gdy styczeń dobiegał końca opinię publiczną coraz częściej obiegał temat zbliżającej się asteroidy. Kolejne wypowiedzi profesorów, astronomów z szacownych uniwersytetów robiły się coraz bardziej niepokojące. Aż na początku lutego NASA wydała oficjalne oświadczenie, że asteroida “awansowała” do pomarańczowego w skali Torino. To już zaczynało się robić poważnie. Dawno żaden kosmiczny obiekt, zwłaszcza tak duży, nawet nie zbliżył się do tego miejsca w skali. Było już pewne, że kosmiczny wędrowiec przeleci niepokojąco blisko naszej planety. Albo w nią uderzy. Wtedy zaczęto go nazywać tak jak znany jest do dzisiaj. Nemesis albo Nibiru.
Grobowym milczeniem przyjęto wiadomość z trzeciego marca 2056. Wszyscy którzy przeżyli do dzisiaj pewnie pamiętają to bardzo dobrze. Coś robili, skądś wracali, byli gdzieś umówieni i wtedy na całym świecie, przerwano wszelkie programy, w telewizorach i na telebimach, w smartfonach i tabletach pojawiła się poważna twarz szefa NASA. Chyba wszyscy już w tym momencie wiedzieli, że nie ma dla nich dobrych wiadomości. Potem nazwano to “czerwonym dniem” lub “czerwonym ogłoszeniem”. Wciąż były pewne szanse, że asteroida o włos minie Ziemię. Ale trzeba było przygotować się “na najgorszą ewentualność”. Wszystko miało się okazać dziewiętnastego marca. W wiosenną równonoc. Albo Nemesis minie Ziemię i poleci dalej albo…
No jak dzisiaj wiadomo nie ominął. Spadł na Ziemię trafiając w południowy Pacyfik, niedaleko zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej właśnie dziewiętnastego marca. Prawie dwukilometrowy ziemniak wparował w atmosferę naszej planety. Błyskawicznie rozdzierał jej coraz gęstsze warstwy rozgrzewając się przy tym i świecąc. Ciągnął za sobą słup dymu i leciał ku swojemu przeznaczeniu. Dzięki dronom i satelitom cały świat mógł oglądać ten straszny ale i fascynujący spektakl. Wielokrotnie przekraczając prędkość dźwięku Nemesis trzasnął w Pacyfik błyskawicznie odparowując siebie, wodę i skorupę ziemską w miejscu uderzenia. Potężny “grzyb” wody i dymu wzbijał się i wzbijał. Ale szybsze była fala uderzeniowa która zmiotła wszystkie latające drony na całe dziesiątki kilometrów od uderzenia. Niewiele wolniejsze były fale sejsmiczne które pomknęły w dal i potem kilkukrotnie okrążyły glob co zarejestrowały sejsmografy na całym świecie.
Po tym jak rozbudzeni bogowie ziemi i powietrza dali o sobie znać przyszła kolej na bogów wody. Tsunami które pomknęło w pierwszej kolejności ku zachodniemu wybrzeżu Chile nie było zbyt widoczne. Póki było na otwartym oceanie. Ale satelity i czujniki które zdołały zmierzyć jej siłę podawały prędkość prawie tysiąc kilometrów na godzinę i niespotykaną wcześniej energię. Gdyby wcześniej nie ewakuowano tamtych wybrzeży przenosząc do ostatniej chwili kogo się da za Andy straty w ludziach byłyby ogromne. A tak gdy utopiona w oceanie fala zyskała nagle podstawę w postaci szelfu rosła i rosła. Roztrzaskała się dopiero na sile potężniejszej od niej czyli na ścianie, którą tworzyły Andy. Zdarła jednak wszystko, łącznie z glebą do wysokości kilkuset metrów. Żaden port, żaden budynek, żadne miasto, drzewo, las czy stworzenie nie przetrwało tak niszczycielskiego gniewu oceanu.
A to był dopiero początek. Chociaż sama asteroida uległa dezintegracji w momencie uderzenia to odparowała wraz okolicznym oceanem i skorupą z jego dna do stratosfery albo i na orbitę. Żadna ludzka bomba atomowa nie mogła się równać z taką energią uderzenia jaką sprezentował ludziom kosmiczny gość. Te większe fragmenty asteroidy czy skorupy ziemskiej spadały ku powierzchni globu prawie od razu, w ciągu minut, kwadransów i godzin. Ale im mniejsze tym dłużej trwały w zawieszeniu w wyższych warstwach atmosfery albo już na pograniczu kosmosu. Grawitacja prędzej czy później wzywała je z powrotem. I tak przez kolejne godziny, dnie i tygodnie bombardowały Ziemię z orbity. Tym razem już na dowolny punkt na całym globie. Nie było bezpiecznego miejsca. W każdej chwili czarne lub czerwone niebo mogła przeciąć kolejna rozżarzona smuga. Te mniejsze spalały się w atmosferze całkowicie te większe docierały na powierzchnię bombardując ją ponownie.
To wywoływało liczne pożary. Rozgrzane do białości fragmenty skały zapalały wszystko co tylko mogły równie dobrze jak biały fosfor. Kolejne tygodnie marca, kwietnia i maja to walka z ciągłymi pożarami. Wszystko co tylko mogło płonęło. Miasta, stepy, wioski, pola uprawne, dżungle, tajga, makie. Nie było bezpiecznego miejsca. A tam gdzie wybuchał pożar którego nie udawało się opanować to roznosił się on po okolicy. Miasta, zwłaszcza opuszczone przez ludzi i uznane za stracone spłonęły całkowicie. Do dziś pewnie stoją i straszą wypalonymi kikutami.
Smog i sadza z tych późnowiosennych miesięcy pięćdziesiątego szóstego to był stały widok na całym świecie. Każdy kto przeżył to i wciąż żyje pewnie do końca życia zapamięta ciągłą walkę z kolejnymi pożarami albo ucieczkę przed nimi gdy już nie było szans ich opanować. Powtórzyła się groza burz ogniowych w wielkich miastach nie spotykanymi od czasów dywanowych nalotów bombami zapalającymi z czasów drugiej wojny światowej. Gdy w kanionach ulic powstał gigantyczny cug, zasysający cały tlen i podsycając płomienie jakich już nie dawało się ugasić. Woda w hydrantach i wodociągach zmieniała się w parę i potrafiła wysadzić te rury i zawory, które ją więziły. Wszyscy pamiętają ten wieczny kaszel, walkę o oddech, jak bezcenna była maska tlenowa i butla z tym życiodajnym gazem.
Dopiero w czerwcu, trzy miesiące po nokaucie który ludzkiej cywilizacji sprawił Nibiru większość z tego co miała spaść z nieba czy orbity już spadła. Nadal się zdarzało, że tam czy tu grzmotnął jakiś kamień ale coraz rzadziej. Większość pożarów już się wypaliła. Prawdopodobnie. Nawet jeśli spadł tam jakiś meteor, to już nie miało tam się co palić. Za to niebo zrobiło się czarne. Rośliny i miasta spłonęły w tej całopalnej ofierze ale wciąż unosiły się w atmosferze jako sadza i z powierzchni były widoczne jako prawie zawsze czarne chmury, przez które prawie nigdy nie było widać Słońca. To był pierwszy rok bez lata. I bez żniw. Nie było za bardzo co ani skąd ani komu zbierać. Pola uprawne, te tak wydajne monokultury obsługiwane przez nowoczesne traktory, kombajny i maszyny rolnicze były w większości wypalonym pustkowiem zasnutym czarną lub czerwoną mgłą. Farmerzy albo zginęli albo uciekli szukając schronienia i najwyżej mając nadzieję “kiedyś” wrócić do swoich farm i pól. A bez żniw i farmerów nie było corocznego zastrzyku świeżej żywności przerabianej i pakowanej w te modne, bezpieczne, antyalergiczne i ekologiczne produkty po które tak chętnie sięgały dłonie klientów w sklepach.
To było pierwsze pełne spustoszeń lato, kiedy wypaliła się już większość pożarów. Ale ludzkość walcząca o przetrwanie z kataklizmem który mniej lub bardziej rozlał się po całej planecie przegapiła kolejnego przeciwnika. A może po prostu już i tak nie dało się nic poradzić. W początku kwietnia powtórzyła się sytuacja sprzed dwustu lat. Słońce eksplodowało potężnymi wybuchami koronalnymi które zaowocowały burzą magnetyczną o niespotykanej skali. Zwykle docierała ona do Ziemi w ciągu trzech, czterech ziemskich dób. Ta z 1859-go w trzy czwarte. A ta ostatnia w pół. Efekt dla samych ludzi może nie był zbyt spektakularny. Ale każdy musiał go zauważyć. Jeden z ostatnich momentów wspólnej, globalnej wioski to obraz gdy wszystkie świecące się punkciki działających satelitów, prawie jednocześnie robią się czarne. Tak potężny impuls magnetyczny wysmażył je wszystkie co do jednego. A bez satelitów nie było GPS, komunikacji satelitarnej czy obrazowania aktualnej sytuacji w danym fragmencie globu. Impuls sięgnął także po wszystkie niezabezpieczone komputery, czipy i całą elektronikę. Ten cios ogłuszył i oślepił ludzkość. W ciągu paru sekund została pozbawiona możliwości większości nowoczesnej komunikacji. Zostawało liczyć na klasyczne radio ale dalekosiężna łączność polegająca na odbijaniu się fal od jonosfery też uległa zakłóceniu na całe tygodnie. To był początek izolacji którą mamy do dzisiaj. Tego już nie udało się odbudować. Każda społeczność była coraz bardziej skazana na własne siły a tam gdzie nie było jakiegoś prawie cudem zachowanego starodawnego radia trzeba było komunikować się za pomocą kurierów.
To był kolejny cios. Globalizacja. Coś co tak świetnie sprawdzało się w warunkach wolnego rynku i swobodnej wymiany informacji teraz okazało się kolejnym gwoździem do trumny ludzkiej cywilizacji. Wtedy to, że jakieś surowce, półprodukty czy nawet wyroby gotowe trzeba sprowadzać z innego kraju albo i kontynentu nie było większym problemem. Ot liczyła się kalkulacja kosztów i konkurencyjność ale jak działał internet, telefony, GPS, pływały statki, latały samoloty, jeździły pociągi to to nie było większym problemem. Problemem zaś stało się gdy tego wszystkiego zabrakło. Nagle okazało się, że nie ma krajów samowystarczalnych. Nie mówiąc już o miastach. Każdy potrzebował do wytworzenia produktu czegoś z innego krańca kraju albo kontynentu. Przed katastrofą nawet jak trafił się jakiś huragan, wojna czy tsunami co zagroziło dostawcom zawsze można było poszukać kolejnych. Teraz nie było gdzie. Bez globalnej łączności nawet trudno było się zorientować jak wygląda sytuacja “tam”. A bez dostaw z zewnątrz to i wkrótce z paliwem były kłopoty. Coraz rzadziej korzystano z pojazdów mechanicznych albo lotniczych coraz ściślej reglamentując paliwo. Za to coraz częściej przyszło posługiwać się rowerami, wiosłami albo własnymi nogami. Nawet konie były rzadkością bo przed katastrofą korzystano z nich marginalnie, głównie dla rozrywki albo sportu. A jeszcze mniej kopytnych przetrwało ten kataklizm.
W końcu przyszła zima. Szybciej niż we wcześniejszych latach bo jeszcze śnieg i mróz pojawiły się już jesiennymi miesiącami. Nazwana została “czarną zimą”. Śnieg mieszał się w powietrzu z sadzami spalonego świata i spadał szary, nawet czarny. Nawet nie zawsze był zimny jeśli popiołu było więcej niż właściwego śniegu. Niemniej to właśnie ten czarny śnieg przykrył zdruzgotany i wypalony świat. Przykrył nawet tam gdzie od lat albo i dekad go nie było. W końcu w grudniu znów były święta. Ci, którzy ich dożyli, znaleźli się w zupełnie innym świecie niż zaledwie dwanaście miesięcy wcześniej. Składali sobie też całkiem inne życzenia i mieli całkiem inne plany na nadchodzące dni i tygodnie. Wielu co przetrwało do tych świąt zastanawiało się czy dożyje do wiosny i co ona przyniesie. A nie gdzie pojechać na wakacje w kolejnym sezonie. Dla wielu więc były to najczarniejsze i najbardziej przygnębiające święta w życiu.
Wiosna 2057 faktycznie wreszcie przyszła. Najczęściej natykała się na wpół zamarznięte i wygłodzone resztki ludzkości. Kto i co zrobił aby przeżyć tę pierwszą zimę często do dziś pozostaje tematem tabu. Ale zwykle uznaje się, że kto przetrwał pierwsze dwanaście miesięcy od uderzenia ten dobrze rokował, że poradzi sobie w nowym świecie. Do ludzi już zwykle dotarło, że aby przetrwać muszą poradzić sobie w skali lokalnej. Bo pomoc jakiegoś rządu czy sztabu kryzysowego wydawała się zwykle tylko mrzonką i pobożnym życzeniem. Krajowe czy międzynarodowe organizacje z braku łączności i zasobów zapadły się pod własnym ciężarem. Ludzie więc zaczęli działać na własną rękę i w poszukiwaniu jedzenia zaczęli rozpraszać się na mniejsze grupki i społeczności zdając sobie sprawę, że spustoszony pożarami i popiołem teren ma mocno ograniczone możliwości ich wykarmienia. Z każdym kolejnym rokiem mieli coraz mniej skrupułów, coraz mniej przypominali społeczeństwo konsumpcyjnie jakim byli jeszcze kilka lat wcześniej. Coraz bardziej przypominało grupki plemienne skoncentrowane na własnym przetrwaniu.
Gdzieś wtedy ci co mieli działające radia zorientowali się, że coś jest nie tak z łącznością radiową. Nawet w takiej lokalnej skali za pomocą krótkofalówek, plecakowych radiostacji i tych zamontowanych w pojazdach. Eter trzeszczał bardziej niż powinien. Odkryto, że to za sprawą żelaznego pyłu. Nie wiadomo skąd się właściwie wziął. Może to z asteroidy bo były spekulacje, że to żelazny meteoryt a może był jakiegoś lokalnego pochodzenia. Grunt, że przeszkadzał falom radiowym w pokonywaniu eteru, zwłaszcza gdy występował w formie zawiesiny którą zwykle zwano czerwoną mgłą.
Walka z głodem stała się priorytetem dla ocalałych. Magazyny wielkich marketów albo wojska jakie przetrwały często stawały się obiektem krwawych zmagań lub twardych negocjacji. Jedzenie oznaczało życie. A każdy chciał żyć. Dwa, trzy lata po upadku Nemesis było już pewne, że ludzkości nie da się tak prędko odbudować. Farmy zostały przysypane sadzą i popoiłem, wymrożone przez coraz dłuższe zimy do jakich rośliny i zwierzęta nie były przygotowane, regularnie zlewane przez kwaśne deszcze jakie wnikały w głąb gleby. W tych warunkach farmy i przydomowe ogródki nie były w stanie zapewnić dostaw świeżej żywności. W perspektywie najbliższych lat nie było co liczyć na pozytywne zmiany. Więc każdy worek ryżu czy skrzynia makaronu trzeba było oszczędzać. Niewielkie były szanse na zdobycie nowych zapasów.
Inni próbowali ratować się łowieniem ryb. Bo morza, rzeki i większe jeziora wyszły w miarę bez szwanku z katastrofy. Rybak czy wędkarz znów się stali cennymi członkami społeczności. Przynosili do domu świeże jedzenie. Zgodnie z wojenną tradycją z poprzednich dekad gdzie kto mógł to zakładano ogródki, szklarnie lub jeśli się udało to próbowano uruchomić farmę. Wyniki nie umywały się do tych sprzed katastrofy. Ale jakakolwiek produkcja żywności pozwalała opóźnić zużywanie skromnych zapasów i dawała nadzieję na przetrwanie.
Rok pięćdziesiąty siódmy znów się okazał pochmurnym i wietrznym rokiem bez lata. Wyglądało jakby pochmurna wiosna ciągnęła się aż do pochmurnej jesieni. Czarne chmury pełne sadzy nadal rzadko pozwalały przebić się słońcu. A bez słońca żadna napędzana chlorofilem roślina nie chciała rosnąć. Nie pomagały też kwaśne, trujące deszcze ani warstwa toksycznego popiołu zalegająca na ziemi. Głód i choroby dziesiątkowały ocalałych. Prawie każda rodzina, która przetrwała do dziś ma kogoś kto w tym albo kolejnych latach zmarł z głodu albo osłabienia głodem i jego konsekwencji.
Tam gdzie przetrwali jacyś spece od klimatu, meteorologii czy pokrewnych dziedzin nauki trwały spekulacje ile te ciemne lata mogą potrwać. Tak to właśnie było w bazie Clyde. Wyniki tych badań były różne. Od kilku do kilkunastu lat a nawet do dwóch dekad. Dość powszechnie zgadzano się, że co prawda scenariusz kolejnego zlodowacenia wywołanego zimą nuklearną raczej im nie grozi. Nie w skali globu czy kontynentu. Ale już lokalnie i w perspektywie tych lat czy dekad trzeba się liczyć, że zimy mogą być surowsze a im bliżej biegunów tym śnieg może utrzymywać się coraz dłużej albo i cały rok co by już oznaczało przyrost pokrywy lodowej. Jednak każde takie ognisko naukowców znało zazwyczaj tylko względnie lokalne warunki a bez globalnych danych trudno było to zweryfikować. Widmo tego, że za kilka dekad chłodny trend zapoczątkowany przez zimę impaktową powinien się odwrócić i z każdym kolejnym dziesięcioleciem powinien wracać do tego sprzed katastrofy może w teorii był pocieszający. Ale dla ludzi przygniecionych codzienną walką o przetrwanie brzmiał jak dożywocie w kolonii karnej.
Kilka następnych lat pozwoliło ustabilizować sytuację. Nie wiadomo ile lokalnych społeczności nie przetrwało tej strasznej pierwszej dekady. Dziś można się natknąć na ich pozostałości. Łatwiej było przetrwać tym szczęśliwcom skupionym wokół dawnych schronów, centrów kryzysowych, magazynów żywnościowych, elektrowni albo baz wojskowych. Jednym z takich okruchów cywilizacji jaki dotrwał do dzisiaj jest szkocka baza Royal Navy w Clyde niedaleko Glasgow. W porównaniu do okolicy to udało im się przetrwać w miarę komfortowych warunkach te pierwsze lata po upadku Nemesis. Jednak w 2060 ich patrole wysyłane poza bazę spotkały się z czymś nowym. Wtedy pierwszy raz spotkali się z “Czynnikiem Lotus”. Być może inni w innych obozach, miastach czy nomadzi natrafili na niego wcześniej ale z Clyde zmierzyli się z tym po raz pierwszy właśnie wtedy.
Pewnie każdy w bazie słyszał jakąś wersję tej historii, która zwykle zaczynała się od “Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny”. Podobno tak swojemu porucznikowi zameldował snajper, wystawiony na czujce gdy pierwszy raz w lunecie karabinu dostrzegł “dziwny kontakt”. Teraz gdy wiadomo, że mieli wówczas kontakt z wczesnym stadium szarańczaków jakich trudno odróżnić od nie zarażonych ludzi to wydaje się to fascynujące i emocjonujące. Kolejne pokolenia dzieci i młodzieży wychowują się na tej epickiej walce drugiego plutonu z pierwszymi szarańczakami jakich spotkali. Zwłaszcza, że była to zwycięska dla nich walka ale bardzo krwawa. Nie wszystkim udało się przeżyć. Jednak śledztwo prokuratury wojskowej i zlecone przez nią badania pozwoliły odkryć nieznany czynnik w tkance zabitych przez komandosów cywilów jaki z czasem nazwano “Czynnikiem Lotus”. Dziś jest to część ponurej rzeczywistości szkockiej bazy ale wówczas była to nowość jaka zaskoczyła i przeraziła wszystkich.
Czym była a właściwie jest szarańcza to nadal trwają różne dyskusje, pojawiają się nowe opinie i teorie. Może to wirus, grzyb, bakteria albo jeszcze co innego. Może to coś co zmutowało pod wpływem promieni UV i twardego promieniowania walącego z kosmosu po tym jak warstwa ozonowa też mocno oberwała podczas burzy magnetycznej z pięćdziesiątego szóstego. Może to nawet jakiś tajny eksperyment z jakaś superbronią. Albo kosmiczni goście którzy przylecieli na Nemesis i rozsiali się podczas spadania w atmosferze nim ten odparował przy uderzeniu. Właściwie to żadna z tych teorii nie zdobyła sobie przewagi nad innymi. Grunt, że “to coś” mutowało żywe organizmy. Zmieniało je w specyficzny sposób. Upodabniając zakażony organizm do jakichś owadów czy skorupiaków. Zwykle objawiało się to nowymi stawami, żuwaczkami, dodatkowymi kończynami i specyficznym sposobem poruszania się jaki właśnie rzucił się najbardziej tamtemu snajperowi co zameldował “dziwny kontakt” nawet jak jeszcze nie wiedział na co właściwie patrzy.
Potem było tego więcej. Właściwie to wydaje się, że z każdym rokiem tych szarańczaków jest więcej. Co najstraszniejsze ludzie też nie są odporni na te mutacje. I właśnie te dziwne hybrydy jakie powstały z ludzi uznawane są zazwyczaj za najniebezpieczniejsze i najbardziej odrażające dla pozostałych przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Myśl, że nieznany czynnik może cię przemienić w coś tak karykaturalnego i zwierzęcego jest dla większości ludzie straszna. Bez kontaktu ze społecznościami dalszymi niż ta z Glasgow nawet nie wiadomo czy to coś lokalnego czy to jest globalne. W Glasgow w każdym razie też tam to mają. No ale z miasta do portu to jest z godzina jazdy samochodem. Czyli obecnie to ze dwa albo trzy dni marszu. Mało kto się na to decyduje.
Ale i w tych starciach z Szarańczą ludzie z Clyde poradzili sobie dość dobrze. W końcu baza atomowych okrętów podwodnych z magazynami głowic jądrowych i wielu innych jak mało które miejsce nadawało się do przetrwania katastrofy. Na długo przed Upadkiem dysponowała także wyszkolonymi drużynami komandosów z Fleet Protection Group. Okazało się, że potrafią oni działać nawet w całkiem odmienionym świecie. Po kilku latach takich potyczek z szarańczą udało się sklasyfikować chociaż te najpospolitsze odmiany. Opisać i zbadać ich właściwości oraz sposoby radzenia sobie z nimi. Tu patrole FPG ściśle współpracowały z naukowcami bazy dostarczając im próbki, czasem okazy i opisując ich zachowanie. A na podstawie tego naukowcy próbują opracować środki neutralizujące jady, pomagające oszukać zmysły poczwar, wskazują ich anatomiczne słabości, katalogują, opisują i starają się złapać jakiś większy kontekst. Obecnie raczej nie ma zagrożenia, że szarańcza sforsuje umocnienia bazy. Niemniej stanowi realne zagrożenie dla każdego poza bazą. Zresztą podobnie wygląda to w Glasgow.
Mimo to, obecnie, na początku 2066 sytuacja kilkutysięcznej społeczności wcale nie jest wesoła. Kolejna zima mija i szykuje się kolejny sezon z mizernym latem. A z powodu szarańczy coraz więcej osób z zewnątrz szuka schronienia w bazie. Od kilku lat zaś dowództwo bazy prowadzi politykę zamkniętych drzwi. Więc przybysze koczują pod murami tworząc fawele biedoty jakie obrastają granicę Clyde. Polityka władz jest może bezduszna ale podyktowana głównie tym, że jedzenia i plonów nie przybywa. Zapasy jakie Royal Navy zgromadziła w swojej największej bazie na północy Wielkiej Brytani były ogromne. Ale po dekadzie bez dostaw z zewnątrz większość z tych zapasów już została zjedzona.
Połowy ryb w zatoce i plony z farm na okolicznych wzgórzach są mizerne i jedynie spowalniają nieuchronny koniec żywności. Wojna z Szarańczą pochłania kolejne ofiary ale i amunicję, zwłaszcza strzelecką. A nie ma jak ją zastąpić, wyprodukować czy sprowadzić. Zimy też jakoś zdają się trwać z każdym rokiem o tydzień czy dwa dłużej. Rokowania na nowy sezon są więc niezbyt różowe. I coraz częściej w mieszkaniach, na ulicach, w klubach czy pubach słyszy się temat migracji na południe. Ale dokąd? Mniej więcej wiadomo jak się sytuacją wygląda wokół Clyde i Glasgow. Ale co dalej? Na krainę mlekiem i miodem płynącą to chyba nikt nie liczy. Chociaż krąży od wiosny plotka, że ci w Glasgow słyszeli odgłos śmigłowca. Ale nikt go nie widział co jednak przy niskiej podstawie ciemnych chmur nie jest aż tak dziwne. Gdyby faktycznie to była prawda. Tak czy inaczej wielu sobie zadaje pytanie czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie eksodusu. Przeprowadzka całej społeczności naraz byłaby trudna ale przecież chociaż część można by “rozładować”. Tylko dokąd?
Póki co rekordy popularności biją aktorzy którzy przyjechali z Glasgow ze dwa tygodnie temu przywożąc ze sobą nutkę świeżości i śmiech. Przyjechali wojskowymi ciężarówkami jakie wysłały po nich władze bazy. Warunek bezpiecznego transportu w obie strony był istotny dla aktorów bo samodzielna, piesza podróż do Clyde wydawała im się zbyt niebezpieczna. Dla RN nie był to zbyt trudny warunek do spełnienia. W tej kilkutysięcznej wiosce jaka od dekady jest zamknięta wewnątrz swoich murów nuda zabijała serca i umysły całkiem skutecznie. A tu wreszcie taka odmiana! Wiadomo było, że przed katastrofą w Glasgow mieli teatr z prawdziwymi kabaretami i aktorami. A po negocjacjach z władzami marynarki część z nich zgodziła się przyjechać do sąsiadów na gościnne występy. To wywołało w Clyde taką sensację, że jak już ci aktorzy i kabareciarze szli przez miasto to wszędzie witano ich oklaskami i życzliwymi uśmiechami. A od tamtej pory ich przedstawienia to żywe, bijące serce programu rozrywkowego bazy. Widownia zawsze jest pełna a poszczególne odzywki, żarty czy powiedzonka ze sceny wchodzą do mowy potocznej mieszkańców bazy. Może nie zmienia to jakoś sytuacji w bazie ale na pewno czyni egzystencję jej mieszkańców przyjemniejszą.
Koniec
Komentarze
Hej :) Przeczytałam, jest trochę błędów językowych i interpunkcyjnych, ale ogólnie opowiadanie wydało mi się bardzo ciekawe. Jest to wstęp, pierwsze koty za płoty, więc czekam na więcej :)
@Pietrucha – dzięki za dobre słowo :) W sumie mój pierwszy tekst tutaj to trochę w ciemno wrzucałem.
Opowiadanie to taki wstęp do tego uniwersum i "dla złapania klimatu" pisana pod sesję RPG rozegraną na forum.
Teraz nie wiem, czy oceniać według kryteriów literackich czy RPGowych. :\ Raczej RPGowych, bo boleśnie widać, że tekst jest przeznaczony na zajawkę dla graczy. Fabuły nie ma w ogóle, więc nie wiem, czy zainteresujesz tym kogoś, kto nie będzie grać. Ot, opis katastrofy, nieszczególnie oryginalny.
Masz straszne problemy z interpunkcją. Pierwszy akapit:
Świat(,) jaki znaliśmy(,) skończył się dekadę temu. Ale kiedy dokładnie(,) to sprawa do dziś sporna. Raczej panuje zgoda, że w 2056-tym. Ale czynnik(,) jaki ostatecznie przeważył szalę(,) nadal jest trudny do zdefiniowania. Dlatego chyba każdy jest zwolennikiem jakiejś teorii na ten temat. Jedni mówią, że to Nemesis(,) zwany też czasem Nibiru. Inni, że słoneczna, gigantyczna burza magnetyczna. Jeszcze inni, że nie tyle samo uderzenie prawie dwu kilometrowej asteroidy(,) co konsekwencje i globalnym zasięgu. Jeszcze inni, że dopiero Szarańcza przeważyła szalę(,) a tak to byśmy się jakoś z tego mimo wszystko wygrzebali. Trudno powiedzieć. Może każda z tych teorii jest właściwa(,) a może nie. Pewne jest, że każdy z tych czynników dorzucił swoją dolę kamieni do lawiny(,) jaka zwaliła się na Ziemię i ludzką cywilizację przetrącając jej kręgosłup.
To tak na początek, nie wspominając o cyfrach i skrótach (które zasadniczo nie powinny się pojawiać w tekście literackim), literówkach, dziwnych, nie zawsze zrozumiałych konstrukcjach i równie dziwnym doborze słów (,,jaki” to nie to samo, co ,,który”). Oj, popracuj nad tym.
Swoją drogą – wiem, że gry rządzą się swoimi prawami, ale kręgowce zamieniające się w stawonogi są jednak mało prawdopodobne.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Przede wszystkim, Pipboyu79, to nie jest skończone opowiadanie, a zaledwie wstęp do czegoś większego, więc byłoby miło z Twojej strony, gdybyś zmienił oznaczenie na FRAGMENT.
Jest tu zarysowany pewien pomysł, ale zmasakrowałeś go koszmarnym wykonaniem. Masa błędów i usterek, nieczytelnie złożonych zdań i całkowicie zlekceważona interpunkcja sprawiły, że dobrnęłam do końca z największym trudem, a oczy cały czas mi krwawiły.
Raczejpanuje zgoda, że w 2056-tym. → Raczej panuje zgoda, że w dwa tysiące pięćdziesiątym szóstym. Lub: Raczej panuje zgoda, że w 2056.
…nie tyle samo uderzenie prawie dwu kilometrowej asteroidy co konsekwencje i globalnym zasięgu. → …nie tyle samo uderzenie prawie dwukilometrowej asteroidy, co konsekwencje o globalnym zasięgu. Lub: …nie tyle samo uderzenie prawie dwukilometrowej asteroidy, co konsekwencje i globalny zasięg.
…do lawiny jaka zwaliła się na Ziemię… → …do lawiny,która zwaliła się na Ziemię…
Zorze były widoczne nawet pod koniec lata i to w tropikach a linie telegrafów były tak naładowane energią, że można było ich… → Lekka byłoza.
…zapalić papier na jakim wystukiwały… → …zapalić papier, na którym wystukiwały…
…prawie równo 200 lat później… → …prawie równo dwieście lat później…
Liczebniki zapisujemy słownie.
…to była najsilniejsza zarejestrowana burza magnetyczna. To było jeszcze… → Nie brzmi to najlepiej.
…jednak coraz bardziej nasycona techniką cywilizacja była na nie coraz bardziej podatna. → Jak wyżej.
…zaczęło w listopadzie 55-go. → …zaczęło w listopadzie pięćdziesiątego piątego.
…i przybysz miał być szansę gościem… → …i przybysz miał szansę być gościem…
…odkryto całkiem sporą asteroidę zbliżającą się od południowych biegunów Słońca… → Ile południowych biegunów ma Słońce?
Niemniej w listopadzie to była to raczej… → Dwa grzybki w barszczyku.
…ciekawostka astronomiczna jaką poza nimi i fanami astronomii mało kto się interesował. → …ciekawostka astronomiczna którą poza…
Pozanimi, czyli poza kim?
Takie rzeczy już się zdarzały i wcześniej. Jednak już dwa… → Czy to celowe powtórzenie?
…astronomowie nadali zbliżającemu się gościowi kod żółty w skali Torino. Czyli taki jaki teoretycznie na tyle mógł przelatywać blisko Ziemi, że możliwa była kolizja z nią. → Czy dobrze rozumiem, że nadany kod mógł przelatywać blisko Ziemi?
Obiekt oszacowano na 1,5 – 2 km średnicy… → Średnicę obiektu oszacowano na półtora do dwóch kilometrów…
Liczebniki zapisujemy słownie; nie używamy skrótów.
…więc do tego co zakończył epokę dinozaurów i miał 10 km średnicy… → …więc do tego, który zakończył epokę dinozaurów i miał dziesięć kilometrów średnicy…
…i zaprzęgli swoje komputery, teleskopy i symulatory… → Zbędny zaimek – czy zaprzęgaliby cudzy sprzęt?
…będą ostatnimi świętami w starym stylu. I kolejne będą już kompletnie inne. A i świętujących będzie… → Lekka będoza.
Jednak gdy nowy rok minął… → Jednak gdy Nowy Rok minął…
…gdy styczeń się zaczynał kończyć… → A może: …gdy styczeń dobiegał końca…
…że obiekt “awansował” do pomarańczowego w skali Torino. To już zaczynało się robić poważnie. Dawno żaden kosmiczny obiekt, zwłaszcza tak duży, nawet nie zbliżył się do tego miejsca w skali. Było już pewne, że obiekt przeleci… → Powtórzenia.
…wiadomość z 3-go marca 2056. → …wiadomość z trzeciego marca 2056.
Wszyscy co przeżyli do dzisiaj… → Wszyscy, którzy przeżyli do dzisiaj…
Ale satelity i czujniki jakie zdołały… -> Ale satelity i czujniki, które zdołały…
…prawie 1 000 km/h… → …prawie tysiąc kilometrów na godzinę…
Liczebniki nadal zapisujemy słownie, nie używamy skrótów i symboli.
…czyli na ścianie jaką tworzyły Andy. → …czyli na ścianie, którą tworzyły Andy.
…większe fragmenty asteroidy czy skorupy ziemskiej spadały na dół… → Masło maślane – czy mogły spadać w górę?
…spadały one na dół. → Jak wyżej.
…dowolne miejsce na całym globie. Nie było bezpiecznego miejsca. → Powtórzenie.
Miasta, stepy, wioski, pola uprawne, dżungle, tajga, makia. → Miasta, stepy, wioski, pola uprawne, dżungle, tajga, makie.
…pożar jakiego nie udawało się opanować… → …pożar, którego nie udawało się opanować…
Miasta, zwłaszcza te opuszczone przez ludzi i uznanych za stracone spłonęły całkowicie. -> Miasta, zwłaszcza opuszczone przez ludzi i uznane za stracone, spłonęły całkowicie.
…z tych późno wiosennych miesięcy 56-go… → …z tych późnowiosennych miesięcy pięćdziesiątego szóstego…
…walkę z kolejnymi pożarami albo ucieczkę przed nimi gdy już nie było szans go opanować. → Piszesz wielu pożarach, więc bądź konsekwentny: …walkę z kolejnymi pożarami albo ucieczkę przed nimi, gdy już nie było szans ich opanować.
Grozę burzy ogniowych w wielkich miastach nie spotykanymi od czasówdywanowych bombardowań bombami zapalającymi z czasów IIWŚ. → Grozę burz ogniowych w wielkich miastach,niespotykanych od czasówdywanowych ataków bombami zapalającymi z czasów II wojny światowej.
Bardzo nieczytelnie skonstruowane zdanie – nie bardzo wiem, co grozę burz ogniowych w wielkich miastach.
Gdy kanionami ulic powstał gigantyczny cug jaki zasysał cały tlen podsycając płomienie jakie już nie dawały się ugasić. → Gdy w kanionach ulic powstał gigantyczny cug, zasysający cały tlen i podsycający płomienie,których już nie dawało się ugasić.
Woda w hydrantach i wodociągach zmieniała się w parę aka potrafiła wysadzić te rury i zawory jakie ją więziły. → Woda w hydrantach i wodociągach zmieniała się w parę i potrafiła wysadzić rury i zawory, które ją więziły.
…po nokaucie jaki ludzkiej cywilizacji zaserwował Nibiru… → …po nokaucie, który ludzkiej cywilizacji sprawił Nibiru…
Po prostu nawet jak spadł tam jakiś meteor to już nie miało tam się co palić. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Nawet jeśli spadł gdzieś jakiś meteor, już nie miało tam się co palić.
Rośliny i miasta spłonęły w tej ofierze… → Jakiej ofierze?
…prawie czarne chmury. Słońca prawie nigdy nie było widać przez te chmury. → Powtórzenie.
A może: …prawie czarne chmury, przez które prawie nigdy nie było widać słońca.
Ale to już było to pierwsze, spustoszone lato. Jak już wypaliły się większość pożarów. → Nie brzmi to najlepiej. Na czym polegało spustoszenie lata?
Proponuję: To było pierwsze pełne spustoszeń lato,kiedy już wypaliła się większość pożarów.
…sytuacja sprzed 200 lat. → …sytuacja sprzed dwustu lat.
…w ciągu 3-4 ziemskich dób. → …w ciągu trzech, czterech ziemskich dób.
Ta z 1859-go w 3/4. → Ta z 1859 w trzy czwarte.
…obraz jakprawie jednocześnie wszystkie świecące się punkciki działających satelitów robią się czarne. → …obraz,gdy wszystkie świecące się punkciki działających satelitów,prawie jednocześnie robią się czarne.
To był początek izolacji jaką mamy do dzisiaj. → To był początek izolacji, którą mamy do dzisiaj.
Teraz nie było skąd. → Teraz nie było gdzie.
…więc śnieg jaki padał był z nią wymieszany. → …więc padający śnieg był z nią wymieszany.
…ten miał rokowania aby poradzić sobie w nowym świecie. → …ten dobrze rokował, żeporadzi sobie w nowym świecie.
…spustoszony pożarami i popiołem teren ma mocno ograniczone możliwości wykarmienia swoich nosicieli. ->Kto nosił spustoszony teren?
Odkryto, że to za sprawą żelaznego pyłu. Nie wiadomo skąd się właściwie wzięło. → Piszesz o pyle, który jest rodzaju męskiego, więc w drugim zdaniu wino być: Nie wiadomo skąd się właściwie wziął.
…a może z jakiegoś lokalnego pochodzenia. → …a może był lokalnego pochodzenia.
…w formie zawiesiny jaką zwykle zwano… → …w formie zawiesiny, którą zwykle zwano…
Głód i walka z nim stała się priorytetem dla ocalałych. → Nie wydaje mi się, aby głód mógł być czyimkolwiek priorytetem.
Proponuję: Walka z głodem stała się priorytetem dla ocalałych.
…priorytetem dla ocalałych.Ocalałe magazyny wielkich marketów… → Nie brzmi to najlepiej.
Ten 57-my znów się okazał… → Ten pięćdziesiąty siódmy znów się okazał…
…rzadko pozwalały przebić się Słońcu. A bez Słońca żadna… → …rzadko pozwalały przebić się słońcu. A bez słońca żadna…
Prawie każda rodzina jaka do dziś przetrwała… → Prawie każda rodzina, która przetrwała do dziś…
…pozwoliło ustabilizować sytuację. Ta była ciężka. → …pozwoliło ustabilizować sytuację. Ta była trudna/ bardzo trudna.
Ci co potrafili się dostosować przetrwali. → Ci, którzy potrafili się dostosować, przetrwali.
…skupionym wokół dawnych schronów, centrów kryzysowych, magazynów żywnościowych, elektroni albo baz wojskowych. → Co to są elektroni?
…zastał rok 60-ty. → …zastał rok sześćdziesiąty.
…pierwszy raz spotkali się z “Czynnikiem Lotus”. Być może inni w innych obozach, miastach czy nomadzi spotkali się z tym wcześniej ale ludzie skupieni wokół dawnej bazy Royal Navy niedaleko Glasgow spotkali się… → Powtórzenia.
Pewnie każdy w bazie słyszał jakąś wersję tej historii. Jaka zwykle zaczynała się… → Pewnie każdy w bazie słyszał jakąś wersję tej historii, która zwykle zaczynała się…
“Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny.”. → Kropka przed zamknięciem cudzysłowu jest zbędna. Wystarczy: “Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny”.
Podobno tak zameldował snajper wystawiony na czujce swojemu porucznikowi… → Gdzie porucznik miał czujkę, na której wystawiono snajpera?
A może miało być: Podobno tak swojemu porucznikowi zameldował snajper, wystawiony na czujce…
…na tej epickiejwalce 2-go plutonu… → …na tej epickiejwalce drugiego plutonu…
…natknęli się po raz pierwszy na Szarańczę. → Dlaczego wielka litera?
…jak warstwa ozonowa też mocno oberwały… → Literówka.
…podczas burzy magnetycznej z 56-go. → …podczas burzy magnetycznej z pięćdziesiątego szóstego.
…tajny eksperyment z jakaś super bronią. → …tajny eksperyment z jakąś superbronią.
…przylecieli na Nemesis jacy rozsiali się… → …przylecieli na Nemesis i rozsiali się…
…mutowało żywe organizmy. Zmieniało ich w specyficzny sposób. → …mutowało żywe organizmy. Zmieniało je w specyficzny sposób.
…dwa albo trzy dni marszu piechotą. → Zbędne dookreślenie – czy można maszerować inaczej, nie na piechotę?
Ale i te starcia z Szarańczą ludzie z Clyde poradzili sobie dość dobrze. → Ale i w tych starciach z Szarańczą ludzie z Clyde poradzili sobie dość dobrze.
…drużynami komandosów z Fleet Protection Group jacy potrafili się działaćw tym całkiem odmienionym świecie. → …drużynami komandosów z Fleet Protection Group, którzypotrafili działać w tym całkiem odmienionym świecie.
…chociaż te najpospolitsze odmiany, ich właściwości i sposoby ich unikania lub walki. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
…na początku 2066-go… → …na początku 2066…
Zaś jedzenie i plonów nie przybywa. → Literówka.
…zapasy strategiczne żywności jakie rząd… → …zapasy strategiczne żywności, które rząd…
…w ciągu tych 10 lat jakie minęły… → …w ciągu tych dziesięciu lat, które minęły…
Zimy też jakoś zdają się kończyć z każdym rokiem o tydzień czy dwa dłużej. → Zimy też jakoś zdają się kończyć z każdym rokiem o tydzień czy dwa później. Lub: Zimy też jakoś zdają się trwać z każdym rokiem o tydzień czy dwa dłużej.
I coraz częściej w mieszkaniach, ulicach, klubach czy pubach… → I coraz częściej w mieszkaniach, na ulicach, w klubach czy pubach…
W miarę wiadomo co jest co do Glasgow ale co dalej? → Nie brzmi to najlepiej.
Przeprowadzka całej społeczności na raz byłaby trudna… → Przeprowadzka całej społeczności naraz byłaby trudna…
…aktorzy jacy przyjechali z Glasgow… → …aktorzy, którzy przyjechali z Glasgow…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No to jest zajawka dla Graczy, napisałem to na samym początku :) I jest opis katastrofy jako wprowadzenie do danego uniwersum w klimatach postapo. I tak, fabuły tu nie ma bo właśnie to ma być wstęp do danego uniwersum. Z powyższych przyczyn nie powinien być zbyt długi aby nie zanudzać i jednocześnie powinien podawać ramy ocb w danym uniwersum. Jeśli wyjaśnia i pozwala załapać ocb a jednocześnie nie zanudza dłużyznami to moim zdaniem spełnia swoje zadanie.
Co do interpunkcji to nie jest to moja mocna strona. Wychodzi jak widać.
Co do skrótów to trochę niezbyt wiem o czym piszesz. Jakich skrótów? I jakie dziwne konstrukcje i dobór słów?
A co do naukowych podstaw mutacji i innych takich to wiesz, to nie tylko w grach istnieje wirus FEV, mutacje, napędy nadświetlne i inne takie. To praktycznie atrybut postapo, sf czy fantasy, każdy gatunek ma coś takiego co jest praktycznie kanonem. Zmutowane bestie w uniwersum postapo to jak dla mnie klasyka. :)
W każdym razie dzięki, za poświęcony czas i uwagi :)
@Regulatorzy – Oki, przeczytałem twoje uwagi. I bardzo dziękuję, za tak dokładną analizę. Postaram się poprawić te błędy. Przyznam, że większości z nich nie byłem świadomy.
– Co do zmiany opowiadania na fragment okey, nie ma sprawy. Potraktowałem to jak solowe opowiadanie bo to całość. Opis katastrofy. Nie ma ciągu dalszego. W tym uniwersum mam kilka niezależnych od siebie scenek ale już żadna nie nawiązuje bezpośrednio do tego opisu jak doszło do katastrofy. Dlatego dla mnie to była całość, scenka nie powiązana z innymi. Ale okey, zmienię to na fragment.
– Co do fragmentu z biegunami to pozwolę sobie zauważyć, że tam całe zdanie brzmi “Wówczas odkryto całkiem sporą asteroidę zbliżającą się od południowych biegunów Słońca i jego planetarnych satelitów.”. A więc chodzi nie tylko o biegun południowy Słońca ale i wszystkich planet. Wszystkie poruszają się mniej więcej w tym samym kierunku więc mają północne czy południowe bieguny mniej więcej w tym samym kierunku. Upraszczając sprawę.
– Co do tych cyfr to nie wiedziałem, że pisze się je słownie. Ot mnie łatwiej się je czyta jak są zapisane cyfrowo. Także w innych książkach. Dlatego tak to zapisałem. Ale okey, zmienię to na słowne opisy.
– Niezbyt rozumiem też skąd zamiana jaka/która. Czym to się różni zastosowaniem tego lub tego słowa? Bo widzę, że wiele razy tam gdzie ja mam w tekście “jaka” to sugerujesz zmianę na “która”. Dlaczego?
Jakich skrótów?
regulatorzy wypisała powyżej. Chodzi o te sformułowania typu ,,56-tego”, ,,m-cy”, ,,II WŚ”. Raczej należy używać pełnych wyrazów (,,pięćdziesiątego szóstego”, ,,miesięcy”, ,,drugiej wojny światowej”). Inaczej robi się notatka prasowa, dość niechlujna zresztą.
I jakie dziwne konstrukcje i dobór słów?
Wracając do pierwszego akapitu:
Ale czynnik jaki ostatecznie przeważył szalę nadal jest trudny do zdefiniowania.
Inni, że słoneczna, gigantyczna burza magnetyczna.
Pewne jest, że każdy z tych czynników dorzucił swoją dolę kamieni do lawiny jaka zwaliła się na Ziemię i ludzką cywilizację przetrącając jej kręgosłup.
W sumie każde z tych zdań dałoby się zapisać w prostszy sposób. Zasadniczo unikałbym takich wydumanych słów jak ,,zdefiniować”, bo zdanie dzięki nim brzmi mądrzej, ale niekoniecznie lepiej. Jak się ma burza magnetyczna do burzy słonecznej – pytaj fizyka, ja się na tym nie znam, ale szyk wyrazów prawie na pewno jest zły (,,gigantyczna słoneczna burza magnetyczna” albo po prostu ,,gigantyczna burza słoneczna”). No i dobrze wywalać słowa, bez których zdanie może sobie poradzić – ,,Na pewno każdy z tych czynników dorzucił kamień do lawiny, która zwaliła się na ludzkość i przetrąciła jej kręgosłup”.
Czytanie na głos pomaga. Jeśli gdzieś się potykasz – to znaczy, że coś jest nie tak.
A skoro uważasz, że wszystko inne jest dokładnie tak, jak miało być, to się nie wtrącam. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Bardzo proszę, Pipboju. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Cieszę się, że zapowiadasz poprawienie błędów, bo w ten sposób, mam nadzieję, lepiej zapamiętasz, jak pisać poprawnie.
Dziękuję za wyjaśnienia w sprawie biegunów. :)
– Niezbyt rozumiem też skąd zamiana jaka/która. Czym to się różni zastosowaniem tego lub tego słowa? Bo widzę, że wiele razy tam gdzie ja mam w tekście “jaka” to sugerujesz zmianę na “która”. Dlaczego?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Co do związków przyczynowo-skutkowych to właściwie nie ma się czego czepiać (poza Szarańczakami i “dorabianiem” ludziom dodatkowych rąk, nóg i stawów. Niby rozumiem, że to kanon w grze, ale jednak…). Co do natomiast wykonania… Ale przedpiścy już o tym się powypowiadali, nie będę dublował.
– Oki, co wyłapałem i dałem radę to edytowałem. Dzięki za uwagi i poświęcony czas :)
A teraz coś ode mnie.
– Z tych uwag to dla mnie najważniejsze przy pisaniu jest przekazanie informacji na jakiej mi zależy. Zwykle w PBF moim Graczom. Czasem czytelnikom.
– Czyli dla mnie zdanie “Burza ogniowa jak z czasów II WŚ” tak samo przekazuje informacje jak “Burza ogniowa jak z czasów drugiej wojny światowej”. Ale przyjmuję do wiadomości, że w tekście fabularnym to poprawniejsza jest ta druga forma. Tłumaczę tylko czemu to tak wyglądało w moim tekście.
– Co do przecinków to nie jestem w tym zbyt mocny. I wygląda to jak wygląda. Orty to jeszcze Google Doc wyłapie ale przecinków to już raczej nie.
– Co do jaki/który to dla mnie rozróżnienie tego to czarna magia. Przeczytałem ten podlinkowany art. Kumam ogólną ideę. Ale w praktyce mi się to zlewa. Dla mnie zdanie “Dziewczyny jakie lubię” i “Dziewczyny które lubię” właściwie są tożsame i zamienne. Tak samo jak ciężki/trudny. “Mam ciężką sytuację życiową” i “Mam trudną sytuację życiową” w moich oczach brzmi podobnie i przekazuje tą samą informację, że komuś nie jest letko. Dlatego pewnie tego typu zamian będzie w moich tekstach dużo.
– Co do tego, że co na końcu powiedział SNDWLKR. Nie zrozum mnie źle. Nie upieram się, że mój tekst jest idealny. Ale pisałem go w konkretnym celu. Miał nakreślać startowe ramy nowego uniwersum. Sam sobie odpowiedz na kolejne pytania. Czy z tego tekstu wiesz kiedy dzieje się akcja? Wiesz gdzie, w jakim zakątku Ziemi? Wiesz co doprowadziło do postapo? Wiesz z jakimi zagrożeniami muszą się mierzyć mieszkańcy? Wiesz jaką rolę pełni Fleet Protection Group? Znasz jakieś plotki i plany jakie aktualnie panują w bazie? Im więcej odpowiedzi na “tak” tym bardziej ten tekst spełnia swoją rolę. To jest jego główna rola. Przekazanie informacji w zwięzłej formie jaka jest sytuacja początkowa.
– Co do zmutowanych bestii itd. No bez jaj :) “Ojej znów jakieś fantazy z elfami i krasnludami ale nuda.”, “Ojej znów jakieś urban fantasy z odwieczną wojną wilkołaków i wampirów ale sztampa.”, “Ojej znów jakieś sf z prędkością nadświetlną no znów nic odkrywczego” i tak dalej :)
Natomiast mam pytanie co jest opowiadaniem a co fragmentem. Ja mam trochę tych opowiadań i najczęściej jest to efekt uboczny rozegranych sesji. Więc większość to fanfik ze znanych uniwersów RPG. Ale zwykle są to niezależne od siebie opowiadania jakie nie są ciągiem fabularnym. Ot osobne, niezależne od siebie scenki. Dla mnie są one skończone i stanowią opowiadanie. Przykładowo do tej serii Impact World mam właśnie to co widać czyli sam start, potem opis przedstawienia owych aktorów i scenkę pierwszego kontaktu z szarańczą. Więc to dla mnie są trzy skończone i niezależne od siebie opowiadania z tego uniwersum. Nie tworzą fabularnej całości, nie wpływają na siebie. To mam je liczyć jako fragmenty czy opowiadania? Pytam aby wiedziec bo mi to obojętne którą opcję kliknę.
Frazę “Dziewczyny, jakie lubię” wygłasza notoryczny podrywacz (albo ktoś, kto ma tzw. typ). Frazę “Dziewczyny, które lubię” może wygłosić każdy, mając na myśli swoje kumpelki, konkretne dziewczyny.
“Mam ciężką sytuację życiową” i “Mam trudną sytuację życiową” w moich oczach brzmi podobnie
Ekhm. Uważaj z metaforami :) “Ciężki” w sensie “trudny” samo jest metaforą, ale dosyć slangową. Z drugiej strony “nam było ciężko” można było powiedzieć już w latach osiemdziesiątych… sęk w tym, żeby pamiętać, że to metafora.
co jest opowiadaniem a co fragmentem
Opowiadanie ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Ma jakiś główny wątek, który na końcu się rozwiązuje. Może mieć wątki poboczne, które niekoniecznie się rozwiązują.
Przykłady:
“Król elfów” Philipa Dicka: facet ratuje elfy, których król, umierając, wyznacza go swoim następcą. Potem dzieją się różne rzeczy, a na koniec facet odchodzi z elfami.
dowolne opowiadanie o Sherlocku Holmesie: popełniono zbrodnię. Holmes ją wyjaśnia. Na końcu Holmes tłumaczy, kto, jak i dlaczego.
dowolne opowiadanie o Wiedźminie: w miasteczku jest potwór. Geralt kombinuje, jak go ubić (i użala się nad sobą). Geralt ubija potwora i odjeżdża.
Proste, nie?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@Tarnina
– Powiem to tak. Jak mi pokazujecie palcem konkretny przykład/zdanie to jak go wezmę pod lupę to w ok 50% jestem w stanie stwierdzić, że proponowana zmiana jaki/który, ciężki/trudny wydaje mi się brzmieć lepiej. W drugiej połowie najczęściej obie wersje wydają mi się bliźniaczo podobne i zamienne.
– Dla wyjaśnienia dodam, że większość swoich prac pisałem pod silną presją czasu. Czyli mając jeden wieczór/noc te 4, 6, max 8 h na napisanie takiej scenki. Nawet prace koncepcyjne czyli co by miało być w takiej scence to najczęściej musiałem się wyrobić w 12-48 h. Po prostu nie miałem czasu ani warunków aby tygodniami główkować co tam ma być napisane bo musiałem taki bonus wrzucić na czas w reżim terminów sesji. I taka scenka musiała być kompletna, wchodziła do gry i nie wracałem do niej potem. Nawet rzadko się zdarzało, że czytałem je ponownie nie mówiąc już aby w nich grzebać czy analizować. Dlatego zapewne w innych moich pracach też będzie masa błędów podobnych do tych jakie znaleźliście tutaj. Myślę, że pod względem językowym macie rację no ale pisałem te prace aby w krótkim czasie przekazać maksimum informacji. A pod względem przekazywania informacji to ciężki/trudny czy jaki/który w mojej opinii są zazwyczaj tożsame i zamienne.
Co do tego co jest fragmentem a co opowiadaniem. No to no nie jest to dla mnie takie proste :) Weźmy np. Impact World. Mam 3 gotowce:
1 – Początek czyli opis zagłady świata jako wprowadzenie ocb.
2 – Scenkę przedstawienia kabaretowego.
3 – Scenkę walki z szarańczą.
Czy te scenki są ze sobą powiązane? Nie. Czy mają wspólnych bohaterów? Nie. Czy dzieją się w tym samym (mniej więcej) czasie? Nie. Czy dzieją się w tym samym miejscu? Nie. Czy wpływają jakoś na siebie nawzajem? Nie. Co mają ze sobą coś wspólnego? Tak. Wszystkie dzieją w tym samym uniwersum – Impact World.
Więc w moim odczuciu to są trzy, niezależne od siebie opowiadania. Pierwsze faktycznie jest bezosobowym “opisem przyrody”. Niemniej nie ma ciągu dalszego, opisuje dekadę od końca starego świata po dzień dzisiejszy i pozwala skumać ocb. Nie wpływa na dwie pozostałe historie. Poza tym oczywiście, że jest opis zagłady jaka staje się rzeczywistością dla późniejszych wydarzeń. Dlatego początkowo zaznaczyłem to w opcji “opowiadanie”. No ale zmieniłem na “fragment”.
Mam też inne historie z innych sesji. I tam faktycznie już się zdarza większa ciągłość. Powtarzają się postacie i sceneria. Chociaż też zwykle są to osobne scenki niekoniecznie ze sobą powiązane.
Cześć Pipboy79, gdyby nie zastrzeżenie, że to wstęp do RPG to miałbym następujące uwagi:
Pisząc opowiadanie należy uważać na tzw “info dumping” czyli np. zbyt obszerny opis świata na samym początku. Kilka akapitów to ok ale tak długi tekst może być obciążający dla czytelników. Jest taka zasada w pisarstwie “pokaż a nie opowiadaj” Świat można opisać pokazując działania bohaterów w tym świecie. Tekst, który napisałeś to dobre backstory, na którym można się oprzeć. Często pisząc opowiadania czy powieści tworzy się na boku szczegółowy opis cech postaci, ich przeszłości itp. Podobnie jest z opisywanym światem. Potem nawiązuje się do tego w ciekawy, zmysłowy sposób pisząc docelowy tekst. Może umieść w tym świecie jakiegoś głównego bohatera i inne postacie i spróbuj napisać krótkie opowiadanie. Powodzenia w pisaniu. Czy to tekstów literackich czy gier RPG.
Dzięki za przeczytanie i dobre słowo :) Ale jako, że tego typu scenki to zazwyczaj efekt uboczny sesji to raczej takie bonusowe scenki nie tworzą jakiejś spójnej intrygi fabularnej. A są właśnie bonusem dotyczącym wydarzeń w sesji jakie toczą się z udziałem BG. Takie bonusowe scenki to właśnie bonus, nagroda z mojej strony jakiej wcale by nie musiało być. Pozwala np. pokazać co się dzieje poza planszą na jakiej poruszają się BG i toczy się standardowa sesja. Dlatego takie bonusowe scenki same z siebie raczej nie tworzą spójnej historii/fabuły skoro są dodatkiem do tego co się działo w sesji.
Jak mi pokazujecie palcem konkretny przykład/zdanie to jak go wezmę pod lupę to w ok 50% jestem w stanie stwierdzić, że proponowana zmiana jaki/który, ciężki/trudny wydaje mi się brzmieć lepiej. W drugiej połowie najczęściej obie wersje wydają mi się bliźniaczo podobne i zamienne.
Hmmm. To źle. Nie mówię, że powinieneś się z tym urodzić (bo nikt się z tym nie rodzi) ale trochę to dziwne, że ludzie (nie tylko Ty, jak słyszę dziennikarzy radiowych, to mi się nóż w kieszeni otwiera) po iluś tam latach używania języka nie wyrabiają sobie takich nawyków. Rozróżnienie jaki/który jest bardzo użyteczne i sięga do podstaw samego myślenia… może tak – jak Ty rozróżniasz koncepcje podpadania pod predykat i tożsamości?
Nawet rzadko się zdarzało, że czytałem je ponownie nie mówiąc już aby w nich grzebać czy analizować.
Mmm, ale teraz wrzucasz je na forum, czyli poddajesz pod krytykę – literacką. Nie widzę przeszkód, żeby je przed wrzuceniem, bez pośpiechu odkurzyć i poprawić. Tutaj nie jesteś pod presją czasu.
A pod względem przekazywania informacji to ciężki/trudny czy jaki/który w mojej opinii są zazwyczaj tożsame i zamienne.
No, właśnie nie są. Znaczą co innego. To próbujemy powiedzieć.
Więc w moim odczuciu to są trzy, niezależne od siebie opowiadania.
Tak, to są trzy (mniej więcej) niezależne od siebie całości (mówię tylko o tym, co tu streszczasz). Nie, to nie są opowiadania. Tylko scenki przedstawiające świat. Opowiadanie ma fabułę, która od czegoś się zaczyna i jakoś się rozwiązuje.
Dawno, dawno temu, Kogoś spotkało Coś, i dlatego Ktoś postawił sobie Cel. Ułożył Plan, a chociaż napotkał Przeszkody, jakoś je pokonał, bo zależało mu na Czymś. Kiedy wszystko wyglądało jak Najgorzej, zrozumiał coś Ważnego, a kiedy To, czego tak szukał, znalazło się w zasięgu ręki, musiał Zdecydować, czy to przyjmie, czy nie, a tą decyzją zaspokoił Potrzebę, którą wytworzyło w nim coś w Przeszłości.
To nie jest streszczenie absolutnie każdego opowiadania (nie ma takich zwierząt), ale wielu. Chociaż jest bardzo abstrakcyjne, jednak widać po nim, że Opowiadanie ma:
Podobnie zresztą jak dramat. O ile opowiadanie różni się od dramatu dość znacząco, pewne cechy są wspólne i czasami dramaturdzy i analizatorzy dramatów mogą doradzić coś użytecznego autorom opowiadań. Ot, choćby:
(…) fabuła,ponieważ naśladowaniem jest akcji, powinna utrzymać tę jej jedność i całość, a zdarzenia w skład jej wchodzące powinny w niej tak być spojone, żeby przez przestawienie albo odjęcie jednej rozerwana i zburzona została całość, bo co przez dodanie albo usunięcie różnicy nie sprawia, nie jest żadną całości częścią
Zasadniczo – opowiadanie prowadzi do jakiegoś zakończenia. Fragment nie. Fragment urywa się nagle, albo nie tak nagle, ale nie spełnia obietnic, które dałeś czytelnikowi na początku (odnośnie fabuły, bo taki choćby ton też nie powinien się znienacka zmieniać). Na początku opowiadania obiecujesz, że doprowadzisz je do końca. Prosty przykład – kryminał. Na początku opowiadania ktoś znajduje zwłoki. W rozwiązaniu akcji wypadałoby powiedzieć, kto zabił i dlaczego. Jeżeli urywasz swój kryminał w momencie, kiedy detektyw przesłuchuje świadka, to jest fragment. Jeżeli napisałeś tylko scenkę znajdowania zwłok, to jest fragment. Jeżeli doprowadzasz tekst do sceny aresztowania złoczyńcy i kończysz scenę zakuciem go w kajdanki i wyprowadzeniem, to jest opowiadanie. To nie musi być ostatnia scena (zdaje się, że opowiadania o Herculesie Poirot miały jeszcze dodatkowy wątek, który rozwiązywał się w epilogu), ale żeby opowiadanie w ogóle było, taka scena musi się w nim znaleźć.
Dlatego takie bonusowe scenki same z siebie raczej nie tworzą spójnej historii/fabuły skoro są dodatkiem do tego co się działo w sesji.
Mmm, ale my z Tobą nie gramy i dostajemy tylko deser, a kotlecika nie :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hmmm. To źle. Nie mówię, że powinieneś się z tym urodzić (bo nikt się z tym nie rodzi) ale trochę to dziwne, że ludzie (nie tylko Ty, jak słyszę dziennikarzy radiowych, to mi się nóż w kieszeni otwiera) po iluś tam latach używania języka nie wyrabiają sobie takich nawyków. Rozróżnienie jaki/który jest bardzo użyteczne i sięga do podstaw samego myślenia… może tak – jak Ty rozróżniasz koncepcje podpadania pod predykat i tożsamości?
– W ogóle nie wiem o czym mówisz z tym predykatem i tożsamością :)
– Dla mnie tekst przede wszystkim powinien być samoistny i czytelny. Czyli powinien wyjaśniać sam siebie i to w czytelny nawet dla laika sposób. Po części dlatego np. preferuję pisanie dat czy liczebników cyfrowo. Dla mnie jest to prostsze i czytelniejsze tak w pisaniu jak i czytaniu. Tak samo jak tekst opisuje jakąś fachową/specjalistyczną czynność, jakieś zagadnienia nauki/magii powinien to przedstawiać tak aby odbiorca nie czuł się głupolem i skumał ocb. Powiedz mi jak pod tym względem oceniasz mój tekst. Czy jest on czytelny gdzie się dzieje akcja, kiedy, jakie są zagrożenia, realia itd. jak wczoraj koledze pisałem te pytania powyżej. To jest dla mnie priorytet przy pisaniu każdego tekstu więc pod tym względem jego odbiór jest dla mnie najważniejszy. Wtedy wiem czy przekazał on informację na jakiej mi zależało czy niezbyt.
– Pod tym względem dla mnie zdanie “Asteroida jaka uderzyła w Ziemię nazwano Nemezis” i “Asteroida która uderzyła w Ziemię nazwano Nemezis” oznaczją to samo. Przekazują informację jak nazwano obiekt który uderzył w Ziemię. Oba zdania są w moich oczach bliźniaczo podobne i ze sobą równoważne. Właśnie dlatego, że przekazują tą samą informację. Dla mnie to jest nie do rozróżnienia w czy powinno się użyć “jaka” czy “która”. To samo z ciężkim/trudnym i podobnymi zwrotami jakie działają na podobnej zasadzie. Dlatego ja sam raczej nie wyłapię tego. Bo oceniam tekst przez pryzmat informacji jakie kreują konkretny obraz.
– Rozumiem, że ktoś może mieć inne priorytety. I np, tekst ocenia przede wszystkim pod względem poprawnej polszczyzny. Okey, tu nie jestem orłem. Wtedy oczy mogą krwawić jak się czyta mój tekst a to co on ze sobą niesie traktuje się jako rzecz drugorzędną. Czyli ma punkt widzenia biegunowo odmienny od mojego.
– Co do definicji tego co jest a nie jest opowiadaniem nie zamierzam się kłócić. Ot po amatorsku tłumaczyłem swój punkt widzenia dlaczego traktuje te teksty jak opowiadania. Ja mogę wrzucać tu swoje teksty i dajcie znać do której szufladki to wrzucić to kliknę w odpowiednie przyciski. Nie mam z tym problemu. :)
Który, która, które – wyróżniają konkretny przedmiot, konkretną osobę spośród innych. >Człowiek, który jako jedyny skręcił w prawo…<. Jeśli podmienisz na “jaki”, wyjdzie Ci zwyczajna bzdura.
Jaki, jaka, jakie – dotyczy cechy przedmiotu, czlowieka. > Ten krawat należał do takich, jakie mi się zawsze podobały<. Tu, trzeba przyznać, można od biedy zamienić “jakie” na “które”, ale tylko od biedy, bo zmianie powinno podlec także “takich” na “tych”, a to już inna kategoria krawatów. Takie, jakie to podkreślenie podobieństwa, te, które to już wyznaczenie zamkniętego zbioru krawatów.
Ciężki, ciężka, ciężkie – cecha fizyczna. Kamień ciężki jak cholera. Nie myślałem, że to może być takie ciężkie, ledwie to podniosłem.
Trudny, trudna, trudne – coś, co wymagało wysiłku, fizycznego, umysłowego, psychicznego, aby sobie z tym poradzić. Oj, jak trudno było wnieść to po schodach. Bardzo trudna była ta zagadka. Przekonanie Józia, że to jego wina, było bardzo trudne.
Czy jest w tym wszystkim coś niemożliwego do tak zwanego ogarnięcia? Myślę, że nie…
No to powiedz mi jak twoim zdaniem powino wyglądać zdanie z asteroida jakie podałem post wcześniej jako przykład. Zwłaszcza, że sens oba zdania mają ten sam.
Pierwszego zdania nie komentuję bo jest dobrane tendencyjne. Tu akurat jest proste jakie słowo jest bardziej właściwe.
A zdanie z krawatem jakie podałeś. Czymś się różni jeśli chodzi o treść jak będzie “jaki” czy “który”? No nie. Oba wskazują na rodzaj krawatów które się wypowiadającemu podobają. Sens zostaje taki sam bez względu na to który z tych dwóch wyrazów się użyje.
Ciężka to nie tylko cecha fizyczna. Może być np. ciężka praca. Niekoniecznie fizyczna. Ale praca może też być trudna. Trudna do wykonania. Też równie dobrze fizyczna jak i umysłowa. Zadanie z matmy może być ciężkie do zrobienia. Może być też trudne do zrobienia. Oba mają ten sam sens. Każdy to rozumie intuicyjnie. Tak samo jak to gdy się mówi o trudnej sytuacji życiowej albo ciężkiej sytuacji życiowej. Może być trudny, wyczerpujący marsz z pełnym obciążeniem. A może też powiedzieć, że ten marsz z pełnym obciążeniem był bardzo ciężki. Oba znów znaczą to samo. Sensu to nie zmienia a te słowa po raz kolejny można stosować wymiennie i intuicyjnie wiemy ocb. Dlatego sprawia mi to kłopot aby to rozróżnić.
W ogóle nie wiem o czym mówisz z tym predykatem i tożsamością :)
CBDU :P
Czyli powinien wyjaśniać sam siebie i to w czytelny nawet dla laika sposób.
Tak, właśnie! A żeby to osiągnąć, musi używać słów w sposób powszechnie zrozumiały – nie?
Tak samo jak tekst opisuje jakąś fachową/specjalistyczną czynność, jakieś zagadnienia nauki/magii powinien to przedstawiać tak aby odbiorca nie czuł się głupolem i skumał ocb.
Tak jest.
Powiedz mi jak pod tym względem oceniasz mój tekst.
Jeszcze go nie czytałam. Przeczytam w ciągu dnia (ale uważaj, czego sobie życzysz…)
Pod tym względem dla mnie zdanie “Asteroida jaka uderzyła w Ziemię nazwano Nemezis” i “Asteroida która uderzyła w Ziemię nazwano Nemezis” oznaczją to samo. Przekazują informację jak nazwano obiekt który uderzył w Ziemię. Oba zdania są w moich oczach bliźniaczo podobne i ze sobą równoważne. Właśnie dlatego, że przekazują tą samą informację.
Nie przekazują tej samej informacji. "Asteroidę, który uderzył w Ziemię, nazwano Nemezis." to jedyna sensowna, poprawna forma tego zdania. Tutaj nie można użyć "jaki". Dlaczego? Ponieważ "jaki" oznacza coś innego, niż "który". "Jaki" wyznacza zakres predykatu. "Który" oznacza tożsamość. Powiedzmy, że mamy kryminał i świadek mówi detektywowi:
– Znalazłem kapelusz, o który pan pytał.
albo:
– Znalazłem kapelusz, o jaki pan pytał.
W pierwszym przypadku to jest właśnie ten konkretny kapelusz zgubiony przez mordercę na miejscu zbrodni – możemy sprawdzić metkę i prowadzić śledztwo dalej w sklepie albo u producenta. W drugim przypadku – to jest tylko kapelusz tego samego fasonu i koloru i do niczego się nie przyda. Dwa banknoty po tysiąc pesos to nie to samo, co dwie połówki banknotu po dwa tysiące pesos, nie?
Rozumiem, że ktoś może mieć inne priorytety. I np, tekst ocenia przede wszystkim pod względem poprawnej polszczyzny. Okey, tu nie jestem orłem. Wtedy oczy mogą krwawić jak się czyta mój tekst a to co on ze sobą niesie traktuje się jako rzecz drugorzędną. Czyli ma punkt widzenia biegunowo odmienny od mojego.
Poprawna polszczyzna nie jest warunkiem wystarczającym dobrego tekstu – ale jest warunkiem koniecznym. Sensem tego forum jest uczenie się, jak pisać lepiej. A co Ty chciałeś osiągnąć, wstawiając na nie swój tekst? Bo wcale nie jestem pewna, że to samo, co my. Trzeba to wyeksplikować (XD), bo później będziemy się niepotrzebnie kłócić.
Co do definicji tego co jest a nie jest opowiadaniem nie zamierzam się kłócić.
To nie była definicja, tylko próba wyjaśnienia. Tak po amatorsku :)
Jeśli podmienisz na “jaki”, wyjdzie Ci zwyczajna bzdura.
Otóż to.
No to powiedz mi jak twoim zdaniem powino wyglądać zdanie z asteroida jakie podałem post wcześniej jako przykład. Zwłaszcza, że sens oba zdania mają ten sam.
Adam właśnie wytłumaczył, że nie mają tego samego sensu. Ja wytłumaczyłam już dwa razy. Nie wiem, czego jeszcze nie rozumiesz.
Pierwszego zdania nie komentuję bo jest dobrane tendencyjne. Tu akurat jest proste jakie słowo jest bardziej właściwe.
Nie jest dobrane tendencyjnie – jest dobrym, jasnym przykładem, po którym widać istotę sprawy. Zdanie z krawatem jest mniej jasne jako przykład, bo wchodzi akurat na ten zakres, który te słowa dzielą ze sobą.
Zadanie z matmy może być ciężkie do zrobienia.
Tutaj wchodzimy w łączność frazeologiczną. Praca może być ciężka, ale zadanie – raczej trudne. Język powstaje historycznie i nie zawsze połączenie, które nie urąga logice, nie urąga też poprawności. Tak po prostu jest.
Sensu to nie zmienia a te słowa po raz kolejny można stosować wymiennie i intuicyjnie wiemy ocb.
Mmm, no, nie do końca. "Ciężki" użyte w odniesieniu do pracy czy sytuacji jest metaforą. "Trudny" nie. Metafory to wyższa szkoła jazdy, a Twoje intuicje wcale nie muszą się zgadzać z intuicjami innych – dlatego nie można na nich polegać. Poza tym – w literaturze słów nie można wymieniać dowolnie. Nawet tych, które semantycznie rzecz biorąc, są synonimami. Oprócz znaczenia słowo ma jeszcze całą otoczkę konotacji (w sensie literackim, nie semantycznym), które potrafią rozwalić cały zamierzony przez Ciebie efekt.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Chwila, chwila… To ty się wypowiadasz nt tekstu jakiego nawet nie czytałaś? No no… Szczyt bezczelności i olewki.
To ty się wypowiadasz nt tekstu jakiego nawet nie czytałaś? No no… Szczyt bezczelności i olewki.
… nie. Nie wypowiedziałam się o tekście, KTÓREGO nie czytałam. Nie twierdziłam, że się o nim wypowiadam. Wypowiedziałam się w kwestiach odróżnienia jaki/który i czym się różni opowiadanie od fragmentu, ponieważ naiwnie pomyślałam sobie, że zanim przeczytam tekst (co miałam w planach, ale czas nie guma, drogi Autorze), mogę już pomóc autorowi w sprawach ogólniejszych. Bo do tego służy to forum. Do pomagania sobie w lepszym pisaniu. A potem spokojnie, bez pośpiechu przeczytam tekst i wkleję jego sążnistą analizę, co mam w zwyczaju. Ale skoro szanowny Autor (który najwyraźniej nie przeczytał, co napisałam, ponieważ nigdzie nie odniosłam się do jego szanownego tekstu…) uważa, że jestem bezczelna i że go olewam… to jest to ostatnie jego dzieło, które czytam. I nie przeczytałabym go teraz, gdyby nie to, że właśnie skończyłam. Albowiem, jeżeli nie chcesz mojej pomocy, to nie jestem zobowiązana Ci jej udzielać. Au revoir.
Przecinków poprawiać nie będę, ponieważ już to zrobiono. A skutku nie przyniosło.
Impact World 2066 – Początek
Uwaga czysto techniczna – nie ma ani potrzeby, ani sensu powtarzanie tytułu w treści tekstu. Tytuł i tak się wyświetla w nagłówku.
Świat jaki znaliśmy skończył się dekadę temu. Ale kiedy dokładnie to sprawa do dziś sporna. Raczej panuje zgoda, że w 2056. Ale czynnik jaki ostatecznie przeważył szalę nadal jest trudny do zdefiniowania. Dlatego chyba każdy jest zwolennikiem jakiejś teorii na ten temat.
Problem z tym akapitem to nierówność tonu – używasz kolokwialnych sformułowań ("raczej panuje zgoda") na przemian z trudnymi słowami ("zdefiniować", w dodatku użyte błędnie) i pseudomądrymi zdaniami ("Ale czynnik jaki ostatecznie przeważył szalę nadal jest trudny do zdefiniowania." to czysty nonsens). Ogólny efekt jest taki, że trudno to wszystko wziąć na poważnie. Mam wrażenie, że przysiadł się do mnie w barze jakiś szpaner i zaczął bajerować. Oczywiście, jeśli taki miałeś zamiar, to się udało. Ale jeśli nie – to gorzej. Przez tekst pisany w pierwszej osobie zawsze przegląda jakiś narrator, i czytelnik powinien mniej więcej wiedzieć, kim ten narrator jest, bo narrator automatycznie nawiązuje z czytelnikiem kontakt, a lubimy wiedzieć, z kim się kontaktujemy. Zatem na razie przyjmuję, że jest on barowym szpanerem.
Jeszcze inni, że nie tyle samo uderzenie prawie dwukilometrowej asteroidy, co konsekwencje o globalnym zasięgu
Jeszcze inni, że dopiero szarańcza przeważyła szalę a tak to byśmy się jakoś z tego mimo wszystko wygrzebali
"Przeważyć szalę" to metafora. Stosujesz ją już drugi raz w tym samym akapicie, co zwraca uwagę i wytrąca z zawieszenia niewiary.
Może każda z tych teorii jest właściwa a może nie
Teoria może być poprawna, nie właściwa.
Pewne jest, że każdy z tych czynników dorzucił swoją dolę kamieni do lawiny, która zwaliła się na Ziemię i ludzką cywilizację przetrącając jej kręgosłup.
No, to, kurczę, po co były te spekulacje? "Dola" to los, nie porcja (porcja to "doza", ale w kontekście lawiny wyglądałaby głupio https://wsjp.pl/haslo/podglad/31631/doza ), a cały obraz z lawiną jest dość patetyczny i mało mnie przekonuje.
Pierwszy akapit zatem podsumowałabym jako pustawy.
Jedni zapowiedź katastrofy widzą jeszcze w XIX wieku. W wielkiej burzy magnetycznej na Słońcu spowodowanej gigantycznym koronalnym wyrzutem masy. Tak zwana Burza Magnetyczna z 1859. Trwała przez prawie tydzień na przełomie sierpnia i września.
Co by oznaczało, że XIX wiek zapowiedział katastrofę… Porwane zdania, mogłoby się to lepiej czytać.
linie telegrafów tak się naładowały energią, że można zdarzało się ich używać bez podłączenia do sieci elektrycznej a nadmiar energii potrafił zapalić papier, na którym wystukiwały swoje kropki i kreski
Artefakt ("można zdarzało się"). Powtórzona "energia". Jeśli chodzi o fizykę, skonsultuj to, bo ja się nie znam.
Zdarzyło się to zanim era elektryczności na dobre zastąpiła erę pary
Ery się nie zastępują, tylko następują po sobie.
mniejsze burze słoneczne ale nie o aż takim natężeniu
Masło maślane. Mniejsze to właśnie takie o mniejszym natężeniu.
Jednak im bardziej ludzka cywilizacja była nasycona techniką tym bardziej była podatna na solarne zakłócenia elektromagnetyczne.
Cywilizacja polega na technice, ale na pewno nie jest nią "nasycona".
Ale obecnie to i tak prehistoria tego co się stało dekadę temu.
Akapit drugi: przejdź. Do. Rzeczy. Człowieku. Ech. Narrator, który wie, ale nie powie – to jeden z bardziej wkurzających osobników, na jakich (zadanie – dlaczego tutaj można użyć "jakich"?) można się natknąć. P. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859 Z dwóch pierwszych akapitów dowiedziałam się tyle, że nastąpiła Wielka Katastrofa i nie bardzo wiadomo, dlaczego, ale się spekuluje. Oraz, że narrator jest barowym szpanerem.
Tak naprawdę to się zaczęło w listopadzie pięćdziesiątego piątego.
Kolejne zdanie wskazujące na barowe szpanerstwo narratora. Wszelkie zderzaki typu "tak naprawdę" są treściowo puste – za to budują postać.
zbliżającą się od południowych biegunów Słońca i jego planetarnych satelitów
… masz na myśli "pod kątem do płaszczyzny ekliptyki"? A swoją drogą, taki Uran ma oś obrotu prawie równoległą do ekliptyki.
Dość nietypowy kierunek i przybysz miał szansę być gościem spoza Układu Słonecznego
Niemniej w listopadzie to była raczej ciekawostka astronomiczna jaką poza astronomami i fanami kosmosu mało kto się interesował.
… fanami kosmosu? Niemniej w listopadzie wyglądało to raczej na ciekawostkę dla astronomów. Jak powiedział A. J. Spectowsky, ładunek sensu jest odwrotnie proporcjonalny do długości. Poza tym – jeśli masz problem z jakąś konstrukcją (jaki/który) zawsze możesz tak wykręcić, żeby jej uniknąć. Ot, taki cheat ;)
W akapicie trzecim dowiedziałam się, że w listopadzie 2055 coś przyleciało spoza ekliptyki. Nareszcie jakiś konkret.
astronomowie nadali zbliżającemu się gościowi kod żółty w skali Torino
Czyli polecieli tam z wielkim kosmicznym pędzlem i pomalowali asteroidę na żółto. Czy może raczej: astronomowie oznaczyli zbliżający się obiekt kodem żółtym w skali Torino. Swoją drogą, "żółte" są trzy stopnie w tej skali.
Czyli taki obiekt jaki teoretycznie na tyle mógł przelatywać blisko Ziemi, że możliwa była kolizja z nią.
Zdanie bardzo niestylistyczne, z zaburzonym szykiem i przegadane. Zamiast się popisywać znajomością terminów (co pasuje do drobnego oszusta – więc Twój narrator jest dość wiarygodny, choć mógłby być bardziej) zwykle lepiej od razu wyjaśnić, o co chodzi: astronomowie uznali, że zbliżający się obiekt może przelecieć na tyle blisko, żeby uderzyć w Ziemię.
Obiekt oszacowano na półtorej do dwóch kilometrów średnicy w dłuższym boku więc do tego który zakończył epokę dinozaurów i miał dziesięć kilometrów średnicy sporo mu brakowało no ale nadal efekt zderzenia mógł być katastrofalny
To nie jest po polsku. "Nadal" NIE jest synonimem "i tak" – to kalka z angielskiego. Średnicę obiektu oszacowano na półtora do dwóch kilometrów, czyli brakowało mu sporo do dziesięciokilometrowego zabójcy dinozaurów, ale i tak skutki zderzenia nie byłyby wesołe.
Astronomowie wzięli to sobie do serca i zaprzęgli komputery, teleskopy i symulatory aby doprecyzować potencjalną orbitę obiektu i szanse zderzenia z rodzimą planetą.
Czwarty akapit nie przyniósł właściwie żadnej nowej informacji. Już wiedziałam, że w Ziemię cosik pizgło.
Mimo wszystko w grudniu i styczniu wciąż była to tylko ciekawostka.
Zdecyduj się żeż. To mnie straszysz tym Nibiru, to powtarzasz, że "był tylko ciekawostką". Jasne, ludzie nie docenili zagrożenia – ale skoro to chcesz powiedzieć, to powiedz, że ludzie nie docenili zagrożenia, które było wielki, realne i tak dalej.
Wtedy nikt pewnie nie spodziewał się, że święta z przełomu 2055/56 to ostatnie świętami w starym stylu.
Niechlujne. Wtedy pewnie nikt się nie spodziewał, że święta z przełomu 2055/56 są ostatnimi w starym stylu.
I kolejne będą już kompletnie inne.
I następne będą już zupełnie inne.
A i świętujących będzie o wiele mniej.
A tym zdaniem traktujesz czytelnika jak głupka, który się tego nie domyśli.
Wtedy jeszcze ludzie składali sobie życzenia zdrowia, lepszego szefa, pracy, znalezienia wreszcie dziewczyny lub chłopaka czy mnóstwa innych życzeń jakimi obdarowywano się co roku.
A to zdanie chyba ma mnie ścisnąć za serce, ale nie ściska. Nie widzę tych ludzi. Nie znam ich. Gdybyś pokazał swojego barowego cwaniaczka w czasie świątecznej imprezy w amerykańskim stylu (po tytule wnioskuję, że jesteśmy w U.S.A.) miałbyś szansę przemówić do emocji. A tak – nie masz. Abstrakcja nie ściska za serce.
Akapit piąty po raz enty powtarza to, co już było.
Jednak gdy Nowy Rok minął, gdy styczeń dobiegał końca opinię publiczną coraz częściej obiegał temat zbliżającej się asteroidy.
…? Opinii publicznej nic nie obiega. Temat może się przewijać w mediach, tak.
Kolejne wypowiedzi profesorów, astronomów z szacownych uniwersytetów robiły się coraz bardziej niepokojące.
Dlaczego nie pokażesz, jak ten cwaniaczek siedzi w barze przed telewizorem i komentuje?
Aż na początku lutego NASA wydała oficjalne oświadczenie, że asteroida “awansowała” do pomarańczowego w skali Torino. To już zaczynało się robić poważnie. Dawno żaden kosmiczny obiekt, zwłaszcza tak duży, nawet nie zbliżył się do tego miejsca w skali. Było już pewne, że kosmiczny wędrowiec przeleci niepokojąco blisko naszej planety. Albo w nią uderzy.
Krócej i czytelniej, bez lania czytelnika po głowie: Wreszcie na początku lutego NASA wydała oficjalne oświadczenie o "awansie" asteroidy do stopnia pomarańczowego w skali Torino. Było już pewne, że kosmiczny wędrowiec otrze się o naszą planetę, a może nawet w nią uderzy.
Wtedy zaczęto go nazywać tak jak znany jest do dzisiaj.
Nie po polsku: Wtedy zaczęto go nazywać tak, jak nazywamy go dziś.
Grobowym milczeniem przyjęto wiadomość z trzeciego marca 2056.
Amerykanie nakręcili o tym tyle filmów, że łojeju. A tu co? Nic?
Chyba wszyscy już w tym momencie wiedzieli, że nie ma dla nich dobrych wiadomości.
Niezręczne.
Wszystko miało się okazać dziewiętnastego marca. W wiosenną równonoc.
I co ma ta równonoc do rzeczy? Ma znaczenie symboliczne? No, chyba nie. Daty i liczby są ważne w nauce, w literaturze – tylko wtedy, kiedy są ważne.
Akapity szósty i siódmy: więcej tego samego. Zamiast pokazać, jak to jest, kiedy się czeka na Zagładę (Ważne Wielkie Litery!), po prostu streszczasz coś, co słuchacze barowego cwaniaczka albo przeżyli, albo o tym słyszeli od własnych rodziców. Po co? Nie da się tego usprawiedliwić celami cwaniaczkowymi (jak dzięki takiej historyjce kogoś naciągnąć?), więc wytrąca z zawieszenia niewiary, bo teraz już mimo najszczerszych chęci nie mogę uznać tego tekstu za część świata przedstawionego. On jest skierowany do gracza bezpośrednio.
Prawie dwukilometrowy ziemniak wparował w atmosferę naszej planety.
Lekceważenie asteroidy pasuje do cwaniaczka – ale do encyklopedii dla graczy już mniej.
Błyskawicznie rozdzierał jej coraz gęstsze warstwy rozgrzewając się przy tym i świecąc. Ciągnął za sobą słup dymu i leciał ku swojemu przeznaczeniu.
Patos dość śmieszny w zestawieniu z ziemniakiem. Opis mało mówiący.
Dzięki dronom i satelitom cały świat mógł oglądać ten straszny ale i fascynujący spektakl.
I tych dronów nie zwiało ani nie rozwaliło?
Wielokrotnie przekraczając prędkość dźwięku Nemesis trzasnął w Pacyfik błyskawicznie odparowując siebie, wodę i skorupę ziemską w miejscu uderzenia.
https://zpe.gov.pl/a/imieslowy-i-ich-rodzaje/DIltLKLry Imiesłów przysłówkowy czynny oznacza jednoczesność. Nie przyczynowość. Poprzednio dało się je jakoś podciągnąć pod jednoczesność, ale tu już nie: Wielokrotnie przekroczywszy prędkość dźwięku, Nemesis trzasnął w Pacyfik. Błyskawicznie odparował siebie, wodę i skorupę ziemską w miejscu uderzenia.
Potężny “grzyb” wody i dymu wzbijał się i wzbijał.
Skonsultuj się z fizykiem, ja powiem tylko, że nie wygląda to dobrze.
Ale szybsze była fala uderzeniowa która zmiotła wszystkie latające drony na całe dziesiątki kilometrów od uderzenia.
Ale szybsza była fala uderzeniowa, która zmiotła wszystkie latające drony dziesiątki kilometrów od miejsca uderzenia. Dopiero teraz, kiedy przestały być potrzebne…
Niewiele wolniejsze były fale sejsmiczne które pomknęły w dal i potem kilkukrotnie okrążyły glob co zarejestrowały sejsmografy na całym świecie.
Który to świat nie miał w tej chwili nic ważniejszego na głowie?
Akapit ósmy, czyli autor widział parę filmów dokumentalnych i chce podzielić traumę z czytelnikiem. Niestety, Autorze – w prozie to nie działa. Jako czytelnik jestem w tej chwili poważnie znudzona. Dlaczego miałabym się tym wszystkim przejmować? Serio – mam pranie do zrobienia, wkrótce trzeba będzie wyremontować dom, połowa rodziny chora, rząd składa się z idiotów, a wkrótce prawdopodobnie i tak spadnie nam na głowy atomówka. Mam swoje zmartwienia w rzeczywistym świecie. Twoje zadanie jako autora polega na tym, żebym o nich zapomniała i przejęła się tym, co się dzieje w świecie, który mi pokazałeś. Jak to zrobić? Otóż – nie pokazując mi tego samego filmu dokumentalnego, który już tysiąc razy widziałam (a wtedy odnosił się do mojego świata) i mam go już w nosie, ale przekonując mnie, że gdzieś tam to się dzieje i spotyka myślących, czujących ludzi (czy inne takie). Konkret, nie abstrakcja.
Po tym jak rozbudzeni bogowie ziemi i powietrza dali o sobie znać przyszła kolej na bogów wody.
Dobry Boże, purpura. To też jest purpura w stylu Discovery Channel – wypal gorącym żelazem. Zapewne są ludzie, którzy lubią połączenie SF z mitologicznym podejściem do świata (ja nie znoszę), ale nawet wtedy przydałoby się to zapowiedzieć. Inaczej nagłe wprowadzenie bogów, nawet metaforycznych, wypada po prostu śmiesznie. A ten tekst nie miał być śmieszny.
Tsunami które pomknęło w pierwszej kolejności ku zachodniemu wybrzeżu Chile nie było zbyt widoczne. Póki było na otwartym oceanie.
Jak to tsunami. Widziałam te filmy! Po co powtarzasz po Discovery? Uważaj też na rytm zdań, bo jest taki sobie – miejscami nie mam pojęcia, dlaczego postawiłeś kropkę akurat w tym miejscu.
Ale satelity i czujniki które zdołały zmierzyć jej siłę podawały prędkość prawie tysiąc kilometrów na godzinę i niespotykaną wcześniej energię.
Po pierwsze – jakiej "jej"? Po drugie, nie jestem centrum zarządzania kryzysowego i nic mi to nie mówi. Czytelnik nie jest specjalistą, nie wyobrazi sobie katastrofy na podstawie liczb.
Gdyby wcześniej nie ewakuowano tamtych wybrzeży przenosząc do ostatniej chwili kogo się da za Andy straty w ludziach byłyby ogromne.
Aha, czyli to była straszna katastrofa, ale w sumie nie była?
A tak gdy utopiona w oceanie fala zyskała nagle podstawę w postaci szelfu rosła i rosła. Roztrzaskała się dopiero na sile potężniejszej od niej czyli na ścianie, którą tworzyły Andy.
Brzydkie i patetyczne. Fala to ruch oceanu, nie może być utopiona: Fala załamała się na szelfie i roztrzaskała na ścianie Andów.
Zdarła jednak wszystko
Jednak?
Żaden port, żaden budynek, żadne miasto, drzewo, las czy stworzenie nie przetrwało tak niszczycielskiego gniewu oceanu.
Patos. Antropomorfizacja czegokolwiek kieruje w stronę mitu, nie SF, co w SF powoduje mętlik.
Akapit dziewiąty: wejście patosu. Po co, nie wiem, bo dotąd właściwie go nie było. Jeżeli usiłujesz w ten sposób wstrząsnąć czytelnikiem emocjonalnie, muszę Cię poinformować, że skutek wychodzi odwrotny – żeby to się udało, trzeba sobie pod to przygotować grunt, a przede wszystkim nie nadużywać.
A to był dopiero początek.
Już od sześciu i pół tysiąca znaków tłumaczysz, że nastąpiła Wielka Katastrofa. Jeżeli w tym momencie czytelnik w to nie wierzy, to już nie uwierzy.
Chociaż sama asteroida uległa dezintegracji w momencie uderzenia to odparowała wraz okolicznym oceanem i skorupą z jego dna do stratosfery albo i na orbitę.
Co znaczy to zdanie?
Żadna ludzka bomba atomowa nie mogła się równać z taką energią uderzenia jaką sprezentował ludziom kosmiczny gość.
Te większe fragmenty asteroidy czy skorupy ziemskiej spadały ku powierzchni globu prawie od razu, w ciągu minut, kwadransów i godzin.
Spadały na powierzchnię. Co to zdanie ma do poprzedniego?
Grawitacja prędzej czy później wzywała je z powrotem.
Antropomorfizacja wywołuje co? Patos. Czy patos dobrze tu wybrzmiewa? Nie.
Tym razem już na dowolny punkt na całym globie.
Bombardowały cały glob. Nie mogły bombardować dowolnych punktów, ponieważ kamienie nie mają woli, o ile wiemy.
Te mniejsze spalały się w atmosferze całkowicie te większe docierały na powierzchnię bombardując ją ponownie.
… smugi? Nie wiem, jak wygląda to "ponowne bombardowanie" – odłamki spadają i znowu bombardują? Ale przecież to one są "bombami"!
Akapit dziesiąty kontynuuje poprzedni. Nadal patetycznie i śmiesznie, informacji nadal niewiele.
dżungle, tajga, makie
Zbiorowe: dżungla, tajga, makia.
A tam gdzie wybuchał pożar którego nie udawało się opanować to roznosił się on po okolicy.
Na tym polega pożar, którego nie udało się opanować.
Miasta, zwłaszcza opuszczone przez ludzi i uznane za stracone spłonęły całkowicie.
Co sugeruje, że nie wszystkie zostały opuszczone. Tak było?
Smog i sadza z tych późnowiosennych miesięcy pięćdziesiątego szóstego to był stały widok na całym świecie.
Co próbujesz powiedzieć?
Powtórzyła się groza burz ogniowych w wielkich miastach nie spotykanymi od czasów dywanowych nalotów bombami zapalającymi z czasów drugiej wojny światowej. Gdy w kanionach ulic powstał gigantyczny cug, zasysający cały tlen i podsycając płomienie jakich już nie dawało się ugasić. Woda w hydrantach i wodociągach zmieniała się w parę i potrafiła wysadzić te rury i zawory, które ją więziły.
Bardzo niechlujne, patetyczne: Powtórzyła się groza burz ogniowych w wielkich miastach, nie spotykanych od czasów drugiej wojny światowej. W kanionach ulic powstawał cug zasysający cały tlen i podsycający płomienie, aż nie dało się ich ugasić. Woda w hydrantach i wodociągach, zmieniona w parę, rozsadzała rury.
Wszyscy pamiętają ten wieczny kaszel, walkę o oddech, jak bezcenna była maska tlenowa i butla z tym życiodajnym gazem.
"Życiodajny gaz" jest bardzo patetyczny. Obejrzyj parę dzienników telewizyjnych, najlepiej reportaży z katastrofy, i nie rób tego, co oni robią. To są wytarte, spłowiałe frazy, gotowe klocki, używane przez dziennikarzy, którzy mają powodzian głęboko w tym otworze, w którym się endoderma łączy z egzodermą. Takie frazy to śmierć dla tekstu literackiego. One nie potrafią wywołać uczuć, bo są immanentnie nieszczere.
Akapity jedenasty i dwunasty: więcej tego samego, ale pojawia się nieśmiało informacja, że ludzie już nie mieszkają na powierzchni (skoro nie wiedzą, co się teraz dzieje z miastami).
Dopiero w czerwcu, trzy miesiące po nokaucie który ludzkiej cywilizacji sprawił Nibiru większość z tego co miała spaść z nieba czy orbity już spadła.
Mało stylistyczne. Przypominam, że porównania typu tego "nokautu" – umniejszające rozmiary katastrofy, sprowadzające ją do czegoś małego – budują postać narratora, ale niewiele mówią o samej katastrofie.
Rośliny i miasta spłonęły w tej całopalnej ofierze ale wciąż unosiły się w atmosferze jako sadza i z powierzchni były widoczne jako prawie zawsze czarne chmury, przez które prawie nigdy nie było widać Słońca.
"Ofierze" złożonej – komu? Słowa mają znaczenie. Obrazy, które malujesz, muszą polegać na jakichś odniesieniach – a tu odniesienie nie ma sensu. Poza tym – sadza się pali.
A bez żniw i farmerów nie było corocznego zastrzyku świeżej żywności przerabianej i pakowanej w te modne, bezpieczne, antyalergiczne i ekologiczne produkty po które tak chętnie sięgały dłonie klientów w sklepach.
Naprawdę? Wiesz, że normalnego jedzenia też nie było? Że zasadniczo jedzenie nie jest fanaberią? I dlaczego to zdanie wygląda tak, jakby narrator czerpał olbrzymią shadenfreude z faktu, że już nie ma co jeść?
To było pierwsze pełne spustoszeń lato, kiedy wypaliła się już większość pożarów.
Niestylistyczne zdanie, które tylko powtarza to, co było dotąd.
Ale ludzkość walcząca o przetrwanie z kataklizmem który mniej lub bardziej rozlał się po całej planecie przegapiła kolejnego przeciwnika.
?
Zwykle docierała ona do Ziemi w ciągu trzech, czterech ziemskich dób. Ta z 1859-go w trzy czwarte. A ta ostatnia w pół.
Rozumiem, że Cthulhu zagiął czasoprzestrzeń. Ot, ze złośliwości.
Efekt dla samych ludzi może nie był zbyt spektakularny. Ale każdy musiał go zauważyć.
Te dwa zdania przeczą sobie nawzajem.
Jeden z ostatnich momentów wspólnej, globalnej wioski to obraz gdy wszystkie świecące się punkciki działających satelitów, prawie jednocześnie robią się czarne.
Świecące punkciki (bez "się"). Obraz nie jest momentem, a poza tym – streściłeś mi już globalną katastrofę. Nie ma co jeść, a elektrownie pewnie i tak nie działają. I co teraz zmienia posypanie się elektroniki (bo tylko tyle może zdziałać burza słoneczna)?
Tak potężny impuls magnetyczny wysmażył je wszystkie co do jednego
Usmażył.
A bez satelitów nie było GPS, komunikacji satelitarnej czy obrazowania aktualnej sytuacji w danym fragmencie globu.
Które wcześniej się nie zepsuły i były bardzo pomocne.
Impuls sięgnął także po wszystkie niezabezpieczone komputery, czipy i całą elektronikę
Po co antropomorfizacja?
Ten cios ogłuszył i oślepił ludzkość.
Co może byłoby katastrofą, gdyby inna, WIĘKSZA katastrofa już nie nastąpiła. Widzisz? Tak to wygląda, kiedy nie zadajesz sobie trudu przemyślenia, o czym piszesz. Po prostu muszą wyjść nonsensy.
W ciągu paru sekund została pozbawiona możliwości większości nowoczesnej komunikacji.
To nie jest po polsku.
Zostawało liczyć na klasyczne radio
Pozostawało klasyczne radio. Które wcale, ale to wcale nie działa na prąd (tak, wiem, że są takie z wbudowaną prądnicą na korbkę – masz takie? Bo ja nie).
To był początek izolacji którą mamy do dzisiaj.
Mało po polsku.
skazana na własne siły
Zdana na własne siły.
trzeba było komunikować się za pomocą kurierów.
Ale po co, skoro społeczności i tak radzą sobie własnymi siłami?
Coś co tak świetnie sprawdzało się w warunkach wolnego rynku i swobodnej wymiany informacji teraz okazało się kolejnym gwoździem do trumny ludzkiej cywilizacji.
Rozgadane, pełne rymów zdanie.
Problemem zaś stało się gdy tego wszystkiego zabrakło.
Mało stylistyczne.
Nagle okazało się, że nie ma krajów samowystarczalnych. Nie mówiąc już o miastach.
Heroicznie powstrzymuję złośliwości, cisnące mi się na klawiaturę, ponieważ ci kretyni od rządzenia tak właśnie myślą i byliby (już raz niedawno byli…) zdumieni w takiej sytuacji, więc to jest, niestety, realistyczne.
Każdy potrzebował do wytworzenia produktu czegoś z innego krańca kraju albo kontynentu. Przed katastrofą nawet jak trafił się jakiś huragan, wojna czy tsunami co zagroziło dostawcom zawsze można było poszukać kolejnych.
Zdania niestylistyczne.
Bez globalnej łączności nawet trudno było się zorientować jak wygląda sytuacja “tam”.
Tak, bo największym problemem ludzkości było wytwarzanie kolejnych gór śmieci, a nie np. jedzenia. Żeby przeżyć. Inna rzecz, że bez nawozów sztucznych… w czasie zimy impaktowej… e, nieważne.
A bez dostaw z zewnątrz to i wkrótce z paliwem były kłopoty.
Really.
Coraz rzadziej korzystano z pojazdów mechanicznych albo lotniczych coraz ściślej reglamentując paliwo.
Coraz rzadziej korzystano z pojazdów mechanicznych, coraz ściślej reglamentowano paliwo.
Za to coraz częściej przyszło posługiwać się rowerami, wiosłami albo własnymi nogami.
Rowery w postapokalipsie, rzadko spotykane. Ale chyba są po temu powody. Tak czy siak, jeść coś trzeba.
Nawet konie były rzadkością bo przed katastrofą korzystano z nich marginalnie, głównie dla rozrywki albo sportu. A jeszcze mniej kopytnych przetrwało ten kataklizm.
Niestylistyczne: Nawet konie były rzadkością, bo przed katastrofą służyły już tylko rozrywce, zresztą niewiele ich przetrwało.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Olewając Cię ciepłym sikiem, wystukałam ponad siedemnaście kilo tekstu. Jakie to dziwne.
W końcu przyszła zima. Jesienią. Nazwana została “czarną zimą”.
Brzmi to dziwnie.
W powietrzu wciąż było pełno sadzy ze spalonego świata więc padający śnieg był z nią wymieszany. Wydawał się brudny, szary a czasami czarny.
Niezgrabne. Tnij: Śnieg mieszał się w powietrzu z sadzami spalonego świata i spadał szary, nawet czarny.
Ci co do nich dożyli byli w całkiem innym świecie
Ci, którzy ich dożyli, znaleźli się w zupełnie innym świecie.
Wielu zastanawiało się czy dotrwa do wiosny i co ona przyniesie. A nie gdzie pojechać na wakacje w kolejnym sezonie. Dla wielu więc były to najczarniejsze i najbardziej przygnębiające święta w życiu.
Tutaj traktujesz czytelnika jak głupka. No, bo zobacz – walisz go po głowie tą Wielką Katastrofą, a potem tak, jakbyś nie uwierzył, że czytelnik zrozumiał, tłumaczysz, że Wielka Katastrofa miała skutki.
Najczęściej natykała się na wpół zamarznięte i wygłodzone resztki ludzkości.
Antropomorfizacja.
Kto i co zrobił aby przeżyć tę pierwszą zimę często do dziś pozostaje tematem tabu.
Nie rozmawiamy o tym, co kto zrobił, żeby przeżyć tę pierwszą zimę.
Ale zwykle uznaje się, że kto przetrwał pierwsze dwanaście miesięcy od uderzenia ten dobrze rokował, że poradzi sobie w nowym świecie.
A co te przewidywania kogo obchodzą kilka lat później?
Bo pomoc jakiegoś rządu czy sztabu kryzysowego wydawała się zwykle tylko mrzonką i pobożnym życzeniem.
Łopata. I domki dla powodzian.
Ludzie w poszukiwaniu jedzenia zaczęli rozpraszać się na mniejsze grupki i społeczności zdając sobie sprawę, że spustoszony pożarami i popiołem teren ma mocno ograniczone możliwości ich wykarmienia.
Przegadane, nie po polsku, i właściwie co tam jeszcze jest do jedzenia?
Gdzieś wtedy zorientowano się, że coś jest nie tak z łącznością radiową. Nawet w takiej lokalnej skali za pomocą krótkofalówek, plecakowych radiostacji i tych zamontowanych w pojazdach.
Nie po polsku. I kto w takich warunkach w ogóle próbował?
Grunt, że przeszkadzał falom radiowym w pokonywaniu eteru, zwłaszcza gdy występował w formie zawiesiny którą zwykle zwano czerwoną mgłą.
Skonsultuj się z fizykiem.
Walka z głodem stała się priorytetem dla ocalałych.
… czemu odczuwasz potrzebę, żeby nam to tłumaczyć? Ponadto – "walka z głodem" i "priorytet" to frazy propagandowe. Oni po prostu zajmowali się głównie poszukiwaniem jedzenia.
Magazyny wielkich marketów albo wojska jakie przetrwały często stawały się obiektem krwawych zmagań lub twardych negocjacji.
Przedmiotem. Po roku w tych magazynach do jedzenia nadawałyby się tylko puszki, najpewniej.
Jedzenie oznaczało życie. A każdy chciał żyć.
Ale Twoim zdaniem czytelnik o tym nie wie. Dlaczego?
Było już pewne, że ludzkości, w tym farm
Farmy (ani inne gospodarstwa rolne) nie są częścią ludzkości.
Więc każdy worek ryżu czy skrzynia makaronu musiał wystarczyć na nie wiadomo jak długo.
Zdanie śmieszne.
Bo morza, rzeki i większe jeziora w miarę wyszły bez szwanku z zeszłorocznej katastrofy.
Primo – jak? Secundo – szyk: Bo morza, rzeki i większe jeziora wyszły w miarę bez szwanku z zeszłorocznej katastrofy. (Dobrze, że nie napisałeś "suchą stopą", bo popełniłabym sudoku…)
Gdzie kto mógł to zakładano ogródki, szklarnie lub jeśli się udało to próbowano uruchomić farmę.
… na sadzy. Bez nasion i sadzonek, bo masz je w domu? Jeżeli nie spłonął? Bez światła, bo jest zima impaktowa. W obliczu grasantów, którzy zapewne grasują. Zapewne nie mając pojęcia o uprawie roli, bo połowa ludzkości to mieszczuchy. Powodzenia.
Wyniki były różne. Czasem coś z tego wychodziło a czasem nie.
Dwa zdania znaczące mniej więcej to samo.
A bez słońca żadna napędzana chlorofilem roślina nie chciała odżyć.
Nie pomagały też gorzkie i kwaśne deszcze ani warstwa toksycznego popiołu zalegająca na ziemi.
Anglicyzm. I – to, że wspominasz o tym teraz, wygląda tak, jakby Ci się przypomniało. Nigdy nie słyszałam o “gorzkich” deszczach – sól z nieba nie spada.
Prawie każda rodzina, która przetrwała do dziś ma kogoś kto w tym albo kolejnych latach zmarł z głodu albo osłabienia głodem i jego konsekwencji.
bez globalnych danych trudno było to zweryfikować.
Co zweryfikować?
Kilka następnych lat pozwoliło ustabilizować sytuację. Ta była trudna.
… dwadzieścia filmów o tym zrobiliśmy. A serio: Miś to bardzo dobry film i część naszej kultury. Ale przekazuje ważne rzeczy językiem komedii – a Tobie chyba nie chodzi o komedię. Reszta akapitu to ględzenie, chociaż nareszcie pojawia się w nim jakaś informacja o tym, gdzie właściwie jest narrator.
“Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny”
? Żargon?
Podobno tak swojemu porucznikowi zameldował snajper, wystawiony na czujce
Żargonu wojskowego nie konsultuję. Nie znam się na tym.
Teraz jak było wiadomo z czym mieli wówczas do czynienia to wydaje się to fascynujące i emocjonujące.
I znowu – narrator wie, ale nie powie. Słuchaj, mam dla Ciebie coś fajnego. Ale takiego fajowego, że o rany. I co, wierzysz mi? Czemu nie? No, właśnie.
Kolejne pokolenia dzieci i młodzieży wychowują się na tej epickiej walce drugiego plutonu z pierwszymi szarańczakami jakich spotkali.
… mogą się wychowywać na epickiej opowieści o walce.
I tak ludzie z Clyde natknęli się po raz pierwszy na szarańczę.
Tak, przed chwilą to powiedziałeś. Dosłownie dwa zdania temu. Naprawdę pamiętam.
Czym była a właściwie jest szarańcza to nadal trwają sprzeczne opinie i teorie. Może to wirus, grzyb, bakteria albo jeszcze co innego.
Grunt, że “to coś” mutowało żywe organizmy. Zmieniało je w specyficzny sposób.
"Mutować" to tyle, co "zmieniać"…
Czyniąc z nich jakieś ni to owady ni skorupiaki.
Znów dziwny podział na zdania. A owady i skorupiaki są żywymi organizmami – skąd wniosek, że akurat te to muszą być mutanty popromienne, czy jakie tam?
Zwykle objawiało się to nowymi stawami, żuwaczkami, dodatkowymi kończynami i specyficznym sposobem poruszania się jaki właśnie rzucił się najbardziej tamtemu snajperowi co zameldował “dziwny kontakt” nawet jak jeszcze nie wiedział na co właściwie patrzy.
Krótko i po polsku – o co chodzi?
Myśl, że nieznany czynnik może cię przemienić w coś tak karykaturalnego i zwierzęcego jest dla większości ludzie straszna.
Naprawdę?
Bez kontaktu ze społecznościami dalszymi niż ta z Glasgow nawet nie wiadomo czy to coś lokalnego czy to jest globalne.
Nie po polsku. W zasadzie do wycięcia, bo to i tak łopata.
No ale z miasta do portu to jest z godzina jazdy samochodem.
A ktoś jeszcze jeździ samochodami? Bo mówiłeś coś innego.
W końcu baza atomowych okrętów podwodnych z magazynami głowic jądrowych i wielu innych jak mało które miejsce nadawało się do przetrwania katastrofy
?
Dysponowała także wyszkolonymi drużynami komandosów z Fleet Protection Group, którzy potrafili się działać w tym całkiem odmienionym świecie.
"Się działać"? Hę? A poza tym najwyraźniej nie musieli jeść, zaś amunicję wytwarzali jak łucznicy z Wakfu, siłą woli. Parę akapitów wcześniej tłumaczyłeś mi jak krowie na rowie, że załamały się globalne łańcuchy dostaw – a teraz to nagle nie ma znaczenia.
Po kilku latach takich potyczek udało się sklasyfikować chociaż te najpospolitsze odmiany, ich właściwości oraz sposoby radzenia sobie z nimi.
Niestylistyczne.
Mimo to, obecnie, na początku 2066 sytuacja kilkutysięcznej społeczności wcale nie jest wesoła.
Nie wiem, na ile to jest realistyczne.
Kolejna zima mija ale szykuje się kolejny sezon z mizernym latem.
Źle to brzmi.
A z powodu Szarańczy coraz więcej osób z zewnątrz szuka schronienia w bazie.
Coraz więcej ludzi. I, cóż. Może to i okrutne, ale byle kogo nie musicie wpuszczać.
Te ogromne zapasy strategiczne żywności które rząd albo marynarka zebrała w swojej największej na północy wyspy bazie zostały już w sporej mierze zjedzone w ciągu tych dziesięciu lat, które minęły od końca starego świata.
Nie po polsku: Większość zapasów, które marynarka trzymała w bazie już zjedliśmy.
Rachityczne farmy na okolicznych wzgórzach czy połowy ryb w zatoce tylko spowalniają nieuchronny koniec
Wojna z Szarańczą pochłania kolejne ofiary ale i amunicję, zwłaszcza strzelecką.
Zeugma. A amunicja służy z zasady do strzelania.
A niezbyt jest ją jak zastąpić, wyprodukować czy sprowadzić.
Nie po polsku: A nie ma jak jej czymś zastąpić, wyprodukować czy sprowadzić.
Rokowania na nowy sezon nie są więc zbyt różowe.
Wydumane.
I coraz częściej w mieszkaniach, na ulicach, w klubach czy pubach słyszy się temat migracji na południe.
Poza tym, że zdanie jest nie po polsku… Autorze. Cywilizacja upadła. Resztki ludzkości trzymają się w opuszczonej bazie marynarki. I są tam kluby?
W miarę wiadomo jak się sprawy mają do okolic Glasgow.
Nie po polsku.
Chociaż krąży od wiosny plotka, że ponoć ci w Glasgow słyszeli odgłos śmigłowca.
Masło maślane: Chociaż od wiosny krąży plotka, że ci w Glasgow słyszeli odgłos lecącego śmigłowca.
Ale nikt go nie widział co jednak przy niskiej podstawie ciemnych chmur nie jest aż tak dziwne.
Ględzenie.
Tak czy inaczej wielu sobie zadaje pytanie czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie.
Tak czy inaczej, wielu zadaje sobie pytanie, czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie. W jakiej sprawie? Mówiłeś ostatnio o śmigłowcu.
Przeprowadzka całej społeczności naraz byłaby trudna ale przecież chociaż część można by “rozładować”.
Co to znaczy?
Póki co rekordy popularności biją aktorzy którzy przyjechali z Glasgow ze dwa tygodnie temu przywożąc ze sobą nutkę świeżości i śmiech.
… przez piekielnie niebezpieczne pustkowia? (Próbowałeś, jak mogłeś, mnie o tym przekonać.) Zawodowi aktorzy, czyli w tych warunkach – darmozjady (no, sorry). Którzy przeżyli całą tę katastrofę. Mhm.
Wiadomo było, że przed katastrofą w Glasgow mieli teatr z prawdziwymi kabaretami i aktorami. Ale niespodziewanie część z nich zgodziła się przyjechać do sąsiadów na gościnne występy
A od tamtej pory ich przedstawienia to główny gwóźdź programu rozrywkowego bazy.
"Gwóźdź programu" to jego główny punkt, więc mamy tu masło maślane. Ale poza tym sugerujesz, że ta baza ma program rozrywkowy. Rozbudowany. Czy to ma sens? Widziałeś ten film, ten ze smokami i amatorskim teatrzykiem odgrywającym Gwiezdne wojny? Nie kopiowałabym tego. W filmie widz ma smoki, które odwracają jego uwagę od nonsensów, a tutaj nie.
powiedzonka ze sceny wchodzą do ulicznego slangu i nowej tradycji
"Slang" to "street language" czyli język ulicy. Czyli znowu masło maślane. A tradycją niczego nazwać nie możesz, ani jej ustanowić.
Czego się dowiedziałam? Otóż: przyleciało, spadło, rozpirzyło cywilizację w drobiazgi, teraz mamy zimę impaktową i zmutowane owady, które nam strasznie zagrażają (ale w sumie nie wiem, czemu). Ale za to przyjechał kabaret z Glasgow. I to jest praktycznie cała informacja przekazana w powyższym.
Używasz słów niezgodnie ze znaczeniem, tekst jest niechlujny (masa literówek, dziwny podział na zdania, problemy z ich budową gramatyczną, niedopuszczalne w literaturze kolokwializmy, poważne braki w przecinkach) i niezbyt sprawnie napisany – wygląda na niedbałą notatkę. Używasz specjalistycznych terminów, ale wyraźnie widać, że nie wiesz, co one znaczą (po czym? ot, choćby po pleonazmach). I – tekst jest jednym wielkim, przegadanym, nudnym streszczeniem bez fabuły. Na początku dośpiewałam sobie tego narratora, bo aż do końca on sam się nie pojawia i nie mamy komu kibicować – a przydałby się.
Ogólnie – niższe warstwy przeciętne. Jako prezent dla graczy – taki sobie. Ale gracze sami sobie dostarczają rozrywki. Natomiast jako czytelnik zmusiłam się do przebrnięcia przez tekst tylko dlatego, że powiedziałam, że to zrobię.
Radziłabym Ci przeczytać chociaż "Dzień tryfidów", jeśli chcesz pisać tego typu rzeczy. Ale w ogóle, jeśli chcesz pisać, to, bardzo mi przykro – jest to robota trudna, żmudna i źle płatna. I wymagająca. A tutaj widać po prostu brak wysiłku, czyli brak starań – o wiarygodność, o wydźwięk emocjonalny, o wszystko.
Pytałeś:
Tak samo jak tekst opisuje jakąś fachową/specjalistyczną czynność, jakieś zagadnienia nauki/magii powinien to przedstawiać tak aby odbiorca nie czuł się głupolem i skumał ocb. Powiedz mi jak pod tym względem oceniasz mój tekst.
Nie poczułam się głupolem. Ale poczułam się potraktowana jak głupol, ponieważ tłumaczysz rzeczy oczywiste, i to po kilka razy, popisując się swoją znajomością specjalistycznych terminów – sęk w tym, że zerknięcie w Wikipedię wystarczy, żeby stwierdzić, że jednak ich nie znasz. Nie pisz tak. Przemyśl, co piszesz, zamiast po prostu rzucać słowa na kartkę. Po tym tekście widać, powtarzam, że się nie wysiliłeś.
Z powyższych przyczyn nie powinien być zbyt długi aby nie zanudzać i jednocześnie powinien podawać ramy ocb w danym uniwersum. Jeśli wyjaśnia i pozwala załapać ocb a jednocześnie nie zanudza dłużyznami to moim zdaniem spełnia swoje zadanie.
Sęk w tym, że zanudza. I nie tyle ze względu na dłużyzny (chociaż jest ich sporo), ile dlatego, że jest streszczeniem. Nie ma fabuły. Nie oddziałuje emocjonalnie (purpura śmieszy, nie wzrusza – trudno wzruszyć purpurą).
I jakie dziwne konstrukcje i dobór słów?
Mam nadzieję, że wypisałam wszystkie. Ale jest ich doprawdy legion.
Zasadniczo unikałbym takich wydumanych słów jak ,,zdefiniować”, bo zdanie dzięki nim brzmi mądrzej, ale niekoniecznie lepiej.
Tak, a poza tym – na początku trafiło się zdanie w pierwszej osobie (potem też było kilka) sugerujące jakąś postać narratora, który siedzi przy stoliku i o tym wszystkim opowiada. I tę postać należałoby zbudować, bo to doskonałe wprowadzenie do jakiegokolwiek świata.
No i dobrze wywalać słowa, bez których zdanie może sobie poradzić
Tak. I mętne metafory – metafora jest trudna. Lepszy tekst bez nich, ale czytelny, niż poplątany i udziwniony.
Czytanie na głos pomaga. Jeśli gdzieś się potykasz – to znaczy, że coś jest nie tak.
Owszem.
Z tych uwag to dla mnie najważniejsze przy pisaniu jest przekazanie informacji na jakiej mi zależy.
Ale ważne jest to, jak się ją przekazuje. Dlaczegoś nazywamy to literaturą piękną.
Co do przecinków to nie jestem w tym zbyt mocny.
To musisz się wyćwiczyć.
Czy z tego tekstu wiesz kiedy dzieje się akcja?
Tak, ale powiedziałeś to wprost.
Wiesz gdzie, w jakim zakątku Ziemi?
J.w.
Wiesz co doprowadziło do postapo?
Mniej więcej.
Wiesz z jakimi zagrożeniami muszą się mierzyć mieszkańcy?
Mętnie.
Wiesz jaką rolę pełni Fleet Protection Group?
Nie.
Znasz jakieś plotki i plany jakie aktualnie panują w bazie?
Znowu – powiedziałeś to wprost. Mimo wszystko – literacko jest to tekst słaby, bo nie posługuje się sprawnie metodami, którymi literatura przekazuje informację. Inaczej opowiadaniem byłaby instrukcja obsługi magnetowidu (przekazuje informację? Przekazuje.).
Dla wyjaśnienia dodam, że większość swoich prac pisałem pod silną presją czasu. Czyli mając jeden wieczór/noc te 4, 6, max 8 h na napisanie takiej scenki.
Dlaczego? Nie lepiej by było napisać krócej, ale staranniej? Czy gracze mieli czas czytać taką ścianę tekstu? Czy nie woleliby krótkiej, ale treściwej scenki?
Świat można opisać pokazując działania bohaterów w tym świecie.
Otóż to właśnie.
Często pisząc opowiadania czy powieści tworzy się na boku szczegółowy opis cech postaci, ich przeszłości itp.
Niekoniecznie – to zależy od człowieka.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pipboy79
Wycieczki ad personam są niedozwolone. W toku dyskusji Adam i Tarnina wyjaśniali ci różnice semantyczne między m.in. ‘który’ a ‘jaki’, na warstwie językowej. Rozumiem, że może Cię to irytować, ale nie widzę tu wypowiadania się o tekście bez jego czytania – a gdybym miał gorszy humor, mógłbym nawet podejrzewać zwykłe prowokowanie rozmówcy biorąc pod uwagę treść Twojej odpowiedzi, prawda?
Na razie tylko tak grzecznościowo zwracam uwagę, potem sięgnę po regulaminowe narzędzia. Capisci?
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Tutaj traktujesz czytelnika jak głupka. No, bo zobacz – walisz go po głowie tą Wielką Katastrofą, a potem tak, jakbyś nie uwierzył, że czytelnik zrozumiał, tłumaczysz, że Wielka Katastrofa miała skutki.
– Wcześniej był opis ostatnich normalnych świąt. Ten tutaj opisuje klimat pierwszych po katastrofie. I ma podkreślić kontrast między tymi dwoma świętami. Przynajmniej takie miałem założenie przy pisaniu.
A co te przewidywania kogo obchodzą kilka lat później?
– Opis idzie chronologicznie. Więc w tym fragmencie opisje fragment tego co się działo tuż po katastrofie. Jak jeszcze nie wiedziano co będzie np. za dekadę.
Przegadane, nie po polsku, i właściwie co tam jeszcze jest do jedzenia?
– Jw. Czyli opisuje to co się działo tuż po katastrofie a nie jaki jest stan obecny dekadę później.
Nie po polsku. I kto w takich warunkach w ogóle próbował?
– No na przykład ludzie z Clyde. Royal Navy ze stacjonarnych nadajników lub tych zamontowanych na okrętach. Patrole wojskowe pieszcze z plecakowymi radiostacjami lub czasem jak się ruszają to z radiostacji pokładowych pojazdów. Przez brak kontaktu z innymi radiostacjami wojskowymi, tv, radioamatorami. To wszystko świadczy o zakłóceniu łączności radiowej zwłaszcza jak sytuacja utrzymuje się od dekady.
Skonsultuj się z fizykiem.
– Skonsultowałem. Byłem kiedyś w muzeum techniki jakie miało własny radiowęzeł. Rozmawiałem z operatorem i wyjaśnił mi jak to jest z odbiciem fal w jonosferze. Nie czuję się ekspertem ale pi x oko kumam jak to działa. Poza tym nie jest to aż tak istotne dla fabuły sesji ani opowieści aby rozpisywać fizykę działania fal radiowych.
Przedmiotem. Po roku w tych magazynach do jedzenia nadawałyby się tylko puszki, najpewniej.
– Nie tylko puszki. Także szczelne paczki ryżu czy makaronu, gotowe racje MRE, gotowe zupki i podobne produkty długiego przechowywania.
Więc każdy worek ryżu czy skrzynia makaronu musiał wystarczyć na nie wiadomo jak długo.
Zdanie śmieszne.
– Dlaczego śmieszne?
Gdzie kto mógł to zakładano ogródki, szklarnie lub jeśli się udało to próbowano uruchomić farmę.
… na sadzy. Bez nasion i sadzonek, bo masz je w domu? Jeżeli nie spłonął? Bez światła, bo jest zima impaktowa. W obliczu grasantów, którzy zapewne grasują. Zapewne nie mając pojęcia o uprawie roli, bo połowa ludzkości to mieszczuchy. Powodzenia.
– Ludzie raczej by się ratowali jak mogli. Poza tym jak już gdzieś przetrwała jakaś społeczność to próbowałaby coś wyhodować aby przetrwać nawet jeśli w porównaniu do sprzed katastrofy warunki są tragiczne. Pewnym rozwiązaniem są szklarnie. I w Glasgow i w Clyde ludzie próbują coś uprawiać, także w szklarniach. A w ogóle to sadzenie warzyw w pobliżu domu to długa tradycja z wielu wojen. Tak robili i Niemcy i Brytyjczycy w ciągu II WŚ.
Prawie każda rodzina, która przetrwała do dziś ma kogoś kto w tym albo kolejnych latach zmarł z głodu albo osłabienia głodem i jego konsekwencji.
Really.
– Yes, really. Prawie każda rodzina kogoś straciła. Co w tym dziwnego przy katastrofie tej skali?
bez globalnych danych trudno było to zweryfikować.
Co zweryfikować?
– Jaka będzie skala oziębienia klimatu. Do tego potrzebna jest wymiana danych najlepiej z całego globu aby zyskać obraz całości. Bo jeśli ktoś ma dane tylko z jednego miejsca np. z Clyde to nie wie jak jest gdzie indziej. Jakie wieją wiatry, jaka jest temperatura, opady, nasłonecznienie itd. Do tego jest potrzebna globalizacja jakiej obecnie nie ma. Dlatego nawet najlepsi spece od klimatu bez takich danych mają wgląd tylko na lokalne warunki. Więc trudno zweryfikować zjawisko jakie powinno być globalne jak potencjalne zlodowacenie/zima nuklearna.
… dwadzieścia filmów o tym zrobiliśmy. A serio: Miś to bardzo dobry film i część naszej kultury. Ale przekazuje ważne rzeczy językiem komedii – a Tobie chyba nie chodzi o komedię. Reszta akapitu to ględzenie, chociaż nareszcie pojawia się w nim jakaś informacja o tym, gdzie właściwie jest narrator.
– Bo wcześniej jest opis całego świata. A w tym akapicie jest przejście do skali lokalnej czyli WB i Clyde gdzie ma się toczyć główna akcja. Jest to opis postępującego rozpadu dawnej cywilizajci w lokalnej, brytyjskiej skali w ciągy tej dekady. Jak do ludzi docierało, że to nie są przejściowe trudności.
“Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny”
? Żargon?
– Tak. Cytat co wówczas powiedział ów snajper. Takie powiedzonko które wchodzi do popkultury i staje się sławne.
Teraz jak było wiadomo z czym mieli wówczas do czynienia to wydaje się to fascynujące i emocjonujące.
I znowu – narrator wie, ale nie powie. Słuchaj, mam dla Ciebie coś fajnego. Ale takiego fajowego, że o rany. I co, wierzysz mi? Czemu nie? No, właśnie.
– Bo to jest wyjaśnione w następnym zdaniu:
Teraz jak było wiadomo z czym mieli wówczas do czynienia to wydaje się to fascynujące i emocjonujące. Kolejne pokolenia dzieci i młodzieży wychowują się na tej epickiej walce drugiego plutonu z pierwszymi szarańczakami jakich spotkali.
– Czyli wówczas ów patrol nie miał pojęcia z czym mieli do czynienia. Ale to było parę lat temu. I teraz jak już każdy w bazie zna tą historię to każdy wie co to było. Szarańczaki we wczesnym stadium. W takim w jakim jeszcze wyglądają jak ludzie.
Grunt, że “to coś” mutowało żywe organizmy. Zmieniało je w specyficzny sposób.
"Mutować" to tyle, co "zmieniać"…
– To prawda. Ale jakby w obu wypadkach było “mutować” albo “zmieniać” to by było powtórzenie.
Znów dziwny podział na zdania. A owady i skorupiaki są żywymi organizmami – skąd wniosek, że akurat te to muszą być mutanty popromienne, czy jakie tam?
– No bo dekadę po katastrofie to już sporo osób widziało różne gatunki szarańczaków albo chociaż zna ich opisy z opowieści tych co je widzieli. Wiesz tak jak w dawniej zadziwiał dziobak. Ssak jaki ma dziób jak ptak. Może nie wszyscy widzieli dziobaka ale chociaż słyszeli jego opis. Tak oczywiście mocno upraszczając.
Zwykle objawiało się to nowymi stawami, żuwaczkami, dodatkowymi kończynami i specyficznym sposobem poruszania się jaki właśnie rzucił się najbardziej tamtemu snajperowi co zameldował “dziwny kontakt” nawet jak jeszcze nie wiedział na co właściwie patrzy.
Krótko i po polsku – o co chodzi?
– No jak w opisie. To, ze ten nieznany czynnik mutuje żywe stworzenia, także ludzi. Nadaje im obcego wyglądu. Wykrzywia ich sylwetki, wyrastają dodatkowe kończyny, pojawiają się, żwaczki albo szczypce co właśnie ludziom kojarzy się z owadami i skorupiakami. Po części właśnie dlatego nazwali ich szarańczakami lub szarańczą. Po części też dlatego w oryginalny tekście Szarańcza była z dużej litery aby odróżnić ją od zwykłej szarańczy jaką mamy i dzisiaj. A we wczesnym etapie przemiany to zdradza to głównie przez zachowanie i mutacje jeszcze nie występują lub są słabo widoczne. Zwłaszcza jak sa pod ubraniem, w ruchu, w nocy, z daleka, w deszczu itd. Wówczas zainfekowanych zdradza głównie dziwny sposób poruszania się jaki właśnie rzucił się w oczy owemu snajperowi. I jw czyli teraz to nie jest żadna nowość ale wówczas ten patrol spotykał się z czymś takim po raz pierwszy. Stąd nie wiedzieli z czym mają do czynienia.
Myśl, że nieznany czynnik może cię przemienić w coś tak karykaturalnego i zwierzęcego jest dla większości ludzie straszna.
Naprawdę?
– A nie?
Bez kontaktu ze społecznościami dalszymi niż ta z Glasgow nawet nie wiadomo czy to coś lokalnego czy to jest globalne.
Nie po polsku. W zasadzie do wycięcia, bo to i tak łopata.
– Dlaczego? Izolacja, brak łączności z kimś innym poza Glasgow. Więc nie wiadomo czy szarańcza wylęga się tu lokalnie, czy jest w reszcie Szkocji, WB, Europy czy na całym świecie. Z punktu widzenia ludzi z Clyde nie jest to wiadome.
No ale z miasta do portu to jest z godzina jazdy samochodem.
A ktoś jeszcze jeździ samochodami? Bo mówiłeś coś innego.
– To i inne detale na jakie tu zwróciłaś uwagę było wyjaśnione w opisie bazy. Samochody już raczej nie jeżdżą. Brakuje paliwa. Ale z bazy w Clyde co jakiś czas jeżdżą ciężarówki do Glasgow i z powrotem.
W końcu baza atomowych okrętów podwodnych z magazynami głowic jądrowych i wielu innych jak mało które miejsce nadawało się do przetrwania katastrofy
?
– Nie wiem o co pytasz.
Dysponowała także wyszkolonymi drużynami komandosów z Fleet Protection Group, którzy potrafili się działać w tym całkiem odmienionym świecie.
"Się działać"? Hę? A poza tym najwyraźniej nie musieli jeść, zaś amunicję wytwarzali jak łucznicy z Wakfu, siłą woli. Parę akapitów wcześniej tłumaczyłeś mi jak krowie na rowie, że załamały się globalne łańcuchy dostaw – a teraz to nagle nie ma znaczenia.
– Literówka z tym “się”. Później to poprawię.
– A co do zapasów itd. to w bazie Clyde są. I ona jest wyjątkiem w znanej okolicy. To baza RN więc w porównaniu do cywilnych wiosek czy miast są jak krezusy. Mają energię, broń, żywność itd. Gdzie indziej mają o wiele mniejszy budżet, że tak zażartuję.
Mimo to, obecnie, na początku 2066 sytuacja kilkutysięcznej społeczności wcale nie jest wesoła.
Nie wiem, na ile to jest realistyczne.
– Ta baza istnieje naprawdę. I może pomieścic kilka tysięcy ludzi. W trakcie i po katastrofie populację udało się zachować na zbliżonym poziomie. Nie bawiłem się w symulacje po prostu odgórnie tak to założyłem na potrzeby sesji.
A z powodu Szarańczy coraz więcej osób z zewnątrz szuka schronienia w bazie.
Coraz więcej ludzi. I, cóż. Może to i okrutne, ale byle kogo nie musicie wpuszczać.
– No i nie wpuszczają. Chyba, że specjalistów. Ale ci z zewnątrz i tak ściągają pod bazę licząc, że jakoś uda im się dostać do środka. Mieszkają w takim odpowiedniku faweli lub na pobliskich farmach/domach. To też chyba było wyjaśnione w tej rozpisce bazy. Na pewno było rozgrywane w czasie sesji.
Wojna z Szarańczą pochłania kolejne ofiary ale i amunicję, zwłaszcza strzelecką.
Zeugma. A amunicja służy z zasady do strzelania.
– To jest baza nuklearnych okrętów podwodnych. Rakiety, artyleria do dział i działek, torpedy to wszystko też można potraktować jak amunicję. Tylko, że dla okretów abo stacjonarnej obrony. Ich tak wiele się nie zużywa. Dlatego amunicja strzelecka używana przez patrole schodzi dużo szybciej podczas walk z szarańczą i innym zagrożeniem. Dlatego jest wyszczególniona osobno.
Rokowania na nowy sezon nie są więc zbyt różowe.
Wydumane.
– Niezbyt wiem o co Ci chodzi.
I coraz częściej w mieszkaniach, na ulicach, w klubach czy pubach słyszy się temat migracji na południe.
Poza tym, że zdanie jest nie po polsku… Autorze. Cywilizacja upadła. Resztki ludzkości trzymają się w opuszczonej bazie marynarki. I są tam kluby?
– Tak. Większość dużych wojskowych baz ma taką pomocniczą infrastrukturę tworząc małe, wojskowe miasteczka. Słyszałaś o zamknietych rosyjskich miastach w Polsce? No to coś w ten deseń. W Clyde nawet przed wojną były bloki mieszkalne dla rodzin marynarzy, obsługi portu czy cywilnych pracowników bazy. Tak samo jak sklepy, puby, kawiarnie, szpitale, szkoły itd. Właśnie jak małe miasteczko wojskowe jakie chce zapewnić mundurowym i ich rodzinom samowystarczalność i komfort. To nic nowego. Do tego w Clyde przybyło zwłaszcza świeżo po katastrofie sporo cywili w ogóle nie związanych z RN. A przez dekadę niezbyt są warunki do opuszczenia bazy. Więc jakoś trzeba sobie radzić w postaci drobnej przedsiębiorczości. Jest o tyle łatwiej jak jest energia, lokale i coś do jedzenia. A wolny czas jakoś spędzać trzeba.
Chociaż krąży od wiosny plotka, że ponoć ci w Glasgow słyszeli odgłos śmigłowca.
Masło maślane: Chociaż od wiosny krąży plotka, że ci w Glasgow słyszeli odgłos lecącego śmigłowca.
Ale nikt go nie widział co jednak przy niskiej podstawie ciemnych chmur nie jest aż tak dziwne.
Ględzenie.
– Dlaczego? To logiczne. Jest plotka, że słyszano lecący śmigłowie. Ale przez to, że postawa chmur jest najczęściej niska nie jest dziwne, że nawet jeśli faktycznie leciał to nikt go nie widział.
Tak czy inaczej wielu sobie zadaje pytanie czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie.
Tak czy inaczej, wielu zadaje sobie pytanie, czy władze bazy coś postanowią w tej sprawie. W jakiej sprawie? Mówiłeś ostatnio o śmigłowcu.
– No faktycznie trochę niezgrabnie wyszło. Podumam jak to edytować.
Przeprowadzka całej społeczności naraz byłaby trudna ale przecież chociaż część można by “rozładować”.
Co to znaczy?
– To, że jak cała społeczność liczy kilka tysięcy ludzi to łatwiej by było wysłać 50, 100, 500 niż wszystkich na raz. A nawet odesłanie części z nich powinno rozładować sytuację w bazie. Planowana wyprawa zwiadowcza pod miejsca do kolonizacji to był jeden z motywów przewodnich na początku sesji.
Póki co rekordy popularności biją aktorzy którzy przyjechali z Glasgow ze dwa tygodnie temu przywożąc ze sobą nutkę świeżości i śmiech.
… przez piekielnie niebezpieczne pustkowia? (Próbowałeś, jak mogłeś, mnie o tym przekonać.) Zawodowi aktorzy, czyli w tych warunkach – darmozjady (no, sorry). Którzy przeżyli całą tę katastrofę. Mhm.
– To było uzgodnione między władzamy Clyde a Glasgow. I aktorów przywiozły ciężarówki z Clyde. To też było wyjaśnione w opisie bazy.
Wiadomo było, że przed katastrofą w Glasgow mieli teatr z prawdziwymi kabaretami i aktorami. Ale niespodziewanie część z nich zgodziła się przyjechać do sąsiadów na gościnne występy
– Bo póki trwały negocjacje jw. to nie było jeszcze pewne kto/czy się zgodzi pojechać. Choćby właśnie dlatego, że 2-3 dni marszu przez śnieg i z zagrożeniem atakiem szarańczy czy rabusiów dla aktorów mogło być realnie niebezpiecznie. Co innego jak władze Clyde zapewniły im w miarę bezpieczny transport ciężarówkami.
A od tamtej pory ich przedstawienia to główny gwóźdź programu rozrywkowego bazy.
"Gwóźdź programu" to jego główny punkt, więc mamy tu masło maślane. Ale poza tym sugerujesz, że ta baza ma program rozrywkowy. Rozbudowany. Czy to ma sens? Widziałeś ten film, ten ze smokami i amatorskim teatrzykiem odgrywającym Gwiezdne wojny? Nie kopiowałabym tego. W filmie widz ma smoki, które odwracają jego uwagę od nonsensów, a tutaj nie.
– Już pisałem o tym trochę wyżej. Ale chodzi o nudę. Brak nowych bodźców. Przez 10 l chodzisz po tych samych ulicach, odwiedzasz te same kluby, spotykasz tych samych ludzi niezbyt jest szansa na przełamanie tej rutyny. Chyba, że się zaciągniesz albo na własną rękę ruszysz na pustkowia albo do Glasgow. Więc przyjazd trupy aktorskiej co ma rozbudwany program artystyczny to tak, to jest wydarzenie sezonu. Dlatego ich występy cieszą się taką popularnością.
Czego się dowiedziałam? Otóż: przyleciało, spadło, rozpirzyło cywilizację w drobiazgi, teraz mamy zimę impaktową i zmutowane owady, które nam strasznie zagrażają (ale w sumie nie wiem, czemu). Ale za to przyjechał kabaret z Glasgow. I to jest praktycznie cała informacja przekazana w powyższym.
– Oki, widzę, że wiele rzeczy wyjaśniał art z opisem bazy jakiego tutaj nie wklejałem. Sporo rzeczy jakie wyłapałaś jako dziwne czy niezrozumiałe było opisanych właśnie tam. Albo już działo się w sesji. Przyznam, że mnie to jest trudno się postawić w skórę kogoś kto czyta tylko prolog no bo ja odruchowo widzę to jako całość.
– Co do szarańczy to nie są to zmutowane owady. Tylko różne potwory zbiorczo nazywane szarańczą przez ich ogólne podobieństwo do owadów/skorupiaków. Dlatego są realnym zagrożeniem zwłaszcza dla ludzi na zewnątrz. Zawsze istnieje też możliwość zarażenia się od nich tym czynnikiem lotus.
Tu jest o tym fragment:
Potem było tego więcej. Właściwie to wydaje się, że z każdym rokiem tych szarańczaków jest więcej. Co najstraszniejsze ludzie też nie są odporni na te mutacje. I właśnie te dziwne hybrydy jakie powstały z ludzi uznawane są zazwyczaj za najniebezpieczniejsze i najbardziej odrażające dla pozostałych przedstawicieli rodzaju ludzkiego
Ogólnie – niższe warstwy przeciętne. Jako prezent dla graczy – taki sobie. Ale gracze sami sobie dostarczają rozrywki. Natomiast jako czytelnik zmusiłam się do przebrnięcia przez tekst tylko dlatego, że powiedziałam, że to zrobię.
– Dziękuję za twój poświęcony czas i uwagę. Doceniam wysiłek jaki włożyłaś w to opracowanie. Po cichu mniej więcej na takie omówienie tekstu liczyłem jak to wrzucałem.
– Co do większości uwag/pytań odpisałem. Co do stylistyki to podumam jak to poprawić. Za to też dzięki.
Sęk w tym, że zanudza. I nie tyle ze względu na dłużyzny (chociaż jest ich sporo), ile dlatego, że jest streszczeniem. Nie ma fabuły. Nie oddziałuje emocjonalnie (purpura śmieszy, nie wzrusza – trudno wzruszyć purpurą).
– No w tym kawałku nie ma ani postaci ani fabuły. To fakt. Jest opis normalność-katastrofa-teraz. Fabularny kawałek był pisany pod BG w osobnej scenie jaka była po powyższym opisie. No i dalej już akcja toczyła się w samej sesji. Ale nie będe tu przeklejał sesji.
Tak, a poza tym – na początku trafiło się zdanie w pierwszej osobie (potem też było kilka) sugerujące jakąś postać narratora, który siedzi przy stoliku i o tym wszystkim opowiada. I tę postać należałoby zbudować, bo to doskonałe wprowadzenie do jakiegokolwiek świata.
– Faktycznie, nie zauważyłem tego. W założeniu opis miał być bezosobowy. Bo to w końcu wprowadzenie do nowego uniwersum. Miało nakreślić ocb i jakie sa ramy. Pod tym względem w sesji sprawdziło się całkiem dobrze. Sesję pisałem na żywo i to moja autorka. Więc nie mam np. gotowych podręczników z opisem świata. Świat po części był kreowany w miarę rozgrywania sesji więc się wzbogacał. Czy lepszy byłby opis z ust jakiejś postaci to nie wiem. Dotąd o tym nie myślałem. Z drugiej strony w bazie na dzień dzisiejszy to wszyscy o tym wiedzą. Więc jest to wprowadzenie raczej dla Gracza/czytelnika. Tak jak w filmach się wyjaśnia jak doszło do jakichs wydarzeń np. końca świata.
Co do przecinków to nie jestem w tym zbyt mocny.
To musisz się wyćwiczyć.
– Postaram się. Ale z dnia na dzień tego nie zmienię. A sam mam trudności aby to wyłapać zwłaszcza jak widzę ocb i obraz całości jak już zaczynam czytać swoje zdanie więc wiem co tam ma być. Trudno w takich warunkach o autokorektę.
Czy z tego tekstu wiesz kiedy dzieje się akcja?
Tak, ale powiedziałeś to wprost.
Wiesz gdzie, w jakim zakątku Ziemi?
J.w.
Czyli pod względem “gdzie i kiedy” tekst spełnia swoje zadanie :)
Wiesz co doprowadziło do postapo?
Mniej więcej.
– Czemu mniej więcej? Czego nie wiesz z tego tekstu?
Wiesz jaką rolę pełni Fleet Protection Group?
Nie.
Tu o tym było:
W końcu baza atomowych okrętów podwodnych z magazynami głowic jądrowych i wielu innych jak mało które miejsce nadawało się do przetrwania katastrofy. Dysponowała także wyszkolonymi drużynami komandosów z Fleet Protection Group, którzy potrafili się działać w tym całkiem odmienionym świecie.
– Czyli FPG to komandosi jacy ochraniają bazy. Ta jednostka istnieje naprawdę i naprawdę pełni taką rolę.
Znasz jakieś plotki i plany jakie aktualnie panują w bazie?
Znowu – powiedziałeś to wprost. Mimo wszystko – literacko jest to tekst słaby, bo nie posługuje się sprawnie metodami, którymi literatura przekazuje informację. Inaczej opowiadaniem byłaby instrukcja obsługi magnetowidu (przekazuje informację? Przekazuje.).
– No ale to jak z datą i miejscem. To jak miałem to powiedzieć? Jeśli tekst nie jest suchy i daje coś na początek z opisu stanu dnia dzisiejszego (plotki, plany) no to nie jest taki pusty i suchy. Pokazuje, że nie ma stagnacji i coś się dzieje w tej bazie.
Dlaczego? Nie lepiej by było napisać krócej, ale staranniej? Czy gracze mieli czas czytać taką ścianę tekstu? Czy nie woleliby krótkiej, ale treściwej scenki?
– Ponieważ zwykle prowadzę kilka sesji na raz. I zwykle w weekendy piszę swoje misiowe tury (jako MG). I w weekend muszę się z tym wyrobić. Najczęściej też każda z sesji składa się z kilku niezależnych scen bo BG się lubią rozłazić. Jeśli mam np. 3 sesje i w każdej 3 BG to najczęściej wychodzi mi do napisania ok 6-9 scenek w 3 sesjach. Postapo, Warhammer, Space sf, różnie to bywa w zależności jaki okres wziąć pod uwagę. I gdzieś w ten grafik muszę wcisnąć np. taką bonusową scenkę jeśli okoliczności sprzyjają do jej napisania. Ta jest specyficzna bo jest to scena otwierająca nową sesję. One mają trochę inne zasady, zwykle mają nakreślić ocb w nowej sesji. Dlatego te scenki bonusowe są dość rzadkie bo właśnie dość rzadko zdarzają się okoliczności aby je napisać. W gruncie rzeczy dla samej sesji zą zbędne. Mogło by ich nie być (poza scenkami otwierającymi). Ale pozwalają Graczom jako bonus zobaczyć w kamerze to gdzie nie ma ich postaci, wydarzenia lub postacie jakie ich interesują. Dlatego zwykle spotykały się z ciepłym przyjeciem Graczy. Ale przy pisaniu ja zwykle nie mam czasu ich rozpisywać i planować jak mam ścisły reżim na odpisy. Więc ja mam dzień, dwa, trzy aby je wymyślić zwykle jak jeszcze tura trwa i kilka godzin weekendu w jaki też pisze inne sesje aby je spisać i wrzucić w grę. Czasem jest ściśle określony moment sesji gdy one pasują fabularnie do tego co się akurat w sesji dzieje i jak ten moment minie to już niezbyt ma to sens. Chyba, że jako retrospekcja. A czasem miałem więcej dni aby je obmyślić ale tylko w weekendy mam więcej czasu na pisanie czegoś dłuższego a wtedy muszę się zmieścić w reżimie czasowym aby napisać taki bonus jako coś ekstra. Potem zaś przychodzi nowa tura, nowe wątki więc zwykle nie wracam już do raz napisanych scenek. Dlatego prawie zawsze one są w tej formie co je napisałem i wrzuciłem w dany moment danej sesji.
Świat można opisać pokazując działania bohaterów w tym świecie.
Otóż to właśnie.
– No ale była sesja. Działana bohaterów były rozpisywane już w sesji.
– Oki, Tarnina. Może źle Cię początkowo oceniłem. Przyznam, że dopiero teraz przeczytałem twój post. Mogłem zareagować trochę impulsywnie. Trochę mnie zaskoczył ton twoich wcześniejszych postów i innych też. Nie tego się spodziewałem. Ale za ten post tutaj bardzo dziękuję jak i za poświęcony czas. Widzę, że sporo wysiłku w niego włożyłaś. Doceniam to.
PsychoFish – Jak Słońce. Cieszę, się, że masz zrozumienie, że i mnie może jakiś styl wypowiedzi rozmówców irytować. Postaram się pisać bardziej po koleżeńsku. Ale miło by było gdyby to działało w obie strony i moje pytania i prośby były też uwzględniane np. o ocenę fabularną tekstu czy realiów świata a nie samą polonistykę.
Jasne, zwracam tylko uwagę, że rozmowa toczyła się przez jakiś czas wokół inżynierii słowa (narzędzia, którym się posługujemy tworząc teksty), nie treści tekstu i warto czasem potraktować taką dygresję jako dygresję.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)