
Kolejne krwawe opowiadanie!! Proszę czytajcie i komentujcie. Co jest źle, co dobrze :)
Kolejne krwawe opowiadanie!! Proszę czytajcie i komentujcie. Co jest źle, co dobrze :)
Statkiem gwałtownie zatrzęsło. Stało się tak podczas nadświetlnej teleportacji i każdy z pięcioosobowej załogi był niemal pewny, że doszło do ciężkiej awarii.
– Pokonaliśmy jedną piątą trasy – powiedział do kolegów pilot, a po chwili, gdy posprawdzał aparaturę dodał – i mamy szczęście, że jesteśmy blisko jakiejś wodnej planety. Dolecimy na nią używając dwóch silników, których nie trafił szlak. Tam poczekamy na pomoc.
Transportowiec przewoził drapieżne zwierzęta, w liczbie szesnastu osobników. Każde w innej klatce, gdyż wiezione razem pozagryzałyby się. Zwierzęta te hodowano do walki na arenach. Bestie były wielkich rozmiarów i posiadały ostre zębiska i pazury. Każda wygrała już kilka walk i transportowano je na planetę, na której miały odbyć się międzyplanetarne mistrzostwa.
Pilot skierował statek w stronę Ziemi. Komputer obliczył, że dolecą za niecałe cztery cykle.
Gdy czas ten upłynął, kiedy znajdowali się już bardzo blisko, dwanaście kilometrów od planety, nagle stało się coś kompletnie niespodziewanego. Program sterujący włączył opcję szybkiego przyspieszania i zawiesił się. Pilot nie był wielkim specjalistą i nie miał odpowiedniego przeszkolenia, by poradzić sobie w takiej sytuacji. Po chwili na głównym monitorze ukazał czerwony pulsujący napis: „Cześć! Jestem wirusem. Miłego lądowania.”
W tej sytuacji nie można było nic zrobić. Statek rozpędził się do maksymalnej prędkości. Wszyscy pasażerowie zapieli pasy bezpieczeństwa, przygotowując się na zderzenie. Żaden z nich nie był jakoś specjalnie inteligentny, w innym wypadku wiedzieliby, że nie mogą przeżyć kraksy. Chyba, że poszliby do ładowni, która znajdowała się z tyłu statku.
Statek uderzył w las łamiąc wiele drzew. Kabina została całkowicie zgnieciona miażdżąc pasażerów. Nie stało się tak z ładownią, która jedynie trochę ucierpiała i przełamała się na dwie części.
Poobijane zwierzęta w klatkach z ciekawością patrzyły w zachmurzone błękitne niebo. Jakiś czas później spał deszcz, było dla nich coś nowego.
Przypominające niedźwiedzie bestie, na Ziemi nie były wcale gigantami. Uchodziły jedynie za takich na swojej rodzinnej planecie. Liczyły sobie około dwóch metrów wzrostu. Ważne było to, że tak, jak na przykład węże, mogły żyć latami, wcale nie pobierając pokarmu.
Nikt nie przyszedł im na ratunek, były uwięzione aż przez dwa lata i cztery miesiące. W końcu substancja, z której zrobiono klatki skorodowała i rozpadła się. Szesnaście zwierząt z innej, dalekiej planety rozpierzchło się po pobliskim lesie.
&&&
Na przestrzeni dziejów, w różnych światach żyli prorocy twierdzący jedną i tę samą tezę; istoty humanoidalne powstały wszędzie, w tym samym momencie. Jak szybko się rozwinęły, to zależne już było od łutu szczęścia. Bo geniusze, gdy mieli okazję urodzić się w mieście, gdzie posiadali warunki do tworzenia swoich wynalazków, przyczynili się do szybszego rozwoju. A potem ta różnica pogłębiała się.
Prorocy nie byli naukowcami. Ale w pewnym momencie, po zbadaniu wielu światów i naukowcy potwierdzili ich tezę.
&&&
Rok 1765. Miasteczko w pobliżu kraksy.
Dziesięcioletni Antoni zbierał z ojcem grzyby. Obaj mieli założone gumiaki i obchodzili zagajnik, gdzie było mnóstwo maślaków. Rosły w rodzinach. Po trzy, cztery, a nawet po pięć. Chłopak właśnie sięgał po wypatrzonego dorodnego grzyba.
Nagle niespodziewanie, zza drzewa obrośniętego krzakami, wyskoczyła bestia przypominająca niedźwiedzia, o dziwnej czerwonej sierści z białymi pasami. Chapnęła szczęką, chwytając dziecko za rękę.
– Aaaaaaaaa! – Tosiu krzyknął z bólu.
Jego tata momentalnie ruszył dziecku na pomoc, zaciskając palce na rękojeści niewielkiego nożyka.
Potwór pociągnął mocno, tak że oderwał rękę w okolicach łokcia. Trysnęła krew. Mężczyzna zamachnął się i wbił nóż w oko bestii. Ta zawyła i odskoczyła, by po chwili zniknąć w lesie.
Tosiu zemdlał z bólu. Ojciec wziął go na ręce i jak mógł najszybciej biegiem ruszył w stronę domu.
&
Dziecko trafiło do najbliższego szpitala. Wyglądało na to, że na pewno przeżyje, ale została mu tylko jedna ręka.
Ojciec opisywał potwora, który zaatakował jego syna, lecz nikt nie chciał uwierzyć, że to było coś innego niż niedźwiedź.
– To nie był niedźwiedź! To coś było szczupłe i zwinne. Do tego miał czerwoną sierść w białe pasy. Żaden niedźwiedź tak nie wygląda.
W drugą noc pobytu Tosia w szpitalu, chłopiec dostał wysokiej gorączki, a chwilę później jego mięśnie zaczęły konwulsyjnie drgać. Kilka minut po tym ataku, jego ciało pokryło się sierścią.
– Boże Wszechmogący! – krzyknęła lekarka nie rozumiejąc co się dzieje. – Zawołajcie księdza!
Jedna z pielęgniarek pobiegła co miała sił do plebanii. A Tosiu przechodził jakąś dziwną przemianę. Kości trzaskając wydłużały się. Twarz zmieniła się nie do poznania i po chwili była już tylko pół ludzka.
Tosiu, czymkolwiek się stawał musiał bardzo cierpieć. Upłynęła minuta i gdy metamorfoza się dokonała, chłopak patrzył na swoje ciało, a w jego oczach widać było przerażenie i niedowierzanie. Potem prędko wstał z łóżka, chwycił jedyną ręką krzesło i rozbił nim szybę, następnie wyskoczył przez nie z pierwszego pietra budynku.
Nikt nie próbował go zatrzymać, wszyscy byli śmiertelnie przerażeni.
Wieść o niezwykłym zdarzeniu rozniosła się bardzo szybko. Przez kilka dni mówiono tylko o tym.
&
Rodzinę Wodziców, tych których syn miał tą straszną przygodę, w środku nocy obudziło walenie do drzwi.
– Któż to może być? – spytała pani Wodzicowa męża przecierając zaspane i czerwone jeszcze od płaczu oczy.
– Nie mam pojęcia.
Mężczyzna wstał i podszedł do drzwi.
– Kto tam? – zapytał.
– To ja Tosiu – padła odpowiedź.
Tata prędko otworzył drzwi i wzruszony uściskał syna.
– Synku co ci się stało?
– Nie wiem – odparło dziecko – tyle złych rzeczy mi się ostatnio przytrafiło…
I chłopiec bardzo mocno wtulił się w ramiona taty, a po jego policzkach zaczęły spływać obfite łzy.
&
Bogaty przedsiębiorca jechał ze swoim przyjacielem dyliżansem przez las.
– Nie jedźcie zbyt szybko! – zawołał w pewnym momencie do woźnicy. A potem powiedział do przyjaciela – Uwielbiam wdychać świeże leśne powietrze.
Zgodnie z prośbą dorożkarz zwolnił. Przyjaciele wewnątrz pojazdu rozmawiali na różne tematy. Wydawało się, że to będzie dla nich wspaniały dzień.
Miłą podróż przerwał nagle przerażony krzyk woźnicy:
– Niedźwiedź!
Następnie wozem zatrzęsło, gdy bestia na niego wskoczyła. Potem przyjaciele usłyszeli jeszcze przeraźliwy krzyk bólu. Prędko sięgnęli po pistolety i wyskoczyli jeden z lewej drugi z prawej strony.
Ujrzeli dwumetrowe zwierzę o czerwonej sierści z białymi pasami, które zacisnęło swoje szczęki na nodze kierującego dyliżansem. Pospiesznie wystrzelili. Co było błędem, gdyż mogli bestię zabić, gdyby dobrze wymierzyli i strzelili w głowę. A tak to jedynie ją zranili. Podobne do niedźwiedzia zwierzę puściło nogę woźnicy i kilkoma susami uciekło w las.
Poszarpana rana bardzo krwawiła. Przedsiębiorca ściągnął koszulę i zrobił z niej prowizoryczny opatrunek. Następnie powiedział:
– Zawracamy, całkiem niedaleko mieszka mój prywatny lekarz.
&
Dotarli do domu, w którym mieszkał medyk. Ten ulokował rannego w łóżku, nastawił nogę, która była złamana, opatrzył ją i unieruchomił, by mogła się prawidłowo zrosnąć.
Następnie wysłuchał opowieści, jaka przydarzyła się mężczyznom. Był osobą wykształconą i posiadającą rozległą wiedzę na wiele tematów. Dlatego chcieli znać jego zdanie na temat zagadkowego zwierzęcia.
– To bardzo dziwne – powiedział – z waszego opisu wnioskuję, że to nie był niedźwiedź tylko jakiś nieznany drapieżny gatunek.
Potem przedsiębiorca i jego przyjaciel pożegnali się z lekarzem i odeszli.
&
Drugiej nocy, z pokoju gdzie znajdował się pacjent nagle dał się słyszeć przerażający ni to jazgot, ni ryk. Obudził on wiele osób w tym gospodarza, który przezornie chwycił strzelbę leżącą na szafie i ruszył sprawdzić co się dzieje.
To co ujrzał przeraziło go nie na żarty. Woźnica wił się na łóżku. Widać było, że bardzo cierpi. Z każdą sekundą na ciele wyrastała mu gęstniejąca sierść. Przechodził metamorfozę. Słychać było jak trzaskają mu kości. Po niespełna minucie przemiana się zakończyła. Na łóżku leżał teraz potwór.
Podniósł łapy do góry i przypatrzył się im. Następnie wstał i zaczął oglądać swoje nowe ciało. Podniósł wzrok na lekarza mierzącego do niego ze strzelby i padł przed nim na kolana. Z oczu ciekły mu wielkie łzy. Dłonią wyposażoną w wielkie pazury chwycił lufę i nakierował na swoją głowę. W oczach miał błaganie.
– Nie mogę tego zrobić – medyk wzruszył się, gdyż rozumiał całą sytuację. Następnie opuścił lufę.
Potwór ponownie skierował ją na swoją głowę, a drugą łapą zbliżył do cyngla.
– Nie! – krzyknął medyk, ale nie odsunął już broni.
Po naciśnięciu spustu broń wypaliła i głowa bestii pękła niczym arbuz.
&&&
Bracia, Antek i Marek jak co dzień paśli owce na łące, jakieś dwa kilometry od domu. Mieli ze sobą koc, na którym przez większość czasu leżeli i grali w karty. Tak naprawdę ich jedynym obowiązkiem było wstawanie wcześnie rano i poprowadzenie owiec na łąkę, a po południu z powrotem do zagrody. Nie mieli pod opieką licznego stada, tylko jedenaście sztuk.
W pewnym momencie coś spłoszyło zwierzęta, zaczęły beczeć i rozproszyły się biegnąc w różne strony.
Chłopcy momentalnie wstali szukając wzrokiem lisa albo wilka. Byli zaskoczeni bo nie zdarzyło się w ich krótkim życiu, żeby stado zostało zaatakowane, słyszeli to jedynie z opowieści.
Zamarli z przerażenia, gdy ich oczom ukazała się wielka bestia o czerwonym futrze w białe pasy, biegnąca z lasu w ich stronę. Nie było mowy o tym by zostali chronić owce. Zaczęli uciekać ile sił w nogach.
Po kilkunastu sekundach Marek, który był trochę otyły, dostał zadyszki i musiał się zatrzymać. Popatrzył za siebie i ujrzał jak coś co przypominało niedźwiedzia pożera jedną z owiec.
Po powrocie chłopcy opowiedzieli rodzicom co zaszło na łące.
&&&
I tak wieści o potworach przypominających niedźwiedzie, ale jak wielu sądziło nie będące nimi rozeszły się po okolicy.
Sołtys zwołał naradę, na którą przyszło bardzo dużo obywateli, tak że sala pękała w szwach i przemówił:
– W lasach jak wiecie, rozpanoszyły się bardzo agresywne zwierzęta. Nie wiadomo skąd przyszły, nie znamy takiego gatunku. Nie wiemy też, ile tych osobników jest w naszej okolicy. Jest wielu świadków twierdzących, że osoby przez nie zaatakowane, które uszły z życiem dopadła pewna niezwykła przypadłość; na jakiś czas przechodzą metamorfozę upodobniając się do bestii. Wątpię, by miało to związek z siłami nieczystymi, jak sądzą niektórzy. Lekarze i inni wykształceni ludzie, z którymi rozmawiałem twierdzą, że to jakaś choroba przenoszona przez ślinę i krew.
Przerwał na chwilę by dalej kontynuować:
– Zrobimy na te bestie obławę. Musimy je zabić, bo jak znam życie nie odpuszczą. Za kilka dni ze stolicy przybędzie broń. Chcę by każdy, kto zgłosi się do polowania miał chociaż jedną strzelbę. Wkrótce ustalimy szczegóły obławy. Czy są jakieś pytania?
&&&
Po trzech dniach, stu czterdziestu dwóch mężczyzn uzbrojonych w strzelby i broń białą ruszyli dwoma liniami tworzącymi kąt ostry. Tak zaplanowano, by bestie nie miały dużej możliwości ucieczki.
Polowanie trwało osiem dni i wydawało się, że wybito bestie co do nogi. Ale kilku ludzi przypłaciło to życiem, a rannych było kilkudziesięciu. Jedna trzecia ciężko.
Szpital był przepełniony, tak samo placówki medyczne w pobliskich miastach. Chciano przebadać i podać obserwacji każdego, kto został zarażony. Nie wszystkim to odpowiadało, wielu lekarzy twierdziło, że choroba jest nieuleczalna. Ludzie się po prostu bali, że zamkną ich do końca życia i będą robić eksperymenty „dla dobra ogółu”.
Zarażeni płodzili dzieci, które rodziły się chore.
Jakiś czas później zaczęto polować na zarażonych, których nazwano Wilkołakami. Ci więc musieli się ukrywać. I tak jest do teraz.
Taka uwaga. W 1765 nie było jeszcze gumiaków. Końcówka strasznie zdawkowo zrelacjonowana, jakby autorowi nie chciało się już pisać. Pozdr
Sajmon15
Chciało mi się pisać dalej, ale historia została zamknięta. Ale przyznaję się bez bicia, że nie miałem pomysłu na fajny twist. :)))
Dziękuję za przeczytanie i komentarz.
PS.
A gumiaki mogły być. Chyba, że zrobiłeś jakiś reesearch
Jestem niepełnosprawny...
Czyli wszystko sprowadza się do tego, że wilkołaki przybyły do nas z Kosmosu. OK, to jest jakiś pomysł.
Czy drapieżnik łapą potrafi pociągnąć za cyngiel? To nie jest guziczek do pacnięcia łapą, tylko kawałek metalu w pętli, do której trzeba włożyć palec.
Dziwne też, że zwierzęta przeżyły tę katastrofę. To nie zmiażdżenie kabiny zabija, tylko monstrualne przyśpieszenie (a właściwie deceleracja) – w ułamku sekundy z iluś tam kilometrów na godzinę do zera. To jak zderzenie czołowe, tylko ze znacznie większą prędkością początkową.
kiedy znajdowali się już bardzo blisko, dwanaście kilometrów od planety,
12 km to już atmosfera. Do tego czasu dawno temu należało zacząć nie tyle hamowanie, co lądowanie, pod odpowiednim kątem wejść w atmosferę… Nie trzeba blokować na przyśpieszeniu, wystarczy brak hamowania, bo już działa przyciąganie.
Obaj mieli ubrane gumiaki
Butów się nie ubiera.
Babska logika rządzi!
Cześć Finkla !!!
Czy drapieżnik łapą potrafi pociągnąć za cyngiel? To nie jest guziczek do pacnięcia łapą, tylko kawałek metalu w pętli, do której trzeba włożyć palec.
Miałem na myśli, że pazurem pociągnął. :)
Dzięki, że przeczytałaś i dałaś komentarz!!! Pozdrawiam serdecznie!!!
PS.
Jaki ty masz znak zodiaku?
PS2.
I jaki ma Tarnina bo nie mogę się doprosić by mi powiedziała.
Jestem niepełnosprawny...
Strzelec. A jaki ma Tarnina, nie mam pojęcia.
Babska logika rządzi!
Finkla to tak jak Ted Bundy i Stalin :)))))
Jestem niepełnosprawny...
Oraz setki milionów innych ludzi.
Babska logika rządzi!
No cóż, tym razem nie podeszło. Czytałem bez emocji. Konstrukcja tekstu bardziej przypomina materiał na film niż opowiadanie. Scenka, cięcie, następna scenka itd. Chyba jednak wolę bardziej stałą narrację. Jest też więcej błędów niż zazwyczaj.
Nie ma co ulegać ekscytacji, lepiej zaczekać i dać opowiadaniu „odpocząć” kilka dni przed publikacją nawet na amatorskim forum, jakim jest portal.
No i ludzkość znała wilkołactwo na długo przed 1765 rokiem, chyba że to historia alternatywna wtedy ok :)
Hej Storm !!
Konstrukcja tekstu bardziej przypomina materiał na film niż opowiadanie. Scenka, cięcie, następna scenka itd. Chyba jednak wolę bardziej stałą narrację. Jest też więcej błędów niż zazwyczaj.
Myślałem, że będzie dobrze bo w książce S. Kinga “Pod kopuła” takim sposobem zaczyna się książka. Tylko, że “Pod kopuła” ma 700 stron. A dobra, eksperyment nieudany :)
Dzięki za przeczytanie i komentarz!!! Pozdr.
PS.
Piszę teraz tekst, który na pewno będzie lepszy :)
Jestem niepełnosprawny...
Dawidiqu, horrory omijam dużym łukiem. Zdecydowałem się przeczytać Twój w ramach rewanżu. Nie odrzucił mnie, ale i nie zachwycił.
Uwagi:
Rozdzieliłbym kropką słowa w tytule.
Zamiast: Transportowiec w ładowni miał drapieżne zwierzęta, w liczbie szesnastu osobników.
napisałbym: W ładowni transportowca było szesnaście drapieżnych zwierząt., ale nie jestem ekspertem.
Zerknę do wcześniejszych komentarzy, żeby nie powtarzać ‘łapanki’.
Znalazłem tylko stwierdzenie, że błędów jest ‘więcej niż zazwyczaj’. Na pewno brakuje wielu przecinków. Z błędów rzuciło mi się w oczy: Ludzie się po prostu bali, że zamknął ich do końca życia i będą robić eksperymenty „dla dobra ogółu”. ← zamkną.
Forma opowiadania mi nie przeszkadza. Pomysł ma potencjał, ale go nie wykorzystałeś. Bestii było przecież kilkanaście. Końcówka rzeczywiście jest nijaka. Może warto dopracować to opowiadanie.
Dzięki!!! Ależ ja cię bardzo serdecznie u mnie witam!!! Czym chata bogata, jak to się mówi.
PS.
Mówię ci jakie fajne opko teraz pisze!!! To nie będzie horror! Opowiadanie nie będzie długie i już serdecznie zapraszam. (Ale to jeszcze dobre kilka dni)
Jestem niepełnosprawny...
Koala75
Zdecydowałem się przeczytać Twój w ramach rewanżu.
Ale ja nie czytałem twojego opka, licząc na rewanż!!! :)
Jestem niepełnosprawny...
Fakt jest taki, że bardzo fajne masz te szorty.
Jestem niepełnosprawny...
dawidiqu, uważam, że jeżeli ktoś skomentuje mój tekst, to należy mu się rewanż. Jeżeli pisze same horrory i postapo, to nie może spodziewać się mojego komentarza. Tylko czasem robię wyjątki.
Nie spiesz się z nowym tekstem, dopieść go. Zyskasz więcej czytających. Pozdrawiam.
Nie spiesz się z nowym tekstem, dopieść go. Zyskasz więcej czytających.
Tak właśnie zrobię! Najpierw przeczytam rodzicom, potem poleży dwa albo trzy dni i znowu poprawki. Uda się!!!
Jestem niepełnosprawny...
Dawidiqu, może Ty nie czytaj rodzicom, ale niech sami przeczytają. Mają wtedy szansę wyłapać błędy, których w swoim tekście nie zauważasz, bo to jest trudne. Czy rodzice mogą być surowymi i obiektywnymi krytykami? Mam wątpia. ;)
Statkiem nagle mocno zatrzęsło.
Jako, że to pierwsze zdanie, to ja na przykład bym dał “Statkiem gwałtownie zatrzęsło”.
Transportowiec w ładowni miał drapieżne zwierzęta, w liczbie szesnastu osobników.
Bardziej “przewoził”.
Gdy czas ten upłynął, w momencie kiedy znajdowali się już bardzo blisko, dwanaście kilometrów od planety, nagle stało się coś kompletnie niespodziewanego.
Nadmiar określeń czasu jak dla mnie.
Poobijane zwierzęta w klatkach, [przecinek chyba zbędny] z ciekawością patrzyły w zachmurzone błękitne niebo.
Ważne było to, że tak, jak na przykład węże, mogły żyć latami [tu chyba przecinek] wcale nie pobierając pokarmu.
Drakaina by pewnie zwróciła uwagę, że dorożka to rusycyzm z XIX wieku.
Wiesz, mam wrażenie, że masz dużo ciekawych pomysłów, ale warto by się zastanowić nad zbudowaniem dłuższego tekstu, który miałby postacie, z którymi można by się było utożsamić, bardziej rozbudowany świat, fabułę, którą by się z ciekawością śledziło. Tutaj w zasadzie opowiadasz backstory, a potem zderzasz kilka dość anonimowych dla czytelnika postaci z wilkiem, by zakończyć dużo zbyt szybko.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
GreasySmooth
Cześć!!! :)))
Teraz właśnie pracuję nad dłuższym tekstem. Może się tym razem UDA, może się powiedzie. Dzięki za przeczytanie i komentarz.
PS.
Poprawiłem wszystkie błędy! :)))
Jestem niepełnosprawny...