Problemy edukacji
Biblioteka zamkowa stanowiła obszerne i wysokie na około sześć metrów pomieszczenie z galerią. Zarówno kręcone schody jak i meble zostały wykonane z bejcowanego prawie na czarno drewna. Pośrodku, pod wielkim, kryształowym żyrandolem, stał okrągły stół otoczony sześcioma krzesłami o wysokich, rzeźbionych oparciach. Trzy z nich były zajęte przez rycerza Odo i dwóch jego uczennic.
– Zatem, moje panie – zaczął Drachenberg, z rozbawieniem patrząc na swoich podopiecznych – dziś zaczniemy naszą podróż w głąb historii i przypomnimy sobie początki…
– Naprawdę musimy? – Szirin przewróciła oczyma, ale zaraz zreflektowała się, że nowy nauczyciel jest rycerzem i zamiast z wyrazem udawanej bezsilności wyciągnąć się na stole, wyprostowała się na krześle i pospiesznie dodała – panie.
Odo uśmiechnął się.
– Widzisz, droga panno, twoja koleżanka Klara rozpoczyna kurs historii od początku. Nic nie wie o powstaniu Wielkiej Rzeszy i ważniejszych wiechach w jej dziejach. Mam nadzieję, że jej pomożesz.
Szirin popatrzyła na Klarę z wyższością.
„Ty, smarkulo! Poczekaj u mnie!” Klarę odczuła przemożną potrzebę strzelić do zapowietrzonej panienki przeżutym papierem z rurki od długopisu. Obydwie grzecznie siedziały – kapitanówna w czarnej sukni z wystającym kołnierzem białej koszuli, czeladniczka w skromnej brązowej, ze spadku po nieszczęsnej Anastazji. Od Dolores dostała gruby zeszyt gospodarski, który miała używać do notatek i teraz czerwieniła się na samą myśl, że nauczyciel zobaczy jej brzydkie bazgroły.
Szirin miała przed sobą cały zestaw piśmienniczy: kałamarz i skośną stalówkę w toczonej, drewnianej oprawie. Otworzyła swój zeszyt i kilkoma wystudiowanym ruchami wykaligrafowała datę i wyraz „Temat” z dwukropkiem.
– Czy zatem panna Szirin zechce nam powiedzieć, jaki lud był założycielem Wielkiej Rzeszy?
– Wielka Rzesza została założona przez Uerich, którzy przybyli na Rigel na dwunastu wielkich statkach pokoleniowych około pięciu tysięcy lat Pańskich temu – wyrecytowała dziewczynka.
– Zgadza się. Co im zawdzięczamy?
– Kodeks Rzeszy, panie.
– Bardzo dobrze, panno Szirin – Odo z uśmiechem skinął głową i dodał – Kodeks Rzeszy, panno Klaro, jest swego rodzaju konstytucją, ale o tym później. Wróćmy do samych założycieli. Ueri nadal żyją wśród nas, nawet język się zachował. Co wiemy o ich ojczystej planecie i historii?
Klara dostrzegła na twarzy dziewczynki cień zamieszania, jakby została przyłapana na tym, że nie wie tego, co wiedzieć powinna. Jej wielkie, czarne oczy nieco rozszerzyły się, gdy spojrzała na Odo.
– Proszę nie szukać w pamięci, panno Szirin, bo faktycznie nic nie wiemy na ten temat. Po przybyciu na Rigel Ueri starli z pamięci swoich komputerów wszystkie dane nawigacyjne swojej podróży, jak też wszystko, co dotyczyło ich wcześniejszych dziejów. Zastanawiające, nieprawdaż?
Klara podniosła rękę, jak w szkole, zgiętą w łokciu. Prawdę mówiąc, nigdy nie podnosiła jej w ten sposób, nawet w tych rzadkich przypadkach, kiedy chciała odpowiadać na lekcji. Jako typowa mieszkanka „Alaski”, jak nazywano w ich szkole końcowe stoły w klasie, Sally ciągnęła całą rękę do góry i do przodu, prawie kładąc się przy tym na blacie. Obecna grzeczność bardzo ją bawiła, więc z trudem powstrzymywała śmiech, kiedy odpowiedziała na pytające spojrzenie Odo.
– Chciałam tylko powiedzieć, że obejrzałam trzy pierwsze odcinki „Stanowienia Rzeszy”, panie. Dlatego panna Szirin nie musi opowiadać wszystkiego od początku.
Szirin prychnęła.
Drachenberg zamyślił się na chwili, widocznie usiłując skojarzyć ten film.
– A zatem – powiedział – co było dalej?
– Znaleźli niezamieszkany kontynent, zwieźli tam ludzi i założyli swoje osady – powiedziała Klara – później zbudowali flotę drewnianych statków i wyruszyli przez ocean na podbój zamieszkanej części świata.
– Jak im szło?
– Z tego co zrozumiałam, niespecjalnie. Plemiona Rilgerdów, z którymi walczyli, były liczne i bitne. Mało nie zrzuciły ich do morza. Ale wybudowana twierdza pozwoliła im się ostać.
– Do tego Ueri nie mieli doświadczenie w wojnie na miecze i topory. Jak nazywała się ta twierdza, panno Szirin?
Panienka podrzuciła opadające już rzęsy. Szybko kilkakrotnie mrugnęła, przepędzając senność.
– Erstestein, panie – wyrecytowała – tak później nazywano każdy pierwszy zamek stawiany lub zdobywany na podbijanej planecie.
– Czy to jest ueryjska nazwa?
Dziewczynka zmarszczyła brwi, zastanawiając się.
– Rilgerdzka, panie – wyprzedziła ją Klara.
– Właśnie, po ueryjsku nazywałby się Lehenharria. Co ciekawe, zdobywcy sami nadali mu nazwę w języku podbijanych. Zapamiętajmy to. I co było dalej, panno Szirin?
Panienka potarła czoło, usiłując przypomnieć przebieg kilkudziesięcioletniej kampanii. Odo to zauważył.
– Nie trzeba szczegółów i dat, panno Szirin.
– Ueri nauczyli się walczyć i wygrali kilka bitew – powiedziała ta.
– Dzięki lepszej organizacji i zwiadowi powietrznemu – dopełniła Klara z dumą w głosie.
– Dobrze, moje panie, i jakie to miało skutki?
– Pomniejsze plemiona zaczęły przechodzić na stronę zdobywców, a gdy rozeszła się wieść, że tubylcy są traktowani jak równi, to chętnych zrobiło się więcej. – Klara dziwiła się jak gładko potrafi mówić. – W końcu koalicja wrogich plemion rozpadła się i wreszcie nawet najpotężniejsze uznały zwierzchność Uerich.
– Uerich? – zapytał Odo.
– Właściwie to stworzonego przez nich państwa – uściśliła dziewczyna – Rilgerdów było w nim już chyba więcej niż przybyszów.
– I ten właśnie związek posłużył fundamentem Rzeszy, która właśnie została powołana na tych samych zasadach, które funkcjonują po dzień dzisiejszy, z tym, że z federacji plemion zamieniała się w federację planet. I kto został pierwszym cesarzem, panno Szirin?
– Henserich pierwszy, panie – odpowiedziała kapitanówna, którą nagle rzucane pytania Drachenberga utrzymywały w tonusie.
– Był Uerim?
– Nie, Rilgerdem, panie – zaprzeczyła Szirin.
– Właśnie, a może drugi cesarz był Uerim, lub trzeci?
Szirin podniosła swe wielkie, migdałowe oczy w górę. Klara po raz kolejny pomyślała, jaka powalająca piękność wyrośnie z tego dziecka.
– Nie, panie.
– Zgadza się. – Odo wygodniej oparł plecy i popatrzył na swoje uczennice. – Dopiero szósty był Uerim i to tylko w połowie. Co było dalej, panno Szirin?
– Potem był podbój Hisslanda, Archipelagu Nebelbergen, Arrutii, Mbwanapuru… – wyliczała dziewczynka, starając się nie pomylić kolejności.
– I tak dalej, do końca planety. Jaki status otrzymali władcy podbitych krain?
– Książąt Rzeszy, którzy wybierają cesarza. Ten status zachowują do tej pory, na równi z władcami planet. W jednych krajach zachowały się dotychczasowe dynastie, w innych rządzili zdobywcy.
– Bardzo dobrze. Ile już mamy dziwnych rzeczy w tej historii, moje panie?
Klara postanowiła puścić Szirin przodem i zachęciła ją skinieniem głowy.
– Mnie dziwi tylko to, że Ueri woleli zapomnieć własną historię.
– Tylko to? – zapytał nauczyciel – a co sądzi o tym panna Klara?
– Z perspektywy historii mojej planety dziwnym wydaje mi się, prawie wszystko, poczynając od tej dobrowolnej amnezji, choć dostrzegam tu pewną logikę.
Odo skinął zachęcająco.
– Po pierwsze, Ueri założyli osady na niezamieszkanym terenie i przebyli ocean na statkach z drewna, już wtedy ponosząc pierwsze straty, zamiast zstąpić z nieba na głowy Rilgerdów niczym bogowie.
– Świetnie. Proszę kontynuować.
– Po drugie prawie nie wykorzystali swojej przewagi technologicznej podczas podboju. Zresztą tego można nie wydzielać w osobny punkt.
– Racja.
– Po trzecie, Ueri oddali władzę w ręce Rilgerdów, co wydaje mi się w sumie najdziwniejsze.
Odo obserwował Klarę. Mówiła z przejęciem, na policzkach wystąpiły rumieńce, zapominając o grzecznościowych zwrotach. Podobała mu się.
„Nie ma we krwi tych naszych konwenansów i ceremonii. Jest trochę podekscytowana i już zapomina dodawać „panie”. Czuję pokusę zacząć mówić jej „ty”. To wydaje się takie naturalne.”
– I jakąż logikę panna tu dostrzega? – powiedział ze szczerym zainteresowaniem.
Klara zmarszczyła brwi i przygryzła dolną wargę.
– Przepraszam, panie, jestem nieuczona i obawiam się, że nie potrafię tego należycie ująć.
– Śmiało panno Klaro, nie jesteśmy na obronie doktoratu – zachęcił Drachenberg – panna ma świeże spojrzenie, i jestem bardzo jego ciekaw.
– Odniosłam wrażenie, że Ueri, jakby to powiedzieć, nie podobali się samym sobie… nie byli dumni ze swojej historii, w każdym razie z jej ostatniego okresu. Chyba nie chcieli do tego wracać. W pewnym sensie nie ufali sobie, dlatego odcięli sobie drogę odwrotu i zaczęli wszystko od początku.
– Nie całkiem od początku. Powiedziałbym od pewnego miejsca. Natomiast to, co powiedziałaś o braku zaufania Ueri wobec siebie samych, ma sens.
– Jak można nie ufać sobie? – włączyła się do dyskusji Szirin, którą Odo nie podejrzewał o uważne słuchanie dyskusji – panie – dodała pospiesznie.
Klara stłumiła chichot.
Drachenberg zwrócił się do kapitanówny.
– Ja bym odwrócił pytanie i zapytał, jak można sobie ufać? Sobie ufają zazwyczaj ludzie nie doświadczeni przez życie, jak ty, panno Szirin, albo głupi i nierzetelni. Zazwyczaj człowiek ma o sobie wygórowane mniemanie i sądzi, że w określonej trudnej sytuacji, zachowa się w sposób właściwy. Kiedy zaś ta sytuacja zaistnieje, człowiek daleko nie zawsze postępuje tak, jak zakładał, bo okazuje się, że nie jest taki odważny, opanowany, stanowczy i wytrwały, jak się spodziewał. Wtedy spotyka go zawód. Jeśli jest mądry – nauczy się pokory i przestanie sobie ufać.
– Czy coś takiego stało się z założycielami Rzeszy? – zapytała dziewczynka.
– Prawdopodobnie. Jak nam powiedziała panna Klara, nie podobali sobie samym, byli rozczarowani sobą i tym dokąd zaszła ich cywilizacja.
– I dlatego oddali władzę Rilgerdom, bo nie ufali sobie? Dobrze rozumiem? – upewniła się Klara.
– To byłoby dużym uproszczeniem, jak sądzę. – Odo pochylił się do przodu i splótł pace na stole.
Sally odnotowała, że miał kształtne dłonie, zapewne zdolne do delikatnych pieszczot… Wysiłkiem woli ucięła budzące się fantazje erotyczne i zmusiła się do uważnego słuchania.
– Ueri byli już wówczas narodem, że tak powiem, podstarzałym, wypalonym, nie poczuwającym się na siłach do dalszych podbojów i budowy imperium – ciągnął rycerz – woleli raczej służyć swoimi umiejętnościami i gorzkim doświadczeniem, stojąc za tronem, niż zasiadając na nim. Widzieli w Rilgerdach młodą energię, drapieżność, dzikość, którą trzeba było właściwie pokierować. Pierwszy podbój był też pierwszym szlachetnym podbojem, stosowanym w podobnych sytuacjach.
– No właśnie! Nie zjawili się jak bogowie i nie zdominowali tubylców, a chcieli zbudować imperium! – z tego co wiem, wszyscy w naszym świecie – Rzymianie, Hiszpanie, Brytyjczycy – budowali imperia, żeby w nich dominować, a tymczasem Ueri…
– Budowali imperium dla wszystkich, chcąc uchronić innych przed błędami, które popełnili sami – wszedł w słowo Drachenberg – Nie zjawili się jak bogowie, ponieważ czcili jedynego Boga, a czynienie z siebie bogów jest jawnym świętokradztwem, bez względu na to, w jakim celu jest popełniane.
– Rozumiem, można nie podawać się za bogów, ale czy nie byłoby racjonalnym zmiażdżyć podbijanych swoją przewagą techniczną, zmniejszając własne straty? Po co taka archaizacja: statki z drewna, włócznie i miecze?
– Racjonalność tych czy innych decyzji i działań, panno Klaro, mierzy się osiągnięciem celu, w którym zostały podjęte. Jedna sprawa, jeśli celem jest wyłącznie zwycięstwo militarne, a zupełnie inna jeśli chodzi o wytyczenie odmiennej drogi rozwoju ludzkości, jednym z postulatów której jest trzymanie technologii na krótkiej smyczy i ich użycie w ściśle określony sposób. Gdyby zwycięstwo zostało odniesione za pomocą zaawansowanych broni przeciwko prymitywnym tubylcom, to czy byłoby możliwe powstrzymanie się od ich użycia za każdym następnym razem?
„Z nami się nie powstrzymywali!” – pomyślała Sally mrocznie – „siedzi tu taki przystojny, gada gładko o celach i środkach. Czyli rozwalenie na Ziemi wszystkiego co się dało i zabicie milionów ludzi odpowiadało postawionym celom. I ja tu siedzę, niezdolna nawet myśleć po angielsku. Cieszę się, że mam za towarzystwo księżniczkę (szybko spojrzała na kapitanównę) i rycerza, że smoki smażą i pożerają kogoś innego”.
Fala gniewu wobec najeźdźców i wstrętu wobec siebie podniosła się w duszy Sally. Uczucia, które uważała za całkowicie wypalone, raptem buchnęły nowymi płomieniami. Goryczy dodawało i to, że myśli układały się w linijki gotyckich liter ich języka. Wzburzenie dziewczyny nie ukryło się przed Odo. Widział jak unosi się jej pierś i rozdymają nozdrza. Domyślał się powodów.
– Czy obrócenie w perzynę całych krajów na podbijanych planetach, gdzie ludzie już popełnili błędy, przed którymi Rzesza miała ich uchronić, jest racjonalne, panie? Imperium jest budowane również dla nich ?– głos Klary brzmiał głucho i ponuro – Zgodne z zakładanymi celami?
Drachenberg milczał. Miał powiedzieć, że takie a nie inne potraktowanie zaawansowanych technicznie i zdegradowanych moralnie cywilizacji, wiąże się z koniecznością ich cofnięcia do tego skrzyżowania, gdzie ich historia skręciła w niewłaściwa stronę. Byłaby to ujęta w gładkie słówka i oklepane formułki czysta obelga dla kogoś, kto oglądał z bliska miasto po uderzeniu armaty grawitacyjnej, kto przeżył głód, chaos i okrucieństwa wojny podziału. Chciał wyciągnąć rękę i dotknąć jej dłoni, nakryć swoją i lekko uścisnąć. Nie byli jednak sami. Czarne oczy Szirin patrzyły na nich uważnie.
Rycerz kilka razy zacisnął i rozluźnił szczęki. Dziewczyna widziała jak napinają się i opadają poruszające je mięśnie. Nie cieszyła się, że udało się jej postawić go w głupiej sytuacji. Tymczasem Odo nie widział innego wyjścia, jak przejść do kontrnatarcia.
– Dotychczasowe wyniki rozwoju imperium to potwierdzają – powiedział oschle – Cele zostały osiągnięte, panno Klaro.
Sally otworzyła usta, żeby zakląć, ale wgrany jej program cyberlingwistyczny języka rilgerdzkiego nie zawierał słownictwa rynsztokowego, a angielskiego chwilowo nie pamiętała. Nie mogła nawet się wykrzyczeć! Zamiast przekleństw z ust, z oczu dziewczyny trysnęły łzy. Wyskoczyła zza stołu i na oślep rzuciła się ku drzwiom, niemal zderzając się z Krallim, który przyszedł, by rozejrzeć się za materiałami dla zaplanowanej autoedukacji.
Hans stał przez chwilę w niepewności patrząc za oddalająca się korytarzem dziewczyną, nie wiedząc czy podążyć za nią, czy dać sobie spokój. Rzucił pytające spojrzenie Odoakerowi.
– Zostały poruszone drażliwe tematy historyczne. – Drachenberg wzruszył ramionami. – Myślę, że panna Klara potrzebuje nieco czasu, żeby dojść z tym do ładu.
„Śluza powietrzna jest po drugiej stronie, ten korytarz zaprowadzi ją do kaplicy”. – pomyślał Kralle i uspokoił się.
– Nie przeszkodzę, jeśli trochę poszperam wśród książek, panie? – zapytał.
– Bynajmniej. Zresztą my chyba wkrótce skończymy – odrzekł Odo. Miał ochotę skończyć tę lekcję już teraz, ale przyzwoitość wymagała zająć jeszcze choćby kwadrans.
Kapitanówna spojrzała na nauczyciela pytająco – To jaki temat mam dzisiaj zapisać?
Kralle wszedł schodami na galerię. „Skoro don Romuald bredził przepowiedzianym podbojem” – pomyślał, obchodząc po kolei regały – „powinien był gromadzić nie tylko oręż, ale i wiedzę”.
Nie zatrzymując się minął dział beletrystyki, przystał na chwilę przed zbiorem biografii i memuarów słynnych kapitanów gwiezdnej floty, odkrywców i badaczy. Jako nastolatek przeczytał wszystkie takie książki, jakie mógł znaleźć w bibliotekach Scharlottenheim. Na tle znajomych okładek serii „Wilki kosmosu”, oprawionej w gruby karton z tkaninowym grzbietem, wyróżniał się spory, czerwony wolumin. Kralle wziął do ręki tom do ręki.
Laserem i rapierem.
Żywot nieustraszonego rycerza,
kapitana don Ulricha von Stettena
przez towarzyszów jego spisany
ku czci i pamięci cnót i czynów poległego.
Obok strony tytułowej widniał portret, taki, jak w gabinecie kapitana, tylko w wersji rycinowej. Kralle przewertował kilka stron i natrafił na kolejną rycinę. Przedstawiała toczoną w otwartym kosmosie walkę na białą broń. Bohater na wylot przebijał koncerzem pirata, który, rozładowawszy blaster, usiłował zakrzywionym nożem odciąć linę, łączącą przeciwnika ze statkiem. Na następnej Ulrich, z impulsowym pistoletem w lewym i rapierem w prawym reku, czyhał w zasadzce na wdzierających się na statek korsarzy.
Hans westchnął i z żalem odstawił książkę. Miał nie tylko ochotę ją przeczytać, ale i świadomość, że na jego stanowisku z wszech miar wypadało to uczynić, niemniej jednak walki z piratami wyglądały o wiele mniej aktualnie niż operacje lądowe. Minął regał z filozofią, szafę z traktatami historycznymi, dwie następne, z jednakowo oprawionymi tomami z tytułami w niezrozumiałych językach. Wyglądały na zdobycze z planety Wcielenia.
No, jest! Do tego wszystko w jednym miejscu. Don Romuald zakupił całą serię wydawniczą pod tytułem „Kompendium zdobywcy” w pięćdziesięciu ośmiu tomach. Hans nalazł tam również „Planowanie kampanii wojennych”, z czego się bardzo ucieszył, jak też szereg innych pozycji w rodzaju „Od siana i słomy do żołdaka co się zowie. Szkolenie prymitywnego rekruta, jakiego w krainach barbarzyńskich dostać można” pułkownika von Gerstenberga. Były tam regulaminy szkolenia piechoty i jazdy, podręczniki budowy fortyfikacji, organizacji służby medycznej, sądów wojskowych i morze logistyki we wszelkich postaciach oraz mrożące krew, ilustrowane podręczniki chirurgii polowej z uwzględnieniem przygodnych narzędzi, jakie można wykorzystać do operacji. Kralle otworzył taki na przypadkowej stronie i zaraz zamknął, ma widok usuwania wyrostku za pomocą sierpa. Dowodzenie wojskami płynnie przechodziło w zarządzanie terytoriami, gospodarowanie zasobami i w końcu w rządzenie państwem z dyplomacją i wszelkimi odmianami polityki.
Kralle potrząsnął głową. „Mam nadzieję, że nie będę musiał tego wszystkiego ogarniać” – pomyślał i zaraz poczuł, że to nieprawda. Jako szeregowy halabardnik nie miał wiele do ogarnięcia, jako knecht rycerza miał więcej, w tej chwili był już dowódcą nie powstałego jeszcze wprawdzie oddziału, ale jednak… Co dopiero, jak zacznie się dziać?
„Po to są szkoły, żeby uczyć się po kolei” – pomyślał Hans, przytłoczony ilością pożytecznych książek – „chyba zacznę od tych bardziej teoretycznych. Szkolenie prymitywnego rekruta, budowa mydlarni i szaletów, mi się na razie nie przydadzą”.
Wziął „Planowanie” oraz zbór starożytnych traktatów wojennych z planety Wcielenia, z poza „Kompendium”. Ruszył dalej i zaraz natrafił na półkę z ilustrowanymi podręcznikami szermierczymi i zgarnął samouczek do miecza dwuręcznego z załączonym programem do komputera sali treningowej. Doszedł do końca galerii, ale uznał że schodzić po wąskich kręconych schodach z tej strony z naręczem książek będzie niewygodnie i skierował się do szerszych schodów po drugiej strony. Zatrzymał się przy regale z żywotami słynnych kapitanów i wziął pod pachę „Laserem i rapierem”. „Do poduszki se poczytam”– usprawiedliwił się przed sobą.
W kaplicy brzęczał odkurzacz. Ojciec Mikołaj, nucąc pod nosem, czyścił dywan na podwyższeniu ołtarzowym, dlatego zauważył Sally stojącą na progu kaplicy dopiero po dłuższej chwili.
Dziewczyna zatrzymała w niepewności. Nawałnica gniewu i wstrętu jeszcze kotłowała się w jej wnętrzu, ale kiedy stanęła na granicy ścisłej strefy Boga, odezwał lęk przed Jego gniewem.
Ksiądz wyłączył odkurzacz.
– O, ziomalka! – powitał ją radosnym uśmiechem, ale kiedy się przyjrzał, na jego oblicze przybrało zatroskany wygląd – coś się stało, dziecko?
Usiadł na stopniach podwyższenia i gestem zaprosił ją by usiadła obok.
Siedziała przez kilka minut obejmując kolana i opierając o nie głowę. Ksiądz ostrożnie pogłaskał ją po plecach. Oddech był jeszcze rwał się od niedawnych szlochów, ale wzburzenie powoli ustępowało. Ojciec Mikołaj wstał i przyniósł jej kubeczek wody święconej. Wypiła łapczywie.
Zaczęła opowiadać. Z początku relacja była dość chaotyczna, ale w procesie opowiadania przyszła refleksja i dziewczyna stwierdziła, że zrobiła głupstwo i niepotrzebnie napyskowała Drachenbergowi. Nie żeby zaczęła usprawiedliwiać zdobywców, ale wściekłość stopniowa przekształciła się w żal, a cisnące się na usta zapomniane przekleństwa w skargę. Nieświadomie stała w nieskończonym szeregu niewiast wszelkiego czasowego, przestrzennego i narodowego autoramentu, wylewających przed księdzem swoje żale i niepokoje. Taka obraz nagle pojawił w świadomości ojca Mikołaja i on na chwilę stracił wątek, bez słów modląc się za nią i za nie wszystkie.
– Jak to możliwe? Jak im się to udaje? Nic na siłę, wszystko młotkiem! – Sally mówiła już nie tak emocjonalne i a jej retoryczne pytania stawały się prawie merytoryczne. Były to dobre oznaki. – Te kontra ewolucyjne metody…
– Udaje im się, bo uwzględnili grzech pierworodny – powiedział ksiądz, gdy Sally zrobiła pauzę dla złapania oddechu – wiesz co to takiego?
– Nie bardzo – powiedziała Sally uczciwie, choć pastor Jebbs, coś tam o nim wspominał.
– To jest coś w rodzaju choroby genetycznej, którego nabawił się rodzaj ludzki, kiedy prarodzice naruszyli Boże przykazanie – wytłumaczył kapłan – Jesteśmy istotami upadłymi i upadek ten wyciska swoje piętno na wszystkim co ludzie robią. Zapominając o tym, ludzie usiłują zbudować raj na ziemi i niezmiennie wychodzi im jego przeciwieństwo. Więc nasi zdobywcy stwierdzili, że ma więc sensu szukać idealnego ustroju, bo ludzie i tak wszystko spartolą, nie warto też zapobiegać konfliktom zbrojnym, bo i tak wybuchną, trzeba tylko ograniczyć je pewnymi ramami. Stworzyli system, który pozwala spuszczać parę przez wewnętrzne wojny na miecze i ekspansję zewnętrzną. Do tego jest do bólu szczery, unika manipulacji, kiedy wmawia się prostaczkom, że o wszystkim decydują, tylko bazuje na autorytecie i posłuszeństwie. Nie tworzą pozorów równości.
– A co z postępem ludzkości? – Ten nowy kąt patrzenia na sprawę zaskoczył dziewczynę.
– Jest kłamstwem. Chyba sama mogłaś się o tym przekonać. Każda kolejna epoka w naszej historii, przynajmniej od renesansu prześcigała poprzednie w okrucieństwie, obłudzie i perfidii. Postęp jest możliwy w ramach jednego człowieka, ten proces nazywa się z grecka metanoją – zmianą myślenia, pokajaniem. Kiedy ten w procesie metanoi zdobędzie Ducha Bożego, wtedy może istotnie wpłynąć na swoje otoczenie, na kraj, na epokę w których żyje. Jest to jednak sprawa personalna. Nie można narzucić tego wszystkim, co najwyżej sprzątnąć sprzed nosa grube pokusy i wskazać ogólny kierunek. I to wszystko. `Wszelkie próby zagonienia mas w wąską bramę pokajania kończyły się źle.
– A czy Rzesza nie usiłuje właśnie tego dokonać?
– Nie. Kiedyś podobno próbowali, ale dali sobie spokój. – Kapłan pokręcił głową. – Nie usiłują wleźć każdemu w duszę, narzucić obowiązkowej ideologii.
– Jak to? – Sally zrobiła wielkie oczy, sama widziała trupy z językami przybitymi gwoździem do czoła za bluźnierstwo.
– Wiem o co ci chodzi. Nie pozwalają na bluźnierstwa, okrutnie karzą za obrażanie religii. To prawda. Ale do wiary i praktykowania nie zmuszają. Jeśli powiesz, że nie wierzysz w Boga – popatrzą krzywo, jak na walniętego, ale nikt ci nic nie zrobi, bo to jest twoja sprawa, Co innego jeśli powiesz, że Boga nie ma. To nie jest deklaracja, tylko twierdzenie, a zatem może być potraktowane jako bluźnierstwo.
„Gdzie ja jestem w tym wszystkim, gdzie jest w tym wszystkim Bóg?” – przygnębiona Sally wstała, zdawkowo podziękowała księdzu i powlokła się do pokoju, a gdy dotarła, upadła na łóżko w sukni, zrzuciwszy tylko ciżemki. Bajeczny świat, który spodziewała się znaleźć po opuszczeniu stacji okazywał bardziej mroczny. Zawsze o tym wiedziała, a nawet kiedyś usiłowała z nim walczyć i przez co wylądowała na stacji karnej, ale od pojawienia się na stacji Fredegara i jego towarzyszy zaczęła go bezpodstawnie idealizować.
Leżała na boku twarzą do ściany. Leżeć w sukni było niewygodnie, materiał się napinał, gdzieś ciągnęło, krępowało ruchy. Ta niewygoda jednak dziwnie koligowała z wewnętrznym stanem Sally, dręczonej przez sprzeczne myśli i uczucia, więc leżała dalej. Burza emocji już minęła, gniewać się już nie mogła, natomiast była w nastroju do dąsania. Ale dąsać się trzeba na kogoś, ale przy uważnym rozpatrzeniu nie znajdowała nikogo poza sobą. „Nikt mi bajki nie obiecał. Sama to sobie wymyśliłam. Przecież to jest ten sam świat. Upadły. Świat grzesznych ludzi. Inaczej ubrany, z rycerzami, księżniczkami i smokami, tyle że to nie są postacie z bajki. Księżniczki mogą być zdzirami, rycerze – rzeźnikami, a smoki… to smoki”.
Do drzwi ktoś zapukał. „Pewnie Dolores z pasem, przyszła dać mi lanie” – pomyślała dziewczyna od razu – ale nie, ona pukałaby inaczej”. Wstała i otworzyła.
Na progu stała Szirin. Już nie miała na sobie czarnej, oficjalnej sukni, tylko fioletowe szarawary, przykryte prawie do kolan długą koszulą i haftowaną zieloną kamizelkę. W rękach trzymała sporego pluszaka. Wyciągnęła go w stronę Klary:
– Masz! Jest z twojej planety.
– Oj, dzięki! – Łzy wzruszenia zostały wytarte pochwyconym w objęcia pluszakiem.
– I tak nie wiem, kto to jest – z rozbrajającą szczerością dodała dziewczynka.
– Ale ja wiem! – wykrzyknęła Sally, kręcąc się z zabawką po pokoju.
Na twarzy Szirin pojawiło się zainteresowanie.
– Któż to?
– Nie powiem… – podrażniła ją Sally.
– Powiedz, nie bądź taka! – zaciągnęła Szirin z dziecięcą pseudo błagalną intonacją
– Tooo… jest mój sąsiad.
– W twoim sąsiedztwie mieszkał taki stwór? Kłamiesz. – dziewczynka wydęła wargi.
– Mój sąsiad Totoro.