- Opowiadanie: Nikolzollern - Pan na zamku 11

Pan na zamku 11

W tej czę­ści Sally pozna po­cząt­ki Wiel­kiej Rze­szy, a Kral­le bę­dzie badał za­so­by bi­blio­te­ki zam­ko­wej.

Od razu uprze­dzam, czy­tać trze­ba od 1 od­cin­ka.

Po­przed­nie czę­ści: Pan na zamku 1,2,3,4, Sza­ber,5, 6,7,8,9,10.

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23999

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24103

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24120

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/24198

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31583

Sza­ber sa­kral­ny

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31783

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31987

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32120

 https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32121

ciąg dal­szy:

 

Oceny

Pan na zamku 11

Pro­ble­my edu­ka­cji

 

Bi­blio­te­ka zam­ko­wa sta­no­wi­ła ob­szer­ne i wy­so­kie na około sześć me­trów po­miesz­cze­nie z ga­le­rią. Za­rów­no krę­co­ne scho­dy jak i meble zo­sta­ły wy­ko­na­ne z bej­co­wa­ne­go pra­wie na czar­no drew­na. Po­środ­ku, pod wiel­kim, krysz­ta­ło­wym ży­ran­do­lem, stał okrą­gły stół oto­czo­ny sze­ścio­ma krze­sła­mi o wy­so­kich, rzeź­bio­nych opar­ciach. Trzy z nich były za­ję­te przez ry­ce­rza Odo i dwóch jego uczen­nic.

– Zatem, moje panie – za­czął Dra­chen­berg, z roz­ba­wie­niem pa­trząc na swo­ich pod­opiecz­nych – dziś za­cznie­my naszą po­dróż w głąb hi­sto­rii i przy­po­mni­my sobie po­cząt­ki…

– Na­praw­dę mu­si­my? – Szi­rin prze­wró­ci­ła oczy­ma, ale zaraz zre­flek­to­wa­ła się, że nowy na­uczy­ciel jest ry­ce­rzem i za­miast z wy­ra­zem uda­wa­nej bez­sil­no­ści wy­cią­gnąć się na stole, wy­pro­sto­wa­ła się na krze­śle i po­spiesz­nie do­da­ła – panie.

Odo uśmiech­nął się.

– Wi­dzisz, droga panno, twoja ko­le­żan­ka Klara roz­po­czy­na kurs hi­sto­rii od po­cząt­ku. Nic nie wie o po­wsta­niu Wiel­kiej Rze­szy i waż­niej­szych wie­chach w jej dzie­jach. Mam na­dzie­ję, że jej po­mo­żesz.

Szi­rin po­pa­trzy­ła na Klarę z wyż­szo­ścią.

„Ty, smar­ku­lo! Po­cze­kaj u mnie!” Klarę od­czu­ła prze­moż­ną po­trze­bę strze­lić do za­po­wie­trzo­nej pa­nien­ki prze­żu­tym pa­pie­rem z rurki od dłu­go­pi­su. Oby­dwie grzecz­nie sie­dzia­ły – ka­pi­ta­nów­na w czar­nej sukni z wy­sta­ją­cym koł­nie­rzem bia­łej ko­szu­li, cze­lad­nicz­ka w skrom­nej brą­zo­wej, ze spad­ku po nie­szczę­snej Ana­sta­zji. Od Do­lo­res do­sta­ła gruby ze­szyt go­spo­dar­ski, który miała uży­wać do no­ta­tek i teraz czer­wie­ni­ła się na samą myśl, że na­uczy­ciel zo­ba­czy jej brzyd­kie ba­zgro­ły.

Szi­rin miała przed sobą cały ze­staw pi­śmien­ni­czy: ka­ła­marz i sko­śną sta­lów­kę w to­czo­nej, drew­nia­nej opra­wie. Otwo­rzy­ła swój ze­szyt i kil­ko­ma wy­stu­dio­wa­nym ru­cha­mi wy­ka­li­gra­fo­wa­ła datę i wyraz „Temat” z dwu­krop­kiem.

– Czy zatem panna Szi­rin ze­chce nam po­wie­dzieć, jaki lud był za­ło­ży­cie­lem Wiel­kiej Rze­szy?

– Wiel­ka Rze­sza zo­sta­ła za­ło­żo­na przez Uerich, któ­rzy przy­by­li na Rigel na dwu­na­stu wiel­kich stat­kach po­ko­le­nio­wych około pię­ciu ty­się­cy lat Pań­skich temu – wy­re­cy­to­wa­ła dziew­czyn­ka.

– Zga­dza się. Co im za­wdzię­cza­my?

– Ko­deks Rze­szy, panie.

– Bar­dzo do­brze, panno Szi­rin – Odo z uśmie­chem ski­nął głową i dodał – Ko­deks Rze­szy, panno Klaro, jest swego ro­dza­ju kon­sty­tu­cją, ale o tym póź­niej. Wróć­my do sa­mych za­ło­ży­cie­li. Ueri nadal żyją wśród nas, nawet język się za­cho­wał. Co wiemy o ich oj­czy­stej pla­ne­cie i hi­sto­rii?

 Klara do­strze­gła na twa­rzy dziew­czyn­ki cień za­mie­sza­nia, jakby zo­sta­ła przy­ła­pa­na na tym, że nie wie tego, co wie­dzieć po­win­na. Jej wiel­kie, czar­ne oczy nieco roz­sze­rzy­ły się, gdy spoj­rza­ła na Odo.

– Pro­szę nie szu­kać w pa­mię­ci, panno Szi­rin, bo fak­tycz­nie nic nie wiemy na ten temat. Po przy­by­ciu na Rigel Ueri star­li z pa­mię­ci swo­ich kom­pu­te­rów wszyst­kie dane na­wi­ga­cyj­ne swo­jej po­dró­ży, jak też wszyst­ko, co do­ty­czy­ło ich wcze­śniej­szych dzie­jów. Za­sta­na­wia­ją­ce, nie­praw­daż?

Klara pod­nio­sła rękę, jak w szko­le, zgię­tą w łok­ciu. Praw­dę mó­wiąc, nigdy nie pod­no­si­ła jej w ten spo­sób, nawet w tych rzad­kich przy­pad­kach, kiedy chcia­ła od­po­wia­dać na lek­cji. Jako ty­po­wa miesz­kan­ka „Ala­ski”, jak na­zy­wa­no w ich szko­le koń­co­we stoły w kla­sie, Sally cią­gnę­ła całą rękę do góry i do przo­du, pra­wie kła­dąc się przy tym na bla­cie. Obec­na grzecz­ność bar­dzo ją ba­wi­ła, więc z tru­dem po­wstrzy­my­wa­ła śmiech, kiedy od­po­wie­dzia­ła na py­ta­ją­ce spoj­rze­nie Odo.

– Chcia­łam tylko po­wie­dzieć, że obej­rza­łam trzy pierw­sze od­cin­ki „Sta­no­wie­nia Rze­szy”, panie. Dla­te­go panna Szi­rin nie musi opo­wia­dać wszyst­kie­go od po­cząt­ku.

Szi­rin prych­nę­ła.

Dra­chen­berg za­my­ślił się na chwi­li, wi­docz­nie usi­łu­jąc sko­ja­rzyć ten film.

– A zatem – po­wie­dział – co było dalej?

– Zna­leź­li nie­za­miesz­ka­ny kon­ty­nent, zwieź­li tam ludzi i za­ło­ży­li swoje osady – po­wie­dzia­ła Klara – póź­niej zbu­do­wa­li flotę drew­nia­nych stat­ków i wy­ru­szy­li przez ocean na pod­bój za­miesz­ka­nej czę­ści świa­ta.

– Jak im szło?

– Z tego co zro­zu­mia­łam, nie­spe­cjal­nie. Ple­mio­na Ril­ger­dów, z któ­ry­mi wal­czy­li, były licz­ne i bitne. Mało nie zrzu­ci­ły ich do morza. Ale wy­bu­do­wa­na twier­dza po­zwo­li­ła im się ostać.

– Do tego Ueri nie mieli do­świad­cze­nie w woj­nie na mie­cze i to­po­ry. Jak na­zy­wa­ła się ta twier­dza, panno Szi­rin?

Pa­nien­ka pod­rzu­ci­ła opa­da­ją­ce już rzęsy. Szyb­ko kil­ka­krot­nie mru­gnę­ła, prze­pę­dza­jąc sen­ność.

– Er­ste­ste­in, panie – wy­re­cy­to­wa­ła – tak póź­niej na­zy­wa­no każdy pierw­szy zamek sta­wia­ny lub zdo­by­wa­ny na pod­bi­ja­nej pla­ne­cie.

– Czy to jest ueryj­ska nazwa?

Dziew­czyn­ka zmarsz­czy­ła brwi, za­sta­na­wia­jąc się.

– Ril­gerdz­ka, panie – wy­prze­dzi­ła ją Klara.

– Wła­śnie, po ueryj­sku na­zy­wał­by się Le­hen­har­ria. Co cie­ka­we, zdo­byw­cy sami nada­li mu nazwę w ję­zy­ku pod­bi­ja­nych. Za­pa­mię­taj­my to. I co było dalej, panno Szi­rin?

Pa­nien­ka po­tar­ła czoło, usi­łu­jąc przy­po­mnieć prze­bieg kil­ku­dzie­się­cio­let­niej kam­pa­nii. Odo to za­uwa­żył.

– Nie trze­ba szcze­gó­łów i dat, panno Szi­rin.

– Ueri na­uczy­li się wal­czyć i wy­gra­li kilka bitew – po­wie­dzia­ła ta.

– Dzię­ki lep­szej or­ga­ni­za­cji i zwia­do­wi po­wietrz­ne­mu – do­peł­ni­ła Klara z dumą w gło­sie.

– Do­brze, moje panie, i jakie to miało skut­ki?

– Po­mniej­sze ple­mio­na za­czę­ły prze­cho­dzić na stro­nę zdo­byw­ców, a gdy ro­ze­szła się wieść, że tu­byl­cy są trak­to­wa­ni jak równi, to chęt­nych zro­bi­ło się wię­cej. – Klara dzi­wi­ła się jak gład­ko po­tra­fi mówić. – W końcu ko­ali­cja wro­gich ple­mion roz­pa­dła się i wresz­cie nawet naj­po­tęż­niej­sze uzna­ły zwierzch­ność Uerich.

– Uerich? – za­py­tał Odo.

– Wła­ści­wie to stwo­rzo­ne­go przez nich pań­stwa – uści­śli­ła dziew­czy­na – Ril­ger­dów było w nim już chyba wię­cej niż przy­by­szów.

– I ten wła­śnie zwią­zek po­słu­żył fun­da­men­tem Rze­szy, która wła­śnie zo­sta­ła po­wo­ła­na na tych sa­mych za­sa­dach, które funk­cjo­nu­ją po dzień dzi­siej­szy, z tym, że z fe­de­ra­cji ple­mion za­mie­nia­ła się w fe­de­ra­cję pla­net. I kto zo­stał pierw­szym ce­sa­rzem, panno Szi­rin?

– Hen­se­rich pierw­szy, panie – od­po­wie­dzia­ła ka­pi­ta­nów­na, którą nagle rzu­ca­ne py­ta­nia Dra­chen­ber­ga utrzy­my­wa­ły w to­nu­sie.

– Był Uerim?

– Nie, Ril­ger­dem, panie – za­prze­czy­ła Szi­rin.

– Wła­śnie, a może drugi ce­sarz był Uerim, lub trze­ci?

Szi­rin pod­nio­sła swe wiel­kie, mig­da­ło­we oczy w górę. Klara po raz ko­lej­ny po­my­śla­ła, jaka po­wa­la­ją­ca pięk­ność wy­ro­śnie z tego dziec­ka.

– Nie, panie.

– Zga­dza się. – Odo wy­god­niej oparł plecy i po­pa­trzył na swoje uczen­ni­ce. – Do­pie­ro szó­sty był Uerim i to tylko w po­ło­wie. Co było dalej, panno Szi­rin?

– Potem był pod­bój His­slan­da, Ar­chi­pe­la­gu Ne­bel­ber­gen, Ar­ru­tii, Mbwa­na­pu­ru… – wy­li­cza­ła dziew­czyn­ka, sta­ra­jąc się nie po­my­lić ko­lej­no­ści.

– I tak dalej, do końca pla­ne­ty. Jaki sta­tus otrzy­ma­li wład­cy pod­bi­tych krain?

– Ksią­żąt Rze­szy, któ­rzy wy­bie­ra­ją ce­sa­rza. Ten sta­tus za­cho­wu­ją do tej pory, na równi z wład­ca­mi pla­net. W jed­nych kra­jach za­cho­wa­ły się do­tych­cza­so­we dy­na­stie, w in­nych rzą­dzi­li zdo­byw­cy.

– Bar­dzo do­brze. Ile już mamy dziw­nych rze­czy w tej hi­sto­rii, moje panie?

Klara po­sta­no­wi­ła pu­ścić Szi­rin przo­dem i za­chę­ci­ła ją ski­nie­niem głowy.

– Mnie dziwi tylko to, że Ueri wo­le­li za­po­mnieć wła­sną hi­sto­rię.

– Tylko to? – za­py­tał na­uczy­ciel – a co sądzi o tym panna Klara?

– Z per­spek­ty­wy hi­sto­rii mojej pla­ne­ty dziw­nym wy­da­je mi się, pra­wie wszyst­ko, po­czy­na­jąc od tej do­bro­wol­nej amne­zji, choć do­strze­gam tu pewną lo­gi­kę.

Odo ski­nął za­chę­ca­ją­co.

 

 

– Po pierw­sze, Ueri za­ło­ży­li osady na nie­za­miesz­ka­nym te­re­nie i prze­by­li ocean na stat­kach z drew­na, już wtedy po­no­sząc pierw­sze stra­ty, za­miast zstą­pić z nieba na głowy Ril­ger­dów ni­czym bo­go­wie.

– Świet­nie. Pro­szę kon­ty­nu­ować.

– Po dru­gie pra­wie nie wy­ko­rzy­sta­li swo­jej prze­wa­gi tech­no­lo­gicz­nej pod­czas pod­bo­ju. Zresz­tą tego można nie wy­dzie­lać w osob­ny punkt.

– Racja.

– Po trze­cie, Ueri od­da­li wła­dzę w ręce Ril­ger­dów, co wy­da­je mi się w sumie naj­dziw­niej­sze.

Odo ob­ser­wo­wał Klarę. Mó­wi­ła z prze­ję­ciem, na po­licz­kach wy­stą­pi­ły ru­mień­ce, za­po­mi­na­jąc o grzecz­no­ścio­wych zwro­tach. Po­do­ba­ła mu się.

„Nie ma we krwi tych na­szych kon­we­nan­sów i ce­re­mo­nii. Jest tro­chę pod­eks­cy­to­wa­na i już za­po­mi­na do­da­wać „panie”. Czuję po­ku­sę za­cząć mówić jej „ty”. To wy­da­je się takie na­tu­ral­ne.”

– I jakąż lo­gi­kę panna tu do­strze­ga? – po­wie­dział ze szcze­rym za­in­te­re­so­wa­niem.

Klara zmarsz­czy­ła brwi i przy­gry­zła dolną wargę.

– Prze­pra­szam, panie, je­stem nie­uczo­na i oba­wiam się, że nie po­tra­fię tego na­le­ży­cie ująć.

– Śmia­ło panno Klaro, nie je­ste­śmy na obro­nie dok­to­ra­tu – za­chę­cił Dra­chen­berg – panna ma świe­że spoj­rze­nie, i je­stem bar­dzo jego cie­kaw.

– Od­nio­słam wra­że­nie, że Ueri, jakby to po­wie­dzieć, nie po­do­ba­li się samym sobie… nie byli dumni ze swo­jej hi­sto­rii, w każ­dym razie z jej ostat­nie­go okre­su. Chyba nie chcie­li do tego wra­cać. W pew­nym sen­sie nie ufali sobie, dla­te­go od­cię­li sobie drogę od­wro­tu i za­czę­li wszyst­ko od po­cząt­ku.

– Nie cał­kiem od po­cząt­ku. Po­wie­dział­bym od pew­ne­go miej­sca. Na­to­miast to, co po­wie­dzia­łaś o braku za­ufa­nia Ueri wobec sie­bie sa­mych, ma sens.

– Jak można nie ufać sobie? – włą­czy­ła się do dys­ku­sji Szi­rin, którą Odo nie po­dej­rze­wał o uważ­ne słu­cha­nie dys­ku­sji – panie – do­da­ła po­spiesz­nie.

Klara stłu­mi­ła chi­chot.

Dra­chen­berg zwró­cił się do ka­pi­ta­nów­ny.

– Ja bym od­wró­cił py­ta­nie i za­py­tał, jak można sobie ufać? Sobie ufają za­zwy­czaj lu­dzie nie do­świad­cze­ni przez życie, jak ty, panno Szi­rin, albo głupi i nie­rze­tel­ni. Za­zwy­czaj czło­wiek ma o sobie wy­gó­ro­wa­ne mnie­ma­nie i sądzi, że w okre­ślo­nej trud­nej sy­tu­acji, za­cho­wa się w spo­sób wła­ści­wy. Kiedy zaś ta sy­tu­acja za­ist­nie­je, czło­wiek da­le­ko nie za­wsze po­stę­pu­je tak, jak za­kła­dał, bo oka­zu­je się, że nie jest taki od­waż­ny, opa­no­wa­ny, sta­now­czy i wy­trwa­ły, jak się spo­dzie­wał. Wtedy spo­ty­ka go zawód. Jeśli jest mądry – na­uczy się po­ko­ry i prze­sta­nie sobie ufać.

– Czy coś ta­kie­go stało się z za­ło­ży­cie­la­mi Rze­szy? – za­py­ta­ła dziew­czyn­ka.

– Praw­do­po­dob­nie. Jak nam po­wie­dzia­ła panna Klara, nie po­do­ba­li sobie samym, byli roz­cza­ro­wa­ni sobą i tym dokąd za­szła ich cy­wi­li­za­cja.

– I dla­te­go od­da­li wła­dzę Ril­ger­dom, bo nie ufali sobie? Do­brze ro­zu­miem? – upew­ni­ła się Klara.

– To by­ło­by dużym uprosz­cze­niem, jak sądzę. – Odo po­chy­lił się do przo­du i splótł pace na stole.

Sally od­no­to­wa­ła, że miał kształt­ne dło­nie, za­pew­ne zdol­ne do de­li­kat­nych piesz­czot… Wy­sił­kiem woli ucię­ła bu­dzą­ce się fan­ta­zje ero­tycz­ne i zmu­si­ła się do uważ­ne­go słu­cha­nia.

– Ueri byli już wów­czas na­ro­dem, że tak po­wiem, pod­sta­rza­łym, wy­pa­lo­nym, nie po­czu­wa­ją­cym się na si­łach do dal­szych pod­bo­jów i bu­do­wy im­pe­rium – cią­gnął ry­cerz – wo­le­li ra­czej słu­żyć swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi i gorz­kim do­świad­cze­niem, sto­jąc za tro­nem, niż za­sia­da­jąc na nim. Wi­dzie­li w Ril­ger­dach młodą ener­gię, dra­pież­ność, dzi­kość, którą trze­ba było wła­ści­wie po­kie­ro­wać. Pierw­szy pod­bój był też pierw­szym szla­chet­nym pod­bo­jem, sto­so­wa­nym w po­dob­nych sy­tu­acjach.

– No wła­śnie! Nie zja­wi­li się jak bo­go­wie i nie zdo­mi­no­wa­li tu­byl­ców, a chcie­li zbu­do­wać im­pe­rium! – z tego co wiem, wszy­scy w na­szym świe­cie – Rzy­mia­nie, Hisz­pa­nie, Bry­tyj­czy­cy – bu­do­wa­li im­pe­ria, żeby w nich do­mi­no­wać, a tym­cza­sem Ueri…

– Bu­do­wa­li im­pe­rium dla wszyst­kich, chcąc uchro­nić in­nych przed błę­da­mi, które po­peł­ni­li sami – wszedł w słowo Dra­chen­berg – Nie zja­wi­li się jak bo­go­wie, po­nie­waż czci­li je­dy­ne­go Boga, a czy­nie­nie z sie­bie bogów jest jaw­nym świę­to­kradz­twem, bez wzglę­du na to, w jakim celu jest po­peł­nia­ne.

– Ro­zu­miem, można nie po­da­wać się za bogów, ale czy nie by­ło­by ra­cjo­nal­nym zmiaż­dżyć pod­bi­ja­nych swoją prze­wa­gą tech­nicz­ną, zmniej­sza­jąc wła­sne stra­ty? Po co taka ar­cha­iza­cja: stat­ki z drew­na, włócz­nie i mie­cze?

– Ra­cjo­nal­ność tych czy in­nych de­cy­zji i dzia­łań, panno Klaro, mie­rzy się osią­gnię­ciem celu, w któ­rym zo­sta­ły pod­ję­te. Jedna spra­wa, jeśli celem jest wy­łącz­nie zwy­cię­stwo mi­li­tar­ne, a zu­peł­nie inna jeśli cho­dzi o wy­ty­cze­nie od­mien­nej drogi roz­wo­ju ludz­ko­ści, jed­nym z po­stu­la­tów któ­rej jest trzy­ma­nie tech­no­lo­gii na krót­kiej smy­czy i ich uży­cie w ści­śle okre­ślo­ny spo­sób. Gdyby zwy­cię­stwo zo­sta­ło od­nie­sio­ne za po­mo­cą za­awan­so­wa­nych broni prze­ciw­ko pry­mi­tyw­nym tu­byl­com, to czy by­ło­by moż­li­we po­wstrzy­ma­nie się od ich uży­cia za każ­dym na­stęp­nym razem?

„Z nami się nie po­wstrzy­my­wa­li!” – po­my­śla­ła Sally mrocz­nie – „sie­dzi tu taki przy­stoj­ny, gada gład­ko o ce­lach i środ­kach. Czyli roz­wa­le­nie na Ziemi wszyst­kie­go co się dało i za­bi­cie mi­lio­nów ludzi od­po­wia­da­ło po­sta­wio­nym celom. I ja tu sie­dzę, nie­zdol­na nawet my­śleć po an­giel­sku. Cie­szę się, że mam za to­wa­rzy­stwo księż­nicz­kę (szyb­ko spoj­rza­ła na ka­pi­ta­nów­nę) i ry­ce­rza, że smoki smażą i po­że­ra­ją kogoś in­ne­go”.

Fala gnie­wu wobec na­jeźdź­ców i wstrę­tu wobec sie­bie pod­nio­sła się w duszy Sally. Uczu­cia, które uwa­ża­ła za cał­ko­wi­cie wy­pa­lo­ne, rap­tem buch­nę­ły no­wy­mi pło­mie­nia­mi. Go­ry­czy do­da­wa­ło i to, że myśli ukła­da­ły się w li­nij­ki go­tyc­kich liter ich ję­zy­ka. Wzbu­rze­nie dziew­czy­ny nie ukry­ło się przed Odo. Wi­dział jak unosi się jej pierś i roz­dy­ma­ją noz­drza. Do­my­ślał się po­wo­dów.

– Czy ob­ró­ce­nie w perzy­nę ca­łych kra­jów na pod­bi­ja­nych pla­ne­tach, gdzie lu­dzie już po­peł­ni­li błędy, przed któ­ry­mi Rze­sza miała ich uchro­nić, jest ra­cjo­nal­ne, panie? Im­pe­rium jest bu­do­wa­ne rów­nież dla nich ?– głos Klary brzmiał głu­cho i po­nu­ro – Zgod­ne z za­kła­da­ny­mi ce­la­mi?

 Dra­chen­berg mil­czał. Miał po­wie­dzieć, że takie a nie inne po­trak­to­wa­nie za­awan­so­wa­nych tech­nicz­nie i zde­gra­do­wa­nych mo­ral­nie cy­wi­li­za­cji, wiąże się z ko­niecz­no­ścią ich cof­nię­cia do tego skrzy­żo­wa­nia, gdzie ich hi­sto­ria skrę­ci­ła w nie­wła­ści­wa stro­nę. By­ła­by to ujęta w gład­kie słów­ka i okle­pa­ne for­muł­ki czy­sta obe­lga dla kogoś, kto oglą­dał z bli­ska mia­sto po ude­rze­niu ar­ma­ty gra­wi­ta­cyj­nej, kto prze­żył głód, chaos i okru­cień­stwa wojny po­dzia­łu. Chciał wy­cią­gnąć rękę i do­tknąć jej dłoni, na­kryć swoją i lekko uści­snąć. Nie byli jed­nak sami. Czar­ne oczy Szi­rin pa­trzy­ły na nich uważ­nie.

Ry­cerz kilka razy za­ci­snął i roz­luź­nił szczę­ki. Dziew­czy­na wi­dzia­ła jak na­pi­na­ją się i opa­da­ją po­ru­sza­ją­ce je mię­śnie. Nie cie­szy­ła się, że udało się jej po­sta­wić go w głu­piej sy­tu­acji. Tym­cza­sem Odo nie wi­dział in­ne­go wyj­ścia, jak przejść do kontr­na­tar­cia.

– Do­tych­cza­so­we wy­ni­ki roz­wo­ju im­pe­rium to po­twier­dza­ją – po­wie­dział oschle – Cele zo­sta­ły osią­gnię­te, panno Klaro.

Sally otwo­rzy­ła usta, żeby za­kląć, ale wgra­ny jej pro­gram cy­ber­lin­gwi­stycz­ny ję­zy­ka ril­gerdz­kie­go nie za­wie­rał słow­nic­twa rynsz­to­ko­we­go, a an­giel­skie­go chwi­lo­wo nie pa­mię­ta­ła. Nie mogła nawet się wy­krzy­czeć! Za­miast prze­kleństw z ust, z oczu dziew­czy­ny try­snę­ły łzy. Wy­sko­czy­ła zza stołu i na oślep rzu­ci­ła się ku drzwiom, nie­mal zde­rza­jąc się z Kral­lim, który przy­szedł, by ro­zej­rzeć się za ma­te­ria­ła­mi dla za­pla­no­wa­nej au­to­edu­ka­cji.

Hans stał przez chwi­lę w nie­pew­no­ści pa­trząc za od­da­la­ją­ca się ko­ry­ta­rzem dziew­czy­ną, nie wie­dząc czy po­dą­żyć za nią, czy dać sobie spo­kój. Rzu­cił py­ta­ją­ce spoj­rze­nie Odo­ake­ro­wi.

– Zo­sta­ły po­ru­szo­ne draż­li­we te­ma­ty hi­sto­rycz­ne. – Dra­chen­berg wzru­szył ra­mio­na­mi. – Myślę, że panna Klara po­trze­bu­je nieco czasu, żeby dojść z tym do ładu.

„Śluza po­wietrz­na jest po dru­giej stro­nie, ten ko­ry­tarz za­pro­wa­dzi ją do ka­pli­cy”. – po­my­ślał Kral­le i uspo­ko­ił się.

– Nie prze­szko­dzę, jeśli tro­chę po­szpe­ram wśród ksią­żek, panie? – za­py­tał.

– By­naj­mniej. Zresz­tą my chyba wkrót­ce skoń­czy­my – od­rzekł Odo. Miał ocho­tę skoń­czyć tę lek­cję już teraz, ale przy­zwo­itość wy­ma­ga­ła zająć jesz­cze choć­by kwa­drans.

Ka­pi­ta­nów­na spoj­rza­ła na na­uczy­cie­la py­ta­ją­co – To jaki temat mam dzi­siaj za­pi­sać?

 

Kral­le wszedł scho­da­mi na ga­le­rię. „Skoro don Ro­mu­ald bre­dził prze­po­wie­dzia­nym pod­bo­jem” – po­my­ślał, ob­cho­dząc po kolei re­ga­ły – „po­wi­nien był gro­ma­dzić nie tylko oręż, ale i wie­dzę”.

Nie za­trzy­mu­jąc się minął dział be­le­try­sty­ki, przy­stał na chwi­lę przed zbio­rem bio­gra­fii i me­mu­arów słyn­nych ka­pi­ta­nów gwiezd­nej floty, od­kryw­ców i ba­da­czy. Jako na­sto­la­tek prze­czy­tał wszyst­kie takie książ­ki, jakie mógł zna­leźć w bi­blio­te­kach Schar­lot­ten­he­im. Na tle zna­jo­mych okła­dek serii „Wilki ko­smo­su”, opra­wio­nej w gruby kar­ton z tka­ni­no­wym grzbie­tem, wy­róż­niał się spory, czer­wo­ny wo­lu­min. Kral­le wziął do ręki tom do ręki.

La­se­rem i ra­pie­rem.

 Żywot nie­ustra­szo­ne­go ry­ce­rza,

 ka­pi­ta­na don Ulri­cha von Stet­te­na

przez to­wa­rzy­szów jego spi­sa­ny

ku czci i pa­mię­ci cnót i czy­nów po­le­głe­go.

 

Obok stro­ny ty­tu­ło­wej wid­niał por­tret, taki, jak w ga­bi­ne­cie ka­pi­ta­na, tylko w wer­sji ry­ci­no­wej. Kral­le prze­wer­to­wał kilka stron i na­tra­fił na ko­lej­ną ry­ci­nę. Przed­sta­wia­ła to­czo­ną w otwar­tym ko­smo­sie walkę na białą broń. Bo­ha­ter na wylot prze­bi­jał kon­ce­rzem pi­ra­ta, który, roz­ła­do­waw­szy bla­ster, usi­ło­wał za­krzy­wio­nym nożem od­ciąć linę, łą­czą­cą prze­ciw­ni­ka ze stat­kiem. Na na­stęp­nej Ulrich, z im­pul­so­wym pi­sto­le­tem w lewym i ra­pie­rem w pra­wym reku, czy­hał w za­sadz­ce na wdzie­ra­ją­cych się na sta­tek kor­sa­rzy.

Hans wes­tchnął i z żalem od­sta­wił książ­kę. Miał nie tylko ocho­tę ją prze­czy­tać, ale i świa­do­mość, że na jego sta­no­wi­sku z wszech miar wy­pa­da­ło to uczy­nić, nie­mniej jed­nak walki z pi­ra­ta­mi wy­glą­da­ły o wiele mniej ak­tu­al­nie niż ope­ra­cje lą­do­we. Minął regał z fi­lo­zo­fią, szafę z trak­ta­ta­mi hi­sto­rycz­ny­mi, dwie na­stęp­ne, z jed­na­ko­wo opra­wio­ny­mi to­ma­mi z ty­tu­ła­mi w nie­zro­zu­mia­łych ję­zy­kach. Wy­glą­da­ły na zdo­by­cze z pla­ne­ty Wcie­le­nia.

No, jest! Do tego wszyst­ko w jed­nym miej­scu. Don Ro­mu­ald za­ku­pił całą serię wy­daw­ni­czą pod ty­tu­łem „Kom­pen­dium zdo­byw­cy” w pięć­dzie­się­ciu ośmiu to­mach. Hans na­lazł tam rów­nież „Pla­no­wa­nie kam­pa­nii wo­jen­nych”, z czego się bar­dzo ucie­szył, jak też sze­reg in­nych po­zy­cji w ro­dza­ju „Od siana i słomy do żoł­da­ka co się zowie. Szko­le­nie pry­mi­tyw­ne­go re­kru­ta, ja­kie­go w kra­inach bar­ba­rzyń­skich do­stać można” puł­kow­ni­ka von Ger­sten­ber­ga. Były tam re­gu­la­mi­ny szko­le­nia pie­cho­ty i jazdy, pod­ręcz­ni­ki bu­do­wy for­ty­fi­ka­cji, or­ga­ni­za­cji służ­by me­dycz­nej, sądów woj­sko­wych i morze lo­gi­sty­ki we wszel­kich po­sta­ciach oraz mro­żą­ce krew, ilu­stro­wa­ne pod­ręcz­ni­ki chi­rur­gii po­lo­wej z uwzględ­nie­niem przy­god­nych na­rzę­dzi, jakie można wy­ko­rzy­stać do ope­ra­cji. Kral­le otwo­rzył taki na przy­pad­ko­wej stro­nie i zaraz za­mknął, ma widok usu­wa­nia wy­rost­ku za po­mo­cą sier­pa. Do­wo­dze­nie woj­ska­mi płyn­nie prze­cho­dzi­ło w za­rzą­dza­nie te­ry­to­ria­mi, go­spo­da­ro­wa­nie za­so­ba­mi i w końcu w rzą­dze­nie pań­stwem z dy­plo­ma­cją i wszel­ki­mi od­mia­na­mi po­li­ty­ki.

Kral­le po­trzą­snął głową. „Mam na­dzie­ję, że nie będę mu­siał tego wszyst­kie­go ogar­niać” – po­my­ślał i zaraz po­czuł, że to nie­praw­da. Jako sze­re­go­wy ha­la­bard­nik nie miał wiele do ogar­nię­cia, jako knecht ry­ce­rza miał wię­cej, w tej chwi­li był już do­wód­cą nie po­wsta­łe­go jesz­cze wpraw­dzie od­dzia­łu, ale jed­nak… Co do­pie­ro, jak za­cznie się dziać?

„Po to są szko­ły, żeby uczyć się po kolei” – po­my­ślał Hans, przy­tło­czo­ny ilo­ścią po­ży­tecz­nych ksią­żek – „chyba za­cznę od tych bar­dziej teo­re­tycz­nych. Szko­le­nie pry­mi­tyw­ne­go re­kru­ta, bu­do­wa my­dlar­ni i sza­le­tów, mi się na razie nie przy­da­dzą”.

Wziął „Pla­no­wa­nie” oraz zbór sta­ro­żyt­nych trak­ta­tów wo­jen­nych z pla­ne­ty Wcie­le­nia, z poza „Kom­pen­dium”. Ru­szył dalej i zaraz na­tra­fił na półkę z ilu­stro­wa­ny­mi pod­ręcz­ni­ka­mi szer­mier­czy­mi i zgar­nął sa­mo­uczek do mie­cza dwu­ręcz­ne­go z za­łą­czo­nym pro­gra­mem do kom­pu­te­ra sali tre­nin­go­wej. Do­szedł do końca ga­le­rii, ale uznał że scho­dzić po wą­skich krę­co­nych scho­dach z tej stro­ny z na­rę­czem ksią­żek bę­dzie nie­wy­god­nie i skie­ro­wał się do szer­szych scho­dów po dru­giej stro­ny. Za­trzy­mał się przy re­ga­le z ży­wo­ta­mi słyn­nych ka­pi­ta­nów i wziął pod pachę „La­se­rem i ra­pie­rem”. „Do po­dusz­ki se po­czy­tam”– uspra­wie­dli­wił się przed sobą.

 

W ka­pli­cy brzę­czał od­ku­rzacz. Oj­ciec Mi­ko­łaj, nucąc pod nosem, czy­ścił dywan na pod­wyż­sze­niu oł­ta­rzo­wym, dla­te­go za­uwa­żył Sally sto­ją­cą na progu ka­pli­cy do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li.

Dziew­czy­na za­trzy­ma­ła w nie­pew­no­ści. Na­wał­ni­ca gnie­wu i wstrę­tu jesz­cze ko­tło­wa­ła się w jej wnę­trzu, ale kiedy sta­nę­ła na gra­ni­cy ści­słej stre­fy Boga, ode­zwał lęk przed Jego gnie­wem.

Ksiądz wy­łą­czył od­ku­rzacz.

– O, zio­mal­ka! – po­wi­tał ją ra­do­snym uśmie­chem, ale kiedy się przyj­rzał, na jego ob­li­cze przy­bra­ło za­tro­ska­ny wy­gląd – coś się stało, dziec­ko?

Usiadł na stop­niach pod­wyż­sze­nia i ge­stem za­pro­sił ją by usia­dła obok.

Sie­dzia­ła przez kilka minut obej­mu­jąc ko­la­na i opie­ra­jąc o nie głowę. Ksiądz ostroż­nie po­gła­skał ją po ple­cach. Od­dech był jesz­cze rwał się od nie­daw­nych szlo­chów, ale wzbu­rze­nie po­wo­li ustę­po­wa­ło. Oj­ciec Mi­ko­łaj wstał i przy­niósł jej ku­be­czek wody świę­co­nej. Wy­pi­ła łap­czy­wie.

Za­czę­ła opo­wia­dać. Z po­cząt­ku re­la­cja była dość cha­otycz­na, ale w pro­ce­sie opo­wia­da­nia przy­szła re­flek­sja i dziew­czy­na stwier­dzi­ła, że zro­bi­ła głup­stwo i nie­po­trzeb­nie na­py­sko­wa­ła Dra­chen­ber­go­wi. Nie żeby za­czę­ła uspra­wie­dli­wiać zdo­byw­ców, ale wście­kłość stop­nio­wa prze­kształ­ci­ła się w żal, a ci­sną­ce się na usta za­po­mnia­ne prze­kleń­stwa w skar­gę. Nie­świa­do­mie stała w nie­skoń­czo­nym sze­re­gu nie­wiast wszel­kie­go cza­so­we­go, prze­strzen­ne­go i na­ro­do­we­go au­to­ra­men­tu, wy­le­wa­ją­cych przed księ­dzem swoje żale i nie­po­ko­je. Taka obraz nagle po­ja­wił w świa­do­mo­ści ojca Mi­ko­ła­ja i on na chwi­lę stra­cił wątek, bez słów mo­dląc się za nią i za nie wszyst­kie.

– Jak to moż­li­we? Jak im się to udaje? Nic na siłę, wszyst­ko młot­kiem! – Sally mó­wi­ła już nie tak emo­cjo­nal­ne i a jej re­to­rycz­ne py­ta­nia sta­wa­ły się pra­wie me­ry­to­rycz­ne. Były to dobre ozna­ki. – Te kon­tra ewo­lu­cyj­ne me­to­dy…

– Udaje im się, bo uwzględ­ni­li grzech pier­wo­rod­ny – po­wie­dział ksiądz, gdy Sally zro­bi­ła pauzę dla zła­pa­nia od­de­chu – wiesz co to ta­kie­go?

– Nie bar­dzo – po­wie­dzia­ła Sally uczci­wie, choć pa­stor Jebbs, coś tam o nim wspo­mi­nał.

– To jest coś w ro­dza­ju cho­ro­by ge­ne­tycz­nej, któ­re­go na­ba­wił się ro­dzaj ludz­ki, kiedy pra­ro­dzi­ce na­ru­szy­li Boże przy­ka­za­nie – wy­tłu­ma­czył ka­płan – Je­ste­śmy isto­ta­mi upa­dły­mi i upa­dek ten wy­ci­ska swoje pięt­no na wszyst­kim co lu­dzie robią. Za­po­mi­na­jąc o tym, lu­dzie usi­łu­ją zbu­do­wać raj na ziemi i nie­zmien­nie wy­cho­dzi im jego prze­ci­wień­stwo. Więc nasi zdo­byw­cy stwier­dzi­li, że ma więc sensu szu­kać ide­al­ne­go ustro­ju, bo lu­dzie i tak wszyst­ko spar­to­lą, nie warto też za­po­bie­gać kon­flik­tom zbroj­nym, bo i tak wy­buch­ną, trze­ba tylko ogra­ni­czyć je pew­ny­mi ra­ma­mi. Stwo­rzy­li sys­tem, który po­zwa­la spusz­czać parę przez we­wnętrz­ne wojny na mie­cze i eks­pan­sję ze­wnętrz­ną. Do tego jest do bólu szcze­ry, unika ma­ni­pu­la­cji, kiedy wma­wia się pro­stacz­kom, że o wszyst­kim de­cy­du­ją, tylko ba­zu­je na au­to­ry­te­cie i po­słu­szeń­stwie. Nie two­rzą po­zo­rów rów­no­ści.

– A co z po­stę­pem ludz­ko­ści? – Ten nowy kąt pa­trze­nia na spra­wę za­sko­czył dziew­czy­nę.

– Jest kłam­stwem. Chyba sama mo­głaś się o tym prze­ko­nać. Każda ko­lej­na epoka w na­szej hi­sto­rii, przy­naj­mniej od re­ne­san­su prze­ści­ga­ła po­przed­nie w okru­cień­stwie, ob­łu­dzie i per­fi­dii. Po­stęp jest moż­li­wy w ra­mach jed­ne­go czło­wie­ka, ten pro­ces na­zy­wa się z grec­ka me­ta­no­ją – zmia­ną my­śle­nia, po­ka­ja­niem. Kiedy ten w pro­ce­sie me­ta­noi zdo­bę­dzie Ducha Bo­że­go, wtedy może istot­nie wpły­nąć na swoje oto­cze­nie, na kraj, na epokę w któ­rych żyje. Jest to jed­nak spra­wa per­so­nal­na. Nie można na­rzu­cić tego wszyst­kim, co naj­wy­żej sprząt­nąć sprzed nosa grube po­ku­sy i wska­zać ogól­ny kie­ru­nek. I to wszyst­ko. `Wszel­kie próby za­go­nie­nia mas w wąską bramę po­ka­ja­nia koń­czy­ły się źle.

– A czy Rze­sza nie usi­łu­je wła­śnie tego do­ko­nać?

– Nie. Kie­dyś po­dob­no pró­bo­wa­li, ale dali sobie spo­kój. – Ka­płan po­krę­cił głową. – Nie usi­łu­ją wleźć każ­de­mu w duszę, na­rzu­cić obo­wiąz­ko­wej ide­olo­gii.

– Jak to? – Sally zro­bi­ła wiel­kie oczy, sama wi­dzia­ła trupy z ję­zy­ka­mi przy­bi­ty­mi gwoź­dziem do czoła za bluź­nier­stwo.

– Wiem o co ci cho­dzi. Nie po­zwa­la­ją na bluź­nier­stwa, okrut­nie karzą za ob­ra­ża­nie re­li­gii. To praw­da. Ale do wiary i prak­ty­ko­wa­nia nie zmu­sza­ją. Jeśli po­wiesz, że nie wie­rzysz w Boga – po­pa­trzą krzy­wo, jak na wal­nię­te­go, ale nikt ci nic nie zrobi, bo to jest twoja spra­wa, Co in­ne­go jeśli po­wiesz, że Boga nie ma. To nie jest de­kla­ra­cja, tylko twier­dze­nie, a zatem może być po­trak­to­wa­ne jako bluź­nier­stwo.

„Gdzie ja je­stem w tym wszyst­kim, gdzie jest w tym wszyst­kim Bóg?” – przy­gnę­bio­na Sally wsta­ła, zdaw­ko­wo po­dzię­ko­wa­ła księ­dzu i po­wlo­kła się do po­ko­ju, a gdy do­tar­ła, upa­dła na łóżko w sukni, zrzu­ciw­szy tylko ci­żem­ki. Ba­jecz­ny świat, który spo­dzie­wa­ła się zna­leźć po opusz­cze­niu sta­cji oka­zy­wał bar­dziej mrocz­ny. Za­wsze o tym wie­dzia­ła, a nawet kie­dyś usi­ło­wa­ła z nim wal­czyć i przez co wy­lą­do­wa­ła na sta­cji kar­nej, ale od po­ja­wie­nia się na sta­cji Fre­de­ga­ra i jego to­wa­rzy­szy za­czę­ła go bez­pod­staw­nie ide­ali­zo­wać.

Le­ża­ła na boku twa­rzą do ścia­ny. Leżeć w sukni było nie­wy­god­nie, ma­te­riał się na­pi­nał, gdzieś cią­gnę­ło, krę­po­wa­ło ruchy. Ta nie­wy­go­da jed­nak dziw­nie ko­li­go­wa­ła z we­wnętrz­nym sta­nem Sally, drę­czo­nej przez sprzecz­ne myśli i uczu­cia, więc le­ża­ła dalej. Burza emo­cji już mi­nę­ła, gnie­wać się już nie mogła, na­to­miast była w na­stro­ju do dą­sa­nia. Ale dąsać się trze­ba na kogoś, ale przy uważ­nym roz­pa­trze­niu nie znaj­do­wa­ła ni­ko­go poza sobą. „Nikt mi bajki nie obie­cał. Sama to sobie wy­my­śli­łam. Prze­cież to jest ten sam świat. Upa­dły. Świat grzesz­nych ludzi. Ina­czej ubra­ny, z ry­ce­rza­mi, księż­nicz­ka­mi i smo­ka­mi, tyle że to nie są po­sta­cie z bajki. Księż­nicz­ki mogą być zdzi­ra­mi, ry­ce­rze – rzeź­ni­ka­mi, a smoki… to smoki”.

Do drzwi ktoś za­pu­kał. „Pew­nie Do­lo­res z pasem, przy­szła dać mi lanie” – po­my­śla­ła dziew­czy­na od razu – ale nie, ona pu­ka­ła­by ina­czej”. Wsta­ła i otwo­rzy­ła.

Na progu stała Szi­rin. Już nie miała na sobie czar­nej, ofi­cjal­nej sukni, tylko fio­le­to­we sza­ra­wa­ry, przy­kry­te pra­wie do kolan długą ko­szu­lą i ha­fto­wa­ną zie­lo­ną ka­mi­zel­kę. W rę­kach trzy­ma­ła spo­re­go plu­sza­ka. Wy­cią­gnę­ła go w stro­nę Klary:

– Masz! Jest z two­jej pla­ne­ty.

– Oj, dzię­ki! – Łzy wzru­sze­nia zo­sta­ły wy­tar­te po­chwy­co­nym w ob­ję­cia plu­sza­kiem.

– I tak nie wiem, kto to jest – z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią do­da­ła dziew­czyn­ka.

– Ale ja wiem! – wy­krzyk­nę­ła Sally, krę­cąc się z za­baw­ką po po­ko­ju.

Na twa­rzy Szi­rin po­ja­wi­ło się za­in­te­re­so­wa­nie.

– Któż to?

– Nie po­wiem… – po­draż­ni­ła ją Sally.

– Po­wiedz, nie bądź taka! – za­cią­gnę­ła Szi­rin z dzie­cię­cą pseu­do bła­gal­ną in­to­na­cją

– Tooo… jest mój są­siad.

– W twoim są­siedz­twie miesz­kał taki stwór? Kła­miesz. – dziew­czyn­ka wy­dę­ła wargi.

– Mój są­siad To­to­ro.

Koniec

Komentarze

Cześć Ni­kol­zol­lern !!

 

Prze­czy­ta­łem cały tekst. Mo­men­ta­mi było to nawet cie­ka­we. Za­war­łeś ogrom in­for­ma­cji, tak że po­dzi­wiam wy­obraź­nię. No ale moim naj­więk­szym za­strze­że­niem jest, że nie było to ta­kich rze­czy, które by utkwi­ły w pa­mię­ci. Nie ma wzlo­tów i upad­ków, które po­win­ny tu się zna­leźć. Jak to nie­któ­rzy mówią tekst jest prze­ga­da­ny. Więk­szość akcji dzie­je się w jed­nym miej­scu.

Ja bym cały ten po­ten­cjał skie­ro­wał w innym kie­run­ku. Stwórz, przy­go­dy opo­wieść. Myślę, że dał­byś radę to zro­bić. I było by to dla cie­bie dużo lep­sze, z kilku po­wo­dów. Frag­men­ty tak tu czy­ta­łem nie cie­szą się po­wo­dze­niem. I wy­ko­rzy­stał­byś po­ten­cjał swo­ich róż­no­rod­nych po­my­słów.

 

Pozdr. :)

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Da­wi­dzie, dzię­ki, że zaj­rza­łeś do ko­lej­ne­go frag­men­tu. Szko­da, że nie mogę cię prze­ko­nać do czy­ta­nia od pierw­szej czę­ści. Czy­ta­nie po­wie­ści od końca na wy­ryw­ki nie daje po­ję­cia o ca­ło­ści. Ty na­to­miast oce­niasz każdy frag­ment jako osob­ny tekst, a jest on czę­ścią po­wie­ści, w któ­rej są różne epi­zo­dy, za­rów­no wart­kie jak i po­wol­ne. Ge­ne­ral­nie nie jest to po­wieść przy­go­do­wa, choć przy­go­dy w niej też znaj­dziesz, zwłasz­cza w pierw­szych roz­dzia­łach. Mógł­bym na­pi­sać coś przy­go­do­we­go, ale prio­ry­te­tem jest po­wieść, bo trze­ba pchać wóz do przo­du, żeby mię­dzy pierw­szym tomem, a dru­gim, nie było za dużej prze­rwy.

Nowa Fantastyka