Czas: 2060.09.09; cz; południe; g 12:15
Czerwony pluton – 3-cia drużyna, 2-go plutonu
– Zobacz co znalazłem. – Kapral z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy pomachał płaskim pudełkiem na DVD z filmem. Po czym pokazał spotkanej na korytarzu dwójce. Przeszukiwali ten dom licząc, że znajdą coś pożytecznego, cennego albo choćby fajnego. Gdy tak się stało zabierali to na wózek jaki mieli na fanty. Stał teraz na środku ulicy pilnowany przez porucznika i Beara. Osłaniali oni szperaczy od ulicy.
– Lubisz takie rzeczy? – Roman zdziwił się gdy Dave mu pokazał okładkę filmu. Irene też z ciekawości zajrzała mu przez ramię i wydawała się nie mniej zdziwiona.
– To nie dla mnie. To dla naszego porucznika. On lubi takie rzeczy. – Kapral Moore uśmiechnął się do nich ciepło i usłużnie z miną nieszkodliwego idioty.
– Thomas? Naprawdę? – Irene nie zdołała całkiem ukryć swojego zaskoczenia. I rozczarowania tą informacją.
– Przykro mi kochanie. Ale jak chcesz utulić łzy i wypłakać się w rękaw i na piersi to chyba będę mógł ci pomóc. – Dave wyszczerzył się do niej jakby udało mu się zbajerować kolejną ofiarę na jakąś bliższa znajomość. Zostawił ich aby dokończyli przeszukanie domu a sam wrzucił płytę z filmem na wierzch skrzynki i ruszył z nią schodami na dół. Potem na parter i do wyjścia gdzie przywitały go spojrzenia Thomasa i Beara. To był kolejny dom jaki sprawdzali. Po prostu szli wzdłuż ulicy i co wydało im się warte zabrania znosili do wózka. A potem zaczynali kolejny dom. Póki ulica się nie skończy albo wózek nie zapełni. Wtedy pewnie wrócą na wybrzeże ze zdobytymi fantami. Dlatego traktowali tą sprawę jako kolejną część ćwiczeń nowego oddziału. Tyle, że w prawdziwym terenie. Podobno ktoś mówił, że ktoś tu zginął czy zaginął i jacyś sekciarze są czy inne dziwne typy. Ale od rana nikogo nie spotkali. Więc było dość monotonnie i bez sensacji.
– Hej Tom! Mam coś dla ciebie! Na pewno ci się spodoba! – Moore postawił skrzynkę wśród innych kartonów, worków, plecaków i większych bambetli jakie znaleźli w poprzednich domach. Po czym pomachał pudełkiem radośnie i podszedł do jedynego oficera w ich oddziale i przy okazji swojego kumpla. Po czym uroczyście wręczył mu pudełko. Pomachał do Romana i Irene bo z ciekawością zerkali przez okna na piętrze jaka będzie reakcja dowódcy.
– Co to jest? – zapytał Wingfield gdy już z grubsza ogarnął napisy i obrazki na okładce. Na wszelki wypadek jeszcze odwrócił na drugą stronę gdzie zwykle był dokładniejszy opis filmu.
– To jest Detektyw Dick Pink. Twardy policjant z wydziału narkotykowego jaki bezlitośnie zwalcza przestępczość. Tym razem trafia na siatkę brutalnych handlarzy narkotyków i nie wszystko idzie zgodnie z planem. – Dave uprzejmie zaczął mu tłumaczyć czy raczej czytać co tam było napisane na tej okładce.
– Wygląda mi jak gejowskie hard porno – mruknął porucznik przerywając tą litanię. Sam się już domyślił po wymownych pozach i kostiumach prawie wyłącznie męskich aktorów na okładce.
– Mhm. To prezent od nas. Pomyśleliśmy, że ci się spodoba skoro lubisz. – Dave uśmiechnął się słodko jak najlepszy kumpel. I niewinnie wskazał na postacie wyglądające z okien. Nawet Bear co też z ciekawości podszedł bliżej aby zobaczyć co tam takiego ciekawego chłopaki oglądają też się uśmiechnął pod nosem. Budową i wzrostem górował nad nimi wszystkimi. Nie było więc dziwne, że miał fuchę operatora broni ciężkiej. W przeciwieństwie do większości drużyny chodził z brytyjską wersją FN MAG-a kolejnej generacji.
– A to? A tam co masz? – Thomas miał już coś rzucić o tych gejowskich żarcikach kolegi ale dostrzegł, że ma jakieś drugie pudełko z filmem. I chyba z dużą ciekawszą okładką.
– To? To jest “Lesbians prison 69” – odparł Dave ugodowym tonem i pokazał okładkę koledze. I nie pytany zaczął tłumaczyć i czytać co to jest. – To z Mazzixxx to musi być dobre. Tajna agentka Megan, zostaje niesłusznie skazana i zesłana do więzienia dla kobiet o zaostrzonym rygorze. Naczelniczka i jej strażniczki to prawdziwe sadystki. Ale niespodziewanie Megan znajduje tam sojusznika… – Kapral zaczął czytać co tam pisało z drugiej strony pudełka a i to co od frontu widać było na okładce to pasowało z grubsza do tego opisu.
– O! No to to mi daj! A nie jakiegoś Pink Dicka. Sam go sobie wsadź wiesz gdzie. – Dowódca prychnął z rozbawionej irytacji i podał gejowski film Moorowi jakby chciał go wymienić na ten lesbijski.
– O nie, nie. Ten jest dla Oli. – Dave cofnął swój film tylko dla kobiet i rzeczowo wyjaśnił, że dla kogo jest on przeznaczony.
– A to Oli jest… – Thomas zamrugał oczami zaskoczony i trochę się speszył. Nie spodziewał się, że ich operator broni wyborowej może mieć takie preferencje. A z drugiej strony to wciąż podejrzewał, że Dave robi go w balona. Jak to mu się często zdarzało w takich żartobliwych chwilach. No ale do tej pory nie mieszał w to Olivię. Z drugiej strony do tej pory nie trafił na takie filmy co by dawały okazję…
– Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny. – Głos eteru z wpiętej w kamizelkę krótkofalówki zaskrzeczał nieco ale i tak dało się rozpoznać właśnie Olivię. Obaj popatrzyli na siebie zastanawiając się czy słyszała ich rozmowę. Porucznik jednak wyczuł powagę w jej głosie i jak się nie zgrywała jak Moore to pewnie nie zgłaszała się aby pożartować. Zresztą komunikat też był raczej suchy i oficjalny jakby spotkała… No właśnie kogo? Bo trochę dziwny był ten jej meldunek.
– Sprecyzuj – odparł porucznik uznając, że lepiej potraktować zgłoszenie poważnie i oficjalnie.
Olivia właśnie czegoś takiego spodziewała się po Wingfieldzie. Ale jak mimo wszystko to usłyszała to sapnęła cicho. Co miała mu powiedzieć? Sama nie była pewna na co właściwie patrzy. I czy to w ogóle zgłaszać. Była strzelcem wyborowym więc zazwyczaj była na czujce, i to takiej wysuniętej, albo na oku jak teraz. Znalazła sobie wygodny dach i filowała z niego na okolicę gdy na dole chłopaki i Irene sprawdzali dom po domu czy czegoś tam nie ma wartościowego do zabrania. Zwykła misja poszukiwawcza. Nic specjalnego. Zwykli szperacze mogliby to robić no ale jak Royal Navy miała świeżo upieczonego porucznika i większość w jego drużynie to też była świeżakami to traktowała takie lekkie misje jako dalszą część szkolenia zaawansowanego. Takie sprawdzenie w praktyce. Z dala od bazy bo tu była mniejsza szansa na jakiś wypadek czy niejasną sytuację z cywilami jakich zawsze pełno kręciło się wokół bazy. Dlatego taki bezludny teren jak ten był w sam raz. Zwykłe chodzenie po opustoszałych domach. Czasem były spalone, często splądrowane a czasem trafiały się zapomniane domy jakie wyglądały jakby właściciele wyszli dopiero co. To dopiero było creepy. Jak się miało wrażenie, że włazi się z buciorami i spluwami w czyjś dom i życie. A właściciel zaraz wróci i zacznie pytać co oni do choleru tu robią. Takie domy też się zdarzały. Ale poza tym to raczej były rutynowe misje gdzie wiele się nie działo. Ale mogło. Bo to już nie był poligon w bazie albo w jakimś w miarę stabilnym bo często patrolowanym terenie. Tylko dziki, słabo poznany, często mieli co najwyżej mapę sprzed katastrofy i jakieś luźne relacje przypadkowych świadków. Oficjalnie to właśnie mieli sprawdzić stan faktyczny takich plotek. Często to były jakieś bujdy wyssane z palca albo sprawy nieaktualne. No ale czasem potrafiły naprowadzić drużynę sprawdzająca na coś ciekawego albo nawet cennego. No a oficerowie i podwładni mogli poćwiczyć nawigację w terenie, patrole, urządzanie postojów, podział na mniejsze grupy czy CQC* bo taki teren był jak dowolny poligon bez żadnych ograniczeń. No a teraz leżała na tym dachu a gdzieś tam poniżej Wingfield czekał na meldunek. A ona niezbyt wiedziała co ma właściwie mu przekazać.
– Jeden człowiek… Cywil… Nie ma widocznej broni… Ma długie dredy… Chyba czarnoskóry… – w myślach sapnęła jeszcze raz ale w końcu zaczęła mówić co widzi kilkaset metrów dalej. Obserwowała tamtą ulicę przez przerwę pomiędzy domami bo jakieś ogródki przydomowe były czy co. To miała dobry widok po tej linii. Na poziomie ulicy Thomas spojrzał pytająco na Davida. Ten wzruszył ramionami i zrobił minę w stylu “nie wiem”. Porucznik obejrzał się w drugą stronę na Beara. Ale ten zareagował tak samo. On sam też nie miał pojęcia. Co tak zaintrygowało Olivię? Bo ten opis brzmiał tak rutynowo, że aż nudnie. No pewnie chodziło, że ktoś tu się kręci w okolicy. Zwiadowcy mieli meldować jakby kogoś dostrzegli.
– Przyjąłem. Jeszcze coś? – Porucznik potraktował więc meldunek rutynowo. Leżąca na dachu marksman niemo pokiwała głową. No tak, jakby jej ktoś złożył taki meldunek też by pewnie tak to potraktowała. Rutynowo. Tylko, że jak patrzyła na tego czarnego z dredami… No to było dziwne. Coś jej w nim nie pasowało. Ale chociaż oglądała go na zbliżeniu swojej lunety nadal nie umiała tego ubrać w słowa. Co z nim było nie tak?
– Właściwie to nic. Ale on się tak dziwnie giba – powiedziała marksman znów po chwili wahania. W końcu udało jej się to jakoś sprecyzować. To nie to jak ten typek pół kilometra dalej wyglądał tylko jak się ruszał. Jakoś tak… dziwnie… chwiał się trochę i poruszał się bez sensu… Jak zamroczony albo na jakichś prochach… To chyba było to.
– Giba? Znaczy co? Rapuje? Czarni to tak mają. Może to jakiś DJ? Albo ćwiczy breakdance? – W rozmowę włączył się Dave. W swoim wesoło chaotycznym stylu. Bo czarni i gibanie to właśnie tak mu się kojarzyło. Zresztą pozostałym też i się nawet uśmiechnęli na myśl o jakimś gibającym się raperze czy kimś takim.
– Jak to jakiś cywil to ja mogę spróbować z nim porozmawiać. – Irene zgłosiła się na ochotnika do pierwszego kontaktu z tubylcami. Właściwie to nie była od nich. Z komandosów Fleet Protection Group z jakiej wywodził się trzon ochrony bazy atomowych okrętów podwodnych z atomowymi głowicami na pokładzie. A Wingfield i pozostali byli nowym narybkiem jaki miał kontynuować te chlubne tradycje. No ale nie Irene. Irene przyszła z administracji Royal Navy i była przyjaźnie nastawionym do życia i życzliwym dla ludzi ekspertem od PR. Chociaż bojowo czy kondycyjnie zaniżała im średnią to Thomas był w gruncie rzeczy bardzo rad z jej obecności. Bo gdy jednak trafili na jakiegoś cywila to dziewczyna okazywała się prawdziwym skarbem od wyciągania informacji w ten swój życzliwy i łagodny sposób, że ludzie sami jej mówili co i jak. A on to raczej był milczek i jak musiał się obyć z tymi kontaktami bez regulaminów i procedur to było mu ciężko. Dlatego taki śmieszek jak Dave bardzo mu się w gruncie rzeczy przydawał bo umiał rozładować sytuację czy obrócić wszystko w żart. A Thomas to zaraz wszystko brał na poważnie i nie umiał się wyluzować stąd miał opinię sztywniaka i służbisty. I w gruncie rzeczy wiedział, że słusznie. Dlatego właśnie taki ktoś jak Dave czy Irene bardzo mu byli na rękę. Zwłaszcza do kontaktów z cywilami. Bo ze swoimi ludźmi to jak rzucił żargonem wojskowym wspartym procedurami jakie wszyscy rozumieli to nawet szło mu całkiem sprawnie.
– No jak by tu przyszedł to zobaczymy. Na razie robimy swoje. Oli obserwuj naszego gościa. – Porucznik skinął głową dziewczynie w mundurze wyglądającej z piętra i dał wytyczne jej i marksman na łączu.
– Zaraz mi go zasłoni budynek. Ale jak dalej będzie człapał tak jak teraz to powinien niedługo wyjść tam pomiędzy niebieskim Nissanem a zielonym Fordem. Z pół kilometra na wschód od nas. – Marksman właściwie dlatego zameldowała o tym reszcie. Bo obserwowała tego dziwnego typka od dłuższej chwili. Chciała dać znać wcześniej no ale właśnie coś w nim jej nie pasowało. I wolała poczekać aby zorientować się co. Ale jak tak powoli i niemrawo kuśtykał po ulicy w końcu znalazł się blisko krawędzi jej ekranu i groziło, że zaraz straci go z oczu. Więc wolała dać znać o tym pozostałym.
– Dobra widzę te samochody. Dave miej to na uwadze – powiedział po chwili porucznik gdy razem ze zwiadowcą posłali spojrzenie wzdłuż osi ulicy na jakiej stali. Namiar podany przez Olivię pomógł im zawęzić obszar do przeszukania i wkrótce znaleźli te dwa kontrastowo różne samochody. Była między nimi większa przerwa co pasowało do wylotu ulicy. Nadal nie wyglądało to groźnie. Jeden, nieuzbrojony cywil co mógł zrobić całej drużynie uzbrojonych po zęby komandosów? Więc Tom był spokojny i reszta podobnie. Chociaż w głosie Olivii była pewna nutka podejrzliwości to raczej wyglądało jak rutynowa przeszkadzajka podczas poligonowych ćwiczeń. No ale polecił Moorowi aby miał na uwadze tą stronę. Resztę zaś zagonił do ponownego przeszukania domu. Mieli dobry czas i miał nadzieję, że uda im się poprawić poprzedni wynik. Zależało mu na dobrych wynikach i swoich i swojego oddziału. Skończyli z tym budynkiem i przeszli do następnego. Thomas popchnął wózek z zebranymi fantami, ledwo zauważając, że mu kumpel wcisnął pudełko z filmem do bocznej kieszeni spodni. Złapał go za rękę aby go zatrzymać albo wyrzucić to gejowskie hardporno ale znów usłyszeli w eterze głos Olivii.
– Wyszedł na ulicę. Między tym Fordem a Nissanem co mówiłam. Powinniście go już widzieć. – Obaj przerwali te kieszonkowe zapasy i spojrzeli wzdłuż ulicy. Faktycznie było widać ludzką sylwetkę ale z pół kilometra to się więcej nie dało zobaczyć.
– To kobieta. Czarnoskóra kobieta z długimi dredami – zameldowała operator karabinu wyborowego gdy dostrzegła coś nowego. Obaj mężczyźni popatrzyli po sobie. Po co ona melduje im takie rzeczy? Nudzi jej się? Jednak to napięcie w jej głosie sugerowało zachować ostrożność i powagę. W końcu ona widziała tego typa czy typiarę a oni dopiero co. Wingfield uniósł swoją lornetkę do oczu aby wreszcie samemu się przyjrzeć źródłu zamieszania.
– A ładna jakaś? Fajne ma cycki? Bo jak tak to może ją zawołajmy i się z nią zaprzyjaźnimy. – Zwiadowca nie miał lornetki a gołym okiem to widział, że ktoś tam stoi i tyle. Pewnie cywil sądząc po kolorowym ubraniu. No i z długimi, ciemnymi włosami. Tyle widział z pół kilometra.
– Co ona robi? – Zdziwił się Thomas bo już po chwili obserwacji przez lornetkę dostrzegł… Coś dziwnego. No niby widział czarnoskórą kobietę z długimi dredami, bez broni, wszystko było tak jak mówiła im Oli. No ale co robiła ta laska? Zachowywała się… No jakoś dziwnie.
– Chyba węszy. Albo nasłuchuje. Sama nie wiem – odparła obserwatorka na dachu. Ulżyło jej, że teraz i ich dowódca to widzi to miała jakiegoś sojusznika i partnera w tych obserwacjach i dyskusjach. Bo do tej pory to było jej zwyczajnie głupio, że musi im meldować… No właśnie sama do końca nie wiedziała co. No jakaś czarna laska z dredami i tyle. Niby nie ma czym zawracać gitary. Ale była jakaś dziwna. To się od razu rzucało w oczy chociaż trudno było sprecyzować o co chodzi z tą dziwnością.
– Węszy? Jak pies? No co wy… Daj zobaczyć. – Moore zdziwił się. Zwłaszcza zachowaniem kolegi który stał tuż obok. I wyglądało, że w parę chwil zaraził się od Olivii tym napięciem i niepewnością na co właściwie patrzą.
– Jak trzeba to ja mogę z nią porozmawiać. – Irene znów pojawiła się w oknie na piętrze i zgłosiła swoje usługi jako negocjatorka. Roman stanął obok niej. Z piętra mieli nieco lepszy widok niż z poziomu ulicy ale bez optyki to widzieli podobnie jak przed chwilą David. Tylko tyle, że ktoś tam stoi kilkaset metrów dalej. Teraz jednak porucznik zdjął swoją lornetkę i przekazał zwiadowcy aby i ten mógł się przyjrzeć dziwnej kobiecie.
– Cycki ma spoko. Jakby trzeba to ja mogę chętnie porozmawiać z jej cyckami. Zwłaszcza brajlem. A buzia… No pokaż mi swoją buzię czarna ślicznotko i proszę cię aby ślicznie pasowała do twoich ślicznych cycuszków… – mruczał pod nosem Moore z oczami przyklejonymi do lornetki. Ale dzięki wpiętej łączności słyszeli go wszyscy. Jego niefrasobliwe uwagi znów wywołały uśmiechy i rozbawione prychnięcia. Bo jakoś ta obca kobieta zaczynała przykuwać uwagę całego oddziału. Pewnie dlatego, że poza jej pojawieniem w tej bezludnej okolicy nic się innego nie działo.
Niespodziewanie spokój tej obserwacji został przerwany przez nagły krzyk, pisk albo skrzek. Trudno to było stwierdzić. Reszta nie była pewna co to i skąd to więc zaczęli się rozglądać dookoła. Tylko ci z optyką, Olivia i David wiedzieli dokładnie kto wydał ten obcy, szarpiący nerwy krzyk.
– To ona! Kurde leci tu do nas! – krzyknął Dave informując pozostałych co się właśnie stało i szybko oddając lornetkę dowódcy.
– Potwierdzam. Biegnie tu. Ale nie widzę żadnej broni u niej. – Porucznik odetchnął szybciej niż przed chwilą ale przez lornetkę widział jak kobieta w iście sprinterskim stylu pruje prosto na nich.
– Tak jest. 400 metrów. Zbliża się szybko. – Olivia złożyła swój lakoniczny meldunek. Miała z nich wszystkich najlepsze oko do oceny odległości a oprócz tego dalmierz zamontowany w optyce to miała świetne referencje do podawania odległości od widzianego obiektu. Albo celu.
– Ja cię pieprzę jak zasuwa! Jak Usain Bolt. Musi być jakąś sprinterką. – Zszywacz co akurat zszedł na ulicę aby wrzucić swój łup na wózek już nie wracał na górę. Tylko skorzystał z okazji aby też popatrzeć na nadbiegającą kobietę. Ale wszyscy musieli w duchu przyznać, że trafili na jakąś fankę sprintu, że tak tutaj zasuwa.
– Zmęczy się. Nie dobiegnie tu. Nie w takim tempie. Będzie musiała zwolnić. Zresztą po co ona tu tak leci? – Roman pokręcił głową bo też niezbyt mógł zrozumieć zachowanie tej kobiety z dredami. Jej samej zbyt wyraźnie jeszcze nie widzieli ale te jej dredy skakały w jedną i drugą stronę przy każdym kroku jak chorągiewka. I widać było, że raczej nic nie ma w dłoniach bo pewnie by było widać. Jak nie gołym okiem to przez lornetkę.
– Mam z nią porozmawiać? Może jest w jakimś szoku czy co. – Irene jeszcze raz zaproponowała swoje usługi. To zachowanie obcej było dziwne no ale mimo wszystko to była tylko jedna kobieta bez broni. Nie chciała aby coś tu się komuś stało w jakiejś nerwowej i niejasnej sytuacji.
– Może jest na jakichś prochach? Ja cię pieprzę jak zasuwa. – Zszywacz stanął obok Wingfielda i Moora. Wzdrygnęli się gdy kobieta wydawał ten skrzekliwy krzyk po raz kolejny. Tak samo jak na początku swojego biegu.
– 300 metrów. Zbliża się szybko. – Olivia miała tą czarną w celowniku. Czuła przez skórę, że będą przez nią kłopoty. Aż ją palec świeżbił na spuście aby strzelić i zlikwidować zagrożenie. No ale nie było rozkazu. Poza tym mimo wszystko widziała w krzyżu celowniczym cywila. Chociaż chętnie by zameldowała o jakiejś spluwie, nożu czy granacie to jednak nic takiego u sprinterki nie widziała.
– To przebiegła już setkę? W takim tempie? I nie zwalnia? – Roman też czuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć. W tej biegaczce było coś nienaturalnego.
– A ten skrzek? Zszywacz? – Wingfield obserwował nadbiegajacą przez lornetkę. Czuł, że sprawy zaraz zaczną się komplikować coraz szybciej. A tak chciał tego uniknąć! Chciał skorzystać z porady pozostałych póki była okazja.
– Może ma coś z gardłem. Jakieś nietypowe przeziębienie. Bez oględzin to trochę trudno powiedzieć. Czy mi się wydaje czy ona trochę kuleje? – Zszywacz co był ich sanitariuszem odczuł ciężar swojej ekspertyzy. No ale ją podał. Jednak diagnozy to zwykle się wydawało jak się oglądało pacjenta z zasięgu ręki a nie jak ten leciał naprzeciw z 300 metrów.
– No faktycznie. Jakoś tak trochę kuśtyka. Tak dziwnie trochę. – Thomas dopiero teraz zwrócił uwagę na nieco koślawe ruchy nadbiegającej na jakie z tego wszystkiego mu umknęły. A paramedyk jakoś gołym okiem i to wychwycił.
– Ej! Co to było? Słyszeliście? – Moore mrużył oczy ale usłyszał coś w oddali. Spojrzał na pozostałych i widział po ich minach, że też to usłyszeli.
– Jakby… Jakby ktoś jeszcze tak krzyczał… Jak ona… Tylko gdzieś dalej. – Zszywacz przełknął ślinę. Ale powiedział na głos coś co pewnie usłyszeli i pomyśleli wszyscy.
– 200 metrów. Zbliża się szybko. Mam ją w celowniku. – Olivia zameldowała krótko. Na wszelki wypadek dodała coś jeszcze. Wystarczyłoby jedno słowo Wingfielda i zdjęłaby tą cholerną sukę. Bo jeszcze jakby jedna była to na pewno chłopaki na dole by sobie poradzili. Jak więcej to też. No ale wystarczyłby jeden rozkaz i by nie musieli sobie radzić bo by zdjęła tą cholerną sukę.
– Nie! Nie będziemy strzelać! Jesteśmy Royal Navy do cholery a nie jacyś rzeźnicy z Katangi! Nie strzelamy do nieuzbrojonych cywilów! – Porucznik spiął się w sobie ale krzyknął na cały głos dając szlaban na otwieranie ognia. Nie miał zamiaru z powodu nerwowej sytuacji zostać mordercą niewinnych albo dowódcą takich morderców. To na pewno dało się jeszcze jakoś wyjaśnić. Chociaż znów słychać było ten dziwny, szarpiący nerwy skrzek gdzieś z okolicy. Chyba ta sprinterka nie była tu sama. Jego ludzie sapnęli w duchu. Nie podobała im się ta blokada ostrzału. No ale porucznik miał rację. Mimo wszystko to była tylko jedna, nieuzbrojona kobieta.
– Stary lepiej coś z tym zrób. I to szybko bo czas się kończy – mruknął cicho Moore czując jak pot gromadzi mu się na rękawicach a te zaciskają na karabinku. Najchętniej rozwaliłby tą nadbiegającą sukę a potem zastanawiał się co dalej. No ale Wingfield był takim cholernym służbistą!
– Roman bierz przeciwną stronę czy nas nie obchodzą. Bear druga strona ulicy. Hank przeciwny dom. – Porucznik sprawnie obdzielił pozostałe kierunki zaś trójka jego ludzi potwierdziła wykonanie rozkazu. I z ulgą usłyszał od nich trzy razy “clear”. Więc przynajmniej na razie nie groziło im okrążenie.
– 150 metrów. Zbliża się szybko. – Olivia cały czas miała czarnoskórą sprinterkę na celowniku. Trochę dziwnie skakała i chyba Zszywacz miał rację, że kulała. Jak kulała to jakim cudem mogła zasuwać tak szybko? I tak długo! Usain Bolt to kiedyś biegał na setkę a ta obca zdzira przebiegła już ponad 300 metrów i nie wyglądało aby miała zamiar zwolnić. Jakim cudem?!
– Ja cię pieprzę jak zasuwa! Musi być na jakichś prochach jak nic! To niemożliwe aby utrzymać takie tempo tak długo! – Zszywacz mimo niepokoju jaki odczuwał nie mógł powstrzymać się od pewnego medycznego zafascynowania nad wydolnością organizmu sprinterki. Jak ona mogła tak długo utrzymać takie sprinterskie tempo?
– Stary zrób coś. Albo ja to zrobię. – Moore mruknął złowróżbnie ale cicho. Tak, że oprócz Wingfielda może tylko Zszywacz mógł to usłyszeć. I przy tym delikatnie postukał palcem w pałąk spustu aby nie było wątpliwości jak ma zamiar rozwiązać sprawę. Wingfield sklął go w duchu. To niesubordynacja! Ale w głębi ducha sam czuł coraz większą potrzebę aby zlikwidować źródło tego niepokoju i po prostu rozwalić tą idiotkę. Ślepa?! Nie widzi, że są Royal Marines?! Że mają karabiny i całą resztę?! Życie jej niemiłe!?
– Daj krzyk ostrzegawczy jak nie pomoże to strzał ostrzegawczy. Ona jest chyba w jakimś amoku, rozmowy mogą być z nią trochę trudne. – Z piętra Irene co cały czas obserwowała tą lawinową pogarszającą się sytuację rzuciła swoją propozycją. Już widziała na tyle wiele aby zorientować się, że trudno to nazwać standardowa sytuacją.
– Rozwal ją. Powiemy, że miała pas szahida albo darła się “Allah Akbar”. Kto to sprawdzi? – Zwiadowca cicho rzucił swoją propozycją podając proste rozwiązanie problemu jakie zwolniło by im blokadę otwierania ognia. Bo gdyby istniało zagrożenie atakiem terrorystycznym to mogli strzelać legalnie i do skutku.
– Nie strzelać! Ja to załatwię! – Wingfield w gruncie rzeczy był wdzięczny im obojgu. Obie te możliwości dawały mu pewne pole manewru i pretekst do otwarcia ognia w samoobronie. Nawet przed jednym cywilem. Czuł jak pot spływa mu po skroniach, karku, plecach jak łapy mu się pocą w rękawicach i w ogóle ten cały, spocony stres i ciężar decyzji dowódcy odpowiedzialnego za swój oddział. Ruszył spokojnie do przodu w kierunku nadbiegającej kobiety.
– 100 metrów. Zbliża się szybko. Mogę ją zdjąć w każdej chwili – zameldowała ponownie Olivia. Z każdym krokiem tej czarnej suki musiała walczyć z pokusą aby nie pociągnąć za spust. Ale na razie udawało jej się utrzymać reżim ognia nakazany przez dowódcę. Czyli wstrzymać ogień. Z całego oddziału miała najdłuższy staż i doświadczenie. Ale nie awansowała powyżej kaprala bo snajperzy słabo nadają się do zarządzania całym oddziałem jak często działają z dala od niego i nie mają takiej świadomości sytuacyjnej jak reszta oddziału a zwłaszcza dowódca. Ale tym razem była dość blisko nich, ledwo kilka dachów dalej. I jej doświadczenie i instynkt podpowiadał aby sukę rozwalić już pół kilometra temu. Jak tylko wydarła się po raz pierwszy i zaczęła na nich lecieć. Teraz żałowała, że nie rozwaliła jej zanim o niej zameldowała. Wtedy nikt tak naprawdę by nie wiedział do czego strzelała. Ale teraz już było na to za późno. Rozkaz czy nie obiecała sobie, że jak ta zdzira przekroczy 50 metrów to ją rozwali. Czy będzie rozkaz czy nie. Ale widziała, że porucznik ruszył do przodu więc pewnie coś planował z tym zrobić.
– It's the Royal Navy! It's the Royal Navy here! Ma’am! Please stop! Or we’ll shoot! Ma’am, please stop! It's the Royal Navy here! – Porucznik wyszedł już na dobre kilka kroków przed Zszywacza i Moore’a. I krzyknął ostrzegawczo do cywila. Zgodnie z procedurami. Irene dobrze mówiła. Najpierw okrzyk. Potem strzał ostrzegawczy. No a potem to mógł już otworzyć ogień z czystym sumieniem. Mimo wszystko miał nadzieję, że ta szalona kobieta jednak się w ostatniej chwili zatrzyma i opamięta. Już to widział w raporcie! “Biały, uzbrojony oficer zastrzelił czarnoskórą, nieuzbrojoną kobietę”. Zjedliby go w bazie żywcem za taki numer! Już widział sąd wojenny, oskarżenie o mordowanie cywili, i metkę mordercy do końca życia. No i rozczarowaną minę swojego ojca. No i własne sumienie by go chyba zeżarło gdyby nie spróbował każdej szansy aby nie zabijać tej czarnoskórej, nieuzbrojonej kobiety która w iście sprinterskim tempie pokonała chyba z pół kilometra. Jak ona może tak zasuwać?!
Pozostali odczuli ten charakterystyczny dreszcz gdy usłyszeli znajome hasło “It’s Royal Navy here!”. To był okrzyk bojowy brytyjskich marynarzy od wieków. Tak krzyczeli butnie podczas abordażu na hiszpańskie, holenderskie i francuskie galeony. Ten okrzyk usłyszeli brytyjscy marynarze uwięzieni w ładowniach niemieckiego “Altmarka”** jaki wiózł ich do III Rzeszy jako jeńców wojennych. To słyszeli Afgańczycy gdy brytyjski but wyważał im drzwi a za nimi szły lufy L85*** szukające terrorystów. Tak krzyczeli oni sami gdy motywowali się do ostatniego wysiłku podczas treningu i symulowanego ataku czy walki bezpośredniej. Teraz ten okrzyk też zadziałał. Pobudził. Ostrzegał. Dawał znać, że żarty się skończyły. Łapy w spoconych rękawicach zaciskały się i rozluźniały na trzymanych karabinkach. Unieśli swoją broń. Moore ustawił się nieco po skosie aby nie trafić w plecy Wingfielda. Zszywacz nie był zbyt krwiożerczy i między innymi dlatego został paramedykiem. Ale teraz bez wahania poszedł z drugiej strony flankować porucznika. Bear niemo dał znać, że ma baczenie na przeciwną stronę ulicy i był gotów otworzyć ogień ze swojego ckm. A z piętra Irene nerwowo ściskała swoje MP5 mając do końca nadzieję, że nie będzie musiała go użyć. Nieco dalej Olivia z precyzją automatu śledziła w lunecie każdy krok dredziary. Ta umowna meta na 50-tym metrze zbliżała się bardzo szybko. Tylko do tej nadbiegającej idiotki nic nie docierało i dalej pruła na nich po całości.
Thomas sapnął w duchu. Nie zatrzymała się. Musiała być już kilkadziesiąt metrów od niego. Uznał, że nie ma wyjścia. Przesunął selektor ognia na ogień pojedynczy, uniósł swój karabinek, wycelował ponad jej głową i strzelił w powietrze. Strzał ostrzegawczy. Brak efektu. Nawet nie zwolniła.
– Rozwal ją! Powiemy, że miała pas z C4 czy co! – krzyknął ponownie kapral i sam celował w sprinterkę gotów w każdej chwili otworzyć do niej ogień. Te opcje proponowane przez Irene były słuszne i sensowne. Ale na tą czarną dredziarę nie podziałały.
– Znów słyszałem te krzyki. Chyba jest ich więcej. Ja cię pieprzę jak zasuwa! – Zszywacz dorzucił swoje wciąż nie mogąc się nadziwić nad nienaturalną wytrzymałością sprinterki. Mężczyzna i to olimpijczyk miałby chyba trudność z takim tempem a co dopiero kobieta.
– Zamknij się! – syknął porucznik przez zaciśnięte zęby. Ta biegaczka była już tak blisko, że lada chwila można by było odłożyć broń długą i sięgnąć do kabury po klamki. Teraz już nie miał wyboru. Kusiło go aby rozkazać Davidowi albo Olivii otworzyć ogień. Wtedy ten kłopotliwy strzał poszedłby na ich konto. A on sam pozostałby względnie czysty. A czuł, że oboje bardzo chętnie załatwiliby tą sprawę za niego. No ale nie. To on był ich dowódcą. On za nich odpowiadał. W końcu był porucznikiem a ci działali wedle zasady “Rób to co ja!”. To miał im rozkazać coś czego sam nie chciałby robić. Trudno. Pociągnął za spust. Broń szczeknęła pojedynczym wystrzałem, z karabinku wypadła złota łuska ale pocisk chybił. A ta sprinterka była coraz bliżej. Byłoby łatwiej jakby celował w środek sylwetki a nie gdzieś w udo które tak szybko ruszało się podczas biegu. Przestał się cyrtolić. Otworzył szybki ogień raz za razem aż czwarty czy piąty pocisk musiał trafić. Biegaczką rzuciło, wybiło ją z rytmu, straciła równowagę i walnęła o brudny asfalt koziołkując po nim ze dwa czy trzy razy. Westchnął z ulgą i opuścił broń. Wszystkim chyba ulżyło. Już po wszystkim.
– I po co ci to było głupia zdziro? – warknął Dave i splunął. Ale odczuwał ulgę i satysfakcję, że już po wszystkim.
– Jeszcze się rusza – zauważył Zszywacz. Widział, że Tom trafił tamtą w udo, może biodro. Pewnie nie chciał jej zabić. Mimo wszystko. A takie trafienie nawet kalibrem 5,56 nie powinno być śmiertelne o ile nie rozerwało aorty udowej. Bo wtedy to nawet dla niego sprawa byłaby krytyczna do uratowania.
– Tak wiem, ale… – Oficer pokiwał głową i zaczął coś mówić ale nagle dostrzegł ruch kątem oka i usłyszał krzyk.
– O kurwa! – krzyknął krótko Dave i zanim zdążył coś ktoś zrobić szybko uniósł karabinek ponownie i rozorał dwoma tripletami plecy kobiety. Bo ta powalona niespodziewanie zerwała się i jakoś tak małpim ruchem, jak jakiś pierdolony krab, na czworakach, jakby miała jakieś dodatkowe stawy, znów wyrwała do przodu. Wszyscy krzyknęli albo sapnęli z zaskoczenia i wrażenia. Nikt po postrzale z 5,56 w udo czy biodro nie był tak skoczny! Ale triplety Moor’a ponownie powaliły ją na asfalt.
– Ja pierdolę… Dalej się rusza… – sapnął z niedowierzaniem Zszywacz. Sprinetka musiała mocno oberwać, może nawet dogorywała. A mimo to niczym jakieś zombi z gier i filmów wciąż wlokła się i czołgała w ich stronę. To było tak niesamowite i przerażające, że nawet kapral zamarł.
– Co jest kurwa? Przecież ją trafiłem. – Dave spojrzał na swój karabinek, widział w pasku magazynka brak tych naboi jakie wystrzelił, czuł zresztą zapach prochu i szarpanie broni podczas wystrzału a obok niego leżały złote krople świeżo wystrzelonych łusek.
– To niemożliwe… Coś musi być nie tak… Coś musi być ostro nie tak… – Zszywacz bełkotał z przejęciem chociaż pozostali czuli podobnie. Widzieli jak ta czarna z czarnymi dredami zostawia za sobą krwawy ślad ale nieubłaganie czołga się w ich stronę. Jakim kurwa cudem?! Po tylu trafieniach?! Nagle rozległ się głośny huk pojedynczego 7.62.
– 50 metrów. Cel zdjęty. – Głos Olivii rozległ się w eterze niczym duch z zaświatów. Przez to wszystko prawie o niej zapomnieli. Ale ona nie. Czekała na rozkaz Wingfielda do otwarcia ognia. Musiała przyznać, że chociaż zwlekał i jak na jej gust za bardzo się babrał w tych regulaminach to zrobił na niej wrażenie, że sam przejął pałeczkę i nie zasłaniał się snajperem przy brudnej robocie. Ją samą też zaskoczyła ta niezwykła odporność sprinterki. Nawet przez chwilę myślała, że może ma jakieś SAPI pod spodem. Ale brakowało tych kanciastych kształtów jakie nadawały sztywne płyty pancerza. Poza tym zwykle nosiło się pancerz na ubraniu a nie na odwrót. I widziała z góry coś co niekoniecznie musieli widzieć chłopaki na dole. Wingfield trafił. Bo widziała w optyce rozbryzg krwi na udzie, tuż pod biodrem. A potem Moore też trafił. Widziała szybko rosnące krwawe plamy na plecach bluzy. Czyli nie miała pancerza. No i krwawy ślad jaki ta czołgajaca się zdzira zostawiała na asfalcie. A chłopaki co byli bardziej w poziomie nie musieli widzieć tego tak dokładnie. Sama przez moment zamarła i nie wiedziała co zrobić. Aż zorientowała się, że ta czarna przekroczyła tą umowną barierę 50 metrów jaką jej po cichu dała szansę aby spasować. Wtedy nagle wszelkie tryby wskoczyły na znajome miejsce i pociągnęła za spust. Tylko celowała w głowę. Trafiła. Strzał do ledwo ruchomego celu ze 100 metrów był dla niej dziecinnie prosty. Czaszka trafiona ołowiem za ponad 3 000 dżuli rozbryzgła się jak arbuz rzucony z dużej wysokości. Ciało od razu znieruchomiało i padło plackiem na asfalt. Zamiast głowy miało resztki żuchwy a poza tym to był krwawy kleks przetkany szarymi kawałkami mózgu i białymi kośćmi czaszki. Co świadczyło dobitnie, że cel został zdjęty.
– Ja pierdolę… – Moore sapnął i opuścił broń. Uniósł ją w końcu aby zastrzelić zdzirę ostatecznie, nawet jakby miał w nią wywalić cały magazynek. A potem kolejny. Ale Oli była szybsza. I skuteczniejsza. Dzięki Bogu! Wszyscy zapadli w jakiś stupor z niemą fascynacją obserwując to już nieruchome i bezgłowe ciało leżące na asfalcie. Pierwszy ocucił się Zszywacz. Zaczął coś wyjmować z torby i podbiegł do tego ciała.
– Co ty robisz? Zostaw ją. Lepiej nie podchodź – rzucił mu Moore niezbyt rozumiejąc zamiary paramedyka. Ten zaś klęknął przy świeżym trupie i wyjął jakieś małe, plastikowe coś.
– Pobiorę próbki. Ona musiała być na jakichś prochach. Dobrze wiedzieć co to jest – odparł zagajony biorąc małą próbkę krwi do probówki. Zaczął ją na szybko podpisywać.
– Dobra pośpiesz się. A reszta nie ma tu nic do oglądania! Pilnować perymetru! – Wingfield też się ocknął i pozwolił działać paramedykowi. Reszcie przypomniał po co tu są. Miał tego wszystkiego dość i najchętniej wróciłby na statek. A potem do bazy.
– Bierzemy jeszcze coś czy wracamy? – Irene z trudem oderwała wzrok od bezgłowego ciała które sprawiło im tyle nerwów i kłopotów. Ale jak się oderwała wskazała kciukiem na wnętrze domu jakie do tej pory przeszukiwali. Porucznik potarł nasadę nosa próbując myśleć racjonalnie. Powinni kontynuować zadanie czy dać sobie siana i wracać na statek?
– Wodzu zgłasza się “Albatros”. Mówią, że słyszeli strzały. Pytają czy to my. No i ogólnie co się dzieje. – Hank wychylił się z rozwalonego okna na piętrze i wskazał na słuchawkę swojego plecakowego radia. Wingfield zaklął. Zbliżały się konsekwencje. Szybciej niż się spodziewał. Co miał powiedzieć “Albatrosowi”? Że właśnie zastrzelili nieuzboroją kobietę?
– Co im powiedziałeś? – wezwał go do siebie gestem a łącznościowiec zbiegł po schodach na parter po czym wytruchtał na ulicę w stronę dowódcy. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ten incydent nie będzie dobrze wyglądał w raporcie.
– Nic. Tyle, że słabo słyszę bo zakłócenia. I, że dam porucznika. – Hank odparł zgodnie z prawdą przekazując słuchawkę oficerowi. Ten miętolił ją w łapie namyślając się co tu teraz odpowiedzieć. Zakłócenia były od początku. Bo od zatoki oddzielał ich jakiś polodowcowy garb który blokował najprostszą drogę falom radiowym. A bez satelitów to było to poważne utrudnienie dlatego łączność z jednostką macierzystą była taka sobie.
– Kontakt. Jeden typ. Biegnie ku nam. – niespodziewanie odezwał się Bear. Wszystkie głowy zwróciły się ku operatorowi broni ciężkiej a ten brodą wskazał nadbiegajacą sylwetkę.
– Potwierdzam. 200 metrów, do was 300. Zbliża się szybko. Kolejny za nim. Wybiegł z przecznicy. 500 metrów, do was 600. – Olivia odwróciła się w przeciwną niż dotąd stronę i szybko zweryfikowała i potwierdziła słowa cekaemisty.
– Kurwa. Zlatują się jak muchy do gówna. Ta suka ich wezwała. Zresztą ich też coraz częściej słychać. Zlatują się tu Wodzu, co robimy? – Kapral przytaknął prawie wesołym głosem i nonszalancko uniósł lufę swojego karabinku do góry trzymając broń tylko za tylny chwyt jakby chciał pozować na jakiegoś Rambo.
– Kontakt! Kilka domów, skacze przez płoty jak jebany płotkarz! Jak jakaś cholerna małpa! Mam strzelać? – Roman wtrącił się w dyskusję. Wciąż czatował w oknie piętra ale od strony ogrodów. I niespodziewanie dostrzegł jak jakiś typ zaczyna przeskakiwać przez pierwszy płot. W moment pokonał szerokość ogrodu i już fikał przez kolejny! Jak nie biegł wzdłuż ulicy jak ci co ich dojrzeli Bear i Olivia to był cholernie blisko.
– Nie! Najpierw okrzyk ostrzegawczy! Potem strzał! Ogień pojedynczy! Dopiero jak nie zadziała będziemy strzelać! Zszywacz pośpiesz się! Irene do Romana! – Thomas znów poczuł, że na chwilę opanowana sytuacja zaczyna wymykać mu się z rąk. A akcja gwałtownie przyspieszać.
– Ja pierdolę Tom! Ślepy jesteś?! Te skurwysyny na nas szarżują bo chcą nas rozwalić! – Moore jęknął głośno nie mogąc dłużej zdzierżyć tego regulaminowego drylu porucznika.
– Kapralu Moor! Stulcie pysk! I wykonywać rozkazy! Nie będziemy strzelać do bezbronnych cywili! – Oficer stracił nad sobą panowanie i krzyknął na podoficera. Przez moment obaj mierzyli się morderczymi, nienawistnymi spojrzeniami. Wszyscy przez skórę czuli, że sytuacja waży się na szali. Właściwie porucznik miał rację. Nadal nie widać było u tych biegaczy żadnej broni ani mundurów co kazało traktować ich jak cywili. A Royal Navy nie mordowała cywilów. Ale jak ta czarna dredziara dała popis swoich nienaturalnych zdolności wszystkich aż palce świerzbiły na spustach aby otworzyć ogień. Ale dowódca zabraniał. Zżymali się w duchu, odliczali nerwowe sekundy i kroki i czekali na cud.
Czerwona Trójka
– Potwierdzam, zasuwa tu jak ta czarna. To ja do niego krzyknę. – Krótkofalówki rozbrzmiały speszonym głosem Irene. – Stać! Stój! It’s the Royal Navy! Stój bo otworzymy ogień! – negocjatorce brakowało pewności siebie i charyzmy jaką przed chwilą wykazał się ich dowódca. No i do tej pory nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Była zadeklarowaną pacyfistką i nawet dziwne było, że w ogóle włożyła mundur. A mimo to nawet ona uznała, że w tym kolesiu co tak śmigał przez płoty i ogrody to chyba jest podobnie jak z tą bezgłową obecnie sprinterką. Padł strzał. Pojedynczy.
– Nie zatrzymał się! Możemy już strzelać?! – krzyknął Roman widząc, że tamtemu zostało już tylko ostatnie dwa ogrody. Wingfield zawahał się o moment za długo. Wedle uznania Davida.
– Strzelać nie, bo przecież lepiej niech dupki rozpierdolą nas a nie my ich! – krzyknął wkurzony kapral i ruszył w poprzek ulicy w dom w jakim na piętrze, tylko z drugiej strony byli Roman i Irene. Po drodze wyszarpał swój kukri z pochwy.
– Zezwalam! – krzyknął Thomas żałując, że go tam nie ma i sam nie może ocenić sytuacji. Z tą czarną było łatwiej bo wszystko miał jak na dłoni. Ale skoro miał mieć zaufanie do swoich ludzi jak oni do niego to właśnie w takich chwilach trzeba było to okazać.
– Strzelaj! Rozwal go! – Roman tylko na to czekał. Skierował lufę w dół i ponaglił Irene znając jej pacyfistyczne tendencje. Właściwie to na nią za bardzo nie liczył bo wiadomo było, że była słabym strzelcem. A cel był szybki, co chwila pojawiał się i znikał z widoku lub był w połowie sylwetki albo akurat skakał przez płoty które były wyższe od niego. Jakim cudem?! Nieważne! Otworzył ogień ze swojego L85. Strzelał pojedynczymi, tak jak porucznik kazał. Ale nawet lepiej, pojedyncze wystrzały było łatwiej opanować odrzut niż przy tripletach a to sprzyjało precyzji. W kolimatorze sylwetka była tak blisko, że nie mieściła się już w obiektywie. I strasznie skakała. Obniżył więc broń i strzelał na czuja, prosto w dół. Irene też w końcu się przemogła i otworzyła ogień ale trudno było ocenić skuteczność. A tamten koleś w dresie w końcu zeskoczył na ich ogród i zarówno Roman jak i Irene spodziewali się, że teraz wbiegnie przez kuchenne drzwi do środka i dalej albo przebiegnie przez budynek na ulicę albo schodami do nich. Dlatego oboje pisnęli i jękneli z zaskoczenia gdy obcy niczym jakaś żaba odbił się po skoku z płotu i poszybował wprost ku nim! Na pierwsze piętro, tak bez przystanku i przygotowania! Niemożliwe!
– Kurwa! – krzyknął Roman próbując jeszcze w locie trafić skoczka. Nie miał pojęcia czy się udało czy nie, widział i słyszał jak ten gruchnął o parapet i małpim skokiem wylądował w pokoju.
– Ja pierdolę! Jest w środku! Jest w środku! – krzyknął Roman usiłując obrócić siebie i lufę karabinku zanim facet w dresie wyhamuje swój pęd i doskoczy do któregoś z nich. Irene krzyczała z przerażenia gdy to działo się zbyt szybko i zbyt blisko. Ten obcy był w tym samym pokoju co oni!
– Strzelaj! Rozwal go! – wrzasnął saper tracąc ułamek sekundy na selektor ognia aby przełączyć na triplety. Otworzył ogień i widział jak kule siekają krwawymi rozbryzgami ciało tego w dresie. Ten jednak wyhamował, odwrócił się i ruszył na nich. Widząc, że już go nie rozwali kulami uniósł karabin aby zamachnąć się kolbą na dresiarza. Nie miał już czasu krzyknąć do Irene aby wstrzymała ogień. Niespodziewanie w plecy dresiarza wpadł jakiś facet. Impet uderzenia powalił go na podłogę a potem facet w mundurze zamachnął się swoim khukri i wbił go w plecy przeciwnika. Ten zacharczał jakimś dziwnym, obcym skrzekiem, podobnym do tego jaki wydawała ta czarna dredziara. Po czym wbił ostrze jeszcze raz.
– Zdychaj! Zdychaj pojebie! Zdychaj! – Roman stracił panowanie nad sobą. Nawet jakby zapomniał o trzymanym karabinie. Tylko z impetem glanował głowę napastnika miażdżąc ją kawałek po kawałku swoimi wojskowymi buciorami. Zaś Moore w końcu wbił nóż tak głęboko, że stal przebiła się aż do serca. Dresiarz znieruchomiał.
– Zdychaj pojebie zdychaj! – Saper dalej kopał nieruchome już ciało. Kapral wstał, złapał go za ramiona i potrząsnął.
– Już! Roman już! Już po nim! Załatwiliśmy skurwiela. – Pomogło. Roman zamrugał oczami i zorientował się, że to David go trzyma za ramiona. Spojrzał w dół. Na brudnym dywanie leżało ciało mężczyzny w niebieskim dresie z krwawymi plamami na plecach i wokół głowy. Dywan nasiąkał nową krwią jaka wypływała z ciała. I zostawały na nim ślady wojskowych butów.
– Jesteś ranny – odezwała się na chwilę zapomniana negocjatorka. Obaj mężczyźni trochę z zaskoczeniem spojrzeli na nią. Wciąż trzymała swoje mp-i. Ale patrzyła gdzieś w dół. Jak obaj tam spojrzeli zorientowali się, że Roman ma krwawą plamę na udzie. Z zaskoczeniem dotknął rany bo nawet jej nie poczuł.
– To… To nic… Nic takiego… – wymamrotał trochę rozkojarzony. Przez chwilę panowało zakłopotane milczenie. Teraz jak brunetka zwróciła na to uwagę to wszyscy rozpoznali dość okrągłą ranę wlotową od kuli. Kuli lekkiego kalibru. Bo pośrednia jaką oni mieli w karabinkach przeszłaby przez udo na wylot. Wiedzieli, że w zamieszaniu Roman musiał oberwać od Irene. Ona też już się w tym zorientowała.
– Roman przepraszam! Nie chciałam! Chciałam trafić tego tu a nie ciebie! – Irene była bliska płaczu gdy podbiegła do zranionego przez siebie kolegi. Ten o ile w pierwszej chwili w ogóle nie poczuł trafienia to teraz z każdą chwilą ten kawałek ołowiu jaki utkwił mu w udzie zdawał się rozgrzewać i palić go coraz bardziej.
– Wodzu Roman oberwał. Musi zejść z posterunku. Zszywacz wolny? – Moore poklepał dziewczynę po ramieniu ale nie bardzo było okazji na coś więcej. Wierzył jej, że nie zrobiła tego specjalnie. Chujową sytuację mieli tu przed chwilą. Z dwojga złego to lepiej, że ona trafiła Romana a nie na odwrót. Bo po 5.56 to dopiero zostawały dziury.
– Dawaj, schodźcie do mnie. Oli, ty na razie zostajesz, dasz nam osłonę. Ostrzegawczy przed nogi a potem wal wedle uznania. Bear osłaniaj nas od frontu. Reszta do mnie. Zszywacz przygotuj się na Romana. – Wingfield po tym krótkim kryzysie decyzyjności zrozumiał, że nie mają do czynienia z cywilami. Przynajmniej nie takimi zwykłymi. Postanowił więc dać im jeszcze szansę tymi ostrzegawczymi strzałami ale jeśli będzie toczyło się jak dotąd to pewnie nie pomoże i będą musieli otworzyć ogień na całego. Jak do wroga który próbuje ich zabić.
– Połóż go tutaj. Nic ci nie jest, to tylko draśnięcie. Wyjdziesz z tego. Nie ruszaj się, może trochę zakłuć. – Zszywacz nie robił w tym zawodzie od wczoraj. Też był jednym z tych w Trzeciakach co nie byli już świeżakami. Widząc jak Irene pomaga iść Romanowi kazał jej go położyć na asfalcie. Szybko zorientował się, że udo zostało postrzelone. I prawie z miejsca domyślił się, kto był pechowym strzelcem. Zwłaszcza jak się widziało to zżerające poczucie winy na twarzy Irene.
– Nic się nie stało. Będzie dobrze. Daj mi szprycę a resztę załatwimy na “Albatrosie”. – Roman miał na tyle hartu ducha i opanowania, że trochę wyglądało jak to on miał wyrzuty sumienia, że sprawił przykrość i zakłopotanie tej miłej i życzliwej dziewczynie jaką była Irene. Wszyscy drgnęli jak rozległ się pojedynczy strzał z 7.62. Olivia. Ostrzegawczy. Po chwili drugi. Chwila ciszy.
– Cel zdjęty. Biorę następny. – zameldowała sucho marksman lunetą już szukając tego dalszego celu jakiego widziała przed chwilą.
– Zszywacz kończ to! Zwijamy żagle! Postaw go na nogi i spadamy stąd! Charlie, Mike, Josh na szpicę! Dave, Owen prawa flanka, Zszywacz i Bear lewa! Hank do mnie! Irene i Roman w środek. – zakomenderował młody porucznik jak na tak niesprzyjające okoliczności całkiem sprawnie i spokojnie. Co pomogło też ochłonąć pozostałym i wierzyć, że jakoś z tego syfu sie wykaraskają. Padł kolejny strzał Olivii.
– Nic mi nie jest. Nie potrzebuję niańki – mruknął Roman chcąc dać znać, że to tylko draśnięcie, dokładnie tak jak to mówił paramedyk.
– Zaraz będzie. Szpryca zacznie działać, cała noga ci zesztywnieje – rzekł Zszywacz szybko i sprawnie wbijając igłę blisko zranionego miejsca. Działała szybko ale nie natychmiastowo. No a efektem ubocznym było brak czucia w tym wypadku w udzie czyli właściwie w całej dolnej kończynie.
– A wózek? – zapytała Irene wskazując na nieco zapomniany wózek na jaki do tej pory ładowali fanty z grabieży bezludnych domów.
– Chrzanić wózek! Zbieramy się! – fuknął porucznik uznając przerwane zadanie za zbyt trywialne aby się nim teraz przejmować.
– Nie, nie. Mi chodziło, że Romana możemy załadować na wózek. Tylko trzeba by zrobić miejsce. – Irene wykazała się całkiem trzeźwym umysłem. Wingfield pokiwał głową z uznaniem i rzucił pozostałym.
– Zrobić miejsce dla rannego! – krzyknał i znów się wzdrygnęli gdy padł kolejny strzał strzelec wyborowej.
– Cel zdjęty. Kolejny kontakt. 400 metrów od was. Biegnie do was. I dwa kolejne. Ta sama odległość i kierunek – zameldowała Olivia i praktycznie jeden zlikwidowany cel zaowocował trzema kolejnymi. Mimo to kapral nie traciła spokoju i rozwagi. Co też dodawało otuchy pozostałym, że mają takiego zbrojnego anioła stróża co nad nimi czuwa.
– Zrobione! – krzyknęli chłopcy całkiem ochoczo zrzucając uzbierane od rana bambetle na asfalt aby zrobić miejsce dla rannego kolegi który właśnie dostał szprycę.
– Przenieście go tylko ostrożnie. – Paramedyk polecił kolegom nawet jak Roman upierał się, że nic mu nie jest i w ogóle to sam może chodzić. Teraz jeszcze tak ale wkrótce gdy moc szprycy objawi się w pełni będzie tylko kulał i spowalniał resztę.
– Kontakt! Ostrzegawczy… – Bear krzyknął nagle i wycelował swój ckm w przecznicę. Posłał kilku nabojową serię w asfalt przed biegaczem w czerwonej kurtce. Nie zatrzymał się. Więc następne kilkanaście kul przeorało samego biegacza i wbiło się krusząc stare cegły w ścianie domu kilkadziesiąt kroków dalej. – Zdjęty – zameldował krótko z pewną satysfakcją obserwując jak sprinter pada na asfalt przeszyty solidną dawką ołowiu.
– Wodzu, Roman załadowany! Ale ktoś musi pchać wózek. – Zszywacz zameldował porucznikowi wykonanie powierzonego zadania.
– Ja mogę! Dam radę! – Irene krzyknęła zgłaszając się na ochotnika. Chociaż zwykle oszczędzano ją przy pchaniu załadowanego wózka milcząco uznając, że to męska sprawa a ona jest do tego za słaba. Poza tym chłopakom szkoda było wysilać tak sympatyczną dziewczynę. Teraz jednak sprawa robiła się nerwowa a i negocjatorka chciała się zrehabilitować. Poza tym pchanie wózka zabierało obie dłonie a wszyscy wiedzieli, że to ona jest najsłabszym strzelcem w ich oddziale.
– Dobra dajesz mała. Załoga odjazd! Zwijamy żagle i na statek! Nikt nie zostaje w tyle, zabieramy wszystkich! – Wingfield ustawił się razem z Hankiem na końcu ich grupy. W ten sposób miał na widoku cały swój oddział. A na szpicy wystawił Charliego który był jego zastępcą czyli nr. 2 w hierarchii dowodzenia. Dał mu też Josha z drugim ckm dla zapewnienia dużej siły ognia. Zaś z prawej flanki jeszcze mógł ich wspomóc ckm Beara.
– A Oli? – zapytał Moore o snajperkę jaka koczowała na jednym z dachów z setkę metrów dalej. Ale wzdłuż ulicy jaką mieli wracać.
– Zgarniemy ją po drodze. Jazda, ruchy, ruchy! – Porucznik ponaglił swoich ludzi. Już chyba wszyscy zrozumieli, że to nie jakaś samotna sprinterka z dredami albo dwóch czy trzech ich kolegów. Tylko było tych samobójczych szaleńców więcej. Nie miał pojęcia kim są i co to za jedni. Ale chciał się jak najszybciej wydostać z niebezpiecznego terenu i wrócić na “Albatrosa”. Albo chociaż w zasięg jego wsparcia ogniowego.
– A co ze strzałami ostrzegawczymi? – dopytał się jeszcze bezczelny, śmieszkowaty kapral. Tak na wszelki wypadek. Bo coś wyglądało, że nawet miłośnik regulaminu ma już dość tego wszystkiego.
– Chrzanić strzały ostrzegawcze! Przebijamy się! Przebijamy się do skutku! Strzelać bez rozkazu! It’s the Royal Navy here! – Thomas faktycznie miał już tego dość. Nie miał pojęcia czy stanie za to przed sądem czy nie. Ale już go to nie obchodziło. Teraz miał zamiar wyrwać siebie i swoich ludzi z tego zaciskającego się pierścienia okrążenia.
– Yeah! Mój człowiek! Jak wrócimy do bazy to pogadam z Oli! Może ci pożyczy te “Lesbian prison”! – Dave zarechotał i wydawało się, że ten jego niefrasobliwy, szczeniacki humor momentalnie wrócił. W tej całej niepewnej i gorączkowej sytuacji było to tak zaskakujące, jak powiew znajomego zapachu z kuchni w swoim domu, że wszyscy się chociaż uśmiechnęli albo roześmiali. Nawet Thomas.
– Jakie “Lesbian prison”? Ja mam jakieś “Lesbian prison”? – W eterze rozległo się zdziwione pytanie ponoć właścicielki wspomnianego tytułu. Chociaż ona miała w optyce namiar na kolejnego zasranego sprintera to musiała przyznać, że Dave ją nieco zaintrygował i rozbawił tym wspomnianym tytułem.
– Później ci wyjaśnię, sama wiesz jaki nasz porucznik to sztywniak i psuja dobrej zabawy. Może pod prysznicem? Irene mówiła, że chętnie umyje ci plecy czy co tam byś chciała. – Dave nawijał wesoło jakby byli w barze albo w ogóle gdzieś za bezpiecznymi murami bazy. Nawet jak porucznik gestem dał znać, żeby ruszali naprzód.
– Nie mówiłam nic takiego! – zaperzyła się Irene nieco się czerwieniejąc. I stęknęła bo dla niej jednej to ten wózek razem rannym saperem w pełnym ekwipunku to trochę ważył. Ale nie zamierzała ustąpić i nie chciała nawalić skoro wszyscy inni robili swoją robotę.
– Rany, Dave, przymknij się. – Bear fuknął na zwiadowcę bo trochę żal mu się zrobiło zakłopotania życzliwej negocjatorki. Reszta już jakoś zdążyła się przyzwyczaić do jego wygłupów ale Irene była u nich wciąż dość nowa.
– Panie poruczniku. A co z “Albatrosem”? – Korzystając z chwili spokoju Hank przypomniał się dowódcy klepiąc się w słuchawkę plecakowej radiostacji. Thomas znów jęknął w duchu. Przez chwile o tym zapomniał. Zastanawiał się co tu teraz zrobić. Miał im zameldować, że atakują ich jacyś szaleni, nieuzbrojeni cywile z manią samobójczą? Co wszyscy jak jeden brali jakiegoś speeda i zasuwali po pół kilometra jak cholerni olimpijczycy? Nikt w to nie uwierzy!
---
Wody zatoki; patrolowiec HMS “Albatros”
– Nie ma odpowiedzi panie kapitanie. – Radiowiec podniósł głowę, zsunął słuchawki z uszu i popatrzył na kapitana “Albatrosa”. Ten pokiwał głową i ponownie wpatrywał się w ziemny garb porośniętym spalonym lasem. Ja pewnie większość ludzi na mostku i kto tam tylko miał wolne na pokładzie. Odruch właściwie bez sensu. Bo właśnie ten ziemny pagórek, nawet niezbyt wysoki no ale jednak był. A póki był to tak samo blokował fale radiowe jak i linię wzroku. A ci z Czerwonej Trójki nie powinni być tak daleko w linii prostej. Góra kilka kilometrów. No ale przez ten cholerny wał ziemny nie było ich widać póki nie wspięliby się z tamtej strony na jego szczyt a i łączność była mocno utrudniona. Tu na statku mieli solidny maszt, wzmacniacz sygnału i ogólnie mocniejszy sprzęt to tamci powinni ich jakoś odbierać. Ale ze sobą mieli tylko polową plecakówkę jaka miała pod tym względem o wiele mniejsze możliwości połączenia się z informacją zwrotną. Tak było od rana, odkąd tylko drużyna Wingfielda zniknęła za tym cholernym pagórkiem.
– Jaką zgłaszali ostatnią pozycję? – zapytał kapitan po raz kolejny. Właściwie też bez sensu. Bo przecież od ostatniego przekazu od Czerwonej Trójki czyli trzeciej drużyny pierwszego plutonu. Bo pierwszy pluton miał kodową nazwę Czerwony. No to nic od ostatniego przekazu się nie zmieniło. To znaczy pewnie tam, w tym opuszczonym miasteczku, to pewnie coś się działo. Ale tutaj nie mieli żadnej aktualizacji co tam się dzieje.
– Tutaj panie kapitanie. W linii prostej jakieś cztery kilometry. Mówili, że już wracają. Za pół godziny do godziny powinni być z powrotem. – Pierwszy oficer usłużnie postukał w mapę rozłożoną na stole. Nie powiedział nic nowego. Tego się właśnie kapitan patrolowca jaki był bazą do tych desantowych wypadów spodziewał.
– No ale do czegoś przecież muszą strzelać. – Clarence też był porucznikiem FPG tak samo jak Wingfield. No ale miał dłuższy staż i doświadczenie. On też bywał na takich morsko – lądowych wypadach ale i dowodził całym pierwszym plutonem. Tak jak pewnie wkrótce Wingfield otrzyma swój pierwszy pluton do dowodzenia no ale na razie traktowano go trochę jak żółtodzioba i próbnie dowodził tylko drużyną. Zaś Clarence z Czerwoną Dwójką był w rezerwie. A Czerwona Jedynka została w bazie. Tak to zwykle robili. Jedna drużyna zostawała w bazie a dwie ładowały się na pokład. Z czego jedna ruszała na akcję a druga była w rezerwie. Ale rzadko się trafiała sytuacja na tyle poważna aby drużyna nowoczesnej piechoty potrzebowała wsparcia ogniowego. Już prędzej medyków, mechaników, negocjatorów gdy przychodziło do jakichś kontaktów z lokalnymi społecznościami. Ale niewiele było wypadków aby ktoś był na tyle durny czy zdesperowany aby zaatakować drużynę uzbrojonych po zęby komandosów. No. I tak to działało. To do czego chłopcy Wingfielda strzelali?
– No tak. Do czegoś muszą strzelać. – Kapitan pokiwał głową i zadumał się nad sytuacją. Co robić? Kompletna niewiadoma. Ani dokładna pozycja trzeciej drużyny, ani ich status, ani czas kiedy powinni wrócić. No i nie odpowiadają na zgłoszenia. Ogień przez odległość i ten cholerny pagórek był słabo słyszalny. Ale jak się powtarzał i powtarzał to dało się coś usłyszeć.
– Za dużo tego na strzał ostrzegawczy. A na regularną bitkę to trochę za słabe. Może pójdę przygotować moich ludzi? Tak na wszelki wypadek. – Zaproponował Clarence dzieląc się z kapitanem swoimi wnioskami.
– Dobrze, zezwalam. Tak na wszelki wypadek bądźcie w gotowości. – Zgodził się kapitan a porucznik zasalutował mu i odmaszerował. Energicznym krokiem przeszedł do kajuty jaka robiła za mesę i pokój odpraw dla drużyn piechoty a także punkt zbiórki. Już jak tylko usłyszał pierwsze strzały kazał im się przygotować. A gdy te nie milkły to i chłopcy z Dwójki sami zaczęli ubierać pancerze, kamizelki taktyczne, ładować magi i tak dalej. Tak na wszelki wypadek. Gdy więc przyszedł z zezwoleniem od kapitana wszyscy prawie byli już gotowi. Więc dał im znak aby wyszli na pokład. I przygotowali drugi zodiac. Tak na wszelki wypadek. Na świeżym powietrzu słychać było te wystrzały. Jeszcze dość odległe i wytłumione przez odległość i wzgórze. Ale nie milkły. I to było najbardziej niepokojące. No i może brak stabilnej łączności z kolegami z Trójki.
– Panie kapitanie! Mam ich! – Na mostku radiowiec nagle złapał poszukiwany głos. I bez pytania dał go na głośnomówiący aby kapitan i reszta też mogli go słyszeć. Bo połączenie mogło się znów zerwać w każdej chwili.
– Mówi Czer… rzy! Jeste… owani! Sytuac… 44… – Głos mężczyzny przy radiu rwał się i trudno było zrozumieć co dokładnie mówi. Kapitan przejął słuchawkę i sam zaczął rozmowę.
– Czerwony Trzy, to ty? – zapytał od ustalenia tożsamości rozmówcy. To było prawie pewne, że to muszą być trzeciaki. Chyba, że ktoś by zdobył ich radiostację co wydawało się mało prawdopodobne. No i chciał dać znać tamtemu jak słabo go słyszą.
– Tak, pot… m. – Usłyszeli krótką odpowiedź a i tak ją urwało.
– Jesteście atakowani? – zapytał kapitan bo słysząc od jakiegoś czasu strzały można się było tego domyślić.
– ..k, potwierd… – Znów krótkie chyba potwierdzenie. Ale oznaczające, że Trójka wpadła jakieś kłopoty.
– Przez kogo? – Dowódca “Albatrosa” zadawał takie pytania aby mogła je wyjaśnić jak najkrótsza odpowiedź.
– Przez sprint… arzam jest…. owani przez cywi… – Tym razem odpowiedź była nieco dłuższa. Ale brzmiała dziwnie. Kapitan spojrzał pytająco na pierwszego oficera licząc, że może ten zrozumiał coś więcej.
– Są atakowani przez sprinterów i cywili? – Zaproponował oficer zdając sobie sprawę jak to idiotycznie brzmi. Drużyna uzbrojonych po zęby komandosów? Atakowana przez sprinterów i cywili? No przecież to brzmiało jak jakiś nonsens! Kapitan spojrzał jeszcze na radiowca który z nich wszystkich miał najwięcej wprawy w wyłapywaniu takich niuansów.
– Wydaje mi się sir, że właśnie coś takiego powiedział – odparł grzecznie łącznościowiec też zdając sobie sprawę jak to durnie brzmi. Kapitan wzruszył ramionami i chwilę namyślał się co tu teraz począć.
– Czerwony Trzy. Powtórz przez kogo jesteście atakowani – poprosił aby ten porucznik albo łącznościowiec z trójki powtórzyli jeszcze raz co się u nich dzieje.
– Powtarz… śmy atak… oczków i sprint… yba są naćp… – Głos po drugiej stronie cały czas się rwał chociaż dało się wyczuć, że stara się mówić wolno i wyraźnie. A jednak był spięty. Skoro jednak byli w walce to nie było dziwne.
– Czy napastnicy mają broń? Czy mają palną? – Pierwszy oficer dołączył do dyskusji chcąc spróbować z innej strony. Bo nadal nie mieli pojęcia o co chodzi z tymi cywilami, sprinterami i co? Skoczkami?
– Nega… Nie widzę br… są agresyw… yba… ćpani – odparł głos po tamtej, lądowej stronie. Oficerowie Royal Navy popatrzyli po sobie niepewnie.
– Strzelają tam do nieuzbrojonych cywilów? Tyle razy? – zapytał prawie szeptem kapitan i potarł nagle spocone czoło.
– Ale mówił, że zachowują się agresywnie – wspomniał siedzący radiotelegrafista niezbyt czując się komfortowo w tej napiętej sytuacji z dwoma stojącymi tu nad głową oficerami.
– Podajcie swój status. – Kapitan nie wiedząc jak ma rozumieć słowa rozmówcy zapytał go co innego. Póki jeszcze mieli łączność.
– Przebij… do was. Jed… anny. Sytuacja 44… am sytuacja 444. – Mężczyzna po drugiej stronie starał się zachować czytelność przekazu ale pewnie sam nie wiedział co z jego słów dotrze na statek a co nie.
– Chyba mówi, że przebijają się do nas. I mają 444 – odparł łącznościowiec zadzierając głowę do góry.
– No tak, już ostatnio meldowali, że mają wracać. A 444 to nie tak źle. – Pierwszy oficer pokiwał głową na tą pierwszą w miarę dobrą wiadomość. Spodziewali się, że trzeciaki powinni przekroczyć swój rubikon i zacząć powrót na “Albatrosa” już z godzinę temu. Echo wystrzałów sugerowało, że nie są jakoś strasznie daleko. A 444 to tak wedle kodu sytuacja taka średnio – dobra. 111 oznaczało że spokój, nuda i rutyna. 000 oznaczało praktycznie zniszczenie jednostki więc rzadko ktoś zdołał nadać sygnał w takiej sytuacji. Już 999 oznaczało sytuację beznadziejną i to, że jednostka wydaje się być bliska unicestwienia. No to 444 to nie było jeszcze tak źle. A byli dość blisko. Tylko nadal nie było na mostku wiadomo o co chodzi z tymi cywilami, sprinterami i resztą. Jakieś zamieszki wywołali czy co?
– Podajcie swoją pozycję – poprosił kapitan zerkając w dół na mapę. Miał zaznaczoną ostatnią ich pozycję no i swojej własnej jednostki. Co dawało mu przybliżony rejon gdzie obecnie powinni znajdować się trzeciacy.
– Wychod… asta. Kings… rwa! Tam je… zwal go! – Ten sam głos podał jakiś namiar. Chyba wychodzili z miasta. A oficerowie pochylili się nad mapą szukając ulicy z “Kings” w nazwie. Gdy nagle głos zmienił tonację jakby akcja tam nagle przyspieszyła.
– Czerwony Trzy? Czerwony Trzy słyszysz mnie? Czerwony Trzy? Czerwony Trzy zgłoście się? Jeśli nie możecie mówić dajcie sygnał morsem. – Łącznościowiec przejął pałeczkę i szybko spróbował awaryjnie wywołać piechociarzy z trójki. Ale efektu nie było. Tylko trzaski w eterze ale żadnego głosu. Łącznościowiec zadarł głowę i popatrzył na obu oficerów. Kapitan namyślał się jeszcze chwilę ale podszedł do pulpitu, pstryknął przełącznik i jego głos się rozległ ze szczekaczek rozmieszczonych na okręcie.
– Tu mówi kapitan. Alarm bojowy. Obsadzić wszystkie stanowiska bojowe. Czerwony Trzy wpadł w tarapaty. Musimy być gotowi udzielić im wsparcia. Czerwony Dwa, masz zgodę na desant. Zajmijcie wzgórze i dajcie znak jak to wygląda. – Ledwo skończył mówić a marynarze zerwali się ze swoich miejsc i popędzili korytarzami na swoje stanowiska. Obsadzono działka, stanowiska moździerzy, wkm-ów i miotaczy ognia. Jak na standardy floty to “Albatros” był dość małą, raczej przybrzeżną jednostką patrolową. Ale od katastrofy i odkąd Royal Navy wznowiła morskie patrole i wypady takie jak ten jego rola wzrosła. Dozbrojono go w moździerze, miotacze ognia i broń ciężką przekształcając go w solidny gunship jaki potrafił dać porządne wsparcie ogniowe drużynom wprawiających się na lad. W ciągu paru minut wszystkie pokrywy zakrywające lufy zostały zdjęte, amunicja przygotowana a zodica z Czerwoną Dwójką spuszczony na wodę odbijał od burty macierzystej jednostki.
---
Czerwona Trójka
Już szło im tak dobrze. Już widzieli światełko na końcu tunelu. Czyli koniec ulicy gdzie za ostatnimi domami zaczynało się pole. A w oddali widać było krechę tego garbu jaki oddzielał ich od wód zatoki i pływającego tam “Albatrosa”. Jak tylko lufom zdjęto ten przysłowiowy kaganiec potrafiły sobie poradzić z nadbiegającymi napastnikami. Poki biegli wzdłuż drogi zwykle nie stanowiło to większego problemu. Zwłaszcza, że atakowali nieskładnie i bez planu co pozwalało dwóm czy trzem lufom skoncentrować się na każdym z nim a potem zacząć następnego. Gorzej było z tymi co wybiegali z domów i ogrodów. Tych było widać w ostatnim momencie i czasu na reakcję było bardzo mało. Właśnie taki atak z boku przerwał im szyki. Strzelając z bliskiej odległości drużyna Czerwonych Trzy wbiegła na piętro jakiegoś domu i z niego sie ostrzeliwała.
– Mag! – krzyknął Mike dając znak, że będzie zmieniał magazynek. Charli skinął głową i otowrzył ogień ryjąc tripletami pierś nadbiegającego mężczyzny. Ten wbiegał jak szalony w górę schodów, zaplątał się w trupy poprzedników co zadziałało jak jakiś potykacz. Szybkie triplety rozłupały mu pół czaszki, bark i plecy. Upadł rzężąc na ciała poprzedników zalegających na schodach.
– Fire in the hole! – wydarł się Zszywacz i cisnął granat za okno. Nastąpiła eksplozja w ogrodzie, wcale nie taka głośna. Za to w ścianę i sufit tuż nad oknem sieknęła seria szrapneli. Za to dołu rozległy się dzikie piski i skrzeki ranionych napastników. Owen skorzystał z okazji, wychylił się przez framugę, i ostrzelał tripletami kłebiące się, powalone eksplozją ciała. Widział przez dym i parujące krwawymi ochłapami trzewia, że trafia. Ale kątem oka dostrzegł, że nadbiegają następni. Więc skierował na nich lufy a obok niego stanął Zszywacz z kolejnym okrągłym pociskiem w dłoni.
– Fire in the hole! – krzyknął ostrzegawczo sanitariusz i cisnął odłamkowym nieco dalej, na sąsiedni ogród. Upadł tam trochę za daleko, za plecami napastników a nie wśród nich. I eksplodował. Dwóch najbliższych powalił a Owen znów ostrzelał kogo się dało. Zanim zdążył dokończyć sprawę mag szczeknął suchą pustką.
– Maagg! – wydarł się strzelać i cofnął się za framugę aby szybko wymienić magazynek na pełny. Zszywacz potrzebował chwili aby chwycić swój karabinek i bez wahania otworzył ogień do zastopowanych choć na chwilę napastników.
– Zostaw go! Chłopaki! Na pomoc! Jest w środku! – krzyknęła w sąsiednim pokoju Irene. Znów była z Romanem. Miała go pilnować i zamierzała to zrobić. W pomieszczeniu było okno ale na dachu więc wydawało się trudniejsze do sforsowania niż te na parterze albo piętrze. Dlatego tu ich ulokował porucznik. Rannego z kontuzjowaną nogą no i najsłabszego strzelca w oddziale. Tu wydawali się najbezpieczniejsi. Do czasu aż jeden z napastników wskoczył razem z szybą przez to okno. Roman trochę otumaniony szprycą podniósł się i wycelował karabinek. Ale albo nie trafił albo nie trafił wystarczająco bo ten rzucił się na leżącego na łóżku komandosa. Irene bała się strzelać w tą kotłowaninę mając świeżo w pamieci jak to się ostatnio skończyło i to właśnie dla sapera. Więc krzyknęła na pomoc i rzuciła się ze swoim HK na przeciwnika okładając go wściekle kolbą i czym tylko mogła. Gdy do środka wpadł Bear w pierwszej chwili nie mógł się połapać co jest co. W drugiej też bał się strzelać ze swojego ckm-u aby nie trafić w swoich. Więc podbiegł do łóżka i bezceremonialnie złapał za bark Irene odpychając ją na bok.
– Odsuń się! Chodź tu skurwielu! No chodź! – zaryczał i podobnie złapał napastnika. Zaskoczenie i niedźwiedzia siła cekaemisty sprawiły, że napastnik wylądował na podłodze tuż obok Irene jaka jeszcze nie zdążyła się podnieść ani odturlać. Zaś Bear uniósł swoją broń do góry i spuścił kolbą na czaszkę przeciwnika. Uderzenie było potężne. Pochodna FN MAG to była ponad 10-kg sztaba stali. Wspomagana przez potężne mięśnie cekaemisty miała ogromną siłę uderzenia skoncentrowaną na niewielkim obszarze gdzie kolba trzasnęła w czaszkę napastnika. Czaszka wytrzymała w całości pierwsze uderzenie chociaż właściciela chyba ogłuszyło bo ruchy zrobiły mu się niezdarne. Drugie trafienie spowodowało pęknięcie czaszki. Trzecie przebiło czoło i odłupało jego białe fragmenty na boki a dookoła twarzy, głowy i kolby trysnęła krew. Czwarte uderzenie rozjuszonego niedźwiedzia przebiło kolbę aż do wnętrza potylicy. Przeciwnik znieruchomiał.
– Hank! Hank nawiąż łączność z “Albatrosem”! Podaj im nasz namiar! Potrzebujemy wsparcia moździerzy! Niech nam dadzą moździerze! – Wingfield wcale nie chciał się tu znaleźć. Ale nie miał już wyjścia. Byli w patowej sytuacji. Na razie ołów i determinacja starczały aby utrzymać dystans tuż poza chciwymi zębami i pazurami napastników. Ale takie tempo prowadzenia ognia wyczerpywało ich amunicję w morderczym tempie. Wkrótce skończą im się magi do broni głównej, podobnie jak granaty. Trzeba będzie przejść na broń boczną ale do niej nikt nie brał zbyt wiele magów. Więc po tym to już mieli tylko bagnety, buty i pięści. O ile ten napór nagle nie ustanie. Jedyna nadzieja było we wsparciu ogniowym z ich macierzystej jednostki. Ale przez ten cholerny garb przy samej zatoce to tylko moździerze dawały nadzieję, że tutaj sięgnął. A powinni już być w ich zasięgu.
– Jaki namiar?! Mają walić po naszej pozycji?! – Hank spojrzał na niego czy dobrze zrozumiał rozkaz. Na filmach to brzmiało i wyglądało kozacko. Ale tak w realu to głupio było dać się zabić własnym moździerzom. Thomas przeczesał palcami włosy a raczej hełm. Ale gest był ten sam. Zorientował się, że wątpliwości łącznościowca są całkiem sensowne.
– CS! Niech walą w nas CS! Wszyscy, gazmaski włóż! Wkładać gazmaski! Zaraz walnie gazem! – Wingfield w ostatnim momencie wpadł na genialne rozwiązanie. Wiedział, że moździerze miały trochę pocisków z gazem łzawiącym. Zabierano je na wypadek pacyfikacji zamieszek czy podobnych sytuacji. Często pocisk ze zwykłym dymem jaki spadał tam gdzie ktoś z marines ostrzegał, że spadnie, pozwalał ochłonąć tubylczym gorącym głową. W końcu nawet ktoś kto nigdy nie był w wojsku mógł załapać, że jak marines mogą gdzieś zrzucić bombę z dymem to mogą i zrzucić każdą inną. To miało zdumiewającą moc perswazji i pozwalało się obyć bez rozlewu krwi.
---
Wody zatoki, patrolowiec HMS “Albatros”
– Powtórz jeszcze raz końcówkę! – Łącznościowiec na mostku uważnie zapisywał cyfry jakie oznaczały pozycję na jaką miały spaść pociski moździerzowe. Tamten po drugiej stronie starał się mówić wyraźnie ale brzmiało jakby krzyczał. A w tle słychać było regularną kanonadę. Strzelali się tam na całego. Na koniec przeczytał jeszcze raz cały kodowy adres.
– Tak, tak, dawaj… ! – Urwało znowu ale łącznościowiec uznał to z apotwierdzenie. Zresztą tamci żądali wsparcia pociskami CS a sami mieli przecież maski przeciwgazowe. Więc gdy dostał ten namiar przekazał go moździerzystom. Ci sprawnie ustawili swoje tuby na żądany kierunek oraz odległość po czym otwarli pojemniki z małymi bombami z kolorem pasków oznaczający gaz łzawiący.
– Ognia! – rozkazał dowódca baterii i moździerz cicho puknął a mina wyleciała z jego lufy wysoko w górę. Zaraz ładowniczy wrzucił do lufy kolejny pocisk i operacja powtórzyła się. Zaś dowódca czekał ze słuchawką przy uchu gdyby przyszedł meldunek, że coś trzeba skorygować.
– Dalej, chłopaki, jeszcze trochę! Musimy pomóc naszym! – Clemence pierwszy wyskoczył z zodiaka na błotnisty brzeg. A za nim reszta dwojaków. Biegli w pełnym obciążeniu po błotnistym wzgórzu przetykanym korzeniami. Ślizgali się po tym zimnym błocie, potykali na korzeniach i leżących gałęziach, zdzierali paznokcie, pomagali przewróconym kolegom ale w zadyszce gnali pod górę aby tam dotrzeć i zorientować się w sytuacji Wingfielda. Walili już granatami! Czyli walka toczyła się na bardzo krótki dystans! Karabinki mogły strzelać na kilkaset metrów a granat dało się z sensem rzucić na trzydzieści, może pół setki metrów. Miały podobny zasięg jak broń krótka. Potem to już były tylko kolby, bagnety, kły i pazury. Czyli cokolwiek przytrafiło się chłopakom i dziewczynom z Trójki to sytuacja była bardzo poważna. Dlatego gnali pod górę na złamanie karku byle tylko ich wspomóc. Jeszcze zanim dotarli na szczyt wzgórza usłyszeli nowe wybuchy. Moździerze. Dostali wsparcie moździerzy. Jako broń stromotorowa mogły strzelać ponad wzgórzem i podobnymi przeszkodami. Gdy pierwsi z Dwójki wspięli się na wzgórze, ubłoceni, zdyszani i spoceni od razu dostrzegli ulicę i okolicę z unoszącą się tam zawiesiną białej mgły. Tam musiały walnąć pociski z gazem. I wciąż tam spadały nowe.
Czerwona Trójka
– Maska mi przecieka… Mam nieszczelną maskę! – zameldował Zszywacz. W tych gazmaskach wszyscy wyglądali dość jednakowo. Zwłaszcza w tej mglistej zawiesinie jaką wytworzył atak moździerzy gazem łzawiącym. Gaz pomógł. Ci agresywni tubylcy wycofali się albo gaz ich mocno zamroczył. Dalej piechociarze z Royal Navy torowali sobie drogę lufami i ołowiem. Najpierw parter przypadkowego domu w jakim znaleźli schronienie podczas największego ataki, potem wyjście, potem ulica i marsz z wycelowaną przed siebie lufą. I strzelanie do każdej majaczącej we mgle sylwetki. Nie było ich teraz aż tak dużo, gaz naprawdę robił dobrą robotę.
– Złap mnie za bark. Wytrzymaj. Zaraz wyjdziemy na wolną przestrzeń. – Thomas mruknął nieco stłumionym przez gazmaskę głosem. Tym razem szli mniej więcej gęsiego. By mieć pewność, że jak ktoś, coś po boku to nikt od nich. Szedł w środku, Charlie, Moore, Owen i Bear na szpicy, reszta za nim. Czasem słyszał strzały jak ktoś z nich strzelał. Ale chyba wychodzili na prostą. Bo mgła jakby zrzedła czyli wychodzili ze strefy gazowego ataku. I dobrze. Bo paramedyk kaszlał już tak jakby zaraz miał puścić pawia. Mało przyjemne. Ale dość niska cena jeśli mieliby się wycofać bez strat. Już mgła prawie zrzedła, widział cekaemistę.
– Raca! Czerwona raca! To nasi! – Owen prawie roześmiał się ze szczęścia gdy ze szczyty wzgórza wystartowała czerwona smuga która rozkwitła na niebie. Czyli to byli swoi, pewnie czerwoni z dwójki Clarence’a.
– Mam zachlapaną maskę. Prawię nic nie widzę – burknął z niezadowoleniem Bear. Chociaż cieszył się bo już zapowiadało się na koniec.
– A gdzie reszta? – Moore odwrócił się pierwszy i zobaczył to co się spodziewał. Owena, potem Wingfielda i Zszywacza. Ale brakowało tych co byli za nim. Jego pytanie postawiło wszystkich w sztorc.
– Kurwa mać! – krzyknął ze złością porucznik. Miał się wydrzeć na Zszywacza, to on powinien pilnować swoich tyłów tak jak Thomas pilnował jego. Ale z bliska widział, że ten ma zaparowane gogle nieszczelnej gazmaski i zaraz chyba puści pawia. Ledwo stał na nogach.
– Bear zabierz go stąd i lećcie do naszych na wzgórzu! Reszta za mną! Wracamy po nich! – Porucznik nie chciał tracić czasu. Może tylko zgubili się w tej gazowej mgle? I zaraz się spotkają? Pozostali też się nie zawahali. Ustawili się gęsiego i ruszyli z powrotem w stronę gęstszej mgły.
– Tylko, żeby nie oberwać kulki od swoich. Mieliśmy walić do wszystkiego co po bokach. A nie wiadomo gdzie oni są. – Owen przypomniał o tym detalu jaki przed chwilą działał świetnie. Ale teraz mógł się stać przyczyną friendly fire.
– Trzymajcie się mnie! Nie rozłazić się! It's the Royal Navy! It's the Royal Navy here! – Wingfield zacisnął szczęki ale przyznał mu rację. Zaczął krzyczeć aby ostrzec kolegów i koleżanki zagubione w gazowej mgle. Jego partnerzy uczynili podobnie. Co chwila któryś z nich krzyczał aby ostrzec swoich, że te kształty majaczące we mgle to mogą być swoi. Tym razem jak dojrzeli ludzką sylwetkę we mgle wahali się dłużej niż jeszcze parę minut później. Dopiero jak nie widać było munduru, broni ani gazmaski to otwierali ogień. Ale i ktoś gdzieś tam w tej mgle też zaczął się strzelać.
– It's the Royal Navy! It's the Royal Navy here! – usłyszeli upragniony okrzyk gdzieś przed sobą. Chwilę się nawoływali po czym ujrzeli postać wychylającą się zza jakiegoś samochodu. Widać było zarys hełmu u lufy karabinu. I jak macha do nich przywołująco. Z bliska okazało się, że to Hank.
– Tutaj! Josh i Mike oberwali! Nie dałem rady wlec ich obu! – krzyknął z ulgą łącznościowiec i przejął rolę przewodnika. Dobrze, że wrócili! Nie miał pojęcia co ma zrobić sam z dwoma ciężko rannymi kolegami. Jednego mógłby jakoś nieść ale obu? Został więc przy nich mając nadzieję, że ktoś ze swoich po nich wróci. I wrócili! Dzięki Bogu!
– Chłopaki! To my! Nie strzelajcie! To ja Hank i chłopaki! Wróciliśmy po was! – Na wszelki wypadek łącznościowiec zatrzymał się kilka samochodów dalej. Słyszał, że tam są. Widział wystającą nogę Mike’a jaki siedział na asfalcie i opierał się o tył osobówki.
– Dobra dawaj! Nie będziemy strzelać! – odkrzyknął drugi z cekaemistów. Ruszyli ale zaraz przypadli do ziemi bo któryś z tych dwóch zaczął strzelać z pistoletu.
– Kurwa mieliście nie strzelać! – wrzasnął do nich wkurzony dowódca mając nadzieję, że się opamiętają. Byli w jakimś szoku czy co? Z upływu krwi, bólu i ran to było możliwe. Zwłaszcza jak nie mieli tu Zszywacza i jego szpryc.
– Tam był jeden! Chodźcie to nie do was! Do was nie będziemy strzelać! – odkrzyknął ciężko Josh i nawet na słuch było słychać, że coś go mocno boli. Porucznik wznowił marsz i po chwili kilka schylonych sylwetek dotarło do swoich dwóch ciężko rannych kolegów. Przez te gazmaski nawet swoich trudno było rozpoznać. Więc łatwiej było po nazwiskach wyszytych na mundurze i detalach ekwipunku. No Josha było łatwo po leżącym obok ckm. Ale ramię miał rozwalone to nie mógł go użyć. Dlatego trzymał w rękach pistolet.
– A gdzie dziewczyny?! I Roman!? – zapytał Thomas bo chociaż Hank o nich nie wspomniał spodziewał się, że jest tu cały brakujących skład. A nie było jeszcze tej trójki.
– Są gdzieś tam! Dorwali nas i zgubiliśmy się! To tam co strzelają! To muszą być oni! – Hank krzyknął pokazując kierunek swoim karabinkiem. Widać było na góra dwie osobówki a potem wszystko nikło w gazowej mgle. Ale słychać było, że ktoś tam się ostro strzela. Na triplety karabinu i szybkie strzały z klamki.
– Charlie i Owen, wyciągnijcie ich stąd i jazda do naszych. Idźcie na czerwoną racę, tam czekają z Dwójki! Dave za mną! Hank prowadź. – Thomas nie wahał się i czuł, że sytuacja u zagubionej trójki jest dramatyczna. Miał nadzieję, że rozdzielając się jeszcze bardziej nie przekreśla losu swojego oddziału. Dowódca drużyny i grenadier bez skrupułów zarzucili sobie po jednym z ranionych kolegów na ramię. I tak zaczęli z nimi kuśtykać z karabinkami w wolnej dłoni. Też mieli nadzieję, że nie spotkają żadnego z tych samobójczych szaleńców. I też im serce ściskało na myśl, że zostawiają to swoich w głębi tego niebezpiecznego terenu. Też chcieliby pomóc Romanowi i dziewczynom. Ale nie czas było na sprzeczki. Kuśtykali więc sapiąć i dysząc pod tym sporym ciężarem swoich kompanów. I uparcie parli do przodu aby wydostać się z tej mgły na otwartą przestrzeń.
Trójka całych komandosów ruszyła bez w tą mgłę. Szli szybko, nieco skuleni, gotowi do ostrzelania każdej podejrzanej sylwetki. Ale okrzykiwali się co jakiś czas aby nie dostać kulki od swoich. Wreszcie usłyszeli upragniony odzew.
– It’s the Royal Navy! It’s the Royal Navy here! – Gazmaska wytłumiała głos ale to musiała być któraś z dziewczyn. Jeszcze chwilę i dojrzeli klęczącą na progu jakiegoś domu postać. Strzelała z pistoletu ale długa broń z optyką zdradzała, że to Olivia. Machnęła do nich ponaglająco. Zaczęli biec i jak dobiegli ujrzeli nieruchome ciało bez gazmaski z martwo wpatrzonymi w mgłę oczami. Roman.
– Zabrali Irene! Do piwnicy! Nie dałam rady po nią zejść! Ammo mi się kończy! – Olivia krzyknęła co miała na szybko. Przybyli w ostatniej chwili! Nie była pewna ale został jej już ostatni albo przedostatni mag. Nie miała pojęcia co by zrobiła jakby ten jej się też skończył.
– Weź od Romana! – krzyknął Wingfield i zobaczył do kogo strzela kumpela. Byli po drugiej stronie domu, w ogrodzie. Uniósł karabinek i posłał im od razu dwa czy trzy triplety. Ona zaś rzuciła się ku ciału zabitego kolegi i zaczęła odpinać jego karabinek.
– Odsuń się! – Gdy Tom podniósł głowę ujrzał lufę FN MAG-a. W rękach Dave’a. Musiał go zabrać od Josha który i tak w obecnym stanie nie mógł go użyć. Zdołał wstać i odskoczyć gdy zwiadowca kompletnie nie przejmując się oszczędzaniem amunicji pociągnął długą serią masakrując ciała w ogrodzie. Darł się i powoli kroczył naprzód jak jakiś Terminator nie przestając strzelać. Thomas nie czekał na wynik tylko machnął do łącznościowca.
– Za mną! Oli osłaniaj nas! – Korzystając z tego, że Moore oczyścił im drogę na parterze dwaj komandosi zbiegli po piwnicznych schodach. Było ciemno więc mieli tylko swoje latarki. Na szczęście to była piwnica prywatnego domu więc niezbyt wielka. Prawie od razu w ostrym świetle ujrzeli postacie o zakrwawionych mordach jakie zasłaniały oczy przed ostrym światłem taktycznych latarek. Na ziemi zaś leżało zakrwawione ciało. W mundurze. Nie ruszało się.
– Ognia! Zapierdol skurwysynów! – wydarł się porucznik tracąc panowanie nad sobą. Piwnica zadudniła od automatycznego ognia karabinków. Na dwie lufy efekt był masakrujący. Jeszcze któryś z napastników dyszał i charczał gdy jeden a potem drugi komandos zmienili magazynki. Po czym porucznik podszedł do krwawego pobojowiska. Oświetlił zakrwawioną gazmaskę i mundur. Ale nie widział czy się rusza czy nie.
– Zabierz ją stąd! Na górę! – krzyknął do radiowca. Ten podbiegł, złapał bezwładne ciało Irene za uchwyt kamizelki i wlókł w stronę schodów. Dopiero gdy znalazł się w plamie bladego światła padającego z góry zarzucił je sobie na ramię i szybko wybiegł na górę. Aby do światła! Minął czekającą Olivię jaka zdążyła zamienić pistolet na karabinek Romana i teraz filowała z tej strony domu a Dave od ogrodu.
– Fire in the hole! – Dobiegło ich od strony piwnicy. Zaraz potem szybkie kroki na schodach i na górze ukazał się rosły porucznik. A w piwnicy coś wybuchło. Zaraz potem od schodów buchnęło dymem a na dole dał się słyszeć opętańczy ryk palonych żywcem istot.
– Dave bierz Romana. Oli osłaniasz nas. Za mną! – warknął krótko i bez zwłoki zabrał za ramię bezwładne ciało Irene. Nie miał pojęcia czy jeszcze żyje. Rany gardła i bezwład zdawały się temu przeczyć. Sprawdził puls ale nic nie wyczuł. Ale może się mylił? Złapał więc ją i ruszył przed siebie. Zwiadowca podobnie dźwignął ciało martwego kolegi. Snajper ze swoją bronią na plecach szła z karabinkiem zabitego sapera który na takie krótkie dystanse i w dynamicznym strzelaniu sprawdzał się znacznie lepiej niż jej repetier do dalekich strzelań czy pistolet do samoobrony.
Szli sapiąc i dysząc, prawie truchtając aż jezdnia się skończyła. Wyszli na pole a potem z mgły. I tej rzadszej mgły. Połączone siły obu drużyn czerwonych były na tej mgle. Widać było Zszywacza jak siedzi na ziemi z zabandażowanymi oczami. A kolega paramedyk z Dwójki zajmował się właśnie Joshem. Ci co byli sprawni utworzyli ochronny kordon z bronią wycelowaną w mgłę. Jak zobaczyli trzy kroczące sylwetki w gazmaskach wlokące dwie bezwładne rzucili się im na pomoc.
– Medyk! Medyk tutaj! Prędko do cholery! – darł się Wingfield jak tylko ich zobaczył. Jeszcze chwila, złożyli ciała na mokrej ziemi i czekali na werdykt. Paramedyk z dwójki sprawdził puls u obu ciał ale tylko smutno pokręcił głową.
– Może… Spróbujesz resuscytacji… Czy coś… – mruknął cicho Dave wskazując na oba ciała.
– On ma przeciętą tętnicę udową. A ona ma właściwie wyrwaną krtań. Przykro mi chłopaki – powiedział cichym, smutnym głosem. Po czym nie wiedząc co może jeszcze powiedzieć czy zrobić wrócił do tych rannych jakim jeszcze mógł pomóc. Ocalała ósemka Trójki zebrała się w milczeniu nad nieruchomymi ciałami. Thomas pochylił się i zdjął Irene gazmaskę. Teraz wyglądała bardziej swojsko. Ale to wydawało się jeszcze bardziej przygnębiające.
– Nie wiem co to były za pojeby. Ale zapierdolę ich. Zapierdolę ich wszystkich – syknął mściwym głosem porucznik zaciskając mocno pięść. Pozostali milczeli. Wpatrywali się w nieruchome ciała jakie jeszcze pół godziny były tak pełne życia i swojskie. Rozmawiali z nimi, żartowali a teraz leżeli tu na tej zimnej glinie. Cicho, nieruchomo, brudni i zakrwawieni. Bez życia. Martwi.
---
Epilog
Po powrocie do bazy i złożeniu raportu mało kto chciał uwierzyć w zachowanie nieuzbrojonych cywilów opisane przez porucznika Wingfielda i jego ludzi. Brzmiało to zbyt nieprawdopodobnie. Podejrzewano, że to jakaś zasłona dymna jaka miała ukryć masowe morderstwo cywilów Trzeciej Drużyny lub podobne przestępstwo. Zwłaszcza, że poza nimi nie było żadnych innych świadków którzy widzieliby jakichś agresywnych cywilów. Decydujące okazały się próbki pobrane od pierwszej napastniczki przez Zszywacza. W nich odkryto nieznany wcześniej związek chemiczny jaki z czasem nazwano “czynnikiem Lotus”.
Później na specjalne polecenie admirała Craiga wysłano kolejny patrol pełnego plutonu aby zbadał miejsce potyczki. Oględziny optyczne nie wypadły zbyt dobrze dla Czerwonej Trójki. Bowiem wyglądało to jak masakra cywili dokonana z zimną krwią i premedytacją przez uzbrojonych żołnierzy. Dopiero zespół techników śledczych wystawił raport jaki przyznał, że doszło do brutalnej i krwawej walki co sugerowało agresywne zachowanie także cywilów. Pomimo, że byli nieuzbrojeni i chodziło o starcie z w pełni wyekwipowany komandosami. W laboratorium w bazie ponownie odkryto, że większość pobranych próbek ciał nosi czynnik Lotus. U niektórych stwierdzono zmiany nowotworowe i chorobotwórcze jakie obecnie uznaje się za początek mutacji.
Wkrótce po procesie porucznik Wingfield i spora część Czerwonej Trójki złożyła rezygnację i wystąpiła z szeregów Royal Navy. A niedługo potem założyli własną grupę najemników specjalizujących się w polowaniu na Szarańczę. I tak się nazwali “Łowcy Szarańczy”.
Na pamiątkę tamtego niespodziewanego starcia te pierwsze stadium przejęcia władzy nad ciałem i umysłem ludzi nazywa się obecnie “sprinterami” lub “czarnymi dredami”. Okazało się, że obserwacja zachowań i możliwości takich osobników zanotowane podczas pierwszego starcia – co wydawało się najbardziej mało wiarygodnym elementem podczas śledztwa – okazały się prawdą. Sprinterzy cechują się ponadludzką wytrzymałością, szybkością i skocznością.
---
Słowniczek
*CQC – close quarters combat lub CQB – close quarters battle. Rodzaj walki w pomieszczeniach zamkniętych, bardzo dynamiczna i zwykle na bardzo krótki dystans liczony w kilku, lub kilkunastu krokach.
**”Altmark” – okręt zaopatrzeniowy niemieckiego pancernika jaki przewoził dla niego zaopatrzenie. A po rozstaniu wracał do Niemiec z min. brytyjskimi jeńcami z zatopionych lub przejętych okrętów. W lutym 1940-go roku brytyjski niszczyciel wpłynął na wody terytorialne jeszcze neutralnej Norwegii, zabordażował niemiecki statek i uwolnił ok 300 brytyjskich marynarzy.
***L85 – standardowy karabinek armii i marynarki brytyjskiej w układzie bullpup i kalibrze 5,56x45 NATO.
---
Skład osobowy Trzeciego Czerwonego podczas opisywanych wydarzeń:
01 porucznik Thomas
02 d-ca drużyny Charlie
03 radiooperator Hank
04 sani Zszywacz
05 strzelec Dave
06 marksman Olivia
07 saper Roman (KIA)
08 ckm Bear
09 strzelec Irene (KIA)
10 grenadier Owen
11 strzelec Michael (WIA)
12 ckm Joshua (WIA)