- Opowiadanie: Sajmon15 - Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ballada o wędrownym uzdrowicielu

Sierp­nio­we burze, wraz z po­mru­kiem oło­wia­nych chmur, w tańcu iskier ska­czą­cych po pio­ru­no­chro­nie cer­kiew­nej dzwon­ni­cy, przy­nio­sły tę no­wi­nę:

Świę­ty brat nad­cho­dzi!

Spoza grani Ho­wer­li, po­łu­dnio­we wia­try o słod­kim za­pa­chu bez­kre­snej Bu­ko­wi­ny pro­ro­ko­wa­ły to na­dej­ście od wio­sny. Za­szu­mia­ły ukwie­co­ne tur­ku­sem go­ry­czek po­ło­ni­ny Świ­drow­ca, za­grze­cho­ta­ły wy­pło­wia­łe od słoń­ca go­ło­bo­rza Gor­ga­nów:

Świę­ty brat już idzie.

By­stre wody Cze­re­mo­szu hu­cza­ły na skal­nych po­ro­hach o tym dzień w dzień.

W końcu nasz po­czci­wy ba­tiusz­ka o ró­żo­wej cerze i siwej bro­dzie się­ga­ją­cej opa­słe­go brzu­szy­ska wszyst­kim to ogło­sił.

– Na Świę­to Spasa przy­bę­dzie do Ih­row­ca brat Semka – oznaj­mił z am­bo­ny przed ma­je­sta­tem po­zła­ca­ne­go iko­no­sta­su. – Wiel­ki uzdro­wi­ciel, le­czą­cy mocą ducha tych, któ­rzy uwie­rzą.

Nie szosą iwa­no­fran­kiw­ską, nie ko­le­ją kar­pac­ką, ale opu­ściw­szy su­cza­wic­ki mo­na­styr zmie­rzał pro­sto do na­sze­go mia­stecz­ka, dep­cząc bo­sy­mi sto­pa­mi błot­ni­ste ścież­ki hu­culsz­czy­zny.

– Brat Semka nie jest du­chow­nym – po­uczał ba­tiusz­ka, drżą­cym w eks­cy­ta­cji gło­sem. – Jest jed­nym z was, czło­wie­kiem i grzesz­ni­kiem. Dobry Bóg, tak jak na Hioba, ze­słał na jego barki cięż­ką cho­ro­bę po to, aby w mi­ło­sier­dziu bożym zna­lazł uzdro­wie­nie. Za­miast prze­kli­nać los, brat Semka wy­brał pu­stel­nię, gdzie oddał się mo­dli­twie i asce­zie. Tam, na pust­ko­wiu, otrzy­mał coś wię­cej niż zdro­wie: cu­dow­ny dar uzdra­wia­nia.

Za­pło­nę­ły w let­nim słoń­cu złote ko­pu­ły cer­kwi za­śnię­cia Bo­ga­ro­dzi­cy, a okop­co­ne ogniem świec stare ikony zda­wa­ły się przy­oblekać w uśmie­chy swe su­ro­we ob­li­cza na widok świę­te­go brata, zbli­ża­ją­ce­go się do domu bo­że­go. Miesz­kań­cy Ih­row­ca wy­le­gli z do­mostw, wpa­tru­jąc się w wy­so­ką, odzia­ną w śnież­no­bia­łą albę po­stać brata Semki, kro­czą­ce­go uli­ca­mi na­sze­go mia­sta.

Tak i ja chwy­ci­łam córkę za rękę i po­bie­gły­śmy przez most nad Cze­re­mo­szem w kie­run­ku wzno­szą­cej się na wzgó­rzu świą­ty­ni.

 

*

 

Dawno prze­mi­nę­ły już czasy, kiedy chłop­cy z Ih­row­ca wo­ła­li za mną:

Lud­mi­ła ma cyca, co wszyst­kich za­chwy­ca albo Ludka pokaż swoje udka!

Dziś córka moja była już do­ro­sła. Same zo­sta­ły­śmy, same we dwie. Mąż wy­ru­szył na wojnę, potem mój syn. Na­rze­czo­ny Katji, zanim jesz­cze dali na za­po­wie­dzi, też po­szedł.

Już nie wró­ci­li.

Nie wró­ci­li jak wielu in­nych męż­czyzn. Prze­ży­li pew­nie tylko ci, co ucie­kli za gra­ni­cę albo zna­leź­li pracę w fa­bry­kach broni. Oni jed­nak też już nie wrócą. Zo­sta­li sami star­cy, dzie­ci i ko­bie­ty. Kiedy nasi dziel­ni chłop­cy szli na front, rzu­ca­ły­śmy im pod stopy kwia­ty. Wie­rzy­ły­śmy w nich, że wrócą w bla­sku chwa­ły. Dziś zo­sta­ła nam tylko wiara w cuda i naszą ciem­no­oką Bo­ga­ro­dzi­cę z cer­kiew­ne­go oł­ta­rza. To tylko dzię­ki niej jesz­cze ży­je­my po­mi­mo biedy, sa­mot­no­ści i cho­rób.

Skąd biorą się na świe­cie cho­ro­by? Nie zo­sta­ły prze­cież stwo­rzo­ne przez na­sze­go do­bre­go Pana. Nie­któ­rzy twier­dzą, że są karą za grzesz­ne życie. Nasz po­czci­wy ba­tiusz­ka ma­wiał nie­raz: 

– Panie, jakby mało nam było wojny, za­cho­waj nas od cho­rób wszel­kich. 

To on wy­mo­dlił przyj­ście świę­te­go brata Semki.

Zła­pa­łam za rękę córkę i wy­bie­głam mu na spo­tka­nie, bo sama je­stem chora. Stara An­to­no­wa, je­dy­na le­kar­ka, jaka po­zo­sta­ła w Ih­row­cu, po­wie­dzia­ła mi:

– Umrzesz, Ludka, jak tu zo­sta­niesz. Masz swoją kwia­ciar­nię na rynku, masz pie­nią­dze, bo co nie­dzie­lę ba­tiusz­ka za­ma­wia u cie­bie kwia­ty do oł­ta­rza. Weź wszyst­ko, co masz i jedź do Pol­ski. Idź do szpi­ta­la, może nie jest jesz­cze za późno.

Do Pol­ski dalej niż na tam­ten świat – po­my­śla­łam. Ale kiedy usły­sza­łam, że świę­ty brat do nas idzie, zro­zu­mia­łam, że Pan nie chce jesz­cze mnie do sie­bie za­bie­rać. Dla­te­go pełna wiary wzię­łam Katkę i na Świę­to Spasa po­bie­gły­śmy do cer­kwi.

 

 Wnę­trze świą­ty­ni zda­wa­ło się pło­nąć roz­świe­tlo­ne wszyst­ki­mi ży­ran­do­la­mi. Farba na oł­ta­rzach błysz­cza­ła jakby były ze szcze­re­go złota. Świę­ci pań­scy po­chy­la­li swe do­bro­tli­we twa­rze, pa­trząc na nas z wy­so­ko­ści iko­no­sta­su. Ciżba ko­biet tło­czy­ła się w ko­lej­ce do pod­wyż­sze­nia, na któ­rym go uj­rza­ły­śmy.

Wy­so­ki i szczu­pły z dłu­gi­mi wło­sa­mi i brodą, ni­czym Jezus, wy­cią­gał ręce i uzdra­wiał. Ba­tiusz­ka po­uczył, aby ci, co zma­ga­ją się z cięż­ki­mi przy­pa­dło­ścia­mi, na­pi­sa­li je na kart­ce, a kart­kę po­ka­za­li bratu Semce. Tak też zro­bi­łam. Kiedy na­de­szła nasza kolej, wy­pchnę­łam Katję przed sie­bie i unio­słam kar­tecz­kę. Brat Semka spoj­rzał wzro­kiem swych wod­ni­stych, nie­bie­skich oczu na na­pi­sa­ne dłu­go­pi­sem słowo, po czym zer­k­nął na mnie i na córkę. W jego hip­no­tycz­nym spoj­rze­niu wy­czy­ta­łam py­ta­nie, dla­te­go od razu zgło­si­łam się, że to ja je­stem tą chorą. Raz jesz­cze rzu­cił okiem na kart­kę i nie­spo­dzie­wa­nie mnie objął.

– Za­cze­kaj, sio­stro, po mszy. Chcę ci pomóc – szep­nął do ucha.

Nogi ugię­ły się pode mną, a w oczach wy­ro­sły po­wi­do­ki. Po­czu­łam się, jakby sam Jezus prze­mó­wił do mnie wprost z ikony.

Z bi­ją­cym ser­cem do­trwa­łam do końca na­bo­żeń­stwa, nie po­tra­fiąc my­śleć o ni­czym innym. Wresz­cie, gdy lu­dzie za­czę­li opusz­czać cer­kiew, brat wy­szedł z za­kry­stii i wraz z na­szym ba­tiusz­ką po­de­szli do nas.

– Droga Lud­mi­ło An­dre­je­wo – zwró­cił się do mnie ba­tiusz­ka. – Nasz zna­mie­ni­ty brat Semka prze­jął się twoim losem i po­sta­no­wił zmie­rzyć się z brze­mie­niem, które no­sisz, dziec­ko. Przyj­miesz go dziś w go­ści­nę?

Łaska pań­ska spły­nę­ła na mnie jak z nie­bios. Po­czu­łam się jak świę­ta Marta, przyj­mu­ją­ca w pro­gach domu Ła­za­rza sa­me­go zba­wi­cie­la.

Domem Ła­za­rza była nasza stara ka­mie­ni­ca w rynku. Na par­te­rze mie­ści­ła się pro­wa­dzo­na przez nas kwia­ciar­nia. Na pię­trze znaj­do­wa­ło się miesz­ka­nie, w któ­rym kie­dyś miesz­ka­li moi ro­dzi­ce, a wcze­śniej dziad­ko­wie.

– Bie­gnij, Katka, na­go­tuj pręd­ko klu­sek. – Po­sła­łam przo­dem córkę. – Przy­go­tuj świe­żą po­ściel i za­ślij w moim po­ko­ju; od­da­my go w go­ści­nę.

– Wszyst­ko, czego mi po­trze­ba – ode­zwał się brat Semka zwy­czaj­nym, ludz­kim gło­sem, nieco wy­so­kim i chro­po­wa­tym – to ikona Bo­ga­ro­dzi­cy i dwa tu­zi­ny świec cer­kiew­nych. Niech córka po­sta­wi je przed świę­tym ob­ra­zem.

 

Zbie­ra­ło się na burzę i wiatr tar­gał nasze dłu­gie włosy, gdy wraz ze świę­tym bra­tem w mil­cze­niu szli­śmy przez ka­mien­ny most nad Cze­re­mo­szem. W dro­dze do rynku wszyst­kie wierz­by pła­czą­ce chy­li­ły się do ziemi, za­mia­ta­jąc li­sto­wiem chod­nik przed jego sto­pa­mi.

Katja zdą­ży­ła przy­go­to­wać pokój dla go­ścia, który je­dy­nie ze skó­rza­ną torbą na ra­mie­niu wkro­czył w nasze progi. Bez elek­trycz­no­ści, któ­rej nie mia­ły­śmy od mi­nio­nej zimy, przed mro­kiem ra­to­wa­ła nas tylko pa­mię­ta­ją­ca dziad­ków lampa naf­to­wa. W że­liw­nym pie­cy­ku buch­nę­ły żarem roz­ża­rzo­ne bu­ko­we szcza­py, a na bla­sze w im­bry­ku za­bul­go­tał wnet wrzą­tek.

– Po­mó­dl­my się – po­wie­dział brat Semka, po­si­la­jąc się świe­żo za­pa­rzo­ną przez Katję her­ba­tą. Ja w tym cza­sie za­pa­li­łam rząd wy­so­kich, smu­kłych świec, które swoim bla­skiem ob­ję­ły wi­szą­cą na ścia­nie po­zła­ca­ną ikonę Maryi. – Po­dejdź tedy do mnie, sio­stro – rzekł w końcu.

Pod­wi­nął mi ko­szu­lę i do­tknął brzu­cha. Ręce miał cie­płe, go­rą­ce, zda­wa­ły się pro­mie­nio­wać mocą ducha.

– Tak… – wy­mam­ro­tał sam do sie­bie, po czym spoj­rzał mi pro­sto w oczy. – Jest tak, jak po­wie­dzie­li le­ka­rze. Ko­bie­ty psują się nie­ste­ty od środ­ka w samej isto­cie swej ko­bie­co­ści. Dzie­je się tak albo ze zbyt­niej wstrze­mięź­li­wo­ści, albo z roz­pu­sty. Po­wiesz mi sio­stro, które z tych nie­szczęść do­ty­czy cie­bie?

– Bra­cie – od­par­łam, czu­jąc jak moje łono, kur­czy się pod wpły­wem jego pło­mien­ne­go do­ty­ku. – Nasi męż­czyź­ni po­gi­nę­li na woj­nie.

– Nie martw się. Na­uczy­łem się le­czyć przy­pa­dłość, która trawi twoje ciało. Do tego po­trzeb­na jest jed­nak wiara – dodał. – Aby­ście moc­niej uwie­rzy­ły – zwró­cił się naraz, pa­trząc to na mnie, to na córkę – po­dzie­lę się z wami świa­dec­twem mo­je­go życia. – I za­czął opo­wia­dać. – Tak jak u ko­bie­ty sła­bość do­ty­ka isto­ty jej ko­bie­co­ści, tak też i u męż­czy­zny bywa, że cho­ru­je trzon ich mę­stwa. To wła­śnie spo­tka­ło i mnie. Tak nie­wia­sty, byłem grzesz­ni­kiem i z roz­pu­sty na­ro­dzi­ła się moja udrę­ka. Le­ka­rza­mi gar­dzi­łem, do cer­kwi nie za­cho­dzi­łem, wresz­cie do­padł mnie zły los i śmierć zaj­rza­ła mi w oczy. Ogar­nę­ła mnie roz­pacz. Wtedy przy­szedł do mnie anioł i rzekł: "Idź na pust­ko­wie i po­ku­tuj za swoje czyny. Módl się, a pan ze sro­mo­ty two­jej uczy­ni twą siłę". Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni – kon­ty­nu­ował. – Za­pa­li­łem świe­ce i za­czą­łem się mo­dlić, a wtedy znowu po­ja­wił się anioł i po­wie­dział mi, co mam czy­nić. Odtąd co­dzien­nie bra­łem w ręce przy­czy­nę mej nie­mo­cy i wy­rzu­ca­łem z wnętrz­no­ści ciała cho­ro­bę. Kro­pla po kro­pli wy­pły­wa­ła ze mnie za­ra­za, aż po ty­go­dniu walki po­czu­łem się wresz­cie zdro­wy. Opu­ści­łem wtedy pu­stel­nię i wy­ru­szy­łem w drogę do mo­na­sty­ru su­cza­wic­kie­go. Tam wszyst­ko opo­wie­dzia­łem świą­to­bli­wym ojcom. Tam też prze­ba­da­no mnie i jed­no­gło­śnie po­twier­dzo­no, że wy­da­rzył się cud. Spójrz­cie, nie­wia­sty – to mó­wiąc, roz­chy­lił poły śnież­no­bia­łej alby, od­sła­nia­jąc dowód swego uzdro­wie­nia. 

Przy­po­mi­nał wy­bu­ja­ły okaz sro­mot­ni­ka bez­wstyd­ne­go.

Spoj­rza­łam na twarz Katki, która spło­nę­ła ru­mień­cem na ten nie­spo­dzie­wa­ny widok. Le­d­wie nam to jed­nak po­ka­zał, tak szyb­ko się za­krył i pod­cho­dząc do mnie, rzekł:

– Spo­cznij­my, sio­stro.

Usie­dli­śmy na łóżku, a wtedy brat Semka objął mnie od tyłu, roz­piął zamek bły­ska­wicz­ny spód­ni­cy, którą za­kła­da­łam od świę­ta i prze­su­nął palce w kie­run­ku wsty­dli­wych, ko­bie­cych miejsc.

Za­drża­łam. Jego dotyk był jak elek­trycz­ność prze­bie­ga­ją­ca po­przez moje łono aż do pier­si, na któ­rej za­ci­snął drugą dłoń. Od­nio­słam wra­że­nie, jakby tym do­ty­kiem zna­lazł źró­dło mego utra­pie­nia i pierw­szy raz na­praw­dę uwie­rzy­łam, że zło­śli­wa cho­ro­ba zna­la­zła się w za­się­gu jego mocy. Dziw­ne, ale nagle na­szła mnie myśl, że nie do­świad­czy­łam cze­goś po­dob­ne­go, odkąd będąc jesz­cze młodą dziew­czy­ną, wy­my­ka­łam się no­ca­mi z domu do chłop­ców… Cała za­pło­nę­łam, ule­gła jego ob­ję­ciom i wtedy do­padł mnie gwał­tow­ny skurcz. Za­wi­ro­wa­ły w oczach ognie świec. Coś we mnie zabul­go­ta­ło. Wstrzy­ma­łam od­dech, ale tylko po to, żeby po chwi­li krzyk­nąć z ca­łych sił, czu­jąc jak za­ra­za od­ry­wa się wresz­cie od mo­je­go ciała.

– Mamo! – za­wo­ła­ła Katja, nie ro­zu­mie­jąc, co się ze mną dzie­je, a ja le­d­wie żywa opa­dłam na po­dusz­ki. Krę­ci­ło mi się w gło­wie, a z czoła ciur­kiem ście­kał pot.

– Już do­brze sio­stro, już do­brze. – Usły­sza­łam głos uzdro­wi­cie­la.

– Je­stem już zdro­wa, bra­cie Semko? – wy­szep­ta­łam sła­bym gło­sem.

– Tak – od­parł, wsta­jąc i wziąw­szy garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy na prze­ście­ra­dle. – Teraz idź do sie­bie i od­pocz­nij.

Wsta­łam na chwiej­nych no­gach i po­pra­wi­łam na sobie mój od­święt­ny strój.

– A ty, córko – ode­zwał się jesz­cze do Katji – zo­stań tu ze mną. Takie przy­pa­dło­ści jak u two­jej matki, by­wa­ją dzie­dzi­czo­ne. Mo­żesz nawet jesz­cze nie wie­dzieć, a też je­steś już chora. Szko­da by było, gdyż je­steś pięk­ną dziew­czy­ną.

– Matko Boska – za­ję­cza­łam.

– Nie bój się, sio­stro – rzekł do mnie ła­god­nym gło­sem. – Po­mo­głem tobie, po­mo­gę i two­jej córce. Zo­staw nas, pro­szę – dodał. – Połóż się i od­po­czy­waj.

Po­kło­ni­łam się świę­te­mu bratu i wy­szłam, ale cała drża­łam o zdro­wie Katki. Na nic się nie uskar­ża­ła, wcale pra­wie nie cho­ro­wa­ła, ale jeśli na­praw­dę było z nią źle, chcia­łam to usły­szeć. Dla­te­go, mimo że zmie­rza­łam już do dru­gie­go po­ko­ju, po­sta­no­wi­łam za­wró­cić. 

 

Stare, spa­czo­ne drzwi od mojej sy­pial­ni dawno się nie do­my­ka­ły. Odkąd bra­kło w domu mę­skiej ręki, wszyst­ko po­pa­da­ło w ruinę. Pchnę­łam je lekko, tak żeby nie skrzyp­nę­ły i przez szpa­rę zaj­rza­łam do środ­ka.

– Pod­nieś, córko, ręce. – Usły­sza­łam głos świę­te­go brata, który wła­śnie ścią­gał przez głowę jej nocną ko­szu­lę. Bły­snę­ły w bla­sku świec roz­ple­cio­ne złote włosy, które roz­sy­pa­ły się po na­gich ra­mio­nach Katji. – A teraz się połóż.

Znik­nę­li mi z za­się­gu wzro­ku i odtąd mo­głam je­dy­nie słu­chać tego, co dzie­je się w środ­ku. Sły­sza­łam cięż­ki od­dech córki i po chwi­li w ciszy sy­pial­ni za­padł strasz­ny wyrok.

– Tego się nie­ste­ty oba­wia­łem.

– Czy… czy je­stem chora… jak mama? – wy­du­ka­ła, ją­ka­jąc się z prze­ra­że­nia.

– Twoja mama nie jest już chora – od­parł. – Jeśli mi za­ufasz, tobie rów­nież mogę przy­wró­cić zdro­wie. Wie­rzysz w cuda, córko? – za­py­tał w końcu.

– Wie­rzę – od­po­wie­dzia­ła ci­chym gło­sem, a wtedy na­ka­zał:

– Roz­chyl zatem swoje uda.

Przej­mu­ją­cy me mat­czy­ne serce jęk wy­do­był się ust Katki. Nie wiem, czym jej cho­ro­ba róż­ni­ła się od mojej, ale kiedy brat za­czął uzdra­wiać, od­nio­słam wra­że­nie, jakby cała sy­pial­nia za­trzę­sła się w po­sa­dach.

– O tak! – Usły­sza­łam w końcu jego char­czą­cy głos, po czym w miesz­ka­niu za­le­gła cisza.

Moje nogi drża­ły. Ledwo na nich sta­łam. Żeby się nie prze­wró­cić, szyb­ko wy­co­fa­łam się od drzwi i po­bie­głam do łóżka. Nie­ba­wem wró­ci­ła rów­nież Katja. Roz­pła­ka­ła się i rzu­ci­ła w moje ob­ję­cia.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze. – Utu­li­łam jej szloch. – Je­ste­śmy już zdro­we.

Wtu­lo­ne w sie­bie tak, jak za jej dzie­cię­cych lat, szyb­ko po­snę­ły­śmy. Ilość wra­żeń, prze­ży­tych tego dnia, prze­kra­cza­ła moż­li­wo­ści ro­zu­mu pro­stej ko­bie­ty. Tym tylko mo­głam wy­tłu­ma­czyć dziw­ny sen, który przy­śnił mi się tej nocy.

 

Śniło mi się, że wcho­dzę w by­stre stru­mie­nie Cze­re­mo­szu. Ka­mie­nie pod sto­pa­mi są śli­skie, wody lo­do­wa­te, a ja zu­peł­nie naga. Mimo to nie czuję chło­du. Uśmie­cham się do spie­nio­ne­go nurtu ob­my­wa­ją­ce­go ciało z nie­czy­sto­ści. Za­nu­rzam się w nim po szyję i nagle do­strze­gam, że coś pły­nie w moim kie­run­ku. Wy­tę­żam wzrok…

By­stry nurt nie­sie żółtą, gu­mo­wą ka­czusz­kę, jaką dzie­ci bawią się nie­raz w ką­pie­li. Czy ja­kieś dziec­ko wrzu­ci­ło ją do wody na naj­bliż­szym po­ro­hu, czy może wody niosą ją aż spod Ho­wer­li? Ka­czusz­ka mija mnie na wy­cią­gnię­cie ręki. Pró­bu­ję ją schwy­tać, ale nurt rzeki po­ry­wa ją dalej i od­pły­wa w dół ku Pru­to­wi. Od­wra­cam się i widzę, że na ska­łach po­ni­żej mnie sie­dzi kilku mło­dych chłop­ców. Pa­trzą na moje pier­si, pa­trzą na moje nagie bio­dra i wo­ła­ją jeden przez dru­gie­go: Lud­mi­ła bądź dla mnie miła, le­gnij­że ze mną, dam ci syna. Widzę, jak wska­ku­ją do wody i idą w moją stro­nę. Pró­bu­ję ucie­kać… i wtedy się obu­dzi­łam.

 

Z okien są­czy­ła się już do sy­pial­ni sza­rów­ka. W od­da­li za­piał pierw­szy kogut. Wtem zza ścia­ny do­szły mnie ja­kieś dziw­ne od­gło­sy. Pod­nio­słam głowę, a gdy hałas się po­wtó­rzył, wsta­łam z łóżka. Do­bie­gał z po­ko­ju, w któ­rym po­sła­ły­śmy świę­te­mu bratu Semce. Wy­szłam na ko­ry­tarz i zbli­ży­łam się do na wpół otwar­tych drzwi.

Dźwię­ki, ni­czym klap­sy wy­mie­rza­ne nie­sfor­ne­mu dziec­ku na gołe po­ślad­ki, do­bie­ga­ły wła­śnie stam­tąd. Zaj­rza­łam do środ­ka. Przed ikoną Bo­ga­ro­dzi­cy pło­nę­ła ostat­nia z cer­kiew­nych świec. Przed nią stał brat Semka i rze­mie­niem bi­czo­wał się po ple­cach. Był zu­peł­nie nagi i do­strze­głam, jak struż­ki krwi zmie­sza­nej z potem spły­wa­ją z jego ple­ców aż na po­ślad­ki.

Skrzyp­nę­ły po­ru­szo­ne nie­chcą­cy drzwi. Od­wró­cił się nagle, aż za­mar­łam z prze­ra­że­nia.

– Prze­pra­szam – wy­du­ka­łam. – Nie wie­dzia­łam, że brat wsta­je tak wcze­śnie.

Jego twarz była jed­nak udu­cho­wio­na i pełna ła­god­no­ści. 

– Muszę być w cer­kwi na jutrz­ni – rzekł spo­koj­nym gło­sem. – Potem wy­ru­szam w dal­szą drogę.

– Bra­cie! – Zdję­ła mnie nagła trwo­ga, że za chwi­lę już go nie bę­dzie. – Czy na­praw­dę je­stem już zdro­wa?

– Czyż­byś za­czę­ła wąt­pić? – Po­krę­cił głową.

– Bra­cie, nie wiem jak to po­wie­dzieć, ale do­strze­głam przy­pad­kiem, jak uzdra­wia­łeś moją córkę. Nie uży­łeś w sto­sun­ku do mnie tych sa­mych metod co dla niej.

– Sio­stro. Nie­uf­na sio­stro! – Pod­szedł i po­ło­żył mi dło­nie na ra­mio­nach. – Twoja córka cier­pia­ła z po­wo­du in­nych do­le­gli­wo­ści niż ty. Nie no­si­ła w sobie cho­ro­by, a je­dy­nie ranę, którą mu­sia­łem ule­czyć.

– A czy i we mnie, bra­cie, nie po­zo­sta­ła przy­pad­kiem żadna rana?

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy ła­god­nym, roz­ba­wio­nym wzro­kiem.

 – Mogła po­zo­stać. Ale nie mam chyba teraz siły, żeby ją uzdro­wić.

To mó­wiąc, wska­zał mi swoje nagie pod­brzu­sze.

– Wiem co zro­bić, żeby przy­wró­cić ci, bra­cie, moc – wy­szep­ta­łam i uklę­kłam przed nim.

Przy­po­mnia­ły mi się dawne, bez­tro­skie czasy, gdy igra­łam nie­raz z chłop­ca­mi nad wodą.

– Czy twoja przy­pa­dłość na pewno nie wzię­ła się z roz­pu­sty? – spy­tał, pa­trząc na mnie su­ro­wym wzro­kiem.

Po­krę­ci­łam głową. Czu­łam, jak wstę­pu­ją w niego siły i wsta­łam do­pie­ro, gdy chwy­cił mnie za ramię i po­cią­gnął do góry.

– Do­brze się spra­wi­łaś, sio­stro – przy­znał. – Zzuj odzie­nie. Zo­ba­czę, jak mogę ci jesz­cze pomóc.

Roz­pię­łam gu­zi­ki noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na pod­ło­gę, sta­nę­łam przed nim tak samo naga, jak on. Przy­po­mnia­łam sobie wtedy sen, w któ­rym też zu­peł­nie nie­odzia­na bro­dzi­łam w wo­dach Cze­re­mo­szu i zdjął mnie wstyd.

– Po­chyl się, sio­stro i oprzyj o krze­sło – rzekł.

Za­my­ślił się, wes­tchnął, po czym de­li­kat­nie objął mnie ra­mio­na­mi. Za­ci­snę­łam po­wie­ki i za­słu­cha­na w szept jego za­klęć od­da­łam się ogar­nia­ją­cej mnie fali cie­pła, która ni­czym ko­ją­cy bal­sam spły­nę­ła na moje we­wnętrz­ne rany.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze, sio­stro – rzekł, gdy skoń­czył.

– Bra­cie Semko – wy­szep­ta­łam, wsta­jąc i za­kła­da­jąc ko­szu­lę. – Nie wiem, jak mo­że­my ci się od­wdzię­czyć za łaskę, która za twoim udzia­łem spły­nę­ła na ten dom.

– Mó­dl­cie się – od­parł tylko, pa­ku­jąc swą skó­rza­ną torbę.

Nie­ba­wem wy­szedł. W pierw­szych pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca jego szczu­pła syl­wet­ka od­da­li­ła się boso w kie­run­ku cer­kwi, któ­rej ko­pu­ły błysz­cza­ły praw­dzi­wym zło­tem.

 

*

 

Bu­ko­we lasy na zbo­czach Czar­no­ho­ry ob­le­kły się zło­ci­stą żół­cią. Krwi­stą czer­wie­nią za­pło­nę­ły roz­sia­ne po wzgó­rzach ja­wo­ry. Po­wia­ły mroź­ne wia­try od nizin wscho­du, przy­po­mi­na­jąc o to­czą­cej się gdzieś da­le­ko za krę­giem ho­ry­zon­tu woj­nie. Woj­nie, z któ­rej jesz­cze nikt nie wró­cił…

Za­pach­nia­ło je­sie­nią, gdy wraz z córką od­wie­dzi­ły­śmy naszą starą le­kar­kę. Przez ostat­nie ty­go­dnie czu­łam się jak nowo na­ro­dzo­na, od­zy­sku­jąc wiarę, że kiedy tylko skoń­czy się wo­jen­na za­wie­ru­cha, bę­dzie­my mogły roz­po­cząć nowe życie. Wraz z pierw­szy­mi przy­mroz­ka­mi, okry­wa­ją­cy­mi siwym ca­łu­nem łąki nad Cze­re­mo­szem ogar­nę­ła mnie jed­nak sła­bość. Katja też po­czu­ła się nagle go­rzej.

– Ludko – zwró­ci­ła się do mnie An­to­no­wa, marsz­cząc białe jak per­ga­min czoło. – Nic nie ro­zu­miem. Nie wiem zu­peł­nie, czy wie­rzyć mam ba­da­niom sprzed roku, nie da­ją­cym ci wiele na­dziei, czy temu, co widzę teraz. Je­steś zdro­wa!

Spoj­rza­łam na nią, czu­jąc że od­zy­sku­ję spo­kój. Jak mo­głam choć na mo­ment prze­stać wie­rzyć w cud, któ­re­go do­świad­czy­ły­śmy.

– Ile ty masz, Ludka, lat? – spy­ta­ła po chwi­li mil­cze­nia.

– Kiedy wy­bu­chła wojna, skoń­czy­łam czter­dzie­ści – od­par­łam ze świa­do­mo­ścią, że od tego czasu, zu­peł­nie stra­ci­łam ra­chu­bę.

– Bo wi­dzisz, w miej­scu, gdzie przed­tem widać było cho­ro­bę, po­ja­wi­ło się coś in­ne­go.

– Co? – za­drża­łam, zdję­ta nie­po­ko­jem.

– Lud­mi­ło An­dre­je­wo. Ty i twoja córka, obie je­ste­ście w ciąży.

Nie wie­dzieć czemu przed ocza­mi sta­nął mi widok gu­mo­wej ka­czusz­ki, uno­szo­nej w moim śnie przez wody Cze­re­mo­szu.

Spu­ści­łam wzrok i uśmiech­nę­łam się do swo­ich myśli.

Koniec

Komentarze

Cześć, Saj­mo­nie!

 

Czyli z bra­cisz­ka Semko taki uzdro­wi­ciel… W swoim tek­ście ude­rzasz w znacz­nie po­waż­niej­sze nuty, ale nie mo­głem pod­czas lek­tu­ry wy­zbyć się sko­ja­rzeń z pio­sen­ką Noc­ne­go Ko­chan­ka – Dr O. Ngal ;]

 

No, ale śmiesz­ki na bok. Bar­dzo do­brze wy­szła Ci sty­li­zo­wa­na nar­ra­cja, re­we­la­cyj­nie zbu­do­wa­ła kli­mat. Przed­sta­wio­na hi­sto­ria nie jest może prze­sad­nie od­kryw­cza, ale za to faj­nie po­pro­wa­dzo­na. Poza tym, kur­czę – czy­ta­ło mi się na­praw­dę bar­dzo do­brze! Ogól­nie jest to jeden z lep­szych tek­stów, jakie ostat­nio czy­ta­łem na por­ta­lu.

 

W tek­ście mi­gnę­ło mi kilka li­te­ró­wek, ale wy­bacz – nie no­to­wa­łem na bie­żą­co, więc nie wska­żę teraz pal­cem. 

 

Kli­kam do bi­blio­te­ki, a przy oka­zji (wobec ostat­niej burz­li­wej dys­ku­sji na SB) do­rzu­cę też no­mi­na­cję w wątku piór­ko­wym. 

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Dzię­ki ce­za­ry­_ce­za­ry za cie­płe słowa.

 

Też je­stem fanem Noc­ne­go Ko­chan­ka, choć in­spi­ra­cją tu nie był aku­rat Dr O.Ngal, ale pewna au­ten­tycz­na po­stać.

 

Pozdr

choć in­spi­ra­cją tu nie był aku­rat Dr O.Ngal, ale pewna au­ten­tycz­na po­stać

Tego się do­my­śli­łem, Nocny Ko­cha­nek jest jed­nak zbyt śmiesz­ko­wy :) Ale nic nie mogę po­ra­dzić na sko­ja­rze­nia… ;]

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Saj­mo­n15, świet­nie się to czy­ta­ło. Szcze­gól­nie nie­któ­re opisy, po­czy­na­jąc od pierw­sze­go zda­nia. Sty­li­za­cja fan­ta­stycz­nie od­da­ła kli­mat miej­sca akcji.

Bio­rąc pod uwagę tagi i opi­nię zna­chor­ki, za­kła­dam, że bra­ci­szek fak­tycz­nie miał moc uzdra­wia­nia, choć może nie ma co tego roz­trzą­sać. Bałam się, że to zmie­rza w bar­dzo złą stro­nę, ale ton opo­wia­da­nia po­zo­stał, może nie tyle po­zy­tyw­ny, co jed­nak też nie dra­ma­tycz­ny, kon­se­kwent­nie aż do końca.

Na­to­miast fa­bu­ła, szcze­gól­nie w kon­tek­ście tego, co bra­ci­szek zro­bił Katji, wzbu­dza moje mocno mie­sza­ne uczu­cia. Je­że­li taki był za­miar, to się udało.

Dzię­ki Klaro za ko­men­tarz. Temat…hmm…kon­tro­wer­syj­ny. Dla­te­go go po­ru­szy­łem.

Hej, Ras(z)– put-in :D. Dobra hi­sto­ria, choć nie ma tu za­sko­cze­nia, twi­sta, czy jakiś strasz­nych fa­jer­wer­ków, to jest kli­mat. Kli­mat sta­rej wsi, ciem­ne­go chłop­stwa i po­tę­gi szar­la­ta­ne­rii. A ca­łość na­pi­sa­na barw­nie i bar­dzo wcią­ga­ją­co:). Kli­kam i po­le­cam do piór­ka oraz po­zdra­wiam :) P.S. Szko­da, że opo­wia­da­nie nie tra­fi­ło na kon­kurs Jima :).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Kła­niam się Bar­dzie­ja­skrze i dzię­ku­ję za kliki. Kon­kurs Jima fak­tycz­nie by mi siadł, ale je­stem tu od dość nie­daw­na i kilka faj­nych kon­kur­sów prze­szło mi koło nosa. Po­zdra­wiam.

Będę na pewno jesz­cze inne, po­wo­dze­nia :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Saj­mo­nie, bar­dzo za­cnie opi­sa­łeś szcze­gól­ny przy­pa­dek wiel­kiej wiary po­kła­da­nej w umie­jęt­no­ściach uzdro­wi­ciel­skich pew­ne­go pu­stel­ni­ka. Czy­ta­ło się świet­nie i tylko tro­chę szko­da, że w opo­wia­da­niu bra­kło fan­ta­sty­ki.

 

Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni. Kon­ty­nu­ował. → Skoro kon­ty­nu­ował, to nadal mówił, więc: Tak, jak mi na­ka­zał, uda­łem się do pu­stel­ni – kon­ty­nu­ował.

 

Tak – od­parł, wsta­jąc i bio­rąc garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy… → Nie wy­da­je mi się, aby mógł jed­no­cze­śnie wsta­waćbrać świe­ce, i jesz­cze w tym samym cza­sie za­le­wać wo­skiem plamy.

Pro­po­nu­ję: – Tak – od­parł wsta­jąc i wziąw­szy garść cer­kiew­nych świec, za­czął za­le­wać wo­skiem plamy

 

– Matko boska – za­ję­cza­łam. → – Matko Boska – za­ję­cza­łam.

 

Pró­bu­je ucie­kać… i wtedy się obu­dzi­łam. → Li­te­rów­ka.

 

Roz­pię­łam gu­zi­ki mojej noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na zie­mię… → Roz­pię­łam gu­zi­ki noc­nej ko­szu­li i kiedy zrzu­ci­łam ją na pod­ło­gę

 

marsz­cząc swe białe jak per­ga­min czoło. → Zbęd­ny za­imek.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Reg – jak to za­bra­kło, prze­cież uzdro­wił matkę i córkę – to chyba jed­nak fan­ta­sty­ka:).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, jakoś nie po­tra­fię do­strzec ni­cze­go fan­ta­stycz­ne­go w opi­sa­nym uzdra­wia­niu. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję re­gu­la­to­rzy :) Błędy oczy­wi­ście po­pra­wi­łem.

 

Co zaś do fan­ta­stycz­no­ści, to hmm… Sta­ra­łam się po­pro­wa­dzić czy­tel­ni­ka po cien­kiej linie po­mię­dzy re­ali­zmem a fan­ta­sty­ką, którą to liną jest wiara w swej ma­gicz­nej, lu­do­wej for­mie.

 Myślę, że fan­ta­stycz­na in­ter­pre­ta­cja słów le­kar­ki:

Nic nie ro­zu­miem. Nie wiem teraz, czy wie­rzyć ba­da­niom sprzed roku, wiesz­czą­cym ci ry­chłą śmierć, czy tym naj­now­szym, wska­zu­ją­cym, że je­steś zdro­wa.

 

 jest w pełni uza­sad­nio­na.

Sta­ra­łam się po­pro­wa­dzić czy­tel­ni­ka po cien­kiej linie po­mię­dzy re­ali­zmem a fan­ta­sty­ką, którą to liną jest wiara w swej ma­gicz­nej, lu­do­wej for­mie.

Saj­mo­nie, do­ce­niam kunszt, a jakim po rze­czo­nej linie pro­wa­dzi­łeś czy­tel­ni­ka, ale tak już mam, że je­stem sza­le­nie od­por­na na wszel­ką wiarę. A do tego nie wiem nic o ba­da­niach, w świe­tle któ­rych Lud­mi­ła oka­za­ła się zdro­wa.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie­zwy­kle kli­ma­tycz­ne i do­brze na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie. Może nie ma akcji czy fa­jer­wer­ków, ale jest w za­mian hi­sto­ria przed­sta­wio­na bar­dzo do­brym ję­zy­kiem, po­ru­sza­ją­ca i wzbu­dza­ją­ca emo­cje. Opisy wy­szły Ci świet­nie, zaś sceny zbli­żeń wy­ko­na­łeś w moim mnie­ma­niu w bar­dzo cie­ka­wy, wy­wa­żo­ny spo­sób. Zero bez­po­śred­nich okre­śleń tego, co bra­ci­szek z nie­wia­sta­mi czy­nił, a czy­tel­nik ani na mo­ment nie może mieć wąt­pli­wo­ści i może wy­obra­zić sobie to po swo­je­mu. Za to duży plus, bo wbrew po­zo­rom tego typu sceny nie są łatwe. Saj­mo­nie, zacna to była lek­tu­ra z rana. Sam po­my­ślę jesz­cze nad dal­szą no­mi­na­cją, tym­cza­sem przy­bli­żam do bi­blio­te­ki. Po­zdra­wiam.

Mamy dwu­dzie­sty pierw­szy wiek. Za­pew­niam, że do­tarł rów­nież na ukra­iń­ską wieś.

Witaj Re­aluc

Dzię­ki za klika i za dobre słowo.

 

Cześć AP

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

Na­to­miast czy aby z całą, nie­za­chwia­na pew­no­ścią mo­że­my stwier­dzić, że XXI w. do­tarł wszę­dzie? hm…

Wszę­dzie za­pew­ne nie i nie będę się upie­rał, że na każdą ukra­iń­ską wieś. Na pod­sta­wie opo­wia­da­nia mogę wno­sić, że coś na ten temat wiesz, więc drą­żyć dalej nie będę. Dodam tylko, że moja uwaga nie do­ty­czy­ła tylko sty­li­za­cji. 

Nie szosą iwa­no­fran­kow­ską

Nie będę upie­rał, bo się na tym nie znam, ale we­dług mnie po­win­no być iwa­no­fran­kiw­ską. Iwa­no-Fran­kowsk to ro­syj­ska nazwa Sta­ni­sła­wo­wa, a ukra­iń­ska to Iwa­no-Fran­kiwsk.

Zga­dza się.

po­win­no być iwa­no­fran­kiw­ską

Dzię­ki AP za cenną uwagę. Po­pra­wio­ne.

Bar­dzo dobry tekst. Tak jak już wcze­śniej za­uw­żył Jim, nie prze­kro­czy­łeś linii, poza którą sceny uzdra­wia­nia stra­ci­ły­by swoją wie­lo­znacz­ność. Można je od­czy­ty­wać na wiele spo­so­bów, np. jako ilu­stra­cję me­cha­ni­zmów sa­mo­oszu­ki­wa­nia się ludzi. Bar­dzo lubię takie ba­lan­so­wa­nie.

Druga z moc­nych stron tek­stu, to od­ma­lo­wa­nie kli­ma­tu pra­wo­sław­nej wsi.

Uzdro­wi­ciel sko­ja­rzył mi się z Ra­spu­ti­nem.

 

Prze­czy­tam jesz­cze raz, bo mo­głem coś prze­ga­pić. Było też kilka li­te­ró­wek, któ­rych nie za­no­to­wa­łem, ale wrócę z nimi.

 

Edy­cja:

Nie szosą iwa­no­fran­kiw­ską, nie ko­le­ją kar­pac­ką, ale opu­ściw­szy su­cza­wic­ki mo­na­styr zmie­rzał pro­sto do na­sze­go mia­stecz­ka, dep­cząc bo­sy­mi sto­pa­mi błot­ni­ste ścież­ki hu­culsz­czy­zny boso, błot­ni­sty­mi ścież­ka­mi hu­culsz­czy­zny.

Zmie­rzał do mia­stecz­ka nie szosą, nie ko­le­ją, ale (czym?) błot­ni­sty­mi ścież­ka­mi. W ten spo­sób zda­nie to brzmia­ło­by lo­gicz­niej.

 

Za­pło­nę­ły w let­nim słoń­cu złote ko­pu­ły cer­kwi za­śnię­cia Bo­ga­ro­dzi­cy, a okop­co­ne ogniem świec stare ikony zda­wa­ły się przy­oble­kać przy­oblec w uśmie­chy swe su­ro­we ob­li­cza na widok świę­te­go brata, zbli­ża­ją­ce­go się do domu bo­że­go.

Chyba roz­bił­bym to zda­nie na dwie czę­ści, bo cież­ko sobie te wszyst­kie na­gro­ma­dzo­ne niu­an­se wy­obra­zić.

 

(…) zbli­ża­ją­ce­go się do domu bo­że­go. Miesz­kań­cy Ih­row­ca wy­le­gli z do­mostw, wpa­tru­jąc się w wy­so­ką, odzia­ną w śnież­no­bia­łą albę po­stać brata Semki, kro­czą­ce­go uli­ca­mi na­sze­go mia­sta.

W po­przed­nim zda­niu wiemy już, że brat Semka się zbli­ża, więc nie ma sensu po­wta­rzać w ko­lej­nym zda­niu, że kro­czy.

 

Wie­rzy­ły­śmy w nich, że wrócą w glo­rii chwa­ły.

Glo­ria to to samo co chwa­ła, więc albo jedno, albo dru­gie słowo.

 

Domem Ła­za­rza była nasza stara ka­mie­ni­ca ka­mie­ni­cą w rynku

 

 

Fa­bu­ła bar­dzo pro­sta.

Po­do­ba­ło mi się od­da­nie kli­ma­tu ukra­iń­skiej wsi, cho­ciaż też od­nio­słam wra­że­nie, że to się dzie­je ja­kieś sto lat wcze­śniej. Do­pie­ro eks­pres za­siał wąt­pli­wo­ści, a ka­czusz­ka do­bi­ła hi­po­te­zę.

Do­ce­niam sub­tel­ność w opi­sa­niu hmmm… ry­tu­ałów uzdra­wia­ją­cych.

Cie­ka­we jest to, że uzdro­wi­ciel naj­pierw jest jed­no­znacz­nie i pa­skud­nie zły, a potem wy­cho­dzi, że może jed­nak nie do końca.

Je­stem na TAK, czyli, acz chwi­lę się wa­ha­łam (ta pro­sta fa­bu­ła).

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Witaj kronosie.maximusie

Sko­ja­rze­nie z Ra­spu­ti­nem rzecz jasna się tu na­rzu­ca, in­spi­ra­cja jest nie­ste­ty zu­peł­nie współ­cze­sna…

Błędy, które do­strze­głeś, po­pra­wi­łem. Su­ge­stie muszę prze­my­śleć ;)

 

Dzię­ku­ję Fin­klo za TAK.

Utwór stoi pięk­ny­mi opi­sa­mi pod­gór­skiej przy­ro­dy i de­li­kat­nie uka­za­ną sek­su­al­no­ścią. Fa­bu­ły tu na­to­miast jak na le­kar­stwo. Gdyby ją do­pro­wa­dzić do lo­gicz­ne­go końca (matka umie­ra, a córka zo­sta­je z dziec­kiem, bez środ­ków do życia i bez zro­zu­mie­nia lo­kal­nej spo­łecz­no­ści), wy­szła­by z tego cał­kiem nie­zno­śna opo­wiast­ka dy­dak­tycz­na. Do­brze zatem, że po­sta­wi­łeś na opty­mi­stycz­ne za­koń­cze­nie, które wpraw­dzie po­zo­sta­wia od­bior­cę z dy­so­nan­sem po­znaw­czym, ale przez to zmu­sza go do sa­mo­dziel­ne­go po­my­śle­nia. Przy odro­bi­nie szczę­ścia doj­dzie do wnio­sku, że bo­ha­ter­ka po­win­na była jed­nak szu­kać spe­cja­li­stycz­nej po­mo­cy, a częst­sze wy­stę­po­wa­nie po­dob­nych przy­pad­ków wy­mu­si­ło­by pewne prze­for­mu­ło­wa­nia w etyce sek­su­al­nej – nie mogę jed­nak po­wie­dzieć, aby opo­wia­da­nie samo w sobie zgłę­bia­ło te kwe­stie.

Zgo­dzę się też z Reg, że fan­ta­sty­ka jest tutaj umow­na, opar­ta wła­ści­wie na tym, że czy­tel­nik (wspar­ty te­ma­ty­ką por­ta­lu) sam ze­chce uwie­rzyć w nad­przy­ro­dzo­ne moce brata Semki. Osta­tecz­nie cho­ro­ba Lud­mi­ły mogła być błęd­nie zdia­gno­zo­wa­na. Spon­ta­nicz­ne re­mi­sje też się zda­rza­ją i chyba czę­ściej przy dużej wie­rze w wy­zdro­wie­nie (we­dług po­wszech­nej opi­nii, w tym le­ka­rzy, choć trud­no o prze­pro­wa­dze­nie rze­tel­nych badań). Nie zdzi­wił­bym się, gdyby dało się od­na­leźć w na­szej rze­czy­wi­sto­ści parę przy­pad­ków ka­zu­istycz­nych cał­kiem zbli­żo­nych do opi­sa­ne­go, bez żad­nej nad­przy­ro­dzo­nej in­ter­wen­cji. Ubocz­nie za­py­tam na wy­pa­dek, gdyby za­plą­tał się tu jakiś znaw­ca on­ko­lo­gii: chyba nie jest znany żaden rzad­ki typ no­wo­two­ru hor­mo­no­za­leż­ne­go, który mógł­by do­brze uda­wać raka trzo­nu ma­ci­cy oraz cofać się na sku­tek zwy­kłych zmian we­wnątrz­wy­dziel­ni­czych zwią­za­nych z ciążą?

Mogę też po­twier­dzić część wcze­śniej­szych opi­nii co do tego, że men­tal­ność bo­ha­te­rów tek­stu nie wy­da­ła mi się współ­cze­sna. To jed­nak tylko takie wra­że­nie, może złu­dze­nie wiel­ko­miej­skie­go płat­ka śnie­gu: trud­no by­ło­by mi upie­rać się przy tym punk­cie, skoro nie­ustan­nie mnie za­ska­ku­je wstecz­nic­two i tę­po­ta ludzi. I tu na mar­gi­ne­sie: moż­li­wość, aby ktoś uznał tekst za za­chę­tę do ko­rzy­sta­nia z usług szar­la­ta­nów, wy­da­je mi się na szczę­ście czy­sto hi­po­te­tycz­na, ale z tegoż wzglę­du nie umiem jej zu­peł­nie wy­klu­czyć.

 

Ję­zy­ko­wo cał­kiem do­brze poza roz­sia­ny­mi gdzie­nie­gdzie błę­da­mi in­ter­punk­cyj­ny­mi. Zwró­ci­łem uwagę na dwa głów­ne ogni­ska pro­ble­mu.

Brak wy­dzie­le­nia wo­ła­cza prze­cin­ka­mi:

– Umrzesz, Ludka, jak tu zo­sta­niesz.

– Za­cze­kaj, sio­stro, po mszy. Chcę ci pomóc – szep­nął do ucha.

– Bie­gnij, Katka, na­go­tuj pręd­ko klu­sek. – Po­sła­łam przo­dem córkę.

Jest wię­cej przy­kła­dów, chyba nie ma sensu wy­pi­sy­wać wszyst­kich.

Zbęd­ny prze­ci­nek przed spój­ni­kiem roz­łącz­nym:

Lud­mi­ła ma cyca, co wszyst­kich za­chwy­ca(-,) albo Ludka pokaż swoje udka!

Prze­ży­li pew­nie tylko ci, co ucie­kli za gra­ni­cę(-,) albo zna­leź­li pracę w fa­bry­kach broni.

Uwa­żam jesz­cze, że wy­po­wie­dzi sta­rej le­kar­ki w ostat­niej sce­nie wy­ma­ga­ją prze­ró­bek:

Nie wiem teraz, czy wie­rzyć ba­da­niom sprzed roku, wiesz­czą­cym ci ry­chłą śmierć, czy tym naj­now­szym, wska­zu­ją­cym, że je­steś zdro­wa.

Tak się nie mówi – silne wra­że­nie nie­na­tu­ral­no­ści – może gdyby to był list, i to bar­dzo for­mal­ny.

gdzie przed­tem widać było cho­ro­bę

Tak jak twoja córka, obie je­ste­ście w ciąży.

Tak jak twoja córka, je­steś w ciąży albo Ty i twoja córka, obie je­ste­ście w ciąży.

 

Piór­ko­wo będę na NIE, głów­nie ze wzglę­du na tę nikłą fa­bu­łę i nie­pew­ną war­stwę fan­ta­stycz­ną. Zde­cy­do­wa­nie jed­nak warto było prze­czy­tać.

Po­zdra­wiam!

Dzię­ku­ję Śli­ma­ku za ko­men­tarz i wy­ła­pa­nie błę­dów.

Przej­rza­łem tekst i po­pra­wi­łem in­ter­punk­cję przy wo­ła­czach. Zre­da­go­wa­łem też ostat­nie wy­po­wie­dzi le­kar­ki. Co do cho­ro­by. Ce­lo­wo zde­cy­do­wa­łem się nie wcho­dzić tu w szcze­gó­ły, po­nie­waż na czymś innym chcia­łem sku­pić uwagę czy­tel­ni­ka.

Po­zdra­wiam.

Sty­li­zo­wa­na nar­ra­cja jest za­wsze ry­zy­kow­na. Brnę­łam już na tym forum przez świa­ty Wiedź­mi­na, na­mio­ty Krzy­żow­ców, czy inne sło­wiańsz­czy­zny, ale jak widać cza­sem się udaje;)

Je­stem tro­chę roz­dar­ta, bo po­etyc­kim wstę­pem na­stro­iłeś mnie na nieco inną lek­tu­rę. Jed­nak Twoja opo­wieść ma urok i seks w niej jest bar­dzo ładny i sma­ko­wi­ty.

Dam TAK, bo opo­wieść mi się po­do­ba­ła fa­bu­lar­nie i ję­zy­ko­wo. Poza tym stwo­rzy­łeś nie­du­ży, ale bar­dzo spój­ny wy­ci­nek losu i uśmiech­nę­łam się nie raz.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Bar­dzo dzię­ku­ję Am­bush

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, jak to na­pi­sa­łeś. Udana sty­li­za­cja, pięk­ne i nie­nu­żą­ce opisy przy­ro­dy, a i ero­ty­ka po­ka­za­na w spo­sób straw­ny, co imo mało komu się udaje. Masz ta­lent :)

 

Na­to­miast nie bar­dzo mi się po­do­ba to, co na­pi­sa­łeś. Sto­su­jąc taką sty­li­za­cję – czy­tel­ni­ko­wi się wy­da­je, że rzecz dzie­je się przed stu czy dwu­stu laty – do cza­sów współ­cze­snych, imo mó­wisz: a bo tam ciem­no­ta i za­bo­bon i w moim od­czu­ciu de­pre­cjo­nu­jesz w ten spo­sób miej­sce i ludzi, które opi­su­jesz.

Weź wszyst­ko, co masz i jedź do Pol­ski. Idź do szpi­ta­la, może nie jest jesz­cze za późno.

Do Pol­ski dalej niż na tam­ten świat – po­my­śla­łam.

A tu do­dat­ko­wo sta­wiasz ów ciem­no­gród w opo­zy­cji do Pol­ski.

 

Ludka wy­cho­dzi na tępą idiot­kę. Mocno się o to po­sta­ra­łeś, choć prze­cież taka nie jest.

Masz swoją kwia­ciar­nię na rynku, masz pie­nią­dze, bo co nie­dzie­lę ba­tiusz­ka za­ma­wia u cie­bie kwia­ty do oł­ta­rza.

W ogar­nię­tym wojną kraju kwia­ty to nie ar­ty­kuł pierw­szej po­trze­by. A jed­nak Ludka po­tra­fi tak po­sta­rać się o towar, żeby ba­tiusz­ka co nie­dzie­lę miał kwia­ty na oł­ta­rzu. Więc to nie­zła biz­nes­men­ka, a nie idiot­ka. Tylko jej sta­ra­nia o prze­ży­cie można przed­sta­wić, jak ja je widzę, albo skwi­to­wać krót­kim “bo pop za­ma­wia” i po­zba­wić ją w ten spo­sób uzna­nia za pracę, którą wy­ko­nu­je.

Nawet ro­zu­miem jej na­dzie­ję, bo to­ną­cy brzy­twy się chwy­ta, ale, no kurde, matka, która po­zwa­la na gwałt (bo na­zwij­my rzecz po imie­niu) na córce i jesz­cze się z tego cie­szy, jest wy­jąt­ko­wo tok­sycz­na. A nic nie wska­zu­je, żeby taka w isto­cie była.

Na­to­miast czy­ta­jąc za­koń­cze­nie mia­łam fle­sh­beck. Dawne, dawne czasy, sie­dzi­my ze zna­jo­my­mi w wiej­skiej knaj­pie. Przy sto­li­ku obok toczy się roz­mo­wa o bra­ku­ją­cym w to­wa­rzy­stwie Józku. Józek sie­dzi w szpi­ta­lu, bo mu żona umie­ra na raka. Wszy­scy ża­łu­ją Józka, bo cięż­kie życie chłop ma, dzie­cia­ki jesz­cze w domu nie­od­cho­wa­ne, a on bied­ny sam zo­sta­nie. W knaj­pie sie­dzi też miej­sco­wy mo­czy­mor­da, tak na­wa­lo­ny, że w za­sa­dzie nie­przy­tom­ny, ale nagle pod­no­si głowę i oznaj­mia: A bo gdyby jej Józek po­rząd­nie komin prze­czy­ścił, toby zdro­wa była. I całe mę­skie to­wa­rzy­stwo ryczy w tym mo­men­cie ze śmie­chu, ko­bie­ty jakoś roz­ba­wio­ne nie były.

To nie są tak od­le­głe czasy, kiedy spora część mę­skiej po­pu­la­cji (pol­skiej dodam) fak­tycz­nie uwa­ża­ła, że po to się ma żonę, żeby dupy da­wa­ła na każde żą­da­nie, że jak się baby nie bije, to jej wą­tro­ba gnije, że dzień po po­ro­dzie to ko­bi­ta po­win­na już do ro­bo­ty w polu wró­cić, a naj­lep­szym le­kar­stwem na wszyst­kie ko­bie­ce do­le­gli­wo­ści jest po­rząd­ne i re­gu­lar­ne “czysz­cze­nie ko­mi­na”. I, sorry, ale ta opo­wieść się ślicz­niu­sio wpi­su­je w ten trend. No i dla­te­go nie po­do­ba mi się.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ku­ję Irko za opi­nię. Z mojej stro­ny chciał­bym tylko pod­kre­ślić, że pi­sząc to opo­wia­da­nie nie mia­łem żad­nych sek­si­stow­skich in­ten­cji. Sku­pi­łem się ra­czej na psy­cho­lo­gicz­nych me­cha­ni­zmach ujaw­nia­ją­cych się w pew­nych trud­nych i nie­sprzy­ja­ją­cych roz­sąd­ne­mu my­śle­niu oko­licz­no­ściach.

Tak sobie śle­dzę ko­men­ta­rze loży, bo nie mam nic lep­sze­go do ro­bo­ty :D i chyba nikt nie ma wąt­pli­wo­ści, że nie mia­łeś. Bo oczy­wi­ście opi­sa­ne wy­da­rze­nia mogą się nie po­do­bać, bo i wła­śnie taki był za­miar au­to­ra, co nie zmie­nia faktu, że wła­śnie taka jest rola pi­sa­rza by o spra­wach trud­nych pisać:).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ja zro­zu­mia­łam uwagi Irki w ten spo­sób, że nie pro­te­sto­wa­ła prze­ciw­ko sek­si­zmo­wi, tylko prze­ciw­ko przed­sta­wia­niu Ukra­iny jako za­co­fa­ne­go i za­bo­bon­ne­go kraju, dla któ­re­go Pol­ska jest ja­kimś nie­osią­gal­nym wzor­cem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cie­ka­we na ile spo­sób można in­ter­pre­to­wać jeden tekst :). Tylko, że ja nie widzę w tek­ście chęci ob­ra­ża­nia ko­go­kol­wiek, ani Ukra­iny, ani ko­biet. Ale chęt­nie prze­ana­li­zu­ję frag­men­ty, które mogą coś ta­kie­go su­ge­ro­wać.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Noo, wy­so­kich lotów opko. Zwłasz­cza po­cząt­ko­we opisy. Dobry za­bieg, bo od razu czyta się wol­niej i uważ­niej, by nic nie prze­ga­pić i taki stan sku­pie­nia zo­sta­je do końca.

Po­do­ba mi się to, że nie oka­za­ło się, iż to hochsz­ta­pler, a na­praw­dę ją (je) uzdro­wił. Na­da­je tyo tek­sto­wi nieco fan­ta­sty­ki. Przy­znam, że gdyby po pro­stu ją oszu­kał i by­ła­by umie­ra­ją­ca, ra­czej po­czuł­bym roz­cza­ro­wa­nie.

 

“To wła­śnie spo­tka­ło i mnie. Tak nie­wia­sty, byłem grzesz­ni­kiem i z roz­pu­sty na­ro­dzi­ła się moja udrę­ka. Le­ka­rza­mi gar­dzi­łem, do cer­kwi nie za­cho­dzi­łem, wresz­cie do­padł mnie zły los i śmierć zaj­rza­ła mi w oczy. Ogar­nę­ła mnie roz­pacz. Wtedy przy­szedł do mnie anioł i rzekł:” – w tym frag­men­cie wpa­dło mi pod oczo­dół od wuja “mnie”, ale nie chru­pa­ło od­bior­czo, więc tylko tak nie­śmia­ło anon­su­je.

 

 

Cześć, Saj­mon!

 

Masz du­że­go plusa za ład­nie od­wzo­ro­wa­ny kli­mat. Świet­nie ope­ru­jesz ję­zy­kiem i do­rzu­casz sporo ład­nie wkom­po­no­wa­nych nazw wła­snych, przez co można się na­praw­dę świet­nie wczuć w at­mos­fe­rę.

Na­to­miast tro­chę się zdzi­wi­łem umiej­sco­wie­niem tego w cza­sie – więk­szość czasu my­śla­łem o IIwś, albo nawet Iwś, a tu nie­spo­dzian­ka. Też uwa­żam, że w wielu miej­scach jest jesz­cze ciem­no­gród pod­la­na ślepą wiarą, ale ta men­tal­ność zgrzy­ta­ła mi z ob­ra­zem po­sta­ci, jaki na­ma­lo­wa­łeś.

Do tego za­wio­dła mnie fa­bu­ła, bo… no przy­szedł chłop, zba­ła­mu­cił, ob­ró­cił raz i dwa i cyk! Nie ma żad­nej nie­spo­dzian­ki, czy zwro­tu akcji, który mógł­by mnie jakoś ru­szyć, a i re­flek­sji żad­nych nie przy­nio­sło.

Na­to­miast wiel­ki plus za sceny śli­zga­ne. Sporo w nich wy­czu­cia, nie ma epa­to­wa­nia go­li­zną, czy rzu­ca­nia wul­ga­ry­zma­mi, ale nie ma też wąt­pli­wo­ści, co do tego, co się dzie­je. Wy­obraź­nia ma pole do po­pi­su. Świet­nym za­bie­giem było:

Dawno prze­mi­nę­ły już czasy, kiedy chłop­cy z Ih­row­ca wo­ła­li za mną:

Lud­mi­ła ma cyca, co wszyst­kich za­chwy­ca

To takie swoj­skie, a przy tym drogą okręż­ną za­su­ge­ro­wa­łeś, że Ludka jest hoj­nie ob­da­rzo­na. A i za­po­wiedź dal­szych wy­da­rzeń się w tym kryje.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Witaj Ca­nu­las

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i opi­nię.

 

Dzię­ki Kro­ku­sie za uwagi.

 

Od­no­śnie tego ciem­no­gro­du po­wiem tak: Ukra­ina po­ja­wi­ła się nie dla­te­go, że uwa­żam ją za miej­sce, gdzie czas za­trzy­mał się na IIWŚ. Wy­bra­łem ją jako przy­kład me­cha­ni­zmu, gdzie wojna za­bie­ra­jąc lu­dziom do­bro­byt, bli­skich, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, a przede wszyst­kim na­dzie­ję na lep­sze życie, spra­wia, że na­stę­pu­je spo­łecz­ny re­gres, a do głów za­kra­da się za­bo­bon. A w do­dat­ku ze wzglę­du na ma­low­ni­czość i taki jed­nak bar­dzo ar­cha­icz­ny urok tam­tej­szych Kar­pat, nie po­tra­fi­łem sobie tego od­mó­wić.

 

Po­zdra­wiam

Saj­mo­nie

 

Krót­ko po­wiem, żeby za bar­dzo nie po­wta­rzać po po­przed­ni­kach – pięk­ny wstęp i urze­ka­ją­ce za­bie­gi opi­so­wo-nar­ra­cyj­ne. Zręcz­ne za­ry­so­wa­nie po­sta­ci, in­te­re­su­ją­cy kon­trast mię­dzy tym czego się czy­ta­ją­cy spo­dzie­wa a tym co na­stę­pu­je. Zro­zu­mia­łem też, że mo­ty­wa­cją do ta­kie­go aku­rat prze­bie­gu wy­da­rzeń było ra­czej roz­wa­ża­nie o na­tu­rze czło­wie­ka niż szo­wi­ni­stycz­ne opi­nie, wy­ni­ka to z tonu ca­ło­ści.

Jeśli cze­goś nie prze­oczy­łem to chyba nie po­wie­dzia­łeś jasno o którą wojnę czy okres hi­sto­rycz­ny cho­dzi, co mo­gło­by su­ge­ro­wać nawet świat al­ter­na­tyw­ny – ale do tego bra­ku­je tu wspo­mnia­nych już wy­raź­nych ele­men­tów fan­ta­stycz­nych. Mo­gły­by dla przy­kła­du na­ro­dzo­ne już w epi­lo­gu dzie­ci mieć jakąś nie­spo­ty­ka­ną, nie­wy­tłu­ma­czal­ną cechę…

Poza tym nie­zły kli­mat.

Do mnie, moja pu­en­to..!

Na­pi­sa­ne bar­dzo ład­nie, z cie­ka­wej per­spek­ty­wy. Hi­sto­ria wcią­ga i za­cie­ka­wia, czyta się z za­in­te­re­so­wa­niem do końca. Mimo wszyst­ko we­dług mnie do piór­ka tro­chę bra­ku­je. Z jed­nej stro­ny do­ce­niam za­sko­cze­nie, że szar­la­tan rze­czy­wi­ście od­mie­nił życie bo­ha­ter­ki, z dru­giej stro­ny takie roz­wią­za­nie tro­chę mi zgrzy­ta, bo opo­wia­da­nie przez cały czas krzy­cza­ło do czy­tel­ni­ka, że bo­ha­ter­ki cięż­ko grze­szą na­iw­no­ścią.

Po­do­ba­ło mi się, wcią­gnę­ło, za­in­te­re­so­wa­ło i tylko gdzieś tam pi­snę­ło ci­chut­ko po­mie­sza­nie cza­sów. Jak­byś za­czął opko sto lat temu a skoń­czył nie­daw­no. 

Cześć!

 

Na­praw­dę barw­nie i spraw­nie na­pi­sa­ny tekst. Czuć kli­mat za­po­mnia­nej przez ludzi miej­sco­wo­ści na końcu świa­ta, w któ­rej ludzi żyją na spo­sób tak różny od pol­skiej współ­cze­sno­ści. Łem­kowsz­czy­zna? Ukra­ina? Miej­sce gdzieś da­le­ko na wscho­dzie. Kli­ma­tem opo­wieść stoi i jest to – imho – jej naj­moc­niej­szy punkt.

Hi­sto­ria, choć pięk­nie opo­wie­dzia­na, ba­zu­je na dosyć ogra­nym już mo­ty­wie i jest przez to dosyć prze­wi­dy­wal­na, jak świat świa­tem tak świę­ci mę­żo­wie wę­dro­wa­li, że­ru­jąc na tych nieco mniej ogar­nię­tych przed­sta­wi­ciel­kach płci prze­ciw­nej. Do sa­me­go końca mia­łem na­dzie­ję, że może jed­nak zła­miesz sche­mat, albo po­ka­żesz tę sy­tu­ację z innej stro­ny (wszak na bez­ry­biu i rak ryba, a czasy świet­no­ści bo­ha­ter­ki już mi­nę­ły), lub też wresz­cie sta­nie się coś “fan­ta­stycz­ne­go”, hi­sto­ria za­koń­czył się jed­nak tak, jak się od po­cząt­ku za­po­wia­da­ła.

Za­sta­na­wiam się też, gdzie szu­kać tu fan­ta­sty­ki, bo poza kli­ma­tem pach­ną­cym re­ali­zmem ma­gicz­nym nic wię­cej (z za­kre­su fan­ta­sty­ki) tu nie widzę, a sam set­ting jest je­dy­nie tłem dla hi­sto­rii (i jego zmia­na nie­wie­le by w wy­dźwię­ku ca­ło­ści zmie­ni­ła).

Dobre opo­wia­da­nie, bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, zmy­sło­wo, chcia­ło­by się po­wie­dzieć. Bez­sprzecz­nie przy­jem­na lek­tu­ra, jed­nak dla mnie to kli­ma­tycz­na opo­wiast­ka oby­cza­jo­wa w za­sa­dzie bez fan­ta­sty­ki, także piór­ko­wo będę na NIE.

 

Po­zdra­wiam i życzę ko­lej­nych, rów­nie uda­nych tek­stów!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Dziń dybry,

 

sły­sza­łam/czy­ta­łam, że była “afera” piór­ko­wa o ten tekst, więc za­glą­dam z cie­ka­wo­ścią.

 

O mój Ody­nie, ledwo za­czę­łam, już mi się kręci w gło­wie. Pra­wie nic nie ro­zu­miem.

 

drżą­cym eks­cy­ta­cji gło­sem

a nie po­win­no być z eks­cy­ta­cji?

 

Dziś córka moja była już do­ro­sła.

Gry­zie mi się to. Dziś była. Dziś prze­cież jest.

 

w oczach wy­ro­sły po­wi­do­ki

Chyba przed ocza­mi

 

Dzie­je się tak albo ze zbyt­niej wstrze­mięź­li­wo­ści, albo z roz­pu­sty.

Jakie to praw­dzi­we. I tak źle i tak nie­do­brze.

 

od­par­łam, czu­jąc jak moje łono, kur­czy się pod wpły­wem jego pło­mien­ne­go do­ty­ku

→ od­par­łam, czu­jąc, jak moje łono kur­czy się pod wpły­wem jego pło­mien­ne­go do­ty­ku

 

Tak nie­wia­sty,

→ Tak, nie­wia­sty,

 

Przy­po­mi­nał wy­bu­ja­ły okaz sro­mot­ni­ka bez­wstyd­ne­go.

ha­ha­ha­ha o niee ;p Świet­ny opis!

 

– Wiem co zro­bić

→ – Wiem, co zro­bić

 

Jak mo­głam choć na mo­ment prze­stać wie­rzyć w cud, któ­re­go do­świad­czy­ły­śmy.

Znak za­py­ta­nia na końcu.

 

od­par­łam ze świa­do­mo­ścią, że od tego czasu, zu­peł­nie stra­ci­łam ra­chu­bę.

→ od­par­łam ze świa­do­mo­ścią, że od tego czasu zu­peł­nie stra­ci­łam ra­chu­bę.

 

 

Na po­cząt­ku moim zda­niem nieco prze­kom­bi­no­wa­łeś z do­bo­rem słów, tekst był dla mnie ledwo zro­zu­mia­ły, a to znie­chę­ca. Potem już tro­chę upro­ści­łeś, i na szczę­ście, bo nie da­ła­bym rady do końca prze­czy­tać tego tek­stu tak na­ła­do­wa­ne­go pre­ten­sjo­nal­no­ścią.

Temat istot­ny, smut­ny i po­waż­ny, na­le­żą się po­chwa­ły za po­ru­sze­nie go. Ogól­nie warsz­ta­to­wo jest też pięk­nie, choć na po­cząt­ku, jak już wspo­mnia­łam, było tej po­etyc­ko­ści za dużo.

Z pew­no­ścią za­chę­ci­łeś mnie tym tek­stem do śle­dze­nia in­nych Two­ich dzieł. Życzę wszyst­kie­go do­bre­go!

 

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Dzię­ki Hol­ly­Hel­l91 za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Jaka tam "afera" ;) Cała sztu­ka po­le­ga zdaje się na zna­le­zie­niu ba­lan­su mię­dzy po­etyc­ko­ścią opisu, wcią­ga­ją­cą fa­bu­łą i ukry­tą tre­ścią. Może jak znaj­dę kie­dyś ten złoty śro­dek to piór­ko samo sfru­nie ;) Po­zdro­wie­nia.

Nowa Fantastyka