- Opowiadanie: ryszard_blak - Po drugiej stronie Tenczy(n)

Po drugiej stronie Tenczy(n)

„A może, może odkryje nowy świat swojej duszy, którego przeczucie zjawia mi się z nieodpartą siłą, ową metafizyczną stroną duszy, którą widzę we snach swoich a zapominam na jawie.
I tak może mi się uda zwiedzić drugą połowę księżyca, wiecznie zakrytą dla ziemskiej świadomości.„

 – Tadeusz Miciński

Oceny

Po drugiej stronie Tenczy(n)

[…] Adolf widział, przeszukiwał i palił dziesiątki podobnych, wynędzniałych chat. Wiedział już odruchowo, gdzie dokładnie szukać i czego mógł się spodziewać. Trochę czuł politowanie, kiedy pod siennikiem znajdował chłopskie kosztowności. Domownicy uważali je za sprytnie schowane, ale były pierwszym miejscem, gdzie zaglądał. Każdy tam zaglądał na początku.

Wiedział, że w piecach mogą być monety i ten pomysł akurat uważał za dobry, choć doświadczenie pokazywało, że zbyt często ludzie na niego wpadali. Kiedy zamiast klepiska w izbie były deski, jego oko wypatrywało na anomalię na ich powierzchni. Inny odcień, czy zbyt luźne, albo zbyt mocne przymocowanie sugerowało, że deska może być często zdejmowana. Tłuste ślady przy krawędziach, rysy na łbie gwoździa też były sygnałem, że musi być jakiś specjalny powód zdejmowania jej. Tak zazwyczaj skrywane były srebra, ważne dokumenta i broń.

W podobnych okolicznościach prawie zawsze znajdował butelkę z gorzałką. Takie skrytki lubił bardzo, choć najbardziej pełne jedzenia spiżarki, gdzie gorzałka była po prostu pod ręką, tuż przy wiszących pętach kiełbas, czy innej wędzonki. Takie miejsca już dawno się nie trafiały.

Kto nie miał oleju w głowie, chował wszystko do skrzyni. Skrzynie były często wyposażeniem chaty, ale przeważnie wypełnione były łachmanami tutejszej mody. Zamknięte kluczem mogły przysporzyć tyle problemów przy otwarciu, że niesatysfakcjonująca zawartość była przyczyną pożaru równie szybkiego, co doszczętnego.

Teraz patrzył na taką właśnie skrzynie. Kątem oka obserwował, co i jak może zająć się ogniem w razie potrzeby. Szybko przekalkulował, że wyciągnięcie jej może kosztować niebezpiecznie dużo wysiłku, ale nie widział nic innego, co pod zawalonym i częściowo spalonym dachem mógłby z równym wysiłkiem zrewidować.

Wyświechtanym przedłużeniem rękawicy oczyścił skrzynię ze słomy, pyłu i kurzu. Pierwsza próba szarpania się z zamkiem bez użycia narzędzi nie powiodła się. Adolf wydobył z cholewy buta nieproporcjonalny do wielkości zamku sztylet, który w pojedynku mógłby z powodzeniem zastąpić rapier. Niejedna przerdzewiała kłódka pękła pod naporem tego niezmordowanego ostrza z damasceńskiej stali.

Żołnierz zmagał się dzielnie, ale na nic był cały zapał ślusarski. Szybkiego efektu nie było, a przedłużać zmagań nie mógł. I nie chciał. Gniew narastał. Adolf odstąpił od skrzyni, wsunął zręcznie sztylet do cholewy, wyprostował się i wydobył zza pasa pistolet. Cyngiel kliknął z wysiłkiem pod naporem obu kciuków. Zdecydowanym ruchem bezbłędnie wymierzył – jak już setki razy na tej wojnie. Tym razem jednak – jak nigdy jeszcze na tej wojnie – w serce bezbronnej skrzyni małopolskiego chłopa, w której kryć się mogły wielkie skarby – choć z bardzo małym prawdopodobieństwem. Dokładnie to sobie uświadomił i w ostatniej chwili podniósł lufę ku niebu i zwolnił cyngiel. Zmarszczył groźnie brew, kiedy przez myśl przeszło mu jeszcze, jak rozrzuca nic niewarte łachmany, które zapewne gniły w tej skrzyni, a potem mozolnie nabija pistolet po zmarnowanym wystrzale. Nie lubił nabijać broni. Strzelał też bardzo niechętnie. Wolał zgrzyt napierającej na siebie stali, syk zadawania ran i bliskość bryzgającej od miecza krwi.

Chciał schować broń z powrotem za pas, ale wstrzymał się. Kucnął, by przyjrzeć się rozlanej na podłodze cieczy. Zdjął z wysiłkiem rękawicę i zanurzył palec w kałuży. Badawczo roztarł ją w palcach, sprawdzając konsystencję. Podniósł na wysokość nosa, ale kiedy ten test nie przyniósł wyniku, wziął na język.

Adolf splunął. Jego oczy, jak u wilka, drapieżnie zmarszczyły się i zaczęły przeszywać każdy kąt zawalonej chałupy. Żołnierz podniósł się ostrożnie i ruszył szlakiem nakreślonym przez krople w kierunku zawalonego wyjścia. Raz jeszcze naciągnął cyngiel. Końcem lufy szturchnął wystający spod zawaliska but. But wyraźnie nie był pusty.

Pewnie trup – pomyślał i wydobył z cholewy sztylet.

Rozejrzał się dyskretnie wokół i dźgnął, łatwo przebijając cholewę.

Teraz miał pewność. Trup. Świeży, bo ani zwierząt ani smrodu. Szybko pojawił mu się w głowie scenariusz zdarzenia: „Chałupa nie spaliła się na popiół, więc chłop wrócił szukać jedzenia. Wtedy zawalił się nadpalony dach. Oczywiste”.

Żołnierz rozejrzał się i burknął pod nosem.

Wrócił, bo był głodny. Więc musi tu być jedzenie. Po co ryzykować z innego powodu? – pomyślał – Ale dlaczego cała chata nie spłonęła? – tę myśl porzucił tak szybko jak się pojawiła, bo właśnie dostrzegł wciśniętą pod zgliszcza beczkę, leżącą na boku.

W takich beczkach znajdował świńskie mięso ukryte w kwaśnej kapuście, co już dawno go przestało dziwić i brzydzić. Postanowił odpuścić tropienie mokrych śladów, bo ktokolwiek tu był, trzęsie się pewnie ukryty gdzieś na łące w wysokiej trawie, jak zając czujący obecność jastrzębia.

 

Chłopiec trząsł się w beczce. Przez szparę między wyszczerbionymi deskami widział niewiele, ale słuch dopowiadał resztę. Złowieszczy szmer kroków nasilał się. Chciał zerwać się i uciec, kiedy sztylet żołnierza przebijał nogę jego ojca, ale jak zając w obliczu drapieżnika wyczekuje w bezruchu do ostatniej chwili, tak on sparaliżowany instynktem pozostał w ukryciu.

Adolf już sięgał do beczki, kiedy dostrzegł prowadzące do niej krople. Szybko wycofał się i wymierzył z pistoletu w sam środek, pomiędzy żelazne okucia.

Wiem, że tam jesteś, w beczce! Wychodź z podniesionymi rekami, bo wypalę! Tu jest cała kompania! Nigdzie nie uciekniesz! – ryknął Adolf.

Tym razem chłopca sparaliżował strach. Nie rozumiał ani słowa, ale wiedział, że ta bluźniercza mowa każe mu wyjść. Bał się. Ale poza strachem było coś jeszcze. Gdzieś w głębi czuł gniew, taki sam jak ten, który uchodził z niego przy konfrontacji z szyderczymi rówieśnikami. Na policzkach pojawiły się świeże, pionowe linie kreślone łzami na brudnej, zakurzonej skórze. Kolejne rysowały się pod nosem w kierunku ust. Kłykcie strzeliły w zaciśniętych piąstkach. Zęby zgrzytnęły nieprzyjemnie.

Wyjdź bo strzelę w beczkę, a kula cię tam odnajdzie – Adolf gestykulował bronią nonszalancko, wyraźnie czując swoją przewagę. – Nie chcesz przecież zdechnąć w smrodzie świńskiego mięsa i kwaśnej kapusty?

Chłopiec nie słyszał tych słów, bo pulsująca w głowie krew zagłuszyła je. Adolf sprężył się w podręcznikowej pozycji do wzorowego wykonania strzału. Z lewego nozdrza chłopca pociekła delikatnie krew. Nie zauważył tego. Wrzasnął tylko i zerwał się rozwścieczony.

 

Huk o sile grzmotu pioruna zatrząsł ruiną. Przed oczami chłopca zrobiło się ciemno. W absolutnej ciszy pojawił się nieznośny pisk. Poczuł ból głowy, który na ułamek sekundy przypomniał mu o skoku z drzewa zeszłego lata. Wówczas siedział na gałęzi jabłoni i wpatrywał się w dół godzinami. Ukrywał się. Ojciec go szukał, bo sąsiad się poskarżył, że pobił kolejne dziecko. Chciał odwlec karę na sam wieczór, kiedy ojciec i matka będą na tyle zmęczeni robotą, że pozostanie im już tylko położyć się spać. Kiedy postanowił zejść, tak się przyzwyczaił do tej wysokości, że uznał to za bezpieczny dystans do skoku. Spadł na nogi, ale kolana uderzyły mu w szczękę tak boleśnie, że do końca kolejnego dnia odczuwał wredny ból głowy.

Ból głowy minął wreszcie. Nieprzyjemny pisk zamienił się w kojący szum drzew. Teraz wędrował po lesie. Było miło i przyjemnie. W ustach czuł słodki smak jagód. Ptaki ćwierkały oszalałe wczesną wiosną. Pajęczyny zbierane na twarzy po raz pierwszy nie przeszkadzały mu. Zrobił głęboki wdech. Powietrze w płucach było świeże i rześkie, chłodem i wilgocią. Nie było pyłu i swądu spalenizny. Palce nie lepiły się do siebie, ale smyrały listki młodych leszczynek i paproci pokrytych kroplami rosy.

Gdzieś w oddali zaryczały nisko trąby. Chłopiec podniósł wzrok. Nad koronami drzew wyłonił się zamek Tenczyńskich. Widywał go codziennie podczas zabaw w ogrodzie, czy pracy w polu. Ale teraz wyglądał inaczej. Teraz wyglądał jakby był żywą istotą. Nad zamkiem złowieszczo zawisły ciemne, zaczerwienione jak od ognia chmury. Niski tembr zastępu myśliwskich rogów, albo trąb wibrował złowrogo powietrzem. W wieży Dorotce, o której słyszał tyle historii, tliło się światło. Bał się tego widoku. Czuł bliskość ognia, ale przez ciało przeszedł mu dreszcz mrożącego zimna. Obudził się. […]

Koniec

Komentarze

Do zapoznania się z Twoim tekstem ryszardzie_blak zachęciły mnie dwie rzeczy:

Miciński i fascynująca legenda zamku w Tenczynie.

Z chęcią przeczytam całość fabularnej formy tej legendy.

Rzuciły mi się gdzieś w oczy literówki, ale na naszym portalu są w tym lepsi ode mnie.

Pozdr

Zacznę od tego, że publikowanie fragmentów jest dość ryzykowne, bo mało kogo zachęca.

Jednak dużo bardziej ryzykowne jest publikowanie fragmentu horroru, bo albo czytelnik się oczyta, ale nie przestraszy, albo nie będzie czuł, czemu ma się bać;)

 

Wiedział już odruchowo, gdzie dokładnie szukać i czego mógł się spodziewać. Trochę czuł politowanie, kiedy pod siennikiem znajdował chłopskie kosztowności. Domownicy uważali je za sprytnie schowane, ale były pierwszym miejscem, gdzie zaglądał. Każdy tam zaglądał na początku.

Raczej wiedza nie jest odruchem. Mógł się spodziewać wprowadza nagłe pomieszanie czasów. Po co trochę, skoro coś czuł? Kosztowności były pierwszym miejscem?

A powtórzenia są złe. Zwłaszcza, że kolejny akapit zaczynasz ponownie od wiedział.

 

że zbyt często ludzie na niego wpadali

Dla konwencji zdania może lepiej: zbyt często stosowany?

 

Kiedy zamiast klepiska w izbie były deski, jego oko wypatrywało na anomalię na ich powierzchni. Inny odcień, czy zbyt luźne, albo zbyt mocne przymocowanie sugerowało, że deska może być często zdejmowana.

Wypatruje się czegoś, a nie na coś. Rzadko patrzymy cudzymi oczami.

Jak można dostrzec zbyt mocne przymocowanie.

Warto czytać na głos, wtedy samemu można wyłapać krzywe zdania.

 

ważne dokumenta

Niespodziewana stylizacja wybija z rytmu.

 

Czy spiżarnie również były chowane pod deskami? Tak wynika z zapisu.

 

do skrzyni. Skrzynie były często wyposażeniem chaty, ale przeważnie wypełnione były łachmanami tutejszej mody.

Jeśli łachany i moda miały być zabawne, to jak dla mnie, nie wyszło.

 

taką właśnie skrzynię.

 

Szybko przekalkulował, że wyciągnięcie jej może kosztować niebezpiecznie dużo wysiłku, ale nie widział nic innego, co pod zawalonym i częściowo spalonym dachem mógłby z równym wysiłkiem zrewidować.

Nie zrozumiałam sensu zdania.

 

Wyświechtanym przedłużeniem rękawicy

Czyli czym?

 

Zdecydowanym ruchem bezbłędnie wymierzył – jak już setki razy na tej wojnie. Tym razem jednak – jak nigdy jeszcze na tej wojnie

 

Po co te powtórzenia?

 

i bliskość bryzgającej od miecza krwi.

 

Nie wiem czemu od miecza. Poza tym to juz trzeci rodzaj broni, który wplatasz, moim zdaniem nieco zbyt swobodnie.

 

Wilkowi marszczą się oczy? Oczy w ogóle się marszczą?;)

 

Żołnierz rozejrzał się i burknął pod nosem.

Wrócił, bo był głodny. Więc musi tu być jedzenie. Po co ryzykować z innego powodu? – pomyślał – Ale dlaczego cała chata nie spłonęła? – tę myśl porzucił tak szybko jak się pojawiła, bo właśnie dostrzegł wciśniętą pod zgliszcza beczkę, leżącą na boku.

No to burknął, czy pomyślał?

 

O zapisie dialogów poczytasz tu:

https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

W takich beczkach znajdował świńskie mięso ukryte w kwaśnej kapuście, co już dawno go przestało dziwić i brzydzić.

Chyba lepiej przestało go dziwić…

 

 

Za dużo razy nawiązujesz do zająca.

 

Zapis dialogów wszędzie do poprawy.

 

Na policzkach pojawiły się świeże, pionowe linie kreślone łzami na brudnej, zakurzonej skórze.

 

Bez sensu dwa razy opisywać to samo, że na policzkach i na skórze.

 

Przed oczami chłopca zrobiło się ciemno.

Taki zapis daje informację, że zgasło światło. Chyba, że chłopcu pociemniało przed oczami?

 

Zgodnie z założeniami nie wiem czemu ma to być horror i o co w nim chodzi.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wiedział już odruchowo

https://wsjp.pl/haslo/podglad/19096/odruchowo ?

Trochę czuł politowanie, kiedy pod siennikiem znajdował chłopskie kosztowności.

Mało zgrabne zdanie, niestylistyczne.

Domownicy uważali je za sprytnie schowane, ale były pierwszym miejscem, gdzie zaglądał.

Kosztowności były miejscem, w które zaglądał?

Wiedział, że w piecach mogą być monety i ten pomysł akurat uważał za dobry, choć doświadczenie pokazywało, że zbyt często ludzie na niego wpadali.

Zdanie mętne i mało zgrabne. Może tak: Wiedział, że w piecach mogą być monety i ten pomysł akurat uważał za dobry, choć trochę zgrany. A swoją drogą, dobry pomysł na ukrycie czegoś to taki, który trudno odgadnąć. Nie?

jego oko wypatrywało na anomalię na ich powierzchni

Wypatrywało anomalii (tak samo z siebie wypatrywało?) ale to słowo nie bardzo pasuje do fantasy.

zbyt mocne przymocowanie

Powtórzenie. I co to znaczy?

deska może być często zdejmowana

A po co otwierać skrytkę?

Tłuste ślady przy krawędziach, rysy na łbie gwoździa też były sygnałem, że musi być jakiś specjalny powód zdejmowania jej

Nie, były tylko sygnałem, że jest często podnoszona. Ale może po to, żeby wyłożyć trutkę na szczury.

Tak zazwyczaj skrywane były srebra, ważne dokumenta i broń.

Ukrywane. Czy chłopi mają takie rzeczy?

W podobnych okolicznościach prawie zawsze znajdował butelkę z gorzałką.

? https://wsjp.pl/haslo/podglad/41944/okolicznosc ?

Takie skrytki lubił bardzo, choć najbardziej pełne jedzenia spiżarki, gdzie gorzałka była po prostu pod ręką, tuż przy wiszących pętach kiełbas, czy innej wędzonki.

Takie skrytki bardzo mu odpowiadały, choć najbardziej lubił pełne jedzenia spiżarki, gdzie gorzałka była po prostu pod ręką, tuż przy wiszących pętach kiełbas czy innej wędzonki.

Skrzynie były często wyposażeniem chaty, ale przeważnie wypełnione były łachmanami tutejszej mody.

Nie do końca wiem, co próbujesz powiedzieć. "Łachmany" to szmaty. Jeśli archaizujesz (tj. jeśli "tutejsza moda" oznacza to, co miejscowi noszą) to dalej jest bardzo mętne.

Zamknięte kluczem mogły przysporzyć tyle problemów przy otwarciu, że niesatysfakcjonująca zawartość była przyczyną pożaru równie szybkiego, co doszczętnego.

Doszczętnie można coś spalić, ale pożar nie może być doszczętny. Zdanie dziwnie wydumane.

taką właśnie skrzynie

Zgubiony ogonek.

Kątem oka obserwował, co i jak może zająć się ogniem w razie potrzeby

Obserwuje się proces, a on wypatrywał podpałki.

Szybko przekalkulował, że wyciągnięcie jej może kosztować niebezpiecznie dużo wysiłku, ale nie widział nic innego, co pod zawalonym i częściowo spalonym dachem mógłby z równym wysiłkiem zrewidować.

Wyrzuć tezaurus. Używasz wymyślnych słów, ale zupełnie bez wyczucia – nie znasz ich sensu. Uciąć, skrócić i wyrzucić.

Wyświechtanym przedłużeniem rękawicy

… czym?

Pierwsza próba szarpania się z zamkiem bez użycia narzędzi nie powiodła się.

A dlaczego miałaby?

Adolf wydobył z cholewy buta nieproporcjonalny do wielkości zamku sztylet, który w pojedynku mógłby z powodzeniem zastąpić rapier.

… zamku, w którym mieszkała królewna. Zamka, do którego klucz zgubił się dawno temu. A porównanie sztyletu z rapierem spokojnie wystarczy, żeby dać pojęcie o jego rozmiarze.

Niejedna przerdzewiała kłódka pękła pod naporem tego niezmordowanego ostrza z damasceńskiej stali.

Bardzo patetyczne.

Żołnierz zmagał się dzielnie

"Zmagać się" wymaga dopełnienia – zmagamy się z czymś.

Szybkiego efektu nie było, a przedłużać zmagań nie mógł. I nie chciał. Gniew narastał.

Jaki gniew znowu? To wszystko można zastąpić jednym, krótkim zdaniem: Nie było czasu.

Cyngiel kliknął z wysiłkiem pod naporem obu kciuków.

Dlaczego cyngiel się wysila?

Zdecydowanym ruchem bezbłędnie wymierzył

Facet zamierza rozbić kufer, a Ty to opisujesz tak, jakby miał co najmniej zastrzelić arcyksięcia Ferdynanda.

Dokładnie to sobie uświadomił i w ostatniej chwili podniósł lufę ku niebu i zwolnił cyngiel

Dokładnie raczej przemyślał.

po zmarnowanym wystrzale

Zmarnowanym strzale.

Wolał zgrzyt napierającej na siebie stali, syk zadawania ran i bliskość bryzgającej od miecza krwi.

Stal nie napiera na siebie samą, tylko na inny kawałek stali. O syk nawet nie pytam. A z tą krwią – ?

wstrzymał się. Kucnął, by przyjrzeć się

Dwa "się" tuż obok siebie.

rozlanej na podłodze cieczy

Której dotąd nie zauważył, bo?

zanurzył palec w kałuży. Badawczo roztarł ją w palcach, sprawdzając konsystencję. Podniósł na wysokość nosa, ale kiedy ten test nie przyniósł wyniku, wziął na język.

Roztarł kałużę? Za dużo określników, tekst jest przeładowany i chwieje mu się stylizacja: zanurzył palec w kałuży, roztarł płyn na opuszkach, podniósł do nosa, ale skoro niczego nie wyczuł, wziął na język.

Jego oczy, jak u wilka, drapieżnie zmarszczyły się i zaczęły przeszywać

… oczy się zmarszczyły? O przeszywaniu nie wspominając (a tym bardziej o manierze nadawania oczom autonomii).

ruszył szlakiem nakreślonym przez krople w kierunku zawalonego wyjścia

Patos.

dźgnął, łatwo przebijając cholewę

Angielskawe: jednym dźgnięciem przebił cholewę.

Szybko pojawił mu się w głowie scenariusz zdarzenia

Współczesne. Kiedy to się rozgrywa?

burknął pod nosem.

Co burknął?

Wrócił, bo był głodny. Więc musi tu być jedzenie. Po co ryzykować z innego powodu? – pomyślał – Ale dlaczego cała chata nie spłonęła? – tę myśl porzucił tak szybko jak się pojawiła

Tak szybko, jak się pojawiła, ale dziwnie formatujesz myśli. Zob. tutaj: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/#zapis_mysli

W takich beczkach znajdował świńskie mięso ukryte w kwaśnej kapuście, co już dawno go przestało dziwić i brzydzić.

A dlaczego miałoby go dziwić? Szyk: już dawno przestało go dziwić.

Postanowił odpuścić tropienie mokrych śladów

Bardzo nowoczesne "odpuścić".

Złowieszczy szmer kroków nasilał się.

?

Chciał zerwać się i uciec,

Szmer? Ogranicz "się".

ale jak zając w obliczu drapieżnika wyczekuje w bezruchu do ostatniej chwili, tak on sparaliżowany instynktem pozostał w ukryciu.

Podoba mi się obraz zająca, ale "sparaliżowany instynktem" jest zapewniające i mało sensowne i skasowałabym je.

Adolf już sięgał do beczki

Jeżeli teraz piszesz z punktu widzenia chłopca, a narracja jest trzecioosobowa ograniczona, to nie możesz pisać "Adolf" ponieważ chłopiec ani nie wie, jak ten żołnierz ma na imię, ani nie myśli o nim jako o człowieku.

kiedy dostrzegł prowadzące do niej krople

?

pomiędzy żelazne okucia

Stalowe, a beczka ma obręcz, ale okucia nie bardzo. https://wsjp.pl/haslo/podglad/49821/okucie

Wiem, że tam jesteś, w beczce!

Kwestię dialogową zaczynamy półpauzą, p. poradnik.

Tym razem chłopca sparaliżował strach.

Bo wcześniej paraliżował go "instynkt" – czyli co właściwie?

Nie rozumiał ani słowa, ale wiedział, że ta bluźniercza mowa każe mu wyjść.

Nie mowa, tylko człowiek nią się posługujący. I dlaczego "bluźniercza"?

Bał się. Ale poza strachem było coś jeszcze.

Tłumaczysz to łopatą.

Gdzieś w głębi czuł gniew, taki sam jak ten, który uchodził z niego przy konfrontacji z szyderczymi rówieśnikami.

Co próbujesz powiedzieć?

Na policzkach pojawiły się świeże, pionowe linie kreślone łzami na brudnej, zakurzonej skórze.

Chaotyczne. Zrób z tego jeden obraz.

Kolejne rysowały się pod nosem w kierunku ust.

…?

Wyjdź bo strzelę w beczkę, a kula cię tam odnajdzie

– Wyjdź, bo strzelę w beczkę, a kula cię tam odnajdzie.

Adolf gestykulował bronią nonszalancko, wyraźnie czując swoją przewagę.

Czyli?

Adolf sprężył się w podręcznikowej pozycji do wzorowego wykonania strzału.

Co to znaczy "sprężył się"? Bardzo źle brzmi taka aliteracja ("podręcznikowej pozycji"), a strzał się oddaje, nie wykonuje. Zresztą – to jest grasant. On nie staje do pojedynku, tylko straszy dziecko przy okazji szabru. I przestrzega zasad "podręcznika"?

Z lewego nozdrza chłopca pociekła delikatnie krew.

Ani to po polsku ("delikatnie" NIE znaczy "troszeczkę", nieznacznie" ani niczego podobnego) ani nie wnosi niczego istotnego.

Huk o sile grzmotu pioruna zatrząsł ruiną.

?

Przed oczami chłopca zrobiło się ciemno.

Anglicyzm: Chłopcu zrobiło się ciemno przed oczami.

Poczuł ból głowy, który na ułamek sekundy przypomniał mu o skoku z drzewa zeszłego lata.

?

Chciał odwlec karę na sam wieczór

Chciał odwlec karę do wieczora.

Kiedy postanowił zejść, tak się przyzwyczaił do tej wysokości, że uznał to za bezpieczny dystans do skoku.

Nie po polsku. Co uznał?

Spadł na nogi, ale kolana uderzyły mu w szczękę tak boleśnie, że do końca kolejnego dnia odczuwał wredny ból głowy.

Nie wiem, czy na bólu głowy by się skończyło… "Wredny" niby jest tu dopuszczalne, ale mocno mi zgrzyta.

Ptaki ćwierkały oszalałe wczesną wiosną.

?

Pajęczyny zbierane na twarzy

…? zbierające się, chyba? Oblepiające twarz?

Powietrze w płucach było świeże i rześkie, chłodem i wilgocią

Powietrze nie jest wilgocią. A "rześkie" nie bierze sobie żony.

Palce nie lepiły się do siebie, ale smyrały listki

…?

Teraz wyglądał jakby był żywą istotą.

Teraz wyglądał, jakby był żywą istotą.

Niski tembr zastępu myśliwskich rogów, albo trąb wibrował złowrogo powietrzem

Niegramatycznie. Niski ton myśliwskich rogów albo trąb wibrował złowrogo w powietrzu.

Czuł bliskość ognia, ale przez ciało przeszedł mu dreszcz mrożącego zimna.

?

 

Fragment wyrwany z korzeniami i sam w sobie niespójny (troszkę sugerujesz jakieś podobieństwo między grasantem i chłopcem, ale może je sobie zmyśliłam). Trudno powiedzieć, o co tu chodzi. Używasz słów raczej nieporadnie, bez wyczucia, są błędy gramatyczne – na razie nie sil się na stylizację i powieść historyczną. Pozostań przy ciotkach siedzących za stołem. Poza tym niewiele można doradzić, bo to jest fragment wyrwany ze środka większej całości, której nie podejmuję się oceniać, skoro jej nie widziałam.

Raczej wiedza nie jest odruchem.

Na pewno nie jest.

Mógł się spodziewać wprowadza nagłe pomieszanie czasów.

Racja, tutaj powinno być: czego może się spodziewać.

Rzadko patrzymy cudzymi oczami.

A oczy też nie powinny same decydować, co oglądają…

Warto czytać na głos, wtedy samemu można wyłapać krzywe zdania.

Tak.

Po co te powtórzenia?

Tu, jak raz, wprowadzają rytm i strukturę.

Za dużo razy nawiązujesz do zająca.

Nie tyle za dużo razy, ile zbyt homerycko. Do zająca porównujesz wystraszone dziecko, nie Odyseusza. Inna rzecz, że to dziecko najwyraźniej zamierza się samo rzucić na grasanta…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka