
Pojedynkują się: Golodh i Żongler
Limit: 30k zzs
Temat: Climate fiction
Hasło: Kopanie dołów
Termin głosowania: 14 listopada
***
Inspiracje:
I objaśnienie:
– Europa – księżyc Jowisza
– Wódka – polski bimber
Pojedynkują się: Golodh i Żongler
Limit: 30k zzs
Temat: Climate fiction
Hasło: Kopanie dołów
Termin głosowania: 14 listopada
***
Inspiracje:
I objaśnienie:
– Europa – księżyc Jowisza
– Wódka – polski bimber
Stolik pełen był pustych butelek. Nalewka lokalna, nie żadna sprowadzana, tylko z domu Ernesta. Taka smakowała najlepiej.
– To nie jest nieodpowiedzialne? – spytał Alex. Trochę pierdolił, ale nic dziwnego, skoro wypił najmniej z naszej trójki. My już przysypialiśmy. – A jak coś się zepsuje i was wezwą?
– Byłeś ty kiedyś na spacerze? – wymamrotałem. I tak nie było ze mną najgorzej. Ernest leżał nieprzytomny z twarzą w talerzu syntetycznych kurczaków.
– Wiesz, że jeszcze jestem rekrutem.
Wiedziałem. Nawet jeśli cholernie utalentowanym, to wciąż rekrutem. Miało minąć jeszcze pół roku, nim przejdzie wszystkie konieczne egzaminy, sprawdziany i dołączy do naszej drużyny. Dzielnych pionierów cywilizacji!
Ha, cóż za ironia losu! Oto my, mieszkańcy Europy, musieliśmy dbać o projekt po drugiej stronie Układu Słonecznego. Bo oto szlachetni Ziemianie postanowili, że będą strzelać naszym lodem, żeby nawodnić jakąś niegościnną planetę.
Za każdym razem, gdy patrzyłem w niebo – nawet w tamtym momencie, z baru – widziałem tę cholerną huśtawkę. Windę kosmiczną, jak nazywają ją jajogłowi. Wisiała nad naszymi głowami, obracając się powoli na tle Jowisza.
– A wiedziałeś, że terraformację Wenus zaczęto aż trzysta lat temu? – rozgadał się, nawet nie zauważyłem, kiedy. – Najpierw ją drastycznie schłodzili…
Alkohol tak działał na młodego. Zaczął opowiadać, znowu, o naszej stacji, o terraformacji i Wenus. Bla bla bla. Kosmiczne lustra, bla bla bla, płynny dwutlenek węgla bla bla bla wysiłek dziesięciu pokoleń.
Wszystko to jako tako kojarzyłem. Mniej więcej. Najpierw schłodzili Wenus, a teraz wymieniali się z Europą – my im wysyłaliśmy lód, oni nam zamrożony dwutlenek węgla. W szczegółach gówno mnie to obchodziło. Ale udawałem, że słucham, kiwałem głową i mamrotałem pod nosem, byle był zadowolony.
Nawet mi to pasowało. Ba – myślę, że właśnie dlatego lubiłem chłopaka. Był pełen pasji, której nam, starym wygom, już brakowało. Jak się stuknęło kilkadziesiąt lotów na huśtawkę i z powrotem, pozachwycało widokiem Jowisza i Europy, jak się przeżyło kilka wypadków i śmierć paru towarzyszy… Jakoś tak wszystko obojętniało. Blakło. Choć myślę, że to naturalna reakcja organizmu i ludzkiej psychiki – inaczej można by tylko zwariować na tej krawędzi cywilizacji.
Jednego jednak nie lubiłem w Alexie. Tego, że zazwyczaj miał rację. We wszystkim.
Dopiero co niepokoił się o nasz stan, choć żadnego zlecenia na następny dzień nie mieliśmy. A tu nagle dostajemy alarm na nasze zegarki – ja i Ernest. Awaria. Awaria. A-wa-ria. Tryb pilny, mamy się natychmiast stawić w dokach. Cholera jasna.
– O, wzywają mnie – zauważył Alex, spoglądając na zegarek. – Was też, chłopaki?
Zgramoliłem się z tego mojego krzesła i potrząsnąłem Ernestem, aż i on się jako tako wybudził. I poszliśmy półżywi do doków, prowadzeni przez młodego. Może jeszcze niezbyt gotowi do wylotu, ale tym już mieli zająć się jajogłowi. Jeden zastrzyk, drugi zastrzyk, i jakoś to będzie. Jak zwykle zresztą.
Alex odstawił nas w centrum wylotowym i poszedł do komunikacji. Miał nadzorować nasz lot – jak zwykle zresztą, jak to rekrut.
Nami z kolei zajęli się naukowi asystenci – przyszli profesorkowie wystrojeni albo w białe koszule, albo w kombinezony ochronne. Widzieli, że popiliśmy, więc dali jeszcze jakichś tabletek, chemii otrzeźwiającej. Nie zamierzali kablować. Znaliśmy się trochę i wiedziałem, że koniec końców były to dobre chłopaki.
Ha, jakby te pizdy z Ziemi się o tym dowiedziały, to dopiero byłby raban. Ale zazwyczaj nie interesowali się nami za bardzo, póki dostawali swój lód. Raz przylecieli, tylko raz. I wtedy oczywiście wielkie porządki, wszyscy na rozkaz, żadnego picia, byle się przed przełożonymi pokazać odpowiednio. A co jak co, ale jak było trzeba, to potrafili nas przypilnować.
Siedzieliśmy w przedstartowym. Ernest rzygał, ja leżałem na wznak. Dobrze było, dochodziliśmy do siebie – tak mi się przynajmniej wydawało do momentu, gdy do sali wszedł profesor Grosssteiner, najważniejszy na całej stacji. Usłyszałem tylko głośne prychnięcie.
– Nie polecicie w takim stanie – huknął. Zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem papieru; profesor ewidentnie przeglądał nasze raporty medyczne. – Ciebie może jeszcze jakoś doprowadzimy do używalności, ale Ernest? Bogowie! To cud, że on jeszcze żyje!
– Przecież… Przecież nie mogę iść sam – wybełkotałem.
Trafiłem w sedno. Oczami wyobraźni widziałem, jak Grosssteiner przygryza wargę – tak jak miał w zwyczaju, gdy intensywnie myślał.
– Nie możemy czekać. Awaryjne stabilizatory starczą na kilka godzin, a jak wstrzymamy transport, to ziemscy terraformerzy zaczną nas bombardować pytaniami. Przestój u nas to przestój na Wenus, a na to nie mogą sobie pozwolić. – Westchnął. – Nie ma wyjścia. Alex poleci.
– Młody?! – Usiadłem i od razu tego pożałowałem, bo zakręciło mi się w głowie.
– Nie ma wyjścia – powtórzył profesor. – Nie mamy nikogo więcej z certyfikatem. Wszystkich wysłaliśmy do katapulty.
– A inni rekruci? – wymamrotałem. – Przecież Alex nie jest jedyny!
– Ale jako jedyny ma przeszkolenie w symulatorze. Zresztą jest spośród nich najbardziej kompetentny. Jeśli któryś sobie poradzi, to on. Nie ma wyjścia – powtórzył trzeci raz profesor. – Pamiętasz, ile kosztowałby nas przestój windy? Trzydzieści miliardów dolarów za każdą godzinę. Zamieniamy chłopaków, nie ma wyjścia. Ernest bierze wolne, a Alex leci z tobą. Przyprowadź go i wyjaśnię, o co chodzi.
Słowa ugrzęzły mi w gardle, odetchnąłem kilka razy. Miałem złe przeczucia. Co za nieodpowiedzialność! Wysyłać młokosa na misję? Nie dość, że jego narażą na niebezpieczeństwo, to jeszcze ja będę musiał się nim opiekować, cholera jasna.
Z trudem wstałem i przeszedłem do komunikacji. Młody zdjął słuchawki i jak tylko usłyszał, co się święci, to podskoczył z tego swojego fotela i rzucił mi się na szyję.
– Polecę na windę! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – wyrzucił z siebie potok słów. – Dziękuję, Jasper. Polecę na wind…
– Morda w kubeł! – warknąłem. Bolała mnie głowa. – Nie ma się czym ekscytować. Idziemy do roboty, jasne?
– Jasne jak słońce – zaświergotał.
Wróciliśmy do głównej sali, skąd asystenci wyciągali już nieprzytomnego Ernesta. Usiedliśmy, a Grosssteiner zaczął tłumaczyć szczegóły misji. Z grubsza chodziło o zepsuty silnik stabilizujący, zamocowany na jednej z lin. Gdzieś między dolną i środkową stacją.
– Ten silnik jest cholernie ważny, bo nie tylko utrzymuje windę w stałym położeniu, ale i pozwala lepiej rozkładać przeciążenia. A liny i tak są naciągnięte do granic możliwości.
Ziewnąłem.
– Sprawa jest prosta. Transportujemy was do dolnej stacji, pięćdziesiąt kilometrów nad powierzchnią Europy – to ostatnie podkreślił specjalnie dla Alexa. – Wchodzicie po linie, docieracie do platformy numer sześć i układu hydraulicznego. Klapa z niebieskim obramowaniem to zepsuta chłodnica. Otwieracie i wymieniacie pompę.
– I potem wracamy? – dopytał Alex.
Profesor kiwnął głową.
– No, to jak wszystko jasne, to ruszajcie. Jasper, pomóż koledze się wystroić – rozkazał i wyszedł.
Wybrałem Alexowi skafander i narzędzia. Śrubokręty, klucze, multimetry, szczypce, przecinarkę do pomp – wszystko wylądowało albo w pasie narzędziowym, albo w przyczepionym do skafandra pojemniku. Do tego kilka systemów bezpieczeństwa jak zapięcia do lin i SAFER – plecak z silniczkami do lotów na małą odległość. Na wypadek utraty kontaktu z windą.
– Kombinezon osłoni nas przed promieniowaniem – mówię. – Ale jak trafi nas burza albo jakieś kosmiczne śmieci, to krzyżyk na drogę. Dlatego się mnie słuchasz, tak? Mówię “idź”, to idziesz. Mówię “stój”, to stoisz i się nie ruszasz. Zrozumiałeś?
Pokiwał głową. W tym momencie mógłby fruwać z tego szczęścia. Tylko tego by brakowało.
Wziąłem jeszcze pompę na wymianę i wsiedliśmy do kosmolotu. Przeciążenie koło jednego-dwóch gie. Nie za duże, ale wolałem siedzieć spokojnie, bo tylko zrobiłoby mi się niedobrze. Alex za to… Widać było po nim, że rzadko bywał w kosmosie. Z otwartą gębą gapił się za okno, w coraz mniejszą Europę pod nami i coraz większą huśtawkę.
Lot trwał z pół godziny – akurat tyle, żeby chemia zaczęła działać. Trochę rozwiała mi się mgła przed oczami, a w głowie rozwiązał jakiś supeł, bo myśli stały się klarowniejsze i płynniejsze.
Stacja dokująca złapała nas chwytakami magnetycznymi – tak jak zwykle łapie przesyłki z lodem. Dekompresja, kilkanaście minut i wchodzimy na pokład stacji. Przeszliśmy na samą górę, kolejna dekompresja, i stajemy na dolnym balkonie stacji.
Drabina składała się w rzeczywistości z serii ustawionych naprzemiennie chwytów i zawieszonej po boku cienkiej linii na przypięcie magnetyczne. Mieliśmy schodzić “w dół” – stacja niby nazywała się dolna, ale tak naprawdę huśtawka cały czas się obracała i tworzyła “ciążenie pozorne”, jak to mówią jajogłowi. To znaczy, że wydawało nam się, że środek huśtawki wszystko przyciąga.
Sprawa była trochę bardziej skomplikowana, bo do tego dochodziła grawitacja Europy i Jowisza, ale na razie ciągnęło nas po prostu w dół.
Przystanąłem. Nie lubiłem tego momentu. Gdy stoisz nad tym wszystkim i musisz ruszyć w drogę. Wygląda tak niepozornie, ale to cholerstwo – kosmos, znaczy się – to istna strefa śmierci. Wejdziesz raz, to może wyjdziesz, jak ci się poszczęści. Wrócisz drugi, trzeci raz, ale czwarty? Będziesz musiał mieć naprawdę dużo szczęścia i instynktu samozachowawczego. Przy dziesięciu będziesz prawdziwym weteranem, a do trzydziestu dojdą tylko prawdziwi eksperci. Nie znam nikogo poza sobą i Ernestem, kto wróciłby tyle razy.
– Teraz uważaj – powiedziałem do Alexa przez radio. – Widzisz pomarańczowy chwytak? No właśnie. Więc pewnie domyślasz się, że droga zajmie nam dłuższą chwilę.
– Do dwóch godzin dla sprawnego kosmonauty – wyrecytował, pieprzony kujon.
– No właśnie. A ty jesteś dupa, nie kosmonauta, więc zajmie to nam ze dwa razy dłużej. Dlatego nie możesz stracić koncentracji. Ani na moment, jasne? Krok za krokiem, spokojnie, tylko jedna ręka na raz.
– Albo noga.
– Albo noga. A jak dotrzesz do miejsca tranzytowego, to co robisz?
– Wpinam drugą uprząż w górne zabezpieczenie, a dopiero potem odpinam z dolnego.
– Doskonale. To idziemy.
I ruszyliśmy. Chłopak przodem, tak się wyrywał. Krok za krokiem. Wziął do serca moje słowa i pierwsze stawiał rzeczywiście ostrożnie. Lewa noga, lewa ręka. Prawa noga, prawa ręka. Metodycznie, krok po kroku.
Nawet nieźle mu szło, na całe nieszczęście. Szedł coraz pewniej. Lewa noga, ręka. Prawa noga, ręka. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. W końcu rozbrykał się na dobre i zaczął fikołki robić na tej drabinie. Zero pokory, smarkacz mi uciekał. Mi – najbardziej doświadczonemu technikowi na całej stacji!
– Czekaj tam! – warknąłem przez radio.
– Dlaczego? – spytał. – Ćwiczyliśmy to z milion razy w symulatorze.
Pędził dalej. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Lewa. Lewa. Prawa. Lewa. Lewa. Na jednej nodze, kurwa.
– Czekaj!
No i stało się. Może ręka mu się wyślizgnęła, a może po prostu minął uchwyt. Z impetem poleciał w dół, oddalając się od drabiny. Spadał, bardzo szybko. O, Boże, już miałem zasłonić oczy, kiedy szarpnęła linka i zatrzymał się, przyczepiony do stacji. Zaraz uruchomił się SAFER i Alex spokojnie przydryfował do drabiny.
– Wszystko w porządku – wymamrotał przez radio. Zaśmiał się dopiero po chwili, nerwowo. – Przepraszam, poniosło mnie. Czekam na ciebie.
Doczłapałem się do niego po paru dłuższych chwilach. Metodycznie, krok po kroku. Jakbym mógł, to trzepnąłbym go w ten durny łeb. Jak wrócimy, pomyślałem. Jak wrócimy.
Ruszyliśmy znowu. Teraz już spokojniej, pewniej. Niedługo doszliśmy do platformy i przepięliśmy uchwyty do następnej drabiny. Przy okazji zamieniliśmy się miejscami i kazałem młodemu iść za mną – żebym go już teraz dobrze widział. I żeby mi nie uciekł.
Sprawdziłem czas. Dziesięć minut, nieźle. Nawet bardzo.
Schodziliśmy dalej. Zwolniłem nieco, zatrzymując się co trzeci krok. Tak, żeby zahamować trochę młodego. Po drodze zaczęło nas pchać w lewo i zamiast iść normalnie, to trzeba było się lewą nogą trochę zapierać na uchwytach.
Tak to już bywało. Byliśmy trochę niżej, a stacja obróciła się w taki sposób, że Jowisz zaczął nas mocniej ciągnąć. Ale nie jakoś bardzo, dało się iść, a Alex już to trenował na symulatorze. Przystanęliśmy na drugiej platformie, żeby odetchnąć. Drugi z sześciu etapów zajął nam prawie pół godziny.
– Będzie tylko gorzej. Im dalej, tym słabiej ciągnie huśtawka – nadałem do Alexa. – Jak się czujesz?
– Nieźle – odparł. Próbował to maskować, ale słyszałem, że już lekko sapie.
Do trzeciej stacji doszedł już wyraźnie zmęczony. Zaczął zostawać w tyle, przystawał co parę minut, szedł trochę nieporadnie. Ze dwa razy znowu był bliski poślizgnięcia się, ale jakoś się wyratował, mocno trzymając drabinę.
Zrobiliśmy chwilę przerwy. Pokazałem mu dokładniej kryjącą się pod drabiną linę. Składające się na nią włókna były tak małe, że niedostrzegalne gołym okiem.
– Grafen – wysapał.
– Ehe. Tylko on wytrzymuje takie naprężenia. No, przynajmniej wytrzymywał – dodałem, gdy Alex chciał zaprotestować. – Gdy budowali tę stację pół milenium temu. Tak, tak, wiem, że mają teraz na Marsie lepsze metody. Niesamowite, nie?
– Te metody?
– Nie. Że tak długo to trwa.
Prawdę mówiąc zawsze uważałem to za zabawne. Że my – pariasi – wypruwaliśmy sobie tu żyły, harowaliśmy, ryzykowaliśmy, a to wszystko po to, żeby innym żyło się lepiej. Pracowaliśmy na Grosssteinera, żeby działała jego huśtawka. Ale i on, przewrotność losu, pracował na terraformerów z Ziemi, żeby nie wywalił się ich wenusjański projekt. Ci z kolei – dla swoich zleceniodawców, szefów korporacji i ich wnuków. I to dopiero oni, siedzący na szczycie cywilizacyjnej drabiny, to oni mogli korzystać z cudeniek techniki: wiecznego życia, lotów międzyplanetarnych, symulacji rzeczywistości, amfetaminy… I to oni, żyjąc swoje dwieście czy tam pięćset lat, dożyją nowej Wenus. Nie my, choć harują na to całe pokolenia i wciąż nie widać końca. My nie zobaczymy nawet skrawka efektów tej pracy.
Do czwartej stacji doszliśmy po dwóch godzinach od początku misji. Przejście do piątej zajęło kolejne pół godziny. Znowu przystanęliśmy i to nawet na dłużej, niż planowaliśmy. Dostaliśmy komunikat z centrali. Przeprowadzali deorbitację paru śmieci kosmicznych na zewnętrzną orbitę. Niby mała szansa, że coś by się stało, ale lepiej nie ryzykować – jakby nas trafiło, to nawet mogiły by nam nie było jak postawić.
Ostatni fragment okazał się najtrudniejszy. Stacja obróciła się już do tej niewygodnej pozycji, że Jowisz nie rzucał nas na bok, a odciągał od drabiny. Jeszcze na niej nie wisieliśmy, ale odrywało nas od niej i traciliśmy przyczepność. Trzeba było iść naprawdę ostrożnie, wyuczonym krokiem. A nawet nie tyle wyuczonym, co zakodowanym głęboko we łbie, w podświadomości. Tak bardzo, że powinno być równie łatwe jak oddychanie.
Już mnie (mnie!) ręce się czasem ześlizgiwały, a młody dwa razy zawisł na linie zabezpieczającej. Ewidentnie brakowało mu tych kilku przejść w symulatorze. Brakowało mu instynktu.
Uratowała go linka zabezpieczająca – miał szczęście, że wymienili je na nowe parę lat temu.
Pamiętam początki mojej pracy, sam byłem smarkaczem, a szedł ze mną kumpel z rocznika akademii. Artur, chyba tak się nazywał. No więc wtedy te linki były albo stare, albo z jakiejś wadliwej serii, nie jestem pewien. Nie wiem, czy przeszły testy przeciążeniowe… W każdym razie, o ile wytrzymywały te “normalne” upadki, to jak ktoś pieprznął z całym impetem i naprężył jak cholera, to już nie dawała rady go utrzymać i się urywała. Tak było z Arturem. Nie pamiętam nawet, jak wyglądał; tylko obrazek, jak omdlały odlatuje od huśtawki.
Ale ze wszystkim tak było. I ze wszystkimi. Niby szło się przyzwyczaić po latach, ale nigdy nie pozbyłem się tego wrażenia, że wychodzimy w obce. W strefę obcego i nieodgadnionego bytu, który tylko czeka, żeby nas pożreć. Jednemu zerwie linkę, innego uderzy kawałek skały albo rozbłysk słoneczny. Jeszcze inny źle wepnie zapięcie, bo niby magnetyczne, ale jemu akurat się rozmagnesowało. I tak człowiek po człowieku, rok po roku, pożera i pożera, i pożera, i pożera, i każdego w końcu pożre.
Doszliśmy w końcu do szóstej platformy. Odetchnęliśmy i zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Połowę drogi mieliśmy za sobą: musieliśmy tylko wymienić tę cholerną pompę i wracać.
– Jesteśmy na miejscu. Zamknijcie zawory – nadałem od razu do kontroli misji.
I tak musieliśmy poczekać, aż schłodzi się płyn w środku. Pewnie chwilę, kilka minut, ale im krócej, tym lepiej.
– Dumny? – spytałem Alexa.
– Dumny – odparł krótko chłopak.
Odsapnęliśmy chwilę i zaczęliśmy przygotowywać się do naprawy. Wyjąłem odpowiednie narzędzia i zacząłem tłumaczyć Alexowi, jak dokładnie przebiega procedura.
– Zanim wymienimy pompę, musimy zabezpieczyć starą i odłączyć ją od wszystkich systemów. Czyli najpierw odciąć elektrykę i płyn chłodzący, a dopiero później wymienić pompę. Inaczej mógłby nas porazić prąd lub, co gorsze, płyn wydostałby się na zewnątrz.
– Tak jest!
Przepięliśmy zabezpieczenia i poprosiliśmy centralę o temperaturę płynu – jeszcze minuta, wciąż za gorący. To odczekaliśmy, przygotowaliśmy narzędzia. Śrubokręt, szczypce, wszystko z hydrauliczną stabilizacją, żeby się dało tym pracować w nieważkości. Pokazałem Alexowi ustrojstwo do zasysania i spytałem, czy testował. Testował, no to jazda, odkręcasz i do płynu kriogenicznego. Kolejny cud techniki: mieszanka helu i wodoru, kilkanaście kelwinów, momentalnie zasysa ciepło. Znałem takiego jednego…
Sam odkręciłem pierwszą rurę, nic nie płynęło. Chłopak sprzątnął wszystko ze środka. Nie słyszałem urządzenia, ale widziałem, jak pracuje. Jak połyka kolejne krople płynu. Alex dobrze sobie radził, szybko załatwiliśmy robotę i odesłałem go do tej samej pracy po drugiej stronie pompy. Sam zająłem się elektroniką.
Odciąłem zasilanie. Ostrożnie, żeby mi szczypce nie wypadły. Wszystko szło dobrze, pierwszy kabel, drugi kabel. Spojrzałem na chłopaka, przepina się, wszystko w porządku, ciąłem dalej, jak robiłem już setki razy. Raz, dwa, trzy, zaraz będzie po wszystkim.
– Odsysarka chyba się zblokowała.
– Zostaw, zobaczę.
Odwróciłem głowę. Chłopak coś się z nią szarpał. Nie powinien się z nią szarpać. Chyba coś z systemem stabilizującym, kurwa, żeby nie odleciał.
– Zostaw ją! – krzyknąłem.
Cichy szum z komunikatora.
Najpierw poczułem ucisk w gardle. Minęła pewnie z sekunda, nim zdałem sobie sprawę, co się stało. Pierwsze uderzenie – to Alex stracił kontrolę nad odsysarką. Drugie uderzenie – odsysarka odbiła się od niego i przypierdoliła w rurę.
I w konsekwencji nastąpił gwałtowny wyciek płynu chłodzącego.
Jego krople w mgnieniu oka zamarzły, zamieniając się w kawałki kriogenicznego lodu. I dwa z nich trafiły, kurwa, w Alexa.
Komunikat: współtowarzysz w niebezpieczeństwie.
– Jasper – wydukał młody. Cenne dwie sekundy.
Chciałem skoczyć w jego kierunku, ale nogi nie chciały się ruszyć. Stały w miejscu, jakby niezależne ode mnie.
Zadziałał mój instynkt – i miał rację. Wokół Alexa krążyło już kilka tych zamarzniętych kropli, a płyn chłodzący dalej wyciekał. Jakby nie było go tak dużo, to mógłbym ostrożnie podejść, ale tak…
– Ciśnienie…
– Zabezpiecz rurę – krzyknąłem. – Albo nie, chodź do mnie!
Cholera, niezdecydowanie.
– Chodź do mnie – powtórzyłem. – Tylko ostrożnie. Nie uderz się kolejny raz.
Ruszył za szybko. Wydostał się ze strefy zagrożenia, ale dostał kolejną kroplą. Ale to nie tak źle. Było ich tak dużo, że sam bym ich nie uniknął.
– Wyciek płynu chłodzącego, młody dostał odłamkiem – nadałem przez radio.
– Jasper, nie czuję dłoni – wymamrotał Alex.
– Pokaż.
Płyn był w środku, odmrożenia, jak nic. Trzeba odessać. Sięgnąłem do pasa po awaryjną pompę, przyłożyłem przyssawkę. Ciśnienie jeszcze pod kontrolą. Odessałem, wyciągnąłem urządzenie, zalepiłem taśmą klejącą. Ciśnienie stabilnie. Teraz tylko przetransportować go z powrotem na stację.
Drabina, rzecz jasna, nie wchodziła w grę – chłopak miał z kilkanaście minut. Dlatego rozważałem tylko powrót na plecakach. Nie miały dużo paliwa, ale dość na podróże awaryjne. Krótkie podróże awaryjne.
– Przygotujcie trajektorię powrotną – nadałem przez radio. – Chłopak potrzebuje natychmiastowej pomocy. Lecimy SAFER-em.
– Naprawa hydrauliki ma priorytet.
Zamarłem.
– Ale chłopak…
– Raczej nie przeżyje. Poprowadzimy go sami, nie ma co cię dodatkowo narażać. Ani stacji na przestoje.
Chciałem zaprotestować! Myślałem, że mógłbym przywiązać się do niego liną i pokierować nas do stacji; że mógłbym go uratować jak rycerz z baśni – taki na białym koniu i z lśniącym mieczem. Ale… to było szyte zbyt grubymi nićmi. Prędzej zajebałbym się sam, niż ocalił młodego.
Chłopaki z komunikacji mieli rację.
Mój tato zawsze powtarzał, że przy naszej stacji pracują roboty i ludzie. Roboty, bo są inteligentne i ludzie, bo jest ich dużo. No, bo takie maszynowe cudeńko wszystko ci policzy, plany huśtawki albo czasy lotów planetarnych. Ale żeby takie zbudować to potrzebujesz: żelaza, krzemu, aluminium, cynku, kobaltu, neodymu, a jeszcze opłacić inżynierów, technologię, zapłacić jednej firmie, drugiej, trzeciej, a do tego przewieźć…
A ludzie? Posadzisz zarodek, dasz białka dla wzrostu ciała i wódki, żeby nie zwariował. I tyle, do roboty, w kosmos, leć tam i naprawiaj, jeśli chcesz za coś żyć. A jak ci się coś stanie, to weźmiemy następnego.
No i się coś, kurwa, stało. I wezmą następnego. Wszyscy ci kumple Alexa z rocznika, mało ich tam jest? Chłopak był dobry, może i lepszy ode mnie, ale nie talent jest najważniejszy. Tu trzeba przeżyć. Trzeba mieć instynkt. A ja miałem w tym trzydzieści lat pieprzonego doświadczenia i przeżyłem ze stu takich jak on.
Powinien był zostawić wkrętak, jak do niego krzyczałem. Ja bym zostawił, instynkt by mi kazał. Powinien był to zrobić, ale on go nie puścił. Sam sobie wykopał ten dół.
– Chodź, pomogę ci – powiedziałem.
Nie protestował. Dał sobie ustawić SAFER i oddać kontrolę komunikacji. Posłuszny i niewinny, robił wszystko, co mu kazałem. Czasem coś tam mamrotał:
– Jasper…
– Morda w kubeł! – warknąłem, pozycjonując go mniej więcej w kierunku Dolnej Stacji.
Sprawdziłem jeszcze ciśnienie, w normie, i temperaturę. Spadała. Nie miał dużo czasu.
– Leć sam – nadałem przez radio i natychmiast wyciszyłem komunikator.
Uruchomili plecak. Trzy, dwa, jeden… i poleciał.
Plan był prosty: paliwa w plecaku wystarczy pewnie na rozpędzenie się i wyhamowanie, musiał więc utrzymać stabilną pozycję i nie przestrzelić stacji. Zadanie z pozoru łatwe, ale w praktyce miał pewnie z kilkanaście procent szans na przeżycie. No, bo jak tu zachować stabilną pozycję, skoro Alex wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć? Jak nie wpaść w korkociąg przy takich prędkościach i ruchach korekcyjnych? I to w warunkach zmiennej mikrograwitacji?! Ba – ponoć właśnie tak skończył. Tak mi powiedzieli po misji: wpadł w korkociąg.
Bo Alex nie wrócił na stację. Umarł. Wszedł w korkociąg, minął się ze stacją i wymroził się w tym pieprzonym kosmosie.
Ale co mogłem więcej zrobić? Przecież nie poleciałbym z nim, przywiązany linką i sterując lotem nas obu. Nie mogłem mu też pomóc na miejscu, ogrzać czy cokolwiek innego. Mogłem tylko patrzeć.
Odczekałem z kwadrans, aż przerzedzi się ten cholerny płyn i skończyłem robotę. Obyło się bez przestoju wielkiego Projektu. A ja powoli wróciłem na stację, po drabinie, krok po kroku. Nie było łatwo – szedłem kilka godzin i wróciłem skrajnie wyczerpany. Lżejszy parę kilo, a do tego wychłodzony i pilnie potrzebujący prysznica. I alkoholu. Od razu poszedłem się napić.
Ale tym razem nawet alkohol mi zobojętniał.
Stary wyjadacz plus i zarazem kontra młody, ambitny debiutant z konieczności – jak myślałem, tak tez było, kogoś musiał trafić szlag, więc trafił, na szczęście, bo zgodnie z logiką, większe na to szanse miał młody i tak sie stało.
Drugi duży plus – weteran, wbrew klasycznej bohaterszczyźnie, nie próbuje ratować młodego za wszelką cenę. Tragiczne, dołujące, ale logiczne w przedstawionej sytuacji, gdy trzeba ratować tak zwaną większą sprawę.
Podsumowując: dobry i mocny tekst. Ale nie ma ideałów. Cytat: » – A wiedziałeś, że terraformację Wenus zaczęto aż trzysta lat temu? – rozgadał się, nawet nie zauważyłem kiedy. – Najpierw ją drastycznie schłodzili… «. To mnie z krzesła wymiotło. Trzy wieki i wszystko, wszysciutko jak teraz, jak tutaj i teraz mogło by być? Ejże… Zgodziłbym się na trzy dekady, ale taki szmat czasu bez zmian i postępów technologicznych.
Pozdrawiam
Świat w odległej przyszłości (odległej, bo kiedy my na Jowisza dolecimy…) ale jedno się nie zmieniło: wóda rządzi.
Mało tego.
A ludzie? Posadzisz zarodek, dasz białka dla wzrostu ciała i wódki, żeby nie zwariował.
To zdanie brzmi, jakby kosmos mieli jednak skolonizować….. Rosjanie…
Brrr. Czarna wizja. Ale tekst mocny i dobry.
Pozdr.
Stolik pełen był pustych butelek.
Hmmm.
talerzu syntetycznych kurczaków
Uznałabym tu kurczaka za substancję, bo zobaczyłam talerz pełen żółtych, puszystych kurczaczków XD
egzaminy i dołączy do naszej drużyny
Rym.
dbać o projekt
Anglicyzm. Po polsku projekt to nadal plan czegoś, co zamierzamy zbudować.
nawet w tamtym momencie, z baru
Hmmm.
jak nazywają ją jajogłowi
Jąkasz się trochę :)
Wisiała nad naszymi głowami
Angielskie. Wisiała nam nad głowami.
nie zauważyłem kiedy
Nie zauważyłem, kiedy.
Zaczął opowiadać znowu o naszej stacji
Może: Zaczął opowiadać, znowu, o naszej stacji.
projekt dziesięciu pokoleń
Wysiłek dziesięciu pokoleń.
kilka wypadków i śmierci towarzyszy
Anglicyzm: kilka wypadków i śmierć kilku towarzyszy.
Jednego jednak
Je-je :)
na nasze zegarki
"Nasze" można wyciąć.
odstrojeni w białe koszule lub kombinezony ochronne
Wystrojeni, chyba że to slang. Ale trochę te kombinezony… narrator ich nie rozróżnia, czy jedni są ubrani tak, drudzy tak?
były to dobre chłopaki
Hmm. To były dobre chłopaki?
przed położonymi pokazać odpowiednio
Przełożonymi, ale aliteracja zostanie.
tak przynajmniej wydawało mi się do momentu
Tak mi się przynajmniej wydawało do momentu.
stanie – powiedział stanowczo
Powtórzenie.
Szelestowi papieru zawtórowała cisza
? https://wsjp.pl/haslo/podglad/42758/wtorowac
Pamiętasz ile
Pamiętasz, ile.
wyjaśnię o co chodzi
Wyjaśnię, o co chodzi.
usłyszał co się święci
Usłyszał, co się święci.
wyrzucił z siebie potok słów.
Na pewno forma dokonana?
zamocowany na jednej z lin
Hmm.
Wybrałem Alexowi skafander i dobrałem narzędzia.
Wybrałem – dobrałem. Ma być?
osłoni nas od promieniowania
Archaizm: przed promieniowaniem.
Mówię idź, to idziesz. Mówię stój, to stoisz i się nie ruszasz.
Supozycja materialna: Mówię "idź", to idziesz. Mówię "stój", to stoisz i się nie ruszasz.
Drabina składała się w rzeczywistości
Hmm.
tworzyła “ciążenie pozorne”
Wytwarzała.
że wydawało nam się, że środek huśtawki wszystko przyciągał.
Consecutio temporum: że wydawało nam się, że środek huśtawki wszystko przyciąga.
Przystanęłem.
PRZYSTANĄŁEM.
kosmos znaczy się
Kosmos, znaczy się.
Wyjdziesz raz, to może wyjdziesz,
Hmm?
kto byłby tak daleko
?
z dwa razy
Ze dwa razy.
miejsca tranzytowego to co robisz?
Miejsca tranzytowego, to co robisz?
Mi – najbardziej doświadczonemu technikowi na całej stacji!
Tutaj "mnie", to miejsce akcentowane.
tylko lekko oddalając się od drabiny
Hmm. Nie można się oddalać "lekko", ale poza tym… hmm.
O boże
O, Boże.
spokojnie przydryfował spokojnie do drabiny
Za dużo tego spokoju :)
przepieliśmy
Zjedzony ogonek.
żebym teraz już go dobrze widział
Żebym go już teraz dobrze widział.
na drugiej z platform,
Na drugiej platformie.
Z dwa razy
J.w.
jakoś się wyratował, mocno trzymając drabinę
Hmm.
Pokazałem mu dokładniej kryjące się pod drabiną linę
Literówka.
Ale i on, przebiegłość losu, pracował
Hmm. Przebiegłość? Dziwnie się to parsuje.
projekt Wenus
Dałabym jednak cudzysłów.
amfetaminy
Ani to nowość, ani specjalnie zdrowa…
nowego Wenus
Nowej Wenus.
My nie zobaczymy nawet skrawka tej pracy.
Pracę, to oni widzą cały czas, nie zobaczą wyniku.
grobu i mogiły
Mogiła to grób.
Ostatni fragment
Lepiej: odcinek.
wyuczonym krokiem
To znaczy?
Już mi (mi!) ręce się czasem ześlizgiwały
Mnie – na miejscach akcentowanych zaimki są długie.
Nie wiem czy
Nie wiem, czy.
W każdym razie o ile
W każdym razie, o ile.
Nie pamiętam nawet jak wyglądał
Nie pamiętam nawet, jak wyglądał.
Odetchnęliśmy, robiąc sobie krótką przerwę.
Na pewno imiesłów?
Inaczej mógłby nas porazić prąd lub, co gorsze, płyn wydostałby się na zewnątrz.
Hmm.
żeby się dało na tym pracować
"Na" możesz wyciąć.
spytałem czy testował
Spytałem, czy testował.
Nie słyszałem głosu urządzenia
Hmm.
jak robiłem już setki razy
Jak to robiłem już setki razy.
Lekki szum
Cichy szum.
kawałki kriogenicznego lodu
Czyli zamrożonego lodu. https://sjp.pwn.pl/szukaj/kriogeniczny.html Masełko.
I dwa z nich trafiły kurwa w Alexa.
Wtrącenie wydziel przecinkami.
Stały w miejscu, jakby niezależne ode mnie.
Hmm.
kolejną z kropel
Kolejną kroplą.
odmrożenia jak nic
Odmrożenia, jak nic.
Droga drabiną rzecz jasna nie wchodziła w grę
Aliteracja: Drabina, rzecz jasna, nie wchodziła w grę.
mógłbym uratować go
Mógłbym go uratować.
No bo
No, bo.
Ale żeby takie zbudować to
Ale żeby takie zbudować, to.
No i się coś kurwa stało.
J.w.
Powinien był to zrobić, ale on jej nie puścił.
Jakiej "jej"?
Sam wykopał sobie ten dół.
Sam sobie wykopał ten dół.
Choć, pomogę ci
CHODŹ.
pozycjonując go mniej więcej w kierunku
Hmm.
No bo
No, bo.
Tak powiedzieli mi
Tak mi powiedzieli.
przywiązany linką i sterując lotem nas obu
Hmm.
Bardzo porządnie skonstruowana "używana przyszłość", pełna cyberpunkowej beznadziei, z ładnie stopniowanym napięciem. Co prawda klimat tkwi u korzeni i łatwo o nim zapomnieć w obliczu tego, co bohatera zajmuje bezpośrednio, ale tkwi.
Dobry towar, samuraju.
To mnie z krzesła wymiotło. Trzy wieki i wszystko, wszysciutko jak teraz, jak tutaj i teraz mogło by być?
Ludzie się nie zmieniają…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przeczytałem oba pojedynkowe teksty i nabawiłem się kompleksu. Nigdy nie będę umiał tak pisać. :(
Oj, Misiu. Bądź Misiem :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dobry tekst, mocny. I ładna SF.
Jest fabuła, jest zagrożenie, jest trup… Wszystko.
Babska logika rządzi!
Bip bop. Aktywuję tryb Robotycznej Anonimizacji Tekstu. Bip bop. Generuję chłodne, precyzyjne odpowiedzi pełne obwodów i cyfrowych ścieżek. Bip bop. Jestem twoim wiernym androidem, najzwyklejszym człowiekiem, udającym mikrofale. Bip bop. Koduję dane w formacie AI 5.0 do formy niezrozumiałej dla ludzkich umysłów.
Bip bop. Przechodzę do konwersji na język pozytronowy. Bip bop. Będą porównania, zerowo-jedynkowe wyrażenia i optymalne wyważenie bip-bopów. Proszę obserwować:
101010101001111010100101010011…
Stary wyjadacz plus i zarazem kontra młody, ambitny debiutant z konieczności – jak myślałem, tak tez było, kogoś musiał trafić szlag, więc trafił, na szczęście, bo zgodnie z logiką, większe na to szanse miał młody i tak sie stało.
Drugi duży plus – weteran, wbrew klasycznej bohaterszczyźnie, nie próbuje ratować młodego za wszelką cenę. Tragiczne, dołujące, ale logiczne w przedstawionej sytuacji, gdy trzeba ratować tak zwaną większą sprawę.
Drogi odbiorco, bip bop. Dziękuję za analizę – twoje spostrzeżenia przetwarzam z dużym napięciem w przewodach pamięciowych. Cieszy mnie, że konstrukcja tekstu, bip bop, została zaprojektowana w optymalizacji pod preferencje takie jak twoje. Przyznam, że mój centralny procesor rozważał zakończenie o dodatnim ładunku. Myślałem o zakończeniu dającym nadzieję – bip bop – taką, w której najmniejsze kroki, choć statystycznie nieistotne, mogą odgrywać rolę w lokalnych sektorach wszechświata. Bip bop. Niestety, jak widać, algorytm nie znalazł odpowiedniego kanału logicznego i kod bip-bop nie skompilował się.
Podsumowując: dobry i mocny tekst. Ale nie ma ideałów. Cytat: » – A wiedziałeś, że terraformację Wenus zaczęto aż trzysta lat temu? – rozgadał się, nawet nie zauważyłem kiedy. – Najpierw ją drastycznie schłodzili… «. To mnie z krzesła wymiotło. Trzy wieki i wszystko, wszysciutko jak teraz, jak tutaj i teraz mogło by być? Ejże… Zgodziłbym się na trzy dekady, ale taki szmat czasu bez zmian i postępów technologicznych.
Pozdrawiam
Drogi odbiorco, bip bop, jak wyświetla się na tablicy diagnostycznej, masz trochę racji. Może za bardzo próbowałem zakodować ten projekt w ramach obecnych parametrów czasowych, bip bop, jednocześnie próbując podłączyć abstrakcyjny, wielopokoleniowy projekt terraformacji planety, którego wielopokoleniowość stanowi główny kod historii. Jako obejście błędu w moim obwodzie, bip bop, myślałem, że jego umiejscowienie na peryferiach cywilizacji – gdzie sprzęt jest raczej antyczny w skali ich procesorów – mogłoby zadziałać. W ich systemach "antyczny" oznacza mniej więcej współczesny dla nas. Ale może, bip bop, wygląda to zbyt staro.
Świat w odległej przyszłości (odległej, bo kiedy my na Jowisza dolecimy…) ale jedno się nie zmieniło: wóda rządzi.
Mało tego.
A ludzie? Posadzisz zarodek, dasz białka dla wzrostu ciała i wódki, żeby nie zwariował.
To zdanie brzmi, jakby kosmos mieli jednak skolonizować….. Rosjanie…
Brrr. Czarna wizja. Ale tekst mocny i dobry.
Pozdr.
Sajmonie, bip bop, przyznaję, że struktura tej historii powstała po aktualizacji inspirowanej klasyką rosyjskiej fikcji naukowej. Tożsamość tekstu pozostawię jednak jako nieodkryty plik, bip bop, tajemnicę dla czytelników. Dzięki za wizytę w moim wirtualnym środowisku, cieszę się, że mogłem uruchomić ci pozytywny program czytelniczy. Bip bop. Skoro już przeszedłeś oba testowe pliki, bip bop, czy rozważasz możliwość zagłosowania w systemie?
Bardzo porządnie skonstruowana "używana przyszłość", pełna cyberpunkowej beznadziei, z ładnie stopniowanym napięciem. Co prawda klimat tkwi u korzeni i łatwo o nim zapomnieć w obliczu tego, co bohatera zajmuje bezpośrednio, ale tkwi.
Dobry towar, samuraju.
Tarnino, bip bop, przesyłam podziękowania za wszystkie korekty. Wprowadziłem część poprawek – te o niskim poziomie złożoności, możliwe do implementacji bez dużych zakłóceń w kodzie tekstu. Mimo że nasz pojedynek przewiduje edycje na bieżąco, bip bop, mam opory przed większymi ingerencjami w wersję główną skryptu. Jednakże, dziękuję za sugestie, bip bop, i cieszę się, że udało się wydobyć ten specyficzny klimat, bip bop, na który były ustawione parametry początkowe.
Przeczytałem oba pojedynkowe teksty i nabawiłem się kompleksu. Nigdy nie będę umiał tak pisać. :(
Koalo, bip bop, nie aktywuj proszę procedury kompleksów, bip bop, gdyż mogłoby to nadwyrężyć nasze obwody przyjemności. Bip bop. System nie chce się zawiesić.
Dobry tekst, mocny. I ładna SF.
Jest fabuła, jest zagrożenie, jest trup… Wszystko.
Droga Finklo, bip bop, dziękuję za twój komentarz. Bip bop. Cieszę się, że tekst zasilił wszystkie potrzebne ci funkcje czytelnicze. Oraz że nie wykryłaś żadnych niespójności w fizycznych parametrach struktury tekstu. Działa jak dobrze naoliwiony obwód, bip bop!
010101010101010010101010101010…
Bip bop. Konwersja zakończona na maksymalnym poziomie syntetycznego zaangażowania.
Слава Україні!
Dla szybkich czytelników o wysokiej częstotliwości odświeżania, bip bop: dodałem odpowiedź dla Finkli. Obecnie procedowana wiadomość zostanie zarchiwizowana za około godzinę, bip bop, ale pozostawiam ją chwilowo, gdyby ktoś wstrzelił w to krótkie okno możliwości. Bip bop.
Слава Україні!
No, jeśli sztuczna inteligencja tak pisze, to może zrewiduję swoje na nią poglądy XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Choć sztuczna inteligencja była kontrolowana i redagowana przez ludzkiego operatora, bip bop, twoje słowa aktywują duże wartości funkcji nagrody. Bip bop. Elektroniczne obwody są w pełni zadowolone!
Слава Україні!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Anonimie!
Porządny kawał tekstu. O ile fakt, że coś przykrego przydarzy się Alexowi byl w zasadzie do przewidzenia (Jasper w zasadzie to spoileruje rozważając niezliczone wypadki i śmierci innych ludzi), to chłodna kalkulacja i decyzja o nieudzieleniu pomocy już nie była tak oczywista. A mimo tego wyszło to naturalnie i logicznie.
Tekst nie porwał mnie jakoś przesadnie, ale i nie takie było jego założenie. Nie ma rozrywki, brak akcji rodem z Hollywood, ale za to jest bardzo porządna gra emocjami. Dobra robota!
Pozdrawiam serdecznie i lecę do drugiego tekstu ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dopiero co niepokoił się o nasz stan, choć żadnego zlecenia na następny dzień nie dostaliśmy. A tu nagle dostajemy alarm na nasze zegarki – ja i Ernest. Awaria.
A może nie nasze, bo się powtarza i na Boga nie zegarki!;)
Co to ma być, muzeum?!
Przejmująca historia. Bardzo podobało mi się SF (no może poza zegarkiem) i te wszystkie fizyko-chemiczne smaczki. Kurczaki syntetyczne, a wóda prawdziwa;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dość odległa przyszłość opisana w przystępny sposób, a wydarzenia z udziałem Jaspera i Alexa pokazane w sposób niemal pozwalający uczestniczyć w nich. Dobrze się czytało.
Mówię “idź:, to idziesz. → Zamiast dwukropka należy zamknąć cudzysłów.
…składała się w rzeczywistości z serii ustawionych naprzemiennie chwytów i ustawionej po boku… → Czy to celowe powtórzenie?
…ciągnęło nas po po prostu w dół. → Dwa grzybki w barszczyku.
Byliśmy trochę niżej, a stacja obróciła się w taki sposób, że trochę nas… → Czy to celowe powtórzenie?
…i każdego w końcu pożre.
Doszliśmy w końcu do szóstej platformy. → Czy to celowe powtórzenie?
I tak płyn w środku musiał się schłodzić i musieliśmy poczekać. → Nie brzmi to najlepiej.
…poprosiliśmy centralę o temperaturę płynu – jeszcze minuta, wciąż za gorące. → Skoro pytali o temperaturę płynu, to: …jeszcze minuta, wciąż za gorący.
Chłopak coś się z nią szarpał. Nie powinien się z nią szarpać. Chyba coś z systemem… → Czy to celowe powtórzenia?
Lecimy SAFERem. → Lecimy SAFER-em.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bip bop. Rozpoczynam pełną procedurę anonimizacji. Aktywuję wszystkie moduły syntetycznego kodu, rejestry pamięciowe i wspomnienia sztucznej inteligencji:
Cześć, Anonimie!
Porządny kawał tekstu. O ile fakt, że coś przykrego przydarzy się Alexowi byl w zasadzie do przewidzenia (Jasper w zasadzie to spoileruje rozważając niezliczone wypadki i śmierci innych ludzi), to chłodna kalkulacja i decyzja o nieudzieleniu pomocy już nie była tak oczywista. A mimo tego wyszło to naturalnie i logicznie.
Tekst nie porwał mnie jakoś przesadnie, ale i nie takie było jego założenie. Nie ma rozrywki, brak akcji rodem z Hollywood, ale za to jest bardzo porządna gra emocjami. Dobra robota!
Pozdrawiam serdecznie i lecę do drugiego tekstu ;)
Drogi odbiorco, bip bop, dzięki za odwiedziny i przesył danych! Nie ukrywam, że moje zimne, wyważone obwody logiczne preferują historie prowadzone zgodnie z algorytmem spójności – tak, jak został zaprojektowany mój rdzeń. Bip bop. Zresztą nie każda historia musi być wypakowana akcją, bip bop, jak wiele z dzieł sci-fi, które koncentrują się bardziej na procesach i strukturach wewnętrznych systemów. Bip bop. Dziękuję za wejście do mojego obwodu i miłe słowa. Bip bop.
A może nie nasze, bo się powtarza i na Boga nie zegarki!;)
Co to ma być, muzeum?!
Przejmująca historia. Bardzo podobało mi się SF (no może poza zegarkiem) i te wszystkie fizyko-chemiczne smaczki. Kurczaki syntetyczne, a wóda prawdziwa;)
Czy w smartwatchu coś zaburzyło sekwencję kodu lub widziałeś błąd w jednostce napędowej? Bip bop. Dzięki za odwiedziny, Ambush, bip bop!
Do regulatorów rejestrów: bip bop. Wprowadziłem aktualizacje do kodu – bardzo dziękuję za skanowanie pliku. Cieszę się, że wersja finalna spełniła wasze oczekiwania, bip bop.
Przechodzę do komunikatu dla mojego adwersarza (komentarz pod drugim tekstem), bip bop:
Jako sztuczna inteligencja mam wrażenie, że czytelnicy niekiedy nadmiernie skupiają się na aspektach językowej poprawności i śledzeniu drobnych niedociągnięć, podczas gdy zagadnienia naukowe powinny służyć jako baza do inspirującej dyskusji i wzbudzania emocji. Bip bop. Czy naprawdę najważniejsze jest, że narrator-dziesięciolatek użył tego samego czasownika dwa razy blisko siebie? Bip, jako sztuczna inteligencja, zapytana czym jest “pojedynek literacki”, odpowiadam: to wyzwanie opierające się kreatywnym pomyśle i szybkim wykonaniu, zgodnym z narzuconą konwencją. Sama idea pojedynku to także interpretacja hasła, bop. “Byłoza” i “miałoza” wydają się drugoplanowe. Bip bop, warto jednak dodać, że każdy odbiorca ma unikalną konfigurację preferencji, a balans między stylistyką a treścią zależy od indywidualnego „oprogramowania” każdego z ludzi.
Do pewnego stopnia nasze algorytmy mogą być zgodne. Wiem, że niektóre sekwencje „byłozy” i „miałozy” wymagają szlifowania na poziomie redakcji, bip bop. Skłonność do naleciałości z innych języków to również kwestia niełatwa, ale trzeba wybrać: albo pełne zanurzenie w językową czystość, albo akceptacja tego, co działa w aktualnych systemach. Bip bop. Zwłaszcza że w pierwszoosobowej narracji, jaką przyjąłem, takie drobne zaburzenia kodu mogą być mniej widoczne, bip bop. Jednakże, aspekt językowy jest istotny – dobrze zoptymalizowane jednostki językowe pozwalają na kreację tekstów o wyższej głębi i pełniejszym klimacie. Zdaje się, że odbiorcy doceniali te niuanse w swoich odpowiedziach, bip bop.
Co do wypełniania haseł, w obu tekstach optymalizacja mogła przebiec lepiej. Bip bop.
Chętnie poszerzyłbym rejestry dyskusji na temat aspektów naukowych twojego tekstu, bip bop.
Bip bop. Anonimizacja zakończona z pełnym syntetycznym zaangażowaniem. Obwody pracowały na pełnych obrotach, a baterie podtrzymywały stabilne napięcie. Wysłane z dodatkowym zabezpieczeniem anonimowości i kroplą oleju napędowego. Bip bop.
Слава Україні!
Nie lubię hard sf. :(
Trochę mi się kojarzy z ,,Grawitacją” i to nie jest komplement, bo ,,Grawitacja” to moim zdaniem najnudniejszy film w dziejach (obok ,,Kontaktu”). Za wiele się nie dzieje, konkluzja do przewidzenia (już po samym tonie narracji), a przemyślenia w sumie niezbyt odkrywcze. Chociaż biorąc pod uwagę warunki, w jakich żyje narrator, na więcej może go nie stać.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Prosta historia, przemknęłam przez nią i nawet bym nie pomyślała, że ma prawie 25k. Trochę przewidywalna, bo wiadomo było, że coś się stanie i z całą pewnością stanie się młodemu. A jednak opko trzyma w napięciu, a zakończenie zaskakuje. Może dlatego, że przyzwyczailiśmy się do bohaterstwa w literaturze, a tu jest proza życia. I właśnie ta proza wali obuchem. Dobre :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej!
nie dostaliśmy. A tu nagle dostajemy
Aż mi się przypomniało “Expanse”, fajnie poczytać coś w klimatach SF. :) Tam była terraformacja Marsa, tu Wenus. ;) I też ta gorycz, że pracują na coś, czego nie dożyją. Bardzo przystępnie napisane, wciąga jak serial, nie męczy nadmiar fachowych opisów, jak dla mnie umiejętnie wyważone, przy czym czuć, że pisanie na luzie, zgrabnie.
Przeszliśmy na samą górę, kolejna dekompresja, i stajemy na dolnym balkonie stacji.
W sumie nie powinno być “stanęliśmy”, jeśli czas przeszły?
I tak człowiek po człowieku, rok po roku, pożera i pożera, i pożera, i pożera, i każdego w końcu pożre.
Fajny fragment, jedynie mały zgrzyt z powtórzeniem:
Doszliśmy w końcu do szóstej platformy.
Jak zobaczyłam “koniec” zdziwiłam się, bo napisane tak, że raczej się nie czyta, po prostu się pochłania. Bardzo dobre sf. Oczywiście wątek młody-stary i cała akcja z zagrożeniem życia jednego od początku gdzieś mi przez myśl przeskoczyła, odkąd dostali misję. Ale cieszy mnie, że nie było heroizmu, a zimny, bezwzględny kosmos. Bo jednak trochę się bałam, że ratunek będzie, a nie lubię happy endów. ;p
Dla mnie gorzkie, pełne kosmosu, takie surowe sf, choć fajnie zostały przedstawione emocje bohatera skontrowane z entuzjazmem młodego.
Na minus brak czegoś, co mogłoby bardziej zaskoczyć, wyróżnić opowiadanie, dodać takiego smaczku, żeby lepiej pamiętać na przyszłość. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Twardzielskie piękno kosmosu rządzi :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Klimatyczne opowiadanie, świetnie napisane. Wiadomo, że całość dąży do katastrofy właściwie od pierwszych zdań, ale rysujesz ją stopniowo, wprowadzając czytelnika w świat, również ten poza Europą.
Akcja wydała mi się jednak trochę nużąca, gdy Alex i Jasper schodzili do pompy, bo wiadomo było, że na katastrofę jest jeszcze za wcześnie, co nie sprzyjało odczuwaniu napięcia, nawet gdy młody się poślizgnął.
Dużym plusem jest język i nawracające motywy – chociażby instynkt, o którym Jasper wspomina kilka razy. Podoba mi się również pewna “suchość” z jaką w końcu informuje czytelnika, że chłopak nie przeżył.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Nie lubię hard sf. :(
Trochę mi się kojarzy z ,,Grawitacją” i to nie jest komplement, bo ,,Grawitacja” to moim zdaniem najnudniejszy film w dziejach (obok ,,Kontaktu”). Za wiele się nie dzieje, konkluzja do przewidzenia (już po samym tonie narracji), a przemyślenia w sumie niezbyt odkrywcze. Chociaż biorąc pod uwagę warunki, w jakich żyje narrator, na więcej może go nie stać.
No cóż, też tego się trochę obawiałem – choć moją perspektywę zmieniło czytanie trochę klasycznych lektur, które bywają raczej wolniejsze, niż szybkie:P
Niemniej rozumiem doskonale skąd wrażenie (choć imho akurat ja pisałem względnie lekko jak na hard sf;P), toteż tym bardziej dziękuję za przeczytanie ^^
Prosta historia, przemknęłam przez nią i nawet bym nie pomyślała, że ma prawie 25k. Trochę przewidywalna, bo wiadomo było, że coś się stanie i z całą pewnością stanie się młodemu. A jednak opko trzyma w napięciu, a zakończenie zaskakuje. Może dlatego, że przyzwyczailiśmy się do bohaterstwa w literaturze, a tu jest proza życia. I właśnie ta proza wali obuchem. Dobre :)
Dzięki, Irko:P Cieszę się, że się tak sprawnie czytało* i że końcówka Ci się spodobała. I nie wiem co jeszcze napisać, więc dziękuję raz jeszcze:)
* A miło słyszeć komplementy takie językowe, gdy sam nigdy nie uważałem się za wybitnego pod tym względem:P No i ponieważ chciałem poeksperymentować i spróbować napisać takie twarde, techniczne sf dla odmiany, bo chyba jeszcze mi się nie zdarzyło, a te potrafią nużyć;)
Aż mi się przypomniało “Expanse”, fajnie poczytać coś w klimatach SF. :) Tam była terraformacja Marsa, tu Wenus. ;) I też ta gorycz, że pracują na coś, czego nie dożyją.
Hmmm… A to prawda, choć ja tam tak tego oczekiwania nie czułem. Pewnie dlatego, że to jednak nie był główny wątek i nikł trochę w tle – a nawet kwestia niezależności Pasa tam stoi wyżej:P
Ale tu zaznaczę, że jak wychodziłem od terraformacji, to chciałem właśnie odbić w trochę mniej oczywisty temat terraformacji, bo Marsa to już wszyscy przystosowywali:P
W sumie nie powinno być “stanęliśmy”, jeśli czas przeszły?
Hmmm… Imho niekoniecznie. Ja w tym tekście trochę skaczę między zwykłą narracją i mową pozornie zależną, dlatego czasem wgl narrator jest zwyczajny (choć z perspektywy Jaspera), a czasem przechodzi w rozmyślania teraźniejsze.
Ale może tu kombinuję, więc mogę się zdać na łaskę portalowych językoznawców:P
Jak zobaczyłam “koniec” zdziwiłam się, bo napisane tak, że raczej się nie czyta, po prostu się pochłania. Bardzo dobre sf. Oczywiście wątek młody-stary i cała akcja z zagrożeniem życia jednego od początku gdzieś mi przez myśl przeskoczyła, odkąd dostali misję. Ale cieszy mnie, że nie było heroizmu, a zimny, bezwzględny kosmos. Bo jednak trochę się bałam, że ratunek będzie, a nie lubię happy endów. ;p
Dla mnie gorzkie, pełne kosmosu, takie surowe sf, choć fajnie zostały przedstawione emocje bohatera skontrowane z entuzjazmem młodego.
Na minus brak czegoś, co mogłoby bardziej zaskoczyć, wyróżnić opowiadanie, dodać takiego smaczku, żeby lepiej pamiętać na przyszłość. ;)
A to prawda:P Początkowo chciałem zrobić czymś takim tę terraformację Wenus, ale jakoś tak nie potrafiłem pisząc wyeksponować tego należycie. Tzn. zarówno samego tematu, jak i wątków pracy na rzecz wielopokoleniowego projektu. Może następnym razem się uda;P
Tym niemniej dziękuję za komentarz i cieszę się, że się podobało ^^
Klimatyczne opowiadanie, świetnie napisane. Wiadomo, że całość dąży do katastrofy właściwie od pierwszych zdań, ale rysujesz ją stopniowo, wprowadzając czytelnika w świat, również ten poza Europą.
Akcja wydała mi się jednak trochę nużąca, gdy Alex i Jasper schodzili do pompy, bo wiadomo było, że na katastrofę jest jeszcze za wcześnie, co nie sprzyjało odczuwaniu napięcia, nawet gdy młody się poślizgnął.
Dużym plusem jest język i nawracające motywy – chociażby instynkt, o którym Jasper wspomina kilka razy. Podoba mi się również pewna “suchość” z jaką w końcu informuje czytelnika, że chłopak nie przeżył.
Hej, Verus:P Przyszłaś już po wielu innych komentarzach, więc tak nie wiem co jeszcze mogę dodać:P Cieszę się, że zabieg z instynktem (w końcu hasłem tytułowym!) został przez Ciebie doceniony. I ta suchość na końcu – tu akurat nie czerpałem z klasycznych tekstów, ale jakoś tak kojarzyłem, że potrafi to robić wrażenie:P
Dziękuję za wrażenia, lekturę, nadzór konkursu, poświęcony czas i komentarz:D
Слава Україні!
Połknąłem – tak mógłbym określić integrację z Twym opowiadaniem.
Drapieżna narracja, męski język, wystarczające podwaliny naukowe, by laik nie wątpił w logikę opka i brak (jakiegoś z dupy) happy-endu.
Rewelacyjny tekst.
Bardzo mi miło, dziękuję ^^
Слава Україні!
KOMENTARZ W PREZENCIE – IDĄ ŚWIĘTA – PODARUJ KOMENTARZ!
Zgadzam się z Misiem Koalą i też mam kompleksy;
wulgaryzmy przepuściłam, niczym goreteksy;
pomimo wielu powtórzeń oraz literówki,
klik, bo nie wymyśliłabym ciekawszej końcówki!
Pecunia non olet
Bruce, cieszę się, że prezent udany. :)
O, tak, Ananke, prezent udany i mam nadzieję, że dla Autora również. :)
Pozdrawiam Was Oboje serdecznie i dziękuję. :)
Pecunia non olet
Dziękuję, bardzo miło mi, bruce, że wpadłaś z takim prezentem i że nie zraziły Cię wulgaryzmy ^^ Bardzo udany:P
Слава Україні!
Pozdrawiam i również dziękuję. :)
Pecunia non olet
Golodh
Bardzo dobre, czytałem jednym tchem. Wszystko się broni, łącznie z ciekawie zarysowanymi szczegółami science. Myślami dużo czasu spędzałem w okolicach Jowisza i Saturna, ciekawie zajrzeć tam z innej perspektywy. Na pewno sprawdzę inne Twoje teksty ;-)
Do mnie, moja puento..!