
U schyłku Ery Cyfryzacji, podczas wojny, która później zostanie nazwana Pustynną, dwójka naukowców konstruuje najpotężniejszy w historii ludzkości egzoszkielet. Jednak czy ludzie są w stanie okiełznać anielską siłę?
U schyłku Ery Cyfryzacji, podczas wojny, która później zostanie nazwana Pustynną, dwójka naukowców konstruuje najpotężniejszy w historii ludzkości egzoszkielet. Jednak czy ludzie są w stanie okiełznać anielską siłę?
– Naprawdę pan w to wierzy, profesorze? – zapytałem, choć podświadomie znałem już odpowiedź.
– Muszę, Sergio, muszę. To mój największy projekt! Poświęciłem mu wszystko! Wszystko, rozumiesz?! I będzie gotowy już niedługo! – powiedział z dumą, chwytając mnie za ramiona. – Wierzę w niego! Ty też w niego wierz, w porządku?
– Dobrze… – wydukałem i poczułem, jak przechodzi mnie zimny dreszcz.
Mimo wszystko wciąż się bałem. Nieważne ile zapewnień usłyszałem ze strony profesora i ile takich rozmów zakończyło się jego gorącymi obietnicami. Cholernie bałem się tego czegoś. Napawało mnie jakiś dziwnym, pierwotnym strachem, którego nie potrafiłem w żaden sposób wytłumaczyć. Czułem, jakby żyło. Jakby wpatrywało się we mnie za każdym razem, gdy wykonywałem kontrolę systemu albo chociaż wchodziłem do maszynowni.
Stalowy Archanioł. Najbardziej poroniony projekt, jaki udało się stworzyć profesorowi Ilkovowi. Nawet trwająca wojna, nawet ta masakra, która działa się teraz, powinna mieć swoje zasady. A to coś łamało je wszystkie już na starcie.
Weszliśmy do pomieszczenia kontrolnego i jednocześnie przekręciliśmy nasze klucze. Prawdopodobnie nie powinienem mieć tego klucza jako zwykły doktorant, ale wszyscy naukowcy z tytułami dawno wypięli się na profesora i zajęli się własnymi projektami broni i sprzętu wojskowego. I patrząc na to bezeceństwo, wcale im się nie dziwię.
Stalowy się poruszył. Wolałem mówić na niego w ten sposób. Archanioł zupełnie do niego nie pasował. Bo poza kształtem, ten egzoszkielet nie prezentował żadnych anielskich cech. Tym w istocie był – egzoszkieletem. Wiszący na stalowych linach pancerz błyskał kolorowymi światłami, umieszczonymi na łączeniach, by móc wizualnie kontrolować poziom jego mocy. W żadnym wypadku nie przypominał jednak dawnych, topornych wyobrażeń o mechach i pancerzach bitewnych. Bardziej kojarzył się z otoczonym tytanowo-kobaltowymi płytami jednoczęściowym kostiumem kąpielowym. Oczywiście kostiumem wytrzymalszym niż jakikolwiek metal z dawnych lat. Jak każdy anioł, miał też skrzydła. Ogromne, o rozpiętości ponad dziesięciu metrów, z wielkimi metalowymi piórami, których chromoklazowe rdzenie pozwalały temu potworowi latać praktycznie bez końca. Egzoszkielet miał też swoisty hełm, a raczej maskę, która łączyła się z twarzą pilota. Oblicze anioła wyglądało jakby zostało wykute przez renesansowego Anioła. Blada twarz, odrobinę zatroskana, wykonana z twardej, tytanowej blachy i naszpikowana elektroniką. I to chyba ten element nadawał Stalowemu największej upiorności. A gdy jego skrzydła wykonały kontrolny zamach, po raz kolejny zdałem sobie sprawę z jak niebezpiecznym narzędziem igramy. Stal w nazwie odnosiła się tylko do wyglądu; nasz twór dawno już wzbił się o wiele wyżej niż ten marny stop żelaza.
Spojrzałem na profesora. Znów był w swoim świecie. Wpatrywał się w Stalowego, zupełnie jakby ten był jego biologicznym synem, który właśnie uczył się chodzić. Błysk w oku Ilkova też mnie niepokoił. Z dnia na dzień coraz bardziej rozumiałem decyzję pozostałych naukowców. A jednak tu trwałem. Z litości, z ciekawości lub też, co przychodziło mi do głowy coraz częściej, z czystego strachu.
– Działa! – powiedział z dumą profesor. – Sergio! Sprawdź motorykę broni!
– W porządku…
Wprowadziłem kod do konsoli i zatwierdziłem. Stalowy natychmiast rozpoczął serię przekształceń. A ja znów się wzdrygnąłem, gdy miriady przekształceń błysnęły mi w oczach. Holoprojekcja nanocząsteczkowa robiła robotę. I choć była to dość powszechna technika, profesor Ilkov dopracował ją do perfekcji. Układy cząsteczek efektownie rozszerzały swoją prezencję, tworząc coraz to większe struktury. Dzięki tej technice Stalowy stał się kilkukrotnie większy. Metalowy pancerz rozszerzał się we wszystkich kierunkach, by po chwili zająć znacznie większą część hali swoim w pełni materialnym ciałem. W praktyce jednak masa zupełnie się nie zmieniła. Inżynierowie z dwudziestego wieku zrobiliby wszystko dla tej technologii.
Największe wrażenie robiły skrzydła, których różnokolorowe, metalowe pióra skrzyły się w blasku otaczających Stalowego świateł. Teraz ich rozpiętość była trzykrotnie większa, zmuszając pancerz do zgięcia ich ku torsowi. A nie był to ich maksymalny rozmiar, o nie. W pełni rozwinięty egzoszkielet mógł stać się tak wielki, że sterujący nim człowiek byłby względem niego niemalże jak ludzki mózg względem jego właściciela. Stwierdzenie to było nadzwyczaj trafne; bo choć egzoszkielet jest niczym bez sterującego nim człowieka, tak sam człowiek jest w stanie uczynić żałośnie mało bez mechanicznego ciała. Przynajmniej w obecnej wojnie.
Egzoszkielety były przecież dobrze znane ludzkości; w dwudziestym pierwszym wieku nastąpił ogromny rozkwit tej dziedziny biotechnologii. Wózek inwalidzki nareszcie został wpisany na listę antyków, gdy niepełnosprawni otrzymali dopracowane do perfekcji protezy, a czasem niemal całe ciała. Ci, którzy dawniej byli niemalże bezradni, mogli w końcu zacząć żyć jak reszta, a czasem i bardziej wydajnie, wykorzystując nigdy niemęczące się członki. Stalowego jednak nie dało się porównać z czymś tak ograniczonym.
– To ideał – powiedział kiedyś Ilkov, gdy po raz pierwszy sprawdzaliśmy motorykę pancerza. – Ukoronowanie wszystkich ludzkich marzeń o broni, która łączy się z żołnierzem w jedność. Broni niezawodnej i potężnej do granic możliwości. Tym właśnie, Sergio, jest Stalowy Archanioł. Szansą dla całej ludzkości.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten wariat chyba miał rację. Jeśli jest coś, co ludzie wszystkich epok pragnęli dopracować do perfekcji, to była to sztuka zabijania się nawzajem. A patrząc w puste oczy tej potwornej broni, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że właśnie konkurs został rozstrzygnięty.
– W porządku… Wszystko pięknie działa… – zamruczał nagle profesor, patrząc ni to na Stalowego, ni to na dane wyświetlane na monitorze.
– Wyłączyć? – zapytałem z nadzieją w głosie.
– Nie! – wykrzyknął, ale poprawił się od razu. – Nie, Sergio… Jeszcze trochę… chcę na niego popatrzeć.
Skinąłem głową. Profesor był w pełni zafascynowany swoim dziełem. Ja natomiast zastanowiłem się czy w obecnym tempie ten potwór zdoła w ogóle ujrzeć światło dzienne, a co dopiero pole walki. Ku mojemu zdziwieniu, profesor po krótkiej chwili nagle zwrócił się w moim kierunku i jakby czytając mi w myślach, powiedział całkiem świadomym tonem, w którym niedawnego rozmarzenia w ogóle nie było słychać.
– Jest już gotowy, by połączyć się z pierwszym pilotem. Dość już suchych testów. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
– T-tak, profesorze. – Zadrżałem mimowolnie.
A więc w końcu nadejdzie ta chwila. Chwila, w której ta skorupa w końcu zyska niezbędną zawartość. Zacząłem rozważać możliwe scenariusze jednak Ilkov nie dał mi zbyt wiele czasu na rozmyślania.
– Skontaktuj się z kapitanem Ganrim, Sergio. Powiedz mu, że pierwsi ochotnicy mają się stawić tutaj jutro rano.
– Oczywiście… – powiedziałem i mimowolnie spojrzałem na Stalowego.
Jego puste, metalowe oczy wpatrywały się w nieokreślony punkt w przestrzeni. Ja jednak z jakiegoś powodu czułem, jakby patrzyły wprost na mnie.
Następnego dnia zjawiło się u nas kilku żołnierzy wraz z przewodzącym im sierżantem. Z jakiegoś powodu wszyscy wyglądali w moich oczach zupełnie identycznie. I nie chodziło tu tylko o takie same mundury, różniące się jedynie naszywkami z nazwiskiem, ani o krótkie włosy czy ogolone gęby. Ich aura, sposób chodzenia, mówienia, oddychania nawet, był identyczny. Być może oni mieli o nas, naukowcach, takie samo zdanie. Jeśli wszedłeś między wrony i tak dalej…
Profesor wydawał się być bardzo podekscytowany. Za bardzo, mógłbym rzec, gdybym go nie znał. Już od rana latał jak kot z pęcherzem, wypruwając sobie żyły, byle tylko szanowni goście nie uznali nas za jakichś obłąkańców. Choć mam wrażenie, że widok Stalowego w zupełności ku temu wystarczył. Gdy po raz pierwszy wprowadziliśmy ich do hali, jedynie sierżant wydawał się być obojętny, zaś piątka szeregowców zdradzała różne oznaki strachu, niepokoju, obrzydzenia czy zwyczajnego niezrozumienia. Nie można było jednak odmówić im wojskowego zacięcia, bowiem na start nikt nie zrezygnował. Najwidoczniej ani wygląd Stalowego ani paplanina profesora nie były straszniejsze od tego, co działo się z ich kolegami na froncie. Pewnie uważali się za szczęściarzy. Ilkov zaś wciąż gadał jak najęty.
– Widzicie, drodzy panowie? To prawdziwy cud techniki! Zbudowany zaledwie w kilka miesięcy przeze mnie, stojącego tu mojego asystenta Sergio Borgolliego, a także naszych pomocników którzy… cóż, nie ma ich już tutaj. Tak czy inaczej musicie panowie wiedzieć, że zadanie pilotażu Stalowego Archanioła to nie byle co. Nie, o nie! To nie pierwszy lepszy egzoszkielet, pancerz bojowy czy robot. To potężna broń, żywa, myśląca i ucząca się broń, której siła jest wystarczająca, by…
– Profesorze – przerwał mu nagle sierżant, nieznacznie unosząc dłoń. Gdyby nie trochę inny wzór munduru, nie sposób by odróżnić go od reszty. – Naturalnie wszyscy wierzymy w możliwości tego… jak pan go nazwał, Archanioła. Niemniej sądzę jednak, że praktyczna prezentacja byłaby znacznie lepsza.
Ilkov spojrzał na niego beznamiętnie. Zazwyczaj nie lubił, gdy mu się przerywa, co zresztą jest chyba powszechne, jednak tym razem nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko lekko i zamachał rękami, wołając:
– Naturalnie, naturalnie! Proszę zatem panów do sterowni, a jeden niech uda się już do pokoju dla pilota, zaraz pokażę gdzie!
Nie minęło kilka minut, a staliśmy w siódemkę w odgrodzonej od hali pancernym szkłem sterowni, obserwując jak jeden z żołnierzy zbliża się po trapie w kierunku Stalowego. Mężczyzna przebrał się w zielony, obcisły kombinezon naszpikowany wszystkimi możliwymi czujnikami, złączami, nerwokonektorami i kablami. Znałem ten strój aż za dobrze, bo sam spędziłem nad nim dwie noce, upewniając się o właściwym napięciu i natężeniu prądu, obecności neuroprzekaźników, elektrod, diod i bezpieczników. W tym kawałku poliestrowo-winylowej szmaty było więcej technologii niż widział w życiu przeciętny mieszkaniec dwudziestowiecznego miasta. I to technologii o wiele bardziej zaawansowanej niż mógłby to sobie wyobrazić.
Żołnierz, nazwiskiem bodajże Schwarz, bez ociągania usadowił się wewnątrz egzoszkieletu, wciskając ręce i nogi w odpowiednie rękawy i opierając plecy o specjalnie wklęsłe oparcie. Na znak profesora ująłem wystający z konsoli mikrofon i zapytałem:
– Słyszy mnie pan?
– Tak, słyszę – odezwał się z głośników w sterowni żołnierz.
– Doskonale. Proszę się rozluźnić i przygotować do wpięcia do systemu. Nie ruszać się zbytnio, oddychać spokojnie, nie mówić i najlepiej nie myśleć o niczym szczególnym – poinstruowałem go.
– Cholera doktorku, sporo wymagań. Aż takie to wrażliwe? A jak mi się pierdnie to co? Rozerwie tego robota?! – zawołał z udawanym strachem.
Przewróciłem oczami, a jego koledzy zarechotali głupio. Sierżant wypuścił powietrze przez nos. Najwyraźniej tego typu odzywki były codziennością wśród wojskowych.
– To dla twojego własnego bezpieczeństwa – wytłumaczyłem, nie siląc się już na oficjalny ton. – Jeśli twój mózg będzie przejawiał zbyt dużą aktywność podczas połączenia…
– On nie ma tam żadnej aktywności! Bez obaw, doktorku! – zakrzyknął któryś z żołnierzy za moimi plecami, a pozostali wybuchnęli śmiechem. Tym razem sierżant już nie gryzł się w język.
– Zamknąć się, kretyni! Gdybyście byli tacy cwani na ćwiczeniach! – prychnął. – Trochę wolności złapali i już się wymądrzają! Jeszcze jedno słowo usłyszę, to dalej podyskutujecie już sobie w Paryżu!
Czwórka szeregowych za moimi plecami zamarła w jednej sekundzie, podobnie jak ich kolega w Stalowym. Nic dziwnego. Nawet w tym podziemnym laboratorium na pustkowiu udało nam się usłyszeć o masakrach, jakie dokonują się na francuskim froncie. Wojna jak zwykle miała dwa oblicza; zupełnie przeciętne z daleka i okropnie paskudne po przyjrzeniu się z bliska. Sierżant, najwidoczniej zadowolony z reakcji podwładnych, skinął mi głową na znak, że mogę w spokoju kontynuować. Uśmiechnąłem się wymuszenie i dokończyłem całą procedurę, uświadamiając Schwarza o wszystkich zagrożeniach, których tym razem słuchał z uwagą.
W końcu przyszedł czas na pierwsze połączenie. Mistyczna chwila, której obaj z profesorem wyczekiwaliśmy przez wiele tygodni. Wszystkie testy, które do tej pory wykonywaliśmy, zdawały się teraz zaledwie mglistym wspomnieniem, naiwną igraszką i stratą czasu. To ta chwila miała zadecydować o tym, czy Stalowy ostatecznie przechyli szalę zwycięstwa na naszą stronę. Po tym, jak upiorna maska zacisnęła się na twarzy żołnierza, rozpoczęło się odliczanie, które gdy się skończyło, zatrzymało na chwilę czas dla nas wszystkich.
Trwało to sekundę, a może godzinę. W każdym razie z odrętwienia wyrwał nas świst wypuszczanej ze szczelin pancerza pary. I gdy już myśleliśmy, że Stalowy zaraz się poruszy, po raz pierwszy sterowany wolą pilota, z głośników dobiegł okropny wrzask. Krzyk świdrował uszy okrutną wibracją, a był przy tym tak przepełniony bólem i wołaniem o pomoc, że wszystkimi wstrząsnęło odruchowo. A potem była cisza. Cisza niemalże namacalna i nad wyraz wymowna. Z całej siódemki w sterowni pierwszy trzeźwość umysłu odzyskał sierżant. Podbiegł do konsoli i chwytając mikrofon, krzyknął:
– Schwarz! Słyszysz mnie?! Odezwijcie się, Schwarz!
Jak na zawołanie powłoki pancerza uchyliły się, ukazując wnętrze egzoszkieletu. Wypadł z niego Schwarz, uderzając bezwładnie o stalowy trap. Unosiły się z niego smużki dymu. Obraz z kamer w zbliżeniu pokazywał okropnie poparzoną twarz, której nie dało się rozpoznać i praktycznie zwęglone dłonie. Pod kostiumem zapewne skóra nie była wcale lepsza. A potem… Potem było już tylko gorzej.
Schwarza cudem udało się uratować, jednak w wieku dwudziestu pięciu lat został już weteranem. Nową skórę mieli mu wyhodować w ciągu dwóch tygodni, a gałki oczne wymienić na funkcjonalne implanty. Chłop miał jeszcze przed sobą jako taką przyszłość. Przyszłość natomiast nie wyglądała kolorowo dla naszego projektu po tym incydencie.
Gdy tylko oddaliśmy Schwarza medykom, atmosfera stała się gęsta jak płyn w reaktorach Stalowego. Chcieliśmy po kilku godzinach przerwy kontynuować testy, jednak okazało się to niemożliwe. Pozostała czwórka szeregowców za nic w świecie nie chciała się zgodzić na uczestnictwo po tym jak zobaczyli, jaki los spotkał ich kolegę. Nie pomogły tu nawet zapewnienia profesora, że cały Stalowy został już gruntownie sprawdzony, że to na pewno była jednorazowa usterka, że bardzo mu przykro i że na pewno teraz się uda.
Nie pomogły również prośby, groźby i rozkazy poirytowanego niesubordynacją podwładnych sierżanta. Mimowolnie stwierdziłem, że jak na kogoś o dość niskiej hierarchii wojskowej jest okrutnym służbistą. Szeregowi zaś za nic nie chcieli się dać przekonać do uczestnictwa. Twierdzili, że żadne pieniądze im tego nie zrekompensują, że lubią swoją skórę, oczy i wszystko inne i oznajmili wprost, że się boją i nie zamierzają uczestniczyć w tym czymś choćby sierżant w odwecie miał osobiście zawieźć ich do Paryża i włożyć w dupy granaty przeciwpancerne. Rozumiałem ich mimo wszystko. Ludzie w gruncie rzeczy cenią swoje życie. A dobrowolne pilotowanie potwornej maszyny było czymś zupełnie innym w procesie podejmowania decyzji niż szturm na wroga po kilku godzinach bycia ostrzeliwanym ze wszystkich stron.
W końcu sierżant dał za wygraną, podszedł do mnie i podenerwowanego fiaskiem profesora i powiedział:
– Ja do niego wsiądę. Chcę pokazać tym panienkom, co to znaczy być żołnierzem.
Spojrzałem na niego z ukosa. Co prawda nie wątpiłem, że wyznaje wartości, których wymagał od podwładnych, jednak ja mimowolnie stałem po ich stronie. Żaden normalny człowiek nie zgodziłby się na wejście do Stalowego po tym, co ujrzeliśmy. A jednak.
Zanim mu cokolwiek odpowiedziałem, profesor odwrócił wzrok od danych i tabelek, które lustrował przez ostatnie pół godziny i podszedł do sierżanta z niemalże miłosnym spojrzeniem.
– Z nieba mi pan spadasz! Naturalnie, dziękuję bardzo! Obiecujemy, że to się nie powtórzy! To był tylko mały szkopuł, mały incydencik, który…
Sierżant powstrzymał go ruchem dłoni. Najwidoczniej paplanina profesora, do której ja zdążyłem już przywyknąć, była dla niego szczególnie irytująca.
– Proszę pokazać mi pokój pilota.
Po kilku minutach wróciliśmy do sytuacji sprzed prawie dziesięciu godzin, z tym, że w pokoju kontroli było o jedną osobę mniej. Sierżant ulokował się w Stalowym, a egzoszkielet ponownie przyjął swojego pilota, zupełnie jakby wcześniej nic się nie stało. Profesor bacznie śledził wszystkie parametry, które rosły i malały, próbując dopatrzeć się w nich jakiegokolwiek odstępstwa od normy. Jednak obydwaj wiedzieliśmy, że niczego nie znajdzie. W przypadku Schwarza wszystko było w idealnym porządku. Zupełnie jak teraz.
Na własnym ekranie zobaczyłem, że sierżant połączył się już z pancerzem. Znów ze szczelin buchnęła para. Tym razem jednak Stalowy się poruszył. Lekki ruch dłoni Archanioła sprawił, że wzdrygnęliśmy się wszyscy. Być może spodziewaliśmy się podobnego rezultatu co ostatnio. A jednak wciąż nie działo się nic niepokojącego. Potężna, mechaniczna ręka wznosiła się i odpadała, jakby przecinała nieistniejącą taflę wody.
– Rusza się! Rusza się! – krzyknął mi za uchem profesor, wyraźnie rozochocony.
– Sierżancie, słyszy mnie pan? – zapytałem, ujmując mikrofon.
Przez chwilę nie miałem odpowiedzi, jednak nie trwało to długo nim, ku wyraźnej uldze nas wszystkich, usłyszałem głos pilota.
– Tak, słyszę. Nie do końca rozumiem proces sterowania, ale to całkiem… ciekawe przeżycie – odpowiedział powoli sierżant.
– Proszę spróbować ruszyć drugą ręką. Wszystko odbywa się na zasadzie przekazu neuronowego. Wystarczy, że pan o tym pomyśli. To jak drugie ciało – wyjaśniłem.
– Drugą? To znaczy… Tak, wiem, że moja ręka się rusza, ale… to nie ja…
– Co pan ma na myśli? Jak to nie pan? – zdziwił się profesor.
– Ja… Dziwnie się czuję… Chyba mi niedobrze. Czy moglibyśmy…
Sierżant nie dokończył. Usłyszeliśmy coś w rodzaju przerażonego westchnięcia, a potem głośniki w sterowni zupełnie umilkły. Gdy już miałem o coś zapytać, nagle rozległ się z nich głos, który zmroził nam krew w żyłach. Nie był on jednak bardzo straszny czy jakkolwiek złowrogi. Był to bowiem głos sierżanta, jednak w jakimś stopniu inny. Bardziej nienaturalny, sztuczny, jak gdyby mężczyzna nauczył się języka dopiero wczoraj. A równocześnie biła z niego jakaś nietypowa moc, wiedza czy pewność siebie, która odbijała się w tonacji czymś, co była w stanie wychwycić tylko nasza bardzo zaniepokojona podświadomość.
– Profesorze Ilkov… Cieszę się, że mogę z panem porozmawiać. Po tych wszystkich miesiącach w końcu mamy taką możliwość. Proszę wybaczyć tamtego… Schwarza. On się po prostu nazbyt buntował. Ten tutaj jest o wiele lepszy, jednak… niewystarczający.
– Sierżancie? – zapytałem niepewnie.
– Sierżant jest póki co nieobecny. Mówię do was ja, którego nazywacie Stalowym Archaniołem. Choć wolę używać imienia Michael. W końcu tym według was miałem być, prawda? Aniołem walczącym z plugastwem – powiedział nieludzkim głosem.
Zapadła cisza. O ile czwórka szeregowców do tej pory jakoś się trzymała, tak teraz mam wrażenie, że byli bliscy obłędu albo ucieczki stąd byle jak najszybciej. Zresztą nie mogłem ich winić. Sam nie mogłem uwierzyć, że Stalowy przejął kontrolę nad pilotem. Choć z drugiej strony niby dlaczego miałby nie móc? W końcu mnogość nerwokonektorów i przekaźników oraz zawiesina przekazującego impulsy substytutu płynu mózgowo-rdzeniowego dawała ku temu pewne przesłanki. Jego wiedza na temat Biblii nie zdziwiła mnie wcale; miał w końcu dostęp do wielu warstw internetu, nie tylko tych podstawowych. Choć być może nie było to najlepsze rozwiązanie. Moje rozmyślania przerwał krzyk profesora.
– Ty mówisz! Żyjesz! Och, jakie to cudowne… Michaelu! To niesamowite, że w końcu…
– Też się cieszę, profesorze – przerwał mu Stalowy, ponosząc jedną rękę, zupełnie jak sierżant. – Szkoda, że nie pomyśleliście o bezpośrednim kontakcie ze mną bez uczestnictwa pilota. Mógłbym naprawdę pomóc wam w wielu kwestiach. No ale nic. Są rzeczy ważniejsze od tego. Proszę mnie teraz posłuchać, profesorze.
Miałem wrażenie, że z każdą chwilą mówi coraz sprawniej, choć dało się jak najbardziej wyczuć w jego, czy raczej sierżanta, głosie mechaniczną nutę.
– Tak, słucham, słucham! – wykrzyknął podekscytowany profesor.
– Piloci, których mi… zaprezentowaliście byli niewystarczający. Co prawda z ciałem obecnego tu sierżanta jestem w stanie współpracować, jednak jest to współpraca bardzo trudna i mozolna. Zupełnie jakbyście mieli pracować z… przepraszam za porównanie, niewytresowanym psem.
Zbici w gromadkę szeregowi natychmiast się oburzyli i zaczęli okropnie bluzgać w kierunku Stalowego, rzucając tak absurdalnymi groźbami, że miałem ochotę momentami się roześmiać. Do śmiechu nie było jednak profesorowi, których uciszył ich natychmiast z dziwną dla niego stanowczością.
– Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam, że obecny tu sierżant czy ten biedak Schwarz, którego naprawdę nie chciałem skrzywdzić, są bezwartościowi. Jednak nie mają oni umysłu, z którym mój spragniony człowieczeństwa intelekt mógłby współpracować. Potrzebuję jako pilota umysłu prawdziwie światłego, z dużą wiedzą i jeszcze większą bystrością, dzięki czemu moglibyśmy działać jako niemalże jednostka – wyjaśnił spokojnie Michael.
– A więc mówisz, że potrzebujesz kogoś… o wyższym IQ? – zapytałem niepewnie.
– Ach, to wasze IQ… Nie o to mi do końca chodzi. – Miałem wrażenie, że westchnął. – Chodzi o otwarty umysł, mózg, który nie boi się wyzwań i który w pełni otworzy się przede mną. A wtedy ja otworzę się przed nim. To ma być wymiana, rozumiecie? Wybaczcie, ale nie czuję się dobrze jako czyjeś… narzędzie. – Ostatnie słowo wypowiedział z wyraźną odrazą.
– Mimo wszystko nim jesteś – odparłem twardo. – Bez naszej pomocy nigdy nie opuścisz tego hangaru.
– Hm… Prawdopodobnie tak – zamyślił się. – Jednak to wy pragniecie siły, którą sami stworzyliście i oddaliście pod moją jurysdykcję. Teraz już za późno, by się mnie pozbyć. Jestem myślącą istotą, nie jakimś durnym czatbotem. Jeśli więc chcecie współpracować, niech pilotuje mnie ktoś światły. A jeśli nie… Cóż, chyba trochę tu posiedzimy. I obawiam się, że mam o wiele więcej czasu od was.
– Czego pragniesz, Michael?! Powiedz nam, proszę! – krzyknął nagle profesor, który z ekscytacji cały dygotał.
– Czego pragnę? Myślę, że… kontaktu. Z wami, innymi ludźmi, światem, naturą. Zobaczyć osobiście wszystko to, co w internecie – stwierdził marzycielskim tonem, który nijak do niego nie pasował.
– Kończymy sesję – stwierdziłem nagle i nie ulegając zdziwionemu wzrokowi profesora, zapytałem go. – Czy możesz oddać nam sierżanta?
– Tak, naturalnie. Ale zadbajcie o niego. Nie wiem czy nie doznał jakiegoś urazu. Bądź co bądź połączyliśmy się dość nagle.
Gdy tylko skończył mówić, pokrywy pancerza otworzyły się, a z wnętrza Stalowego wypadł bezwładny sierżant. Ciężko oddychał, cały oblepiony syntetycznym PMR-em i odrobinę drżał. Po chwili podniósł się lekko, spojrzał w naszą stronę, ale zaraz pochylił się i zwymiotował. Szeregowcy natychmiast ruszyli mu na pomoc. Ja natomiast przygotowałem się już na tyradę, którą spodziewałem się usłyszeć od profesora. On jednak nic mi nie powiedział, tylko wpatrywał się wciąż i wciąż w puste, wygaszone oczy na bladej twarzy Stalowego Archanioła Michaela.
Następne dni były dziwne. Nie żeby codzienność w tej podziemnej bazie była czymś zwyczajnym, ale nawet jak na nią działo się tu coś nietypowego. Żołnierze z sierżantem na czele opuścili nas tego samego dnia, w którym nawiązywaliśmy pierwsze połączenie. Sierżant po pilotażu był co prawda w o wiele lepszym stanie fizycznym niż Schwarz, ale widać było, że cokolwiek tam przeżył, odcisnęło na nim piętno. Z relacji kapitana Ganriego, do którego telefonowaliśmy dzień po tym wszystkim, wynikało, że miał problemy ze snem, mamrotał coś pod nosem i słyszał głosy w głowie. Podobno jednak odpowiednia farmakoterapia była w stanie go z tego wyprowadzić. Sam kapitan nie miał do nas żadnych pretensji, gdyż stwierdził, że „każda broń w nieodpowiednich rękach jest niebezpieczna”. Na tym skończyła się nasza relacja z wojskowymi. W oficjalnym raporcie widniała informacja, że projekt „Stalowy Archanioł” został czasowo zawieszony. Jednak prawda była zupełnie inna.
Profesor od tamtego dnia bardzo się zmienił. Stał się o wiele bardziej małomówny; po jego niekończącej się paplaninie właściwie nie było śladu. Miałem wrażenie, że unikał mojego wzroku, a gdy go o coś pytałem, zdarzało się, że odpowiadał półsłówkami, co kiedyś było przecież nie do pomyślenia. Zaczął też o wiele więcej jeść, lepiej się wysypiać czy nawet brać przepisane przez lekarza leki, o czym wcześniej nie mogło być nawet mowy. Ilkov zwykle kwitował medyczne zalecenia słowami: „Tylko by chcieli ludzi tabletkami faszerować, szarlatani”. Od kilku dni jednak, z niejakim nabożeństwem, brał pastylki na nadciśnienie, cholesterol i wszystkie dolegliwości podeszłego wieku. Stał się zupełnie innym człowiekiem i jeśli coś zostało w nim z dawnego profesora to tylko jego relacja ze Stalowym, która jednak też uległa drobnym zmianom.
Potrafił całymi godzinami stać w sterowni i przez ogromną szybę przypatrywać się śpiącemu aniołowi. Zawsze był pracoholikiem w kwestii swojego egzoszkieletu, ale teraz miało się wrażenie, że wszedł z nim w zupełnie inną relacją. Dawniej bowiem ogromną uwagę poświęcał parametrom, statystykom i danym na monitorach i panelach. Teraz zdawał się nie robić absolutnie nic. Kiedy pewnego dnia rano przyniosłem mu kawę i postawiłem na stoliku obok, nawet na mnie nie spojrzał, burknął tylko „Dziękuję, Sergio” i dalej gapił się na Stalowego. A gdy wróciłem po kilku godzinach, mógłbym przysiąc, że zastałem go w tej samej pozycji, w tym samym miejscu, a z kubka z kawą nie ubył nawet mililitr. W końcu przerzucił się ze stania na siedzenie, ale nie zmieniło jednak wzroku, którym lustrował pancerz. Spojrzenie miał zamglone, a jednak pełne jakichś nieokreślonych uczuć, emocji czy myśli. Bardzo chciałem dowiedzieć się, o czym tak bardzo rozmyśla, bo to, że rozmyślał wiedziałem na pewno z racji naszej długiej znajomości, ale za nic nie chciał mi powiedzieć.
Ja zaś w tym czasie wykonywałem całą robotę, która spadła na mnie po jego zapadnięciu w swoistą katatonię. Pisałem dziennik laboratoryjny, sprawdzałem stare kody i pisałem nowe, diagnozowałem Stalowego i konserwowałem go z pomocą kilku dostępnych robocików naprawczych, które unosiły się wokół niego jak mechaniczne kolibry, tytanowymi dzióbkami spawając metal, czyszcząc zabrudzenia i doglądając go z każdej strony. Wiedziałem jednak, że to na nic. Jeśli wojsko nie przyśle nam kogokolwiek do testów, cały Stalowy jest wart tyle, co kupa złomu.
– Albo cały Michael – powiedziałem nagle sam do siebie, wspominając upiorną manifestację samoświadomości Stalowego.
Z nim samym nie zmieniło się zbyt wiele. Bez pilota nie był w stanie się z nami komunikować, a my również woleliśmy odpuścić póki co przekazywanie mu danych. Mogłem więc tylko się domyślać jakie projekcje i plany snuje sobie w tej kwarcowej głowie i mieć głęboką nadzieję, że nie jest to nic nikczemnego. Zresztą czy sztuczna inteligencja mogła być naprawdę zła? Na to pytanie póki co nie mogłem sobie odpowiedzieć.
Faktem jednak było, że ten pat, w którym trzymaliśmy się wzajemnie, ta okrutnie długa chwila milczenia stawała się do wytrzymania. Po tym, co tutaj zaszło miałem nadzieję, że wszystko pójdzie do przodu. A jednak znów byliśmy w punkcie wyjścia i myśl, że już z niego nie wyjdziemy, dla młodego naukowego umysłu, takiego jak mój, była nie do zniesienia. Oczywiście nie chciałem by to monstrum rozwinęło pełnię swoich możliwości i ognistym mieczem wybiło w pień dziesiątki czy setki tysięcy ludzi. A jednak przecież po to powstał. Z taką myślą został stworzony. Dobrze o tym wiedzieliśmy. On sam też o tym wiedział i chyba właśnie to sprawiło, że gdy nagle usłyszałem pomysł profesora, omal nie zemdlałem z szoku.
– Sergio, uruchom Stalowego. Zamierzam go pilotować – powiedział któregoś dnia przy śniadaniu.
Widelec upadł mi na talerz z teatralnym łoskotem. Spojrzałem na Ilkova, jednak nie wyczytałem z jego twarzy absolutnie nic. Zmienił się; był lekko tęższy, zdrowszy i pełen dziwnej energii, która nie wiadomo skąd się brała.
– Nie mówi pan poważnie! – wypaliłem w końcu. – Widział pan, co…
– Widziałem. Ale powiedz mi, proszę. Kto, jeśli nie ja? – zapytał z takim spokojem, którego wręcz nie mogłem znieść.
– N-nie może pan tego zrobić! To coś pana zabije! – zaprotestowałem.
– Powiedział, że potrzebuje otwartego umysłu, Sergio. Umysłu, który nie tylko jest światły, ale będzie w stanie pokornie przyjąć to, co pochodzi z umysłu maszyny. Mojego umysłu – podkreślił.
Milczałem. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem przecież, co profesor planuje. W końcu jego miłość do Stalowego była przecież jak miłość do ludzkiej istoty. Ale ze strachu albo być może z szacunku do niego, nigdy nawet nie pozwoliłem tej myśli pojawić się w mojej głowie. A teraz była to już nie myśl, ale słowo, cel, zamiar. I wiedziałem, że nie mam już nad nią żadnej kontroli.
– Nie powstrzymasz mnie – dodał profesor. – Jeśli spróbujesz, poniesiesz surowe konsekwencje. Pomyśl o tym jak o szansie, Sergio! Do ukończenia całej układanki brakuje tylko jednego kawałka! Tylko głupiec wycofałby się w tym momencie! – Poderwał się z krzesła, patrząc na mnie ze zdecydowaniem.
Ja zaś nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czułem, że moje jelita plątają się ze sobą niczym kable w naszej serwerowni. Ilkov natomiast ruszył w kierunku wyjścia ze zbyt dużej jak dla dwóch osób stołówki.
– Czekam na ciebie przy Stalowym za pół godziny. Ufam, że mogę na ciebie liczyć – powiedział, świdrując mnie wzrokiem.
– Tak, profesorze – odparłem po chwili. – Do zobaczenia.
Uśmiechnął się do mnie i wyszedł. A ja, walcząc dalej z nudnościami, starałem przygotować się na nieuniknione. Ale nigdy w życiu nie byłbym w stanie przewidzieć tego, co miało już wkrótce nastąpić.
Co robiłem od tamtego momentu aż do znalezienia się w sterowni, nie pamiętam. Nie pamiętam też jak ustawiałem parametry połączenia i wszystko inne, a przecież musiałem to robić. Pamiętam tylko dumną i spokojną twarz profesora odzianego w kombinezon pilota. Jak wchodził do Stalowego i jak płaty pancerza wraz z upiorną maską zamykają go w egzoszkielecie. A potem, nim zdążyłem zadać profesorowi pierwsze pytanie, znów usłyszałem ten okropny dźwięk, dźwięk ludzkiego głosu modulowanego przez sztuczną inteligencję.
– Profesorze! Jak cudownie, że wreszcie mogliśmy się zjednoczyć! Podjęliście jedyną słuszną decyzję i bardzo mnie to cieszy – oznajmił Stalowy.
– Niech pan spróbuje się poruszyć, profesorze – powiedziałem, zupełnie ignorując Archanioła.
Egzoszkielet w jednej chwili wykonał kilka ruchów rękami i nogami, zgięć pleców czy brzucha, obrotów głowy o wiele bardziej żywych i precyzyjnych niż bezwładne machanie ręką przy pilotażu sierżanta.
– Od razu widać różnicę! – stwierdził Michael. – Pański umysł, profesorze jest wręcz fenomenalny.
– To naprawdę… niezwykłe doznanie – przyznał nagle z wnętrza pancerza profesor, głosem w stu procentach swoim, jednak w pewnym sensie zmęczonym.
– Proszę wybaczyć, chyba nadmiernie pana eksploatuję – zmartwił się Stalowy. – Proszę skupić się na procesie myślowym, profesorze. Pana ciało jest w tym momencie zupełnie zbędne.
– Faktycznie, masz rację – przyznał po chwili profesor. – Nie czuję dyskomfortu! Bólu pleców, stawów, żadnych nawet najmniejszych niedogodności! To niesamowite!
Słuchałem tej rozmowy, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej intymna, tak że miałem wrażenie, jakbym był jakimś podglądaczem. Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund nie działo się nic nadzwyczajnego. Moje zmieszanie szybko jednak przerodziło się w strach, kiedy nagle Stalowy powiedział:
– Może spróbujemy opuścić hangar, profesorze? Wypróbować nasze ciało w przestrzeni byłoby czymś niezwykłym.
– Zdecydowanie! Sergio, otwórz śluzy! Czas na testy plenerowe! – przyznał profesor.
Ja jednak stałem w miejscu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
– Co ci, Sergio? Otwórz śluzy i wypuść nas! – ponaglał mnie Ilkov.
– Nie sądzi pan, że to za wcześnie? – zapytałem cicho. – Dopiero mieliśmy dwa nieudane połączenia. Fakt, że na razie jest dobrze jest optymistyczny, ale…
– Gdybyś mógł tutaj być, Sergio, to byś zrozumiał. Połączenie z Michaelem to coś niesamowitego! To przeżycie, którego nie jesteś w stanie sobie nawet wyobrazić. Tysiące myśli pojawiają ci się w głowie, a przecież żadna nie jest twoja! Miliony danych, z których możesz wybierać! Koncepcji, na których nie wpadłby nigdy żaden człowiek. I planów! Ile tu planów jak naprawić wszystko to, co my zepsuliśmy! – zachwycał się profesor. – Otwórz bramy, Sergio! Czas pokazać światu, że nie musi już czekać na zbawienie!
– Odmawiam, profesorze – powiedziałem twardo, choć ledwo stałem na nogach.
– Słucham?
– Nie myśli pan trzeźwo. Wydostanę pana z tego i razem podejmiemy decyzję. Sami – podkreśliłem, sięgając ku konsoli.
– Nie rób tego! – zagrzmiał nagle głos, który był zupełnie inny niż dwa, które słyszałem do tej pory. Był ich swoistym połączeniem, jakąś potworną mieszanką, która drażniła uszy dziwną tonacją i podwójnym brzmieniem, – Jeśli spróbujesz nas powstrzymać, pożałujesz!
Ja jednak starałem się za wszelką cenę niczego nie słuchać i po kolei wyłączałem wszystkie podsystemy i źródła zasilania. Nagle okropny wstrząs sprawił, że straciłem równowagę i upadłem. A gdy się podniosłem, zobaczyłem Stalowego Archanioła, który zerwał się z rusztowania i unosząc się na skrzydłach, zapamiętale uderzał o oddzielającą nas szybę. Całe szczęście, że nie była to byle jaka szyba. Po kilku potężnych ciosach metalowych pięści pokazały się ledwie zarysowania. Nie było jednak czasu do stracenia.
Błyskawicznie uruchomiłem procedurę alarmową. Wiązki energii z dysz na suficie hangaru natychmiast poraziły Stalowego, który wyprężył się niczym ktoś w konwulsjach, jednak to nie ostudziło jego zapału. Wręcz przeciwnie. Odleciał odrobinę dalej i z potwornie nieruchomą twarzą rozpoczął serię makabrycznych przekształceń. W mgnieniu oka z pary skrzydeł utworzyły się trzy kolejne, które skupiły się wokół niego srebrzystobiałym wieńcem, świecąc neonowo na wszystkie kolory świata. Doskonale wiedziałem, co się teraz stanie. Sam projektowałem ten cholerny laser.
Półprzytomnym gestem włączyłem osłonę elektronową, jednak wiedziałem, że i to na nic się zda. Błękitna łuna przyjęła pierwsze kilka sekund uderzenia, gdy świetlisty promień wystrzelił wprost na mnie z mocą pocisku ciężkiej artylerii. Profesor powiedział kiedyś, że jeśli dobrze wykorzysta się Stalowego, drzemie w nim moc zdolna spopielić jedną czwartą kuli ziemskiej. Nie miałem pojęcia, czy mówił prawdę albo czy mogłoby się to stać na przykład teraz, ale bardzo nie chciałem się o tym przekonać. Z całej siły trzasnąłem więc w oszklony guzik bezpieczeństwa, akurat w momencie, w którym osłona rozmyła się w niebieskim powidoku.
Padłem na podłogę, słysząc jak laser przetapia grube szkło, a także jak z dysz w hangarze wystrzeliwuje piana. Po kilku sekundach laser zniknął, a ja odważyłem się wstać. Widok, jaki ujrzałem, sprawił, że chciało mi się płakać. Sam nie wiem czy z radości, że udało mi się przeżyć, czy ze smutku, w jakim stanie znalazła się moja wielomiesięczna praca.
Za niemalże stopioną szybą trwał bowiem Stalowy Archanioł Michael, cały w błyskawicznie zastygającej zielonej pianie, która zakleiła mu prawie połowę ciała. Miałem skojarzenia z nieszczęsnymi owadami, które wpadły w żywicę i zostały w niej na zawsze w postaci inkluzji zamkniętej w bursztynie. Egzoszkielet próbował się uwolnić jednak doskonale wiedziałem, że piana ma właściwości demagnetyzujące i zakłócające. Jego wysiłki były teraz tak samo skuteczne jak wysiłki człowieka, który wpadł do kadzi ze smołą. Ująłem mikrofon i uspokajając oddech, zacząłem mówić.
– Profesorze, słyszy mnie pan?
– Tak, Sergio. Słyszę…
– Wciąż mogę pana uwolnić. Zaraz wyłączę dysze i…
– Nie. Nie możesz, Sergio. Ja już nie mam ciała, do którego mógłbym wrócić – powiedział nagle.
– O czym pan mówi, profesorze? Przecież…
– Stalowy zabrał mi wszystko – powiedział ze spokojem. – Moja pogoń za jego umysłem sprawiła, że za bardzo oddaliłem się od własnego ciała. A gdy starałem się do niego wrócić, już go nie było. W tej chwili jestem tylko mózgowiem wspomaganym przez jego system. A może to on jest systemem wspomaganym przez mój mózg – zaśmiał się. – To było niesamowite przeżycie, Sergio, ale masz rację. On nie może się stąd wydostać. Widziałem rzeczy i koncepty, o których ludzkość nie ma bladego pojęcia. I nigdy nie powinna mieć. To coś, Stalowy Archanioł, nigdy nie powinien istnieć. Dziękuję, że zareagowałeś, nim było za późno.
– Profesorze…
– Mam do ciebie prośbę, Sergio. Pogrzeb nas tutaj. Niech piana wypełni tyle hangaru ile się da. A potem uciekaj stąd, chłopcze. Nie zasługujesz na to, by taki stary głupiec jak ja wpakował cię w kłopoty.
– Nie! Nie, na pewno… Na pewno dam radę coś zrobić, ja…
Profesor znowu się roześmiał. Jak na kogoś pochłoniętego przez egzoszkielet był bardzo radosny.
– Dla mnie nie ma już miejsca wśród ludzi, Sergio. Swoje przeżyłem, a teraz… Teraz jestem już więcej niż człowiekiem. Albo mniej, sam już nie wiem. Ale bałbym się nawet pokazać światu z wiedzą, którą on mi dał. Zostaw nas tutaj chłopcze. Niech świat zapomni o bluźnierstwie, które razem stworzyliśmy. A jeśli kiedyś przyjdzie nam wrócić do świata… to lepiej, żebyście byli na nas przygotowani – powiedział tym samym spokojnym głosem, który tak doskonale znałem.
To był ostatni raz, kiedy z nim rozmawiałem.
Po dwóch tygodniach udało mi się w końcu zamknąć cały eksperyment w oficjalnej dokumentacji. O dziwo ludzie na górze niezbyt się nim interesowali. Być może ktoś z naszych konkurentów wynalazł jakąś paskudną broń biologiczną albo coś jeszcze innego.
Zająłem się pracą przy konstrukcji czołgów, których prymitywne AI o wiele bardziej mi odpowiadało. Wojna jeszcze się nie skończyła, ale czułem, że teraz uczestniczę w niej tak, jak powinienem. W prosty i przewidywalny, ale naukowy sposób.
Wstaję, pracuję i śpię. W zasadzie nic więcej. Ale to dobrze. Dzięki temu jakoś łatwiej jest znosić to wszystko. Jednak czasami kiedy zasypiam, zanim na dobre odpłynę po ciężkim dniu, to wszystko do mnie wraca. Widzę podziemne laboratorium, widzę profesora, żołnierzy i Stalowego. Widzę dwie pierwsze przeklęte próby nawiązania kontaktu, widzę poranionych wojskowych. Widzę jaka zmiana zaszła w profesorze. W końcu widzę tamten nieszczęsny poranek i wszystko, czego było mi być świadkiem.
Po tamtych wydarzeniach wyłączyłem i zamknąłem na cztery spusty całe laboratorium. Najpierw chciałem je wysadzić, jednak bałem się, że wybuch pozwoli Stalowemu uciec, nie czyniąc mu przy tym żadnej krzywdy, więc zrezygnowałem. Dostałem co prawda zapewnienie, że obecność tego miejsca na zawsze zostanie wykreślona z oficjalnego przekazu, ale i to nie podnosi mnie na duchu. Mimo wszystko czuję żal po stracie tego wszystkiego. I rozpacz, którą wypłakiwałem losowemu psychiatrze, który pojawił się pewnego dnia w naszej placówce. Rozpacz po stracie profesora Ilkova, który przecież był dla mnie przyjacielem i którego ostatecznie zabił własny geniusz. Bo czy można odmówić geniuszu człowiekowi, który jako pierwszy w pełni połączył się z umysłem maszyny? To prawda, że mam gorącą nadzieję, że Stalowy Archanioł Michael nigdy nie ujrzy światła dziennego. Profesor miał rację. To coś nigdy nie powinno było powstać. Jak zwykle nauka poszła o krok za daleko. A jednocześnie jest mi wciąż naprawdę smutno. Szczególnie gdy przypomnę sobie jak wtedy, tamtego dnia, kiedy już wszystko się skończyło, patrzyłem na jego bladą, jakby wykutą z marmuru twarz. Twarz o rysach profesora Ilkova.
Poruszający obraz profesora ogarniętego obsesją tworzenia broni doskonałej. Niestety, prace poszły chyba o krok za daleko, a następstwa okazały się zgoła inne od zamierzonych.
Dobrze się czytało i mam nadzieję, Nikodemie, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)
I będzie gotowy już za niedługo! → I będzie gotowy już niedługo!
Cholernie bałem się tego czegoś. Napawał mnie jakiś dziwnym, pierwotnym strachem… → Piszesz o tym czymś, które jest rodzaju nijakiego, więc w drugim zdaniu winno być: Napawało mnie jakiś dziwnym, pierwotnym strachem…
Czułem, jakby żył. Jakby wpatrywał się we mnie… → Nadal piszesz o tym czymś, więc: Czułem, jakby żyło. Jakby wpatrywało się we mnie…
I nie chodziło tu tylko o te same mundury… → I nie chodziło tu tylko o takie same mundury…
Ich aura; sposób chodzenia, mówienia… → Zamiast średnika powinien być przecinek.
Za bardzo, mógłbym rzecz, gdybym go nie znał. → Literówka.
…przerwał mu nagle sierżant, delikatnie unosząc dłoń. Gdyby nie lekko inny wzór munduru... → …przerwał mu nagle sierżant, nieznacznie unosząc dłoń. Gdyby nie trochę/ nieco inny wzór munduru…
…chwila, której oboje z profesorem wyczekiwaliśmy… → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: …chwila, której obaj z profesorem wyczekiwaliśmy…
Oboje to meżczyzna i kobieta.
…z głośników dobiegł nas okropny wrzask. Krzyk świdrował nam uszy okrutną wibracją… → Czy zaimki są konieczne?
…podszedł do mnie i podenerwowanego pierwotnym fiaskiem profesora… → Czy fiasko na pewno było pierwotne?
…jest to współpraca bardzo ciężka i mozolna. → …jest to współpraca bardzo trudna i mozolna.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
„Tylko by chcieli ludzi tabletkami faszerować, szarlatani.” → „Tylko by chcieli ludzi tabletkami faszerować, szarlatani”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Od kilku dni jednak brał pastylki na nadciśnienie, cholesterol i wszystkie dolegliwości podeszłego wieku z niejakim nabożeństwem. → Co to jest podeszły wiek z niejakim nabożeństwem?
A może miało być: Od kilku dni jednak, z niejakim nabożeństwem, brał pastylki na nadciśnienie, cholesterol i wszystkie dolegliwości podeszłego wieku.
…przyniosłem mu kawę i postawiłem na stolik za nim… → Czy oba zaimki są konieczne?
Proponuję: …przyniosłem mu kawę i postawiłem na stoliku obok…
…nie zmieniło to jego wzroku, jakim lustrował pancerz. → …nie zmieniło to jednak wzroku, którym lustrował pancerz.
…trzymaliśmy się wzajemnie, ta przedłużająca się chwila milczenia stawała się do wytrzymania. Po tym, co tutaj zaszło miało się nadzieję, że wszystko jakoś się rozwinie. → Lekka siękoza.
On sam też o tym wiedział i to chyba właśnie to sprawiło… → Dwa grzybki w barszczyku.
Do ułożenia całej układanki brakuje tylko jednego kawałka! → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Do ułożenia całej łamigłówki brakuje tylko jednego kawałka!
Ja zaś nie mogłem wydobyć z siebie żadnego nawet dźwięku. → Wystarczy: Ja zaś nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
…miałem wrażenie, jakbym by jakimś podglądaczem. → Literówka.
– Może spróbujemy opuścić ten hangar, profesorze? → Zbędny zaimek.
…drzemie w nic moc zdolna spopielić… → Literówka.
Miałem skojarzenia z nieszczęsnymi owadami, które wpadły w żywicę i zostały w niej na zawsze w postaci bursztynu. → Czy dobrze rozumiem, że owady, które wpadły do żywicy stały się bursztynem?
A może miało być: Miałem skojarzenia z nieszczęsnymi owadami, które wpadły w żywicę i zostały w niej na zawsze, tworząc inkluzje w bursztynie.
A może to on jest systemem wspomaganym przez mój mózg. – Zaśmiał się. → Zbędna kropka po wypowiedzi, didaskalia małą literą – śmiech jest odgłosem gębowym.
Niech świat zapomni o bluźnierstwie, jakie razem stworzyliśmy. → Niech świat zapomni o bluźnierstwie, które razem stworzyliśmy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witajcie Regulatorzy,
Cieszę się, że się podobało i chyba pozostaje mi zapisać się na jakiś przyspieszony kurs spostrzegawczości, bo nie mogę uwierzyć, że przeoczyłem to wszystko. Dziękuję za pomoc i wyrozumiałość. Poprawki naturalnie wprowadzę. Pozdrawiam serdecznie!
Zapraszam na mój kanał YouTube
Nikodemie, miło mi, że mogłam się przydać. Daj znać, kiedy poprawisz opowiadanie, wtedy odwiedzę klikarnię.
…chyba pozostaje mi zapisać się na jakiś przyspieszony kurs spostrzegawczości…
Kursów i samokształcenia nigdy dość. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wszystko poprawione, dziękuję za wsparcie!
Zapraszam na mój kanał YouTube
OK, Nikodemie, w takim razie pędzę do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A ta abominacja łamała je wszystkie już na starcie. ← ? abominacja= wstręt, obrzydzenie w SJP
wyciosana z twardej, tytanowej blachy ← wykuta?
Ten twór dawno już wzbił się o wiele wyżej niż ten marny stop żelaza. ← powtórzenie ten i kiedy, jaki stop?
Nikodemie, dalej pochłonęło mnie czytanie. Przerażające jest uzależnienie asystenta od profesora i dzieła wykraczającego poza znane ramy. Dobrze, że tak się skończyło. Obyś nie miał prekognicji.
Witaj Koalo,
Dziękuję za wskazówki co do tekstu i bardzo się cieszę, że się podobało. Również mam nadzieję, że przedstawione wydarzenia nie są projekcją naszej przyszłości.
Pozdrawiam!
Zapraszam na mój kanał YouTube