- Opowiadanie: KrzysiekR - Jędrzej

Jędrzej

Witam wszyst­kich ser­decz­nie.

 

Opo­wia­da­nie o Ję­drze­ju jest moim pierw­szym opo­wia­da­niem. Mam wiel­ką na­dzie­ję, że speł­ni swoją rolę i roz­śmie­szy przy­naj­mniej część czy­ta­ją­cych.

Z góry dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas. Miłej lek­tu­ry!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jędrzej

Ję­drzej stał w wą­skim tu­ne­lu we­wnątrz głę­bo­kiej ja­ski­ni. „Na­gro­da bę­dzie moja i chuj.” – Myśl prze­mknę­ła mu przez głowę.

We wsi mó­wi­li, że w ja­ski­ni jest ciem­no, że oko wykol. Męż­czy­zna uśmiech­nął się chy­trze.

– Nie ze mną te nu­me­ry! – wy­krzyk­nął. Raz pró­bo­wał już za­sto­so­wać się do tej rady i teraz był mą­drzej­szy o do­świad­cze­nie. Badał oko­li­cę lewym okiem – je­dy­nym, które mu zo­sta­ło po spo­tka­niu z po­przed­nią ciem­no­ścią. Nie mógł do­strzec nic dalej niż na dłu­gość swo­je­go nosa, po­sta­no­wił więc iść po omac­ku.

Ję­drzej wy­cią­gnął zza pasa sfa­ty­go­wa­ny krót­ki miecz ojca. Broń była już po­rząd­nie nad­gry­zio­na zębem czasu oraz jego ulu­bio­nej kozy Ma­tyl­dy, ale nie miał nic lep­sze­go. Szedł prze­su­wa­jąc lewą dło­nią wzdłuż ścia­ny. Była szorst­ka i wil­got­na w do­ty­ku. „Zu­peł­nie jak tyłek Jadź­ki po pracy w polu…” – po­my­ślał.

To do­da­ło mu wi­go­ru. Ru­szył żwa­wiej do przo­du i już po dwóch kro­kach po­tknął się o coś.

W ja­ski­ni echem odbił się me­ta­licz­ny brzęk. Dziel­ny po­szu­ki­wacz przy­gód stru­chlał. Brzmia­ło to iden­tycz­nie jak noc­nik jego matki, kiedy raz kop­nął go prze­cho­dząc przez izbę, wra­ca­jąc po pi­ja­ku z karcz­my. Schy­lił się i po­ma­cał pod­ło­że szyb­ko na­tra­fia­jąc na prze­szko­dę.

W dłoni trzy­mał me­ta­lo­wy łań­cuch, do któ­re­go przy­twier­dzo­na była praw­do­po­dob­nie czy­jaś noga. Jesz­cze cie­pła.

Ode­tchnął z ulgą. Wy­pro­sto­wał się i po­my­ślał, że to pew­nie jeden z tych wio­sko­wych głup­ków. ,,Musi dał się zba­ła­mu­cić wro­gom Pana Je­zu­ska, od któ­rych Ję­drzej miał ode­brać czar­ną księ­gę. Ksiądz Jakub prze­strze­gał przed nimi” – po­my­ślał. - ,,Ponoć są cza­row­ni­ka­mi, któ­rzy po­tra­fią czło­wie­ko­wi po­boż­ne­mu za­ćmić rozum samą tylko siłą woli i zmu­sić go do strasz­nych rze­czy. Ksiądz Jakub opo­wia­da­li, że w są­sied­niej wsi, pod wpły­wem sil­nych cza­rów, Antek swo­jej żonie juchę spu­ścił z szyi kiedy spała i po­szedł w stro­nę lasu. Nawet na mszy w nie­dzie­lę nie uczest­ni­czył!”.

Z za­my­śle­nia wy­rwał go gło­śny zgrzyt. Ja­kieś pięć me­trów przed nim, na końcu ko­ry­ta­rza, otwar­ły się cięż­kie drew­nia­ne drzwi i ja­skra­wy snop świa­tła zalał wą­skie przej­ście, w któ­rym się znaj­do­wał. Kiedy wzrok przy­zwy­cza­ił się do bi­ją­cej z po­miesz­cze­nia ja­sno­ści, za­uwa­żył, że w progu po­ja­wi­ła się za­kap­tu­rzo­na po­stać. Otyły męż­czy­zna miał na sobie czar­ną, długą do ziemi szatę. Jej rę­ka­wy roz­sze­rza­ły się ku do­ło­wi. Szata była po­kry­ta nie­zro­zu­mia­ły­mi dla Ję­drze­ja sym­bo­la­mi. Na brzu­chu ob­ce­go wid­nia­ła plama krwi. Z tyłu, w głębi po­miesz­cze­nia, stał duży ka­mien­ny stół, na któ­rym leżał wy­pa­tro­szo­ny męż­czy­zna. Jego ręka zwi­sa­ła bez­wład­nie z po­dium. Na ścia­nach w rów­nych od­stę­pach wi­sia­ły po­chod­nie. Ję­drzej lubił ich za­pach. Ko­ja­rzył mu się z dzie­ciń­stwem, kiedy jako pa­cho­lę po­ma­gał tat­ko­wi wy­ga­niać Żydów ze wsi.

Cza­row­nik zmie­rzył in­tru­za bez­na­mięt­nym wzro­kiem. Uniósł dło­nie do góry i przy­ło­żył palce do skro­ni, po czym po­chy­lił się lekko, a jego oczy roz­sze­rzy­ły się. Ję­drzej ru­szył w jego kie­run­ku. Prze­szło mu przez myśl, że ten typ wy­glą­da tro­chę jak pro­boszcz An­drzej po uda­nym od­pu­ście.

– To… to nie­moż­li­we! – wy­du­sił z sie­bie cza­row­nik. Chciał się wy­co­fać, ale wtedy ręka wo­ja­ka wy­strze­li­ła do przo­du. Pło­mień po­chod­ni odbił się od ostrza, tań­cząc na skle­pie­niu ko­ry­ta­rza. Uła­mek se­kun­dy póź­niej, za­kap­tu­rzo­ny męż­czy­zna osu­wał się na zie­mię pró­bu­jąc za­trzy­mać wy­pły­wa­ją­ce z brzu­cha kłę­bo­wi­sko wnętrz­no­ści. Ję­drzej splu­nął na bez­boż­ni­ka, który nie do­ce­nił siły jego umy­słu. Wy­tarł miecz o szatę cza­row­ni­ka i ru­szył do ja­sne­go po­miesz­cze­nia w po­szu­ki­wa­niu księ­gi.

 

 

***

 

Wieś Swę­dzi­wo­ry Stare była już po­grą­żo­na w głę­bo­kim śnie, kiedy rosły męż­czy­zna wy­ło­nił się od stro­ny Pół­noc­ne­go Lasu z opa­słym to­misz­czem pod pachą. Prze­dzie­rał się przez krza­ki idąc w stro­nę piasz­czy­stej drogi pro­wa­dzą­cej do wsi. Z roz­rzew­nie­niem spo­glą­dał na zle­pek kil­ku­dzie­się­ciu chat po­kry­tych strze­chą, umiej­sco­wio­nych ma­low­ni­czo wśród tra­wia­stych pa­gór­ków, oto­czo­nych od pół­no­cy i wscho­du gę­stym lasem. Nad do­mo­stwa­mi gó­ro­wał ko­ściół ze strze­li­stą wieżą. Wła­śnie tam zmie­rzał Ję­drzej. Mi­ja­jąc po dro­dze karcz­mę, spoj­rzał tę­sk­no w jej kie­run­ku. „Nie teraz, Ję­druś.” – Przy­wo­łał się do po­rząd­ku. – „Trza oddać te ba­zgro­ły do księ­dza i wtedy…”.

Prze­rwał mu huk otwie­ra­nych drzwi i z karcz­my wy­to­czył się star­szy męż­czy­zna. Za­trzy­mał się po kilku chwiej­nych kro­kach, po­chy­lił do przo­du i opróż­nił za­war­tość żo­łąd­ka wprost na swoje bose stopy. Ję­drzej uśmiech­nął się i po­krę­cił głową.

Karcz­ma zo­sta­ła wy­bu­do­wa­na stra­te­gicz­nie tuż za ogro­dze­niem ko­ścio­ła, toteż Boży bo­jow­nik już po chwi­li stał przed świą­ty­nią. Wy­mi­nął ją idąc wy­bru­ko­wa­ną dróż­ką wśród drzew. Udał się do pię­tro­we­go bu­dyn­ku z ka­mie­nia, w któ­rym miesz­ka­li ksiądz Jakub i pro­boszcz An­drzej. Za­ło­mo­tał w drzwi pię­ścią. Już po chwi­li po­ja­wi­ła się w nich okrą­gła twarz pro­bosz­cza.

– Eee…tego… – wy­mam­ro­tał Ję­drzej. – Mam tą książ­kę co to ksiądz Jakub chciał od­zy­skać.

Du­chow­ny wy­trzesz­czył oczy i wcią­gnął męż­czy­znę do środ­ka. Po­pro­wa­dził go wzdłuż ko­ry­ta­rza i we­pchnął do po­miesz­cze­nia po pra­wej, które po szyb­kich oglę­dzi­nach Ję­drzej uznał za sy­pial­nię pro­bosz­cza. Nie do końca ro­zu­miał tylko, po co jego świę­to­bli­wo­ści bab­skie pan­ta­lo­ny le­żą­ce na po­sła­niu, ale tylko wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Jego Eks­cy­ta­cjo… – elo­kwent­nie za­czął – Ksiądz Jakub to je? Bo na­gro­da…

– Tak, tak! Na­gro­da! – nie­mal krzyk­nął pro­boszcz. – Nie ma po­trze­by wołać Ja­ku­ba. Śpi. Tak. Na górze… Eee…w łóżku śpi – wy­du­kał i prze­tarł spo­co­ne czoło wy­mem­ła­ną chu­s­tecz­ką.

– Ję­drze­ju, bądź tak miły i odłóż księ­gę na stół, do­brze?

– Jak se pro­boszcz życzy. – Ję­drzej odło­żył z na­masz­cze­niem cięż­ki wo­lu­min i przez ramię dodał – Wie pro­boszcz… ja dla na­sze­go pro­bosz­cza to wszyst­ko bym… – urwał i od­wró­cił się sły­sząc nagły ruch za ple­ca­mi.

Otyły du­chow­ny rzu­cił się na niego. Oby­dwaj upa­dli na drew­nia­ną pod­ło­gę. W ręce pro­bosz­cza bły­snął nóż. Ję­drzej stra­cił na chwi­lę dech i sap­nął gło­śno. Sy­tu­acja przy­po­mi­na­ła mu nocne igrasz­ki z Jadź­ką, z tą róż­ni­cą, że tym razem był w sta­nie się wy­swo­bo­dzić.

Za­blo­ko­wał ude­rze­nie nożem i drugą ręką ude­rzył na­past­ni­ka w skroń. Usły­szał głu­chy trzask. Pro­boszcz upadł na bok. Pod jego głową na­tych­miast po­ja­wi­ła się ka­łu­ża ciem­nej krwi. W progu sy­pial­ni stał blady ksiądz Jakub.

– … no i ja go wtedy raz letko i o! – Ję­drzej stre­ścił prze­ję­te­mu księ­dzu prze­bieg wy­da­rzeń – Prze­cie nie wie­dzia­łem, że on taki. Jadź­ka z ta­kich kuk­sań­ców to się tylko śmie­je… – tłu­ma­czył się.

– To nie twoja wina Ję­drze­ju. Do­brze zro­bi­łeś – od­po­wie­dział Jakub pa­trząc w za­my­śle­niu na ciało pro­bosz­cza. – Zda­rze­nia w tym po­ko­ju po­ka­za­ły nam, jak głę­bo­ko sięga zgni­li­zna sze­rzo­na przez wro­gów Ko­ścio­ła. – Splu­nął. – Mu­sisz pomóc mi raz jesz­cze. Chciał­bym żebyś udał się do Bi­sku­pa w So­lisz­czy­nie i zdał mu do­kład­ną re­la­cję z tego co tu za­szło. On się musi o tym do­wie­dzieć.

Ję­drzej po­dra­pał się po gło­wie. „Na­gro­dy za książ­kę ni ma, a za to już ro­bo­te wy­my­śla.” – Po­my­ślał i zaraz za­wsty­dził się swo­jej po­sta­wy. Miał oka­zję przy­słu­żyć się Ko­ścio­ło­wi, a to osta­tecz­nie była naj­więk­sza na­gro­da. Chyba.

Ksiądz Jakub, jakby czy­ta­jąc w jego my­ślach, się­gnął do kie­sze­ni i podał mu po­brzę­ku­ją­cą sa­kiew­kę.

– Twoja za­pła­ta. Wy­rusz z sa­me­go rana. – Po­in­stru­ował go i na ko­niec dodał – Po dro­dze zajdź do karcz­my. U Ma­riol­ki bę­dzie na cie­bie cze­kał list po­le­ca­ją­cy, który po­wi­nie­neś…

Ję­drzej nie wie­dział co po­wi­nien. Bar­dzo chcia­ło mu się szczać, więc sobie po­szedł.

 

***

 

Obu­dził się tuż przed wscho­dem słoń­ca. W po­śpie­chu za­rzu­cił na sie­bie brą­zo­wą suk­ma­nę i wdział od­święt­ne onuce. Klep­nął śpią­cą Jadź­kę w po­śla­dek, po czym spraw­dził obec­ność mie­cza przy pasie i wy­szedł z cha­łu­py. Chciał przy­tu­lić na po­że­gna­nie kozę Ma­tyl­dę, ale ni­g­dzie nie mógł jej zna­leźć. Za­czę­ło świ­tać, toteż idąc w stro­nę karcz­my mijał po dro­dze ofia­ry wczo­raj­szej li­ba­cji.

– Do domu Pio­ter! – wy­krzyk­nął w stro­nę le­żą­ce­go w przy­droż­nym rowie są­sia­da.

– A spier­da­laj… – wy­mam­ro­tał męż­czy­zna uno­sząc głowę. – Coś ty Ję­drek taki ochę­do­żo­ny? Gdzie cie z rana nie­sie?

– Do So­lisz­czy­na. Z misją do sa­miuś­kie­go Bi­sku­pa! – po­chwa­lił się Ję­drzej.

– I sam tak idziesz? Ni­ko­mu nie pręd­ko do włó­cze­nia się z tobą, hę? – za­drwił Pio­ter.

– Ja to pa­mię­tam, że to tobie oj­ciec za dziec­ka wie­sza­li kieł­ba­sę przy pasie, żeby się cho­ciaż psy z tobą ba­wi­ły. – Wy­szcze­rzył się mi­ja­jąc Pio­te­ra i wszedł do karcz­my.

Ma­riol­ka wy­cie­ra­ła szma­tą szynk­was z wy­mio­cin i nie wy­glą­da­ła na za­do­wo­lo­ną.

– Czy­ściej niż ostat­nio! – cel­nie za­uwa­żył Ję­drzej roz­glą­da­jąc się po wnę­trzu karcz­my. Jego wzrok sam od­szu­ki­wał drogę do na wpół opróż­nio­nych kufli.

Ma­riol­ka nie po­dzie­la­ła jego en­tu­zja­zmu. Bez słowa po­da­ła mu ko­per­tę z pie­czę­cią księ­dza Ja­ku­ba i wzro­kiem wska­za­ła ławę sto­ją­cą przy oknie. Sie­dział przy niej szczu­pły męż­czy­zna z kozią bród­ką. Ję­drzej od­wró­cił się w jego kie­run­ku, a wtedy nie­zna­jo­my wstał i ukło­nił mu się nisko.

– Panie, do­szły mnie słu­chy, że na wy­pra­wę się Pan wy­bie­rasz – za­ga­dał.

– No.

– I że nie­bez­piecz­na to może być wy­pra­wa, lecz z ra­mie­nia Ko­ścio­ła i na­gro­dą okra­szo­na – kon­ty­nu­ował nie­zna­jo­my.

– No.

– Za­bierz mnie Pan ze sobą. – Jego głos prze­szedł w szept.

– A to niby czego? – zmarsz­czył brwi Ję­drzej.

– Nie sły­szał żeś mości Ję­drze­ju, że w razie każ­dej po­waż­nej wy­pra­wy przed wy­ru­sze­niem w drogę na­le­ży ze­brać dru­ży­nę? – na twa­rzy nie­zna­jo­me­go po­ja­wi­ło się nie­do­wie­rza­nie.

– Nie, a po co ty mi po­trzeb­ny? – Ję­drzej tra­cił już cier­pli­wość.

– Coż… – chy­trze uśmiech­nął się męż­czy­zna – mam ta­lent do… sprzą­ta­nia. Je­że­li wiesz o czym mówię.

– Wiem. – spoj­rzał na męż­czy­znę i od­parł – Ze mną nie pój­dziesz, bo mnie wkur­wiasz. Poza tym ten twój ta­lent to bar­dziej Ma­riol­ce się przy­da tu na miej­scu. – omiótł wzro­kiem ostat­ni raz wnę­trze karcz­my i opu­ścił przy­by­tek zo­sta­wia­jąc za sobą na­tręt­ne­go sprzą­ta­cza.

Ję­drzej wy­szedł na drogę. Coś nie da­wa­ło mu spo­ko­ju. Był tak za­to­pio­ny w swo­ich my­ślach, że o mało nie po­trą­cił go koń cią­gną­cy wóz. Usko­czył w ostat­niej chwi­li przy akom­pa­nia­men­cie dość wy­szu­ka­nych prze­kleństw woź­ni­cy.

– Eh… co to się po­ro­bi­ło. – Smut­no po­krę­cił głową. – Nie tak dawno dziat­ki się w szta­che­tach du­si­ły jak wóz prze­jeż­dżał. Wy­da­rze­nie było! A tera? Eee… – Mach­nął ręką w stro­nę od­jeż­dża­ją­ce­go wozu. Kiedy miał już ru­szyć drogą w stro­nę So­lisz­czy­na nagle uświa­do­mił sobie co go drę­czy­ło.

– Aleś ty, Ję­druś, głupi! – Pac­nął się w czoło. – Gdzie to tak, jako po­sła­niec Boży, bez bło­go­sła­wień­stwa Ja­ku­bo­we­go w drogę ru­szać?! – Mó­wiąc to, żwa­wym kro­kiem kie­ro­wał się już w stro­nę ko­ścio­ła.

Bu­dy­nek świą­ty­ni był za­mknię­ty na głu­cho, toteż Ję­drzej ob­szedł go i udał się do kwa­te­ry na­le­żą­cej do nie­daw­na do pro­bosz­cza. Drzwi były lekko uchy­lo­ne. Męż­czy­zna wsu­nął do środ­ka głowę i za­wo­łał, ale nie do­cze­kał się żad­nej od­po­wie­dzi. Wszedł do środ­ka.

W sy­pial­ni pro­bosz­cza było po­rząd­nie wy­sprzą­ta­ne. Ję­drzej cmok­nął z uzna­niem i wró­cił na ko­ry­tarz. Wtedy to usły­szał – cichy i mo­no­ton­ny dźwięk. Do­bie­gał jakby spod pod­ło­gi.

Ję­drzej, słusz­nie uzna­jąc, że to nie pod­ło­ga jest za to od­po­wie­dzial­na, po­sta­no­wił do­kład­niej się ro­zej­rzeć. Nie mu­siał szu­kać długo. Zaraz za za­krę­tem ko­ry­ta­rza do­strzegł świa­tło do­bie­ga­ją­ce spod drzwi. Otwo­rzył je i zszedł po ka­mien­nych scho­dach do, jak mu się zda­wa­ło, piw­ni­cy. Mo­no­ton­ny dźwięk, który sły­szał w ko­ry­ta­rzu przy­brał na sile. Zbli­żał się do jego źró­dła. Ude­rzy­ła go fala smro­du. Jego nos roz­po­znał za­pach gni­ją­ce­go mięsa, ropy i krwi. Smród był tak silny, że po­wa­lił­by na ko­la­na nie­mal każ­de­go.

„Pra­wie jak w izbie ma­tu­li.” – po­my­ślał Ję­drzej i skrzy­wił się z obrzy­dze­niem. Do­tarł do ma­łe­go po­ko­iku słu­żą­ce­go za­pew­ne za spi­żar­nię. Pełno było w nim róż­nej wiel­ko­ści sło­icz­ków usta­wio­nych równo na drew­nia­nych pół­kach. Po lewej stro­nie za­uwa­żył ko­lej­ne przej­ście wio­dą­ce przez niski ko­ry­ta­rzyk za­koń­czo­ny me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi. Za­su­wa była od­su­nię­ta. Był pe­wien, że za tymi drzwia­mi ktoś jest. Sły­szał wy­po­wia­da­ne mo­no­ton­nie, obce dla niego słowa.

Po­pchnął drzwi. Wbrew temu jak wy­glą­da­ły, były lek­kie i otwo­rzy­ły się bez­sze­lest­nie.

Na pod­ło­dze we­wnątrz prze­stron­nej kom­na­ty wa­la­ły się trupy. Były do­słow­nie wszę­dzie. Le­ża­ły na ka­mien­nej po­sadz­ce uło­żo­ne w stosy po­plą­ta­nych ze sobą koń­czyn i wnętrz­no­ści. Stan roz­kła­du nie­któ­rych z nich po­zwa­lał stwier­dzić, że są tu już od dawna.

Ję­drzej roz­po­znał kilku za­gi­nio­nych miesz­kań­ców wsi. Po­śród gni­ją­cych zwłok coś się po­ru­szy­ło. Ksiądz Jakub, po­chy­lo­ny nad cia­łem pro­bosz­cza An­drze­ja, po­wta­rzał słowa nie­zna­nej mo­dli­twy. Za­nu­rzył ręce w jego otwar­tej klat­ce pier­sio­wej, by po chwi­li wy­cią­gnąć z niej serce. Ję­drzej po­sta­no­wił prze­rwać tę dra­ma­tycz­ną scenę.

– Co jest kurwa?! – za­ga­dał dość kul­tu­ral­nie bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści.

Ksiądz Jakub ze­rwał się na równe nogi i z nie­do­wie­rza­niem wpa­try­wał w wo­jow­ni­ka.

– Nie po­wi­nie­neś tu być! – wy­sy­czał. – Nie po­wi­nie­neś tego wi­dzieć! Mia­łeś pro­ste za­da­nie ty tępy wie­śnia­ku. Bi­skup już by wie­dział co z tobą zro­bić… – uśmiech­nął się ob­le­śnie od­sła­nia­jąc wszyst­kie zęby. – Rodzi się praw­dzi­wa po­tę­ga! – uniósł głos. – Po­tę­ga, która…

Ję­drzej nie słu­chał. Pa­trzył na ścia­nę tuż za Ja­ku­bem. Do zim­ne­go ka­mie­nia była przy­bi­ta gwoź­dzia­mi głowa kozy. Wszę­dzie po­znał­by te oczy.

– Ma­tyl­da… – wy­szep­tał.

– … a moc jego bę­dzie… – kon­ty­nu­ował na­tchnio­ny ksiądz.

Ję­drzej nie sły­szał już nic. Wi­dział je­dy­nie czer­wień. Rzu­cił się na Ja­ku­ba i ude­rzył nim o ścia­nę. Ksiądz stra­cił rów­no­wa­gę, ale on przy­trzy­mał go chwy­ta­jąc za głowę.

– Ty… – Bam! – …kur… – Bam! – …wi… – Bam! – …synu! – Bam! – od­głos głowy Ja­ku­ba ude­rza­ją­cej o ka­mień od­bi­jał się echem od ścian piw­ni­cy.

Męż­czy­zna spoj­rzał na krwa­wą mia­zgę, która jesz­cze przed chwi­lą była twa­rzą księ­dza.

– Je­że­li Bóg ma ta­kich sprzy­mie­rzeń­ców, nie po­trze­bu­je wro­gów – po­wie­dział przez za­ci­śnię­te zęby i ści­snął w dło­niach trzy­ma­ną głowę du­chow­ne­go. Kości pękły, a na dło­niach Ję­drze­ja roz­la­ła się za­war­tość czasz­ki.

Drzwi karcz­my otwo­rzy­ły się z hu­kiem. Ma­rio­la na widok ską­pa­ne­go we krwi Ję­drze­ja, ze­mdla­ła. On wszedł do środ­ka i skie­ro­wał się do ławy, przy któ­rej nadal sie­dział męż­czy­zna z kozią bród­ką.

– Zbie­raj się – po­wie­dział do pa­trzą­ce­go na niego z osłu­pie­niem nie­zna­jo­me­go. – Tam gdzie idzie­my bę­dziesz miał dużo sprzą­ta­nia.

Koniec

Komentarze

We wsi mówili, że w jaskini jest ciemno, że oko wykol. Jędrzej uśmiechnął się chytrze.

Dałabym do osobnego akapitu.

 

Raz próbował już zastosować się do tej rady i teraz był mądrzejszy o doświadczenie.

Do jakiej rady?

 

Badał okolicę lewym okiem – jedynym, które mu zostało po spotkaniu z poprzednią ciemnością.

 

Dobre;)

 

Jędrzej wyciągnął zza pasa sfatygowany krótki miecz swojego ojca.

 

Wywaliłabym swojego, ojciec wskazuje na to czyj.

 

Był już porządnie nadgryziony zębem czasu oraz jego ulubionej kozy Matyldy, ale nie miał nic lepszego.

 

Ojciec był nadgryziony?;) Koza jadła metal?

 

To dodało mu wigoru. Ruszył żwawiej do przodu i już po dwóch krokach potknął się o coś.

Dałabym do osobnego akapitu, bo to nie są didaskalia do wypowiedzi.

 

Policz sobie Jędrzejów. Jeśli bohater coś robi, a potem wciąż jest sam i coś robi, to nie trzeba pisać kto, bo wiemy. Imię możesz też zamienić na mężczyzna, chłopak, rycerz, młokos, czy coś tam.

 

 

Brzmiało to identycznie jak nocnik jego matki, kiedy raz kopnął go przechodząc obok jej łóżka, wracając po pijaku z karczmy.

Dużo zaimków.

 

 

Wyprostował się i pomyślał, że to pewnie jeden z tych wioskowych głupków, który dał się zbałamucić wrogom Pana Jezuska, od których Jędrzej miał odebrać czarną księgę.

 

Bardzo skomplikowane zdanie. Może podzielenie na dwa zdania pozwoliłoby uniknąć którozy.

 

Ponoć są czarownikami co potrafią człowiekowi pobożnemu zaćmić rozum samą tylko siłą woli i zmusić go do strasznych rzeczy. Ksiądz Jakub opowiadali, że w sąsiedniej wsi, pod wpływem silnych czarów, Antek swojej żonie juchę spuścił z szyi kiedy spała i poszedł w stronę lasu. Nawet na mszy w niedzielę nie uczestniczył!

Tu akurat pasowało by mi którzy zamiast co.

Czemu narrator opowiada stylizowanym językiem?

 

Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do jasności bijącej z pomieszczenia, zauważył, że w progu pojawiła się zakapturzona postać.

Do jasności dałabym po bijącej z pomieszczenia. Trochę zgrzyta mi ciemna postać w jasności, mało co by Jędrzej widział.

 

 

Otyły mężczyzna miał na sobie czarną szatę, długą do ziemi.

Szatę dałabym na koniec zdania.

 

Kojarzył mu się z dzieciństwem, kiedy jako pacholę pomagał tatkowi wyganiać żydów ze wsi.

Żydów z dużej.

 

Jędrzej splunął na bezbożnika, który nie docenił siły jego umysłu.

Czemu umysłu, skoro dźgnął go mieczem?

 

 

Szedł w stronę piaszczystej drogi prowadzącej do wsi.

Skoro szedł z lasu do wsi, to szedł drogą a nie w stronę drogi.

 

Nad domostwami górował kościół ze swoją strzelistą wieżą.

 

pochylił do przodu

Może wystarczy samo pochylił się.

 

Źle zapisujesz dialogi. Łap poradnik: https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Scena z proboszczem jest dla mnie niejasna.

 

Gdzie Cie z rana niesie?

Cię, twój, pan piszemy z dużej tylko w listach. No i zginął haczyk w cię.

 

– Nie słyszał żeś mości Jędrzeju, że w razie każdej poważnej wyprawy przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę? – na twarzy nieznajomego pojawiło się niedowierzanie.

Czemu na twarzy nieznajomego się pojawiło, skoro to on mówi? To sam siebie zadziwił?

 

Zakończenie zaskakujące i mimo niedoskonałości ciekawe. Jednak przed Tobą wiele pracy.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję za rozbudowany komentarz :)

Jutro wezmę się za wprowadzanie sugerowanych poprawek.

 

Ojciec był nadgryziony?;) Koza jadła metal?

Matylda to wyjątkowa koza ;)

 

No i zginął haczyk w cię.

Zapisałem tak celowo mając na uwadze sposób mówienia postaci.

 

Czemu na twarzy nieznajomego się pojawiło, skoro to on mówi? To sam siebie zadziwił?

Zdziwił się, że Jędrzej nie zna tej oczywistej dla wszystkich zasady. Ewidentnie nie słyszał Piotra Fronczewskiego w Baldur`s Gate ;)

 

Wiem, że przede mną wiele pracy. Wszelka konstruktywna krytyka mile widziana :)

 

Dziękuję!

Witaj.

 

Ze spraw technicznych – wątpliwości, jakie miałam podczas czytania (do przemyślenia):

Jędrzej wyciągnął zza pasa sfatygowany krótki miecz ojca. Broń była już porządnie nadgryziona zębem czasu oraz jego ulubionej kozy Matyldy, ale nie miał nic lepszego. – jakie np. szkody mogła koza poczynić mieczowi?

 

Ułamek sekundy później, zakapturzony mężczyzna osuwał się na ziemię próbując zatrzymać wypływające z niego kłębowisko wnętrzności. Jędrzej splunął na bezbożnika, który nie docenił siły jego umysłu. Wytarł miecz o jego szatę i ruszył do jasnego pomieszczenia w poszukiwaniu księgi. – powtórzenia?

 

„Nie teraz Jędruś.” – Przywołał się do porządku. „Trza oddać te bazgroły do księdza i wtedy…” – zapis myśli trzeba poprawić (podobnie – zapis dialogów w całym opowiadaniu), brak też przecinka przed imieniem i kropki na końcu zdania

 

– Eee…tego… – wymamrotał Jędrzej. – Mam książkę co to ksiądz Jakub chciał odzyskać. – brak spacji po wielokropku, przed „co” przecinek i – czy celowo błędnie odmieniłeś wyraz „ta” w wypowiedzi bohatera, bo to błąd gramatyczny?

 

Fabuła ma pewną klamrę, która spina opowieść, lecz trzeba nad treścią jeszcze sporo popracować. :) Sam pomysł na plus. :) Trup ściele się gęsto, a opisy morderstw są bardzo realistyczne, wręcz makabryczne. Osobne podziękowania za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Mam wielką nadzieję, że spełni swoją rolę i rozśmieszy przynajmniej część czytających.

Kurczę, szukam tego humoru i jakoś nie mogę znaleźć. :\ Może jestem niekompatybilny – sypiący przekleństwami chłopek-roztropek osadzony w roli Conana Barbarzyńcy bawi mnie średnio. A całość jest zaskakująco mroczna jak na komedię, bo krwawa rzeź, kultyści i ofiary z ludzi kierują raczej w inną stronę. Może miały być podane z przymrużeniem oka, ale, ponownie, jakoś tego nie dostrzegam.

Jak czytałem, znalazłem różne techniczne niedoróbki, ale te już zostały wskazane. 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

bruce, dziękuję za sugerowne poprawki :) 

– Eee…tego… – wymamrotał Jędrzej. – Mam  książkę co to ksiądz Jakub chciał odzyskać. – brak spacji po wielokropku, przed „co” przecinek i – czy celowo błędnie odmieniłeś wyraz „ta” w wypowiedzi bohatera, bo to błąd gramatyczny?

Tak, ta odmiana jest celowa :)

 

SNDWLKR, dzięki za poświęcony czas :)

Dla każdego coś innego – dlatego napisałem o rozśmieszaniu części osób, a nie wszystkich.

 

A całość jest zaskakująco mroczna jak na komedię, bo krwawa rzeź, kultyści i ofiary z ludzi kierują raczej w inną stronę.

Dokładnie tak miało być ;)

 

Hej.

Jędrzej fajnie się wysławiał i jak na mało ogarniętego, radził sobie świetnie. No i weź tutaj zaufaj księdzu, który ma diabła pod skórą. Poszedłeś trochę w gorę, ale jak dla mnie ciut te opisy za delikatne, ale to tylko moje odczucie, bo osobiście uwielbiam brutal bez hamulców. Przeszkadzał mi trochę czarny humor, który zapewne miał urozmaicić tekst. Sam pomysł ciekawy. Pozdrawiam. :)

Hej :)

Też lubię gore, ale nie chciałem przesadzić już w pierwszym opowiadaniu ;) Może w następnym bardziej się postaram. Czarny humor się pojawił dlatego, że nie mogłem się powstrzymać. Na codzień często go używam ;) Pozdrawiam! 

Ok, i ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Krzyśku

Zatliło się we mnie lekkie zainteresowanie. Humor raczej wędrowyczowski, nie zawsze i nie dla każdego. Akcja dość prosta, ale przy tej ilości znaków w porządku.

Koza Matylda i Swędziwory Stare robią klimat.

Do mnie, moja puento..!

Bardzo mi miło, aeoth. Dzięki :)

Hmm. I co ja mam napisać? Może zacznę od tego, że parę razy autentycznie zarechotałem z dupno-nocnikowego humoru, i że przyznaję dodatkowe punkty za aluzję do “Baldur’s Gate” (chociaż nie cierpię Forgotten Realms).

Trochę razi mnie kontrast pomiędzy wspomnianym już dupno-nocnikowo-Jadźkowym humorem a ścielącym się gęsto trupem, a przy tym zakłóca wczucie się w świat i bohatera. Kilka uwag technicznych, jeśli można:

 

Broń była już po­rząd­nie nad­gry­zio­na zębem czasu oraz jego ulu­bio­nej kozy Ma­tyl­dy

Na początku nie zrozumiałem, czy Matylda jest ulubioną kozą Jędrzeja, jego ojca, czy czasu. Zagadka rozwiązała się później, ale wydaje mi się, że w tej konstrukcji przydałoby się więcej precyzji.

 

 

Musi dał się zba­ła­mu­cić wro­gom Pana Je­zu­ska, od któ­rych Ję­drzej miał ode­brać czar­ną księ­gę.

Nagle wjeżdża stylizacja w narracji, której wcześniej nie było, więc moim pierwszym odruchem było zastanowienie się kto musi. Jeśli stylizujesz, stylizuj konsekwentnie, po całości, ale sugerowałbym włączenie tego zdania do następującej po nim myśli Jędrzeja, co miałoby więcej sensu.

 

a jego oczy roz­sze­rzy­ły się. 

 

Może to moja osobista fanaberia, ale zamykanie zdania zaimkiem “się” jest jakieś takie… nie wiem nawet, jak to opisać. Nieeleganckie? To po prostu źle czyta się. (Pomijam tutaj tryb rozkazujący typu “Nie bój się” albo “Zamknij się”).

 

 

(…) ich pro­boszcz An­drzej po uda­nym od­pu­ście.

Zaimek “ich” bym odpuścił ( :) ), bo nie pomaga.

 

 

– Eh… co to się po­ro­bi­ło – smut­no po­krę­cił głową. – Nie tak dawno dziat­ki się w szta­che­tach du­si­ły jak wóz prze­jeż­dżał. Wy­da­rze­nie było! A tera? Eee… – mach­nął ręką w stro­nę od­jeż­dża­ją­ce­go wozu.

(…) co to się porobiło. Smutno pokręcił głową. (…) Eee… – Machnął ręką (…) I tak samo poniżej:

 

– Aleś ty Ję­druś głupi! – pac­nął się w czoło.

– Aleś ty, Jędruś, głupi! – Pacnął się w czoło.

 

Zdecydowanie pisz dalej i nie zniechęcaj się początkowymi wpadkami. Nikt nie rodzi się Murakamim (poza Murakamim). Dzięki!

I z tymi słowy krewki pan Josek przypalantował panią Łaję w gambetę.

Street Freighter

Dziękuję za komentarz :) Miło mi, że znalazłeś w tym opowiadaniu fragmenty dla siebie. Uwagi techniczne są jak najbardziej wskazane, a wpadkami się nie zniechęcam – jest to pierwsze popełnione przeze mnie opowiadanie, więc spodziewałem się tęgich batów ;) Pozdrawiam!

Przykro mi to pisać, KrzyśkuR, ale Twój Jędrzej miast rozbawić, mocno mnie znużył, w dodatku nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Część usterek wypisałam popniżej, ale do poprawienia jest znacznie więcej. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

„Nagroda będzie moja i chuj.”„Nagroda będzie moja i chuj”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszym ciągu opowiadania.

 

,,Musi dał się zbałamucić wrogom Pana Jezuska, od których Jędrzej miał odebrać czarną księgę. Ksiądz Jakub przestrzegał przed nimi” – pomyślał. ,,Ponoć są czarownikami… → Zbędny dywiz przed myśleniem, ptrzed którym nie stawia się półpauzy a juz na pewno nie dywizu.

 

Jakieś pięć metrów przed nim… → Skąd w czasach tej opowieści wiedziano, czym są metry?

 

stał duży kamienny stół, na którym leżał wypatroszony mężczyzna. Jego ręka zwisała bezwładnie z podium. → Skoro mężczyzna leżał na stole, ręka nie mogła zwisać z podium.

 

Uniósł dłonie do góry… → Masło maślane – czy można coś unieść do dołu?

 

jego oczy rozszerzyły się. Jędrzej ruszył w jego kierunku. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

– To… to niemożliwe! – wydusił z siebie czarownik. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mógł wydusić te słowa z kogoś innego?

 

spoglądał na zlepek kilkudziesięciu chat… → Co to znaczy, że chaty stanowiły zlepek?

 

„Trza oddać te bazgroły do księdza i wtedy…”. → Zbędna półpauza przed myśleniem. Zbędna kropka po zamknięciu cudzysłowu – po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Eee…tego… → Brak spacji po pierwszym wielokropku.

 

Poprowadził go wzdłuż korytarza… → Zbędne dookreślenie – czy mógł go prowadzić w poprzek korytarza?

Proponuję: Poprowadził go korytarzem

 

– Jego Ekscytacjo… – elokwentnie zaczął… → Dlaczego wielka litera?

Proponuję: – Jego ekscytacjo… – zaczął elokwentnie

 

Eee…w łóżku śpi… → Brak spacji po wielokropku.

 

– Wie proboszcz… ja dla naszego proboszcza to wszystko bym… – urwał i odwrócił się… → Skoro urwał to przestał mówić, więc: – Wie proboszcz… ja dla naszego proboszcza to wszystko bym… – Urwał i odwrócił się

 

Zablokował uderzenie nożem i drugą ręką uderzył napastnika… → Powtórzenie.

 

– … no i ja go wtedy raz letko i o! → Zbędna spacja po wielokropku.

 

zgnilizna szerzona przez wrogów Kościoła. → Dlaczego wielka litera? Ten bład pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

Chciałbym żebyś udał się do Biskupa w Soliszczynie… → Jak wyżej. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

– Panie, doszły mnie słuchy, że na wyprawę się Pan wybierasz – zagadał.– Panie, doszły mnie słuchy, że na wyprawę się pan wybierasz – zagadał.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

Był tak zatopiony w swoich myślach… → Zbędny zaimek.

 

wsunął do środka głowę i zawołał, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Wszedł do środka. → Powtórzenie.

 

dostrzegł światło dobiegające spod drzwi. → Światło nie biega.

 

– … a moc jego będzie… → Zbędna spacja po pierwszym wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, regulatorzy!

Za napisanie tego opowiadania zabrałem się będąc zupełnie zielony i bez jakiegokolwiek przygotowania. Traktowałem to jako swego rodzaju przygodę na nowym, niezbadanym terytorium ;) Dzięki komentarzom uczę się i nabieram doświadczenia.

Dziękuję za poświęcony czas :)

Bardzo proszę, KrzyśkuR. Mam wrażenie, że już się zorientowałeś, że nim wyruszyłeś po przygodę, pierwej powinieneś się do wyprawy przygotować i choć trochę poznać teren.

Pewnie zainteresuje Cię ten wątek: Nowa Fantastyka – Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej! Początek mnie delikatnie wymęczył, ale potem było już fajniej. Humor nie do końca do mnie trafił. Fabularnie jest nawet nieźle, ale czegoś mi zabrakło. Wiesz fajnie się czytało i takie sprawy, ale jakoś to tak przeleciało bez emocji. Pisz dalej! Pozdrawiam. 

Kto wie? >;

skryty, dziękuję za słowa wsparcia. Będę pisał, bo czemu nie ;)

“W dłoni trzymał metalowy łańcuch, do którego przytwierdzona była prawdopodobnie czyjaś noga. Jeszcze ciepła.

Odetchnął z ulgą. Wyprostował się i pomyślał, że to pewnie jeden z tych wioskowych głupków. ,,Musi dał się zbałamucić wrogom Pana Jezuska, od których Jędrzej miał odebrać czarną księgę”. – w dechę zapis.

 

“Zaczęło świtać, toteż idąc w stronę karczmy mijał po drodze ofiary wczorajszej libacji”. – to też fajnie ujęte.

 

Humor jak humor. Raz lepiej, raz gorzej. Opko dość przewidywalne, ale daje radę.

Szkoda Matyldy. Rozumiem chłopkowy berserk

 

Canulas, dziękuję za miłe słowa :) 

Nowa Fantastyka