- Opowiadanie: Marcin_Maksymilian - Krew z krwi

Krew z krwi

Tekst wej­dzie w skład dru­gie­go tomu try­lo­gii “Kwe­stia wy­bo­ru” (”Chaos”, który ukaże się wkrót­ce), jest jed­nak tre­ścio­wo i kom­po­zy­cyj­nie cał­ko­wi­cie nie­za­leż­ny, więc myślę, że można go po­trak­to­wać jako od­ręb­ne opo­wia­da­nie. (Osoby, które znają pierw­szą po­wieść mogą też czy­tać śmia­ło: żad­nych spoj­le­rów i na­wią­zań, zu­peł­nie od­ręb­na – wspo­mnie­nio­wa - linia fa­bu­lar­na.) 

Na wszel­ki wy­pa­dek za­zna­czę, że wiedź­min (wraz z cy­ta­ta­mi z Sapka) po­ja­wia się tylko w tym tek­ście – to mój taki żar­to­bli­wy hołd dla mi­strza. W po­wie­ści, poza rze­czo­nym opo­wia­da­niem – w ogóle go nie ma.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Krew z krwi

Burza prze­ta­cza­ją­ca się na ze­wnątrz na­le­ża­ła do naj­sil­niej­szych w tym roku. Ol­brzy­mie kro­ple łu­pa­ły w dach i ścia­ny go­spo­dy, wiatr wył, wpra­wia­jąc w drże­nie so­lid­ne okien­ni­ce. Bły­ska­wi­ce mu­sia­ły roz­świe­tlać niebo pra­wie bez prze­rwy, ale nikt z sie­dzą­cych w obe­rży nie miał za­mia­ru wy­chy­lić choć­by ko­niusz­ka nosa, żeby obej­rzeć świetl­ne wi­do­wi­sko.

Wiedź­min wy­cią­gnął nogi do ognia za­do­wo­lo­ny, że nie znaj­du­je się teraz gdzieś na szla­ku w środ­ku tej na­wał­ni­cy. Mógł­by iść o za­kład o swo­je­go konia, że wszy­scy w go­spo­dzie my­śle­li po­dob­nie. Sie­dział przy stole z dwoma drwa­la­mi – ojcem i synem – któ­rzy zmie­rza­li do naj­bliż­sze­go mia­sta, li­cząc na zna­le­zie­nie tam od­po­wia­da­ją­ce­go im ogło­sze­nia o pracę. On też miał na­dzie­ję na nie­li­chy za­ro­bek, ale nie za­mie­rzał brać do ręki sie­kie­ry. Po­zna­ni wczo­raj­sze­go ranka drwa­le naj­wy­raź­niej nie na­le­że­li do prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści ludzi, która do wiedź­mi­nów od­no­si­ła się z za­bo­bon­nym stra­chem wy­mie­sza­nym z dużą dawką po­gar­dy. Sami za­pro­po­no­wa­li mu wspól­ną po­dróż. W trój­kę za­wsze bez­piecz­niej, zwłasz­cza gdy w oko­li­cy gra­su­je wam­pir.

– Po­wia­dam wam, panie, świat się koń­czy. Nasza wio­sko­wa wiedź­ma po­wta­rza to już od dawna. I ta po­go­da… W ze­szłym ty­go­dniu spadł grad. O tej porze roku, dacie wiarę, panie? Po­ło­wa upraw po­szła w dia­bły – star­szy z drwa­li już od dłuż­sze­go czasu mówił, rów­no­cze­śnie spo­ży­wa­jąc ko­la­cję i nie zwra­ca­jąc uwagi na to, że zupa ście­ka mu po czar­nej bro­dzie. – Ponoć coraz czę­ściej wi­du­je się przy­zy­wa­ne przez nie wia­do­mo kogo de­mo­ny. A teraz jesz­cze wam­pi­ry w biały dzień po świe­cie cho­dzą. Co za par­szy­we czasy.

– Par­szy­we, do­brze ga­da­cie – zgo­dził się łowca, ki­wa­jąc na go­spo­da­rza pu­stym kub­kiem. – Cho­ciaż, po praw­dzie, de­mo­ny za­wsze przy­by­wa­ły na ten świat, przy­zy­wa­ne albo i nie.

– Może i tak – nie opo­no­wał bro­dacz. – Lecz teraz po­wia­da­ją, że niby czę­ściej… a zresz­tą, nie nam, pro­stym lu­dziom, roz­my­ślać nad spra­wa­mi, któ­ry­mi po­win­ni zaj­mo­wać się ma­go­wie.

Łowca po­two­rów zgod­nie po­ki­wał głową.

– Wam­pi­ry wsza­koż to co in­ne­go… – kon­ty­nu­ował drwal. – To w końcu wasza dzie­dzi­na. My­śli­cie, że go do­rwie­cie? Po­dob­no już ścier­wo w biały dzień ata­ku­je.

– Nie wie­rzył­bym w te plot­ki. Wam­pi­ry za­zwy­czaj boją się słoń­ca, w dzień po­lu­ją tylko w osta­tecz­no­ści, a dla nie­któ­rych dzien­ne świa­tło jest wręcz śmier­tel­ne. Wy­tro­pię go na pewno, a potem się zo­ba­czy, kto kogo…

– No tak… wy za­pew­ne nigdy nie mo­że­cie mieć pew­no­ści, kto kogo…

– Taki już mój fach.

– Cza­sem mnie się zdaje – drwal siorb­nął zupę – że po­win­no się wy­tę­pić tych wszyst­kich dłu­go­zę­bych od­szcze­pień­ców jak ro­bac­two, tak na wszel­ki wy­pa­dek.

– Do­praw­dy? – wiedź­min nie chciał wcho­dzić w po­le­mi­kę i za­pa­trzył się w piwo, roz­dmu­chu­jąc pianę.

– Ale to cza­sem… potem mi się przy­po­mi­na­ją te wszyst­kie hi­sto­rie o okru­cień­stwie ludzi i do­cho­dzę do wnio­sku, że na za­sa­dzie… tej… no… pre­wen­cji… trze­ba by też nas wszyst­kich wybić. I tak se myślę, panie wiedź­mi­nie, że niech sobie te masz­ka­ry żyją… a w razie czego – prze­cie mamy was.

– Znów do­brze po­wie­dzia­ne, panie Jaro, do­brze po­wie­dzia­ne. – Łowca po­two­rów prze­pił do niego, unosząc kubek.

Wiedź­min ra­czej spo­ty­kał się z bar­dziej ra­dy­kal­ny­mi po­sta­wa­mi niż prze­my­śle­nia drwa­la. Wam­pi­ry były to­le­ro­wa­ne, ale nie lu­bia­no ich. Wielu z przed­sta­wi­cie­li tego ga­tun­ku wy­rze­kło się ludz­kiej krwi i miesz­ka­ło wśród ludzi pra­wie jak zwy­czaj­ni oby­wa­te­le. Pra­wie, po­nie­waż mu­sie­li pić. Krew zwie­rząt wy­star­cza­ła jed­nak do prze­trwa­nia, a w każ­dej rzeź­ni za nie­wiel­ką opła­tą z chę­cią ko­rzy­sta­no z wam­pi­rzych usług. Oczy­wi­ście zda­rza­ły się in­cy­den­ty. Cza­sem tłum, wzbu­rzo­ny ja­kimś szcze­gól­nie bru­tal­nym mor­der­stwem, spa­lił dom ni­cze­mu nie­win­ne­mu sy­no­wi nocy. Nie­kie­dy przez po­mył­kę wbito w kogoś kołek. By­wa­ło, że i któ­re­goś z noc­nych łow­ców po­niósł głód krwi, ale wtedy rzad­ko wzy­wa­no wiedź­mi­na, bo wam­pi­rzy po­bra­tym­cy – jako że za­le­ża­ło im na po­ko­jo­wej ko­eg­zy­sten­cji – szyb­ko sami znaj­dy­wa­li od­szcze­pień­ca i wy­mie­rza­li spra­wie­dli­wość. Nie ko­cha­no wam­pi­rów. Były jed­nak silne, in­te­li­gent­ne, za­zwy­czaj bo­ga­te i z ko­nek­sja­mi, więc jakoś uda­wa­ło się im prze­ko­nać ludzi do nie­chęt­nej to­le­ran­cji.

Ten, któ­re­go tro­pił wiedź­min, nie był zso­cja­li­zo­wa­ny. Nic nie wska­zy­wa­ło na to, by ostat­ni­mi czasy prze­by­wał wśród ludzi i wedle wszel­kie­go praw­do­po­do­bień­stwa na­le­żał do wam­pi­rów-tra­dy­cjo­na­li­stów – tych, któ­rzy uzna­wa­li czło­wie­ka nie za ga­tu­nek rów­no­rzęd­ny, a za zwie­rzy­nę. Wam­pir za­pew­ne nie po­lo­wał w dzień, ale rze­czy­wi­ście roz­zu­chwa­lił się na tyle, że miej­sco­wi dali ogło­sze­nie o pracy dla łowcy po­two­rów. A wiedź­min przy­jął zle­ce­nie, pod­jął trop i był już bli­sko.

Drwal koń­czył zupę, pod­czas gdy jego ma­ło­mów­ny syn cze­kał na dru­gie danie, z przy­nie­sie­niem któ­re­go usłu­gu­ją­ca im córka go­spo­da­rza nie­spe­cjal­nie się śpie­szy­ła. Pulch­ne, hu­mo­rza­ste dziew­czę ob­słu­gi­wa­ło gości z ocią­ga­niem, trak­tu­jąc ich jak zło ko­niecz­ne. Od­po­wia­da­ło mru­kli­wie, pa­trzy­ło spode łba, jakby klien­ci przy­szli tu pro­sić o jał­muż­nę, a nie so­wi­cie pła­ci­li za miskę go­rą­cej stra­wy. Do­rod­na pan­ni­ca, ze zło­tym war­ko­czem za tyłek i za­ró­żo­wio­ny­mi po­licz­ka­mi może by­ła­by ładna, gdyby nie jej na­dę­ta, skwa­szo­na mina.

Łowca prze­łknął so­lid­ny łyk piwa, roz­glą­da­jąc się po sali. W go­spo­dzie po­si­la­ło się jesz­cze pię­ciu męż­czyzn odzia­nych w skó­rza­ne kurt­ki i uzbro­jo­nych w dłu­gie mie­cze. Sie­dzie­li przy stole sto­ją­cym nieco bli­żej drzwi, cza­sem któ­ryś za­śmiał się gło­śniej, ale poza tym za­cho­wy­wa­li się cicho, szep­cząc do sie­bie nad ta­le­rza­mi. Przy­by­li przed za­cho­dem słoń­ca, z pew­no­ścią też mieli za­miar zo­stać tu na noc. W taką po­go­dę nikt o zdro­wych zmy­słach nie włó­czył­by się po go­ściń­cach, nawet psom po­zwo­lo­no wejść do go­spo­dy. Dwa wiel­kie bry­ta­ny, które do tej pory le­ża­ły na środ­ku pod­ło­gi, wspie­ra­jąc pyski na ła­pach, za­strzy­gły usza­mi. Wy­grze­wa­ją­cy się przy ogniu rudy kocur, choć przed chwi­lą zda­wał się spać, teraz uniósł głowę, też nad­sta­wia­jąc uszu. Wiedź­min, któ­re­go słuch do­rów­ny­wał zwie­rzę­ce­mu, za­stygł bez ruchu. Czy rze­czy­wi­ście do­tar­ło do niego na­wo­ły­wa­nie śpią­cych w staj­ni pa­rob­ków, czy tylko mu się zda­wa­ło? Me­da­lion lekko za­drgał na pier­si.

„Być może wła­śnie ten wam­pir kręci się w po­bli­żu” – po­my­ślał, ale nie za­mie­rzał teraz tego spraw­dzać. Wy­cho­dze­nie bez ro­ze­zna­nia te­re­nu i sy­tu­acji pro­sto w ob­ję­cia syna nocy by­ło­by bar­dzo głu­pim sa­mo­bój­stwem.

Kot po­pa­trzył na niego z wła­ści­wą jego ga­tun­ko­wi po­gar­dą. Usiadł, na­słu­chu­jąc wpa­trzo­ny w drzwi. Wiedź­min od­po­wie­dział ru­dziel­co­wi nie­chęt­nym spoj­rze­niem i się­gnął po kubek, lecz za­trzy­mał go w po­ło­wie drogi do ust, gdy cięż­kie po­dwo­je pro­wa­dzą­ce na ze­wnątrz od­sko­czy­ły gwał­tow­nie, ude­rza­jąc o ścia­nę pchnię­te po­dmu­chem po­wie­trza, a deszcz wdarł się do środ­ka, za­le­wa­jąc deski pod­ło­gi. Nie trwa­ło to długo, bo ten, który otwo­rzył drzwi, po­ko­nu­jąc opór po­tęż­ne­go wia­tru, zaraz je za sobą za­trza­snął. Od­wró­cił się ku sali mięk­kim ru­chem osoby bar­dzo spraw­nej fi­zycz­nie, a jeden z psów za­skam­lał, z pod­ku­lo­nym ogo­nem prze­kra­da­jąc się w stro­nę wyj­ścia do kuch­ni. Drugi bry­tan pró­bo­wał wark­nąć, lecz osta­tecz­nie tro­chę tylko za­gul­go­tał i po­szedł w ślady kom­pa­na.

Nowo przy­by­ły mimo kiep­skiej po­go­dy nie miał na sobie płasz­cza. Odzia­ny był w czar­ne skó­rza­ne spodnie, się­ga­ją­ce do kolan buty za­pi­na­ne na licz­ne srebr­ne klam­ry i gra­na­to­wy, pod­nisz­czo­ny ku­brak z kap­tu­rem. Znad le­we­go ra­mie­nia wy­sta­wa­ła rę­ko­jeść mie­cza no­szo­ne­go na modłę wę­drow­nych wo­jow­ni­ków, wiedź­mi­nów czy in­nych włó­czę­gów. Przy­bysz był bar­dzo wy­so­ki, o nie­pro­por­cjo­nal­nie roz­bu­do­wa­nych ra­mio­nach, tak sze­ro­kich, że nie pa­so­wa­ły do resz­ty szczu­płe­go ciała, bu­dząc po­dej­rze­nia, iż może pod ku­bra­kiem skry­wa się fan­ta­zyj­nie ufor­mo­wa­na kol­czu­ga lub jakiś ro­dzaj ochra­nia­czy. Może wła­śnie z po­wo­du tej dziw­nej bu­do­wy, może ze wzglę­du na kap­tur, który zu­peł­nie za­sła­niał twarz męż­czy­zny, po­ja­wie­nie nie­zna­jo­me­go wzbu­dzi­ło w go­ściach wy­czu­wal­ny nie­po­kój. Kiedy przy­bysz się­gnął do kap­tu­ra, wszy­scy obec­ni wstrzy­ma­li od­dech, włącz­nie z łowcą, który nie­dba­łym ru­chem wsu­nął me­da­lion za pa­zu­chę.

Ma­te­riał spły­nął na ra­mio­na, od­sła­nia­jąc szczu­płe ob­li­cze no­szą­ce ślady, które po­zwo­li­ły się do­my­ślać, że męż­czy­zna był kie­dyś nie­po­spo­li­tej, de­li­kat­nej urody. Wiedź­min mimo kiep­skie­go oświe­tle­nia do­strze­gał wy­raź­nie kształt­ną bu­do­wę zgrab­ne­go nosa z cien­ki­mi skrzy­deł­ka­mi, ide­al­ną cerę, nie­przy­zwo­icie dłu­gie rzęsy i re­gu­lar­ność rysów, które na­bra­ły ostro­ści i dra­pież­no­ści, gdy ich wła­ści­ciel stał się przed­sta­wi­cie­lem no­we­go ga­tun­ku. Twarz przy­by­sza była blada, nie­mal biała, pra­wie bez śladu czer­wie­ni na lekko wy­krzy­wio­nych war­gach. Bar­dzo jasne tę­czów­ki bły­ska­ły reszt­ka­mi błę­ki­tu, lecz prze­wa­żał w nich od­cień stali. Nad ocza­mi wid­nia­ły re­gu­lar­ne brwi ko­lo­ru mleka. Także dłu­gie, opa­da­ją­ce luźno na plecy włosy męż­czy­zny były w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści białe, prze­pla­ta­ne po­je­dyn­czy­mi czar­ny­mi pa­sma­mi, co nada­wa­ło mu nieco ko­micz­ny wy­gląd za­mor­skiej zebry.

 – Na­stęp­ny si­woł­by od­mie­niec – gło­śno stwier­dził jeden z męż­czyzn zaj­mu­ją­cych stół pod drzwia­mi. – Nie dość, że sie­dzi­my z łowcą stra­szy­deł pod jed­nym da­chem!

Wiedź­min pu­ścił tę uwagę mimo uszu. Był przy­zwy­cza­jo­ny. Przy­bysz widać też, bo nie za­re­ago­wał, roz­glą­da­jąc się za obe­rży­stą, który na chwi­lę znik­nął w kuch­ni.

– Won stąd! – Męż­czy­zna wstał. – To go­spo­da dla po­rząd­nych ludzi.

Nie­zna­jo­my po­now­nie jakby nie do­sły­szał. Nie pa­trząc na zaczepiającego go osił­ka, oparł się ple­ca­mi o kon­tu­ar, rów­no­cze­śnie od­pi­na­jąc dolne gu­zi­ki ku­bra­ka na tyle, na ile mu po­zwa­la­ły pasy pod­trzy­mu­ją­ce miecz. Wsu­nął pod połę lewą dłoń, jakby chciał ją ogrzać.

– Pa­no­wie, ostaw­cie. – Star­szy z drwa­li rów­nież wstał. – Ni­ko­mu nie godzi się od­ma­wiać schro­nie­nia w taką po­go­dę.

– Racja – mruk­nął inny z piąt­ki, zer­ka­jąc z nie­po­ko­jem na łowcę po­two­rów, który też pod­niósł się z miej­sca. – Od­puść dzi­wa­ko­wi i sia­daj, bo ci zupa wy­sty­gnie. – Po­cią­gnął to­wa­rzy­sza za pas. Męż­czy­zna za­mru­czał gniew­nie, ale usiadł i nie od­zy­wał się wię­cej.

– Do­siądź­cie się do nas, panie. – Czar­no­bro­dy wska­zał ławę. – Tu przy piecu naj­cie­plej, a wy do­szczęt­nie prze­mo­kli­ście.

– Świę­ta racja, nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go za­ła­ma­nia po­go­dy – ni­skim, miłym dla ucha gło­sem od­parł przy­bysz, pod­cho­dząc do ko­min­ka. – I wiel­kie dzię­ki, bo chyba oca­li­li­ście mi tyłek – dodał ci­szej.

– Dro­biazg – od­parł wiedź­min ze zna­czą­cym uśmie­chem, bo obaj wie­dzie­li, czyj tyłek był przed chwi­lą za­gro­żo­ny. – To pan Jaro Je­ro­mir i jego syn Jurba. – Łowca wy­cią­gnął rękę do nie­zna­jo­me­go, sam też się przed­sta­wił.

Przy­bysz ski­nął głową, jakby za­sły­sza­ne imię nie było mu obce.

– Asch – po­wie­dział, po­da­jąc każ­de­mu po kolei dłoń o pa­znok­ciach sta­ran­nie spi­ło­wa­nych, nie­spo­ty­ka­nie czy­stych. – AschJo­el Re­il­ly.

Był jak na po­dróż­ne­go w ogóle za czy­sty, za gład­ko ogo­lo­ny i za­dzi­wia­ją­co za­dba­ny. Jego włosy spra­wia­ły wra­że­nie świe­żo umy­tych, ko­szu­la – nie­prak­tycz­nie biała – nie no­si­ła śla­dów dłuż­sze­go uży­wa­nia. Po­sze­rza­ny, wy­koń­czo­ny ko­ron­ką rękaw za­sła­niał śród­rę­cze, a wy­sta­ją­ce spod man­kie­tu palce były dłu­gie, de­li­kat­ne, przy czym za­ska­ku­ją­co silne, gdy za­ci­snę­ły się na dłoni wiedź­mi­na mi­ni­mal­nie za mocno, jakby z ostrze­że­niem, po­ka­zem drze­mią­cych w nich moż­li­wo­ści.

– Asch? To pseu­do­nim? – za­py­tał wiedź­min. Na­zwi­sko brzmia­ło mięk­ko i obco, ale ak­cent przy­by­sza wska­zy­wał na pół­noc­ne, gór­skie po­cho­dze­nie. Imię zaś w tam­tej­szym ję­zy­ku zna­czy­ło tyle co „Krwa­wy” i zda­wa­ło się w tym przy­pad­ku kiep­skim żar­tem.

– Imię. – Asch od­piął pas prze­ci­na­ją­cy uko­śnie pierś, po­luź­nił sprzącz­ki po­zo­sta­łych rze­mie­ni. Zdjął ku­brak, nie wy­pusz­cza­jąc mie­cza z dłoni, tylko prze­kła­da­jąc go z ręki do ręki. Od­sło­nił przy tym czte­ry noże do rzu­ca­nia tkwią­ce za pasem. Po­wie­sił okry­cie przy ko­min­ku, sia­da­jąc na miej­scu, któ­re­go ustą­pił mu wiedź­min. – W moich stro­nach mają spe­cy­ficz­ne po­czu­cie hu­mo­ru.

– Z da­le­ka przy­by­wa­cie, panie? – za­py­tał Jurba, a łowca po­two­rów uświa­do­mił sobie, że jest to pierw­sze pełne zda­nie, które nie­śmia­ły chło­pak wy­po­wie­dział tego wie­czo­ru.

– Z da­le­ka. – No­wo ­przy­by­ły bły­snął pięk­nym uśmie­chem i zda­wa­ło się nie­moż­li­we, żeby drwa­le nie zwró­ci­li uwagi na jego zęby. A jed­nak, roz­glą­da­jąc się za obe­rży­stą, naj­wy­raź­niej prze­oczy­li lekko wy­sta­ją­ce kły. Wbrew po­wszech­nym wy­obra­że­niom wła­śnie ten nie­pra­wi­dło­wy zgryz był dziw­ny, bo kły po­win­ny po­sia­dać mię­śnie oko­ło­zę­bo­we, które poza cza­sem po­lo­wa­nia po­zwo­lą im się zrów­nać z po­zo­sta­ły­mi zę­ba­mi.

Wiedź­min my­ślał go­rącz­ko­wo, pa­trząc na te usta, na włosy, które prze­cież po prze­mia­nie mu­sia­ły osi­wieć cał­ko­wi­cie lub wy­paść. Nie­po­ję­te też było, jak Asch może sie­dzieć tak bli­sko ognia, po­nie­waż pło­mie­nie po­win­ny go przy­naj­mniej nie­po­ko­ić, jeśli nie prze­ra­żać. A on roz­parł się wy­god­nie na ławie wy­raź­nie zre­lak­so­wa­ny, choć nie od­wie­sił mie­cza, kła­dąc go na ko­la­nach. Są­dząc po rę­ko­je­ści i frag­men­cie klin­gi wi­docz­nym w otwar­tej czę­ścio­wo po­chwie była to wspa­nia­ła broń warta każ­dej ceny – dziw­nie wy­glą­da­ła w rę­kach kogoś, kto ze swej na­tu­ry pew­nie wolał po­słu­gi­wać się pa­zu­ra­mi i zę­ba­mi.

Teraz, kiedy Asch się ro­ze­brał, oka­za­ło się, że nie nosi żad­nych ochra­nia­czy, co dla wiedź­mi­na stało się oczy­wi­ste już od chwi­li, gdy zo­ba­czył tę twarz. W samej ko­szu­li ra­mio­na Re­il­ly’ego wy­da­wa­ły się jesz­cze moc­niej umię­śnio­ne, jesz­cze bar­dziej nie­pa­su­ją­ce do nie­spe­cjal­nie roz­bu­do­wa­nej pier­si i szczu­płej talii, lecz w ich roz­mia­rach nie było ni­cze­go dziw­ne­go, bo prze­cież słu­ży­ły do za­my­ka­nia w ob­ję­ciach ofia­ry. Miecz był mało przy­dat­ny z punk­tu wi­dze­nia jego ga­tun­ku, a Asch nosił jesz­cze rzut­ki, z któ­rych dwie – są­dząc po koń­ców­kach rę­ko­je­ści – na pewno były po­sre­brza­ne. Jego pas i buty spi­na­ły srebr­ne klam­ry. Od­por­ność na sre­bro aku­rat zda­rza­ła się bar­dzo czę­sto, lecz – tak samo jak ze słoń­cem czy ogniem – tacy jak on za­wsze in­stynk­tow­nie uni­ka­li tego krusz­cu.

– Czym mogę słu­żyć? – Go­ni­twę myśli prze­rwa­ło na­dej­ście córki go­spo­da­rza. Wiedź­min w pierw­szej chwi­li nie roz­po­znał jej głosu, który teraz brzmiał ła­god­nie, pra­wie przy­mil­nie.

– Po jesz­cze jed­nym piwie dla panów, do tego gą­sio­rek cze­goś moc­niej­sze­go. – Asch od­gar­nął z czoła mokry ko­smyk. – A dla mnie ko­la­cję. Co­kol­wiek, by­le­by było go­rą­ce i bez czosn­ku. Jasne, ślicz­not­ko?

Dziew­czy­na spło­ni­ła się i – wiedź­min po­wstrzy­mał chęć prze­tar­cia oczu – pró­bo­wa­ła dy­gnąć. Po­gna­ła do kuch­ni, jakby coś tam miało się przy­pa­lić.

– Bez czosn­ku? – Łowca z lek­kim uśmie­chem spoj­rzał na Ascha, kiedy dziew­ka się od­da­li­ła. – Czyż­by­ście, panie, byli uczu­le­ni?

– Uczu­lo­ny je­stem tylko na ludz­ką głu­po­tę – od­parł Re­il­ly, rów­nież się uśmie­cha­jąc. – A czo­snek zwy­czaj­nie śmier­dzi, więc może prze­szko­dzić w ja­kiejś nie­spo­dzie­wa­nej mi­ło­st­ce. – Mru­gnął żar­to­bli­wie do Jurby. – Poza tym nie lubię go. Chyba was to nie dziwi, panie wiedź­mi­nie?

– Ani tro­chę. – Łowca w za­my­śle­niu po­tarł pod­bró­dek. – Wy­bacz­cie to py­ta­nie. Cie­ka­wość za­wo­do­wa.

Drwa­le po­pa­trzy­li po sobie, nic nie ro­zu­mie­jąc. Znów żaden nie za­uwa­żył, że gdy bia­ło­wło­sy uśmiech­nął się sze­rzej, na chwi­lę po­now­nie od­sło­nił kły, jakby igrał z roz­mów­ca­mi. Wiedź­min na­tu­ral­nie za­uwa­żył.

– Twardy orzech do zgry­zie­nia, praw­da? – Wy­glą­da­ło na to, że Asch bawi się do­sko­na­le jego kosz­tem.

– Ano, twardy. Za­miast łamać na nim zęby, może wy­pij­my. – Wiedź­min się­gnął po ko­lej­ne piwo przy­nie­sio­ne przez córkę go­spo­da­rza.

Re­il­ly stuk­nął kub­kiem w jego kubek.

Wkrót­ce je­dze­nie wy­lą­do­wa­ło na stole, a roz­mo­wa po­to­czy­ła się gład­ko na cał­kiem nie­istot­ne te­ma­ty, zaś łowca, który nie za­nie­chał ob­ser­wa­cji, z każdą chwi­lą ro­zu­miał coraz mniej. Pa­trzył jak męż­czy­zna – cho­ciaż jego żo­łą­dek nie po­wi­nien przyj­mo­wać sta­łych po­kar­mów – pa­ła­szu­je go­rą­cy gu­lasz i za­pi­ja czy­stą wódką, do­kar­mia­jąc przy tym skraw­ka­mi mięsa ru­de­go ko­cu­ra. Ten zaś łasił się do przy­by­sza i mru­czał, zu­peł­nie igno­ru­jąc in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, który mu­siał go teraz ostrze­gać przed sil­niej­szym dra­pież­ni­kiem. Re­il­ly dra­pał kota za usza­mi, opo­wia­dał ja­kieś za­baw­ne hi­sto­ryj­ki, czę­stu­jąc wódką no­wych kom­pa­nów i córkę go­spo­da­rza, która przy­cup­nę­ła na brzeż­ku ławy. Star­szy z drwa­li re­cho­tał gło­śno, młod­szy wtó­ro­wał mu tro­chę ci­szej, czer­wie­niąc się w do­sad­niej­szych mo­men­tach opo­wie­ści, na­to­miast zło­to­wło­sa sie­dzia­ła jak za­klę­ta, nie spusz­cza­jąc z Ascha roz­iskrzo­ne­go wzro­ku. Trud­no było roz­po­znać w niej tę wcze­śniej­szą opry­skli­wą dziew­czy­nę. Z jej roz­chy­lo­nych, peł­nych ust znik­nął szpe­cą­cy gry­mas, po­przed­nio zmru­żo­ne po­gar­dli­wie oczy roz­sze­rzy­ły się, bły­ska­jąc błę­ki­tem. Trze­po­ta­ła rzę­sa­mi w chwi­lach, gdy prze­lot­nie spo­czy­wa­ło na niej spoj­rze­nie Re­il­ly’ego. Gdzieś za­po­dzia­ła też chu­s­tę okry­wa­ją­cą barki, od­sła­nia­jąc krą­głe ra­mio­na oraz unie­sio­ne gor­se­tem wzgór­ki pier­si. Ko­bie­ta prę­ży­ła się, wzdy­cha­ła, wo­dzi­ła pal­ca­mi po kra­wę­dzi de­kol­tu, spi­ja­jąc słowa z bla­dych warg bia­ło­wło­se­go, śle­dząc ruchy smu­kłych dłoni.

Wiedź­min po­dej­rze­wał, że Asch używa cze­goś w ro­dza­ju uroku, jakim tacy jak on po­tra­fi­li przy­chyl­nie uspo­so­bić do sie­bie przy­szłą ofia­rę. Jed­nak me­da­lion ukry­ty pod ko­szu­lą po­wi­nien ostrze­gać w ta­kich przy­pad­kach, a nie wydał z sie­bie naj­lżej­sze­go drże­nia. Nic tu się nie zga­dza­ło.

Łowca skoń­czył jesz­cze jedno piwo i roz­luź­nio­ny al­ko­ho­lem prze­stał kon­cen­tro­wać się na pracy. Kiedy znów po­pa­trzył na za­czer­wie­nio­ne po­licz­ki dziew­czy­ny, na jej oczy wpa­trzo­ne w przy­stoj­ne ob­li­cze Ascha, po­rów­nał jego urodę z niedź­wie­dzią apa­ry­cją drwa­la, prysz­cza­ty­mi po­licz­ka­mi Jurby i swoją po­bliź­nio­ną gębą, to pra­wie ro­ze­śmiał się na głos z wła­snej głu­po­ty. Przez nad­mier­ną po­dejrz­li­wość nie po­my­ślał, że ze wszyst­kich nie­co­dzien­nych zja­wisk to aku­rat da­wa­ło się bez trudu wy­tłu­ma­czyć. Po­słu­chał chwi­lę by zła­pać wątek, po czym włą­czył się do roz­mo­wy.

 

Dagna nie lu­bi­ła usłu­gi­wać go­ściom, ale dla nie­któ­rych ro­bi­ła wy­jąt­ki. Jeśli byli ma­jęt­ni lub uro­dzi­wi, mogli li­czyć na ob­słu­gę prze­kra­cza­ją­cą za­kres jej stan­dar­do­wych obo­wiąz­ków. A ten męż­czy­zna był prze­pięk­ny. Dziw­ny, nie­po­ko­ją­cy jak dra­pież­nik, który za słod­ką po­wierz­chow­no­ścią chowa pa­zu­ry, lecz otocz­ka ta­jem­ni­cze­go nie­bez­pie­czeń­stwa jesz­cze bar­dziej Dagnę po­cią­ga­ła. Wszyst­ko jej w Aschu od­po­wia­da­ło. Lekko wy­sta­ją­ce kości po­licz­ko­we pod­kre­śla­ły szczu­płość twa­rzy, me­lan­cho­lia skry­ta w sta­lo­wych oczach nie opusz­cza­ła ich nawet wtedy, kiedy się uśmie­chał. Po­do­ba­ły jej się jego wą­skie bio­dra, szczu­pła talia i te wiel­kie ra­mio­na, któ­rych uścisk pew­nie po­tra­fił zła­mać kark.

Za­cze­ka­ła, aż go­ście opusz­czą głów­ną salę, za­gna­ła po­my­wacz­kę do ro­bo­ty i po­krę­ci­ła się z nią chwi­lę, zwle­ka­jąc z pój­ściem na górę do czasu, aż oj­ciec uda się na spo­czy­nek. Tatko by jej nie za­bro­nił, bez szem­ra­nia przy­gar­niał do­dat­ko­wy do­chód, lecz nie byłby za­chwy­co­ny fak­tem, że od­da­ła się za darmo. Przy­stoj­niak nie nosił pier­ście­ni ani in­nych ozdób, po któ­rych Dagna naj­szyb­ciej sza­co­wa­ła za­sob­ność miesz­ków, ale buty miał pierw­szo­rzęd­ne, a do pra­nia oddał bie­li­znę i kilka ko­szul z ja­kie­goś ślicz­ne­go el­fie­go ma­te­ria­łu. Poza tym nie ską­pił gro­si­wa przy ko­la­cji, a potem za­żą­dał po­ko­ju na wy­łącz­ność, nie chcąc spać w żad­nej ze wspól­nych izb. Pie­nią­dze zatem z pew­no­ścią miał, jed­nak z takim wy­glą­dem pew­nie nie przy­wykł do pła­ce­nia za mi­łość. Może Dagna mogła li­czyć po wszyst­kim na jakiś po­da­ru­nek, może nie, w każ­dym razie na pewno nie bę­dzie strat­na, jeśli w łóżku miał język rów­nie spraw­ny, co przy ga­da­niu. Kiedy oj­ciec w końcu znik­nął na za­ple­czu, po­ga­si­ła świe­ce, roz­pię­ła ko­szu­lę i prze­mknę­ła na scho­dy pro­wa­dzą­ce na pię­tro do po­ko­jów, na­stęp­nie dalej przez długi ko­ry­tarz. Wstrzy­mu­jąc od­dech, za­pu­ka­ła do drzwi. Żad­nej od­po­wie­dzi. Po­no­wi­ła pu­ka­nie, tym razem moc­niej.

– To ja, panie – wy­szep­ta­ła, kiedy otwo­rzył drzwi. – Noc za­po­wia­da się chłod­na. Może po­trze­bu­je­cie do­dat­ko­we­go koca albo in­ne­go spo­so­bu na ogrza­nie łoża?

Pa­trzył na nią, jakby nie do końca ro­zu­mie­jąc, co do niego mówi. Być może wy­rwa­ła go ze snu, bo był tro­chę nie­przy­tom­ny i praw­do­po­dob­nie nagi pod cien­kim kocem owi­nię­tym wokół bio­der. Zlu­stro­wa­ła po­włó­czy­stym spoj­rze­niem roz­bu­do­wa­ne mię­śnie ra­mion, szczu­pły, wy­rzeź­bio­ny brzuch, ta­tu­aż, któ­re­go krań­co­we linie mi­gnę­ły jej wcze­śniej in­try­gu­ją­co spod man­kie­tu ko­szu­li. Oglę­dzi­ny wy­pa­dły po­zy­tyw­nie – męż­czy­zna po­zba­wio­ny ubra­nia był tak atrak­cyj­ny, jak sobie wy­obra­ża­ła.

– Chęt­nie wam usłu­żę. – Roz­sz­nu­ro­wa­ła przed­nie ta­siem­ki gor­se­tu, po­zwa­la­jąc ob­fi­tym pier­siom wy­msknąć się z ma­te­ria­łu. Za­ga­pił się na nie za­mglo­nym wzro­kiem. Cof­nął, kiedy na­par­ła na niego, za­drżał od do­ty­ku jej ciała, jedną ręką wciąż pod­trzy­mu­jąc pro­wi­zo­rycz­ne okry­cie, drugą opie­ra­jąc o jej bio­dro. Przy­bli­żył usta do jej szyi, wcią­ga­jąc głę­bo­ko po­wie­trze, za­pew­ne na­pa­wa­jąc się za­pa­chem ko­bie­ce­go ciała. Tym razem ona za­drża­ła w ob­ję­ciu wiel­kich ra­mion, po­czu­ła, jak koc ze­śli­zgu­je się po­mię­dzy nimi, opa­da­jąc na zie­mię. Jęk­nę­ła, gdy bia­ło­wło­sy moc­niej wpił się war­ga­mi w jej roz­grza­ną skórę, szczel­niej za­my­ka­jąc uścisk, wbi­ja­jąc palce w chęt­ne, pulch­ne ciało. Sły­sza­ła cięż­ki od­dech tuż przy uchu, jed­nak przy­ci­ska­jąc się do jego na­gich bio­der, nie po­czu­ła ocze­ki­wa­nej re­ak­cji.

Nagle męż­czy­zna znie­ru­cho­miał, od­su­nął usta od jej szyi.

– Wyjdź – wy­chry­piał, co­fa­jąc się.

– Ale… – Po­pa­trzy­ła na nie­do­szłe­go ko­chan­ka bez zro­zu­mie­nia, chcia­ła za­pro­te­sto­wać, lecz głos uwiązł jej w gar­dle. Srebr­no-błę­kit­ne, pięk­ne oczy teraz prze­ra­zi­ły ją dra­pież­nym bły­skiem

– Wynoś się… – dziw­nie obcym, schryp­nię­tym gło­sem po­na­glił bia­ło­wło­sy, od­sła­nia­jąc przy tym kły, które wy­su­nę­ły się na im­po­nu­ją­cą dłu­gość.

Krzyk­nę­ła, kiedy wy­pchnął ją na ko­ry­tarz tak mocno, że upa­dła na pupę. Ska­mie­nia­ła ze stra­chu pa­trzy­ła na za­trza­sku­ją­ce się drzwi. Po­now­nie wrza­snę­ła, czu­jąc jak ktoś po­chy­la się nad nią i chwy­ta za włosy.

– Cicho, dziew­ko! Nie ugryzł cię? – za­py­tał wiedź­min, do­kład­nie oglą­da­jąc jej szyję.

Po­krę­ci­ła głową, bo nie była jesz­cze w sta­nie wy­do­być z sie­bie skład­nej od­po­wie­dzi.

– Do­brze – szep­nął łowca, pusz­cza­jąc ją. – Zmy­kaj na dół i nie waż się wra­cać.

Chciał odejść, ale Dagna chwy­ci­ła go za no­gaw­kę.

– Panie, czy to ten, któ­re­go szu­ka­cie? Ten, który za­gry­zał te ko­bie­ty?

– Nie wiem, głu­pia! – Wiedź­min wy­szarp­nął się. – Po­wie­dzia­łem, że masz odejść. Drugi raz mu nie uciek­niesz.

– Nie ucie­kłam – wy­ja­śni­ła. – Sam mnie wy­rzu­cił.

Łowca po­two­rów po­pa­trzył na nią jak na kogoś nie­speł­na ro­zu­mu i od­szedł ci­szej niż kot.

 

AschJo­el osu­nął się na zie­mię, opie­ra­jąc ple­ca­mi o ścia­nę.

– Tylko nie to – jęk­nął. – Nie teraz, nie z tym cho­ler­nym wiedź­mi­nem za ścia­ną.

Wcze­śnie po­ło­żył się do łóżka zmę­czo­ny wie­czor­nym ata­kiem głodu krwi, który pod­sy­co­ny wi­zy­tą dziew­czy­ny teraz ude­rzył ze zdwo­jo­ną siłą, tar­ga­jąc bólem wnętrz­no­ści, wpra­wia­jąc mię­śnie w pa­dacz­ko­we drże­nie. Zwi­nął się w kłę­bek, ły­ka­jąc łzy, pró­bu­jąc nie my­śleć o tym, jak skóra ko­bie­ty jesz­cze przed chwi­lą grza­ła jego wargi. Dla Ascha obec­ność dziew­ki w po­ko­ju spro­wa­dza­ła się tylko do kon­cen­tra­cji na jej gar­dle. Nie pa­mię­tał, jak wy­glą­da­ła, co mó­wi­ła, ob­ser­wo­wał je­dy­nie praw­dzi­we lub wy­ima­gi­no­wa­ne przez głód pul­so­wa­nie żyły na jej szyi. Wdy­chał za­pach po­ten­cjal­nej ofia­ry, który pod­nie­ca­ją­co się wzmoc­nił, kiedy się wy­stra­szy­ła. Czuł przy­śpie­szo­ne bicie jej serca przy swo­jej pier­si, nie­mal sły­szał szem­rzą­cą w jej ży­łach krew. Pra­wie ugryzł tę dziew­czy­nę. Pra­wie.

Znów za­ję­czał, przy­gryzł wargi do krwi nie­na­tu­ral­nie dłu­gi­mi kłami. Za­ci­snął po­wie­ki, bo za­czę­ło go draż­nić świa­tło, choć świe­ca le­d­wie się tliła. Za­czę­ły się za­wro­ty głowy, od­ru­chy wy­miot­ne, ból nad­pły­nął ko­lej­ną falą. Za­po­wia­dał się jeden z tych naj­sil­niej­szych ata­ków głodu, ale wie­dział, że mu nie ule­gnie. Jesz­cze nie tym razem.

Ze­rwał się, jed­nym sko­kiem do­pa­da­jąc mie­cza, zanim wiedź­min zdą­żył prze­kro­czyć próg.

 

Łowca po­two­rów usły­szał ruch za drzwia­mi, pchnął je gwał­tow­nie, lecz do po­miesz­cze­nia wszedł już ostroż­nie.

– Sre­bro ci się nie przy­da – wark­nął Asch, pa­trząc na łań­cuch owi­nię­ty wokół jego lewej ręki. Źre­ni­ce miał tak po­sze­rzo­ne, że oczy wy­glą­da­ły jak dwie dziu­ry w twa­rzy. – Ani czo­snek czy coś tam jesz­cze przy­niósł.

Wam­pir w tym sta­nie po­wi­nien re­ago­wać jak osa­czo­ny dra­pież­nik. Wy­szcze­rzył zęby, co było na­tu­ral­ne, ale naj­wy­raź­niej nie za­mie­rzał ko­rzy­stać z nich, tylko z mie­cza, co już wy­kra­cza­ło poza nor­mal­ne za­cho­wa­nie ga­tun­ku. Jego nagie ciało przy­po­mi­na­ło na­pię­tą stru­nę, mokre od potu mię­śnie za­sty­gły pod bladą skórą, cze­ka­jąc na atak. Wiedź­min też na­piął mu­sku­ły, przy­go­to­wu­jąc się do skoku. Był pe­wien, że uczy­nił to nie­do­strze­gal­nie, lecz Asch zmie­nił chwyt na rę­ko­je­ści mie­cza, przy­bie­ra­jąc po­zy­cję obron­ną, jakby prze­wi­dy­wał nawet ro­dzaj szy­ko­wa­ne­go cię­cia. Łowca do tej chwi­li był tylko po­rząd­nie zdzi­wio­ny, teraz po­czuł nie­po­kój.

– Czym ty, do cho­le­ry, je­steś? – za­py­tał, zmie­nia­jąc po­zy­cję.

– Czymś, co nie chce cię zabić – od­parł wam­pir, tylko odro­bi­nę prze­su­wa­jąc bosą stopę i lekko opusz­cza­jąc przy tym ko­niec mie­cza. To wy­star­czy­ło, by wiedź­min od­gadł, że ko­lej­ny pla­no­wa­ny przez niego atak znów zo­stał roz­po­zna­ny. – Jeśli jed­nak zro­bisz jesz­cze krok, nie będę miał wy­bo­ru.

Wiedź­min za­wa­hał się, bo poza ostrze­że­niem w gło­sie wam­pi­ra usły­szał też proś­bę. Ist­nie­nie tej ta­jem­ni­czej isto­ty prze­czy­ło całej jego wie­dzy. To ewi­dent­nie był wam­pir pod wpły­wem sil­ne­go głodu, ale ja­kimś nie­by­wa­łym wy­sił­kiem woli pa­no­wał nad sobą. W do­dat­ku za­cho­wał w tym sta­nie zdol­ność mowy i ra­cjo­nal­ne­go my­śle­nia; naj­praw­do­po­dob­niej też wy­pu­ścił tę dziew­czy­nę, co wy­da­wa­ło się już zu­peł­nie nie­moż­li­we.

Łowca po­two­rów ro­zej­rzał się po po­ko­ju. Okna w sko­śnym dachu były za małe, żeby się przez nie wy­do­stać, a drzwi tak stare, że z pew­no­ścią usły­szy ich skrzyp­nię­cie, jeśli bę­dzie wy­star­cza­ją­co bli­sko.

– Będę cię miał na oku – mruk­nął i za­czął się wy­co­fy­wać tyłem.

Kiedy drzwi się za nim za­mknę­ły, na­brał pew­no­ści, że po­stą­pił słusz­nie, choć dla wam­pi­ra za­pew­ne naj­gor­sze miało do­pie­ro na­dejść.

 

Na dole po córce obe­rży­sty nie było śladu. Roz­sze­rzo­ne stra­chem oczy ojca ob­ser­wo­wa­ły łowcę przez szpa­rę w drzwiach pro­wa­dzą­cych do kuch­ni.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku – szep­nął wiedź­min. – Dziew­czy­nie po ciem­ku zwi­dzia­ło się, że wam­pir, ale nie ma po­wo­du do obaw. Przy­nie­ście mi wina i idź­cie spać. Po­sie­dzę tu sobie chwi­lę.

Go­spo­darz – może ze stra­chu, może hoł­du­jąc waż­nej w jego za­wo­dzie cno­cie dys­kre­cji – nie pytał, co do­kład­nie za­szło ani dla­cze­go on niby chce tak sobie po­sie­dzieć w sali przy stole z wi­do­kiem na scho­dy pro­wa­dzą­ce na pię­tro. Po­sta­wił na stole pełny dzban, kubek oraz świe­cę i za­szył się na za­ple­czu.

Wiedź­min chciał zo­stać sam ze swymi my­śla­mi, a także mieć pew­ność, że nic mu nie prze­szko­dzi w na­słu­chi­wa­niu. Po­wo­li są­czył wino, pa­trząc, jak drwa do­ga­sa­ją w ko­min­ku. Czas mijał od­mie­rza­ny ko­lej­ny­mi ły­ka­mi trun­ku. Łowca nie usły­szał nawet skrzyp­nię­cia scho­dów, nie mó­wiąc już o drzwiach. Tylko in­stynkt spra­wił, że uniósł głowę i do­strzegł wam­pi­ra. Me­da­lion nie drgnął, nie było nie­bez­pie­czeń­stwa.

Asch po­ru­szał się z ostroż­no­ścią czło­wie­ka obo­la­łe­go, lecz z jego oczu znik­nął wyraz dra­pież­ne­go sza­leń­stwa. Nie miał ze sobą żad­nej broni. Oczy­wi­ście bez niej też był nie­bez­piecz­ny, ale de­mon­stro­wał po­ko­jo­we za­mia­ry i na­le­ża­ło to do­ce­nić. Był boso, za­ło­żył tylko spodnie, być może chcąc, żeby chłód nocy ostu­dził tra­wio­ne go­rącz­ką ciało. Z bia­ło­ścią jego mo­krej od potu, cho­ro­bli­wie bla­dej skóry mocno kon­tra­sto­wał czar­ny ta­tu­aż po­kry­wa­ją­cy skom­pli­ko­wa­ny­mi za­wi­ja­sa­mi całą lewą rękę od po­ło­wy dłoni aż do barku, prze­śli­zgu­ją­cy się po­je­dyn­czy­mi li­nia­mi na górę mię­śnia pier­sio­we­go i szyję. Wiedź­min do­pie­ro teraz mógł się przyj­rzeć uważ­niej mi­ster­ne­mu wzo­ro­wi, tak samo jak licz­nym bli­znom zna­czą­cym szczu­płe ciało.

– W spodniach wy­glą­dasz znacz­nie le­piej – mruk­nął, gdy Asch usiadł na­prze­ciw niego.

– Dziw­ne. Za­wsze sły­szę do­kład­nie coś prze­ciw­ne­go – od­parł wam­pir, a łowca stwier­dził, że miał­by na­praw­dę ładny uśmiech, gdyby nie te kły. Znów czę­ścio­wo scho­wa­ły się w szczę­ce, lecz końce wciąż wy­sta­wa­ły poza linię po­zo­sta­łych zębów. – Mu­si­my po­ga­dać.

– Mu­si­my. Wszak chyba nie o two­ich spodniach? Bo jakoś nie je­stem nimi ani ewen­tu­al­ną ich za­war­to­ścią za­in­te­re­so­wa­ny. – Nie miał za­mia­ru od­wra­cać się do wam­pi­ra ple­ca­mi w po­szu­ki­wa­niu świe­że­go na­czy­nia, prze­tarł więc kciu­kiem brzeg swo­je­go kubka i po­now­nie nalał do niego wina. Podał tru­nek wam­pi­ro­wi, sam po­cią­ga­jąc łyk ze dzba­na.

– Bez obaw. Mo­żesz zga­sić świe­cę? Razi mnie teraz świa­tło.

– Choć jedna nor­mal­na cecha – mruk­nął, speł­nia­jąc proś­bę. W końcu i tak obaj świet­nie wi­dzie­li w mroku. – Co z cie­bie za wam­pir?

– Po­ło­wicz­ny. – Asch prze­łknął łap­czy­wie kilka łyków. Ręka mu drża­ła.

– Nie ma cze­goś ta­kie­go jak po­ło­wicz­ny wam­pir.

– Tadam! – Re­il­ly od­chy­lił się na krze­śle, roz­kła­da­jąc ręce. – Oto je­stem.

– Co w takim razie to by miało zna­czyć? – Wiedź­min zlu­stro­wał uważ­nie jego dło­nie i nad­garst­ki, od­no­to­wu­jąc w gło­wie ko­lej­ne py­ta­nia, na które teraz nie było miej­sca.

– Matka była czło­wie­kiem, a ten, który mnie spło­dził – wam­pi­rem.

– Wam­pi­ry nie roz­mna­ża­ją się jak lu­dzie. Nie pło­dzą i nie rodzą dzie­ci – za­prze­czył po­now­nie łowca.

– Praw­da – zgo­dził się Asch, prze­chy­la­jąc kubek. – Prze­mie­nia­ją in­nych w ta­kich jak one, ale od każ­dej re­gu­ły są wy­jąt­ki, a jeden sie­dzi przed tobą. Mo­żesz to za­ak­cep­to­wać albo dalej bez sensu dys­ku­to­wać z fak­ta­mi.

– Od­czu­wasz głód krwi – wiedź­min stwier­dził ko­lej­ny fakt, po­wo­li go­dząc się z po­przed­nim.

– Stale. Cza­sem sła­biej, cza­sem… tak jak dziś. – Re­il­ly opróż­nił na­czy­nie. – Na razie jakoś sobie radzę.

– Jak to moż­li­we? Prze­cież kiedy wsze­dłem, byłeś w sta­nie wy­klu­cza­ją­cym po­rzu­ce­nie ofia­ry.

– Dziew­czy­na wy­bra­ła kiep­ski mo­ment… – wes­tchnął. Za­pa­trzył się smut­no na me­da­lion wiedź­mi­na. – Może i je­stem jak głod­ny wilk mię­dzy owca­mi, ale, tak jak po­wie­dzia­łem, póki co daję temu radę.

– I jesz­cze mi po­wiedz, że nie za­bi­jasz ludzi.

– Nie­kie­dy za­bi­jam. Tak samo jak ty. – Wargi wam­pi­ra tro­chę za­bar­wi­ły się od wina, lecz za­miast wy­glą­dać na­tu­ral­niej, od­zna­cza­ły się teraz upior­nie na bla­dej twa­rzy. – Ni­ko­go jed­nak nie za­gry­zam. Drę­czy mnie głód, lecz nie żywię się krwią.

– Zwie­rzę­ta? – Wiedź­min się­gnął do wie­dzy o uspo­łecz­nio­nych wam­pi­rach. One też mniej lub bar­dziej po­żą­da­ły ludz­kiej krwi, a zwie­rzę­ca po­zwa­la­ła im prze­żyć i jakoś nad sobą pa­no­wać.

Asch po­krę­cił głową.

– Wcale. Nie jadam nawet nie­wy­pie­czo­ne­go mięsa, żeby mnie coś nie pod­ku­si­ło.

Łowca po­two­rów po­tarł pod­bró­dek za­ro­śnię­ty kil­ku­dnio­wą szcze­ci­ną. To, co mówił Re­il­ly, było nie­praw­do­po­dob­ne, wszyst­ko jed­nak wska­zy­wa­ło, że nie kła­mie.

– Chyba można to tak ująć, że za­trzy­ma­łem się gdzieś w po­ło­wie prze­mia­ny – kon­ty­nu­ował wam­pir. – Choć ra­czej je­stem już bli­żej wam­pi­ry­zmu niż dalej… Po­dej­rze­wam, że gdy­bym uległ po­ku­sie i się napił raz czy drugi, to zro­bi­ło­by się z górki. Wszak­że, po­now­nie pod­kre­ślam, jesz­cze nad tym pa­nu­ję i nie mu­sisz mnie za­bi­jać. Albo… – znów się uśmiech­nął, tym razem pro­wo­ka­cyj­nie wy­su­wa­jąc kły – ginąć z mojej ręki.

– Spo­koj­nie. Po­nie­cha­łem cię już tam u góry. – Wiedź­min za­bęb­nił pal­ca­mi po stole. – Przez chwi­lę po­dej­rze­wa­łem, że je­steś tym, na któ­re­go mam zle­ce­nie, ale on wedle wszel­kie­go praw­do­po­do­bień­stwa już utra­cił kon­tro­lę nad sobą, a ty wy­glą­dasz i pro­wa­dzisz się za cy­wi­li­zo­wa­nie.

– Mó­wiąc, że mu­si­my po­ga­dać, mia­łem na myśli wła­śnie tego wam­pi­ra. Tego, któ­re­go ści­gasz. – Asch nie­świa­do­mie po­wtó­rzył jego gest, ide­al­nie od­da­jąc rytm. – Pro­szę, żebyś zre­zy­gno­wał.

– Hm… cie­ka­we. – Wiedź­min zmru­żył oczy. – Mów dalej.

– Zwró­cę ci kosz­ty po­dró­ży, wy­pła­cę utra­co­ne ho­no­ra­rium.

– Nie mam zwy­cza­ju po­rzu­ca­nia pracy. Nie po­zwo­lę, by jakiś krwio­pij­ca dalej gra­so­wał po oko­li­cy.

– Nie bę­dzie. Daj mi tylko trzy dni. Potem mo­żesz za­cząć po­lo­wa­nie.

– Dla­cze­go? O co ci w ogóle cho­dzi?

– O to, że to mój oj­ciec i sam chcę go zabić.

 

Sku­lo­ny w ukry­ciu cze­kał na wschód słoń­ca. Od­na­lazł kry­jów­kę wam­pi­ra ostat­nie­go dnia z tych trzech, które dał mu wiedź­min. Teraz, scho­wa­ny wśród skał i krza­ków, wy­pa­try­wał wła­ści­cie­la. Na­cho­dzi­ły go wąt­pli­wo­ści, bo ry­zy­ko było nie­ma­łe. Za­bi­jał wam­pi­ry już wcze­śniej, a w każ­dej z tych po­ty­czek ocie­rał się o śmierć. Nie był ani tak silny, ani tak szyb­ki jak one. Nie dys­po­no­wał tak bar­dzo wy­ostrzo­nym wę­chem czy słu­chem, jego pa­znok­cie nie mogły się rów­nać ze szpo­na­mi. Wciąż miał w sobie za wiele z czło­wie­ka i to czy­ni­ło go bar­dziej zwie­rzy­ną niż łowcą. Po­sia­dał też jed­nak pewną prze­wa­gę, bo… wciąż miał w sobie wiele z czło­wie­ka.

Nie żywił się krwią, umiał więc od­pie­rać na­pa­dy głodu, które dla wam­pi­ra koń­czy­ły się za­wsze za­bi­ciem ofia­ry, nie­po­ha­mo­wa­nym ob­żar­stwem i ocię­ża­łą, spro­wa­dza­ją­cą le­tar­gicz­ny sen sy­to­ścią. Nie bał się słoń­ca, ale – mimo że nie mogło mu za­gro­zić – bar­dzo go nie lubił. Ce­lo­wo jed­nak pro­wa­dził dzien­ny tryb życia, żeby nie po­pa­dać w swo­istą dla wła­sne­go ga­tun­ku pa­ra­no­ję. Świa­tło dnia za­zwy­czaj nie za­bi­ja­ło wam­pi­rów. Szko­dzi­ło tylko tym, które były wy­posz­czo­ne, ranne albo bar­dzo od niego od­zwy­cza­jo­ne. Or­ga­nizm zdro­we­go, spraw­ne­go noc­ne­go łowcy ra­dził sobie ze słoń­cem bez więk­szych pro­ble­mów i rzad­ko do­cho­dzi­ło do po­pa­rzeń, nie­mniej wam­pi­ry bały się dzien­ne­go świa­tła. Im były star­sze, tym bar­dziej nie­chęt­nie opusz­cza­ły kry­jów­ki przed zmro­kiem. Tym samym od­wy­ka­ły od słoń­ca i same za­sta­wia­ły na sie­bie śmier­tel­ną pu­łap­kę.

Oj­ciec Ascha był bar­dzo stary. Li­czył sobie kilka wie­ków, dla­te­go tym bar­dziej zda­wa­ło się nie­wia­ry­god­ne, że pra­wie czter­dzie­ści lat temu zdo­łał spło­dzić syna. Kiedy Joel wi­dział go ostat­nio, a był wtedy jesz­cze dziec­kiem, nic nie za­po­wia­da­ło tego, że ro­dzi­ciel zmie­ni się w be­stię tak szyb­ko. To zna­czy – był po­two­rem, lecz opa­no­wa­nym, nie­wie­le od­bie­gał za­cho­wa­niem od in­nych po­two­rów w ludz­kich skó­rach, które wtedy Ascha ota­cza­ły. Teraz naj­praw­do­po­dob­niej zmie­nił się w mon­strum, w do­dat­ku zda­wa­ło się, że stra­cił kon­tro­lę nad gło­dem, bo ostat­ni­mi czasy za­bi­jał bar­dzo czę­sto – nie­kie­dy nawet dwie ofia­ry w ciągu nocy, choć jedna za­zwy­czaj wy­star­cza­ła wam­pi­ro­wi na wiele dni. Po­wi­nien więc wró­cić do kry­jów­ki przed świ­tem, wy­czer­pa­ny po­lo­wa­niem, ocię­ża­ły z prze­je­dze­nia, pra­gnąc jak naj­szyb­ciej uło­żyć się do snu i za­po­mi­na­jąc o ostroż­no­ści. W przy­pad­ku wam­pi­rów jed­na­ko­woż sta­rość ozna­cza­ła także do­świad­cze­nie; dzie­siąt­ki, a czę­sto i setki lat na­by­wa­nia bie­gło­ści w uni­ka­niu nie­bez­pie­czeństw. Świt był porą, w któ­rej AschJo­el mógł uzy­skać prze­wa­gę – naj­lep­szą na po­lo­wa­nie.

Do­strzegł go w pierw­szych pro­mie­niach brza­sku. Wy­so­ki mimo przy­gar­bie­nia, szczu­pły, z nie­mal za­pad­nię­tą klat­ką pier­sio­wą, ale roz­wi­nię­ty­mi mon­stru­al­nie ra­mio­na­mi, wy­raź­nie się śpie­szył. Szedł szyb­kim kro­kiem, po­ru­szał się jed­nak cał­ko­wi­cie bez­sze­lest­nie. Nie na­dep­nął na żadną suchą ga­łąz­kę, nie po­trą­cił ani jed­ne­go z krza­ków oka­la­ją­cych leśną ścież­kę. Zmie­rzał pew­nie do kry­jów­ki, nie roz­glą­da­jąc na boki. Był zu­peł­nie nagi, zbro­czo­ny krwią, która po­kry­wa­ła przód ciała i zle­pia­ła dłu­gie, cał­kiem białe włosy. Asch pa­trzył na jego srebr­ne oczy, po­wa­la­ne po­so­ką i zie­mią szpo­ny, na szczu­płą twarz ze­szpe­co­ną wil­got­ną czer­wie­nią, ob­le­śnie ob­le­pia­ją­cą usta oraz pod­bró­dek. Re­il­ly słabo pa­mię­tał ten czas, lecz kie­dyś jego oj­ciec był bar­dzo przy­stoj­ny, zdol­ny za­wró­cić w gło­wie każ­dej ko­bie­cie bez ko­niecz­no­ści rzu­ca­nia wam­pi­rze­go uroku. Teraz prze­obra­ził się w zdzi­cza­łą be­stię, którą syn ob­ser­wo­wał, nie będąc sta­nie się ru­szyć. Od­ra­za zlała się w nim z prze­ra­że­niem, a bo­le­sne, pełne słusz­ne­go gnie­wu wspo­mnie­nia wy­parł strach. Nie­na­wi­dził ojca za prze­szłość, ale teraz zo­ba­czył w nim i swoją przy­szłość. Tak wła­śnie skoń­czy, jeśli się podda – a zrobi to prę­dzej czy póź­niej. Bę­dzie się skra­dał nagi przez jakiś las, ob­le­pio­ny krwią, z bar­dziej zwie­rzę­cym niż ludz­kim wy­ra­zem twa­rzy. Tkwił w kry­jów­ce jak spa­ra­li­żo­wa­ny, pod­czas gdy wam­pir znik­nął w swo­jej ja­ski­ni, szczę­śli­wie go nie za­uwa­ża­jąc.

Joel wziął się w garść, otarł spo­co­ną twarz. Iść teraz za ojcem by­ło­by sa­mo­bój­stwem. Mu­siał za­cze­kać, aż ro­dzic ułoży się do snu. Oparty o skałę za­sta­na­wiał się, ile to może trwać. Naj­bez­piecz­niej było wstrzy­mać się do po­łu­dnia. Ro­zej­rzał się po oto­cze­niu, od­ru­cho­wo oce­nia­jąc, jak i gdzie będą padać pro­mie­nie sło­necz­ne w cza­sie ocze­ki­wa­nia. W miarę moż­li­wo­ści wolał unik­nąć wy­sta­wia­nia się na bez­po­śred­nie świa­tło, a z dru­giej stro­ny ja­sność dnia mogła mu ura­to­wać życie w razie ko­niecz­no­ści uciecz­ki z ja­ski­ni.

Skal­ne ścia­ny oka­la­ły leśną po­la­nę pół­okrę­giem, z po­zo­sta­łych stron ota­cza­ły ją wia­nusz­kiem gęste ni­skie krza­ki i do­pie­ro za nimi roz­po­czy­na­ła się linia drzew. W po­łu­dnie tuż u wej­ścia do ja­ski­ni nie po­win­no być ani skraw­ka cie­nia. Skała, za którą się ukrył, też nie osło­ni go przed pro­mie­nia­mi, ale to go aku­rat nie mar­twi­ło, bo – kiedy na­bie­rze pew­no­ści, że oj­ciec udał się na spo­czy­nek – bę­dzie mógł zmie­nić punkt ob­ser­wa­cyj­ny.

Osta­tecz­nie jed­nak zo­stał w tym samym miej­scu. Nie było go­rą­co, tylko jasno, a żeby to znieść, wy­star­czy­ło na­cią­gnąć kap­tur na twarz. Rzad­ko się zda­rza­ło, by w słoń­cu czuł się bez­piecz­niej niż w cie­niu. Nie pró­bo­wał ukry­wać przed sobą, że się boi. Za­bi­jał wam­pi­ry, za­bi­jał inne po­two­ry – w tym także ludzi – lecz teraz trzę­sły mu się dło­nie. Długo cze­kał na tę chwi­lę, czę­sto wy­obra­żał ją sobie, nie mogąc za­snąć, a jak za­pa­dał w sen, to też po wie­lo­kroć śnił o niej. Zgła­dzić tę kre­atu­rę… Tę, która po­wo­ła­ła go do życia, a potem zmie­ni­ła to życie w kosz­mar. Wcale nie cho­dzi­ło o wam­pi­ryzm, bo prze­ka­za­nie ob­cią­ża­ją­ce­go dzie­dzic­twa było praw­do­po­dob­nie nie­unik­nio­ne. Los syna jed­nak za­le­żał już wy­łącz­nie od woli ojca… Asch po­czuł, jak wy­dłu­ża­ją mu się kły. Dość cze­ka­nia. Zsu­nął kap­tur z czoła, dobył mie­cza i ru­szył do ja­ski­ni.

Oczy na­tych­miast przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści. Do­kład­nie wi­dział tunel nawet po mi­nię­ciu dwóch ko­lej­nych za­krę­tów, gdzie świa­tło sło­necz­ne już nie do­cie­ra­ło. Mrok był jego śro­do­wi­skiem na­tu­ral­nym, pie­ścił po­draż­nio­ną dniem skórę, ła­go­dził nerwy. Asch ode­tchnął. Nie mógł ulec złud­ne­mu po­czu­ciu prze­wa­gi. To isto­ta, która miesz­ka­ła w ja­ski­ni, była praw­dzi­wym łowcą, a on tylko wy­ko­śla­wio­ną na­miast­ką.

Zaraz za pierw­szym cia­snym prze­smy­kiem, przej­ście sta­wa­ło się na tyle sze­ro­kie, że po­tęż­ne ra­mio­na Ascha nawet nie do­ty­ka­ły skał. Nie mu­siał się też po­chy­lać bez obawy, iż ude­rzy głową w jakiś wy­stęp lub zgar­nie zwi­sa­ją­ce z góry pa­ję­czy­ny. Kie­dyś było tu dużo nie­to­pe­rzy, ale są­dząc po ma­łych ko­stecz­kach roz­sia­nych wo­ko­ło, wam­pir wszyst­kie wy­ła­pał. Bar­dzo nie­roz­sąd­nie. Obec­ność nie­to­pe­rzy su­ge­ro­wa­ła­by wiedź­mi­nom, że ja­ski­nia jest nie­za­miesz­ka­na, a za­su­szo­ne szkie­le­ci­ki mó­wi­ły wszyst­ko. Piski stwo­rzeń za­nie­po­ko­jo­nych wi­zy­tą ob­ce­go mogły też ostrzec głów­ne­go lo­ka­to­ra przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Głód krwi mu­siał być po­tęż­ny, jeśli wam­pir zre­zy­gno­wał z tych – nawet drob­nych – ko­rzy­ści na rzecz poj­ma­nia li­chej zdo­by­czy.

Joel skra­dał się, na­słu­chu­jąc. Był czuj­ny, spię­ty, lecz już się nie bał ani nie de­ner­wo­wał. Ocze­ki­wa­nie stre­so­wa­ło, bli­skość walki i samo star­cie – nie. Jeśli wam­pir za­padł w le­targ, to ist­nia­ła duża szan­sa na za­bi­cie go, zanim się wy­bu­dzi. Bez­piecz­niej jed­nak było za­kła­dać mniej opty­mi­stycz­ny sce­na­riusz.

Ko­ry­tarz roz­sze­rzył się do cał­kiem ob­szer­nej sali. Asch za­trzy­mał się u wej­ścia, roz­glą­da­jąc uważ­nie. Żad­nych do­dat­ko­wych tu­ne­li, gła­zów czy wiel­kich sta­la­gna­tów, za któ­ry­mi można się przy­cza­ić. Żad­nej szcze­li­ny wpusz­cza­ją­cej świa­tło słoń­ca. Tylko cisza, ciem­ność i wil­goć spły­wa­ją­ca ze sta­lak­ty­tów oraz sa­mot­na trum­na po dru­giej stro­nie ja­ski­ni. Nie dało się jej nie za­uwa­żyć, nawet będąc czło­wie­kiem zmu­szo­nym oświe­tlać sobie drogę po­chod­nią lub świe­cą. Zwy­kła, pro­sta trum­na skle­co­na z nie­ma­lo­wa­nych desek, za­pew­ne czę­ścio­wo wy­peł­nio­na zie­mią, jak przed­sta­wia­no to w po­da­niach. A we­wnątrz po­wi­nien leżeć wam­pir spa­ra­li­żo­wa­ny dniem, go­to­wy na wbi­cie kołka w serce.

Asch stał tak jesz­cze chwi­lę, na­słu­chu­jąc, wcią­ga­jąc w noz­drza za­pach po­wie­trza. Wokół pa­no­wa­ła ab­so­lut­na cisza. Wszedł do sali, po­stą­pił kilka ostroż­nych kro­ków. Ob­ró­cił się gwał­tow­nie, rów­no­cze­śnie przy­klę­ka­jąc. Ciął mie­czem ob­szer­nie po łuku, na oślep, ogar­nia­jąc ostrzem całą prze­strzeń, którą wcze­śniej miał za ple­ca­mi. Tra­fił wam­pi­ra w nogi. Usko­czył z toru jego ataku. Trzy­ma­jąc miecz tylko w pra­wej ręce, lewą się­gnął po nóż. Ci­snął nim. Potem dru­gim. Oba za­głę­bi­ły się w ple­cach noc­ne­go łowcy, zanim ten za­koń­czył skok. Po­zba­wio­ny jed­nej stopy wam­pir upadł. Wrza­snął, czu­jąc w ple­cach po­sre­brza­ną stal. Od­wró­cił się na czwo­ra­kach, szy­ku­jąc do ko­lej­ne­go, teraz już dużo trud­niej­sze­go skoku.

Wtedy go roz­po­znał.

Za­stygł w szoku, klę­cząc na ziemi, a Asch przy­sko­czył i pchnął go mie­czem w serce.

– Pu­łap­ka na idio­tę, ta­tu­siu – wark­nął, od­cze­pia­jąc od pasa srebr­ny łań­cuch i za­rzu­ca­jąc prze­ciw­ni­ko­wi na szyję. – Poza tym śmier­dzisz krwią jak rzeź­nik po ro­bo­cie.

Wam­pi­rów nie za­bi­ja­ło się łatwo nawet cio­sem w serce, wie­dział więc, że nocny łowca jesz­cze żyje. Jakby po­twier­dza­jąc to przy­pusz­cze­nie, prze­ciw­nik się­gnął dłoń­mi do łań­cu­cha, zanim pętla do końca się za­ci­snę­ła.

– Wie­dzia­łem, że w końcu mnie od­naj­dziesz – wy­char­czał oj­ciec z tru­dem, bo Re­il­ly moc­niej szarp­nął za sre­bro, utrzy­mu­jąc ogni­wa w na­pię­ciu. – Cze­ka­łem, synu…

– Gówno praw­da! – Asch za­czął go cią­gnąć po ziemi ku wyj­ściu z ja­ski­ni. – Byłeś prze­ko­na­ny, że tam zde­chłem. Że tam… – za­jąk­nął się. – Teraz sam zdy­chaj!

Wam­pir, wy­bi­ja­jąc ciało z dłoni i kolan, rzu­cił się w przód, zmniej­sza­jąc tym samym na­pię­cie łań­cu­cha. Pró­bo­wał reszt­ką sił do­paść kłami nogi Ascha, lecz ten grzmot­nął go cięż­kim butem w zęby. Po­pra­wił jesz­cze jed­nym kop­nia­kiem. Chrup­nę­ły pę­ka­ją­ce kły. Skró­cił łań­cuch i po­cią­gnął zwiot­cza­łe ciało przez tunel. Prze­ciw­nik ock­nął się u wy­lo­tu ja­ski­ni, zo­rien­to­wał, co się świę­ci, pró­bo­wał sta­wiać opór, cze­pia­jąc się skał. Szpo­ny zo­sta­wia­ły dłu­gie, nie­rów­ne ślady na ka­mie­niach.

– Po­cze­kaj – wy­krztu­sił le­d­wie do­sły­szal­nie. – Po­cze­kaj… wypij cho­ciaż moją krew.

Joel wie­dział, o co mu cho­dzi. Nie­któ­re wam­pi­ry wie­rzy­ły, że wy­pi­ja­jąc krew in­ne­go noc­ne­go łowcy, zdo­bę­dą część jego mocy. Wzbo­ga­cą się o siły wi­tal­ne, może nawet przej­mą część umie­jęt­no­ści lub mą­dro­ści. Cza­sa­mi do tych hi­sto­rii włą­cza­no nawet ludz­kie ofia­ry, na przy­kład ba­ja­jąc o tym, jak jakiś syn nocy na­uczył się ob­ce­go ję­zy­ka albo po­siadł zdol­ność rzu­ca­nia pro­stych za­klęć po za­gry­zie­niu za­mor­skie­go maga. Wszyst­ko to były bzdu­ry wy­my­śla­ne przez wam­pi­ry z po­wo­du nad­mier­ne­go kultu krwi, sym­bo­lu ży­cio­wej siły, którą się kar­mi­ły. Przy­pusz­czal­nie wie­rze­nia te wy­ni­ka­ły też ze stra­chu przed śmier­cią. Wam­pi­ry były wiecz­ne. Jeśli nie wy­koń­czył ich spusz­czo­ny z uwię­zi głód krwi albo nie do­padł jakiś wiedź­min, to żyły setki lat. Per­spek­ty­wa za­gry­zie­nia przez kogoś z po­bra­tym­ców prze­ra­ża­ła na tyle, że ła­twiej było znieść myśl o niej, ufa­jąc, iż część ży­cio­wej ener­gii ofia­ry prze­trwa dalej w my­śli­wym.

Do­kła­da­nie do tego hi­sto­rii o lu­dziach było już zu­peł­nym ab­sur­dem, bo gdyby choć część z nich się spraw­dza­ła, to świat już dawno za­lud­ni­ły­by wam­pi­ry mó­wią­ce wszyst­ki­mi ję­zy­ka­mi, wła­da­ją­ce magią i po­sia­da­ją­ce każdą moż­li­wą wie­dzę. Prze­ka­zy­wa­nie ener­gii dzia­ła­ło tylko w jedną stro­nę. To nocny łowca ob­dzie­lał czę­ścią swej ży­cio­wej siły ludz­ką ofia­rę, jeśli za­gry­za­jąc ją, rów­no­cze­śnie na­po­ił wła­sną krwią. W ten spo­sób – po­przez śmierć ludz­kie­go or­ga­ni­zmu i przy­wró­ce­nie do życia za­ka­że­niem wam­pi­ry­zmem – po­wsta­wa­ły wam­pi­ry. I od tej za­sa­dy nie było wy­jąt­ków. Poza Aschem.

Ten, który go spło­dził ludz­kim spo­so­bem, wciąż się opie­rał. Strach przed pro­mie­nia­mi słoń­ca wpa­da­ją­cy­mi przez wej­ście do ja­ski­ni dodał mu sił.

– Wypij ją… – Ton zmie­nił się na bła­gal­ny. – Niech się nie zmar­nu­je. Niech coś po mnie zo­sta­nie…

– Nie piję. – Asch nie pa­trzył, jakie wra­że­nie ta wia­do­mość wy­war­ła na ojcu. – Tylko ja po tobie zo­sta­nę, skur­czy­by­ku. Co za roz­cza­ro­wa­nie!

– Synu! – zawył wam­pir. – Nie czu­jesz, jak pach­nie? Nie pra­gniesz jej? – Fak­tycz­nie woń krwi była osza­ła­mia­ją­ca, z każdą chwi­lą coraz bar­dziej ku­szą­ca. – Mu­sisz pra­gnąć. Je­steś wam­pi­rem, je­steś taki, jak ja…

– Je­stem, czym je­stem – wy­ce­dził Asch przez zęby, z któ­rych czte­ry były teraz mocno wy­dłu­żo­ne. – Może i po­two­rem, ale na pewno nie je­stem taki, jak ty.

Prze­mo­cą wy­cią­gnął ojca na ze­wnątrz. Wam­pir przez kilka chwil szar­pał się, rył pa­zu­ra­mi zie­mię, był już jed­nak bar­dzo słaby i bez trudu dało się go utrzy­mać na łań­cu­chu. Potem sku­lił się, za­sło­nił ra­mio­na­mi twarz, znie­ru­cho­miał. Asch cze­kał. Nocny łowca i tak nie­zwy­kle długo wy­ka­zy­wał ży­wot­ność z raną w sercu, sre­brem w ciele oraz ob­fi­tym krwa­wie­niem z nogi po­zba­wio­nej stopy. Gdyby po­zwo­lić mu wró­cić do ja­ski­ni, do­star­czyć ofiar, miał­by szan­sę się jesz­cze wy­li­zać – ale nie w świe­tle dnia. Słoń­ce po­win­no szyb­ko do­koń­czyć dzie­ła.

I rze­czy­wi­ście. Na bla­dej skó­rze pra­wie od razu po­ja­wi­ły się opa­rze­nia. Roz­sze­rza­ły się w oczach, zmie­nia­jąc kolor z ró­żo­we­go na ciem­no­czer­wo­ny, potem czar­ny. Ciało za­czę­ło po­dry­gi­wać w skur­czach, skwier­czeć, z gar­dła wam­pi­ra wy­do­był się szloch. Asch za­ci­snął szczę­ki. Kie­dyś wy­obra­żał sobie, że bę­dzie się roz­ko­szo­wał tym wi­do­kiem. Teraz le­d­wie go zno­sił. Się­gnął do mie­cza, za­mie­rza­jąc skró­cić męki wam­pi­ra i ściąć mu głowę, ale cof­nął rękę. Szloch prze­szedł w wycie, potem w ciche skom­le­nie. Swąd pa­lo­ne­go ciała wy­peł­nił oko­li­cę.

Asch stał bez ruchu ze wzro­kiem utkwio­nym w dy­mią­cej ofie­rze, ze ści­śnię­tym gar­dłem i ści­śnię­tym żo­łąd­kiem. Od­bie­rał je­dy­ną ro­dzi­ciel­ską lek­cję, ja­kiej kie­dy­kol­wiek udzie­lił mu oj­ciec. Tak koń­czą po­two­ry. Nie ma dla nich li­to­ści. Nie ma i być nie po­win­no.

Wam­pir naj­wy­raź­niej na­resz­cie sko­nał, bo zwło­ki gwał­tow­nie sta­nę­ły w pło­mie­niach, co było cał­kiem na­tu­ral­ne. Szcząt­ki dzie­ci nocy na słoń­cu szyb­ko zmie­nia­ły się w po­piół. Bły­ska­wicz­ny roz­kład na­stę­po­wał także bez dzia­ła­nia dzien­ne­go świa­tła, jakby or­ga­nizm uświa­da­miał sobie, że prze­cież od wie­ków jest mar­twy i chciał nad­ro­bić stra­co­ny czas.

Joel za­po­mniał o słoń­cu. Stał bez kap­tu­ra, cią­gle nie­ru­cho­mo, z po­chy­lo­ną głową, cze­ka­jąc, aż upior­ne wi­do­wi­sko się za­koń­czy. Kiedy wiatr za­czął owie­wać jego buty po­pio­łem, uznał, że może już bez­piecz­nie po­dejść do szcząt­ków. Nagle ude­rzył go jed­nak po­tęż­ny po­dmuch po­wie­trza, po­zba­wia­jąc rów­no­wa­gi, osza­ła­mia­jąc. Świat wokół za­wi­ro­wał i znik­nął.

 

Wiedź­min dał Ascho­wi trzy dni, po­nie­waż nie miał po­wo­du od­ma­wiać. Nie przy­je­chał tu dla przy­go­dy ani sławy, tylko dla za­rob­ku. Otrzy­ma­nie za­pła­ty bez nad­sta­wia­nia karku cał­kiem mu od­po­wia­da­ło, a Re­il­ly ure­gu­lo­wał ra­chu­nek z na­wiąz­ką. Szko­puł leżał tylko w tym, że wiedź­min na­praw­dę nie miał za­mia­ru po­zwo­lić ujść po­two­ro­wi z ży­ciem, a bia­ło­wło­sy mógł skła­mać i za­miast zabić wam­pi­ra, pró­bo­wać go ostrzec. Mógł też po­kpić spra­wę. Wiedź­mi­na mało ob­cho­dzi­ło, czy jeden krwio­pij­ca po­zba­wi życia dru­gie­go, czy też po­za­gry­za­ją się wza­jem­nie, ale jeśli Asch skre­wi, to wam­pir naj­praw­do­po­dob­niej wy­nie­sie się z kry­jów­ki, zmie­nia­jąc rewir. Za­pew­ne też na jakiś czas zrobi się ostroż­niej­szy, a wtedy trze­ba bę­dzie go długo szu­kać. Z tego po­wo­du łowca po­two­rów wolał śle­dzić Ascha, przy­glą­da­jąc się z da­le­ka jego po­czy­na­niom, i wkro­czyć w razie po­trze­by. Nie wie­dział, co Re­il­ly’ego po­wstrzy­ma­ło przed ata­kiem o świ­cie. Ode­tchnął z ulgą, wi­dząc, że bia­ło­wło­sy nie pcha się do pie­cza­ry za ojcem, tylko czeka na sto­sow­niej­szą chwi­lę. Mu­sie­li zatem cze­kać obaj. Obie­cał sobie, że na razie nie bę­dzie się wtrą­cał. Chyba że Asch po wej­ściu do ja­ski­ni długo nie wróci, wtedy trze­ba bę­dzie za­ry­zy­ko­wać.

Wam­pir na szczę­ście po­ra­dził sobie za­dzi­wia­ją­co szyb­ko, praw­do­po­dob­nie też spraw­nie, bo zda­wa­ło się, że nie od­niósł żad­nych ob­ra­żeń. Wiedź­mi­na nie za­sko­czy­ło wy­cią­gnię­cie ciała na słoń­ce, sam dla pew­no­ści zro­bił­by to samo. Zdzi­wi­ło go jed­nak po­zo­sta­wie­nie ofia­ry przy życiu, ale to ry­zy­kow­ne za­cho­wa­nie praw­do­po­dob­nie można było wy­ja­śnić żą­dzą ze­msty. Łowca po­two­rów był cie­kaw, czym oj­ciec Ascha za­słu­żył sobie na taki los, lecz wie­dział, że nigdy o to nie za­py­ta. Ob­ser­wo­wał, jak płoną zwło­ki, wa­ha­jąc się, czy się ujaw­nić. Zer­k­nął przez ramię, za­nie­po­ko­jo­ny nie­spo­dzie­wa­nym sze­le­stem, lecz to tylko jakiś ptak ze­rwał się do lotu, roz­trą­ca­jąc li­ście. Znów spoj­rzał w stro­nę Ascha, ale wam­pi­ra tam nie było.

– Co do cho­le­ry? – mruk­nął, bo od­wró­cił wzrok tylko na mo­ment. Re­il­ly ra­czej nie mógł wró­cić do ja­ski­ni, a żaden z oko­licz­nych krza­ków nie drgał od po­ru­sze­nia.

Wiedź­min wie­dzio­ny cie­ka­wo­ścią opu­ścił kry­jów­kę, zbli­żył się do spo­pie­lo­nych szcząt­ków. Przy­kuc­nął, roz­gar­nął cie­płe reszt­ki i wyjął z nich dwa noże. Przez grubą rę­ka­wi­cę czuł, że są tro­chę roz­grza­ne, jed­nak nie ucier­pia­ły. Odło­żył rzut­ki obok le­żą­ce­go nie­opo­dal łań­cu­cha, roz­glą­da­jąc się za Aschem. Do­strzegł dwa ślady butów w po­pie­le i nic poza tym. Jakby wam­pir wy­pa­ro­wał z miej­sca, w któ­rym stał.

Na wszel­ki wy­pa­dek dobył mie­cza, przy­glą­da­jąc się oko­licz­nym krza­kom. Nic. Zaj­rzał do ja­ski­ni. Roz­sze­rzył źre­ni­ce, aby na­tych­miast do­kład­nie wi­dzieć tunel. Wśli­zgnął się do środ­ka, minął pierw­szy za­kręt, gdy usły­szał jakiś dźwięk, ale nie z głębi, tylko z ze­wnątrz. Cof­nął się szyb­ko, po­now­nie zwę­ził źre­ni­ce, by unik­nąć chwi­lo­we­go ośle­pie­nia, gdy wyj­rzał na po­la­nę.

Asch z po­wro­tem był na ścież­ce. Tkwił na niej na czwo­ra­kach, z dłoń­mi za­nu­rzo­ny­mi w po­pie­le i rę­ko­ma po łok­cie unu­rza­ny­mi we krwi.

– Niech to świ­nia po­wą­cha! – wark­nął wiedź­min, wy­cho­dząc z ja­ski­ni. – Co to ma być?

Wam­pir wy­da­wał się chory, spra­wiał wra­że­nie ba­lan­su­ją­ce­go na gra­ni­cy przy­tom­no­ści. Z wy­raź­nym tru­dem uniósł głowę. Do­strzegł wiedź­mi­na i zdało się, że wła­śnie pod­jął jakąś de­cy­zję. Wy­szcze­rzył kły, pró­bo­wał ze­rwać się na nogi, za­ata­ko­wać, ale wy­szło mu to nie­zdar­nie. Łowca po­two­rów od­su­nął się bez trudu. Nie ude­rzył prze­ciw­ni­ka mie­czem, nawet nie pię­ścią. Był pe­wien, że gdyby Asch na­praw­dę chciał mu coś zro­bić, to się­gnął­by po broń, a nie rzu­cał się do ataku pa­zu­ra­mi, które prze­cież gład­ko spi­ło­wał. Mimo to Re­il­ly spró­bo­wał jesz­cze raz. Po tej – rów­nie ża­ło­snej – na­pa­ści wiedź­min pod­ciął mu nogi, po­wa­la­jąc na zie­mię. Czuł się, jakby wal­czył z dziec­kiem.

– Co ty wy­pra­wiasz, dur­niu? – za­py­tał bar­dziej z tro­ską niż zło­ścią. – Słu­chaj… Pe­wien mądry czło­wiek dał mi kie­dyś radę. Jak chcesz po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, to nie wcią­gaj w to in­nych, tylko po­wieś się w staj­ni na lej­cach.

Wam­pir prze­krę­cił się nie­zdar­nie z ple­ców na brzuch, bez po­wo­dze­nia spró­bo­wał wstać. Coś tam ję­czał do sie­bie. Łowca scho­wał miecz, zbli­ża­jąc się ostroż­nie. Był gotów w każ­dej chwi­li usko­czyć, lecz Re­il­ly nie uda­wał, fak­tycz­nie był le­d­wie żywy. Krew po­kry­wa­ła nie tylko jego przed­ra­mio­na, ale też przód ko­szu­li i spodnie od kolan w dół. Tej na czar­nych no­gaw­kach wiedź­min mógł z od­le­gło­ści nie za­uwa­żyć, lecz dałby sobie rękę uciąć, że wcze­śniej rów­nież nie było jej na bia­łej ko­szu­li Ascha. Może wam­pir zo­stał ranny i do­pie­ro teraz za­czął krwa­wić?

– Co mó­wisz? – za­py­tał, przy­klę­ka­jąc.

– On nie żyje – wy­ję­czał Asch.

– Oczy­wi­ście, że nie żyje. Sam go za­bi­łeś. Tro­chę późno na wy­rzu­ty su­mie­nia.

– Nie żyje… – po­wtó­rzył Re­il­ly, sku­lił się na ziemi i zalał łzami.

Pła­czą­cy wam­pir. Wiedź­min nie spo­dzie­wał się nigdy zo­ba­czyć ta­kie­go wi­do­ku. Nie miał naj­mniej­sze­go po­ję­cia, jak się za­cho­wać. Kło­pot roz­wią­zał się sam, po­nie­waż szloch ucichł, kiedy Asch stra­cił przy­tom­ność. Łowca po­two­rów od­wró­cił go na plecy, roz­chy­lił ku­brak, pod­cią­gnął ko­szu­lę. Nie do­strzegł żad­nych ran. Prze­to­czył wam­pi­ra po­now­nie na bok, z dru­giej stro­ny zaj­rzał pod jego ubra­nie na tyle, na ile po­zwa­la­ły pasy od no­szo­ne­go na ple­cach mie­cza i zmarsz­czył brwi. Wcze­śniej wi­dział Ascha bez ko­szu­li, lecz ten – co było cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­łe – ani razu nie od­wró­cił się do niego ple­ca­mi. Wiedź­min do­pie­ro po chwi­li prze­stał się gapić na bli­zny, w końcu na skó­rze wam­pi­ra nie było żad­nych świe­żych ob­ra­żeń. Dło­nie Re­il­ly’ego, tylko lekko za­ró­żo­wio­ne od go­rą­ce­go po­pio­łu, też wy­da­wa­ły się w po­rząd­ku. Łowca nie zna­lazł źró­dła krwa­wie­nia ani przy­czy­ny utra­ty sił. Może za­bi­ty wam­pir użył ja­kie­goś ro­dza­ju osła­bia­ją­ce­go uroku? Nie­któ­re z nich po­tra­fi­ły takie rze­czy. Lecz skąd krew? Czy wiedź­min, skon­cen­tro­wa­ny na prze­bie­gu kaźni, mógł wcze­śniej jej nie za­uwa­żyć? Mało praw­do­po­dob­ne, ale nie nie­moż­li­we. Wstał, scho­wał oba po­rzu­co­ne noże, otrze­pał z po­pio­łu łań­cuch i za­cze­pił u pasa razem ze swoim. Potem wes­tchnął. Nie są­dził, że kie­dy­kol­wiek przyj­dzie mu na coś ta­kie­go. Po kilku pró­bach w końcu uniósł wam­pi­ra, prze­rzu­cił go przez ramię i ru­szył do wsi.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Kawał niezłej roboty z tym tekstem. Zacznę dla odmiany od przeglądu błędów, bo tak pięknie szło i zdechło na sam koniec:

Zdziwiło go jednak pozostawienie ofiary przy życiu, ale to ryzykowne zachowanie prawdopodobnie można było wyjaśnić rządzą zemsty.

Oprócz tego wypadku przy pracy rzuciły mi się w oczy tylko trzy drobiazgi:

Nie patrząc na zaczepnego osiłka

Zaczepna może być uwaga czy zachowanie, sojusz może być zaczepno-odporny, ale żeby człowiek był zaczepny, to z takim użyciem nigdy się nie spotkałem.

Nowoprzybyły błysnął pięknym uśmiechem

Piszemy to osobno, bo przysłówek tylko doraźnie modyfikuje znaczenie przymiotnika, nie tworzy wyrazu o całkiem nowym znaczeniu (jak ogórek małosolny). Co ciekawe, w innym miejscu masz poprawnie.

Proszę, żebyś zrezygnował.

Ogółem zatem poziom językowy wydaje mi się zupełnie wysoki.

 

Jeżeli chodzi o fabułę opowiadania, akcja rozwija się płynnie i logicznie, czytelnik może się bez problemu wciągnąć w przygodę, a pod powierzchnią buzują głębsze przemyślenia, w tym półwampirze walczącym z własną naturą widać potencjał do zarysowania ciekawych analogii. Również w szczegółach, ukazanie tolerancyjnej postawy życiowej na przykładzie starszego drwala jest zręczne, chyba niezbyt nachalnie zrobione. Odnoszę jednakże wrażenie, że kompozycja jest trochę uszkodzona. Rozumiem oczywiście, że wynika to w jakiś sposób z potrzeby wycięcia tekstu z większej powieści, ale może wpływać na odbiór: jeżeli traktować go jako samodzielne opowiadanie, moim zdaniem nie ma w tej konwencji wyraźnego powodu, aby dawać otwarte zakończenie. W ten sposób nie tylko pozostajemy w niepewności co do losów bohatera, ale też ten wątek walki z własną tożsamością pozostaje bez pełnej eksploracji, nie dowiadujemy się, czy zdaniem eksperta Asch ma szanse na dłuższą metę (w sumie spodziewałem się zakończenia z klasyczną wiedźmińską obietnicą jak ta złożona Nivellenowi, ale to z kolei mogłoby być nazbyt oczywiste). Co do innych wątków, przypuszczałem może, że dla tych drwali znajdzie się jeszcze trochę miejsca w fabule, liczyłem też na choć kilka słów wyjaśnienia, dlaczego bohaterowie nawet nie rozważyli wybrania się na wampira-tatusia wspólnie.

Staram się wskazać potencjalne mankamenty, ale podkreślę jeszcze, że tekst mi się zdecydowanie podoba. Próbowałeś może testować go na jakichś nieszczęsnych czytelnikach w ślepej próbie przeciw temu ujawnionemu fragmentowi Rozdroża kruków? Myślę, że wyniki mogłyby nie być jednoznaczne!

Pozdrawiam i z przyjemnością klikam,

Ślimak

Hej :)

 

Z początku (przez kilka pierwszych akapitów może) myślałem, że zrezygnuje jednak z czytania, bo taka stylizacja tekstu to mocno nie moja bajka. Ale przemogłem się i no… nie żałuję. Bardzo dobre opowiadanie. Plastycznie napisane z dużą uwagą na drobne detale tworzące tło. Patent z zmianą puntu widzenia w punkt.

Historia z początku niezła, później wciągająca i jeszcze bardziej wciągająca i jeszcze bardziej wciągająca. Czytało się generalnie super. Relacje między postaciami, ich motywacje i decyzje, jak dla mnie, konsekwentne i w pełni przekonujące.

 

Bawiłem się świetnie

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Zawsze coś da się poprawić

Cześć Ślimaku Zagłady!

Dziękuję za zerknięcie którymś z czułków, za klika i opinię. Jesteś tu dla mnie coś jakby, ehm, tego…, ehm, ehm… autorytetem, więc Twoje pozytywne wrażenia bardzo mnie cieszą.

Dziękuję za błędy – tekst jeszcze jest w redakcji i może trochę się pośpieszyłem z jego udostępnieniem, ale już czekam z tym tak długo, że nie wytrzymałem. W każdym razie cztery punkty mniej dla redaktorki – dzięki.

Nie byłem pewien, czy to opowiadanie poradzi sobie, jako samodzielny tekst i całkowicie zgadzam się z Twoimi uwagami o pewnym uszkodzeniu kompozycji. Trochę nieuczciwie traktuję czytelnika zostawiając go też z pytaniem o to, co tam się dokładnie wydarzyło. No trudno – albo zostanie mi wybaczone, albo zbiorę cięgi ;) Wątek przygód Ascha jest w powieści kontynuowany (a razem z nim kwestia tożsamości) i TAK klasyczna wiedźmińska obietnica też zostaje złożona, choć już nie przez wiedźmina. Jego porzucam tutaj wraz z drwalami i Dagną. A Twoja uwaga o drwalach trochę mnie zaskoczyła – mi nawet nie przyszło do głowy, że mogliby się wybrać na polowanie wspólnie! Chyba za bardzo zafiksowałem się na tym, że wiedźmin woli pracować w pojedynkę, a AschJoel nie chciałby, żeby ktokolwiek odebrał mu zemstę. I gdzie tam drwalom na wampira… siekierą do lasu machać ;) Ale fakt… może wszystkich potraktowałem zbyt przedmiotowo – potrzebowałem tylko tła dla bohatera.

W ogóle tego tekstu jeszcze nie testowałem. Na nikim (nie licząc skromnej ekipy wydawnictwa). Czytelnicy tego forum są pierwszą próbą, więc tym bardziej ciekawi mnie wynik.

I ze wstydem przyznam, że fragmentu „Rozdroża kruków” jeszcze nie czytałem. Wstyd. Ale i czas, czas, czaaaasssss :(

 

Kulosławie – dziękuję za wizytę i pozytywną opinię. Cóż, styl tutaj specjalnie podszyłem trochę Sapkiem, ale ogólnie staram się ze stylizacją nie przesadzać, bo też mnie męczy. A nadmiar wychodzi sztucznie. Bardzo się cieszę, że mimo trudnego początku Cię wciągnęło (i chylę czoła, że się od razu nie poddałeś!). Zazwyczaj jestem pewien tego, co piszę, ale wyjąłem to opowiadanie z powieści i bałem się, że jest jako odrębna całość trochę przegadane i za mało wartkie (wokół się dużo dzieje, a to moment na zwolnienie akcji;)), lecz skoro dostrzegasz w nim wciągającą historię, to kamień z serca! Jest nadzieja, że i inni ją dostrzegą.

I kolejna czapka z głowy za dostrzeżenie detali – nawciskałem trochę i miło, że masz czujne oko ;)

+ chamska autoreklama: oczywiście po więcej zabawy zapraszam do powieści, albo do jej fragmentów zamieszczonych na forum – myślę, że Cię nie zawiodą;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

A Twoja uwaga o drwalach trochę mnie zaskoczyła – mi nawet nie przyszło do głowy, że mogliby się wybrać na polowanie wspólnie! Chyba za bardzo zafiksowałem się na tym, że wiedźmin woli pracować w pojedynkę, a AschJoel nie chciałby, żeby ktokolwiek odebrał mu zemstę. I gdzie tam drwalom na wampira… siekierą do lasu machać ;)

Nie, aż o to mi nie chodziło – jasne, że dla drwali to nie byłoby właściwe zajęcie. Myślałem tylko o wiedźminie i Aschu, że powinni co najmniej rozważyć wspólne działanie, skoro dla każdego z osobna ten stary wampir może być (niemal) równorzędnym przeciwnikiem. O drwalach pisałem osobno, że wydają się mieć potencjał na rozwinięcie postaci, ale rozumiem, że w powieści to rzeczywiście nastąpi, tylko tutaj musiałeś przyciąć wątek.

Jesteś tu dla mnie coś jakby, ehm, tego…, ehm, ehm… autorytetem, więc Twoje pozytywne wrażenia bardzo mnie cieszą.

Naprawdę mi przyjemnie, że tak piszesz, tylko obawiam się, że mogę mieć kłopoty z dorośnięciem (dopełznięciem?) do tej roli. Raczej wydaje mi się, że z nas dwóch jesteś bardziej świadomym autorem, z głębszą znajomością literatury, lepszymi umiejętnościami konstrukcji opowieści i postaci. Zobacz: wytykam Ci tu drobne wady kompozycyjne czy niedomknięcie fabuły, a sam napisałem tekst składający się poniekąd wyłącznie ze wstępu i nie zauważyłem tego do czasu otrzymania komentarzy…

Cześć, Marcinie Maksymilianie!

 

Już nie muszę się zastanawiać, jak byłby napisany Wiedźmin, gdyby Sapkowski miał nieco lżejsze pióro ;) 

 

Nie mogę powiedzieć, że tożsamość Ascha była dla mnie zagadką, po wstępie z wampirami wydawał mi się to jedyny logiczny trop. Podobnie, zero zaskoczenia, że oszalaly wampir grasujący po okolicy to akurat jego ojciec. Ale brak twistu (albo jego niewielki kaliber) nie stanowił żadnego problemu, bo tekst jest napisany tak fajnie, że praktycznie płynie się z lekturą.

 

Mimo lekkiej stylizacji na Sapcia, dialogi wyszły dość współcześnie, a przy tym wiarygodnie i to też postrzegam in plus. 

 

Z czystym sumieniem mogę napisać, że jestem usatysfakcjonowany lekturą. Biegnę kliknąć;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Przeczytawszy dwa pierwsze akapity nie byłam zachwycona – no bo ile można o wiedźminie i wampirach, ale po paru kolejnych zaczęłam pojmować, że w sposób, w jaki opowiedziałeś swoją historię, można i to po wielokroć można.  

Poczynania wiedźmina i połowicznego wampira pokazałeś w sposób zajmujący i budzący chęć poznania dalszych losów bohaterów, zwłaszcza że pozostawiłeś mnie z niewiedzą, co stało się z Aschem, kiedy już unicestwił ojca, ale mam nadzieję, że może kiedyś się dowiem.

Mam nadzieję, Marcinie Maksymilianie, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

– Czasem mnie się zdaje – drwal głośno siorbnął zupę… → Czy dookreślenie jest konieczne – nie wydaje mi się, aby można siorbać po cichu.

 

Łowca potworów przepił do niego kubkiem. → O ile mi wiadomo, przepija się alkoholem, nie kubkiem.

Proponuję: Łowca potworów przepił do niego, unosząc kubek.

 

w każdej rzeźni za niewielką opłatą z chęcią korzystano z wampirzych usług. → Jakie usługi wampiry świadczyły rzeźniom? Zdaje mi sie, że było odwrotnie – to wampiry korzystały z usług rzeźni.

 

Medalion lekko zadrgał na jego piersi. → Czy zaimek jest konieczny?

 

mężczyzny były… → Jedna spacja wystarczy.

 

Nie patrząc na zaczepnego osiłka… → Nie patrząc na zaczepiającego go osiłka

 

który też podniósł się ze swojego miejsca. → Czy zaimek jest konieczny? Czy podnosiłby się z cudzego miejsca?

 

Nowoprzybyły błysnął pięknym uśmiechem i zdawało się niemożliwym… → Nowo przybyły błysnął pięknym uśmiechem i zdawało się niemożliwe

 

Trudny orzech do zgryzienia, prawda?Twardy orzech do zgryzienia, prawda?

„Twardy orzech do zgryzienia” to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

– Ano, trudny. Zamiast łamać na nim zęby, może wypijmy.– Ano, twardy. Zamiast łamać na nim zęby, może wypijmy.

 

Srebrno–błękitne, piękne oczy… → Srebrno-błękitne, piękne oczy

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

– Dziewczyna wybrała kiepski moment… – Westchnął. → – Dziewczyna wybrała kiepski moment… – westchnął.

Westchnienie jest odgłosem paszczowym.

 

Oparł się o skałę, zastanawiając, ile to może trwać. → A może: Oparty o skałę zastanawiał się, ile to może trwać.

 

można było wyjaśnić rządzą zemsty. → …można było wyjaśnić żądzą zemsty.

Marcinie Maksymilianie, bój się bogów!

Sprawdź znaczenie słów rządzą i żądzą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ślimaku Zagłady – mi takie wyznania nie przychodzą łatwo, więc bierz komplement i pełznij dalej z uśmiechem ;) Jeśli zaś mówisz o „Namiestniku”, to cały czas mam nadzieję, że rozwiniesz ten wstęp w coś dłuższego. I z pewnością nie tylko ja. Pozostałe Twoje teksty właśnie sobie skopiowałem na czytnik, żeby sobie przypomnieć, więc – zgodnie z wcześniejszą obietnicą – będę się skradał Twymi śladami. Nie za szybko, bo czasu mam strasznie mało, ale pocieszam się, że jakoś utrzymam ślimacze tempo;)

Co do obu łowców potworów, to naprawdę nie przyszło mi do głowy, że mogliby rozważać wejście w koalicję. AschJoel ze względu na osobiste podejście do sprawy. A wiedźmin chyba z wyrachowania – skoro płacą i nie każą robić, to po co nadstawiać karku bez potrzeby? Ale… może i racja. W każdym razie mam wybieg: uciąłem tę rozmowę, więc właściwie nie wiemy jak dalej przebiegała ;)

Wprowadziłem poprawki – dziękuję. Niestety jak coś sam piszę, to potem już nie widzę błędów. Gdyby Regulatorzy nie wyłożyła mi łopatą tej “rządzy zemsty”, tobym się z 5 minut zastanawiał, co jest nie tak z tym zdaniem;)

 

Ceazary_cezary – hej! Właściwie przez chwilę chciałem zatytułować to opowiadanie „Krew z krwi, czyli o tym jak jabłko może próbować odtoczyć się od jabłoni nawet jeśli ma pod górkę tudzież o fatalnych w skutkach błędach rodzicielskich”, ale pomyślałem, że podrabianie jednego stylu już wystarczy;)

 

Dzięki za wizytę, klika i dobre słowo. Sam się zastanawiałem, czy mój bohater nie jest zbyt wtórny. Samą postać wymyśliłem bardzo dawno (kiedy jeszcze wampiry nie wyskakiwały z każdej szafy) i nie umiałem z niej zrezygnować. Cieszę się bardzo, że mimo wszystko udało mi się w wyeksploatowany temat włożyć coś swojego. Nie spodziewałem się też, że uda mi się zaskoczyć wyrobionego czytelnika (nie w tym opowiadaniu, bo w powieści staram się być bardziej podstępny ;)), ale skoro i bez wielkich twistów czyta się – twoim zdaniem – dobrze, to tylko zacieram ręce.

 

Już nie muszę się zastanawiać, jak byłby napisany Wiedźmin, gdyby Sapkowski miał nieco lżejsze pióro ;)

– ;))))))))))

 

Regulatorzy – spodziewałem się, że mi przyłożysz, ale nie, że aż tak;)

„rządzą zemsty” – MATKOBOSKOCZĘSTOCHOWSKO! Sam to napisałem! XD

Co do tego, co było dalej, to patrzyłem, czy da się wyciąć z nadchodzącej powieści cokolwiek, co mógłbym jeszcze podrzucić, ale nie. Reszta tekstu, jak to u mnie, mocno opleciona pajęczymi wątkami i nie da się niczego wyodrębnić tak, żeby nie było bez sensu. Poza tym losy Ascha rozstrzygną się w tomie trzecim, a do tego jeszcze co najmniej rok – sam nie wiem jak to się wszystko zakończy.

W każdym razie dziękuję za opinię i poprawki (już pędzę robić porządek). Cieszę się, że kolejne akapity cię ukontentowały;).

 

PS Ja nie wiem, jak ktoś jest w stanie zauważyć podwójną spację! ;)

 

w każdej rzeźni za niewielką opłatą z chęcią korzystano z wampirzych usług. → Jakie usługi wampiry świadczyły rzeźniom? Zdaje mi sie, że było odwrotnie – to wampiry korzystały z usług rzeźni

A tu miałem na myśli to, że rzeźnie korzystają z wampirów do zabijania zwierząt – i spokojniej, i mniej babrania się w krwi.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Marcinie Maksymilianie, to tylko łapanka. Nie miałam zamiaru robić Co krzywdy. :)

Z jednej strony trochę szkoda, że moja nadzieja na kolejne opowiadania okazała się płonna, ale za to cieszę się, że przeczytałam historię jedyną w swoim rodzaju. :)

Dziękuję za wyjaśnienia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, ależ Twe intencje są zrozumiałe. Tak sobie tylko żartuję. Każdy kopniak jest mile widziany, o ile czyni tekst lepszym. A tutaj nie ma z czym dyskutować;) Dzięki.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej

Bardzo przyjemna i wciągająca fabuła, opisy jak i ogólny styl opowiadania też są naprawde dobre.

Postać Ascha została ciekawie przedstawiona, szczególnie podobały mi się momenty jego konfliktu wewnętrznego z wampirzą naturą :) 

Przechodzenie między różnymi perspektywami bohaterów płynnie prowadzi tok wydarzeń, zarazem pozwalając czytelnikowi lepiej ich zrozumieć.

Pozdrawiam :)

Świetny tekst. Spojrzałem i zostałem już do końca. Wiarygodny, klimatyczny i naprawdę dobrze poprowadzony. Ze dwa, trzy razy przeniósłbym słowo “się” kawałek dalej, ale to może być kwestia mojej schizy.

Naprawdę dobra robota. Może teraz przeczytam WIedźmina od Sapka dla porównania ;)

 

Każdy kopniak jest mile widziany, o ile czyni tekst lepszym.

No cóż, Marcinie Maksymilianie, nie jestem zwolenniczką tak drastycznych metod jak rozdawanie kopniaków, ale skoro tekst ma się stać dzięki nim lepszy – służę uprzejmie w razie potrzeby, zwłaszcza że sam sobie tego życzysz. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

cały czas mam nadzieję, że rozwiniesz ten wstęp w coś dłuższego. I z pewnością nie tylko ja.

Dziękuję! Stanowczo chciałbym do tego wrócić, mam pewne koncepcje, ale na razie blokuje mnie twórczo brak rzetelnej wiedzy, czym tak naprawdę zajmowałby się typowo taki namiestnik, jak mogłaby wyglądać jego codzienność.

AschJoel ze względu na osobiste podejście do sprawy. A wiedźmin chyba z wyrachowania – skoro płacą i nie każą robić, to po co nadstawiać karku bez potrzeby?

Owszem, pokazujesz w tekście myśli wiedźmina na ten temat (coś na pewno było, nie jestem pewien, czy i na ile to teraz rozbudowałeś). Jeżeli obaj uważaliby za dość prawdopodobne, że AschJoel poradzi sobie na własną rękę, to takie rozumowanie wygląda naturalnie.

– Dziewczyna wybrała kiepski moment… – Westchnął. → – Dziewczyna wybrała kiepski moment… – westchnął.

Westchnienie jest odgłosem paszczowym.

Moim zdaniem to zależy od sensu zamierzonego przez autora: jeżeli bohater wymawia zdanie z westchnieniem czy też tonem wzdychającym, to zapis małą literą; jeżeli wypowiedzenie zdania i westchnienie to dwie osobne, kolejne czynności – wielką. Nigdy jednak nie odbierałem tej reguły w pełni intuicyjnie.

Oprócz tego, Regulatorko, jak zwykle podziękowania i wyrazy podziwu za odłowienie niewidocznych dla mnie błędów! Zwłaszcza nie rozumiem, jak ten trudny orzech mógł mi się wymknąć…

Ślimaku Zagłady,

Dziękuję! Stanowczo chciałbym do tego wrócić,

Tak! :) (Choć bardziej ciekawi mnie jak poradzisz sobie z tym przedziwnym światem, który stworzyłeś. Ale sam namiestnik też się intrygująco zapowiadał.)

 

Moim zdaniem to zależy od sensu zamierzonego przez autora

Tutaj masz znów rację, ale przyznam, że Regulatorzy odczytała “westchnienie” zgodnie z moim zamysłem. Potknąłem się w jego realizacji, ale już naprawione.

 

A co do trudnych orzechów… dosłownie wczoraj dzwoniła do mnie redaktorka z informacją, że udusi mnie za zmienianie słów w związkach frazeologicznych. No niby wiem, że orzech jest twardy, ale trudny brzmi jakoś zabawniej ¯\_(ツ)_/¯.

 

Canulas – nie wiedziałem, że są takie schizy XD Wiedźmina Sapka oczywiście polecam (jako i swoją powieść – ucznia próbującego dogonić mistrza;)). Wychowałem się na nim literacko i pozostanę zawsze wierny (choć im dalej w sagę, tym więcej irytacji). Dziękuję za przeczytanie i refleksję.

 

pnzrdiv.117 – dzięki za wizytę i rzeczowy komentarz. Dobrze wiedzieć, na co czytelnik zwrócił uwagę (fajnie, że podkreśliłeś różne perspektywy – zawsze staram się to realizować, ale nigdy nie mam pewności, na ile wyszło).

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Nie przepadam za fantasy, czy może raczej za tym podgatunkiem, w którym mowa jest o magii i czarach. Sapkowski swego czasu zniechęcił mnie do fantastyki. Unikam też czytania dłuższych tekstów na kompie. Ale Twoje opowiadanie łyknąłem z wielką przyjemnością. Świetnie napisane, z humorem. Trochę uwiera naruszenie tabu, ale tak to już z nim jest, że chyba powinno.

 

Klikam. Pozdrawiam.

 

AP – “Sapkowski swego czasu zniechęcił mnie do fantastyki.” – Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem!:)

Cieszę się, że udało Ci się przemóc i opowiadanie Ci się podobało. 

A tabu… no tak – ma uwierać. 

I dzięki za klika!

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

“Sapkowski swego czasu zniechęcił mnie do fantastyki.” – Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem!:)

Tak, wiem, że na tym portalu brzmi to jak herezja.

 

„Krew z krwi, czyli o tym jak jabłko może próbować odtoczyć się od jabłoni nawet jeśli ma pod górkę tudzież o fatalnych w skutkach błędach rodzicielskich”

O, to bylby zacny tytuł! :) 

 

Wystarczy dodać, w przedmowie, że to na licencji i jest git :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Moim zdaniem to zależy od sensu zamierzonego przez autora: jeżeli bohater wymawia zdanie z westchnieniem czy też tonem wzdychającym, to zapis małą literą; jeżeli wypowiedzenie zdania i westchnienie to dwie osobne, kolejne czynności – wielką. Nigdy jednak nie odbierałem tej reguły w pełni intuicyjnie.

Ślimaku Zagłady, niezależnie od tego, że czytając, usłyszałam rzeczone westchnienie, sprawdziłam je jeszcze w poradniku Fantazmatów, w wykazie czasowników dla didaskaliów dialogowych.

Niezmiernie cieszą Twoje podziękowania i wyrazy podziwu – aż nie wiem, co powiedzieć, więc serdecznie podziekuję za tak dobre o mnie mniemanie. :)

 

…przyznam, że Regulatorzy odczytała “westchnienie” zgodnie z moim zamysłem.

Marcinie Maksymilianie, bardzo się cieszę, że właściwie odczytałam Twoje intencje. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

AP – może i trochę jak herezja, ale ja zawsze popierałem heretyków ;) (precz ze świętościami!;)) Nie o szarganie dóbr narodowych chodzi. Po prostu zdziwiła mnie taka reakcja na Sapka. Pamiętam swój totalny zachwyt pierwszymi opowiadaniami w NF i ciekawie (dziwnie) usłyszeć, że kogoś wiedźmin odstręczał. Język Ci nie odpowiadał?

 

cezary_cezary – w przyszłości zapewne z tego patentu z licencją skorzystam ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Kiedyś czytałem dużo SF. W pewnym momencie teksty z gatunku fantasy zaczęły wypierać inne i chociażby w Fantastyce zaczęły dominować. Zniechęciło mnie to do fantastyki, a było to w okresie, gdy wielką popularność zyskiwał Sapkowski. 

AP – w tym kontekście trochę łatwiej zrozumieć;) (też lubię SF, ale fantasy chyba bardziej)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Ten, którego tropił wiedźmin, nie był zsocjalizowany. ← Nie pasuje mi tutaj to słowo.

AschJoel Reilly ← Chochlik zjadł spacje?

Mar_Maksie, zastanawiałem się czy chcę czytać, bo przecież kupię książkę, ale przeczytałem i upewniłem się, że kupię. Odpowiada mi Twój styl pisania, konstruowania akcji i przedstawiania postaci oraz rozwijających się relacji między nimi. Klikam, bo to się opku należy. :)

 

Marcinie Maksymilianie, skoro poprawki wprowadzone, biegnę do klikarni, a po drodze mam zamiar odwiedzić także nominowalnię. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Koalo, może i racja, że “zsocjalizowany” jest trochę za nowoczesne, ale już w powieści zostawiłem (tak samo jak został “przekaźnik” – nie umiałem go zamienić / z tą socjalizacją byłoby łatwiej). Skład za nami, jak się nic nie wyłoży, to w poniedziałek tom idzie do druku.

A AschJoel (dopiero pomyślałem, że jak MarMax) to nie błąd – w drugim tomie minimalnie rozwijam koncepcję podwójnych imion (jak AdJorden). Co też jest przyczyną morderczych planów redaktorki. 

Cieszę się, że znów Cię nie zawiodłem (i oby tak dalej;)). Dzięki za wrażenia i klika.

PS I cieszy mnie, że lubisz przedstawienia postaci. Ja dalej lubuję się w opisie bezpośrednim i nie umiem przestać ;)

 

Regulatorzy – dzięki. Chyba tego klika mi do szczęścia brakowało ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Opowiadanie zasługuje na wyróżnienie. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – dopiero do mnie dotarło, że chodzi nie tylko o bibliotekę :) DZIĘKI!

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Bardzo proszę, Marcinie Maksymilianie. Cieszę się, że sprawiłam Ci radość. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

Od początku fajna atmosfera i te znaki zapytania: wampir, czy nie? Klimat oberży świetnie oddany. Jest napięcie i akcja. Dziwny ten wampir i ma silną wolę. Negocjacje z łowcą, ciekawe. Ostrożność wiedźmina i fakt, że nie zabija impulsywnie, tylko musi mieć pewność, na plus. Fabuła wciągająca, dobre opisy, kreacja bohaterów udana. Podobało mi się, jak opisałeś walkę wewnętrzną wampira nad naturą i że podołał. Rozbawiło mnie to, jak w jaskini, wiedźmin bawił się z Aschem w kotka i myszkę, bo było widać, że łowca nie chce mu zrobić krzywdy. Przy tak silnym głodzie wampir był strasznie nieporadny i stawał się łatwym celem.

Dobra robota. Pozdrawiam. :)

Marcinie_M.

Zwykle nie patrzę przychylnie na korzystanie z cudzego uniwersum dlatego, że takim próbom najczęściej brakuje ducha oryginału. Tobie wyszło to całkiem nieźle, w paru miejscach tylko lekko chwiejne słowo. Przyznam, że o Białym Wilku nie czytałem dawno, więc to tak na chłopskie oko oceniam.

Dobre masz pióro do takich historii.

Do mnie, moja puento..!

Tygrysico, dziękuję za wizytę i ocenę wieloaspektową (fabuła, kreacja bohaterów, klimat…) – cieszę się, że dostrzegłaś to wszystko i oceniłaś pozytywnie :)

 

aeoth – rozumiem wątpliwości. Muszę zaznaczyć, że uniwersum jest totalnie moje (własny, bardzo własny świat), ale w tym krótkim fragmencie rzeczywiście tego za bardzo nie widać. Tylko wiedźmina sobie ukradłem dla żartu i pewnej intertekstualności. Tak czy inaczej, dzięki za ostrożną ocenę pozytywną;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Rozumiem, pewnie czytając więcej / od początku znałbym różnice. Biologia wampirów rzeczywiście jest na tyle uniwersalna, że pomyliłem światy w takim razie. Mea culpa i powodzenia z trylogią!

Do mnie, moja puento..!

aeoth:

Biologia wampirów rzeczywiście jest na tyle uniwersalna

Fakt. Z tego co pamiętam, to Regis Sapka jest całkowicie odporny na srebro (środek raczej na wilkołaki), u mnie to częste wampirze uczulenie – może występować, może nie. I Regis pije krew tylko dlatego, że się nią upija jak wódką. Czyli łatwiej mu rzucić nałóg. Albo trudniej – zależy jak patrzeć;)

Wiadomo, że każdy się zabawia konwencją po swojemu.

A z trylogią – dziękuję! – jutro drugi tom leci do drukarni. Składamy modły do wszelkich bogów, by był gotowy na święta.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej, ale jesteś zgrywus;). Opowiem wam historię o wiedźminie i wampirze, tak stoi w tagach. Zaczyna czytać, a tu w pierwszych zdaniach jest wiedźmin i wampir :D. Pomyślałem, że ok, dobra zaraz mnie czymś zaskoczysz, a tu bum i wchodzi wampir, który wygląda jak łowca ( jakoś mi się skojarzył z Hunterem D, chyba przez te ramiona) i jest łowcą wampirów. Oczywiście walczącym z żądzą krwii. Oczywiście dochodzą dodatkowe elementy ojca, to że nie jest do końca wampirem i tak dalej. I odniosłem wrażenie, że trochę bawisz się z czytelnikiem, nawet wiedźmin specjalnie nie został opisany by czytelnika wpuścić w pułapkę wyobraźni, która podpowiada, że może to być Geralt ;). I to mnie strasznie ubawiło, bo chyba zapominamy, że opowiadanie to ciekawa historia, dobrze opowiedziana przy której mamy się dobrze bawić. Nie potrzeba tworzyć światów i dorabiać filozofii, choć tu motyw krwii, relacji rodzinnych na pewno dodaje głębi, by opowiadanie było dobre. A dla mnie te opowiadanie jest dobre. Świetnie podana historia, którą czyta się z przyjemnością:). A na marginesie, betowałem opowiadanie, które nie znalazło się w poczekalni, jak na razie, które bazuje na bardzo podobnej historii ;). No cóż byłeś szybszy ze swoim pomysłem :). Dobijam nominację do piórka i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier – Twój pseudonim zobowiązuje ;)

Dziękuję za wizytę, refleksję i – przede wszystkim – nominację (hura;)).

W opowiadaniu starałem się balansować między żartem i przymrużeniem oka z jednej strony oraz ludzko-wampirzym dramatem z drugiej. Fajnie, że to dostrzegłeś.

Akcja powieści się dzieje w moim własnym uniwersum, ale w tym opowiadaniu faktycznie tego nie widać (może dziać się gdziekolwiek). I tak jestem zdziwiony jak ładnie opowiadanie radzi sobie jako samodzielny tekst.

jakoś mi się skojarzył z Hunterem D

Właściwie… to jest taki “dampir”. Nie wzorowałem się, ale podobieństwu trudno zaprzeczyć.

No cóż byłeś szybszy ze swoim pomysłem :)

Uf ;) Ten tekst i tak się u mnie parę ładnych lat przeleżał i już był na niego czas najwyższy!

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Tekst wyszedł bardzo dobrze, choć w mojej ocenie jest bardzo w świecie wiedźmina:) ale to może właśnie przez to, że to wycinek z Twojego świata :). A co do tej bety, to tam widzę tylko kilka podobnych motywów – półwampir, akcja też się rozgrywa w knajpie :D i finał z rodzicem wampira, ale tam była matka. Powodzenia w głosowaniu :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

choć w mojej ocenie jest bardzo w świecie wiedźmina:)

Nie dziwię się, bo ten fragment stylizowałem trochę na Sapka.

A co do tej bety, to tam widzę tylko kilka podobnych motywów

Rany, to jest bardzo dużo podobnych motywów! Czekam w takim razie na ujawnienie togo dzieła;)

 

Powodzenia w głosowaniu :)

Tobie również! :)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Jak jesteś bardzo ciekawy, to zapraszam do bety :) Silva: Wampiry. A dziękuję:)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Eeeee fanfik <kręci nosem>

No dobra, to nie jest tak, że nie lubię fanfików. Przeczytałam Szpony i kły i całkiem sporo opowiadań mi się podobało. Jednak w przypadku fanfika autor ma nieco ułatwione zadanie. Masz całe uniwersum oraz dokładnie nakreślonego przynajmniej jednego bohatera. W sumie cała rozmowa z drwalami jest odzwierciedleniem bohatera, którego znamy. Tu nie ma nic nowego. No i karczma plus burza, z której przybywa kolejny bohater, to są dość ograne elementy.

Ciekawiej zaczyna się robić, kiedy pojawia się Asch, podobało mi się, że koniec końców zdołał wpłynąć nie tylko na kota i córkę karczmarza, ale nawet samego wiedźmina. Asch pasuje do całej sagi, pasuje do wiedźmina i jest cały Twój. Dobrze pokazujesz jego cierpienie, walkę z sobą, rozumiem jego chęć zbicia ojca.

Trochę się dziwiłam, że wiedźmin nie zaproponował wspólnego polowania. Miałby gościa na oku i był pewien, że nie zrobi niczego głupiego. Bo w sumie Asch mógł wejść do jaskini, by poinformować tatusia, że ktoś na niego poluje.

W końcówce trochę się pogubiłam. Co się tam właściwie stało? Czemu Asch nagle zniknął i gdzie się podziewał?

Co do głosowania – szczerze mówiąc jeszcze nie wiem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Właściwie zgadzam się z Irką w wielu punktach.

Tak, fanfiki wydają mi się trochę niepełnowartościowe, jakby dziecinne – te wszystkie historie z serii “ja w roli narzeczonej wielkiego bohatera”… A co najmniej autorskie pójście na skróty, na gotowe.

Półwampir ciekawy jako pomysł/rasa. Trudne stosunki z ojcem urozmaicają postać.

Wiedźmin IMO bardzo Geraltowy – pełen rozterek i wątpliwości.

Ja też nie zrozumiałam w pełni, co tam się zadziało w końcówce.

Fabuła w porządku, nie nudziłam się.

Ogólnie – masz trochę plusów dodatnich. Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Irka_Luz, Finkla – głosy są podobne, więc spróbuję odpowiedzieć Wam obu. Dzięki za wizytę i krytyczne komentarze. Czekałem na ten moment, aż ktoś chwyci mnie za rękę i stało się ;)

Czemu Asch nagle zniknął i gdzie się podziewał? /// Ja też nie zrozumiałam w pełni, co tam się zadziało w końcówce.

Ta niejasność nie jest błędem ani moją niezręcznością. Opowiadanie stanowi część dużego uniwersum i to jest jedyny moment, który nawiązuje do innej sceny i w niej ma w przyszłości uzyskać wyjaśnienie. Miałem w związku z tym dylemat, czy scenę nieco zmienić (to “zniknięcie” wampira nie jest w końcu tak bardzo istotne dla przebiegu całej akcji), czy pozostawić ją w oryginalnym kształcie, wiedząc, że może wywołać pewien dyskomfort. Taki trochę wybór między jednym a drugim złem: zakłamaniem oryginału albo zirytowaniem czytelnika opowiadania. Zdecydowałem się jednak pozostawić tekst w oryginalnym brzmieniu mając nadzieję na to, że czytelnik będzie nim na tyle ukontentowany, że może wybaczy mi drobną niejasność. “Zniknięcie” pozostawiłem więc w obszarze domysłów (Magia zabitego wampira? Jakieś zjawisko, które wiąże się ze śmiercią wampira? Celowe działanie Ascha – może się ukrył?), ale też rozumiem, że brak odpowiedzi lub wyraźnej wskazówki może działać deprymująco.

Dotychczasowi czytelnicy jakoś się z tym faktem godzili, dopiero wy mnie przyłapałyście – winien! ;)

 

Co do fanfika, to takie określenie chyba jednak za mocne. Historia może dziać się gdziekolwiek (fakt, że uległem pokusie korzystania z konwencji: karczma, burza, zgrane elementy – tylko brakuje potężnej rozróby na samym początku;)), zamiast wiedźmina mogłem wstawić dowolnego łowcę potworów/wampirów, ale chciałem złożyć hołd Sapkowi – korzystam też z jednego jego czystego cytatu, który zwiększa intertekstualność, ale jeśli ktoś to przeoczy, to traci tylko jedno dodatkowe i nieszczególne ważne pole interpretacji. Rzecz w tym, że w tym tekście chodzi o Ascha i tylko o niego. To jego historia. Z założenia to właśnie on miał zdominować tekst, a wiedźmin stanowi tu zaledwie dodatek, ozdobnik, który pozwala mi na literacką zabawę, puszczanie oka do czytelnika, dodanie pewnego żartu do ludzko-synowskiego-wampirzego dramatu. Myślę, że to się akurat udało.

 

Trochę się dziwiłam, że wiedźmin nie zaproponował wspólnego polowania.

To pytanie już się powtórzyło i przyznam, że ja w ogóle o takim scenariuszu nie pomyślałem. (Wiedźmin-samotnik, poza tym Asch mógłby stanowić dodatkowe zagrożenie dla wiedźmina, gdyby go oszukał – lepiej walczyć z dwoma wampirami wedle własnego planu i osobno, niż na raz w przypadku niespodziewanej zdrady. Zagrożenie wydaje mi się większe niż ewentualne korzyści. A wiedźmin i tak ma Ascha na oku, tylko nie za plecami.)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Cześć, MM!

 

Po lekturze przede wszystkim mam wrażenie, że przeczytałem fragment i brakuje przynajmniej jednego rozdziału, który wyjaśni co tam się na końcu wydarzyło, a może i doprowadzi do starcia Ascha z łowcą.

No i wziąłeś na tapet wiedźmina. To wysoko zawieszona poprzeczka.

Postać wampira jest całkiem fajnie przemyślana, ma swoje mocne i słabsze strony, walczy ze sobą, ma swoje cele i do nich dąży.

Natomiast troszkę mnie irytowała ilość przemyśleń/analiz dokonywanych przez bohaterów. Przez to całość strasznie się rozwleka np. na rozważaniach gdzie słońce jest teraz, a gdzie będzie później. Aż sprawdziłem – czekanie na ojca w ukryciu + wejście do jaskini zajęło Ci w tekście prawie 8k znaków, a potem szast-prast i już ciągniemy ojczulka po glebie – te proporcje były dla mnie nużące.

Takie sceny statyczne przydałoby się ożywić – przykładowo w scenie początkowej wiedźmin rozmawia z drwalami, którzy są nijacy. Gdybyś wprowadził tam np. jakiegoś Yarpena albo Zoltana, czy nawet kogoś na wzór Jaskra, zaraz zrobiłoby się żywiej, pieprzniej i ciekawiej. No i wszedłeś w buty Sapka, ale językowo to nie jest ten poziom, przez co traci też klimat tekstu.

Natomiast bardzo podobała mi się fabuła. Może i wiadomo od początku kim jest Asch, ale potem jest zwrot, że to jednak nie ten zły i zdecydowanie nie ten, którego trzeba ukatrupić. Pojawiają się osobiste cele, Asch płaci wiedźminowi, żeby odstąpił od zadania, co przywołało z pamięci opowieść o strzydze.

Ogólnie przez tekst przebrnąłem bez trudności, ale zdecydowanie wymagałby poprawek. Może nie jesteś jeszcze Andrzejem, ale myślę, że idziesz w dobrym kierunku. Pamiętaj tylko, żeby nie brać kasy z góry ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuję, Krokusie, za przeczytanie, podzielenie się opinią i za zasadną krytykę.

Starcia Ascha z łowcą nigdy nie planowałem (choć przyznam, że ten kierunek jest kuszący). Jeśli chodzi o tę „dziurę” i brak w wyjaśnieniu pozwolę sobie zacytować odpowiedź, którą otrzymały ode mnie Irka_LuzFinkla – one, podobnie jak Ty, mnie w tym miejscu przyłapały:

Ta niejasność nie jest błędem ani moją niezręcznością. Opowiadanie stanowi część dużego uniwersum i to jest jedyny moment, który nawiązuje do innej sceny i w niej ma w przyszłości uzyskać wyjaśnienie. Miałem w związku z tym dylemat, czy scenę nieco zmienić (to “zniknięcie” wampira nie jest w końcu tak bardzo istotne dla przebiegu całej akcji), czy pozostawić ją w oryginalnym kształcie, wiedząc, że może wywołać pewien dyskomfort. Taki trochę wybór między jednym a drugim złem: zakłamaniem oryginału albo zirytowaniem czytelnika opowiadania. Zdecydowałem się jednak pozostawić tekst w oryginalnym brzmieniu mając nadzieję na to, że czytelnik będzie nim na tyle ukontentowany, że może wybaczy mi drobną niejasność. “Zniknięcie” pozostawiłem więc w obszarze domysłów (Magia zabitego wampira? Jakieś zjawisko, które wiąże się ze śmiercią wampira? Celowe działanie Ascha – może się ukrył?), ale też rozumiem, że brak odpowiedzi lub wyraźnej wskazówki może działać deprymująco.

Dotychczasowi czytelnicy jakoś się z tym faktem godzili, dopiero wy mnie przyłapałyście – winien! ;)

 

Wiadomo, że wiedźmin i Sapek to poprzeczka, którą łatwo sobie zwalić na głowę, ale chcę wchodzić w buty Mistrza (ani przywdziewać kamizelki zajebistości) – uwielbiam Geralta i taki żart literacki jakoś sam mi wyszedł, bez większych refleksji nad tym, że wysokie progi ;) Ale wiedźmin to dodatek, najważniejszy jest w tym wszystkim Asch i cieszę się, że bohater Cię przekonuje. I fabuła też. Choć nie przeczę, że mam tendencję do przegadywania, ale to raczej świadomy styl – sam lubię teksty z dużą ilością przemyśleń i analiz (chowałem się na powieści psychologicznej). To, co się dzieje w głowach bohaterów jest dla mnie najważniejsze (nawet jeśli dotyczy położenia słońca;)), ale rozumiem, że dla wielu czytelników może być to nużące. Może faktycznie muszę częściej pomyśleć nad rozbijaniem/przerywaniem tego czymś dynamicznym – dzięki!

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Można by grymasić, że o Wiedźminie wszystko już było, że wampiry, karczmy na rozdrożu i miecz na plecach są wtórne. Można by, ale po co;)

Wciągnęłam się w historię, posmakowałam tajemnic, siodła, a nawet krwi;)

Będę za to grymasić na duże bloki teksu.

Bardzo sprawnie napisane opowiadanie, ciekawi bohaterowie i ogólnie jestem zadowolona.

Dodatkowo jestem na TAK.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Cześć!

 

Przeczytane wreszcie, komentarz wieczorem albo jutro.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ambush – huuuurrrraaaa – bardzo się cieszę, że Ci się podobało! I że poczułaś smak krwi ;)

I że pięknie wyczułaś moją próbę zabawy konwencją (zgrane chwyty, ale jednak nie tak zgrane).

Duże bloki tekstu to niestety moja specjalność, wynikająca z literackiego wychowania się na prozie XIX wiecznej. Staram się z tym walczyć, ale widać mam już takie murowanie tekstowych ścian we krwi ;)

 

krar85 – cześć – no to teraz czekam przebierając nogami ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Również należę do osób, które bardziej cenią osadzenie historii w autorskich światach niż stworzonych przez innego autora, ale nie jest to też coś dyskwalifikującego. Historia płynie tempem bardziej powieści niż opowiadania, ale jest wciągająca. Dobrze radzisz sobie z przedstawieniem świata. Postać wiedźmina typowo wiedźmińska, wampira naprawdę ciekawa. Ta jedna niewiadoma w zakończeniu trochę gryzie, ale jako zachęta do dłuższej formy może to być niegłupie.

Cześć ponownie!

 

Hurra, wreszcie jakieś klasyczne dark/heroic/dla dużych chłopców fantasy, zatem jedziemy! Całkiem udany, z pozoru klasyczny fanfic Wiedźmina, imho udźwignąłeś temat, zarówno problemy, przed którymi stoją bohaterowie, jak i klimat oraz same postacie ciekawe oraz dobrze zbudowane. Nie spieszysz się, sporo pokazujesz i okraszasz to masą tworzących nastrój detali, nie poczułem 50k znaków, więc jest nieźle. Bardzo płynnie wyszły zmiany punktu widzenia bohaterów, bez nadmiernych retrospekcji, tłumaczenia, wydarzenia płyną w miarę liniowo, jedynie perspektywa się zmienia, co bardzo pomaga, kiedy – tak jak u ciebie – nie spieszysz się, pozwalając czytelnikowi poczuć sytuację w karczmie. Pierwsza konfrontacja wampira z wiedźminem to dla mnie jedna z lepszych scen: niby wszystko jest już jasne, lecz niepewność pozostaje. Późniejsza rozmowa przy winie też wypada nieźle, choć tutaj zacząłem mieć pewne wątpliwości, na ile to uniwersum Sapkowskiego, a na ile wiedźmin na gościnnych występach. Ale ostrzegałeś, więc jestem ukontentowany, chociaż fanfic z wyraźnie zmienionymi zasadami to imho grząski grunt, bo i lubiący fanficki, i ich zagorzałe krytyczki, będą kręcić noskami ;-) Ale świat przedstawiony również kupuję, pokazałeś go wystarczająco, choć może miejscami trochę zbyt detalicznie jak na opko.

Trochę zabrakło jakiegoś domknięcia wątków drwali i dziewczyny, cała trójka zniknęła za sceny, odegrawszy swe role. W tak długiej formie warto – imho – tego unikać, domykanie jest często świetna okazja do zanurzenia się w świat.

A teraz przejdźmy do końcówki, bo tutaj zaczęło mi trochę zgrzytać (albo czegoś grubo nie rozumiem): najpierw mamy bardzo długie przygotowania poprzedzające bardzo krótką walkę, co jest z jedne strony realistyczne (co ja akurat lubię), ale z drugiej to jest beletrystyka, warto skorzystać ze zbudowanej sceny, nagiąć rzeczywistość w imię wzbudzenia emocji, potrzymać nieco czytelnika w niepewności, a potem dzieje się coś dziwnego: bohater znika, a następnie pojawia się, we krwi, bez tatuaży. Wydaje się, że nie jest ranny. Wiedźmin przerzuca wampira przez ramię i niesie go do wioski. Skończyłem czytać z kiełkującym przeświadczeniem, że przeczytałem fragment historii, całkiem nieźle napisany puzzel, który jednak dopiero w połączeniu z resztą pozwoli w pełni cieszyć się opowieścią, zaglądnąć nieco głębiej.

Podsumowując więc: bardzo sprawnie napisany tekst z nielicznymi potknięciami (chociaż jak ja coś znalazłem, to pewno jest tego więcej), porządne wiedźmińskie fantasy, nie będące jednak – imho – do końca samodzielną całością. Piórkowo będę na NIE, nie mniej jednak gratuluje niezłego opowiadania (zakładam, że w połączeniu zresztą wszystko nabierze sensu, wbrew pozorom, ale – imho – bardzo trudno jest napisać niezłe, samodzielne opowiadanie, będące jednocześnie dobrym puzzlem do zbioru).

 

Z rzeczy edycyjnych (jest tego więcej, ale sporą część tekstu czytałem na komórce, więc redakcja na pewno się jeszcze przyda):

 

– Będę cię miał na oku – mruknął i zaczął się wycofywać tyłem.

A można się wycofywać inaczej niż tyłem?

 

którą syn obserwował, nie będąc stanie się ruszyć. → którą syn obserwował, nie będąc w stanie się ruszyć.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

A można się wycofywać inaczej niż tyłem?

Można zrobić w tył zwrot i wycofać się przodem.

Babska logika rządzi!

zygfryd89 – dziękuję za Twoje wrażenia. I to, że nawet jeśli w zakończeniu trochę ugryzło, to ogólnie Ci się podobało. No cóż… to o wampirach, więc ma prawo chapnąć tu i tam ;) A tak poważniej – najważniejsze, że Cię wciągnęło

 

krar85 – dzięki za tak szczegółową ocenę! I za tę całą masę dobrych słów na początku.

(…) choć tutaj zacząłem mieć pewne wątpliwości, na ile to uniwersum Sapkowskiego, a na ile wiedźmin na gościnnych występach.

I tu słuszne wątpliwości (ciekawe co je wywołało), bo jednak pokusiłem się o to, by podkraść wiedźmina na chwilę do siebie (choć przyznaję, że jego obecność też trochę wpłynęła na całość tej części tekstu).

chociaż fanfic z wyraźnie zmienionymi zasadami to imho grząski grunt

O tym trochę nie pomyślałem. Nie traktowałem tego tekstu w kategoriach fanfica, dopiero rozmowy na forum mi uświadomiły, że tak to trochę wygląda, kiedy opowiadanie nie jest otoczone całym uniwersum. Miał być wiedźmiński żart, a wyszło trochę jak zakładanie kamizelki Sapkowskiego. Powinienem to przewidzieć.

Trochę zabrakło jakiegoś domknięcia wątków drwali i dziewczyny

A o tym to już w ogóle nie pomyślałem. Dzięki. Ta historia jest skończona, ale uwaga przyda się na przyszłość. W ogóle czasem szkoda mi porzucać po drodze postacie które fajnie wychodzą (ogólnie z pisania najbardziej lubię tworzenie postaci), ale też boję się nadmiernego rozdrobnienia wątków.

z kiełkującym przeświadczeniem, że przeczytałem fragment historii, całkiem nieźle napisany puzzel, który jednak dopiero w połączeniu z resztą pozwoli w pełni cieszyć się opowieścią

No i tu mnie masz XD Premiera powieści 11 stycznia ;)

 

Piórkowo będę na NIE 

O nie! A TAKą nadzieję mi zrobiła pierwsza część Twojej wypowiedzi! Ale rozumiem w czym rzecz. A poza tym w końcu jest czas świąt i cudów, więc może jeszcze się przemknę ;)

 

Co do wycofania się tyłem, to zastanawiałem się nad tym sformułowaniem. Blisko tu do pleonazmu “cofnąć się do tyłu”, ale wizualizowałem to sobie tak, jak mówi Finkla: tu nie chodzi o kierunek (do tyłu), tylko o sposób poruszania (tyłem). Wycofać się można bokiem. Albo się odwrócić i wycofać przodem.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

To ja tylko dodam, że piórkowo też się namyśliłem na NIE. Argumentacją pewnie nie zaskoczę. Po pierwsze, te wady kompozycyjne wydają mi się jednak zbyt duże. Brak domknięcia wątków postaci dalszego planu, ale przede wszystkim Ascha – jeżeli czytelnik zainteresuje się jego losami, do czego chyba ma prawo, to właściwie wychodzi z tego (bardzo dobry!) fragment akcji zakończony cliffhangerem, zachęcający do przeczytania powieści, ale nie samodzielne opowiadanie. Po drugie, jak najbardziej rozumiem, że w zamyśle to nie jest fanfic, jednak ciągłe posługiwanie się pojęciem “wiedźmin” może sprawić wrażenie prostego zabiegu mającego zachęcić czytelnika, żeby tam sobie podstawił Geralta. I choć nie chciałbym tej możliwości w żaden sposób wartościować, to pod kątem antologii piórkowej zdaje mi się ona poniekąd niefortunna. Po prostu – świetny tekst, którego założenia konstrukcyjne słabo pasują do idei piórek (jako niepoprawny zwolennik mowy wiązanej coś o tym wiem).

Pozdrawiam!

Ślimaku Zagłady, rozumiem decyzję, choć oczywiście jest dla mnie smutna i trochę rozczarowująca.

Nie mogę się odnieść do pasowania lub nie do idei piórek, bo jeszcze jej nie rozgryzłem. Dopiero nominacja sprawiła, że zainteresowałem się piórkami i nie wiedziałem, że poza jakością tekstu istotne jest także wpasowanie się w jakąś ideę. No nic, mam info na przyszłość.

Nie mogę się natomiast zgodzić ze sformułowaniem “wady kompozycyjne”. Gdyby tu padł argument zniknięcia wampira i braku wyjaśnienia, to ok – można przyjąć zarzut. Jednak brak domknięcia wątków epizodycznych czy otwarte zakończenie nie są wadami konstrukcyjnymi. Opowiadanie z założenia jest utworem jednowątkowym i raczej ciągnięcie w nim wątków pobocznych bliższe byłoby wady. Otwarte zakończenie jest również poprawne konstrukcyjnie – to nie jest tekst o życiu Ascha, tylko o jego spotkaniu z ojcem. Ten naczelny wątek został zamknięty. Zastosowałem tu tak zwany chwyt Czechowa – wejście na chwilę do wycinka czyjegoś życia i wyjście. Normalny, znany zabieg. Oczywiście czytelnik może się czuć trochę rozczarowany, niedopieszczony – jego prawo. To już kwestia upodobań czytelniczych, a nie warsztatu literackiego.

Co do wiedźmina, to zgoda. W powieści jest krótkotrwałym żartem, tu trochę zdominował całość.

Dobrego dnia;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Dziękuję za łagodne podjęcie polemiki! Nie chciałbym sprawiać wrażenia, jakobym wypowiadał się z pozycji autorytetu; co do zasady zawsze byłem zwolennikiem tego, aby w Loży zasiadali publikujący pisarze i uznani krytycy literaccy, ale jak się nie ma, co się lubi (a liczba takich użytkowników Portalu zmniejszyła się dramatycznie), to trzeba sobie radzić z takim Ślimakiem. Są tutaj dwie kwestie, które na pewno zasługują na szersze omówienie.

Po pierwsze, otwarte zakończenie jako wada kompozycyjna. Wiadomo, że nie jest nią w przypadku opowiadań o charakterze refleksyjnym czy ezopowym, gdy służy określonemu celowi, przekazaniu głębszej prawdy, którą czytelnik powinien wyabstrahować. W przypadku jednak opowiadania akcji, którego odbiór skupia się na śledzeniu przygód postaci, otwarte zakończenie – nie w sensie pozostawienia miejsca na sequel, a niedomknięcia głównego wątku, na przykład pozostawienia bohatera w stanie zagrożenia życia wynikłym z opisanych zdarzeń – uważałem zawsze za wadę. Gdzie tylko widziałem, tak zwany cliffhanger był omawiany jako chwyt tani, niegodny ambitnej literatury. Znasz się jednak lepiej ode mnie na teorii literatury – jeżeli powiesz, że takie stanowisko nie znajduje dostatecznego pokrycia w źródłach, że to tylko moje preferencje czytelnicze, będę skłonny Ci uwierzyć. W każdym razie co do ciągnięcia wątków pobocznych w opowiadaniu na pewno masz rację.

Po drugie, idea Piórek. Może niezręcznie się wyraziłem, bo jak najbardziej uważam, że jakość tekstu powinna być głównym czynnikiem decydującym o głosie na tak lub na nie. Nie da się przecież uciec od faktu, że jest to nagroda przyznawana za najlepsze opowiadania na Portalu, które mogą (mają) później trafić do popularyzującej go antologii. Jako dość początkujący użytkownik byłem dotkliwie rozczarowany, gdy Loża i administracja utrąciły ewentualną nominację mojego Króla Wężów, ale musiałem przecież uznać słuszność argumentu, że jednoaktówka wierszem wyglądałaby w antologii opowiadań jakby Piłat w kredzie. Nawet jaskrawiej problem wyświetlił się wcześniej w tym roku, w postaci nominowanego opowiadania eksperymentalnego (teraz już usuniętego z Portalu), które rozpoczynało się skrajnie wulgarnym zbluzganiem czytelnika, a potem nie było dużo lepiej – wyobrażam sobie, jaką reklamę NF stanowiłoby coś takiego w antologii. Nieszczęśliwym pomysłem wydaje mi się więc Piórko dla tekstu, który nawet hipotetycznie może zostać odczytany albo jako fanfic, albo jako fragment reklamujący powieść. Przy tym chciałbym bardzo mocno podkreślić, że nie wartościuję tego moralnie, że osobiście w pełni uznaję Twoje wyjaśnienie, iż żadne z powyższych nie było zamierzone i starałeś się wykroić z dłuższego utworu samodzielne opowiadanie.

Dobrego dnia, niech ten przedświąteczny okres będzie dla Ciebie magiczny!

No i tu mnie masz XD Premiera powieści 11 stycznia ;)

Gratulacje! Może następnym razem warto wersję na portal trochę zmienić, bo mam wrażenie, że naprawdę niewiele roboty pozwoliłoby zmodyfikować tekst tak, by był zamknięty i stanowił całość (a w przedmowie dodać, że ciekawsza wersja wychodzi 11 stycznia). Wtedy pewnie byłbym na TAK ;-)

Wycofać się można bokiem.

Faktycznie, to ma sens.

aby w Loży zasiadali publikujący pisarze i uznani krytycy literaccy

To by była dopiero loża… A póki co jesteśmy tylko my ;-) Ale jak w przyszłym roku wreszcie coś wydam to nie omieszkam się nie wykreślać z listy kandydatów ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ślimaku Zagłady,

Nie chciałbym sprawiać wrażenia, jakobym wypowiadał się z pozycji autorytetu

Ale ja też w żadnym razie Twojej pozycji autorytetu nie podważam ;) Choć równocześnie zawsze stałem na stanowisku, że nie istnieją takie autorytety, z którymi nie należy się spierać.

 

W kwestii otwartego zakończenia – oczywiście masz rację, że jest ono bardziej charakterystyczne dla utworów refleksyjnych (z oczywistych względów), jednak teoria literatury go nie przyporządkowuje tematycznie. Nawet jeśli mówimy nie tylko o zakończeniu, ale o całej kompozycji otwartej, to może ona dotyczyć opowiadania o dowolnej tematyce.

 

Zabiegu typu cliffhanger sam bym nie wartościował, ale oczywiście można uznać, że Dickens czy tam Sienkiewicz nie pisali ambitnej literatury;) Oponuje tylko przeciw sformułowaniu „wada kompozycyjna”, ponieważ to nie wada a normalny zabieg literacki. Jeśli pozostaniemy przy preferencjach czytelniczych, to moje są po prostu odmienne. Lubię teksty z otwartym zakończeniem. Często też takie, które pozostawiają czytelnika z dużą niewiedzą (I to nie w celu zachęcenia go do sięgania po kolejne części, choć dla mnie to też jest w porządku).

 

Co do idei piórek – argumenty przyjmuję.

 

Dziękuję za życzenia. I Tobie wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku i niechaj Twe pióro lekkim będzie:)

 

krar85 -

Może następnym razem warto wersję na portal trochę zmienić, bo mam wrażenie, że naprawdę niewiele roboty pozwoliłoby zmodyfikować tekst tak, by był zamknięty i stanowił całość (a w przedmowie dodać, że ciekawsza wersja wychodzi 11 stycznia). Wtedy pewnie byłbym na TAK ;-)

Już trudno. Teraz trochę żałuję, że nie zmodyfikowałem tekstu. Ale nie przewidziałem, że opowiadanie aż tak się spodoba. No nic, piórko mi przeleciało koło nosa. Trudno. Może innym razem :)

Pozdrowienia i najlepszego w nadchodzącym roku.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej! Przychodzę ze spóźnionym lożowym komentarzem z głosowania, w którym byłam na NIE.

Generalnie tak – to jest w porządku opowiadanie fantasy, ale moim zdaniem jest to fragment. Cały początek jest raczej sztampowy: karczma, zlecenie, Podejrzany Nieznajomy Wcale Nie Wampir i tak dalej.

Ciekawie zaczęło się robić jakoś w połowie, a naprawdę wciągnięta poczułam się w momencie wyjścia z jaskini, kiedy… opowiadanie się urwało. Bez rozwiązania większości wątków (subiektywnie dla mnie najciekawszych) i wyjaśnienia motywacji bohaterów.

Jest to więc przyzwoity tekst, ale uważam, że nieskończony. Dałoby się wyciąć trochę zbędnych opisów, a w zamian poświęcić miejsce na więcej mięsa w fabule.

Trzymam kciuki za dalsze próby!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Versus – no, najwyraźniej nie udało się ukryć, że to fragment;) Trudno. 

Dziękuję za komentarz i pochylenie nad tekstem:)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Nowa Fantastyka