- Opowiadanie: Canulas - Koniokrad trojański

Koniokrad trojański

Może tym razem coś lżej­sze­go? Dy­stans mile wi­dzia­ny.

Ps. po­zwo­li­łem sobie na tag: biz­za­ro, ufa­jąc w to, że imć fan­to­mas śni niedź­wie­dzi sen spra­wie­dli­we­go i mnie nie zlin­czu­je. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Koniokrad trojański

*War­ning – tytuł może za­wie­rać spoj­ler.

 

*

Stało się. Tro­ada wła­śnie upa­dła.

Gan­dalf Biały wy­je­chał o świ­cie. Hob­bi­ci za­bi­ci. Conan po wy­cień­cza­ją­cej walce na gołe mie­cze w końcu zadał de­cy­du­ją­cy cios Ara­gor­no­wi. Ten umarł i zmarł. Chwi­lę póź­niej Thor­ga­lo­wa strza­ła prze­bi­ła serce cy­me­ryj­skie­go bar­ba­rzyń­cy. 

– Chcia­łem na­zy­wać się Adaś – wy­znał Conan na se­kun­dy przed śmier­cią.

– Dla­cze­mu? – spy­tał Bo­ro­mir, klę­ka­jąc nad nie­przy­ja­cie­lem.

– Dla­te­mu, że Pan Kleks bie­rze do aka­de­mii je­dy­nie tych chłop­ców, któ­rych imio­na za­czy­na­ją się na a.

– Prze­cież to nie­do­rzecz­ne – za­łkał Bo­ro­mir. – A co z „Be?”

– Wła­śnie – zgo­dził się Conan se­kun­dy po swo­jej śmier­ci. – A co z „Ce?”

Ogień tra­wił pola, lasy, ka­pu­stę, ludzi, zwie­rzę­ta i panią An­to­się prze­bi­tą wi­dła­mi. Panią An­to­się, którą cią­gnął za nogę Pan Kleks.

Achil­les po­ło­żył dłoń Thor­ga­la na barku Bo­ro­mi­ra, dając swemu nie­przy­ja­cie­lo­wi tak bar­dzo nie­po­trzeb­ną szczyp­tę wspar­cia.

– Wiesz, co to zna­czy Bo­ro­mi­rze?

– Wiem – od­rzekł Bo­ro­mir. – Pani An­to­sia rów­nież była chłop­cem.

 

*

Wcze­śniej. 

(albo póź­niej, to się jesz­cze usta­li).

– Na­zy­wam się major Bień i mam sto­pień ma­jo­ra – Major Bień, spoj­rzał na asy­sten­ta. Pie­gu­ska o ru­mia­nej buzi i pa­lusz­kach jak słod­kie bu­łecz­ki. – Po­my­sło­wy Do­bro­mi­rze, przed­staw mi tę bandę zu­chów. Miała być dru­ży­na A, ale to mi wy­glą­da na dru­ży­nę z końca al­fa­be­tu.

– Nie na­zy­wam się Po­my­sło­wy Do­bro­mir. – Ta­jem­ni­czy “Kto­siek” usłuż­nie opu­ścił głowę. Czte­ry si­kor­ki ma­ją­ce gniaz­do w jego pło­wych wło­sach, wy­fru­nę­ły, nio­sąc pokój świa­tu.

– Więc jak? 

– Nie­po­my­sło­wy Sła­wo­mir.

– A twój brat?

– Od­krył dziś ry­ci­nę ma­stur­ba­cji. Ostat­nio wi­dzia­łem go rano w na­mio­cie, jak za­kła­dał skar­pet­kę nie na tę część ciała.

– Do­brze, już do­brze. – Major nie wy­da­wał się za­do­wo­lo­ny. Nasza tajna broń cho­ciaż go­to­wa?

– Yy­y­y­yy.

Major przy­mru­żył oczy, kon­den­su­jąc gniew. Ze­rwał się silny wiatr. Silny wiatr ze­rwał most nad Hań­czą. Silny Rum­cajs ze­rwał z Hanką, wy­no­sząc z chaty strzel­bę, tro­chę le­karstw (po­trzeb­nych do kon­wer­sa­cji z pu­cha­tym runem le­śnym) oraz DVD. Ponoć na mie­ście ma­wia­li, że Cy­pi­sek może być Pu­chat­ka. Spał już drugą zimę, a prze­cież nie wy­na­le­zio­no jesz­cze śpiącz­ki. Zwierzch­nik stada dobył pa­pi­ru­su.

– Ja­no­sik? – za­czął.

Nie­po­my­sło­wy po­krę­cił głową, na­pi­na­jąc przy tym sil­nie mię­śnie szyi.

– Nie­ste­ty – wy­znał. – Po­wie­szo­ny na haku.

– Ka­pi­tan Hak?

– Nie­ste­ty. Przy­cze­pio­ny wciąż do Ja­no­si­ka.

– Sind­bad Że­glarz.

– Wciąż że­glu­je.

– Thor­gal? 

– W Aari­cy.

– Les­sie wróć? 

– Nie wró­cił.

– Pi­no­kio? 

– Po­le­ro­wał ra­kie­tę i spło­nął.

– Pięt­na­sta dzie­sięć do Yumy?

– Opóź­nio­ny.

– Ka­pi­tan Ame­ry­ka?

– Zabił go Ka­pi­tan Wiet­nam.

– Sto jeden Dal­ma­tyń­czy­ków? 

– Odkąd czter­dzie­stu roz­bój­ni­ków przy­trza­snął sezam, nie zje­dli może z dwu­na­stu.

– Conan?

– Gbur i bar­ba­rzyń­ca. Chciał za­pła­tę z góry. Pięć­set sztuk złota. Za­sy­pa­ło go.

– Trzy­stu Spar­tan?

– Roz­nie­ce­ni w pył przez czte­ry­stu gwar­dian.

– Achil­les?

– Ner­wów­ka. Od­czu­wa na­pię­cie.

– Król lew?

– Chuj, nie król.

Major Bień wzniósł oczy ku niebu, gdzie blada biel mik­so­wa­ła się z sil­nym fio­le­tem. Na takie niebo ma­wia­no: ze­msta pod­pi­te­go kon­ku­ben­ta. W końcu po­wró­cił wzro­kiem do wy­da­rzeń, nio­sąc na ustach ostat­nie py­ta­nie:

– To, co mamy, jeśli nie mamy nic?

Nie­po­my­sło­wy Sław­ko wska­zał na dru­ży­nę.

– Pan major po­zwo­li, że za­pre­zen­tu­ję. – Za­ma­szy­stym ge­stem omiótł drew­nia­ny kufer z na­ma­lo­wa­ny­mi ocza­mi oraz grup­kę ta­jem­ni­czych istot. – Oto oni, wasza ma­jo­ro­wa­tość. Szóst­ka wspa­nia­łych lub przy­naj­mniej tro­chę bar­dzo do­brych.

– Oni, czyli kto?

– Wspa­nia­ła szóst­ka, którą, ekhm, wy­ko­rzy­sta­my nieco przed­mio­to­wo. Zna­czy, umie­ści­my w ko­nio­ku­fer­ku.

– W czym?

– W ko­nio­ku­fer­ku.

Major Bień wska­zał na naj­więk­szy przed­miot.

– A to drew­nia­ne z ocza­mi?

– To wła­śnie ko­nio­ku­fe­rek – od­parł Nie­po­my­sło­wy z dumą w gło­sie. W gło­sie za­ra­zem szorst­kim, co i śpiew­nym jak u sa­me­go Ke­vi­na z Sin City.

– Ta po­ma­za­na becz­ka po ka­pu­ście?

– Nie. To pani Ja­dwi­ga, która od­po­wia­da tu za de­ko­ra­cje. I pro­szę tak nie mówić, bo jej bę­dzie przy­kro. A jak pój­dzie, to za­miast lasku, gór oraz tych wszyst­kich dom­ków bę­dzie­my mieli prze­pięk­ną pa­le­tę ni­co­ści.

Pan Major prze­pro­sił. Buch­nął nawet ca­łu­sa na zgodę, pro­ściuch­no w ka­pu­ścia­ną łapkę. Na­stęp­nie prze­szedł w końcu do me­ri­tum. 

– Przed­staw mi ich – po­le­cił gło­sem barw­nym i do­nio­słym, że aż jeden z re­kwi­zy­tów zle­ciał. Na se­kun­dę wszyst­kich obec­nych ogar­nę­ła ciem­ność. – Czy ktoś może przy­cze­pić to pie­przo­ne Słoń­ce?!

 

*

Sze­ściu wspa­nia­łych. Sześć nie­zwy­kłych przed­mio­tów. Cał­kiem nie tak pra­daw­nych ar­te­fak­tów, wy­ku­tych przez kra­sno­lu­dy, upo­lo­wa­nych przez elfy, czy zna­le­zio­nych przez ludz­kich bez­dom­nych. 

 

Star­ring

 

Jeden: Ta­jem­ni­czy Mi­ste­rio-Hi­ste­rio. Nie­wie­le o nim wia­do­mo, poza tym, że wpada w rów­nie ta­jem­ni­czą pa­ni­kę.

 

Dwa: Naj­ostrzej­szy z ostrych. Wprost z ka­le­kiej, tfu, wprost z da­le­kiej Pol­ski. Raper O.S.T.R.

– Yoł, bi­czys.

 

Trzy: Po­bu­dza­ją­ca, ożyw­czo dzia­ła­ją­ca na pa­mięć, pełna bu­te­lecz­ka Bi­lo­bi­lu. Tak, by wy­sła­ni na misję bo­ha­te­ro­wie pa­mię­ta­li, po co tam są.

– Ko­cha­nie, on nas zaraz zeżre. Znowu za­po­mnia­łeś za­brać miecz?

– Nie dzi­siaj, Yen­ne­fer. Mając ze sobą Bi­lo­bil, pa­mię­ta­łem, żeby za­brać oba. Jeden na ludzi, drugi na twą matkę.

– Cmok. Mój bo­ha­te­rze.

Bi­lo­bil – lek na pa­mięć. Za­ży­waj, by pa­mię­tać, by go brać.

Uwaga: Wiedź­min Ge­rald nie jest czę­ścią ze­sta­wu.

 

Czte­ry: Mor­der­czy pie­cyk na wę­giel drzew­ny i koks opa­ło­wy.

Szczel­ny – daje przy­jem­ne cie­pło. 

Nie­szczel­ny – daje nie­od­wra­cal­ne zimno.

Śpią­ca kró­lew­na jest tego naj­lep­szym przy­kła­dem. 

Śpią­ca, czy może… za-cza-dzo-na.

– Mamo, mamo. Nie mogę za­snąć.

– Spo­koj­nie, skar­bie. Już roz­sz­czel­niam pie­cyk. 

– Dzię­ku­ję. 

(lo­va­ski-przy­tu­la­ski)

Pie­cyk opa­ło­wy. 

Po pro­stu CZAD.

 

Pięć: Ko­lej­ny, nie mniej za­bój­czy przed­miot. 

Mia­no­wi­cie: Nie­dzia­ła­ją­cy spot o bez­pie­czeń­stwie na dro­gach. 

“Z górki – nie zwal­niaj”.

Gdyby dzia­łał, nie byłby za­bój­czy.

 

Szó­sty i ostat­ni, ale przy­naj­mniej naj­gor­szy.

Zwy­kły pa­pro­szek. 

Twa osto­ja nor­mal­no­ści w tym sza­lo­nym, nie­bez­piecz­nym świe­cie.

 

*

– No dobra, dobra. – Major Bień ge­stem obu rąk jakoś wy­ha­mo­wał tę wąt­pli­wą ka­ru­ze­lę śmie­chu. – Czyli tak w skró­cie. Mamy go­ścia, hi­ste­ry­ka. Ja­kie­goś pod­rzęd­ne­go ra­per­ka, lek na pa­mięć, pie­cyk, drew­nia­ną ta­blicz­kę i pa­pro­szek, tak?

Sła­wo­mir bez po­my­ślun­ku po­ki­wał głową. 

– I dalej co? Mamy ich za­ła­do­wać w to drew­nia­ne coś na ka­czych pło­zach?

Sła­wo­mir bez po­my­ślun­ku po­ki­wał głową. 

– A na­stęp­nie ze­pchnąć z górki aż pod samą Troję, gdzie wróg od­czy­ta pod­stęp jako pre­zent, za­bie­rze, a oni wyjdą i wszyst­kich bo­ha­ter­sko wy­mor­du­ją?

Sła­wo­mir bez po­my­ślun­ku po­ki­wał głową. Po czym się bez po­my­ślun­ku zre­flek­to­wał.

– Tak. Zna­czy nie. Tak, ale nie my. Tu trze­ba pychu. Siły. Tutaj trze­ba py­chu-py­chu-pych.

Major Bień wes­tchnął. Na­stęp­nie kazał pani becz­ko­po­dob­nej przy­cze­pić deszcz, by ten le­piej od­zwier­cie­dlał tak na­strój, jak i pa­to­wość sy­tu­acji, w któ­rej się zna­leź­li. O szcze­gó­ły do­py­tał już pod ar­ty­le­ryj­skim ostrza­łem cięż­kich kro­pel oraz sma­gań wia­tru, wie­ją­ce­go wprost z wen­ty­la­to­rów.

– Za­we­zwie­my do tego chło­pa z parą. – Nie­po­my­śla­nin wrę­czył prze­ło­żo­ne­mu zdo­bio­ny koń­ską czcion­ką pro­spekt. Na­stęp­nie dla bez­pie­czeń­stwa, tak by być poza za­się­giem ewen­tu­al­ne­go gnie­wu, przy­bli­żył się o krok.

 

JU­RAND Z PO­PY­CHO­WA

Po­trze­bu­jesz coś po­pchać, prze­pchać, do­pchać lub ode­pchać?

A może nawet prze­pchać już do­pchnię­te?

Bet­ter Call Ju­rand

Tel: 233-233-666

Pro­si­my dzwo­nić tylko w go­dzi­nach po­ran­nych oraz wie­czo­rem.

 

– I co pan major myśli?

– Myślę, że do dupy z takim chu­jem.

Tym razem Sła­wo­mir je­dy­nie po­krę­cił głową, ale oczy­wi­ście – bez po­my­ślun­ku.

– Czyli, że co?

– Jajco. Ładuj ich do tej drew­nia­nej trum­ny i dzwoń po dzia­da.

– Drew­nia­nej trum­ny? – do­py­tał Mi­ste­rio, na gra­ni­cy – a jakże – hi­ste­rii. Sła­wo­mir bez po­my­ślun­ku oto­czył go ra­mie­niem. 

– Twoja śmierć jest nie­zbęd­na, żebyś zmarł. – Na­stęp­nie zo­sta­wił Mi­ste­rio sa­me­mu sobie i wy­ko­nał naj­waż­niej­szy te­le­fon w swoim życiu.

Nie­ste­ty nikt nie ode­brał.

Była do­pie­ro szes­na­sta zero pięć.

 

*

Sie­dem go­dzin i mi­nu­tę póź­niej.

Na­stał czas kiedy kom­plet­nie zmie­nio­no sce­ne­rię. Do okien dom­ków do­da­no za­sło­ny oraz nie­wiel­kie, bar­dzo kli­ma­tycz­ne świa­tła lamp zaś samo słoń­ce od­wie­szo­no, a na­stęp­nie po­tur­la­no do re­kwi­zy­tor­ni. Na wol­nym miej­scu przy­wie­szo­no księ­życ. Do stawu na­pusz­czo­no wody, a dla pod­bi­cia kli­ma­tu na­przy­bi­ja­no żab. Te oczy­wi­ście nie­kum­ka­ły, ale le­ża­ły przy­bi­te, więc jakiś kli­mat był. A jeśli nie, to przy­naj­mniej spój­ność. No ale to i tak bez zna­cze­nia, bo całą zgra­ją prze­nie­sio­no się kom­plet­nie gdzie in­dziej. Czyli tam, gdzie stał re­kwi­zyt z naj­więk­szą – bo za­ra­zem je­dy­ną – górką, na­zy­wa­ną dum­nie: Górą Bez Zna­cze­nia.

Szóst­kę zu­chów za­pa­ko­wa­no do ko­nio­ku­fer­ka. Na­stęp­nie wprost w ta­jem­ni­czych, oka­dza­ją­cych wszyst­ko opa­rach przy­ko­ściel­nej mgły, usta­wio­no na­ma­lo­wa­ny­mi oczka­mi ko­nio­ku­fer­ka do kie­run­ku jazdy. Wów­czas Po­rucz­nik Tucz­nik (Major Bień miał zmia­nę je­dy­nie do osiem­na­stej) prze­czy­tał py­ta­nie wprost ze sce­na­riu­sza.

– Ju­ran­dzie, wi­dzisz Troję?

Ju­rand ucho­dził za sro­dze ga­da­tli­we­go. Od­parł zatem: “nie”.

– Czy­żeś zatem ślep­cem, czy­żeś ślep­cem, pytam?

Człek py­ta­ny znany był też z tego, że gdzie się nie zja­wił, tam roz­ta­czał do­miar sło­wo­to­ku. Od­rzekł na to:

– Taaa.

Po­rucz­nik Tucz­nik wska­zał mu kie­ru­nek.

– Będę ocze­mi twemi, jak mnie Bóg na nie­bie, w chle­bie, nie pojeb…

 

Cut!

Co?

Cię­cie!

Ścię­cie?

Cię­cie!

Bo?

Nie mo­żesz zry­mo­wać: w chle­bie, nie po­je­bie. To za grubo bę­dzie. Mogą to czy­tać de­li­kat­ne lu­dzie.

Aha.

No! Un-Cut!

Co?

Un-Cię­cie!

 

Po­rucz­nik Tucz­nik wska­zał mu kie­ru­nek.

– Będę ocze­mi twemi i twoim pa­znok­ciem. Brodą twoją bujną, śle­dzio­ną i łok­ciem. Py­ta­nie tylko pod­no­szę. – Tłu­sty pryn­cy­pał zer­k­nął na sce­na­riusz. – Py­ta­nie tylko wzno­szę, jak Bóg w nie­bie stoi. Czy do­pchasz ha­ła­strę aż pod bramy Troi?

Wia­do­mo już wszyst­kim o prze­ogrom­nej eru­dy­cji wiel­kie­go po­py­chla. Dzi­wić zatem ni­ko­go nie po­win­no, że za­py­ta­ny ubrał od­po­wiedź w płową i nad wyraz zwiew­ną szatę.

– No chiba taaa.

Za­gra­ły bębny. Za­skrze­cza­ły ptaki. Za­wy­ły polne wilki.

– A zatem… niech się sta­nie wiel­kie pcha­nie. – Wie­przek mach­nął dło­nią, jakby dawał sy­gnał do szta­fe­ty. – Da­jesz.

Ko­nio­ku­fe­rek na­pę­dza­ny trze­ma mi­liar­da­mi dżuli śle­pe­go po­py­chla po­mknął do­praw­dy jak sra­ją­cy za sto­do­łą chłop, któ­re­mu ku prze­pę­dze­niu na­kłu­to dup­sko rdza­wy­mi wi­dła­mi. Nie­ste­ty. Wśród re­kwi­zy­tów śro­do­wi­sko­wych były także te do­ty­czą­ce wszę­do­byl­skich nie­rów­no­ści. Mia­no­wi­cie: muldy, hopki oraz inne takie. I to na jed­nej z nich przez szcze­lin­kę wy­pa­dła bu­te­lecz­ka Bi­lo­bi­lu. A bez niej – cóż. Misja sta­nę­ła na skra­ju za­tra­ce­nia.

– Zimno tu, nie?

– Aha.

– Cze­goś mie­li­śmy nie robić, ale aj dont ri­mem­ba.

– Ju tu. To może skoro tak zimno, po­łam­my tę dyktę, co tu obok leży i roz­pal­my w pie­cy­ku, co tu obok stoi.

– Idio­tycz­ny po­mysł, mój kom­pa­nie. Wcho­dzę w to.

 

EPI­LOG

(Sce­ne­ria: Domki, krzacz­ki, trupy, wojna. Goła dupa prze­bi­ta włócz­nią. Dupa ubra­na, po­rą­ba­na to­po­rem. Ja­kieś jabł­ka w ko­szycz­ku. Opcjo­nal­nie wi­no­gro­na).

 

*

Am­bi­cjo­nal­ne po­dej­ście do wy­ko­ny­wa­ne­go fachu nie po­zwo­li­ło Ko­nio­kra­do­wi Śmia­łe­mu od­pu­ścić tego wła­śnie łupu. Spoj­rzał raz jesz­cze na wła­sną wi­zy­tów­kę: 

 

Drob­ne ra­bun­ki na te­le­fon. Na in­ter­net. 

Na faks. Na mail. Na sowę ko­smat­kę. Na gońca ze strza­łą w ple­cach.

Na go­łę­bia pocz­ty pol­skiej. Na pacz­ko­mat B i al­le­gro smart.

Pro­fe­sjo­nal­ne kra­dzie­że wiel­ko­ga­ba­ry­to­we. Wła­ma­nia, na­bur­mu­sze­nia, wy­mu­sze­nia, roz­bo­je, pod­bo­je, et-ce-te­ra i co tera? 

 

Nie po to brał kwar­tał nad­go­dzin, żeby w jego wy­mu­ska­nej ko­lek­cji, którą chwa­lił się na fa­ce­bo­oko­wej gru­pie, za­bra­kło tego wła­śnie okazu. To by­ło­by coś! Nie tylko ro­bo­tą czło­wiek żyje. Hob­bi­stycz­nie ukradł wszyst­kie konie we wszyst­kich oko­licz­nych wsiach i za­pra­gnął wię­cej. O tak! Ten zły cha­rak­ter, bez­dusz­ny zło­czyń­ca i bar­dzo nie­przy­jem­ny in­no­wier­ca, za­pra­gnął wię­cej. Dużo, dużo wię­cej. Okaz mię­dzy­na­ro­do­wy. O tak. To jest wła­śnie to. Tro­jań­ski koń. Żaden tam du­pe­re­liań­ski re­kwi­zyt z Ikei, a pra­wil­niak spod sa­miuś­kiej Troi. 

– A niech kto w gęś kopie? – rzu­cił z uzna­niem, ocie­ra­ją­cym się nóż­ka­mi o sza­leń­stwo. Z od­da­li do­le­cia­ły gęsie krzy­ki. Praw­do­po­dob­nie nie­miec­kie, bo brzmia­ły coś jak “hilfe”. – Sta­tyst­ko Szym­bor­ska! – krzyk­nął. – Jak wy bę­dzie­ta tak chwy­tać me­ta­fo­rę, to kiedy po­wiem, niech to pio­run strze­li, to co, weź­mie­ta pa­ra­li­za­tor i wdra­pie­ta się na dra­bi­nę, by nim rzu­cić? 

– Jo nie wie­dziaa-a. Pro­szem nie wy­rzu­cać star­sza pani. Star­sza pani musi mieć na jeść.

– Za późno. Gęsi prze­pro­sić. Babę zrzu­cić w prze­paść. Jak prze­pa­ści nie ma, to jakąś wy­ko­pać!

 

*

Przy­dy­bał ich tuż pod bramą, za­jeż­dża­jąc na la­we­cie od Stre­et Fire Flat­bet. Ro­zej­rzał się, do­strze­ga­jąc skon­fun­do­wa­ne twa­rze miej­skiej stra­ży, wy­glą­da­ją­ce z naj­wyż­szych okie­nek. Ten zu­chwa­ły zuch, a za­ra­zem wscho­dzą­ca gwiaz­da każ­do­ra­so­wej kra­dzie­ży wszech­koń­skiej od razu uznał, że musi użyć naj­bar­dziej prze­bie­głe­go for­te­lu z książ­ki: “Naj­bar­dziej prze­bie­głe for­te­le”. Był ko­nio­kra­dem czynu, więc jak po­sta­no­wił, tak tro­chę od­cze­kał. Na­stęp­nie za­brał się do dzie­ła z zu­chwa­łą ostroż­no­ścią.

– Jejku, jejku – za­czął, wska­zu­jąc dło­nią. – A co to tam za wami? O tam? – Na­stęp­nie ko­rzy­sta­jąc z chwi­li nie­uwa­gi, szyb­ko dodał: – A teraz, ko­rzy­sta­jąc z mocy po­mi­ja­nia opisu, za­ła­du­ję to cho­ler­stwo na la­we­tę. – Jak po­wie­dział, tak zro­bił. Na­stęp­nie pod­krę­cił wąsa, spo­glą­da­jąc w pol­sa­tow­ski napis po­now­nie przy­krę­co­ne­go słoń­ca. – Wózki wi­dło­we Top-Re­gal. To mogła być wasza re­kla­ma.

Po wszyst­kim od­je­chał hen, jak sze­ro­ki jest da­le­ki świat. 

Czy rów­nież za­cza­dział? A może miał wy­pa­dek? Nic z tych rze­czy. Od­szedł spo­koj­nie. Tak, jak za­wsze pra­gnął, pró­bu­jąc prze­tkać ga­łąz­ką świer­ku mio­tacz ognia.

Koniec

Komentarze

Cześć, Canulasie!

 

Bardzo dobrze się bawiłem podczas lektury, kilkukrotnie śmiechnąłem na głos (np. przy płonącym Pinokiu). Ogólnie fajne to było doznanie, ale…

 

…albo ten tekst nie ma fabuły, albo ja jej nie ogarniam :D Jako zlepek żartów/scenek kabaretowych całość się broni, ale jakiś jednolity zamysł fabularny mi umknął. Złapałem się na tym, że pomimo całkiem fajnej zabawy, po zakończeniu lektury kompletnie nie wiem, co właściwie przeczytałem. Czy bardziej: o czym to było? :D

 

Innymi słowy, jako zabawny eksperyment literacki wyszło całkiem spoko. Jako pełnoprawne opowiadanie nie wiem, bo nie zrozumiałem :)

 

Pozdrówka!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Absurd na absurdzie i w dodatku dobrze napisany.

Przeczytałem kilka dni temu i kliknąłem bibliotekę, a komentarz zostawiam dzisiaj, bo ponieważ :P

 

Wiele razy się usmiechnąłem podczas lektury, bo w humor to Ty umiesz, natomiast – tak jak Cezary – nie dostrzegam w tym galimatiasie gagów, żartów i zabaw słowami żadnej fabuły. To znaczy coś tam się dzieje, jedno wynika z drugiego (przynajmniej częściowo), jednakże moje oko i głowa nie potrafią znaleźć wykrystalizowanej myśli przewodniej, której mogłyby się czepiać zastosowane motywy.

Mnie się podobało, uśmiałem się, ale fabuły tutaj niet. Ale przynajmniej się podobało i spędziłem miło te kilka minut, w trakcie których łyknąłem Twoje dzieło. Na raz ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

cezary_cezary und Outa Sewer – nooo, dłuższą chwilę się wahałem, czy akurat ten rodzaj eksperymentalnego zapisu będzie właściwy, by go tu umieścić. Czasem tak jest, że dana pięść pasuje jedynie do konkretnego nosa. Jednak przekornie wrzuciłem, bo ewentualne słowne przekopanie mieści się w kanonie tego, co uznaję za pisarską drogę. 

Według mnie (ale ja autor, więc się nie liczy) w powijakach, ale jednak punkt po punkcie gdzieś to tam zmierza. W sensie: coś następuje po sobie. No ale jak piszę, mogę mieć zakrzywiony odautorski obraz, więc poniekąd zgadzam się z Waszym odbiorem, jednocześnie dziękując za poświęcony czas, bo jak wiadomo, cenna to waluta

Hej przygodo.

Miałem już nie czytać żadnego cholernego bizzaro! Ale przeoczyłem tag i za kilka mgnień oka zrobiło się za późno. I niestety znów się dobrze bawiłem i nie mogłem oderwać (Fantomas znów będzie miał pretekst, by stwierdzić, że zasmakowałem XD).

Bogowie, jakie to było głupie! XD I jakie śmieszne! 

Co do braku fabuły zgadzam się z przedmówcami, ale co z tego? Nic z tego. Po raz trzeci w życiu muszę kliknąć w Bibliotece ten g*wniany gatunek XD Proszę, nie piszcie więcej XD

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Helloł Imć fantomas już kiedyś i gdzie indziej rzucił na ten tekst wsym surowym okiem. Fakt – głupawe. Ot, przerywnik taki od bardziej wymagających. Dzięki za wizytex

Witaj.

Ubawiłam się setnie, wielkie dzięki. :)

Wielu bohaterów z moich lat dziecinnych (choćby sam koń laugh), pozmienianych, ale za to – jak?! :) Genialnie! :)

 

Ze spraw technicznych jeszcze tylko dopytam:

– Dlatemu, że Pan Kleks bierze do akademii jedynie tych chłopców, których imiona kończą się na a. – czy to na pewno tak ma brzmieć to zdanie i czy chodzi o koniec, czy początek?

Ostatnio widziałem go rano w namiocie, jak zakładał skarpetkę nie na część ciała. – tę?

Czy „Polska” celowo małą?

Po czyn się bez pomyślunku zreflektował. – literówka?

Był koniokradem czyny, więc jak postanowił, tak trochę odczekał. – i tu?

 

Klikam i gratuluję pomysłu oraz poczucia humoru. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Pisanie musiało sprawiać mnóstwo radochy i to widać! Jest w tym tyle energii, szaleństwa i absurdu, że po prostu dobrze się to czyta. Jednocześnie kryje się w tym wszystkim jakaś pokrętna logika, choć podobnie jak poprzednicy nie do końca widzę, dokąd właściwie to wszystko zmierza. Ubawiłem się świetnie i uśmiałem niejeden raz :D

 

Następnie zostawił Misterio samemu sobie i wykonał najważniejszy telefon w swoim życiu.

Niestety nikt nie odebrał.

 

Złoto.

bruce – helloł. 

“– Dlatemu, że Pan Kleks bierze do akademii jedynie tych chłopców, których imiona kończą się na a. – czy to na pewno tak ma brzmieć to zdanie i czy chodzi o koniec, czy początek?” – to miało być śmieszne, a wyszło koślawo, wiec zmienię na: zaczynające 

Reszta to błędy. Ze skarpetką nie byłem pewien. Dzięki, już ogarniam. Cieszę się, że nie było tragedii.

 

Fladrif – taaa, czasem potrzebuję takiego tekstu pod flow, żeby przepłukać łeb po wszystkich tych reaserchach i innych trudnościach.

Dziękować.

Ok, kumam. :)

Tragedii? Toż to majstersztyk! 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Tekst fajny, parę razy uśmiechnąłem się mimowolnie :D Trochę mi chroboczą elementy bizzaro, ale w miarę je zniosłem – to po prostu nie mój ulubiony gatunek.

Technicznie czytało się ok. Tempo też odpowiednie.

Słowem – miły koncert fajerwerków, nawet jeśli nie każdy wystrzał podpasował.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan – dzięki za odwiedziny. Tekst przy pisaniu też sprawiał sporo radości. Takie teksty w zasadzie piszą się same, ale trzeba mieć odpowiednie flow, które z kolei nie pojawia się często. Przystanek przed opkami o dłuższych trasach.

Nie chce wiedzieć, jak się bawiłeś podczas pisania ;)

Proponuję dodać tagi:

[ChaosPulpSFiction] [-18] [tekst bezpieczny dla niewidomych] [Pan Kleks bierze tylko tych chłopców]

Brzmią dobrze tagi, pasowały by. Nawet nie wiedziałem, że można dodawać własne (chyba, że to wałek, a nie załapałem przez brak kofeiny czy dwucyfrowe iq) 

A bawiłem się… przednio, ale na pewno nie w w stylu łan men– łan dżar, więc możesz odplugawić myślęta.

 

Z tego co wiem, nie ma własnych, byłby chaos.

Za chwilę załaduję kofeinę, ale też raczej dwucyfrowego IQ nie przekroczę ;) Za to razem mamy takie IQ jak LEM.

LEM spoko (za mało jestem obLemiony, żeby się wypowiadać), ale ostatnio wywaliło mnie z siodełka: Nie mam ust, a muszę krzyczeć – H. Ellisona

Najgorsze, że Lessie nie wrócił. To mnie trochę dobiło, chwilę po mojej śmierci.

To taki tekst, że człowiek czyta bawi się, ale i tak wie, że najlepiej bawił się autor;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Muszę przyznać, że trafiłaś w środek tarczy, środka tarczy. To tekst terapeutyczny.

To tekst terapeutyczny.

Doskonale to rozumiem, mam tak samo – im więcej powodów, tym chętniej się pisze, choćby kilka wersów. yes

Pecunia non olet

Zgadzam się z przedpiścami – absurd przyjemny, zabawny, leci gag za gagiem.

Ale o co chodzi w fabule – nie pytajcie, bo ja też nie wiem.

Nasunęło jakieś niejasne skojarzenia ze stand-upem.

Babska logika rządzi!

Ooo, ze stand-uper, to ciekawe. Lubię dobry stand-up. 

No ale pytanie, czy nasunęło się z właśnie takim. Cóż. Dobrze, że nie z kabaretem ;)

Ja wolę kabarety, więc uważaj z tymi życzeniami. ;-)

Chyba dobry, gdyby jeszcze była taka potrzeba, klikałabym z czystym sumieniem.

Babska logika rządzi!

Kabarety też mają/miały potencjał: Potem, Łowcy-kropka-B.

Dziękować

Historia szczególna i tak po prawdzie to zupełnie nie wiem, o co tu chodzi, ani co miałeś nadzieję opowiedzieć, ale lektura to rozbawiająca i może właśnie taki był Twój, Canulasie, cel.

Koniokrad trojański jest napisany w tak szczególny sposób, że nie miałam odwagi robić łapanki. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Haha, mam nadzieję, że nie jest napisana w “ten szczególny sposób”, w który mówi się najmniej bystremu dziecku z klasy, że jest przekochane. 

Łapanka pewnie by coś wyłapała, ale faktycznie, tutaj dość specyficzna treść. 

Dzięki za odwiedziny.

Bardzo proszę, Canulasie. Nadzieja Cię nie zawiodła. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Absurd absurda absurdem pogania, aż z piwnych kufli wylewa się piana. Fajne :) (na lic. Anet)

Noo tak. Taki był zamysł, by było bez trzymanki, powiedz, co to (na lic. Anet)?

Jest tu użytkowniczka Anet, która zasłynęła z jednowyrazowych komentarzy. “Fajne” to jeden z nich, bodaj najpopularniejszy. Misio ma licencję. A przynajmniej tak twierdzi. ;-)

Babska logika rządzi!

aaaa, okejo. Przyswajam.

Uzyskałem od Anet licencję z zastrzeżeniem, że nie będę nadużywał. :)

Nowa Fantastyka