Detroit, dzielnica Sand Runners, strzelnica
No i przyjechali. Obaj bliźniacy zaparkowali z piskiem przed kliniką a na ich przywitanie wyszła nie tylko Alice, ale i wszyscy zebrani Runnerzy. Żegnali ich, klepali po ramionach, życzyli powodzenia, wyzywali Huronów od cieniasów i z każdej twarzy widać było zazdrość i szczere trzymanie kciuków.
Przez całą drogę na Strzelnicę bliźniacy jak na ich standard byli dość cisi i spokojni. Odpalali skręta za skrętem aż wewnątrz pojazdu unosiły się wyraźnie mgliste, szare obłoki. Dojechali do Strzelnicy czyli olbrzymiego hangaru z blachy falistej którego można by się prędzej spodziewać przy jakimś lotnisku. Póki Alice nie została przez Guido zgłoszona na ochotnika i nie zaczęła tu trenować z resztą grupy widziała go tylko z daleka. Z zewnątrz nic specjalnego, ot jak wielki magazyn. Chociaż o wpadającym w oko łukowatym kształcie hangaru.
Wewnątrz zaś zdecydowaną większość powierzchni stanowiło boisko. Czyli ten z różnymi usypanymi górkami, wykopanymi rowami, skleconami budami, ścianami poprzetykany pudłami, workami z piasku i wszelkim możliwym badziewiem które mogłoby odwzorowywać jakąkolwiek scenerię pola walki. Do treningów, zwłaszcza takich do walki na średnie i krótkie dystanse, było to wręcz wymarzone miejsce. A dzięki posiadanemu unikatowemu zestawowi laskarabinkow i uprzężach z czujnikami trafień nie było kłopotów i kłótni z ustaleniem kto oberwał albo nie.
Zaś dookoła boiska była trybuna dla widzów. Dość wąska bowiem jak się dowiedziała Alice pierwotnie było to miejsce gdzie Runnerzy doskonalili swoje umiejętności, zwłaszcza przydatne do walki w ruinach z której tak słynęli no ale, że widowiskowe i emocjonujące no to z czasem przeradzało się to w widowisko godne oglądania. Często było to regularną rozrywką z obstawianiem zakładów, biletami, mniej lub bardziej regularnym terminarzem rozgrywek no to w końcu i zmontowano coś specjalnie dla widzów. Jednak efektem takiej polityki było to, że niezbyt wielu ich tu mogło się zmieścić. To jednak Alice i resztę jej runnerowego teamu właściwie nie obchodziło w tej chwili bowiem mieli zapewnione oglądanie tego widowiska z perspektywy pierwszej osoby. W końcu sami mieli współtworzyć ten show.
Trybuny obecnie były pełne. I Alice wyraźnie widziała dwie oddzielne części zasiedlone przez fanów przeciwnych drużyn. Ale najpierw poszła ze swoimi cerberami na zaplecze. Tam była już Viper i Guido. Zaraz po nich przybył jeszcze Taylor. Wszyscy przywitali się ze sobą całkiem serdecznie i zwracali ze stonowaną uprzejmością zupełnie jakby naprawdę mieli zaraz wystąpić w walce w której mogli zginąć. Częściowo już zachowywali się jak weterani takich zawodów choć jak wiedziała Anioł z Cheb wszyscy startowali w tym po raz pierwszy. Zakładanie uprzęży przerodziło się prawie w rytuał. Zupełnie jak zakładanie zbroi przez rycerza przed pojedynkiem o jakim kiedyś gdzieś czytała. W końcu wszystko jednak było dopięte na ostatni guzik, nap i suwak. Broń sprawdzona i gotowa do użycia.
Wyszli z szatni i skierowali się ku wyjściu na boisko. Tam przed wyjściem natknęli się na samego Holyfielda, wodza wszystkich Runnerów. Wiedziała, że po zimie nie przepada on za Guido. Widocznie mecz był na tyle ważny dla całego gangu, że jednakowo ich solidaryzował i łączył pod wspólnym sztandarem. Wszelkie niesnaski schodziły na dalszy plan i była pewna, że Holyfield z rozmysłem przyszedł do nich osobiście. Pierwszy raz widziała go z tak bliska. Całkiem młody. Dość drobny, posturą chyba szczuplejszy od Guido a przy takim byczku jak Taylor wydawał się po prostu drobniutki. Ale jednak to był szef wszystkich Runnerów. Z Guido przywitał się wręcz ostentacyjnie przyjaźnie ściskając się nawzajem, klepiąc po ramionach i wymieniając jakieś dobro życzeniowe bzdety jak na szczwanych szefów przystało. Widownia runnerowej części, świadoma ich wzajemnych relacji po wyprawie z Cheb przywitała to gorącym aplauzem. Ale Alice i reszta zespołu Guido z bliska słyszała co powiedział ich szefowi. – Wygraj mi ten mecz. Wygrasz to chyba jakoś tego gunshipa da się wpisać w wojenne straty. No wojna, zdarza się… – uśmiechnął się rozprostowując szeroko ramiona jakby dając znać, że duchy czasem są kłopotliwe i mają swoje humory nawet dla Runnerów. O tym co będzie jeśli nie wygrają nie mówił ale najwyraźniej strata tego cholernego gunshipa nadal go bolała skoro o nim wspomniał.
Ale i nie poprzestał na samym szefie. Po kolei podchodził do każdego z pozostałej piątki, ściskał grabę, żartował, życzył powodzenia. Po odzywkach Alice się zorientowała, że świetnie musi znać każdego z nich. I to nie tylko z widzenia. Przy takim kontakcie z szefem humory załodze Guido zdecydowanie wzrosły, znów byli roześmiani, weseli, rozbestwieni a para bliźniaków zaczęła się wydurniać jak to mieli w zwyczaju. Prócz niej. Ona była była dla Holyfielda prawie obca i wciąż nowa. Kojarzył ją przelotnie jak się kręciła tu czy tam przy Guido. – Nasz czarny koń. No jak Brzytewka wykaże się takim uporem i pomysłowością jak z tą szkołą to na pewno nie będziemy tego żałować. – uśmiechnął się do niej całkiem miło i ciepło wyciągając rękę. Chwilę później poklepał ją ramieniu dla dodania otuchy. Dojrzała, że miał niesamowicie szafirowe oczy.
Potem była jeszcze prezentacja obu drużyn. Okazało się, że mecz był na tyle ważny, że zorganizowano niezłą fetę. Showman który je prowadził przedstawiał po kolei najpierw drużynę gości potem gospodarzy. Reakcje publiczności były podobne czyli aplauz i owacje gdy przedstawiano kogoś ze swojej drużyny oraz gwizdy i wycia gdy z przeciwnej. Ale każdy miał moment dla siebie gdy facet w krzykliwych barwach wyczytywał jego czy jej imię i robił z kogoś bohatera chwili czy tego ów osobnik chciał czy nie. Guido czuł się w tym momencie jak ryba w wodzie, wręcz partnerował w prezenterem w części dla siebie wywołując burzę owacji ze strony swojej publiczności. Małe show odstawiła też para bliźniaków którzy jako jedyni byli tak nie rozłączni, że nawet prezenter wyczytał ich razem. Ich wygłupy wprawiły w rozbawienie również jego jak i sporą część widowni. Viper też poradziła sobie całkiem zgrabnie bo w końcu z natury była wyszczekana choć brakowało jej stylu jaki miał ich czarnowłosy szef. Za to Taylor był dość zachowawczy odpowiadał pełnym zdaniem czyli coś więcej niż monosylabami ale nawet on się uśmiechał. Ją showman przedstawił nieco żartobliwie jako tajną broń Guido. Przy reszcie swojej drużyny wyglądała niepozornie.
To samo się działo ze strony gości. Alice pierwszy raz miała okazję zobaczyć z kim przyjdzie się im zmierzyć. Ubrani w takie same uprzęże wyglądali dośwść podobnie. Dla rozróżnienia drużyn uprzęże były w dwóch kolorach ale poza tym były takie same. No i pod spodem każdy miał co lubi. U Runnerów przeważał styl militarno – skórzany a u Huronów sportowo – indiański. Dr. Savage wiedziała, że respekt i obawy jej kolegów z drużyny wzbudzali zwłaszcza Big Mo oraz Trzy Pióra. Z Big Mo, członkiem rady zarządzającej wszystkimi Huronami która była odpowiednikiem pozycji jaką u Runnerów miał Holyfield nie było problemu domyślić się czemu. To była chodząca góra. Przy nim nawet Taylor był drobniutki a reszta po prostu była mikrusami. Powstawało wrażenie, że gdyby w nich wpadł z rozpędu porozrzucał by ich po kątach jak kręgle. Ale Runnerzy obawiali się głównie nie jego wielkości czy rozmiarów ile wręcz legendarnej już odporności i żywotności. Chodziła fama, że facet jest w stanie przetrwać wszystko. Co innego Trzy Pióra. Młoda dziewczyna o płynnych ruchach ubrana pod uprzężą na indiańska modłę. Ta nie wyróżniała się niczym specjalnym ale chłopaki też kazali Alice na nią uważać. Podobno umiała znaleźć każdego i zniknąć każdemu. A skoro mówili to miejscy spece od przekradania się przez ruiny to dawało to do myślenia.
Przed rozpoczęciem meczu nastąpiło też oficjalne przywitanie się, podanie rąk i obszukanie czy nie przenosi się zabronionych przedmiotów. Sprawdzenie czy czujniki na broni i uprzężach działają, rozdzielenie jedynego granatu dymnego na drużynę i potem już obie strony rozeszły się do swoich krańców boiska. Pierwszy scenariusz był zawsze taki sam: wojna. Ale następne już trzeba było losować.
Pierwsza Gra – wojna
Scenariusz był klasyczny i najprostszy z możliwych: "wojna". Obie drużyny zaczynały ze swoich band i wygrywała ta która pierwsza wyeliminowała wszystkich zawodników drużyny przeciwnej. Pierwszy mecz był jednym, wielki rozczarowaniem chyba dla wszystkich. Okazał się zdumiewająco krótki no a jako widowisko wręcz mierny. Rzeczy otaczające przemykających przez gratowisko Runnerów nagle ożyły zmieniając się w strzelających w nich ze wszystkich stron. Chaos pogłębia rzucony przez Huronów granat dymny i złapani na krótkim zdawałoby się fragmencie otwartego terenu Runnerzy zostali szybko wystrzelani jeden po drugim sami trafiając tylko jednego przeciwnika.
Widownia nie lubiła granatów dymnych bo właśnie robiły to co miały robić czyli zasłaniały widok. A więc i przedstawienie. Ledwo więc widzieli skradających się Runnerów, jakieś zamieszanie, dym i już było po wszystkim. Obie strony na widowni wyrażały swoje zniechęcenie i niezadowolenie gwizdami i buczeniem choć bardziej ze strony Runnerów którzy przegrali pierwszą walkę bo Huroni chociaż zwycięstwem mogli się pochwalić. Nawet zespół Big Mo zdawał się być zaskoczony tak szybkim i łatwym meczem.
Ostateczny wynik był jednak 0:1 dla gości. Guido i reszta jego zespołu schodzili z boiska niezadowoleni i naburmuszeni ale zdawali się nie przejmować zbytnio tym niefortunnym rozpoczęciem tego meczu. Były jeszcze 4 gry do rozegrania.
Druga Gra – eskorta VIP'a
Druga gra okazała się kompletnie inna. Dała o sobie wyraz klasa zawodników obu drużyn i waga jaką przykładali do tego spotkania. Wylosowano eskortę VIP'a. Runnerom przypadła eskorta a Huroni mieli zabić VIP'a. Runnerowy VIP musiał przebyć całą trasę wzdłuż boiska i wyjść nie trafiony z drugiej strony gdzie normalnie była baza Huronów. Ci zaczynali z tej bazy więc wiadomo było, że nie da ich się wyprzedzić. By zrównoważyć szanse na piątkę Runnerów z bronią i ich nieuzbrojonego VIP'a startowała trójka Huronów. Co do tego kto ma być u Runnerów tym VIP'em wybór był prosty i oczywisty. Brzytewka jako strzelec prezentowała najniższy poziom umiejętności z nich wszystkich więc szkoda im było tracić dodatkowego strzelca w roli ruchomego celu.
– Słuchaj Brzytewka. Cokolwiek się stanie masz przebiec przez linię po drugiej stronie. Reszta jest nieważna. Jeśli przebiegniesz to wygramy. Resztą my się zajmiemy. Tylko przebiegnij przez linię. – Guido z poważnym wyrazem twarzy położył dłonie na jej ramionach tuż przed tym nim wyszli na boisko. Dobrą stroną tej fuchy było to, że nie musiała latać z tym lasgunem który dla niej wcale taki lekki nie był a już ta uprząż to nie była jakaś podkoszulka. No ale jakby nie patrzeć trafiła jej się kluczowa rola w tym scenariuszu.
Dało się czuć napięcie gdy przedzierali się ostrożnie przez kolejne załomy i budy. Prowadzili Taylor i Viper. Potem w centrum Brzytewka osłaniana z bliska przez jej osobistych gwardzistów Paula i Hektora. Guido im przydzielił wyraźne rozkazy, że mają ja osłaniać za wszelką cenę. Przed meczem swoim zwyczajem przyjęli to nonszalanckim machnięciem ręki, byle jak skleconym potwierdzeniem, że jak ktoś ich tak nie znał to można było odnieść wrażenie, że właśnie zlali sprawę. Jednak teraz z bliska i na akcji widział jak śmiertelnie poważnie i wielkim napięciu lustrują każdy kawałek terenu swoim spojrzeniami i lufami lasgunów. Na końcu szedł Guido. Osłaniał tyły i miał wgląd na cały swój zespół. Jak to swego czasu zdradził jej na treningach chodziło o to, że jakby zlikwidowali im tył to dowodzenie przejmował Taylor no a jak przód to nadal Guido. W każdym razie były większe szanse, że któryś z nich ocaleje z pierwszej fali ataku.
Runnerzy przebyli w nerwowym napięciu pierwszą ćwierć boiska spodziewając się ataku przy każdym kroku. Potem drugą ćwiartkę więc już byli w połowie trasy a przeciwnik nadal nie dał znaku życia. A musiał dać i musiał przecież zaatakować. Napięcie więc rosło osiągając krytyczny poziom gdzie miało się ochotę walić do każdego podejrzanego cienia czy ruchu. Ale wytrzymali. Dalej posuwali się zgodnie z założonym planem. Było to jak cisza przed burzą która w końcu się jednak zaczęła gdy została im do przebycia może ostatnia ćwiartka. Już zwodniczo było widać linię oznaczającą bazę Huronów do której mieli dotrzeć. Wówczas zaczął się ich atak.
Trójka Huronów zaatakowała zgranie strzelając z przez jakieś dziury robiące w tej chwili za strzelnice. Już nawet gdy zaczął się ostrzał nadal nie było nikogo widać nawet po tym gdy pierwsza salwa bzyknęła po czujnikach Viper od razu ścinając ją na miejscu. Guido kazał spierdalać i sam rzucił granat by osłonić ich odwrót. To mu zabrało o ułamek sekundy zbyt dużo czasu i padł na miejscu wyłączony z akcji. Dalej jednak już z ziemi darł się by Taylor ich stąd zabrał. Para bliźniaków symbiotycznie wręcz złapała ich rudowłosego VIP'a i Paul pchnął a Hektor pociągnął ją w bok. W tym momencie wiązka lasera przeznaczona dla Alice trafiła zasłaniającego ją Paula i ten od ręki padł jak ścięty gdy uprząż zadziałała odcinając go fizycznie od możliwości brania udziału w walce.
– Biegnij! Biegnij kurwa biegnij! Tu jest cała trójka, zatrzymamy ich a ty kurwa biegnij! – ryknął łysy zastępca Guido brutalnie popychając Alice w stronę bazy. – Dawaj Hektor, bierzemy szmaciarzy! – dwaj ocaleli z pogromu runnerowi strzelcy ruszyli w stronę przeciwną niż ich lekarka. Taylor do bystrzaków może nie należał ale umiał ocenić co oznacza wycelowana lufa nawet ćwiczebnej broni. Teren był zbyt otwarty by liczyć na fart przebiegnięcia bez trafienia. Nie z takimi przeciwnikami z jakimi walczyli. Łysy więc puścił karabinek który dyndał mu się na klacie i wyrwał z jakiejś budy kawał blachy czy dykty. Posuwał się tak za jej osłoną w kierunku pozycji Huronów. Tuż za nim biegł Latynos gotów do strzału gdyby ktoś próbował obejść ich z boku. Z prawdziwa bronią pewnie by się nie udało ale lasguny nie potrafiły przebić się do czujników przez dyktę więc rozpaczliwy gambit łysielca działał.
Alice nie miała tego jak oglądać bo wciąż biegła. Odwróciła się raz i zobaczyła jak niezniszczalny Big Mo pada właśnie trafiony przez Hektora gdy próbował zajść ich z boku. Sam został trafiony prawie w tym samym momencie gdy drugi Huron zaszedł ich z drugiej strony. Tego dorwał Taylor puszczając blachę i chwytając go bo nie miał czasu chwycić za broń. Wówczas oberwał i padł, trafiony przez Trzy Pióra. Z całej drużyny Runnerów na placu boju pozostała tylko Alice. Ale to właśnie ona była VIP'em i tylko ją mieli Huroni dorwać by wygrać. Rozwalili jej eskortę ale jej samej nie dorwali. Poświęcenie Viper i chłopaków opłaciło się bo przez te sekundy zdołała odbiec całkiem daleko. Już widziała linię boiska. Mimo emocji słyszała ryk dopingu widowni. Była ostatnią nadzieją dla Runnerów na wygranie tej gry i ostatnią szansą dla Huronów na wygranie tej gry. Była tak blisko bandy, że Huroni nie widząc celowości pościgu wycelowali broń i próbowali ją trafić. Ale robiła uniki tak jak jej pokazali na treningach chłopaki. Laserów nie było słychać więc nie miała pojęcia gdzie trafiają ale na pewno nie w jej uprząż skoro jeszcze biegła. Zostało jej już z tuzin kroków gdy nagle usłyszała jakiś dziwny, ostry świst i prawie w tym samym momencie coś podcięło jej nogi. Rozpędzona grzmotnęła z całej siły w glebę. Zabolało i nieco ją to zdezorientowało. Ale widownia prawie osiągnęła stan wrzenia widząc upadek VIP'a tuż przed metą tego wyścigu ale nie jego definitywne wyłączenie oznaczająca koniec meczu i zwycięstwo Huronów. Póki ostatni Runner by w grze wciąż jeszcze mieli szansę wygrać!
Alice spojrzał na swoje nogi. Dostrzegła jakiś drut czy linkę oplecioną wokół nich. Bolas. I gdzieś tam z tyłu Trzy Pióra która najwyraźniej rzuciła. A ten drugi Huron już biegł w jej stronę chcąc nie tracąc ani chwili by ją dorwać i wykończyć. Póki biegła miała szansę im umknąć ale teraz jak leżała ze spętanymi nogami mógł ją dorwać. Jednak i Alice jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Była tak blisko! Zaczęła się czołgać bo rozplątanie linki wydawało się w tej chwili nieskończenie długim zajęciem. Była wolniejsza od biegnących Huronów ale miała znacznie bliżej do celu. Ostatnie sekundy tego spotkania utkwiły wszystkim jako niezaspokojone do końca pytanie. Kto wygra? Kto będzie pierwszy? Alice przeczołga się przez linie przynosząc zwycięstwo Runnerom czy para Huronów dorwie ją zanim to zrobi przynosząc zwycięstwo swojej drużynie?
Zabrakło jej ze dwa kroki. Wtedy usłyszała ciche bzyknięcie czujnika który prawie od razu przełożył się na zablokowanie całej uprzęży. Trafili ją. Obejrzała się za siebie. Para Huronów ciężko dysząc wciąż z niedowierzaniem w oczach stała kilkanaście metrów od niej z wciąż wycelowaną w nią bronią. W pierwszej chwili wyglądało, że sami nie wierzą w to, że w ostatniej chwili jednak im się udało. W drugiej przez zgromadzoną na widowni grupa Huronów i ich sympatyków wybuchł istny huragan aplauzu i radości. Część przeznaczona dla Runnerów była zdecydowanie cichsza i mniej wesoła.
Było 0:2. Tym razem zespół Guido schodził z boiska z poważnymi minami. Bo i sprawa była poważna. Dwupunktowe prowadzenie przeciwnika na możliwych do zdobycia pięć punktów. Oznaczało, że teraz muszą wygrać wszystkie trzy następne gry. Mimo to na znak solidarności Guido wziął po przyjacielsku Alice pod rękę i tak razem zeszli z boiska.
– Nie przejmuj się. Zrobiłaś co mogłaś. Nikt nie jest szybszy od kuli. Świetnie ci szło. – rzucił jej gdy już znaleźli się wszyscy sami ze sobą w swojej szatni. Reszta załogi również zdawała się podzielać to zdanie. Ale jednak musieli wygrać trzy rundy pod rząd co nie zostawiało marginesu na żaden błąd.
Trzecia Gra – przejęcie flagi
Trzecim scenariuszem było przejęcie flagi. Tym razem flagą była pomalowana jakąś fluorescencyjną farbą piłka. Czyli obiekt całkiem spory i niewygodny do niesienia raczej wyłączający jego nośnika z aktywnej strzelaniny. Każda z drużyn zaczynała ze swojej bazy i wygrywała jeśli tam wrócili z piłką.
Tym razem wyglądało na to, że karta się wreszcie odwróciła. Obie strony dotarły do piłki prawie jednocześnie i nastąpił pojedynek strzelecki w którym Runnerzy okazali się zdecydowanie lepsi wyłączając po kolei trójkę Huronów a sami nie tracąc nikogo. Został im do odstrzelenia całkiem spory cel bo sam Big Mo i jeden z pozostałych Huronów. Humory Runnerów znacznie się poprawiły bo pod względem regularnej strzelaniny w jakiej właśnie brali udział zdecydowanie mieli najwięcej doświadczenia wśród wielkich gangów w mieście i nie na darmo najmowali się jako żołnierze. Przebieg obecnej walki tylko potwierdzał, że ta opinia nie jest niezasłużona. Teraz trzymali pod ogniem Big Mo blokując mu jakikolwiek ruch. Guido właśnie polecił bliźniakom go obejść by go wykończyć. Mieli szansę wystrzelać Huronów i spacerkiem wziąć tą piłkę i przejść krokiem defiladowym przez linię swojej bazy. No ale jednak walka wciąż trwała i walczyli z hurońską elitą.
Przełom nastąpił gdy dała znać o sobie anarchistyczna natura miłośników logo skaczącego kota w połączeniu z niesamowitymi umiejętnościami Trzech Piór. Piłka która podczas walk i prób przejęcia leżała sobie na ziemi okazała się jak na gust Runnerów zdecydowanie za blisko jakiegoś złomu spod którego nagle wyskoczyła Indianka. Dalej teren był już zbyt otwarty nawet dla niej więc musiała to zrobić. Manewr był oczywiście dla niej indywidualnie samobójczy bo skumulowany ogień Runnerów praktycznie ściął ją z miejsca. Wcześniej jednak zdołała złapać i rzucić piłkę za jakieś blachy i wraki. – Lecisz Big Mo! – wrzasnęła już upadając na ziemię. Sam kapitan Huronów też wykorzystał moment przerwy w ostrzale i wyrwał się z matni.
Zaczął się kolejny wyścig bowiem i piłka i ostatni sprawny Huron zniknęli z pola widzenia Runnerów co zmusiło ich do pościgu. Big Mo nie był ani młody ani sprawny jak większość zawodników obu drużyn. Był jednak niezniszczalny, był żywym awatarem Huronów no i miał ze startu przewagę. Pędził jak szalony a jego wielkie nogi połykał przestrzeń. Jednak Większość Runnerów ścigała go zażarcie poprzez budy i worki z piaskiem. Teren był zbyt urozmaicony a zbieg mijał go zbyt szybko by dało się z sensem użyć broni. Podobnie jak wcześniej runnerowa widownia dopingowała uciekającą Alice tak teraz to samo robili Huroni wrzeszcząc co sił w płucach aby wspomóc swojego idola.
Przestrzeń do bazy Huronów kurczyła się w zastraszającym tempie. Ale i ta jaka oddzielała zbiega od czoła pościgu zmniejszała się równie prędko. Pierwsza dopadała Hurona Viper. Zdołała go jednak tylko złapać gdy w pełnym biegu dostała z wielkiej jak bochen chleba pięści prosto w twarz. W efekcie od razu padła na ziemię momentalnie zostając w dalekim tyle pościgu. Jednak to wybiło Big Mo z rytmu i nieco zwolnił a już wpadli na niego dwaj bliźniacy. Ci jak zwykle opadli go z dwóch stron na raz i choć odepchnął Hektora i zdzielił Paula to już zatrzymało go wyraźnie. Wówczas wpadł z impetem na niego Taylor. Taka masa mięśni i pędu jaką prezentował w tej chwili zastępca Guido przewaliła by chyba każdą istotę ludzką. Ale nie niezniszczalnego Big Mo. Choć i on się wygiął, zgiął ale wciąż nie puszczał piłki okładając łokciem wczepionego w niego Taylora.
Olbrzymi Huron wyglądał jak niedźwiedź walczący z chmarą myśliwskich psów. Nie byli go w stanie powalić od razu i co chwila któryś od niego odpadał ale jego miejsce zajmował kolejny a gdy też oberwał czy upadł to ten poprzedni wracał do akcji. Tylko Taylor jak się w niego wszczepił to mimo spadających na niego razów wciąż nieustępliwie trzymał blokując swobodę ruchów olbrzymowi. No i Viper która po ciosie i upadku wciąż leżała tam gdzie upadła.
– Coo… Ja nie dam rady?! – wycharczał nagle wściekły, już nieźle obtłuczony olbrzym i ignorując wszystko i wszystkich przeciwników odwrócił się i powoli ale nieustępliwie zaczął maszerować w kierunku własnych linii która okazała się niepokojąco blisko. Przez chwilę ocaleli Runnerzy próbowali go zatrzymać ale w końcu Guido podciął olbrzyma i anatomia w połączeniu z fizyka zrobiły swoje. Potężny Huron padł z gracją wyrwanego prastarego dębu. Publiczność Huronów jęknęła zawodząco widząc upadek swojego herosa a adekwatnie ta runnerowa zerwała się z wrzaskiem radości. Ale to nie był jeszcze koniec.
Olbrzym upadł na kolana. Był już nieźle oszołomiony i reagował wyraźnie wolniej. Ale ku zdumieniu wszystkich mimo tego wszystkiego ruszył ponownie do przodu. Zrezygnował z prób powstania i ze zgrabnością żółwia posuwał się na czworakach dalej. Mozolnie i w udręce, noga za nogą. Runnerzy na widowni zamarli widząc jak po chwili bezruchu kotłowanina na boisku znów zaczęła przybliżać się do huronowej bazy. Teraz Huroni zaś zerwali się dopingując Największego z Polaków jak czasem nieoficjalnie nazywano Kovalsky'ego.
Z bliska zaś było widać, że Huron koncentrował się tylko na dwóch rzeczach: utrzymaniu piłki i pełzaniu do przodu. Zdawał się być nie do zatrzymania. Wszelkie próby Runnerów by go zatrzymać zdawały się co najwyżej go stopować na chwilę a potem znów ruszał do przodu. Piłkę zaś trzymał jakby ją ktoś mu do niego przyspawał. Guido w akcie desperacji kazał Taylorowi poddusić przeciwnika. Reszcie by złapali każdy za jedno ramię. Duszenie powinno go wreszcie znokautować a połączone wysiłki na każde ramię wreszcie przynieść jakiś efekt. I faktycznie zadziałało! Olbrzymi Huron wreszcie się zatrzymał nie mogąc dłużej znieść zbiorowego oporu i uporu swoich przeciwników. Taylor zdołał go zmusić chwytem do odwrócenia się bokiem. Reszta Runnerów rzuciła się by go unieruchomić ostatecznie i odbić piłkę którą ten wreszcie uniósł w swojej łapie nad siebie. W ostatniej chwili bowiem od linii dzieliło ich góra kilkadziesiąt centymetrów. I wówczas Big Mo ostatnim wysiłkiem opuścił swoją wielką łapę bezwładnie na ziemię. Wciąż trzymając tę fluorescencyjną piłkę. Nadgarstek, dłoń i sama piłka upadły już za linią…
Cała piątka Runnerów przez pierwszą sekundę czy dwie całkowicie znieruchomiała wpatrzeni w ten obły przedmiot nie dalej niż kilkanaście centymetrów od nich. Zamarli w takiej chwili w jakiej się jeszcze moment temu siłowali z przeciwnikiem czyli na nim, wokół niego, za nim. Jakby pozowali do jakiegoś zdjęcia.
Gwizdek sędziego jednak nie pozostawiał złudzeń. Gospodarze przegrywali 0:3. Cała Strzelnica utonęła więc we wrzawie jaką wytworzyli zebrani na niej Huroni. Zwycięstwo i to przy jakim wyniku!? 3:0 dla Huronów! W Meczu Otwarcia! Tym legendarnym który miał być pamiętany przez lata! I zwycięstwo, Huroni wygrali! Bowiem nawet przy dwóch kolejnych wygranych Runnerów mecz już był wygrany dla Huronów.
Tym razem zespół Guido schodził z boiska w grobowym milczeniu. Ze strony widowni dochodziło tornado zwycięskich wrzasków Huronów i czasem buczenie i gwizdy ze strony rozczarowanych widzów którzy byli Runnerem, ich fanami lub postawili na nich zakłady.
Wszystko to zostało przytłumione przez ściany gdy znaleźli się sami w szatni. Wszyscy usiedli gdzie popadło. Dominowało przygniatające uczucie beznadziei i porażki. Para bliźniaków odpaliła po skręcie ale palili machinalnie, w nienaturalnej dla nich ciszy. Wpatrzeni w przypadkowy punkt jaki im się nawinął. Viper była tak obojętna, że nie chciało jej się nawet przemyć rozbitej przez Big Mo twarzy. Siedziała uwalana własną krwią. Taylor wkurzył się na jakąś szafkę co go zaczepiła i w jakieś kilkanaście sekund przerobił ją ręcznie na rozpałkę. Tylko Guido siedział pod ścianą z zawziętą miną i ignorował to wszystko.
– Wyautujemy ich. – powiedział nagle wciąż wpatrzony w dal gdzieś ścianę. To było pierwsze sensowne słowo które padło odkąd zeszli z boiska. Te jedno słowo skupiło uwagę pozostałej piątki jak magiczne zaklęcie. – Wyautujemy ich. Wszystkich. Co do jednego. To jedyna szansa. – powtórzył spokojnie patrząc na nich po kolei. Podziałało faktycznie jak zaklęcie. Na twarzach pojawił się błysk zrozumienia.
– Tak jest, zajebiemy tych cieniasów! – wrzasnął Taylor uderzając swoją pięścią w otwartą dłoń. Obaj bliźniacy pokiwali z uznaniem głową najwyraźniej z miejsca przystając na plan szefa. Viper też przytaknęła głową wycierając wreszcie puchniejącą twarz z krwistej mazi.
Czwarta Gra – wojna
Tym razem gdy zespół Runnerów wyszedł na boisko do kolejnego losowania Huroni i sędzia już na nich czekali. Ku ich zaskoczeniu drużyna Guido wyszła zadowolona, roześmiana, bliźniacy coś krzykliwie nawijali do siebie, Viper zalotnie szła kręcąc bioderkami a sam Guido szedł jakby miano mu wręczyć jakąś główną wygraną. To była kompletnie inna drużyna niż ta która zeszła z boiska kilka minut temu. Wyglądali jakby to oni mieli trzypunktowe prowadzenie a nie na odwrót. To się tak rzucało w oczy, że Huroni spojrzeli nieco zaskoczeni czy nawet zaniepokojeni na tych z którymi właściwie już wygrali. To nie było zachowanie przeciwnika który uważa się za pokonanego.
Sędzia podszedł do Guido a wraz z nim ten prezenter z mikrofonem więc rozmowa była słyszalna nawet dla publiczności.
– Guido przegrywacie 3 do 0. Czy poddajecie mecz? – zapytał sędzia a cała widownia zamarła czekając na odpowiedź Guido.
– Jesteśmy Sand Runners! My się nie poddajemy! A Huronom i reszcie mam do powiedzenia i pokazania tylko jedno! Ruunneerzyyy! Atakujemy! – nie tylko Alice słyszała znów tę wilczą, drapieżną nutę którą tyle razy w podobnych sytuacjach słyszała u niego wcześniej. Do tego gest zaciśniętej pięści i głos w którym odbijała się zawziętość i nieustępliwość jego właściciela. Na końcu zaś wywrzeszczał swój okrzyk bojowy którym zazwyczaj podrywał swoich ludzi do walki. Tak było i tym razem. Zza jego pleców cała czwórka zaczęła wrzeszczeć, grozić pięściami Huronom i wszelako okazując gotowość do walki. I to tonem który nie sprawiał wrażenie wymuszonego czy na pokaz tak beznadzieja sytuacją. To udzieliło się też w końcu i runnerowej widowni. Najpierw pojedyncze krzyki uznania na słowa kapitana drużyny a potem następne gdy widzieli waleczność swojej drużyny aż wreszcie znów Runnerzy ożywili się i zaczęli się drzeć i wiwatować zupełnie jakby był początek meczu. No i w końcu to był Guido. Urodzony farciarz i koleś który zawsze miał plan. Jak ktoś mógłby się wyślizgać z takiej sytuacji to właśnie taki farciarz.
Kolejne losowanie scenariusza okazało się powtórzeniem pierwszego czyli wojna. Tym razem jednak Guido nieco zmodyfikował założenia standardowego scenariusza. Musieli się zbliżyć i kompletnie nie opłacało się trafiać przeciwnika z lasgunów. Na standardowych zasadach już wygrać nie mogli. No ale mogli jeszcze wyautować przeciwnika. Czyli uczynić go niezdatnym do dalszej gry. Wówczas wygraliby automatycznie bez względu na punkty. Tylko, że normalnie wyautowywało się pojedynczych zawodników a nie całą drużynę i to tej klasy jaką wystawiali dziś Huroni.
Walka okazała się bardzo manewrowa. Runnerzy tak kluczyli i prawie nie otwierali ognia by maksymalnie znaleźć się na terenie sprzyjającym podejściu jak najbliżej przeciwnika. W końcu im się udało i to przecięli hurońskie ugrupowanie w pół. Guido i Alice odcinali ogniem przyblokowaną dwójkę Huronów. Jeden był chwilowo poza ich zasięgiem ale Trzy Pióra i Big Mo wpadli w gościnne objęcia reszty runnerowej grupy. Taylor i Viper zajmowali się olbrzymem po którym wcale nie było widać zmęczenia wcześniejszymi walkami. Tu walka była wyrównana. Co innego para bliźniaków która dopadła Trzy Pióra. W bezpośrednim, brutalnym zwarciu Indianka szybko uległa straszliwym bliźniakom. Padła na ziemię ale to im nie wystarczyło. Chcieli mieć pewność, że zostanie wyłączona z gry do końca meczu. Więc gdy upadła i wciąż się zasłaniała przed ciosami glanowli ją. Gdy przestała i tylko zwinęła się w kulkę glanowali ją dalej. Gdy przestała wykonywać jakiekolwiek skoordynowane ruchy dalej ją glanowali. Widząc to Big Mo i drugi Huron który się jakoś przebił wrzeszczeli i przez moment wyglądało, że odsiecz im się uda. Taylor bowiem miał ogromny problem w powstrzymywaniu kapitana Huronów a Viper z zajadle atakującym ją Huronem. Jednak gdy po uwaleniu Trzech Piór do akcji włączyli się bliźniacy najpierw do młodego Hurona który zespolonemu atakowi trójki szturmowych Runnerów szybko uległ a potem już we czwórkę dopadli Big Mo. Tym razem nie było gry na czas tylko zwykłe, mordercze zwarcie gdzie Runnerzy desperacko i bezpardonowo dążyli do likwidacji wszelkiego oporu. I ten opór w końcu ustał. Viper co prawda znowu zarobiła potężnego strzała w głowę Taylor upadł i zaliczył potężnego kopa w żebra który nawet nim miotnął o jakiś metr ale ostatecznie cała trójka Huronów została wyłączona z akcji z runnerową gwarancją obsługi glanowania opornych klientów. W międzyczasie co prawda pozostałym Huronom udało się zdjąć Guido ale i ci zostali już standardowo zlikwidowani z lasgunów.
Wynik więc po czwartym meczu wyglądał na 1:3. Zostawał ostatni mecz. Jednak teraz plan Guido był już jasny i czytelny dla każdego kto znał zasady choć trochę. Trójkę Huronów niezdolnych do samodzielnego opuszczenia boiska zniesiono. W tym samego Big Mo który miał być przecież niezniszczalny. Runnerzy więc pierwszy raz z tego spotkania schodzili weseli i zadowoleni tak samo zachowywała się ich publiczność. Zaś z trybun i zespołu Huronów powiało wyraźną grozą. Pewne zdawałoby się zwycięstwo nagle stanęło pod znakiem zapytania. No i stracili trójkę zawodników w tym dwoje uznawany za najlepszych. Los Trzech Piór wołał o pomstę do nieba a gdy taka opoka jak Big Mo runęła pod ciosami i butami Runnerów w szeregi Huronów wyraźnie wkradło się zwątpienie. Co mocno kontrastowało z pewnością siebie i nonszalancją Runnerów na boisku.
Piąta Gra – obrona bazy
Runnerzy wyszli czy wręcz wyskoczyli z szatni jakby nie mogli się doczekać końcówki meczu. Było ich sześcioro na trójkę Huronów. Mieli szansę. Nie hipotetyczną tylko realną szansę wykaraskać się z tak niekorzystnego wyniku. Wystarczyło wytłuc na resztę meczu resztę sił życiowych z reszty Huronów którzy pozostali na boisku. Ci zresztą obecnie wyglądali jak zagubione stadko psiaków bez przewodnika stada. Wylosowany został scenariusz obrony bazy. Huroni mieli się bronić a Runnerzy atakować. Ci ostatni nie byli tym losowaniem zachwyceni bo scenariusz sprzyjał obrońcy. Ale ich miny zrzedły gdy od strony trybun zauważyli ruch. Powolny, kuśtykający ale nieustępliwy ruch. Widownia na moment zamarła z niedowierzania podobnie jak i oni. A potem ze strony Huronów poleciały wiwaty i okrzyki radości. Big Mo! Big Mo wracał do gry! A jednak był chyba niezniszczalny tak ja się o tym mówiło. Był ledwo przemyty od ściekającej krwi pokryty bielą bandaży i plastrów, kuśtykający ale jednak człapał w stronę boiska aby wesprzeć swoją drużynę w finałowej grze.
To skwasiło nieco humor w drużynie Guido ale nie zmieniło zasadniczo planu. Obrona bazy zakładała, że obrońcy nie mogli opuścić wyznaczonego terenu. Gdy to zrobili liczyło się jak ich zlikwidowanie. Jednak teren oznaczony taśmami jako bazę zajmowali piersi i mogli się rozstawić dowolnie. Atakujący musiał ich znaleźć i normalnie można było się wdać w pojedynek strzelecki ale obecnie nie wchodziło to w grę. Gdy nowa taktyka Runnerów stała się jasna trzeba było się liczyć, że ich przeciwnik wybierze sobie dobrą kryjówkę.
Sam teren bazy oznaczony taśmami był widoczny z dość daleka. Podejście pod niego nie było takie trudne. Jednak gorzej było podejść na odległość zwarcia bo wyglądało, że Huroni mają obstawione wszystkie możliwe podejścia. W efekcie Runnerzy zalegli pod ogniem na który nie chcieli odpowiadać. Sytuacja była patowa ale limit czasowy grał na korzyść obrońców. Gdyby w chwili upływu tury na terenie oznaczonym tasiemkami znajdował się choć jeden nietrafiony obrońca liczyłoby się jako obronienie bazy.
Wówczas lwi pazur pokazała cicha i niepozorna zazwyczaj Alice której udało się przemycić nawet podczas przeszukania granat. Ona co prawda wiedziała, że granat od Jednookiego jest pusty, nie miało w nim co wybuchnąć. Ale jednak nadal wyglądał z zewnątrz jak prawdziwy granat. Obie drużyny zużyły już swoje przydziałowe granaty dymne więc tego nikt się nie spodziewał.
– Fire in the hole! – Guido wrzasnął klasyczną komendę do rzucania granatem po czym rzucił pociskiem Alice prosto w improwizowany bunkier Huronów. Wewnątrz rozległy się odgłosy paniki. Nikt nie miał czasu i ochoty dumać czy Guido jest aż tak stuknięty, tak bardzo chce wygrać, że użył prawdziwego granatu. Każdy zobaczył rozmazaną smugę a potem toczący się szybko metaliczny cylinderek rozpoznawalny każdemu. Reakcją było natychmiastowe opuszczenie bunkra by uchronić się przed skutkami eksplozji. Ale na zewnątrz czekali już Runnerzy. Zaskoczenie w połączeniu z przewagą liczebną zdecydowały o tym że obrońcy padali po kolei jeden za drugim wyłączeni z walki przez pięści i buty Runnerów. Na końcu padł huroński olbrzym, tym razem ostatecznie by już faktycznie nie podnieść się do końca meczu.
Zespół Runnerów zaczął prawie od razu skakać i drzeć się z radości. To samo udzieliło się widowni. Po tak zaciętym i zmiennym meczu gdy nawet przegrane w pojedynczych grach ważyły się prawie do ostatniej sekundy i metra wreszcie był koniec. Wszyscy Huroni zostali wyautowani i niezdolni do kontynuacji dalszej gry. Wedle zasad więc pomimo wszelkich przewag i punktów zwycięstwo przypadło stronie przeciwnej czyli Runnerom. Runnerzy zostali zwycięzcami Meczu Otwarcia sezonu, pierwszego meczu tego sezonu i tego dziesięciolecia. A już nawet na świeżo powszechne opinie były zgodne, że tak zażartego meczu nie było w tym mieście już od dawna. Wszyscy uczestnicy i ze strony Huronów i Runnerów od razu stawali się bohaterami powstających właśnie opowieści o tym meczu.