W pewnej wiosce żyła uboga wdowa z trojgiem dzieci, których nie traktowała równo. O ile dwaj synowie, młodzieńcy na schwał, byli jej oczkiem w głowie, tak dla ich siostry, panny wątpliwej urody, lecz szlachetnego serca, nie miała zbyt wielu ciepłych uczuć. Choć zamiast pomagać w polu i obejściu, bracia woleli włóczyć się całymi dniami po okolicy, matka nigdy nie powiedziała im złego słowa, względem córki zaś była oschła i wymagająca. Obchodziła się z nią bardziej jak ze służącą niż z własnym dzieckiem, każąc jej sprzątać, gotować, rąbać drewno i wykonywać wiele innych ciężkich prac, tak że nieszczęsna ręce miała zawsze pełne roboty. Dziewczyna nie skarżyła się i z pokorą znosiła tę niesprawiedliwość.
Do jej licznych obowiązków należało pilnowanie chleba w piecu, jednak pewnego upalnego letniego przedpołudnia, zmęczona pracą ponad siły, ukołysana brzęczeniem pszczół i słodkim śpiewem ptaków za oknem, zasnęła i chleb spalił się na węgiel. Wdowa, kiedy ujrzała, co się stało, zbeształa ją ordynarnie, obiła sękatym kijem i wyciągnęła za włosy z chaty.
– Przez ciebie twoi bracia pójdą dziś spać głodni! Idź precz i nie pokazuj mi się więcej na oczy! – zawołała, nim z hukiem zatrzasnęła za nią drzwi.
Zapłakana i obolała, biedaczka powlokła się do sadu i usiadłszy w cieniu rozłożystej czereśni, zadumała się nad swym żałosnym losem. Gdy tak siedziała zgnębiona i bezradna, łamiąc sobie głowę nad sposobami ułagodzenia matczynego gniewu, gdzieś w górze rozległ się szelest skrzydełek i na ziemię przed nią sfrunęła niezwykłej urody śnieżnopióra gołębica. Skinąwszy jej na powitanie smukłym łebkiem w złotej koronie, rzekła do dziewczyny:
– Bądź pozdrowiona, przyjaciółko gołębi! Widzę, że jesteś w potrzebie, rozchmurz się jednak i otrzyj łzy, bo masz w nas wiernych sprzymierzeńców. Choć większość ludzi uważa moje plemię za szkodniki, gdyż zdarza nam się wydziobywać z pól ziarno i wschodzące kiełki, ty zawsze darzyłaś nas życzliwością i szacunkiem. Nie szczędziłaś nam czułych słów ani okruchów ze swego stołu, płoszyłaś zaczajające się na nas koty, a kiedy znalazłaś mego ulubionego pazia z przetrąconym skrzydłem, w tajemnicy przed matką i braćmi, którzy z pewnością nie pogardziliby pieczonym gołąbkiem na wieczerzę, pielęgnowałaś go troskliwie, aż wrócił do zdrowia. W nagrodę za twą dobroć podaruję ci jedno ze swych jajek. Wykorzystaj je dobrze.
To mówiąc, odleciała, pozostawiając w trawie świeżo złożone jajeczko – maleńkie, białe i tak lśniące, że zdawało się jarzyć własnym, wewnętrznym blaskiem. Córka wdowy podniosła je i obróciła w palcach. Przypomniała sobie cudowne chwile z dzieciństwa, gdy ukochany ojciec sadzał ją na kolanach i opowiadał różne niesamowite historie. „Jajo Gołębiej Królowej, dobrowolnie ofiarowane, posiada magiczną moc – rzekł pewnego wieczoru. – Wystarczy stłuc je i wypowiedzieć na głos życzenie, a ono natychmiast się spełni”. Przełknąwszy z wysiłkiem ślinę, zmiażdżyła delikatną skorupkę i drżącym z przejęcia głosem wyrzekła:
– Życzę sobie bochenka chleba dla mojej rodziny… i jeśli nie proszę o zbyt wiele, także słodkiego, drożdżowego placka z owocami.
Rozejrzała się dokoła, lecz nic się nie zmieniło, zerwała się więc i z bijącym sercem pospieszyła do domu, by sprawdzić, czy czar zadziałał. Drzwi do chaty zastała otwarte. Przy stole, na którym oprócz pokrojonego w pajdy złocistego bochenka, stało drożdżowe ciasto, jakiego sobie zażyczyła, siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha matka. Ujrzawszy na progu córkę, przywołała ją ruchem dłoni.
– No podejdź tu, nie bój się! – prychnęła, biorąc osłupienie, w jakie dziewczyna wpadła na widok rumianych przysmaków, za oznakę lęku. – Podejdź i zobacz, jak łaskawe niebiosa wynagrodziły mnie za anielską cierpliwość, jaką mam dla ciebie. Twoi bracia będą dziś biesiadować jak książęta, a kto wie, może i tobie, ciemięgo, dostanie się jakiś okruch, choć na to nie zasługujesz.
Córka wdowy zataiła przed matką, skąd naprawdę wzięło się jedzenie. Z pewnością nie uwierzyłaby w jej opowieść, albo gorzej, oskarżyłaby ją, że źle wykorzystała życzenie – dziewczyna mogła wszak zażądać, by wszyscy czworo stali się królowymi i królami, by zamieszkali w pełnych przepychu pałacach, nosili szaty zdobione drogimi kamieniami i jadali ze złotych naczyń. O, to by się chytrej wdowie podobało! Pokornej i skromnej z natury pannie z trudem przychodziło jednak myślenie o rzeczach tak wielkich.
Bracia dziewczyny wpadli do domu porządnie wygłodzeni po całym dniu beztroskiej włóczęgi i natychmiast zjedli do spółki placek, ani okruszka nie zostawiając dla siostry. Ta nie oponowała, wdzięczna, że pozwolono jej zjeść przynajmniej skórki od chleba. Wieczorem, żując je, córka wdowy podziękowała w duchu Gołębiej Królowej za jej dary.
Gdy nadeszły jesienne chłody, wdowa ciężko zaniemogła. Opieka nad nią spadła na córkę, bracia bowiem nie kiwnęli palcem, by ulżyć matce w cierpieniu. Widmo jej bliskiej śmierci nie przerażało dwóch nicponi, przeciwnie, zacierali ręce na myśl, że dom i ziemia wkrótce staną się ich własnością, im bowiem rodzicielka zamierzała przekazać wszystko w spadku, ich siostrze nie przeznaczając złamanego grosza. Dziewczynę planowali zatrzymać przy sobie jako posługaczkę, a w razie gdyby domagała się dla siebie części ubogiego majątku, przegnać ją na cztery wiatry. Nieszczęsna słyszała, jak rozmawiali o tym ukradkiem, i żal ściskał jej serce, nie powiedziała jednak o niczym matce, by nie przysparzać chorej niepotrzebnych trosk.
Choć stara uzdrowicielka przychodziła codziennie do chaty, podając coraz to nowe zioła leżącej w łóżku bez zmysłów i od czasu do czasu majaczącej w gorączce wdowie, stan pacjentki nie poprawiał się.
– Nie mogę jej pomóc – mruknęła wreszcie znachorka, rozkładając bezradnie ręce. – Musicie się przygotować na najgorsze.
„Och, gdybym tak wciąż miała to czarodziejskie jajko!” – pomyślała w rozpaczy dziewczyna, gdy nagle zza zamkniętych szczelnie okiennic dobiegł ją znajomy szelest. Wyszedłszy przed dom, ku swej niepomiernej radości spotkała tam Gołębią Królową.
– To, czego pragniesz, jest bardzo szlachetne – rzekła piękna ptaszyna. – Dlatego dostaniesz ode mnie jeszcze jedno jajo. Wykorzystaj je, by uratować życie matki, choć na to nie zasługuje.
Tak jak poprzednio, dziewczyna podniosła jajko zniesione na ziemi przez Królową Gołębi, zgniotła je i wypowiedziała na głos życzenie, a kiedy wróciła do chaty, wdowa siedziała już na łóżku przytomna, przecierając zaspane oczy. Blade, zapadnięte policzki znów się zaokrągliły i powlekły naturalnym rumieńcem – nie było wątpliwości, że kobieta cudownie ozdrowiała. Nie miała jednak pojęcia, komu zawdzięcza ów cud, i w swym zadufaniu całą zasługę ponownie przypisała boskiej interwencji.
– Moi kochani synkowie! Cieszcie się, bo dzięki łaskawym niebiosom pokonałam chorobę – powtarzała nieustannie, gładząc nicponi po rozczochranych czuprynach, a oni uśmiechali się do niej cierpko.
Życie w domu wdowy znów potoczyło się zwykłym trybem, dla jej córki upływając pod znakiem uciążliwych obowiązków, surowych kar, a także przytyków i złośliwości ze strony matki.
– Ach, dlaczego ty jesteś taka brzydka, dziecko? Zęby masz krzywe, kudły skołtunione, a gębę czerwoną i dziobatą jak twój ojciec! – wzdychała nieraz wdowa, z założonymi rękami i grymasem obrzydzenia na twarzy przyglądając się pracującej dziewczynie. – Gdybyś była choć trochę ładniejsza, mogłabym cię wydać za mąż i wreszcie odpoczęłabym od ciebie!
Biedaczka nic nie odpowiadała na te kąśliwe uwagi, jednak któregoś dnia, gdy matka szczególnie ostro jej dokuczyła, nie wytrzymała, wybiegła przed chatę i oparłszy się o brzeg studni, zaniosła się płaczem. Gorzkie łzy gęsto padały w wodę, mącąc odbity w niej wizerunek, który – choć z pewnością niepiękny – zohydziła jej przede wszystkim nieustająca i bezlitosna matczyna krytyka.
Wtem usłyszała ciche, łagodne gruchanie i po przeciwnej stronie cembrowiny ujrzała swą dobrą przyjaciółkę, Gołębią Królową. Ich spojrzenia spotkały się, po czym gołębica bez słowa wzbiła się do lotu, na skraju studni pozostawiając kolejne czarodziejskie jajeczko. Córka wdowy porwała je chciwie i natychmiast zbiła, życząc sobie być piękną jak królewna. Nie poczuła żadnej różnicy, jak gdyby nic się nie wydarzyło, ale gdy ponownie przejrzała się w lustrze wody, oniemiała ze zdumienia na widok wdzięcznego oblicza, jakie się w nim ukazało. Także matka, która w chwilę potem wypadła za nią z domu, by ją zagonić z powrotem do roboty, z ledwością poznała w prześlicznej pannie własne dziecko. Szybko dotarło do niej, rzecz jasna, czemu należy przypisać tę nagłą i cudowną odmianę.
– To na pewno łaskawe niebiosa nagrodziły mnie za to, że jestem dla ciebie taka wyrozumiała – stwierdziła z przekonaniem. Natychmiast też rozpoczęła starania, by wydać córkę za mąż, i to jak najbardziej korzystnie.
Zachęceni olśniewającą urodą dziewczyny, przed domem wdowy co dzień zjawiali się tłumnie wolni mężczyźni z wioski, lecz chytra kobieta odrzucała wszystkich. Z czasem także z okolicznych wsi i miasteczek zaczęli przybywać kmiecie, kupcy, a nawet drobni szlachcice, by ubiegać się o rękę pięknej panny, ale i ci niezmiennie spotykali się z odprawą, gdyż żaden nie wydawał się jej rodzicielce dość majętny.
„Ach, jakbym chciała, żeby znalazł się w końcu taki zalotnik, któremu matka nie będzie w stanie odmówić” – zżymała się w myślach dziewczyna, siedząc pewnego ranka w oknie i słuchając ptasich treli. Była wiosna w rozkwicie, powietrze rześkie i pachnące kwiatami, lecz córka wdowy oddychała ciężko, od czasu do czasu głęboko wzdychając. Wprawdzie nie musiała już pracować, ale dość miała bycia traktowaną jak towar na sprzedaż, wystawianą na pokaz i zachwalaną przez matkę niczym bela przedniego sukna na jarmarku.
Wtem wyczuła pod palcami niewielki, obły przedmiot, którym okazało się być jaśniejące wewnętrznym blaskiem gołębie jajeczko – jeszcze jeden szczodry dar Królowej Gołębi. Dziewczyna nie wiedziała, jak i kiedy się tam znalazło, ale nie miało to dla niej znaczenia. Czym prędzej stłukła je i wypowiedziała swoją rozpaczliwą myśl na głos.
Zaraz potem od strony lasu rozległ się tętent kopyt, a po chwili na podwórko wpadła w rozpędzie grupa możnych wracających z polowania, którym przewodził sam Wielki Książę. Pomimo młodego wieku władca ten miał już wiele żon, a każda z nich wkrótce po ślubie znikała w tajemniczych okolicznościach. Powiadano, że znudziwszy się nimi, zamyka je w lochach, by tam skonały z zimna i z głodu, lub że je morduje, a zwłoki zrzuca do zamkowej fosy rybom na pożarcie. Jakakolwiek nie była prawda, Wielki Książę budził strach wśród poddanych, którzy skrzętnie ukrywali przed nim swoje siostry i córki.
– Hej, ty tam, wieśniaczko! – krzyknął jeden z jeźdźców do dziewczyny. – Przynieś zimnej wody dla Jego Książęcej Mości, by mógł zaspokoić pragnienie!
Drżąc na całym ciele, córka wdowy zrobiła, co jej kazano. Kiedy wręczała kubek z wodą Wielkiemu Księciu, ten niespodziewanie przygarnął ją do siebie i brutalnie pocałował wśród rubasznych chichotów swych przybocznych.
– Słuchajcie, przyjaciele i słudzy! – zawołał. – Ogłaszam wszem i wobec, że zanim zajdzie słońce, ta oto cudnej urody chłopka zostanie moją małżonką!
Książęce straże zabrały biedaczkę do zamku i zamknęły na szczycie wysokiej wieży, w komnacie z ogromnym oknem, z którego rozpościerał się widok na pół kraju, prawie zupełnie pustej, jeśli nie liczyć wiązki słomy służącej za posłanie. Tam załamana dziewczyna oczekiwać miała na mające się niebawem odbyć zaślubiny.
„Nigdy nie uda mi się stąd uciec! – lamentowała w duchu. – A gdyby nawet jakimś cudem mi się udało, dokąd bym poszła, gdzie bym się skryła? Z tą twarzą, piękną, lecz obcą, nie odnalazłabym już więcej spokoju…”
Z zamyślenia wyrwał ją furkot skrzydeł. Gdy podniosła wzrok, spostrzegła, że na okiennym gzymsie przysiadło kilka gołębi.
„Ach, nie wiecie nawet, jak jesteście szczęśliwe, moje kochane gołąbki! Może i ściga was nienawiść ludzka, ale jesteście wolne i możecie odlecieć w każdej chwili, gdzie dusza zapragnie! Jakie to musi być cudowne uczucie, szybować wśród chmur i nie martwić się o nic…”
Serce podeszło nieszczęsnej do gardła, gdy gołębie rozstąpiły się z szacunkiem, przepuszczając swą Królową. Ta popatrzyła na córkę wdowy nieprzyjaźnie, by nie rzec – z pogardą.
– Witaj, przyjaciółko gołębi – rzekła wreszcie oschłym tonem, osobliwie niepasującym do dźwięcznej barwy jej głosiku. – Co masz mi do powiedzenia?
– Wybacz mi, Wasza Wysokość. Zmarnowałam twoje bezcenne dary i teraz pokutuję za to – odparła dziewczyna, zwiesiwszy pokornie głowę. – Nie śmiem prosić Waszej Wysokości o jeszcze jedno, ostatnie jajko, gdyż wiem, że go nie dostanę…
– Dostaniesz – przerwała jej Królowa – ale tym razem to ja wypowiem życzenie, którego spełnienia dostąpisz. Ostrzegam, że to, czego sobie zażyczę, będzie nieodwracalne, lecz jeśli nie chcesz podzielić losu byłych żon Wielkiego Księcia, musisz wyrazić zgodę na mój warunek.
– Zgadzam się – odpowiedziała bez wahania córka wdowy, a usłyszawszy na schodach czyjeś kroki, pospiesznie stłukła ofiarowane jej jajeczko.
Gdy w chwilę później nadworna szwaczka wkroczyła w asyście straży do komnaty, by zdjąć miarę na suknię ślubną, nie zastała tam nikogo – książęca wybranka zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu, i tylko stadko gołębi, wśród nich dwa białe jak śnieg, wzbiło się z okna w bezchmurne niebo.