- Opowiadanie: maki_zwierz - Wałkońska opera miódlana w dwóch aktach

Wałkońska opera miódlana w dwóch aktach

Temat: “Opera mydlana dla koni”

Inspiracja: “Zaczarowana dorożka” K.I. Gałczyńskiego

Forma: 2x300 słów

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Wałkońska opera miódlana w dwóch aktach

Gałczyńskiemu

 

 

AKT I

Wałkoń Wałachoń miał dość bycia ZACZAROWANYM KONIEM w ZACZAROWANEJ DOROŻCE. Wszystkim w jego stajniowcu-apartamentowcu wydawało się to takim szlachetnym zajęciem! Urokliwe przejażdżki dla zakochanych po Krakowie, robota marzenie, Ildefons jego mać. Ale karmili marnie, rąbali na świadczeniach, dyszel obcierał boki. Do tego należało zapęciniać jak głupi, coby „wiatr dmuchał w grzywę” romantycznie. Noż kurwa! Inni kopytni dreptali komfortowo stępa, wożąc turystów w blasku słońca. Nie on. On galopował do późna wokół Starego Miasta, ku uciesze podchmielonych idiotów. A chromolony ZACZAROWANY DOROŻKARZ smagał pejczem co sekundę, bo dewiant.

Pewnego dnia nieszczęsny ssak wybrał się z kumplami-ogierami na małe co nieco. Miód lał się końskimi dawkami i atmosfera zrobiła się iście miódlana. W drodze powrotnej, z krtanią wyzłoconą trunkiem i nierealnością tętniącą w żyłach, wzniósł do księżyca Wałkoń Wałachoń pełne rozpaczy rżenie nad niedolą swoją, szczere i przeszywające, płynące niby krew z przebitego na poły serca.

Posłyszała go przechadzająca się nieopodal śpiewaczka operowa, Władysława Podkowińska. Osunąwszy się w szał uniesień, pognała ku wyjącemu nie przymierzając cwałem walkirii i dołączyła doń w harmonii własny głos, przywołując arię z „Traviaty”. Koń jaki jest każdy widzi i wiadomo, że lubi podkłady „trawiate”, toteż duet rychło przerodził się w końskie zaloty, potem w ujeżdżanie, aż wreszcie – w całonocne rodeo. I okazało się, że żaden z niego wałkoń ani tym bardziej wałach.

Zauroczeni sobą kobyła siwa oraz znana diwa dali początek nowej karierze. W operze? Nie, w kamerze kina niskobudżetowego. Ku sadomasochistycznej rozpaczy ZACZAROWANEGO DOROŻKARZA, ZACZAROWANY KOŃ rzucił pracę przy ZACZAROWANEJ DOROŻCE i oddał się wysiłkom stokroć przyjemniejszym. Ach, kiedy Władzia Podkowińska władała jego dyszlem, to aż podkowy spadały! W rok dochrapali się fortunki na portalu dla zoomiłośników, kupili ranczo i przeszli na wczesną emeryturę. Wkrótce urodziło im się także słodkie, różowe centaurzątko.

Niestety, w wyrażeniu „happy end” zarówno „happy”, jak i „end” to kwestie cokolwiek dyskusyjne.

 

 

AKT II

Odkąd pokłócił się z rodzicami, targany sprzecznymi ciągotami oraz głębokim Weltschmerzem, nastoletni centaur Euros mieszkał na ulicy i nikt mu złamanego eurocenta do toczka wtoczyć się nie kwapił. Przymierał głodem na oba żołądki, ludzki i koński, na zmianę pragnąc to soczystego steka, to siana z owsem i tymotką. Zdesperowany, zaczął zgarniać szrot z krakowskich alejek i zawozić na wysypisko.

W gargantuicznej kadzi złomiarze przetapiali dawne pojazdy na surowiec. Euros zazwyczaj odbierał zapłatę i – jak przystało na wałkonia z dziada pradziada – znikał czym prędzej, aby zakupić na stacji benzynowej bułkę nadzianą kabanosem. Danie nieodmiennie kojarzyło mu się z matką i ojcem oraz z niepokojącymi filmami, które odkrył w Internecie. Brr!

Tego dnia jednak na kładkę ponad piecem przywołała go syrenia pieśń operowa. Rezonowała w głębinach jego duszy, nie do zignorowania, niczym kołysanka nucona przez piastunkę. Stanąwszy nad pożogą, ujrzał roztapiającą się dorożkę. Wychylił się gwałtownie nad barierką, zwabiony nieznaną mocą do zabytku. Wtem stracił równowagę i runął na łeb, na szyję w inferno.

Ból. Lejące się, miodowe strugi żeliwa. Bańki rosnące i pękające niby mydlane, sypiące iskrami. Tyle zapamiętał z tragicznego wypadku.

Ocknął się w szpitalu. Półlekarz-półweterynarz z zasmuceniem oznajmił, iż nic więcej nie zdołał uczynić. Zadnie nogi Eurosa na stałe zespoliły się z metalem zabytkowego dyszla, tracąc krążenie. Na szczęście amputacja nie oznaczała pełnego kalectwa. Starczyło naprawić koła i mógł całkiem sprawnie funkcjonować: odpychając się przednimi kopytami i sunąc na staromodnych obręczach z tyłu.

Centaur przyjął wiadomość ze spokojem. Nie pojmował, czemu nie zmartwiła go dalsza egzystencja. Czemu czuł, że to karma – i że ową karmę wyżarł wprost z rodzinnego paśnika.

Zarżał radosną arię i wyskoczył na chodnik, wszem wobec ogłaszając, że oto powraca na arterie miasta z dawien dawna zapomniana:

ZACZAROWANA DOROŻKA

ZACZAROWANY DOROŻKARZ

ZACZAROWANY KOŃ

Trzy nieboskie osoby – odtąd w jednym ciele, śpiewające pośród magicznej nocy pieśń przeznaczenia.

Koniec

Komentarze

Bardzo to jest fajne i napisane z humorem. Sięgnąłem do historii powstania obrazu. Jest nie mniej zaskakująca, jak to opowiadanie.

Podobało mi się.

 

Klikam. Pozdrawiam.

Hej!

 

wzniósł do księżyca Wałkoń Wałachoń pełne rozpaczy rżenie nad niedolą swoją, szczere i przeszywające, płynące niby krew z przebitego na poły serca.

Można coś przebić na poły? Tutaj chyba za grubo poleciałaś ;)

 

Osunąwszy się w szał uniesień, pognała ku wyjącemu nie przymierzając cwałem walkirii i dołączyła doń w harmonii własny głos, przywołując arię z „Traviaty”.

Pogrubione jest wtrąceniem, więc chyba trzeba byłoby je wydzielić przecinkami lub półpauzami.

 

Nooo, jest toto dziwne, jest bizarrowe, ale jakoś mimo wszystko nie porwało. Pomysł jest OK, biorę go po całości, jednak coś masz takiego w stylu pisania, że mnie trochę odrzuciło. I naprawdę nie wiem co to, czy potoczystość języka, czy chwilowa purpura opisów, serio nie wiem ¯\_(ツ)_/¯

Czytało się nieźle, z naciskiem na “nie źle”, ale też “nie dobrze”. Sorka, może innym razem, inny Twój tekst lepiej mi podejdzie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

Known some call is air am

Z jednej strony mi się podobało, z drugiej natomiast… też mi się podobało. Językowy rollercoaster, mnóstwo mrugnięć okiem i gier słownych, bizarrowości, absurdalnej radości oraz barokowej przesady. Niestety nie czytałem "Zaczarowanej dorożki", więc nie wiem, ile utraciłem przez tę nieznajomość, ale się dowiem, jak tylko kiedyś przeczytam. 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

“On galopował do późna wokół Starego Miasta, ku uciesze podchmielonych idiotów. A chromolony ZACZAROWANY DOROŻKARZ smagał pejczem co sekundę, bo dewiant”. – I ten moment, gdy już wiesz, że tekst będzie złoto.

 

No i nie zawiodło. Masa puszczonych oczek, niebanalna gra słów.

Bardzo dobry tekst pełen przedniego humoru.

Za bułkę z kabanosem dodatkowy punkcik. Styl narracji bardzo do mnie trafił. Sam w sobie tworzy fajny klimat, uwypukla pewne zabiegi, bizarrowość w rzeczy samej. Poza tym to dobrze napisane opowiadanie, więc wszystko klei się odpowiednio :)

Ave!

 

Całkiem sympatyczny i zabawny szorcik. Przeczytałem bez przykrości, kilkukrotnie się uśmiechając. Tylko, że Twój tekst jest klasycznym przykładem, gdy forma wygrywa z treścią, bo po lekturze niewiele mi zostało w głowie. W praktyce zapamiętałem tylko Kraków i Dorożkę :P

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Lubię Gałczyńskiego, i Twoje nawiązanie bardzo mi się podobało! Wyszła szalona historia, tak jak szalony był ten wiersz! :) No i bizarrowo jest! :)

Zacna inspiracja, ale sama opowiastka jakoś do mnie nie trafiła i raczej nie zagości w pamięci na dłużej.

Wykonanie nie należy do najlepszych, ale cóż – skoro Autorka dotychczas nie raczyła odpowiedzieć na żaden komentarz, przypuszczam że i łapanka psu na budę by się zdała.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka