- Opowiadanie: wolfang - Betonowa róża

Betonowa róża

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Betonowa róża

Spokój. To coś, czego ostatnio Stephany stanowczo brakowało. Zamknęła oczy, rozsiadając się wygodnie w fotelu, aby skupić uwagę na spokojnie płynącej jazzowej melodii. Zgasiła papierosa, pocierając resztki o szklaną popielniczkę, po czym przelała alkohol na kawałek szmaty, aby wytrzeć jeszcze świeże rany. Zdobiły one wraz ze zmarszczkami twarz kobiety, choć w przeciwieństwie do swych sąsiadów, ich obecność była tylko chwilowa. Dopiła resztę zawartości butelki, wzrok zaś skierowała za okno, by zobaczyć, co ma dziś do zaoferowania dzielnica Złotych Latarni. 

Spomiędzy szpar naderwanych rolet ujrzała ruchliwe i głośne ulice otulone przez gęsty smog. Chmary samochodów bombardowały przechodniów klaksonami i przekleństwami kierowców. Rozmazane ludzkie sylwetki oświetlały jedynie drobne punkciki światła w postaci pozłacanych latarni gazowych, od których wzięła się nazwa dzielnicy.

 Wyciągnęła papierosa z metalowego pudełka. Dopiero teraz zauważyła delikatne ślady krwi na jego powierzchni. Starła je, obiecując sobie, że następna sprawa będzie czymś prostszym. Nagłe pukanie zburzyło jednak chwilę spokoju, a za szklaną witryną Stephany dostrzegła kobiecą sylwetkę.

– Chwila! – krzyknęła.

Zrzuciła stos dokumentów do niedomykającej się szuflady. Bandaże, łuski oraz opakowania po papierosach wylądowały w przepełnionym koszu. Następnie zaprosiła kobietę do środka, jednocześnie spinając w kok swe siwe włosy.

Drzwi uchyliły się i wkroczyła drobna brunetka w krótkiej, czarnej sukience i kapeluszu z szerokim rondem, spod którego spoglądały szmaragdowe oczy. Nosiła na piersi metalową broszkę w kształcie róży. Przybyszka zdjęła gazową półmaskę i wzięła głęboki wdech. 

 – Dobry wieczór, czy to agencja detektywistyczna Stephany Grayson? Nazywam się Elizabeth Carver.

– To zależy, w jakiej sprawie pani przychodzi – odparła rozmówczyni, wkładając papierosa do ust i pocierając zapałkę o pudełko.

 Stephany przeklęła pod nosem, gdy nie pojawiła się nawet iskra. Zamiast tego zabrzmiał dźwięk odpalanej zapalniczki Elizabeth, która podeszła do detektywki, aby udostępnić płomień.

– Zaginął mój mąż. Nazywał się Maua Carver – wyjaśniła z grobową miną, sama również wyciągając długą lufkę zakończoną papierosem.

– Jest pani świadoma, że takie zlecenie sporo kosztuje – odparła Stephany, wypuszczając z ust kłęby dymu, lecz w odpowiedzi Elizabeth rzuciła na stół kopertę.

– Zaliczka. Jeśli to za mało, mogę dać więcej. Cena nie gra roli. Najwyżej z głodu zdechnę! – warknęła kobieta, po czym zaciągnęła się fajką. Po chwili jej twarz złagodniała. – Przepraszam. Kiepsko ostatnio sypiam.

– Nie szkodzi. Coś na uspokojenie? – odparła Stephany, wyciągając butelkę whisky.

– Nie, dziękuję.

– Dobra, w takim razie kiedy zaginął? – zapytała detektywka, rozsiadając się w fotelu i biorąc łyk whisky prosto z butelki.

– Poszedł do pracy tydzień temu i dotąd nie wrócił.

– Co na to policja?

– Nic nie znaleźli i nie jestem w stanie dowiedzieć się od nich czegokolwiek. Cholerne nieroby czekają na cud albo jak ktoś znajdzie ciał… – przerwała nagle i ponownie zaciągnęła się fajką. Stephany odczekała chwilę, zanim zadała kolejne pytanie. 

– Imigrant? Imię brzmi jakby był z południowych dzielnic.

– Ze Słonecznego Wybrzeża. Przybył do Złotych Latarni, szukając lepszego życia – odparła Elizabeth, podając czarno-białe zdjęcie, które przedstawiało ciemnoskórego mężczyznę o krótkich włosach i kolczyku w lewym uchu.

Ciekawe, czy znalazł tutaj to słynne lepsze życie, pomyślała Stephany. Słoneczne Wybrzeże to dzielnica praktycznie z drugiego końca świata. Znana głównie z tego, że jest to jedyne miejsce, gdzie warstwa dymu unoszącego się nad Miastem pozwala dostrzec Słońce.

– Kawał drogi. – Detektywka wypuściła z ust kłęby dymu. – W jakim żywiole specjalizował się małżonek?

– Skąd pani wie, że jest magiem?

– Stephany – poprawiła detektywka. – Możemy przejść na ty? Mogłabym popisywać się i zwrócić uwagę, że twoja zapalniczka to model, jaki otrzymać można jedynie w jednym z upadłych już klubów dla magów. Nie jest to raczej twoja własność, ponieważ masz za zdrową skórę, nie widać na niej śladów używania dusznika.

– Dusznika? 

– Ekstrakt z pleśni dusznika przeklętego. Magowie mieszają go z odpowiednimi składnikami i zażywają, aby słyszeć duchy Miasta i je kontrolować.

– Maua zwykle mawiał na to po prostu per świństwo.

– Nazwa równie adekwatna – zgodziła się Stephany. – Wracając do pytania. Prawda jednak jest taka, że po prostu wszędzie poznam tę mordę. – Wskazała palcem na fotografię. – Profesor Azaidi, zwany również Miotaczem. Postać, którą każdy mag miał okazję napotkać na którymś z etapów edukacji, choć jest to wątpliwy zaszczyt. 

– To ten, co w napadach szału rzucał w swoich podopiecznych tym, co miał pod ręką?

– Szczęśliwie miał celność pijanego kreta. Studenci jednak stworzyli na jego cześć konkurs w miotaniu do ruchomego celu kredą, a zwycięzca w ramach tradycji robił sobie zdjęcie z posągiem profesora. – Detektywka wskazała palcem na fotografię, na której uradowany Maua ściska marmurową dłoń patrona konkursu. Aczkolwiek radość studenta mogła być powiązana również z ustawionymi przed nim butelkami o nieznanej zawartości.

– Mąż opowiadał kiedyś o tym. Wracając do pytania, Maua był, to znaczy jest magiem betonu. Pracuje na plantacji Jamesa Doyle’a.

– Czy zauważyłaś coś nietypowego przed jego zniknięciem?

– Niestety tak. Przez ostatni miesiąc coraz później wracał z pracy, a wszelkie pytania zbywał zmęczeniem – westchnęła głośno. – Gdybym go nie znała, mogłabym podejrzewać romans. Maua jednak większym zainteresowaniem darzył książki niż kobiety.

Pani Grayson zadała jeszcze kilka pytań, próbując złapać jakiś trop. Rodzina? Daleko stąd. Przyjaciele? Brak. Wrogowie? Nieznani. 

– Czy podejmiesz się tej sprawy? Mam oczywiście pieniądze – powiedziała, wskazując ponownie na kopertę. – Jak mówiłam wcześniej, cena nie gra roli. Zrobię wszystko, by znaleźć męża.

– Ostrożnie z takimi oświadczeniami. Dają za duże pole do nadużyć. Przemyślę to i dam znać.

– Dobrze. Dziękuję za poświęconą chwilę – westchnęła niepocieszona, po czym wstała i ruszyła do wyjścia, zakładając maskę.

Stephany wypuściła z ust kłęby dymu, podążając wzrokiem za wychodzącą klientką. Obróciła globusem, który przedstawiał kulę zajętą w całości przez miasto, jedynie z nielicznymi zielonymi i niebieskimi punktami. 

– Gdzie przepadłeś, nasz kwiatku?

***

Mężczyzna przywarł do ściany. Dyszał ciężko, a serce biło mu jak szalone. Szybkim ruchem ręki ściągnął kominiarkę z twarzy, odsłaniając rudą czuprynę. Skierował wzrok na otwarte jeszcze okno jednego z mieszkań. Pewnie teraz domyśli się, że doszło do włamania, uznał mężczyzna. Przeklął siarczyście pod nosem, po czym gwałtownie oderwał się od ściany i ruszył przed siebie.

– Uważaj, jak leziesz! – krzyknął bezdomny, na którego rudzielec wpadł.

Obie postaci wylądowały na ziemi w towarzystwie melodii tłuczonych butelek. Włamywacz nie przejął się jednak wypadkiem, traktując bezdomnego niczym powietrze o niezbyt przyjemnych zapachu. Chwycił mały woreczek, który wypadł mu z dłoni. Nie czekając na reakcję bezdomnego, rzucił się w labirynt kamienic, pozostawiając ofiarę swego roztargnienia i jej pretensje samych sobie. Daleko jednak nie zaszedł, albowiem na ramię rudzielca padła dłoń, która wciągnęła go w mroki bocznej uliczki.

– Udało się? – zapytała krępa postać.

– Trochę mi to zajęło, lecz znalazłem – odparł, unosząc woreczek. – Tradycyjnie nie obyło się bez problemów. Słyszałem, że ktoś wchodził. W pierwszej chwili spanikowałem i nie wiedziałem, co robić, ale udało mi się uciec oknem.

– To była ona – powiedział głosem człowieka przyznającego się do śmiertelnej choroby. – Widziałem, jak wchodziła do środka klatki schodowej.

– Cholera.

– Mam nadzieję, że ręce tak uświniłeś sobie po wyjściu z mieszkania – odparł towarzysz, wskazując na czarne ślady na dłoniach rudzielca.

– Przenosiłem węgiel w robocie przed akcją. Myślałem…

– Nieważne. Wynośmy się stąd i załóż maskę, bo smog dzisiaj truje niemiłosiernie. A w kwestii Elizabeth szef ma już pewien pomysł.

***

Stephany miała paskudny humor, a ciągłe korki nie wywoływały u niej pozytywnych uczuć względem napotkanych osób. Poranek spędziła, nurkując w stosie gazet. Zastanawiała się, czy stwierdzono ostatnio jakieś inne tajemnicze zaginięcia, lecz poszukiwania okazały się iście jałowe. Gdy straciła nadzieję, jej uwagę przykuła jedna z pożółkłych stron. Pognieciona gazeta witała czytelnika artykułem sprzed kilku tygodni. 

Rada dzielnicy nie wyraziła zgody na obywatelski projekt budowy parku miejskiego. Wynik był łatwy do przewidzenia, bowiem utrzymanie zieleni to niemały wydatek. Wymagało to wynajęcia magów, aby kontrolowali, by samoistnie rozrastające się niczym nowotwór betonowe ulice nie przykryły zielska. Natomiast stan powietrza, delikatnie mówiąc, nie należał do najlepszych, choć ten eufemizm był niczym określenie urwanej ręki drobnym skaleczeniem. Wisienkę na torcie problemów stanowiły naciski ze strony Pleśniowych Baronów. Postrzegali każde zasadzone drzewo jako zagrożenie dla ich monopolu na produkcję żywności czy innych wyrobów uzyskiwanych z szerokiego wachlarza gatunkowego grzybów. A nikt nie chce denerwować najbogatszych ludzi Miasta. 

Nie dla wszystkich było to jednak oczywiste, czego dowodziła reakcja szaleńców nazywających siebie Zwiastunami Nowej Ziemi. Niczym grenadierzy obrzucili samochód burmistrza srebrnikami, a następnie próbowali zablokować przejazd do momentu, gdy poszły w ruch pałki policji. W przytoczonym artykule najciekawsze było jednak towarzyszące mu zdjęcie, gdzie pośród wściekłego tłumu aktywistów widoczna była znajoma twarz pana Carvera. 

Chwyciła ponownie za gazety, tym razem w poszukiwaniu czegoś o Zwiastunach, lecz okazało się to nieskuteczne. Nie zniechęciło to jednak detektywki, albowiem ciekawość znowu wygrała i postanowiła pojechać do pani Carver. I w ten sposób stała się częścią wolno pełzającego węża samochodów, który zamiast syczenia, wydawał z siebie chór klaksonów i przekleństw. Zmęczona korkiem Stephany wychyliła głowę z pojazdu, aby określić przyczynę opóźnień. Nagle niczym gejzer wystrzelił daleko przed nimi czarny płyn, który po chwili przybrał ptasi kształt. Bestia odleciała, chlapiąc naokoło deszczem ciemnych kropel i ciągnąc za sobą czarną wstęgę. W pewnym momencie istota zapłonęła niczym feniks i odleciała między gęste chmury dymu, stając się na moment substytutem Słońca. 

Żywiołak, do tego jeszcze ropy, tacy są najgorsi, pomyślała Stephany. Nazwą tą określa się duchy Miasta, które w jakiś sposób uzyskały świadomość (niepopartą inteligencją), co zwykle kończyło się katastrofą.

Niedługo później ruszyła dalej, penetrując mrok betonowej dżungli, rozświetlonej jedynie przez słynne złote latarnie, aż dojechała pod kamienicę klientki. Skryła głowę pod szarą fedorą, która dobrze komponowała się z kolorem jej prochowca, po czym wysiadła z samochodu.

– Poratuje młoda panienka weterana? – zabrzmiał zachrypnięty głos za plecami Stephany.

Gdy odwróciła się, jej oczom ukazał się, stukający drewnianą nogą, starszy mężczyzna o długiej zatłuszczonej brodzie. Odziany był w porwane i brudne łachmany, pośród których nieco lepszym stanem wyróżniał się jedynie niebieski płaszcz.

– Aż tak młoda już nie jestem – odparła z uśmiechem kobieta, wskazując siwe włosy. – Myślę, że coś się znajdzie. Często tu bywasz, dziadku?

– Aż tak stary też jeszcze nie jestem, by nazywano mnie dziadkiem – odpowiedział i na dowód swych słów pokazał ostatnie pożółkłe zęby. – Czasami śmietniki tu sprawdzam, bo niezłe fanty tu można znaleźć.

– A czy widziałeś tego człowieka? – Stephany pokazała zdjęcie poszukiwanego, na którym starzec skupił swój wzrok jakby zapomniał okularów.

– Panienko, coś w mej starej głowie świta. Niestety pamięć już nie ta – odparł, lecz kobieta w odpowiedzi szybko wyciągnęła paczkę z wysuniętym papierosem.

Bezdomny wziął zachłannie całe opakowanie, które błyskawicznie zniknęło w jego kieszeni.

– Rzeczywiście, pewno mieszka tutaj, choć ostatnio go tu nie widuję. Zwykle dreptał sobie zamyślony, lecz groszem też czasem sypnął.

– A czy widziałeś coś podejrzanego? – zapytała, na co rozmówca zareagował cwanym uśmiechem.

Stephany wyciągnęła manierkę z resztką alkoholu, lecz nie zainteresowało to bezdomnego. Spróbowała więc z pieniędzmi, którymi także wzgardził, wskazując palcem za szybę samochodu. Detektywka wyciągnęła oprawiony w skórę tomik poezji, który bezdomny najpierw przejrzał, po czym schował do kieszeni.

– Czasami bywał tu taki rudzielec i gapił się na tego pięknisia, jakby o pożyczenie portfela chciałby prosić. Ostatnio baran nawet mnie potrącił i przez tę łajzę potłukłem…

– Rudzielec? Czy był podobny do tego ze zdjęcia? Kiedy to było? – Stephany zalała starca falą pytań, pokazując zdjęcie z uczestnikami protestu Zwiastunów.

– Wczoraj panienko. I poznaję tę kaprawą mordę. Wjechał we mnie jak lokomotywa. Nawet palant nie przeprosił, tylko chwycił jakiś woreczek i poleciał dalej.

– Woreczek? Widziałeś, co było w środku? Nie? A jak duży był?

– Jak pięść? Chyba nawet trochę mniejszy.

– A czy zaginiony, to znaczy tamten myśliciel, wiedział, że jest obserwowany?

– Ja to nie wiem, ale parę razy żem widział, jak gadają.

– A zaczepiała cię może policja w spawie tego zaginięcia?

– Policja? Gdzie tam. Nigdy tutaj psów żem nie widział.

Detektywka pożegnała się z weteranem i ruszyła do kamienicy, gdzie w pierwszej chwili uderzył ją charakterystyczny zapach starego budynku. Chwilę później do kompletu doszły jeszcze odgłosy z pozostałych mieszkań. Kłócąca się para walczyła z imprezowiczami z naprzeciwka o tytuł najgłośniejszych. Jednakże bez wątpienia pierwsze miejsce należało się bachorowi, którego krzyki przyprawiły Stephany o nagły atak migreny.

Detektywka zapukała do drzwi klientki. Nie musiała długo czekać, ponieważ chwilę później brama do królestwa pani Carver została uchylona, ukazując ponure oblicze Elizabeth, które na jej widok błyskawicznie się rozpromieniło.

– Rozumiem, że mogę liczyć na pomoc?

– Ostatnio miewam za lekki portfel, więc uznałam, że mogę spróbować.

– Dziękuję. – Na twarzy klientki zagościł uśmiech, który sprawił, że nieco zakłopotana Stephany opuściła wzrok.

– Chciałabym zacząć od obejrzenia mieszkania. Czy będziesz mieć coś przeciwko temu, żebym pogrzebała w jego rzeczach?

– Jeśli to coś pomoże, to rób, co uważasz za słuszne – odparła, zapraszając do środka dłonią.

Po przekroczeniu progu drzwi Stephany poczuła się jakby wkroczyła do innego świata. Pożegnała obskurne ściany kamienicy i odór stęchlizny, aby zamiast tego delektować się przyjemnym zapachem pedantycznie zadbanego mieszkania. Powiesiła swój prochowiec na wieszaku przypominającym drzewo o szeroko rozstawionych gałęziach i przesunęła palcem po kredowo-białych ścianach, po czym ruszyła do gabinetu poszukiwanego. Pomieszczenie stanowiło zupełne przeciwieństwo jej miejsca pracy. Podłoga była czysta, bez dywanu dokumentów. Śmieci z kolei posłusznie czekały w koszu, zamiast krążyć po połyskujących meblach. Jak pracować w takich warunkach? Przecież to zabija kreatywność, pomyślała detektywka.

Stephany rozglądała się ostrożnie po pomieszczeniu aż jej wzrok spoczął na zawieszonych na ścianie drewnianych maskach. Każda z nich otoczona była wieńcem piór, przez co przypominały kwiaty słonecznika.

– Piękne, czyż nie? Mieszkańcy Wybrzeża uważają, że jeśli ich wiara w moc Słońca będzie silna, to kiedyś przebije się ono przez chmury dymu i ostatecznie pokona Miasto. 

– A czy mąż też w to wierzył?

– Wierzył w różne rzeczy – odparła enigmatycznie. – A czy ty w coś wierzysz?

– Że palenie jednego papierosa dziennie nie uzależnia – powiedziała Stephany, nie odwracając się nawet do rozmówczyni. – Wiedziałaś, że Maua współpracował ze Zwiastunami Nowej Ziemi?

– Mówił mi, że był tylko na paru protestach, lecz im się drogi rozeszły – odparła, lecz Stephany nie poprawiła jej, ponieważ głos kobiety dawał jasno do zrozumienia, że nie ma takiej potrzeby.

Wzrok detektywki powędrował tym razem na biblioteczkę. Maua zgromadził sporo literatury dotyczącej magii, lecz widoczne były również książki przyrodnicze i chemiczne. Najwyższą półkę zajmowały opasłe tomiszcza poświęcone poszczególnym żywiołom tworzącym Miasto: szkło, beton, ropa, stal, dym, proch i elektryczność. Ostatnia książka zbierała podania na temat legendarnych odmian magii, takich jak tłum czy plotki. Stephany przesunęła palcem po grzbietach książek aż jej dłoń zatrzymała się przy jednej z pozycji, a brwi zmarszczyły się.

– Czy mąż lubił porządek?

– To była jego obsesja.

– Ciekawe. Wszystkie książki są ułożone alfabetycznie, z wyjątkiem tych z górnej półki.

– Ostatnio trochę sprzątałam. Może coś poprzestawiałam? – odparła Elizabeth lekko nerwowym głosem.

Stephany zdjęła księgi i przejrzała każdą po kolei. Gdy zniechęcona już chciała odłożyć je na miejsce, uwagę kobiety zwrócił delikatny ciemny ślad na tylnej ściance szafy. Dotknęła zabrudzonego punktu i poczuła, jak sklejka delikatnie się poruszyła. Idąc za ciosem, przesunęła ją, odsłaniając niszę wewnątrz ściany. Włożyła dłoń, mając nadzieję, że nie zakończy się to rozstaniem z palcami. Wymacała chropowatą powierzchnię, a gdy wyciągnęła kończynę, zauważyła, że do palców przyczepiły się jakieś owalne kształty.

– Nasiona? – zapytała Elizabeth, choć zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie faktu.

– Pewnie było tego więcej. Czy mieliście tutaj ostatnio jakieś włamanie? – zapytała, wkładając znalezisko do małego woreczka.

– Nic nie widziałam – odparła Elizabeth, lecz Stephany bez słowa ruszyła do drzwi, by sprawdzić zamek.

Nie widziała żadnych śladów ingerencji. Następnie skierowała się do okna, ignorując zdziwione spojrzenie Elizabeth. Wyjrzała na zewnątrz. Mieszkanie było położone na pierwszym piętrze i miało blisko wiatę, więc teoretycznie ktoś mógłby wydostać się tędy. Potwierdzenie hipotezy przyniosły ślady butów na framudze okna.

– Bezdomny mówił, że widział, jak wczoraj jeden ze Zwiastunów ucieka. Miał woreczek, być może wypełniony tymi nasionami.

– Który bezdomny?

– Taki w niebieskim płaszczu. Ma niezły gust, jeśli chodzi o poezję.

– Niebieski płaszcz mówisz? – Tym razem to Elizabeth zniknęła w pobliskim pomieszczeniu, po czym wróciła, trzymając w dłoniach oprawione w ramkę zdjęcie.

– Kim są ci ludzie?

– Koledzy z pracy Maua.

– Mogę na chwilę pożyczyć to zdjęcie? – zapytała, a Elizabeth w odpowiedzi przytaknęła.

Stephany ruszyła na dół do samochodu, gdzie wyciągnęła dwa kolejne tomiki z poezją. Omiotła wzrokiem podwórze aż spomiędzy gęstego smogu dostrzegła znajomą sylwetkę postaci grzebiącej w śmietniku.

– Witaj ponownie. Gdyby znudziła ci się tamta książeczka, to mogłabym odstąpić kolejną – powiedziała z lekko skrywaną niechęcią do tego pomysłu. – Ale nic za darmo.

– Dla panienki wszystko.

– W takim razie skąd masz ten płaszcz? Należał do zaginionego – zapytała, pokazując zdjęcie z grupką mężczyzn w podobnych strojach.

– Czyj on był, nie mam bladego pojęcia i jest to dla mnie równie interesujące, co wczorajszy deszcz. Znalazłem go, o tam – powiedział bezdomny, wskazując jedną z bocznych uliczek. – Uznałem, że mnie bardziej się przyda.

– Kiedy to było?

– Jakoś z tydzień temu.

– Rano czy wieczorem? – zapytała, lecz starzec wzruszył ramionami.

– No panienko pamięć już…

– Rano czy wieczorem?! – powtórzyła stanowczo, po czym uśmiechnęła jakby chciała zrehabilitować się za nietakt.

– Wieczorem.

– Wymiana? – Stephany zdjęła swój prochowiec i wręczyła starcowi.

– Nie mój fason, lecz dla tego pięknego uśmiechu wyjątek mogę zrobić.

Gdy tylko płaszcz starca znalazł się w jej dłoniach, przeszukała kieszenie. Znalazła parę grosików, znajomo wyglądających nasionek, a także trochę trocin.

 – Czy było tutaj coś jeszcze? – zapytała, lecz rozmówca jedynie pokręcił głową.

 Stephany pożegnała się ponownie z bezdomnym. W drzwiach do kamienicy czekała Elizabeth.

– I jak? Dowiedziałaś się czegoś od niego? – zapytała, zakładając półmaskę.

– Jak myślisz, czy twój mąż mógłbym zgubić płaszcz przed pójściem do pracy? – odpowiedziała pytaniem zwieńczonym atakiem kaszlu.

 – Bywał roztrzepany. Jeśli chcesz, mam jeszcze jedną maskę.

 – Nie trzeba. O ile pamiętam, wspomniałaś, że policja już was odwiedzała.

 – Byli tylko na moment. Popatrzyli, popytali i poszli sobie.

 – Rozumiem. – Stephany wyciągnęła kolejnego papierosa, spoglądając uważnie na Elizabeth.

 ***

W sercu starego weterana dawno nie gościła taka radość. Udało się zgarnąć coś do podkarmienia raczka, trochę kultury i ciepły płaszcz. Rozsiadł się w swojej kartonowej twierdzy i, korzystając z latarki, przedzierał się przez kolejne stronice tomiku poezji. Chwilę spokoju zmącił dopiero dźwięk kopniętej puszki. Starzec wychylił głowę, a jego oczom ukazało się kilka ciemnych sylwetek u wejścia do uliczki. Uznał, że nie jest to na tyle istotne, by przerywać lekturę. Wzrok bezdomnego powrócił na stronice książki. Nagle ktoś chwycił go za fraki i wyciągnął z kartonu. Mężczyzna krzyczał, próbował się wyrwać, lecz otaczający go tłum ludzi był silniejszy. Po chwili było już po wszystkim. 

 ***

 Stephany musiała przyznać, że Diamentowy Kieliszek to dość elegancka nazwa. Szkoda tylko, że mocno kontrastowała ona z reputacją speluny tego baru. Ściany lokalu pokrywały misterne sieci pęknięć i dziur w tynku. Przy stolikach, wyglądających jakby były w długiej separacji ze środkami czystości, siedziały ponure mordy o spojrzeniach równie zabójczych, co ich nieudolnie zamaskowane noże i pistolety. Spoglądali na detektywkę i jej towarzyszkę jak stado piranii na nurka, który pomylił akwarium z basenem. Stephany była mocno niechętna pomysłowi brania ze sobą Elizabeth, lecz kobieta mocno naciskała. Z drugiej strony wolała mieć na oku klientkę.

 – A któż to do nas zawitał? – zabrzmiał wesoły głos Diamentowego Tommy’ego.

Szklane odłamki pokrywające skórę barmana niczym łuski mieniły się wieloma kolorami. Odłożył polerowany kieliszek, aby poprawić guziki swej czarnej kamizelki, pod którą znajdowała się biała koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniając umięśnione przedramiona.

– Mam nadzieję, że po tej wizycie nie będziemy musieli znowu szukać nowego lokum – dodał po chwili z zadziornym uśmiechem jakby jedynie przekomarzał się z siostrą. 

– A ty dalej mi to wypominasz? Ostrzegałam cię, że nie próbowałam wcześniej wypędzać żywiołaka. I spójrz na to z innej strony. Z tego, co słyszałam, rzadko tutaj w okolicy ktokolwiek zaczepia bękartów, więc powinieneś czuć się bezpieczniej.

– Ciekawe, czy jest to powiązane z faktem, że grasują tutaj gangi podobnych do mnie przyjemniaczków. Co podać?

– Wody – odparła, pokazując kluczyki, a po chwili szklana ręka barmana postawiła zamówienie na kontuarze.

– Drink – odparła Elizabeth, spoglądając nerwowo na pozostałych klientów.

Mutanci jak Tommy nie należeli tutaj do rzadkich widoków. Nazywano ich bękartami Miasta, byli jednym z powodów, dla których magowie rzadko zakładali rodziny. Nadużywanie dusznika powodowało, że ich potomstwo rodziło się z przerażającymi mutacjami, co zwykle kończyło się zapełnianiem sierocińców dziećmi o szklanych oczach, naftowych łzach, zębatkach zamiast serca czy betonowych stopach. 

– À propos żywiołaków, wpadłam dzisiaj w korek wywołany przez jednego z nich.

– Kolejny?

– Kolejny? – powtórzyła zdziwiona Stephany.

– Ostatnio jest coraz więcej tego cholerstwa – odparł barman, wycierając kieliszek. – Kiedyś pewien pastor tłumaczył mi, że wszystkie duchy Miasta są częścią jednej jaźni, no wiesz, umysłu, który tworzy to Miasto. Kiedy nasz moloch boi się, wszystko tak buzuje, że duchy zaczynają odrywać się jak części samolotu po wypadnięciu paru nitów. Inny z kolei twierdził, że jest to celowe działanie, taki mechanizm obronny.

– Co może przerazić Miasto? – Kobieta włożyła do ust papierosa, a barman natychmiast przystawił jej szklaną popielniczkę.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

– A ja wręcz przeciwnie – odparła staruszka, uśmiechając się pod nosem.

– Domyślam się, że nie przyszłaś, by pogadać o szalonych teoriach – zapytał, a w odpowiedzi Stephany przysunęła woreczek z nasionkami do bękarta.

 Barman podał Elizabeth kieliszek z jakimś kolorowym płynem i spojrzał następnie badawczym wzrokiem na nasionka.

 – Przebibetunka szmaragdowa – stwierdził, po czym zniknął pod kontuarem. Po chwili wyłonił się z czarną butelką. Gdy ją otworzył, do nosa Stephany dotarł słodkawy zapach. – Robi się z niej jedną z lepszych nalewek. Chcecie spróbować, jak smakuje trzysta dolarów?

 – To jakiś chwast? Skądś kojarzę tę nazwę. – Stephany podrapała się po głowie, odmawiając poczęstunku. Jej towarzyszka nie miała takich skrupułów.

 – To chyba gatunek występujący na Bezkresnych Autostradach. Maua kiedyś mi o tym opowiadał – wtrąciła klientka, biorąc łyk z kieliszka.

– Gdybyśmy mieli tutaj jakiegoś nomada z Bezkresnych Autostrad, to, Stephi, mogłabyś przypłacić życiem za swe bluźnierstwo. A wiesz mi, krew ciężko zmywa się ze ścian. – Barman uśmiechnął się, po czym wziął łyk z butelki. – Przebibetunka albo opiekunka, jak nazywają ją tamtejsze ludy, to ciekawa roślina. Rośnie cholernie szybko i na każdym materiale. Tak, każdym. Wystarczy, by jedno nasionko opadło na asfalcie, aby następnego dnia wyrosła oaza. Zarówno owoce, jak i liście są jadalne, a jakby było mało, to wiele owadów, aka źródło białka, koegzystuje z tym gatunkiem. Niestety żyje dość krótko, dlatego nomadzi z Bezkresnych Autostrad muszą cały czas przemieszczać się i szukać kolejnych stanowisk opiekunki, najczęściej wypatrując roje insektów.

– Wiesz, gdzie można zdobyć takie nasiona? – zapytała, wkładając do ust papierosa.

– Nie jest to trudne. Większy problem stanowi ich cena. Paradoksalnie nikt nie wie, jak uprawiać to cholerstwo. – wyjaśnił, po czym wskazał palcem na rulonik tytoniu. – Kiedyś to świństwo cię zabije.

– Trochę za późno na takie wnioski – odparła, wieńcząc odpowiedź krótkim atakiem suchego kaszlu.

 ***

 – Nie dowiedziałyśmy się za dużo – podsumowała Elizabeth, zamykając drzwi do lokalu.

 – Wręcz przeciwnie – odparła Stephany, szukając w kieszeni spodni kluczy do samochodu. Stanowczo żałowała oddania swojego płaszcza tamtemu bezdomnemu. – Skoro już idziesz ze mną, to myślę, że trzeba ustalić jakieś hasło.

 – Hasło?

– Coś, co powiemy, gdy sytuacja zrobi się niebezpieczna. Jak je usłyszysz, to masz wiać. Na przykład brokuł.

– Na pewno nie będzie to brzmiało podejrzanie.

Detektywka wreszcie znalazła klucze i ruszyła do auta. Elizabeth z kolei rozglądała się nerwowo po okolicy.

– Stephany.

– Tak?

– Brokuł – odparła klientka, rzucając się na towarzyszkę.

Nastąpił świst przechodzący w dźwięk pękających szyb i dziurawionej stali. Koncert wieńczył odgłos uciekającego powietrza z opon. Stephany uniosła głowę, strzepując szklane odłamki z fedory, i spojrzała na swój samochód. Albo raczej na najeżony szklanymi pociskami wrak. Odwróciła czerwoną twarz w poszukiwaniu nieszczęśnika, który właśnie podpisał na siebie wyrok.

Otaczała ich grupka panów o aparycji niebudzącej zaufania. I bynajmniej nie chodziło o to, że byli bękartami Miasta. Pierwszy z nich uniósł głowę, a spod kaptura jego deszczowca wyłoniła się twarz pokryta w połowie betonem. Tuż obok stał mięśniak z zawadiacko przechylonym kaszkietem i żelaznymi pięściami. Wzrok Stephany zahaczył jeszcze o mężczyznę w prochowcu i spoczął na bękarcie, którego skórzaną kurtkę przebijały szklane kolce.

Gdy już detektywka chciała przypomnieć towarzyszce o ich umowie, dostrzegła kątem oka, jak Elizabeth umyka i znika w bocznej uliczce. Panowie rzucili się w kierunku uciekinierki, wzgardzając najwyraźniej wdziękami starszej kobiety. Stephany zaciągnęła się papierosem. Pojawił się cichy głosik w niezrozumiałym języku. Potem kolejny i kolejny. Z ust detektywki uwolniły się potężne kłęby dymu, które objęły czule prześladowców.

– Za moich czasów zaczynało się od propozycji drinka – zabrzmiał głos staruszki.

– Odwal się, to nie twoja sprawa! – krzyknął facet w prochowcu, mrużąc oczy w poszukiwaniu przeciwnika.

– Chodzi o pieniądze? Kto wam zapłacił? – zapytała, lecz w odpowiedzi otrzymała jedynie niegodne przytoczenia wulgaryzmy.

Facet w prochowcu skupił wzrok na ledwo widocznej kobiecej sylwetce. Przełknął ślinę, po czym skoczył, a z rękawa wysunęło się ostrze będące integralną części jego ręki. Stal rozcięła błyskawicznie postać, a wzrok mężczyzna mimowolnie spoczął na broni, spodziewając się pewno posoki ofiary. Gdyby tylko wcześniej zauważył, że jego cel był zaledwie iluzją utkaną z dymu, może dostrzegłby w porę wyłaniające się zagrożenie. Kastet Stephany wbił się w żebra, łamiąc kości bękarta i powalając go na ziemię.

Detektywka uniosła nogę, aby poczęstować przeciwnika jeszcze kopnięciem, lecz z dymu wyłonił się kolejny przeciwnik. Padła seria ciosów stalowych pięści. Niszczycielska salwa przebiła się przez utkaną naprędce tarczę i cudem minęła głowę wiedźmy, dziurawiąc ścianę za jej plecami.

Stephany wypuściła z ust ciemne chmury, które wniknęły przez nozdrza do dróg oddechowych bękarta. Wiedźma skupiła się na cichym głosiku wysłanego ducha i nakazała mu zmiażdżyć płuca przeciwnika. Po chwili mężczyzna opadł z krzykiem, chwytając się za klatkę piersiową.

Detektywka omiotła pole walki w poszukiwaniu kolejnych przeciwników. Ponownie pojawił się świst. Pierwszy ze szklanych pocisków zrzucił fedorę. Pomimo próby uniku, kolejny przebił ramię, barwiąc koszulę na czerwono. Gdy usłyszała następny świst, skoczyła na ziemię, ignorując wbijające się w skórę odłamki, i spróbowała ponownie narzucić wolę duchom. Wzięła mocny wdech, wciągając dym i odsłaniając szklanego bękarta. Kolejny świst. Detektywka wypuściła falę dymu, zdmuchując pocisk i przy okazji atakującego, który odleciał na parę metrów aż uderzył w ścianę kolejnego budynku.

Z ust Stephany wypadł silny kaszel jakby miała zaraz wypluć płuca. Gdy opanowała drogi oddechowe, rozejrzała się po pobojowisku. Mięśniak klęczał, ciężko oddychając, szklany jeż leżał nieprzytomny, mieczoręki zaś zbierał się do ucieczki. Nigdzie nie widziała betonolicego.

Stephany chwyciła za kurtkę szklanego bękarta.

 – Kto was najął?!

 – Nie znamy go! Dał nam pieniądze i powiedział, że mamy porwać tamtą lalkę. Miał nas później znaleźć i dać resztę kasy. Nie wiedzieliśmy, że mamy walczyć z magiem dymu!

 – Powinniście lepiej dobierać zleceniodawców – odparła Stephany.

Wzrok jej rozmówcy z kolei opadł niżej.

 – A ty patrzeć pod nogi.

 Stephany już szykowała się, by zripostować rozmówcę, miała nawet pomysł na odpowiedź, gdy jednak coś owinęło się wokół jej kostki i jak żuraw pociągnęło w górę, z ust uleciało jedynie tradycyjne ,,kurwa”.

Wszystko działo się szybko, a obraz był jak z rozpędzonego auta. Zdołała jedynie ujrzeć wokół swej nogi jakiegoś zielonego węża, a w oddali ciemną sylwetkę. Potem jednak nastąpiło uderzenie i zapanowała ciemność.

 – Stephany, obudź się! – zabrzmiał znajomy głos, wprawiając obolałą głowę w dudnienie.

 – Elizabeth? Jesteś cała?

 – Na pewno w lepszym w stanie niż ty – rzuciła klientka, przykładając do wciąż krwawiącej głowy Stephany opatrunek.

 Detektywka chciała coś powiedzieć, lecz nagły atak kaszlu przerwał jej. Elizabeth obserwowała towarzyszkę uważnie, czekając na uspokojenie się płuc.

 – Magia dymu nie jest najzdrowsza dla płuc. Spokojnie, gorzej mnie rozłożyło, jak przebiegłam się ostatnio po schodach – powiedziała wiedźma, wycierając krew z kącików ust.

 – Te papierosy zawierają dusznik?

 – Można przyjmować go w różnych formach, a ta jest moją ulubioną – odparła Stephany, po czym omiotła wzrokiem okolicę.

Po bękartach nie było nawet śladu, może z wyjątkiem najeżonego szklanymi szpikulcami samochodu. Spojrzenie kobiety spoczęło jednak na innym obiekcie. Na małym kraterze na asfaltowej nawierzchni, z którego wystawało długie, już zeschnięte pnącze. Pnącze opiekunki.

***

– Świetny z ciebie kolega, chuju! Zostawiłeś nas na pastwę tej suki – rzucił szklany bękart, trzymając ledwo oddychającego kompana.

– Mówiłem wam, że sprawa śmierdzi, lecz jak zobaczyliście kasę, to napaliliście się jak łysy na tupecik! Zwłaszcza Frankie – warknął mieczoręki, po czym przywarł do chłodnej ściany.

– A właśnie, gdzie on jest? – odparł, zmieniając temat, szklany bękart.

Jak na życzenie, z ciemnej uliczki wyłonił się mężczyzna o betonowej twarzy. Nie był jednak sam. Towarzyszył mu kuśtykający bezdomny. Po chwili jednak pojawiły się kolejne postaci i kolejne, i kolejne. Milczący tłum ruszył w kierunku bękartów. Nieznośną ciszę przerwały krzyki.

***

 Długi lubią się pogłębiać. Ilekroć Stephany odwiedzała Tommy’ego z prośbą o pomoc, obiecała sobie, że będzie to ostatni raz. Dzisiaj ponownie potrzebowała przysługi. Poprosiła barmana, by zapewnił ochronę i jakieś bezpieczne lokum dla Elizabeth, podczas gdy sama ruszyła, aby spotkać się z pracodawcą zaginionego.

Sunęła przez las wrakiem auta na umówione spotkanie z przełożonym Maua. Uświadomiła sobie, że nie pamięta, kiedy ostatni raz widziała jakieś drzewa. Pomiędzy rzędami równo posadzonych sosen dostrzegła paru magów w niebieskich płaszczach, badających, czy na plantacji pana Doyle’a nie wyrosła kostka brukowa lub asfaltowe języki. Sama także zwracała na to uwagę, albowiem nieczęsto można zobaczyć w lesie auto z powybijanymi oknami i karoserią najeżoną szklanymi igłami. Czuła, jak podążał za nią wzrok mijanych drwali i leśników.

Zatrzymała się przed dwupiętrowym drewnianym budynkiem i wysiadła, po czym ruszyła do portierni, skąd została skierowana do gabinetu Benedicta Freemana. Nim jednak zapukała, jej obecność obwieściło metalicznie ujadanie psa.

– Baskervill, zamknij japę! – zabrzmiał potężny głos. – Wchodzić!

Stephany posłusznie wkroczyła do leża bestii. Znad biurka wystawała potężna postać o znacznej tuszy, którego przyciasny garnitur wyglądał jakby wyczekiwał dobrego momentu na pęknięcie. Tuż obok gospodarza spoczywał mechaniczny pies o czarno-złotym pancerzu. Stephany zastanawiała się, czy wydawany przez niego dźwięk jest efektem nienaoliwionych zębatek wystających z otwartego pyska, czy była to raczej imitacja warczenia.

 – Proszę się nie bać. Mag, który go składał, był strasznym partaczem, więc wyszła mu tępa puszka, co na wszystkich mordę drze. Tylko jedną osobę zagryzł na razie – uspokajał swym donośnym głosem gospodarz jakby chciał zagłuszyć stalową bestię.

 – Urocza psina – mruknęła, a Baskervill szczeknął na potwierdzenie jej słów, plamiąc dywan jakimś czarnym płynem wydobywającym się z pyska.

 – Stephany Grayson, dobrze kojarzę? No więc czego trzeba?

 – Prowadzę śledztwo w kwestii zaginięcia pańskiego pracownik,a Maua Carvera.

 – Gówniana sprawa – westchnął, przechylając się do tyłu.

 – Trudno się nie zgodzić. Czy mogłabym zapytać o to, jakim był pracownikiem?

 – Jakby kto mnie pytał z pół roku temu, to bym powiedział, że porządnym.

 – A teraz?

 – No teraz bym rzekł, że to skończony partacz, któremu najwyraźniej znudziła się robota u nas. Często się spóźniał, a jak już zaszczycił nas swą obecnością, to chodził ciągle rozkojarzony jakby o dziewkach myślał.

– Rzeczywiście partacz. Pewnie jeszcze alkoholem śmierdział.

– No aż tak źle na szczęście nie było, choć rzeczywiście dziwnie pachniał. Ni cholera nie jestem w stanie powiedzieć, co to było.

Stephany wyciągnęła z kieszeni kilka znalezionych w gabinecie nasionek i rozgniotła je na chusteczce.

– Znajomy zapach? – zapytała, podając ekstrakt rozmówcy.

– No czymś podobnym zalatywał. Co to za perfumy?

– Przebibetunka, zwana również opiekunką – wyjaśniła detektywka, pokazując jeszcze nasionka. – Widział pan może coś takiego?

 Freeman wzruszył jedynie ramionami i wyciągnął z biurka dwa cygara, z czego jedno przeturlał do swego gościa.

– Wracając do tego dziwnego zachowania pana Carvera. Od jak dawna się to ciągnęło? – zapytała, zapalając cygaro.

– Z miesiąc?

– A kiedy był ostatnio w pracy? – błyskawicznie padło kolejne pytanie, na co Freeman zareagował westchnięciem i wyciągnął gruby zeszyt.

Serdelkowate palce Freemana sunęły się po białych kartkach aż zatrzymały się przy jednej z pozycji.

– No dokładnie tydzień temu.

– Czyli w dniu zaginięcia – powiedziała pod nosem Stephany. – A czy miał tego dnia na sobie strój służbowy?

– A co ja jestem cieć szkolny, żeby pilnować, czy wszyscy w mundurkach chodzą? Może jeszcze ciekawa jest pani, co jadł na drugie śniadanie?

– Jeśli było tam coś fajnego, to nie pogardziłabym taką informacją. I ewentualnie przepisem. – Stephany uśmiechnęła się, na co rozmówca zareagował, zionąc jak smok kłębami dymu.

– Nie wpuszczamy do roboty nikogo bez stroju służbowego.

– Czyli zgubił płaszcz po powrocie do domu – mruknęła pod nosem, po czym wskazała cygarem na pożółkłą mapę za plecami Freemana. – Chciałabym jeszcze dopytać o rejon, w którym pracował pan Carver.

– Dziesiątka, koło starego tartaku – odparł Benedict nieco znudzonym głosem. 

– Tartaku?

– No, już jakieś piętnaście lat jest nieczynny. Prowadził go niejaki… – przerwał, gdy Baskervill znowu zaczął ujadać, co okazało się zapowiedzią wkroczenia sekretarki.

– Przepraszam, że przerywam, lecz dzwonił pan Doyle z prośbą o natychmiastowe przybycie.

– Pani wybaczy, lecz obowiązki wzywają.

– To samo miałam powiedzieć – odparła Stephany, wpatrując się w mapę i bawiąc się w dłoniach trocinami z płaszcza zaginionego.

***

Benedict Freeman niezwłocznie ruszył do gabinetu swego przełożonego. Gdy tylko znalazł się przed drzwiami, poprawił garnitur, a Baskervill znowu zaczął głośno ujadać.

– Morda i czekaj tu. Jak choćby piśniesz, to cię na części karzę rozłożyć! – warknął, po czym wkroczył do środka. – No dzień dobry, chciał pan mnie widzieć.

Wewnątrz gabinetu zastał posiwiałego już mężczyznę. Benedicta zaskoczyło jednak to, że nie byli sami. Jeszcze większą niespodzianką był fakt, że towarzyszyli im bękarci o niezbyt sympatycznej aparycji. Postać o twarzy pokrytej w połowie betonem spojrzała na niego pustym wzrokiem, wywołując ciarki na plecach.

– Benedict, przyjacielu, dobrze cię widzieć – przemówił ochrypłym głosem starzec. – Chcielibyśmy, żebyś podzielił się nami tym, co wiesz na temat pana Carvera.

Po chwili za plecami Freemana pojawili się bękarci. Chwycili mężczyznę i powalili go na ziemię. Próbował wstać, lecz pojawiły się kolejne postaci, których najwyraźniej nie dostrzegł wcześniej. Tłum nieznajomych nic nie robił sobie z błagań ofiary.

Freeman poczuł, jak dłonie oprawców wnikały w jego skórę jakby była z gliny, tworząc jakiś obrzydliwy konstrukt przypominający kolonię połączonych polipów. Mężczyzna krzyczał, a jego głos zagłuszało ciche wycie Baskervilla, który posłusznie czekał przed gabinetem.

***

Stephany dojechała na teren dawnego tartaku, choć trochę zajęło jej znalezienie tego miejsca. Nim wyszła z samochodu, sprawdziła zawartość swojej papierośnicy, kastet zaś ponownie złączył się z dłonią. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Po dawnym tartaku zostały jedynie potężne hale, wyglądające jakby od dawna nie miały styczności z człowiekiem. Blaszane ściany zdobiły liczne wgniecenia i postępująca rdza, a gdzieniegdzie odstający metal oferował dodatkowe wejścia.

– No dalej, prowadź piesku do borsuczej nory – rzucił Benedict, obserwując z pobliskiego wzgórza detektywkę. Bezdomny schował do kieszeni płaszcza lornetkę i odsłonił pożółkłe zębiska.

***

Gdy Stephany wkroczyła na teren pierwszej z hal, napotkała głównie dywan trocinek oraz stare, naznaczone rudym nalotem maszyny. Omiotła uważnie wzrokiem pomieszczenie, po czym zamknęła oczy, wsłuchując się w szepty duchów. Gdy zassała nosem wstęgi powietrza, uderzył ją mocny zapach przegniłego drewna. Pośród tego szumu wyczuła jednak śladowe ilości słodkiej woni opiekunki. Z jej ust uciekły chmurki dymu, który uformowały się w psopodobną istotę. Zwierzak zamerdał ogonem, po czym ruszył w kierunku znajomego zapachu. Poprowadził Stephany wzdłuż zakurzonych taśm produkcyjnych i zatrzymał się przed rzuconą niechlujnie płytą. Gdy delikatnie ją uniosła, jej oczom ukazał się ciemny korytarz, do którego wkroczyła.

Stephany przywarła do ściany i wsłuchiwała się w dźwięki dochodzące z końca korytarza.

– Wkurwia mnie to stróżowanie! Długo jeszcze musimy czekać?! Nasza kolej już dawno minęła – zabrzmiał mocny męski głos.

– No, raczej nieprędko wrócą. Szef ma fioła na punkcie tego czegoś i szybko nie odpuści – odparł wesoły głosik. – Pomyśl tak, czy jakby ktoś zrobił coś tej twojej Sarze. Dobrze pamiętam imię? No więc jakby…

– Odpuść sobie i wracaj do gry.

Psi towarzysz wiedźmy przybrał kobiecą sylwetkę i ruszył wzdłuż korytarza. Chwilę później zabrzmiały krzyki i z jednego z pomieszczeń wybiegła dwójka mężczyzn, aby ruszyć w pościg za konstruktem. Daleko jednak nie zaszli. Stephany wzięła głęboki wdech, po czym, jak wilk z pewnej bajki, zdmuchnęła strażników. Obie postaci uderzyły głośno o ścianę i opadły nieprzytomne. Detektywka podeszła do nich i wyciągnęła zdjęcie z protestu. Miała przed sobą słynnego rudzielca oraz jeszcze jednego krępego faceta, który również widniał na pierwszej stronie gazety. Ruszyła do strzeżonego pokoju, zgarniając po drodze szklankę stojącą na jednej ze skrzyń. Wzięła łyk, wykrzywiając twarz, i wylała resztę.

Miała przed sobą potężne, stalowe drzwi, zza których unosił się słodkawy zapach opiekunki. Weszła do środka, lecz przejście z ciemnego korytarza do jasnego pomieszczenia, które okazało się szklarnią, sprawiło, że odruchowo zasłoniła oczy. Przeszklony sufit dostarczał pożywnego światła dla wijących się wszędzie roślin. Zachłanność zielska sprawiała, że zamiast ograniczać się do ustawionych w rządki donic, wyciągały swe pnącza na podłogę, ściany czy szafki, przez co Stephany czuła się jakby wkroczyła do znanych z baśni dziewiczych dżungli. Omiotła wzrokiem szklarnię aż jej wzrok spoczął na biurku. Znajdowała się na nim kolekcja moździerzy, kolb i probówek. Honorowe miejsce zajmował gruby dziennik. Przy szkle laboratoryjnym wydobywały się dwa znajome zapachy: słodkawa woń opiekunki oraz nieco mniej przyjemny odór dusznika.

Dłoń Stephany powędrowała ku dziennikowi, który otworzyła na losowo wybranej stronie. Po chwili jednak jej początkowo obojętne oczy zapłonęły ciekawością i zaczęła studiować zeszyt kartka po kartce. Lektura pochłonęła ją tak głęboko, że zapomniała o otaczającym ją świecie. Nie zwróciła uwagi na kryjącą się za nią ciemną sylwetkę. Nie podniosła również oczu znad papieru, gdy sieć pnączy zaczęła drgać, a potem pełznąć niczym węże. Gdy na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie, było już za późno. Szmaragdowe macki podchwyciły Stephany i wciągnęły ją w głąb ciemnego korytarza. Dziennik opadł na podłogę, a na odsłoniętej stronie widniało krótkie zdanie, pisane wielkimi literami, aby oddać powagę informacji.

– UDAŁO. NASTĄPIŁ NOWY ROZDZIAŁ W HISTORII PRZEKLĘTEGO MIASTA.

***

Stephany podniosła stare powieki. Zdarzało się, że budziła się w różnych, czasami nietypowych miejscach. Jak na przykład środek autostrady, gdzie pędzące auta okazały się niewystarczające do przerwania snu po wysokoprocentowej nocy. Albo piwnica pewnego dżentelmena, który bardzo chciał poznać jej wnętrze. Najlepiej za pomocą skalpela.

Dlatego też, gdy otworzyła oczy, nie pozwoliła sobie na choćby skrzywienie twarzy w minę zdziwienia. Wisiała niczym marionetka z kończynami wrośniętymi w betonową ścianę. Jakby tego było mało, stali przed nią bohaterowie zdjęcia z protestu Zwiastunów, świdrując swym wzrokiem pojmaną kobietę. Stephany miała cichą nadzieję, że na obserwacji się skończy, ponieważ trzymane przez nich spluwy i pałki mogą poprowadzić to spotkanie w mniej korzystnym kierunku.

– Widzę, że pluton egzekucyjny już przybył. Zanim zaczniemy, to czy spełnicie prośbę starowinki i będę mogła liczyć na ostatniego papierosa? Maua, pomyśl o biednym, głodującym raczku. – Stephany spojrzała na poszukiwanego, który w tej chwili miętosił w dłoniach kaszkiet.

Po chwili nieobecna twarz mężczyzny stężała, a ręka podniosła się jakby chciał chwycić niewidzialny przedmiot. Otwory, w których uwięzione były kończyny Stephany, skurczyły się, boleśnie uciskając kostki i nadgarstki.

– Co zrobiliście mojej żonie?!

– Byłabym wdzięczna, gdybyś był łaskaw wyrażać się ja… aaaał!

– Nie chcę powtarzać!

– A ja kłamać, że wiem, o co chodzi! Tak na marginesie, ciekawe badania prowadziłeś. Nigdy nie wpadłabym na to, że łącząc ekstrakt z dusznika z opiekunką, będzie można kontrolować te zielska jak żywioły Miasta. Biłabym brawo za pomysł i wytrwałość w szukaniu odpowiedniej proporcji składników, gdybyś tylko pozwolił mi na moment uwolnić… – Wiedźma ponownie pisnęła z bólu.

– Nigdy nie posądziłabym cię o takie okrucieństwo, kochanie – zabrzmiał znajomy głos.

Źrenice Maua rozszerzyły się, a głowa powoli odwróciła się w kierunku nowoprzybyłej postaci, aby ujrzeć niewinny uśmiech Elizabeth.

– Eli – powiedział pod nosem mag, postępując w jej kierunku, po czym gwałtownie cofnął się jakby zauważył przed sobą minę.

– Co się stało, kochanie? Nie cieszysz się na mój widok? Nie pamiętasz, jak obiecałeś, że zawsze będziesz przy mnie?

– No, chyba zapomniał – powiedział, rechocząc Benedict, wyłaniając się zza pleców Elizabeth. – Pewnie dlatego uciekł jak zwykły tchórz.

– Ale żeby taką piękność zostawić na pastwę losu – odezwał bezdomny, także pojawiając się praktycznie znikąd.

 – Co zrobiliście Elizabeth?! Czego ode mnie chcecie?!

 – Sprawili, że stałam się częścią czegoś większego – odparła głosem pełnym ekscytacji.

– Pragniemy jedynie bezpieczeństwa – przemówiła tym razem cała trójka jednym głosem niczym jeden organizm, lecz o trzech licach. – Twoja nienawiść do nas, Maua, od dawna zakłócała nasz sen. Klnąłeś, wygrażałeś, nawet obiecałeś, że zrobisz wszystko, by Miasto upadło. Była to jednak zaledwie drobna niedogodność. Wszystko zmieniło się, gdy postanowiłeś przekuć swoją niechęć w broń. Przebudziliśmy się i nie zaśniemy, dopóki zagrożenie nie minie.

 – Dlaczego Elizebeth? – powiedział cicho Maua. – Dlaczego Eli, do cholery! To mnie chcecie!

 – Uznaliśmy, że wchłaniając ją, będziemy w stanie łatwo dostać się do ciebie. Szkoda tylko, że wróciłeś wcześniej z pracy – odparł stwór, wykonując krok do przodu.

Jeden ze Zwiastunów odruchowo pociągnął za spust, a Benedict opadł na ziemię. Wszyscy zamarli, strzelec zaś poruszał nerwowo ustami jakby próbował przypomnieć sobie, co należy w takim momencie powiedzieć. Nim jednak wydusił cokolwiek z siebie, postrzelony wstał, w czym pomogła mu grupka bękartów, która wyłoniła się zza pleców Elizabeth.

– Czym jesteś? Zapewne to pytanie chcecie teraz zadać. Uprzedzając je, możemy powiedzieć, że nazywacie takich jak my żywiołakami. Toporna nazwa swoją drogą.

– To niemożliwie, żywiołaki nie przybierają ludzkiej formy – wtrąciła się Stephany.

– Och, Stephany, tak mało o nas wiesz, a tak bardzo lubisz się wymądrzać.

– Tłum – rzucił pod nosem Maua. – Jesteś żywiołakiem tłumu.

– Bystry chłopiec. Wracając jeszcze do ciebie, Stephany. Jesteśmy wdzięczni za twą pomoc, więc masz możliwość wyboru, czy chcesz do nas dołączyć.

– Jestem zaszczycona tą zacną propozycją. Odpowiedź brzmi: pierdol się! – rzuciła jadowicie detektywka, na co grupka zareagowała, spoglądając po sobie.

– Wystarczyło po prostu powiedzieć ,,nie”.

Tłum ruszył na swe ofiary. Padły strzały z broni Zwiastunów, lecz miejsce każdego zabitego zastępowały kolejne bezimienne twarze. Maua uniósł dłonie. W ostatniej chwili wściekłemu tłumowi zagrodziła drogę betonowa ściana. Następnie mag odwrócił się w stronę Stephany i machnięciem ręki uwolnił kobietę.

– Czyli nie jesteś jedną z nich? – zapytał niepewnie, lecz widząc spojrzenie Stephany, zrezygnował z czekania na odpowiedź. – W takim razie przepraszam. A teraz uciekaj.

– Co planujesz?

– Zabić to gówno. Nie daruję mu tego, co zrobił z moją żoną.

Na stworzonej ścianie pojawiły się pierwsze pęknięcia, które szybko przerodziły się w otwory wykonane przez stalowe dłonie jednego z wchłoniętych bękartów.

– Jeśli rzeczywiście to żywiołak, to nic nie wskórasz. One są nieśmiertelne – wyjaśniła Stephany, co sprawiło, że bladość na twarzach Zwiastunów przybrała nowego odcienia.

– To mam teraz całe życie uciekać przed tym czymś?!

– Możemy spróbować go wygnać, by ponownie połączył się z Miastem. To jedyny sposób, by pokonać żywiołaka.

– Robiłaś to już kiedyś?

– Raz.

– I jak poszło?

– Jeśli przeżyjemy, to opowiem ci, dlaczego Diamentowy Tommy musiał zakładać nowy bar – odparła, po czym wręczyła karteczkę stojącej obok postaci. – Biegnijcie do hali i narysujcie czymkolwiek taki krąg.

– A co my będziemy robić?

– Musimy kupić im czas i przy okazji zdobyć jakieś fragmenty żywiołaka – wyjaśniła Stephany, na co betonowy mag jedynie przytaknął.

– Mam pewien pomysł, za minutę wracam – powiedział, po czym zniknął w jednym z korytarzy, nie czekając na odpowiedź wiedźmy.

Betonowa ściana padła, a po chwili wyłoniła się zza niej fala ludzi. Ruszyli milcząco, lecz miarowo w kierunku Stephany niczym rój bezmyślnych owadów. Wiedźma wzięła głęboki wdech, po czym wyrzuciła z siebie potężną chmurę dymu, przewracając napastników jak kostki domina. Chwilę później pojawiła się kolejna fala, tratując swoich poprzedników. Poleciały też znajome szklane pociski, przecinając powietrze tuż obok ucha Stephany. Zdmuchnęła kolejnych wrogów, po czym rzuciła się do ucieczki. Biegła z całych sił, wypluwając swoje zniszczone płuca. Mimo to przeciwnik był coraz bliżej i bliżej. Nie odwracała głowy, lecz odgłosy kroków stawały się z każdą chwilą głośniejsze. Najgorsze było to, że zaczynało brakować jej tchu. Z gardła wydobył się atak suchego kaszlu, który ostatecznie powalił detektywkę na ziemię. Próbowała uspokoić nieposłuszne płuca, lecz nieskutecznie. Gdy poczuła szarpnięcie, które pociągnęło ją w tłum bezimiennych twarzy, zdołała jedynie splunąć krwią przed siebie.

Nagle usłyszała dźwięk pękającego betonu, a z powstałych otworów wystrzeliły pnącza chwytające jej prześladowców. Opadła na chłodną podłogę, a gdy uniosła głowę, ujrzała olbrzymią paszczę przypominającą muchołówkę, która zachłannie pożerała kolejne zastępy legionów żywiołaka. Jedno z pnączy chwyciło bezdomnego, po czym uderzeniem o podłogę zmieniło go w krwawą plamę.

– Wynośmy się – krzyknął Maua.

– Sekundę. – Stephany rzuciła się do resztek z bezdomnego i zebrała trochę krwi do probówki. Przy okazji wzięła również swój płaszcz.

Magowie dobiegli do hali, gdzie czekali Zwiastuni z narysowanym kredą kręgiem. Stephany dodała do probówki ekstrakt z dusznika i jednym łykiem wypiła miksturę. Spróbowała wsłuchać się w głos tłumu. Początkowo prawie nic nie słyszała, jedynie szmery, pojękiwania duchów betonu czy zuchwałe śmiechy iskier elektryczności. Dopiero po chwili dotarł do niej harmider wywołany tysiącami, nie, milionami szeptów, które z każdą sekundą były coraz głośniejsze. Wszyscy poczuli jak ziemia pod ich nogami zatrzęsła się. Nagle z podłogi wystrzeliła olbrzymia łapa, przebijając beton. Dopiero po chwili Stephany zorientowała się, że kończyna giganta złożona była z dziesiątek zrośniętych ludzkich ciał. Po łapie wyłoniła się głowa tworzona przez niepokojąco uśmiechające się postaci.

– A miała to być prosta robota – westchnęła Stephany.

Zwiastuni oddali serię strzałów. Potwór chwycił kilku nieszczęśników i wrzucił ich do swej paszczy. Przerażeni ludzie rzucili broń i rozpierzchli się. Z krateru, z którego żywiołak wystawał, zaczęła wyłaniać się kolejna fala ludzi. Maua próbował ich zatrzymać, tworząc betonowe fale i ściany, lecz przeciwnicy przedzierali się nieubłaganie przez wszystkie przeszkody.

 Cały chaos sprawiał, że Stephany ciężko było skoncentrować się, zwłaszcza że sięgała po magię spoza jej domeny. Mimo to złapała łączność i wpuściła do swej głowy głosy. Zalało ją morze chaotycznych myśli, pośród których była jedynie nic nieznaczącą kroplą. Ginęła, zapominając, które myśli są jej, stając się jedynie kolejną bezimienną twarzą. Nic nieznaczącą. Wystarczy oddać się. Stać się częścią czegoś większego. Wyciągnęła rękę w kierunku potwora, aby dołączyć do reszty. Nagle jednak odczuwane drapanie w gardle ponownie dało o sobie znać. Pojawił się kolejny atak kaszlu. Spoliczkowała się, po czym wydała z siebie krzyk tak głośny, że zagłuszył miliony.

– Teraz ja tu rządzę! A wy spierdalajcie! – ryk wiedźmy sprawił, że wszystkie żywiołaki zastygły jakby ujrzały większego potwora od siebie.

Stephany z kolei wzięła głęboki wdech, krąg zaś zapłonął niebieskim światłem. Żywiołak wraz ze wszystkimi swoimi wcieleniami został zassany przez zaskakująco pojemne płuca nałogowej palaczki. Niektórzy próbowali uciec, lecz i oni zostali wciągnięci. Pierś wiedźmy nienaturalnie nabrzmiała, przypominając ropuchę, po czym wypuściła z siebie chmurę dusz, którą pożarł niebieski płomień. Stephany natomiast, głośno kaszląc, opadła.

– Jesteś cała? – zapytał Maua, ledwo utrzymując się na nogach. Ostatecznie jednak opadł obok detektywki.

– Z tego, co widzę, dwie nogi mam, ręce też, więc chyba tak. Jedynie trochę mi zmarszczek chyba przybyło.

– Na pewno od tego – rzucił ironicznie mag. – Co się stało z…

– Wróciło tam, skąd przybyło. Raczej już nie będzie cię niepokoić. – odparła, po czym odwróciła się w kierunku maga, wkładając mu coś do dłoni. – Ona też. Przykro mi.

Maua podniósł otrzymany przedmiot. Była to metalowa broszka w kształcie róży. Mag przypiął ją do kaszkietu i odwrócił głowę jakby chciał ukryć twarz.

– Dlaczego nam pomogłaś?

– Liczę na twoją wdzięczność – uniosła dłoń w wymownym geście.

– Coś się znajdzie. Wcześniej jednak chciałbym ci coś jeszcze pokazać.

– Co znowu?

Maua zamknął oczy i podniósł dłonie. Poczuli delikatne trzęsienie ziemi. Betonowe płyty pękły i uwolniły się z nich zielone pnącza i gałęzie, na których zakwitły błękitne kwiaty.

– Nowy początek.

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Co do spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty (do przemyślenia)

Rozmazane ludzkie sylwetki, oświetlały jedynie drobne punkciki światła w postaci pozłacanych latarni gazowych, od których wzięła się nazwa dzielnicy. – zbędny pierwszy przecinek?

Nagłe pukanie zburzyło jednak chwilę spokoju, a za szklaną witryną

Stephany dostrzegła kobiecą sylwetkę. – to zdanie chyba trzeba wyrównać

Nazywam się Elizabeth Carver. – to także?

„Miasto” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą

Szczęśliwe miał celność pijanego kreta. – literówka?

… powiedziała, wskazują ponownie na kopertę. – literówka?

Zrobię wszystko (przecinek?) by znaleźć męża.

– Gdzie przepadłeś (przecinek?) nasz kwiatku?

Pewnie teraz domyśli się, że doszło do włamania, pomyślał. – powtórzenie/styl

Nie czekając na reakcje bezdomnego, rzucił się w labirynt kamienic, pozostawiając ofiarę swego roztargnienia i jej pretensje, samych sobie. – literówki?

– Masz to? – zapytała krępa postać.

– Trochę mi to zajęło, lecz znalazłem… – powtórzenie, może pierwsze pominąć?

Bestia odleciała, chlapiąc na około deszczem ciemnych kropel i ciągnąc za sobą czarną wstęgę. – razem?

W pewnym momencie istota zapłonęła jak feniks i odleciała między gęste chmury dymu, stając się na moment substytutem Słońca. – powtórzenie

 

Żywiołak, to tego jeszcze ropy, tacy są najgorsi, pomyślała Stephany. – odnoszę wrażenie, że tu są literówki, tworzące błędy językowe (?)

Niedługo później ruszyła dalej, penetrując mrok betonowej dżungli, rozświetlonej jedynie przez słynne złote latarnie, aż dojechała pod kamienice (brak „ę” na końcu?) klientki. Skryła głowę pod szarą fedorą, która dobrze komponowała się z kolorem jej prochowca, po czym wysiadła z samochodu. – powtórzenie

A wiesz mi, krew ciężko zmywa się ze ścian. – ort?

Elizabeth sprawiała wrażenie, jakby przywykła się już do spojrzeń napotykanych panów i drapieżny wzrok nawet najgroźniejszych postaci nie robił na niej wrażenia. – logiczny

Po dawnych tartaku zostały jedynie potężne hale, wyglądające jakby od dawna nie miały styczność z człowiekiem. – literówki

– Wynośmy się – krzyknął Maua. – skoro krzyczy, powinien być wykrzyknik?

 

A zatem pod kątem spraw językowych, szczególnie przecinków, powtórzeń i literówek, warto jeszcze przejrzeć i poprawić starannie całość, ja już więcej ich nie wypisuję.

 

Rośnie cholernie szybko i na każdym materiale. Tak, każdym. Wystarczy, by jedno nasionko opadło na asfalcie, aby następnego dnia wyrosła oaza. – mam tu pewną wątpliwość – skoro rośnie wszędzie, czemu nie urosło w kieszeni bezdomnego ani na chusteczce detektywki?

 

Rewelacyjny pomysł na fantastyczny świat i zasady nim rządzące, bardzo ciekawe oraz realistyczne postacie bohaterów, szczególnie Stephanie. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej

Najpierw wątpliwości.

 

“– Aż tak stary też jeszcze nie jestem, by nazywano mnie dziadkiem – odpowiedział i na dowód swych słów pokazał ostatnie pożółkłe zęby. – Czasami śmietniki tu sprawdzam, bo niezłe fanty tu można znaleźć”. – wywaliłbym jedno “tu”

 

“ – Stephany Grayson, dobrze kojarzę? No więc czego trzeba?

 – Prowadzę śledztwo w kwestii zaginięcia pańskiego pracownik,a Maua Carvera”. – przecinek rozszczepił wyraz.

 

“Jakby tego było mało, stali przed nią bohaterowie zdjęcia z protestu Zwiastunów, świdrując swym wzrokiem pojmaną kobietę”. – czasem nadużywasz dookreśleń: swe/swoje. Tutaj przykład.

 

 i tyle.

 

Masz świetne opisy. Np.

 

“Mutanci jak Tommy nie należeli tutaj do rzadkich widoków. Nazywano ich bękartami Miasta, byli jednym z powodów, dla których magowie rzadko zakładali rodziny. Nadużywanie dusznika powodowało, że ich potomstwo rodziło się z przerażającymi mutacjami, co zwykle kończyło się zapełnianiem sierocińców dziećmi o szklanych oczach, naftowych łzach, zębatkach zamiast serca czy betonowych stopach”. – bardzo mi się to podoba.

 

Ogólnie bardzo dobrze zaplanowany, oryginalny świat. Trochę steampunk. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to coś ze świata podobnego do Dishonored. 

Podobało mi się.

 

Miałem trochę skojarzeń z serią filmową “Magiczne Zwierzęta”, ale szybko zastąpiły je oryginalne wizje z opowiadania. Zakończenie bardzo mi się podobało. Dobre budowanie klimatu.

 

Nieśmiałe propozycje zmian:

 

Znana głównie z tego, że jest to jedyne miejsce, gdzie warstwa dymu unoszącego się nad Miastem jest na tyle cienka, że pozwala dostrzec Słońce.

 

Przybyszka zdjęła półmaskę gazową i wzięła głęboki wdech. [Mam coś takiego w laboratorium i jest to półmaska gazowa, a nie gazowa półmaska (półmaska wykonana z gazu)]

 

– Jest pani świadoma, że takie zlecenie może sporo kosztować? – odparła Stephany, wypuszczając z ust kłęby dymu, lecz w odpowiedzi Elizabeth rzuciła na stół kopertę. [Jakoś nie pasowało mi to, że bohaterka od razu stwierdza, że będzie drogo, bez żadnych informacji o sprawie – ale może taki był zamysł artystyczny, przy tym nie będę się upierał :) ]

 

Postrzegali każde zasadzone drzewo jako zagrożenie dla ich monopolu na produkcję żywności czy innych wyrobów uzyskiwanych z szerokiego wachlarza gatunkowego grzybów. [Skróciłbym zakończenie zdania, kojarzyło mi się z poradnikiem dla rolników i rozproszyło uwagę przy czytaniu]

 

Gdy zniechęcona już chciała odłożyć je na miejsce, uwagę kobiety zwrócił delikatny ciemny ślad na tylnej ściance szafy. Dotknęła zabrudzonego punktu i poczuła, jak sklejka nieznacznie się poruszyła [zamiana drugiego “delikatnie” na “nieznacznie” eliminuje powtórzenie. Ewentualnie można usunąć pierwsze słowo “delikatny”]

 

Wymacała chropowatą powierzchnię, a gdy wyciągnęła kończynę, zauważyła, że do palców przyczepiły się jakieś owalne kształty. [w trakcie pierwszego czytania moja wyobraźnia zobaczyła dłoń wyciągającą z półki zasuszoną kończynę jakiegoś nieszczęśnika, i dopiero przy drugim mogłem odczytać zdanie w poprawny sposób. Poszukałbym synonimów, albo rozdzielił to zdanie na dwa: Wymacała chropowatą powierzchnię. Kiedy cofała palce zauważyła, że przylgnęły do nich jakieś owalne obiekty.]

 

Zastanowiłbym się czy nie użyć “Bękartów Miasta” (wielką literą) co pozwoli wyodrębnić nazwę ugrupowania z reszty tekstu. W dobie ogólnego poszanowania dla różnych sytuacji życiowych może okazać się, że ktoś obrazi się na opowiadanie i na autora. Być może więcej osób wypowie się na temat poprawności takiego zapisu. Ja mam podobny problem pisząc, u mnie są “Synowie Łaski” i po długim namyśle zostałem przy wielkiej literze.

 

Jeszcze raz gratulacje, ciekawe pomysły, a bohaterzy nie tylko z krwi i kości, ale nawet żelaza i betonu!

 

 

 

Bruce, Canulas i Marzan dziękuje za wasze cenne uwagi. W wolnej chwili je uwzględnie w tekście. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się skojarzeń z Dishonored.

Ciekawą kwestie poruszył Marzan w sprawie Bękartów. Myślę, że masz racje i nazwa powinna być wyróżniona wielką literą, o czym przyznaje, że nie pomyślałem. Dodatkowo sądzę, że powinno istnieć jakieś określenie, z którym mogliby identyfikować się tutejsi x-meni. Bękarci Miasta ma mocno pogardliwy wydźwięk i oddaje dobrze podejście przeciętnego Kowalskiego do grupy groteskowych mutantów. Sami zainteresowani mogliby nazywać się Potomkami, Synami lub Dziećmi Miasta i na tym budować swoją tożsamość społeczną.

A ja zauważyłem, że zamiast “Fantastycznych Zwierząt” odwołałem się do “Magicznych”…. cóż, pod względem poprawności wpisów jestem zdecydowanie skowronkiem, nie sową :) Sama koncepcja “mechanoorganiki” jest moim zdaniem jednym z perspektywicznych wątków tego opowiadania, i całego przedstawionego uniwersum. Czy mutanci mogą dalej przekazywać cechy, czy są płodni? Czy można ich hodować? Czy pojawi się skrajnie zepsuty moralnie mag, taki buchaj rozpłodowy, który mógłby stać się ojcem armii? Lub, co chyba gorsze, odpowiednik królowej mrówek? Możliwości ekspansji jest mnóstwo.

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Ave, Wolfangu! 

 

Wpadam (trochę spóźniony, ale co tam) w ramach dyżuru. 

 

Myślę, że najmocniejszą stroną opowiadania jest światotwórstwo. Też mam skojarzenia z Dishonored, ale w wersji, którą mógłby napisać Sanderson.

 

Nie do końca gra mi narracja, momentami bywa trochę niezgrabna. Jakby narrator nie mógł się zdecydować czy jest biernym obserwatorem czy uczestnikiem zdarzeń. Momentami przy narracji gubisz też podmiot (szczególnie w tych fragmentach, gdy zaczynasz zdanie od nowego akapitu, które treścią nawiązuje do poprzedniego).

 

Za "detektywkę" masz za to osobne miejsce w literackim piekle :P

 

Ogólnie uważam, że świat przedstawiony ma potencjal i chętnie przeczytam inną historię osadzoną w tym uniwersum. 

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Wolfangu, mogę podziwiać Twoją wyobraźnię i stworzony świat, ale historia wydała mi się dość chaotyczna, nie całkiem jasna i obawiam się, że nie do końca zrozumiałam, co tam się działo. Nie wykluczam, że pochłonięta wyłapywaniem usterek, niedostatecznie skupiłam się na treści opowiadania i coś mi umknęło.

Rozumiem, że bohaterką Betonowej róży jest kobieta, ale nic nie poradzę, że detektywka, moim zdaniem, brzmi okropnie.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawe i zdecydowanie lepiej napisane.

 

wytrzeć jeszcze świeże rany. Zdobiły one wraz ze zmarszczkami twarz kobiety… → Nie wydaje mi się, aby rany i zmarszczki mogłyby być ozdobą czyjejkolwiek twarzy.

Proponuję: …wytrzeć jeszcze świeże rany, które wraz ze zmarszczkami znaczyły twarz kobiety

 

Spomiędzy szpar naderwanych rolet ujrzała… → Między szparami naderwanych rolet ujrzała

Sprawdź znaczenie słowa spomiędzy.

 

Rozmazane ludzkie sylwetki oświetlały jedynie drobne punkciki światła w postaci pozłacanych latarni gazowych, od których wzięła się nazwa dzielnicy. → Nie brzmi to najlepiej, zwłaszcza że można zrozumieć, że punkciki latarni gazowych były oświetlane przez rozmazane ludzkie sylwetki.

Proponuję: Drobne punkciki pozłacanych latarni gazowych, od których wzięła się nazwa dzielnicy, oświetlały rozmazane ludzkie sylwetki.

 

jednocześnie spinając w kok swe siwe włosy. → Zbędny zaimek – czy spinałaby cudze włosy?

 

...podeszła do detektywki, aby udostępnić płomień. → A może: …podeszła do detektywki, aby podać jej ogień.

 

– Zaginął mój mąż. Nazywał się Maua Carver… → Czy, skoro zaginął, przestał się tak nazywać?

Proponuję: – Zaginął mój mąż. Nazywa się Maua Carver

 

– Jest pani świadoma, że takie zlecenie sporo kosztuje – odparła Stephany… → To brzmi jak pytanie, więc: – Jest pani świadoma, że takie zlecenie sporo kosztuje?zapytała Stephany

 

i biorąc łyk whisky prosto z butelki. → …i wypijając łyk whisky prosto z butelki.

Łyków się nie bierze.

 

 Cholerne nieroby czekają na cud albo jak ktoś znajdzie ciał… – przerwała nagle… → Skoro przerwała to przestała mówić, więc didaskalia wielką literą: Cholerne nieroby czekają na cud albo jak ktoś znajdzie ciał… – Przerwała nagle

 

przerwała nagle i ponownie zaciągnęła się fajką. → Wcześniej napisałeś: …wyciągając długą lufkę zakończoną papierosem. → Czy paliła i fajkę, i papierosa?

Rozumiem, że fajka jest tu synonimem papierosa, ale efekt nie jest najlepszy.

 

mężczyznę o krótkich włosach i kolczyku w lewym uchu. → Co to znaczy, że mężczyzna był o kolczyku?

A może miało być: …mężczyznę o krótkich włosach i z kolczykiem w lewym uchu.

 

miejsce, gdzie warstwa dymu unoszącego się nad Miastem pozwala dostrzec Słońce. → …miejsce, gdzie warstwa dymu unoszącego się nad Miastem pozwala dostrzec słońce.

Sprawdź, kiedy piszemy Słońce, a kiedy słońce.

 

Detektywka wskazała palcem na fotografię. Detektywka wskazała palcem fotografię.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

a wszelkie pytania zbywał zmęczeniem… → …a wszelkie pytania tłumaczył zmęczeniem

 

powiedziała, wskazując ponownie na kopertę. → …powiedziała, wskazując ponownie kopertę.

 

Dyszał ciężko, a serce biło mu jak szalone. → Zbędny zaimek – czy serce mogło bić komuś innemu?

 

ściągnął kominiarkę z twarzy, odsłaniając rudą czuprynę. → Czy to znaczy, że miał czuprynę na twarzy?

 

wskazując na czarne ślady na dłoniach rudzielca. → …wskazując czarne ślady na dłoniach rudzielca.

 

Chwyciła ponownie za gazety… → Ponownie chwyciła gazety

 

stając się na moment substytutem Słońca. →…stając się na moment substytutem słońca.

 

Gdy odwróciła się, jej oczom ukazał się, stukający drewnianą nogą, starszy mężczyzna… → A może zwyczajnie: Gdy odwróciła się, zobaczyła stukającego drewnianą nogą, starszego mężczyznę

 

na którym starzec skupił swój wzrok… → Zbędny zaimek.

 

odparła, zapraszając do środka dłonią. → A może: …odparła, gestem zapraszając do środka.

 

Powiesiła swój prochowiec na wieszaku… – Nie brzmi to najlepiej. Zbędny zaimek.

Proponuję: Zostawiła prochowiec na wieszaku

 

przesunęła palcem po kredowo-białych ścianach… → …przesunęła palcem po kredowobiałych ścianach

 

Ostatnia książka zbierała podania na temat legendarnych odmian magii… → Książka nie może zbierać podań, ale może być ich zbiorem.

Proponuję: Ostatnia książka zawierała podania na temat legendarnych odmian magii… Lub: Ostatnia książka była zbiorem podań na temat legendarnych odmian magii

 

Potwierdzenie hipotezy przyniosły ślady butów na framudze okna. → Czy tu aby nie miało być: Potwierdzenie hipotezy przyniosły ślady butów na parapecie.

 

spomiędzy gęstego smogu dostrzegła znajomą sylwetkę… → …w gęstym smogu dostrzegła znajomą sylwetkę

 

Starzec wychylił głowę, a jego oczom ukazało się kilka ciemnych sylwetek… → A może zwyczajnie: Starzec wychylił głowę i zobaczył kilka ciemnych sylwetek

 

mocno kontrastowała ona z reputacją speluny tego baru. → …mocno kontrastowała z reputacją tego baru. Lub: …mocno kontrastowała z reputacją tej speluny.

 

aby poprawić guziki swej czarnej kamizelki, pod którą znajdowała się biała koszula z podwiniętymi rękawami, odsłaniając umięśnione przedramiona. → A może: …aby poprawić guziki czarnej kamizelki włożonej na białą koszulę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi umięśnione przedramiona.

 

wtrąciła klientka, biorąc łyk z kieliszka. → …wtrąciła klientka, upijając łyk z kieliszka.

 

– Gdybyśmy mieli tutaj jakiegoś nomada z Bezkresnych Autostrad… → – Gdybyśmy mieli tutaj jakiegoś nomadę z Bezkresnych Autostrad

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika nomada.

 

 A wiesz mi, krew ciężko zmywa się ze ścian. → A wierz mi, krew trudno zmywa się ze ścian.

Sprawdź znaczenie słów wiesz i wierz.

Ciężko a trudno – Poradnia językowa PWN

 

po czym wziął łyk z butelki. → …po czym wypił łyk z butelki.

 

Wystarczy, by jedno nasionko opadło na asfalcie… → Wystarczy, by jedno nasionko opadło na asfalt

 

 …wskazał palcem na rulonik tytoniu. → …wskazał palcem rulonik tytoniu.

 

odgłos uciekającego powietrza z opon. → …odgłos powietrza uciekającego z opon.

 

Otaczała ich grupka panów… → Panowie otaczali dwie kobiety, więc: Otaczała je grupka panów

 

Pierwszy z nich uniósł głowę, a spod kaptura jego deszczowca wyłoniła się twarz… → Zbędny zaimek.

 

aby poczęstować przeciwnika jeszcze kopnięciem, lecz z dymu wyłonił się kolejny przeciwnik. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Detektywka omiotła pole walki w poszukiwaniu kolejnych przeciwników. → Chyba miało być: Detektywka omiotła wzrokiem pole walki, szukając kolejnych przeciwników.

 

Z ust Stephany wypadł silny kaszel jakby miała zaraz wypluć płuca. → Co zrobił kaszel???

Obawiam się, że kaszel, nawet silny, nie jest czymś, co może wypaść komuś z ust.

Proponuję: Stephany zaniosła się kaszlem tak silnym, jakby miała zaraz wypluć płuca.

 

pańskiego pracownik,a Maua Carvera. → To złe miejsce dla przecinka.

 

Ni cholera nie jestem w stanie powiedzieć, co to było. Ni cholery nie jestem w stanie powiedzieć, co to było.

 

palce Freemana sunęły się po białych kartkach… → …palce Freemana sunęły po białych kartkach

 

wskazała cygarem na pożółkłą mapę… → …wskazała cygarem pożółkłą mapę

 

Jak choćby piśniesz, to cię na części karzę rozłożyć! Jak choćby piśniesz, to cię na części każę rozłożyć!

Sprawdź znaczenie słów karzę i każę.

 

Chwycili mężczyznę i powalili go na ziemię. → Zbędny zaimek. Rzecz dzieje się w gabinecie, więc: Chwycili mężczyznę i powalili na podłogę.

 

sprawdziła zawartość swojej papierośnicy… → Zbędny zaimek.

 

Blaszane ściany zdobiły liczne wgniecenia i postępująca rdza… → Raczej: Blaszane ściany znaczyły liczne wgniecenia i postępująca rdza

 

Gdy delikatnie ją uniosła, jej oczom ukazał się ciemny korytarz… → A może: Gdy delikatnie ją uniosła, zobaczyła ciemny korytarz

 

...przybrał kobiecą sylwetkę i ruszył wzdłuż korytarza. –> Zbędne dookreślenie, albowiem raczej nie ruszyłby w poprzek korytarza.

 

Wzięła łyk, wykrzywiając twarz… → Wypiła łyk, wykrzywiając twarz… Lub: Wypiła łyk, krzywiąc się.

 

Omiotła wzrokiem szklarnię aż jej wzrok spoczął na biurku. → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Omiotła spojrzeniem szklarnię, aż wzrok spoczął na biurku.

 

Lektura pochłonęła tak głęboko, że zapomniała o otaczającym świecie. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Stephany podniosła stare powieki. → Czy dookreślenie jest konieczne?

 

nie pozwoliła sobie na choćby skrzywienie twarzy w minę zdziwienia. → Skrzywienie twarzy jest miną, nie można skrzywić twarzy w minę.

Proponuję: …nie pozwoliła sobie na choćby skrzywienie twarzy w wyrazie zdziwienia.

 

świdrując swym wzrokiem pojmaną kobietę. → Zbędny zaimek.

 

odezwał bezdomny, także pojawiając się praktycznie znikąd. → A może: …rzekł bezdomny, także pojawiając się praktycznie znikąd.

 

Klnąłeś, wygrażałeś, nawet obiecałeś… → Kląłeś, wygrażałeś, nawet obiecałeś

 

bladość na twarzach Zwiastunów przybrała nowego odcienia. –> …bladość na twarzach Zwiastunów przybrała nowy odcień.

 

wypluwając swoje zniszczone płuca. → Zbędny zaimek.

 

wrzucił ich do swej paszczy. Przerażeni ludzie rzucili broń… → Nie brzmio to najlepiej.

Proponuję: …i wrzucił ich do paszczy. Przerażeni ludzie cisnęli broń

 

Stephany ciężko było skoncentrować się, zwłaszcza że sięgała po magię spoza jej domeny. → …Stephany trudno było skoncentrować się, zwłaszcza że sięgała po magię spoza swojej domeny.

 

Mimo to złapała łączność i wpuściła do swej głowy głosy. → Zbędny zaimek.

 

– Wróciło tam, skąd przybyło. Raczej już nie będzie cię niepokoić. – odparła… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Ciekawa historia i całkiem dobrze napisana – choć jak pokazują powyższe komentarze nie obyło się bez usterek. W każdym razie dobrze spędziłem czas przy czytaniu :)

 

Co do czepialstwa to jedna rzecz mi nie podeszła. Momentami dialogi za bardzo przyspieszają biorąc pod uwagę kontekst danej sceny, nie wydaje się to naturalne. Np.

 

– Zaginął mój mąż. Nazywał się Maua Carver – wyjaśniła z grobową miną, sama również wyciągając długą lufkę zakończoną papierosem.

– Jest pani świadoma, że takie zlecenie sporo kosztuje – odparła Stephany, wypuszczając z ust kłęby dymu, lecz w odpowiedzi Elizabeth rzuciła na stół kopertę.

– Zaliczka. Jeśli to za mało, mogę dać więcej. Cena nie gra roli. Najwyżej z głodu zdechnę! – warknęła kobieta, po czym zaciągnęła się fajką. Po chwili jej twarz złagodniała. – Przepraszam. Kiepsko ostatnio sypiam.

– Nie szkodzi. Coś na uspokojenie? – odparła Stephany, wyciągając butelkę whisky.

– Nie, dziękuję.

albo tutaj:

 

Maua podniósł otrzymany przedmiot. Była to metalowa broszka w kształcie róży. Mag przypiął ją do kaszkietu i odwrócił głowę jakby chciał ukryć twarz.

– Dlaczego nam pomogłaś?

– Liczę na twoją wdzięczność – uniosła dłoń w wymownym geście.

– Coś się znajdzie. Wcześniej jednak chciałbym ci coś jeszcze pokazać.

– Co znowu?

– A zaczepiała cię może policja w spawie tego zaginięcia?

Lit.

 

Nowa Fantastyka