- Opowiadanie: Ananke - Czekoladowa droga do śmierci

Czekoladowa droga do śmierci

Hasło: sukienka o smaku czekoladowym.

 

Outta Sewer

Wielkie podziękowania za naprawdę szybką betę tuż przed terminem – coś wspaniałego. :) Początek dodałam i trochę cięłam, ale ogólnie sens podobny. ;)

 

Zawiera: drastyczne sceny, może dwa przekleństwa.

„Czy jedzenie czekolady to grzech? Wierzę, że Bóg dał nam tę przyjemność, żebyśmy oparli się pokusie.”

Ostatnie słowa zamordowanego kapłana Tawesa

 

P.S. Tekst został trochę poprawiony już po konkursie. ;)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Czekoladowa droga do śmierci

Teraz

 

Mówią, że się do mnie dobiorą.

Mówią, że jestem pusta.

Mówią, że mogą wszystko.

Bez przerwy gadają, cała trójka, a ja zaciskam pięści, czekam. Ten inny, ich szef, nie krzyczy. Nie jest podniecony.

– Nie – rozkazuje lodowato. Zbieram się na odwagę, w końcu otwieram oczy. Przez małe okno wpada smuga szarego światła. Kurz wiruje w zatęchłym powietrzu. – Tu i teraz.

– Nikt nie usłyszy – zaczyna ochrypłym głosem jeden z mężczyzn, którzy mnie tu sprowadzili. Zdjęli kaptury, ale ich twarze są jak tysiące innych. Zwykłe, szare, brzydkie.

– Nie.

– Panie Gaan, no.

– Segel mówił, że to niebezpieczne. Żadnych kontaktów – ucina ich szef, ten cały Gaan. Jest od nich niższy, nosi futro z białych lisów. – Wykonać!

Jeden z mężczyzn podnosi srebrny palnik. Napinam mięśnie rąk i nóg, więzy wbijają się w ciało. Nie krzyczę. Chyba brakuje mi głosu. Palnik uderza w moją sukienkę. Widzę błysk przed oczami. Bolesny płomień dosięga ciała. Ogień jest we mnie, jest mną, jest wszystkim. Pożera dom, w którym mieszkałam.

Ludzie wychodzą, widzę dym, może jestem w tym dymie, po raz ostatni myśląca, wędrująca do nieba. Lecz niczego nie ma, tylko strzępy. Rozproszone myśli jak rozpuszczona czekolada wirują w chatce na skraju gór.

Umarłam. Ale tacy jak ja nie umierają. Gdzie jestem? Rozpaczliwie próbuję zobaczyć, choć obrazy są bolesne, jakbym dalej wirowała w dymie.

Może tak wygląda śmierć – ślepa tułaczka poprzez nicość, strumień myśli jak przy fontannie. Czekoladowe piekło. Czuję tylko kołysanie. Nie, coś jeszcze – otulenie. Może stąd ta szara ciemność. Jest zimno, ale nie jestem wrażliwa na chłód, więc to mi nie przeszkadza. Zapach… lnu? Czy to len? Skąd len w spalonym domu? Czy nie powinnam czuć zgliszczy?

I wtedy pojawia się dotyk – wiem, że jest ludzki. Nienawidzę ludzi, ich spoconych rąk, śliny, ostrych zębów. Nie cierpię ich obrzydliwych języków. I spojrzeń pełnych głodu. A teraz ktoś obejmuje mnie lepką dłonią, ściska, wyjmuje z ciemnego miejsca.

– Ostatnia – mamrocze, przenosi za wiśniowe drzwi.

 

Wcześniej…

 

Mido, Skalista

 

Błę­kit­ny blask oświe­tlał twa­rze, cie­nie tań­czy­ły jak roz­ko­ły­sa­ne pło­mie­nie świec. Chłod­na noc za­pa­no­wa­ła na te­re­nie Ska­li­stej. Trójka zbie­gów sie­dzia­ła wci­śnię­ta po­mię­dzy kilka na­gich drzew ro­sną­cych na stro­mym zbo­czu. Alie złą­czy­ła drob­ne dło­nie.

– Panie Mido… Opo­wie nam pan jakąś hi­sto­rię?

No­ti­na sie­dzia­ła bez ruchu. Wiatr zawył po­mię­dzy szczy­ta­mi od­le­głych gór. Zimny po­dmuch do­tarł aż tutaj. Nikt się nie wzdry­gnął.

– Jest późno. – Mido za­kasz­lał, za­sło­nił usta ręką, w któ­rej bra­ko­wa­ło dwóch pal­ców.

– Czeka nas długa droga. Opo­wiem coś krót­kie­go, ale za to praw­dzi­we­go. O matce Notiny.  

– Nie mam matki – odparła Notina. Wyglądała na piętnaście lat, w porównaniu do Alie z jej dziecięcą twarzą.

– Każdy miał – wtrą­ci­ła Alie.

– Je­ste­śmy ni­czym. – Notina obróciła głowę.

– Matka Notiny – pod­jął ła­god­nie Mido – była ra­do­sną ko­bie­tą. Tej desz­czo­wej nocy przy­mie­rza­ła su­kien­kę. Spe­cjal­ną, ślub­ną.

– Jak wy­glą­da­ła? – za­py­ta­ła Alie. Na jej ja­snych po­licz­kach peł­ga­ło ja­skra­we, błę­kit­ne świa­tło.

– Jak myślisz? – Mido od­wró­cił głowę w stro­nę ską­pa­ne­go w mroku zej­ścia ze skał.

– Może brą­zo­wa? – Alie się uśmiech­nę­ła.

– Głu­pia je­steś. – Notina za­ci­snęła pię­ści.

– Cze­ko­la­do­wa, słod­ka, taka… mlecz­na – roz­ma­rzy­ła się Alie. – Naj­bar­dziej lubię mlecz­ne. – Spło­nę­ła ru­mień­cem i spu­ści­ła wzrok.

– Jej suk­nia była z dia­men­to­we­go pyłu, ozdo­bio­na u dołu mi­go­czą­cy­mi opa­la­mi. Lśni­ła bla­skiem od­bie­ra­ją­cym dech – snuł opo­wieść Mido. – Przy każ­dym ruchu roz­bły­ski­wa­ła jak zi­mo­wy szczyt, nie­osią­gal­ny dla zwy­kłych śmier­tel­ni­ków.

Alie otwo­rzy­ła usta.

– Dia­men­ci­ki wszy­te tuż przy ko­ron­ko­wym de­kol­cie roz­ta­cza­ły blask, ni­czym krysz­ta­ły roz­świe­tla­ją­ce ciem­ne ja­ski­nie.

– Czy ona była…? – za­czę­ła Alie.

– Przestań – wark­nęła Notina.

– Była ciem­no­skó­rą, młodą ko­bie­tą, która przy­je­cha­ła z od­le­głe­go kraju – od­parł spo­koj­nie Mido. – Sta­no­wi­ła kon­trast dla ja­snej, do­ty­ka­ją­cej pod­ło­gi sukni.

– I pan… wziął ją za mąż? – wy­pa­li­ła Alie.

Mido się za­śmiał.

– Czemu ga­dasz o mojej matce? – Notina zmarsz­czyła brwi. – Mam tego dość.

– Tylko ją pa­mię­tam. I nie, Alie, nie mo­głem wziąć jej za mąż, bo męż­czyź­ni z ko­bie­ta­mi się żenią. Jeśli mo­że­cie, za­cho­waj­cie ciszę, a opo­wiem do końca.

Alie udała, że za­sznu­ro­wu­je usta. Za­ha­czy­ła pal­ca­mi o pla­ster na bro­dzie, który spadł, od­sła­nia­jąc dziu­rę po cio­sie ostrym na­rzę­dziem. Alie szyb­ko schy­li­ła się po stary pla­ster, ale Mido po­ło­żył dłoń na jej ra­mie­niu.

– Już tego nie po­trze­bu­jesz.

I za­nu­rzo­ny we wspo­mnie­niach, dzie­lił się nimi z dzieć­mi, jak okrusz­ka­mi chle­ba, jak na­dzie­ją, któ­rej teraz naj­bar­dziej po­trze­bo­wa­ły.

– Jej oczy błysz­cza­ły bar­dziej niż dia­ment za­wie­szo­ny na szyi, a ja my­śla­łem tylko o tym, że dla niej ma­rze­nia były jak szla­chet­ne ka­mie­nie na­wle­ka­ne na sznu­rek – u bo­ga­czy takie to wszyst­ko pro­ste. Ale źle ją oceniłem. Potarła swoim policzkiem o mój, bo szanowała nasze zwyczaje. I pół roku później zawalczyła o wydanie Dekretu Dusz.

– Annet de Fol – wyszeptała Alie. – Przygarnęła dużo dzieci, prawda?

– Notina była pierwsza.

– Nie pa­mię­tam – mruk­nęła Notina.

– Nie, po­nie­waż twoja dusza za­wie­ra­ła pier­wia­stek nie­mow­lę­cy. Wy­glą­da­łaś, jak teraz, lecz miałaś umysł noworodka. Na­pływ dzie­ci był tak ogrom­ny, że Annet zle­ci­ła wy­bu­do­wa­nie ośrod­ka.

– Ta­kie­go, jak… – Alie prze­łknę­ła ślinę.

– Nie, oczy­wi­ście, że nie. – Mido po­gła­skał Alie po ple­cach. – To był dom. Dobry, miły dom.

– Bez ognia?

– Tak.

– Wy­wle­kli mnie stam­tąd lu­dzie – wtrąciła Notina.

– Fa­na­ty­cy par­tii PLW – rzekł Mido. – Do­szła do wła­dzy i znisz­czy­ła wszyst­ko, o co Annet wal­czy­ła la­ta­mi. Chodź­cie, zbie­ra­my się.

Księ­życ skry­wa­ły ciem­ne chmu­ry. Lo­do­wa­te po­wie­trze na­wie­dza­ło zbo­cze. Gdzieś tam, w dole, dwa mia­sta od­dzie­lo­ne nie­wiel­kim lasem, ina­czej spę­dza­ły noc. Daron, sły­ną­ce z Fa­bry­ki Cze­ko­la­dy, po­ło­żo­ne na wcho­dzie, tro­pi­ło ucie­ki­nie­rów, a w Księ­ży­co­wej, zna­nej z noc­ne­go życia, ści­ga­ni nadal mogli być wolni.

– Czy my tam…? – Alie wska­za­ła fa­bry­kę. Bu­dow­la z ce­gieł od­zna­cza­ła się na czar­nym nie­bie.

Mido nie od­po­wie­dział. 

 

 

Gaan, Daron

 

– Zna­leź­li­śmy ich.

– Wszyst­kich?

Przez chwi­lę pa­no­wa­ła cisza. Męż­czy­zna w czer­wo­nym płasz­czu za ko­la­na stał na bacz­ność i trzy­mał w dło­niach srebr­ny pal­nik. Tuż przy uchu miał ta­tu­aż z od­ci­skiem palca. Spię­ty i ocze­ku­ją­cy kary pa­trzył w nie­wi­docz­ny punkt.

– Nie, panie Segel… – Za­wa­hał się, zer­k­nął na Se­ge­la i mówił dalej: – Ale to kwe­stia czasu.

– My­ślisz, że mam czas? – Segel wy­krzy­wił wargi, zro­bił krok do przo­du. Był wy­so­ki, spo­glą­dał na pod­wład­ne­go z góry. Uli­za­ne włosy za­cze­sa­ne na bok nigdy nie wy­my­ka­ły się bry­lan­ty­nie. Ogo­lo­ny na gład­ko, z cien­ki­mi brwia­mi, peł­ny­mi usta­mi, ko­bie­cy­mi dłoń­mi, przy­po­mi­nał ra­czej ka­ry­ka­tu­rę męż­czy­zny, choć w oczach miał okru­cień­stwo, któ­re­go nie spo­sób było nie za­uwa­żyć.

– Panie Segel, od razu wzno­wi­my po­ścig.

– Wy­znacz kogoś, Nahad. – Segel mach­nął ręką. – A gdzie Lui?

– Po­je­chał do Księ­ży­co­wej.

– Na pokaz? – Segel zmarsz­czył brwi. – Mój syn zbyt czę­sto tam bywa. Za­ja­dę do Księ­ży­co­wej po łaźni.

– Ale… – Kro­ple potu spły­nę­ły po skro­niach Na­ha­da. – Łaź­nie są nie­le­gal­ne…

Segel ob­li­zał usta.

– Więc po wszyst­kim nie po­zo­sta­wisz żad­ne­go śladu.

– Nie mogę…

Segel sta­nął pod ścia­ną, wyjął z kie­sze­ni wą­skiej ma­ry­nar­ki po­dłuż­ną rurkę. Po­tarł ją pal­cem, aż wy­da­ła prze­ni­kli­wy, wy­so­ki dźwięk pę­ka­ją­ce­go szkła. Na ko­ry­tarz wy­pa­dło pięć osób w czer­wo­nych płasz­czach z ta­tu­aża­mi tuż przy uchu.

– Gaan, usuń Na­ha­da.

– Tak jest. – Gaanowi nie drgnął żaden mię­sień twa­rzy. Wy­glą­dał na cał­ko­wi­cie obo­jęt­ne­go. Był pra­wie łysy i dużo star­szy od resz­ty. Odziany w futro z białych lisów.

– I zagoń kogoś do łaźni. – Segel scho­wał rurkę do kie­sze­ni. Mach­nął ręką i na od­chod­ne rzekł: – A potem macie wy­sprzą­tać.

Jego mięk­kie pan­to­fle nie wy­da­wa­ły żad­ne­go dźwię­ku, kiedy kro­czył ko­ry­ta­rzem.

– Za­bro­ni­li łaźni – prze­mó­wił Nahad. Ści­skał w dłoni pal­nik.

– Ach, teraz cię to mier­zi? – Gaan wy­stą­pił dwa kroki do przo­du. – Ale zanim za­bro­ni­li, nie mia­łeś pro­ble­mu?

– Wy­da­li De­kret Dusz!

– Bred­nie. – Gaan uśmiech­nął się kpią­co. – To wszyst­ko spi­sek, żeby po­zba­wić firmę do­cho­dów. Ta cała Annet de Fol jest wa­riat­ką. Wy­my­śli­ła dusze dla sztucz­ne­go ba­dzie­wia, czemu lu­dzie w to wie­rzą? I nawet ty?

– Nie za­bi­jaj ich.

– Nie za­bi­ję. – Gaan nie prze­sta­wał się uśmie­chać. Wyjął pistolet zza pasa. – Nie można zabić cze­goś, co nie żyje. Ja ich tylko… roz­to­pię.

Nahad się­gał po broń, lecz Gaan na­ci­snął spust i krew try­snę­ła z tyłu głowy Na­ha­da, roz­bry­zgu­jąc się na ścia­nie, kiedy upadł z dziu­rą tuż nad okiem. Za­rzę­ził w ostat­nim ago­nal­nym od­ru­chu, pal­nik z dłoni wy­le­ciał na pod­ło­gę.

– Wezwijcie kogoś do sprzątania tego syfu – zlecił Gaan strażnikom.

I już szedł ko­ry­ta­rzem o wy­so­kim skle­pie­niu, ze szma­rag­do­wy­mi ta­pe­ta­mi, na któ­rych wi­sia­ły ob­ra­zy przed­sta­wia­ją­ce głów­nie nagie lub pół­na­gie bo­gi­nie za­ży­wa­ją­ce ką­pie­li. Cięż­kie buty ude­rza­ły o par­kiet.

Stuk, stuk, stuk.

Do­tarł do za­mknię­tych drzwi. Wyjął pęk klu­czy z kieszeni, wło­żył od­po­wied­ni do dziur­ki, prze­krę­cił, otwo­rzył. Wy­two­ry sie­dzia­ły na pod­ło­dze, po­sza­rza­łe, brud­ne, nagie – nie, nie mógł tak my­śleć. To ich na­tu­ral­na struk­tu­ra, nie po­win­ny nosić ubrań.

– Wy­cho­dzi­my. Tylko wolno, bo przy­pa­lę! – Uniósł pal­nik, sre­brzy­sty blask za­ja­śniał w świe­tle jed­nej na­ścien­nej lampy. Wy­two­ry oczy­wi­ście za­ję­ły miej­sce jak naj­da­lej od niej, po prze­ciw­le­głej ścia­nie. Draż­nią­cy za­pach cze­ko­la­dy spra­wił, że Gaan zmarsz­czył nos. – No, szyb­ko!

Wy­two­ry były małe. Szły z jedną ręką za­ku­tą w długi, po­łą­czo­ny łań­cuch. Mil­cza­ły. Nie pod­no­si­ły głów. Ka­ry­ka­tu­ry ludzi, głu­pie po­twor­ki.

– Szyb­ciej! – Gaan ude­rzył jed­ne­go z nich w ramię, w któ­rym po­wsta­ło wgłę­bie­nie.

I te po­kra­ki chcie­li na­zy­wać ludź­mi? Jak to coś mogło po­sia­dać duszę? Gdzie? W pu­stym wnę­trzu?

Prze­go­nił je ko­ry­ta­rzem pod drzwi do­dat­ko­wej, ogrom­nej ła­zien­ki. Dwa pierw­sze we­szły po­słusz­nie, ale trze­cie się za­trzy­ma­ło.

– Do środ­ka! – syk­nął Gaan i po­gro­ził pal­ni­kiem.

To była twarz przy­po­mi­na­ją­ca chło­pię­cą. Czar­na, z gorz­kim wy­rzu­tem wy­pi­sa­nym w oczach. Czemu ich oczy nie były puste, bez wy­ra­zu? Gaan nie cze­kał na nic wię­cej, włą­czył pal­nik, a wtedy dziki pisk wy­do­stał się z gar­dła tych z przo­du, któ­rzy ru­szy­li, po­cią­ga­jąc za sobą nie­chęt­ny wy­twór.

Wpa­dli do ła­zien­ki wy­ło­żo­nej bia­ły­mi ka­fel­ka­mi o sza­fi­ro­wych zdo­bie­niach. Na ścia­nie przy wej­ściu były trzy prysz­ni­ce. Dalej stała krysz­ta­ło­wa wanna oto­czo­na świecz­ka­mi o zie­lo­nych pło­mie­niach. Na kilku sto­li­kach usta­wio­no lampy o zło­tych pod­staw­kach i per­ło­wych, okrą­głych klo­szach. W krysz­ta­ło­wych zbior­ni­kach pa­li­ła się nafta.

– Wła­zić pod prysz­nic, brud­ne wy­ro­by.

– Zdej­mij nam to. – Wy­twór, który wcze­śniej się bun­to­wał, teraz uniósł ręce.

– Umiesz gadać, wy­ro­bie? – Gaan pod­szedł do niego.

– Wszy­scy umie­my. – Wy­twór był brud­ny, miał po­szar­pa­ny brzuch, jakby ktoś skro­bał go nożem. Jedno udo prze­pa­lo­ne na wylot, z pu­stym otwo­rem. – I wiem, czego chcesz.

– Czyż­by?

– Mam im po­wie­dzieć? – Wy­twór zmru­żył oczy. Był dość wy­so­ki.

Jako czło­wiek mógł­by ucho­dzić za pięt­na­sto­lat­ka. Gaan od­ru­cho­wo omiótł spoj­rze­niem resz­tę: żadne nie wy­glą­da­ło na dzie­sięć lat.

– Pod prysz­nic – roz­ka­zał.

– Twój pan nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny, jeśli zro­bisz to tutaj, zanim nas ob­my­jesz.

– Za­mknij się, wy­ro­bie i rób, co mówię. Bo wię­cej nie po­wtó­rzę.

Wy­twór wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Spali nas – rzekł. – To bę­dzie rzeź.

Na te słowa resz­ta wy­two­rów za­czę­ła prze­raź­li­wie krzy­czeć i ucie­kać w kie­run­ku drzwi. Gaan złapał jed­ne­go z nich, ale zo­stał kop­nię­ty w ko­la­no, więc z wście­kło­ścią użył pal­ni­ka. Wy­ce­lo­wał w głowę, która roz­pły­nę­ła się pod wpły­wem ognia. Resz­ta dzie­cia­ków, nie wia­do­mo jak, oto­czy­ła Gaana, a silne ręce za­ło­ży­ły mu łań­cuch na szyję. Ktoś przy­trzy­mał jego pi­sto­let, ktoś wy­rwał pal­nik. Gaan wierz­gnął, skąd te gnojki miały tyle siły, to nie­moż­li­we… Char­cząc, Gaan rę­ka­mi chwycił łań­cuch opi­na­ją­cy krtań.

Trzask!

W drzwiach sta­nął jeden ze strażników, który od progu użył broni. Gaan upadł na zie­mię, na klęcz­ki, kątem oka za­uwa­żył pal­nik przy twa­rzy. Od­sko­czył w ostat­nim mo­men­cie, a cie­pły stru­mień po­wie­trza do­się­gnął jego wło­sów. Resz­ta straż­ni­ków już wpadła do środ­ka. Gaan do­tknął czub­ka głowy i syk­nął: jeden z tych gówniarzy zdo­łał go po­pa­rzyć. Teraz wrzesz­cze­li, za­cią­ga­ni pod prysz­nic. Go­rą­ca woda ude­rza­ła w ich ciała, brud spły­wał po bia­łych ka­fel­kach. Od­cze­pio­no łań­cu­chy.

Gaan po­tarł szyję ręką, wstał, chwy­cił swój pal­nik.

– Tego mi zo­staw – wark­nął i wy­rwał naj­star­sze­go z wy­ro­bów, który na środ­ku czoła miał dziu­rę po kuli.

– Milan! – krzyk­nął za­dzi­wia­ją­co dziewczęcy głos. Gaan wzdry­gnął się, to tylko wyrób o żeńskich ry­sach na tej pa­skud­nej, cze­ko­la­do­wej gębie. W do­dat­ku od­la­ny w for­mie z ubra­niem, wi­docz­nie nie­któ­re tak ro­bio­no, jak Mi­ko­ła­je od­wi­ja­ne ze srebr­ne­go pa­pier­ka. Ta miała na sobie su­kien­kę z gu­zi­ka­mi, wy­sta­ją­cą odro­bi­nę poza szczu­płe ko­la­na. Fal­ban­ki wy­ko­na­no z bia­łej cze­ko­la­dy, po­dob­nie jak gu­zi­ki. Na plecy wy­two­ru spły­wa­ły ciem­ne war­ko­cze.

Gaan szarp­nął trzy­ma­nym i za­wlókł go pod wannę. Dzie­ciak pró­bo­wał uciec, ale Gaan był przy­go­to­wa­ny, chwy­cił go za ra­mio­na i z całej siły huk­nął nim o dno wanny.

– My­śla­łeś, że je­steś taki spryt­ny, co? – Przy­sta­wił mu pal­nik do skro­ni. – Nie, nie, nie za­mie­rzam cię zabić pierw­sze­go.

Gaan na­ci­snął włącz­nik i skie­ro­wał pło­mie­nie na nogi Mi­la­na, który wrza­snął dziko. Ciem­na cze­ko­la­da roz­to­pi­ła się, lecz krzyk nie gasł. Gaan z opę­tań­czym uśmiesz­kiem do­koń­czył dzie­ła. W wan­nie po­zo­stał sam kor­pus nadal prze­raź­li­wie krzy­czą­ce­go Mi­la­na.

– Jak to skrzeczy. – Jeden ze strażników wykrzywił usta.

Gaan od­giął cze­ko­la­do­wą głowę.

– Stąd do­cho­dzą te ich dźwię­ki. – Prze­bił nożem gar­dło Mi­la­na. Za­pa­dła cisza prze­ry­wa­na łka­niem jed­ne­go z two­rów. – Da­waj­cie resz­tę. A ten pier­do­lo­ny wyrób niech pa­trzy. Nie ma jak za­mknąć oczu. My, lu­dzie, śpimy, jemy i sramy. A wy, po­pa­prań­cy, uda­je­cie ludzi, a je­ste­ście błęd­nie stwo­rzo­nym je­dze­niem. Ni­cze­go w was nie ma. Tylko ruch, jak w za­baw­ko­wym po­cią­gu, i dźwięk, jak w sil­ni­ku auta. Po­wsta­je­cie w Fa­bry­ce, bo je­ste­ście wy­ro­ba­mi, ni­czym wię­cej!

Jeden ze straż­ni­ków ci­snął do wanny ko­lej­ny wy­twór.

– Milan. – Dziew­czy­na w su­kien­ce po­tar­ła po­licz­kiem o po­li­czek Mi­la­na. I krzyk­nę­ła, kiedy pło­mień z pal­ni­ka do­się­gnął jej ple­ców. Stru­ga brą­zo­wej cze­ko­la­dy zmie­sza­ła się z czar­ną. Wy­twór krzy­czał tak ludz­ko, jak ludz­ko może wrzesz­czeć dziew­czyn­ka wrzu­co­na do kwasu. Gaan odłu­pał ka­wa­łek jej su­kien­ki kil­ko­ma ude­rze­nia­mi noża. Wziął do ust. 

– Cał­kiem nie­zła – mruk­nął.

Kiedy strażnicy roz­to­pi­li wszyst­kie cze­ko­la­do­we wy­ro­by, wanna była pełna. Gaan za­mie­szał pal­cem w słod­kiej brei, ob­li­zał go, na­kie­ro­wał stru­mień ognia na Mi­la­na. 

 

 

No­ti­na, Księżycowa

 

Czar­na noc roz­peł­zła się po do­li­nie w Ska­li­stej. Księ­życ za­nu­rzył sre­brzy­sty sierp w prze­pły­wa­ją­cych błę­kit­no-sza­rych chmu­rach.

– Jeśli do­trze­my do mia­sta – rzekł Mido – mu­si­my zna­leźć ciu­chy. Naj­le­piej po­rwać coś z pra­nia, z kap­tu­ra­mi… albo czap­ki. Jeśli zo­ba­czy­cie pal­ni­ki, in­for­muj­cie i ostroż­nie od­cho­dzi­my. Wszel­ka uciecz­ka może nas wydać.

– Prze­szli­śmy na drugą stro­nę – mruk­nę­ła No­ti­na. – Tu też będą nas szu­kać?

– Nie wiem. – Mido wes­tchnął. Ostry czu­bek księ­ży­ca wy­sta­wał spoza chmur. Szli ka­mie­ni­sty­mi ścież­ka­mi, po­przez chasz­cze, aż do gra­ni­cy Da­ro­nu. Na drew­nia­nym słu­pie widniał napis „Księ­ży­co­wa”. Mia­sto sły­nę­ło z noc­ne­go życia. – Trzy­maj­cie się bli­sko. Ubra­nia i tak mu­si­my zdo­być. Je­ste­śmy po­szu­ki­wa­ni, a na pewno nie bra­ku­je ta­kich, co chcą za­ro­bić. Fa­na­ty­cy PLW też tu tra­fia­ją.

Cała trójka prze­kro­czy­ła umow­ną gra­ni­cę, bo do sa­me­go mia­sta był jesz­cze spory ka­wa­łek. No­ti­na szła pierw­sza, za nią Alie, a na końcu Mido, co jakiś czas zer­ka­ją­cy przez ramię.

Księ­ży­co­wa nie miała wy­sy­pi­ska. Więk­szość śmie­ci gro­ma­dzi­li na skra­ju lasu. Alie nie­spo­dzie­wa­nie za­ci­snę­ła palce na ręce No­ti­ny.

– Nie patrz – szep­nę­ła No­ti­na.

Mido skło­nił z sza­cun­kiem głowę, chcąc uczcić zmar­łych po­kro­jo­nych na ka­wał­ki i roz­rzu­co­nych bez ładu wśród gni­ją­cych resz­tek.

– Opo­wiedz, jak po­wsta­je­my – po­pro­si­ła szep­tem Alie.

– Mido już mówił – wes­tchnę­ła No­ti­na.

– Jesz­cze raz, pro­szę.

– Każdy Cze­ko­la­do­wy rodzi się bez pa­mię­ci – za­czę­ła No­ti­na. – For­mo­wa­ny do ta­kiej po­sta­ci, jaką był wcze­śniej, za życia. Po­wsta­je w noc pełni księ­ży­ca, kiedy czas za­mie­ra, a cisza spo­wi­ja świat. Ga­śnie każdy blask i tylko sre­brzy­ste pro­mie­nie prze­ni­ka­ją przez mury do ludzi, któ­rzy nie po­tra­fi­li opa­no­wać żar­łocz­nych od­ru­chów.

Po­ko­na­li mały, drew­nia­ny most i wkro­czy­li na szer­szą drogę. Dwóch pi­ja­ków wy­szło zza drzew.

– Ej, to po­dro­by! – Jeden czknął i otarł usta.

– Głod­ny je­stem – za­re­cho­tał drugi. – Daj­cie gryza, co?

– Są pod moją opie­ką. – Mido przy­sta­nął, za­sło­nił dzie­ci.

Pi­ja­ni męż­czyź­ni niezgrabnie rzu­ci­li się do przo­du.

– Ucie­kaj­cie! – Mido ude­rzył jed­ne­go z ludzi w brzuch. Tam­ten krzyk­nął, pry­snął śliną, zamachnął się bu­tel­ką. Chy­bił. Miał czer­wo­ny, par­cha­ty nos i prze­tłusz­czo­ne włosy do ra­mion, a twarz po­kry­tą li­sza­ja­mi.

Drugi do­sko­czył do No­ti­ny, która po­czu­ła obrzy­dli­we cie­pło na ra­mie­niu.

– Takie jak ty… – za­czął i ob­li­zał wargi. Przed­wcze­śnie po­si­wia­ły, niski czło­wie­czek o wy­ra­zie twa­rzy jak u kozy, z siwą bród­ką. – Wy­li­żę cię, cze­ko­lad­ko.

No­ti­nę spa­ra­li­żo­wa­ło, lecz wtedy Mido kop­nął męż­czy­znę pro­sto mię­dzy nogi. Ten za­klął i pu­ścił No­ti­nę, która od­zy­ska­ła pa­no­wa­nie nad cia­łem i po­bie­gła w stro­nę mia­sta. Nie słu­cha­ła na­wo­ły­wań, nie od­wra­ca­ła głowy. Byle dalej, byle szyb­ciej, zo­sta­wić za sobą strach i ten bo­le­sny dotyk. Ukryć się, wto­pić w tłum, prze­stać być czymś gor­szym.

Dy­sząc, wy­pa­dła ze ścież­ki na bru­ko­wa­ną drogę. Mia­sto tęt­ni­ło księ­ży­co­wym try­bem. Sre­brzy­sty po­blask oświe­tlał plac, na któ­rym stały drew­nia­ne słupy z ko­lo­ro­wy­mi tka­ni­na­mi. Świa­tło prze­bi­ja­ło się przez po­ły­skli­wy ma­te­riał i rzu­ca­ło tę­czo­we cie­nie na ulice. Przy każ­dym po­dmu­chu wia­tru efekt był nie­sa­mo­wi­ty, jak przy oglą­da­niu roz­ko­ły­sa­ne­go morza barw oglą­da­ne­go z dna oce­anu, i No­ti­na na chwi­lę za­po­mnia­ła o po­ści­gu.

– Te­sa­po – po­wie­dział ktoś.

No­ti­na się wzdry­gnę­ła.

– Tka­ni­ny – wy­ja­śnił męż­czy­zna o ciem­nej kar­na­cji. Pach­niał ry­ba­mi. – Same wy­twa­rza­ją barwę, którą świa­tło księ­ży­ca po­głę­bia. Są z pod­wod­nych, ma­gicz­nych ro­ślin.

No­ti­na nie wie­dzia­ła, czy to praw­da, ale sama myśl o roz­mo­wie z czło­wie­kiem była zbyt krę­pu­ją­ca, żeby o co­kol­wiek pytać. Kiw­nę­ła głową, za­mie­rza­jąc odejść.

– Po­cze­kaj. – Męż­czy­zna się uśmiech­nął. – Pomóc ci w czymś?

– Nie. – No­ti­na za­nur­ko­wa­ła w tłum. Lu­dzie, odzia­ni głów­nie w cien­kie płasz­cze lub weł­nia­ne swe­try, nie zwra­ca­li na nią specjalnej uwagi. Więk­szość stała przy drew­nia­nej sce­nie, ale sporo też krę­ci­ło się przy stra­ga­nach sprze­da­ją­cych grzań­ce, piwo w zie­lo­nych ku­flach, ro­dzyn­ki po­zle­pia­ne w na­szyj­ni­ki oraz cze­ko­la­do­we lu­dzi­ki. No­ti­na przy­ci­snę­ła rękę do ust, zro­bi­ła krok do tyłu, wpa­dła na jakąś parę.

– Uwa­żaj jak le­ziesz, wy­ro­bie! – Męż­czy­zna w czar­nym ka­pe­lu­szu za­mach­nął się, ale part­ner­ka go po­wstrzy­ma­ła i szep­nę­ła coś na ucho.

– Prze­pra­szam. – No­ti­na spu­ści­ła głowę.

– Za dużo ich tutaj ostat­nio, psiamać! – Męż­czy­zna splu­nął i od­szedł, po­mstu­jąc.

No­ti­na usły­sza­ła do­no­śny głos. Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­ła, że tuż przy sce­nie stali Cze­ko­la­do­wi. Jej bra­cia i sio­stry. Bez kaj­dan. Roz­ma­wia­li, wolni, bez­tro­scy. I w dużej czę­ści w ludz­kich stro­jach.

– Jest słod­ka jak miód – ogła­szał męż­czy­zna na sce­nie. Był w czer­wo­nej czap­ce, na któ­rej miał na­ma­lo­wa­ną ta­blicz­kę cze­ko­la­dy. W ręku trzy­mał łyżkę. – Ale ma w sobie tro­chę na­dzie­nia… Nie zdra­dzę, ja­kie­go! – Mru­gnął. – Ani gdzie! – Na te słowa wi­dow­nia za­śmia­ła się, ktoś za­gwiz­dał. – Przed wami sło­dziut­ka Nei! – Męż­czy­zna wska­zał wcho­dzą­cą Cze­ko­la­do­wą.

No­ti­na zo­ba­czy­ła wy­so­ką po­stać o mlecz­nym ko­lo­rze, wy­szy­ko­wa­ną na ludz­ką modłę w poń­czo­chy i bor­do­wą su­kien­kę do kolan. Na gło­wie no­si­ła czer­wo­ną opa­skę.

Zza stra­ga­nów wy­szła ko­lej­na Cze­ko­la­do­wa i skie­ro­wa­ła się w stro­nę swo­ich – na­tu­ral­na, le­d­wie z na­szyj­ni­kiem z ro­dzy­nek. Tym­cza­sem Nei pre­zen­to­wa­ła na sce­nie różne pozy – wy­gię­cie ciała w łuk, prze­cią­ga­nie ni­czym kot, pod­wi­ja­nie poń­czoch, które się zsu­nę­ły.

– Kto pró­bu­je? – Pro­wa­dzą­cy męż­czy­zna pod­niósł łyżkę i przy­sta­wił jej koń­ców­kę do na­gie­go ra­mie­nia Nei. Mały pło­mień le­d­wie dra­snął skórę, ale cze­ko­la­da spły­nę­ła ni­czym łza, zła­pa­na do ły­żecz­ki. Tłum za­ry­czał, lu­dzie wrzesz­cze­li, prze­py­cha­li się pod sceną, wy­cią­ga­li bank­no­ty. – Będą jesz­cze dwie próby, pa­no­wie – ze śmie­chem oznaj­mił pro­wa­dzą­cy, kiedy cho­wał wy­li­cy­to­wa­ną, naj­wyż­szą kwotę do skó­rza­ne­go port­fe­la.

– Pierw­szy raz?

No­ti­na pra­wie pod­sko­czy­ła, kiedy usły­sza­ła głos tuż przy uchu. Lu­dzie nie po­sia­da­li tej mięk­ko­ści, sło­dy­czy, cie­pła. Nawet, jeśli się sta­ra­li, nie brzmie­li nigdy tak samo, jak Cze­ko­la­do­wi. Ale ten męż­czy­zna o ciem­nej kar­na­cji miał dość miły głos. I znowu ją zna­lazł, nadal iry­tu­ją­co pach­nąc ry­ba­mi.

– Tak mogą prze­trwać… Mo­że­cie, prze­pra­szam – dodał szyb­ko. – Cza­sa­mi li­cy­tu­ję, żeby… – Zer­k­nął na nią. Ści­szył głos. – Po­ma­gam. Ta, która miała da­ne­go dnia klien­ta, nie jest nę­ka­na ko­lej­ny raz. I do­sta­je bez­piecz­ny noc­leg.

No­ti­na kiw­nę­ła głową. Na scenę we­szła ko­lej­na Cze­ko­la­do­wa, któ­rej ciało po­kry­wa­ły za­chę­ca­ją­co wy­sta­ją­ce ka­wał­ki po­ma­rań­czy. Była bar­dzo młoda i ślicz­na tak, jakby ledwo skoń­czy­ła pięt­na­ście lat, o twa­rzy ciem­no­cze­ko­la­do­wej, z peł­ny­mi war­ga­mi mu­śnię­ty­mi czer­wo­nym barw­ni­kiem. Z ocza­mi pod­kre­ślo­ny­mi srebr­nym pyłem. Z wło­sa­mi opa­da­ją­cy­mi na nagie ciało ukry­te za roz­ło­żo­nym pa­ra­so­lem. Tań­czy­ła w ciszy, ze wzro­kiem utkwio­nym w gwiaz­dach, nie­obec­na.

Ka­wa­łek po­ma­rań­czy zje­dzo­ny pod sceną przez czło­wie­ka po­zo­sta­wił wklęsły ślad na jej łok­ciu. Pro­wa­dzą­cy na­rzu­cił je­dwab­ny szal na ra­mio­na Cze­ko­la­do­wej i za­brał pa­ra­sol. Okry­ła się przy nie­za­do­wo­lo­nym po­mru­ku tłumu.

Wy­brał ją ktoś, kto za­pła­cił dwa razy wię­cej niż po­przed­nik. Męż­czy­zna w czar­nym płasz­czu i bia­łych rę­ka­wicz­kach. Gład­ko ogo­lo­ny, wy­pro­sto­wa­ny, szczu­pły. Mu­siał na­dejść nie­daw­no. Barw­ne świa­tło z tka­nin mu­ska­ło jego uli­za­ne włosy.

Cze­ko­la­do­wa sta­nę­ła tuż przy pła­cą­cym, a wtedy łysy ochro­niarz wyjął pal­nik. To był uła­mek se­kun­dy. Szal za­pło­nął w dzi­kim krzy­ku Cze­ko­la­do­wej. Od­krył jej nagie ciało, do­się­gnął ra­mion, szyi, pier­si. Roz­to­pio­ny su­ro­wiec uwol­nił śmie­tan­ko­we na­dzie­nie spły­wa­ją­ce na chod­nik. Twarz, do tej pory bez wy­ra­zu, teraz prze­ję­ło cier­pie­nie i w ni­czym nie ustę­po­wa­ło ludz­kie­mu.

– Co ty ro­bisz?! – wrza­snął pro­wa­dzą­cy.

– Je­stem Segel Uhtan – oznaj­mił uli­za­ny męż­czy­zna. – I robię przy­słu­gę temu brud­ne­mu mia­stu.

– Tu nie… Tu nie obo­wią­zu­ją prawa Da­ro­nu!

– Ku­pu­ję i płacę. – Segel mówił niskim, męskim gło­sem, który nie pa­so­wał do jego ko­bie­cej urody. – I za­pła­cę za każdy wyrób sumy, o ja­kich ma­rzy­cie. Kto spro­wa­dzi do mnie wyrób, ten bę­dzie bo­gat­szy o ty­siąc na­ki­sów. Cze­kam w ho­te­lu „Luna”.

Po tych sło­wach roz­pę­tał się chaos. Lu­dzie jak za­śle­pie­ni do­sko­czy­li do Cze­ko­la­do­wych, siłą pró­bu­jąc za­wlec ich w stro­nę ho­te­lu, do któ­re­go zmie­rzał Segel.

– Nie mo­że­cie! – ry­czał pro­wa­dzą­cy. – To bez­pra­wie! Straż!

Ale straż stała z boku, tyłem, a kiedy skie­ro­wa­li kroki poza stra­ga­ny, nic już nie mogło po­wstrzy­mać za­ja­dło­ści ga­wie­dzi pra­gną­cej uzy­skać naj­ła­twiej­szy i naj­więk­szy za­ro­bek w życiu.

– On wam tyle nie da! – wrza­snął ktoś z tłumu. – To szuja że­ru­ją­ca na…

Ktoś uci­szył prze­ma­wia­ją­ce­go. No­ti­na po­czu­ła w swo­jej dłoni cie­pło.

– Scho­wam cię – po­wie­dział sto­ją­cy obok męż­czy­zna. Cze­ko­la­do­wi byli wle­cze­ni do ho­te­lu, wy­ła­py­wa­ni, a przy tym po­py­cha­ni i gry­zie­ni, jakby pod­chmie­lo­nych ludzi ogar­nął szał i głód sło­dy­czy, nie­zdol­ny do opa­no­wa­nia, przej­mu­ją­cy kon­tro­lę nad roz­sąd­kiem.

No­ti­na bie­gła. Trzy­ma­ła za rękę nie­zna­jo­me­go i po­dą­ży­ła za nim do małej ka­mie­ni­cy z czer­wo­nych ce­gieł. W środ­ku pach­nia­ło my­dłem. Świa­tło da­wa­ła blada świecz­ka na pa­ra­pe­cie, pra­wie wy­pa­lo­na, jakby ktoś za­po­mniał ją zga­sić przed wyj­ściem. Reszta po­ko­ju to­nę­ła w mroku.

– Chodź, dalej. – Po­pchnię­cie w plecy, ko­lej­ny krok. Na ze­wnątrz dzi­kie wrza­ski, od­głos pal­ni­ków. – Prze­ku­pił straż­ni­ków, do rana tu po­sie­dzisz. – Za­mknię­cie drzwi. – Albo dłu­żej. – Prze­krę­ce­nie zamka. – No, sia­daj. – Zasunięcie kotar, po­blask zza okna znik­nął. – Jestem Lui.

Psss… Ogień. No­ti­na za­drża­ła. Za­pa­dła się w mięk­ki fotel i za­szlo­cha­ła. Pło­mień za­pał­ki za­tań­czył na kno­cie, świecz­ka roz­bły­sła świa­tłem. I ko­lej­na. Ko­lej­na. Wszyst­kie sie­dem, uło­żo­ne równo na stole.

– Czy macie duszę? – za­py­tał Lui. Przy­kuc­nął przy niej, oparł dłoń o udo. – Nie, cze­kaj… Czy my­ślisz, że masz duszę?

– Nie wiem. – No­ti­na przy­sta­wi­ła ręce do twa­rzy, choć nie po­tra­fi­ła pła­kać łzami.

– Oży­wi­ła was magia, ale czym jest magia? – Za­to­czył koło na jej udzie, do­tarł do bio­dra po­łą­czo­ne­go z su­kien­ką. – Złem, które wal­czy z re­li­gią Tyna. Je­ste­ście próbą Boga Tyna, ze­sła­ną po to, żeby spraw­dzić, ilu ludzi po­zwo­li wam żyć, a ilu wy­tę­pi bluź­nier­stwo.

– Nie… – No­ti­na spró­bo­wa­ła wstać.

– Wyj­dziesz do tych sza­leń­ców? – Lui przy­trzy­mał ją na fo­te­lu. Wciąż miał miły głos i mówił tak, jakby roz­ma­wiał z dziec­kiem. Na jego ciem­nej skó­rze nie było zmarsz­czek. Głowę za­kry­wał ka­pe­lusz.

– Pro­szę…

– Tyn za­kpił z nas wszyst­kich. – Lui roz­piął płaszcz. Za­pach ryb był jesz­cze moc­niej­szy. – I robi to co po­ko­le­nie. Czeka, aż ktoś ina­czej zin­ter­pre­tu­je jego słowa.

No­ti­na wcią­gnę­ła po­wie­trze. Lui, teraz z nagim tor­sem, wręcz śmier­dział ry­ba­mi, ale jego naga skóra przy­po­mi­na­ła…

– Nie. – No­ti­na po­krę­ci­ła głową.

Lui chwy­cił ze stołu świecz­kę, przy­sta­wił do ra­mie­nia i za­brał, a ciem­na kro­pla roz­to­pio­nej cze­ko­la­dy spły­nę­ła po klat­ce pier­sio­wej.

– Je­stem hy­bry­dą – rzekł. Odło­żył świecz­kę. – Segel także. I jest nas wię­cej. O wiele wię­cej. Ale ukry­wa­my to, za­wsze to ukry­wa­my, bo wiel­ki Tyn w swej księ­dze na­pi­sał: „Ten tylko, kto po­dob­ny jest do mnie, w ostat­niej chwi­li dozna cudów nieba mego”. I od po­cząt­ku lu­dzie uwa­ża­li, że Bóg Tyn musi wy­glą­dać jak czło­wiek! A kiedy ktoś był inny, to go tę­pi­li.

– Ale fa­bry­ka…

– Tak, tym razem ogło­szo­no, że Cze­ko­la­do­wi po­wsta­li w fa­bry­ce. – Męż­czy­zna się za­śmiał. – A dwie­ście lat temu przy­pły­nę­li­śmy z ob­ce­go kraju i za­le­d­wie w kilka nocy wy­rzu­co­no nas poza mia­sto jako sza­tań­skie siły, paląc tych, któ­rzy pod­cho­dzi­li pod domy.

– To tylko le­gen­da – po­wie­dzia­ła cicho No­ti­na.

Lui nie zwró­cił uwagi na jej słowa, pe­ro­ro­wał z coraz więk­szą za­cie­kło­ścią.

– A czte­ry­sta lat temu, gdy pa­no­wał wiel­ki głód, całą grupę zje­dzo­no. Sześć­set lat wstecz: skła­da­nie ofiar dla Boga Tyna, cze­ko­la­da pły­ną­ca po oł­ta­rzu.

– Prze­stań – po­pro­si­ła No­ti­na. – Nie jest moż­li­we, żeby…

– Może to znasz: „I po­wie­dział Bóg Tyn: jeśli masz w sobie część tego, co obce, pew­ne­go dnia ta część uro­śnie i wy­pły­nie z cie­bie”. Każdy, kto spró­bo­wał Cze­ko­la­do­wych, uro­dził no­wych. Nawet głup­cy na Księ­ży­co­wym Targu do­cze­ka­ją ta­kiej chwi­li. Za jeden mały kawałek.

– Segel o tym wie – wy­rwa­ło się No­ti­nie.

– Tak. Dla­te­go on nigdy nie je Cze­ko­la­do­wych, on się w nich kąpie, ota­cza ich za­pa­chem, żeby każdy my­ślał, że to nie on tak pach­nie, a reszt­ki tych, któ­rych kazał po­mor­do­wać.

– I co chcesz zro­bić?

– Jest już za późno… – Przy­klęk­nął. – A nas zbyt mało. – Po­gła­dził jej cze­ko­la­do­wą su­kien­kę. – Getto w Ska­li­stej spa­lo­ne do cna. W Daron za­mknię­to fa­bry­kę. Tu, w Księ­ży­co­wej, Segel roz­po­czął czyst­kę. Więk­szość za­ła­twiał po cichu, noc po nocy, za po­mo­cą swo­ich sług. Teraz dzia­ła otwar­cie, bo zo­sta­ła garst­ka sprze­da­ją­ca ciała za bez­piecz­ną noc. Ich też wy­tę­pi.

– A ja?

– Moja matka w ciąży spró­bo­wa­ła Cze­ko­la­do­we­go. Dla­te­go uro­dzi­łem się hy­bry­dą.

– Ale czego chcesz ode mnie?

– Cze­ko­la­do­wi sza­nu­ją współ­bra­ci. Brzy­dzą się cze­ko­la­dą, jej sma­kiem, wi­do­kiem na sprze­daż. Lecz prze­gry­wa­ją, bo jest ich zbyt mało. Po­myśl, jeśli odej­dą od ludzi, za­czną żyć po swo­je­mu, z dala od słoń­ca, lecz wciąż w tym chłod­nym kli­ma­cie, u stóp Ska­li­stej, mogą… prze­trwać.

– Mów ja­śniej!

– Jeśli wszyscy zginą, ko­lej­ni Czekoladowi znowu pójdą do ludzi, bez pa­mię­ci, jak puste sko­ru­py, jak do­ro­słe dzie­ci-lal­ki. Ale my… Mo­że­my to zmie­nić.

 

 

Lui, Skalista

 

Noc roz­la­ła się po do­li­nie, chłod­ny wiatr za­świsz­czał w ko­ro­nach na­gich drzew. Gaan zbiegł ze zbo­cza. Pożar w Fa­bry­ce Cze­ko­la­dy roz­prze­strze­nił się na cały plac, drew­nia­ny rynek pło­nął jak tek­tu­ro­wa ma­kie­ta. Ła­two­pal­ne kakao spra­wi­ło, że uga­sze­nie ognia było nie­moż­li­we.

Lu­dzie w Daron tra­ci­li do­byt­ki, domy, bie­ga­li prze­ra­że­ni po uli­cach.

Księ­życ roz­świe­tlał Ska­li­stą. Las od­dzie­la­ją­cy Daron od Księ­ży­co­wej za­pło­nął. Gaan po­tknął się, upadł. Lui do­padł do niego, kop­nął w po­pa­rzo­ną rękę, skie­ro­wał pal­nik na plecy, włą­czył. Dziki ryk był krót­ki.

– Ty su­kin­sy­nu! – za­char­czał Gaan. – Zdraj­co!

– Nie. – Lui się uśmiech­nął. Po­pra­wił ka­pe­lusz. – Odkąd usły­sza­łem, kim je­stem, nie zdra­dzi­łem żad­ne­go z moich.

– Ty cuch­ną­cy ry­ba­mi bę­kar­cie! – Z ust Gaana cie­kła struż­ka śliny wy­mie­sza­na z krwią. – Nie je­steś ba­cho­rem Se­ge­la?

– Je­stem. – Lui włą­czył pal­nik. – Ale mam w sobie coś jesz­cze.

 

Teraz

 

Zostaję tutaj, w zakurzonym kredensie, wśród innych lnianych woreczków. Wiem, że są tam tacy, jak ja. Kawałki czekoladowych istot, których dusze odejdą tylko wtedy, gdy cała czekolada zniknie. A jeden z mężczyzn odłupał fragment mojej sukienki. Wszystko, czym byłam, jest teraz w tej sukience, więzi mnie i nie pozwala odejść.

 

Koniec

Komentarze

smiley

Witaj. Podobało się… Teraz na szybko, ale wrócę posmakować czekolady póki

nie zjedzą wszystkiego…

Czekoladowy horror, nonono…

yes 

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Fascynatorze, dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo makabry smakowało. :) 

Mam problem z tym tekstem. Z jednej strony są tutaj interesujące, pomysłowe elementy, ale czuję się trochę jak na początku jakiejś sagi fantasy. Dużo bohaterów, dużo się dzieje, ciężko się połapać, kto jest kim i jak działa ten świat. 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Fanthomasie, przed wrzuceniem jeszcze dwóch bohaterów usunęłam, a jednego scaliłam z drugim. :D No ale fakt, trochę ich tu jest. Głównie skupiłam się na Notinie, która jest od początku jednym z Czekoladowych i Gaanie, będącym człowiekiem po przeciwnej stronie. Limit trochę ukrócił rozbudowanie scen. Może mogłam z czegoś jeszcze zrezygnować. ;)

No ja tak kwękliwy nie będę.

Dla mnie tekst-sztos. Nie wiem czy były błędy, bo leciałem dalej. Początek, faktycznie, kilka imion może rozkojarzyć, ale od akcji w łaźni… miodzio.

Nie wiem jakie są kryteria konkursu, w którym bierzesz udział, ale tekst taka półka, że zdziwiłoby mnie brak chociażby podium. Jeden z lepszych tutaj (z tych, które przeczytałem) Top… powiedzmy 5

Myślę, że największe, co autor może uzyskać, to czytelnicze zaangażowanie emocjonalne. 

Miałem je. Był ktoś, komu kibicowałem. I ten, którego chętnie zrzuciłbym ze schodów. Tekst się udał.

Naprawdę przezacny.

 

(teraz muszę pić przez to zimną kawę).

Hej, Ananke! ;)

 

Zacznę, przewrotnie, od tego, co mi troszkę nie zagrało. Za dużo wprowadziłaś postaci. Coś jak u Barda przed betą xD W efekcie trochę się pogubiłem w tym, kto jest kim, co i po co robi.

 

Tyle narzekania. Opowiadanie stoi na dwóch fundamentach: niesamowicie intrygującym koncepcie wykorzystania czekolady oraz gęstym (czekoladowym, a jakże!) klimacie. Jest mrocznie, jest brutalnie i do tego… czekoladowo… xD 

 

Wspominałem już o czekoladzie? Cholera, jest późno, a zjadłbym tabliczkę… Niby w kontekście wydarzeń opisanych w opowiadaniu powinna mi raczej ochota na Milkę przejść, ale jestem dziwny, więc…

 

Dziękuję Ci za tę czekoladową jazdę bez trzymanki i biegnę Po kakao kliknąć!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Wrażenia czytelnicze: początek trudny – dużo bohaterów, trudno przebrnąć przez dialogi które odwołują się do nieznanej rzeczywistości. W połowie czułem się już zadomowiony w świecie, ale dalszy przebieg akcji i tak był zagadką (w pozytywnym sensie tego słowa).

Dobrym sposobem jest przeczytanie początku jeszcze raz, kiedy już zostało się wprowadzonym do świata. Wtedy można docenić całość.

Podobały mi się żywe dialogi, dostosowane do postaci, oraz dramatyzm akcji. W niewielkiej objętości zmieściło się naprawdę wiele wydarzeń. Czytając takie opowiadanie mam wrażenie że zostało “odchudzone” do najważniejszych zdań. Opisy są może miejscami drastyczne, ale nie ma w nich “pastwienia” się nad postaciami, wiele dzieje się w wyobraźni czytelnika.

Świetne jest to, że zakończenie pozostaje w głowie i zmienia sposób postrzegania świata. To chyba najważniejszy cel pisania, wywołać wrażenia u czytelnika. Na pewno jedno z tych opowiadań, które zapamiętam!

 

P.S.

Skoro w czekoladzie jest “wieczna” dusza, to czy Czekoladowy może zmienić formę? Jeśli się go przetopi i wleje w inny kształt? Czy dwóch Czekoladowych może zlać się ze sobą w jedną schizofreniczną osobowość?

P.S.2

Czekoladowi nie są aż tak bezbronni. Gdyby Czekoladowy mściciel kazał wtopić sobie w ciało rozgrzane kamienie lub inne “wypełniacze” (zabieg zapewne bolesny, ale chęć zemsty jest dobrą motywacją), to sytuacja mogłaby szybko ulec zmianie. Asfalt to materiał o podobnych właściwościach, i bliskie spotkanie z nim nie jest przyjemne :)

Canulas

Początek, faktycznie, kilka imion może rozkojarzyć, ale od akcji w łaźni… miodzio.

Outta zwracał uwagę, ale trochę brakowało mi czasu na przerabianie tuż przed godziną wstawiania, ale pomyślę, może ostatecznie jeszcze jednego bohatera scalę z innym.

 

Nie wiem jakie są kryteria konkursu, w którym bierzesz udział, ale tekst taka półka, że zdziwiłoby mnie brak chociażby podium. Jeden z lepszych tutaj (z tych, które przeczytałem) Top… powiedzmy 5

Dziękuję, niezmierni mi miło. :) Co do konkursu – bizarro, więc dość specyficzny konkurs i nie wiem, czy wypełniłam warunki odnośnie abstrakcji.

 

(teraz muszę pić przez to zimną kawę).

Ja mam zawsze zimną i robię tak, że po prostu odgrzewam w mikrofalówce, choć zdarza się, że nie wyjmę, bo nie ma czasu i ostatecznie ze dwa razy podgrzewam. XD

 

Dziękuję za tak sympatyczny komentarz i pozdrawiam serdecznie. :)

 

 

Cezary

Hej!

Za dużo wprowadziłaś postaci. Coś jak u Barda przed betą xD

Ej, ale wiesz, że było ich więcej, ale usunęłam tych z początku, bo limit? :D Outta wspominał o scenie, gdzie też jest dużo, tyle że już trochę czasowo nie wyrabiałam i musiałabym sporo zmieniać, więc może po wynikach jednego odstrzelę.

 

Cholera, jest późno, a zjadłbym tabliczkę… Niby w kontekście wydarzeń opisanych w opowiadaniu powinna mi raczej ochota na Milkę przejść, ale jestem dziwny, więc…

No, a ile ja musiałam zjeść czekolady, żeby to napisać. xD Przybijam wirtualną piątkę dziwności. Mam nadzieję, że żadna czekoladowa dusza nie ucierpiała w trakcie tworzenia tego tekstu. :D

Dzięki za komentarz i za klika. :D

Pozdrawiam czekoladowo!

 

 

marzan

początek trudny – dużo bohaterów

Skutki pisania na ostatnią chwilę i brak możliwości wprowadzenia zmian po mądrej becie. :) Ale przyjrzę się bohaterom i jednego wyrzucę. ;)

Czytając takie opowiadanie mam wrażenie że zostało “odchudzone” do najważniejszych zdań.

Można uznać, że jest skondensowane jak czekolada. :)

Opisy są może miejscami drastyczne, ale nie ma w nich “pastwienia” się nad postaciami,

A to dobrze czy źle? :)

 

Świetne jest to, że zakończenie pozostaje w głowie i zmienia sposób postrzegania świata. To chyba najważniejszy cel pisania, wywołać wrażenia u czytelnika. Na pewno jedno z tych opowiadań, które zapamiętam!

Dziękuję! To największy komplement, że nie przeleci i zostanie na dłużej. :)

 

P.S.

Skoro w czekoladzie jest “wieczna” dusza, to czy Czekoladowy może zmienić formę? Jeśli się go przetopi i wleje w inny kształt? Czy dwóch Czekoladowych może zlać się ze sobą w jedną schizofreniczną osobowość?

Może zmienić formę i można uzyskać połączenie, przy czym w pierwotnej wersji scena roztapiania w wannie była też opisana z punktu widzenia Czekoladowych i ich odczuć, ale cięłam pod limit.

 

P.S.2

Czekoladowi nie są aż tak bezbronni. Gdyby Czekoladowy mściciel kazał wtopić sobie w ciało rozgrzane kamienie lub inne “wypełniacze” (zabieg zapewne bolesny, ale chęć zemsty jest dobrą motywacją), to sytuacja mogłaby szybko ulec zmianie. Asfalt to materiał o podobnych właściwościach, i bliskie spotkanie z nim nie jest przyjemne :)

O, no super przemyślenia, nie wpadłam na to. :) Tyle że rozgrzane kamienie odpadają, bo od środka ich roztopią. Ewentualnie coś twardego, co pozwoli mocno uderzyć ręką niczym młotkiem, ale nie zniszczy czekolady. To może bardziej bańka z kwasem lub bombą włożona do środka, która wybucha przy próbie roztopienia.

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz. :)

 

 

Po krótkiej analizie problemu Czekoladowego Mściciela wyszło mi na to, że powinien wytarzać się w ciepłym piasku, i to bardzo drobnym. Zachowa właściwości plastyczne czekolady jeśli będzie jej tylko 20%, a pod względem innych stanie się podobny do betonu.

Wyszło przy okazji na to, że autorka trafiła w dziesiątkę z palnikiem, najmocniejszy ręczny palnik budowlany jaki można kupić w internecie topi połowę Czekoladowego w około 20 sekund. Scena z wanną zadziała. Szkoda że “Mythbusters” już nie ma smiley

 

Hej, no jest to naprawdę oryginalny świat – ludzie z czekolady raczej nie kojarzą się z czymś poważnym, a Ty stworzyłaś klimat pełen napięcia i brutalnych scen, nawet jeśli zamiast krwii lała się czekolada :). Bardzo dobry tekst, choć muszę się zgodzić, że wydaje się wstępem do dłuższej historii, ale też bez przesady i jako samodzielny tekst też się broni:) Klika i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Oryginalne przedstawienie starego jak świat problemu ksenofobii. Klisza lekko już wytarta skutkiem częstego używania, lecz dzięki zastosowaniu innego materiału (to dosłownie) nie tylko można, wręcz należy uznawać ten chwyt za nowy i ożywiający tematykę, za nowym tworzywem poszły inne zmiany, podbijające wrażenie oryginalności.

Kłaniam się i pozdrawiam

marzan

Po krótkiej analizie problemu Czekoladowego Mściciela wyszło mi na to, że powinien wytarzać się w ciepłym piasku, i to bardzo drobnym. Zachowa właściwości plastyczne czekolady jeśli będzie jej tylko 20%, a pod względem innych stanie się podobny do betonu.

Tylko że tam, gdzie mieszkali, klimat był zawsze dość chłodny. Chyba że pojechaliby dalej albo rozgrzali piasek ogniem, choć ogień źle im się kojarzył. Ale pomysł zacny, nawet przy roztapianiu ciężko byłoby pozbyć się tego piasku. Chociaż to wszystko w sytuacji kolejnych “narodzin”, bo poprzednio ich ogólny żywot trwał dość krótko.

 

Wyszło przy okazji na to, że autorka trafiła w dziesiątkę z palnikiem, najmocniejszy ręczny palnik budowlany jaki można kupić w internecie topi połowę Czekoladowego w około 20 sekund. Scena z wanną zadziała.

O, przynajmniej wiarygodnie. :)

 

Szkoda że “Mythbusters” już nie ma smiley

Może kiedyś pojawią się ze specjalnym odcinkiem. :D

 

 

Bardzie, dziękuję za komentarz, no tak się zastanawiałam, czy przy czekoladzie nie będzie za wiele słodkich skojarzeń, więc stąd podkręcone sceny, ale widzę, że wyszło całkiem okej, więc nie muszę na przyszłość się hamować. :)

Co do tekstu jako wstępu – chyba te nietypowe światy czasami tak mają, że dając sporo zagadek, autorzy robią apetyt na czekoladę coś dłuższego. :)

 

 

AdamKB

Cieszę się, że przy tym dość znanym motywie wyszło coś oryginalnego. :)

Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

Hej, fajny pomysł, fajne nawiązanie do realnego świata. Świetny język. Historia wywołuje emocje: wzruszenie nad losem istot dodniętycg prześladowaniem. To pewnie zasługa tych wszystkich nawiązań. Trudno empatyzować z istotami całkowicie odmiennymi.

Hej,

Bardzo interesujący tekst i podoba mi się styl prowadzenia narracji. Sam koncept ludzi z czekolady, który raczej kojarzy się z czymś cukierkowym, słodkim, osadzony w mrocznej opowieści o dyskryminacji i przemocy maluje naprawdę niezły kontrast. 

Pozdrawiam :)

pzarzycki

Hej, cieszę się, że przypadło do gustu. Odnośnie nawiązań i empatii do odmiennych istot – myślę, że to możliwe, wszystko zależy, jak podchodzimy do innych istot. Trochę jak w przypadku kosmitów albo zwierząt. Czy cierpienie zupełnie innego od nas psa wywoła w nas emocje? To już zależy od indywidualnych jednostek, bo jeden będzie płakał i przeżywał, inny uzna, że szkoda, no ale to zwierzę.

 

 

pnzrdiv.117

Hej, starałam się taki kontrast wywołać, więc fajnie, że to zagrało. :)

 

 

Pozdrawiam Was serdecznie,

Ananke

Hej, Ananke :)

 

Nie będę się tutaj rozpisywał, bo pora późna, uczciwie przyznaję, że mi się nie chce i w ogóle jakiś marazm we mnie wstąpił pod koniec roku. Ale jakoś uzasadnić klika muszę, więc to robię :)

Opowiadanie to raczej nie jest bizarro, jak już Ci pisałem, a raczej weird. I to taki mocny i dobrze napisany. Podoba mi się, że pod przykrywką czekoladowego bizarro pokazujesz mechanizmy ukierunkowanej nienawiści i płynący na tej fali populizm – bo przecież tę czekoladofobię można zamienić na homofobię, ksenofobię czy jakąkolwiek inną i będzie ona równie akuratna.

Szczególnie dobrym zabiegiem – w moim mniemaniu – jest wprowadzenie w pewnym momencie jakiegoś boga i podsunięcie idei, że te czekoladowe twory są jego próbą dla wyznawców z miast. Jeszcze lepszy jest motyw z hybrydowymi bękartami, które działają przeciw temu, z czego sami się wywodzą.

To bardzo gorzkie opowiadanie, ale jednocześnie przyjemne w lekturze. Po jego napisaniu możesz zmienić nick na Deco Morreno i nie będzie w tym żadnego fałszu lub przesady ;)

 

Dzięki za dobry tekst i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Szalony pomysł na ożywioną czekoladę. Bardzo fajny.

I zestawiłaś go z okrucieństwem, takim całkiem nieczekoladowym. Dziwne, ale ciekawe.

Chętnie dowiedziałabym się więcej o tym świecie – kim był wspomniany bóg, jak doszło do powstania czekoladowych, dlaczego te dwa miasta tak się różnią…

Zastanawiałam się nad imionami. Nie brzmią naturalnie, ale nie mogłam znaleźć żadnego podobieństwa do na przykład nazw czekolady. Czy może to jakieś anagramy czy coś?

Babska logika rządzi!

Hej, Outta, jeszcze raz dziękuję za najszybszą betę. :)

 

się nie chce i w ogóle jakiś marazm we mnie wstąpił pod koniec roku.

Czuję, że u mnie też nastąpi, jak już osiągnę krytyczny poziom braku snu. XD

 

pod przykrywką czekoladowego bizarro pokazujesz mechanizmy ukierunkowanej nienawiści i płynący na tej fali populizm – bo przecież tę czekoladofobię można zamienić na homofobię, ksenofobię czy jakąkolwiek inną i będzie ona równie akuratna.

Taki miałam zamysł. Ogólnie lubię tego typu motywy, zwłaszcza że fantasy daje spore możliwości, żeby przedstawić znane tematy w innych odsłonach. ;)

 

podsunięcie idei, że te czekoladowe twory są jego próbą dla wyznawców z miast. Jeszcze lepszy jest motyw z hybrydowymi bękartami, które działają przeciw temu, z czego sami się wywodzą.

Dzięki. :) Fajnie było wędrować w tym świecie, także może już po konkursie przysiądę i coś tam poprawię. A może swoim zwyczajem porwie mnie nurt innych opowiadań i konkursów…

 

Po jego napisaniu możesz zmienić nick na Deco Morreno i nie będzie w tym żadnego fałszu lub przesady ;)

:D

 

Finklo, cieszę się, że pomysł przypadł do gustu. :) Jednak ludzie lubią czekoladę. :D

Chętnie dowiedziałabym się więcej o tym świecie – kim był wspomniany bóg, jak doszło do powstania czekoladowych, dlaczego te dwa miasta tak się różnią…

Przy limicie trochę cięłam i ciut hamowałam swoje zapędy, ale gdzieś tam w głowie mam to opowiadanie i może do niego wrócę, bo już po konkursie. :)

Imiona to po prostu imiona, przypadkowe jak kostki czekolady zjadane w pośpiechu w gościach. :D

 

Dziękuję za komentarze, pozdrawiam Was serdecznie. :)

Ananke, wrzuciłaś mnie do świata osobliwego, licznie wypełnionego wszelkimi postaciami i dodałaś do tego zdarzenia na tyle dziwne, a nierzadko i okrutne, że, mimo sporej ciekawości co do losów bohaterów, chyba nie byłam w stanie objąć rozumem całości. Pewnie dlatego cała rzecz zdała mi się nie do końca zrozumiała, ale muszę przyznać, że świat istot z czekolady okazał się zadziwiający i z pewnością godny uwagi. :)

 

– Czy my tam…? – Alie wskazała na fabrykę. – Czy my tam…? – Alie wskazała fabrykę.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Spięty i i oczekujący kary… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Gaan zamieszał palcem w słodkiej breji… → Gaan zamieszał palcem w słodkiej brei

 

Pijani mężczyźni w niezgrabnych ruchach rzucili się do przodu. → A może: Pijani mężczyźni niezgrabnie rzucili się do przodu.

 

zrobił zamach butelką. → A może: …zamachnął się butelką.

 

– Za dużo ich tutaj ostatnio, psia mać!– Za dużo ich tutaj ostatnio, psiamać!

 

Kawałek pomarańczy zjedzony pod sceną przez człowieka pozostawił wypukły ślad na jej łokciu. → Czy tu aby nie miało być: Kawałek pomarańczy zjedzony pod sceną przez człowieka, pozostawił wklęsły ślad na jej łokciu.

 

Światło dawała blada świeczka na parapecie, prawie wypalona, jakby ktoś zapomniał jej zgasić przed wyjściem. Całość pokoju tonęła w mroku.Światło dawała blada świeczka na parapecie, prawie wypalona, jakby ktoś zapomniał zgasić przed wyjściem. Reszta pokoju tonęła w mroku.

 

Zasłonięcie kotar, poblask zza okna zniknął. → Kotar się nie zasłania, to kotary coś zasłaniają – tu okno.

Proponuję: Zasunięcie/ Zaciągnięcie kotar, poblask zza okna zniknął.

 

Jesteście próbą Boga Tyna… → Jesteście próbą boga Tyna

 

Odłożył świeczkę.Odstawił świeczkę.

Płonąca odłożona świeczka zgaśnie, albo coś się do niej zapali.

 

ludzie uważali, że Bóg Tyn musi… → …udzie uważali, że bóg Tyn musi

 

składanie ofiar dla Boga Tyna… → …składanie ofiar dla boga Tyna

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, naprawdę bardzo dziękuję za wskazanie wszelkich błędów, rewelacja! heart Już poprawiłam. :)

 

Jedynie to z Bogiem Tynem zostawiam jak jest, bo tu celowo była wielka litera, chciałam podkreślić, że w tej religii nazwa Bóg Tyn jest całością, takim jedynym, najważniejszym bogiem. ;)

 

Jeśli chodzi o opowiadanie – no to fakt, trochę postaci było, też przy tym limicie mogłam skupić się na mniejszej liczbie, może kiedyś czekoladowy świat do mnie wróci i zrobię coś większego, ale na razie zostanie jak jest. :)

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

 

Bardzo proszę, Ananke. Bardzo się cieszę, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet. :)

Nowa Fantastyka