- Opowiadanie: cezary_cezary - Co wydarzyło się na statku, nie może pozostać tylko na statku, czyli rzecz o beznadziejnej podróży w poszukiwaniu prawdy, śladach obcej cywilizacji pozostawionych na pustyni oraz piosenkach dla dzieci

Co wydarzyło się na statku, nie może pozostać tylko na statku, czyli rzecz o beznadziejnej podróży w poszukiwaniu prawdy, śladach obcej cywilizacji pozostawionych na pustyni oraz piosenkach dla dzieci

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Co wydarzyło się na statku, nie może pozostać tylko na statku, czyli rzecz o beznadziejnej podróży w poszukiwaniu prawdy, śladach obcej cywilizacji pozostawionych na pustyni oraz piosenkach dla dzieci

Chri­sti­ne bie­gnie ko­ry­ta­rzem. Po­ty­ka się o po­zo­sta­wio­ną na­pręd­ce apa­ra­tu­rę ba­daw­czą, ale nie traci rów­no­wa­gi. Nie może sobie po­zwo­lić choć­by na kilka se­kund opóź­nie­nia. W jej gło­wie nie­zno­śnie re­zo­nu­je prze­cią­gły i opę­tań­czy krzyk Mar­cu­sa. Jed­nak to nie on naj­bar­dziej prze­ra­ził ko­bie­tę, a cisza, która na­stą­pi­ła póź­niej. Nie wie, co stało się jej to­wa­rzy­szo­wi, ale jest prze­ko­na­na, że nie może to być nic do­bre­go.

Chri­sti­ne wpada do du­że­go po­miesz­cze­nia po­prze­dza­ją­ce­go wej­ście na mo­stek. Tak­su­je wzro­kiem oto­cze­nie, a gdy do­strze­ga wresz­cie oka­le­czo­ne zwło­ki Mar­cu­sa Re­xle­ra, za­kry­wa twarz i pada na ko­la­na.

– Nie, to nie­moż­li­we… – szep­cze do sie­bie.

Nagle sły­szy me­ta­licz­ny stu­kot, więc pod­ry­wa się na równe nogi. Od­ru­cho­wo sięga po pi­sto­let, od­bez­pie­cza go i trzy­ma w go­to­wo­ści, szu­ka­jąc wzro­kiem źró­dła ha­ła­su. Jed­nak teraz je­dy­nym dźwię­kiem jest bicie jej serca. Mimo tego, wy­czu­wa czy­jąś obec­ność.

Po kilku zdra­dziec­kich se­kun­dach, cią­gną­cych się ni­czym gęsta smoła, ko­bie­ta z prze­ra­że­niem od­kry­wa, że na zwło­kach Mar­cu­sa stoi fio­le­to­wa, hu­ma­no­idal­na po­stać i od­ry­wa frag­men­ty mar­twe­go ciała, by na­stęp­nie wło­żyć je do ust. Na­stęp­nie, nie prze­ry­wa­jąc żucia, mówi:

– Klę­czysz przede mną, ja stoję przed tobą. Je­stem praw­dzi­wy, nic nie jest praw­dzi­we.

Chri­sti­ne nie ro­zu­mie zna­cze­nia tych słów, od­czu­wa je­dy­nie przej­mu­ją­cą mie­szan­kę stra­chu i obrzy­dze­nia. Serce ma pod gar­dłem, ale zmu­sza się, by po­dejść bli­żej. Noz­drza ko­bie­ty ata­ku­je odór gni­ją­ce­go ciała. Jest zdzi­wio­na, bo prze­cież od mo­men­tu śmier­ci Mar­cu­sa nie mogło minąć wię­cej niż dwie mi­nu­ty.

Do­pie­ro gdy Chri­sti­ne pod­cho­dzi na wy­cią­gnię­cie ręki od zwłok, do­sia­da­ją­ca je isto­ta po­wo­li ob­ra­ca głowę, ni­czym upior­na, me­cha­nicz­na sowa, po czym przy­glą­da się ko­bie­cie ba­daw­czo. Na­stęp­nie otwie­ra usta i wy­da­je z sie­bie krzyk, iden­tycz­ny z tym sprzed kilku minut, naj­wy­raź­niej wcale nie po­cho­dzą­cy od Mar­cu­sa.

Chri­sti­ne re­agu­je in­stynk­tow­nie, kie­ru­je lufę pi­sto­le­tu w stro­nę isto­ty i od­da­je czte­ry strza­ły. Stwo­rze­nie pada mar­twe, gęsta zie­lo­na jucha ciek­nie mu z otwo­rów w ciele i bez­cze­ści zwło­ki Mar­cu­sa. Ko­bie­ta staje nad tą plu­ga­wą in­sce­ni­za­cją i strze­la jesz­cze raz, dla pew­no­ści.

Do­ty­ka zim­nej dłoni mar­twe­go to­wa­rzy­sza i głasz­cze ją, jakby był jej uko­cha­nym dziec­kiem. Łzy strumieniem ciek­ną na pod­ło­gę. Chri­sti­ne, mimo woj­sko­we­go wy­szko­le­nia, roz­kle­ja się zu­peł­nie. Nie po­tra­fi po­ra­dzić sobie z emo­cja­mi, z żalem po utra­cie przy­ja­cie­la.

Nie­spo­dzie­wa­nie ko­bie­ta od­ska­ku­je jak opa­rzo­na i czoł­ga się tyłem w kie­run­ku wyj­ścia. Gdy na­po­ty­ka ścia­nę, wbija ciało w sam kąt po­miesz­cze­nia, de­spe­rac­ko przy tym wierz­ga­jąc. Zu­peł­nie jakby przed czymś ucie­ka­ła.

Chri­sti­ne krzy­czy naj­gło­śniej, jak tylko po­tra­fi. Nie wie co, nie wie do kogo. Po pro­stu krzy­czy. Spraw­dza stan ma­ga­zyn­ka, zo­stał jej ostat­ni nabój. Przy­kła­da lufę do skro­ni i na­ci­ska spust.

 

***

 

– Do­ko­na­li­śmy szcze­gó­ło­wej ana­li­zy na­gra­nia, panie puł­kow­ni­ku. W po­miesz­cze­niu poza człon­ka­mi za­ło­gi nie było żywej duszy. Tym­cza­sem za­cho­wa­nie sier­żant Dobbs wska­zu­je jed­no­znacz­nie, że jest czymś prze­ra­żo­na, jed­nak nie wiemy czym – po­wie­dział szef sek­cji ana­li­tycz­nej, John­son.

– No do­brze. Za­łóż­my, że coś zo­ba­czy­ła. Na ścia­nie, w kącie su­fi­tu, na tej cho­ler­nej ro­śli­nie po­sa­dzo­nej przy drzwiach na mo­stek, nie­waż­ne! – zde­ner­wo­wał się puł­kow­nik. – Czy kto­kol­wiek może mi wy­ja­śnić, dla­cze­go Dobbs za­czę­ła strze­lać do sier­żan­ta Re­xle­ra, a potem od­strze­li­ła i sie­bie?

– Nie mamy po­ję­cia – wes­tchnął John­son. – Ka­me­ry nie uchwy­ci­ły ni­cze­go po­ży­tecz­ne­go, ana­li­za na­grań nie wy­ka­za­ła żad­nej in­ge­ren­cji w ich treść. Do­dat­ko­wo, mo­ni­tor funk­cji ży­cio­wych pod­pię­ty u Dobbs także nie za­re­je­stro­wał żad­nych ano­ma­lii. – Roz­ło­żył ręce.

– Kurwa mać! Je­ste­ście bez­u­ży­tecz­ni, wszy­scy! – wrza­snął puł­kow­nik.

– Cóż, ja mam pewną hi­po­te­zę, ale jest… Po­wiedz­my, dość nie­praw­do­po­dob­na, jak sądzę… – po­wie­dział ka­pi­tan Bron­son. – A je­że­li Chri­sti­ne rze­czy­wi­ście wi­dzia­ła coś, czego my nie wi­dzi­my?

– Co masz na myśli? – za­py­tał puł­kow­nik.

– Skoro można prze­ła­mać za­bez­pie­cze­nia kom­pu­te­ro­we i wy­świe­tlić na mo­ni­to­rze fał­szy­we dane, to może tak samo można po­stą­pić z ludz­kim mó­zgiem?

– Nie dys­po­nu­je­my taką tech­no­lo­gią – za­prze­czył John­son.

– Rze­czy­wi­ście, nie dys­po­nu­je­my… – mruk­nął puł­kow­nik, po czym opu­ścił po­miesz­cze­nie.

 

***

 

Ze wzglę­du na ukształ­to­wa­nie te­re­nu oraz nie­sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki at­mos­fe­rycz­ne, wa­ha­dło­wiec wy­lą­do­wał w od­le­gło­ści nie­ca­łych czte­rech mil od miej­sca, w któ­rym ak­tu­al­nie znaj­do­wał się HMS Fal­con. Kie­ru­ją­cy stat­kiem uru­cho­mił moduł ana­li­zu­ją­cy at­mos­fe­rę i prze­ska­no­wał naj­bliż­szy ob­szar. Wszyst­kie wskaź­ni­ki były w nor­mie, więc za­ło­ga otrzy­ma­ła po­zwo­le­nie na wyj­ście na po­wierzch­nię.

– Słu­chaj­cie mnie uważ­nie, bo nie będę po­wta­rzał – po­wie­dział Bron­son. – Wy­li­cze­nia prze­ka­za­ne przez sondę me­te­oro­lo­gicz­ną nie po­zo­sta­wia­ją złu­dzeń. Mamy okno po­go­do­we, nie­ca­łą go­dzi­nę. W tym cza­sie mu­si­my do­stać się na po­kład HMS Fal­con. W przy­pad­ku wy­stą­pie­nia kom­pli­ka­cji, szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu, bę­dzie­my po dro­dze mi­ja­li sta­cję ba­daw­czą, więc w razie po­trze­by mo­że­my się w niej schro­nić.

– Czego mo­że­my się spo­dzie­wać, sir? – za­py­tał pierw­szy sze­re­go­wy.

– Trud­no po­wie­dzieć, ekipa wy­sła­na przed nami nie zdą­ży­ła przy­go­to­wać żad­ne­go ra­por­tu. Dys­po­nu­je­my tylko śla­do­wy­mi in­for­ma­cja­mi i urwa­ny­mi na­gra­nia­mi – od­po­wie­dział ka­pi­tan. – Zwra­cam jed­no­cze­śnie waszą uwagę na oko­licz­ność, że przy­le­cie­li­śmy tutaj wy­łącz­nie w celu prze­pro­wa­dze­nia re­ko­ne­san­su. Jest nas dzie­się­ciu, więc w przy­pad­ku na­po­tka­nia nie­przy­ja­cie­la, mamy się wy­co­fać i nie po­dej­mo­wać żad­nych dzia­łań za­czep­nych.

– Nie­przy­ja­cie­la? – wy­rwa­ło się dru­gie­mu sze­re­go­we­mu. – Prze­cież ta pla­ne­ta miała być nie­za­miesz­ka­na…

– Prze­zor­ny za­wsze ubez­pie­czo­ny. Racja, panie ka­pi­ta­nie? – za­chi­cho­tał trze­ci sze­re­go­wy.

– Ano, racja… – wes­tchnął ka­pi­tan. – Dobra, pa­no­wie, dość pier­do­le­nia. Uru­cha­mia­my sys­te­my fil­tra­cji po­wie­trza, mo­du­ły ma­sku­ją­ce i ru­sza­my. Przy­po­mi­nam, że na tej pla­ne­cie cią­że­nie jest znacz­nie więk­sze od ziem­skie­go, więc mu­si­my roz­sąd­nie ope­ro­wać si­ła­mi.

Od­dział Bron­so­na ma­sze­ro­wał już do­bre dwa­dzie­ścia minut, nie na­po­ty­ka­jąc w tym cza­sie ży­we­go ducha. Po­wierzch­nia pla­ne­ty była ja­ło­wa, po­zba­wio­na ja­kiej­kol­wiek ro­ślin­no­ści, zu­peł­nie jakby znaj­do­wa­li się w samym środ­ku bez­kre­snej pu­sty­ni, o któ­rej sam Bóg już dawno za­po­mniał. Co kil­ka­set kro­ków mi­ja­li sku­pi­ska skal­ne przy­po­mi­na­ją­ce wy­glą­dem nie­wiel­kie kop­czy­ki, ale nie byli w sta­nie stwier­dzić, czy ufor­mo­wa­ły się w spo­sób na­tu­ral­ny, wsku­tek dzia­ła­nia sił przy­ro­dy, czy też ktoś, w sobie tylko zna­nym celu, po­zo­sta­wił je w ta­kiej for­mie.

Po­mi­mo braku fi­zycz­ne­go kon­tak­tu z ja­ką­kol­wiek formą życia, w po­wie­trzu uno­si­ła się nie­wy­po­wie­dzia­na groź­ba, a w gło­wach żoł­nie­rzy raz za razem wy­brzmie­wa­ły nie­po­ko­ją­ce, wręcz nie­rze­czy­wi­ste, dźwię­ki. Tu i ów­dzie w po­wie­trzu mi­ga­ły nie­wiel­kie wy­ła­do­wa­nia elek­trycz­ne, mie­nią­ce się czy­stym fio­le­tem.

Bron­son wy­wo­łał ho­lo­gram ko­mu­ni­ka­to­ra, wskaź­nik po­łą­cze­nia z cen­tra­lą sy­gna­li­zo­wał wy­krzyk­ni­kiem brak łącz­no­ści. Za­rów­no próba ręcz­nej ka­li­bra­cji, jak i zre­star­to­wa­nie sys­te­mu nie przy­nio­sły żad­nej po­pra­wy. Gdyby w tym mo­men­cie od­dział na­tra­fił na ja­kie­kol­wiek za­gro­że­nie, żoł­nie­rze byli zdani na wła­sne siły.

– Dzie­sięć mró­wek ma­sze­ru­je, raz i dwa… – nie­spo­dzie­wa­nie za­nu­cił pod nosem czwar­ty sze­re­go­wy. Na­stęp­nie mru­czał coś jesz­cze, jakby do sa­me­go sie­bie i nie­zro­zu­mia­le, by do­koń­czyć tu­bal­nym gło­sem: – Jedna przy­sta­nę­ła, by za­wią­zać but!

Cały od­dział, jak na ko­men­dę, sta­nął. Dzie­więć twa­rzy, skry­wa­nych za osło­na­mi heł­mów tak­tycz­nych, jed­no­cze­śnie zwró­ci­ło się w kie­run­ku nu­cą­ce­go dzie­cię­cą me­lo­dię. Ka­pi­tan Bron­son wy­strze­lił, ni­czym z procy, zła­pał sze­re­go­we­go za ra­mio­na i mocno nim po­trzą­snął.

– Czy was, żoł­nie­rzu, do resz­ty po­pier­do­li­ło?! Zdra­dzisz naszą po­zy­cję!

– Komu?

– Ko­mu­kol­wiek, kto chciał­by nas na­mie­rzyć. Od teraz morda w kubeł, bo sta­nie­cie przed sądem po­lo­wym – syk­nął Bron­son. – Ro­zu­mie­cie?

– Tak, sir. Prze­pra­szam.

Nie­ca­ły kwa­drans póź­niej cały od­dział, li­czą­cy dzie­więć osób, do­tarł do sta­cji ba­daw­czej usta­wio­nej na skra­ju kręgu ka­mien­nych to­te­mów, praw­do­po­dob­nie re­lik­tu ja­kiejś dawno wy­mar­łej cy­wi­li­za­cji. Ka­pi­tan ge­stem na­ka­zał żoł­nie­rzom trzy­mać się z tyłu, a na­stęp­nie pod­szedł bli­żej i użył mo­du­łu ska­nu­ją­ce­go. Nie wy­krył żad­nej formy życia.

Chyba mamy szczę­ście, po­my­ślał i ode­tchnął z ulgą.

– Słu­chaj­cie – zwró­cił się do żoł­nie­rzy. – Teo­re­tycz­nie mamy zapas czasu, ale po­go­da na tej pla­ne­cie bywa nie­prze­wi­dy­wal­na, więc ru­sza­my dalej.

– Mam py­ta­nie, sir! – po­wie­dział piąty sze­re­go­wy.

– Tak?

– Odkąd wy­sie­dli­śmy z wa­ha­dłow­ca, za­sad­ni­czo prze­mie­rza­my rów­ni­nę. Pełną pia­sku i gdzie­nie­gdzie upstrzo­ną tymi gła­zo­wi­ska­mi, ale jed­nak rów­ni­nę. Dla­cze­go zatem nie lą­do­wa­li­śmy bli­żej celu? Cho­ler­nie cięż­ko się ma­sze­ru­je przy tu­tej­szej gra­wi­ta­cji, a wy­glą­da na to, że mo­gli­śmy sobie oszczę­dzić zbęd­ne­go wy­sił­ku…

Po­mruk apro­ba­ty wska­zał jed­no­znacz­nie, że py­ta­nie zo­sta­ło za­da­ne w punkt, a po­dob­ne wąt­pli­wo­ści kłę­bi­ły się w gło­wach więk­szo­ści od­dzia­łu.

– O tym de­cy­do­wa­ła apa­ra­tu­ra wa­ha­dłow­ca. – Ka­pi­tan wzru­szył ra­mio­na­mi. – Skoro po­mia­ry wska­zy­wa­ły, że bli­żej do­le­cieć się nie dało, to zna­czy, że tak wła­śnie było.

– A te po­mia­ry nie zo­sta­ły zak­tu­ali­zo­wa­ne na bie­żą­co? Nie pro­ściej bę­dzie we­zwać wa­ha­dło­wiec tutaj? Chwi­lę po­cze­ka­my, ale resz­tę trasy prze­mie­rzy­my w kom­for­to­wych wa­run­kach – wtrą­cił szó­sty sze­re­go­wy.

Bron­so­na zlał zimny pot. Ofi­cjal­nie ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa bez­po­śred­nie po­łą­cze­nie z cen­tra­lą miał tylko do­wód­ca od­dzia­łu. Ka­pi­tan wie­dział jed­nak, że praw­dzi­wym po­wo­dem ta­kie­go stanu rze­czy były kwe­stie fi­nan­so­we. Dla­te­go, gdy kilka chwil wcze­śniej upew­nił się, że łącz­ność dalej nie dzia­ła, prze­kli­nał w my­ślach zgub­ny wpływ księ­go­wo­ści na woj­sko.

– Od­czy­ty są nie­jed­no­znacz­ne, góra zde­cy­do­wa­ła, że mu­si­my kon­ty­nu­ować marsz – skła­mał Bron­son.

– Ale… – usi­ło­wał za­pro­te­sto­wać siód­my sze­re­go­wy.

– Dość! – uciął ka­pi­tan. – Płacą wam za wy­ko­ny­wa­nie roz­ka­zów, nie za za­da­wa­nie pytań, więc brać tyłki w troki i za­pier­da­lać przed sie­bie!

Ósem­ka żoł­nie­rzy o wy­raź­nie pod­upa­dłym mo­ra­le ru­szy­ła w dal­szą drogę, zo­sta­wia­jąc za sobą sta­cję ba­daw­czą, oso­bli­we ka­mien­ne to­te­my oraz sze­reg pytań, na które nie było żad­nych od­po­wie­dzi.

 

***

 

Po upły­wie ko­lej­nej go­dzi­ny od­dział na­tra­fił na ogrom­ny bu­dy­nek przy­po­mi­na­ją­cy wy­glą­dem zło­mo­wi­sko sa­mo­cho­dów wi­dzia­ne z lotu ptaka. Ma­syw­na bryła spra­wia­ła wra­że­nie utwo­rzo­nej z setek po­rdze­wia­łych cię­ża­ró­wek, nie­zli­czo­nej ilo­ści przy­czep kem­pin­go­wych oraz morza bla­chy fa­li­stej.

Bron­son uru­cho­mił moduł ska­nu­ją­cy i upew­niw­szy się, że w bu­dow­li nie ma żad­nych oznak życia, ge­stem wska­zał żoł­nie­rzom, by we­szli do środ­ka. Od­pro­wa­dzał wzro­kiem ko­lej­nych sze­re­go­wych, a ci zni­ka­li we wnę­trzu. Był gotów ru­szyć ich śla­dem, gdy usły­szał… Coś. Ni to po­mruk, ni szmer.

Ka­pi­tan na­słu­chi­wał. Po­je­dyn­czy dźwięk zda­wał się dzie­lić na dwa rów­no­le­głe, a potem na czte­ry i ko­lej­ne, ni­czym jądro ko­mór­ko­we w trak­cie pro­ce­su mi­to­zy. Po chwi­li Bron­son pojął, że nie sły­szy już zwy­kłe­go dźwię­ku, a szep­ty. Dzie­siąt­ki, setki, a może ty­sią­ce szep­tów. Męż­czy­zna nie znał ję­zy­ka, w jakim były wy­po­wia­da­ne, ale pod­skór­nie wy­czu­wał grozę ich prze­ka­zu. Zła­pał za hełm w miej­scu, pod któ­rym znaj­do­wa­ły się uszy. Z urwa­nym wrza­skiem po­de­rwał się z miej­sca i wbiegł do bu­dyn­ku.

We wnę­trzu cze­ka­ło na niego sze­ściu żoł­nie­rzy, któ­rzy mie­rzy­li w niego z pi­sto­le­tów. Na widok do­wód­cy, opu­ści­li broń.

– Czy coś się stało, sir? – za­py­tał pierw­szy sze­re­go­wy. – Sły­sze­li­śmy krzyk…

– A poza krzy­kiem? Sły­sze­li­ście coś jesz­cze?

– Sir?…

– Szep­ty… – wy­sa­pał Bron­son.

– Szep­ty, sir?

Do­wód­ca nie sko­men­to­wał, za­miast tego za­czął omia­tać wzro­kiem wnę­trze bu­dyn­ku. Z miej­sca ude­rzy­ła go nie­zwy­kła cia­sno­ta wnę­trza, które przy­po­mi­na­ło nie­wiel­ki ko­ściół lub wiej­ską ka­plicz­kę. Nie umiał tego ubrać w słowa, ale czuł, że coś było tutaj wy­raź­nie nie­wła­ści­we­go.

– Ob­ra­zy, sir – wtrą­cił drugi sze­re­go­wy. – Niech się pan przyj­rzy ob­ra­zom.

Bron­son aż za­nie­mó­wił. Mo­nu­men­tal­ne, mo­sięż­ne ramy ota­cza­ły płót­na, które przed­sta­wia­ły wi­ze­run­ki nie­wy­raź­nych po­sta­ci. Wy­glą­da­ły ni­czym roz­pik­se­lo­wa­ne ob­raz­ki z In­ter­ne­tu, które nie wczy­ta­ły się pra­wi­dło­wo przez pro­ble­my z łą­czem.

Czy to moż­li­we, że coś za­kła­mu­je obraz rze­czy­wi­sto­ści?, po­my­ślał. Muszę coś wy­my­ślić. I to szyb­ko, bo skoń­czy­my jak Dobbs.

Ka­pi­tan pod­szedł do nie­wiel­kie­go oł­ta­rza i chwy­cił uło­żo­ną na nim opa­słą księ­gę opra­wio­ną w grubą, czer­wo­ną skórę prze­szy­wa­ną złotą nicią. Dmuch­nął na okład­kę, w po­wie­trze wznio­sły się tu­ma­ny kurzu, od­kry­wa­jąc tytuł za­pi­sa­ny w nie­zna­nym ję­zy­ku. Męż­czy­zna otwo­rzył tom. Na pierw­szej stro­nie za­pi­sa­no: „Klę­czysz przede mną, ja stoję przed tobą. Je­stem praw­dzi­wy, nic nie jest praw­dzi­we. Je­stem tobą, je­stem kosz­ma­rem”.

Nie­po­kój prze­szył serce ka­pi­ta­na, ale nie dał tego po sobie po­znać. Za­czął kart­ko­wać ko­lej­ne stro­ny księ­gi, jed­nak te były puste. Odło­żył księ­gę na miej­sce i spoj­rzał na pod­ko­mend­nych, któ­rzy wpa­try­wa­li się w niego wy­cze­ku­ją­co.

– Od­dział, ko­lej­no od­licz! – za­ko­men­de­ro­wał Bron­son.

– Jeden – krzyk­nął trze­ci sze­re­go­wy.

Za­wtó­ro­wa­li mu ko­lej­ni.

– Dwa.

– Trzy.

– Czte­ry.

– Pięć.

– I ja, szó­sty – dodał spo­koj­nie ka­pi­tan. – Czyli je­ste­śmy wszy­scy. Słu­chaj­cie uważ­nie, ist­nie­je ry­zy­ko, że nie wszyst­ko, co wi­dzi­my, jest praw­dzi­we…

– Co ma pan na myśli, sir? – za­py­tał czwar­ty sze­re­go­wy.

– To jest ści­śle tajna in­for­ma­cja, ale w obec­nej sy­tu­acji… – wes­tchnął. – Cóż, mam pod­sta­wy, by po­dej­rze­wać, że na tej pla­ne­cie ist­nie­je siła, która po­tra­fi za­kła­my­wać rze­czy­wi­stość, mie­szać w gło­wach. Trud­no po­wie­dzieć, czy ste­ru­je nią urzą­dze­nie ob­ce­go po­cho­dze­nia, czy ra­czej jakaś forma te­le­pa­tii.

W od­po­wie­dzi żoł­nie­rze je­dy­nie po­ta­ki­wa­li gło­wa­mi, nikt nie ode­zwał się ani sło­wem.

Od­da­li­li się od ka­plicz­ki o dobre kil­ka­dzie­siąt jar­dów, ale Bron­son dalej kon­tem­plo­wał, jak udało im się zmie­ścić w środ­ku tak nie­wiel­kie­go bu­dyn­ku całą piąt­ką. Z roz­my­ślań wy­rwał go nie­spo­dzie­wa­ny krzyk.

– Coś mnie ugry­zło! – wrzesz­czał trze­ci sze­re­go­wy i krę­cił się wokół wła­snej osi. – Wi­dzi­cie to?! Wi­dzi­cie, kurwa?! – Wska­zy­wał na coś nie­uchwyt­ne­go ludz­kim wzro­kiem.

W sze­re­gi od­dzia­łu wdarł się chaos. Żoł­nie­rze prze­krzy­ki­wa­li się jeden za dru­gim i w po­szu­ki­wa­niu nie­wi­dzial­ne­go na­past­ni­ka wy­ko­ny­wa­li ner­wo­we ruchy, przy­wo­dzą­ce na myśl sza­lo­ny ta­niec ludzi opę­ta­nych przez de­mo­ny ze sta­rych le­gend, a nie sko­or­dy­no­wa­ne dzia­ła­nia mi­li­tar­ne.

– Klę­czysz przed nami, my sto­imy przed tobą. Je­ste­śmy praw­dzi­wi, nic nie jest praw­dzi­we. Je­ste­śmy tobą, je­ste­śmy kosz­ma­rem. By­li­śmy tutaj już wcze­śniej, cie­bie nie po­win­no tu być. Nie ma nas, nigdy nie było, cie­bie też nie bę­dzie – szep­ta­ły głosy.

Ka­pi­tan aż się wzdry­gnął. Prze­ska­no­wał oto­cze­nie, poza od­dzia­łem, w promieniu jed­nej mili nie było żywej duszy. Bron­son nie miał po­ję­cia, skąd do­cho­dzi­ły szep­ty, ale za­dzia­łał in­stynk­tow­nie. Wy­cią­gnął broń, wy­mie­rzył w sze­re­go­we­go i oddał strzał. Tra­fił pro­sto w głowę. Hełm eks­plo­do­wał, wraz ze znaj­du­ją­cą się we wnę­trzu głową. Fon­tan­na krwi zro­si­ła pia­sek, a mar­twe ciało żoł­nie­rza padło bez­wład­nie na zie­mię.

Szep­ty mo­men­tal­nie usta­ły.

– Tylko by nas spo­wal­niał – po­wie­dział chłod­nym tonem ka­pi­tan.

Nawet je­że­li któ­ry­kol­wiek z pod­ko­mend­nych nie zga­dzał się z taką oceną sy­tu­acji, to nie dał po sobie tego po­znać.

 

***

 

– Sir, na ho­ry­zon­cie po­ja­wił się HMS Fal­con. We­dług wstęp­nej ana­li­zy po­win­ni­śmy do­trzeć do celu po­ni­żej dwóch go­dzin – po­wie­dział pierw­szy sze­re­go­wy.

– Do­sko­na­le – od­parł Bron­son.

– Burza – po­wie­dział nie­spo­dzie­wa­nie drugi sze­re­go­wy. – Prze­cież miała być burza! Pa­mię­tam ko­mu­ni­kat ze sta­cji me­te­oro­lo­gicz­nej. Wspo­mi­nał pan o tym, chwi­lę po lą­do­wa­niu na po­wierzch­ni pla­ne­ty!

– Widzę, że ude­rze­nie w głowę było jed­nak moc­niej­sze, niż się wy­da­wa­ło w pierw­szej chwi­li. Sze­re­go­wy, prze­cież burza już była, nie pa­mię­ta­cie?! W ostat­niej chwi­li schro­ni­li­śmy się w ka­pli­cy. – Wi­dząc nie­zro­zu­mie­nie w oczach żoł­nie­rza, dodał: – Tej zbu­do­wa­nej ze sta­rej cię­ża­rów­ki, z nie­wy­raź­ny­mi ob­ra­za­mi.

Sze­re­go­wy wpa­try­wał się w prze­ło­żo­ne­go, wy­raź­nie zmie­sza­ny. Osta­tecz­nie, drżą­cym gło­sem, po­wie­dział:

– Chyba… Chyba tak, fak­tycz­nie coś sobie przy­po­mi­nam…

– Stra­ci­li­śmy wtedy pierw­sze­go sze­re­go­we­go, do kurwy nędzy! Sze­re­go­wy, na Boga, jak można coś ta­kie­go za­po­mnieć?!

– Prze­pra­szam, sir! Wy­glą­da na to, że rze­czy­wi­ście ude­rze­nie w głowę mi za­szko­dzi­ło.

 

***

 

Po nie­ca­łej go­dzi­nie mar­szu przez gęstą trawę, Bron­son do­tarł wresz­cie do HMS Fal­con. Był wy­cień­czo­ny. Mun­dur po­kry­ty miał grubą war­stwą wil­got­ne­go błota.

Na­praw­dę nie ro­zu­miem, dla­cze­go do tak waż­ne­go za­da­nia do­wódz­two wy­sła­ło jed­ne­go czło­wie­ka, po­my­ślał.

Zbli­żył się do wej­ścia. Przy­ło­żył kartę au­to­ry­za­cyj­ną do czyt­ni­ka, ale drzwi po­zo­sta­ły za­mknię­te. Kłę­bią­ce się w Bron­so­nie po­czu­cie bez­sil­no­ści, eks­plo­do­wa­ło z nie­spo­ty­ka­ną siłą. Męż­czy­zna za­czął walić w drzwi pię­ścia­mi, kopać je i siar­czy­ście prze­kli­nać, ale bez żad­ne­go skut­ku. Znie­chę­co­ny od­wró­cił się, prze­szedł kilka kro­ków i padł na ko­la­na. Wtedy usły­szał szept:

– Klę­czysz przede mną, ja stoję przed tobą. Je­stem praw­dzi­wy, nic nie jest praw­dzi­we. Je­stem tobą, je­stem kosz­ma­rem. Byłem tutaj już wcze­śniej, cie­bie nie po­win­no tu być. Nie ma mnie, nigdy nie było, cie­bie też nie bę­dzie. Je­stem praw­dą, je­stem kłam­stwem. Prze­mi­jasz, ja będę żył wiecz­nie. Prze­krocz wrota, wy­zwól się z oków fał­szu.

Po tych sło­wach, jak na ko­men­dę, wej­ście do HMS Fal­con sta­nę­ło otwo­rem. Bron­son wstał, od­wró­cił się i ru­szył w jego stro­nę. Męż­czy­zna sta­wiał ko­lej­ne kroki, jed­nak przy­po­mi­na­ły one bar­dziej chód lu­na­ty­ka, niż świa­do­my wybór. Gdy zna­lazł się na progu stat­ku, nagle sta­nął jak wryty. Na jego twarzy malowało się wyraźne napięcie. Kapitan siłą woli próbował powstrzymać własne kroki, jednak wyraźnie przegrywał tę walkę. Osta­tecz­nie, w ge­ście roz­pa­czy, wy­cią­gnął broń za­mo­co­wa­ną u pasa i strze­lił we wła­sną stopę.

Wi­dzia­ny przez męż­czy­znę obraz jakby stra­cił ostrość, znik­nę­ły ko­lo­ry, a rze­czy­wi­stość za­wi­ro­wa­ła. Z gry­ma­sem bólu Bron­son padł na zie­mię i chwy­cił prze­strze­lo­ny but. Z dziu­ry są­czy­ła się ob­fi­cie gęsta ciecz. Wtedy ka­pi­tan pod­niósł głowę i z prze­ra­że­nia aż za­nie­mó­wił. W miej­scu, w któ­rym jesz­cze chwi­lę temu stał HMS Fal­con, obec­nie znaj­do­wa­ły się po­tęż­ne, mo­sięż­ne wrota z wy­ry­ty­mi in­skryp­cja­mi w nie­zna­nym Bron­so­no­wi ję­zy­ku. Obok stał pro­wi­zo­rycz­ny oł­tarz, na któ­rym usta­wio­no stos cza­szek o nie­ludz­kich, zde­for­mo­wa­nych kształ­tach. 

Ka­pi­tan do­strzegł po­mię­dzy ko­ść­mi nie­wiel­ką, hu­ma­no­idal­ną po­stać. Nie miała na sobie żad­ne­go ubra­nia, tylko skórę o ko­lo­rze głę­bo­kie­go fio­le­tu. Ły­pa­ła na żoł­nie­rza po­dłuż­ny­mi ocza­mi i go­rącz­ko­wo otwie­ra­ła usta, jakby pró­bo­wa­ła coś po­wie­dzieć. Bron­son uniósł broń i oddał strzał w kie­run­ku po­czwa­ry. 

Mu­siał tra­fić, gdyż stwo­rze­nie wy­da­ło z sie­bie prze­raź­li­wy okrzyk, po czym szyb­kim susem sko­czy­ło w stro­nę wrót. Bły­snę­ło, za­grzmia­ło i po­wie­trze prze­szy­ło po­tęż­ne wy­ła­do­wa­nie elek­tro­ma­gne­tycz­ne, od któ­re­go ka­pi­ta­no­wi włosy zje­ży­ły się na całym ciele.

– Co tu się od­pier­da­la?! – wrza­snął Bron­son, po czym po­de­rwał się na równe nogi. W pierw­szej re­ak­cji chciał po­dejść do wrót i spraw­dzić, gdzie znik­nę­ła fio­le­to­wa isto­ta, jed­nak szyb­ko po­rzu­cił ten po­mysł. Spraw­dził ko­or­dy­na­ty i, po­mi­mo pa­lą­ce­go bólu w lewej sto­pie, ru­szył szyb­kim mar­szem w kie­run­ku wa­ha­dłow­ca.

Szep­ty usta­ły cał­ko­wi­cie, ale po­czu­cie nie­po­ko­ju nie opusz­cza­ło męż­czy­zny ani na se­kun­dę. Ku za­do­wo­le­niu Bron­so­na, gra­wi­ta­cja spra­wia­ła wra­że­nie znacz­nie bliż­szej do ziem­skiej, niż jesz­cze chwi­lę wcze­śniej, więc nawet z raną po­strza­ło­wą po­ru­szał się sto­sun­ko­wo szyb­ko.

Nie mi­nę­ło wię­cej niż pięć minut, gdy do­tarł do sta­cji ba­daw­czej. Po­trze­bo­wał chwi­li wy­tchnie­nia, więc przy­sta­nął przy jed­nym z to­te­mów znaj­du­ją­cych się nie­opo­dal wej­ścia do pla­ców­ki. Po­zor­nie wy­glą­da­ły na nie­zmie­nio­ne, jed­nak gdy się im przyj­rzał, do­strzegł wy­ry­ty napis: „Flec­te­re si ne­qu­eo su­per­os, Ache­ron­ta mo­ve­bo”.

– Oczy­wi­ście nie mam za­in­sta­lo­wa­ne­go trans­la­to­ra, a ko­mu­ni­ka­cja dalej nie dzia­ła. Kurwa jego mać – za­klął sam do sie­bie w wy­ra­zie bez­sil­no­ści.

Po chwi­li, gdy jako tako zła­pał od­dech, wzno­wił marsz.

 

***

 

Gdy Bron­son do­tarł do wa­ha­dłow­ca, od razu otwo­rzył szaf­kę me­dycz­ną, chwy­cił ap­tecz­kę pierw­szej po­mo­cy i bez za­sta­no­wie­nia wstrzyk­nął w nogę śro­dek znie­czu­la­ją­cy. Ból ustą­pił nie­mal na­tych­miast.

Ka­pi­tan pod­szedł do kon­so­li ste­ru­ją­cej i pod­jął próbę nada­nia ko­mu­ni­ka­tu, ale bez­sku­tecz­nie. Rze­czy­wi­stość może i wró­ci­ła na wła­ści­we tory, ale pro­ble­my z ko­mu­ni­ka­cją po­zo­sta­ły nie­zmien­ne. Męż­czy­zna uru­cho­mił sil­ni­ki i wpi­sał od­po­wied­nie ko­men­dy. Wa­ha­dło­wiec za­czął się uno­sić, a potem wy­strze­lił w kie­run­ku or­bi­ty.

Lot przez at­mos­fe­rę nie prze­bie­gał pra­wi­dło­wo. Już po chwi­li panel ste­ro­wa­nia wy­strze­lił ka­no­na­dą mi­ga­ją­cych świa­teł, sy­gna­li­zu­ją­cych ko­lej­ne awa­rie i po­mniej­sze pro­ble­my tech­nicz­ne. Ka­bi­ną raz za razem tar­ga­ły wstrzą­sy, w po­wie­trzu we­wnątrz wa­ha­dłow­ca po­ja­wia­ły się nie­wiel­kie wy­ła­do­wa­nia elek­trycz­ne.

Bron­son utra­cił wszel­ką na­dzie­ję, gdy nagle za­świe­ci­ła się jesz­cze jedna kon­tro­l­ka, wska­zu­ją­ca po­łą­cze­nie z cen­tra­lą.

 

***

 

Po­rucz­nik Kra­mer le­ni­wie wy­cią­gnął się w fo­te­lu. Jego zmia­na do­bie­ga­ła po­wo­li końca. Cho­ler­nie nie lubił prze­sia­dy­wa­nia w cen­trum łącz­no­ści, była to praca nudna jak flaki z ole­jem, a do­dat­ko­wo nie­szcze­gól­nie per­spek­ty­wicz­na. Nie było rze­czą łatwą za­pra­co­wać na awans, gdy ak­tyw­ność za­wo­do­wa ogra­ni­cza­ła się do prze­chwy­ty­wa­nia ko­mu­ni­ka­tów i prze­ka­zy­wa­nia ich do wła­ści­wych ko­mó­rek.

Kon­tro­l­ka po­łą­cze­nia przy­cho­dzą­ce­go za­mi­go­ta­ła. Kra­mer spraw­dził na mo­ni­to­rze, że to wa­ha­dło­wiec trans­por­tu­ją­cy od­dział ka­pi­ta­na Bron­so­na pró­bo­wał na­wią­zać łącz­ność.

– A ten, czego znowu chce? Prze­cież ledwo co wy­lą­do­wa­li na po­wierzch­ni pla­ne­ty – mruk­nął pod nosem Po­rucz­nik, a na­stęp­nie wy­wo­łał po­łą­cze­nie.

Trzask w słu­chaw­kach był wręcz ogłu­sza­ją­cy, jed­nak Kra­mer był na to przy­go­to­wa­ny. Wpi­sał w kon­so­li kilka ko­mend, po czym dało się od­słu­chać po­łą­cze­nie. Mimo za­awan­so­wa­nych fil­trów i za­sto­so­wa­nia naj­no­wo­cze­śniej­szej tech­no­lo­gii oczysz­cza­ją­cej dźwięk, ko­mu­ni­kat z wa­ha­dłow­ca był urwa­ny. Je­dy­nym, co udało się za­re­je­stro­wać były, prze­ry­wa­ne nie­zro­zu­mia­łym szep­tem, słowa: „rację… wizje… wrota… oków fał­szu…”

Kra­mer nic nie zro­zu­miał z tego oso­bli­we­go ko­mu­ni­ka­tu, więc po­sta­no­wił na­wią­zać ko­mu­ni­ka­cję zwrot­ną,  li­cząc, że pro­ble­my tech­nicz­ne są je­dy­nie chwi­lo­we. Z nie­ma­łym zdzi­wie­niem od­krył, że jest to nie­moż­li­we, po­nie­waż wa­ha­dło­wiec znik­nął z ra­da­ru. Zu­peł­nie jakby zo­stał we­ssa­ny przez czar­ną dziu­rę, albo roz­padł się na mi­liard ka­wał­ków.

– Dziw­ne… – za­mru­czał pod nosem.

Na dźwięk otwie­ra­ne­go włazu, po­rucz­nik ze­sko­czył z fo­te­la i sta­nął na bacz­ność. Gdy do­strzegł po­stać w mun­du­rze z dys­tynk­cja­mi ge­ne­ral­ski­mi, za­sa­lu­to­wał.

– Spo­cznij, żoł­nie­rzu – po­wie­dział spo­koj­nym tonem Cha­mu­el. – Co tu się wy­da­rzy­ło?

– Za­re­je­stro­wa­łem na­gra­nie z wa­ha­dłow­ca ka­pi­ta­na Bron­so­na, sir. Pro­blem po­le­ga na tym, że jest… Dość nie­zro­zu­mia­łe, jakby coś je za­kłó­ca­ło.

– My­śla­łem, że na­szych trans­mi­sji nie da się za­kłó­cić.

– Też tak my­śla­łem, sir. Jed­nak za­re­je­stro­wa­li­śmy wy­łącz­nie po­je­dyn­cze słowa wy­po­wia­da­ne bez ładu i skła­du, a do tego na na­gra­nie na­kła­da się jakiś nie­zro­zu­mia­ły beł­kot, coś jakby szept.

– In­te­re­su­ją­ce…

– Do­dat­ko­wo utra­ci­li­śmy cał­ko­wi­cie kon­takt z wa­ha­dłow­cem, który znik­nął zu­peł­nie z ra­da­ru.

– Od­twórz mi na­gra­nie, na­tych­miast – roz­ka­zał ge­ne­rał.

– Oczy­wi­ście, sir!

Twarz Cha­mu­ela wy­krzy­wił pa­skud­ny gry­mas. Bez słowa od­wró­cił się i ru­szył do wyj­ścia z cen­trum ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go. Gdy prze­mie­rzał długi, biały ko­ry­tarz, uru­cho­mił ko­mu­ni­ka­tor i po­wie­dział:

– Mamy pro­blem.

Koniec

Komentarze

Ave, Cezarze! :)

 

Ze spraw technicznych wpadły mi w oczy powtórzenia:

Serce podchodzi jej do gardła, ale zmusza się, by podejść bliżej.

Niespodziewanie kobieta odskakuje jak oparzona i czołga się tyłem w kierunku ściany. Gdy napotyka ścianę, wbija ciało w sam kąt pomieszczenia, desperacko wierzgając przy tym nogami.

W przypadku wystąpienia komplikacji, szczęśliwym zrządzeniem losu, będziemy po drodze mijali stację badawczą, więc w razie potrzeby będziemy mogli się w niej schronić.

…wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl opętańczy taniec ludzi opętanych przez demony ze starych legend, a nie skoordynowane działania militarne.

Wspominał pan o tym, zaraz po tym, jak wahadłowiec wylądował na powierzchni planety!

Widziany przez mężczyznę obraz jakby stracił ostrość, utracił kolory, a rzeczywistość

Nie miała na sobie żadnego ubrania, a jej skóra miała kolor głębokiego fioletu. zawirowała.

 

Niecały kwadrans później cały oddział, liczący dziewięć osób, dotarł do stacji badawczej ustawionej na skraju kręgu kamiennych totemów, prawdopodobnie reliktu jakiejś dawno wymarłej cywilizacji. – tu mam pytanie, bo pewnie czegoś znowu nie zrozumiałam (za co przepraszam), gdzie ta dziesiąta osoba? Edit – już kumam, w miarę czytania zrozumiałam. :)

 

W odpowiedzi żołnierze jedynie potakiwali głowami, nikt nie odezwał się ani słowem – tu brak kropki

 

Cytat z Wergiliusza na plus. :)

Opowiadanie nieprzerwanie trzymające w napięciu. :) Znakomity horror sf. :) Takie lubię! :) Trochę jak „Obcy ósmy…”, trochę jak „Park Jurajski III”. :)

 

Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Ave, Bruce!

 

Serdecznie Ci dziękuję za łapankę. Chyba wszystkie usterki naprawiłem;)

 

Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie Ci się spodobało. Nie postrzegalem go w kategorii horroru, ale w sumie… cos w tym jest ;) Miałem za to lekkie obawy, czy zabawa w znikających żołnierzy nie będzie przesadą… ;) Ukłony za podwójnego klika, to bardzo budujące ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ogromnie przypadły mi do gustu te szepty. :) Potęgujesz umiejętnie i stopniowo napięcie, czuje się to znakomicie. Brawka! :)

Pecunia non olet

Hej, mam podobnie jak przy pierwszej części :), oczywiście wiedząc już, jak działa eksperyment, to teraz, o ile dobrze zrozumiałem, dowiadujemy się jak działają kosmici:). Podobało mi się jak znikają żołnierze, trzeba być czujnym bo co krok ich liczba jest inna :). Tekst jest zakręcony okropnie tak jak pierwsza odsłona i już się boję, że o dodatkowych smaczkach dowiem się z komentarzy;). Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej, Bardzie! ;]

 

Czyli wygląda na to, że część druga (czy tam 0, zważywszy że prequel…) jest spójna z poprzednim opowiadaniem ;]

 

to teraz, o ile dobrze zrozumiałem, dowiadujemy się jak działają kosmici

Dowiadujemy się, to dużo powiedziane, bo jeszcze sporo zostało do wyjaśnienia ;]

 

Podobało mi się jak znikają żołnierze, trzeba być czujnym bo co krok ich liczba jest inna :)

Jak pisałem w odpowiedzi na komentarz Bruce, tutaj miałem największe obawy co do odbioru. Grunt, że jednak siadło ;]

 

Dzięki za klika ;]

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cezary, odniosłam wrażenie, że miały tam miejsce nadzwyczaj dziwne wydarzenia, obawiam się jednak, że nie wszystko pojęłam, ale czytało się znakomicie.

 

Łzy kapią na podłogę gęstym strumieniem. → Skoro łzy kapią, to na pewno nie gęstym strumieniem.

 

wbija ciało w sam kąt pomieszczenia, desperacko wierzgając przy tym nogami. → Czy dookreślenie jest konieczne? Wszak wierzgać można tylko nogami.

 

 Z miejsca uderzyła go niezwykła ciasnota miejsca… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Z miejsca uderzyła go niezwykła ciasnota wnętrza

 

Dmuchnął na okładkę, powietrze przeszyły tumany kurzu… → A może: Dmuchnął na okładkę, w powietrze wzniosły się tumany kurzu

 

ale Bronson dalej kontemplował w myślach… → Zbędne dookreślenie – kontemplowanie to pogrążenie się w myślach.

 

wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl opętańczy taniec ludzi opętanych przez demony… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl szalony taniec ludzi opętanych przez demony

 

jak można czegoś takiego zapomnieć?! → …jak można coś takiego zapomnieć?! Lub: …jak można czegoś takiego nie pamiętać?!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Regulatorzy! 

 

Cóż mogę napisać, niezmiennie dziękuję Ci za łapankę, którą wykorzystałem w całości (chociaż przy tumanach kurzu musiałem przerobić drugą część zdania, by uniknąć powtórzenia:P). 

 

Wydarzenia miały być dziwne, wymykające się pojmowaniu, więc zamysł zrealizowany ;)

 

czytało się znakomicie.

Na koniec dnia, to jest najważniejsze;) Dziękuję Ci serdecznie za taką miłą opinię;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bardzo proszę, Cezarze. Cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

 

W końcu dotarłam. ;)

Początek odrobinę mnie zatrzymywał, nawet trudno powiedzieć, co konkretnie, ale nie czytałam aż tak płynnie. To są w sumie drobiazgi, ale całościowo zatrzymują. Coś tego typu:

Christine, mimo wojskowego wyszkolenia, rozkleja się zupełnie. Nie potrafi poradzić sobie z emocjami, z żalem po utracie przyjaciela.

Na pierwszy rzut oka okej, ale jak się przyjrzymy, to jest zbyt prosto i za bardzo tłumaczysz. Lepiej pokazać, jak wygląda to rozklejenie, w jaki sposób nie może sobie poradzić z emocjami. Opisać scenę, w której Christine siedzi, bo wyżej masz opis:

Dotyka zimnej dłoni martwego towarzysza i głaszcze ją, jakby był jej ukochanym dzieckiem.

I to jest fajne.

Łzy ciekną na podłogę gęstym strumieniem.

Tutaj już mniej, bo gęsty strumień średnio kojarzy się z łzami, a nawet jak już to strumień sam w sobie jako gęsty? Bo gęsty to np. jest kisiel, a łzy raczej są takie… wodniste. :D

 

Drugi fragment jest już bardzo fajny, rzeczowa rozmowa, dobrze wplecione przekleństwa, ciekawy motyw:

– Skoro można przełamać zabezpieczenia komputerowe i wyświetlić na monitorze fałszywe dane, to może tak samo można postąpić z ludzkim mózgiem?

No ale ja jestem fanką takich zagadek. :)

 

Przecież ta planeta miała być niezamieszkana…

Przypomniało mi się “Expanse”. :D

 

Fragment wędrówki żołnierzy – rewelacja, no czuję, jakbym tam była, pochłonęłam to i wciąż mi mało, Ty byś mógł napisać całą książkę o tej planecie!

 

Pojedynczy dźwięk zdawał się dzielić na dwa równoległe, a potem na cztery i kolejne, niczym jądro komórkowe w trakcie procesu mitozy.

Porównanie jest dobre, ale nijak mi nie pasuje do dźwięku… To znaczy, wiesz, czy dźwięk kojarzy nam się z procesem mitozy? :D

 

przywodzące na myśl szalony taniec ludzi opętanych przez demony ze starych legend

Tutaj też brzmi to raczej zabawnie, a nie poważnie. :)

 

Co do bohaterów – hm, na tym etapie mało się wyróżniają. Opowiadanie jest skonstruowane tak, że grupa zmierza do celu, a po drodze jeden z nich ginie i w sumie ta śmierć niewiele nas obchodzi – ot, ktoś umarł, ale jakby nie umarł to niewiele by to zmieniło. A śmierć jest jednak czymś, co warto przepracować, podkreślić.

 

Ten fragment rozpocząłeś z perspektywy Bronsona

Po niecałej godzinie marszu przez gęstą trawę, Bronson dotarł wreszcie (…) Zbliżył się do wejścia. Przyłożył kartę autoryzacyjną do czytnika, ale drzwi pozostały zamknięte. Kłębiące się w Bronsonie poczucie bezsilności, eksplodowało z niespotykaną siłą.

 

I tu nagle mamy przeskok, jak coś oglądane z punktu widzenia reszty, choć nawet nie wiadomo, czy nie jest sam:

Napięcie wymalowane na twarzy wskazywało, że kapitan

Trochę to miesza.

No i chyba jest faktycznie sam, bo bohaterów ubywa. Ale dla mnie minusem jest ten przeskok, bo to, co wydarzyło się pomiędzy, było bardzo interesujące, taka wędrówka, podczas której żołnierze znikają/umierają, dodałaby dodatkowych emocji. A tak to trochę szybko urywasz ten wątek.

 

Koniec w sumie nie zaskoczył, ale całość oceniam pozytywnie i na pewno chętnie poznałabym coś jeszcze z tego świata. No i kosmiczne opowiadania w Twoim stylu są bardzo dobre. :)

 

Pozdrawiam i klikam,

Ananke

Hej, Ananke! 

 

Dziękuję Ci za rozbudowany komentarz, dobre słowa oraz klika ;) Przyjrzę się wskazanym przez Ciebie usterkom i spróbuję coś poprawić, ale to dopiero jutro. Mam dzisiaj ograniczony dostęp do internetu i wolę nie gmerać przy tekście;)

 

Na pierwszy rzut oka okej, ale jak się przyjrzymy, to jest zbyt prosto i za bardzo tłumaczysz. Lepiej pokazać, jak wygląda to rozklejenie, w jaki sposób nie może sobie poradzić z emocjami. Opisać scenę, w której Christine siedzi, bo wyżej masz opis

A z drugiej strony, ten fragment to odtwarzane nagranie że statku. Dlatego starałem się trochę namieszać z narracja, żeby w kolejnej scenie wyszedł lekki twist. Stąd trochę opisuję rzeczy, które widzi i słyszy tylko Christine, ale jednocześnie trochę tłumaczę pod kątem odtwarzanego nagrania. Chyba po prostu zabrakło mi warsztatu, żeby to odpowiednio zbalansować…

 

Co do bohaterów – hm, na tym etapie mało się wyróżniają. Opowiadanie jest skonstruowane tak, że grupa zmierza do celu, a po drodze jeden z nich ginie i w sumie ta śmierć niewiele nas obchodzi – ot, ktoś umarł, ale jakby nie umarł to niewiele by to zmieniło. A śmierć jest jednak czymś, co warto przepracować, podkreślić.

Szeregowi pełnią tutaj funkcję mrówek z piosenki dla dzieci. Ich jedynym celem istnienia jest zniknąć/umrzeć ;) I pojawia się podstawowe pytanie, czy w ogóle byli tam jacyś szeregowi? Niby Kramer w ostatniej scenie wspomina o oddziale Bronsona, ale czy ten oddzial był w ogóle na planecie? A może coś im się stało zaraz po lądowaniu, a narrator podążający za Bronsonem tego nie zaważył? A może w ogóle wszystko było z nimi okej? Tyle pytań… ;)

 

Dzięki raz jeszcze! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave!

No, nie powiem, żeby wiele się wyjaśniło… Gdzie są odpowiedzi, ja się pytam!

Fajny efekt dała malejąca liczba żołnierzy. Szkoda, że nie wiemy, jakim cudem tak szybko zapominali o kolegach.

Niedawno czytałam “Ślepowidzenie”. Tam też jest sporo oszukiwania ludzkiego mózgu, ale Watts robi to o wiele lepiej.

Niemniej jednak czytało się przyjemnie.

poza oddziałem, w promilu jednej mili nie było żywej duszy.

W promieniu? Mniej promili, Cezarze! ;-)

Babska logika rządzi!

Ave, Finklo! 

 

Dzięki za odwiedziny I klika!

Szkoda, że nie wiemy, jakim cudem tak szybko zapominali o kolegach.

Pytanie, czy w ogóle jacyś koledzy tam byli? ;)

 

Niedawno czytałam “Ślepowidzenie”. Tam też jest sporo oszukiwania ludzkiego mózgu, ale Watts robi to o wiele lepiej.

Gdzie mi tam, małemu żuczkowi, równać się z mistrzem pióra… Z drugiej strony, Watts napisał kontynuację, czyli Echopraksję. A ta książka jest pozbawiona sensu, fabuły i zakończenia, więc… ;>

 

W promieniu? Mniej promili, Cezarze! ;-)

No tak, głodnemu chleb na myśli, najwyraźniej… Poprawię przy styczności ze stabilnym polaczeniem z internetem…. ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bugiem a pardwą, czytałam tomiszcze, które zawierało obie części. I tak, w “Ślepowidzeniu” Watts zrobił to o wiele lepiej.

A ta książka jest pozbawiona sensu, fabuły i zakończenia, więc… ;>

…więc masz jakieś pojęcie, jak mogą się czuć Twoi czytelnicy. ;-p

Poprawię przy styczności ze stabilnym polaczeniem z internetem…. ;)

Czekaj, czekaj, czy któryś Anonim niedawno nie wspominał, że poprawi błędy, kiedy będzie mógł?

Babska logika rządzi!

…więc masz jakieś pojęcie, jak mogą się czuć Twoi czytelnicy. ;-p

Auć, zapiekło… xD Szczęśliwie, moich czytelników jest nieporównywalnie mniej i nie płacą za czytanie tej "twórczości".

 

Czekaj, czekaj, czy któryś Anonim niedawno nie wspominał, że poprawi błędy, kiedy będzie mógł?

A to ja przypadkiem się nie zdekonspirowałem w "weselu"?…

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ej, nie miało piec! Tam było mrugnięcie. Ale Ty też się śmiejesz, więc chyba nie było aż tak źle.

A to ja przypadkiem się nie zdekonspirowałem w "weselu"?…

IMO, nie. Tylko ustrzeliłeś wszystkim takiego obiecującego kandydata. Ktoś się bardzo ładnie pod Ciebie podszywa… Ale nawet jeśli się zdekonspirowałeś, to można przecież napisać dwa teksty, jeszcze wiele może być przed Tobą. :-)

Babska logika rządzi!

Tam było mrugnięcie. Ale Ty też się śmiejesz, więc chyba nie było aż tak źle.

Już jakby mniej piecze, więc chyba rzeczywiście okej… ;>

 

IMO, nie. Tylko ustrzeliłeś wszystkim takiego obiecującego kandydata. Ktoś się bardzo ładnie pod Ciebie podszywa… Ale nawet jeśli się zdekonspirowałeś, to można przecież napisać dwa teksty, jeszcze wiele może być przed Tobą. :-)

Niby drobiazg, ale autor "wesela" zapomniał słowa-klucza w tytule – "rzecz" ;) Wiem, że można dwa teksty, więc już żadnego więcej nie napiszę… ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ojojoj, otwartym tekstem takie ważne informacje… A gdzie jakaś przyczajka?

Ciekawe, który jest drugi. Hmmm…

Babska logika rządzi!

Ojojoj, otwartym tekstem takie ważne informacje… A gdzie jakaś przyczajka?

Ciekawe, który jest drugi. Hmmm…

Czasami otwarta informacja może zasiać więcej zamętu. Teraz będziecie się zastanawiać… ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Chyba po prostu zabrakło mi warsztatu, żeby to odpowiednio zbalansować…

Na pewno miałam przy tym fragmencie takie zatrzymanie, brakowało płynności. ;) 

 

Szeregowi pełnią tutaj funkcję mrówek z piosenki dla dzieci. Ich jedynym celem istnienia jest zniknąć/umrzeć ;)

Ej, ja właśnie się zastanawiałam, o co chodzi z tą piosenką. XD

Z jednej strony – okej, ale z drugiej mamy z nimi sceny, które aż się proszą o pogłębienie. :) 

 

Co do pytań – tak, mamy ich trochę, ale przy założeniu, że będziemy się zastanawiać, co z oddziałem. ;) 

 

Pozdrawiam. :) 

W kilku miejscach lekko stuningowałem tekst, ale większe przeróbki sobie daruję, bo musiałbym przerabiać połowę… ;)

 

Co do pytań – tak, mamy ich trochę, ale przy założeniu, że będziemy się zastanawiać, co z oddziałem. ;) 

W sumie padają pytania, więc jakieś tam zainteresowanie jest ;)

 

Następna część, jeżeli powstanie, będzie miała znacznie mniej zagmatwaną fabułę. Obiecuję:)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Lektura satysfakcjonująca była, ale odpowiedzi na dręczące mnie pytania nie dostałam. Dostałam odpowiedzi, których już się domyśliłam ;) Teraz jeszcze tylko napisz kawłek, w którym na scenie po raz pierwszy pojawi się anioł, możesz jakiś przeskok czasowy zrobić i zarejestrować pojawienie się diabła. I kolejne opko dotyczące wkurwu kosmitów. Znaczy, co im w nas tak przeszkadza ;)

Niemniej jednak lektura była satysfakcjonująca, efekt znikania kolejnych żołnierzy mi się piosenką kojarzy. Szaleństwo oddane całkiem nieźle. Fajnie się czytało :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ave, Irko! ;]

 

Dzięki za komentarz i dobicie do biblioteki, miałem już obawy, że tekst po wieczne czasy utkwi w odmętach poczekalni :P

 

odpowiedzi na dręczące mnie pytania nie dostałam

Nie ma tak łatwo… Odpowiedzi się pojawią, ale jeszcze nie teraz ;]

 

Teraz jeszcze tylko napisz kawłek, w którym na scenie po raz pierwszy pojawi się anioł, możesz jakiś przeskok czasowy zrobić i zarejestrować pojawienie się diabła. I kolejne opko dotyczące wkurwu kosmitów. Znaczy, co im w nas tak przeszkadza ;)

Generalnie historia jest rozplanowana na trzy teksty, więc konkluzja historii (zawierająca też retrospekcję z nawiązaniem współpracy z diabłem) się pojawi. Nie wiem natomiast, kiedy :P

Niemniej jednak lektura była satysfakcjonująca, efekt znikania kolejnych żołnierzy mi się piosenką kojarzy. Szaleństwo oddane całkiem nieźle. Fajnie się czytało :)

Bardzo mi miło ;]

 

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave!

 

Wciągający tekst, bardzo mi się spodobał. Wydarzenia są dość zagadkowe, a miejscami aż przerażające. W powietrzu po prostu wisi niepokój. 

Opisy świetnie ukazują czytelnikowi scenerię. A fakt, że wypowiedź fioletowych istot za każdym razem się wydłużała daje definitywnie dobry efekt. Chociaż, szkoda że wędrówka kapitana ostatecznie została trochę pominięta pod koniec. 

Oddział Bronsona maszerował już dobrych dwadzieścia minut – dobre dwadzieścia minut? Albo zabrakło ‘od’

Pozdrawiam :)

Ave, Dywizjo Pancerna! ;]

 

Bardzo mi miło, że znalazłeś w tekście tyle pozytywnych elementów ;]

 

Chociaż, szkoda że wędrówka kapitana ostatecznie została trochę pominięta pod koniec. 

W założeniu miało to mieć wydźwięk taki, że Bronson już nie doświadcza wizji, więc działa szybko i precyzyjnie. Możliwe jednak, że faktycznie mogłem poświęcić na to trochę więcej znaków.

 

Babolka poprawiłem, dzięki za dostrzeżenie! ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Intrygujące. Równie dobre, jak wcześniej przedstawione z tej serii. :)

– Nie dysponujemy taką technologią – zaprzeczył Johnson.

zaprzeczył ? – może: powiedział

 

 

 

Dzięki za odwiedziny, Koalo! ;]

 

Równie dobre, jak wcześniej przedstawione z tej serii. :)

Dzięki serdeczne ;] 

 

Z tym “zaprzeczył” jeszcze pomyślę bo mi dość mocno pasuje…

 

;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

To może “zastrzegł”?

Babska logika rządzi!

Zostanę przy "zaprzeczył". Mimo wszystko najbardziej mi pasuje :P

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka