
Tekst pod względem fabularnym stanowi prequel dla innego opowiadania.
Życzę satysfakcjonującej lektury! ;]
Tekst pod względem fabularnym stanowi prequel dla innego opowiadania.
Życzę satysfakcjonującej lektury! ;]
Christine biegnie korytarzem. Potyka się o pozostawioną naprędce aparaturę badawczą, ale nie traci równowagi. Nie może sobie pozwolić choćby na kilka sekund opóźnienia. W jej głowie nieznośnie rezonuje przeciągły i opętańczy krzyk Marcusa. Jednak to nie on najbardziej przeraził kobietę, a cisza, która nastąpiła później. Nie wie, co stało się jej towarzyszowi, ale jest przekonana, że nie może to być nic dobrego.
Christine wpada do dużego pomieszczenia poprzedzającego wejście na mostek. Taksuje wzrokiem otoczenie, a gdy dostrzega wreszcie okaleczone zwłoki Marcusa Rexlera, zakrywa twarz i pada na kolana.
– Nie, to niemożliwe… – szepcze do siebie.
Nagle słyszy metaliczny stukot, więc podrywa się na równe nogi. Odruchowo sięga po pistolet, odbezpiecza go i trzyma w gotowości, szukając wzrokiem źródła hałasu. Jednak teraz jedynym dźwiękiem jest bicie jej serca. Mimo tego, wyczuwa czyjąś obecność.
Po kilku zdradzieckich sekundach, ciągnących się niczym gęsta smoła, kobieta z przerażeniem odkrywa, że na zwłokach Marcusa stoi fioletowa, humanoidalna postać i odrywa fragmenty martwego ciała, by następnie włożyć je do ust. Następnie, nie przerywając żucia, mówi:
– Klęczysz przede mną, ja stoję przed tobą. Jestem prawdziwy, nic nie jest prawdziwe.
Christine nie rozumie znaczenia tych słów, odczuwa jedynie przejmującą mieszankę strachu i obrzydzenia. Serce ma pod gardłem, ale zmusza się, by podejść bliżej. Nozdrza kobiety atakuje odór gnijącego ciała. Jest zdziwiona, bo przecież od momentu śmierci Marcusa nie mogło minąć więcej niż dwie minuty.
Dopiero gdy Christine podchodzi na wyciągnięcie ręki od zwłok, dosiadająca je istota powoli obraca głowę, niczym upiorna, mechaniczna sowa, po czym przygląda się kobiecie badawczo. Następnie otwiera usta i wydaje z siebie krzyk, identyczny z tym sprzed kilku minut, najwyraźniej wcale nie pochodzący od Marcusa.
Christine reaguje instynktownie, kieruje lufę pistoletu w stronę istoty i oddaje cztery strzały. Stworzenie pada martwe, gęsta zielona jucha cieknie mu z otworów w ciele i bezcześci zwłoki Marcusa. Kobieta staje nad tą plugawą inscenizacją i strzela jeszcze raz, dla pewności.
Dotyka zimnej dłoni martwego towarzysza i głaszcze ją, jakby był jej ukochanym dzieckiem. Łzy strumieniem ciekną na podłogę. Christine, mimo wojskowego wyszkolenia, rozkleja się zupełnie. Nie potrafi poradzić sobie z emocjami, z żalem po utracie przyjaciela.
Niespodziewanie kobieta odskakuje jak oparzona i czołga się tyłem w kierunku wyjścia. Gdy napotyka ścianę, wbija ciało w sam kąt pomieszczenia, desperacko przy tym wierzgając. Zupełnie jakby przed czymś uciekała.
Christine krzyczy najgłośniej, jak tylko potrafi. Nie wie co, nie wie do kogo. Po prostu krzyczy. Sprawdza stan magazynka, został jej ostatni nabój. Przykłada lufę do skroni i naciska spust.
***
– Dokonaliśmy szczegółowej analizy nagrania, panie pułkowniku. W pomieszczeniu poza członkami załogi nie było żywej duszy. Tymczasem zachowanie sierżant Dobbs wskazuje jednoznacznie, że jest czymś przerażona, jednak nie wiemy czym – powiedział szef sekcji analitycznej, Johnson.
– No dobrze. Załóżmy, że coś zobaczyła. Na ścianie, w kącie sufitu, na tej cholernej roślinie posadzonej przy drzwiach na mostek, nieważne! – zdenerwował się pułkownik. – Czy ktokolwiek może mi wyjaśnić, dlaczego Dobbs zaczęła strzelać do sierżanta Rexlera, a potem odstrzeliła i siebie?
– Nie mamy pojęcia – westchnął Johnson. – Kamery nie uchwyciły niczego pożytecznego, analiza nagrań nie wykazała żadnej ingerencji w ich treść. Dodatkowo, monitor funkcji życiowych podpięty u Dobbs także nie zarejestrował żadnych anomalii. – Rozłożył ręce.
– Kurwa mać! Jesteście bezużyteczni, wszyscy! – wrzasnął pułkownik.
– Cóż, ja mam pewną hipotezę, ale jest… Powiedzmy, dość nieprawdopodobna, jak sądzę… – powiedział kapitan Bronson. – A jeżeli Christine rzeczywiście widziała coś, czego my nie widzimy?
– Co masz na myśli? – zapytał pułkownik.
– Skoro można przełamać zabezpieczenia komputerowe i wyświetlić na monitorze fałszywe dane, to może tak samo można postąpić z ludzkim mózgiem?
– Nie dysponujemy taką technologią – zaprzeczył Johnson.
– Rzeczywiście, nie dysponujemy… – mruknął pułkownik, po czym opuścił pomieszczenie.
***
Ze względu na ukształtowanie terenu oraz niesprzyjające warunki atmosferyczne, wahadłowiec wylądował w odległości niecałych czterech mil od miejsca, w którym aktualnie znajdował się HMS Falcon. Kierujący statkiem uruchomił moduł analizujący atmosferę i przeskanował najbliższy obszar. Wszystkie wskaźniki były w normie, więc załoga otrzymała pozwolenie na wyjście na powierzchnię.
– Słuchajcie mnie uważnie, bo nie będę powtarzał – powiedział Bronson. – Wyliczenia przekazane przez sondę meteorologiczną nie pozostawiają złudzeń. Mamy okno pogodowe, niecałą godzinę. W tym czasie musimy dostać się na pokład HMS Falcon. W przypadku wystąpienia komplikacji, szczęśliwym zrządzeniem losu, będziemy po drodze mijali stację badawczą, więc w razie potrzeby możemy się w niej schronić.
– Czego możemy się spodziewać, sir? – zapytał pierwszy szeregowy.
– Trudno powiedzieć, ekipa wysłana przed nami nie zdążyła przygotować żadnego raportu. Dysponujemy tylko śladowymi informacjami i urwanymi nagraniami – odpowiedział kapitan. – Zwracam jednocześnie waszą uwagę na okoliczność, że przylecieliśmy tutaj wyłącznie w celu przeprowadzenia rekonesansu. Jest nas dziesięciu, więc w przypadku napotkania nieprzyjaciela, mamy się wycofać i nie podejmować żadnych działań zaczepnych.
– Nieprzyjaciela? – wyrwało się drugiemu szeregowemu. – Przecież ta planeta miała być niezamieszkana…
– Przezorny zawsze ubezpieczony. Racja, panie kapitanie? – zachichotał trzeci szeregowy.
– Ano, racja… – westchnął kapitan. – Dobra, panowie, dość pierdolenia. Uruchamiamy systemy filtracji powietrza, moduły maskujące i ruszamy. Przypominam, że na tej planecie ciążenie jest znacznie większe od ziemskiego, więc musimy rozsądnie operować siłami.
Oddział Bronsona maszerował już dobre dwadzieścia minut, nie napotykając w tym czasie żywego ducha. Powierzchnia planety była jałowa, pozbawiona jakiejkolwiek roślinności, zupełnie jakby znajdowali się w samym środku bezkresnej pustyni, o której sam Bóg już dawno zapomniał. Co kilkaset kroków mijali skupiska skalne przypominające wyglądem niewielkie kopczyki, ale nie byli w stanie stwierdzić, czy uformowały się w sposób naturalny, wskutek działania sił przyrody, czy też ktoś, w sobie tylko znanym celu, pozostawił je w takiej formie.
Pomimo braku fizycznego kontaktu z jakąkolwiek formą życia, w powietrzu unosiła się niewypowiedziana groźba, a w głowach żołnierzy raz za razem wybrzmiewały niepokojące, wręcz nierzeczywiste, dźwięki. Tu i ówdzie w powietrzu migały niewielkie wyładowania elektryczne, mieniące się czystym fioletem.
Bronson wywołał hologram komunikatora, wskaźnik połączenia z centralą sygnalizował wykrzyknikiem brak łączności. Zarówno próba ręcznej kalibracji, jak i zrestartowanie systemu nie przyniosły żadnej poprawy. Gdyby w tym momencie oddział natrafił na jakiekolwiek zagrożenie, żołnierze byli zdani na własne siły.
– Dziesięć mrówek maszeruje, raz i dwa… – niespodziewanie zanucił pod nosem czwarty szeregowy. Następnie mruczał coś jeszcze, jakby do samego siebie i niezrozumiale, by dokończyć tubalnym głosem: – Jedna przystanęła, by zawiązać but!
Cały oddział, jak na komendę, stanął. Dziewięć twarzy, skrywanych za osłonami hełmów taktycznych, jednocześnie zwróciło się w kierunku nucącego dziecięcą melodię. Kapitan Bronson wystrzelił, niczym z procy, złapał szeregowego za ramiona i mocno nim potrząsnął.
– Czy was, żołnierzu, do reszty popierdoliło?! Zdradzisz naszą pozycję!
– Komu?
– Komukolwiek, kto chciałby nas namierzyć. Od teraz morda w kubeł, bo staniecie przed sądem polowym – syknął Bronson. – Rozumiecie?
– Tak, sir. Przepraszam.
Niecały kwadrans później cały oddział, liczący dziewięć osób, dotarł do stacji badawczej ustawionej na skraju kręgu kamiennych totemów, prawdopodobnie reliktu jakiejś dawno wymarłej cywilizacji. Kapitan gestem nakazał żołnierzom trzymać się z tyłu, a następnie podszedł bliżej i użył modułu skanującego. Nie wykrył żadnej formy życia.
Chyba mamy szczęście, pomyślał i odetchnął z ulgą.
– Słuchajcie – zwrócił się do żołnierzy. – Teoretycznie mamy zapas czasu, ale pogoda na tej planecie bywa nieprzewidywalna, więc ruszamy dalej.
– Mam pytanie, sir! – powiedział piąty szeregowy.
– Tak?
– Odkąd wysiedliśmy z wahadłowca, zasadniczo przemierzamy równinę. Pełną piasku i gdzieniegdzie upstrzoną tymi głazowiskami, ale jednak równinę. Dlaczego zatem nie lądowaliśmy bliżej celu? Cholernie ciężko się maszeruje przy tutejszej grawitacji, a wygląda na to, że mogliśmy sobie oszczędzić zbędnego wysiłku…
Pomruk aprobaty wskazał jednoznacznie, że pytanie zostało zadane w punkt, a podobne wątpliwości kłębiły się w głowach większości oddziału.
– O tym decydowała aparatura wahadłowca. – Kapitan wzruszył ramionami. – Skoro pomiary wskazywały, że bliżej dolecieć się nie dało, to znaczy, że tak właśnie było.
– A te pomiary nie zostały zaktualizowane na bieżąco? Nie prościej będzie wezwać wahadłowiec tutaj? Chwilę poczekamy, ale resztę trasy przemierzymy w komfortowych warunkach – wtrącił szósty szeregowy.
Bronsona zlał zimny pot. Oficjalnie ze względów bezpieczeństwa bezpośrednie połączenie z centralą miał tylko dowódca oddziału. Kapitan wiedział jednak, że prawdziwym powodem takiego stanu rzeczy były kwestie finansowe. Dlatego, gdy kilka chwil wcześniej upewnił się, że łączność dalej nie działa, przeklinał w myślach zgubny wpływ księgowości na wojsko.
– Odczyty są niejednoznaczne, góra zdecydowała, że musimy kontynuować marsz – skłamał Bronson.
– Ale… – usiłował zaprotestować siódmy szeregowy.
– Dość! – uciął kapitan. – Płacą wam za wykonywanie rozkazów, nie za zadawanie pytań, więc brać tyłki w troki i zapierdalać przed siebie!
Ósemka żołnierzy o wyraźnie podupadłym morale ruszyła w dalszą drogę, zostawiając za sobą stację badawczą, osobliwe kamienne totemy oraz szereg pytań, na które nie było żadnych odpowiedzi.
***
Po upływie kolejnej godziny oddział natrafił na ogromny budynek przypominający wyglądem złomowisko samochodów widziane z lotu ptaka. Masywna bryła sprawiała wrażenie utworzonej z setek pordzewiałych ciężarówek, niezliczonej ilości przyczep kempingowych oraz morza blachy falistej.
Bronson uruchomił moduł skanujący i upewniwszy się, że w budowli nie ma żadnych oznak życia, gestem wskazał żołnierzom, by weszli do środka. Odprowadzał wzrokiem kolejnych szeregowych, a ci znikali we wnętrzu. Był gotów ruszyć ich śladem, gdy usłyszał… Coś. Ni to pomruk, ni szmer.
Kapitan nasłuchiwał. Pojedynczy dźwięk zdawał się dzielić na dwa równoległe, a potem na cztery i kolejne, niczym jądro komórkowe w trakcie procesu mitozy. Po chwili Bronson pojął, że nie słyszy już zwykłego dźwięku, a szepty. Dziesiątki, setki, a może tysiące szeptów. Mężczyzna nie znał języka, w jakim były wypowiadane, ale podskórnie wyczuwał grozę ich przekazu. Złapał za hełm w miejscu, pod którym znajdowały się uszy. Z urwanym wrzaskiem poderwał się z miejsca i wbiegł do budynku.
We wnętrzu czekało na niego sześciu żołnierzy, którzy mierzyli w niego z pistoletów. Na widok dowódcy, opuścili broń.
– Czy coś się stało, sir? – zapytał pierwszy szeregowy. – Słyszeliśmy krzyk…
– A poza krzykiem? Słyszeliście coś jeszcze?
– Sir?…
– Szepty… – wysapał Bronson.
– Szepty, sir?
Dowódca nie skomentował, zamiast tego zaczął omiatać wzrokiem wnętrze budynku. Z miejsca uderzyła go niezwykła ciasnota wnętrza, które przypominało niewielki kościół lub wiejską kapliczkę. Nie umiał tego ubrać w słowa, ale czuł, że coś było tutaj wyraźnie niewłaściwego.
– Obrazy, sir – wtrącił drugi szeregowy. – Niech się pan przyjrzy obrazom.
Bronson aż zaniemówił. Monumentalne, mosiężne ramy otaczały płótna, które przedstawiały wizerunki niewyraźnych postaci. Wyglądały niczym rozpikselowane obrazki z Internetu, które nie wczytały się prawidłowo przez problemy z łączem.
Czy to możliwe, że coś zakłamuje obraz rzeczywistości?, pomyślał. Muszę coś wymyślić. I to szybko, bo skończymy jak Dobbs.
Kapitan podszedł do niewielkiego ołtarza i chwycił ułożoną na nim opasłą księgę oprawioną w grubą, czerwoną skórę przeszywaną złotą nicią. Dmuchnął na okładkę, w powietrze wzniosły się tumany kurzu, odkrywając tytuł zapisany w nieznanym języku. Mężczyzna otworzył tom. Na pierwszej stronie zapisano: „Klęczysz przede mną, ja stoję przed tobą. Jestem prawdziwy, nic nie jest prawdziwe. Jestem tobą, jestem koszmarem”.
Niepokój przeszył serce kapitana, ale nie dał tego po sobie poznać. Zaczął kartkować kolejne strony księgi, jednak te były puste. Odłożył księgę na miejsce i spojrzał na podkomendnych, którzy wpatrywali się w niego wyczekująco.
– Oddział, kolejno odlicz! – zakomenderował Bronson.
– Jeden – krzyknął trzeci szeregowy.
Zawtórowali mu kolejni.
– Dwa.
– Trzy.
– Cztery.
– Pięć.
– I ja, szósty – dodał spokojnie kapitan. – Czyli jesteśmy wszyscy. Słuchajcie uważnie, istnieje ryzyko, że nie wszystko, co widzimy, jest prawdziwe…
– Co ma pan na myśli, sir? – zapytał czwarty szeregowy.
– To jest ściśle tajna informacja, ale w obecnej sytuacji… – westchnął. – Cóż, mam podstawy, by podejrzewać, że na tej planecie istnieje siła, która potrafi zakłamywać rzeczywistość, mieszać w głowach. Trudno powiedzieć, czy steruje nią urządzenie obcego pochodzenia, czy raczej jakaś forma telepatii.
W odpowiedzi żołnierze jedynie potakiwali głowami, nikt nie odezwał się ani słowem.
Oddalili się od kapliczki o dobre kilkadziesiąt jardów, ale Bronson dalej kontemplował, jak udało im się zmieścić w środku tak niewielkiego budynku całą piątką. Z rozmyślań wyrwał go niespodziewany krzyk.
– Coś mnie ugryzło! – wrzeszczał trzeci szeregowy i kręcił się wokół własnej osi. – Widzicie to?! Widzicie, kurwa?! – Wskazywał na coś nieuchwytnego ludzkim wzrokiem.
W szeregi oddziału wdarł się chaos. Żołnierze przekrzykiwali się jeden za drugim i w poszukiwaniu niewidzialnego napastnika wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl szalony taniec ludzi opętanych przez demony ze starych legend, a nie skoordynowane działania militarne.
– Klęczysz przed nami, my stoimy przed tobą. Jesteśmy prawdziwi, nic nie jest prawdziwe. Jesteśmy tobą, jesteśmy koszmarem. Byliśmy tutaj już wcześniej, ciebie nie powinno tu być. Nie ma nas, nigdy nie było, ciebie też nie będzie – szeptały głosy.
Kapitan aż się wzdrygnął. Przeskanował otoczenie, poza oddziałem, w promieniu jednej mili nie było żywej duszy. Bronson nie miał pojęcia, skąd dochodziły szepty, ale zadziałał instynktownie. Wyciągnął broń, wymierzył w szeregowego i oddał strzał. Trafił prosto w głowę. Hełm eksplodował, wraz ze znajdującą się we wnętrzu głową. Fontanna krwi zrosiła piasek, a martwe ciało żołnierza padło bezwładnie na ziemię.
Szepty momentalnie ustały.
– Tylko by nas spowalniał – powiedział chłodnym tonem kapitan.
Nawet jeżeli którykolwiek z podkomendnych nie zgadzał się z taką oceną sytuacji, to nie dał po sobie tego poznać.
***
– Sir, na horyzoncie pojawił się HMS Falcon. Według wstępnej analizy powinniśmy dotrzeć do celu poniżej dwóch godzin – powiedział pierwszy szeregowy.
– Doskonale – odparł Bronson.
– Burza – powiedział niespodziewanie drugi szeregowy. – Przecież miała być burza! Pamiętam komunikat ze stacji meteorologicznej. Wspominał pan o tym, chwilę po lądowaniu na powierzchni planety!
– Widzę, że uderzenie w głowę było jednak mocniejsze, niż się wydawało w pierwszej chwili. Szeregowy, przecież burza już była, nie pamiętacie?! W ostatniej chwili schroniliśmy się w kaplicy. – Widząc niezrozumienie w oczach żołnierza, dodał: – Tej zbudowanej ze starej ciężarówki, z niewyraźnymi obrazami.
Szeregowy wpatrywał się w przełożonego, wyraźnie zmieszany. Ostatecznie, drżącym głosem, powiedział:
– Chyba… Chyba tak, faktycznie coś sobie przypominam…
– Straciliśmy wtedy pierwszego szeregowego, do kurwy nędzy! Szeregowy, na Boga, jak można coś takiego zapomnieć?!
– Przepraszam, sir! Wygląda na to, że rzeczywiście uderzenie w głowę mi zaszkodziło.
***
Po niecałej godzinie marszu przez gęstą trawę, Bronson dotarł wreszcie do HMS Falcon. Był wycieńczony. Mundur pokryty miał grubą warstwą wilgotnego błota.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego do tak ważnego zadania dowództwo wysłało jednego człowieka, pomyślał.
Zbliżył się do wejścia. Przyłożył kartę autoryzacyjną do czytnika, ale drzwi pozostały zamknięte. Kłębiące się w Bronsonie poczucie bezsilności, eksplodowało z niespotykaną siłą. Mężczyzna zaczął walić w drzwi pięściami, kopać je i siarczyście przeklinać, ale bez żadnego skutku. Zniechęcony odwrócił się, przeszedł kilka kroków i padł na kolana. Wtedy usłyszał szept:
– Klęczysz przede mną, ja stoję przed tobą. Jestem prawdziwy, nic nie jest prawdziwe. Jestem tobą, jestem koszmarem. Byłem tutaj już wcześniej, ciebie nie powinno tu być. Nie ma mnie, nigdy nie było, ciebie też nie będzie. Jestem prawdą, jestem kłamstwem. Przemijasz, ja będę żył wiecznie. Przekrocz wrota, wyzwól się z oków fałszu.
Po tych słowach, jak na komendę, wejście do HMS Falcon stanęło otworem. Bronson wstał, odwrócił się i ruszył w jego stronę. Mężczyzna stawiał kolejne kroki, jednak przypominały one bardziej chód lunatyka, niż świadomy wybór. Gdy znalazł się na progu statku, nagle stanął jak wryty. Na jego twarzy malowało się wyraźne napięcie. Kapitan siłą woli próbował powstrzymać własne kroki, jednak wyraźnie przegrywał tę walkę. Ostatecznie, w geście rozpaczy, wyciągnął broń zamocowaną u pasa i strzelił we własną stopę.
Widziany przez mężczyznę obraz jakby stracił ostrość, zniknęły kolory, a rzeczywistość zawirowała. Z grymasem bólu Bronson padł na ziemię i chwycił przestrzelony but. Z dziury sączyła się obficie gęsta ciecz. Wtedy kapitan podniósł głowę i z przerażenia aż zaniemówił. W miejscu, w którym jeszcze chwilę temu stał HMS Falcon, obecnie znajdowały się potężne, mosiężne wrota z wyrytymi inskrypcjami w nieznanym Bronsonowi języku. Obok stał prowizoryczny ołtarz, na którym ustawiono stos czaszek o nieludzkich, zdeformowanych kształtach.
Kapitan dostrzegł pomiędzy kośćmi niewielką, humanoidalną postać. Nie miała na sobie żadnego ubrania, tylko skórę o kolorze głębokiego fioletu. Łypała na żołnierza podłużnymi oczami i gorączkowo otwierała usta, jakby próbowała coś powiedzieć. Bronson uniósł broń i oddał strzał w kierunku poczwary.
Musiał trafić, gdyż stworzenie wydało z siebie przeraźliwy okrzyk, po czym szybkim susem skoczyło w stronę wrót. Błysnęło, zagrzmiało i powietrze przeszyło potężne wyładowanie elektromagnetyczne, od którego kapitanowi włosy zjeżyły się na całym ciele.
– Co tu się odpierdala?! – wrzasnął Bronson, po czym poderwał się na równe nogi. W pierwszej reakcji chciał podejść do wrót i sprawdzić, gdzie zniknęła fioletowa istota, jednak szybko porzucił ten pomysł. Sprawdził koordynaty i, pomimo palącego bólu w lewej stopie, ruszył szybkim marszem w kierunku wahadłowca.
Szepty ustały całkowicie, ale poczucie niepokoju nie opuszczało mężczyzny ani na sekundę. Ku zadowoleniu Bronsona, grawitacja sprawiała wrażenie znacznie bliższej do ziemskiej, niż jeszcze chwilę wcześniej, więc nawet z raną postrzałową poruszał się stosunkowo szybko.
Nie minęło więcej niż pięć minut, gdy dotarł do stacji badawczej. Potrzebował chwili wytchnienia, więc przystanął przy jednym z totemów znajdujących się nieopodal wejścia do placówki. Pozornie wyglądały na niezmienione, jednak gdy się im przyjrzał, dostrzegł wyryty napis: „Flectere si nequeo superos, Acheronta movebo”.
– Oczywiście nie mam zainstalowanego translatora, a komunikacja dalej nie działa. Kurwa jego mać – zaklął sam do siebie w wyrazie bezsilności.
Po chwili, gdy jako tako złapał oddech, wznowił marsz.
***
Gdy Bronson dotarł do wahadłowca, od razu otworzył szafkę medyczną, chwycił apteczkę pierwszej pomocy i bez zastanowienia wstrzyknął w nogę środek znieczulający. Ból ustąpił niemal natychmiast.
Kapitan podszedł do konsoli sterującej i podjął próbę nadania komunikatu, ale bezskutecznie. Rzeczywistość może i wróciła na właściwe tory, ale problemy z komunikacją pozostały niezmienne. Mężczyzna uruchomił silniki i wpisał odpowiednie komendy. Wahadłowiec zaczął się unosić, a potem wystrzelił w kierunku orbity.
Lot przez atmosferę nie przebiegał prawidłowo. Już po chwili panel sterowania wystrzelił kanonadą migających świateł, sygnalizujących kolejne awarie i pomniejsze problemy techniczne. Kabiną raz za razem targały wstrząsy, w powietrzu wewnątrz wahadłowca pojawiały się niewielkie wyładowania elektryczne.
Bronson utracił wszelką nadzieję, gdy nagle zaświeciła się jeszcze jedna kontrolka, wskazująca połączenie z centralą.
***
Porucznik Kramer leniwie wyciągnął się w fotelu. Jego zmiana dobiegała powoli końca. Cholernie nie lubił przesiadywania w centrum łączności, była to praca nudna jak flaki z olejem, a dodatkowo nieszczególnie perspektywiczna. Nie było rzeczą łatwą zapracować na awans, gdy aktywność zawodowa ograniczała się do przechwytywania komunikatów i przekazywania ich do właściwych komórek.
Kontrolka połączenia przychodzącego zamigotała. Kramer sprawdził na monitorze, że to wahadłowiec transportujący oddział kapitana Bronsona próbował nawiązać łączność.
– A ten, czego znowu chce? Przecież ledwo co wylądowali na powierzchni planety – mruknął pod nosem Porucznik, a następnie wywołał połączenie.
Trzask w słuchawkach był wręcz ogłuszający, jednak Kramer był na to przygotowany. Wpisał w konsoli kilka komend, po czym dało się odsłuchać połączenie. Mimo zaawansowanych filtrów i zastosowania najnowocześniejszej technologii oczyszczającej dźwięk, komunikat z wahadłowca był urwany. Jedynym, co udało się zarejestrować były, przerywane niezrozumiałym szeptem, słowa: „rację… wizje… wrota… oków fałszu…”
Kramer nic nie zrozumiał z tego osobliwego komunikatu, więc postanowił nawiązać komunikację zwrotną, licząc, że problemy techniczne są jedynie chwilowe. Z niemałym zdziwieniem odkrył, że jest to niemożliwe, ponieważ wahadłowiec zniknął z radaru. Zupełnie jakby został wessany przez czarną dziurę, albo rozpadł się na miliard kawałków.
– Dziwne… – zamruczał pod nosem.
Na dźwięk otwieranego włazu, porucznik zeskoczył z fotela i stanął na baczność. Gdy dostrzegł postać w mundurze z dystynkcjami generalskimi, zasalutował.
– Spocznij, żołnierzu – powiedział spokojnym tonem Chamuel. – Co tu się wydarzyło?
– Zarejestrowałem nagranie z wahadłowca kapitana Bronsona, sir. Problem polega na tym, że jest… Dość niezrozumiałe, jakby coś je zakłócało.
– Myślałem, że naszych transmisji nie da się zakłócić.
– Też tak myślałem, sir. Jednak zarejestrowaliśmy wyłącznie pojedyncze słowa wypowiadane bez ładu i składu, a do tego na nagranie nakłada się jakiś niezrozumiały bełkot, coś jakby szept.
– Interesujące…
– Dodatkowo utraciliśmy całkowicie kontakt z wahadłowcem, który zniknął zupełnie z radaru.
– Odtwórz mi nagranie, natychmiast – rozkazał generał.
– Oczywiście, sir!
Twarz Chamuela wykrzywił paskudny grymas. Bez słowa odwrócił się i ruszył do wyjścia z centrum komunikacyjnego. Gdy przemierzał długi, biały korytarz, uruchomił komunikator i powiedział:
– Mamy problem.
Ave, Cezarze! :)
Ze spraw technicznych wpadły mi w oczy powtórzenia:
Serce podchodzi jej do gardła, ale zmusza się, by podejść bliżej.
Niespodziewanie kobieta odskakuje jak oparzona i czołga się tyłem w kierunku ściany. Gdy napotyka ścianę, wbija ciało w sam kąt pomieszczenia, desperacko wierzgając przy tym nogami.
W przypadku wystąpienia komplikacji, szczęśliwym zrządzeniem losu, będziemy po drodze mijali stację badawczą, więc w razie potrzeby będziemy mogli się w niej schronić.
…wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl opętańczy taniec ludzi opętanych przez demony ze starych legend, a nie skoordynowane działania militarne.
Wspominał pan o tym, zaraz po tym, jak wahadłowiec wylądował na powierzchni planety!
Widziany przez mężczyznę obraz jakby stracił ostrość, utracił kolory, a rzeczywistość
Nie miała na sobie żadnego ubrania, a jej skóra miała kolor głębokiego fioletu. zawirowała.
Niecały kwadrans później cały oddział, liczący dziewięć osób, dotarł do stacji badawczej ustawionej na skraju kręgu kamiennych totemów, prawdopodobnie reliktu jakiejś dawno wymarłej cywilizacji. – tu mam pytanie, bo pewnie czegoś znowu nie zrozumiałam (za co przepraszam), gdzie ta dziesiąta osoba? Edit – już kumam, w miarę czytania zrozumiałam. :)
W odpowiedzi żołnierze jedynie potakiwali głowami, nikt nie odezwał się ani słowem – tu brak kropki
Cytat z Wergiliusza na plus. :)
Opowiadanie nieprzerwanie trzymające w napięciu. :) Znakomity horror sf. :) Takie lubię! :) Trochę jak „Obcy ósmy…”, trochę jak „Park Jurajski III”. :)
Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Ave, Bruce!
Serdecznie Ci dziękuję za łapankę. Chyba wszystkie usterki naprawiłem;)
Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie Ci się spodobało. Nie postrzegalem go w kategorii horroru, ale w sumie… cos w tym jest ;) Miałem za to lekkie obawy, czy zabawa w znikających żołnierzy nie będzie przesadą… ;) Ukłony za podwójnego klika, to bardzo budujące ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ogromnie przypadły mi do gustu te szepty. :) Potęgujesz umiejętnie i stopniowo napięcie, czuje się to znakomicie. Brawka! :)
Pecunia non olet
Hej, mam podobnie jak przy pierwszej części :), oczywiście wiedząc już, jak działa eksperyment, to teraz, o ile dobrze zrozumiałem, dowiadujemy się jak działają kosmici:). Podobało mi się jak znikają żołnierze, trzeba być czujnym bo co krok ich liczba jest inna :). Tekst jest zakręcony okropnie tak jak pierwsza odsłona i już się boję, że o dodatkowych smaczkach dowiem się z komentarzy;). Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej, Bardzie! ;]
Czyli wygląda na to, że część druga (czy tam 0, zważywszy że prequel…) jest spójna z poprzednim opowiadaniem ;]
to teraz, o ile dobrze zrozumiałem, dowiadujemy się jak działają kosmici
Dowiadujemy się, to dużo powiedziane, bo jeszcze sporo zostało do wyjaśnienia ;]
Podobało mi się jak znikają żołnierze, trzeba być czujnym bo co krok ich liczba jest inna :)
Jak pisałem w odpowiedzi na komentarz Bruce, tutaj miałem największe obawy co do odbioru. Grunt, że jednak siadło ;]
Dzięki za klika ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, odniosłam wrażenie, że miały tam miejsce nadzwyczaj dziwne wydarzenia, obawiam się jednak, że nie wszystko pojęłam, ale czytało się znakomicie.
Łzy kapią na podłogę gęstym strumieniem. → Skoro łzy kapią, to na pewno nie gęstym strumieniem.
…wbija ciało w sam kąt pomieszczenia, desperacko wierzgając przy tym nogami. → Czy dookreślenie jest konieczne? Wszak wierzgać można tylko nogami.
Z miejsca uderzyła go niezwykła ciasnota miejsca… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Z miejsca uderzyła go niezwykła ciasnota wnętrza…
Dmuchnął na okładkę, powietrze przeszyły tumany kurzu… → A może: Dmuchnął na okładkę, w powietrze wzniosły się tumany kurzu…
…ale Bronson dalej kontemplował w myślach… → Zbędne dookreślenie – kontemplowanie to pogrążenie się w myślach.
…wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl opętańczy taniec ludzi opętanych przez demony… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …wykonywali nerwowe ruchy, przywodzące na myśl szalony taniec ludzi opętanych przez demony…
…jak można czegoś takiego zapomnieć?! → …jak można coś takiego zapomnieć?! Lub: …jak można czegoś takiego nie pamiętać?!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, Regulatorzy!
Cóż mogę napisać, niezmiennie dziękuję Ci za łapankę, którą wykorzystałem w całości (chociaż przy tumanach kurzu musiałem przerobić drugą część zdania, by uniknąć powtórzenia:P).
Wydarzenia miały być dziwne, wymykające się pojmowaniu, więc zamysł zrealizowany ;)
czytało się znakomicie.
Na koniec dnia, to jest najważniejsze;) Dziękuję Ci serdecznie za taką miłą opinię;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bardzo proszę, Cezarze. Cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej!
W końcu dotarłam. ;)
Początek odrobinę mnie zatrzymywał, nawet trudno powiedzieć, co konkretnie, ale nie czytałam aż tak płynnie. To są w sumie drobiazgi, ale całościowo zatrzymują. Coś tego typu:
Christine, mimo wojskowego wyszkolenia, rozkleja się zupełnie. Nie potrafi poradzić sobie z emocjami, z żalem po utracie przyjaciela.
Na pierwszy rzut oka okej, ale jak się przyjrzymy, to jest zbyt prosto i za bardzo tłumaczysz. Lepiej pokazać, jak wygląda to rozklejenie, w jaki sposób nie może sobie poradzić z emocjami. Opisać scenę, w której Christine siedzi, bo wyżej masz opis:
Dotyka zimnej dłoni martwego towarzysza i głaszcze ją, jakby był jej ukochanym dzieckiem.
I to jest fajne.
Łzy ciekną na podłogę gęstym strumieniem.
Tutaj już mniej, bo gęsty strumień średnio kojarzy się z łzami, a nawet jak już to strumień sam w sobie jako gęsty? Bo gęsty to np. jest kisiel, a łzy raczej są takie… wodniste. :D
Drugi fragment jest już bardzo fajny, rzeczowa rozmowa, dobrze wplecione przekleństwa, ciekawy motyw:
– Skoro można przełamać zabezpieczenia komputerowe i wyświetlić na monitorze fałszywe dane, to może tak samo można postąpić z ludzkim mózgiem?
No ale ja jestem fanką takich zagadek. :)
Przecież ta planeta miała być niezamieszkana…
Przypomniało mi się “Expanse”. :D
Fragment wędrówki żołnierzy – rewelacja, no czuję, jakbym tam była, pochłonęłam to i wciąż mi mało, Ty byś mógł napisać całą książkę o tej planecie!
Pojedynczy dźwięk zdawał się dzielić na dwa równoległe, a potem na cztery i kolejne, niczym jądro komórkowe w trakcie procesu mitozy.
Porównanie jest dobre, ale nijak mi nie pasuje do dźwięku… To znaczy, wiesz, czy dźwięk kojarzy nam się z procesem mitozy? :D
przywodzące na myśl szalony taniec ludzi opętanych przez demony ze starych legend
Tutaj też brzmi to raczej zabawnie, a nie poważnie. :)
Co do bohaterów – hm, na tym etapie mało się wyróżniają. Opowiadanie jest skonstruowane tak, że grupa zmierza do celu, a po drodze jeden z nich ginie i w sumie ta śmierć niewiele nas obchodzi – ot, ktoś umarł, ale jakby nie umarł to niewiele by to zmieniło. A śmierć jest jednak czymś, co warto przepracować, podkreślić.
Ten fragment rozpocząłeś z perspektywy Bronsona
Po niecałej godzinie marszu przez gęstą trawę, Bronson dotarł wreszcie (…) Zbliżył się do wejścia. Przyłożył kartę autoryzacyjną do czytnika, ale drzwi pozostały zamknięte. Kłębiące się w Bronsonie poczucie bezsilności, eksplodowało z niespotykaną siłą.
I tu nagle mamy przeskok, jak coś oglądane z punktu widzenia reszty, choć nawet nie wiadomo, czy nie jest sam:
Napięcie wymalowane na twarzy wskazywało, że kapitan
Trochę to miesza.
No i chyba jest faktycznie sam, bo bohaterów ubywa. Ale dla mnie minusem jest ten przeskok, bo to, co wydarzyło się pomiędzy, było bardzo interesujące, taka wędrówka, podczas której żołnierze znikają/umierają, dodałaby dodatkowych emocji. A tak to trochę szybko urywasz ten wątek.
Koniec w sumie nie zaskoczył, ale całość oceniam pozytywnie i na pewno chętnie poznałabym coś jeszcze z tego świata. No i kosmiczne opowiadania w Twoim stylu są bardzo dobre. :)
Pozdrawiam i klikam,
Ananke
Hej, Ananke!
Dziękuję Ci za rozbudowany komentarz, dobre słowa oraz klika ;) Przyjrzę się wskazanym przez Ciebie usterkom i spróbuję coś poprawić, ale to dopiero jutro. Mam dzisiaj ograniczony dostęp do internetu i wolę nie gmerać przy tekście;)
Na pierwszy rzut oka okej, ale jak się przyjrzymy, to jest zbyt prosto i za bardzo tłumaczysz. Lepiej pokazać, jak wygląda to rozklejenie, w jaki sposób nie może sobie poradzić z emocjami. Opisać scenę, w której Christine siedzi, bo wyżej masz opis
A z drugiej strony, ten fragment to odtwarzane nagranie że statku. Dlatego starałem się trochę namieszać z narracja, żeby w kolejnej scenie wyszedł lekki twist. Stąd trochę opisuję rzeczy, które widzi i słyszy tylko Christine, ale jednocześnie trochę tłumaczę pod kątem odtwarzanego nagrania. Chyba po prostu zabrakło mi warsztatu, żeby to odpowiednio zbalansować…
Co do bohaterów – hm, na tym etapie mało się wyróżniają. Opowiadanie jest skonstruowane tak, że grupa zmierza do celu, a po drodze jeden z nich ginie i w sumie ta śmierć niewiele nas obchodzi – ot, ktoś umarł, ale jakby nie umarł to niewiele by to zmieniło. A śmierć jest jednak czymś, co warto przepracować, podkreślić.
Szeregowi pełnią tutaj funkcję mrówek z piosenki dla dzieci. Ich jedynym celem istnienia jest zniknąć/umrzeć ;) I pojawia się podstawowe pytanie, czy w ogóle byli tam jacyś szeregowi? Niby Kramer w ostatniej scenie wspomina o oddziale Bronsona, ale czy ten oddzial był w ogóle na planecie? A może coś im się stało zaraz po lądowaniu, a narrator podążający za Bronsonem tego nie zaważył? A może w ogóle wszystko było z nimi okej? Tyle pytań… ;)
Dzięki raz jeszcze! ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave!
No, nie powiem, żeby wiele się wyjaśniło… Gdzie są odpowiedzi, ja się pytam!
Fajny efekt dała malejąca liczba żołnierzy. Szkoda, że nie wiemy, jakim cudem tak szybko zapominali o kolegach.
Niedawno czytałam “Ślepowidzenie”. Tam też jest sporo oszukiwania ludzkiego mózgu, ale Watts robi to o wiele lepiej.
Niemniej jednak czytało się przyjemnie.
poza oddziałem, w promilu jednej mili nie było żywej duszy.
W promieniu? Mniej promili, Cezarze! ;-)
Babska logika rządzi!
Ave, Finklo!
Dzięki za odwiedziny I klika!
Szkoda, że nie wiemy, jakim cudem tak szybko zapominali o kolegach.
Pytanie, czy w ogóle jacyś koledzy tam byli? ;)
Niedawno czytałam “Ślepowidzenie”. Tam też jest sporo oszukiwania ludzkiego mózgu, ale Watts robi to o wiele lepiej.
Gdzie mi tam, małemu żuczkowi, równać się z mistrzem pióra… Z drugiej strony, Watts napisał kontynuację, czyli Echopraksję. A ta książka jest pozbawiona sensu, fabuły i zakończenia, więc… ;>
W promieniu? Mniej promili, Cezarze! ;-)
No tak, głodnemu chleb na myśli, najwyraźniej… Poprawię przy styczności ze stabilnym polaczeniem z internetem…. ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bugiem a pardwą, czytałam tomiszcze, które zawierało obie części. I tak, w “Ślepowidzeniu” Watts zrobił to o wiele lepiej.
A ta książka jest pozbawiona sensu, fabuły i zakończenia, więc… ;>
…więc masz jakieś pojęcie, jak mogą się czuć Twoi czytelnicy. ;-p
Poprawię przy styczności ze stabilnym polaczeniem z internetem…. ;)
Czekaj, czekaj, czy któryś Anonim niedawno nie wspominał, że poprawi błędy, kiedy będzie mógł?
Babska logika rządzi!
…więc masz jakieś pojęcie, jak mogą się czuć Twoi czytelnicy. ;-p
Auć, zapiekło… xD Szczęśliwie, moich czytelników jest nieporównywalnie mniej i nie płacą za czytanie tej "twórczości".
Czekaj, czekaj, czy któryś Anonim niedawno nie wspominał, że poprawi błędy, kiedy będzie mógł?
A to ja przypadkiem się nie zdekonspirowałem w "weselu"?…
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ej, nie miało piec! Tam było mrugnięcie. Ale Ty też się śmiejesz, więc chyba nie było aż tak źle.
A to ja przypadkiem się nie zdekonspirowałem w "weselu"?…
IMO, nie. Tylko ustrzeliłeś wszystkim takiego obiecującego kandydata. Ktoś się bardzo ładnie pod Ciebie podszywa… Ale nawet jeśli się zdekonspirowałeś, to można przecież napisać dwa teksty, jeszcze wiele może być przed Tobą. :-)
Babska logika rządzi!
Tam było mrugnięcie. Ale Ty też się śmiejesz, więc chyba nie było aż tak źle.
Już jakby mniej piecze, więc chyba rzeczywiście okej… ;>
IMO, nie. Tylko ustrzeliłeś wszystkim takiego obiecującego kandydata. Ktoś się bardzo ładnie pod Ciebie podszywa… Ale nawet jeśli się zdekonspirowałeś, to można przecież napisać dwa teksty, jeszcze wiele może być przed Tobą. :-)
Niby drobiazg, ale autor "wesela" zapomniał słowa-klucza w tytule – "rzecz" ;) Wiem, że można dwa teksty, więc już żadnego więcej nie napiszę… ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ojojoj, otwartym tekstem takie ważne informacje… A gdzie jakaś przyczajka?
Ciekawe, który jest drugi. Hmmm…
Babska logika rządzi!
Ojojoj, otwartym tekstem takie ważne informacje… A gdzie jakaś przyczajka?
Ciekawe, który jest drugi. Hmmm…
Czasami otwarta informacja może zasiać więcej zamętu. Teraz będziecie się zastanawiać… ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Chyba po prostu zabrakło mi warsztatu, żeby to odpowiednio zbalansować…
Na pewno miałam przy tym fragmencie takie zatrzymanie, brakowało płynności. ;)
Szeregowi pełnią tutaj funkcję mrówek z piosenki dla dzieci. Ich jedynym celem istnienia jest zniknąć/umrzeć ;)
Ej, ja właśnie się zastanawiałam, o co chodzi z tą piosenką. XD
Z jednej strony – okej, ale z drugiej mamy z nimi sceny, które aż się proszą o pogłębienie. :)
Co do pytań – tak, mamy ich trochę, ale przy założeniu, że będziemy się zastanawiać, co z oddziałem. ;)
Pozdrawiam. :)
W kilku miejscach lekko stuningowałem tekst, ale większe przeróbki sobie daruję, bo musiałbym przerabiać połowę… ;)
Co do pytań – tak, mamy ich trochę, ale przy założeniu, że będziemy się zastanawiać, co z oddziałem. ;)
W sumie padają pytania, więc jakieś tam zainteresowanie jest ;)
Następna część, jeżeli powstanie, będzie miała znacznie mniej zagmatwaną fabułę. Obiecuję:)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Lektura satysfakcjonująca była, ale odpowiedzi na dręczące mnie pytania nie dostałam. Dostałam odpowiedzi, których już się domyśliłam ;) Teraz jeszcze tylko napisz kawłek, w którym na scenie po raz pierwszy pojawi się anioł, możesz jakiś przeskok czasowy zrobić i zarejestrować pojawienie się diabła. I kolejne opko dotyczące wkurwu kosmitów. Znaczy, co im w nas tak przeszkadza ;)
Niemniej jednak lektura była satysfakcjonująca, efekt znikania kolejnych żołnierzy mi się piosenką kojarzy. Szaleństwo oddane całkiem nieźle. Fajnie się czytało :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Ave, Irko! ;]
Dzięki za komentarz i dobicie do biblioteki, miałem już obawy, że tekst po wieczne czasy utkwi w odmętach poczekalni :P
odpowiedzi na dręczące mnie pytania nie dostałam
Nie ma tak łatwo… Odpowiedzi się pojawią, ale jeszcze nie teraz ;]
Teraz jeszcze tylko napisz kawłek, w którym na scenie po raz pierwszy pojawi się anioł, możesz jakiś przeskok czasowy zrobić i zarejestrować pojawienie się diabła. I kolejne opko dotyczące wkurwu kosmitów. Znaczy, co im w nas tak przeszkadza ;)
Generalnie historia jest rozplanowana na trzy teksty, więc konkluzja historii (zawierająca też retrospekcję z nawiązaniem współpracy z diabłem) się pojawi. Nie wiem natomiast, kiedy :P
Niemniej jednak lektura była satysfakcjonująca, efekt znikania kolejnych żołnierzy mi się piosenką kojarzy. Szaleństwo oddane całkiem nieźle. Fajnie się czytało :)
Bardzo mi miło ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave!
Wciągający tekst, bardzo mi się spodobał. Wydarzenia są dość zagadkowe, a miejscami aż przerażające. W powietrzu po prostu wisi niepokój.
Opisy świetnie ukazują czytelnikowi scenerię. A fakt, że wypowiedź fioletowych istot za każdym razem się wydłużała daje definitywnie dobry efekt. Chociaż, szkoda że wędrówka kapitana ostatecznie została trochę pominięta pod koniec.
Oddział Bronsona maszerował już dobrych dwadzieścia minut – dobre dwadzieścia minut? Albo zabrakło ‘od’
Pozdrawiam :)
Ave, Dywizjo Pancerna! ;]
Bardzo mi miło, że znalazłeś w tekście tyle pozytywnych elementów ;]
Chociaż, szkoda że wędrówka kapitana ostatecznie została trochę pominięta pod koniec.
W założeniu miało to mieć wydźwięk taki, że Bronson już nie doświadcza wizji, więc działa szybko i precyzyjnie. Możliwe jednak, że faktycznie mogłem poświęcić na to trochę więcej znaków.
Babolka poprawiłem, dzięki za dostrzeżenie! ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Intrygujące. Równie dobre, jak wcześniej przedstawione z tej serii. :)
– Nie dysponujemy taką technologią – zaprzeczył Johnson.
zaprzeczył ? – może: powiedział
Dzięki za odwiedziny, Koalo! ;]
Równie dobre, jak wcześniej przedstawione z tej serii. :)
Dzięki serdeczne ;]
Z tym “zaprzeczył” jeszcze pomyślę bo mi dość mocno pasuje…
;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To może “zastrzegł”?
Babska logika rządzi!
Zostanę przy "zaprzeczył". Mimo wszystko najbardziej mi pasuje :P
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"