- Opowiadanie: Sinister-Alef - Czas odpłaty

Czas odpłaty

Malutcy ludzie mogą zostać starci na proch przez boskie siły, lecz mimo to buntują się. Nawet wtedy, gdy popełnili okrutne zbrodnie, nie zgodzą się na ujarzmienie ich siły. Będą chcieli pomścić zemstę, którą sami spowodowali. W ten sposób zarówno ofiary, jak i sprawcy cierpią katusze pod nieprzejednanymi siłami nieba...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Czas odpłaty

Kaplicę wypełniał okropny zaduch. Kilka setek ludzi zgromadziło się wokół Baldwina, okolicznego bibliotekarza, który klęczał przy małym grobie. W cichym szumie modlitw spoglądał na szczegółowo ciosany kamień, w którym wyrzeźbiono drobną postać udekorowaną kwiatami. Była to jego córka – młodziutka Isolde.

Kapłan unosił ręce w dramatycznym geście, wypowiadając formułki skierowane do Starego Boga. Wiedział, że we wiosce wydarzyła się tragedia. Zdawał sobie również sprawę, że nic nie zdoła cofnąć czasu, więc należy pogodzić się z losem. Nie mógł jednak wytłumaczyć tego bibliotekarzowi – jakby to wybrzmiało dla mężczyzny, który stracił własne dziecko?

Nieszczęście miało miejsce wczoraj – tak, dokładnie wczoraj – w skwarne południe. Ojciec z córką przechadzali się beztrosko wzdłuż polnej ścieżki. Z lewej strony mijali złociste łany zbóż, a z prawej ścianę ciemnego lasu. Okolicę rozweselał śpiew małej Isolde. Na ustach małej malował się szczery, ufny uśmiech. W trakcie spaceru szła tanecznym krokiem, a jej złociste włosy uplecione w warkoczyki podskakiwały na wietrze. Była taka niewinna – powtarzał w myśli Baldwin – nie powinna umrzeć. Nie powinna!

Nic na to nie wskazywało, dopóki nie pojawiło się zagrożenie.

Dwie czarne jak noc sylwetki wypadły z lasu i powaliły spacerowiczów na ziemię. Bibliotekarz widział tylko przebłyski. Ciężki, podarty bucior. Gruba, owłosiona ręka trzymająca sztylet. Uśmiech, ale nie taki, jak u jego dziecka. Tamten uśmiech był obleśny, a zęby ostre jak u wilka. Ktoś dyszał jak wół i dało się wyczuć woń mocnego trunku.

Leżącego na ziemi uderzono w tył głowy. Zanim stracił przytomność, jego uszu doleciał wrzask córki, słyszany jakby z dalekich stron. Towarzyszył mu wybuch perlistego, kobiecego śmiechu.

Echa tych strasznych głosów nadal pojawiały się w jego głowie. Nawet teraz, w przepełnionej kaplicy.

Niech bogowie cię pomszczą, moja słodka Isolde!

Minęło już prawie dwanaście godzin od śmierci dziewczynki. Za niedługo miała wybić północ. Bibliotekarz gładził powierzchnię rzeźby szorstkimi dłońmi. Wyczuwał pod nimi kształty swojego dziecka – twarzyczkę, ramiona, ręce. One jednak były zimne i twarde jak kamień, z którego zostały wykonane. Nawet włosy znieruchomiały jak masa granitu. Świadomość tego, że nie zobaczy już prawdziwej córki, wstrząsnęła nim, a z oczu pociekły mu strugi łez.

Rozmyślania żałobnika przerwał głos kapłana, który rozpoczął wygłaszać kazanie.

– Bracia i siostry, posłuchajcie mnie, a znajdziecie lekarstwo na wasze nieszczęście! Musicie wiedzieć, że taka zbrodnia burzy porządek świata i woła o gwałtowną pomstę. Mordercy przed nią nie uciekną, gdyż ona spotka ich dokładnie jutro, w samo południe.

Zebrani, a szczególnie Baldwin, nadstawili ucha w jeszcze większym skupieniu.

– Właśnie o tej porze minie cała okrągła doba od ich strasznego czynu. Zawsze mija pełna doba. Nigdy mniej, nigdy więcej. Gdy wypowiadam te słowa, zło wciąż grasuje po okolicach, lecz nie bójcie się. Już za dwanaście godzin będziecie mogli odetchnąć z ulgą, gdyż złoczyńcy szczezną jak bezpańskie psy!

Oby tak się stało, pomyślał samotny ojciec. Akurat w tym momencie kapłan zwrócił się bezpośrednio do niego.

– O ty, biedny nasz Baldwinie. Spróbuj otrzeć swoje łzy i wróć do normalnego życia! Przyjmij, proszę, wyrazy współczucia od pokornych przyjaciół, którzy pragną pokrzepić twoje serce.

Gdy skończył przemawiać, przyszedł czas na kolejną część ceremoni. Każdy ze zgromadzonych zobowiązany był podejść do żałobnika i pocieszyć go w uroczysty sposób. Jedni przekazywali prezenty, a inni, ci biedniejsi, uściskali mężczyznę i pocieszali go. Nieważne jednak, jak wyszukane były podarunki, nie mogły uciszyć jątrzącego się bólu serca. Baldwin, siedząc na progu krypty, dopuszczał do siebie każdego, chociaż długo trwało przeciskanie się wiernych przez poruszony tłum.

Sędziwe, schorowane kobiety, młodzieńcy ze zgaszonymi rumieńcami, dzieci na rękach przemęczonych matek – mężczyzna uśmiechał się z wdzięcznością do wszystkich, choć czuł, że oszukuje sam siebie. Zamiast uspokoić się, rosła jego nienawiść. Oddychał coraz szybciej, a kotłujące się w jego wnętrzu uczucia gotowe były wykipieć i zalać kaplicę ogłuszającym wrzaskiem.

Baldwinie – myślał, aby się uspokoić – twoja córka trafiła w lepsze miejsce. Tam, gdzie nie ma morderców, oszustów, złodziei i innych okrutnych ludzi. Tam, gdzie pod lśniącym płaszczem Starego Boga spotkała się ze swoją matką.

Matka Isolde – kochana żona bibliotekarza. Stracił ją kilka lat temu – zmarła bezpośrednio na jego oczach. Zaraziła się chorobą, która zapanowała w sąsiedniej osadzie. Mężczyzna miał gorącą nadzieję, że jego ukochana wyzdrowieje. Dolegliwości u ich sąsiadów szybko minęły i nie zostawiły znaczniejszych szkód.

Niestety, jasnowłosa kobieta nie była wystarczająco odporna.

Tamten okres był dla Baldwina okrutny. Cały jego świat pękł, a z wnętrza ziemi wypęłzły okrutne, niewidzialne bestie. Całe szczęście, w domu została jeszcze mała córeczka, która wtedy leżała jeszcze w kołysce. Ona pocieszała go przez następne lata. Kochał patrzeć, jak rośnie, jak zaczyna biegać po domu i wesoło szczebiotać. Nadawała jego życiu niezwykły blask, który koił ból po stracie partnerki.

Spokojny stan trwał, dopóki nie odebrano mu również dziecka. Gdy wcześniej zawalił się świat, w tym momencie gruzy musiały zapaść się w bezdenną, czarną jak śmierć otchłań.

Rozpacz doprowadziła go do obsesji. Spoglądał na niektóre kobiety z natężoną uwagą, bo chciał za wszelką cenę odnaleźć w nich rysy twarzy podobne do swojej partnerki. Kiedy któraś z nich nosiła dziecko na ramionach, uśmiechał się chorobliwie. Zrozumiał jednak, że to niemożliwe, by znalazł w tłumie swoich zmarłych najbliższych. Szybko więc zgorzkniał i opadł z sił, przyjmując pocieszycieli bez zaangażowania.

Zamiast znajomej twarzy, w pewnym momencie zobaczył inną, która wywołała u niego dziwne wrażenie.

Kobieta miała zarzucony kaptur na głowę, podobnie jak wielu innych wiernych. Kąciki jej ust opadały gwałtownie w dół, choć można było podejrzewać, że wymuszała ten wyraz smutku. Popatrzyła na Baldwina – mężczyzna drgnął. Jej źrenice były małe jak punkciki, a tęczówki lśniły ostrym blaskiem.

Nieznajoma lekko pochyliła głowę, a następnie wyciągnęła z torby błyszczący przedmiot. Przypięła go do tuniki bibliotekarza, po czym szybko wycofała się w głąb tłumu. Żałobnik z otwartymi ustami rzucił okiem na przypinkę. Miała kształt szarego motyla ze szkarłatnymi skrzydełkami. Gdy poderwał głowę, żeby odszukać darczyńcę, zobaczył, że dwie osoby w kapturach wychodzą

z budynku. Jedną z nich musiała być ta kobieta, gdyż tak jak ona tą samą znoszoną, brązową pelerynę. Druga postać przypominała mężczyznę przez chód i kształt sylwetki.

Kim jest nieznajoma? Kim z kolei jest jej towarzysz?

Baldwin zamyślił się, przez co nie zwracał uwagi na podchodzących do niego ludzi. Ciągle również ściskał w palcach przypinkę, którą przed chwilą dostał. Motyl ze szkarłatnymi skrzydłami. Zastanawiał się, co może oznaczać.

Nie dręczyło go to długo. Po jakimś czasie, gdy ceremonia darów chyliła się ku końcowi, poczuł dziwne mrowienie w całym ciele. Najbliżsi pocieszyciele musieli to zauważyć, gdyż cofnęli się o krok. Bibliotekarz zobaczył ich zdumione miny, po czym w jednej chwili opuściła się na jego oczy srebrzysta poświata. Zagrzmiał okropny huk. Boleśnie ogłuszył mężczyznę, który przez ułamek sekundy nie widział nic, nic nie słyszał ani nie czuł. Jak gdyby coś wycięło go ze świata i wrzuciło w próżnię. Nagle jednak uderzył o twarde podłoże. Poczuł, jak ostre krawędzie kamieni wrzynają mu się w ciało. Usłyszał daleki hałas, który zbliżał się z każdą chwilą. Zorientował się, że to szum morskich fal.

Zanim w jego umyśle zalęgło się pytanie, szarpnięto nim do tyłu. Upadł na plecy i dyszał. Nad sobą zobaczył czarne niebo przesłonięte przez kobiecą twarz. Podły uśmiech, zmierzwione, czarne włosy, lśniące oczy. Na dodatek okrutny uśmiech. Baldwin był niemal pewien.

Właśnie od niej dostał srebrnego motyla.

– Ha! Mamy cię, przemądrzalcu! Vadim, gdzieżeś się podział? Podaj pistolet!

Nie przestawała wbijać wzroku w swojego więźnia. Tego, na wieść o broni, zalał zimny pot. Rozejrzał się dookoła. Znalazł się na kamienistej plaży, a w oddali, na ciemnych klifach, paliły się światła kaplicy.

– C-c-co chcecie mi zrobić? – wydukał – Jestem niewinny, zabili mi córkę… to wy

to zrobiliście, na pewno wy!

Przypomniał sobie, jak dzień wcześniej, przed omdleniem, usłyszał przejmujący kobiecy śmiech. Teraz stojąca nad nim przestępczyni zaniosła się takim samym, świdrującym uszy rechotem.

– Ach tak! To my to zrobilismy. Ja, Xanthe, oraz mój zaufany pachołek Vadim. Nie masz prawa ryczeć, bo śmierć córki ci się należała – tak samo jak śmierć żony!

Mężczyzna zadrżał, a jego umysł nagle opustoszał. Poczuł mdłości.

– Skąd to przekonanie? Dlaczego…

Xanthe nerwowym ruchem zadarła podbródek w górę.

– Nienawidziłam tej świni. Wiesz, czemu? Bo to nie ona powinna być twoją żoną. Na jej miejsce powinnam trafić ja! Rozumiesz? Kochałam cię, kochałam cię obsesyjnie, ale ty musiałeś wybrać inną. Całe szczęście, że dopadła ją choroba – nie musiałam się przynajmniej fatygować!

Słuchał jej, choć łzy cisnęły mu się do oczu. Był już pewien, że ta kobieta jest szalona. Jednocześnie nie przypominał sobie, by miał kiedyś adoratorkę. Musiała się wcale nie ujawniać.

– Po niej została jednak ta paskudna poczwara Isolde. Nie mogłam patrzyć, jak ty żyjesz w pełnym szczęściu, a ja staczam się coraz bardziej na dno. Słyszysz? Zniszczyłam to, co zbudowałeś beze mnie. Zabiłam twoje dziecko!

Mężczyzna klekotał szczękami. Spoglądał panicznie w kierunku kaplicy. Błagam, niech ktoś stamtąd przyjdzie i mnie uratuje… Nic jednak nie dało się usłyszeć. Noc była głucha.

Wtem martwą ciszę zmąciły kroki i wrzaski. Baldwin żachnął się, mając nadzieję, że to odsiecz. Zobaczył, jak od strony klifu schodzi mężczyzna ubrany w szarą pelerynę. Ciągnął za rękę młodą dziewczynę, która wyrywała mu się i krzyczała urywanie.

– Vadim! Ileż można cię wołać? Co to za zdzira?

– Szpiegowała nas – odparł twardym, nieokrzesanym głosem – Ukrywała się w krzewach. Musiała wyjść z kaplicy zaraz za nami.

Xanthe obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem. Ta wytrzymywała jej wzrok, mrużąc oczy w nienawiści.

– Ha-ha! Chyba nie zdążysz donieść kapłanowi, co tu się za chwilę wydarzy.

Wyciągnęła dłoń ku Vadimowi, nie zadając pytania. Jej wspólnik nie musiał się domyślać. Podał jej broń z długą lufą i elegancko rzeźbioną rękojeścią. Wyglądała na ukradzioną od kogoś bogatego, choć nosiła ślady napraw i przeróbek.

Szybki ruch i głośny strzał. Bibliotekarz momentalnie zamknął oczy i schował głowę w ramiona. Usłyszał głuchy łoskot upadającego ciała i smród spalonego prochu. Xanthe nie mogła utrzymać chichotu na wodzy.

– Ha-ha-ha, kolejna śmierć na sumieniu. Och, coraz głębiej zanurzam się w otchłań marazmu. Jeszcze dwanaście godzin i trafię prosto do ognia piekielnego, tak jak mówił kapłan. Ha-ha, niech się wypcha z tymi swoimi bożkami. Mogą nas rozerwać na strzępy i usmażyć we wrzącej krwi – nic mnie to nie obchodzi! Prawda, Vadim? I tak wykonam swój chytry plan.

Vadim skinął głową, na co bibliotekarz patrzył przez załzawione oczy. Usłyszał wzmiankę o mękach piekielnych, więc postanowił to wykorzystać. Gdy morderczyni zbliżyła się do niego, zaczął desperacko:

– Sama skazujesz się na karę! Nie rozumiesz, że Stary Bóg ma prawdziwą moc potępić cię na wieki.

Na te słowa uniosła oczy ku górze, w geście fałszywej boleści.

– Och-och-ach! Słuchaj, mój kochany. Zegar tyka. Zaczął odliczać nasz czas – mój i Vadima – od momentu wczorajszego morderstwa. Myślisz, że nie poczuliśmy strachu? Błąd! Przez długie godziny siedzieliśmy w swojej kryjówce w pieczarze i drżeliśmy, myśląc nad naszą karą. Wiesz, czy czułeś się kiedyś tak, jakby ci rozrywano duszę na kawałki? Ty przeżywasz śmierć swojego smarkacza, ale uwierz mi, oczekiwanie na własną jest dużo gorsze. To jak pieczęć na karku, która wyniszcza nas z każdą minutą!

– Zasługujesz na to, morderczyni.

Chwyciła go za podbródek ostrymi paznokciami.

– Może i według was zasługuję, ale ja się nie poddam tej karze. Nie pozwolę wam,

tym obrzydliwie „porządnym” ludziom, triumfować. Zanim odejdę z tego świata, zobaczysz, zasieję tyle zamętu, ile tylko się da. Już nigdy nie przestaniecie drżeć na moje wspomnienie!

Wybuchła salwą rechotu.

– Teraz już mój plan prawie się wypełnił. Zostało mi tylko uświadomić ci jedną, malutką rzecz.

Zbliżyła się do jego ucha.

– Kocham cię. Kochałam cię zawsze. Na długo przez przyjściem tamtej zdradzieckiej żmii. A teraz masz mnie pocałować.

Baldwin nie mógł pozwolić, by te krwawo czerwone usta chociaż go musnęły.

– Nigdy! – spróbował kopnąć, ale ku swojemu zdumieniu nie potrafił ruszyć nogą.

Jakiś dziwny czar unieruchomił jego ciało, przez mógł tylko wierzgać jak gąsienica w kokonie. Dostał cios w twarz.

– A właśnie, że tak – teraz!

Rzuciła się na niego jednym susem. Zostawiła mu długi pocałunek z silnym cmoknięciem.

– Och… och! Nareszcie! Teraz czuję się spełniona. – zawirowała szyderczo w miejscu,

po czym sięgnęła po broń. Ręce drżały jej z emocji. – A więc wszystko się zakończyło. Pożegnaj się ze światem, bibliotekarzu. Już niedługo spotkamy się w piekle!

Wrzask uwiązł mu w gardle. Zobaczył palec zaciskający się na spuście i zamknął oczy. Oby to minęło jak najszybciej. Po chwili spotka się ze swoją rodziną…

Wtem usłyszał trzask. Nie poczuł jednak bólu. Niepewnie uchylił jedno oko, następnie drugie.

To, co zobaczył, zdumiało go.

Kobieta trzymała w ręku pistolet, ale rozsadzony od środka. Znieruchomiała, jakby dostała nagłego szoku. Nie ruszała się, ale oddychała niespokojnie.

Wnet coś dziwnego zaczęło się dziać. Gwiazdy na niebie wyblakły, a ciemna pustka zaczęła się rozjaśniać. Czerń zmieniła się w łagodny błękit, niemalże taki, jaki panuje w środku dnia. Na samym szczycie zawisło słońce w zenicie.

Również pod niebem zaszły zmiany. Ciemne lasy na klifach zazieleniły się, kamienie wybielały niczym śnieg, a ponure morze wypełniło się głebokim granatowym odcieniem. Wszystko wskazywało na to, że czas przyspieszył. Północ w jednej chwili stała się słonecznym południem.

Niespodziewany cud wprawił mężczyznę w zakłopotanie. Jeszcze bardziej jednak przeraziło go zachowanie bandytów.

Zarówno kobieta, jak i jej wspólnik zaczęli jęczeć. Gdy przyjrzał im się uważnie, zauważył, że z ich rąk wydobywa się dym. Miał szary kolor i wydzielał mdlący odór spalonego mięsa. Ciała dwójki morderców po prosty płonęły. Ogień otoczył ich ramiona i dotarł aż do barków i szyi. Wnet łotrzy wili się na kamieniach jak szaleńcy, a czerwony żar oblókł ich w całości. Krzyki zdawały się wydobywać z głębokich otchłani ziemi, a z każdą sekundą stawały się coraz mniej ludzkie. Koniec końców zarówno Xanthe, jak i Vadim rozsypali się w drobny, czarny popiół. Część niedużych kopczyków zdmuchnął wiatr, a reszta przesiała się poprzez kamienie.

Bandyci zniknęli, nastał spokój. Już nikt nie miał o nich więcej usłyszeć. Baldwinowi oczy wychodziły na wierzch. Kiedy doszedł do siebie, musiał poukładać i wytłumaczyć sobie wszystko, co wydarzyło się na jego oczach.

Minęło dwanaście godzin od morderstwa, a więc kara czekała na sprawców za następne dwanaście. Coś jednak przestawiło niewidzialny zegar tak, że śmierć dopadła ich dużo wcześniej. Dlatego północ stała się południem. Czas posunął się naprzód o równą połowę doby.

Mężczyzna opadł z sił i przysiadł na dużym kamieniu. Wyrównywał oddech, próbując uspokoić swoje serce. To już koniec, myślał sobie. To koniec ze zbrodniarzami. Dostali za swoje, niech teraz skomlą w ogniach piekielnych!

Co się jednak dokładnie stało? Kto zmanipulował zdarzenie?

Jak gdyby w odpowiedzi na te pytania, nad bibliotekarzem pojawił się cień.

– Tu jesteś, Baldwinie.

To nikt inny, jak kapłan z żałobnej kaplicy, który odprawiał ceremonię pożegnalną dla Isolde. Wdowiec zerwał się z kamienia jak oparzony, po czym rzucił się duchownemu do szyi.

– Och, kapłanie! To straszne… co się właściwie stało? Czemu świat nagle się rozjaśnił?

Mędrzec spojrzał na niego spokojnym, rozumnym wzrokiem. Jego usta, co było niespotykane, drgnęły w lekkim półuśmiechu.

– Chodź za mną. Wróćmy do kaplicy, a tam wszystkiego się dowiesz.

Tak też zrobili. Gdy już znaleźli się w środku, bibliotekarza uderzyła wszechobecna pustka. Nikogo nie zastał w budynku. Cały tłum gdzieś zniknął. Być może dlatego, że mieszkańcy wioski przestraszyli się niewytłumaczalnego zniknięcia. Co dziwne, brakowało również małej krypty, w której leżała zmarła dziewczynka.

– Gdzie Isolde? Co się stało z resztą? – mężczyzna dygotał w objęciach kapłana, a ten go uspokajał.

– Wszystko dobrze. Od razu zrozumiałem, co się rozpoczęło, dlatego kazałem wszystkim wiernym zejść do podziemi. Nikt cię nie szukał, bo poczułem, że tutaj zadziałała moc naszych bogów.

Baldwin zachował gorączkowe pytania dla siebie. Duchowny zaprowadził go krętymi schodami w dół, do starych i podniszczonych katakumb.

Gdy pochodnie rozjaśniły podziemia, bibliotekarz ujrzał dziesiątki twarzy zebranych w czterech wilgotnych ścianach. Jeszcze więcej musiało się ich znajdować w sąsiednich izbach. Tłum milczał, a jego część rozsunęła się, ukazując pośrodku mały ołtarzyk ze zwierciadłem.

– Spójrz w lustro, mój drogi.

Mężczyzna wypełnił polecenie kapłana, po czym ujrzał coś, co na zawsze odmieniło jego życie.

W mlecznej, zakurzonej tafli ukazała się drobna, bielutka postać. Ubrana była w zwiewną, koronkową sukienkę, a jej jasne włosy uplecione były w koronę. Baldwin od razu poznał, kogo ma przed sobą.

Isolde. Jego maleńką córkę.

W tym momencie upadł na kolana.

– Och, kochanie, kochanie! Czy ty żyjesz? – delikatnie, z bojaźnią dotykał palcami szkła, przyglądając się ukazanej przez nie postaci.

– Nie, tatusiu – powiedziała to spokojnie, tym samym głosem, którym przemawiała za życia, lecz z większą głębią i powagą – ja już umarłam, ale zrobiłam coś, co pomogło uchronić cię od nieszczęścia.

– Co takiego? – Baldwin drżał, z trudem wypowiadając słowa.

– Powiedz mu – zachęcił kapłan.

– To słuchaj, tatusiu! Opowiem. Kiedy tamci źli ludzie zrobili mi krzywdę, zapadłam

w głęboki sen. Gdy się z niego obudziłam, stał przede mną pewien mężczyzna. Był starusieńki jak dąb obok naszego domu! Miał do tego bujną, siwą brodę. Nie był to człowiek, bo miał tak bladą skórę, że wydawała się przezroczysta, o, jak moja sukienka. Powiedział mi, że jest jednym z bogów, oraz że nazywamy go Starym Bogiem.

Tłumek wiernych zaszemrał z przejęciem.

– Widziała Starego Boga!

– A teraz rozmawia z nami. To jak najprawdziwsze objawienie!

Nikt nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło, choć kapłan uprzedził ludzi jeszcze przed powrotem Baldwina.

– Co było dalej? Co więcej ci powiedział?

– Ach. Odsłonił chmury i pokazał, co się dzieje na ziemi. Widziałam, jak dwójka morderców czyha na życie mojego taty i planuje na niego zamach. Przestraszyłam się i nie chciałam tak tego zostawić. Po prostu nakrzyczałam na Starego Boga.

Duchowny zakłopotał się i syknął.

– Nie, dobra duszyczko! Coś ty zrobiła!

– Spokojnie. Rozkazałam Bogu, żeby uratował mojego tatusia. Upominałam się o to,

że mordercy mają zginąć już teraz, bo za dwanaście godzin będzie za późno. Jak widzicie, posłuchał mnie, a na dodatek pochwalił. O! Jestem dumny, że w twoim dziecięcym sercu tkwi taki żar i miłość dla ojca – to Jego słowa. Chwycił na moich oczach zegar wielki jak beczka i poprzekręcał wskazówki. Tak właśnie, w jednej chwili, w środku nocy nastał dzień.

Skończywszy swoje opowiadanie, dziewczynka uśmiechnęła się czule.

– Tatusiu, tęsknię za tobą. Nie chcę, żeby coś złego ci się stało.

– Ja też za tobą tęsknię! – mężczyzna rzucił się na zwierciadło i zaczał potrząsać nim

w ostatniej nadziei. Kilku akolitów odsunęło go jednak, a kapłan przemówił do rozumu.

– Przyjacielu, popatrz: twoja córka jest w innym świecie, niezmieniona, a do tego szczęśliwa. Daj jej tam zostać, bo nie znajdziesz sposobu, by powróciła do świata żywych.

Bibliotekarz rozejrzał się po zebranym tłumie. Mieszkańcy wioski powoli kiwali głowami, ukazując mu wsparcie. Utkwił następnie wzrok w córeczce. Jego emocje sięgnęły zenitu, aż wreszcie dał im upust i rozpłakał się.

– Żegnaj, tato. Słyszę, że Stary Bóg mnie wzywa, więc muszę odejść. Ale nie martw się: mogę cię odwiedzać cześciej, nawet każdej nocy, jeśli tylko On pozwoli!

Odpowiedziało jej bezgłośne skinienie głowy.

– Do widzenia, moja córko! Bądź zdrowa i szczęśliwa… na wieki.

To były ostatnie słowa, jakie tego dnia ojciec zamienił ze swoim dzieckiem. Zwiewna, biała postać odeszła w głąb zwierciadła, po drodzę rozpływając się w śnieżną mgiełkę. Gdy już zniknęła, wszyscy zebrani w podziemiach wierni, w tym bibliotekarz Baldwin, uklękli na kolana. Podjęli nową pieśn – już nie lamentacyjną, lecz pełną nadziei, która wywołała nieznaczny uśmiech na ustach bibliotekarza.

Koniec

Komentarze

Ciekawy to short, co ma 20k znaków ;)

It’s a trap!

Hm, ostatnie moje opowiadanie było strasznie długie, więc teraz chciałem uważać z klasyfikacją, ha-ha!

Jako short (o ile się nie mylę) oznacza się opowiadania mające mniej niż 10k znaków.

Dzięki za pomoc!

 

Przy okazji: trochę zedytowałem tekst, bo wcześniej nie zauważyłem, że porobiła się w nim masa dziwnych przerzutni. Tak to jest, gdy pisze się w edytorze tekstu a potem kopiuje na stronę…

Hej!

 

Okolicę rozweselał śpiew małej Isolde. Na ustach małej malował się szczery, ufny uśmiech.

Hm… No pokazujesz nam scenę z pogrzebu, Isolde zmarła wczoraj, a już ktoś wyrzeźbił tak szczegółowy kamień nagrobny? Trochę mało prawdopodobne.

Poza tym skaczesz w narracji – najpierw jakby narrator wszechwiedzący, później punkt widzenia kapłana, żeby przejść do narratora wszechwiedzącego.

Przy czym przejście z pogrzebu do wspomnień mało zgrabne.

 

Uśmiech, ale nie taki, jak u jego dziecka.

Nie ma sensu wspominać, że uśmiech nie taki, jak u dziecka, tego każdy się domyśli…

 

Podoba mi się motyw zemsty z ust kapłana – dość nietypowy i oryginalny, zwłaszcza że sprytnie zarzuciłeś haczyk i jestem ciekawa, jak będzie wyglądała ta zemsta. ;)

 

w domu została jeszcze mała córeczka, która wtedy leżała jeszcze w kołysce

 

Niepotrzebnie przedłużasz scenę w kaplicy – rozmyślania o tym, że zmarła żona i później znowu o dziecku… Mocno wydłuża to opowiadanie.

 

Nadawała jego życiu niezwykły blask,

blasku

 

kapturach wychodzą

z budynku.

Przypadkowy enter.

 

Jedną z nich musiała być ta kobieta, gdyż tak jak ona tą samą znoszoną, brązową pelerynę

Coś tu nie gra. ;)

 

poczuł dziwne mrowienie w całym ciele. Najbliżsi pocieszyciele musieli to zauważyć, gdyż cofnęli się o krok.

Jak można zobaczyć, że ktoś ma “mrowienie w całym ciele”? Poza tym – chyba na ciele?

 

opuściła się na jego oczy srebrzysta poświata

?

 

Jest tak dużo dziwnych zdań i konstrukcji, które są poplątane, że nie dam rady wymienić wszystkiego. Opowiadanie potrzebowałoby bety, a wcześniej spokojnego czytania tak z 3-4 razy i publikacji po dłuższym czasie.

 

– C-c-co chcecie mi zrobić? – wydukał – Jestem niewinny, zabili mi córkę… to wy

to zrobiliście, na pewno wy!

Po wydukał kropka. I znowu enter przypadkowy.

 

Bohaterowie są… Nie wiem, dziwni, jak z kreskówki dla dzieci, np. tu:

I tak wykonam swój chytry plan.

 

– Może i według was zasługuję, ale ja się nie poddam tej karze. Nie pozwolę wam,

tym obrzydliwie „porządnym”

Znowu enter przypadkiem. Dalej też są takie zagubione entery, polecam przejrzeć całość.

 

Okej, no to na początek powiem, że warto ćwiczyć warsztat, a będzie coraz lepiej. :) Warto czytać opowiadania z forum, komentować, poprawiać błędy, zastanawiać się nad bohaterami, fabułą. Bo bywa różnie. Początek jak z melodramatu, potem komiksowa napaść i porwanie, żeby nagle całość przeszła w fantasy, a na koniec w cukierkową historię o córce, która nie żyje, ale ratuje ojca.

 

Pisz, czytaj i powodzenia. :)

Pozdrawiam,

Ananke

Przeczytałem z zainteresowaniem, choć nie da się ukryć, że to dość prosta historia o ludziach, którymi kierują dość nieskomplikowane motywacje. Motywy nienowe, ale z rodzaju tych, co zawsze wywołają trochę emocji. Przydałoby się więcej światotwórstwa, bo zauważyłem tylko pomysł z 24-godzinną zemstą i wprowadzenie boga.

Nowa Fantastyka