- Opowiadanie: Canulas - Aye! — Na końcu już tylko wrzask

Aye! — Na końcu już tylko wrzask

Dość długo i miejscami burzliwie zastanawiałem się, czy wrzucać to opko, a jeśli tak, czy nie wykroić początku. Początek mnie trochę uwiera, a jestem dla własnego pisania miłosierny, więc Was może uwierać bardziej. Zaczynam od przeplatanki (myśli – rozmowa telefoniczna) i mimo że dotychczas nie dostawałem takich sygnałów, mam wrażenie, że jest to ciężkostrawne. (trudno się połapać). Na portalu sporo głębinowych ryb, jeśli idzie o władanie literkami, więc może trafi się ktoś, kto rzuci światło na ten początek, pod kątem: czy usprawnić/jak usprawnić (a może dilejtos).

Ogólnie oneshot ze świata Franka Aye. 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Aye! — Na końcu już tylko wrzask

*

Drżącą ręką podnoszę żelazną słuchawkę aparatu. Chwila ciszy, później zwierzęcy pisk. Czekam, obracając srebro pomiędzy palcami. Na zakrwawionym, ubrudzonym tle moneta odznacza się nieskazitelnością, niczym księżycowa tarcza na bezchmurnym niebie. Jedna szóstka, druga szóstka, trzecia. Pisk ustaje.

Połącz.

– Jestem zmęczony, Vera. Wykończony.

W imię ojca.

– Ale zapłaci za to. Obiecuję.

I Syna.

– Złapię tego diablego kurwia i odstawię…

I ducha Świętego.

– …wprost na najniższy krąg, jebanego piekła.

Zemsta jest słodka, lecz kiedy przypatrzysz się bliżej, zobaczysz, że to nie cukier. 

– Ale nie tak hop siup, Vera. O nie.

To zwykły substytut.

– Najpierw go zbawię.

 Zamiennik.

– Tak. Nie ma tutaj błędu. Nie zwabię, a zbawię. Właśnie tak. 

Alternatywa.

– Złapię, wypiorę z pierdolonych grzechów i odstawię prościutko pod dom.

Zwyczajny słodzik.

– W świeżo wykrochmalonej anielskiej kiecce.

Podobno, patrząc z perspektywy czasu – nieopłacalna.

– Tak, żeby wszystkie diabły z niego szczały.

Ale też podobno, pierdolić podobno.

– Żeby drwiły do samego końca jebanego świata.

Inna szkoła wyznaje doktrynę, że jeśli ktoś cię stłucze niczym szklankę…

– Do samego końca wszystkich światów.

…skalecz go.

– Żeby został zdegradowanym śmieciem.

Niech krwawi. 

– Dnem dna.

Niech zdycha.

– Pierwszym cwelem w piekle.

Nazywam się Frank Aye i jest mi bliższa dokładnie ta szkoła.

 

*

Gdy wychodzę z budki, mały Cygan szarpie mnie za płaszcz, wystawiając lepką łapkę, żeby mu nasypać trochę chleba, najlepiej w dziesięciofuntowym papierku. Mówię, że nie da rady. Że moneta, którą przed chwilą wrzuciłem w automat powstała trzy stulecia przed nadejściem krzyżowego gwoździa. Szczyl nie puszcza. Piszczy, by mu coś kopsnąć, to powróży. Powtarzam, żeby się raczył odpierdolić, a gdy nie raczy, wyciągam marker i przekreślam mu na dłoni linię życia. Wtedy się łaskawie odpierdziela i mogę w końcu rzucić okiem na ten piękny dzień. Mam na to nawet specjalne powiedzenie: "Spoglądać żaglom pod wiatr".

Deszcz zalewa ulice. Spieniona woda płynie chodnikami w dół wykoślawionego rynku. Samo miasto wygląda jak wielki tłusty robal rozpaćkany na szybie postępu. Posępne i obskurne. Jeśli masz monety wszystko tu załatwisz. Miasto przymykanie oka powinno mieć w herbie.

– Jak poszło na "gorącej linii", Frank?

Emily Rose – lat od dwudziestu pięciu do czterdziestu. Zależy od umalowania, wypicia kawy i ogólnego wkurwienia na świat. Niska. Oczy srebrzysto-miedziane, jakby ktoś przedestylował wschód słońca przez piaski Kairu. Powiedzmy… ładna. To, czego Emily nie wie o silnikach, musi być zagadką dla samego Diabła. I jeszcze jedno. Emily nie nazywa się Emily. Na imię ma… jakoś tam inaczej. Kiedyś wyciągnąłem z niej rogate gówno i od tego czasu się przyszyła. Teraz znów przypełzła mnie pocieszać. Ona i On. F60.2. Kurwa mać. Mam wrażenie, że pół świata zdążyło już kupić bilet na ten melancholijny pociąg.

– Po coś przylazła? – pytam. Deszcz przyspiesza. Czyli za trzy minuty będzie po powodzi. Mały Cygan pokazuje mnie paluchem grupce starszych. 

– Ponieważ nie wróciłeś – rzuca, wskazując idącą w naszą stronę zgraję. – Będzie draka. Zagwizdać po Ef?

Ignoruję drugie pytanie. Na pierwsze odpowiadam tak… po ludzku.

– Wyszedłem na świeże powietrze, mała, ale wiesz co?

– Wiem – odpowiada. – Ale nie znalazłeś w nim świeżości.

Kiwam głową, słysząc, jak to za chwilę będę miał cholernie przejebane. Jakbym teraz brał gorącą kąpiel.

Spoglądam. Czterech z kijami i siódemka kurdupli, przypominających podeptane buty. Większość wygląda, jakby godzinę temu została dyscyplinarnie zwolniona z Armii Zbawienia. Cygan-Prowodyr widzi, że mnie nie ruszają takie gadki, więc postanawia uderzyć w Emily. 

– Wypierdolę każdy otwór w twojej gębie! – krzyczy.

Dziewczyna wkłada dwa palce do ust, co mrozi mnie bardziej niż Ice tea, podawana na dworcu w Berlinie. Jeśli zagwiżdże, za piętnaście sekund przyjdzie ON – Ef-sześćdziesiąt-kropka-kurwa-dwa. A wtedy poznamy odpowiedź na pytanie: Czy można upchnąć jedenaście Cyganiątek do dębowej skrzynki?

– Nie wołaj go, Emily. Panowie lada moment sobie idą.

– Taki chuj. – W dłoni brązowego rzezimieszka pojawia się nóż. Północny wiatr toczy po ulicy wiklinowy koszyk. Dużo hałasu o nic, a przecież z samej tylko definicji poranki powinny jawić się spokojne.

 Wyciągam peta. Pstryk.

– Ty myślisz, że robisz co? – Cygan macha mi ostrzem pięć cali przed guzikami znoszonego płaszcza.

– Najpierw wypalę papierosa – mówię. – Potem spróbuję zasłużyć na waszą nienawiść.

Trochę go tym peszę. Spogląda po twarzach kumpli. Kręci palcem kółeczka przy skroni. Koślawe pieńki zębów harcują w nerwowym rechocie. Biorę drugi mach. Wydech i trzecie, solidne zaciągnięcie. Emily – dzięki Bogu – wyciąga palce z ust. 

– Hokus.

Mały Cygan łapie się za kałdun.

– Co do jasnej kurwy?!

– Pok…

Rozbiegają się jak utuczone szczury.

– Co to za czary, Frank?

Wzruszam ramionami.

– No jak to zrobiłeś? – nalega. – Hipnoza?

– Takiego zezulca zahipnotyzować? W życiu.

– To jak?

Podaję jej flamaster, mówiąc, żeby narysowała sobie coś na ciele.

– Trucizna – odgaduje.

– Niegroźna. Chyba że zaczniesz żuć.

Wracamy w ulewnym deszczu i w poczuciu fruwającej nad głowami śmierci.

 

*

Pokój najtańszy. Dwa wąskie łóżka, dwie szafki, szafa. Wmontowany w ścianę telewizor i tak głęboki dywan, że mógłby wchłonąć dwieście litrów krwi. Emily, z przerwami na wymiotowanie, marnuje wodę pod prysznicem, próbując zmyć nagryzmolone na dłoni kółeczko. Ja i F60.2 siedzimy naprzeciw siebie. Jem jajka z bekonem, smażone na maśle. Ef patrzy. Jak zwykle w tym szczególnym towarzystwie jestem niezwykle ostrożny.

Ef-sześćdziesiąt-kropka-dwa. Osobowość psychopatyczna, dyssocjalna – antyspołeczne zaburzenie osobowości. Wysoki. Anorektyczny. Jakby nigdy nie flirtował z pracą fizyczną. Podobno kiedyś chciał nagrywać filmy skat i takie inne, pojebane z torturami. Nie miał hollywoodzkiego zaplecza ani dojścia do rekwizytorni. Wielu by zrezygnowało. On uznał, że obejdzie się bez tego – if you know what i mean. Spotkałem go, gdy robił postępy w mówieniu do siebie. Od początku był dla mnie bardziej kształtem niż człowiekiem. Wspólnym krzykiem wydobywającym się z gardła szarżującej hordy barbarzyńców. Niespokojnym odmierzaniem bomby o charakterystyce domu pełnego poukrywanych zegarów, w których szaleniec poustawiał alarmy. Zatem jeśli wyznam, że był również niezwykle żywiołowy i szybko popadał w zdenerwowanie, niech to stanowi kontekst dla dalszej charakterystyki delikwenta. A zaczęło się od tego, że poprosiłem go o coś dyskretnego.

– Spójrz na to. Do jutra wieczorem ich łby mają leżeć na tym stole. 

Przyjrzał się rzuconemu zdjęciu.

– Kawałek dziecka też przynieść?

– To nie są dzieci, Ef.

– Spokojnie, mi to nie robi.

– Ale mi robi. Nie dzieci.

– Dwie monety? – spytał.

– Dwie – odpowiedziałem.

Przybiliśmy układ skinieniami. F60.2 nie wierzy w podawanie dłoni.

 

*

Wieczór. Obrzeża miasta. Deszcz ustał. Poznikali ludzie. Kamienica przypomina martwego poetę, który się targnął na linę z miłości. Emily przebąkuje, że jeśli tylko chcę, możemy wejść tam wszyscy, ale dobrze widzę, że się boi. 

– Muszę iść sam – odpowiadam. – Los mi wręczył zapałkę bez łebka.

– Po co ta hamletowska semantyka, Frank?

Gromię ją wzrokiem, który próbuje skontrować uśmiechem.

– Pokażę pierdolonej motyce, że słońce wcale nie jest takie straszne.

– Nie jest?

– Nie – oznajmiam, chwytając mosiężną klamkę w kształcie łapy lwa. – To tylko kolejny Teletubiś.

– Teletubiś-Legion. Demon, który wśród swoich słynie z zajebistości.

Drzwi przy otwarciu skrzypią, ale czy mogło być inaczej?

– Już niczym nie zasłynie.

– Wedle szacunków ma dokładnie sześć tysięcy lat.

– Starszy nie będzie.

F60.2 na odchodne jak zwykle kiwa głową. Emily uracza mnie melodramatycznym uściskiem rodem z patetycznej “Casablanki”. Niczego nie odczuwam. Czasem nawet obejmując ogień, może być ci zimno. Za to z wnętrza wiekowego budynku słyszę szept:

Jesteśmy kwintesencją grzechów tego świata. Stanąć naprzeciw nas, to jak próbować wypierdolić diabła.

– To mi odpowiada – rzucam, wkraczając w ciemność. Kompletnie bez planu. Liczę jedynie na sprawiedliwość losu i łut szczęścia, w duszy skrycie wiedząc, że wyjątki nigdy nie będą w stanie obalić reguły. Z drugiej strony czuję się jak ten holenderski dzieciak, zatykający palcem dziurę w grobli. Kiedy wszystko przelatuje przez palce.

 

*

Dwadzieścia minut później ciało błaga mnie, żebym usnął, zemdlał albo zmarł. Nie bolą tylko te części, w których straciłem czucie. Za to Baba Jaga już nie patrzy. Głowa połączona z ciałem jedynie resztkami skóry oraz kipiącą wściekłością.

Radzę ci popełnić samobójstwo, kundlu, bo kiedy wyjdę, będzie cię to dużo kosztowało.

– Aha. Mam to na uwadze.

Tysiące moich dzieci pojawi się tu dokładnie za trzy minuty.

Siadam i wyciągam papierosa.

– Wsiadasz do pociągu dokładnie za dwie.

SYK.

Nie dotrzesz w minutę do wyjściowych drzwi.

 – Nawet nie zamierzam wstawać z ziemi.

SYK. POGARDA.

Co zrobisz, kiedy czas się skończy?

– Pytasz, co zrobię, kiedy cię odeślę?

SYK. POGARDA. STRACH.

Taaak.

– Poustawiam krzesła na stołach, odstawię wiadro z mopem i wyłączę światła.

SYK. POGARDA. STRACH. PROPOZYCJA.

Spójrz na to. Mogę ci zaoferować całą ziemską rozkosz.

Patrzę. Metamorfoza ciągle postępuje, ale już teraz jest na co.

SYK. POGARDA. STRACH. PROPOZYCJA. BŁAGANIE.

Więc?

Papierosowy mach pasuje w tej chwili do sytuacji jak zardzewiałe ostrze do nadgarstka zdradzonej nastolatki.

SYK. POGARDA. STRACH. PROPOZYCJA. BŁAGANIE. WRZASK.

Wiiięęc?

– Nie tknąłbym cię nawet pożyczonym kutasem, Pożeraczu.

SYK. STRACH. ZROZUMIENIE.

Ty to naprawdę zrobisz.

Gaszę peta ledwie dwa cale za najbliższym ramieniem pentagramu. Ręka złamana, wysadzony bark, potrzaskane przynajmniej trzy żebra i brak buta. Takimi barwami mieni się zwycięstwo.

Czy… – Głos Pożeracza ulega chwilowemu załamaniu. – Czy nie żyłem w tym świecie nazbyt krótko?

To nie mnie pyta, tylko tych, co po niego przyszli, ale to ja odpowiadam.

– Nie, ścierwo. Przeżyłeś tyle, ile żyje każdy. Całe swoje życie.

NA KOŃCU JUŻ TYLKO WRZASK.

– No to pożegnajmy się z wariatką.

Pewnie bym nie wstał, ale szlugi wyszły.

 

*

Niepołamaną ręką ledwie unoszę słuchawkę aparatu. Czekam, trzymając monetę w połamanych palcach drugiej. Jedna szóstka, druga szóstka, trzecia.

Połącz.

 

*

Znajdują mnie opartego o śmietnik dwie przecznice dalej, gdy oddaję mocz i nie mam tu na myśli analizy.

– No i na co czekasz? – pyta Emily.

– Jak zwykle na koniec świata – odpowiadam. 

Spoglądają po sobie, przekrzykując się ekspresją w gestach. Wyglądają jak dwoje lekarzy, z których żaden nie chce powiedzieć pacjentowi, że umiera.

– Możecie wspólnie.

– To nie on.

Poszło zbyt łatwo, więc gdzieś wewnątrz trochę się czegoś takiego spodziewałem. Zemsta jest jak cukier. Pamiętacie?

– Nie on – powtarzam, wypluwając krwawe skrzepy. Muszę tu leżeć długo, bo już nawet nie przeszkadzam szczurom. Próbuję dźwignąć się z ziemi i… bez nowego serca nie da rady.

– Niewinny nie był – dodaje F60.2. – Zebrał swoje plony.

– Ale… – Organizm bezwiednie uwalnia falę torsji. Zero żarcia w zwrocie. Trochę śliny i od groma krwi.

– Ale?

– Ale to nie on – kończę, wycierając twarz. – Podnieście mnie.

Oczywiście pomaga Emily, bo F60.2 brzydzi się dotyku.

Koniec

Komentarze

Ja to mogę czytać dla samych opisów.

Podoba mi się wprowadzanie, opis postaci.

Dla mnie klimat noir. Z jakiegoś powodu czytając, miałem przed oczami Sin City. Taki urok tekstu, że każdy widzi to co chce.

 

Powtarzam, żeby się raczył odpierdolić, a gdy nie raczy, wyciągam marker i przekreślam mu na dłoni linię życia.

To było boskie. Kogo nie otoczyli cyganie ni razu, ten nie zrozumie. Kiedyś mi obeszli samochód na odludziu na Słowacji. Jedni mówią Romowie, inna kultura, ja “Helikopter w ogniu”.

Ave!

 

To tak, na samym końcu dwukrotnie masz “E60.2”, literówki?

 

No, to jak już ponarzekałem, to mogę przejść do tego, co mi się podobało :P Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Noir w oparach absurdu to udana kombinacja na jazdę bez trzymanki i dokładnie tak wyszło. Początkowo troszkę pogubiłem się w scenie z Babą Jagą, ale przeczytałem raz jeszcze, na spokojnie, i jakoś to sobie poukładałem :D

 

W niedalekim czasie zajrzę jeszcze do wcześniejszego Twojego tekstu o Aye, bo mam wrażenie, że trochę umyka mi kontekst.

 

PS. Wywal, na Boga, te tłumaczenia w przedmowie :P

 

Podobało mi się, klikam.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Wrzucasz, doprawiasz, mieszasz i dopychasz kolanem. Czyta się nieźle, choć sens trudno uchwycić, ale jak się skupić, to coś się wyłania. Dla jednych może to być wykwintne danie, dla innych berbelucha. Odwołań i zabaw formą mnóstwo. Może coś chcesz tym zakomunikować, a może to zgrywa, sztuczki i wydmuszka.

Bo dla przykładu zdania:

Samo miasto wygląda jak wielki tłusty robal rozpaćkany na szybie postępu.

Kamienica przypomina martwego poetę, który się targnął na linę z miłości.

wskazują na to drugie, ale, jak już pisałem, czyta się nieźle. 

MichałBronisław – Sin City to jeden z moich ulubionych filmów, a i komiksy Millera lubię, więc bardzo to miłe powiazanie. Mnie cyganie nigdy jeszcze nie otoczyli, ale tak jakoś tę scenę zobaczyłem. 

Dzięki.

Pozdrówka.

 

cezary_cezary – Ave mesje. Dzięki wielkie za ciepłe słowa. Zara podmienię literkę. Oczywiście bardzo zachęcam do tamtego tekstu, bo z cyklu o Aye był pierwszy, ale nie sądzę, żeby przeczytanie tamtego opowiadania wzbogaciło (ułatwiło) odbiór tego. Tutaj to dość poszatkowany, nieoczywisty one shot. Oczywiście w innych (tych napisanych i tych, które się piszą) mam zamiar rzucić kilka nieoczywistych powiązań, jednak u mnie niestety w wielu opkach tak nieoczywiście jest. 

Pozdrox

Ps. przemowa na razie zostaje. To nie fałszywa skromność. Problem jest autentyczny. Jak sam czytam, czuję, że lekko zgrzyta.

 

AP – Helloł.

Tak, winnym. Bardzo często przesadzam z ozdabianiem. Niekiedy trzymam się w siodle, niekiedy może to przybrać formę nadozdobnictwa, czy jak piszesz, wydmuszki. Lustrem dla tekstu zawsze jest czytelnik, więc wiadomo, że złotego środka nie znajdę, ale nie planuję mocno zbaczać z tego kursu.

Dzięki za odwiedziny.

Pozdrox

Bardzo to osobliwe, Canulasie, i obawiam się, że nie wszystko pojęłam, ale czytało się świetnie.

 

mały cygan szarpie mnie za płaszcz… → …mały Cygan szarpie mnie za płaszcz

 

Mały cygan pokazuje mnie… → Mały Cygan pokazuje mnie

 

rzuca, wskazując na idącą w naszą stronę zgraję. →…rzuca, wskazując idącą w naszą stronę zgraję.

Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ coś.

 

dyscyplinarnie zwolniona z armii zbawienia. → …dyscyplinarnie zwolniona z Armii Zbawienia.

 

 Czy można upchnąć jedenaście cyganiątek do dębowej skrzynki?Czy można upchnąć jedenaście Cyganiątek do dębowej skrzynki?

 

Mały cygan łapie się za kałdun.Mały Cygan łapie się za kałdun.

 

Emily marnuje wodę pod prysznicem, próbując zmyć nagryzmolone na dłoni kółeczko z przerwami na wymiotowanie. → Co to jest kółeczko z przerwami na wymiotowanie?

A może miało by: Emily, z przerwami na wymiotowanie, marnuje wodę pod prysznicem, próbując zmyć nagryzmolone na dłoni kółeczko.

 

Jem jajka obsmażone masłem na cienkim bekonie. → Można coś obsmażyć na maśle, ale nie można niczego obsmażyć masłem.

Proponuję: Jem jajka z cienkim bekonem, usmażone na maśle.

 

– Spokojnie, mi to nie robi.

– Ale mi robi. Nie dzieci.

– Spokojnie, mnie to nie robi.

– Ale mnie robi. Nie dzieci.

Choć zdaję sobie sprawę, że nie musieli mówić poprawnie.

 

– Po co ta Hamletowska semantyka, Frank?– Po co ta hamletowska semantyka, Frank?

 

oznajmiam, chwytając za mosiężną klamkę… → …oznajmiam, chwytając mosiężną klamkę

 

uściskiem rodem z patetycznej Casablanki. → …uściskiem rodem z patetycznej „Casablanki”/ Casablanki.

 

Stanąć naprzeciw nam… → Stanąć przeciw nam… Lub: Stanąć naprzeciw nas

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej.

Jak zwykle kłaniam się w pas za pomoc, bo jak widzę, było co robić. 

 

Ostatnio miałem sporo wielką literą i teraz umyśliłem w nie do końca pełnym łbie, że ciach-ciach, zamiana na małą i może będzie git. Tak, jeśli idzie o zasady, sztuka chodzenia po omacku nadal ma się dobrze. 

Cieszę się, że opko chwyciło, bo to dla mnie najważniejsze.

Nie wiem jeszcze jak ogarnę te jajka na bekonie, ale resztę na pniu reperuję.

No i dialog zostawię. 

 

“Stanąć naprzeciw nam… → Stanąć przeciw nam… Lub: Stanąć naprzeciw nas…” – to ciekawe. Mam nadzieję, że mi się utrwali.

Pozdrówka.

Canulasie, skoro sam mówisz o swoim łbie, że nie jest do końca pełny to rozumiem, że pomieścisz w nim jeszcze trochę wiedzy, jakże przydatnej w szlifowaniu warsztatu.

Cieszę się, że przydałam się tym razem i pozostaję z nadzieją, że w każdym kolejnym opowiadaniu będzie coraz mniej usterek. Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, tak, wyrzucę jakieś głupoty i zwolnię miejsce. Na jakim świetle przechodzić przez jezdnię, hmmm, komu to potrzebne? ;)

Nie no, pewnie. Już nauczyłem się przynajmniej trzech rzeczy, o których nie miałem pojęcia, co nie znaczy, że jeszcze się na nich nie przejadę. Tak więc, reasumując, podwijam koszulkę i wystawiam łapkę, czekając na kolejne zastrzyki zasad.

 

Całe szczcęście, że życzysz sobie być kłuty zastrzykiem zasad w kończynę górną, a nie w pośladek, bo wtedy zasady mogłyby trafić wprost do sempiterny, że się tak elegancko wyrażę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dupiszcze zostawiam na zastrzyk eutanazyjny, jakbym nie chwytał podszeptów z zasadami

Widzę, Canulasie, że masz dalekosiężne plany i starasz się przewidzieć wszelkie ewentualności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Samo miasto wygląda jak wielki tłusty robal rozpaćkany na szybie postępu.

Śliczne;)

 

Mocno szalony tekst, rzekłabym nawet że bizarro. Mnóstwo słów plugawych – warto by dodać odpowiedni tag.

Natomiast czytało mi się dobrze, nawet wciągnęłam się w przygody.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Hej.

Super, że się wciągnęłaś, to najważniejsze. 

Tag dodam (u mnie chyba ten tag powinien być w 90% tekstów) ;)

A czy to bizarro? Trza by Fantomasiego speca przytargać, ale chyba nie.

Hej,

Przyjemnie się czytało, szczególnie podobają mi się opisy przy przedstawianiu postaci. Wstęp wyszedł bardzo ciekawie, ma taki dość osobliwy klimat. Ogólnie jestem wielkim fanem porównań w twoich tekstach.

Scena z Pożeraczem jest naprawdę niezła. 

Pozdrawiam :)

Wiele razy mnie też ganiono, że taką efekciarską kwiecistość, więc zawsze są dwie strony, ale – o ile zawsze się słucham w sprawach interpunkcji, jak i 90% innych rzeczy – tak samego jądra, stylu, nie planuję zmieniać.

Dzięki za pozytywny odczyt.

Hej Canulas,

Tekst mnie wciągnął, doczytałem do końca, aż sam jestem zdziwiony bo to zdecydowanie nie moje klimaty. Robi wrażenie!

To co rzuciło mi się w oczy: Cały początek, aż do wersu “Gdy wychodzę z budki”

Jak dla mnie daje wrażenie “odłączenia”, jest żelazna słuchawka, moneta, tło, ale brakuje mi tu kotwicy, to może być tylko moje wrażenie bo lubię kiedy narracja jest zawsze jakoś ‘osadzona’ w konkretnym miejscu.

Typu coś takiego: “Wchodzę do budki unikając kawałka … ”

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Hej. 

No właśnie nie wiem, ale mam wątpliwości, co do początku, tylko że dotyczą one głównie przeplatanki. 

Dzięki wielkie. 

Przemyślę.

Możesz popatrzeć pod tym kątem, to nazywa się ”efekt białego pokoju (white room effect)”

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

okejo, wygugluję.

Tylko daj “white room syndrome writing” bo jest w psychiatrii zespół, który nazywa się identycznie. Żeby nie było że jakieś bzdury wysyłam

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Noo, na razie nic i tak nie znalazłem, ale jak ktoś ma Ponad Krainą Cieni w avatarze, to raczej mu wierzę ;)

jak ktoś rozpoznaje Ponad Krainą Cieni to od razu budzi zaufanie :)

https://writersfunzone.com/blog/2023/04/21/5-ways-to-avoid-white-room-syndrome-and-bring-life-to-your-fiction-by-linnea-gradin/

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Już znalazłem i przeglądam

Czytało się przyjemnie, acz nadal trochę odnoszę wrażenie, że to fragment większej całości, i że chętnie poznałabym dokładniej ten świat. A wtedy zapewne rozumiałabym więcej z tekstu.

Kim/czym jest F60.2?

Babska logika rządzi!

Ten świat podawany jest kęsami one shotów. Niektóre dzieją się przed, niektóre po. Czytając (mam nadzieję) idzie to poskładać, ale faktycznie, nie ma to wszystko linearnej struktury.

F.60.2 na wysokości tego tekstu jest tym, co widać. Smaczkiem, kolorytem okołofabularnym, tłem, może ważną postacią z innych opek. Wszystkiego sam nie wiem. Tworzę-odkrywam. Wzrok zazwyczaj mi sięga do pierwszego zakrętu.

 

Ale to cyborg, demon, terminator z przyszłości?

Babska logika rządzi!

Socjopata na sterydach… powiedzmy

Hej!

 

Lubię Twoje mocne początki. Skojarzenie z łowcami od razu się nasunęło. ;) Ja tam nie wyrzucałabym początku.

 

krąg, jebanego piekła.

Tu był zrezygnowała z przecinka, bo raczej chodzi o krąg piekła, więc przy wyrażeniu jebanego piekła znaczenie zostaje to samo. ;)

 

Dopiski w myślach są świetne, budują klimat. Zwłaszcza że tak fajnie zakręciłeś – tu zemsta, tu niby coś o zbawieniu, żeby pokazać, że to tylko wyższy poziom zemsty.

 

Oczy srebrzysto-miedziane, jakby ktoś przedestylował wschód słońca przez piaski Kairu.

Porównanie niesamowite.

 

Bardzo obrazowo opisana scena z Cyganami.

 

Przy demonie to już poleciałeś, bo akcja rozgrywa się szybko. Jeśli chodzi o język to ja jestem zauroczona, targasz emocjami i tak dopasowujesz słowa, że czytanie wywołuje coś na kształt słuchania ulubionej melodii, oczywiście bardziej w stylu brudnego rocka, ale grającego na uczuciach i poruszającego coś w całym ciele.

Nie wymienię wszystkich tekstów, które urzekły, bo było tego sporo.

Fabularnie trochę mało wiemy – chęć zemsty, starcie i na koniec okazuje się, że to nie ten demon. Myślę, że lepiej wybrzmiałoby to przy ciut dłuższym tekście, gdybyśmy zobaczyli, dlaczego bohater tak bardzo chce dopaść tego konkretnego demona.

 

Pozdrawiam serdecznie, klikam,

Ananke

Ja pierdzielę, ale miła ekshumacja. Dzięki wielkie. 

 

krąg, jebanego piekła.

Tu był zrezygnowała z przecinka, bo raczej chodzi o krąg piekła, więc przy wyrażeniu jebanego piekła znaczenie zostaje to samo. ;)” – to jest majstersztyk-przykład, jak autor może czytać pamięciowo i nie wyłapać, takiej oczywistości. Niby głupotka, ale jednak powinienem sam wyłapać. 

Cieszę się, że siadły Ci losy Franka, bo to moje (top-3) uniwersum, które zamierzam rozbudowywać.

Na pewno zmagania tego bohatera jeszcze wrzucę.

Dzięki.

Bardzo uskrzydlający koment

Zazwyczaj jako autorzy nie wyłapujemy głupotek, bo są dla nas zbyt oczywiste. U mnie każdy tekst, który odleży ponad rok uznaję za średni, a błędów wyłapuję tam za dużo. Stąd dobrze, kiedy nie piszemy do szuflady. :) 

Właśnie zaczęłam od końca, a jest jeszcze na forum trzecia część uniwersum? ;) 

Na początku myślałam, że on gada do telefonu, a rozmówca odpowiada mu telepatycznie, potem zorientowałam się, że zapis wskazuje, że nie słyszymy rozmówcy, za to słyszymy myśli bohatera. W sumie całkiem fajny zabieg, choć przyznam, że niewiele zrozumiałam z tego połączenia.

Mam wrażenie, że pokroiłeś historię na kawałki i wrzuciłeś w dość przypadkowej kolejności, zapewne licząc na to, że czytelnik będzie opowieść składał jak puzzle. Szczerze mówiąc nie mam na to siły, pozostanę przy niezrozumieniu.

Klimacik budujesz wyjątkowo podły i robisz to umiejętnie, choć zdarza Ci się przesadzić, na przykład tu:

Samo miasto wygląda jak wielki tłusty robal rozpaćkany na szybie postępu.

Szyba postępu?!

Generalnie jest nieźle, aczkolwiek ja tam wolę, jak jest nieco jaśniej. W każdym tego słowa znaczeniu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ananke – nie, nie ma wrzuconych innych kęsów, ale jest kilka napisanych, a kilkanaście planowanych.

 

Irka_Luz – No właśnie o ten poszatkowany początek najbardziej się obawiałem i obawiam. Na razie mam feedback, że jest zrozumiały, co dziwne, bo trochę nawet mi zgrzyta, ale nie mam koncepcji ( i ostatecznej pewności) jak tam zmienić.

Dzięki za wizytex

Klimatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka