
Dla tej jednej osoby, której pierwsza część się podobała.
Dla tej jednej osoby, której pierwsza część się podobała.
Łazik, mimo zawieszenia przystosowanego do ekstremalnych warunków terenowych trząsł się i dygotał walcząc z nierównym gruntem, huraganowym wiatrem oraz zwiększoną siłą grawitacji. Projektanci pojazdów kosmicznych już dawno porzucili plany montażu w swoich konstrukcjach szyb, czy wizjerów. Pozwoliło to zrezygnować z konieczności umieszczania w pancerzu słabszych komponentów, które musiały spełniać warunek częściowej przezroczystości. Takie rozwiązanie sprawiło, że kierujący pojazdem zamiast zdawać się tylko na własne zmysły, opierał się w całości na informacjach dostarczanych przez komputer pokładowy. Przednią ścianę oraz burty łazika naszpikowano rzędami sensorów, które zbierały dane z otoczenia, a następnie przesyłały je do elektronicznego mózgu maszyny. Całe gigabajty graficznych pakietów dostarczały pilotowi informacji o otoczeniu obserwowanym nie tylko w zakresie światła widzialnego, ale także z szerszego widma IR i UV. Do tego dochodził obraz z kamer termowizyjnych, dane z czujników promieniowania jonizującego i kosmicznego, z analizatorów składu atmosfery oraz sensorów sejsmicznych. Komputer pokładowy filtrował obraz z zanieczyszczeń i wiszących w powietrzu pyłów, a korzystając z danych satelitarnych obliczał prawidłowa trasę oraz przewidywał zmiany nachylenia gruntu i wszystkie inne możliwe przeszkody, jakie czekały na drodze. W rezultacie kierowca, choć wciąż trzymał stery w swoich rękach to stanowił jedynie bezwolny element maszyny, posłusznie wykonujący polecenia silikonowych podzespołów. Był niczym więcej, jak zabezpieczeniem na wypadek, gdyby komputer doznał nieoczekiwanej awarii.
Yareck nudził się całą drogę. Jedyną rozrywką w czasie podróży była obserwacja obrazów wyświetlanych ponad głową pilotującej łazik kapitan Huang. Krajobraz planety wydawał się jeszcze bardziej monotonny niż betonowe wnętrze budynków kolonii. Po odfiltrowaniu unoszącego się w atmosferze pyłu, przypominał bezkształtną plamę żółtawej szarości.
Kapitan Huong siedziała w fotelu zupełnie nieruchomo. Jedynie jej ramiona poruszały się delikatnie na boki, gdy w odpowiedzi na polecenia komputera korygowała trasę pojazdu. Miejsce obok milicjantki przypadło głównemu inżynierowi placówki, który dołączył do nich na czas misji. Doktor Rajomni wciśnięty w bury, workowaty kombinezon, sprawiał wrażenie atletycznie zbudowanego mężczyzny. Trudy życia na pozaziemskiej kolonii połączone z przepracowaniem, zaburzonym cyklem dobowym i oczywiście, ubogą dietą odcisnęły na nim swoje piętno, ale Yareck był pewny, że w innych warunkach Rajomni mógłby uchodzić za prawdziwego siłacza.
– Co tu wydobywacie? – zagadnął Bronsilav, obniżając oparcie krzesła, by rozprostować kręgosłup.
– Na całej planecie? – odpowiedział inżynier. – Szeroki zakres pierwiastków. Mamy tu blendę uranową, karnotyt, tiujamunit[1], tantalit, wolframit, oraz ferberyt[2]. Ale tam, gdzie jedziemy wydobywa się po prostu żelazo. Znaleźliśmy bogate złoża magmowe. Głownie magnetyt i tytanomagnetyt ze sporą domieszką wanadu. Prawdziwe bogactwo.
– Magmowe? – zdziwił się Yareck. – To tam jest czynny wulkan?
– Nie – zaprzeczyła szybko kapitan Huang. – Ale kiedyś był. Jak dawno temu doktorze?
– Trzysta lat? – zastanowił się na głos Rajomni. – Na tej planecie ruchy płyt tektonicznych są zaskakująco szybkie, przez co główna kaldera jest zupełnie odizolowana od ogniska wulkanicznego. Kanał lawowy ma ujście kilkaset kilometrów na zachód stąd. To znaczy tak przypuszczam, bo nie udało nam się dokonać dokładnych analiz. Dowództwo nalegało na jak najszybsze postawienie bazy i rozpoczęcie wydobycia, więc nie mieliśmy czasu na długotrwałe badania. Osobiście uważam to za karygodny błąd, który mógł nas kosztować…
– Doktorze – upomniała go milicjantka, zezując na siedzącego za nimi komisarza.
Rajomni zerknął zlękniony przez ramię, odchrząknął nerwowo. Bronislav parsknął pod nosem.
– Nie obawiajcie się, towarzyszu-doktorze – uspokoił naukowca. – Nie zwykłem stawiać ludzi przed plutonem egzekucyjnym tylko dlatego, że wyrażają odmienne zdanie niż KC partii. Zwłaszcza w kwestiach, o których szanowni sekretarze nie mają bladego pojęcia. Podejrzewam, że wydobycie minerałów ze złóż magmowych można zaliczyć do takich właśnie kwestii.
Siedzący z przodu koloniści zachowali przezorne milczenie.
– Poza tym, mój politruk został w bazie – dodał komisarz wciąż nonszalanckim tonem. – Będzie brał na tortury waszych kompanów, więc powinniście się cieszyć, że jesteście tutaj ze mną. Bo ja, w odróżnieniu od niej, nie notuję każdej myślozbrodni.
Ani kapitan Huang ani doktor Rajomni nie zdecydowali się na komentarz. Przez długi czas jechali w milczeniu, w którym dało się słyszeć skrzypienie osi pojazdu oraz trzask gruzu pod kołami.
– Rudy żelaza wysyłacie w całości poza planetę? – zapytał Yareck. – Nie używacie ich do produkcji tlenu?
– Zużywamy, jak najbardziej. To dlatego w kopalni mamy tanki tlenowe. Acidithiobacillus ferroreductans… to znaczy bakterie Brunnera odpowiadają za redukcję form stałych tlenku żelazotytanu z uwolnieniem gazowego tlenu. Część wyprodukowanego tlenu idzie na potrzeby rozwoju Leptospirillum ferrooxidans[3], które przekształcają rudę do formy rozpuszczalnej. Resztę możemy przesyłać do kolonii. Dokłada się ją do ogólnej puli tlenowej uzyskanej z farm fitoplanktonu i elektrolizy wody. – Inżynier odchrząknął zdając sobie sprawę, że się rozgadał. – Rozumiem, że znacie się na mechanizmach pozyskiwania tlenu w koloniach planetarnych, towarzyszu komisarzu?
– Swego czasu zapoznałem się z teoretycznymi podstawami – wyjaśnił Yareck. – Z uwagi na to, jak ważne są to procesy dla funkcjonowania kolonii. I zarazem jak wrażliwy cel stanowią dla różnej maści wywrotowców, terrorystów i elementów antyrewolucyjnych.
– Myślicie… Myślicie, że nasza kopalnia… Że może być celem ataku?
– Miejmy nadzieje, że nie – powiedział niejednoznacznie Bronislav.
Dalszą rozmowę przerwał szum zakłóceń cyfrowego komunikatora, który nagle przerodził się w zniekształcony przez trzaski głos.
– A-21… Tu placówka górnicza D-8… Otrzymaliśmy informacje o waszym przybyciu… Poruszacie się z prędkością trzydziestu ośmiu kilometrów na godzinę. Na miejsce docelowe dojedziecie za 16 minut…
– Dzięki za informację, ale nawigacja działa bez zarzutu – ucięła ostro Huang. – Do czasu naszego przybycia wszyscy pracownicy mają stawić się w…
Yareck poderwał się z miejsca i chwycił kapitan za ramię. Pokręcił przecząco głową, a następnie wskazał ręką na ekran komputera jednocześnie palcem drugiej dłoni zasłaniając usta. Milicjantka przesunęła dłonią po dotykowym monitorze wyciszając mikrofon wewnątrz łazika.
– Przypuszczam, że nieczęsto zdarzają się sytuacje, gdy odrywacie cały personel od pracy, prawda? Uniknijmy odstępstwa od rutyny – poprosił komisarz. – Gdy nakażecie stawić się wszystkim pracownikom w jednym miejscu, wspólnicy Adashidze, jeśli takowych miała, może nawet sam Beekhof, jeśli faktycznie tam jest, mogą nabrać podejrzeń. Przekażcie, że mają pozostać na swoich stanowiskach, bo dyrektor przejeżdża z niezapowiedzianą kontrolą.
– Towarzysz-dyrektor rzadko kiedy opuszcza główny kompleks – stwierdziła ponuro Huang.
– Inspekcje w placówkach muszą mieć miejsce, przynajmniej sporadycznie, prawda? Niech wszyscy pracownicy pozostaną na swoich stanowiskach. Nie chcę żadnych wielkich zbiorowisk.
Kapitan nie zdobyła się nawet na wzruszenie ramion. Zamiast tego włączyła mikrofon przesuwając palcem po ekranie komputera.
– A-21… – popłynęło z głośników. – Nie zrozumieliśmy polecenia. Powtórzcie.
– Tu kapitan Huang. Wiozę doktora Rajomniego i dyrektora Amirhosseina na inspekcję waszej placówki. Dopilnujcie, by protokoły wejścia były w pełni zachowane. Poinformujcie wszystkich pracowników, że mają bezwzględnie stawić się na swoich stanowiskach pracy.
– Tak jest! – szczęknął nerwowo operator i rozłączył przekaz.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdziła sceptycznie kobieta. – Personel placówki D-8 nie jest liczny, a na stałe przebywa tam trójka milicjantów. Z ich pomocą moglibyśmy bez trudu zebrać wszystkich pracowników w jednym miejscu i aresztować, kogo trzeba. Później moglibyście szukać swojego uciekiniera, towarzyszu-komisarzu.
– O ile mój uciekinier stawiłby się razem z innymi na miejscu zbiórki – odfuknął Bronislav. – Wywrotowcy, spiskowcy i terroryści są z reguły bardzo podejrzliwi. Wykazują oznaki silnej paranoi. Lepiej ich nie spłoszyć. Zaufajcie mi, towarzyszko. Znam się na swojej robocie.
Huang nie odezwała się więcej. Na ekranie komputera wyświetlającego obraz w zakresie VIS pojawił się gargantuiczny masyw górski, tak wielki, że nie sposób było dostrzec jego szczytu skrytego w chmurze żółto-szarego pyłu.
W zbocze wbudowano, czy raczej wbito przemocą, kwadratową konstrukcję z żelbetu Poltavskiego, materiału używanego powszechnie do budowy kolonii planetarnych. Kopalnia otwierała się na zewnątrz masywnymi wrotami z żelazomolibdenu, który idealnie sprawdzał się w trudnych warunkach ze względu na niedużą wagę oraz niezwykłą wytrzymałość na temperaturę i czynniki fizyczne. Ze ściany monolitu w stronę pustkowi zerkała ławica pulsujących światłem czujników, które w szarości masywu górskiego wyglądały niczym tylne lampy w pordzewiałej karoserii samochodu.
Drzwi hangaru rozsunęły się samoczynnie wpuszczając łazik do zewnętrznej, hermetycznie zamykanej śluzy. Gdy mechanizm zatrzasnął masywną bramę, na jednej ze ścian otworzyło się przejście, z którego wyłonił się pracownik placówki ubrany w skafander ochronny. Przybysz własnoręcznie przesunął po podłodze, a następnie zainstalował w bocznej klapie łazika hermetyczny kołnierz. Następnie dał znać pasażerom, że mogą otworzyć właz.
Huang, jako pierwsza wydostała się z pojazdu i przeszła przez ruchomy tunel do sąsiedniego pomieszczenia, które okazało się olbrzymim hangarem. Sklepienia hali, nie dało się dostrzec z uwagi na wymuszone przez oszczędność energii wygaszenie świateł. Pozbawione napięcia lampy zwieszały się w dół z metalowych stelaży, które stanowiły podporę dla ruchomych żurawi, wysięgników i haków transportowych. Pod betonowymi ścianami ustawiono dwa masywne transportery rudy, zmodyfikowane pojazdy typu BieŁAZ 8650, wyprodukowane w legendarnej fabryce maszyn Biełaruski Autamabilny Zawod, mogące przewozić nawet siedemset ton ładunku bez względu na różnice w ciążeniu planetarnym. Naprzeciw bramy znajdowały się zbiorniki z ciemnego żeliwa, wsparte na masywnych ramionach umożliwiających swobodny ruch po wytyczonych przez szyny trasach. Pomijając monstrualne transportery oraz cysterny na rudę, wnętrze hangaru wydawało się zupełnie puste. I martwe. Wszystkie maszyny czekały na dostarczenie urobku w głębin kopalni. Tylko ścieżki namalowane na posadzce odblaskową farbą wskazywały, którędy powinien odbywać się ruch pojazdów i transport pieszy.
Pasażerowie łazika na oficjalne powitanie musieli zaczekać do momentu, aż robotnik, który podłączył kołnierz wygramoli się ze śluzy i zrzuci z ramion hermetyczny skafander. Kolonista pod ochronnym kombinezonem ukrywał szary kubrak przyozdobiony czerwoną naszywką Milicji Obywatelskiej.
– Towarzyszko-kapitan! – Wyprężył się na baczność. – Placówka górnicza numer…
– Nie mamy na to czasu, kapralu Wang – przerwała mu bezpretensjonalnie Huang. – Gdzie szeregowy Kim i szeregowy O’donnell?
– Są na obchodzie placówki – odparł zbity z tropu mundurowy, zerkając na stojącego z tyłu Bronislava. – Pomyślałem, że wszystko musi być zgodnie z procedurami skoro przyjeżdża… dyrektor…
– Nie myślcie tyle – ucięła stanowczo Meili, po czym odwróciła się w stronę Yarecka. – Jesteśmy do waszej dyspozycji, towarzyszu-komisarzu. Skoro tak dobrze znacie się na swojej robocie powiedzcie, co mamy robić.
– Najpierw trzeba zabezpieczyć hangar – zdecydował Bronislav udając, że nie dosłyszał kpiny w jej głosie. – Nikt nie może bez naszej wiedzy opuścić placówki. A co ważniejsze, nikt nie może pozbawić nas możliwości jej opuszczenia. Następnie trzeba zabezpieczyć pomieszczenie komunikacji i tymczasowo zatrzymać łącznościowca. Tylko tak, żeby nie zaczął wołać o pomoc przez tutejszy radiowęzeł. Macie tu radiowęzeł prawda?
– Tutejszy łącznościowiec, technik Rajasekhar to jeden z najstarszych pracowników kolonii – mruknęła Huang. – Przyleciał na planetę z drugim zrzutem. To było dwanaście lat temu. Z pewnością nie jest człowiekiem, którego szukacie.
– Pewna jest tylko świetlana przyszłość Ziemskiej Republiki Ludowej oraz nieomylność Komitetu Centralnego! – usadził ją Yareck. – Ale to nieważne. W tej chwili zakładamy, że wszyscy poza nami są podejrzani.
– Podejrzani?! – Meili po raz pierwszy dała po sobie poznać jakieś emocje i z całą pewnością nie była to radość. Oparła pięści na biodrach, wykrzywiła głowę na bok. – Podejrzani o co?!
– Po pierwsze, podejrzani o to, w co zamieszana była Xue Adashidze zanim jej nieprzemyślana ucieczka wpędziła ją do grobu. Po drugie podejrzani o ukrywanie Hansa Beekhofa.
– Na jakiej podstawie wysuwacie takie wnioski, towarzyszu-komisarzu? Jeśli dobrze zrozumiałam waszą rozmowę z dyrektorem Amirhosseinem, to nie macie pewności, czy ten cały Beekhof w ogóle przyleciał do naszej kolonii! Przebywał na stacji orbitalnej, choć nawet to nie jest do końca pewne, bo według waszych słów, system nie wykrył jego pełnego kodu biometrycznego. A nawet jeśli faktycznie przebywał na orbicie, to przecież z orbity mógł odlecieć w dowolnym kierunku. Niekoniecznie tu na dół. To raz. A dwa, skąd wiecie, że Adashidze była w cokolwiek zamieszana? Może po prostu przestraszyła się waszej broni i wpadła w panikę?
– Wysuwam takie wnioski na podstawie bardzo prostej prawdy, że każdy może być podejrzany – warknął Bronislav. – Powiem więcej. Każdy jest podejrzany.
– Tutejsi milicjanci także? – nie ustępowała Meili.
– Oczywiście. Nawet najwyżsi rangą członkowie KC mogą nie wykazywać dostatecznego entuzjazmu względem ideałów rewolucji – prychnął Yareck. – Dlatego oskarżony może być każdy. W tej osobie także towarzysz-dyrektor. Wy, towarzyszko-kapitan. Wasi podkomendni i każdy przebywający na tej zasranej kolonii. Zrozumieliśmy się wreszcie?
Kapitan wbiła w niego ostre spojrzenie, ale nie odezwała się więcej. Komisarz pogmerał palcami przy zawieszonym na przedramieniu gnieździe przenośnego komputera.
– Komunikujemy się tylko na szyfrowanym kanale milicji – wycedził bez emocji. – Na żadnym innym. Reszta częstotliwości pozostaje wyłączona.
– Wedle rozkazu – burknęła Huang.
– Drzwi hangaru można otworzyć ręcznie? Czy tylko zdalnie? – Yareck zwrócił się do wyraźnie skołowanego kaprala Wanga.
– Na oba sposoby – odparł milicjant ponaglony nerwowym spojrzeniem swojej przełożonej.
– W takim razie wy, kapralu zostaniecie tutaj pilnować wyjścia. Nikt nie ma prawa zbliżyć się do łazika bez mojej wiedzy. Natomiast wy, towarzyszko-kapitan udajcie się do pomieszczenia kontroli. Zrozumiano?
Meili nie raczyła potwierdzić w żaden sposób. Bronislav obrócił głowę w kierunku trzymającego się na uboczu inżyniera.
– W tym czasie ja wspólnie z doktorem udam się do tanków tlenowych – oznajmił. – Upewnimy się, że aparatura funkcjonuje bez zarzutów. Zamkniemy do niej dostęp i wrócimy tutaj. Gdy pomieszczenie łączności i tanki będą już zabezpieczone, zajmiemy się aresztowaniem pracowników placówki. Począwszy od inżynierów nadzorujących zbiorniki.
– Rozumiem. Uważam jednak, że powinniśmy zacząć od kontrolerów świdrów – wyraziła swoją dezaprobatę kapitan. – To najcenniejszy sprzęt. Jeżeli uległby uszkodzeniu w wyniku jakiś działań to…
– Cenny, ale nie najcenniejszy – przerwał jej Bronislav z wyższością w głosie. – Części do świdrów, a nawet same świdry można ściągnąć spoza planety. Zniszczenie hodowli bakteryjnych ze zbiorników tlenowych oznaczałoby wielomiesięczny przestój potrzebny na ich ponowny wzrost. A przy zmniejszonych dostawach tlenu część pracowników musiałaby opuścić kolonię, bo jak znam życie, wszystko funkcjonuje tu na granicy przepustowości i najmniejsze odchyły od normy spowodowałyby poważne niedobory tlenu. Mam rację, doktorze?
Rajomni przytaknął nerwowym gestem.
– W dodatku Xue Adashidze pracowała właśnie przy tankach tlenowych – dorzucił szybko komisarz. – Warto się im przyjrzeć w pierwszej kolejności. I upewnić się, czy ktoś nie planuje wysadzić ich w powietrze.
Huang zerknęła na ekran własnego komputera. Grzebanie w odmętach elektronicznego systemu nie przychodziło jej łatwo. Widać było, że używała go jedynie sporadycznie. Yareck przypuszczał, że komputer milicjantki od lat zbierał kurz w magazynie i dopiero dzisiaj wyciągnęła go z pudełka na czas akcji w kopalni.
– Goran Durmaz, Ismael Otingoblu i Vera Xavier. – Przeczytała Meili z cyfrowego wyświetlacza. – Trzy z szesnastu osób nadzorujący zbiorniki przyleciały do kolonii w czasie ostatniego roku. Ale na tej zmianie jest jedynie Otingoblu. Jeżeli któryś z młodszych inżynierów faktycznie jest poszukiwanym przez was Hansem Beekhofem to może być właśnie on.
– Przekonamy się na miejscu. – Bronisklav poklepał się po biodrze, gdzie pod kombinezonem krył się pistolet. – Myślę, że nawet z całą szesnastką dałbym sobie jakoś radę. Będę też miał ze sobą doktora. Razem będziemy bezpieczni, prawda?
Rajomni po raz kolejny pokiwał głową bez słowa.
– Świetnie! – Yareck klasnął ochoczo w dłonie. – To do roboty. Doktorze, wskażcie najkrótszą drogę do tanków tlenowych.
Inżynier zerknął niepewnie na kapitan, ale nie zwlekał zbyt długo. Udał się w stronę zbiorników na rudę, zupełnie bezwiednie poruszając się tylko po szlakach wytyczonych przez linie odblaskowej farby, mimo iż, przecięcie hangaru nas skos zaoszczędziłoby sporo czasu. Ukryte pomiędzy cysternami metalowe drzwi zaopatrzono w śluzę bezpieczeństwa, do której otwarcia wystarczyła zwykła, plastikowa karta z wybitym odpowiednim wzorem otworów. Oraz sporo siły, jaką trzeba było włożyć by uporać się z obrotowym pokrętłem.
– Oszczędność energii godna pochwały – skomentował kwaśno komisarz.
– Tam gdzie nie potrzeba elektroniki należy z niej zrezygnować – odparł naukowiec tonem osoby, która tak długo cytowała wyświechtane slogany aż wreszcie sama w nie uwierzyła. – Takie zasady obowiązują we wszystkich koloniach.
– Wiem. To nie jest moje pierwsze rodeo na powierzchni, doktorze.
Zanurzyli się coraz głębiej w trzewia betonowego labiryntu kopalni. Rzadko rozmieszczone lampy błyskały światłem na krótką chwilę, gdy wchodzili w zasięg czujnika ruchu, po czym gasły momentalnie za ich plecami.
– Nie chcecie o nic zapytać, doktorze? – powiedział nieoczekiwanie Bronislav.
– Nie – zaprzeczył bez wahania Rajomni. – Nie mam do was żadnych pytań, towarzyszu-komisarzu.
– Doprawdy? Przysiągłbym, że jakiś problem nie daje wam spokoju – nie ustępował Yareck. – Jeśli nie chcecie o nic zapytać, to może macie ochotę rzucić jakimś uszczypliwym komentarzem. Na przykład dotyczącym zbiorników tlenowych? I grożącego im niebezpieczeństwa?
Inżynier odchrząknął głośno. Zwolnił kroku, ale się nie zatrzymał, Zerknął na komisarza przez ramię.
– Zbiorniki tlenowe nie są zagrożone – powiedział Rajomni z niezachwianą pewnością. – Nadzorujący je program został tak zaprojektowany, że bez mojej wyraźnej autoryzacji i mojego klucza biometrycznego nie można wprowadzić żadnych zmian do warunków hodowli. Natomiast same kontenery, jak również system zaopatrujący bakterie w substancje odżywcze, są tak zabezpieczone, by wytrzymały nawet trzęsienie ziemi o sile siedem. Tylko podłożenie silnych ładunków wybuchowych w ich bezpośrednim sąsiedztwie mogłoby im zaszkodzić. A ładunków wybuchowych używamy do wydobycia tak sporadycznie, że w zasadzie nie ma ich na stanie kolonii. Nikt nie ma do nich dostępu.
– Nikt niepożądany, chcieliście powiedzieć – poprawił go szybko Bronislav. – Bo w teorii nawet akumulatory napędzające Biełazy to wielkie miny plazmowe. Ale muszę przyznać, że w kwestii zbiorników tlenowych macie całkowitą słuszność, doktorze. Właśnie dlatego wcale nie idziemy sprawdzić, czy ktoś ich nie podpalił.
Komisarz wyminął zdziwionego naukowca i ruszył przed siebie pewnym krokiem. Inżynier dogonił go w chwili, gdy Yareck skręcił w boczną odnogę korytarza.
– Gdzie… Gdzie więc idziemy? – zapytał niepewnie.
– Do pokoju kontroli – wyjaśnił komisarz.
– Przecież posłaliście tam kapitan Huang.
– Wiem. I właśnie dlatego my też tam idziemy.
– Towarzyszu-komisarzu. – Rajomni zatrzymał się w pół kroku. – Kapitan Huang nie kłamała. Technik Rajasekhar jest jednym z najstarszych kolonistów. Znam go osobiście od wielu lat. To nie jest człowiek, którego szukacie.
– Zapewne macie racje. Ale nie o niego mi chodzi.
– Nie rozumiem.
– Chwilowo nie musicie – przyznał machinalnie Yareck. – Mam tylko nadzieję, że wasz klucz biometryczny jest nadrzędny w stosunku do innych w systemie nadzorującym to miejsce.
– Oczywiście… Ale… Skąd wiecie gdzie iść towarzyszu?
– Błagam… – Bronislav odwrócił się w jego stronę z zażenowanym wyrazem twarzy. – Jesteście jakoby inteligentnym i wykształconym człowiekiem. Nie myśleliście chyba, że przyjechałem tutaj nie zapoznając się wcześniej z mapami kopalni? Po wylądowaniu mój oficer polityczny od razu udał się do waszego głównego serwera. Mam wszystkie dane na temat waszej kolonii, jakich potrzebuję. Nie kłamałem, gdy mówiłem, że znam się na swojej robocie.
Yareck minął szyby wind, które z uwagi na oszczędność energii pozostawały wyłączone do momentu zebrania urobku z podziemi kopalni. Pracownicy placówki byli skazani na piesze wędrówki pomiędzy piętrami olbrzymiego kompleksu. Było to też korzystne dla ich tężyzny fizycznej. I samopoczucia. I oddania ideałom rewolucji.
Komisarz popędzając doktora gestem dłoni począł wdrapywać się po spirali schodów. Dwa poziomy wyżej wydostali się na wyłożony pancernymi płytami korytarz poznaczony rzędami drzwi po obu stronach. Większość z nich wyposażono w trudne do zignorowania oznaczenia trupiej czaszki, błyskawic, bądź nieco mniej przerażające, piktogramowe symbole serwerowni komputerowych. Tylko dwie spośród śluz posiadały zwykłą, numeryczną sygnaturę w postaci wybitych w ścianie cyfr. Obie zostały zaopatrzone w elektroniczne zamki podłączone do czytników kodu biometrycznego. Obie były też zatrzaśnięte na głucho, o czym świadczyły czerwone lampki mrugające wokół cyfrowych sensorów.
– Ten na lewo to pomieszczenie łączności i kontroli – powiedział Rajomni, choć Yareck nie zadał żadnego pytania.
Otwórzcie drzwi, jeżeli to nie problem – zasugerował słodko komisarz. – Ale nie wchodźcie za mną do środka. Przynajmniej dopóki nie powiem wam, że jest bezpiecznie.
– Bezpiecznie? Jakie niebezpieczeństwo miałoby…
– Doktorze. Otwórzcie drzwi.
Naukowiec uniósł wysoko brwi ze zdziwienia. Po chwili uniósł je jeszcze wyżej widząc, jak Bronislav dobywa pistoletu. Powstrzymał się jednak od wszelkich komentarzy. Podszedł do czytnika pozwalając, by ten zeskanował przyczepiony do jego nadgarstka czytnik danych, a następnie przesunął dłonią po dotykowym ekranie otwierając śluzę.
Yareck wskoczył do środka unosząc przed siebie broń.
– Czołem towarzysze! – rzucił prześmiewczo. – Czy można stąd zadzwonić na miasto?
Pokój łączności jak wszystkie inne pomieszczenia w placówce górniczej nie posiadał okien. Był jednak bardzo jasno oświetlony. Ilość cyfrowych konsolet i ekranów komputerów kilkukrotnie przewyższała tę, jaką Bronislav widział w gabinecie dyrektora kolonii. Część z urządzeń pozostawała uśpiona, ale na pozostałych dało się dostrzec proste, techniczne animacje, które przedstawiały nieustannie zmieniające się dane nadsyłane z pracujących w kopalni maszyn, w tym stan paliwa, ilość urobku, tempo pracy, zużycie termiczne i mechaniczne określonych elementów. Nie brakowało informacji o zapasach powietrza w całym kompleksie, aktualnym poborze mocy, wyłączonych z użytkowania sekcjach, czy hermetycznej szczelności określonych kompartymentów. Do tego wszystkiego dochodziły wyliczenia dotyczące wydajności pracujących w placówce robotników i inżynierów.
Całość nadzorował tylko jeden człowiek, ubrany w kombinezon oznaczony niebieską naszywką służb elektrotechnicznych i elektronicznych. Technik Rajasekhar siedział przed długim panelem złożonym z sześciu połączonych wyświetlaczy. Ekrany przedstawiały podzielone na kafelki obrazy z kamer nadzorujących system monitoringu. Większość z nich pozostawała w stanie uśpienia aż do momentu, gdy czujnik ruchu zarejestrował przemieszczającego się człowieka. Wszystkie kamery na drodze, jaką pokonał Yareck, także ta przed samym wejściem do pokoju łączności były wyłączone.
– Szukacie mnie? – zapytał komisarz drwiącym tonem. – Nie znajdziecie mnie na nagraniach. Jestem tutaj.
– Towarzyszu-komisarzu? – zapytała ze zdziwieniem Huang. Kapitan stała nad technikiem Rajasekharem w towarzystwie jeszcze jednego milicjanta, młodego, niewysokiego mężczyzny o podobnych do Meili białych włosach i bladej cerze. – Mieliście zabezpieczyć tanki tlenowe…
– Dajcie spokój Huang, nie udawajcie zdziwionej. – Bronislav szybko zmienił ton swojego głosu na śmiertelnie poważny. – Przecież wiem, po co tu przyjechałaś. Wiem, co planujesz zrobić. Nie wiem tylko, jak planujesz to zrobić. I w jaki sposób zamierzasz ukrywać dalej Beekhofa. Tak przy okazji witaj Beekhof, długo cię szukałem, kolego – dodał patrząc na białowłosego towarzysza kapitan.
Milicjanci wymienili zdziwione spojrzenia. Siedzący przed nimi technik skakał oczami po wszystkich gościach zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Rączki, rączki Hans – Rzucił ostro komisarz. – Ty też Huang! Trzymaj łapy w górze! Znacie w ogóle takie polecenie? Ręce wysoko i daleko od tułowia. Wyżej, no dalej!
– Towarzyszu-komisarzu, nie wiem, o czym mówicie…
– Z pewnością – prychnął pogardliwie Yareck. – Dziękuję, że swoim postępowaniem potwierdziłaś większość moich podejrzeń. Powiedz tylko, czy Amirhossein też jest w to zamieszany? I tak wszystko sprawdzimy, ale chciałbym zawczasu poznać twoją wersję.
– Towarzyszu-komisarzu, ja naprawdę nie wiem…
– Hans Beekhof. – Bronislav przeniósł spojrzenie na drugiego milicjanta. – Jinyi Wei[4] przyklepali ci priorytet „trzy” bez żadnych konkretów, ale ja dogrzebałem się do twojej kartoteki. Żaden z ciebie wywrotowiec. Żaden terrorysta. A już zwłaszcza, żaden specjalista od cybertechu. Pracowałeś w biurze dyrektora do spraw transportu międzyukładowego. Co takiego zrobiłeś, że podpadłeś Brokaciarzom? Zebrałeś dowody na to, że dyrektor i jego kumple zarabiają na lewych transportach do Układu Słonecznego? A wtedy któryś z nich podrzucił ci kompromitujące materiały i doniósł Bezpiece?
– Ja nic… To znaczy ja nie… To znaczy… – wydukał białowłosy milicjant.
– Dobra, dobra, spokojnie. Oddychaj, bo jeszcze mi tu zemdlejesz – prychnął z pogardą Yareck. – A ty Huang, odpowiedz proszę na moje pytanie. Amirhossein pomagał ci ściągnąć go tutaj? Czy tylko wykorzystałaś jego klucz biometryczny, by zatwierdzić zrzut? Beekhof nie dałby rady samemu przeorać systemu, ani załatwić sobie nowych dokumentów. Ktoś z kolonii musiał przyklepać jego transport na planetę. Ktoś z wysokim kluczem dostępowym. Zrobiłaś to sama, czy dyrektor ci w tym pomagał?
Kapitan zacięła usta. Jąkający się mężczyzna też nie próbował nic więcej powiedzieć. Technik Rajasekhar wciąż patrzył na wszystkich i na każdego z osobna jakby widział ich pierwszy raz w życiu.
– Doktorze! – zawołał Yareck. – Szybko! Będziecie mi potrzebni.
Nadchodzącego naukowca poprzedziły ciężkie kroki na betonowej posadzce.
– Doktorze, bardzo bym prosił byście odebrali kapitan Huang jej broń, a następnie całą trójkę skuli…
Rajomni zamiast wyminąć komisarza zatrzymał się za jego plecami i zdzielił go pięścią w tył głowy. To znaczy spróbował to zrobić, bo Bronislav w ostatniej chwili zrozumiał, że coś jest nie tak i gwałtownie skręcił ciałem w bok. Oberwał w policzek, zachwiał się na nogach upadając na jedną z konsolet. Zamroczony potoczył wokół siebie ręką z pistoletem, a wtedy naukowiec spróbował wyrwać broń z jego dłoni. Atletyczna postura nie dawała jednak dostatecznej przewagi w konfrontacji z wyszkoleniem. Yareck zamiast wdawać się w szamotaninę z inżynierem, użył tych elementów ciała, o których niedoświadczeni zapaśnicy zapominali, ogłupieni buzującą we krwi adrenaliną. Kopnął doktora w piszczel, a twarda podeszwa buta zadziałała niczym obuch młota. Rajomni z jękiem pochylił nisko głowę chwytając się za uderzoną kość. Wtedy dostał lewym sierpowym w szczękę. Później przyszedł czas na kopniaka w żołądek i cios łokciem w bok głowy.
Yareck uwolniony z uścisku naukowca poderwał do góry broń, lecz Huang miała już w ręku własny pistolet. Za amunicję służyły jej gumowe kule, ale oberwanie kauczukowym pociskiem z tak niewielkiej odległości potrafiło połamać kości. I komisarz odczuł to na własnej skórze. Dostał w ramię, później w tors, przez co na sekundę stracił zupełnie oddech. Kolejna kula otarła mu się o jego skroń w chwili, gdy sam nacisnął na spust. Spróbował skryć się za komputerowym pulpitem, a wtedy oberwał w policzek, ten sam, w który wcześniej zdzielił go Rajomni. Zanim Bronislav stracił przytomność jego mózg zarejestrował odrażające chrupnięcie w okolicy żuchwy. Później było jeszcze uderzenie głową o coś twardego, a dalej już tylko ciemność.
* * *
Ocknąwszy się Yareck poczuł straszliwy ból w szczęce. Przejechał językiem po zębach ze zgrozą uświadamiając sobie, że dwa trzonowce zostały wybite z dziąseł i wygięły się do środka ust, a dwóch kolejnych w ogóle brakuje. W głowie huczało mu jakby oberwał deszczem asteroid w potylicę. Trafione przez gumową kulę ramię oraz żebra dosłownie puchły z bólu. Gdy zdołał unieść powieki zobaczył, że siedzi na krześle z rękami i nogami przypiętymi do oparcia za pomocą plastikowych opasek. Niedaleko spostrzegł całą czwórkę kolonistów uparcie wpatrujących się w ekran błyskającego błękitem monitora.
– Nadal nic? – dopytywała nerwowo Huang, ściskając w dłoni pistolet komisarza.
– Nic – odparł technik Rajasekhar. – Program wprowadzony do systemu przez tych skurwysynów już nadpisałem. Sprawdziłem wszystko dwukrotnie. Trzykrotnie nawet. Nic nie zostało z ich kodu, a i tak jesteśmy odcięci. Zero kontaktu. Ani z bazą. Ani z platformą orbitalną.
– To przecież niemożliwe! – krzyknął doktor Rajomni. Inżynier siedział na krześle i wciąż rozmasowywał obolały piszczel. – Żeby odciąć nas całkowicie od sieci musieliby strącić satelitę z orbity!
– Czy to możliwe, czy nie, mówię jak jest – powiedział bez nerwów łącznościowiec. – Nie mamy połączenia z zewnętrzną siecią. Nadajnik działa, odbiera sygnał, ale sieć jest niedostępna. To nie jest błąd softu. Po prostu z satelity nie idą żadne informacje. Ani my nie możemy niczego wysłać. To znaczy możemy, ale nie mamy żadnej pewności, że ktoś to odbierze.
– Trudno – zawyrokowała Huang. – Wysyłaj i tak…
– Nie wiemy, kto może tego słuchać. – Rajasekhar zerknął w stronę przypiętego do fotela komisarza. – Mówiłaś, że jego kumple wciąż są w placówce A.
– Nimi się nie przejmuj – uspokoiła go kapitan. – Nie opuszczą planety.
– Kolejne problemy? – zagadnął Yareck, unosząc głowę.
Koloniści spojrzeli na niego z niechęcią, ale też i z wyraźną obawą, jakby wciąż stanowił dla nich zagrożenie, mimo bycia rozbrojonym i przywiązanym do krzesła. Tylko w oczach Huang nie było śladu strachu. W ogóle niewiele w nich było.
– Co z nim zrobimy? – zapytał Rajomni, zerkając badawczo na milicjantkę. – Myślę, że najlepiej będzie upozorować wypadek w kopalni. Zmiażdżenie przez maszynę górniczą. Albo upadek z dużej wysokości. Jeśli Bezpieka przyśle kogoś, by sprawdził, co się z nim stało, niczego nam nie udowodnią.
– Nie – odezwał się Hans Beekhof, zaskakująco twardym i stanowczym tonem. – To nie rozwiąże naszych problemów. Jeśli nie oni to, kto inny będzie mnie tu szukał. Muszą nadać komunikat, że nie znaleźli mnie w waszej kolonii, więc odlatują z planety. To, co stanie się później nie ma znaczenia. Mogą zgubić się w przestrzeni, albo nawet rozbić przy wyjściu ze studni grawitacyjnej. Ale wcześniej ich statek z pełną załogą, w dodatku żywą, musi nadać komunikat o odlocie. Inaczej za jakiś czas znowu przyślą tu kogoś z Cixin Liu.
– To, co z nim zrobimy? – dopytywał inżynier.
– Na razie nic – zawyrokowała beznamiętnie Huang. – Dyrektor wyraził się jasno. Mamy czekać na jego polecenia.
– Jakie polecenia, kiedy nie możemy skontaktować się z bazą?! – krzyknął naukowiec.
– Może to zwyczajna awaria sprzętu?
– Nie – żachnął się Rajasekhar. – Mówiłem wam, że sprzęt i oprogramowanie działają bez zarzutu. Po prostu sieć jest jakby… Pusta? Jakby wszystkie dane ktoś wykasował.
– Co ty za bzdury opowiadasz?! – zirytował się Rajomni. – Jak sieć może być pusta?! Próbuj dalej!
Yareck opuścił głowę. Sprawdził, czy uda mu się wcisnąć językiem wybite trzonowce z powrotem na miejsce, ale przy pierwszym podejściu omal nie zemdlał z bólu. Splunął krwią brudząc sobie kołnierz kombinezonu karmazynowym śluzem. W głowie wciąż mu się kręciło i miał wrażenie, że ponownie stracił na jakiś czas przytomność. Gdy otworzył oczy dostrzegł stojącego nad nim Hansa. Beekhof wyglądał na roztrzęsionego, ale wywołany strachem szok zaczął powoli gasnąć w jego jasnych oczach.
– Pytałeś wcześniej, za co ściga mnie Bezpieka – wycedził, przysuwając stojące obok krzesło. – Naprawdę tego nie wiesz? Nie powiedzieli ci?
– Brokaciarze niechętnie dzielą się takimi informacjami – oświadczył Yareck, próbując splunąć tak, by jednocześnie nie ufajdać sobie podbródka krwistą flegmą. – Wydają polecenia, a my je wykonujemy.
– Oni? My? Kto cię tu przysłał?
– List gończy za tobą wystawiło Ministerstwo Sprawiedliwości. Nie jesteś aż tak ważny, żeby Jinyi Wei posłali za tobą grupę pościgową. Na takie płotki, jak ty wystarczą takie płotki jak ja.
– Płotki? – zaśmiał się nieszczerze Beekhof. – Chcesz wiedzieć, dlaczego szuka mnie Bezpieka? Chcesz?! Powiem ci. Bo byłem w Układzie. Tylko tyle. Wicedyrektor Biura Transportu zachlał się na jakiejś partyjnej imprezie. Nie mógł przez to osobiście nadzorować transport do Układu, bo wylądował w jakimś burdelu bez dokumentów i kluczy dostępu. Zastała go tam godzina policyjna i nie miał jak się wyrwać.
Hans przerwał na moment. Rozpiął suwak kombinezonu, powachlował dłonią twarz, jakby zalała go fala gorąca. Był jednak blady jak papier.
– Zadzwonił do mnie i błagał mnie, żebym go zastąpił – kontynuował po chwili. – Początkowo. Później zaczął grozić, że wyśle mnie do łagru na jakiegoś gazowego olbrzyma. Co miałem zrobić? Dostałem jego klucz biometryczny i poleciałem. Wszystko poszło gładko. System odczytał jego kody, zatwierdził przelot, później pozwolił przyklepać akceptację na transporcie. Technicy z Układu powiedzieli, że cała procedura dawno nie poszła tak sprawnie. I wiesz co? Nikt się nie zorientował. Nikt. Nawet Bezpieka. Tylko, że to nie był koniec. Miałem wolne dwa dni zanim transport powrotny byłby gotowy, więc wylądowałem na chwilę na Pierścieniu. Widziałem… Widziałem, jak żyją ludzie w Układzie. Ty wiesz jak oni tam żyją?
– Tak samo jak my. – Yareck spróbował ponownie splunąć. – Rodzą się, a później pracują, jedzą, srają i śpią. I tak aż do śmierci. Żadna w tym tajemnica.
– Nic nie rozumiesz! – warknął Beekhof. – Wszyscy urodzeniu poza Układem nic nie rozumieją. Te szare worki, ogolone na łyso łby i żarcie ze sztucznych tkanek, to wszystko jest tylko dla nas! Racjonowanie energii, żywności, każdego, zasranego oddechu powietrza. To dotyczy tylko nas! W tym czasie na Ziemi bawią się w najlepsze!
– Akurat z żarciem to spudłowałeś – zaśmiał się sucho Bronislav. – Frakcja Zielonych jakieś sto lat temu przepchnęła zakaz hodowli zwierząt na mięso w imię dbania o środowisko. Powiedziałbym, że pod tym względem u nas jest nawet lepiej, bo w Układzie obowiązuje ustawowy weganizm. A w koloniach możemy co jakiś czas dostać mięso z uwagi na trudne warunki życia. Wyprodukowane w hodowlach tkankowych, ale zawsze mięso.
– Co? Ale to… – zająknął się Hans. – To nieprawda! W Układzie…
– W Układzie panuje taki sam zamordyzm, jak tutaj – przerwał mu komisarz. – Nie wiem, co widziałeś po drugiej stronie, ale uwierz mi, tam jest dokładnie tak samo jak tu. Masy bardziej podatne na propagandę karmi się sloganami o powszechnej równości i wolności… Klasowej, rasowej, seksualnej… Co kto lubi. Dorzuca się do tego szczyptę banałów o potrzebie ciągłych wyrzeczeń dla dobra ogółu. Ludzi bardziej opornych pałują ile wlezie i wysyłają do łagrów. Zupełnie jak u nas… Ty myślisz, że oni mają tam prawdziwy Kingsajz, a tak naprawdę wszyscy jesteśmy krasnoludkami.
– Co? – Beekhof zamrugał ze zdziwienia oczami. – Jaki kings…? O czym ty bredzisz, człowieku?!
– Nieważne. I tak nie zrozumiesz. A nie zastanawiałeś się czasami, dlaczego właśnie tak to wygląda? I tam i tu?
Yareck przekrzywił głowę na bok z krzywym uśmiechem.
– Bo to działa – powiedział z goryczą. – Bo to jedyny sposób, żebyśmy funkcjonowali, jako jedność. Gdyby nie idee komunizmu do dzisiaj siedzielibyśmy na Ziemi i zastanawiali, czy wystarczy nam półprzewodników na wymyślne gównogadżety. – Komisarz prychnął, całkiem wesoło. – Te szare gacie, które masz na dupie, te ogolone łby i kwatery mieszkalne wielkości pudełka na buty, to jedyny sposób, żeby kolonizować kolejne planety. Inaczej się nie da. Kolektywizm jest dla nas jedyną drogą.
– Pierdolenie, nie kolektywizm! – Hans aż poderwał się z krzesła, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałych kolonistów. – My tu walczymy o każdy dzień! O każdy oddech! Dzięki naszym wyrzeczeniom w Układzie bawią się na całego! Wielkie fortuny partyjnych bonzów i ich rodzin przebijają wszystko! Nawet zwykli ludzie żyją jak w bajce! Niczym nie różni się to od starego systemu! To całe gadanie o ideałach rewolucji i wspólnym wysiłku dla dobra ludzkości to zwykłe pierdolenie! A ty jesteś pierdolonym idiotą, jeśli w to wierzysz! Albo pierdolonym hipokrytą!
– Z kapitalizmem, wolnością i liberalną demokracją nie wylecielibyśmy poza Układ, kolego – powiedział spokojnie Bronislav. – Nawet poza Ziemię byśmy nie wylecieli. Już raz przerabialiśmy ekscentrycznych miliarderów, którzy marzyli o kolonizacji Marsa. I wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Jeśli pozwolić ludziom samodzielnie myśleć to wszyscy będą myśleć tylko o własnej dupie. Z takim podejściem niczego nie zdziałaliśmy. Potrzebne jest coś, co daje ludziom poczucie wspólnoty i jednocześnie poczucie celu. Co z tego, że to coś jest tylko bajką? Działa. A w połączeniu z władzą, która trzyma wszystkich twardo za mordy, działa wręcz perfekcyjnie. Dzięki komunizmowi sięgnęliśmy gwiazd!
Beekhof miał taką minę, jakby nie mógł się zdecydować, czy komisarza wyśmiać, czy dać mu w mordę, czy od razu wziąć jego pistolet i palnąć mu w łeb. Wykrzywiona gniewem twarz Hansa zniknęła nagle w ciemnościach. Całe pomieszczenie zalała fala bezdennej czerni. W mroku błysnęły pojedyncze iskierki wyładowań elektrycznych. Yareck usłyszał dźwięk podobny do roju brzęczących pszczół, którym ktoś nadał pęd równy pierwszej prędkości kosmicznej. Brzmiało to niczym krótkotrwały wizg, jeden po drugim. Chwilę później do jego uszu dotarł głuchy łoskot upadających na podłogę ciał.
Gdy lampy na suficie ponownie rozjarzyły się światłem, zobaczył, że koloniści leżą na posadzce. Zupełnie nieruchomo. Wokół każdego z nich powoli rozlewały się plamy wilgoci, ale nie była to krew. Nie śmierdziała jak posoka, a raczej jak mocz.
Pomiędzy komputerami zaczęli pojawiać się uzbrojeni ludzie. Ich niewysokie, ale nieludzko umięśnione sylwetki były ciasno opjęty przez obcisłe stroje z materiału podobnego do spandexu. Kombinezony pokryto mikroskopijnymi łuskami, które mieniły się od lustrzanych refleksów niczym doskonale wypolerowane zwierciadła. Jeden z żołnierzy zmaterializował się na lewo od komisarza. Jeszcze przed chwilą, w tym miejscu unosiła się półprzezroczysta plama podobna do oparów benzyny zakrzywiających promienie światła, a po sekundzie stał tam człowiek. Lustrzany zdjął z głowy hełm, czy w zasadzie kominiarkę obciągniętą odblaskowym suknem. Pod maską kryła się stara i pomarszczona twarz z brzydką blizną deformująca policzek od ucha po nasadę nosa. Facjata stetryczałego dziada niezbyt pasowała do byczego karku i szerokich barków, które dało się wyhodować tylko z pomocą końskich dawek sterydów anabolicznych.
– Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa – powiedział zupełnie bez emocji staruszek. – Jesteście aresztowani.
– Aha – prychnął komisarz. – Nie to, żeby wszyscy byli nieprzytomni. Na pewno strasznie się przejmą twoimi słowami. Powinieneś jeszcze dodać: Biuro Antydefetyzmu i Inwigilacji! To z pewnością zrobiłoby na nich wrażenie.
– Procedury. – Zwierciadlany wzruszył ramionami, a jego odblaskowy kombinezon omal nie pękł pod naporem ukrytych pod materiałem mięśni. – Obowiązują wszystkich. Ciebie też, Yareck.
– Oczywiście, że obowiązują. Oczywiście. Rozwiążesz mnie wreszcie, Cecil? I ściągnij tu medyka. Te skurwysyny wybiły mi zęby. Ledwo mówię.
– Ledwo mówisz? To lepiej zamknij ryj. Nikt nie będzie tęsknił za twoim smętnym pierdoleniem.
Lustrzany dobył spod kombinezonu nóż pokryty odblaskową warstwą, która zakrzywiała promienie świetlne nie gorzej niż sam skafander. Jednym ruchem przeciął więzy krępujące komisarza. Bronislav wstał ostrożnie obmacując palcami obolałą szczękę.
– Nie mogliście wkroczyć wcześniej? – zapytał z wyrzutem.
– Chciałem wiedzieć, dokąd poślą wiadomość z ostrzeżeniem – wyjaśnił Zwierciadlany. – I co dokładnie w niej napiszą. Teraz już wiem. A przy okazji… nie chciałem przerywać twojej przemowy o wyższości komunizmu nad zgniłym kapitalizmem.
– Pocałuj mnie w dupę, Cecil – burknął komisarz. – I gdzie posłali ostrzeżenie?
– Ja to wiem, ty wiedzieć tego nie musisz. Nic do tego takim leszczom jak ty. Wczoraj się urodziłeś?
– Skoro tak, to trzeba było załatwić wszystko samemu! Po cholerę używałeś nas, jako przynęty?
– Bo uznałem, że to zabawne – odparł Cecil, przysiadając na konsolecie komputera. – Bo chciałem, żeby twoja zgraja nieudaczników wreszcie się do czegoś przydała? Bo miałem cichą nadzieję, że ci Polokoktowcy jednak cię odstrzelą? Albo, że wyślą cię na powierzchnię bez skafandra… Wtedy nie musiałbym więcej oglądać twojej parszywej mordy.
– Powiedział to człowiek z kraterem zamiast ryja – mruknął komisarz – W kolonii wszystko załatwiliście? Nikomu z mojej załogi nie stała się krzywda?
– Nie. Dyrektor i cała kadra kierownicza zostali aresztowani. Lokalni milicjanci też. Pozostałych kolonistów czekają długotrwałe przesłuchania i najpewniej proces. Ale to już działka waszego Ministerstwa. Mam nadzieję, że skażecie przynajmniej połowę. Przekaż Goldbergowi, żeby nie był pobłażliwy.
Yareck podszedł do leżącej bez ruchu Huang. Patrzył przez chwilę, jak Zwierciadlani żołnierze krępują po kolei wszystkich kolonistów, a następnie wstrzykują im coś pod skórę przy użyciu miniaturowych iniektorów.
– Nie spodziewałeś się, że doktorek będzie jednym z nich? – zagadnął uszczypliwie dowódca żołnierzy.
– Nie. Nie spodziewałem się też, że da mi w mordę. – Bronislav odwrócił się w stronę Cecila. – Nie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi, prawda?
– O to, co zawsze Yareck… O to co zawsze – westchnął dowódca lustrzanych.
– O władzę, pieniądze i seks? W dowolnej kolejności?
– A żebyś wiedział. Zawsze znajdzie się przynajmniej jeden imbecyl z przerostem ego, który dogada się z innym imbecylem z równie wielkim ego. I pewnego dnia taka banda imbecyli uzna, że kontakty z Układem nie są im potrzebne i świetnie dadzą sobie radę na własną rękę. Zaczynają knuć, jak uniezależnić się od Ziemi. Z marnym efektem, nawiasem mówiąc.
– A niektórzy z nich dopisują sobie do tego filozofię, że dzielnie walczą z systemem?
– Dokładnie tak – przyznał beznamiętnie Cecil. – Im dalej od Układu tym więcej takich debili.
Komisarz przyjął tę wiadomość w milczeniu. Podniósł z podłogi swój pistolet upuszczony przez kapitan Huang, po czym schował go do kabury i ruszył ku wyjściu. Zanim minął dowódcę żołnierzy ten złapał go za ramię i twardym chwytem usadził w miejscu.
– Na przyszłość… bądź tak miły i powstrzymaj się od nazywania nas Jinyi Wei – syknął zwierciadlany. – Wiesz, ja przywykłem do tolerowania twoich wyskoków, moi ludzie też są mi bezgranicznie posłuszni, ale… Nigdy nie można mieć pewności, Yareck. Ktoś zawsze może złożyć na mnie donos, że nie zareagowałem na twoje antyrewolucyjne zachowanie. A wtedy obaj wylądujemy w obozie reeduakcyjnym. W tym cyrku nikt jest poza podejrzeniem, przecież wiesz.
Bronislav prychnął, a wyrwawszy ramię pomaszerował dalej.
– A ta twoja przemowa o kolektywizmie? – rzucił Cecil jego śladem. – Piękna! Po prostu piękna. „Dzięki komunizmowi sięgnęliśmy gwiazd”! Dawno nie słyszałem czegoś równie górnolotnego! Jak nic będą cię cytować w książkach od historii.
Komisarz Bronislav Yareck z Ministerstwa Sprawiedliwości Ludowej zatrzymał się w progu. Odwrócił głowę, by spojrzeć w oczy oficerowi tajnej policji.
– Uważaj Cecil, żebym nie złożył na ciebie donosu – powiedział zimno. – Za naśmiewanie się z ideałów rewolucji. Sam przyznałeś, że w naszym międzygwiezdnym kołchozie nikt nie jest poza podejrzeniem.
[1] Blenda uranową, karnotyt, tiujamunit – różne formy złóż mineralnych uranu, np. karnotyt jest to uwodniony wanadan uranylowo-potasowy
[2] Ferberyt – odmiana wolframitu zawierająca największy procentowo skład żelaza
[3] Leptospirillum ferrooxidans – gram-negatywne bakterie zaliczane do bakterii żelazowych, przeprowadzają proces utleniania żelaza, co pozwala na wyodrębnianie żelaza spośród innych minerałów i przekształcania go do formy ciekłej; chemolitoautotrofy wiążące węgiel przy użyciu żelaza w formie żelazawej (Fe2+), jako donora elektronów i tlenu, jako akceptora.
[4] Jinyi Wei – (chiń. trad. 錦衣衛, dosł. Strażnicy w Brokacie), tajna policja utworzona przez pierwszego władcę z dynastii Ming w 1382 roku; funkcjonariusze mieli możliwość torturowania więźniów bez względu na ograniczenia prawa oraz pełnili w wojsku rolę komisarzy politycznych; ostatecznie zlikwidowana po powstaniu Li Zichenga w 1644 roku i przejęciu władzy przez dynastię Qing.
Przeczytałem. Ciekawe uniwersum. US skolonizowany przez komunistów :)
drodze. W rezultacie kierowca, choć wciąż trzymał stery w swoich rękach to stanowił jedynie bezwolny element maszyny, posłusznie wykonujący polecenia silikonowych podzespołów. Był niczym więcej, jak zabezpieczeniem na wypadek, gdyby komputer doznał nieoczekiwanej awarii.
– Nie wiem czy “bezwolny” to właściwe słowo. Wydaje mi się, że kumam zamysł, że przy takich udogodnieniach techniki wspomagającej to żywy kierowca może się wydawać dodatkiem. Ale póki w każdej chwili może przejść na manual albo zrobić coś po swojemu nawet wbrew sugestiom komputera to nie jest bezwolny.
– Nie mamy na to czasu, kapralu Wang – przerwała mu bezpretensjonalnie Huang. – Gdzie szeregowy Kim i szeregowy O’donnell?
– Nazwisko O’Donnell raczej powinno się pisać z dużej litery.
– Brakuje jakiegoś tytułu, nagłówka z info gdzie to wszystko się dzieje. Z opisu jakby Mars ale w sumie nie wiadomo gdzie to się dzieje.
– Widzę zamiłowanie do chemii :)
– Ciekawy i detaliczny opis bazy, podkreśla siermiężność techniki komunistycznej.
– Nie wiem czy to celowe czy nie ale nazwisko komisarza i jego tytuł jest bardzo podobne do komisarza Yarricka z uniwersum Warhammera 40 000.
– Dobrze zarysowane różnorodne charaktery postaci. I spiskowców i głównego bohatera.
– Plus za woltę naukowca. Nie spodziewałem się, że wszyscy będą spiskowcami. Chociaż może to było coś zaznaczone w poprzedniej części.
– Trochę nie rozumiem jak “lustrzani” znaleźli się w pomieszczeniu. Chyba w tych wdziankach nie są niematerialni. Więc musieliby wejść drzwiami czy podobnym otworem. I nawet jak są trudni do zauważenia to nikt ze spiskowców nie zauważył otwierania drzwi?
– Ogólnie tekst na plus. Ciekawe uniwersum, postacie, intryga. Kibicuję za ciąg dalszy :)
– Brakuje jakiegoś tytułu, nagłówka z info gdzie to wszystko się dzieje. Z opisu jakby Mars ale w sumie nie wiadomo gdzie to się dzieje.
To druga część, pierwsza jest w poczekalni dosłownie dwie pozycje niżej. Podzieliłam tekst na dwa oddzielne teksty, bo mam tendencję do pisania opowiadań 70 tys. znaków i więcej, których nikt nie chce czytać. Tym niecnym sposobem próbowałam “oszukać system” – w poprzednim opowiadaniu o podobnej długości (Siatkarski poker) miałam jeden komentarz.
– Nie wiem czy to celowe czy nie ale nazwisko komisarza i jego tytuł jest bardzo podobne do komisarza Yarricka z uniwersum Warhammera 40 000.
Jak najbardziej! Cieszę się, że tak szybko ktoś to wychwycił!
– Trochę nie rozumiem jak “lustrzani” znaleźli się w pomieszczeniu. Chyba w tych wdziankach nie są niematerialni. Więc musieliby wejść drzwiami czy podobnym otworem. I nawet jak są trudni do zauważenia to nikt ze spiskowców nie zauważył otwierania drzwi?
Chyba niezbyt dobrze to opisałam, ale Yareck nie zamknął za sobą drzwi wchodząc do pomieszczenia, a Lustrzani byli z nimi cały czas, odkąd wkroczyli do bazy. W głowie miałam scenę, chyba z animacji “Ghost in the shell”, jeśli mnie pamięć nie myli, gdy niewidzialni zabójcy śledzili bohaterów przez dłuższy czas, a dało się ich wykryć tylko dlatego, że gdy weszli do windy, to widna była zbyt ciężka, by ruszyć. Coś podobnego, nie pamiętam dokładnie, więc nie krzyczcie, jeśli w moim umyśle scena zapisała się inaczej niż było w rzeczywistości. Dlatego też Lustrzani to takie mięśniaki, bo w założeniach ten ich niewidzialny kostium miał ważyć srogie kilogramy.
– Ogólnie tekst na plus. Ciekawe uniwersum, postacie, intryga. Kibicuję za ciąg dalszy :)
Ciąg dalszy to jest w powieści, której nikt nie chce wydać, a przecież nie będę tu wrzucać tekstu, który ma dokładnie 923 029 znaków. :) Serwer by się przegrzał.
Poruszasz ciekawe kwestie. Czy wystarczą odpowiednie warunki (np. środowiskowe), do tego, aby poznać prawdziwe oblicze człowieka – jednostki. Wydaje mi się, że jedynie ekstremalne sytuacje mogą pozbawić nas masek pod którymi funkcjonujemy w życiu codziennym. Idealny system nie istnieje, podobnie jak idealny człowiek. Zresztą…co miałoby oznaczać słowo: idealny? Bez wad? Czy bez słabości?
Czasy również się zmieniają, a postęp techniczny przyśpiesza w zawrotnym tempie – istotne jest co, co się nie zmienia, czyli ludzie. Dzielimy nadal podobne troski, miewamy rozterki i cierpimy, śmiejemy się również, jak tysiąc lat wstecz.
Bohater porusza interesującą kwestię: równość. Co jest złego w tym, że różnimy się miedzy sobą? Że ktoś jest krzepki, fizycznie silniejszy, a drugi słabszy? A mężczyzna i kobieta, to dwa różne światy? Inność nie oznacza bycia gorszym czy lepszym. W dzisiejszych czasach pewne grupy chciałyby przepchnąć frazesy, że jest odwrotnie. Wprowadzenie chaosu i dezinformacji jest jednym ze sposobów, aby człowiek nie wiedział, i tak naprawdę nie miał ochoty wiedzieć dokąd zmierza, a przede wszystkim – po co?
Kolejny problem: Kim najłatwiej jest sterować? Odpowiedź jest prosta: Człowiekiem, który nie ma świadomości, że jest sterowany. Zbiorowy zryw lunatyków jest niemożliwy… Myślenie wymaga wysiłku.
Mam wątpliwość, czy aby w kapitalizmie nie stajemy się bardziej obcy, niejako anonimowi. Potrzebni, jeśli jesteśmy wydajnym trybikiem, dopóki nie staniemy się wadliwi, a wtedy nikomu już niepotrzebni.
Natomiast ogólnie – w zbiorowości i realizowaniu odgórnych poleceń, sumienie (lub inaczej wewnętrznie wpisana w człowieka wrażliwość na to, co dobre lub złe), może się bardzo szybko zatrzeć, by z łatwością przerzucić wszystko na: tylko wykonywałem polecenia, to nie moja wina.
Co do opowiadania, to miałem wrażenie, że w tej części, jeśli chodzi o akcję, dzieje się o wiele więcej niż w pierwszej – co jest jak najbardziej na plus. Podtrzymuję zdanie na temat warsztatu i zdolności pisarskich, dlatego nie będę się więcej rozpisywał.
Bardzo dobrze się czytało.
Pozdrawiam
Znaczy, jednak to wszystko serio. Dlatego – tu wracam do komentarza spod części poprzedniej – usunąłbym z tejże poprzedniej części wszystko, co może się kojarzyć ze śmieszkowaniem.
Całość liczy sobie prawie milion znaków? Imponujące. Ale tylko do momentu spostrzeżenia, że, o ile zaprezentowane fragmenty są ściśle reprezentatywne, dałoby się odchudzić w zauważalnym stopniu. Opisy, szanowna Autorko. Przykładowo jazda łazikiem i sam łazik. Że nie ma okien w klasycznym rozumieniu, że kamery, sensory, komputery… ciągniesz to i ciągniesz. A nie można zawrzeć tego w dwóch zdaniach? Że nie ma okien, jedynie awaryjny wizjer dla kierowcy (bo “cóś takiego” powinno istnieć), a ogląd drogi oraz okolicy zapewniały przetworniki obrazów z kamer i sensorów, pracujących w zakresach od – do, również poza zakresem widmowym oczu?
Pochwałę komunizmu jako jedynego ustroju, pozwalającego ludzkości wyjść poza Ziemię i poza Układ można odbierać bardzo różnie, bo krańcowo. Mnie wydaje się to wyrażone expresis verbis twierdzenie chybionym, ponieważ w każdym ustroju pojawia się grupa elity, “ciągnącej wózek do przodu”, i zawsze odbywa się to jawnym lub ukrytym kosztem reszty populacji. Rodzi ten układ pytanie, jak jest łatwiej i taniej eksploatować ową resztę. Zastraszając i kontrolując na każdym kroku, co wymaga odpowiednich służb i zapewniania sobie ich lojalności, czy dając ludziom pozór całkowitej wolności i wizje dostatniego, wygodnego życia w środowisku skrycie nimi sterującym poprzez odwracanie uwagi od tematów faktycznie istotnych dla świata i ludzkości. Aha, poprzez stopniowe ogłupianie też…
Tyle w zasadniczych kwestiach. Pozdrawiam
To druga część, pierwsza jest w poczekalni dosłownie dwie pozycje niżej. Podzieliłam tekst na dwa oddzielne teksty, bo mam tendencję do pisania opowiadań 70 tys. znaków i więcej, których nikt nie chce czytać. Tym niecnym sposobem próbowałam “oszukać system” – w poprzednim opowiadaniu o podobnej długości (Siatkarski poker) miałam jeden komentar
– Faktycznie jest pierwsza część, nie zauważyłem jej wcześniej. Leciałem “od góry” i ten tekst był wówczas pierwszy w kolejce to zajrzałem bo sf i tytuł mnie zainteresował :)
– A co do braku tytułu/nagłówka/wprowadzenia kumam teraz ocb po twoim wyjaśnieniu. Ale jednak bym obstawał przy swoim. Bo teraz wrzuciłaś obie części prawie jednocześnie. Ale często nawet jak autor wrzuca jakieś kolejne części z danego cyklu to mija tydzień, miesiąc czy nawet więcej i jak się postąpi tak jak ja można nie skojarzyć, że to tak blisko siebie sąsiadują kolejne części.
– A z brakiem chętnych do czytania dłuższych kawałków kumam motywację do rozbicia. Też tu czasem coś wrzucę, niekoniecznie krótkie i mam podobne doświadczenia :)
Jak najbardziej! Cieszę się, że tak szybko ktoś to wychwycił!
– Mhm. Czyli mogę sobie wykupić jeden rozwój w wiedzy o 40-tce :) No i pozdrawiam fankę tego uniwersum. Ja się wciąż do niego przymierzam i póki co mam jako tako obcykane WF.
Chyba niezbyt dobrze to opisałam, ale Yareck nie zamknął za sobą drzwi wchodząc do pomieszczenia, a Lustrzani byli z nimi cały czas, odkąd wkroczyli do bazy. W głowie miałam scenę, chyba z animacji “Ghost in the shell”, jeśli mnie pamięć nie myli, gdy niewidzialni zabójcy śledzili bohaterów przez dłuższy czas, a dało się ich wykryć tylko dlatego, że gdy weszli do windy, to widna była zbyt ciężka, by ruszyć. Coś podobnego, nie pamiętam dokładnie, więc nie krzyczcie, jeśli w moim umyśle scena zapisała się inaczej niż było w rzeczywistości. Dlatego też Lustrzani to takie mięśniaki, bo w założeniach ten ich niewidzialny kostium miał ważyć srogie kilogramy.
– Tak, kojarzę tą scenkę z windą :) Wieki temu oglądałem, że już zapomniałem w jakim anime to było, dzięki za przypomnienie :)
– O ile pamiętam to z tą windą chodziło o to, że tam weszły dwie osoby i winda “się ugięla” czy coś, ale ruszyła do góry. To właśnie zwróciło uwagę bohaterów. Tylko, że chyba te dwie osoby były w spisku czyli wiedziały o tych niewidzialnych zabójcach i nie zwracały na nich uwagi udając, że nie dzieje się nic niezwykłego. Ale piszę z pamięci, nie będe się o to kłócił.
– Co do logiki sceny to zależy czy wolisz “filmowe” czy “realistyczne” rozwiązanie. Filmowe to w sumie to co masz teraz. Czyli lustrzaki pakują się gdzie chcą i nikt ich nie zauważa aż gdy są potrzebni w scenariuszu. A pi x oko “realistyczne” no to cóż… Ja za bardzo jestem RPG-owcem aby taki numer łyknąć bez zgrzytu na sesji :) Czyli jakbym grał tych spiskowców oczekiwałbym, że MG pozwoli mi na jakiś test spostrzegawczości czy moja postać zorientuje się, że komisarz nie jest sam :) Dlaczego? No bo:
1 – Kombinezony oszukują wzrok a i nie są idealne jak widac w opisie. Jest szansa, że ktoś ich dostrzeże, zwłaszcza z bliska, zwłaszcza jak się ruszją np. na kamerach jak idą korytarzami albo jak wchodzą do pokoju kontrolnego.
2 – Co z drzwiami? Okey, ostatnie komisarz zostawił otwarte. Mogli wejść po inżynierze. Ale wcześniej od hangaru nie było żadnych drzwi? Mogło się rzucić w oczy, że drzwi dziwnie długo się nie zamykają lub otwierają same. Zwłaszcza tybylcom z tej bazy.
3 – Co z cieniem? Kombinezon w jakiś sposób wyświetla teren jak lustro ale de facto postać nadal jest fizyczna. Czyli padające na nią światło zostawia cień na otoczeniu. Tego cienia już kombinezon nie maskuje. Jest szansa, że ktoś bystrooki zauważyłby cienie na podłodze/ścianach do których nie ma postaci.
4 – Co z czyjnikami ruchu? Podobnie jw czyli masz opisane, że oszczędzają na świetle i pstryka ono tylko tam gdzie czujnik ruchu wykaże właśnie jakis ruch. Tu zależy jak działa taki czujnik i skafander. Jeśli na podczerwień (pasywny) to może i taki skafander byłby w stanie go oszukać. Jeśli aktywny (mikrofalowy) to podobnie do radaru czyli optyczna niewidzialność nie oszukałaby mikrofal. Odbiłyby się od obiektu i uruchomiły czujnik. No chyba, że kombinezony pochłaniają/rozpraszają także mikrofale lub działają w inny sposób. W każdym razie przemyśl jak te obie technologie działają w Twoim uniwersum i się tego trzymaj. Bo bez konsekwencji to robi się chaos i widzimisie autora :)
5 – Co ze słuchem? Kombinezony jak rozumiem działają głównie na wzrok przeciwnika. Ale na słuch już chyba nie powinny. Czyli odgłos ich kroków mógłby być usłyszany. Tak samo jak dźwięki wydawane przez kombinezon czy niesiony sprzęt (jakieś szmery, szuranie itd.). Podobnie też interakcja z otoczeniem np. otwieranie drzwi, wchodzenie po schodach itd. Oni mogą być superkomandosy ale komunistyczna oszczędność w uzytkowaniu kosmicznej kopalni już może zaowocować jakimiś zgrzytającymi, trzeszczącymi elementami. Zwłaszcza, że to chyba dość spokojne i ciche miejsce bo jak idą przez bazę to za bardzo nic się nie dzieje. Cisza i spokój.
Bonus – jak się ze sobą komunikują lustrzaki? :) Odzywać się nie mogą bo się zdradzą. Więc nawet jak mają słuchawki i łączność to niezbyt jest jak jej użyć. Gesty też niezbyt są czytelne bo są niewidzialni. Nawet jeśli są blisko siebie i wiedzą o sobie może być problem aby dostrzec “machany-migowy” :)
– Ogólnie to na tą chwilę moim zdaniem masz “filmowe” rozwiązanie. Jak Ci to pasuje to szpoko, nie ma sprawy. Nie musisz się kłopotać tym RPG-owym spojrzeniem na tą sytuację :)
Ciąg dalszy to jest w powieści, której nikt nie chce wydać, a przecież nie będę tu wrzucać tekstu, który ma dokładnie 923 029 znaków. :) Serwer by się przegrzał.
– No to szacun jak Ci się udało napisać tyle w ciągu. Ciekawie się zapowiada. Ja czasem piszę opowiadania ale raczej nie tworzą one jednego ciągu przygód nawet jeśli są z jednego cyklu :)
Pochwałę komunizmu jako jedynego ustroju, pozwalającego ludzkości wyjść poza Ziemię i poza Układ można odbierać bardzo różnie, bo krańcowo.
Jestem ostatnią osobą, która chwaliłaby komunizm w jakikolwiek sposób i w jakichkolwiek założeniach. To, że bohaterowie rozumują w ten, czy w inny sposób nie jest od razu przełożeniem na myśli autora. Truizm wiem, wszyscy oddzielamy autora od jego dzieła, ale nawet będąc anonimowym tu na forum na samą myśl, że ktoś przyklepałby mi łatkę zwolennika komunizmu mam odruch wymiotny. Wolałam więc wyjaśnić.
– Mhm. Czyli mogę sobie wykupić jeden rozwój w wiedzy o 40-tce :) No i pozdrawiam fankę tego uniwersum. Ja się wciąż do niego przymierzam i póki co mam jako tako obcykane WF.
W kwestii nazwiska już wyjaśniona inspiracja. A imię? Tu nie wysilałam się na modyfikację, a jest jeden bardzo fajny “Bronek” w świecie Warhammera 40K, w dodatku z mojej ulubionej organizacji. Jęśli nie słyszałeś to zachęcam do poszperania informacji.
Co do logiki sceny to zależy czy wolisz “filmowe” czy “realistyczne” rozwiązanie. Filmowe to w sumie to co masz teraz. Czyli lustrzaki pakują się gdzie chcą i nikt ich nie zauważa aż gdy są potrzebni w scenariuszu. A pi x oko “realistyczne” no to cóż… Ja za bardzo jestem RPG-owcem aby taki numer łyknąć bez zgrzytu na sesji :)
Zgadzam się ze wszystkim co napisane poniżej. Bardziej dokładny “tryb pracy” lustrzanych kombinezonów jest opisany w powieści. Nie mogłam wszystkiego tu wrzucić, bo wybitnie nie pasowało do tego etapu objaśnienia świata. To miała być tylko taka “zajawka”.
Dzięki za rozpisanie się z własnymi koncepcjami i uwagami. Dały mi do myślenia w niektórych kwestiach moich pomysłów!
W kwestii nazwiska już wyjaśniona inspiracja. A imię? Tu nie wysilałam się na modyfikację, a jest jeden bardzo fajny “Bronek” w świecie Warhammera 40K, w dodatku z mojej ulubionej organizacji. Jęśli nie słyszałeś to zachęcam do poszperania informacji.
– A faktycznie, imię też :) Nie skojarzyłem po samym imieniu póki nie wspomniałaś. Czewaka kojarzę bardziej dzięki naziwsku niż imieniu no ale tak, też pasi. Niezłe 40-kowe kombo wyszło :)
Zgadzam się ze wszystkim co napisane poniżej. Bardziej dokładny “tryb pracy” lustrzanych kombinezonów jest opisany w powieści. Nie mogłam wszystkiego tu wrzucić, bo wybitnie nie pasowało do tego etapu objaśnienia świata. To miała być tylko taka “zajawka”.
Dzięki za rozpisanie się z własnymi koncepcjami i uwagami. Dały mi do myślenia w niektórych kwestiach moich pomysłów!
– Szpoko. Ot, pisałem wyłącznie na podstawie tego co było w tym kawałku, jak to gdzieś indziej jest rozpisane to nie widziałem :) Tak czy siak, powodzenia w pracy twórczej :)