- Opowiadanie: Mglisty - Kopciuszek

Kopciuszek

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kopciuszek

Szklanka whisky stojąca na moim biurku robiła się niebezpiecznie pusta. Było już ciemno i bardzo późno – przez uchylone okno do mojego gabinetu wpadał odgłos rzęsistego deszczu i Miasta. Miasta grzechu. Podła to okolica i pełna podłych ludzi, podłych jak i ja. Z nudów wstałem i podszedłem do okna. Smoki burzy latały wysoko wśród gęstych chmur. W kamienicach naprzeciwko grano jazz, uprawiano hazard i prostytucję. Wszyscy dobrze się bawili, póki mogli, póki żyli.

Mój wzrok przykuły błyskające światła poniżej – to królewska policja właśnie podjechała pod mój adres; dwa powozy policyjne stały na sygnałach. Pewnie sąsiad znowu sprał swoją macochę na kwaśne jabłko. Tylko po co do tego aż dwa patrole?

Lekko chwiejnym krokiem udałem się do mahoniowego barku po kolejną butelkę. Nie zdążyłem jej jednak wyciągnąć – zadzwonił domofon. Czułem, że to ci policjanci. Pewnie chcą, by im pomóc.

Wahałem się czy podnieść słuchawkę. Demony przeszłości były dzisiaj bardzo silne – ale zew sprawiedliwości był jeszcze silniejszy. To miasto zasługuje na kogoś lepszego, ale wygląda na to, że dzisiaj to ja muszę wystarczyć.

– Detektyw Perrault, słucham? – powiedziałem do słuchawki.

– Charles? Dobrze cię słyszeć stary druhu. Tutaj porucznik Midnight. Mamy kwaśną sprawę, i to w Twojej kamienicy, jak widzisz. Albo jeszcze nie widzisz, nieistotne. Podejdź na dół, może pomożesz.

– Co ty tutaj robisz Midnight, to nie twój rejon. A poza tym, przecież zostałem wydalony ze służby, wystarczysz w zupełności. Dlaczego miałbym ci pomagać? – zapytałem.

– Powiedzmy, że przez wzgląd na stare dobre czasy. Potrzebuję kogoś bystrego do sprawdzenia, czy dobrze myślę. Ci nowi, którzy ciebie zastąpili… W przeciwieństwie do ciebie, przestrzegają protokołu co do joty, ale tutaj ich zalety się kończą. Jak zobaczysz, to nie jest sztampowa akcja. No i potem postawię ci kolejkę. Czekam na dole – dodał porucznik i się rozłączył.

Niech będzie.

Ubrałem swój kapelusz i długi płaszcz, zabrałem kuszę z biurka i zszedłem po schodach. Na klatce schodowej czekał na mnie w ciemnym kącie korytarza Midnight wraz z kilkoma policjantami – dwoma ludźmi i krasnoludem – którzy robili zdjęcia i opisywali miejsce zbrodni.

W holu zobaczyłem sąsiada, wyraźnie roztrzęsionego. Frank Tremaine, lat 25, wprowadził się do mieszkania niedawno ze swoją młodziutką żoną, Anastazją. Miła to była para, tak bardzo nie pasująca do tego paskudnego miejsca – jednak ze względu na biedę nie mieli lepszego miejsca, by się podziać.

Przechodząc obok drzwi zobaczyłem jej zwłoki w korytarzu, przykryte do połowy płachtą, nad ciałem pochylał się koroner. Kolejna ofiara mrocznej strony Zasiedmiogórogrodu. A trzeba było zostać na spokojnej prowincji. Tutaj za pogoń za pieniędzmi, za „lepszym” życiem często płaci się najwyższą cenę. Westchnąłem lekko i zagadałem do porucznika:

– Co my tu mamy, Midnight? Wygląda jak zwykły rozbój, czy tam inna kłótnia domowa, po co mnie wezwałeś? – zagaiłem, rżnąc głupa, i zapaliłem papierosa.

– Charles, znałeś ją, prawda? – zwrócił się do mnie ignorując moją wypowiedź. Kiwnąłem głową po chwili, zaciągając się mocno. Dym tytoniowy wspaniale smakował karmelem i wczorajszymi marzeniami.

– Tak, znałem. Mieszkają – mieszkali – tutaj od niedawna. Dziewczyna dorabiała w pralni, i zajmowała się mieszkaniem, podczas gdy mąż całymi dniami pracował nieopodal w hucie. Ciężka robota, ale uczciwa; godna. Użyteczna. – popatrzyłem krótko na drzwi, przyglądając się klamce. Midnight to zauważył.

– Nie ma śladów włamania. – potwierdził. – Myślisz, że to mąż po powrocie z pracy nakrył ją z kochankiem i zabił? – zapytał badawczo.

– Jedyne, co tutaj robię ostatnimi czasy, to piję i patrzę przez okno. Gdyby miała lowelasa na pewno bym zauważył. A może i pogadał z nim po swojemu…

Midnight skrzywił się słysząc ten żart, nieco nie na miejscu.

– Charles, sprawa jest poważna. Idź, rozejrzyj się w domu, zobacz ciało. Zrozumiesz. Zrozumiesz, że zło czai się tutaj, w mroku.

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co miał na myśli. Dopaliłem papierosa i zgasiłem obcasem na ziemi. Minąłem szlochającego Franka i wszedłem do środka. Drzwi wyglądały normalnie – otworzone od środka. Ofiara znała sprawcę, bądź mu ufała. Zbliżając się do końca korytarza gdzie leżały jej zwłoki, ominąłem krasnoluda robiącego zdjęcia krwawym śladom na wykładzinie. Na oko męskie oksfordy, rozmiar 44. Zbliżyłem się do ciała i nachyliłem się.

Zginęła kilka godzin temu, pewnie jeszcze za dnia. Większość mieszkańców jest wtedy w pracy, pewnie nie usłyszeli nic dziwnego. Trzeba będzie dla pewności sprawdzić, popytać świadków. Na szyi brak śladów duszenia, brak śladów pobicia – ale obok leżała pusta, wielorazowa strzykawka.

Skąd zatem ta krew?

W świetle słabej żarówki nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale tak, teraz dostrzegłem, że krew sączyła się z jej stóp. A dokładniej – z pięt, które zdawały się być obcięte.

Niespotykane. Czy to ostrzeżenie, robota szaleńca, mord rytualny, zabobony, tak nadal popularne w tym mieście? Była kiedyś podobna sprawa, ale to było dawno.

Obejrzałem jej dłoń – miała w niej kartę dostępu z miejsca zwanego „Żyj długo i szczęśliwie”. Szybko schowałem ją do kieszeni i postanowiłem nie mówić o niej nikomu. Jeszcze.

Wróciłem do Midnighta, przekazałem co zobaczyłem, wymieniliśmy się spostrzeżeniami i numerami telefonu. Nie miałem ochoty na wspominki o starych czasach, nie po tym co zobaczyłem. Czułem tylko gniew i żal. Pożegnaliśmy się i wróciłem na górę.

Przysiągłbym, że zamknąłem drzwi do gabinetu na klucz.

Były uchylone. Ktoś był w środku. Wyciągnąłem kuszę i przylgnąłem do ściany. Wsunąłem się powoli, jak stary lis. Wtedy zobaczyłem ją przy oknie.

Boże, jaka ona była piękna.

Jej złota suknia lśniła subtelnym blaskiem w świetle księżyca. Długie blond włosy falowały smagane delikatnym powiewem wiatru, wiatru który następnie trafiał do mnie całą mocą jej wspaniałych różanych perfum. Zniewalała wdziękiem, a nawet nie widziałem jeszcze jej twarzy.

Wydawała się być się nieuzbrojona. Wszedłem do środka, pewniej.

– Och, czy to pan, Detektywie? – powiedziała. Jej czerwone, soczyste usta zadrżały ze strachu. Spod kapelusza trafiło mnie przeszywające spojrzenie kobiety w potrzebie. Rozpoznałem ją. To moja była, Cindy, tańczyła kiedyś w klubie policyjnym gdzie się poznaliśmy. Wtedy była trochę mniej… onieśmielająca.

– Cindy? Co się stało, co ty tutaj robisz? – zapytałem zaniepokojony, chowając kuszę. Spojrzała na bełt i zrozumiała, co zrobiła.

– Charles, przepraszam, miałam jeszcze twój klucz, mam nadzieję, że to nie problem? Nie użyłabym go bez dobrego powodu, a jak pewnie zauważyłeś na dole, sprawa jest poważna. Ktoś chce mnie zabić.

Ostatnie słowo zawisło ciężko w powietrzu, niczym klątwa bez ucieczki. Zbliżyłem się do Cindy i poprosiłem, by spoczęła na krześle.

– Cindy, moja droga, dlaczego tak myślisz? Coś cię łączyło z ofiarą? – zapytałem, nalewając sobie drinka. Skinąłem na Cindy, wskazując na drugą szklaneczkę, czy też się napije – potwierdziła głową. Nalałem jej mocnej Malagi.

– Mnie? Z nią? Nic. – zaprzeczyła, pijąc duszkiem wino. Wzrok jej przy tym trochę uciekł w bok, widać że kłamie. Ale po co miałaby to robić?

– Za to wiem, kto ją zabił. – ciągnęła wywód dalej. – To był Książę z Bajki. Mój chorobliwie zazdrosny były chłopak. Pięty są jego znakiem rozpoznawczym, jeszcze z czasów mafijnych porachunków. Szuka mnie, bo chce mnie odzyskać. Musisz mnie ochronić, Charles. Jesteś moją jedyną nadzieją. Nikomu nie mogę zaufać – złapała mnie za rękę. Jej cudowna, delikatna skóra wstrząsnęła mną jeszcze bardziej niż jej zapach. Jak za starych dobrych czasów, gdy niebo nie było takie ciemne, a ulice jakby mniej ponure.

Znałem gościa. Miał faktycznie renomę w środowisku. Postanowiłem zaryzykować. Wyciągnąłem wizytówkę z kieszeni.

– Cindy, czy nazwa „Żyj długo i szczęśliwie” coś ci mówi?

 

 

Jechałem swoją starą karetą przez najbardziej zapuszczone dzielnice Zasiedmiogórogrodu. Było już grubo po północy – po drodze odwiozłem Cindy do siostry, mieszkającej za miastem. Tam będzie bezpieczna.

Co za okropna pogoda.

Wycieraczki ledwo dawały radę z ciągle padającym deszczem, w radiu grali smętny jazz o utraconej miłości. Na ulicach nadal było mnóstwo osób, niespecjalnie przejętych pogodą. Nie mieli nic do stracenia. Pod tym względem byliśmy podobni.

Zatrzymałem się na parkingu przy barze „Pod Dynią” naprzeciwko przybytku z wizytówki. Wszedłem do środka – nie było nikogo poza barmanem za kontuarem, który zajmował się swoimi sprawami. Przywitałem się, usiadłem przy barze i zamówiłem drinka. Przez wielkie okna było stamtąd doskonale widać „Żyj długo i szczęśliwie”. Próbowałem z widoku fasady coś wydedukować, bezskutecznie. Bryła była absolutnie anonimowa, albo byłem na to stanowczo zbyt trzeźwy.

– Panie barman, jedno pytanie, jeśli mogę – zapytałem wysokiego gościa czyszczącego szklanki – co to za lokal, o tam, naprzeciwko? Błyszczy się jak tysiąc wkurzonych słońc.

Barman przerwał mycie na chwilę i popatrzył na mnie z ukosa. Wielka blizna na jego czole skrzywiła się wyraźnie.

– To paskudne miejsce, mój kolego. Na twoim miejscu nie pchałbym się tam bez powodu. Wejście tylko na zaproszenie, uzbrojeni strażnicy… Powiadają, że potrafią cię odmłodzić, albo przedłużyć życie, ale ja tam nie wiem. Był tu taki jeden fotograf, który sprawie się przyglądał, ale pewnego razu wciągnęli go do środka i więcej go nie widziałem. Od tego czasu się nie interesuję.

Położyłem na blacie dwadzieścia królewskich koron i podsunąłem powoli barmanowi. Ten się nachylił konspiracyjnie.

–  Ale jeśli chcesz się dowiedzieć więcej, proponowałbym podejść od tyłu, od rampy załadowczej. Tam w nocy nie ma nikogo. Nie wiesz tego ode mnie.

Wstałem i podziękowałem za drinka. Wychodząc zapaliłem wilgotnego papierosa.

Kolano mam może już nie takie jak dawniej, ale da radę. Zawsze dawało radę. Za to te obcięte pięty nie dają mi spokoju. Dopóki żyję, żadna zbrodnia w tym mieście nie uniknie kary.

Popatrzyłem na drugą stronę drogi. Wygląda na to, że szczęście jest dzisiaj po mojej stronie. Na ulicy nie było nikogo, a deszcz skutecznie ograniczał pole widzenia, jak i ewentualne – nieuniknione, pomyślałem – hałasy. Wyrzuciłem niedopałek papierosa, przekroczyłem jezdnię i wtargnąłem na teren placówki przez tylną bramę. Faktycznie, nie było nikogo w pobliżu. Zbliżyłem się do czytnika.

Karta zadziałała. Wślizgnąłem się do środka.

W hali było przerażająco biało. Mocne lampy oświetlały absolutnie wszystko, cień nie miał szansy zagrzać tu miejsca. W magazynie stało mnóstwo kartonów, a jedyne drzwi prowadziły do szerokiej sali.

Otworzyłem je.

Było w niej minimum kilkaset osób, leżących w łóżkach, pomiędzy którymi chodzili ludzie w białych kitlach, bez przerwy ich monitorujący. Wszyscy spali. Niektórzy mieli zakrwawione szmaty na brzuchu. Cisza była przejmująca. Wyciągnąłem służbową kuszę z naciągniętym wstępnie bełtem. Zobaczyłem wtedy niezwykłą rzecz – na podwyższeniu, w dalekim końcu Sali, była szklana gablotka, z kobietą w środku.  

Czy to Śpiąca Królewna? Czy to jej poddani? Co tu się kurwa dzieje?

Nie miałem czasu się nad tym zastanowić, gdyż zapanowało poruszenie na sali. Usłyszałem rżenie – pod główne wejście podjechały powozy, z których wysiadło kilka osób.

Jednym z nich był Książę. Rozpoznałbym faceta nawet w nocy. Przyjechał zobaczyć jak kręci się jego interes, może wpadło mu kilku nowych klientów? Któż to wie. Jakaś elfka minęła go z płucem na stalowej tacy. Teraz, gdy Książę rozmawiał z jakimś facetem w kitlu, masce i rękawicach, powoli wycofywałem się do przedsionka – poczułem jednak na skroni dotyk zimnej stali i szczęk napinanej cięciwy kuszy.

– Pójdziesz ze mną – usłyszałem. – Szef się ciebie spodziewał.

Szturchnął mnie do przodu, dość mocno, co przykuło uwagę zgromadzonych. Wszyscy przerwali swoją pracę i podeszli do mnie bliżej. Najbliżej zaś stanął Książę. Przyjrzał się mojej twarzy, ale że byłem wyższy, skinął na swojego orka – ten kopnął mnie w nogi, upadłem na kolana.

– Witam szanownego Pana Detektywa – powiedział Książę z lekkim uśmieszkiem. – Pewne osoby dały mi znać, że dzisiaj mnie pan odwiedzi. Gdyby pan zadzwonił wcześniej, umówił się na wizytę, na pewno bym coś dla Pana tutaj znalazł, pewnie wątroba by się przydała, czy nowe kolano, prawda? – kopnął mnie z całej siły, aż zawyłem z bólu.

Ból był dobry. Oznaczał, że nadal coś czuję.

– Przytulnie tu – powiedziałem. – Wszystkich gości tak traktujesz, czy tylko ja zasłużyłem na ten zaszczyt? A zresztą, wiesz po co tutaj jestem. Młoda kobieta zabita wczoraj, obcięte pięty, mówi ci to coś?

Książę popatrzył na mnie jak wryty.

– Nie mam pojęcia o czym mówisz. Dawno z tym skończyłem. Mam teraz ten oto legalny… No, prawie legalny biznes. Nie muszę się już uciekać do takich, hmm, rozwiązań.

Książę zrobił rundkę dookoła mnie, klęczącego, rozcierającego potrzaskane kolano, zastanawiając się nad czymś.

– Panie detektywie, widzę, że mamy tutaj małe nieporozumienie. Niemniej jednak nie sądzę, że gdy pana wypuszczę, a nawet przeproszę, zapomni pan, co tu widział.

– Masz rację, nie zapomnę. – potwierdziłem.

– Tego się obawiałem. Niestety, jest pan za stary by dołączyć do moich dawców. Nieprzydatny. Zużyty. Będziemy musieli się pożegnać w prostszy, staroświecki sposób.

Książę wyciągnął dłoń ku mnie i pomógł wstać.

– Nie jestem potworem. To tylko interesy. Pan wybaczy. – Skinął na orka, który przystawił mi kuszę do pleców i zaprowadził mnie do kąta, za ścianę, a sam udał się w kierunku wyjścia.

To była moja szansa.

– Wyglądasz na porządnego faceta – zagaiłem. – Mogę chociaż ostatniego fajka przed śmiercią?  – wskazałem mu na kieszeń, z której wystawała paczka. Jego wzrok powędrował ku niej, a ja wykorzystałem to, by rąbnąć go najmocniej jak umiałem w brzuch. Na szczęście to wystarczyło, by nim zachwiać – a niełatwo zachwiać orkiem. Wziąłem tacę leżącą na stoliku obok i uderzyłem go w twarz. Leżały na niej zakrwawione narzędzia chirurgiczne, jedno z nich wbiło mu się w oko.

Jego wrzask był zaskakujący dla reszty towarzystwa na Sali – bardziej spodziewali się dźwięku cięciwy. Wziąłem jego kuszę i zastrzeliłem dwóch podbiegających orków, i wypaliłem w Księcia – niestety, trafiłem go tylko w ucho. Złapał się przerażony za zakrwawione strzępki ucha i widząc, że nie ma żadnej ochrony, podbiegł do szklanej gablotki ze Śpiącą Królewną i strzaskał szybę łokciem. Podbiegłem dość niezgrabnie w jego kierunku, ale było już za późno.

– Charles, tak wygląda pocałunek prawdziwej miłości! – Książę krzyknął i pocałował Śpiącą Królewnę, która obudziła się z wrzaskiem. Tak jak 400 osób na Sali, które zaczęły wstawać, biegać, spadać na podłogę, przy tym obficie krwawiąc ze swoich wnętrzności.

Czar prysł.

– Stój! – krzyknąłem, biegnąc w jego kierunku. Niestety, było mi trudno przepychać się między zdezorientowanymi, umierającymi w potwornych męczarniach osobami, proszącymi o pomoc, ślizgającymi się na własnej krwi. Znalazłem ścieżkę między lżej rannymi, jednak potknąłem się o jelita jakiegoś niziołka i rozbiłem głowę o stalową szafkę.

Gdy się po chwili obudziłem, sytuacja była już dużo spokojniejsza. Większość osób już się nie ruszała. Lekarzy już dawno nie było. Drzwi zewnętrzne były zamknięte, a przez ciągle padający deszcz nikt z zewnątrz nawet nie usłyszał tego horroru. Byliśmy w tym sami.

Przeszedłem nad zwłokami, zawiedziony, zniesmaczony tym piekłem na ziemi. Byłem wściekły na Księcia, że można z ludzkiej – choć nie tylko – krzywdy zrobić pomysł na biznes. Było to podłe i musi mi za to zapłacić.

Poszedłem śladem jego krwi prosto na dach. Nie oczekiwałem, że tam jeszcze będzie.

Myliłem się. Stał, z rękami w górze, na krawędzi dachu.

Cindy mierzyła do niego z małej kuszy – kłócili się o coś już od pewnego czasu. Zbliżyłem się, mokry od deszczu, wyciągając swoją broń. Sprawdziłem, że zostały mi jeszcze bełty w magazynku. Wystarczyłoby na cały nasz tercet egzotyczny.

Stała do mnie tyłem – za to Książę mnie zauważył, na chwilę odwracając wzrok w moim kierunku. Nie na długo, gdyż bełt wymierzony w jego stronę bardzo absorbował jest uwagę.

-… nigdy cię nie kochałam, pogódź się z tym podła kreaturo. Chciałeś mnie zabić, nasłałeś na mnie mordercę! – syczała Cindy w stronę przerażonego człowieka. Wyglądał żałośnie, zdezorientowany całą sytuacją.

– Najdroższa, co ty gadasz, nigdy bym cię nie zabił, to jakaś pomyłka! Ten detektyw nie wie o czym mówi, nie miałem z tym NIC wspólnego. Cindy, wyciągnąłem cię z biedy, dałem ci wszystko, co masz… Opuść broń, kochanie.

Wyciągnąłem papierosa. To chyba było dla mnie zbyt wiele na dzisiaj, ale nie pozwolę na więcej cierpienia. Nie pozwolę na kolejną bezsensowną śmierć. Sprawiedliwość nie na tym polega.

– Cindy, odłóż broń – powiedziałem, zaciągając się mocno. – On jest niewinny.

– Charles, nie wygłupiaj się, przecież daję ci go na tacy, to groźny przestępca. Musi zapłacić na swoje zbrodnie. – powiedziała, zerkając na mnie krótko przez ramię.

– Owszem, musi, ale to nie jest jedna z nich. Niech zajmie się nim policja. A tymczasem to Ty pójdziesz ze mną – przystawiłem jej kuszę do pleców, usłyszałem jak przyspieszył jej oddech.

 – Zawsze byłeś bystry. Zbyt bystry. – podniosła ręce do góry, upuszczając broń i odwracając się powoli. Książę rozluźnił się, ale skinąłem na niego i też podniósł ręce do góry.

– Jak się domyśliłeś? – zaciekawiła się Cindy.

–  Midnight często cię odwiedzał w naszym barze. Wiem, że potem, jak zerwaliśmy, mieliście romans. Przypomniało mi się także, że to właśnie on badał sprawę odcinanych pięt te kilka lat temu, sprawę, która nigdy nie została rozwiązana. Nie chciała być rozwiązana. Strzykawka, którą znalazłem przy ciele, pasuje do tych, które macie tutaj. Moja hipoteza jest taka, że znudziłaś się Księciem, dogadałaś z poprzednim chłoptasiem, by go wykończyć i przejąć jego kasę. W tym celu wykradłaś materiały z laboratorium, zabiliście kobietę która mieszkała pode mną, by Midnight wkręcił mnie w sprawę, po czym upozorowaliście to na robotę Księcia. Sama wpuściła go do mieszkania, gdy pokazał jej policyjną odznakę – nie miała powodów, by mu nie ufać. Ja tutaj miałem pewnie go sprzątnąć, w imieniu sprawiedliwości, czy czegoś tam, ale coś nie do końca się udało… A teraz pójdziecie wszyscy ze mną.

Cindy aż zabłysnęły oczy z wrażenia.

– Charles, jesteś niesamowity, najlepszy. Strasznie mnie to kręci – powiedziała seksownie, próbując opuścić ręce. Natychmiast na nią kiwnąłem, by je podniosła z powrotem, od razu spoważniała.

– Charles, schowaj raz swoje zasady do kieszeni, zastrzel go tu i teraz. Wiesz, że to zły człowiek. Razem przejmiemy tę kasę, i uciekniemy z Zasiedmiogórogrodu. Olać Midnighta, to był zwykły pionek. Tylko Ty się zawsze liczyłeś.

– Wiesz, że to tak nie działa. Jest mi przykro, Cindy. Chciwość nie popłaca.

Padający deszcz rozmazał jej makijaż. Nie wyglądała już jak milion koron. Raczej jak nieważny czek na gumę balonową.

– Nie mogę iść do więzienia. Wiesz o tym.

Jej wielkie, smutne oczy powiedziały mi wszystko w tym momencie. Całą historię biednej, smutnej, porzuconej dziewczyny, która ciągle musiała walczyć o swoje, często tracąc przy tym godność. W momencie, gdy była już tak blisko, by wejść na szczyt, pojawiłem się ja.

Ale ja na to nie pozwolę. W miejscu, gdzie zło rodzi zło, trzeba mieć odwagę, by powiedzieć dość. Wolną ręką wyciągnąłem kajdanki, i wyciągnąłem przed siebie, wskazując Cindy by je sobie założyła. Ani drgnęła. Ponagliłem ją kuszą. Ani drgnęła. Popatrzyła na broń leżącą u jej stóp.

Nie rób tego. Proszę. Nie utrudniaj.

Machnąłem jeszcze raz. Drugie spojrzenie na broń. Nie zdążysz, Cindy. Nie dasz rady.

Postanowiła spróbować.

Ręka jej drgnęła, całe jej ciało spięło się do skoku ku broni. Odruchowo wymierzyłem w nią z kuszy, ale nie zdążyłem strzelić. W tym momencie Książę, już nieco przez nas zapomniany, uderzył ją w głowę cegłą – i straciła przytomność.

– Jesteś w porządku, detektywie. Jesteśmy kwita, co nie? – uśmiechnął się do mnie, nieco zaskoczony nieoczekiwanym sukcesem, i chyłkiem ulotnił się w deszczu do wyjścia ewakuacyjnego. W oddali słyszałem policyjne syreny – może jednak nie wszyscy gliniarze są skorumpowani?

Podszedłem do Cindy, i odkopnąłem jej kuszę. Usiadłem przy niej i pogładziłem po policzku.

Czy płynęły po nim łzy, czy deszcz, nie wiem.

 

Koniec

Komentarze

Hej,

opowiadanie ma klimat. Postać głównego bohatera pozwala z nim empatyzować. Świat noir też wciąga. Jednak są tam elementy “grubymi nićmi szyte”. Szkoda, że nie zdecydowałeś się trochę nad tym popracować bo to jest najlepsze z Twoich opowiadań, które do tej pory czytałem. Rozumiem, że pora brać się za kolejne. Według mnie jednak poprawianie uczy najwięcej, choć trzeba mieć też czasem frajdę z pisania.

A dzięki Pioter ;) Czy najlepsze, nie wiem – na pewno najwięcej razy poprawiane. 

 

Czas iść dalej.

Fajnie się czytało. Wciągnęło i nawet polubiłam naszego bohatera.

Ot, dość tradycyjna opowieść kryminalna, kiedy to najmniej podejrzany okazuje się sprawcą zbrodni. Brakło natomiast fantastyki – umieszczenie w tekście krasnoluda, orka czy elfki to dla mnie stanowczo za mało, aby usprawiedliwić obecność tagu FANTASY.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Szklanka whisky stojąca na moim biurku… → Zbędny zaimek.

 

przez uchylone okno do mojego gabinetu… → Jak wyżej.

 

Lekko chwiejnym krokiem udałem się do mahoniowego barku… → A może zwyczajnie: Lekko chwiejnym krokiem podszedłem do mahoniowego barku

Za SJP PWN: udać się 1. «odbyć się lub zakończyć zgodnie z oczekiwaniami lub być takim, jak oczekiwano» 2. «pójść lub pojechać do kogoś lub dokądś»

 

Mamy kwaśną sprawę, i to w Twojej kamienicy… → Mamy kwaśną sprawę, i to w twojej kamienicy

Zaimki osobowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Ubrałem swój kapelusz i długi płaszcz… → W co ubrał kapelusz i płaszcz??? Zbędny zaimek.

Kapelusz i płaszcz można włożyć, założyć, przywdziać, odziać się, ubrać się w nie, ale ani kapelusza, ani płaszcza nie ubiera się!

Proponuję: Włożyłem kapelusz i długi płaszcz

 

zszedłem po schodach. Na klatce schodowej czekał na mnie w ciemnym kącie korytarza Midnight… → Nie brzmi to najlepiej – wiadomo na kogo czekał policjant, a także, że detektyw raczej nie schodził po drabinie.

Proponuję: …zszedłem na parter. Midnight czekał na klatce schodowej w ciemnym kącie korytarza

 

Frank Tremaine, lat 25… → Frank Tremaine, lat dwadzieścia pięć

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

zwrócił się do mnie ignorując moją wypowiedź. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

– Tak, znałem. Mieszkają mieszkali tutaj od niedawna.– Tak, znałem. Mieszkają mieszkali tutaj od niedawna.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, sprawiają że zapis staje się mniej czytelny.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

– Nie ma śladów włamania. – potwierdził. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Idź, rozejrzyj się w domu, zobacz ciało. → Raczej: Idź, rozejrzyj się w mieszkaniu, zobacz ciało.

 

Dopaliłem papierosa i zgasiłem obcasem na ziemi. → Rzecz dzieje się na klatce schodowej, więc: Dopaliłem papierosa i zgasiłem obcasem na podłodze.

Czy detektyw rzucałby niedopałek na miejscu zbrodni?

 

Na oko męskie oksfordy, rozmiar 44.Na oko męskie oksfordy, rozmiar czterdzieści cztery.

 

Zbliżyłem się do ciała i nachyliłem się. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Podszedłem do ciała i nachyliłem się.

 

kartę dostępu z miejsca zwanego „Żyj długo i szczęśliwie”. → …kartę dostępu z miejsca zwanego „Żyj Długo i Szczęśliwie.

 

Długie blond włosy falowały smagane delikatnym powiewem wiatru… → Skoro powiew wiatru był delikatny to raczej nie było to smaganie.

Proponuję: Długie blond włosy falowały muskane delikatnym powiewem wiatru

 

Wydawała się być się nieuzbrojona. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Och, czy to pan, Detektywie? → Dlaczego wielka litera?

 

Spod kapelusza trafiło mnie przeszywające spojrzenie kobiety w potrzebie. → Czy dobrze rozumiem, że kobieta w złotej sukni nosiła kapelusz?

 

Ostatnie słowo zawisło ciężko w powietrzu, niczym klątwa bez ucieczki. → Na czym polega ciężkie zawiśnięcie, a na czym klątwa bez ucieczki?

A może miało być: Ostatnie słowo zawisło znacząco w powietrzu, niczym klątwa, od której nie ma ucieczki.

 

Skinąłem na Cindy, wskazując na drugą szklaneczkę, czy też się napije – potwierdziła głową. → Nie brzmi to najlepiej. Wskazujemy coś, nie na coś.

Proponuję: Spojrzałem pytająco na Cindy, wskazując drugą szklaneczkę, czy też się napije – skinęła głową.

 

Nalałem jej mocnej Malagi. Nalałem jej mocnej malagi.

Nazwy trunków piszemy małą literą.

 

– Mnie? Z nią? Nic. – zaprzeczyła, pijąc duszkiem wino. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Za to wiem, kto ją zabił. – ciągnęła wywód dalej. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Zbędne dookreślenie – czy mogła ciągnąć wywód od początku:

Proponuję: – Za to wiem, kto ją zabił – ciągnęła wywód.

 

Mój chorobliwie zazdrosny były chłopak. Pięty są jego znakiem rozpoznawczym, jeszcze z czasów mafijnych porachunków. Szuka mnie, bo chce mnie odzyskać. Musisz mnie ochronić, Charles. Jesteś moją jedyną nadzieją. Nikomu nie mogę zaufać – złapała mnie za rękę. Jej cudowna, delikatna skóra wstrząsnęła mną jeszcze bardziej niż jej zapach. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Nadmiar zaimków.

 

– Cindy, czy nazwa „Żyj długo i szczęśliwie” coś ci mówi?– Cindy, czy nazwa „Żyj Długo i Szczęśliwie” coś ci mówi?

 

nie było nikogo poza barmanem za kontuarem, który zajmował się swoimi sprawami. → Czy dobrze rozumiem, że kontuar zajmował się swoimi sprawami?

A może miało być: …nie było nikogo poza stojącym za kontuarem barmanem, który zajmował się swoimi sprawami.

 

było stamtąd doskonale widać „Żyj długo i szczęśliwie”. → …było stamtąd doskonale widać „Żyj Długo i Szczęśliwie.

 

na podwyższeniu, w dalekim końcu Sali… → Dlaczego wielka litera?

 

Jakaś elfka minęła go z płucem na stalowej tacy. Teraz, gdy Książę rozmawiał z jakimś facetem… → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Witam szanownego Pana Detektywa… → – Witam szanownego pana detektywa

Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

na pewno bym coś dla Pana tutaj znalazł… → …na pewno bym coś dla pana tutaj znalazł

 

– Masz rację, nie zapomnę. – potwierdziłem. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

przystawił mi kuszę do pleców i zaprowadził mnie do kąta… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

– Mogę chociaż ostatniego fajka przed śmiercią?  – wskazałem mu na kieszeń, z której wystawała paczka.– Mogę chociaż ostatniego fajka przed śmiercią?  – Wskazałem kieszeń, z której wystawała paczka.

 

zaskakujący dla reszty towarzystwa na Sali… → Dlaczego wielka litera?

 

Tak jak 400 osób na Sali… → Tak jak czterysta osób na sali

 

obficie krwawiąc ze swoich wnętrzności. → Zbędny zaimek.

 

Poszedłem śladem jego krwi prosto na dach. → Skoro wszędzie było pełno krwi to skąd wiedział, które ślady zostawił Książę?

 

bełt wymierzony w jego stronę bardzo absorbował jest uwagę. → Czy to ostateczna wersja zdania?

 

-… nigdy cię nie kochałam… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.

 

nie miałem z tym NIC wspólnego. → Umiał mówić wielkimi literami???

 

A tymczasem to Ty pójdziesz ze mną – przystawiłem jej kuszę do pleców… → Zaimek małą literą. Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być: A tymczasem to ty pójdziesz ze mną.Przystawiłem jej kuszę do pleców

 

 – Zawsze byłeś bystry. Zbyt bystry. – podniosła ręce do góry… → Didaskalia wielką literą. Zbędne dookreślenie – czy mogła podnieść ręce do dołu? Winno być: – Zawsze byłeś bystry. Zbyt bystry. – Podniosła ręce.

 

Tylko Ty się zawsze liczyłeś.Tylko ty się zawsze liczyłeś.

 

Wolną ręką wyciągnąłem kajdanki, i wyciągnąłem przed siebie… → Brzydkie powtórzenie. Zbędna kropka po kajdankach.

 

Ręka jej drgnęła, całe jej ciało spięło się do skoku… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

– Jesteś w porządku, detektywie. Jesteśmy kwita, co nie? – uśmiechnął się do mnie… → Didaskalia wielką literą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem pod wrażeniem korekty. Naprawdę dokładna jak na taki krótki tekst. Dzięki takim uwagom uświadamiam sobie jak wiele pracy mnie jeszcze czeka :) (Acz niektóre to zwykłe czepialstwo trochę na siłę.)

 

Druga sprawa – “umieszczenie w tekście krasnoluda, orka czy elfki to dla mnie stanowczo za mało, aby usprawiedliwić obecność tagu FANTASY.” – czuję się trochę urażony. Jeśli nawiązania do baśni, wszechobecnej magii, mitycznych stworów i dziedzictwa kulturowego to brak fantasy, to ja już nie wiem co nim jest. Wiadomo, to bardziej crossover noir x fantasy, ale nie ma tagu noir niestety.

 

 

Bardzo proszę, Mglisty. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

(Acz niektóre to zwykłe czepialstwo trochę na siłę.)

Mam zwyczaj ujmować w łapance to, co w trakcie czytania zatrzymuje mnie i wytrąca z rytmu. Nie robię tego na siłę, ale masz prawo do własnej oceny moich uwag.

 

…czuję się trochę urażony. Jeśli nawiązania do baśni, wszechobecnej magii, mitycznych stworów i dziedzictwa kulturowego to brak fantasy, to ja już nie wiem co nim jest.

Przykro mi, że poczułeś się urażony, ale nic nie poradzę, że tak odebrałam opowiadanie. Jak wspomniałam – krasnolud, ork, elfka czy skromne wątki nawiązujące do znanych baśni nie zdołały mnie przekonać, że to opowiadanie fantasy, zwłaszcza że nie dostrzegłam w tekście ani wszechobecnej magii, ani mitycznych stworów, że o dziedzictwie kulturowym nie wspomnę. Zważ jednak, że to tylko moje odczucia i wcale nie muszą się pokrywać z tymi, których doznają kolejni czytelnicy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam zwyczaj ujmować w łapance to, co w trakcie czytania zatrzymuje mnie i wytrąca z rytmu. Nie robię tego na siłę, ale masz prawo do własnej oceny moich uwag.

Ok, rozumiem.

 

Zważ jednak, że to tylko moje odczucia i wcale nie muszą się pokrywać z tymi, których doznają kolejni czytelnicy.

Na pewno nie jest to klimat typowego fantasy w stylu “Władcy Pierścieni”, już mi przeszło. Dzięki :)

Bardzo proszę, Mglisty. Cieszę się, że już Ci przeszło i pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawe i świetnie napisane. Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mglisty, jesteś na tym forum krótko. Nie doceniasz pracy Reg, zarzucając jej czepialstwo na siłę. Tu nikt nie wskazuje błędów dla swojej satysfakcji. Wszyscy się uczymy. Lepiej w następnych tekstach postaraj się uniknąć wskazanych błędów i takiej reakcji w swoim komentarzu, bo stracisz czytelników.

Misiu, dziękuję. Ale zważ, że Mglisty zmitygował się i wszystko jest OK. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka