
Z dedykacją dla wszystkich studentów Wyższej Szkoły Spawalniczo-Bartniczej.
Z dedykacją dla wszystkich studentów Wyższej Szkoły Spawalniczo-Bartniczej.
Prawnicza kariera Brana Naultinusa zakończyła się w momencie, w którym na jaw wyszło, że jest zmiennokształtną humanoidalną jaszczurką – jednym słowem: reptilianinem. Przebojowy prawnik w ciągu trzech lat występował na sali sądowej ponad pięćset razy. Niejednokrotnie przybierał postać obrońcy, częściej jednak wcielał się w rolę oskarżyciela. W niektórych przypadkach grał po obu stronach, co było głupie i ryzykowne, ale momentami konieczne dla powodzenia jego misji. Jednak prędzej czy później ktoś musiał przejrzeć jego sztuczkę i połapać się, dlaczego adwokaci na zmianę wychodzą do toalety w trakcie rozprawy.
Tak właśnie stało się podczas pewnego procesu dotyczącego znęcania się przez rodziców nad niepełnosprawnym synem. W przeciwieństwie do innych spraw prowadzonych przez Naultinusa, ta konkretna nie miała żadnego związku z wielkim reptiliańskim planem kontrolowania ludzkości. Była to jedynie prowizoryczna ucieczka od jego zbyt egzystencjalnej rzeczywistości.
Bran chciał wymierzyć adekwatną karę rodzicom udręczonego chłopaka, jednak jego klient okazał się zbyt bystry dla własnego dobra. Zaniepokojony przydługą nieobecnością swojego adwokata, poprosił sąd o inspekcję toalet.
Nawiasem mówiąc, w przyszłości na cześć tego domyślnego chłopaka będą stawiane pomniki, z racji że był pierwszą osobą, która przyczyniła się do powstrzymania reptiliańskiej inwazji. Ale to bardzo odległa przyszłość. Do tego czasu ludzkość w końcu poważnie zaadresuje problem umierającej planety, globalnie wstrzymane zostaną działania zbrojeniowe, mniejszości wszelkiego rodzaju przestaną być dyskryminowane oraz inne tego typu nierealistyczne koncepty wejdą w życie. A póki co chłopiec ten dalej będzie musiał mierzyć się z przemocowymi rodzicami, bo sąd w trakcie obradowań nie odnalazł żadnych dowodów ich „zaniedbań”.
Wcielony w młodego prokuratora jaszczur, wiedząc że wysłany do latryny ochroniarz nikogo tam nie znajdzie, skorzystał z chaotycznej sytuacji i zaskakująco gładko ulotnił się z budynku. Jednak nawet to nie uchroniło go przed tragicznymi konsekwencjami, bo dzięki przebadaniu nagrań z monitoringu (na których nigdy nie było widać dwóch prawników w tym samym czasie), odnalezieniu w toalecie skrawków gadziej skóry (której zrzucenie było konieczne do transformacji, a niestety przepustowość klozetów nie pozwalała na pozbycie się całości materiału dowodowego) oraz rozdmuchaniu kilku starych teorii spiskowych, świat doszedł do jedynej logicznej konkluzji – reptilianie są wśród nas!
Od incydentu minęły dwa lata, a w tym czasie na całym świecie podjęto szereg prewencyjnych kroków wobec powstrzymania inwazji obcej rasy. Przykładowo w sądach wprowadzono specjalne zabezpieczenia. Przed każdym uczestniczącym w procesie prawnikiem wystawia się półmisek pełen świerszczy. Jeśli testowany obiekt nie skusi się na choćby drobnego kęsa przez pół minuty, zostaje przepuszczony.
Według Naultinusa nie istniała choćby mikroskopijna szansa, by oszukać tak przebiegłą ochronę. Dlatego postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę adwokacką i jak każdy niespełniony w swym fachu majster zaczął przyuczać do niego innych.
Na szczęście nikt nie przejmował się tym, czy reptilianie nie infiltrują przypadkiem uniwersytetów, a tym bardziej uniwersytetów gorszego sortu. A na właśnie takiej trzecio, a może nawet i czwartorzędowej uczelni (zależnie od wybranego internetowego rankingu) ciepłą posadkę znalazł sobie ten jaszczur doskonale obyty w ludzkiej etykiecie.
Wyższa Szkoła Spawalniczo-Bartnicza im. Gracjana Pasieki (formalnie posiadająca status uniwersytetu dzięki skromnemu wydziałowi humanistycznemu) była zapomnianą przez boga placówką w zapomnianym przez boga kraju. W tym wypadku podwójna negacja nie oznaczała żadnych plusów, szczególnie w kwestii temperatury. Pogoda w tym miejscu była skrajnie lodowcowa. Skutecznie doprowadzała nawet największych fanów przymrozków do szału. Chociaż kampus był wyposażony w nowoczesny system grzewczy, to rzadko emitował choćby liche ciepło. Zamiast tego klimatyzacja często raczyła eleganckim chłodkiem, co według studenckich teorii miało zapobiec rozkładowi ciał dawno już zmarłych wykładowców, którzy nawet pośmiertnie chcieli kontynuować swoją oświatową misję.
Bran był najmłodszym członkiem kadry, co nie było szczególnie ciężkie, bo w końcu według ludzkiej miary miał zaledwie sześć lat, jednak dzięki swoim niezwykłym korzeniom był intelektualnie i fizycznie dojrzały na tyle, by zdobyć profesurę. Również według gadziej miary był na idealnym etapie, by zacząć przeżywać kryzys wieku średniego, co z resztą wychodziło mu wzorowo. Początkowo całkiem nieźle się z tym maskował. Na codzień przybierał postać przystojnego dwudziestoparolatka z ciemną bujną brodą i idealną linią włosów. Włosy były najważniejsze. Jednak szara rzeczywistość wykładowcy z tygodnia na tydzień szargała jego skomplikowaną psychikę, co stopniowo pogarszało jego zmiennokształtne umiejętności. W zaledwie pół roku zaliczył regres do postaci dobijającego czterdziestkę rozwodnika, którego zakola oślepiały studentów za sprawą odbijającego się od nich słońca (kiedy akurat to słońce wychodziło, a była to rzadkość w tym polarnym klimacie), a z podbródka wystawało jedynie kilka nieśmiałych kępek włosów. Wstydem byłoby ich nie zgolić.
Czynników, które doprowadziły go do tego stanu było wiele.
Po pierwsze, warunki mieszkalne. Bran prowadził zaledwie kilka zajęć w ciągu tygodnia, co pozwalało mu na spokojnie wynajmować komórkę w akademiku oraz codziennie żywić się garścią importowanych suszonych robaków (ze względu na niesprzyjające warunki pogodowe nie mógł sam zdobywać pokarmu, jak robił to dotychczas). Była to z pewnością odskocznia od jego przeszłego życia w apartamencie, ale rządowe służby z pewnością już dawno zagospodarowały jego dotychczasową kryjówkę. Nie było sensu tam wracać.
Po drugie, forma zatrudnienia. Na uczelni dostał tylko jeden wakat – na nauczanie etyki. Nie wylądował jednak na żadnym prestiżowym kierunku, jak przykładowo na jego ukochanym prawie. Zdzierżyłby nawet coś pokroju socjologii, ale nie miał nawet tyle szczęścia. Trafił na eksperymentalny kierunek – marketing ze specjalizacją pszczelarską. Według sylabusa zajęcia z etyki miały przede wszystkim ostrzegać przyszłych marketingowców przed stosowaniem podstępnych taktyk wprowadzających klientów w błąd. W dużym skrócie: przedmiot ten miał przestrzegać przed wszystkim tym, czego każdy po ukończeniu tego kierunku i tak będzie się dopuszczać. Kompletna strata czasu.
Po trzecie, młodzież. Naultinus pokusiłby się o stwierdzenie, że jego studenci byli bystrzejsi od znacznej większości jego dotychczasowych klientów, co jedynie dobijało go przez to, że marnują się w takim miejscu. Mimo sporego potencjału mieli problemy z koncentracją na zajęciach, przychodzeniem na nie oraz nadużywaniem w trakcie nich szkodliwej technologii, a w szczególności odpowiedzi generowanych przez AI. Mimo że reptyl niejednokrotnie udowadniał im, że algorytm nie zawsze zna odpowiedź na nurtujące ich dylematy, dalej upierali się przy swoim i czerpali wiedzę wygenerowaną promptami. Jednym słowem nie zależało im na poznaniu etyki, a jedynie jej zdaniu i to z co najwyżej dostatecznym wynikiem.
Takie podejście zaskutkowało ponadprzeciętnie miernym wynikiem egzaminu w pierwszym terminie. Mówiąc bardziej dosadnie: nikt nie zdał.
To prowadzi nas do czwartego, ostatniego już powodu – zepsutych wakacji. Okres sesji poprawkowej był bowiem idealnym czasem dla takiej jak on zmiennocieplnej kreatury, by udać się w tropiki i nabrać siły przed tą arktyczną rzeczywistością. Jednak w obecnej sytuacji nie było mowy o takich luksusach! Żeby porządnie odpytać całą tą zgraję musiałby zarezerwować dwa, a jeśli chciał uwzględnić własny komfort psychiczny, nawet trzy dni! Biorąc pod uwagę, że ferie trwały niecałe półtorej tygodnia, skurczyło to jego urlop o całe dziesięć procent!
Jednak reptyl nie zamierzał biernie przyglądać się dotykającej go inflacji czasu. Postanowił przeprowadzić mały eksperyment. Jeśli pójdzie pomyślnie, jego wakacje zostaną względnie uratowane. Jeśli nie, przynajmniej będzie miał dobrą zabawę.
W ostatni dzień sesji zaprosił wszystkich studentów na, jak to określił: „konsultacje z szansą ekspresowej poprawki”. Zjawiło się dwadzieścia osiem osób. Jedna się nie zjawiła.
Po wstępnym small-talku odnośnie wakacyjnych planów oraz stanowczo za długim kazaniu na temat konieczności rozumienia poszczególnych postaw etycznych, a szczególnie jego ulubionej kantowskiej deontologii, Bran przystąpił do objaśnia zasad tego spotkania.
– Znają państwo dylemat więźnia? Było o nim na drugich zajęciach. – Z kamiennym uśmiechem skanował salę w poszukiwaniu tej jednej osoby, która dobrze wyjaśniła ten fenomen na egzaminie. Niestety była nieobecna. Westchnął niecodziennym świeżym oddechem i wytłumaczył sam: – W tej teoretycznej sytuacji policja zatrzymuje dwójkę podejrzanych, ale nie ma wystarczająco dowodów, by ich skazać. Śledczy oddzielają więźniów i przedstawiają każdemu z nich propozycję: jeśli będziesz zeznawał przeciwko wspólnikowi, a twój wspólnik będzie milczał, to wyjdziesz na wolność, a on odsiedzi dziesięć lat. Jeśli oboje będziecie milczeć, to oboje odsiedzicie sześć miesięcy. Jeśli oboje będzie przeciwko sobie zeznawać, oboje odsiedzicie pięć lat.
Bran ponownie omiótł wzrokiem klasę, ale nie dostrzegł większego zainteresowania. Jego monotonny głos wywołał co u niektórych obronną reakcję ziewania. Skupił swoją uwagę na jednym studencie, którego twarz oświetlało mocne białe światło z laptopa. Czyżby odpalał jakąś grę, by nie zasnąć z nudów? Nawet jeśli tak, to na tym etapie wykładowca był zbyt zmęczony, by się tym przejmować. Poprawił zegarek i stuknął palcami w biurko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nie podziałało, ale dalej kontynuował swój monolog:
– Proponuję wam zagrać w eksperymentalną wersję tej gry. Nazwałem ją „dylematem studenta, który nie chce sesji poprawkowej”. Możliwe, że prawie wszyscy wyjdziecie dzisiaj stąd z zaliczeniem – zaproponował silnie akcentując „prawie”. – Zasady nie są skomplikowane, ale jeśli nie będziecie słuchać, to możecie się pogubić, zatem prosiłbym o skupienie.
Na ten moment wpatrywała się w niego prawie połowa sali. Był to niemal sukces. Odczekał jeszcze chwilę, czym zwerbował kolejne cztery pary oczu. Stęknął prawie wesoło i kontynuował:
– Każdy z was dostanie karteczkę, na której musicie oddać głos na jednego ze współtowarzyszących wam studentów. Jak najbardziej możecie również zagłosować na siebie. Jeśli zostanie osiągnięta jednomyślność, czyli wszystkie głosy będą uwzględniały tylko jedną osobę, to każdy z was otrzyma zaliczenie z najwyższą oceną. Każdy poza oczywiście tym jednym pechowcem, na którego zostaną oddane głosy. Inaczej postąpimy w sytuacji, w której nie osiągną państwo jednomyślności. Wówczas jedynymi osobami, które otrzymają zaliczenie, będą ci, którzy na swoje konto otrzymają dokładnie jeden głos. Im również przysłuży najwyższa ocena. Najgorszym rozwiązanie będzie miało miejsce, kiedy wszyscy otrzymają po jednym głosie. W takiej sytuacji nie zdaje nikt – dokończył ponuro.
– Czyli jeżeli zagłosuję na siebie i nikt nie zagłosuje na mnie, no i załóżmy, że ten najgorszy scenariusz się nie wydarzy, to nie będę musiała tutaj przychodzić we wrześniu? – rozbrzmiał nieśmiały dziewczęcy głos z pierwszej ławki.
– Naturalnie, pani Newshire – zawtórował jej wykładowca pstrykając palcami. – Jednakże – Jego wskazujący palec kiczowato zawisnął w powietrzu tworząc usilny suspens. – rozegracie kilka rund tej gry. Wyniki każdego głosowania zostaną ujawnione, ale jedynie ostatnie będzie wiążące. Może zagracie pięć razy, może dziesięć, a być może skończycie już po pierwszej partii.
– A to pan sobie wybierze kiedy kończymy, czy jak? – przerwał mu skrzeczący punk z głębi sali.
– Bez przesady. – Wykładowca zbył go machnięciem dłoni. – To byłoby zachowanie skrajnie nieetyczne, a przecież powinienem być waszym przewodnikiem do grania fair w tym okrutnym świecie. – Studenci będący poza wzrokiem Brana jedynie przewrócili oczami. – Z góry określiłem ilość tur i zapisałem ją w tym pudełeczku – objaśnił demonstrując niewielką drewnianą szkatułkę. – Kiedy gra się skończy otworzę je, aby potwierdzić, że już kończymy.
– A co jeśli oddam pusty głos? – wtrącił prowokacyjnie niski łysol półwstając z pierwszej ławki.
– Tak, to słuszna uwaga, jak najbardziej należałoby wyjaśnić tą kwestię. – Naultinus przez chwilę wyglądał, jakby właśnie starał się ze wszystkich sił wpaść na rozwiązanie tej luki w jego regułach, o których był przekonany, że są dopracowane do perfekcji. Ale to, że tak wyglądał, wcale nie znaczyło, że rzeczywiście tak było. Po chwili podniósł gwałtownie głowę i objaśnił: – Jeżeli miałaby miejsce sytuacja, w której pojawi się głos, którego nie będzie można zidentyfikować, bo dajmy na to właśnie kartka będzie pusta albo będzie zawierać dwa nazwiska albo nie będzie dało się rozczytać, co zostało na niej napisane, wówczas kończymy grę przedwcześnie i nikt z państwa nie zdaje. – Chłodny ton wykładowcy nie mógł co prawda rywalizować z pogodą na zewnątrz, ale przypomniał niektórym o niedziałającym ogrzewaniu. Szmer zakładanych bluz i kurtek rozniósł się po sali. – Wprowadziłem taką zasadę prewencyjnie, gdyż zdaję sobie, że młodzi ludzie, do których państwo się zaliczają, bardzo lubią szukać niekonwencjonalnych rozwiązań. Zależy mi jednak, by ten eksperyment został przeprowadzony rzetelnie, w jak najbardziej laboratoryjnych warunkach. Oczywiście nigdy nie osiągniemy upragnionej próżni, ale w badaniach warto zawsze próbować się do takiego ideału zbliżyć.
Bran omiótł wzrokiem salę i zobaczył, że uwaga studentów zmalała odkąd zaczął prawić morały. Postanowił szybko zmienić tor konwersacji na bardziej pociągający:
– Do przeprowadzenia tej gry potrzebna jest jednak zgoda wszystkich z państwa. Nie słyszę sprzeciwu wśród was tutaj siedzących, jednak nie wiem, czy nieobecny pan Shiratori również byłby zwolennikiem tego rozwiązania. Czy macie jakiś sposób, by szybko się z nim skontaktować? – dodał zerkając ostentacyjnie na zegarek.
– Już go pytam na grupie! – zawtórowała energicznie blondynka ze środka sali i zaczęła napastować klawiaturę. Po około minucie dodała wyściubiajac nos znad laptopa: – Shiratori też nie zgłasza sprzeciwu.
– Dobrze, wobec tego macie państwo dziesięć minut. Możecie je wykorzystać na dyskusję, ale nie musicie, mawiają przecież, iż mowa jest zaledwie srebrem, milczenie zaś złotem. Oczywiście tylko od państwa dyspozycji zależy jaka będzie faktyczna wartość słów, bądź ich braku. – Zaśmiał się niezręcznie pod nosem. – Po upływie czasu rozdam karteczki i przejdziemy do głosowania.
Więcej pytań zaiste nie było, a debata pod tytułem „komu popsuć wakacje” nabrała gepardziego tempa. Jedni zaczęli szeptać między sobą w małych grupkach, inni zwiększyli częstotliwość uderzania w klawisze, a nieliczni pozostali po prostu obserwowali sytuację milcząc.
Po około trzech minutach dialogów toczonych symultanicznie w rzeczywistości i na kierunkowym czacie wszystko na moment ucichło. Atmosfera zupełnie jak przed ogłoszeniem wyroku na sali sądowej, mimo że wszyscy znali już decyzję (wszyscy poza uśmiechającym się głupkowato Branem, który wędrował od jednego do drugiego końca sali). Pozostało jedynie wypowiedzieć skazującą sentencje, ale do tego zadania brakowało odważnego sędziego. Nikt nie kwapił się do ogłoszenia decyzji na forum, bo w końcu to całkiem niemiłe tak po prostu powiedzieć: „hej, ciebie udupiamy, sajonara, miłej nauki w wakacje!”. Dlatego ten moment niepewności stał się wkrótce nieznośnymi minutami uciekających ruchów głową i wywracania oczu, w której partycypowali bodaj wszyscy obecni.
No ale wreszcie musiał znaleźć się ktoś odważny, bo ta historia nigdy nie poszłaby do przodu. Zadanie przchnięcia akcji dalej wziął na siebie starosta, który chyba pierwszy raz próbował wypełnić swoją rolę przewodzenia grupie. Wstał energicznie od biurka i odchrząknął. Niedramatycznie. Przytłaczająco zwyczajnie.
– Ustaliliśmy już w jaki sposób chcemy rozstrzygnąć tę grę. – Szczupły brunet z długimi włosami obrócił się na chwilę do reszty klasy, szukając szczątków wsparcia. Nie znalazł choćby zgniłego ziarna pomocy, ale kontynuował, bo już się wycofać nie mógł: – Będziemy głosować na Shiratoriego. Nie ma go dzisiaj z nami, więc to chyba najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie.
– On chociaż raz był na etyce? Bo szczerze to nie pamiętam – natychmiast zawtórował mu kąśliwy komentarz od łysego.
– Właśnie! Czy on w ogóle podchodził do egzaminu, skoro nie robił tych wszystkich… zadań – student z blizną na nosie wzdrygnął się na wspomnienie o aktywnościach przygotowywanych dla nich co tydzień przez Brana. Debaty oksfordzkie na tematy ohydnie przeterminowane, niejawne eksperymenty społeczne, których padali ofiarami, a do tego osobliwe dyskusje, które Naultinus nazywał sympozjonami, na których z oczywistych względów nie raczył ich winem, ale za to, jak sam to określał, częstował ich „winem intelektualnym” (cokolwiek miał pod tym terminem na myśli).
– Pan Shiratori niestety nie mógł uczestniczyć w standardowym terminie zajęć ze względu na jego restrykcyjny harmonogram – odpowiedział Bran. Mimo, że pytanie nie było skierowane konkretnie do niego, poczuł obowiązek, by wykrystalizować tę kwestię. – Prowadziłem z nim indywidualne konsultacje w innym terminie. Do egzaminu podszedł, ale spotkał go los nieróżny od waszego.
– No dobra, ale mógł się chociaż dzisiaj pojawić – skwitowała leniwie chuda brunetka z pierwszej ławki.
Ta uwaga jedynie przyspieszyła czasomierz na nieuchronnie odpalonej brudnej bombie. Eksplozja jadu skaziła wkrótce całą salę. Wiele osób dało upust skrywanym skrzętnie bardzo i bardziej kąśliwym uwagom wymierzonym w stronę Shiratoriego. Wprost powiedziano o tym, że wykorzystuje swoją kondycję, by być niesłusznie uprzywilejowany. Ktoś wygadał się, że nieobecny często narzekał na osoby, które biorą te studia zbyt poważnie. Poleciała także plotka o jego zalotach do jednego z prowadzących…
Bran czuł się jak mediator wysłany w sam środek wojennego kotła. Miotał się wewnętrznie, czy ma prawo przerywać kaleczący jego uszy lincz. Z jednej strony zbytnie ingerowanie w dyskusje mogło wypaczyć wyniki eksperymentu, ale z drugiej jego nauczycielska część osobowości domagała się, by przerwać tą barbarzyńską tyradę.
Moralne rozterki jaszczura zostały przerwane zanim zdecydował się na którąś z opcji (tym samym w zasadzie zachował wierność nauce, bo finalnie nie ingerował w dyskusję podmiotów badania). Jego męki ukróciła blada blondynka o długich warkoczach, która zwróciła na siebie uwagę stanowczym klaśnięciem
– Dobra kochani, mobilizacja! Zagłosujemy i za pięć minut będziemy wolni – zagaiła płomieniście, przeczesując wzrokiem swoich kolegów i koleżanki. I choć u niektórych dostrzegła lekkie zakłopotanie, to znaczna większość wykazywała pozytywne, a przynajmniej nie negatywne nastawienie do jej opinii. – Możemy poprosić o karteczki? – zwróciła się do wykładowcy z udawaną uprzejmością.
– Naturalnie – odparł Bran, sięgając po plik białych kwadracików, które rozdał z robotyczną monotonią.
Niezsynchronizowane dźwięki skrobiących długopisów stanowiły główny ambient następnej sceny, który doprawiony był jedynie cichymi świstami papieru. Po tym mini koncercie głosy zostały zebrane.
Bran najpierw przetasował karteczki, aby na podstawie kolejności przedstawiani głosów nie dało się ustalić, kto na kogo głosował, Potem po kolei odczytywał i pokazywał zebranym zawartość papierka, po czym zapisywał nazwisko studenta i dopisywał kreskę symbolizującą ilość głosów, które zebrał.
Pierwszy głos był na Shiratoriego, drugi także, trzeci również, czwarty też i tak dalej. Dopiero przy czternastej karteczce trend się zmienił. Synchroniczny jęk zawodu rozbrzmiał, kiedy po trzynastu głosach na Shiratoriego znalazł się niekorepsondujący z ogólnie przyjętym planem papierek z napisem „Dubravka”.
– O ty…! – jęknął donośnie łysy. W jego głosie słychać było porcję zranienia, do której dodano sporą łyżeczkę podziwu.
– Panie Clayton, prosiłbym o nie przerywanie w trakcie ogłaszania wyników – zwrócił mu uwagę Bran, sięgając po kolejną kartkę. Kiedy zobaczył, co jest na niej napisane, musiał forsownie napiąć wszystkie mięśnie twarzy, by powstrzymać się przed prychnięciem. – Ale nam się pan zamanifestował… – to powiedziawszy ujawnił kartkę z nazwiskiem „CLAYTON” i zaczął zapisywać je na tablicy.
– Coooo…. – wyczytany student zapiszczał opadając teatralnie na oparcie krzesła.
Nikt nie chciał być stawiany na równi z błaznującym Claytonem, dlatego więcej przerw w liczeniu głosów nie było, chociaż szokujące zwroty akcji nastąpiły jeszcze dwa.
Wynik pierwszej rundy: Shiratori – 24 głosy, Dubravka – 2 głosy, Baliś – 1 głos, Clayton – 1 głos.
Rezultat kreował wiele pytań w głowach uczestników tej wymyślonej na kolanie gry. Pierwszą osobą, która postanowiła odpowiedzieć na jedno z nich, był odgarniający ciemne loki punk, który manierycznie podniósł rękę i zaczął mówić zanim udzielono mu głosu.
– Ja głosowałem na Dubravke – zadeklarował wyjątkowo dumny z siebie. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ta żmija nie musiała pisać poprawki. A tego, że ten bęcwał zagłosuje na siebie, byłem bardziej niż pewny.
– Oho, Panie Tatuvia, cóż za przebiegłość – przyklasnął mu Bran – moglibyśmy powiedzieć, że postanowił pan zużyć swój głos w takiej, no, obronie sprawiedliwości, zgadza się pan?
– No, coś takiego – odpowiedział bez zainteresowania. Bardziej był skupiony na poprawianiu szpiczastego septum.
– Ale po cholerę żeś na mnie głosował? – włączył się starosta. Wzdrygnął się kończąc to zdanie, no bo czy wypada mówić „cholera” w obecności wykładowcy? – W sensie, czemu założyłeś, że zagłosuję na siebie? – poprawił się.
– Bo wiedziałem, że spróbujesz taką pajacerkę odstawić, baranie – Tatuvia wygarnął mu tak agresywnym tonem, że odwrócił uwagę wszystkich od braku merytoryki w jego słowach. – Jesteś chyba ostatnią osobą, która by uwierzyłaby, że nikt z tej grupy się nie wyłamie. Także to chyba oczywiste, że chciałeś zrobić sobie dupochron. Takiego! – warknął i pokazał staroście wała.
– Nie głosowałem na siebie – odparł Dubravka nieco przygaszony, ale wyraźnie oburzony. – Ale jak już jesteśmy przy tym temacie, to co z resztą? Też na siebie zagłosowali, tylko nikt nie wpadł na to, żeby ich sprawdzać – zaimplikował starosta przechodząc do kontrofensywy. Argumentum ad alius studens zadziałało błyskawicznie i skutecznie, a głowy niemal wszystkich zebranych skupione były teraz na Balisiu i Claytonie, wyczekując wyjaśnień.
– Mnie pewnie też ktoś sprawdzał – rzucił nonszalancko Clayton.
– I mnie też! – dodał Baliś adaptując strategię kolegi.
– Nie no, jak jeszcze Claytonowi jako tako wierzę, bo ten troll jakby miał wprowadzać chaos, to by na kogoś innego zagłosował, ale ciebie Baliś pewnie kusiło, aby uniknąć kolejnego waruna – zasugerował Dubravka kontynuując swój atak, który wyraźnie trafił w czuły punkt, bo żyłka na głowie Balisia zaczęła szybciej pompować krew. Zanim jednak ten zdołał rzucić czymś na swoją obronę, jego usta zostały zablokowane przez dłoń siedzącej obok blondynki.
– Nie ma sensu się kłócić, chłopcy – oznajmiła rzygopędnie słodkim tonem blondynka. – Najpierw dowiedzmy się, czy wyniki w ogóle są wiążące.
– Nie są, pani Weber – odpowiedział jej spokojnie Bran. – Gdyby gra skończyła się już w pierwszej rundzie, byłaby ona zawodząco nieekscytująca. Teraz, kiedy więźnio– – urwał i szybko się poprawił: – to znaczy państwo, wiedzą że nie wszystkim współskazańcom można ufać, prawdopodobieństwo osiągnięcia konsensusu powinno drastycznie zmaleć. Jako ciekawostkę dodam jednak, że w oryginalnym eksperymencie, w przypadku powtarzania wyborów, współpraca okazywała się najbardziej korzystną opcją. No, ale państwo mają do czynienia z eksperymentem nieco innej natury, więc oczywiście możemy tutaj dojść do nieco innych wniosków. – Po tym wywodzie odczekał chwilę napawając się naburmuszonymi minami studentów i uroczyście obwieścił: – Wobec tego przechodzimy do drugiej rundy. Ponownie przed państwem dziesięć minut czasu na dyskusję, proszę kontynuować.
To obwieszczenie padło tak nagle, że wywołało zgrzyt w łepetynach większości uczestników, którzy mieli jeszcze dużo do powiedzenia w kwestii wyników pierwszego głosowania, ale zostali zmuszeni, by już rozważać o kolejnym. Taki podwójny proces myślowy był mocno obciążający dla podatnych na przebodźcowanie umysłów studentów drugiego roku, dlatego dyskusja miała problem, by się narodzić. Mało kto spodziewał się, że ratującą cesarkę przeprowadzi nieśmiała Newshire z pierwszej ławki.
– Mamy wśród nas przynajmniej cztery osoby, które nie chcą głosować na Shiratoriego – odezwała się drobna brunetka. – To znaczy, że…
– Niekoniecznie!
Zanim zdążyła cokolwiek od siebie dodać, przerwał jej stanowczo Clayton, w charakterystycznym dla niego, kłującym uszy tonie, który zawsze wybrzmiewał, gdy gwałtownie wtrącał się w dyskusję (działo się to często).
– Raczej bym powiedział, że mamy cztery osoby, które myślą, że ktoś inny nie chce zagłosować na Shiratoriego. Dlatego właśnie te osoby zagłosowały albo na siebie, albo na innych, po to, żeby tamci nie dostali ulgi.
Wszystkich zatkało, że Clayton odezwał się całkiem sensownie. Zazwyczaj, kiedy przerywał komuś w tak energiczny sposób, rzucał czymś prowokującym, oburzającym lub po prostu głupim i nie na temat. Jego mocną stroną była retoryka, logika niekoniecznie.
– Aha – wypruł z siebie przeciągle Dubravka. – Zastanawiałem się przez chwilę jak ty na to wpadłeś, no bo wiesz… – Nie dokończył tego zdania. Czasem, by kogoś urazić, wcale nie trzeba używać słów. – W każdym razie zgaduję, że po prostu przedstawiłeś nam swój modus operandi. No bo wiesz, w końcu twoje nazwisko pojawia się w tej czwórce wyłamujących się głosów. – Wstał i zaczął bezgłośnie klaskać – No, no, ładnie się ujawniłeś.
Uwaga całej sali ponownie skupiła się na Claytonie. Lubił być w centrum uwagi, ale tylko na własnych warunkach. Teraz został siłą zaciągnięty na arenę, gdzie rzucono w niego ostrą, oskarżycielską dzidą, która trafiła go precyzyjnie i obniżyła jego zdolności performatywne. A one były kluczowe, jeśli miał się jakkolwiek wybronić.
– Nie no, typie, ja… – zatrzymał się w pół zdania nieumiejętnie odbijając to pomówienie. – No mówiłem już, że ja nie głosowałem na siebie, po prostu…
– Dobra, ale to w sumie nie jest aż tak istotne. – Z plątaniny wymówek wyrwała go Peng, wychudzona dziewczyna w okularach z pierwszej ławki. – Teraz wiemy, że wśród nas jest kilku niedowiarków, którzy stopują sukces całej grupy. W sumie się temu nie dziwię. Sama się wahałam z moim głosem, biorąc pod uwagę pewien pierwiastek chaosu w naszych szeregach. – Sugestywnie obróciła głowę w stronę Claytona. On dramatycznie zareagował jakby został trafiony z ostrej amunicji. – Jeśli wszyscy chcemy zdać…
– Ale przecież nie wszyscy muszą zdać – przerwała Weber, której ton znacząco się oziębił. Teraz to ona czuła się tak, jakby świecił na nią reflektor. – No bo wiecie, jak tak sobie pomyślicie, to niektórzy tutaj zasługują na zaliczenie nieco bardziej od innych. – Rzuciła palące spojrzenie w kierunku duetu Peng i Newshire z pierwszej ławki – dziewczyn z którymi zawsze robiła projekty grupowe, a w zasadzie za które zawsze robiła projekty grupowe. – Nie co prawda żadnego sposobu, żeby wyliczyć kto ile pracował w tym semestrze na poczet naszej grupy – ujęła to dosyć enigmatycznie, by przypadkiem nie ujawnić przy wykładowcy, że na ich roku panuje notatkowe communitas. Chociaż praktyka dzielenia notatek jest zapewne starsza niż antyczne gimnazjony, to mimo tysięcy lat naukowego progresu niektórzy belfrzy wciąż podchodzą antagonistycznie do takich praktyk. Najbezpieczniej było po prostu nigdy nie przyznawać się do takiego procederu, tym bardziej przed Naultinusem, którego poglądy były nieprzewidywalne. – Jeśli chcecie się jakoś odwdzięczyć tym ciężej pracującym – kontynuowała – to proponuję, by osoby, które uważają, że swoją pracą zasłużyły na nagrodę zagłosowały na siebie. A reszta niech głosuje na Shiratoriego, żeby nikt z nas nie dostał więcej głosów. – Cmoknęła językiem, kiedy uświadomiła sobie, że podświadomie powiedziała „nas”. Nie dlatego, że sądziła, że nie wlicza wliczała się w tą ciężko pracującą grupę, ale po prostu nie chciała być arogancka bardziej, niż było to konieczne.
Ta propozycja pozostawiła studentów w niekomfortowej zadumie. Naultinus stwierdził, że to idealny moment, by włączyć się z monologiem na temat proporcjonalnego rozłożenia odpowiedzialności zbiorowej.
W tym samym czasie, na grupowym czacie Tatuvia bardzo dosadnie skomentował, co myśli o propozycji Weber:
„No ja myślę, że ci trochę ego wywaliło z tym planem. Jakby fajnie, że nam dajesz notatki, ale nikt ci przecież nie kazał”.
Tatuvia zdążył się już poznać wszystkim z tego, że jest dosyć bezpośredni w kontaktach międzyludzkich. Jeśli miał do tego dobry powód, to zawsze rwał się do wygarniania ludziom tego, co o nich myśli.
Weber cała się zagotowała na ten jawny atak, szczególnie, że jej oponenta zaliczała do kategorii notatkowych pasożytów. Jej blada twarz przeszła w ceglany odcień. W kółko pisała i kasowała treść odpowiadającej wiadomości. W końcu, kiedy Bran już ślamazarnie zbliżał się do końca tyrady, wysłała:
„No dobra, ale to powiedz mi, masz jakiś lepszy pomysł na to głosowanie?”
Odpowiedź Tatuvi była krótka i raptowna:
„A bo ja wiem” a po chwili dodał: „Niech każdy głosuje jak chce i zobaczymy, co z tego wyjdzie”.
Teraz nie brzmiało to jak najgorsza opcja. Było to co prawda oddanie wszystkiego w ręce losu, ale większości taki hazard wydawał się być bardziej owocny od próby uzyskania jednolitości.
Naultinus w międzyczasie skończył swój wywód i oczekiwał, że ktoś mu zawtóruje. Było to jednak zadanie karkołomne dyskutować z wykładowcą, kiedy nie słuchało się jego wypowiedzi. Z tego grona jedynie Clayton był na tyle odważny, by regularnie się tego podejmować, jednak aktualnie nie był w humorze na takie akcje.
Po odczekaniu w ciszy dostatecznie długo, by dać prowadzącemu znać, że zmieniają temat dyskusji, nieoczekiwanie włączyła się w nią Newshire:
– Myślę, że nawet jeśli nie pójdziemy za głosem Tatuvi, to wciąż warto obrać jeden wspólny cel. Teraz głosowanie na siebie jest bardzo ryzykowne, bo wszyscy staliśmy się podejrzliwi wobec siebie. Istnieje zatem duża szansa, że ktoś inny na was zagłosuje, by was sprawdzić. Tak jak to zrobił Tatuvia z Dubravką. – Wspomniany punk lekko skinął głową. – Jeśli obierzemy jeden cel, to szansa na otrzymanie zaliczenia powinna się dla każdego zwiększyć. – Słabe wyniki z prawdopodobieństwa w liceum nie przeszkodziły jej, by z każdym kolejnym zdaniem brzmieć coraz bardziej stanowczo. Perorowała niczym rasowy profesor, który przez lata nauczył się mówić z taką pewnością siebie, że nie da się jakkolwiek wywnioskować, że nie ma pojęcia o czym wykłada. – Proponuję, by dalej głosować na Shiratoriego. Nie chcę wprowadzać już większego zamieszania.
Przez pomieszczenie przeszła fala mniej i bardziej werbalnych aprobat tego pomysłu. Nie wszyscy jednak jawnie go popierali, niektórzy skrzywili się słysząc ten nie do końca przejrzysty logicznie i matematycznie wywód. Nie było jednak czasu na jego rozbicie, gdyż Naultinus oznajmił koniec dyskusji, rozdał wszystkim karteczki i po około dwóch minutach zebrał głosy.
Przedstawianie wyników drugiej rundy nie wzbudziło tyle emocji. Już pierwszy odczytany głos nie był na Shiratoriego, więc nie było najmniejszych szans na uzyskanie jednolitej zgodności. Teraz tylko niektórzy łudzili się, że to oni będą szczęśliwcami z jednym głosem.
Wynik drugiej rudny: Shiratori – 13 głosów, Dubravka – 4 głosy, Newshire – 4 głosy, Baliś – 2 głosy, Weber – 2 głosy, Clayton – 1 głos, Peng – 1 głos, Tatuvia – 1 głos,
– Ej dobra, zanim znowu zaczniemy się kłócić – zaczął Tatuvia, który wyraźnie ledwo powstrzymywał śmiech. – Dubravka, przyznaj się, zagłosowałeś na mnie w odwecie? Naprawdę jesteś aż tak pojemnym dzbanem?
Starosta nie odpowiedział. Z całej siły próbował nie wchodzić w kontakt wzrokowy z punkiem, co było wybitnie ciężkie, gdy ten siedział centralnie przed nim i był teraz w jego kierunku odwrócony. Finalnie Dubravka zdecydował się ukryć twarz w przydługich włosach i dłoniach z przykrótkimi palcami.
– Oznajmiam, że wyniki tej rundy również nie są wiążące – Naultinus ukrócił wszelkie spekulacje.
– I dobrze – skomentowała pod nosem Weber, przybita, że tyle osób postanowiło sabotować jej osobę.
– Nie no, szkoda, bo bym się chyba do końca studiów nie przestał śmiać z Dubravki – wtrącił smutno Tatuvia, nadymając policzki. – A tam, i tak będę. – Wyszczerzył się w kierunku kolegi.
Dubravka wynurzył głowę schowaną do tej pory głęboko we własnych ramionach i zdzielił punka smutnym spojrzeniem.
– A ty jak głosowałeś? – wycedził przez zęby.
– Oczywiście, że na ciebie – odpowiedział nie trzymając nikogo w napięciu. – Chociaż to było trochę niepotrzebne. Niezłą sobie wyrobiłeś renomę, nie ma co.
Jeśli ktoś dokładnie przyjrzałby się w tym momencie sali, zauważyłby kto jeszcze wśród zebranych postanowił zagłosować na starostę. Osoby te wymieniały między sobą ukradkowe, lecz pełne zrozumienia spojrzenia. Bran bardzo lubił obserwować zachowanie swoich studentów na zajęciach i doskonale rozumiał ich niewerbalne komunikaty. Jednak jako iż był jedynie arbitrem tego eksperymentu, dla zachowania pseudo laboratoryjnych warunków postanowił nie ujawniać kto „sprawdzał” Dubravkę.
W czasie przeznaczonym na dyskusję cisza staje się niezręczna znacznie wcześniej niż normalnie. W tym wypadku czternaście sekund zastoju w debatowaniu było już na tyle nieznośne, by zmusić Weber do jej przerwania:
– Chce ktoś jeszcze się podzielić swoim wyborem? – rzuciła szorstko, omiatając salę wzrokiem, ale spotkała się jedynie z osobami uciekającymi przed jej spojrzeniem.
Dotychczasowa cisza dosyć jednoznacznie odpowiedziała na to pytanie, ale tym razem osiem sekund milczenia było wystarczająco przytłaczające, by ktoś się odezwał. Była to Peng, która przed swoją wypowiedzią poprawiła okulary, co dla postaci noszących okulary jest dosyć naturalną czynnością.
– Ja tylko powiem, że głosowałam na Newshire – oznajmiła niewzruszenie, mimo że wspomniana koleżanka siedziała tuż obok.
– Peng! – krzyknęłą urażona dziewczyna.
– No co? – Wzruszyła ramionami. – Zagłosowałaś na siebie, a tak bardzo przed chwilą wszystkich przekonywałaś, by głosować spójnie – kontynuowała oskarżycielskim tonem, wbijając palec w nos kumpeli. – I nie próbuj temu zaprzeczać, widziałam co napisałaś. Zakrywasz się tak nieumiejętnie, że chociaż nie chcę, to i tak widzę co skrobiesz.
– Ej, chwila, chwila – wtrącił się nagle Clayton zwracając na siebie całą uwagę – Czy to nie jest wbrew zasadom, żeby podglądać jak głosują inni?
Bran przez chwilę kontemplował w pozie zbyt sztampowo filozoficznej, by marnować miejsce na jej opisywanie. Po chwili wziął duży łyk wody z zielonej buteleczki, a następnie nieugiętym tonem oznajmił:
– Nie wiem – nie wyjaśnił z serdecznym uśmiechem.
Wykładowca, który zawsze kreował się na autorytet w sprawach przestrzegania zasad, ten sam człowiek, który spędził tysiące godzin na salach sądowych i miał doświadczenie uprawniające go do tytułu profesorskiego, nie wiedział? Jasne, wszyscy zdawali sobie sprawę, że są rzeczy o której nawet profesorzy nie wiedzą, ale jeszcze w toku tych studiów nie spotkali się z takim, który otwarcie by się do tego przyznał, choćby oznaczało to dla niego improwizowane kłamstwo. Dlatego odpowiedź Brana wydała się wszystkim na tyle nierealna, że ponownie zapadła cisza, która była potrzebna, by zregenerować uszkodzone szare komórki przeżywających obecnie mentalny kryzys studentów.
– Dobra, słuchajcie wszyscy – wtrącił się Baliś, który widocznie zregenerował się najszybciej. – Jeśli wszyscy się macie pożreć przez ten eksperyment, to możecie po prostu zagłosować na mnie.
– Co? – jęknął instynktownie Clayton. Te dwie litery idealnie oddawały konsternację, która ogarnęła całą klasę.
Baliś wstał, otrzepał się z niewidzialnego kurzu, podrapał po nosie przyiągając uwagę gapiów na zamieszkująco go szramę, po czym wziął przydługi wdech, przez który niemal się zakrztusił. Robił wszystko, by wyglądać jak bohater, szlachetny samarytanin, ale mimo wszelkich starań, był tylko trochę mniej głupkowaty niż zwykle.
– Chyba i tak będę rzucał te studia – zrzucił najcięższy balast na samym starcie. – No bo wiecie, jeszcze na tej elektrotechnice jestem, no i prackę mam, także trochę lipa z czasem. Było super was poznać, ale jak już mam wybierać, to wolę studiować coś, po czym będę miał stabilną pracę. Sami rozumiecie. – Salę wypełniła cicha aprobata pod postacią niesynchronicznych skinięć głową. – Także no, sorry, że tak nagle. Jeszcze raz, fajnie było z wami, ale się będziemy żegnać. Możecie głosować na mnie. Zakładam, że pewnie ktoś nie chciał Shiratoriemu zrobić przykrości jak go nie ma. No, przynajmniej ja nie chciałem – zaśmiał się wyjątkowo promiennie. – Wiecie jak z nim jest…
– Kurde stary, dobra mordka z ciebie jest, wiesz? – pochwalił go siedzący obok Tatuvia, klepiąc go po ramieniu. W jego głosie słychać było sentymentalny uścisk. – Ale to wciąż śliska sprawa, bo wiesz, nie wszystkim zależy na tym, by całość zdała. Weber sama się do tego przyznała.
Blondynka potraktowała go wzrokiem, który mógłby zabić albo przynajmniej zamienić w kamień. Już miała rzucić w stronę punka parę kąśliwych uwag, ale została zagłuszona przez Brana (dlatego wylała swoją frustrację w długiej wiadomości na grupowym czacie).
– Bardzo interesująca dyspozycja, panie Baliś. – Zerknął na zegarek, Czas na dyskusję minął. – I jeszcze idealnie trzymał się pan dyscypliny czasowej. Dziękuję. Rozdam teraz państwu karteczki.
Białe kwadraciki zostały rozdane zgodnie z obietnicą.
– Zastanowiłem się nad kwestią podglądania i chyba byłoby to wbrew zasadom. W końcu w oryginalnym eksperymencie… – Przerwał mu zremixowany ambient pochodzący ze sceny morderstwa w pewnym klasycznym slasherze. Dochodził z jego kieszeni. Nie musiał wyjmować komórki, by wiedzieć z kim będzie miał nieprzyjemność, bo ten specyficzny dzwonek zarezerwowany był tylko dla jednej osoby. – Bardzo państwa przepraszam, dziekan dzwoni – wyjaśnił drżącym głosem, niemal wybiegając z sali.
Dziekan chyba pierwszy raz zrobił coś na poczet studentów, odciągając pilnującego zasad naczelnika od więźniów. Jeśli nie było nikogo, kto egzekwowałby reguły, to nie było sensu ich przestrzegać, zwłaszcza jeśli jedynie wprowadzały one chaos. Jeśli istniała opcja jawnego głosowania, to cały ten dylemat przestawał być jakimkolwiek dylematem. Groźba ostracyzmu przez grupę natychmiast zmusiłaby wszystkich do głosowania w ten sam sposób. Nie było więc niczym dziwnym, że przestrzeganie zasad razem z Branem wyszło na korytarz.
To, by każdy mógł widzieć głosy współskazańców było jednak zadaniem upierdliwym pod względem logistycznym. Wymagałoby ciągłego przemieszczania się po sali, no bo ci z ostatnich rzędów przecież nie zobaczą tego, co piszą ci z pierwszych i vice versa. Dlatego, kiedy niemal natychmiast po wyjściu wykładowcy zdecydowano się na podjęcie takiej inicjatywy, wyznaczono swoisty komitet składający się z piątki studentów: Balisia, Dubravki Peng, Tatuvi oraz Weber. Ich zadaniem było nadzorowanie każdego oddanego głosu. Konflikt interesów pomiędzy jej członkami był na tyle znakomity, że nie do pomyślenia było, by ci strażnicy głosowania mogli dogadać się i oszukać resztę grupy.
Proces zapisywania głosów przebiegł sprawnie. Wszystkie karteczki zapełniły się w niecałe trzy minuty, co było czasem znacznie poniżej średniej długości rozmowy wykładowcy z dziekanem. Następnie nadzorcy rozdzielili się i wrócili na swoje miejsca. Komisja potwierdziła, że każdy w sali, bez choćby jednego wyjątku, zapisał na kartce nazwisko biednego Balisia. Chociaż czy na pewno takiego biednego? W końcu jak odpuści sobie jeden kierunek, to może nawet zacznie czerpać jakąś radość z życia. Paradoksalnie otwierała się przed nim bardziej świetlana przyszłość niż przed resztą siedzących tu studentów, z czego mało kto zdawał sobie sprawę.
Pozostało jedynie czekać aż wykładowca powróci z dziekańskiego dialogu.
Minęły może kolejne dwie minuty, kiedy rozległ się odgłos lekkiego pukania. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że elektryczny mechanizm drzwi lubi często zatrzaskiwać się w najmniej odpowiednim momencie (o ile istniał dobry moment na zatrzaśnięcie się drzwi). Clayton, z racji, że był najbliżej, postanowił wpuścić do środka uwięzionego na korytarzu Naultinusa. Jednak zmroziło go, kiedy zamiast o pół głowy wyższego wykładowcę, znacznie poniżej linii jego wzroku znajdował się chłopak na wózku o prostych, jasnych włosach, które pod zimnym światłem uniwersyteckiego korytarza wydawały się wręcz białe.
Shiratori uśmiechnął się lekko do kolegi i zarzucił niepewnie, bo nie dostrzegał wykładowcy:
– Eee, zdążyłem jeszcze? Długo mnie w pracy przytrzymali, a jeszcze korki…
Jego głos był łagodny jak poduszki kocich łapek, kruchy jak dobrze upieczony jabłecznik oraz smutny jak wieść o kolejnym gatunku, który nieodwracalnie opuszcza ten świat. Wpatrywał się w kolegę piwno-żółtymi źrenicami, spod których wyraźnie emanował lęk lub przynajmniej spora doza wątpliwości.
Clayton mechanicznie wręcz rozchylił drzwi, by przybyły kolega mógł wjechać do sali. Następnie Baliś przesunął puste krzesło w jego ławce aż pod tablicę, by zrobić miejsce na wózek. W międzyczasie przedstawił Shiratoriemu warunki zaliczenia i obecną sytuację.
– Serio nas opuszczasz? Szkoda…
– No bywa, bywa – skwitował krótko Baliś. – Jak możesz to zagłosuj na mnie, a później może wyskoczymy wszyscy jeszcze na jakieś grupowe piwko? – Nastrój w sali wyraźnie się poprawił po wzmiance tego słodkiego napoju. Zupełnie jakby wyszło słoneczko.
– Oho, kandydat z takimi obietnicami zasługuje na mój głos! – odparł sarkastycznie Shiratori.
Clayton wręczył mu dodatkowy kwadracik, który podwędził z biurka Brana. Shiratori pożyczył długopis od Balisia i zakrywając się ramionami szybko naskrobał coś na uzgodnione imię. Siedzący najbliżej Baliś potwierdził wszystkim, że jego imię znalazło się na papierku. Nikt nie widział potrzeby ponownego powoływania komitetu do zaledwie jednej osoby. Szczególnie tej osoby.
Niezależnie od krążących o nim opinii, Shiratori był człowiekiem bardzo ugodowym. Nie zdażyło mu się nigdy zainicjować żadnej kłótni w grupie, a czasem nawet stopował konflikty przed eskalacją. Mimo to nie znajdował się w topce najbardziej lubianych osób na kierunku. Brakowało mu nieco zdolności socjalnych. Po rozmowie z nim łatwo było odnieść wrażenie, że nie skupia się zupełnie na swoim rozmówcy, za to kocha nadawać o sobie i swoich zainteresowaniach. Rzadko też przychodził na zajęcia, a mimo tego jego wyniki nie odstawały znacząco od reszty. Nigdy nie przodował też w kontrybuowaniu do notatkowego communitas, za to często czerpał z niego wiedzę. Dzięki tej charakterystyce, przez sporą część grupy był postrzegany maksymalnie ambiwalentnie.
Nasłuchując się dźwięków sali, a w zasadzie ich braku, nikt w życiu by nie zgadł, że siedziało tam niemal trzydzieści osób pod nieobecność wykładowcy. Zwykle w takich sytuacjach spodziewać się można szumu mało zobowiązujących, żarliwych narzekań na prowadzącego lub pytań o niezanotowane fragmenty wykładu. Tutaj nie działa się żadna z tych rzeczy.
Napiętą atmosferę przerwał powód jej zaistnienia, wiercący się Shiratori, który powoli wyjechał spod ławki:
– Ja jeszcze skoczę do toalety. Czy mógłby ktoś… – Nie dokończył, a Clayton już wyrwał się z ławki, by ponownie przytrzymać drzwi koledze.
I nagle, kiedy Shiratori wyszedł, wszyscy magicznie rozochocili się do rozmów.
– Ale przypał – przeciągle jęknął Clayton.
– No. Przed chwilą wszyscy chcieliście go uwalić… – dopowiedziała Peng.
– A ty też za tym nie byłaś!? – wrzuciła oburzona Newshire.
– Ja nie wiem, co on sobie wyobraża – dodała pretensjonalnie Weber.
– Weź już zejdź z niego, zołzo – skarcił ją Tatuvia.
– A zwróciliście uwagę jak on wygląda? Zakola mu wyłażą spod tej suchej grzywki.
– Dubravka, zamknij już ry–
Dyskusję przerwano z komiczną gwałtownością. Wszyscy studenci jak dobrze wytresowane psy obrócili się na dźwięk otwieranych drzwi i zamilkli.
– Bardzo państwa przepraszam za zwłokę – przywitał wszystkich zdyszany Bran człapiąc do swojego biurka. – Widzę, że głosy zostały zapisane, w takim razie przejdę do ich zbierania.
Wszyscy tak bardzo skupili się na trzymaniu gardy przy Shiratorim, że w zasadzie zapomnieli już, że powinni pilnować się także przed wykładowcą.
– Jak Pana nie było, to przyszedł tu Shiratori i też zagłosował. Teraz jest w toalecie – wyjaśnił sytuację Tatuvia. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi od Brana dodał: – To nie jest żaden problem, żeby on też głosował?
– Nie nie, jak najbardziej nie – dodał po chwili, był wyraźnie zamyślony. – Tylko powoli kończy nam się czas, dlatego mam nadzieję, że pan Shiratori nie obrazi się, jeżeli wyniki odczytamy bez niego – dodał zbierając w pośpiechu karteczki.
Wszyscy wyrazili nieme przyzwolenie, by rozpocząć liczenie głosów bez nowoprzybyłego studenta. Była to i tak mniej poruszająca kwestia niż sam fakt przeprowadzenia tej gry pod jego nieobecność, co przecież niezaprzeczalnie się odbyło.
Karteczki z nazwiskiem Balisia ekspresowo przelatywały przez palce lewej ręki Naultinusa, a jego prawa kreśliła kolejne kreski przy nazwisku na tablicy. Zrządzeniem losu, który ewidentnie chciał trzymać wszystkich w napięciu aż do ostatniej chwili, finalna wyciągnięta przez Brana karteczka zawierała imię Shiratoriego.
– Tutaj ktoś się wahał – napomknął pokazując karteczkę z przekreślonym nazwiskiem Balisia i wpisanym nad nim drukowanymi literami „SHIRATORI” – ale myślę, że wyraźnie widać, na kogo oddano głos.
Wynik trzeciej rundy: Baliś – 28 głosów, Shiratori – 1 głos.
– Aha!? – wydarła się oburzona Weber. – On głosuje na siebie i sobie idzie jak gdyby nigdy nic? – Jej wzrok napotkał patrzącego się na nią z politowaniem Brana, który trzymał w dłoni drewniany sześcian.
– Tak jak wspominałem na początku eksperymentu, z góry określiłem ilość rund, którą zagramy – przypominał otwierając pudełeczko. Ze środka wyciągnął identyczną kartkę jak te do głosowania, na której widniała liczba trzy. Nie krył słodko-gorzkiego uśmiechu, który był mieszanką podniecenia wynikiem eksperymentu oraz myślą o przepadających dniach wakacji. Mimo tylu buzujących w nim emocji, jego głos zachowywał standardową, maszynową monotonię. – Rozegraliście wyznaczone trzy rundy, wobec tego wynik aktualnego głosowania jest wiążący. Pan Shiratori zdaje etykę z wynikiem bardzo dobrym, a z resztą państwa widzę się we wrześniu. Bardzo dziękuję za dzisiejsze spotkanie – oznajmił oficjalnie i zaczął pakować swoje rzeczy do znoszonej, brązowej torby.
Salę niemal natychmiast opanowała kakofonia dyskusji, która nie miała już żadnego sensu, ale dla zaspokojenia frustracji pewnych jednostek musiała zostać podjęta. Niezwykle szybko obróciła się w ostry lincz na nieobecnego ucznia. W reakcji na to nieeleganckie zjawisko, Bran w pewnym momencie rzucił:
– Największą wadą tego typu eksperymentów jest to, że mogą straumatyzować was na resztę życia. Nigdy już nie będziecie ufać waszym kolegom jak do tej pory – oznajmił z teatralną grozą, po czym dodał z kontrastującą nonszalancją: – Ale nie przywiązujcie do tego zbyt wielkiej uwagi, każdy z nas i tak jest już na swój sposób okaleczony. Kto by się przejmował kolejnymi bliznami, prawda?
Ta sentencja zwieńczyła przedstawienie, a widzowie-uczestnicy tego performance’u zaczęli powoli opuszczać salę jeden po drugim. Chęć ulotnienia się z tego wysysającego energię miejsca stała się znacznie większa od chęci nagadania niepełnosprawnemu koledze. Większość miała miny skwaszone, jawnie pokazujące, że nie byli zadowoleni z tego kooperacyjnego występu. Rzucali jadowite spojrzenia w kierunku niewzruszonego scenarzysty-wykładowcy, choć tak naprawdę chcieli je skierować do wątłej postaci trzecioplanowej, która skradła całe show.
Niektórzy byli bardzo niemili. Przykładowo pani Weber nie powiedziała „do widzenia” mijając Naultinusa. Taki brak etykiety reptilianina specjalnie nie ruszał, wprawdzie już dawno przyzwyczaił się do gorszego traktowania przez sądowych rywali po zakończonych rozprawach.
Na szczęście nie wszyscy zachowywali się aż tak nieprzyjemnie. Clayton i Tatuvia podpytali Brana o pobudki przeprowadzenia takiego eksperymentu. W wielkim skrócie: Bran odpowiedział, że dzięki pokazaniu problemów etycznych w praktyce, chciał zmotywować do nauki na egzamin. Zręcznie ominął wzmiankę o potencjalnych dla niego osobistych korzyściach.
Baliś zadeklarował jedynie, że nie pojawi się na poprawce w sierpniu, co było wiadomością wielce wykładowcę satysfakcjonującą, gdyż każda minuta poza zamarzniętym piekłem tego uniwersytetu była na wagę złota.
Reszta opuściła salę bez echa.
Bran włożył ciemnoszary płaszcz na znoszony czerwony sweter, przerzucił przez ramię torbę i już miał wychodzić, kiedy do drzwi rozległo się pukanie. A kiedy otworzył:
– Dzień dobry? – rzucił zdezorientowany Shiratori – Chyba już po konsultacjach… – dodał pod nosem. – Czy mogę się z Panem umówić na inny termin? Znowu przytrzymali mnie w pracy i… no…
– Nie trzeba – przerwał mu stanowczo. – Pan zdał etykę z wynikiem bardzo dobrym. Proszę się cieszyć wakacjami. – Uśmiechnął się serdecznie, ale w sposób wyjątkowo sztuczny, bardzo charakterystyczny dla tej zmiennokształtnej rasy.
– Mamy wśród nas przynajmniej cztery osoby, które nie chcą głosować na Shiratoriego – odezwała się drobna brunetka. – To znaczy, że–
Nie wiem co robi ta zbłąkana kreska na końcu zdania i nie wiem czyja jest kolejna wypowiedź.
Czuję się trochę rozdarta, bo początek bardzo mocno mnie ujął. Bohater będący obrońcą i oskarżycielem i testy kuszące robaczkami były tak szalone, że mi się w głowie kręciło.
Ujęła mnie również szkoła spawalniczo-bartnicza. W okresie transformacji pojawiały się u nas takie cuda;)
Natomiast większość tekstu zajmuje eksperyment, który w pewnym momencie trochę mnie znużył.
Plus za wyobraźnię i absurd, ale minus za eksperyment;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dzień dobry, Ambush, bardzo dziękuję za komentarz. Jeśli chodzi o kwestię tej zabłąkanej kreski, to niestety posłużyłem się zapożyczoną z anglosaskiej typografii praktyką, by w taki sposób sygnalizować nagłe urwanie wypowiedzi. Na szczęście dzięki twojej uwadze doedukowałem się, że w naszej typografii bez względu na charakter takiego urwania dialogu, na końcu powinien znajdować się wielokropek :)
Bardzo się cieszę, że przynajmniej warstwa humorystyczna trafiła w twoje gusta. Bardzo doceniam uwagę na temat nużącego eksperymentu. Przyznaję, że początkowo to opowiadanie miało być nieco krótsze. Być może przesadziłem z ilością postaci i dlatego tak się rozciągnęło?
Jeszcze raz bardzo dziękuję za przeczytanie. Pierwszy raz dzielę się moją twórczością tego typu w internecie, dlatego wszelką krytykę bardzo doceniam i przyjmuję z całkowitą pokorą :)
Przykro mi to mówić, ale przerwałam czytanie po pierwszym etapie głosowania. :(
Skoro niemal połowa opowiadania została poświęcona opisaniu wyjątkowo nudnego uzgadniania reguł wielce osobliwego głosowania i przedstawieniu jego pierwszych wyników, zupełnie straciłam zainteresowanie dalszym ciągiem Gadziej etyki, zwłaszcza że opowiadanie jest napisane bardzo źle – mnóstwo tu różnych błędów i usterek, trafiają się literówki, nie zawsze czytelnie złożone zdania, że o źle zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.
Mam nadzieję, Zeliwusie, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.
…wysłany do latryny ochroniarz nikogo tam nie znajdzie… → Czy w sądzie na pewno była latryna?
…na całym świecie podjęto szereg prewencyjnych kroków wobec powstrzymania inwazji obcej rasy. → Czy dobrze rozumiem, że podjęto kroki, mające zapobiec powstrzymaniu inwazji obcej rasy?
A może miało być: …na całym świecie podjęto szereg prewencyjnych kroków, zapobiegających inwazji obcej rasy.
Jeśli testowany obiekt nie skusi się na choćby drobnego kęsa przez pół minuty… → Jeśli testowany obiekt nie skusi się na choćby mały kęs przez pół minuty…
…była zapomnianą przez boga placówką w zapomnianym przez boga kraju. → …była zapomnianą przez Boga placówką w zapomnianym przez Boga kraju.
…co nie było szczególnie ciężkie, bo w końcu według ludzkiej miary miał zaledwie sześć lat… → …co nie było niczym nadzwyczajnym, bo w końcu według ludzkiej miary miał zaledwie sześć lat…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…co z resztą wychodziło mu wzorowo. → …co zresztą wychodziło mu wzorowo.
Na codzień przybierał postać… → Na co dzień przybierał postać…
…szargała jego skomplikowaną psychikę, co stopniowo pogarszało jego zmiennokształtne… → Czy oba zaimki są konieczne?
…do postaci dobijającego czterdziestkę rozwodnika… → …do postaci dobijającego czterdziestki rozwodnika…
…co jedynie dobijało go przez to, że marnują się… → …co jedynie dobijało go tym, że marnują się…
…mieli problemy z koncentracją na zajęciach, przychodzeniem na nie oraz nadużywaniem w trakcie nich… → …mieli problemy z koncentracją na zajęciach, przychodzeniem na nie oraz nadużywaniem w ich trakcie…
Takie podejście zaskutkowało ponadprzeciętnie… → Takie podejście poskutkowało ponadprzeciętnie…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokonany-odpowiednik-skutkowac;16733.html
…nabrać siły przed tą arktyczną rzeczywistością. → Zbędny zaimek.
Żeby porządnie odpytać całą tą zgraję… → Żeby porządnie odpytać całą tę zgraję…
…ferie trwały niecałe półtorej tygodnia… → Piszesz o tygodniu, który jest rodzaju męskiego, więc: …ferie trwały niecałe półtora tygodnia…
…jeśli będziesz zeznawał przeciwko wspólnikowi, a twój wspólnik będzie milczał, to wyjdziesz na wolność, a on odsiedzi dziesięć lat. Jeśli oboje będziecie milczeć, to oboje odsiedzicie sześć miesięcy. Jeśli oboje będzie przeciwko sobie zeznawać, oboje odsiedzicie pięć lat. → Piszesz o więźniach-mężczyznach, więc w drugim zdaniu winno być: Jeśli obaj będziecie milczeć, to obaj odsiedzicie sześć miesięcy. Jeśli obaj będzie przeciwko sobie zeznawać, obaj odsiedzicie pięć lat.
Oboje to mężczyzna i kobieta. Oboje to także drewniane instrumenty dęte.
Bran ponownie omiótł wzrokiem klasę… → Czy na uczelniach są klasy?
A może miało być: Bran ponownie omiótł wzrokiem grupę…
…monotonny głos wywołał co u niektórych… → …monotonny głos wywołał u co niektórych…
…ale dalej kontynuował swój monolog: → Masło maślane – czy mógł coś kontynuować od początku? Zbędny zaimek.
Wystarczy: …ale kontynuował monolog:
Na ten moment wpatrywała się w niego prawie połowa sali. → Raczej: W tej chwili wpatrywała się w niego prawie połowa sali.
Im również przysłuży najwyższa ocena. → Im również będzie przysługiwać najwyższa ocena.
– Jednakże – Jego wskazujący palec kiczowato zawisnął w powietrzu tworząc usilny suspens. – rozegracie kilka rund tej gry. → – Jednakże… – jego wskazujący palec kiczowato zawisnął w powietrzu, tworząc usilny suspens – …rozegracie kilka rund tej gry.
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
– Z góry określiłem ilość tur… → Tury można policzyć, więc: – Z góry określiłem liczbę tur…
…wtrącił prowokacyjnie niski łysol półwstając z pierwszej ławki. → …wtrącił prowokacyjnie niski łysol, podnosząc się z pierwszej ławki.
…wpaść na rozwiązanie tej luki w jego regułach… → …wpaść na rozwiązanie tej luki w swoich regułach…
Po chwili podniósł gwałtownie głowę i objaśnił: – Jeżeli miałaby miejsce sytuacja… → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu, nie w narracji. Winno być:
Po chwili podniósł gwałtownie głowę i objaśnił:
– Jeżeli miałaby miejsce sytuacja…
Pozostało jedynie wypowiedzieć skazującą sentencje… → Literówka.
Dlatego ten moment niepewności stał się wkrótce nieznośnymi minutami uciekających ruchów głową i wywracania oczu… → Dokąd uciekały ruchy głowy i wywracane oczy?
Zadanie przchnięcia akcji dalej… → Pewnie miało być: Zadanie pchnięcia akcji dalej…
…obrócił się na chwilę do reszty klasy, szukając szczątków wsparcia. → Ponownie wyrażam zdumienie istnieniem klasy na uczelni. Szczątek to pozostałość po czymś, co zostało zniszczone, a tu nie ma takiej sytuacji.
Proponuję: …obrócił się na chwilę do reszty grupy, szukając odrobiny wsparcia.
…zawtórował mu kąśliwy komentarz od łysego. → …zawtórował mu kąśliwy komentarz łysego.
…wzdrygnął się na wspomnienie o aktywnościach… → …wzdrygnął się na wspomnienie aktywności…
…uwagom wymierzonym w stronę Shiratoriego. → Uwagi kieruje się do kogoś, nie w czyjąś stronę.
…zbytnie ingerowanie w dyskusje… → Literówka.
…zwróciła na siebie uwagę stanowczym klaśnięciem → Brak kropki na końcu zdania.
…aby na podstawie kolejności przedstawiani głosów… → Literówka.
– Coooo…. → Zbędna kropka. Po wielokropku nie stawia się kropki.
– Jesteś chyba ostatnią osobą, która by uwierzyłaby… → – Jesteś chyba ostatnią osobą, która by uwierzyła… Lub: – Jesteś chyba ostatnią osobą, która uwierzyłaby…
Także to chyba oczywiste… → Tak że to chyba oczywiste…
Teraz, kiedy więźnio– – urwał i szybko się poprawił… → Pewnie miało być: Teraz, kiedy więźnio… – urwał i szybko się poprawił…
…przed państwem dziesięć minut czasu na dyskusję… → Masło maślane – minuty to czas.
Wystarczy: …przed państwem dziesięć minut na dyskusję…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.