
Tym razem dla odmiany dość prosty, być może lekko łzawo-ckliwy, shorciak
Tym razem dla odmiany dość prosty, być może lekko łzawo-ckliwy, shorciak
*
Tego ranka mężczyzna ujrzał w lesie dwie drogi. Poszedł mniej uczęszczaną.
Cała reszta wzięła się z tego, że ją wybrał.
*
Starcem można zostać na dwa sposoby. Starzeć może się opakowanie, jak i człowiek w środku. Edanowi metrykalnie daleko było do starca, jednak kumulacja zdarzeń uczyniła zeń zewłok. Od tego czasu opuszczał wzrok, by nie widzieć swego odbicia w lustrze.
Jego eks-psycholog dr Gaira nazywała taki stan rzeczy represją, co miało oznaczać "wyparcie". Edan jednak nie patrzył w lustra, gdyż nie chciał w nich widzieć swych na wpół umarłych oczu.
Bo tak było.
We wnętrzu jego kanciastej, nie do końca uformowanej czaszki zieloną iskrą ćmił słabnący wzrok.
*
Edan był Walijczykiem i mieszkał w Walii.
Wcześniej, przed przeprowadzeniem się do leśnego domku, pracował na obrzeżach Parku Narodowego. Nigdy jednak się tam do końca nie wpasował.
Wychodził w miasto z innymi.
Grał z nimi w karty.
Pił.
I zazwyczaj pomiędzy trzecią, niekiedy piątą szklaneczką, cumy człowieczeństwa poluźniały więzy. Edan wygarniał wtedy kamratom, krzycząc, że w ludziach najbardziej razi go płytkość. Rozmiar ohydy wprost proporcjonalny do dźwięczności śmiechu.
Oni w odwecie nazywali go Starcem.
Dochodziło do szarpań i rozdzierania rękawów bawełnianych koszul. Niekiedy ciemna plama krwi przyozdobiła temu czy tamtemu podkoszulek.
Kiedyś podczas jednej z takich nocy użył ciężkiego młotka, całe szczęście obleczonego w kauczukową osłonę wygłuszającą.
Po tym wieczorze odszedł.
– Kataklizm, to ludzka horda – szeptał do siebie, gdy wciąż pijany wtaczał się na przystanek, z życiem upchniętym w dwóch napęczniałych torbach. – Ludzie to samo zło.
*
Przez jakiś czas mieszkali w dużym domu po rodzicach, który wymagał jeszcze większego remontu. Okolice zalewały nieustanne deszcze i woda w końcu odnalazła nieszczelności w dachu, czyniąc coraz większe spustoszenia. Niemal codzienny, porywisty wiatr obłupał resztki białej farby, ukazując koszmar nadgniłego drewna. Grzyb się panoszył, a deski skrzypiały nawet pod naporem chodu psa. Elektryka była w agonalnym stanie.
Żyli we troje, ale kiedy siostra dostała nagle padaczki u szczytu kręconych schodów, zostali tylko we dwóch.
On i Chaps.
Edan nigdy nie zadał sobie pytania, czy przyczyną niefortunnego wypadku naprawdę była choroba. Nie szukał śladów pośpiechu, mogących sugerować, że młodsza o trzy lata Ailla zaplanowała ucieczkę. Nie zrozumiał przekazu płynącego ze spakowanej torby, która została na piętrze, tuż przy schodach.
*
W kościele nie wytrwał długo, bo szept wzmożony akustyką wnętrza go przerażał. Stojąc nad grobem i spoglądając na trumnę, usiłował złapać trochę światła w złożone do modlitwy dłonie. Niczego jednak nie poczuł, a słońce szybko okrył całun burzowych chmur. Końcowa część ceremonii pożegnalnej odbyła się już w strugach ulewnego deszczu.
Tego dnia drogi Edana oraz Boga się rozeszły.
*
Od tego zdarzenia trochę mu się w głowie pomieszało.
Chodził w butach upaćkanych ziemią z grobu siostry. Im bliżej wrót agonii, tym czuł się samotniej. Miał twardy sen. Budził się, kiedy już przysychały ślady łez po trudnej miłości, choć z tego nieleczonego pomieszania czasem już nie wiedział, za czym tęskni.
Po wyjątkowo trudnej nocy lepką od potu dłonią napisał ogłoszenie na zatłuszczonej resztce śniadaniowego papieru. Następnie, wciąż drżąc, wyszedł półnagi i przybił papier do drzewa.
"Zamienię pełną głowę na głowę bez snów" – znaczyły koślawe słowa.
Edan wrócił do podupadłego domu i żył dalej. Błąkał się nieświadomie, bez narzekania. Szybko także zrozumiał, że płacz oraz złość są naturalnymi odcieniami odległości.
Świat wokół niego, mając za nic zagubienie mężczyzny, nie wytracał się z codziennego rytmu i przez jakiś czas nie wydarzyło się nic, co warto by przytoczyć.
Może poza jednym.
Niekarmiony pies zdechł.
*
Chadzając na leśny cmentarz, wyczuwał czyjąś obecność.
Im bliżej grobów, tym trel ptaków stawał się coraz bardziej zachowawczy. Taki, jaki może być, by w razie kłopotów mogły pierzchnąć na wyższe gałęzie. Niepokojący jak znalezienie dziecięcego bucika zaplątanego w sznurek od latawca.
Edan zawsze przed wejściem przejeżdżał patykiem po lastrico najbliższego grobu, aby to, co tu się zagnieździło, mogło uciec. Następnie siadał i płakał, pakując w swe wnętrze kolejne porcje zmarszczek.
Siadał i opowiadał. Przepraszał za to, że był dłonią, co nie umiała jej złapać. Robił z butelek po alkoholu i ciosanych gałązek świerku półminutowe znicze.
Po jakimś czasie wiatr odłupał datę jej narodzin, a trzon krzyża oblał polewą chwastów. Wnętrza butelek wypełniła gęsta, pajęcza nić.
*
Któregoś razu, kiedy jesień już pędziła światem, Edan szedł zapytać Aillę, kto go teraz pożegna. Zataczał się z tym pytaniem całą drogę, czując, że przynajmniej brodę już dawno powinien przyciąć.
Trup gęsto słał się w opadłych liściach, kiedy, wsparty o drzewo, łapał oddech. Łapał oddech, upijał łyk i szedł. Zwłoki stulecia, co wciąż nie umiały odejść.
Bladosina mgła sunęła niczym kobra, otulając wszystko dookoła. Deszcz siąpił. Drogę wytyczały umęczone stopy. Podmokły grunt zdradliwie kąsał podeszwy wyślizganych butów.
W którymś momencie usłyszał coś w ciemności. Księżyc właśnie opływał blaskiem górski stok, więc spojrzał w tamtym kierunku.
Nic.
Tylko gęstwina krzewów i posępna dzikość okraszona ciszą.
Nic.
Wrzosowiska i grabarze.
Nic.
I wtedy przez chwilę ją dostrzegł, niknącą w kniei. Widział, jak idzie w odmęty mroku niczym wnętrze cembrowanej studni przynależnej do głębi. I kiedy tylko popatrzył, źrenice przeobraziły się w kształt płomienia świecy.
Nim zniknęła w bezświecie, obdarzyła go wzrokiem czerni, w której pobłyskiwały kamienie jaspisu. Czuł, że tak uwiedziony, nabiera szlifu idioty.
Potem odeszła w mrok.
Edan natomiast nawiedzony silnym zawrotem głowy, siadł pod drzewem. Następnie pociągnął solidny łyk trunku. Ostatnią jego myślą było, że smak radości niepowleczonej bólem jest niewiele wart.
Usnął pod dziuplą drzewa.
Gwiazdy świeciły śmiercią, tak bardzo bez celu.
*
Rankiem się zbudził i ruszył za swym potworem.
Las wydawał się żółty z opadłych liści. Oczy pilnie wyszukiwały furtki, mogącej kryć się w plątaninie krzewów. Intensywna woń pobudzona całonocnym deszczem uwrażliwiała nozdrza na otoczenie.
Edan mamił się fałszem, obudowując pamięć w niepewność, jednak kiedy dotarł do rozdroży, ujrzał dwie różne drogi. Szersza, znajoma, prowadziła na dobrze znany cmentarz. Mniejsza i bardziej kręta, gdzieś. Jeszcze wtedy nie wiedział, że do miejsca, gdzie biesy i wilkołaki mają się radośnie.
*
Odnalazł ją nad samym okiem stawu, gdzie obmywała z ziemi długie ręce. Smolne symbole narodzin oraz śmierci. Ubrana w powłóczystą, jednoczęściową szatę w kolorze angielskiej sadzy, najciemniejszej z matowych czerni. Bez zaskoczenia odwróciła ku niemu głowę, ukazując uczernione zęby. Jaspisowe błyski w oczach zastąpił blady odcień morskiej wody. Smukła sylwetka obleczona mlecznobiałą skórą i czarne włosy, opadające kaskadami do ramion.
Korona kwiatu szaleństwa.
Postawa upiorzycy sugerowała, że jego obecność jest bluźnierczym nietaktem. Że nie powinien tu być i na nią patrzeć. A jeśli już, to nie tak.
– Czuję się przytłoczony, jakbym miał pod opieką swój prywatny wszechświat. Nie mam już siły. Patrząc na piękne dla ogółu rzeczy, muszę wmawiać sobie dla nich podziw.
Odparła głosem najzupełniej zwyczajnym, mówiąc, że ta kraina jest jedynie z pozoru. I nie warto zaglądać jej przez ramię.
Dodał, że sam nie wie czemu, ale wymieniłby Boga na posłuch jej kroków. Zaoponowała, rzucając niepewnie, że dzieli ich szyba czasu i odgradza mech, a trwała bliskość, prędzej czy później, zawsze powoduje szkody. Na to już nie znalazł odpowiedzi.
I nic się nie wydarzyło.
Tylko dzień się skończył.
*
Chodził do niej, płonąc nie w stopniach Celsjusza i nie Fahrenheita. Przemierzając leśną oczerninę, odczuwał ten mityczny stan, kiedy naprawdę można żyć powietrzem przez kilka dni.
Gdy się nie zjawiała lub spóźniała, umierał oblepiony migotliwym blaskiem być może również dawno zmarłych gwiazd. Często tak wysiadywał na przyrzecznym głazie czy powalonym przez wichurę pniu, a spoglądając w niebo, miał pewność, że kosmos jest nieprzebraną kopalnią atramentu.
Czasem się podkradała, próbując nagłym wyjściem wzbudzić w nim cząstkę strachu. Nie udało się nigdy. Zapewne w myśl tego, że człowieka znajdującego się już tak daleko od brzegu, jedyne co może przerazić, to tylko szansa ratunku.
Wymieniali jedną, góra dwie grzeczności, by kilka chwil później zjawa niczym mineralna wełna kształtowała się pod dotykiem jego zaniedbanych dłoni.
– Moje jest twoim – mówił.
– Piękno jest piętnem – słyszał.
*
Innym razem mu rzekła, że poznali się w noc wyjących psów, połączeni łańcuchami opętania. Że, zaśnij ze mną, oznacza to samo, co zgaśnij. Że wkrótce trzeba to przerwać, bo najlepsi i najgorsi nigdy nie zostają do końca.
Leżeli wtedy u niego w jednym z nielicznych pokoi, które jeszcze się do czegokolwiek nadawały. Brud i syf panoszyły się wszędzie, ale ostatnią cząstką mocy zdołał wyizolować jedno pomieszczenie na parterze. Niezmącona żadnym światłem głębia nocy czyniła je nawet przyjaznym.
– Tak bardzo nie ma racji, kto zawsze ma rację – rzucił, wstając. Zatrzymała go.
– Mieszkasz w mych oczach, Edan, ale…
– Ale co?
Być może gdyby nie ciemność, dostrzegłby wahanie na jej trupiej twarzy.
– Zaśnij ze mną i zgaśnij – powtórzyła. – Nie ma już czasu. Muszę to wiedzieć teraz.
– Czas bez ciebie był tak straszny, że moja dusza dyndała na pasku zegarka. Zgadzam się ugorze. Zgadzam się upiornico. Zgadzam się wiedźmo z gór.
Edan nic nie poczuł.
Upadł tam, gdzie kochał.
Ave, Canulasie!
Wbrew przedmowie nie nazwałabym tekstu "ckliwym". Bardziej mi pasuje "nostalgiczny". Szczególnie, że narracja wyszła Ci lekko oniryczna i przez to całość ma taki słodko-gorzki wydźwięk, raczej smutny. Jednocześnie, tym razem przekaz rzeczywiście jest jasny, więc się nie pogubiłem :P
Dla prawdziwej miłości można umrzeć, nawet jeżeli była niespodziewana.
Ładnie budujesz zdania, używasz bardzo ciekawych i pobudzających wyobraźnię metafor. W konsekwencji czytało się bardzo dobrze.
Klikam i pozdrawiam.
Ps. Za niekarmionego pieska będziesz miał przerąbane u Krokusa :P
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej,
Ciekawy, bardzo nostalgiczny tekst. Akcja toczy się płynnie, a opisy nadają taki klimat beznadzieji i samotności.
ex psycholog – chyba eks jest poprawną wersją po polsku
Pozdrawiam :)
Witaj. :)
Dramatyzm kipi, smutek i przygnębienie także. A jednak czuję, że bohater znalazł to, czego szukał. Żal go, można współczuć, bo przeżył sporo. Niełatwo żyć, kiedy jest się “czującym” i “widzącym sercem oraz duszą”, nie zaś – kieszenią.
Całkowicie zgadzam się z Ave, Cezarem, że opisy masz imponująco wręcz malownicze, są wspaniałym atutem tekstu i dodają mu szczypty niepowtarzalnego klimatu; ja takich pisać nie umiem. :)
Pozdrawiam serdecznie, klik. :)
Pecunia non olet
Cytat: Okolice zalewały nieustanne deszcze i woda w końcu obeszła nieszczelności w dachu, czyniąc coraz większe spustoszenia.
Dziwne zdanie. Deszcze zalewały okolice (w domyśle okolice domu), więc powstaje domniemanie, że dom omijały. Ale że chodzi o nieszczelności w dachu, okolice zalewane deszczami są po prostu nieistotne, bo rzecz w tym i o tym, że woda wlewała się przez dziurawy dach. Dalej: woda obeszła nieszczelności, czyli ominęła je, czyli wlewać się do wnętrza domu nie powinna. Tak mi się jakoś wydaje, że coś tu nie gra i w szczegółach, i w całości… :-)
Tekst bardzo, nawet jak dla mnie, zwolennika opowiadań z innego podwórka, klimatyczny, więc spodobał mi się. Poza zagłodzeniem psiaka.
Pozdrawiam
– Czuję się tak ciężko, jakbym miał pod opieką swój prywatny wszechświat. Nie mam już siły. Patrząc na piękne dla ogółu rzeczy, muszę wmawiać sobie dla nich podziw.
Nie powiem, że się ubawiłem, ale miałem przyjemność czytając te smutne zdania. Rozbaw, zasmuć, nieważne, ale wywołuj emocje. Udało się.
Dzięki.
cezary_cezary – hejo. Dzięki za pozytywny odbiór tekstu, co do którego sam mam stosunek kompletnie neutralny. Co do wpierdzielu za psa, nie sądzę. Jestem tak bardzo team hau-hau, że bardziej chyba się nie da.
pnzrdiv.117 – dzięki. Błąd zaraz poprawię. Skupiłem się na tym czy dawać kropkę po dr i nie przemyślałem zapisu ex
bruce – bardzo cieszy tak pozytywny odbiór. Nie miałem pewności (być może nadal nie mam, ale mniej) czy nie przedobrzyłem i nie wyszło infantylnie.
AdamKB – W sumie możesz mieć rację. To jest ten rodzaj błędu-nie błędu, który może dokuczać dopiero, gdy ktoś zwróci na to uwagę. Być może jakoś przeredaguję.
W pierwszej wersji stało: Niekarmiony pies odszedł, co mogło być dualne odbiorczo: odszedł-odszedł, odszedł-zmarł. Zmieniłem w ostatniej chwili, ale wierci mi coś w brzuchu, by powrócić do pierwotnej wersji.
Dziękować.
MichałBronisław – Taaaa, coś w stylu: niech nienawidzą, byle tylko się bali. Dzięki za wpad.
Wszystko jest świetne!
Pecunia non olet
Tym razem, Canulasie, zaprezentowałeś opowiadanie szalenie przygnębiające, ale przynajmniej wszystko pojęłam.
Niekiedy ciemna plama krwi przyozdobiła temu czy tamtemu podkoszulek. → Nie wydaje mi się, aby plama krwi była ozdobą czegokolwiek.
Proponuję: Niekiedy ciemna plama krwi powalała temu czy tamtemu podkoszulek.
…młotka, całe szczęście obleczonego w kauczukową odlewę wygłuszającą. → Co to jest odlewa?
A może: …młotka, całe szczęście obleczonego kauczukową osłoną wygłuszającą.
…przysychały ślady łez po ciężkiej miłości... → Ciężka miłość, czyli jaka? A może miało być: …przysychały ślady łez po trudnej miłości…
…wyszedł wpół nagi i przybił papier do drzewa. → …wyszedł półnagi i przybił papier do drzewa.
Czym bliżej grobów, tym trel ptaków stawał się… → Im bliżej grobów, tym trel ptaków stawał się…
Księżyc właśnie opływał blaskiem górski stok, więc skierował w tamtą stronę wzrok. → Czy to celowy rym?
A może: Blask księżyca spływał właśnie na górski stok, więc spojrzał w tamtą stronę.
I wtedy przez chwilę ją dostrzegł, niknącą w kniejach. → W ilu kniejach nikęła?
Edan natomiast sprowadzony silnym zawrotem głowy siadł pod drzewem. → A może: Edan natomiast, zmuszony/ nawiedzony silnym zawrotem głowy, siadł pod drzewem.
Następnie zatopił usta w bardzo solidnym łyku. → Łyk to porcja napoju, którą przełykamy. Nie wydaje mi się, aby w przełykanym napoju można zatopić usta.
…sylwetka obleczona mleczno-białą skórą… → …sylwetka obleczona mlecznobiałą skórą…
– Czuję się tak ciężko, jakbym miał pod opieką swój prywatny wszechświat. → A może: – Czuję się tak przytłoczony, jakbym miał pod opieką swój prywatny wszechświat.
Przemierzając leśną oczerninę… → Co to jest leśna oczernina?
A może miało być: Przemierzając leśne oczerety…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Heh, ten moment, gdy wydaje ci się, że opko napisane względnie poprawnie, a potem… cóż.
“Niekiedy ciemna plama krwi przyozdobiła temu czy tamtemu podkoszulek. → Nie wydaje mi się, aby plama krwi była ozdobą czegokolwiek”. – jam wyjątkowo spolegliwy, jeśli idzie o poprawę błędów, ale tutaj wyjątkowo zostawię.
“
…młotka, całe szczęście obleczonego w kauczukową odlewę wygłuszającą. → Co to jest odlewa?
A może: …młotka, całe szczęście obleczonego kauczukową osłoną wygłuszającą”. – racja
“…przysychały ślady łez po ciężkiej miłości... → Ciężka miłość, czyli jaka? A może miało być: …przysychały ślady łez po trudnej miłości…” – i znów nieporadność na linii trudna-ciężka.
Tych ewidentnych nie kopiuję, po prostu poprawię.
“ Księżyc właśnie opływał blaskiem górski stok, więc skierował w tamtą stronę wzrok. → Czy to celowy rym?” – nie, miks nieudolności z pośpiechem i później niewyłapanie poprzez czytanie pamięciowe.
“I wtedy przez chwilę ją dostrzegł, niknącą w kniejach. → W ilu kniejach nikneła?” – ajć, no tak.
“Przemierzając leśną oczerninę… → Co to jest leśna oczernina?
A może miało być: Przemierzając leśne oczerety…” – a tutaj pozwoliłem sobie na kaleko-Leśmianowe słowotwórstwo. Z założeniem, że mogę dostać za to wpierdziel, więc, no, niejako się spodziewałem, ale liczyłem, że słowotwórstwo się ślizgnie.
Mam już zakwasy od kłaniania się w pół, więc tym razem, dla odmiany, zasalutuję. Operację reperacji przeprowadzę bladym, eee, pewnie przed południem, bom dziś srogo umęczon.
Dziękuję po dwustokroć, a co.
Canulasie, zakwasy to przykra sprawa, więc przestań się kłaniać. Zapewniam Cię, że wystarczy mi świadomość, iż mogłam się przydać.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jego eks psycholog dr Gaira
“Eks-psycholog” chyba?
cumy człowieczeństwa poluźniały więzy.
To ujdzie, ale jednak mam lekkie wrażenie masła maślanego. “Cumy człowieczeństwa rozluźniały się”?
Dochodziło do szarpań i rozdzierania rękawów bawełnianych koszul.
Mam lekki zgrzyt przez nieustalenie, ale też ujdzie.
Kiedyś podczas jednej z takich nocy użył ciężkiego młotka,
W zasadzie powyżej masz trzy określenia czasu. Na ten przykład to “pewnej nocy” by załatwiło sprawę.
– Ludzie, [przecinek nieuzasadniony jak dla mnie] to samo zło.
Niemal codzienny [ja bym tu widział przecinek, ale to trochę przypadek graniczny chyba] porywisty wiatr obłupał resztki białej farby,
Im bliżej wrót agonii, tym czuł się samotniej.
Mi forma “bardziej samotnie” wydaje się bardziej intuicyjna.
choć z tego nieleczonego pomieszania, [jak dla mnie bez przecinka] czasem już nie wiedział, za czym tęskni.
Po jednej wyjątkowo trudnej nocy lepką od potu dłonią napisał ogłoszenie na zatłuszczonej resztce śniadaniowego papieru.
Sporo określeń, to raz, dwa, że “jednej” wydaje mi się zbędne i sztuczne, trąci anglicyzmem.
"Zamienię pełną głowę, [przecinek aby nie zbędny?] na głowę bez snów" – znaczyły koślawe słowa.
Im bliżej grobów, tym trel ptaków stawał się coraz bardziej zachowawczy.
Mi to zazgrzytało.
Edan zawsze przed wejściem przejeżdżał patykiem po lastrico najbliższego grobu,
Polski literat post-1989 nie zaśnie, jeśli tego lastrico gdzieś nie walnie :)
Siadał i opowiadał. Przepraszał za to, że był dłonią, co nie umiała jej złapać. Robił z butelek po alkoholu i ciosanych gałązek świerku półminutowe znicze.
Po jakimś czasie wiatr odłupał datę jej narodzin, a trzon krzyża oblał polewą chwastów. Wnętrza butelek wypełniła gęsta, pajęcza nić.
Tu jest wiele dobrych i mocno uderzających fragmentów, ale ten to cymes.
kiedy jesień już pędziła światem,
Nie wiem, czy to nie przegięcie. W tomiku poezji uznałbym, że głębokie (sprawdzić, czy nie cytat).
Trup gęsto słał się w opadłych liściach, kiedy, wsparty o drzewo, łapał oddech.
Konfundujące zdanie, bo dopiero po przeczytaniu całości uspokajam się, że zmarli nie wstali z grobów :)
Bladosina mgła sunęła niczym kobra
Mmm. “Kobra” odsyła mnie do pola semantycznego blokowiskowych twardzieli, agencji ochrony i filmów akcji, ale może jestem prymitywny.
Widział, jak idzie w odmęty mroku niczym wnętrze cembrowanej studni przynależnej do głębi.
Ta metafora przytłacza zdanie, jak dla mnie. Nie myślę już o duchu/widziadle/etc, tylko zastanawiam się nad cembrowaniem.
I kiedy tylko popatrzył, źrenice przeobraziły się w kształt płomienia świecy.
Taniec na krawędzi banału.
Edan natomiast nawiedzony silnym zawrotem głowy, siadł pod drzewem.
Lekko mi ta zbitka zazgrzytała.
Gwiazdy świeciły śmiercią, tak bardzo bez celu.
Trąci slangiem internetowym. Jeśli to celowe, to akurat do mnie nie przemówiło.
Frapujący i melancholijny tekst, pełen poetyki, wstrzykiwanej w żyły czytelnika ruchem taneczno-wodewilowym. Nie sposób nie docenić wrażliwości emocjonalnej, bogactwa fraz, sprawności w oddawaniu upadającego życia, przytłaczającej tęsknoty. Z drugiej strony w pewnych ustępach charty poezji zdają się nieco rozbiegać, szarpiąc powóz w kilka stron naraz.
W pierwszej połowie każde zdanie uderza mocno, ale też precyzyjnie pod względem doboru frazy. Z drugiej strony od pojawienia się ducha można odczuć lekki przesyt.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Hejo
Dzięki za rozbebeszenie. Wiwisekcja zawsze w cenie (rym niezamierzony).
“Eks-psycholog” chyba?” – już sam nie wiem, bo poprawiałem dwa razy, ale skoro do trzech sztuka.
Od razu może nadmienię, że z interpunkcją w zasadzie nie dyskutuję, tylko z marszu się zgadzam, gdyż ta materia niezwykle dla mnie ciemną (albo to ja niezbyt jasny).
“cumy człowieczeństwa poluźniały więzy.” – po pokazaniu paluchem, widzę, tylko co z tym zrobić, nie wiem.
“Dochodziło do szarpań i rozdzierania rękawów bawełnianych koszul”. – skoro na tym etapie patetycznometr już dygnął, wiadomo, że lepiej nie będzie. Więcej ckliwości, świąteczny czytelnik wytrzyma.
“Kiedyś podczas jednej z takich nocy użył ciężkiego młotka,” – ciekawe, sprawdzę to.
“Im bliżej wrót agonii, tym czuł się samotniej.” – nie grało mi to wydłużenie melodycznie, ale że to nie kabaret, to przemyślę.
“Im bliżej grobów, tym trel ptaków stawał się coraz bardziej zachowawczy.
Mi to zazgrzytało”. – widocznie mamy inny level naoliwienia, bo mi się to ślizga jak trza.
“Polski literat post-1989 nie zaśnie, jeśli tego lastrico gdzieś nie walnie :)” – użyłem tego chyba w dwóch tekstach, ale doceniam technicznego kuksańca.
“Siadał i opowiadał. Przepraszał za to, że był dłonią, co nie umiała jej złapać. Robił z butelek po alkoholu i ciosanych gałązek świerku półminutowe znicze. Po jakimś czasie wiatr odłupał datę jej narodzin, a trzon krzyża oblał polewą chwastów. Wnętrza butelek wypełniła gęsta, pajęcza nić.
Tu jest wiele dobrych i mocno uderzających fragmentów, ale ten to cymes.” – po wyguglowaniu młodzieżowego slangu pokraśniałem na przejedzonym licu, że to nie jakiś zawoalowany kop. Tera idę uzmysłowić domownikom jakiego zucha chowają pod dachem.
kiedy jesień już pędziła światem,
Nie wiem, czy to nie przegięcie. W tomiku poezji uznałbym, że głębokie (sprawdzić, czy nie cytat).” – jesień pędząca światem, to chyba takie ooo. Pewnie było już ze sto tysięcy razy, ale nie jest na tyle wybitnym sformułowaniem bym jakoś planował się za to zabrać. Ot, jest.
Trup gęsto słał się w opadłych liściach, kiedy, wsparty o drzewo, łapał oddech.
Konfundujące zdanie, bo dopiero po przeczytaniu całości uspokajam się, że zmarli nie wstali z grobów :)” – ano faktycznie
Bladosina mgła sunęła niczym kobra
Mmm. “Kobra” odsyła mnie do pola semantycznego blokowiskowych twardzieli, agencji ochrony i filmów akcji, ale może jestem prymitywny.” – tu wirtualnego kopa widać z daleka i nawet guglować nie trzeba. W sumie – pomimo tego, że jestem fanem nawet miliardowych zmian w napisanym tekście – to akurat ten traktuję trochę neutralnie i jeśli nie muszę wywalać mu bebechów na glebę, wolę tego nie robić. Przecinki, jawne nieporadności, nielogicyzmy, ułomnościzmy i inne, jak najbardziej, ale kobra niech se sunie.
Widział, jak idzie w odmęty mroku niczym wnętrze cembrowanej studni przynależnej do głębi.
Ta metafora przytłacza zdanie, jak dla mnie. Nie myślę już o duchu/widziadle/etc, tylko zastanawiam się nad cembrowaniem.” – prawda, za bardzo wpada pod powiekę i odwraca uwagę. Czujne oko, dobry dyg do tego redakcyjnego sportu. Uchylam wirtualny kapelusik.
I kiedy tylko popatrzył, źrenice przeobraziły się w kształt płomienia świecy.
Taniec na krawędzi banału.” – haha, to prawda. Pytanie czy w obrębie, czy poza nawiasem typu: pląsawica w kapuścianym kiczu :)
Edan natomiast nawiedzony silnym zawrotem głowy, siadł pod drzewem.
Lekko mi ta zbitka zazgrzytała.” – taaa. Jak odtajam, wypierdzielę: natomiast.
Gwiazdy świeciły śmiercią, tak bardzo bez celu.
Trąci slangiem internetowym. Jeśli to celowe, to akurat do mnie nie przemówiło.” – nie no, kamulec węgielny i jeden z czterech rozruszników melancholii. Jak to nie zadziałało? :(
“W pierwszej połowie każde zdanie uderza mocno, ale też precyzyjnie pod względem doboru frazy. Z drugiej strony od pojawienia się ducha można odczuć lekki przesyt.” – to jest dobre, bo w zasadzie cały osobowościowy podkład Edana służył właśnie temu i jeśli miałbym wysłać Wiedźmina, by zlikwidował legowiska kiczu, wskazałbym mu pierwszą część tekstu.
No cóż.
Pięknie dziękuję za dokładne i precyzyjne wyłuszczenie, co i jak. Na pewno nie przejdzie to bez echa i jutro trochę poprawię.
Ukłonias.
Bardzo ładny język.
Bohaterowi trafiła się wyjątkowo trudna miłość. Aż jestem ciekawa, czy lepiej dla niego byłoby wybrać tę drugą drogę.
Babska logika rządzi!
Co do tego lastryko, to nawet nie potrafię z głowy wymienić, ale trafiłem na to u kilku współczesnych pisarzy, to nawet nie jest przytyk do Ciebie :)
Jestem nuworyszem redakcyjnym, stąd swoje uwagi podaję zawsze w formie subiektywnej i przypuszczającej. Wymieniałem po prostu momenty, w których się jakoś zatrzymałem z powodu czysto językowego.
Jeszcze wracając, muszę przyznać, że językowo jest to bardzo dojrzały tekst. Podoba mi się to, że poetycki język jest używany bez przesady i jest kontrapunktowany przez ogólny ton przybicia i coś, co odbieram jako nieco ludyczną żyłkę w narracji.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Finkla – ta druga droga wiodła na grób siostry. Wybierał ją zawsze. Nie wybrał tylko raz.
GreasySmooth – na spokojnie. Cenię sobie merytoryczne punche. Łączenie poezji z ulicą, czy jak szylduję te teksty zazwyczaj – brudne noir – wychodzi raz lepiej, raz… dwa, trzy razy gorzej. No ale hej przygodo.
Hej, może nadinterpretuję, ale czy ten upiór to siostra samobójczyni, co by wskazywało na kazirodczy związek i może dlatego bohatera pił i wyzywał ludzi od płytkiego myślenia. Naprawdę fajny tekst, nawet jeśli to nie kazirodczy związek ;), to sam miłość z upiorem wypada całkiem fajnie :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej!
Starzeć może się opakowanie, jak i człowiek w środku
?
kumulacja zdarzeń uczyniła zeń zewłok.
Było o tym, że można zostać starcem, a nie zewłokiem. ;p
Od tego czasu opuszczał wzrok, by nie widzieć swego odbicia w lustrze.
Brzmi jakby cały czas opuszczał wzrok, a nie jest to jednoznaczne z ciągłym patrzeniem w lustro, tzn. opuszczał, gdy patrzył w lustro – o to chodziło? Bo ze zdania wynika coś innego. Chyba że siedział ciągle w pokoju z lustrami, co by mnie nie zdziwiło w Twoim opowiadaniu. :D Komentuję na bieżąco, może coś się wyjaśni.
Trup gęsto słał się w opadłych liściach, kiedy, wsparty o drzewo, łapał oddech.
Brak Edana jako podmiotu sprawia, że trup łapie oddech. ;)
Księżyc właśnie opływał blaskiem górski stok, więc spojrzał w tamtym kierunku.
Tu podobnie.
Gwiazdy świeciły śmiercią, tak bardzo bez celu.
Klimatyczne.
dzieli ich szyba czasu i odgradza mech, a trwała bliskość, prędzej czy później, zawsze powoduje szkody. Na to już nie znalazł odpowiedzi.
I nic się nie wydarzyło.
Tylko dzień się skończył.
Jakbyś malował szronem po oknach. Takie to piękne, ulotne, zimne, niezwykłe.
Zgadzam się ugorze. Zgadzam się upiornico. Zgadzam się wiedźmo z gór.
Zgadzam się, ugorze. Zgadzam się, upiornico. Zgadzam się, wiedźmo z gór.
Niby proste – miłość do upiora, wałkowana wiele razy w różnych opowiadaniach, a mimo tego lektura sprawiła mi sporo przyjemności, bo przy takim języku to czytanie nawet standardowych opowiadań dużo daje. A dodatkowo dołożyłeś te oczy, w których mieszkał Edan. :)
Pozdrawiam, klikam,
Ananke
Bardjaskier – hejo. Nie chcę wskazywać utytłanym paluchem na kierunek, bo o wiele zabawniej, gdy tekst unosi się na skrzydełkach interpretacji, ale faktycznie kierunkiem jest to, że ona chciała przecież uciec, wyprowadzić się: potem mamy: odgradza nas mech i jej słowa, że nie powinien na nią patrzeć, a na pewno nie tak.
Resztę już pominę. Może kto jeszcze zajrzy.
Dziękować.
Ananke – hej. Błędy ogarnę jutro, bo już nie ma mocy. Na pewno nad każdą wątpliwością się pochylę. Fajnie, że tekst gdzieś tam nawet siadł.
Kłaniam się.
Smutne. Nie ckliwe. Lepszego nastroju Canulasie w 2025r. :)
A jednak tu potrzebowałem potwierdzenia tych informacji :). Wrzucił bym klika ale Ananke już Ci piątego zapewniła :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Koala
“Smutne. Nie ckliwe.” – o, to dobrze. Cieszy mnie taki odbiór.
Nastrój, jak nastrój. Każdy stan może być użyteczny ;)
dzienks
Bardjaskier
dziękować