
Miliardy lśniących w oddali gwiazd rozświetlały wszechobecną próżnię. Nieruchome i majestatyczne, przypominały niezwykle drobiazgowy obraz, oprawiony i zawieszony pomiędzy rzędami przycisków oraz mrugających diod. Kapitan Hall uwielbiał ten widok, wraz z towarzyszącą mu absolutną ciszą, których doświadczyć mógł jedynie w kosmosie. Dzięki nim zapominał o wszystkim, co negatywne.
„Jak wielki jest wszechświat?” – słowa kiedyś wypowiedziane delikatnym kobiecym głosem rozbrzmiały w jego głowie we wspomnieniu. Pamiętał swoją odpowiedź: „Pomyśl o całej wodzie obecnej na naszej planecie, wszystkich rzekach, morzach i oceanach. Wyobraź sobie, że Ziemia jest jak jedna kropla wobec tego ogromu”.
Na długą chwilę zatopił się w myślach. Z transu wyrwał go głos:
– Przez niego wszyscy zginiemy! – krzyknął młody mechanik, na tyle głośno, że słowa rozbrzmiały po pokładzie. – Jego decyzje są zuchwałe, nieodpowiedzialne. Nie na to się pisałem, gdy przydzielano mnie na ten statek. Wy przecież też nie.
– Uspokój się człowieku! Chcesz, aby cię usłyszał? – w obawie przed gniewem kapitana rzekł drugi, nieco spokojniejszy mechanik.
– Chcę. Niech usłyszy. Powiem mu, co o tym wszystkim sądzę. W życiu nie pracowałem z tak nieodpowiedzialnym człowiekiem.
– Szlag by to trafił. Będziesz mieć ku temu okazję – wtrącił jeden z asystentów pokładowych, widząc ruch na oddalonym o kilka metrów i oddzielonym przezroczystą osłoną mostku.
– Zamknijcie się do cholery! To nie jest czas na kłótnię – rzekł stanowczo kapitan. W mgnieniu oka znalazł się wśród załogi. Jego lodowate spojrzenie przyprawiło obecnych o gęsią skórkę i przyspieszone bicie serca. – Za chwilę lądujemy. Wracajcie na swoje stanowiska – dodał, nie zmieniając tonu.
Chwilową konsternację przerwał najspokojniejszy z załogi oficer medyczny, który swe słowa skierował do przerażonego mechanika:
– Ja porozmawiam z kapitanem, a ty się opanuj i lepiej już nie odzywaj.
Następnie zwrócił się do kapitana:
– Sir, od dłuższego czasu panuje wśród wielu z nas przekonanie, że podjął pan złą decyzję o zmianie rozmiaru ładunku. Stąd to całe zamieszanie.
– Decyzja, którą podjąłem była jak najbardziej słuszna.
– Kapitanie, boimy się, że może dojść do tragedii – dodał główny mechanik.
– Przeciwnie, do tragedii dojdzie, jeśli za chwilę nie będzie tutaj spokoju. Te krzyki podnoszą ciśnienie na mostku. Ja jeszcze jestem w stanie to wytrzymać, ale za drugiego pilota ręczyć nie mogę w tej kwestii. A chciałbym.
Do rozmowy włączył się ogarnięty paniką mechanik:
– Mamy za duże obciążenie. Cystern z marsjańską ropą jest zbyt wiele! Wszystkie zostały upchane, dziwnie rozmieszczone. Regulamin tego nie uwzględnia. W momencie lądowania ładunek może się uszkodzić, odczepić i spowodować gigantyczną eksplozję.
– Kwestionujesz moją decyzję?
Mechanik nie odpowiedział.
Kapitan pokręcił głową, westchnął i powiedział najspokojniej, jak tylko mógł:
– Posłuchaj. Wszyscy posłuchajcie. Powiem to ostatni raz. Znam doskonale ten statek, podobnie jak regulamin i wiem, na co mogę sobie pozwolić. Nośność statku, którym podróżujemy, jest większa niż pozostałych statków latających dla firmy. Regulamin jednak traktuje wszystkie na równi i określa pułap ładowności zgodny ze standardami obiektów o mniejszej nośności, a to sprawia, że mamy za dużo wolnego miejsca. Gdybyście mnie lepiej znali, wiedzielibyście, że nie toleruję marnotrawstwa. Dlatego zawsze uzupełniam różnicę. Zarząd firmy nigdy nie protestował. Wręcz przeciwnie – jest to im na rękę.
Mechanik próbował wybrnąć z kłopotliwej sytuacji:
– Mimo wszystko, zgodnie z regulaminem, jeśli choć jedna osoba uważa, że…
– Dość tego! – Hall nie wytrzymał i błyskawicznie uciął zdanie swojemu rozmówcy. – Ja tutaj jestem kapitanem. Rozumiesz? To jest mój statek! Tylko ty stanowisz dla nas zagrożenie w danym momencie. Nie ja i nie ładunek. Ty! Rozumiesz? Dlatego masz być cicho! To rozkaz!
Kolejne słowa skierował do medyka:
– Podaj mu coś na uspokojenie. Tylko szybko.
Następne zwrócił się do pozostałej części załogi:
– Wracajcie na swoje stanowiska. Ma być bezwzględna cisza. Jeśli ktoś nie zgadza się z moimi decyzjami, to może napisać na mnie skargę. Za chwilę wylądujemy. Bezpiecznie. Zapamiętajcie sobie raz na zawsze, że nie popełniam błędów. Nigdy!
Załoga w milczeniu rozproszyła się w różnych kierunkach pokładu. Młody mechanik pod opieką oficera medycznego zasiadł na tyłach.
Kapitan Hall jak zwykle był nieugięty. Nikt nie chciał z nim pracować ze względu na trudny charakter. Był jednak ekspertem, najbardziej doświadczonym pilotem w firmie „TRANS/SPACE”, z którym należało się liczyć.
„Z kim oni każą mi pracować” – pomyślał. „Wszystko po to, aby obniżyć te cholerne koszty”.
Wielu uważało, że ma nerwy ze stali, ale nawet on w takiej chwili musiał ochłonąć. Złapał kilka głębokich wdechów. Odepchnął się ręką od ściany i pozbawiony grawitacji podryfował wzdłuż wnętrza statku, aż dotarł na mostek. Minął osłonę, chwycił oparcie pustego fotela, wykonał obrót całym ciałem i usiadł. Zrobił to szybko, z dużą wprawą. Zapiął na krzyż pasy bezpieczeństwa. Położył dłonie na wolancie. Spojrzał na monitor po lewej stronie, na którym widniały stanowiska całej załogi. Gdy upewnił się, że każdy z podwładnych zajął swój fotel i zapiął pasy, wówczas całą swoją uwagę skupił na pilotażu.
– Przejmuję stery – powiedział do wyraźnie zestresowanego co-pilota. – Możesz już odetchnąć z ulgą.
Statek zmierzał prosto w stronę Księżyca, którego coraz większy obraz widniał na przednich ekranach monitorujących trajektorię lotu. Kapitan wprowadził drobne poprawki do komputera pokładowego, po czym delikatnie, z niebywałym wyczuciem, poruszył wolantem w lewo. Widział, że jego co-pilot nadal nie może się uspokoić i przez to komplikuje sytuację. Przemówił więc do niego tonem bardzo zdecydowanym:
– Oficerze Carter, wiem, że jesteś tu nowy i nie znasz mnie zbyt dobrze, ale mimo to musisz mi zaufać. Kiedy mówię, że mam rację, to tak jest. Uwierz mi, jestem pilotem od ponad dwudziestu lat. Od czternastu lat zaś pilotuję ten statek. Przypomnij mi, od ilu lat latasz?
– Od prawie dwóch lat, sir.
– Muszę przyznać, że jesteś bardzo dobrym pilotem. Powinieneś się jednak jeszcze dużo nauczyć. Co jest oczywiście całkowicie normalne na tym etapie. Kiedy przelatasz, choć połowę tych lat co ja, wówczas nabierzesz doświadczenia. Staniesz się częścią pilotowanego przez siebie statku. Nic nie będzie dla ciebie tajemnicą, gdyż poznasz go od podszewki.
– Rozumiem kapitanie – Carter odpowiedział spokojniej niż poprzednio. Choć nie usłyszał tego od Halla, czuł, że bardzo go rozczarował.
Kapitan kontynuował bez zmiany tonu:
– Towar jest doskonale zabezpieczony. Nie ma siły na to, aby cokolwiek się mu stało. Poza tym zobacz: hydraulika działa, silniki również. Obserwuj wskaźniki – wszystko jest w normie. Jesteśmy po przeglądzie. Zero ryzyka, no, chyba że któryś z nas zawiedzie. Na pewno to nie będę ja i mam nadzieję, że nie będziesz ty. Weź więc głęboki wdech i do dzieła. Potrzebuję twojej pomocy.
Młody, natchniony zapewnieniami kapitana, z każdym kolejnym słowem, mobilizował się do działania. To był ważny moment. Musiał się zrehabilitować. Wiara w jego umiejętności z każdą kolejną sekundą wracała. Ponownie oddychał miarowo.
– Dobrze, kapitanie! Melduję gotowość do działania! – rzekł bez namysłu. – Przepraszam – dodał półgłosem. – Zachowałem się bardzo nieprofesjonalnie. Emocje niepotrzebnie wzięły górę. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
– OK. Zapomnijmy już o tym. Pora zapukać – stwierdził spokojnie kapitan, po czym włączył komunikator. – Kontrola lotów, tu frachtowiec „Big Eddie One”. Czy słyszycie mnie? Odbiór.
Po sekundzie z głośników rozległa się odpowiedź:
– Tu kontrola lotów, „Big Eddie One” słyszymy cię głośno i wyraźnie. Odbiór.
– Proszę o pozwolenie na lądowanie. Odbiór.
– Potwierdzam „Big Eddie One”. Masz pozwolenie na lądowanie. Kieruj się zielonym światłem. Odbiór.
– Przyjąłem. Bez odbioru – zakończył połączenie. Zerknął na pierwszego oficera i dodał: – W takim razie do dzieła.
Kapitan wcisnął kilka świecących przycisków, znajdujących się na wyciągnięcie jego prawej dłoni i odpowiadających za skonfigurowanie silników na potrzebę kolejnej fazy lotu. Z właściwą siłą odepchnął wolant od siebie, tym samym inicjując procedurę podejścia do lądowania.
– Kontroluj wskaźniki – instruował co-pilota.
Gigantyczny statek towarowy o długości trzech boisk piłkarskich i kształcie przypominającym kaszalota coraz bardziej zbliżał się do podświetlonego na zielono lądowiska. System naprowadzania narzucił potrzebę skorygowania kąta zniżania i nachylenia kadłuba lecącego statku względem powierzchni Księżyca, co, zgodnie z komunikatem co-pilota, kapitan niezwłocznie uczynił. Następnie oficer wysunął podwozie, uprzednio to oznajmiając. Na podstawie instrumentów pokładowych i dokładnych wyliczeń, które gęsto pokrywały większość monitorów, trwali w gotowości.
– Oficerze Carter. Na mój znak odwróć kierunek ciągu silników za… – zrobił pauzę. – Trzy, dwa, jeden, już! – poruszył dłonią w geście sygnalizującym rozpoczęcie zawracania, co oficer od razu zrealizował.
Silniki skierowały się przeciwnie do kierunku ruchu statku. Nieco zatrzęsło. Statek rozpoczął wytracanie prędkości. Kapitan wytrwale dzierżył wolant, nie schodząc z trajektorii lotu nawet o metr.
– Zmniejsz moc – rozkazał.
– Tak jest!
W tym czasie personel zgromadzony na swych stanowiskach w napięciu oczekiwał szczęśliwego finału. Mechanik, owładnięty dotąd wizją katastrofy, będąc już pod wpływem środków uspokajających, po odczuciu lekkiego wstrząsu, rozejrzał się po twarzach swoich towarzyszy i w tajemnicy przed nimi zaczął modlić.
– Jeszcze chwila… – dodał kapitan. – Jeszcze tylko… Trzy…
Oficer zacisnął pięści na końcach podłokietników.
– Dwa… – odliczał, dzielnie trzymając wolant w stałej pozycji.
– Jeden.
Hall w kulminacyjnym momencie poprzedzającym całkowite zawrócenie statku wyłączył silniki i ostatecznie umieścił „Big Eddiego” na twardym podłożu, wpasowując go idealnie w zarys lądowiska. Niska grawitacja i bardzo cienka atmosfera Księżyca sprzyjały posadzeniu olbrzyma. Sprawiały, że ważył blisko sześć razy mniej niż gdyby lądował na Ziemi. Wszystko odbyło się sprawnie i bezproblemowo – wbrew mrocznej wizji młodego mechanika.
– Doskonale się spisałeś – pochwalił kapitan.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję. To było… Dość ekscytujące doświadczenie.
– Doświadczenie? Poważnie tak myślisz? – Hall wyczuł w głosie swojego towarzysza nutkę fałszu. – Jesteśmy już na stabilnym gruncie. Powiedz szczerze. Mnie nie musisz owijać w bawełnę.
– Sytuacja mnie przerosła, sir. Serce podeszło mi pod samo gardło. Myślę, że… – zamilkł na chwilę. – Chyba niepotrzebnie porwałem się na tak dużą odpowiedzialność, meldując na tym frachtowcu. Zaczynam wątpić, czy tutaj pasuję.
– No cóż. Nic na siłę. Jeśli nie zechcesz ponownie ze mną latać, zrozumiem. Będę cię rekomendował dalej.
Oficer z uśmiechem na ustach opuścił mostek. Kapitan natomiast przygotował towar do rozładunku. Otworzył luki, z których wysunęły się, a następnie rozsunęły na boki dziesiątki platform wypełnionych cysternami. Następnie założył skafander i powędrował do wyjścia.
Jako ostatni zszedł po schodach na płytę lądowiska. Rozejrzał się wokół. Spojrzał na rozległą powierzchnię Księżyca należącą do bazy, oświetloną co kilka metrów lampami gruntowymi. Ponad nimi była tylko mroczna przestrzeń – czarna niczym mocna kawa, o której coraz intensywniej myślał. Widział, jak siedem osób, asekurujących się poręczą, pomaszerowało wzdłuż wytyczonej ścieżki, na końcu której znajdował się wagon pociągu. Pokazywali palcami cysterny, wymieniali między sobą uwagi. Tchórzliwy mechanik szedł jako ostatni, trzymał się za głowę i nie dowierzał, że wyszedł z tego cało – jedynie przytakiwał pozostałym.
Z wielkiej betonowej hali, znajdującej się po przeciwnej stronie lądowiska, wyszło dwunastu „Robotników”, czyli zespół wysokich na cztery metry maszyn o humanoidalnej budowie, wzbogaconych o dodatkowe pary rąk. Ustawiły się w szeregu. Nad wszystkim czuwał jeden człowiek. Hall powędrował w jego kierunku, aby przekazać list przewozowy.
Brygadzista zerknął na rozmieszczenie przymocowanych do platform cystern i powiedział:
– Znowu bonus.
– Tak. Nie było sensu marnować przestrzeni.
– No dobra. Ogarnę wszystko. Ty masz spotkanie. Stone chce z tobą rozmawiać.
– Stone? W takim razie nie dam mu długo na siebie czekać – skomentował ze sporą dozą sarkazmu w głosie, po czym dołączył do swojej załogi w pociągu. Po krótkiej chwili odjechali.
Wewnątrz oddalonej o pięć kilometrów od lądowiska „Lunarnej Bazy Tranzytowej” generatory tlenu i sztuczna grawitacja umożliwiały swobodnie oddychanie oraz przemieszczanie. Skafandry przestały być potrzebne, dlatego nowo przybyli zrzucili je zaraz po zamknięciu się szczelnie grodzi. Hall niezwłocznie skorzystał z automatu z kawą. Przez niespełna kwadrans siedział na ławce, bez pośpiechu rozkoszując się smakiem gorącego napoju i warunkami zbliżonymi do ziemskich. Następnie udał się na spotkanie.
Na drzwiach widniało logo firmy „TRANS/SPACE”, a pod nim napis „KIEROWNIK DZIAŁU KADR” i niżej „MARK STONE”. Hall zapukał, po czym, nie czekając na odezwę, wszedł do pokoju.
– Jak zwykle zgodnie z harmonogramem. Siadaj kapitanie – powiedział wątły mężczyzna siedzący za biurkiem. Był zajęty przeglądaniem danych w komputerze. Mimo to wiedział, co się dzieje wokół.
– Dzięki. Lepiej postoję. Na nowo przyzwyczajam się do grawitacji.
Stanął na baczność naprzeciw kierownika.
– Jak chcesz, ale lepiej będzie, jak usiądziesz. Mam dla ciebie ważną wiadomość – zrobił krótką pauzę, po czym dodał: – Powiem wprost. Firma nie przedłuży z tobą kontraktu.
– Słucham?
– Nie przesłyszałeś się. Nie możesz już dłużej dla nas latać.
Stone wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego. Chciał to mieć już z głowy.
– Dlaczego? – ożywił się Hall. – Przecież zawsze pierwszorzędnie wywiązuje się z warunków kontraktu. Dotrzymuję terminów. Nie przymierzając, jestem tutaj najlepszym pilotem. Prawdopodobnie. Na pewno z najdłuższym stażem.
– Tak, tak, wiem. Jesteś świetny, ale nie w tym rzecz. Zwolnienie ciebie i pozostałych pracowników to jeden z etapów modernizacji firmy. Zastępujemy ludzki personel sztuczną inteligencją.
– Przepraszam, czy to jest żart? – zapytał stanowczo kapitan. Poczuł się jak bohater kiepskiego dowcipu.
– Nie. Jestem jak najbardziej poważny. Na pewno nie chcesz usiąść?
– Jak to zastępujecie ludzki personel sztuczną inteligencją? Przecież nie jest na tyle zaawansowana, aby całkowicie zastąpić człowieka. Nie było mnie raptem… – policzył w myślach. – Prawie dziesięć miesięcy. To niemożliwe, że podczas mojej nieobecności aż tyle się zmieniło.
– Możliwe. A.I. znacznie się przez ten czas rozwinęła. Kiedy ostatnio byłeś na Ziemi?
Hall zaczął się zastanawiać.
– Albo inaczej. Kiedy ostatnio czytałeś lub oglądałeś jakieś serwisy informacyjne z Ziemi?
– Przyznaję, że nie śledziłem najnowszych doniesień. Prawdę mówiąc, to od długich miesięcy nie miałem wiadomości z Ziemi.
– Z dokumentacji wynika, że brałeś zlecenie po zleceniu. Trzy wachty na trasie Księżyc – Mars – Księżyc zrealizowane niemal pod rząd, praktycznie bez przerwy. To daje około trzydziestu miesięcy, czyli dwa i pół roku. Przez cały ten czas nie byłeś w domu, tak?
– Zgadza się.
– Więc oczywiste jest, że straciłeś rozeznanie. Otóż dużo się zmieniło. Sztuczna inteligencja w końcu po latach umożliwia nam bardzo precyzyjne zarządzanie obiektami mechanicznymi, takimi jak pojazdy czy androidy, bez jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego wsparcia człowieka. Naprawdę o niczym nie słyszałeś? Po jej podłączeniu nasze statki zaczęły dokonywać prawdziwych cudów w awiacji. Od trzech tygodni wdrażamy nowe technologie. Przyznaję, że decyzja o ich zastosowaniu była nagła i mnie również zaskoczyła. Jednak okazała się słuszna.
Hall wyraźnie nie mógł już dłużej ustać na baczność. Nogi miał osłabione, odzwyczajone od stania. Jednak uginały się pod nim z innego powodu.
– Tak… Ja… – próbował poskładać do kupy wszystko, co przed chwilą usłyszał z tym, co już wiedział na dany temat. – Co jakiś czas docierały do mnie różne sygnały, ale traktowałem je mimochodem. Jak plotki. To wszystko było realne tyle, że w następnej dekadzie. Przynajmniej tak uważałem. No nic. Nieważne. Nie mam wyjścia. Pójdę do konkurencji.
– Jasne. Możesz to zrobić. Tyle że ich też to samo czeka. To kwestia tygodni, może miesięcy. Czasy się zmieniły. Wszystko się zmieniło. To prawdziwa rewolucja przemysłowa. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to powinieneś poszukać pracy zupełnie gdzie indziej. W innym zawodzie, którego nie przejęła sztuczna inteligencja. Ile masz lat? Czterdzieści cztery, Czterdzieści pięć? Tak, czterdzieści pięć lat. Poradzisz sobie. Jeszcze kawał życia przed tobą. Wracaj na Ziemię i tam zacznij od początku. To moja rada.
Stone wstał z fotela i podszedł do kapitana. Wyciągnął ku niemu prawą dłoń.
– Dostaniesz zakontraktowane wynagrodzenie plus odprawę w tej samej wysokości. Wiedz, że naprawdę jesteś naszym najlepszym pilotem. Przykro mi.
– Przykro? – kapitan odpowiedział, nie podając dłoni.
– A co mam powiedzieć? – kierownik cofnął dłoń. – Ja tylko przekazuję wiadomość. Mnie też zwalniają. Wszystkich zwalniają lub wymieniają. Zmieniają struktury. Tylko ci na górze pozostaną tam, gdzie są. Odbierz prywatne rzeczy i powodzenia. To wszystko, co miałem ci do przekazania.
Hall opuścił pomieszczenie w złym nastroju. Na korytarzu spotkał Cartera. Nie odezwał się do niego. Rozgoryczony, chciał jak najszybciej opuścić dane miejsce.
Będąc w szatni wyjął ze swojej szafki ubranie na zmianę, zegarek i małą butelkę z wysokoprocentowym alkoholem. Niewiele myśląc, odkręcił ją i wypił zawartość. Trzymając w dłoniach odzyskane przedmioty, rozejrzał się wokół. Światło bijące od sufitu mrugało. Uświadomił sobie, że było nieprawdopodobnie cicho, nie tylko w pomieszczeniu, ale i na korytarzu. Zauważył, że na drzwiczkach wielu szafek brakowało tabliczek z nazwiskami, co oznaczało, że zostały doszczętnie wyczyszczone przez zwolnionych pilotów i pracowników firmy.
„To miejsce umarło” – stwierdził w myślach.
Zamknął szafkę, usuwając z niej oznakowanie.
Hejo
Fragment 1
“Niska grawitacja i bardzo cienka atmosfera Księżyca sprzyjały „posadzeniu” olbrzyma. Sprawiały, że ważył blisko sześć razy mniej niż gdyby lądował na Ziemi”
Fragment 2
“Dzięki sztucznej grawitacji podobnej do ziemskiej i generatorom tlenu, kapitan i jego podwładni mogli poruszać się i funkcjonować bez obaw przed zgubnymi czynnikami zewnętrznymi znikomej atmosfery Księżyca”. – to jak to w końcu?
No dobra, po lekturze.
Czytając, myślałem, że emocjonalnie nic mnie nie obejdzie. Ot, dobrze napisane, z dbałością o szczegół, ale bez ingerencji w sferę emocjonalną czytelnika.
Myliłem się.
Szkoda mi kapitana. Szkoda mi tego postępu, który pewnie w wielu sektorach jest proroczy.
To dobry tekst.
Zasadniczy temat jak najbardziej aktualny i rozwojowy, na co wiele dowodów wokół nas. Ujęcie tematu wydaje mi się rzeczowe, takie na spokojnie, wyważone, chociaż to punkt zwrotny w życiu wielu ludzi, w tym oczywiście kapitana i zarządcy kosmodromu. Plus za męskie postawy obu. Miło im nie jest, ale ani dzikich awantur, ani szlochów.
Technikalia pomijam, każdy z autorów widzi je po swojemu, raz bardziej, jak mniej przekonywająco – tu raczej trochę mniej, ale jakąś wielką wadą to mi się nie wydaje.
Za to niemałą wadą, niemałym błędem jest branie w cudzysłowy utartych powiedzeń, frazeologizmów. Co, na szczęście, łatwo wyeliminować.
@Canulas
Cześć
Ciesze się, że Ci się spodobało. Co do wskazanych przez Ciebie fragmentów – już tłumaczę. Na lądowisku panują warunki adekwatne do Księżyca, co umożliwia lądowanie statkom. Natomiast w tej części bazy, gdzie są zabudowania, jak również na ścieżkach wokół nich, czy w pociągu jest wygenerowana sztuczna grawitacja. Z mojego punktu widzenia było to czytelne. Dziękuję za uwagi.
@AdamKB
Cześć
Dzięki za uwagi. Faktycznie, powinienem był nie dawać tam cudzysłowów. Już poprawiłem.