- Opowiadanie: Ramshiri - Usprawnieni

Usprawnieni

Podczas wichury do szpitala przychodzi wojskowy. Koniecznie chce rozmawiać z opryskliwym ordynatorem. Trochę horror, trochę można się uśmiechnąć, trochę zniesmaczyć.

Bardzo chętnie usłyszę Wasze szczere opinie.

 

Serdeczne podziękowania dla bruce, która podczas bety udowodniła mi, że mam jeszcze dużo do poprawy :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy V, Ambush

Oceny

Usprawnieni

Lokalne drogi zostały zerwane, zalane albo zupełnie zablokowane przez drzewa wyrwane z korzeniami. Wielkie dęby leżały na całej długości Alei Założycieli. Przy Dark Rets, jadąc od zachodu, na asfalt przewróciły się słupy wysokiego napięcia. Od rancza Muriel Creek do rzeki Willer, przetoczył się prawdziwy huragan, przewracając na swojej drodze wszystko, płosząc konie i zrywając dachy z okolicznych farm.

Mimo systemu wczesnego ostrzegania do szpitala w Fort Kent przywozili kolejnych poszkodowanych.

Całe szczęście od zachodu nic już nie przyjedzie, pomyślał z goryczą Bernard. W przeciwnym wypadku zostalibyśmy zalani przez trzy razy więcej głupców, którzy nie potrafili schować się na czas.

Mężczyzna siedział w bocznym korytarzu na parterze. Stąd mógł obserwować recepcję i główne wejście. Chwilowo jednak pochylił się do szyby, próbując wypatrzyć coś w mroku. Drzewa uginały się pod naporem wiatru. Wielkie krople deszczu niecierpliwie nacierały na budynek, a grad próbował przenieść to piekło do wnętrza szpitala.

Bernard zastanawiał się, gdzie jest Frank. Już dawno temu wszystkie okna powinny być przygotowane pod mające nadejść apogeum.

Zwolnię darmozjada, przysięgam, pomyślał.

Przy głównym wejściu panował chaos. Ludzie wchodzili, nieustannie ktoś płakał i biadolił na swój marny los. Niektórzy bliscy poszkodowanych mieli czelność podchodzić do Bernarda i domagać się pomocy. Takich od razu zapamiętywał i przekazywał dyżurnemu, żeby obsłużyć na końcu. Miał dziś cholernie kiepski humor. Jakimś cudem, nie wszyscy z personelu to dostrzegli i nie mieli na tyle oleju w głowie, żeby go unikać.

– Panie ordynatorze. – Podeszła do niego Lisa, śliczna pielęgniarka, którą zatrudnił tylko dlatego, że do aplikacji dołączyła zdjęcie. – Przywieźli kolejnych trzech. Drzewo zawaliło się na samochód, jeden chłopak zmarł w drodze, pozostali mają wstrząśnienia i złamania, jedno otwarte…

– No to, co tu kurwa jeszcze robisz?

Co prawda ładna, ale za grosz rozumu, pomyślał.

– Może mam wykonywać za was robotę? – Dodał, uśmiechając się mimowolnie. W tym stroju bardziej wyglądała jak ślicznotka z filmów dla dorosłych niż faktyczna pielęgniarka.

Może kiedyś, może kiedyś, wbiegł myślami pod ten bardzo dopasowany uniform.

– Nie, proszę pana – odparła speszona. – Nie mamy już miejsc ani personelu. Myślałam, że może…

– Nie, nie myślałaś – warknął z trudem, podnosząc swoje wielkie cielsko z parapetu. – Jakbyś myślała, to byś nie zawracała mi teraz głowy!

– Przepraszam. – Dziewczyna podniosła podkładkę z dokumentami, tak jakby chciała się nią odgrodzić od Bernarda. Odeszła w pośpiechu.

Ordynator odprowadził ją zachłannym wzrokiem.

Nawet w dni, gdy wszystko mu się układało, okazywał swoje zadowolenie chociaż jednej osobie. Dzięki temu personel hodował sobie grubą skórę, której potrzebowali przecież, żeby wytrzymać w tym zoo złożonym z niedołężnych i roszczeniowych kalek. Przez ponad dwadzieścia lat pracy nauczył się, że miękkie serce to serce, w które należy wbić skalpel, aby skrócić cierpienie nieszczęśnika.

Zorientował się, że przy wejściu nastąpiło jakieś zamieszanie. Pacjenci blisko okien wskazywali palcami coś znajdującego się na zewnątrz.

– Proszę, nie – westchnął ordynator, zakładając, że przyjechał kolejny transport z poszkodowanymi.

Tuż pod drzwiami, na miejsce zarezerwowane dla karetek zajechał wojskowy hummer. Ze względu na zawieruchę, Bernard musiał wytężyć wzrok, aby dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Z tylnego siedzenia auta wysunęła się jakaś sylwetka. Mężczyzna, zamiast kierować się do szpitala, odszedł w głąb parkingu w miejsce, gdzie już nie chronił go dach.

– Debil – prychnął ordynator. Obserwował z rozbawieniem, jak tamten moknie.

Tajemniczy mężczyzna szedł szybko, jego ruchy były wyuczone, sztywne, sylwetka wyprostowana. Najwidoczniej stwierdził, że jest już wystarczająco daleko, bo odwrócił się i omiótł wzrokiem cały szpital. Zupełnie jakby sprawdzał, czy to właściwy.

Najwidoczniej stwierdził, że tak, ponieważ skinął głową i ruszył w drogę powrotną. Wyglądał co najmniej dziwnie, w zestawieniu z innymi osobami zmierzającymi do szpitala. Ludzie szli pochyleni, z głowami zakrytymi płaszczami. Nieznajomego natomiast deszcz i wiatr zdawały się nie imać. Mężczyzna wziął z tylnego siedzenia hummera dużą paczkę… nie.

Bernard otworzył oczy ze zdumieniem.

Czy to lodówka? Zupełnie nie przypominała tych przystosowanych do transportu organów. Na cholerę mu lodówka turystyczna? Ujebał se palucha i wsadził go do lodu pomiędzy zimne browary, Bernard zarechotał, aż całe jego cielsko zafalowało.

Mężczyzna skręcił w stronę nowo przybyłego samochodu, rozklekotanego priusa, z którego wyszła młoda para.

Właściciel auta otworzył tylne drzwi, najwidoczniej próbował wydostać kogoś z tyłu. Kobieta w tym czasie oparła się o auto. Wyglądała jakby ledwo stała na nogach.

Po krótkiej chwili Bernard dostrzegł na rękach tamtego dziecko.

Wojskowy podszedł do młodych i najwidoczniej zaproponował pomoc, ponieważ już po chwili na jego rękach spoczęła córeczka młodej pary. Na jej nodze Bernard dostrzegł bandaż.

Kolejne złamanie? Ile jeszcze? Zacisnął dłonie na parapecie aż zbielały mu palce.

Scena wydawałaby mu się nawet zabawna: wojskowy idzie wyprostowany, z dzieckiem na rękach, a rodzice próbują za nim nadążyć, zgarbieni, ledwo trzymający się na nogach, trzymając lodówkę turystyczną. Z jakiegoś powodu nie uśmiechał się jednak. Próbował przez szybę dostrzec jakiekolwiek szczegóły, wygląd nieznajomego. Jedno było pewne, zwiastował kłopoty.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Bernard przeniósł wzrok w stronę recepcji i głównego wejścia.

Pielęgniarka od razu zajęła się dzieckiem przyniesionym przez wojskowego i usadziła je na wózku.

Ordynator wyprostował się i raz jeszcze zmierzył wzrokiem wojskowego. Miał kruczoczarne włosy z wczesnymi oznakami siwizny i zmarszczki, które zdradzały jego wiek. Był po pięćdziesiątce, choć tej szczupłej, wyprostowanej sylwetki pozazdrościłby mu niejeden nastolatek.

Oczy nieznajomego zwróciły się wprost na Bernarda. Puste, zimne, zupełnie jak i jego twarz nie zdradzały żadnych emocji. Zanim ordynator zdążył się odwrócić czy udać, że jest czymś niezwykle zajęty, mężczyzna już stał tuż przy nim.

Sunął po ziemi, jakby był jakąś cholerną zjawą i wcale nie potrzebował nóg, przyszło do głowy Bernardowi. Ordynator mógł wreszcie dostrzec odznaczenia na piersi tamtego. Trzy rzędy baretek, które zupełnie nic mu nie mówiły. W jego szpitalu również nic nie znaczyły. Bez względu na to, jaki miał problem, gość będzie musiał poczekać jak zwykły śmiertelnik.

– Rejestracja jest tam. – Wskazał przybyszowi oszklone pomieszczenie. Z trzech stanowisk czynne było tylko jedno. Kolejka wydawała się nie mieć końca.

– Bernard Turner. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. – Ordynator. Niezły tu macie bajzel.

– Ma pan jakąś sprawę czy przyszedł towarzysko? Chyba pan nie zauważył, ale mamy tu sytuację kryzysową.

Cholera, czy on nie mruga? Ordynator przeniósł wzrok na prowadzonego na wózku pacjenta, udając że stracił zainteresowanie przybyszem.

– Tak jak powiedziałem, macie tu niezły bajzel. – Nieznajomy powtórzył każde słowo, jakby bał się, że i tym razem Bernard go nie zrozumie.

– Czy mam jeszcze raz wskazać panu, gdzie znajduje się recepcja? – zapytał tym samym tonem co przybysz. – Jestem zajęty. Potrzebujecie czegoś, szeregowy?

Tym właśnie dla mnie jesteś, pomyślał Bernard, próbując zachować kamienny wyraz twarzy. Śmieciem z najniższego szczebla hierarchii.

– Nie wygląda pan… – wzrok przybysza powędrował najpierw po korytarzach szpitala, a po chwili znów skierował się ku Bernardowi – …na zajętego. Jest pan cieciem czy ordynatorem? Bo, z tego, co pamiętam, do obowiązków tego pierwszego należy doglądanie parkingu.

– Wypraszam to sobie! Za kogo się…

– Proszę nie robić scen – powiedział spokojnie mężczyzna, lecz w jego tonie było coś, co sprawiało, że zabrzmiało jak groźba. – Jestem Robert Brown, admirał szkoleniowy Marynarki Wojennej. Macie tu kogoś, kto należy do mnie.

 

***

 

Choć wiedziała, że coś takiego miało szansę się wydarzyć, nie potrafiła uchronić ciała przed upadkiem. Szczęka zacisnęła się mocno i odcięła kawałek języka.

– Pomocy!

– Pogotowie!

– Nic pani nie jest?

Przechodnie momentalnie zainteresowali się jej losem. W czasie, gdy ktoś dzwonił po pomoc, ona leżała na chodniku, trzęsła się i krztusiła własną krwią. Nie było ani jednej osoby, zdolnej do jej utrzymania.

Czy to właśnie o tych skutkach ubocznych mówili lekarze?

Mimo płuc, które nieustannie zalewane były krwią, oddychała. To dobrze. Zaczęło się.

 

***

 

Mimo zapewnień nieproszony gość nie dał się spławić. Bernard zaprosił go do gabinetu, zamiast przekazywać sprawę nagrań z monitoringu do ochrony.

– Ochrona ma swoje zajęcia. Niech zabezpieczają okna.

– Nie wydaje mi się, żeby należało to do ich obowiązków – odparł Robert, podążając za ordynatorem.

– Mają ochraniać, to niech ochraniają – rzucił Bernard od niechcenia. – Jak już mówiłem, jeżeli zna pan przybliżony czas, w którym ta kobieta miała do nas trafić, to na pewno mamy to na kamerach. Moim zdaniem traci pan czas. Jednak ze względu na szacunek dla munduru udowodnię, że się pan myli. – Odwrócił się, próbując zamaskować uśmiech.

– Dziękuję – odparł swobodnie wojskowy. – Gwarantuję, że odwdzięczę się panu w wymierny sposób.

Bernard poprowadził gościa okrężną drogą, czerpiąc satysfakcję z każdej chwili, którą przez niego zmarnował. Na końcu kolejnego korytarza wreszcie wskazał mu odpowiednie drzwi. Zamiast jednak wpuścić go pierwszego, sam przekroczył próg i rozsiadł się wygodnie za biurkiem z mahoniu.

Z zadowoleniem spojrzał na oba okna zasłonięte zewnętrznymi roletami. Gdy tylko usłyszał o możliwości załamania się pogody, w ciągu kilku godzin przyjechali do niego monterzy z Kalifornii. Facet zapewnił go, że te cudeńka wytrzymają nawet serię z AK. Gabinet to nie miejsce dla byle kogo. No, chyba że ten byle kto chciał postawić go pod ścianą. W takim przypadku nie było lepszego miejsca na pozbycie się ewentualnych komplikacji.

Wciąż żadnej wiadomości od młodzika, zauważył ze złością Bernard, podnosząc pager do wysokości oczu.

– Proszę usiąść, trochę to potrwa. – Włączył komputer i obserwował, jak admirał siada na twardym, niewygodnym krześle. – Kiedy miało to miejsce?

Robert nie wydawał się ani trochę onieśmielony faktem, że siedział o wiele niżej od niego. Ciągle wyprostowany jakby połknął kij, jego twarz nie wyrażała żadnej oznaki zniecierpliwienia.

– Przyjechała o godzinie szesnastej czterdzieści pięć. Karetka zabrała ją z centrum osiem minut wcześniej. – Rozejrzał się uważnie po gabinecie. – Ładnie tu. Ładniej niż w pozostałych częściach szpitala.

– Dziękuję. – Bernard skinął głową. Postanowił nie reagować na zaczepki. Nie będzie musiał znosić ich zbyt długo.

Na ekranie wyświetlił nagranie z losowego dnia, ale o podanej przez wojskowego godzinie. Karetki przyjeżdżały i odjeżdżały co chwilę. Przyśpieszył dodatkowo nagranie, żeby wzmocnić chaos.

– Jest pan niezwykle dokładny – odezwał się wreszcie w celu odwrócenia uwagi rozmówcy.

– W mojej pracy najważniejszy jest wywiad. Dzięki temu wiem o ludziach wszystko, zanim zaproszą mnie do swojego gabinetu.

Gadaj zdrów, pomyślał Bernard, próbując wymacać w szufladzie pewien przedmiot. Coś, co leżało tu od dawna, specjalnie na przypadki takie jak ten.

– Ach tak? Mam nadzieję, że mój życiorys pana nie zanudził.

– Jak na osobę kierującą szpitalem, zajmuje się pan ciekawymi rzeczami.

Piskliwy sygnał obwieścił nową wiadomość.

– Nie sprawdzi pan? Może to coś ważnego? – zapytał wojskowy z udawaną troską.

– Niech poczekają. – W tym samym czasie dłoń ordynatora natrafiła na to, czego szukał. Obrócił ekran w stronę gościa. – Mam nagranie. Tak jak mówiłem, nie było tu nikogo o takim rysopisie.

Bernard obszedł biurko, stając tuż za plecami admirała. Tamten jednak oczy miał skupione na nim, a nie na monitorze. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i ordynator był już pewien, że jego plan weźmie w łeb. Wtedy jednak przybysz uśmiechnął się wymuszenie i całą swoją uwagę poświęcił nagraniu z monitoringu.

 

***

 

Czyżby blondynka była specjalnie zesłanym dla niego prezentem na gwiazdkę?

– Tandeta! – warknął Dayton, odkładając kolejny winyl do stosu odrzuconych. – Potrzebujemy czegoś bardziej romantycznego. Nie sądzisz?

Obrócił się w jej stronę i uśmiechnął. Leżała tam i czekała na niego. Przykryta cienkim skrawkiem materiału, który uwypuklał idealnie każdą krągłość jej nagiego ciała.

– Mam! – powiedział podekscytowany i nastawił antyczny gramofon, który przed dwoma laty pozwolił mu zamontować szef. – Samantha Fox. Zgadniesz jaki utwór? Nie spodziewam się, żebyś dostrzegła ironię.

Uwielbiał takie przypadki. Młoda kobieta nagle upada. Nikt nie wie, co się dzieje, z jej krewnymi nie można się skontaktować, bo nie ma żadnych. Teraz należała do niego, a przynajmniej przez kilka następnych godzin.

W czasie, gdy utwór się rozkręcał, Dayton ułożył narzędzia w idealnym porządku na blacie metalowego stołu na kółkach. 

Podniósł skalpel, gdy z głośnika wydobył się refren.

– Idealne zgranie. – Obrócił się radośnie wokół własnej osi.

 

Touch me, touch me

I want to feel your body

Your heartbeat next to mine

 

Taka piękna, spokojna, nieświadoma losu, jaki ją czeka, pomyślał Dayton. Jednym, błyskawicznym ruchem ściągnął materiał przykrywający kobietę.

– Zajmę się tobą, moja droga – szepnął jej do ucha.

Długie blond włosy, niewielkie, ale kształtne piersi i idealne biodra. Dayton dotykał teraz tego wszystkiego, gładził zimnym ostrzem skalpela. Delikatnie, bez pośpiechu.

Pierwsze cięcie musiało być idealne.

Uwielbiał seks, ale często był on tylko grą wstępną do tego, co miało nastąpić później. Czasem tę grę wstępną po prostu pomijał, przechodząc bezpośrednio do dania głównego. Skoro ordynator płacił mu właśnie za danie główne, to nie mógł pozwolić ślicznej blondyneczce czekać zbyt długo.

– Wybacz kotku, ale dla mnie liczy się wnętrze. – Uśmiechnął się, wykonując pierwsze nacięcie.

 

***

 

Robert wyglądał na skupionego na nagraniu. W tym czasie Bernard drżącymi dłońmi wyciągnął strzykawkę ze szpitalnego fartucha. Obserwował wyprostowanego, pewnego siebie admirała i starał się opanować.

Teraz to się kurwa zdziwisz, pomyślał, zbliżając powoli strzykawkę do jego karku.

Jeszcze chwila. Jeszcze moment. Jedno szybkie ukłucie i po strachu.

– Nie jestem szczególnie zaskoczony takim obrotem spraw – przemówił wreszcie Robert, odwracając wzrok ku gospodarzowi.

Bernard przestraszył się, ale zamiast zatrzymać się i zawahać, zadziałał błyskawicznie. Z całej siły wbił igłę w szyję nieproszonego gościa i opróżnił strzykawkę. Wciąż o drżących dłoniach i sercu, które waliło jak młot, odskoczył, obserwując swoje dzieło.

Wojskowy nie drgnął. Wpatrywał się tylko w niego tym pustym wzrokiem.

– Nie trzeba było węszyć – warknął, zabezpieczając strzykawkę i odrzucając na biurko. – Nawet nie wiesz, ile przyjemności sprawi mi patrzenie jak Dayton kroi cię na kawałki. – Fałdy tłuszczu ordynatora poruszyły się zgodnie z rytmem jego śmiechu.

– A więc sprzedaż narządów? – powiedział cicho, lecz mimo szalejącej na zewnątrz zawieruchy, dało się go słyszeć bezbłędnie. – Mam udawać zaskoczenie? Czy może zasnąć po tym, jak podałeś mi tiopental? Czy może się mylę i był to prydynol?

– Pierdol się. – Ordynator splunął w stronę przybysza. – Dayton właśnie kończy kroić twoją podopieczną. Dopilnuję, żeby jeszcze dziś wziął cię na warsztat.

Wojskowy ani jednak myślał paść na podłogę i zasnąć. Nie błagał o litość jak pozostali. Jego twarz wciąż wyglądała jak wolna od emocji maska. 

Bernard odstąpił na krok i zaczął gorączkowo myśleć. Czy to możliwe, żeby gość…

– Oszczędzę ci trudu. – Robert wstał i zrobił krok w jego stronę. – Większość środków na mnie nie działa. Efekt uboczny operacji sprzed lat.

Bernard spojrzał na niego z otwartymi ustami.

– Twój pager – powiedział admirał. – Przeczytaj wiadomość na głos.

– Co masz w lodówce? – Ordynator nagle przypomniał sobie o dziwnym pakunku i uznał to za idealny sposób na odwrócenie uwagi. 

W czasie, gdy Robert zerknął na stojącą u jego stóp lodówkę, Bernard wiedział już, co musi zrobić. Nie zdążyłby wyciągnąć glocka ze stalowej skrzynki w biurku, a co dopiero go załadować.

– Tajemnica rządowa. – Na twarzy admirała po raz kolejny zakwitł wyuczony uśmiech. – Gdybym ci powiedział, musiałbym cię zabić.

Ordynator zamarkował ucieczkę. Zadziałało. Wojskowy pojawił się na jego drodze w ułamku sekundy.

Przegrałeś, pomyślał z satysfakcję Bernard. Zmienił kierunek, dobiegając do biurka i sięgnął po szklaną statuetkę „Anioły Medycyny 2022”. Uderzył nią o mahoniowe biurko, modląc się, żeby przy okazji nie powstało na nim zbyt wiele rys. Statuetka rozleciała się na kilka kawałków.

– I co teraz? – zapytał, rzucając się na admirała. – Znowu ja jestem górą.

Zamachnął się ostrym kawałkiem szkła, wyobrażając sobie, jak przecina cieniutką skórę admirała. Następnie zagłębia się w ścięgnach i mięśniach, przecina tętnicę i zatrzymuje się na dyskach kręgosłupa.

Eksplozja bólu w kroczu.

Bernard upadł na podłogę, kalecząc się własną bronią i próbując zrozumieć, jakim cudem ten gość porusza się tak szybko.

– Górą to ty jesteś, ale tłuszczu. – Robert spokojnie wyciągnął broń z marynarki i wycelował. – A teraz? A teraz rozwalę ci łeb. No, chyba że przeczytasz mi wiadomość od swojego kumpla, Daytona. To co, odroczymy egzekucję w czasie?

Bernard powoli sięgnął po pager. Drugą dłoń podniósł w geście poddania. Nie myślał już nawet o tym, skąd wojskowy znał imię chłopaka ani skąd wiedział, że wiadomość była od niego.

– Na głos – powtórzył admirał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– D-dobrze – wykrztusił, jednak zamarł, gdy tylko wyświetlił wiadomość od Daytona.

 

sie szefu zdziwisz. ta blond laseczka jest dziwna. choć i opczaj sam>.

 

***

 

– Nie, nie, nie! – rzucił płaczliwie Dayton. – Zawiodłeś mnie!

Chłopak zamachnął się i z całej siły cisnął skalpelem w najdalszy kąt pokoju. Rozległ się głośny brzdęk metalu.

Utwór powoli dobiegał końca, a on nie wykonał nawet jednego porządnego cięcia. Chwycił kolejny skalpel.

Jakim cudem? Zepsułem to, pomyślał Dayton łapiąc głęboki oddech na uspokojenie. Od zawsze nadawał pierwszemu cięciu religijne wręcz znaczenie. Późniejsze przecinanie kości klatki piersiowej, odsysanie organów czy nawet ich wyciąganie, stawało się pracą. Co prawda przyjemną, ale jednak pracą.

Ten skalpel już nigdy nie wróci na mój stół, pomyślał, patrząc z odrazą na leżące niedaleko wejścia ostrze. Tymczasem, z niezwykłym namaszczeniem, spróbował z kolejnym narzędziem.

– Nie! – krzyknął wściekle, gdy po raz kolejny natrafił mocny opór, tuż pod kilkumilimetrową warstwą skóry. – Niemożliwe.

Dayton przyjrzał się uważniej cięciu. Pod skórą coś się znajdowało.

– I tak cię zepsułem – warknął do kobiety i tworząc niedbałe nacięcie od pępka aż po linię piersi.

Złapał za płat oddzielonej skóry i pociągnął, powiększając tym samym szczelinę. Krew sączyła się z rany, ale było jej o wiele mniej, niż powinno.

Samantha Fox właśnie skończyła śpiewać, a igła gramofonu płynnie sunęła w poszukiwaniu kolejnego utworu. Cisza wydawała się idealnym akompaniamentem do tego, co ujrzał.

Pod cienką warstwą skóry kobieta miała coś naturalnego, lecz nie dla rodzaju ludzkiego. Mieniło się wieloma kolorami, przypominając jezdnię, którą oblał ktoś benzyną.

Podniósł z tacy okulary ze szkłami powiększającymi i przyjrzał się z bliska wynaturzeniu. Coś jakby naturalny kombinezon stworzony z pancernej łuski.

Dotknął jej.

Łuski pokryte były gęstą, zimną mazią.

– Jesteś smokiem? – zapytał, po czym z całej siły dźgnął kobietę w udo.

Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, a w ręku chłopaka pozostał jedynie wygięty skalpel.

– Igła – powiedział odkrywczo i sięgnął po pustą strzykawkę. – Szkoda – szepnął rozczarowany, gdy okazało, że tej udało się przejść.

Dayton zastanawiał się gorączkowo nad dalszym działaniem. Na tym czymś można było zarobić. Zabrać tę laseczkę i sprzedać jakiemuś milionerowi albo pokazywać w cyrku.

Ciekawe czy łuska byłaby w stanie zatrzymać pocisk, zastanowił się przez chwilę. Zastosowania militarne zawsze mają swoją cenę. Żywa na pewno byłaby warta o wiele więcej.

Szybko sprawdził puls. Całe szczęście był, choć słabo wyczuwalny.

Czy wtajemniczyć w to szefa? Może schować ciało i nie dzielić się z tym opryskliwym chujem? Jednak on potrafi zamienić w złoto wszystko, czego się dotknął, westchnął Dayton.

Może Bernard będzie mu na tyle wdzięczny, że rozszerzy z nim współpracę? Może nawet zostaną wspólnikami? Zresztą. Po co mu wszystkie bogactwa świata, skoro wystarczył mu skalpel i codzienna dostawa ciał.

 

***

 

Głównym powodem śmierci wśród wojskowych był słabej jakości wywiad. Dlatego Robert przyszedł dobrze poinformowany.

Nie zdziwił się, gdy ordynator zaprosił go do swojego gabinetu, zamiast do pokoju ochrony, gdzie przechowywali nagrania. Błądząc korytarzami, zastanawiał się, czy Bernard gra na czas, czy na nerwach. Roberta nie ponosiły jednak emocje. Ludzie, których ponoszą emocje, zawsze są na straconej pozycji.

Lekarze wyłączyli Robertowi odpowiednie części mózgu jeszcze przed pierwszą misją głębinową. Bez tego zabiegu trudno byłoby mu zostać przy zdrowych zmysłach. Od kilkunastu lat osoby, wchodzące w skład jego oddziału, obowiązkowo przechodziły ten zabieg. Bez niego nie było nawet mowy o nurkowaniu wśród tego, co odkryli w najniższych partiach oceanu. Tak nisko żadna łódź podwodna nie mogła zejść.

Przystawiając ordynatorowi pistolet do głowy, zastanawiał się nad szansami, jakie tłuścioch zmarnował. Stracił czujność. Mierzył wszystkich swoją miarą, wierząc w to, że sam jest najsprytniejszy i nic nie może go zabić. Mylił się.

– Idziemy do twojego kumpla, Daytona. – Podał zaskoczonemu lekarzowi lodówkę turystyczną. – Nieś to.

– On nie jest moim kumplem – warknął, lecz wykonał polecenie.

Korytarz pełen był spieszących się ludzi: pielęgniarki, lekarze i sfrustrowani pacjenci. Wszyscy potrzebowali czegoś natychmiast albo na wczoraj. Większość osób mijała jednak ordynatora szerokim łukiem. Niektórzy nawet zawracali, gdy go dostrzegali.

Mężczyźni lawirowali pomiędzy ludźmi, idąc szybko i starając się sprawiać wrażenie zajętych. Działało do czasu.

Właśnie mieli wejść do mniej uczęszczanej części szpitala, gdy usłyszeli za sobą:

– Panie ordynatorze.

Młoda, śliczna dziewczyna już biegła w ich kierunku. Robert przystawił lufę do pleców Bernarda.

– Zachowuj się naturalnie – rozkazał szeptem.

– Przepraszam, wiem że kazał pan sobie nie przeszkadzać – powiedziała zdyszana dziewczyna. – Ojej, pan krwawi.

Ordynator spojrzał na zawiniętą kawałkiem materiału dłoń, z której kapała krew.

– To nic – uspokoił pracownicę. – Skaleczenie. Lepiej powiedz mi, jak mogę ci pomóc, moja droga?

Dziewczyna zmieszała się, słysząc przesadnie miły ton wypowiedzi z ust Bernarda. Zawahała się, jednak w końcu spojrzała na dokumenty, spoczywające w jej dłoni.

– A, racja! Mamy pilny przypadek. Mężczyzna spadł z wysokości podczas zabezpieczania domu przed tornadem. Mark zrobił zdjęcia, ale są niejednoznaczne.

– Lisa, drogie dziecko. Już do was idę…

– Normalnie. – Robert szturchnął go lufą pistoletu.

– …i wykonam za was całą robotę! – ryknął. – Może wypłatę też powinienem za was odebrać, co?

Młoda pielęgniarka wyszeptała przeprosiny i oddaliła się pośpiesznie wciąż zwrócona przodem w stronę mężczyzn.

– Elegancko – pochwalił Robert.

– Banda darmozjadów. Widzi pan, z czym ja muszę się tu mierzyć?

 

***

 

Skąpany w półmroku stary korytarz kończył się schodami do piwnicy. Ordynator zwlekał z zejściem, to był jednak moment, gdy Robert mógł sobie pozwolić na zepchnięcie go ze schodów. Co też uczynił.

Bernard jakimś cudem złapał równowagę i udało mu się nie przewrócić. Kolejne stopnie pokonali już w normalnym tempie.

Wojskowy widział dziesiątki takich jak on. W ostatnich minutach życia prosili, błagali, kombinowali, albo po prostu robili głupstwa, przez które wysyłał ich do piachu szybciej, niż to było konieczne. Tęsknił za pracą z ludźmi, byli tacy prości w obyciu, przewidywalni. Nie to, co Głębinowi, jak ich potocznie nazywali żołnierze.

– To tutaj – powiedział ordynator, stając przed stalowymi drzwiami. – W tym miejscu pobieramy organy i wysyłamy potrzebującym.

– Dzianym potrzebującym – uzupełnił Robert.

– Ja raczej nazwałbym ich śmiertelnie chorymi. – Mężczyzna otarł spocone czoło. – Obowiązuje mnie przysięga lekarska. Nie mogę zostawiać ludzi w potrzebie.

– A kroić żywcem na kawałki to już możesz? – Robert stanął przed stalowymi drzwiami. – Otwieraj.

– Poszukam klucza. – Ordynator wyjął duży pęk kluczy z kieszeni. Zaczął je sprawdzać po kolei. – Ja nikogo nie kroję. Dayton to prawdziwy szajbus. Zaraz sam się pan przekona. Poza tym nie zdarzyło się panu nigdy zrobić czegoś, no… nie do końca moralnego?

Robert zauważył, że mężczyzna mówi coraz głośniej z każdym słowem, zupełnie jakby chciał ostrzec wspólnika o nadchodzących kłopotach. Przyłożył mu spluwę do karku i odbezpieczył.

– Czasem trzeba się upodobnić do wroga, żeby być w stanie go pokonać – powiedział cicho admirał.

Potem już nie ma powrotu, dodał w myślach. Gdyby nie zabieg sprzed lat, jego sumienie nie pozwoliłoby mu teraz normalnie funkcjonować, tego był pewien.

– Otwieraj natychmiast.

– Proszę, nie zabijaj mnie – jęknął ordynator, przyspieszając przymierzanie kluczy. – Przecież szukam, staram się, jak mogę.

– Liczę do trzech. Później rozwalę ci łeb. Raz.

Mężczyzna skulił się i po prostu nacisnął klamkę.

– Jednak obyło się bez klucza? – Admirał wepchnął swoją ofiarę do środka, jednocześnie lustrując pomieszczenie wzrokiem.

Na to, co zobaczył w środku, nie dało się przygotować. Spodziewał się, że za drzwiami wpadnie na człowieka z przygotowaną bronią. Zamiast tego, spostrzegł młodego chłopaka ze zlepionymi od potu, czarnymi włosami. Miał na sobie poplamiony krwią, lekarski fartuch. Tańczył. 

Obracał się zręcznie wokół stołu, na którym leżała naga kobieta z rozciętym brzuchem. Krew skapywała na posadzkę, a on z uśmiechem kręcił kolejne piruety.

W pokoju było jasno i głośno. Ze stylowego gramofonu leciała muzyka z lat osiemdziesiątych.

Może gdyby miał poczucie humoru, admirał doceniłby absurdalność tej sytuacji. Zamiast tego jednym strzałem uciszył gramofon.

Oczy tańczącego chłopaka skupiły się na nim i stojącym obok ordynatorze.

– Po co szefowi ta lodówka? – zapytał, podnosząc ręce do góry i upuszczając skalpel.

– Ja pierdolę – wysapał ordynator.

– Możesz to postawić na podłodze. Nie będzie nam jednak potrzebne. – Robert spojrzał za siebie.

Gdy lodówka dotknęła podłogi, rozległ się huk, a chwilę później krzyk. Robert przestrzelił Bernardowi nogę w okolicy uda. Teraz miał stanowczo utrudnioną ucieczkę.

– Skurwysyn!

Robert zignorował go. Podszedł do leżącej na stole kobiety i dotknął jej szyi, jakby sprawdzał, czy żyje.

– Co odkryłeś? – zapytał, wskazując lufą chłopaka. – Dayton, zgadza się?

Młody nie zareagował od razu, jednak po chwili przez jego twarz przebiegł delikatny uśmiech. Robert nieraz widział takich jak on. Uśmiech, od którego robi się zimno, rozbiegane oczy bez cienia współczucia. Większość jego żołnierzy tak wyglądała, jednak oni byli trzymani w ryzach. Gwarancją były lata ćwiczeń oraz niewielkie ładunki wybuchowe, wszczepiane podczas końcowego zabiegu. Dayton natomiast był jak dzikie zwierzę bez łańcucha. Gdyby ordynator nie zapewnił mu pracy, dzieciak znalazłby inny sposób na wykorzystanie swoich talentów.

– Potrzebujesz zachęty?

– Łuski, tuż pod ludzką skórą. – Na twarzy chłopaka zakwitł szeroki, niepokojący uśmiech. Był w swoim żywiole. – Cholernie mocne, pewnie byłyby w stanie zatrzymać nawet kulkę. Ma ukrywane implanty paznokci. Jakieś takie dojebane, metalowe. Ma też drobne nacięcia na szyi. Gdybym miał strzelać, powiedziałbym, że zaczęły wykształcać się jej skrzela – wyrzucił z siebie jednym tchem.

Szkoda, że nie trafił do nas wcześniej, pomyślał Robert, patrząc na dzieciaka. Byłby z niego dobry żołnierz.

– Zgadza się – potwierdził jego przypuszczenia wojskowy. – Lubisz kroić ludzi, prawda?

– Nie – zaprzeczył stanowczo, lecz wzrok zdawał się mówić co innego.

– A ja, gdybym miał strzelać, to powiedziałbym, że lubisz. Wręcz nie możesz bez tego żyć. Trafiłem?

Głowa chłopaka odskoczyła do tyłu. Szczątki mózgu zmieszane z ostrymi kawałkami czaszki wystrzeliły, obryzgując posadzkę na kilka metrów.

Robert schował broń, nie była mu już potrzebna.

 

***

 

Huk.

Ordynator obrócił się akurat, żeby zobaczyć, jak głowa Daytona odskakuje, a fontanna krwi, wnętrzności i resztek czaszki z plaskiem spada na posadzkę. Nagle wszystkie złudzenia zniknęły. Admirał-samowolka nie pozwoli mu żyć, nie postawi przed sądem, tylko zastrzeli jak psa.

Rana na nodze Bernarda krwawiła mocno. Kolejne fale bólu przychodziły i odchodziły. Musiał uciekać. Oparł się o lodówkę i powoli podniósł do pozycji siedzącej. Po krótkiej chwili zawahania się uchylił pokrywę. Mimo beznadziejnej sytuacji zżerała go ciekawość Po cichu miał również nadzieję, że w środku będzie jakaś broń. Coś, co zwiększy jego szanse na przeżycie. Zanim jednak cokolwiek zobaczył, smród sprawił, że oczy zaczęły mu łzawić.

W lodówce było mięso. Surowe. Widok przyprawiał o mdłości: kawałki kości, resztki sierści i wnętrzności. Wyglądało jak wypatroszona niedbale zwierzyna.

Czym prędzej zamknął pokrywę i odwrócił wzrok, starając się zaczerpnąć świeżego powietrza.

Skalpel.

Pod ścianą, tuż przy drzwiach leżało ukochane narzędzie młodego rzeźnika.

Dayton, ty flejo, pomyślał z radością Bernard. Jeżeli tylko udałoby mu się ujść te trzy metry, miałby jakąkolwiek szansę.

Obrócił się w stronę szalonego admirała. Tamten akurat, ze strzykawką, podchodził do kobiety. Spluwę miał schowaną.

Wciąż uciskając ranę postrzałową, Bernard podniósł się powoli. Bolało jak cholera, ale nie było innego wyjścia. Krzywiąc się z każdym krokiem, powoli podskakiwał na zdrowej nodze. Robił to najciszej, jak tylko potrafił.

Zero reakcji ze strony szalonego admirała, wciąż mam szansę.

Szybko pochwycił skalpel z podłogi i już kuśtykał w stronę drzwi. Obejrzał się przez ramię i doznał szoku.

Kobieta, którą Dayton starał się rozpruć, była teraz w pozycji siedzącej. Ten pusty wzrok przypominał mu oczy admirała. Odsunięta na bok skóra na brzuchu odsłaniała błyszczące łuski.

Bernard złapał klamkę, ale nie potrafił odwrócić wzroku od tego wynaturzenia.

Kim są ci ludzie? Czy to w ogóle są ludzie?

– Przyniosłem ci jedzenie. – Admirał odwrócił się w stronę wyjścia.

Bernard poczuł zimno na plecach, gdy spojrzał na leżącą między nimi lodówkę. Czy nakarmi ją tym czymś? Obrzydliwe!

– Niestety musisz sama na nie zapolować.

Kobieta spojrzała na Bernarda. Złapała zwisające połacie własnej skóry i przycisnęła je do odpowiedniego miejsca. Piersi wróciły na swoje miejsce, a maź, pokrywająca łuski, przytrzymała całość.

Nie, nie nie, przez umysł Bernarda przemknęły dziesiątki myśli, ale mocno chwycił się tej najgłośniejszej: Uciekaj!

Nacisnął klamkę i zaczął biec. Kątem oka dostrzegł, że kobieta zeskoczyła ze stołu i, pochylona niczym dzikie zwierzę, rzuciła się w jego kierunku. Jej ruchy były błyskawiczne i zupełnie nienaturalne. Kręgosłup wygiął się pod kątem, który dla człowieka skończyłby się śmiercią w męczarniach.

Bernard zignorował ból i krwawienie. Wiedział, że walczy o wszystko, choć jego szanse są marne. Kolejny metr. Jeszcze jeden. Prawie dotarł do schodów.

– Pomocy! – krzyczał jak opętany.

Dotarł do schodów, lecz nagłe szarpnięcie sprawiło, że upadł na posadzkę i uderzył głową w stopień. Obrócił się akurat, żeby zobaczyć, że kobieta, a raczej bestia, którą się stała, pochylała się dosłownie kilka centymetrów nad nim. Nienaturalny warkot wydobył się z rozwartych szeroko ust. Z jej dziąseł wysunęły się dodatkowe rzędy ostrych jak brzytwa zębów.

Bernard kopnął ją w twarz.

Potwór zaryczał wściekle i unieruchomił mu nogi.

Zalane krwią i potem oczy sprawiły, że ordynator przestał widzieć cokolwiek. Otarł je błyskawicznie rękawem. Skalpel! W dłoni trzymał skalpel Daytona, a więc wciąż miał szansę.

Chrzanić to, pomyślał. Łuski, dobre mi sobie. Ciekawe czy oczy też masz kuloodporne?

Gdy tylko bestia się zbliżyła, on z całej siły wbił go w jej lewe oko, a przynajmniej tak mu się wydawało. Potwór błyskawicznie odsunął łuskowaty łeb i pozwolił na ugodzenie go w szyję.

 Dało się słyszeć cichy brzdęk metalu, uderzającego o posadzkę. Ostrze pękło, nie raniąc istoty. W dłoni Bernarda została jedynie część narzędzia, które złamało się w połowie.

Kolejna fala bólu zalała go, gdy bestia oderwała mu zębami kawałek twarzy, a ostrymi niczym brzytwa paznokciami wbiła się w szyję, tuż pod krtanią.

Koniec

Komentarze

Hej. :)

To ja już wpadam tylko krótko podziękować za betę i raz jeszcze pogratulować świetnego pomysłu, klikam i pozdrawiam; powodzenia. :)

Pecunia non olet

Hej, bruce. Serdecznie dziękuję za pomoc i cieszę się, że pomysł Ci się spodobał. Klik? Super, tym bardziej dziękuję :) Pozdrawiam!

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i powodzenia! :)

Pecunia non olet

Co tu dużo mówić, Ramshiri, miałeś naprawdę niezły pomysł i znakomicie przełożyłeś rzecz na bardzo fajne opowiadanie. Mimo że cała historia nie wychodzi poza mury szpitala, akcja toczy się wartko, nietuzinkowi bohaterowie zapewniają mnóstwo atrakcyjnych i zaskakujących wydarzeń, a jeśli dodać do tego humor, co prawda dość szczególny, ale w bardzo dobrym gatunku – z czystym sumieniem mogę wyznać, że Usprawnionych czytało się świetnie. :)

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Drzewa uginały się pod nawałem wiatru. → Raczej: Drzewa uginały się pod naporem wiatru.

 

Co prawda ładna, ale za grosz rozumu, pomyślał. → Zbędna półpauza. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

 

Może kiedyś, może kiedyś, wybiegł myślami w ten ścisło dopasowany uniform. → A może: Może kiedyś, może kiedyś, wbiegł myślami pod ten bardzo dopasowany uniform.

 

Najwidoczniej stwierdził, że jest już wystarczająco daleko, bo odwrócił się i omiótł wzrokiem cały szpital. Zupełnie jakby sprawdzał, czy to właściwy.

Najwidoczniej stwierdził, że tak… → Czy to celowe powtórzenie?

 

skręcił w stronę nowo przybyłego samochodu, rozklekotanego Priusa… → …skręcił w stronę nowo przybyłego samochodu, rozklekotanego priusa

Nazwy pojazdów piszemy małą literą.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715.html

 

Trzy rzędy orderów i medali… → Czy wojskowy na pewno był „przy orderach medalach”, czy może miało być: Trzy rzędy baretek

 

Z trzech stoisk czynne było tylko jedne. Z trzech stanowisk czynne było tylko jedno.

Sprawdź znaczenie słowa stoisko.

 

– Nie wygląda pan – Wzrok przybysza powędrował najpierw po korytarzach szpitala, a po chwili znów skierował się ku Bernardowi. – na zajętego.– Nie wygląda panwzrok przybysza powędrował najpierw po korytarzach szpitala, a po chwili znów skierował się ku Bernardowi – na zajętego.

 

– Proszę usiąść, trochę się zejdzie.– Proszę usiąść, trochę zejdzie. Lub: – Proszę usiąść, trochę to potrwa.

 

Przykryta cienkim skrawkiem materiału, który odzwierciedlał idealnie każdą wypukłość jej nagiego ciała. → Obawiam się, że materiał, nawet cienki, niczego nie odzwierciedla.

Proponuję: Przykryta cienkim skrawkiem materiału, który uwypuklał idealnie każdą krągłość jej nagiego ciała.

 

Wpatrywał się tylko w niego tym swoim pustym wzrokiem. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mógł patrzeć cudzym wzrokiem?

 

Wojskowy ani jednak myślał paść na ziemię i zasnąć. → Rzecz dzieje się w gabinecie, więc: Wojskowy ani jednak myślał paść na podłogę i zasnąć.

 

Bernard upadł na ziemię… → Bernard upadł na podłogę

 

D…dobrze – wykrztusił… → A może: D-dobrze – wykrztusił

 

Bez tego zabiegu ciężko byłoby mu zostać przy zdrowych zmysłach.Bez tego zabiegu trudno byłoby mu zostać przy zdrowych zmysłach.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– … i wykonam za was całą robotę! – ryknął. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

zupełnie jakby chciał ostrzec swojego wspólnika… → Zbędny zaimek.

 

– Możesz to postawić na ziemi.– Możesz to postawić na podłodze.

 

Gdy lodówka dotknęła ziemi… → Gdy lodówka dotknęła podłogi

 

Admirał samowolka nie pozwoli mu żyć… → A może: Admirał-samowolka nie pozwoli mu żyć

 

Tamten akurat podchodził do kobiety ze strzykawką. → Skąd tam się wzięła kobieta ze strzykawką?

A może miało być: Tamten akurat, ze strzykawką, podchodził do kobiety.

 

Wciąż uciskając ranę postrzałową, Bernard powoli podniósł się na równe nogi. → Podnieść się na równe nogi to wstać/ zerwać się bardzo szybko. Obawiam się, że Bernarda z raną postrzałową uda nie mógłby tego dokonać.

Proponuję: Wciąż uciskając ranę postrzałową, Bernard podniósł się powoli.

 

Szybko pochwycił skalpel z ziemi… → Szybko pochwycił skalpel z podłogi.

 

Bernard złapał za klamkę… → Bernard złapał klamkę

 

Złapała za zwisające połacie własnej skóry… → Złapała zwisające połacie własnej skóry

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, regulatorzy.

Tyle miłych słów. Dziękuję serdecznie. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

 

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

Biblioteka? Tym bardziej dziękuję. Jestem już po poprawkach, ale odniosę się do nielicznych. Oczywiście większość po prostu zmieniłem bez gadania :)

 

Co prawda ładna, ale za grosz rozumu, pomyślał. → Zbędna półpauza. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Nad tym musiałem się zastanowić chwilę dłużej. Bo to są myśli zapisane w trakcie dialogu. Przebudowałem trochę.

 

– No to, co tu kurwa jeszcze robisz?

Co prawda ładna, ale za grosz rozumu, pomyślał.

– Może mam wykonywać za was robotę? – Dodał, uśmiechając się mimowolnie. W tym stroju bardziej wyglądała jak ślicznotka z filmów dla dorosłych niż faktyczna pielęgniarka.

 

Najwidoczniej stwierdził, że jest już wystarczająco daleko, bo odwrócił się i omiótł wzrokiem cały szpital. Zupełnie jakby sprawdzał, czy to właściwy.

 

Tak, ale coraz mniej jestem jego pewien. Nad tym jeszcze się zastanowię.

 

Co jeszcze wyniosłem z Twoich uwag:

– Przypomniałem sobie, że przecież jest takie słowo jak “baretki”

Tyle razy pomyliłem podłogę z ziemią, że wreszcie wbiłem to sobie do głowy.

 

Dziękuję!

 

Bardzo proszę, Ramshiri. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne, a ponieważ dokonałeś poprawek, mogę odwiedzić klikarnię. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Okrutna opowieść, dla mnie zbyt okrutna, ale napisana bardzo sprawnie.

Barnard i Ska skojarzyli mi się z łódzkimi Łowcami skór.

Zakończenie zasłużone.

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję, regulatorzy!

 

Hej, Ambush.

W takim razie cieszę się bardzo, że udało Ci się przeczytać to opowiadanie. Chciałem pokazać rzeczywistość, w której nie ma monologów “i dlatego właśnie Cię zabiję”. Tylko pojedynczy strzał, bez szczególnego ostrzeżenia.

Barnard i Ska skojarzyli mi się z łódzkimi Łowcami skór.

Bardzo dobre skojarzenie! :)

 

Dziękuję serdecznie za kliki.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka