Adam Pierzchalski lat dwadzieścia trzy, skurwysyn o twarzy anioła, szarpał się we wnętrzu policyjnego bagażnika. Oficer śledczy przekręcił potencjometr głośności zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wnętrze radiowozu wypełniła „Cicha noc”, tłumiąc krzyki niecierpliwego pasażera.
– Szefie, na pewno dobrze robimy? – spytał kierowca.
– E, no tam, gdzie prawo nie daje rady, musimy działać niekonwekcyjnie.
– Niekonwencjonalnie, szefie.
– Niekonwekcyjnie, czyli nie unosić się niedoskonałościami prawa i po cichu wypełniać jego luki.
Skinięcie głowy Młodego jasno dawało do zrozumienia, że wie, dlaczego szef jest szefem. W tym samym czasie Pierzchalski coraz głośniej usiłował zakłócić „Cichą noc”.
– Tutaj! – Mariusz wskazał czarną plamę na skraju lasu.
Młody szarpnął za kierownicę, skręcając z krajówki w ciemność. Samochód podskoczył, a bagażnik zamilkł na chwilę. Kierowca poprawił okulary i pochylił się, by być bliżej szyby. Snopy światła reflektorów przemykały po ośnieżonych choinkach, dając namiastkę bezpieczeństwa i malując granice drogi. Policyjny passat jechał teraz tam, dokąd nocami nie dociera cywilizacja.
Pierzchalski zaakceptował nierówności i wył już wniebogłosy, nie zważając, że to teren parku narodowego.
– E, no mówiłem, żebyś kupił porządną taśmę.
– Budżet się nie spiął, szefie. Białe apacze, wziąłem dwie butelki dla pewności.
– Było odpuścić kebab – stwierdził Mariusz.
– Tak, panie oficerze śledczy.
„Cicha noc” dobiegła końca, a Pierzchalski wykorzystując ciszę radiową, walił z całej siły po wnętrzu bagażnika.
– Trzeba go było skuć.
– To szef zapodział gdzieś kajdanki.
Mariusz nie zmierzył podwładnego wzrokiem. Zamiast tego jego twarz przybrała błogi wyraz na wspomnienie poprzedniej nocy. Oba komplety zostały u Beaty. Dziewczyna nie była grzeczna, on nie był grzecznym policjantem. Co więcej, nie zamierzał nim zostać. Ten etap miał dawno za sobą, umarł na początku kariery, po zderzeniu z rzeczywistością. Rzeczywistością była maszyna do pisania, na której spisywał zeznania, zamiast łapać przestępców. Prawie tyle samo czasu zajmowało umarzanie spraw. Zostając policjantem, nie pisał się na rutynę bezsilności.
– Długo tam zostanie?
– Beata ma kluczyki.
Młody chwilę analizował słowa przełożonego. Nie znalazł jednak odpowiedzi na swoje pytanie.
– Pierzchalski, szefie. Czy długo zostanie w lesie?
– A, Pierzchalski.
Młody kiwnął głową, nie spuszczając oczu z leśnej drogi.
– Aż diaboł po niego przyjdzie. Rano ktoś go znajdzie.
– Nie zamarznie?
– Nie, ubierzemy go w futro i nasmarujemy tłuszczem.
Młody skinął głową bez przekonania.
– Dobra, to tutaj. Zatrzymuj się i ubieramy maski.
***
Podnosząca się klapa ukazała Pierzchalskiemu dwu policjantów z głowami królików z filmu Donnie Darko. Króliki ujrzały pasażera z ustami rozwartymi, jak u gumowej lali. Podobnie jak oryginał, Pierzchalski nie krzyczał.
– No co wy, kurwa? Jakiś pieprzony Ku Klux…
Mariusz zakleił resztką taśmy usta Pierzchalskiego, nim ten dokończył nazwę organizacji.
– Cichutko, sarenko.
Wyciągnęli go z samochodu i dotransportowali w okolice paśnika dla saren.
– No to jak to będzie, szefie?
– Zboczeniec przebrał się za zwierzę. Następnie z dwiema butelkami wina udał się do lasu.
– Napoić zboczeńca?
– Tak.
– Fajnie się okradało na wnuczka? Teraz pij!
Młody zatkał nos Pierzchalskiemu, jednocześnie wlewając mu do ust zawartość butelki białego apacza. Po początkowych oporach złodziej poszedł na współpracę.
– E, no wystarczy, chcę, żeby był przytomny.
Młody jak na rozkaz zaczął oblewać Pierzchalskiego resztką wina, które nadwerężyło budżet. Następnie rozrzucił butelki w pobliżu. Nagle dopadło go sumienie.
– Nie powinniśmy śmiecić.
– E, no to jest to, no jak mu było? Mniejsze zło. Posprząta się, jak go już odnajdziemy.
– Zachciało ci się kraść na wnuczka? Teraz zobaczysz, jak to jest na Yeti.
Oczy Pierzchalskiego zmieniły się w dwa księżyce w pełni.
Chwilę trwało, zanim natarli go tłuszczem i przyodziali w futro. Upewnili się, że nie zmarznie. Jedyne, co zostawili bez okrycia, to pawiani tyłek, którym teraz Pierzchalski odbijał promienie księżyca.
– A teraz go pokrop tym.
– Szefie, co to?
– Afrodyzjak na jelenie, zrobią mu z dupy zimę średniowiecza.
Podczas gdy Młody kropił, królik przywódca wrócił do radiowozu po reklamówkę niebieskiego proszku i podążył z nią w kierunku paśnika.
– Niech szef powie, że to sól do roztapiania śniegu.
Oficer śledczy zaprzeczył głową w masce królika.
– Kilogramowa dawka końskiego odpowiednika viagry. Nikt nie usłyszy twoich krzyków, gdy wszyscy oglądają „Kevina samego w domu” – ostatnie zdanie wypowiedział, spoglądając na Pierzchalskiego.
***
Przestępca został sam w lesie niczym Kevin. Policjanci wracali krajówką do miasta, z rzadka mijając pojedyncze samochody. Padający śnieg i zbliżająca się Wigilia życzyły im szerokości.
– Jak szef trafił na jego trop? – przerwał ciszę Młody.
– Przyśnił mi się czarny kot. Powiedział, że ma na imię Bobo i widział Pierzchalskiego, gdy ten okradał staruszkę.
– Dobre, szefie.
Obaj się zaśmiali.
Tylko że tydzień później odnalazłem drania. Niestety kobieta została zastraszona, a zeznania kota ze snu to zeznania kota ze snu – pomyślał komisarz śledczy.
Mariusz wrócił myślami do wydarzeń sprzed tygodnia. Teraz tylko się uśmiechał, pamiętając, jaki Pierzchalski był pewny siebie.
– Nie macie dowodów, nic na mnie nie macie.
– Szefie, musimy go puścić.
Pierzchalski wychodząc z komisariatu odwrócił się.
– A jak twoja mamusia, lubi na wnuczka?
Mariusz zacisnął zęby. Niemoc systemu w którym pracował, zmaterializowała się w postaci łez napływających do oczu.
– Młody! Nie zostawimy tego tak.
To było tydzień temu.
***
Poczuł szarpanie za rękaw. Musiał przysnąć, bo byli już pod domem.
– Niech szef się obudzi, jesteśmy na miejscu. Wesołych świąt.
– Wesołych świąt, Młody. Pozdrów rodzinę.
– Niekonwekcyjnie, szefie.
Gdy radiowóz odjechał, Mariusz stał u progu domu. Zanim wszedł do środka, obrócił się w stronę lasu.
– Cichej nocy, skurwysynu. Ale nie liczyłbym na to.
***
Na drugiej stronie "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" widniał artykuł pod tytułem "Podkrakowski Yeti zgwałcony przez żubra”. Twarz Mariusza przybrała wyraz satysfakcji, jak po umyciu zębów najlepszą pastą w reklamie telewizyjnej. Przynajmniej raz do roku mógł się poczuć jak Charles Bronson z „Życzenia śmierci”. Dzisiaj ciężko będzie mu zdjąć uśmiech zadowolenia z wykonywanej pracy. Mariusz poprawił się w fotelu i czytał dalej. Poszukiwacze tajemnic znaleźli na śniegu ślady Adama Pierzchalskiego. Nienaturalnie szerokie kroki nie mogły należeć do człowieka, sugerował kawałek tekstu pogrubioną czcionką. W gazecie widniało niewyraźne zdjęcie, przedstawiające postać przypominającą Yeti z atrybutami pawiana, zrobione dwanaście kilometrów na południe od miejsca stosunku. Świadkowie twierdzili, że kierował się w stronę gór.
Stosunkowo dobrze to zniósł – pomyślał.
Mariusz był już pewny, że w wypadku Pierzchalskiego nie DOJDZIE do ponownej kradzieży na wnuczka. Teraz na spokojnie w drugi dzień świąt mógł wpaść do Beaty i odebrać zapomniane obrączki.