- Opowiadanie: Canulas - Łapacz snów

Łapacz snów

Tym razem znowu coś z gatunku eksperyment. Tekst pisany pod TW (Trening Wyobraźni). Inicjatywę, która wymagała, by pisać na podstawie dwóch wytycznych. Bohatera i zdarzenia.

W udziale przypadł mi Antagonista: Zapatrzypyta

Zdarzenie: Miłość ponad czas w okowach tragedii 

(czy cuś takiego).

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Łapacz snów

 

*

Byli zaledwie dwojgiem brzydkich ludzi okutych kajdanami przywiązania. Dwojgiem amantes, zatrutych magią sprzed czterdziestu lat. Wszystko w myśl powiedzenia, że jeżeli tylko stajesz się w czyichś oczach najważniejszy, równocześnie jesteś wobec tego kogoś niewolnikiem. Wrona był ospały, wręcz oszczędny w ruchach. Przywodził na myśl nieskończony szkic. Sowa jednak widziała inaczej, biorąc jego siwe, za rockowe włosy. Piękno zawsze płynie z oczu patrzącego.

– Uwierzysz, że jest tak ciepło, jakby ciągle trwało jeszcze lato?

W odpowiedzi zerknęła na majestat gór, szepcząc, że go widzi. Pająka Iktomi tańczącego wśród ostatnich śniegów. Niegdysiejszego Boga, dziś skarlałego do roli kuglarza. Bo tak już jest z religiami. Umierają, gdy nie generują już herezji.

On – Wrona Świtu.

Ona – Sowa Nocy.

Spojrzał w niebo, topiąc oczy w fotografiach gwiazd. Później uwiązał spojrzenie na powrót w wierzchołkach, pamiętając, jak to dawniej dzieci zjeżdżały z tych gór. Jak urządzały nieliche zawody, ślizgając się na przypominających owoce wycinkach z obłupanej kory starych drzew. Wtedy Sowa spytała, jak się skończy ich wspólna historia.

– Tak jak powinna. Łzami.

Pocałunek był krótki, ale nie siostrzany.

 

*

Przyszli nad ranem, niosąc w swych dłoniach epilog ich świata. Tacy, co zobaczyć w nich znajome twarze, to najgorszy rodzaj samotności. Zabili zwierzęta. Dzieci utopili w przydomowej studni. Najmłodszego przybili nad drzwiami, czyniąc śmierć jego długą i bolesną. Nie mieli żądań, nie stawiali pytań. Zupełnie, jakby pasącym ich jadłem były jedynie krzyki i nienawiść. Sowę Nocy spalili na Słońcu, lecz dopiero długo, długo potem.

Przemówił Zapatrzypyta spod swej maski ptasiej. Tak pospołu każdy, że aż żaden z nich. Głos miał czerstwy, barwy nieprzyjaznej. Wężowy syk w nim błądził wśród grzmotów, jakie można by przypisać osuwisku toczących kamieni. A przemówił poniższymi słowy:

– Dzieciom zawsze wydaje się, że przychodzą na świat na samym początku opowieści. Tymczasem jest inaczej. Często są jedynie zwieńczeniem. Dałem wam szansę, Wrono. Czyż to nie mieliście dokąd ujść?

– Mieliśmy dokąd odejść – odparł Wrona Świtu ze spojrzeniem tego, który runął w przepaść, lecz zarazem tego, gdy lot jeszcze trwa. Zrozumienie tańczyło mu w oczach na równi ze strachem.

– Więc czemu? – Zapatrzypyta poluzował maskę, mogąc lada moment wyłożyć oblicze. – Czemu zostaliście?

– Mieliśmy dokąd odejść, lecz nie mieliśmy skąd. Jesteśmy bowiem synem oraz córką kraju bez zabytków. Zabytkiem naszego kraju jest jedynie przyszłość.

Zapatrzypyta wniósł nad góry głos, krzycząc, że to bujdy i tandeta, na równi z fikcyjną przepaścią tuż za krańcem stołu. Pieklił się i wydzierał, ale był w tym wszystkim głęboko tłumiony żal. Wiedział bowiem i on, że raz usłyszana prawda jest zrozumiała do samego końca. Wskazał przeto w złości na trupy pomarłych.

– Tu obecnie twa prawdziwa miłość drży na twardej ziemi, zespalając glebę z poszarpanym mięsem. Tylko tyle osiągnąłeś Wrono. Tyle warta jest twoja upartość.

– Każdy tchórz wpierw zdradza sam siebie. Wy zaś osiągnęliście tyle, że wyzbyłem się wszystkich hamulców.

 

*

Leżał, czuwając nad swym własnym trupem, zakleszczony pomiędzy milionami identycznych wobec siebie ziaren piasku. Leżał rozczłonkowany, czekając na sąd, a po jeziorze abdykacji mózgu płynęła pusta łódka przeszłych dni. Leżał i oczekiwał, trwając w gęstniejącej z każdą chwilą czerni. On – Wrona Świtu. Zwykły gryzmołek z czerniejącej kartki kilka sekund po ciśnięciu w ogień.

Podnieś mnie z prochów ziemi nadchodząca wojno i powiedz, w którą teraz czołgać mam się stronę!

– Czy szukasz pod zgliszczami klucza do własnej ciemności? Nie chciałbyś przypadkiem się nawrócić?

– Chciałbym bardzo, ale nie mam na co.

– A na co cierpisz?

– Cierpię, że wciąż jestem.

– Zaniechaj się. – Iktomi przybrał swą pajęczą postać. Maszyną do szycia popłynęła nić. Przędy tłoczone czernią włoskowatych odnóży.

W nieskończoności.

W rozkwicie.

– Mam się zaniechać? – powtórzył chrypą szeptu Wrona Świtu.

– Tak. Odkochaj w sobie pozostałe jutra. Czekaj na koniec szpuli i gromadź wstręt do całego świata. Musisz mieć go dużo.

– Kiedy szpula się skończy?

– To oczywiste, nigdy. Musisz bowiem zgromadzić nieskończony wstręt i całą nienawiść, jaką tylko wyhodował świat. Do istoty czasu może zbliżyć się jedynie ten, kto bez żalu umie go roztrwonić. Jeśli jednak umiesz na to czekać, każda przyszłość nie zostanie nawet ścierwem dla teraźniejszości.

– Nie chroń mnie – odpowiedział Wrona. – Żadnych już tarcz nie pragnę przed sobą a światem.

– Więźniem więc będziesz, aż do końca szpuli. Tyle waży twa miłość do Sowy. Tyle również oznacza jej do ciebie wielkie przywiązanie. Cena jest wyższa od wierzchołka góry, lecz nie było nikogo przed wami tak bardzo na siebie pazernych. Możesz ją uiścić. Możesz nie.

 

*

Wrona Świtu zdecydował się zapłacić cenę, a tą było tkwienie w uwięzieniu. W pierwszym tysiącleciu zrozumiał, jak bardzo ostrożnie zdycha się pod naciskiem badawczych doglądań. Leżał więc, brudząc zieloną pościel ziemi spoconą rozpaczą, a smutek w swym apogeum eliminował myśli, stając się czymś w rodzaju pierwotnego obłąkania. W końcu szpula stanęła.

Wtedy wstał…

…rodząc się nowym człowiekiem w starej samotności.

 

bo w samotności, jeśli coś się zmienia

to tylko więcej w niej osamotnienia –

 

Koniec

Komentarze

Ave, Canulasie!

 

Mroczny, pobudzający wyobraźnię tekst Ci wyszedł. Z perspektywy rodzica szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie losy dzieci. Cholera, aż się wzdrygnąłem podczas lektury.

 

Szort uderza w oniryczne klimaty, opisane wydarzenia zdają się płynąć poza czasem. Jestem pod wrażeniem, że na tak niewielkiej ilości znaków udało Ci się oddać tyle treści. Przy czym, nie pod postacią zdarzeń czy dialogów, a doznań płynących z lektury.

 

Czytało się bardzo dobrze, więc klikam do biblioteki.

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Bezwstydnie dołączam się do komentarza Cezarego, bo nie potrafię lepiej oddać swojego odczucia. Kliknę, ale pewnie taki komentarz nie wystarczy, a może jednak?

Hej,

 

Mocny szort, opisy działają na wyobraźnię. W powietrzu wisi klimat grozy i takiej wręcz beznadziei, tragedii  losów bohaterów oraz dzieci. Dobrze się czyta, a obrazy definitywnie zostaną w pamięci.

odparł Wrona Świtu ze spojrzeniem tego, który runął w przepaść, lecz zarazem tego, gdy lot jeszcze trwa

‘Gdy’ trochę mi tu zgrzyta.

Podnieś mnie z prochów ziemi nadchodząca wojno i powiedz, w którą teraz czołgać mam się stronę!

To miała być myśl albo dialog? Brakuje jakiegoś zaznaczenia tego.

 

Pozdrawiam :)

cezary_cezary – dzięki wielkie. Lubię ten tekst, więc taka opinia cieszy.

 

Koala75 – Kłaniam się.

 

pnzrdiv.117 – Hejo. Co do drugiej sugestii, masz rację. Źle to wyszczególniłem. Co do zgrzytającego “gdy”, trudno ugryźć bez dużej ingerencji.

Dziękować.

 

OK, jest gęsto w nastrój i wrażenia, rzadziej w informacje.

Ja też nie bardzo wyobrażam sobie, jak można tak potraktować własne dzieci. Chore.

Czytało się ciekawie.

odparł Wrona Świtu ze spojrzeniem tego, który runął w przepaść, lecz zarazem tego, gdy lot jeszcze trwa

A może “tego, który wciąż jeszcze leci”?

Babska logika rządzi!

Eksperyment poruszający, mroczny i okrutny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mroczne, oniryczne, klimatyczne. 

Powiedz coś więcej o Treningu Wyobraźni, zainteresowałeś mnie. 

Kto wie? >;

Interesujący tekst z ogromną dawką wyobraźni i nieoczywistego sensu. Nie będę pisał, że mroczne, bo inni już to zrobili.

Przy kilku zdaniach musiałem się zatrzymać, zeby pojąć ich wymowę. Przeczytałem dwukrotnie.

 

Pocałunek był krótki, ale nie siostrzany.

Zabawne.

– Mieliśmy dokąd odejść, lecz nie mieliśmy skąd. Jesteśmy bowiem synem oraz córką kraju bez zabytków. Zabytkiem naszego kraju jest jedynie przyszłość.

To tak jak my, mieszkańcy Szczecina. ;)

– Zaniechaj się. (…)

– Mam się zaniechać? – powtórzył chrypą szeptu Wrona Świtu.

– Tak. Odkochaj w sobie pozostałe jutra. Czekaj na koniec szpuli i gromadź wstręt do całego świata.

Miejscami klimat pewnej desperacji i parcia do skrajności (może też eksperymentalność formy) kojarzyły mi się ze Stachurą. Przesłanie to chyba coś na kształt buddyzmu. W koturnowym stylu przemów Zaratustry…

 

Ogólnie, mega na plus, polecam do biblioteki. :)

 Finkla – może i faktycznie lepiej. Przemyślę. 

 

regulatorzy – dziękuję

 

skryty – Hejo. Obecnie ta inicjatywa jest lekko zapomniana (może się odrodzi), ale w prime odbywała się przez kilka lat cyklicznie. Najczęściej było to tak: Dwa tygodnie na napisanie tekstu na dany temat, tydzień na głosowanie. Najlepsze teksty ze wszystkich edycji trafiały do papierowych antologii. Wyszły takie cztery. Zielone pióro, czerwone, niebieskie, itd

 

kronos.maximus – dzięki za porównanie do Stachury. Napisałem kiedyś tekst na kanwie zafascynowania Listem do pozostałych, ale to nie ten tekst :)

Mroczne, oniryczne aż za bardzo, bo szczerze mówiąc tak średnio rozumiałam, co czytam.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka