- Opowiadanie: Ambush - Lute gody

Lute gody

To mój pierw­szy hor­ror bez pusz­cza­nia oka i żar­tów.

Misiu nie czy­taj, do­brze radzę!

My­śla­łam o kon­kur­sie świą­tecz­nym, bo utwór jest nie­sa­mo­wi­cie świą­tecz­ny i wi­gi­lij­ny, ale był za długi. Nie­omal zdą­ży­łam na czas godów;)

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie be­tu­ją­cym.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Lute gody

Gdyby ktoś spoj­rzał na wieś Ba­ra­nek z po­bli­skie­go wzgó­rza, szyb­ko by się do­my­ślił, skąd po­cho­dzi jej nazwa. Zwłasz­cza teraz, w cza­sie zimy le­ża­ła nad rzeką Dę­bi­cą bia­lut­ka, tu i ów­dzie po­zna­czo­na pla­ma­mi brązu cha­łup, czy sza­ro­ści na­gich drzew. Była nie­wiel­ka, lecz miała w sobie coś, co spra­wia­ło, że na jej widok ro­bi­ło się cie­pło na sercu.

Cała lewa stro­na rzeki za­pra­sza­ła w go­ści­nę ła­god­ny­mi skło­na­mi łąk i sza­rym dymem z kilku ko­mi­nów. W lecie można by jesz­cze do­strzec sady owo­co­we i tęt­nią­cą ży­ciem, po­dziu­ra­wio­ną ja­skół­czy­mi gniaz­da­mi skar­pę. Istna sie­lan­ka.

Prawy brzeg był pust­ko­wiem, po­zba­wio­nym nor i gniazd. Tylko żółta, szpi­cza­sta skała szcze­rzy­ła się wśród wrzo­so­wi­ska, jak wiel­ki kieł. Nie­wiel­ka Dę­bi­ca roz­dzie­la­ła te dwa świa­ty, od­gra­dza­jąc jeden od dru­gie­go.

Trzy­na­sto­let­nia, chuda jak patyk Jagna po­szła z wia­dra­mi nad rzekę. Za­trzy­ma­ła się chwi­lę w miej­scu, gdzie dzień wcze­śniej oj­ciec roz­trza­skał lód. Za­miast szyb­ko za­czerp­nąć wody i wra­cać do cie­płe­go obej­ścia, jak jej chwi­lę temu ka­za­ła babka, wpa­try­wa­ła się w otu­lo­ny śnie­giem las, lśnią­ce upior­ną czer­nią mchu głazy i nagie witki wierzb. Pa­trzy­ła na parę uno­szą­cą się z każ­dym od­de­chem, na dro­bin­ki śnie­gu zrzu­co­ne z ga­łę­zi przez spło­szo­ne­go ptaka i nie­wiel­kie, śnie­go­we wiry uno­szą­ce się nad taflą.

Wresz­cie za­czerp­nę­ła wody w wia­dra i już miała wra­cać, ale ko­lej­na psot­na myśl ka­za­ła jej zejść ćwierć stai w dół rzeki. Tam ostroż­nie we­szła na taflę. Nie usły­sza­ła ostrze­gaw­cze­go chru­pa­nia, a jed­nak w trze­wiach po­czu­ła nagły nie­po­kój.

„Lód za­my­ka i otwie­ra, Luta daje i od­bie­ra” – przy­le­cia­ły do jej głowy słowa babki.

Wzdry­gnę­ła się, po­pra­wi­ła chust­kę i po­bie­gła po wia­dra. Za­rzu­ci­ła no­si­dło na ra­mio­na i oglą­da­jąc się trwoż­nie, ru­szy­ła po­wo­li pod górę. Przed wej­ściem do cha­łu­py po­rząd­nie ob­tu­pa­ła buty. Wia­dra usta­wi­ła obok pieca.

Bała się, że zbie­rze burę za mar­no­tra­wie­nie czasu na polu, jed­nak na szczę­ście wszyst­kie ko­bie­ty w kuch­ni były za­ję­te przy­go­to­wa­niem ju­trzej­szej wie­cze­rzy. Nawet małe bliź­niacz­ki Kasia i Kry­sia le­pi­ły z babką pie­ro­gi.

– Dę­bi­ca za­mar­z­ła na ka­mień – rzu­ci­ła Jagna.

– Tak na same gody, tfu! – Babka splu­nę­ła przez ramię i szyb­ko uczy­ni­ła znak krzy­ża nad gło­wa­mi dzie­ci.

– Złe może wyjść z leża! Dzie­ci pil­nuj­cie i są­sia­dom daj­cie znać! – za­ję­czał sie­dzą­cy na za­piec­ku dziad Wa­len­ty. – Jak się zbu­dzi…

Resz­ta ro­dzi­ny spoj­rza­ła na niego z nie­po­ko­jem. Dziad ka­słał, chudł i wy­da­wa­ło się, że jest coraz bli­żej swego kresu. Cza­sem też mówił słowa, które zda­wa­ły się nie po­cho­dzić od niego sa­me­go, ale z tego dru­gie­go świa­ta.

Sie­dzą­ca na ni­skim zydlu star­sza sio­stra Jagny – Na­st­ka na co dzień miesz­ka­ją­ca z te­ścia­mi w są­sied­niej za­gro­dzie, moc­niej przy­gar­nę­ła do pier­si ma­łe­go synka Ada­sia i z nie­po­ko­jem spoj­rza­ła w okno.

– Przy takim mro­zie ni­g­dzie nie po­le­zą – sap­nę­ła za­do­wo­lo­na babka. – Ale ba­cze­nie trze­ba mieć… – do­da­ła zgod­nie, zer­ka­jąc na męża. – Daj­cie dzia­do­wi za­cier­ki – po­le­ci­ła – jak se poje, to bę­dzie smacz­nie spał.

– Mróz mro­zem – rzekł oj­ciec – ale ktoś się kręci kra­ja­mi…

– Pie­szo? – spy­tał z nie­do­wie­rza­niem naj­star­szy brat Mi­chał.

– Konno, sze­ściu albo sied­miu ludzi.

– Nas tu ponad tuzin ro­słych chło­pów, niech tylko po­dej­dą! – Mi­chał wy­piął sze­ro­ką pierś.

– Pa­trz­cie go, na gębie ro­śnie mu z tuzin wło­sów, a już się chło­pem mieni – skar­cił go oj­ciec, ale uśmiech­nął się pod nosem.

 

***

Ktoś pa­trzył na Ba­ra­nek z prze­łę­czy.

– Dobre miej­sce – orzekł Wilk, rosły, jed­no­oki wojak z bu­ła­wą u pasa. Do­sia­dał ka­re­go ogie­ra, a jego kon­tusz i szuba rów­nież miały kru­czą barwę. – Ciche i z dala od głów­nych szla­ków…

– Chłop­skie za­gro­dy. – Żbik po­gar­dli­wie splu­nął ta­ba­ką na śnieg.

– Star­czy. Już stąd widać, że mają by­dląt­ka, ptac­two do­mo­we i pełne ko­mo­ry. Do­cze­ka­my wio­sny w cie­ple i spo­ko­ju.

– Po­wia­da­li, że in­fa­mii nam nie cofną – wes­tchnął cicho młody, któ­re­go w od­dzia­le zwali Kot­kiem.

– Po­ży­je­my, zo­ba­czy­my – mruk­nął Wilk. – Z wio­sną pew­nie znowu za­cznie się jakaś wo­jen­ka, a nasz mi­ło­ści­wy król bę­dzie ła­skaw­szym okiem pa­trzył na tych, co umie­ją sza­bli uży­wać. Ty zaś Kotek nie stę­kaj jak baba, bo cię jesz­cze kto nocą zba­ła­mu­ci.

– Co pla­nu­jesz? – spy­tał Żbik, nie mogąc ode­rwać oczu od cha­łup. Pal­ca­mi bez­wied­nie gła­dził jelec sza­bli.

– Opo­wiedz nam, opo­wiedz, co nas czeka – szep­nął stary to­wa­rzysz zwany Ry­śry­siem, przy­my­ka­jąc z lu­bo­ścią oczy.

Twarz miał po­kry­tą śla­da­mi cięć i opa­rzeń. Na sku­tek ja­kie­goś daw­ne­go po­ża­ru, po­wie­ki, miej­sce po brwiach i wy­so­kie czoło po­kry­wa­ły mu licz­ne, drob­ne ró­żo­we i czar­ne bli­zny. Wielu z od­dzia­łu twier­dzi­ło, że w tych bli­znach można zo­ba­czyć Ży­dów­ki to­pio­ne w Oce, pło­ną­ce dachy cer­kwi i na­bi­te na pal głowy dzie­ci.

– Jak zwy­kle. Naj­pierw mu­si­my się za­po­znać… – od­parł spo­koj­nie herszt i za­do­wo­lo­ny z sie­bie pod­wi­nął su­mia­ste­go wąsa.

 

***

Po­de­szli do Ba­ran­ka przed świ­ta­niem. Wśród uja­da­nia psów za­bra­li z kur­ni­ka kilka tłu­stych gęsi. Potem na po­la­nie nad samą rzeką opra­wi­li je, roz­pa­li­li ogni­sko i cze­ka­li na dal­szy roz­wój wy­da­rzeń.

Mi­nę­ła chwi­la, a ze wsi wy­szło czte­rech męż­czyzn z ce­pa­mi i sier­pa­mi w dło­niach. Jeden star­sza­wy, o szpa­ko­wa­tych wło­sach, dwóch w pełni sił i prysz­cza­ty, ale wy­so­ki pod­ro­stek.

Po jed­nym z każ­dej za­gro­dy – oce­nił w my­ślach do­wód­ca, chy­tre łycz­ki

Miej­sco­wi po­de­szli po­wo­li w ich stro­nę, oce­nia­jąc roz­kład sił.

– My spo­koj­ni lu­dzie – za­czął ten star­szy, skło­niw­szy lekko głowę – ale tego, co nasze, bę­dzie­my bro­nić. Wy jak widać, pa­no­wie szla­chet­nie uro­dze­ni, przy­by­li z da­le­ka… na nic wam nasze chłop­skie za­gro­dy i co tam w nich cho­wa­my. Idź­cie w swoją stro­nę…

Wilk słu­chał uważ­nie, ki­wa­jąc głową, a potem pod­szedł bli­żej, jakby chciał jesz­cze o coś spy­tać. Prze­chy­lał przy tym lekko głowę, na­sta­wia­jąc ucha.

Tamci cof­nę­li się o krok i ro­ze­rwa­li zwar­ty do tej chwi­li szyk.

Wilk bez ostrze­że­nia ciął w gar­dło sta­re­go szty­le­tem wy­cią­gnię­tym z rę­ka­wa, a potem wy­do­był zza pasa sza­blę i na­dział na nią prysz­cza­te­go mło­dzian­ka. Po­zwo­lił mu opaść na ko­la­na i do­pie­ro wtedy wy­cią­gnął ostrze z brzu­cha.

Ucie­ka­ją­cych łycz­ków bez trudu do­strze­li­li łucz­ni­cy. Obaj wie­śnia­cy padli na śnieg, kil­ka­kroć wierz­gnę­li i za­sty­gli nie­ru­cho­mo.

Kilku ko­lej­nych męż­czyzn ze wsi chcia­ło biec w stro­nę zbój­ców, ale nie pu­ści­ły ich la­men­tu­ją­ce ko­bie­ty, ła­piąc za poły i cze­pia­jąc się nóg. Po­ra­nek roz­darł płacz, jęki ran­nych i wycie prze­ra­żo­nych psów.

– No tośmy się wresz­cie po­zna­li – mruk­nął Wilk, wy­cie­ra­jąc broń o śnieg i z za­do­wo­le­niem spo­glą­da­jąc na na­ma­lo­wa­ną przez wła­sną sza­blę scenę.

Ry­śryś przy­mknął oczy, chło­nąc całym sobą na­pły­wa­ją­ce dźwię­ki.

Jego bli­zny po­ciem­nia­ły, a ob­ra­zy na nich ożyły po raz ko­lej­ny.

Młoda ko­bie­ta, ści­ska­ją­ca w ob­ję­ciach nie­mow­lę klę­cza­ła, wyjąc prze­raź­li­wie:

– Matus! Matus!

Nie po­zwa­la­ła się za­pro­wa­dzić do domu, ani nawet pod­nieść ze śnie­gu. Dziec­ko też ry­cza­ło i szar­pa­ło się w jej ra­mio­nach, ma­cha­jąc go­ły­mi, pulch­ny­mi nóż­ka­mi.

– Gło­śno wrzesz­czy – za­mla­skał Żbik – duża, do­rod­na baba.

– Marzy mu się, że bę­dzie pod nim zdro­wo wierz­gać – mruk­nął ku­la­wy zbój, od czasu wy­pra­wy na Mo­skwę zwany Bła­żen­nym. – Żbi­ko­wi można by żołd w dziew­kach wy­pła­cać…

– Jak se dzi­siaj po­wrzesz­czy, to już bę­dzie ci­chut­ka jak tru­sia – orzekł Żbik. – A na moje złoto nawet nie zer­kaj nie­cno­to!

– Roz­ło­żyć obóz – roz­ka­zał Wilk. – Nasze cie­trze­wie muszą odro­bi­nę skru­szeć na mro­zie! Żeby le­piej sma­ko­wa­ły!

Od­dział od­po­wie­dział zgod­nym re­cho­tem.

 

***

Przy­go­to­wa­nia do Wi­gi­lii w Ba­ran­ku trwa­ły nie­prze­rwa­nie, ale w kuch­niach poza ka­pu­stą i gro­chem cały czas na wol­nym ogniu wa­rzy­ły się lęk i nie­po­kój.

W cha­łu­pie Bro­nów sie­dli naj­star­si miesz­kań­cy wsi, ra­dząc jak ura­to­wać się z ka­ba­ły, w którą po­pa­dli bez wła­snej winy.

– Bro­nić się trze­ba – za­czął go­spo­darz, Adam Brona.

– A ile wy­trzy­ma­my?! – sark­nę­ła babka. – Dzień, pięć, a może tuzin?! A potem co?! Kto zo­sta­nie przy życiu, kto na wio­snę ruszy w pole siać i orać? Co zo­sta­nie nam z do­byt­ku i z ziar­na?!

– Tacy jak oni liczą na szyb­kie zwy­cię­stwo – dodał są­siad ze skraj­nej cha­łu­py Bar­na­ba. – Jak nie do­sta­ną szyb­ko tego, po co przy­szli odej­dą precz!

– Albo i nie… – dodał oj­ciec. – W każ­dym ko­lej­nym ataku kogoś ubiją i bę­dzie nas coraz mniej. Stra­ci­łem naj­star­sze­go syna, to nie tylko ból, ale i stra­ta dla nas.

– To, czego chce­cie Ada­mie?! – huk­nął Wi­śniak. – Mamy pu­ścić ich i po­zwo­lić brać, co ze­chcą?!

– Można by ich po­pro­wa­dzić tam, za rzekę… – Babka kon­spi­ra­cyj­nie ści­szy­ła głos.

– Bu­dzić Lutą?! – krzyk­nął kum Mar­cin. – Bój­cie się Boga Wa­len­to­wo!

– Gdyby ktoś im po­wie­dział, gdzie jest leże. Gdyby obie­cał im coś, czego łakną bar­dziej od na­sze­go do­byt­ku i krwi.

– Kogo niby chce­cie wy­słać na taką stra­ceń­czą misję?

Kum Mar­cin za­wa­hał się na chwi­lę, szar­piąc wąsa i wzdy­cha­jąc. Wresz­cie spoj­rzał po obec­nych i szep­nął:

– My­śle­li­śmy o wa­szym Maćku…

Oj­ciec opu­ścił głowę, kil­ka­krot­nie za­ci­snął pię­ści, przy­mknął oczy, a jego grdy­ka pod­ska­ki­wa­ła nie­spo­koj­nie. Jed­nak po dłuż­szej chwi­li od­parł.

– To dobra rada, mo­że­my go wy­słać, ale trza go wszyst­kie­go wy­uczyć… Sam nie wy­my­śli, bo nie ma w nim spry­tu…

– Czemu Maćka?! – Jagna le­żą­ca z babką na za­piec­ku ze­rwa­ła się na równe nogi. Do­pa­dła ojca w kilku kro­kach i krzyk­nę­ła ze łzami: – Czemu jego?! Bo nie jest zbyt mądry? Bo matka nam po­mar­ła i nie ma kto się ująć za sie­ro­ta­mi?! Czemu wła­śnie jego, ojcze?!

– Bo in­nych mu­si­my oszczę­dzać – mruk­nął nie­chęt­nie, ucie­ka­jąc wzro­kiem w bok, by nie pa­trzeć na jej za­la­ną łzami twarz. – Już mi tylko jeden syn zo­stał, co może go­spo­dar­kę prze­jąć…

Dziew­czy­na ro­zej­rza­ła się po izbie, szu­ka­jąc po­par­cia u ro­dzi­ny, są­sia­dów, u ko­go­kol­wiek.

Jedni od­wra­ca­li wzrok, inni ki­wa­li gło­wa­mi, albo uśmie­cha­li się sze­ro­ko, jakby wła­śnie nie wy­da­li jej brata na pewną śmierć.

– Tylko czy sobie po­ra­dzi? – wes­tchnę­ła babka. – To dobry chło­pa­czek, ale z ro­zu­mem u niego nie za tęgo.

– Trze­ba go do­brze wszyst­kie­go na­uczyć – stwier­dził oj­ciec.

– On jest chłop­cem! – wrza­snę­ła Jagna. – Nie wstyd wam wy­sy­łać go na za­tra­tę do zbój­ców?!

Oj­ciec za­mach­nął się na nią ręką, ale usko­czy­ła zręcz­nie i dalej krzy­cza­ła:

– Wstyd, wstyd! Sami idź­cie jak­że­ście tacy mą­drzy!

– Dość! – syk­nę­ła babka. – Ktoś iść musi. Wczo­raj padli nasz Mi­chał i Ma­te­usz Na­st­ki, stary Buła i Pie­trek spod lasu. Który dom chcesz dziew­czy­no po­zba­wić rąk do pracy, czy go­spo­da­rza?!

– To ja pójdę! Je­stem spryt­na i szyb­ko bie­gam. Szyb­ciej niż Ma­ciek.

– By­li­by­śmy na wieki po­tę­pie­ni, gdy­by­śmy od­da­li zbój­com na za­tra­ce­nie nie­win­ną dzie­wecz­kę! – sark­nę­ła babka.

– Ja je­stem męż­czy­zną, a to mę­skie spra­wy – po­wie­dział nie­zbyt wy­raź­nie, ale do­no­śnym gło­sem Ma­ciek, wsta­jąc ze swego po­sła­nia i wcho­dząc mię­dzy sio­strę a ojca. – I ja pójdę, bo wiem, jakie są moje obo­wiąz­ki.

Oj­ciec po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu i po­wie­dział:

– Pój­dziesz jutro, kiedy przyj­dzie pora by sia­dać do wie­cze­rzy i wiem, że sobie po­ra­dzisz.

 

***

W dzień Wi­gi­lii miesz­kań­cy Ba­ran­ka przy­stro­ili izby ga­łąz­ka­mi świer­ko­wy­mi, okna wy­ci­nan­ka­mi z pa­pie­ru i mocno na­pa­li­li w pie­cach, jak w każde świę­ta. Pie­kli ryby, go­to­wa­li klu­ski i sma­ży­li ka­pu­stę z gro­chem, ale cały czas rósł w nich strach. Pęcz­niał jak cia­sto na za­kwa­sie i nie­mal wy­le­wał się z dzie­ży ich głów.

Świe­żo owdo­wia­ła Na­st­ka pła­ka­ła bez­gło­śnie, pa­trząc w okno i igno­ru­jąc ciche kwę­ka­nie synka. Za­bra­ła już do­by­tek od te­ściów i prze­nio­sła się do ro­dzi­ny. Nie wi­dzia­ła już przed sobą żad­nej przy­szło­ści, je­dy­nie roz­pacz i smu­tek.

Wszy­scy cho­dzi­li jak stru­ci, świa­do­mi, że je­dy­ną na­dzie­ją na wy­ba­wie­nie całej spo­łecz­no­ści z ka­ba­ły był przy­głu­pi Ma­ciek.

Po po­łu­dniu gra­san­ci wy­cią­gnę­li z obory Bro­nów rocz­ne­go wołka. Wi­dzie­li twa­rze miesz­kań­ców w oknach, ale wy­da­wa­ło się, że tym razem nikt nie za­pro­te­stu­je. Po­wle­kli bycz­ka nad rzekę. Jed­nak ża­ło­sne mu­cze­nie zwie­rzę­cia wy­wa­bi­ło w końcu z obej­ścia krę­pe­go, na oko szes­na­sto­let­nie­go wy­rost­ka z głową wy­ra­sta­ją­cą jakby wprost z bar­ków, ma­ły­mi usza­mi i wy­łu­pia­sty­mi ocza­mi.

– Zo­staw Czar­ne­go! – wrzesz­czał nie­fo­rem­ny chło­pak. – To mój byk!

– Co tam beł­ko­czesz, pa­rob­ku? – za­py­tał ze śmie­chem Bła­żen­ny, do­ska­ku­jąc do niego, chwy­ta­jąc za kark i zmu­sza­jąc do po­kracz­ne­go ukło­nu.

– Nie je­stem żaden pa­ro­bek! Jam jest go­spo­dar­ski syn! – krzy­czał, choć słowa szyb­ko za­mie­ni­ły się w bo­le­sny sko­wyt.

– A co mamy ze­żreć na wie­cze­rzę za­miast byka, może cie­bie? – spy­tał zbój, ob­li­zu­jąc się i kła­piąc zę­ba­mi przy twa­rzy wy­stra­szo­ne­go chłop­ca.

Ten spoj­rzał na niego z prze­ra­że­niem, jakby nagle uj­rzał dia­bła we wła­snej oso­bie i bez­sku­tecz­nie usi­ło­wał oswo­bo­dzić się z uchwy­tu.

Prze­ra­że­nie chło­pa­ka roz­ba­wi­ło zbój­ców. Oto­czy­li ich krę­giem, bili się po udach, na­wza­jem kle­pa­li po ple­cach i re­cho­ta­li, aż łzy pły­nę­ły im po bli­zno­wa­tych twa­rzach.

– Mały boi się, że go ze­żre­my – śmiał się herszt.

– Sie­dzia­łem na Krem­lu, ale żem jesz­cze nigdy nie jadł lu­dzi­ny! – wrza­snął Ry­śryś.

– Ina­czej lu­dzie w Mo­skwie mó­wi­li!

– Tyś o mnie takie rze­czy mówił Żbiku! Nikt inny by się nie ważył!

– Trud­no gadać z be­be­cha – za­re­cho­tał Żbik.

– Dość! – roz­ka­zał Wilk. – Chło­pak pew­nie sporo wie. Trze­ba go tylko po­wo­li wy­py­tać, gdzie tu w oko­li­cy jest karcz­ma albo szla­chec­ki dwo­rek, a może jakiś cu­dow­ny ob­ra­zek, do któ­re­go łycz­ki bie­ga­ją z wo­ta­mi… Przy­duś go tro­chę Bła­żen­ny, niech sobie wszyst­ko przy­po­mni. Jak nas prze­ko­na, to może tu nie zo­sta­nie­my… – kusił.

Przez chwi­lę sły­chać było od­gło­sy ko­lej­nych ude­rzeń, sa­pa­nie Bła­żen­ne­go i cichy szloch chło­pa­ka, ale zbó­jo­wi nie udało się wy­du­sić z ofia­ry żad­ne­go słowa.

– Było zo­stać przy po­że­ra­niu, tego się bar­dziej bał. Mięk­ki jest jak baba, ale na ból dziw­nie od­por­ny – stęk­nął nie­chęt­nie.

– A może nam po do­bro­ci powie, jeśli coś wie. Prze­cież to go­spo­dar­ski syn – pod­pusz­czał Żbik. – Może, za­miast sie­dzieć tu na polu, ru­szy­my z piel­grzym­ką albo w gości do szla­chet­nie uro­dzo­nych są­sia­dów. Bo myśmy są, go­spo­dar­ski synu, her­bo­wi szlach­ci­ce, choć ostat­ni­mi czasy los się z nami źle ob­cho­dzi.

– Jak mi od­da­cie byka, to wy­ja­wię wam wiel­ki se­kret! – stęk­nął Ma­ciek, pró­bu­jąc wstać, ale ko­lej­ny cios pię­ścią w ucho po­słał go z po­wro­tem na śnieg.

– Czy ten se­kret błysz­czy? – spy­tał Wilk, po­chy­la­jąc się do niego.

Chło­pak chwi­lę za­sta­na­wiał się nad jego sło­wa­mi, a potem po­wo­li kiw­nął głową.

– No to umowa stoi – orzekł Wilk. – Co to za se­kret?

– Pani Luta ma skry­te nie­zmie­rzo­ne skar­by, ale ona jest po­tęż­na i groź­na…

– A jakie skar­by ma ta pani? – spy­tał Wilk.

– Stara jakaś, czy młoda? – wszedł mu w słowo Żbik.

– Nie wiem… – od­parł chło­pak.

– A gdzie ją znaj­dzie­my?

– Za rzeką, o tam – od­parł Ma­ciek, a głos mu się za­ła­mał.

– Da­le­ko?

– Nie… przy sa­mot­nej, zło­tej skale.

– Zło­tej, to do­brze. Po­ka­żesz nam drogę?

– A od­da­cie byka?

– Pew­nie, prze­cież my lu­dzie ho­no­ro­wi! Pro­wadź mło­dzień­cze! – huk­nął Bła­żen­ny, obej­mu­jąc chło­pa­ka ra­mie­niem.

Prze­szli przez Dę­bi­cę ostroż­nie sta­wia­jąc nogi, ale lód oka­zał się so­lid­ny.

Po­szli dalej wzdłuż ła­god­ne­go wznie­sie­nia, w stro­nę wy­so­kiej, żół­tej skały.

Ma­ciek szedł, mil­cząc. Miał na­dzie­ję, że nikt nie widzi, jak trzę­są mu się nogi i ręce. Pod­szedł do miej­sca, gdzie ze wzgó­rza ro­dzi­ła się skała, tam gdzie nigdy nie po­zwa­la­no im cho­dzić. Do­strzegł pęk­nię­cie w ziemi, smu­kłe ciosy pia­skow­ca, a nieco wyżej ciem­ny otwór ja­ski­ni i po­czuł, że bra­ku­je mu tchu.

Drżał na całym ciele i je­dy­ne czego pra­gnął, to gdzieś uciec. Za­miast tego, ujął dłoń­mi wła­sną, dy­go­czą­cą szczę­kę, przy­trzy­mał mocno i wrza­snął z ca­łych sił:

– Luta pani, Luta pani daj nam swoje dary!

– Luta! Luta! Nie daj się pro­sić dwa razy! – do­łą­czy­li do niego ja­zgo­tli­wie zbój­cy, sta­jąc za nim krę­giem. – Wyjdź Luta, bo jak nie to my do cie­bie wstą­pi­my!

Chło­pak otarł łzy rę­ka­wem ku­bra­ka i pa­trzył na skałę, która zda­wa­ła świe­cić w na­ra­sta­ją­cym mroku i fa­lo­wać. Wresz­cie objął ra­mie­niem sa­mot­ną brzóz­kę i drżał razem z nią.

Po chwi­li z cie­nia ja­ski­ni wy­ło­ni­ła się odzia­na w biel, smu­kła ko­bie­ca po­stać. Pod fu­trza­ną czap­ką lśni­ły ogrom­ne, błę­kit­ne oczy i bo­ga­te, tur­ma­li­no­we kol­czy­ki. Twarz miała bladą jak po­piół, ale pa­trzy­ła na nich za­cie­ka­wio­na. Od nie­chce­nia po­pra­wi­ła spię­tą pod szyją srebr­ną agra­fą, pod­bi­tą śnież­no­bia­łym fu­trem szubę.

– Wzy­wa­li­ście mnie? – spy­ta­ła prze­cią­gle, jakby była za­spa­na, a kształt­ne chrap­ki nosa po­ru­szy­ły się jak u wę­szą­ce­go kota.

– To za­le­ży, co mo­żesz nam dać… – za­mla­skał lu­bież­nie Żbik, pod­cho­dząc o kilka kro­ków bli­żej.

Utkwi­ła w nim tur­ma­li­no­we oczy i po­wie­dzia­ła po­wo­li:

– Wię­cej niż mo­żesz ma­rzyć i bar­dziej niż od­wa­żysz się po­my­śleć.

Zbój­cy ga­pi­li się na pas z gru­bych, srebr­nych kółek, cięż­kie, wy­sa­dza­ne ka­mie­nia­mi bran­so­le­ty i huś­ta­ją­cy się mię­dzy drob­ny­mi pier­sia­mi opa­li­zu­ją­cy wi­sior. Wi­dzie­li, że ko­bie­ta pod fu­trem miała je­dy­nie cie­niut­kie, je­dwab­ne gie­zło. Jed­nak nie do­strze­ga­li, iż jej skóra miała de­li­kat­nie zie­lon­ka­wą barwę, a palce zwień­cza­ły dłu­gie, sine pa­znok­cie. Ła­ko­mie ob­ser­wo­wa­li gib­kość ko­bie­ce­go ciała, ale nie wie­dzie­li, jak było silne i jak szyb­ko się po­ru­sza­ło.

Żbik pod­szedł do ko­bie­ty i śmia­ło się­gnął ręką pod jej szubę.

Luta uśmiech­nę­ła się, od­sła­nia­jąc białe, drob­ne zęby. Ona też się­gnę­ła dło­nią za ko­szu­lę Żbika. Gest był fi­glar­ny i wy­wo­łał lu­bież­ne śmie­chy wśród zbój­ców, a sam Żbik aż przy­mru­żył oczy.

Luta mi­nę­ła go i lek­kim kro­kiem ru­szy­ła w stro­nę rzeki, a cały od­dział po­dą­żył za nią. Żaden się nie obej­rzał. Dla­te­go tylko Ma­ciek wi­dział, jak Żbik zła­pał się ręką za pierś, po­si­niał na twa­rzy i upadł na ko­la­na, dła­wiąc się krwa­wą pianą.

Chło­pak dłuż­szą chwi­lę stał nie­ru­cho­mo, jakby czary za­mie­ni­ły go w głaz. Nie miał od­wa­gi przejść rzeki ani zo­stać tam gdzie był. Chciał wró­cić do domu, ale oba­wiał się iść w ślad za Lutą. W końcu szlo­cha­jąc w głos, po­biegł pod górę, w głąb lasu. Biegł mię­dzy drze­wa­mi, za­pa­da­jąc się w śnieg i po­pi­sku­jąc cicho. Gnał, do­pó­ki na szczy­cie wzgó­rza do ostat­ka nie stra­cił sił i nie zwi­nął się pod drze­wem w cia­sny kłę­bek, dzię­ku­jąc Bogu, że może usnąć z dala od strasz­li­wej grozy.

Luta tym­cza­sem uśmiech­nę­ła się kar­mi­no­wy­mi usta­mi i prze­łknę­ła coś gło­śno, zrzu­ci­ła czap­kę, a potem we­szła na Dę­bi­cę, a rzeka za­ję­cza­ła ża­ło­śnie lodem.

– Wszyst­kie skar­by masz na sobie? – do­py­ty­wał do­trzy­mu­ją­cy jej kroku Bła­żen­ny, który schy­lił się zręcz­nie i za­gar­nął czap­kę za pa­zu­chę. – Czy też jest po co wra­cać do ja­ski­ni?

– Wszyst­kich naraz bym nie unio­sła – mruk­nę­ła i szła coraz szyb­ciej w stro­nę obo­zo­wi­ska.

Bła­żen­ny za­trzy­mał się, spo­glą­da­jąc za dziew­czy­ną i zer­ka­jąc tę­sk­nie w stro­nę ja­ski­ni. Inni zbój­cy rów­nież sta­nę­li przy rzece, jakby nie wie­dzie­li, co mają dalej robić. Ko­bie­ta zrzu­ci­ła szubę, która mięk­ko roz­ście­li­ła się na lo­dzie, w tam­tej chwi­li wy­da­wa­ła się błę­kit­na jak let­nie niebo.

Luta szła dalej, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, nucąc pod nosem nie­po­ko­ją­cą me­lo­dię i roz­pla­ta­jąc war­ko­cze. Na wpół prze­źro­czy­ste gie­zło le­pi­ło się do wą­skich ple­ców, opły­wa­ło dłu­gie, mocne nogi. Włosy okry­ły ją się­ga­ją­cą do samej ziemi pe­le­ry­ną, która zda­wa­ła się łą­czyć z le­żą­cym na po­lach śnie­giem.

– Dość tego! – wark­nął gniew­nie Wilk – dziew­ka wodzi nas za nosy, jakby sło­ni­ną wa­bi­ła psy.

Kil­ko­ma su­sa­mi do­go­nił ją, za­wi­nął pasmo ja­snych wło­sów na dłoni i przy­cią­gnął do sie­bie. 

– Teraz sobie po­igra­my chwil­kę!

– Po­igra­my… – od­po­wie­dzia­ła jak echo.

 

***

W bia­łej izbie Bro­nów wszy­scy miesz­kań­cy Ba­ran­ka od­mó­wi­li wspól­nie “Ojcze nasz”. Na środ­ku stołu pło­nę­ły świe­ce. Oj­co­wie ro­dzin wy­po­wia­da­li wła­śnie słowa bło­go­sła­wień­stwa, kiedy od stro­ny rzeki do­biegł prze­raź­li­wy sko­wyt.

Ko­bie­ty prze­że­gna­ły się sze­ro­ko, psy na po­dwó­rzach za­wy­ły, a do­mow­ni­cy nie­spo­koj­nie po­pa­trzy­li na okna.

– Matko nałóż nam po­lew­ki z jaś­kiem, niech wspól­na mo­dli­twa i dary boże ochro­nią nas od wszel­kie­go złego.

Jagna chcia­ła po­dejść do okna, ale babka nie po­zwo­li­ła jej wstać od stołu.

Gdy skoń­czy­li jeść, wycie za oknem uci­chło.

– Teraz czas na pie­ro­gi. – Babka po­szła do pieca, a wraz z nią trzy go­spo­dy­nie wy­cią­gnę­ły z sza­ba­śni­ka miski i po­da­ły ze­bra­nym na stół.

 

***

We wsi nie mogli tego wie­dzieć, ale wył sam Wilk, pa­trząc bez­rad­nie na wła­sną rękę. Rę­ka­wy ku­bra­ka i ko­szu­li skru­szy­ły się jak je­sien­ne li­ście i opa­dły na zie­mię, a nagą skórę opla­ta­ły włosy Lutej, wni­ka­ją­ce w ciało, błę­kit­ne jak żyły. Ręka od ra­mie­nia do pal­ców si­nia­ła i po­kry­wa­ła się zie­lon­ka­wy­mi pla­ma­mi.

Zbój już wcze­śniej pu­ścił głowę Lutej i usi­ło­wał wy­swo­bo­dzić się, aby uciec jak naj­da­lej. Ko­bie­ta stała nie­ru­cho­mo, uśmie­cha­ła się pół­gęb­kiem. Wargi miała pełne, krwi­ście czer­wo­ne, oczy lśnią­ce jak klej­no­ty w uszach. Ob­ser­wo­wa­ła z za­cie­ka­wie­niem, jak jej włosy opla­ta­ły zie­lon­ka­wą pa­ję­czy­ną pierś, szyję i brzuch hersz­ta bandy.

Po­zo­sta­li zbój­cy z po­cząt­ku wy­cią­gnę­li sza­ble, ale wi­dząc, co się dzie­je, ucie­kli, w dół, w stro­nę rzeki. Je­dy­nie młody Kotek sko­czył na ra­tu­nek do­wód­cy, ry­cząc ni­skim gło­sem:

– Po­msta! Bij, zabij!

Luta do­ce­ni­ła jego od­wa­gę i honor. Gdy ją mijał, uchy­li­ła się zręcz­nie, po czym sko­czy­ła mu na plecy i ostry­mi jak szty­le­ty szpo­na­mi prze­je­cha­ła kil­ka­krot­nie przez szyję. Wy­star­czy­ło. Mło­dzik sko­nał szyb­ko.

Nie wi­dział, jak Wilk wbił pa­znok­cie w skórę, pró­bu­jąc się bez­sku­tecz­nie wy­swo­bo­dzić z dła­wią­cej go żywej sieci. Biał­ka w oczach za­szły mu krwią, a żyły na skro­niach po­czer­nia­ły. Wy­szcze­rzył zęby, jak wście­kły pies i cały czas wył prze­raź­li­wie. Wresz­cie upadł i usi­ło­wał od­czoł­gać się jak naj­da­lej od osa­cza­ją­ce­go go nie­bez­pie­czeń­stwa. Na nic się to nie zdało, bo sieć za­ci­ska­ła się na nim, wni­ka­ła w głąb ciała i od­bie­ra­ła siły. Wresz­cie za­stygł, a Luta zręcz­nym kop­nia­kiem od­wró­ci­ła go na plecy. Potem kuc­nę­ła mu na pier­si i dłuż­szą chwi­lę pa­trzy­ła z za­in­te­re­so­wa­niem w ga­sną­ce oczy. Uj­rzaw­szy, co chcia­ła, prze­gry­zła hersz­to­wi gar­dło z gło­śnym, obrzy­dli­wym chrup­nię­ciem.

Wilk kop­nął dwa­kroć, a śnieg do­ko­ła za­bar­wił się so­czy­stą pur­pu­rą.

Kiedy ciało hersz­ta bandy osta­tecz­nie znie­ru­cho­mia­ło, Luta opu­ści­ła stopy na śnieg po obu stro­nach jego roz­pła­ta­nej szyi. Roz­sia­dła się wy­god­nie i wę­szy­ła, od­chy­la­jąc głowę do tyłu. Potem sia­dła mu na gło­wie, po­chy­li­ła się i dłuż­szą chwi­lę jadła ła­ko­mie.

Wresz­cie skoń­czy­ła, ob­li­za­ła się i ro­zej­rza­ła do­ko­ła. Spoj­rza­ła w stro­nę wiej­skich chat, ale szyb­ko zmru­ży­ła oczy, jakby po­ra­ził ją nie­zna­ny blask. Syk­nę­ła gniew­nie i po­wo­li ru­szy­ła w dół, do rzeki. Za­trzy­ma­ła się na jej brze­gu i za­mla­ska­ła kil­ka­krot­nie, jakby kosz­to­wa­ła po­wie­trza, jakby czer­pa­ła z niego wie­dzę o oko­li­cy i swo­ich ofia­rach. Jed­nym cio­sem pię­ści roz­bi­ła lód na rzece i na­pi­ła się wody.

 

***

U Bro­nów koń­czy­li wła­śnie jeść ka­pu­stę z gro­chem. Babka na­la­ła do kub­ków kom­po­tu z su­szo­nych owo­ców.

W całej izbie za­pach­nia­ło wę­dzo­ny­mi śliw­ka­mi i grusz­ka­mi.

– Nie śpiesz­cie się, sma­kuj­cie po­wo­li – po­wie­dzia­ła.

– Dokąd sie­dzi­my przy świę­tej wie­cze­rzy, zło bę­dzie się od nas trzy­mać z da­le­ka – dodał z pew­no­ścią w gło­sie Mar­cin.

– Mamy do­cze­kać przy stole do sa­me­go świtu? – spy­ta­ła płacz­li­wie Na­st­ka.

– Jesz­cze na­rze­kasz?! My tu sie­dzi­my w cie­ple, a Maćka ani widu, ani sły­chu – za­szlo­cha­ła Jagna. – Pełne miski, cie­pły piec, a tam wiatr i mróz…

– Nie było in­ne­go spo­so­bu – od­parł smut­nym gło­sem jej oj­ciec. – Sły­sza­łaś? Już ich do­pa­dła!

– Teraz boimy się, że do­pad­nie nas…

– Bo­wiem byli źli, ła­ma­li prawa ludz­kie i bo­skie! Teraz umrą, tak jak żyli, zbio­rą to, co po­sia­li i zdech­ną plu­ga­wie! Prze­klę­to ich nie­je­den raz, w wielu ję­zy­kach, w wielu kra­inach. Krzyw­dzi­li i za­bi­ja­li bez żad­nej li­to­ści! – wy­chry­piał dzia­dek, a oczy ucie­kły mu w górę, pod po­wie­ki, od­sła­nia­jąc puste, jakby po­kry­te lodem biał­ka.

Ze­bra­ni przy stole pa­trzy­li na niego wy­lęk­nie­ni i nikt nie ode­zwał się ani jed­nym sło­wem.

 

***

Straż­ni­ko­wi, któ­re­go zbój­cy usta­wi­li na cza­tach za rzeką, wy­ja­dła tylko twarz. Może nawet żył, gdy od­cho­dzi­ła, nie ob­cho­dzi­ło jej to. Ostroż­nie we­szła do ja­ski­ni i wcią­gnę­ła w noz­drza mocny za­pach Bła­żen­ne­go. Od po­cząt­ku wie­dzia­ła, że jego naj­bar­dziej ku­si­ły ukry­te w skale dro­go­cen­ne skar­by. Wczoł­gał się bar­dzo głę­bo­ko, tak da­le­ko jak pu­ści­ły go wą­skie, kręte ko­ry­ta­rze ja­ski­ni. Teraz leżał w cia­snej szcze­li­nie, którą od leża Lutej od­gra­dza­ły licz­ne sta­lak­ty­ty. Na­pi­nał ręce do bólu sta­wów i wy­cią­gał palce po ko­lej­ne klej­no­ty.

Zdo­bycz cho­wał do miesz­ka za­wie­szo­ne­go na szyi. Na­słu­chi­wał czy cze­goś nie uro­nił. Po­sa­py­wał cięż­ko, usi­łu­jąc prze­su­nąć się jesz­cze o cal. Nagle po­czuł szarp­nię­cie za nogę. Ktoś bru­tal­nie pró­bo­wał wy­cią­gnąć go z ja­ski­ni. Za­ci­snął palce na gru­bym jak mę­skie ramię sta­lak­ty­cie i przy­trzy­mał się z ca­łych sił, wrzesz­cząc:

– Który to Ryś, czy Lis? Daj­cie mi robić swoje, a od­pa­lę wam dział­kę! Tu jesz­cze sporo tego dobra, pew­nie z gar­niec się uzbie­ra! A jak mnie wy­cią­gnie­cie, to szty­le­tem dźgnę pod żebro!

Szarp­nię­cie po­wtó­rzy­ło się, a on po­now­nie za­parł się o skałę.

Przez mo­ment było spo­koj­nie i nic się nie dzia­ło. Bła­żen­ny wy­ma­cał ko­lej­ny klej­not i na­piął się, by go wy­do­być. Kamyk kil­ka­krot­nie ucie­kał mu, ale wresz­cie za­ci­snął na nim palce i wy­do­był z mroku.

Nagle po­czuł, że ktoś wpy­cha się do jego tu­ne­lu.

– Co jest?! – wrza­snął. – Kim je­steś i czego chcesz?! Jak wyjdę, to obiję ci mordę za te głu­pie żarty.

Ktoś jed­nak na­pie­rał na niego i Bla­żen­ny spró­bo­wał wczoł­gać się głę­biej, ale skal­ny tunel po­now­nie oka­zał się za wąski dla jego ra­mion i brzu­cha. Za­czął zatem wy­co­fy­wać się ra­kiem, ale drogę za­gro­dzi­ło mu to obce ciało. A potem po­czuł pierw­sze uką­sze­nie w łydkę i wrza­snął bo­le­śnie.

Cie­pła krew spły­wa­ła do cho­le­wy buta, a jego coś gry­zło i szar­pa­ło po udach. Wgry­za­ło się w niego po­wo­li, wbi­ja­ło się coraz głę­biej w ciało, a on w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści nie miał dokąd uciec. Wołał imio­na to­wa­rzy­szy, prze­kli­nał nie­zna­ne­go na­past­ni­ka i pró­bo­wał nawet się­gnąć do pasa, by wy­do­być szty­let, ale wszyst­ko to zdało się na nic. Po­czuł nie­zno­śny ból i coś roz­dar­ło jego ciało, po­ru­szy­ło się w brzu­chu, szar­piąc się jak kot w worku i paląc wnętrz­no­ści. Wresz­cie Bła­żen­ny już tylko wył opę­tań­czo, ko­piąc i dra­piąc skałę, aż w końcu ucichł.

Po wszyst­kim Luta wy­co­fa­ła się z ja­ski­ni i otrze­pa­ła jak zmo­czo­ny pies. Jej twarz, włosy i gie­zło po­kry­wa­ła krzep­ną­ca krew.

Ko­bie­ta usia­dła w chło­dzie na­ra­sta­ją­cej nocy i wcią­gnę­ła w pierś mroź­ne po­wie­trze. Po­li­czy­ła i po­ję­ła, że zo­stał jej jesz­cze jeden.

 Nie wie­dzia­ła jak i kiedy Ry­śryś zo­rien­to­wał się, że wszyst­ko prze­pa­dło, a jego od­dział już nie ist­nie­je. Widać poza zwie­rzę­cym okru­cień­stwem, miał rów­nież inne cechy dzi­kiej be­stii. Dość, że gnał ile sił w stro­nę wiej­skich za­bu­do­wań i był już w po­ło­wie stoku.

Luta pu­ści­ła się za nim w pogoń, na czte­rech ła­pach, jak przed wie­ka­mi, na samym po­cząt­ku swego ist­nie­nia.

Jed­nak tam­ten, mimo czter­dzie­stu wio­sen na karku i nieco sztyw­nej nogi, był na­praw­dę szyb­ki. Do­padł cha­łu­py po­środ­ku, tej, w któ­rej pa­li­ło się świa­tło. Sko­czył do okna, pa­trząc w twa­rze ludzi, któ­rym nie­daw­no jesz­cze pla­no­wał zgo­to­wać kaźń. Ża­ło­śnie że­brał o pomoc, w imię Boga, w któ­re­go już od dawna nie wie­rzył.

Obej­rzał się i zo­ba­czył jak bie­gła w jego stro­nę z nosem przy ziemi, czer­wo­na od krwi i roz­ju­szo­na. Pojął, że teraz pani Luta jest za­in­te­re­so­wa­na już tylko nim. Wtedy zawył ża­ło­śnie:

– W imię Boga mi­ło­ści­we­go i ran Pana Je­zu­sa, wpuść­cie mnie do środ­ka do­brzy lu­dzie! Ra­tuj­cie ze szpo­nów de­mo­na!

Sko­czył, a jego pa­znok­cie roz­dar­ły błony za­my­ka­ją­ce okna.

Zo­ba­czy­li jego twarz i bli­zny. Stary Brona wy­czy­tał z nich wszyst­kie mi­nio­ne uczyn­ki zbója i roz­ka­zał:

– Ten jest wart Lutej jak mało kto inny. Nie otwie­raj­cie drzwi, ani nawet nie wsta­waj­cie od stołu!

Oj­ciec po­dzie­lił na dzwon­ka kilka upie­czo­nych szczu­pa­ków. Każdy brał rybę, za­wi­jał w chleb i po­wo­li żuł.

Jedli pa­trząc na twarz ob­ce­go rów­nież w chwi­li, kiedy Luta go do­pa­dła. Zbój po­czer­wie­niał na gębie, wi­zgnął dziko i za­czął char­czeć, a oni sie­dzie­li i jedli ryby. Wresz­cie zbój­ca za­mknął oczy, a kiedy je otwo­rzył, lśni­ły jak nie­bie­skie klej­no­ty, któ­rych nazwy oni pro­ści lu­dzie znać nie mogli. Oczy pa­trzy­ły na nich, ob­ser­wu­jąc ko­lej­no, a przez dziu­ry w okien­nych bło­nach wpły­nął do izby szary dym, do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cy wą­skie, ko­bie­ce palce. Miesz­kań­cy sie­dzie­li nie­ru­cho­mo, jakby ktoś rzu­cił na nich czar. Tylko Na­st­ka pi­snę­ła cicho i sko­czy­ła, by wyjąć synka z wi­szą­cej pod po­wa­łą ko­ły­ski. Przy­tu­li­ła go, drżąc na całym ciele i po­ło­ży­ła dłoń na wi­szą­cym na ścia­nie ob­ra­zie Maryi z Dzie­ciąt­kiem.

Dym snuł się po izbie, a oni znowu za­czę­li na głos od­ma­wiać mo­dli­twy. Potem jedli i mo­dli­li się na prze­mian, aż dym roz­wiał się i znik­nął. A po­stać zza okna, kim­kol­wiek już wtedy była ode­szła.

– Wszyst­kich za­bi­ła? – spy­tał ktoś przy stole.

– Jeśli do­brze li­czy­my, to tak – od­parł mar­twym gło­sem Adam Brona – wszy­scy prze­pa­dli.

– I co teraz?

– Teraz Luta musi wró­cić do swego leża. Na lata, wieki, a naj­le­piej na ty­siąc lat! Jagna ty je­steś nie­win­ną dzie­wecz­ką, weź dziad­ka i idź­cie do piw­nicz­ki po klu­ski z ma­kiem. To ostat­nia po­tra­wa wie­cze­rzy, a mak po­zwo­li Lutej za­snąć.

Jagna za­drża­ła, sły­sząc te słowa, ale po­słusz­nie wsta­ła. Po­da­ła dziad­ko­wi laskę i wzię­ła w dłoń świe­cę.

Gdy wy­szli na po­dwó­rze, zo­ba­czy­li ją. Sie­dzia­ła pod lasem cał­kiem naga i zli­zy­wa­ła krew. Okry­wał ją je­dy­nie płaszcz śnież­no­bia­łych wło­sów. Na gło­wie i dło­niach wciąż miała reszt­ki zbój­ców. 

Dziew­czy­na pi­snę­ła cicho, ale dzia­dek uspo­ko­ił ją, kła­dąc rękę na ra­mie­niu i szep­cąc:

– Nie ma w tobie zła, nie lękaj się jej.

Kiedy Ja­gu­sia z dziad­kiem wy­szli z chaty, Luta usia­dła pro­sto i wcią­gnę­ła w noz­drza po­wie­trze, ale nie ru­szy­ła się z miej­sca. Od­pro­wa­dzi­ła ich wzro­kiem aż do piw­ni­cy i na po­wrót do domu, jakby rów­nież cze­ka­ła na ko­niec ob­rzę­du.

Jagna we­szła do kuch­ni, usta­wi­ła po­środ­ku stołu miskę z klu­ska­mi z ma­kiem, orze­cha­mi i mio­dem. Po roz­pa­lo­nych po­licz­kach pły­nę­ły jej łzy. Każdy z obec­nych się­gnął łyżką do miski i zjadł tro­chę. Na­st­ka po­gry­zła drob­no klu­ski i we­pchnę­ła papkę do ust Ada­sia.

Kiedy skoń­czy­li wie­cze­rzę, Lutej nie było już na łące pod domem. Miesz­kań­cy Ba­ran­ka po­ga­si­li świa­tła, zmó­wi­li ostat­nią mo­dli­twę i udali się na spo­czy­nek.

Luta wie­dzia­ła, że wej­ście do ja­ski­ni za­my­ka jej ciało ob­ce­go, ale nie mar­twi­ła się tym spe­cjal­nie. Wie­dzia­ła, że nikt nie bę­dzie jej nie­po­ko­ił. Nie ro­zu­mia­ła czasu tak, jak isto­ty ludz­kie, ale poj­mo­wa­ła, że czeka ją bar­dzo długi od­po­czy­nek.

Na­peł­ni brzuch złem i mię­sem aż do prze­sy­tu, zanim wej­dzie w głąb, nim za­nu­rzy się w ciem­no­ści i śnie.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

No, no, no, hor­ror! :)

Am­bush, je­stem pod mega wra­że­niem, bo trup ście­lił się gęsto i było mega strasz­li­wie!

Do tego super język i opisy! Ge­nial­ny po­mysł na Lutą! Opisy zbrod­ni – ma­ka­brycz­nie re­al­ne! BRAWA! :)

 

Z tech­nicz­nych spraw (do prze­my­śle­nia):

– Chłop­skie za­gro­dy – Żbik po­gar­dli­wie splu­nął ta­ba­ką na śnieg. – brak krop­ki?

– Zo­staw Czar­ne­go! – wrzesz­czał nie­fo­rem­ny chło­pak – To mój byk! – i tu?

– To, czego chce­cie Ada­mie – huk­nął Wi­śniak. – zda­nie py­ta­ją­ce w dia­lo­gu?

– Bo in­nych mu­si­my oszczę­dzać – mruk­nął nie­chęt­nie, ucie­ka­jąc wzro­kiem w bok, by nie pa­trzeć na jej za­la­ną łzami twarz. Już mi tylko jeden syn zo­stał, co może go­spo­dar­kę prze­jąć… – brak roz­dzie­le­nia wy­po­wie­dzi w dia­lo­gu?

Jedni od­wra­ca­li głowę, inni ki­wa­li gło­wa­mi, albo uśmie­cha­li się sze­ro­ko, jakby wła­śnie nie wy­da­li jej brata na pewną śmierć. – po­wtó­rze­nie?

– Dość! – Syk­nę­ła babka. – małą?

– Ja je­stem męż­czy­zną, a to mę­skie spra­wy – po­wie­dział nie­zbyt wy­raź­nie, ale do­no­śnym gło­sem Ma­ciek, wsta­jąc ze swego po­sła­nia i sta­jąc mię­dzy sio­strą a ojcem. – po­wtó­rze­nie?

„Wi­gi­lia” cza­sem masz wiel­ką, a cza­sem mała li­te­rą.

Świe­żo owdo­wia­ła Na­st­ka pła­ka­ła bez­gło­śnie, pa­trząc w okno i igno­ru­jąc ciche kwę­ka­nie swo­je­go synka. Za­bra­ła już swoje rze­czy od te­ściów i prze­nio­sła się do ro­dzi­ny. Nie wi­dzia­ła już przed sobą żad­nej przy­szło­ści, je­dy­nie roz­pacz i smu­tek. – po­wtó­rze­nia?

– Sie­dzia­łem na Krem­lu, ale żem jesz­cze nigdy nie jadł lu­dzi­ny… – wrza­snął Ry­śryś. – wy­krzyk­nik?

– A jakie skar­by ma ta pani – spy­tał Wilk. – py­taj­nik?

Od nie­chce­nia po­pra­wi­ła spię­ta pod szyją srebr­ną agra­fą, pod­bi­tą śnież­no­bia­łym fu­trem szubę. – li­te­rów­ka?

Ła­ko­mie ob­ser­wo­wa­li gib­kość ko­bie­ce­go ciała, ale nie wie­dzie­li, jaka było silne i jak szyb­ko się po­ru­sza­ło. – i tu?

Gnał, dokąd na szy­cie wzgó­rza do ostat­ka nie stra­cił sił i nie zwi­nął się pod drze­wem w cia­sny kłę­bek, dzię­ku­jąc Bogu, że może usnąć z dala od strasz­li­wej grozy. – li­te­rów­ki?

– Wszyst­kie skar­by masz na sobie – do­py­ty­wał do­trzy­mu­ją­cy jej kroku Bla­żen­ny, który schy­lił się zręcz­nie i za­gar­nął czap­kę za pa­zu­chę. – Czy też jest po co wra­cać do ja­ski­ni. – zda­nia py­ta­ją­ce?

– Wszyst­kich na raz bym nie unio­sła – mruk­nę­ła i szła coraz szyb­ciej w stro­nę obo­zo­wi­ska. – razem?

Bła­żen­ny za­trzy­mał się, raz po raz spo­glą­da­jąc za dziew­czy­ną i zer­ka­jąc tę­sk­nie się w stro­nę ja­ski­ni. – tu do­py­tam – ma być „za”, czy „na” i potem brak czę­ści zda­nia, albo jest za dużo wy­ra­zów?

Na­słu­chi­wał czy nie cze­goś nie uro­nił. – tu po­dob­nie?

Za­ci­snął palce na gru­bym jak mę­skie ramię sta­lak­ty­cie i przy­trzy­mał się go z ca­łych sił, wrzesz­cząc: – i tu?

Nagle po­czuł, że ktoś wpy­cha się w do jego tu­ne­lu. – i tu?

Na gło­wie i dło­niach wciąż miała na sobie reszt­ki zbój­ców. – i tu?

 

Luta szła dalej, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, nucąc pod nosem nie­po­ko­ją­ca me­lo­dię i roz­pla­ta­jąc war­ko­cze. – li­te­rów­ka?

Kil­ko­ma su­sa­mi do­go­nił , za­wi­nął pasmo ja­snych wło­sów na dłoni i przy­cią­gnął do sie­bie. – po­wtó­rze­nie?

Spoj­rza­ła w stro­nę wiej­skich chat, ale szyb­ko zmru­ży­ła oczy, jakby po­ra­ził ją nie­zna­ny blask. Syk­nę­ła gniew­nie i po­wo­li ru­szy­ła w stro­nę rzeki. – po­wtó­rze­nie?

Prze­klę­to ich nie jeden raz, w wielu ję­zy­kach, w wielu kra­inach. – razem?

Szarp­nię­cie po­wtó­rzy­ło się, a on po­now­nie za­parł się w skałę. – „o”?

A potem po­czuł pierw­sze uką­sze­nie w łydkę i wrza­snął bo­le­śnie. Czuł cie­płą krew pły­ną­cą do cho­le­wy buta i ko­lej­ne ugry­zie­nia w uda. Coś wgry­za­ło się w niego po­wo­li, wbi­ja­ło się w jego ciało, a on w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści nie miał dokąd uciec. – po­wtó­rze­nia?

To ostat­nia po­tra­wa wie­cze­rzy, a mak po­zwo­li Lutej za­snąć. – tu mam py­ta­nie – czy oni jej dali mak do je­dze­nia?

 

 

I oczy­wi­ście, swoim zwy­cza­jem, da­ła­bym masę prze­cin­ków, bo ja ma­niacz­ka je­stem… :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, po­dwój­ny kli­czek, po­wo­dze­nia! :)

Pe­cu­nia non olet

Tyle błę­dów! Szok!

Dzię­ki bruce za Twoje cie­płe, choć może nie za­słu­żo­ne słowa;)

 

To ostat­nia po­tra­wa wie­cze­rzy, a mak po­zwo­li Lutej za­snąć. – tu mam py­ta­nie – czy oni jej dali mak do je­dze­nia?

Nie, wie­cze­rza Wi­gi­lij­na była nie tylko ob­rzę­dem re­li­gij­nym, ale i ma­gicz­nym. Czyli ich wiara, bli­skość i ob­rzęd ura­to­wał miesz­kań­ców.

Miało być na kon­kurs świą­tecz­ny, ale jak widać limit się nie do­piął;)

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Ło­wusz­ko, mia­łem na­pi­sać, że zaj­rza­łem do przed­mo­wy i nie będę czy­tał, ale słowa z Two­je­go ko­men­ta­rza spo­wo­do­wa­ły, że wpi­sa­łem tekst do ko­lej­ki i oczy­wi­ście prze­czy­tam. :D

Am­bush, tekst długi, to i kilka spraw się może po­ja­wić, ale to dro­bia­zgi, poza tym, nie mam pew­no­ści co do wielu, stąd za­wsze pytam. Jeśli cho­dzi o mak – kumam, tak po­dej­rze­wa­łam. W ogóle na po­cząt­ku dziw­nym wy­da­ło mi się, że oni po rzezi wra­ca­ją do szy­ko­wa­nia ko­la­cji wi­gi­lij­nej, ale potem wszyst­ko super wy­ja­śni­łaś. :)

Dziew­czy­no, ja bym i za ty­siąc lat ta­kie­go kli­ma­tu grozy stwo­rzyć nie umia­ła! Do­brze, że czy­ta­łam ran­kiem, ale i tak dziś pew­nie nie zasnę! :) Świet­ny hor­ror! :)

Po­wo­dze­nia, trzy­mam kciu­ki! yeskiss

Pe­cu­nia non olet

Hej, Am­bush!

 

Ojeju ile błę­dów prze­oczy­łem. Teraz zo­sta­ło mi tylko za­paść się pod zie­mię.

Ale zanim to zro­bię, na­pi­szę ci ko­men­tarz :D

 

Naj­bar­dziej spodo­ba­ła mi się kre­acja Luty. Faj­nie wy­szło tak zwie­rzę­co-ludz­ko. Tekst bar­dzo fajny, kli­ma­tycz­ny, wio­sko­wy. Czy­ta­jąc do­brze się ba­wi­łem. Już ci pi­sa­łem, że dla mnie nie do końca strasz­nie, ale udane opko. Nie każda groza musi mro­zić krew ży­łach. Ty po­de­szłaś do te­ma­tu bar­dziej od stro­ny krwa­wej, roz­ryw­ko­wej i to wy­szło do­brze.

Śla­da­mi bruce zo­sta­wiam dwa kliki :)

Po­zdra­wiam!

Kto wie? >;

Hej,

Wra­cam po becie :D

 

Faj­nie po­łą­czy­łaś wiej­skie tra­dy­cje z grozą, co stwo­rzy­ło po­ry­wa­ją­cy kli­mat. Bar­dzo spodo­ba­ła mi się po­stać Lutej, któ­rej opisy ma­lu­ją obraz utrzy­mu­ją­cy się w pa­mię­ci czy­tel­ni­ka :) Tak samo po­my­sło­wość miesz­kań­ców z po­sła­niem do jej leża zbój­ców – dość nie­ty­po­wy, lecz jak się prze­ko­nu­je­my sku­tecz­ny, spo­sób na po­zby­cie się wroga. 

Opo­wia­da­nie (jak to Skry­ty wcze­śniej ujął) jest takie sla­she­ro­we. A do­bre­go sla­she­ra aż miło prze­czy­tać. 

Po­zdra­wiam i kli­kam :)

@Mi­siu, bę­dzie mi bar­dzo miło, ale nie mów potem, że nie ostrze­ga­łam!;)

@Skry­ty też tak cza­sem mam, ale potem myślę, że to są jed­nak błędy au­to­ra;) Dzię­ki za betę, przy oka­zji oka­za­ło się, że piszę sla­sher, nor­mal­nie szok, jak­bym się do­wie­dzia­ła, iż mówię prozą;)

Po prze­my­śle­niu sla­sher mi od­po­wia­da;D To, że zo­ba­czy­łeś w Ja­gnię­ciu “Chło­pów” to dla mnie dużu za­szczyt, uwiel­biam tę książ­kę.

@pn­zr­div.117 dzię­ki za betę. Wi­dzisz, dużo be­tu­ją­cych za­pew­nia dużo kli­ków do bi­blio;) Dzię­ku­ję za ła­pan­kę, bo to Ty pierw­szy zmie­rzy­łeś się z tek­stem i ba­bo­la­mi. Miło mi, że Ci się po­do­ba­ło.

 

A teraz sobie po­kli­kam;D

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Rze­czy­wi­ście, tekst ema­nu­je świą­tecz­ną at­mos­fe­rą :D

Jeśli to pierw­szy hor­ror, to bar­dzo udany de­biut. Spodo­bał mi się kli­mat i wy­kre­owa­ny mikro świat wio­ski Ba­ra­nek, choć muszę przy­znać, że sto­pień opa­no­wa­nia jakim wy­ka­za­li się miesz­kań­cy wsi ob­li­czu gwał­tow­nej śmier­ci czte­rech męż­czyzn, a potem gdy Luta za­glą­da­ła im do okien, wydał mi się nieco nie­na­tu­ral­ny. Ok, może kie­dyś ludzi byli tward­si :). Po­stać Luty (Lutej?) jest świet­nie opi­sa­na i mam wra­że­nie, że in­spi­ra­cją były tu de­mo­ny sło­wiań­skie, co jest bar­dzo na miej­scu w tych stro­nach :)

Dawka bru­tal­no­ści jak na hor­ror może nie jest jakaś ogrom­na, ale w zu­peł­no­ści wy­star­cza­ją­ca i ład­nie pa­su­je do re­aliów epoki, gdy nie­je­den zagon ta­tar­ski, czy kupa gra­san­tów po­dob­ną jatkę mógł­by uczy­nić, choć me­to­da­mi kon­wen­cjo­nal­ny­mi :)

Brawo!

 

@cze­ke wła­śnie banda, w moich my­ślach, to byli Li­sowsz­czy­cy, albo jacyś de­zer­te­rzy z tej jed­nost­ki. A to były chło­pa­ki z nie­li­chą fan­ta­zją, nawet jak na tamte okrop­ne czasy. Sto­so­wa­li me­to­dy nie­wąt­pli­wie kon­wen­cjo­nal­ne;) Dzię­ki;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

to dla mnie dużu za­szczyt, uwiel­biam tę książ­kę.

ja też lubię :)

Kto wie? >;

Bar­dzo udane, moim zda­niem, po­łą­cze­nie kilku wąt­ków – wie­cze­rzy wi­gi­lij­nej i wcze­śniej­szych przy­go­to­wań do niej, dra­ma­tu zwią­za­ne­go z przy­jaz­dem zbó­jów i potem tego, co wy­da­rzy­ło się, kiedy po­ja­wi­ła się Luta, a wszyst­ko bar­dzo umie­jęt­nie prze­ple­cio­ne kli­ma­tem życia wio­ski, świą­tecz­ną tra­dy­cją i opi­sa­mi „wy­czy­nów” de­mo­na.

Za­sta­na­wiam się, co stało się z Mać­kiem, ale skoro po wszyst­kim nie wró­cił do domu, do­my­ślam się, że zbłą­dził w lesie i za­marzł. Szko­da.

 

bia­lut­ka, tu i ów­dzie upstrzo­na pla­ma­mi brązu cha­łup, czy sza­ro­ści na­gich drzew. → Czy cha­łu­py i drze­wa na pewno pstrzy­ły bia­łość wsi?

 

wpa­try­wa­ła się w otu­lo­ny śnie­giem las, lśnią­ce upior­ną czer­nią mchu głazy… → Czy na głazy śnieg nie na­pa­dał?

 

przy­le­cia­ły do jej głowy słowa babki.

Wzdry­gnę­ła się, po­pra­wi­ła chust­kę na gło­wie i po­bie­gła… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Może w dru­gim zda­niu wy­star­czy: Wzdry­gnę­ła się, po­pra­wi­ła chust­kę i po­bie­gła

 

Za­rzu­ci­ła no­si­dła na grzbiet i oglą­da­jąc się trwoż­nie… → No­si­dło było jedno i można było na jego ha­kach za­wie­sić dwa wia­dra. Oba­wiam się, że za­rzu­ciw­szy no­si­dło na grzbiet, da­le­ko by nie uszła.

Pro­po­nu­ję: Za­rzu­ci­ła no­si­dło na ra­mio­na i oglą­da­jąc się trwoż­nie

 

– Złe może wyjść z leżą! → Li­te­rów­ka.

 

Ktoś pa­trzył na Ba­ran­ka z prze­łę­czy.Ktoś pa­trzył na Ba­ra­nek z prze­łę­czy.

http://nlp.actaforte.pl:8080/Nomina/Miejscowosci?nazwa=Baranek

 

Po­zwo­lił mu opaść na ko­la­na i do­pie­ro wtedy wy­cią­gnął mu ostrze z brzu­cha. → Czy drugi za­imek jest ko­niecz­ny?

 

Obaj wie­śnia­cy padli na śnieg, kil­ka­kroć wierz­gnę­li no­ga­mi i za­sty­gli nie­ru­cho­mo. → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – wierz­ga się no­ga­mi.

 

– A na moje złoto nawet nie zer­kaj nie­cno­to! → Czy to ce­lo­wy rym?

 

Jedni od­wra­ca­li wzro­kę… → Li­te­rów­ka.

 

i igno­ru­jąc ciche kwę­ka­nie swo­je­go synka. → Czy za­imek jest ko­niecz­ny?

 

zbó­jo­wi nie udało się wy­du­sić ze swo­jej ofia­ry żad­ne­go słowa. → Jak wyżej.

 

stęk­nął Ma­ciek, pró­bu­jąc wstać na równe nogi… → Wstać na równe nogi to szyb­ko wstać, a nie wy­da­je mi się, by Ma­ciek, po­obi­ja­ny i trzy­ma­ny przez zbója, mógł nagle szyb­ko się ze­rwać.

Pro­po­nu­ję: …stęk­nął Ma­ciek, pró­bu­jąc wstać

https://wsjp.pl/haslo/podglad/23637/ktos-zerwal-sie-na-rowne-nogi

 

Utkwi­ła w nim tur­ma­li­no­we źre­ni­ce… → Przy­pusz­czam, że tur­ma­li­no­we mogły być tę­czów­ki, nie źre­ni­ce.

 

Gnał, dokąd na szczy­cie wzgó­rza do ostat­ka nie stra­cił sił… → Gnał, do­pó­ki na szczy­cie wzgó­rza do ostat­ka nie stra­cił sił

 

do­trzy­mu­ją­cy jej kroku Bla­żen­ny… → Li­te­rów­ka. 

 

 Potem kuc­nę­ła mu na pier­siach… → Potem kuc­nę­ła mu na pier­si

 

Wilk kop­nął dwa­kroć no­ga­mi… → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne? Czy mógł kop­nąć rę­ka­mi?

 

źre­ni­ce ucie­kły mu w górę, pod po­wie­ki, od­sła­nia­jąc prze­ra­ża­ją­ce, puste jak śnieg biał­ka. → Czy na pewno ucie­kły tylko źre­ni­ce – a co z tę­czów­ka­mi? Na czym po­le­ga pu­stość śnie­gu?

 

Obej­rzał się i zo­ba­czył jak bie­gła w jego stro­nę… → Czy pierw­szy za­imek jest ko­niecz­ny?

 

po­ło­ży­ła dłoń na wi­szą­cym na ścia­nie ob­ra­zie Maryi z dzie­ciąt­kiem. → …po­ło­ży­ła dłoń na wi­szą­cym na ścia­nie ob­ra­zie Maryi z Dzie­ciąt­kiem.

Za SJP PWN: 2. Dzie­ciąt­ko «Chry­stus jako dziec­ko»

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję Reg za wi­zy­tę i cie­szę się, że mimo ba­bo­li lek­tu­ra przy­nio­sła Ci sa­tys­fak­cję.

 

bia­lut­ka, tu i ów­dzie upstrzo­na pla­ma­mi brązu cha­łup, czy sza­ro­ści na­gich drzew. → Czy cha­łu­py i drze­wa na pewno pstrzy­ły bia­łość wsi?

Musze prze­my­śleć, bo mi się kon­cep­cja wsi jak ba­ra­nek psuje;)

 

wpa­try­wa­ła się w otu­lo­ny śnie­giem las, lśnią­ce upior­ną czer­nią mchu głazy… → Czy na głazy śnieg nie na­pa­dał?

 

Głazy sto­ją­ce w rzece czę­sto są mokre i ciem­ne, nawet kiedy do­ko­ła leży śnieg, bo woda je ob­my­wa, a może wil­goć jest też więk­sza.

– A na moje złoto nawet nie zer­kaj nie­cno­to! → Czy to ce­lo­wy rym?

 

Tak ce­lo­wy, ale jak brzmi źle to nie będę się upie­rać.

 

źre­ni­ce ucie­kły mu w górę, pod po­wie­ki, od­sła­nia­jąc prze­ra­ża­ją­ce, puste jak śnieg biał­ka. → Czy na pewno ucie­kły tylko źre­ni­ce – a co z tę­czów­ka­mi? Na czym po­le­ga pu­stość śnie­gu?

Źre­ni­ce po­pra­wi­łam, a kiedy jakąś prze­strzeń za­pa­da śnieg, to wszyst­ko jest białe, jakby nie było nic poza śnie­giem.

 

 

Resz­ta po­pra­wio­na.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Świet­nie na­pi­sa­ne, pięk­ne, pla­stycz­ne opisy, udane sceny hor­ro­ru. Zło uka­ra­ne, jest sa­tys­fak­cja. :) Jedno z lep­szych opo­wia­dań jakie ostat­nio czy­ta­łem.

Dzię­ki @kronosie.maximusie, cie­szę się zwłasz­cza ze scen grozy, bo zwy­kle ob­śmie­wa­łam temat i wy­cho­dzi­ło nie­strasz­nie.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Bar­dzo pro­szę, Am­bush. I cie­szę się, że ła­pan­ka się przy­da­ła. A skoro do­ko­na­łaś po­pra­wek, mogę udać się do kli­kar­ni. :)

 

Musze prze­my­śleć, bo mi się kon­cep­cja wsi jak ba­ra­nek psuje;)

A może: …bia­lut­ka, tu i ów­dzie po­zna­czo­na pla­ma­mi brązu cha­łup, czy sza­ro­ści na­gich drzew.

 

Głazy sto­ją­ce w rzece czę­sto są mokre i ciem­ne, nawet kiedy do­ko­ła leży śnieg, bo woda je ob­my­wa… 

Czy głazy w rzece, stale ob­my­wa­ne, na pewno po­ro­sły­by mchem?

 

Tak ce­lo­wy, ale jak brzmi źle to nie będę się upie­rać.

Jeśli zry­mo­wa­łaś ce­lo­wo, to zo­staw.

 

Źre­ni­ce po­pra­wi­łam, a kiedy jakąś prze­strzeń za­pa­da śnieg, to wszyst­ko jest białe, jakby nie było nic poza śnie­giem.

Ro­zu­miem Cię, Am­bush, ale nadal nie umiem zo­ba­czyć pu­ste­go śnie­gu. Wi­dząc roz­le­głą połać przy­sy­pa­ną śnie­giem, spod któ­re­go nic nie widać, rze­kła­bym, że widzę śnież­ne pust­ko­wie, ale nie po­wie­dzia­ła­bym, że widzę pusty śnieg.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sko­rzy­sta­łam z po­zna­czo­nej, dzię­ki.

Zmie­ni­łam ozy dziad­ko­wi;)

Dzię­ku­ję za klika.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Bar­dzo pro­szę, Am­bush. Miło mi, że po­zna­czo­na przy­pa­dła Ci do gustu i wiel­cem rada, że udała się ope­ra­cja oczu dziad­ka. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej, bar­dzo po­do­bał mi się po­czą­tek. Opisy oko­li­cy, wsi, chło­pów – robią kli­mat i te otwar­cie z Jagną – mimo sie­lan­ki czuć, że coś się wy­da­rzy i to coś złego :). No i na­de­szli zbóje, któ­rzy wy­pa­dli ge­nial­nie i byli na­praw­dę strasz­ni – Ry­śryś zro­bił na mnie naj­więk­sze wra­że­nie. Scena z "po­zna­wa­niem się" i na­ra­da chło­pów co zro­bić z "go­ść­mi" za­po­wia­da­ło sma­ko­wi­ty finał… Ale tu tro­chę na­pię­cie spa­dło Luta oka­za­ła się po­two­rem żyw­cem wy­cią­gnię­tym z fil­mów gore i nie by­ło­by w tym nic złego gdyby nie kli­mat pierw­szej czę­ści opo­wia­da­nia, który za­po­wia­dał ra­czej grozę. Też za­sta­na­wia mnie co się stało z Ma­ci­kiem i czemu luta nie za­bi­ją wie­śnia­ków – prze­cież ich wy­sła­nie Maćka na śmierć było mo­ral­nie przy­naj­mniej wąt­pli­we. Jest też scena gdy coś nie po­zwa­la Lucie iść w stro­nę wsi gdy za­bi­ja wilka, a w ko­lej­nej sce­nie bez pro­ble­mu do­pa­da tam jed­ne­go z ban­dy­tów. Kur­cze ta pierw­sza część tek­stu tak mi się po­do­ba­ła, że może – na­sta­wio­ny na inny finał – za­czą­łem się już tro­chę cze­piać fa­bu­ły na siłę;). I wła­ści­wie to na co zwró­ci­łem uwagę to tylko de­ta­le. Na razie kli­kam i muszę tekst na spo­koj­nie jesz­cze prze­tra­wić:) Po­zdra­wiam:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cie­szę się, że cho­ciaż pół opo­wia­da­nia po­do­ba­ło się bar­dzo. Chcia­łam po­ka­zać Wi­gi­lię, jako ob­rzęd ma­gicz­ny. Bo po­patrz, prze­cież oni żyją od­izo­lo­wa­ni, pew­nie na mszę cho­dzą tylko w lecie i to jak nie ma ro­bo­ty. Dla­te­go ich chrze­ści­jań­stwo jest na­zna­czo­ne sło­wiań­ską prze­szło­ścią i pew­nie też są­siedz­twem.

To wła­śnie mo­dli­twy i je­dze­nie, po­łą­czo­ne w co­dzien­ną magię, chro­nią spo­łecz­ność.

Poza tym wie­śnia­cy są do­brzy, mają za­sa­dy i są wspól­no­tą, a ta ha­ła­stra jest zła.

Tylko, że po­win­no to wy­ni­kać z opo­wia­da­nia, więc źle;/

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Tak, Wi­gi­lia jako ry­tu­ał od­stra­sza­ją­cy Lute jest super i to wy­ni­ka z tek­stu, ge­ne­ral­nie ca­łość opo­wia­da­nia bar­dzo mi się po­do­ba tylko ja chcia­łem grozę, bo wła­śnie grozę za­po­wia­da pierw­sza część opo­wia­da­nia :).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ło pani, nie­zły hard­kor. Zimno, groza, roz­pacz,, krew, flaki i po­twór, który mor­du­je wszyst­kich po równo… co razem daje na­praw­dę po­rząd­ne dark fan­ta­sy. Na moje oko z ka­te­go­rią ,,16+”, bo do ,,18+” jesz­cze ka­wa­łek, ale to nie jest za­rzut.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ją wstaw­ki bu­du­ją­ce kli­mat. Od razu wia­do­mo, gdzie i kiedy je­ste­śmy. Tylko alt-hi­stu nie widzę, ra­czej hi­sto­ri­cal fic­tion.

Jedna rzecz mnie roz­ba­wi­ła (cho­ciaż nie po­win­na):

rosły pod­ro­stek

Ekhem…

P.S. Klik­nął­bym, ale chyba już nie muszę. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Wy­krze­sa­łam z sie­bie dwie­ście pro­cent grozy, ale mam na­dzie­ję się roz­wi­nąć;)

 

Aha, co do Maćka, o któ­re­go py­ta­li­ście. No, wie­cie, skoro po­szedł w las i usnął na mro­zie, to nie wiem, co mam Wam po­wie­dzieć;)

Ok, zmie­nię na hi­sto­ri­cal fic­tion, dałam alt bo może jakaś grupa Li­sowsz­czy­ków tak wła­śnie skoń­czy­ła, ale żaden z bo­ha­te­rów nie jest kon­kret­ną po­sta­cią hi­sto­rycz­ną.

Pod­ro­stek zre­du­ko­wa­ny.

 

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Siema, Am­bush. Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Sko­ja­rze­nia mia­łem z twór­czo­ścią Jacka Pie­ka­ry. Co tu dużo gadać… Wy­bor­nie, kon­kret­nie. Po­do­ba­ło mi się. Po­zdra­wiam.

Witaj He­sket, cie­szę się, że się po­do­ba­ło. A udało mi się Cię na­stra­szyć?;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Bar­dziej za­fa­scy­no­wa­ny byłem po­sta­cią Luty, niż się jej bałem. Opi­sa­łaś jej wy­gląd prze­pięk­nie, ku­szą­co i zmy­sło­wo, a to, co się tam na­wy­ra­bia­ło póź­niej, to kon­se­kwen­cja. Po­dob­nie – jak można wy­ma­gać, aby isto­ta z na­tu­ry, prze­czy­ła swoim za­cho­wa­niem temu kim jest. Ina­czej po­rów­nu­jac – czy można mieć pre­ten­sje do kota, że jest uro­dzo­nym my­śli­wym i dra­pież­cą? Nie, po­nie­waż taka jego na­tu­ra, a to że jest mi­lu­si i mię­ciut­ki, to swoją drogą. Luta jest silna, pier­wot­na, ale przede wszyst­kim za­chwy­ca mnie swoim pięk­nem :-) Trosz­kę mnie po­stra­szy­łaś, ale nie wy­stra­szy­łaś :-)

To trosz­kę je­stem roz­cza­ro­wa­na, że strach nie był więk­szy, ale cie­szę się, że cho­ciaż było ład­nie;)

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Fajny hor­ror.

Tro­chę dziwi mnie dy­cho­to­mia do­brzy chło­pi i źli na­past­ni­cy. OK, szla­chet­nie uro­dze­ni zbóje są źli, ale nie wie­rzę, że chło­pi są tak do­brzy, że złe nie ma do nich przy­stę­pu. Na pewno nie­je­den prze­sa­dza z chla­niem go­rzał­ki, nie­je­den zdra­dza żonę, leni się itd.

Za to po­do­ba mi się, że zło zo­sta­ło uka­ra­ne i skon­su­mo­wa­ne, a dobro za­sad­ni­czo prze­trwa­ło bez więk­szych strat. Maćka szko­da, mógł się chło­pak ura­to­wać. Może się kim­nął w ja­kiejś jamie, pod mchem? No, cho­ciaż ja­kieś pro­wi­zo­rycz­ne igloo by mu da­wa­ło szan­sę. A co z woł­kiem? By­dląt­ko cie­płe, gdyby tak się z chło­pa­kiem przy­tu­li­li…

Fa­bu­ła trzy­ma w na­pię­ciu.

Bo­ha­te­ro­wie zróż­ni­co­wa­ni. Może bez ja­kie­goś strasz­nie po­głę­bio­ne­go rysu psy­cho­lo­gicz­ne­go, ale tyle wy­star­czy, IMO.

Cie­ka­wy po­mysł z pro­tek­cją po­traw wi­gi­lij­nych.

Luta to Twój wy­na­la­zek czy gdzieś w le­gen­dach sobie żyje taki stwór?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Lutą wy­my­śli­łam. Na­to­miast o de­mo­nach sło­wiań­skich cza­sem sobie czy­tam;)

Jako na­sto­lat­ka byłam na obo­zie w Biesz­cza­dach. Miesz­ka­li­śmy w miej­scu, gdzie kie­dyś była wieś. Zo­sta­ły zdzi­cza­łe drze­wa, dziu­ry po stud­niach i ślady po fun­da­men­tach. Bu­dzi­łam się w nocy, bo czu­łam jak coś koło nas cho­dzi. Tyle, że tam to były de­mo­ny z cza­sów ostat­niej wojny.

Chło­pi mieli ja­kieś za­sa­dy, mo­ral­ność, spo­łecz­ność. Li­sowsz­czy­cy, bo ich mia­łam w gło­wie, nie mieli już nic.

Za­kła­dam, że Ma­ciek miał małe szan­se, ale ura­to­wał spo­łecz­ność. Na­to­miast byk pew­nie prze­żył, tylko w tam­tych cza­sach los byka był w za­sa­dzie prze­są­dzo­ny.

Dzię­ku­ję za zgło­sze­nie;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Chyba każdy ma za­sa­dy. I chyba każdy je od czasu do czasu łamie albo cho­ciaż na­gi­na. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No, ale ma­ru­de­rzy zwy­kle mają ich mniej i bar­dzo je na­gi­na­ją. Wo­ja­cy Li­sow­skie­go ro­bi­li na­praw­dę dużo, brzyd­kich rze­czy, nawet na tle epoki.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Nie mam nic prze­ciw­ko temu, że zbóje są źli. Tylko, że chło­pi są tak nie­sa­mo­wi­cie do­brzy. Wiesz, kto jest bez grze­chu, niech pierw­szy rzuci ka­mie­niem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Witaj Am­bush,

Fa­bu­ła super. Po­sta­cie dobre. Opis ko­la­cji wi­gi­lij­nej super. Luta super, cho­ciaż mało się jej bałem. Bu­nu­so­wy plus za klu­ski z ma­kiem! Kawał do­brej ro­bo­ty pi­sar­skiej.

 

Ja tylko nie wiem w któ­rym miej­scu mamy tu hor­ror, bo jak dla mnie to zwy­kła (w naj­lep­szym ga­tun­ku) fan­ta­sy (16+).

 

Garść po­my­słów gdy­byś chcia­ła roz­wi­nąć:

 

Czego mi bra­ku­je: wszy­scy chło­pi cu­kier­ko­wo do­brzy. Skła­dam ofi­cjal­ny wnio­sek żeby Luta ze­żar­ła cho­ciaż jed­ne­go kmie­cia, naj­le­piej dwóch. Tu jest pole dla po­bocz­nej in­try­gi, że dwój­ka kmie­ci ma coś na su­mie­niu i oni naj­pierw będą mówić prze­ciw we­zwa­niu Lutej (albo ro­dzi­na któ­re­goś bo zna mro­czy se­kret i chro­ni syna) a może nawet sa­bo­to­wać misję Ma­cie­ja?

 

Do­brze by­ło­by też dwóch zbó­jów “sza­rych” któ­rzy do­sta­ją od Lutej szan­sę na uciecz­kę i jeden chce ją zabić (w ra­mach kary ona zjada go jakoś spek­ta­ku­lar­nie) a drugi ucie­ka (ona może zo­sta­wić mu znak, żeby jakby coś to go może od­na­leźć).

 

Ser­decz­nie po­zdra­wiam!

 

 

 

Fol­low on! Till the gold is cold. Dan­cing out with the mo­on­lit kni­ght...

Na­stęp­ne po­two­ry będą brzyd­kie, bo mę­skich czy­tel­ni­ków naj­wy­raź­niej roz­pra­sza atrak­cyj­ność Lutej. Chło­pa­ki, skoro ktoś chce zjeść Wasz mózg, to fakt, że jest po­nęt­ny, nie po­wi­nien zmniej­szać lęku!;)

 No i na­pi­szę po­sta­po, w któ­rym wszy­scy będą źli;)

Dzię­ki za ko­men­tarz.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Am­bush, jeśli chwi­lo­wo rzą­dzi na mniej­sza głów­ka, to może za­gro­że­nie dla mózgu wy­da­je się mniej strasz­ne. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hm. Naj­wi­docz­niej je­stem przy­zwy­cza­jo­na do in­nych hor­ro­rów i w ogóle ina­czej ro­zu­miem ten ga­tu­nek. Może nieco ma­ru­dzi­ła­bym, gdy­byś, Am­bush, dała sa­mych ło­trów (Li­sow­czy­ków, czy nie, bo ja tam aku­rat po­pie­ra­łam u nich “lanie psu­bra­tów” i, uprze­dza­ją­cą So­bie­skie­go o wiele dzie­się­cio­le­ci, “pierw­szą od­siecz wie­deń­ską”), cho­ciaż ponoć i wów­czas, przy ma­ka­brycz­nych zbrod­niach – że tak po­wiem – “tylko ludz­kich”, mamy do czy­nie­nia z hor­ro­rem. Ale skoro Ty dałaś nam sma­ko­wi­tą Lutą, ge­nial­nie opi­sa­ną i so­czy­ście mor­du­ją­cą, to widzę hor­ror zna­ko­mi­ty i wręcz wzor­co­wy yes, do któ­re­go to wzor­ca mnie np. ba­aar­dzo da­le­ko. Chło­pi moim zda­niem są prze­do­brzy, bo to czas świąt, a do­dat­ko­wo po­kor­nie­ją wobec do­ko­na­nej rzezi i tego, co Luta uczy­nić może. Tak to widzę. :)

Pe­cu­nia non olet

@Fin­klo, to że krew prze­pły­wa, nie ozna­cza, że jakiś organ znika. A wy­je­dze­nie mózgu może mieć nie­od­wra­cal­ne kon­se­kwen­cje;)

@bru­ce wiele osób ocze­ku­je, że w hor­ro­rze zło do­tknie rów­nież tych do­brych, któ­rzy nie za­słu­ży­li na karę. U mnie pecha ma je­dy­nie Ma­ciek.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

@bru­ce wiele osób ocze­ku­je, że w hor­ro­rze zło do­tknie rów­nież tych do­brych, któ­rzy nie za­słu­ży­li na karę. U mnie pecha ma je­dy­nie Ma­ciek.

Ta rzeź, to też zło. Miesz­kań­cy wsi będą z tym żyć do końca. Zde­cy­do­wa­li się wy­słać Maćka (były i inne opcje), bo wie­dzie­li, co ich czeka po do­ko­na­nej rzezi. A prze­cież cią­gle po­ka­zu­jesz, że część z nich nadal boi się Lutej. “Do­brzy” z Two­je­go opo­wia­da­nia są rów­nie po­szko­do­wa­ni, jak ci źli. Wy­sła­nie na pewną śmierć cho­re­go chło­pa­ka też bę­dzie im cią­żyć. Hor­ror wie­lo­aspek­to­wy – mor­du­ją, ale i dzia­ła­ją na psy­chi­kę. :)

Pe­cu­nia non olet

@Fin­klo, to że krew prze­pły­wa, nie ozna­cza, że jakiś organ znika. A wy­je­dze­nie mózgu może mieć nie­od­wra­cal­ne kon­se­kwen­cje;)

Mam wra­że­nie, że nie­kie­dy wraz z krwią prze­no­si się ośro­dek de­cy­zyj­ny. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ło­wusz­ko, hor­ro­ry omi­jam dużym łu­kiem, ale zło­wi­łaś mnie pi­sząc w przed­mo­wie: “Misiu, nie czy­taj. Do­brze radzę!”. Po ta­kiej za­po­wie­dzi oraz in­for­ma­cji, że to “hor­ror bar­dzo świą­tecz­ny” mu­sia­łem prze­czy­tać. Wpraw­dzie czy­ta­łem rano i przez to groza była mniej­sza, ale bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Źli zo­sta­li uka­ra­ni przez zło wpraw­dzie, ale do­brze im tak. Luta w końcu nie była taka zła, bo Ja­gu­si i dziad­ka nie ru­szy­ła. Do­brze, że Twój tekst już jest w Bi­blio­te­ce, bo nie muszę me­ry­to­rycz­nie ko­men­to­wać, żeby klik był ważny, a kli­kał­bym, bo, imo, na­le­ży się. yes smiley

Dobry, nie­tu­zin­ko­wy po­mysł na miej­sco­we­go de­mo­na/upio­ra.

Po­do­ba­ło mi się bu­do­wa­nie na­stro­ju, od po­cząt­ko­wej sie­lan­ki, potem ta­jem­ni­cy i wresz­cie stra­chu.

Opisy śmier­ci bo­ha­te­rów po­my­sło­we.

 

Tro­chę wybił mnie z rytmu “nie­fo­rem­ny” bo­ha­ter. W hu­mo­ry­stycz­nym opo­wia­da­niu tak, tutaj zgrzy­ta­ło.

 

Wątek Maćka zo­stał po­rzu­co­ny. Usnął (bo się zmę­czył?) – tro­chę mało lo­gicz­ne. Mógł­by cho­ciaż za­mar­z­nąć w spek­ta­ku­lar­ny spo­sób, do­znać hi­po­ter­mii i za­cząć się roz­bie­rać, a tak jest jak mój pół-ży­wy pie­sek ;).

W ja­ski­niach jest kom­plet­nie ciem­no. Na­cie­ki zwy­kle znaj­du­ją się w głęb­szych czę­ściach. Skoro bo­ha­ter wczoł­gał się głę­bo­ko, nie sięga tam świa­tło, nie widzi zatem klej­no­tów. Może je wy­ma­cać, na­słu­chi­wać brzę­ku me­ta­lu, jeśli są opra­wio­ne. Mu­siał­by się tam wczoł­gać z po­chod­nią. Zga­śnię­cie po­chod­ni spo­tę­go­wa­ło­by jego pa­ni­kę.

 

Wszyst­ko inne bar­dzo, ale to bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Język i na­strój cu­dow­ne.

Mam wra­że­nie, że nie­kie­dy wraz z krwią prze­no­si się ośro­dek de­cy­zyj­ny. ;-)

Wszę­dzie do­brze, ale w domu naj­le­piej;)

 

@Mi­siu, cie­szę się, że mo­je­go nie omi­ną­łeś. Ja­gu­sia była nie­win­na, a dzia­dek prze­sią­kał już mię­dzy świa­ta­mi, pew­nie dla­te­go.

@ma­rza­nie, cza­sem tak bywa, że ginie ten naj­sym­pa­tycz­niej­szy, Co do nie­fo­rem­ne­go, to chcia­łam po­ka­zać, że chło­pak był ułom­ny i umy­sło­wo i fi­zycz­nie, dla­te­go spo­łecz­ność jego wy­ty­po­wa­ła. Prag­ma­tycz­nie i po chłop­sku.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Prze­czy­ta­łem. Ogól­nie to cał­kiem do­brze się czy­ta­ło. Po­cząt­ko­wo nie wia­do­mo kiedy to się dzie­je. Samo no­sze­nie wia­der z wodą i chłop­skie chaty to więk­szość hi­sto­rii Pol­ski. Do­pie­ro jak sie li­sow­czy­cy po­ja­wia­ją daje to jakiś na­miar co do epoki. 

 

Plus za opis li­sow­czy­ków lub ich od­po­wied­ni­ków. Tak wła­śnie po­win­ni być opi­sy­wa­ni. To na pewno mocny, hi­sto­rycz­ny atut tego opo­wia­da­nia. 

 

Co do głów­nej bo­ha­ter­ki czyli Luty to mam mie­sza­ne uczu­cia.

 

Na plus bym po­li­czył opis jej za­cho­wa­nia pod­czas po­lo­wa­nia. Ta zwie­rzę­cość i dzi­kość, to było mocne, bar­dzo barw­ne i pla­stycz­ne. I agre­syw­ne włosy mi się spodo­ba­ły. Kie­dyś coś po­dob­ne­go uży­łem pod­czas jed­nej sesji ale nie wpa­dłem na po­mysł aby że­ro­wać wło­sa­mi. Także tak, to nie­tu­zin­ko­wy po­mysł. 

 

Na minus to to, że jak się po­ja­wia jako wiot­ka ślicz­not­ka przed zgra­ją hul­ta­jów to już wie­dzia­łem, że ich wszyst­kich po­za­rzy­na. Nie wie­dzia­łem tylko jak i czy bę­dzie jakiś myk. No i po­za­rzy­na­ła ich wszyst­kich i żad­ne­go myku nie było. Więc to ko­lej­na wa­ria­cja zna­ne­go sche­ma­tu. Cho­ciaż wy­ko­na­na cał­kiem nie­źle. 

 

Walkę też oce­niam dwo­ja­ko. Bo to za­le­ży od róż­ni­cy le­ve­li mię­dzy nimi (lub jak ktoś woli bar­dziej fa­bu­lar­nie to mocy/po­tę­gi). Jeśli Luta jest aż tak po­tęż­na w po­rów­na­niu do śmier­tel­ni­ków, że jak się po­ka­zu­je to po pro­stu zdej­mu­je ich z plan­szy to wów­czas walka jest opi­sa­na wła­ści­wie. Ze zbyt po­tęż­ną isto­tą tak to wła­śnie po­win­na wy­glą­dać. 

 

Na­to­miast nie jest to zbyt cie­ka­wy pro­jekt walki. Nic się nie dzie­je. Ot, wpada po­twór i po kolei zdej­mu­je z plan­szy ko­lej­ne blot­ki. Py­ta­nie co któ­rem urwie czy wy­pru­je. Żad­ne­go prze­ło­mu, za­dne­go wa­ha­nia, żad­nej nie­pew­no­ści, żad­ne­go zwro­tu akcji. Luta idzie jak prze­ci­nak i kosi ich co do jed­ne­go. Bez żad­ne­go myku. Cie­ka­wiej by było gdyby taki myk był. Skoro to jest świat z mo­ca­mi nad­przy­ro­dzo­ny­mi to któ­ryś z li­sow­czy­ków mógł mieć jakąś wodę świę­co­ną, świę­tą ikonę, znać ja­kieś za­kle­cie, mieć w sobie krew przod­ków ja­kich demon nie może skrzyw­dzić lub po­twór mógł­by mieć jakiś limit. Dajmy na to cza­so­wy albo oogra­ni­czo­ną od­le­głość od swo­je­go leża, im dalej to mógł­by słab­nąć. To by uczy­ni­ło star­cie bar­dziej wy­rów­na­nym da­ło­by szan­sę śmier­tel­ni­kom na prze­ży­cie. A nic ta­kie­go nie ma, wpada Luta, kosi wszyst­kich co do jed­ne­go i ko­niec. Pod tym wglę­dem to nie wy­pa­da to star­cie zbyt cie­ka­wie.

 

 

W tym frag­men­cie (i ka­wa­łek dalej):

 

Wczoł­gał się bar­dzo głę­bo­ko, tak da­le­ko jak pu­ści­ły go wą­skie, kręte ko­ry­ta­rze ja­ski­ni. Teraz leżał w cia­snej szcze­li­nie, którą od leża Lutej od­gra­dza­ły licz­ne sta­lak­ty­ty. Na­pi­nał ręce do bólu sta­wów i wy­cią­gał palce po ko­lej­ne klej­no­ty.

 

– Bra­ku­je świa­tła. Pi­szesz wy­raź­nie, że typ wlazł głę­bo­ko do ja­ski­ni. Więc pew­nie bez świa­tła jest tam ciem­no. Po­czą­tek XVI w to ra­czej nie ma la­tar­ki i nie przy­świe­ci sobie smart­fo­nem. Konie i resz­tę zo­sta­wi­li w wio­sce (widać, że nie grają w RPG). Więc mogli mieć tylko to co przy sobie. No może jakiś oga­rek mógł­by mieć w sa­kwie ale w tek­ście jak nie prze­ga­pi­łem to nic nie ma o źró­dle świa­tła. A opi­sa­na jest jakby jed­nak świa­tło tam było skoro widzi i sięga po skar­by. 

 

 

– Chło­pi wy­szli nudno. Ogól­nie jest wy­raź­ny po­dział na dobro – chło­pi i zło – li­sow­czy­cy. Chyba ce­lo­wy za­miar. Na dłuż­szą metę dla mnie tak wy­raź­ne po­dzia­ły na do­brych i złych są sztucz­ne i nudne. No ale w jed­no­strza­le jesz­cze mogą być. Ale tro­chę szko­da, że obie stro­ny są tak 100% jed­no­wy­mia­ro­we. 

 

 

– Ogól­nie to cał­kiem nie­złe wy­szło to opo­wia­da­nie. Cho­ciaż dla mnie nie było w tym nic strasz­ne­go. Przy­go­dów­ka z nie­ty­po­wym po­two­rem na jedną sesję. 

Dzię­ki Pip­boy’u, że wpa­dłeś i wy­sma­ro­wa­łeś taką roz­bu­do­wa­ną re­cen­zję;)

 

Wiesz, Ty gry­ma­sisz na bitwy, po­two­ry, po­zio­my, a to mój pierw­szy hor­ror, więc do­pie­ro ćwi­czę.

Wcze­śniej pi­sa­łam kilka hu­ho­rów – jak je na­zy­wa­łam, czyli hor­ro­rów ale z jajem. Niby było tro­chę strasz­nie, ktoś, kogoś za­bi­jał, ale w tle był chi­chot. A tu się za­par­łam, ze bę­dzie strasznie.Skoro pi­szesz, że nie było to nie do­brze, ale będę ćwi­czyć.

Co do świa­tła, to za­ło­ży­łam że tam jest ciem­no i Bła­żen­ny maca w po­szu­ki­wa­niu skar­bów, dla­te­go na­słu­chu­je, czy mu coś nie spa­dło. To zresz­tą było (jak dla mnie) mocno prze­ra­ża­ją­ce, bo go­ścia coś w ciem­no­ściach zjada, a on się nawet nie może wy­co­fać.

Co do chło­pów, to może i nudni, bo do­brzy, ale bar­dziej mi za­le­ża­ło na ich tra­dy­cyj­no­ści, a nie wie­lo­wy­mia­ro­wo­ści, ale może fak­tycz­nie warto pod­ra­so­wać.

No, ale to już w ko­lej­nym opo­wia­da­niu, jak wrócę do hor­ro­rów, bo na razie ba­wi­my się w ko­me­dię.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Dzię­ki Pip­boy’u, że wpa­dłeś i wy­sma­ro­wa­łeś taką roz­bu­do­wa­ną re­cen­zję;)

 

– A zda­rza mi się cza­sem po­kli­kać w kla­wia­tu­rę :)

 

Wiesz, Ty gry­ma­sisz na bitwy, po­two­ry, po­zio­my, a to mój pierw­szy hor­ror, więc do­pie­ro ćwi­czę.

Wcze­śniej pi­sa­łam kilka hu­ho­rów – jak je na­zy­wa­łam, czyli hor­ro­rów ale z jajem. Niby było tro­chę strasz­nie, ktoś, kogoś za­bi­jał, ale w tle był chi­chot. A tu się za­par­łam, ze bę­dzie strasznie.Skoro pi­szesz, że nie było to nie do­brze, ale będę ćwi­czyć.

– No wia­do­mo, są różne gusta i każdy pa­trzy ze swo­jej pe­re­pek­ty­wy. Ale jak ja bym miał szu­flad­ko­wać to dałby tu “ad­ven­tu­re” a nie “hor­ror”. Jest za mało strasz­ne abym uznał to za hor­ror. 

 

– Aby wziąć to trze­ba dać. Tu jest za mało emo­cji, za mało od­czu­wal­ne­go stra­chu. Okey, chło­pi się boją Luty to fakt. Ale oni są tłem. I zdają sobie spra­wę czego się spo­dzie­wać. Li­sow­czy­cy nie. Nawet jak giną. Mo­ment śmier­ci masz opi­sa­ny skrom­nie, 2-3 zda­nia, pyk-pyk i po spra­wie. I ra­czej z per­spek­ty­wy Luty. Przez co spra­wia­ją wra­że­nie śmier­ci ko­lej­ne­go ran­do­mo­we­go BN-a w sla­she­rze. No i nie ma ich emo­cji. Śmier­ci, stra­chu, de­spe­ra­cji, za­szczu­cia. A jak tego nie prze­ka­żesz li­ter­ka­mi to nawet jak to niby z lo­gi­ki sceny wy­ni­ka to nie­ko­niecz­nie do czy­tel­ni­ka to dorze. Za mało jest per­spek­ty­wy li­sow­czy­ków. Do­mi­nu­je per­spek­ty­wa Luty, zwłasz­cza pod­sczas po­lo­wa­nia i nieco chło­pów. Ostat­ni li­sow­czyk ginie to nieco tego jest ale znów z per­spek­ty­wy ka­me­ry, chło­pów albo Luty a ra­czej nie jego sa­me­go. Więc jego strach robi się nieco bez­oso­bo­wy, ot ka­me­ra to na­gry­wa i tyle. 

 

– Pod wzglę­dem akcji wła­ści­wie sce­na­riusz wpi­su­je się w sche­ma­ty hor­ro­rów czyli blot­ki do zbi­cia uła­twia­ją po­two­ro­wi ich zli­kwi­do­wa­nie. Tutaj okey, pierw­szych dwóch ginie z za­sko­cze­nia, jesz­cze nie wie­dzą z czym mają do czy­nie­nia. Ale póź­niej kla­sycz­nie się roz­dzie­la­ją, niby tacy we­te­ra­ni a żaden nie pró­bu­je choć­by strze­lić do Luty, walki tak na­praw­dę też żaden nie po­dej­mu­je. A walka to też oka­zja aby po­ka­zać emo­cje, de­spe­ra­cję, za­żar­tość, strach, walkę o prze­trwa­nie może ja­kieś dra­ma­tycz­ne zwro­ty, po­my­sło­wość w walce z po­two­rem lub ja­kieś jego słabe stro­ny. Po­twór bez sła­bych stron jest nudny. Ot nie da się go po­ko­nać, za­bi­ja wszy­skt­kich, ko­niec. 

 

 

 

Co do świa­tła, to za­ło­ży­łam że tam jest ciem­no i Bła­żen­ny maca w po­szu­ki­wa­niu skar­bów, dla­te­go na­słu­chu­je, czy mu coś nie spa­dło. To zresz­tą było (jak dla mnie) mocno prze­ra­ża­ją­ce, bo go­ścia coś w ciem­no­ściach zjada, a on się nawet nie może wy­co­fać.

 

– Prze­czy­ta­łem jesz­cze raz ten frag­ment. Fak­tycz­nie jak po­wie­dzia­łaś, że tam jest ciem­no to teraz tak to wy­glą­da. Ale to po­win­no wy­ni­kać z tek­stu a nie ko­men­tu. W takim razie bra­ku­je tam ciem­no­ści :)

 

– Sama lo­gi­ka sceny jest prze­ra­ża­ją­ca. Ale jak pi­sa­łem wyżej, bra­ku­je emo­cji, bra­ku­je opisu nie­mo­cy Bła­żen­ne­go. To czy­tel­nik od sie­bie mu­siał­by dodać swoją ima­gi­na­cję aby to sobie wy­obra­zić bo z sa­me­go tek­stu to nie wy­ni­ka. 

 

– A chwy­ta­nie za kost­kę to kla­sy­ka jump scare :)

 

 

Co do chło­pów, to może i nudni, bo do­brzy, ale bar­dziej mi za­le­ża­ło na ich tra­dy­cyj­no­ści, a nie wie­lo­wy­mia­ro­wo­ści, ale może fak­tycz­nie warto pod­ra­so­wać.

 

– Okey, jeśli prio­ry­te­tem było po­ka­za­nie ich jako pol­skich chło­pów to tak, to osią­gnę­łaś suk­ces. Pod tym wzglę­dem są traf­nie spor­tre­to­wa­ni. 

 

 

No, ale to już w ko­lej­nym opo­wia­da­niu, jak wrócę do hor­ro­rów, bo na razie ba­wi­my się w ko­me­dię.

 

– Ok, no to po­wo­dze­nia, niech Ci kla­wia­tu­ra lekką bę­dzie :)

Myślę, że kon­trast mię­dzy po­zy­tyw­ny­mi a ne­ga­tyw­ny­mi bo­ha­te­ra­mi ma pod­kre­ślić karę za mordy oraz be­stial­stwo, nie­ja­ko “uspra­wie­dli­wić” dzia­ła­nia Lutej, “uspra­wie­dli­wić” rzu­ce­nie jej na po­żar­cie przy­by­łych zbi­rów. Są świę­ta, wy­jąt­ko­wy czas po­ko­ju i prze­ba­cze­nia, a oni do­ko­nu­ją zbrod­ni. Wet za wet. Nikt ich nie ża­łu­je, ża­łu­je­my tylko ich ofiar. Chło­pi mają być tak po­ka­za­ni, to ce­lo­we i świet­nie prze­my­śla­ne przez Au­tor­kę. Ten kon­trast ma być taki wła­śnie – ja­skra­wy i ostry. :)

Dzie­je się bar­dzo wiele, bo wy­jąt­ko­wo do­brze zbu­do­wa­ny kli­mat hor­ro­ru po­ka­zu­je, jak strasz­nie tam jest. :) Nie trze­ba morza krwi, aby stwo­rzyć dobry kli­mat opo­wia­da­nia grozy. :)

Pe­cu­nia non olet

Wiesz bruce, ko­ne­se­rzy hor­ro­ru już mi na becie mó­wi­li, żebym wy­rżnę­ła wszyst­kich;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

A czy kla­sy­ki hor­ro­rów wy­rzy­na­ją wszyst­kich? “Obcy – Ósmy pa­sa­żer…”, “Omen”, “Eg­zor­cy­sta”, “Szczę­ki”… – sce­na­rzy­ści wszę­dzie zo­sta­wia­ją oca­lo­nych. A u Kinga – “Chud­szy” – czemu go­ścia autor nie zabił? Pi­szesz/two­rzysz tak, jak naj­lep­si Kla­sy­cy! yes

Pe­cu­nia non olet

@bru­ce W książ­ce Chud­szy bo­ha­ter zjada ciast­ko, więc bez happy endu.

 

@pip­boy­79 Ja tu go­ścio­wi twarz wy­ja­dam, flaki la­ta­ją do­ko­ła, a Ty mi mó­wisz przy­go­dów­ka?! :P No to jed­nak muszę po­ćwi­czyć. Może dzie­ci się po­ra­dzę, bo one lubią hor­ro­ry.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

@bru­ce W książ­ce Chud­szy bo­ha­ter zjada ciast­ko, więc bez happy endu.

 

A, to sorry, ja znam tylko wer­sję fil­mo­wą, tam bo­ha­ter zo­sta­je oca­lo­ny. :)

Kur­czę, pró­bu­ję podać ar­gu­men­ty za Piór­kiem. :)

 

Ja tu go­ścio­wi twarz wy­ja­dam, flaki la­ta­ją do­ko­ła, a Ty mi mó­wisz przy­go­dów­ka?! :P No to jed­nak muszę po­ćwi­czyć. Może dzie­ci się po­ra­dzę, bo one lubią hor­ro­ry.

laugh

Pe­cu­nia non olet

Myślę, że kon­trast mię­dzy po­zy­tyw­ny­mi a ne­ga­tyw­ny­mi bo­ha­te­ra­mi ma pod­kre­ślić karę za mordy oraz be­stial­stwo, nie­ja­ko “uspra­wie­dli­wić” dzia­ła­nia Lutej, “uspra­wie­dli­wić” rzu­ce­nie jej na po­żar­cie przy­by­łych zbi­rów. Są świę­ta, wy­jąt­ko­wy czas po­ko­ju i prze­ba­cze­nia, a oni do­ko­nu­ją zbrod­ni. Wet za wet. Nikt ich nie ża­łu­je, ża­łu­je­my tylko ich ofiar. Chło­pi mają być tak po­ka­za­ni, to ce­lo­we i świet­nie prze­my­śla­ne przez Au­tor­kę. Ten kon­trast ma być taki wła­śnie – ja­skra­wy i ostry. :)

Dzie­je się bar­dzo wiele, bo wy­jąt­ko­wo do­brze zbu­do­wa­ny kli­mat hor­ro­ru po­ka­zu­je, jak strasz­nie tam jest. :) Nie trze­ba morza krwi, aby stwo­rzyć dobry kli­mat opo­wia­da­nia grozy. :)

 

 

– Ja to kumam Bruce :) Nie mówię, że to złe roz­wią­za­nie. Za chło­pów dał­bym takie 3/6. No i +1 za nie­złe wple­ce­nie pol­skie­go folk­lo­ru, zwy­kle takie te­ma­ty wy­cho­dzą dość paź­dzie­rzo­wo a tu wy­szło cał­kiem zgrab­nie. Więc chło­pów osta­tecz­nie bym wy­ce­nił na 4/6. Czyli cał­kiem do­brze no ale bez re­wel­ki. 

 

 

Wiesz bruce, ko­ne­se­rzy hor­ro­ru już mi na becie mó­wi­li, żebym wy­rżnę­ła wszyst­kich;)

 

– Moim skrom­nym zda­niem ilość tru­pów nie ma zna­cze­nia. To tylko fakt sta­ty­stycz­ny. Bar­dziej się liczy ja­kość stra­chu, mordu, ma­ka­bry, nie­unik­nio­ne­go końca. Więc dla mnie gdyby nawet Luta wy­rżnę­ła całą wio­skę ale by­ło­by to tak opi­sa­ne jak z mor­do­wa­niem li­sow­czy­ków to nie byłby to plus tego opo­wia­da­nia. 

 

 

 

@pip­boy­79 Ja tu go­ścio­wi twarz wy­ja­dam, flaki la­ta­ją do­ko­ła, a Ty mi mó­wisz przy­go­dów­ka?! :P No to jed­nak muszę po­ćwi­czyć. Może dzie­ci się po­ra­dzę, bo one lubią hor­ro­ry.

 

– No wła­śnie, przyj­rzyj­my się jak wy­ja­dasz tą twarz go­ścio­wi. 

 

Straż­ni­ko­wi, któ­re­go zbój­cy usta­wi­li na cza­tach za rzeką, wy­ja­dła tylko twarz. Może nawet żył, gdy od­cho­dzi­ła, nie ob­cho­dzi­ło jej to.

 

– I co w tym strasz­ne­go? Po­świę­casz temu 1,5 li­nij­ki. Więc ta śmierć zmie­nia się w fakt sta­ty­stycz­ny. Ot ko­lej­ny typek któ­re­go za­bi­ja Luta. Jemu dla od­mia­ny wy­ja­da twarz a nie łydki czy gar­dło. Ko­niec. Co w tym strasz­ne­go? :) 

 

– Spo­tka­łem się już ze sta­ty­sty­ką śmier­ci blo­tek. Zwy­kle ma ona po­ka­zać roz­miar ma­ka­bry zro­bio­ną przez po­two­ra lub jego odo­po­wied­nik. Po­ka­zać róż­ni­cę le­ve­li, be­stial­stwo, okró­cień­stwo jak mało zna­czy zdję­cie z plan­szy ta­kiej blot­ki. Pod tym wzglę­dem śmierć straż­ni­ka jest opi­sa­na wła­ści­wa, jakby Luta za­ła­twi­ła go z mar­szu, mimo cho­dem. Ale brak zoomu na tą śmierć po­wo­du­je, że jest to tylko śmierć ran­do­mo­wej blot­ki. Mnie nie rusza coś ta­kie­go. 

 

– Ko­lej­nym tri­kiem aby zwbu­dzić emo­cje co do śmier­ci po­sta­ci jest to aby czy­tel­nik ją po­znał i może nawet po­lu­bił. Ale w tak krót­kiej for­mie jak to opo­wia­da­nie jest to bar­dzo trud­ne do osią­gnię­cia. W przy­pad­ku tak nie­przy­jem­nych typów tym bar­dziej. Być może mo­gli­by oni komuś czy­ta­ją­ce­mu za­im­po­no­wać swoją od­wa­gą i po­my­sło­wo­ścią. Gdyby w ob­li­czu star­cia z tak prze­ra­ża­ją­cym i nie­znisz­czal­nym po­two­rem jak tutaj wy­ka­za­li się ja­kimś wy­jąt­ko­wym czy­nem. Który sam czyn mógł­by robić wra­że­nie na czy­tel­ni­ku. Ale tutaj nic ta­kie­go nie ma. Li­sow­czy­cy dają się za­rzy­nać Lucie jak bez­bron­ne ba­ra­ny. W ogóle po nich nie widać tego, że może od­ra­ża­ją­ce typy ale są wia­ru­sa­mi co nie raz pa­trzy­li śmier­ci w twarz. 

 

– No i dla­te­go mówię, dla mnie to nie jest hor­ror tylko przy­go­dów­ka z dresz­czy­kiem :)

Hm… Moim zda­niem kli­mat jest świet­ny. :) I jest to zna­ko­mi­ty hor­ror. A każdy Czy­tel­nik oczy­wi­ście ma prawo do wła­snej opi­nii. :) 

Pe­cu­nia non olet

Wi­taj­cie Pip­boy­79 i bruce, bar­dzo cie­szy mnie Wasza dys­ku­sja.

Za­rów­no kry­ty­ka jak i uzna­nie spra­wi­ły mi ogrom­na przy­jem­ność.

Mam już po­mysł na ko­lej­ny hor­ror.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

laugh Super. Na razie nie­cier­pli­wie cze­kam na ko­lej­ne głosy i kliki. :) 

Pe­cu­nia non olet

Nie wiem, albo się po­wo­li przy­zwy­cza­jam do hor­ro­rów, bo tyle tu tego, albo wy­szedł Ci hor­ror w wer­sji light ;) Moż­li­we, że to dru­gie, bo ten po­dział na złych zbó­jów i przy­zwo­itych miesz­kań­ców wsi spra­wił, że cały czas mia­łam wra­że­nie, że dla tych ostat­nich rzecz nie skoń­czy się źle. I mia­łam rację. A takie stu­pro­cen­to­we hor­ror­ko­we zło imo wali na oślep. Ro­zu­miem, dla­cze­go Luta nie mogła skosz­to­wać miesz­kań­ców Ba­ran­ka i bar­dzo mi się to po­wol­ne prze­żu­wa­nie Wi­gi­lii po­do­ba­ło. Nie­mniej byli chro­nie­ni, a zbó­jów jakoś nie żal. Więc po­sta­szy­ło tak śred­nio.

Ale po­do­ba­ło się :) Bo­ha­te­rów masz sporo, ale jakoś się nie mylą, ład­nie ich po­ka­za­łaś, są wia­ry­god­ni. Li­sowsz­czy­cy świet­ni, faj­nie po­my­śla­ne prze­zwi­sj­ka, szcze­gól­nie Ry­śryś mi się po­do­bał. Chło­pi roz­trop­ni, twar­dzi. Jakoś mocno mi się z Rey­mon­tem ko­ja­rzy­li, może przez tę Jagnę na po­cząt­ku. Luta cudna :)

Bru­tal­no­ści niby sporo, ale do­ty­czy tych złych, a ci sobie za­słu­ży­li. Za­pła­ta za chci­wość i mordy, któ­rych do­ko­na­li. Wy­szło dark fan­ta­sy z mo­ra­li­te­tem ;) Ale to w sumie do­brze, bo takie tek­sty to chyba w od­wro­cie ;)

Czep­nę się jed­nak: za­czy­nasz Jagną, a i póź­niej po­świę­casz jej sporo zna­ków, jest chyba naj­le­piej po­ka­za­ną miesz­kan­ką wsi. A potem oka­zu­je się, że wła­ści­wie nie masz dla niej żad­nej roli do ob­sa­dze­nia. Chce iść, nie może. My­śla­łam, że się sprze­ci­wi, wy­mknie, a tu nic. Tro­chę to całą kom­po­zy­cję roz­pie­prza, bo po­cząt­ko­wo wy­da­je się, że to Jagna bę­dzie głów­ną bo­ha­ter­ką, a ona jest, bo jest, bez żad­ne­go wpły­wu na to, co się dzie­je. No, i zo­sta­je spra­wa nie­wy­ja­śnio­na spra­wa Maćka.

Jed­nak ogól­nie na duży plus. Dobry tekst :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ki Ir­ko­_Luz, cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. Nie cie­szę się, że Cię nie na­stra­szy­łam;P Nie­mniej nie pod­da­ję się, będę jak King albo jak Tomy Lee Jones w Ści­ga­nym!

Z po­cząt­ku chcia­łam słać Jagnę, ale do­szłam do wnio­sku, że to by się źle skoń­czy­ło.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Hej,

 

obie­ca­łem, że wrócę więc wra­cam :). Opo­wia­da­nie do chwi­li po­ja­wie­nia się Jagi, jest bar­dzo dobre ale od chwi­li po­ja­wie­nia się na­szej strzy­gi – czy co to tam jest – za­czy­na się robić bru­tal­nie i cha­otycz­nie. Po ma­sa­krze jedne z ban­dzio­rów wraca po skarb inny ucie­ka do wio­ski, a wszy­scy po­win­ni wiać tam gdzie pieprz ro­śnie. I może jeśli opo­wia­da­nie, od po­ło­wy, za­mie­ni­ło­by się w po­ścig w zi­mo­wej sce­ne­rii lub nawet prze­śla­do­wa­nie każ­de­go z ban­dy­tów już długo po całym in­cy­den­cie, to zna­la­zło­by się miej­sce na wię­cej grozy i ma­sa­kry za­miast, jak dla mnie, zwy­kłej rzeź­ni. Do po­ło­wy tekst jest dla mnie w 100% piór­ko­wy ale druga po­ło­wa, już nie, więc będę piór­ko­wo na NIE. Choć bar­dzo bym chciał by moje pierw­sze gło­so­wa­nie za­czy­na­ło się od TAK-a :/. 

 

Po­zdra­wiam.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

@Bar­dzie, teraz muszę roz­strzy­gnąć, czy w Sia­ko­wym hor­ro­rze ma­sa­kro­wać cią­giem od po­cząt­ku;) Dzię­ki za re­cen­zje.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

NIE­eee, idź w grozę, od po­cząt­ku w grozę, dodaj garść ta­jem­ni­cy, szczyp­tę ma­ka­bry i ociu­pin­kę po­two­ra ;). I prze­pis na cia­sto a’la Bard go­to­we, ale re­kla­ma­cji nie przyj­mu­ję jak coś :P. 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Czemu wła­śnie jego ojcze?!

Prze­ci­ne­czek przed wo­ła­czem.

Co tam beł­ko­czesz pa­rob­ku?

Tak samo.

 

Gdy­bym lo­żo­wał, dał­bym ostroż­neg TAKa z za­strze­że­niem, że tekst przej­dzie tro­chę re­da­go­wa­nia.

Co na MINUS?

– Ogól­nie nie ma tu nic od­kryw­cze­go. Stro­ny kon­flik­tu są czar­no-bia­łe, Luta za­bi­ja zbó­jów jed­ne­go po dru­gim.

– Urwa­ne wątek Maćka.

– Dziw­ne roz­ło­że­nie ak­cen­tów, na co zwró­ci­ła już uwagę Irka. Po co ta dziew­czyn­ka na po­cząt­ku? Po co opisy przy­ro­dy, cał­kiem dłu­gie jak na krót­kie opko? Le­piej by­ło­by dać wię­cej Maćka, bo zro­bi­łaś tekst prak­tycz­nie bez pro­ta­go­ni­sty, nie ma czy­imi lo­sa­mi się prze­jąć.

Co na PLUS?

– Cał­kiem ład­nie na­pi­sa­ne. Pew­nie, są chro­po­wa­to­ści, ale wy­gła­dzi­ło­by się, a czyta się faj­nie. Ja po­rzu­cam więk­szość za­czę­tych opek, a tutaj do­czy­ta­łem ;)

– Kli­ma­cik jest. I ład­nie to wszyst­ko przed­sta­wio­ne i cał­kiem dobre dia­lo­gi, i ogól­nie wszyst­ko trzy­ma się kupy (nawet jeśli miej­sca­mi tro­szecz­kę się roz­ła­zi, moja nie­wia­ra nie po­wie­dzia­ła ani razu “Am­bush, co Ty mi tu wma­wiasz?”)

– Nie zgo­dzę się z za­rzu­ta­mi, że mało tu gore czy hor­ro­ru w za­bój­stwach. Szcze­gól­nie po­wol­ne po­że­ra­nie uwię­zio­ne­go w tu­ne­lu zbója wy­szło bar­dzo do­brze.

 

To nie hor­ror, ra­czej przy­go­dów­ka z lekką nutą grozy, ale wy­szło cał­kiem miło, a oso­bi­ście je­stem fanem misz­ma­szów. Jak­byś chcia­ła pisać wię­cej hor­ro­rów, to jed­nak po­le­cam sku­pić się na pro­ta­go­ni­ście/stce, bo czy­tel­nik bar­dziej przej­mu­je się po­sta­cia­mi, które lubi/zna. Jagnę mo­głaś tutaj wy­ko­rzy­stać za­miast Maćka – dziew­czyn­ka, która pro­wa­dzi sa­mot­nie grupę mor­der­ców i gwał­ci­cie­li ma więk­szy po­ten­cjał na “wy­mu­sze­nie” uczuć od czy­tel­ni­ka.

Ogól­nie ton trzy­masz po­dob­ny przez całą opo­wieść, więc tutaj też się nie zgo­dzę z nie­któ­ry­mi opi­nia­mi. Za­zna­czasz Lutę już od po­cząt­ku, więc nie wy­ska­ku­je nie­spo­dzie­wa­nie, a ban­dy­ci od razu be­stial­scy. 

Mnie się po­do­ba­ło.

Po­zdra­wiam

Suk­ces mar­ke­tin­gu szep­ta­ne­go, co?;)

Za­chę­ca­łam do czy­ta­nia i sku­tecz­nie za­chę­ci­łam.

Dzię­ku­ję za teo­re­tycz­ne­go, lek­kie­go TAKa;)

Będę do­sko­na­lić hor­ro­ry, bo mi się spodo­ba­ły w trak­cie pana sia­ko­we­go kon­kur­su.

Cie­szę się, że udało się do­czy­tać.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Ave, Am­bush!

 

Tekst prze­czy­ta­łem już kilka dni temu, ale chcia­łem się przy­ło­żyć do pierw­sze­go “piór­ko­we­go” ko­men­ta­rza, więc od­cze­ka­łem tro­chę i oto wra­cam… ;]

 

Bar­dzo zgrab­nie udało Ci się uchwy­cić wiej­ski kli­mat, roz­mo­wy w cha­łu­pie Bro­nów wy­pa­dły na­praw­dę prze­ko­nu­ją­co. W za­sa­dzie czu­łem się tro­chę, jak sie­dzą­cy w kącie uczest­nik wie­cze­rzy, na­praw­dę faj­nie.

 

Trud­no mi oce­nić, czy tekst jest hor­ro­rem, bo nie od­czu­wa­łem ani przez chwi­lę grozy, czy choć­by nie­po­ko­ju, ale z pew­no­ścią w po­wie­trzu wisi na­pię­cie. W dużej mie­rze jest to za­słu­ga ję­zy­ka, któ­rym po­słu­gu­jesz się na­praw­dę spraw­nie. Nie mia­łem więk­szych pro­ble­mów z wy­obra­że­niem sobie Ba­ran­ka czy oto­cze­nia ja­ski­ni Luty, co świad­czy o tym, że umie­jęt­nie two­rzysz opisy.

 

Gdy­bym miał jesz­cze co­kol­wiek do­bi­jać do bi­blio­te­ki, to bez wa­ha­nia bym to zro­bił, ale roz­ma­wia­my tu o piór­ku, więc…

 

– Jak se dzi­siaj po­wrzesz­czy, to już bę­dzie ci­chut­ka jak tru­sia – orzekł Żbik. – A na moje złoto nawet nie zer­kaj nie­cno­to!

Nieco póź­niej pada wy­ja­śnie­nie, że nasi zło­dup­cy są her­bo­wy­mi szlach­ci­ca­mi, ale tro­chę gry­zło mnie okre­śle­nie “nie­cno­to” skoro do tej pory po­słu­gi­wa­li się ję­zy­kiem ra­czej pro­stym, by nie na­pi­sać: pro­stac­kim.

 

– Tacy jak oni liczą na szyb­kie zwy­cię­stwo – dodał są­siad ze skraj­nej cha­łu­py Bar­na­ba. – Jak nie do­sta­ną szyb­ko tego, po co przy­szli odej­dą precz!

Po­wtó­rzon­ko ;]

 

– Bu­dzić Lutą?! – krzyk­nął kum Mar­cin. – Bój­cie się Boga Wa­len­to­wo!

Przed “Wa­len­to­wo” chyba po­wi­nien być prze­ci­nek.

 

Wresz­cie za­stygł, a Luta zręcz­nym kop­nia­kiem od­wró­ci­ła go na plecy.

Jed­nym cio­sem pię­ści roz­bi­ła lód na rzece i na­pi­ła się wody.

Te frag­men­ty nie­ste­ty zu­peł­nie wy­bi­ły mnie z im­mer­sji i pra­wie par­sk­ną­łem śmie­chem. Luta jest ja­kimś ro­dza­jem de­mo­na, ale że też ka­ra­te­ką? ;]

 

– Co jest?! – wrza­snął. – Kim je­steś i czego chcesz?! Jak wyjdę, to obiję ci mordę za te głu­pie żarty.

To Bla­żen­ny już zdą­żył za­po­mnieć, jak Luta mor­do­wa­ła Wilka i on sam uciekł w po­pło­chu? Skoro był świad­kiem ta­kiej sceny, ale za­miast cał­kiem uciec, jed­nak zde­cy­do­wał się coś po dro­dze złu­pić, to chyba na­tu­ral­ną re­ak­cją na od­gło­sy po­win­no być za­mar­cie albo ko­lej­na uciecz­ka?

 

W ogóle sceny, w któ­rych Luta mor­du­je są lekko po­zba­wio­ne emo­cji. W sen­sie, ona ich po pro­stu wy­bi­ja w pień, jed­ne­go po dru­gim. Coś tam pró­bu­ją się bro­nić, ucie­ka­ją, ale w sumie już po śmier­ci Żbika (na mar­gi­ne­sie: naj­le­piej przed­sta­wio­na!) było jasne, że wszy­scy zginą i od­by­wa­ło się to tro­chę na za­sa­dzie od­ha­cza­nia ko­lej­nych po­zy­cji na li­ście za­ku­pów.

 

Szko­da też, że po­rzu­ci­łaś Maćka w lesie. Chło­pak może i głupi, ale po­pro­wa­dził zło­czyń­ców w pięk­ną pu­łap­kę, więc chyba za­słu­żył na zda­nie pod­su­mo­wa­nia… ;]

 

Pod­su­mo­wu­jąc, opo­wia­da­nie czy­ta­ło się przy­jem­nie, ale nie­ste­ty nie wy­wo­ła­ło we mnie więk­szych emo­cji, cho­ciaż po­czą­tek za­po­wia­dał coś in­ne­go. Z tego wzglę­du, przy­kro mi, ale w moim pierw­szym gło­so­wa­niu piór­ko­wym będę na NIE.

 

Nie­mniej, po­mi­mo na­rze­ka­nia, dzię­ku­ję Ci za po­dzie­le­nie się in­try­gu­ją­cą lek­tu­rą!

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Witaj @ce­za­ry­_ce­za­ry Zbóje mówią pro­stac­ki ję­zy­kiem, bo są żoł­da­ka­mi, zbó­ja­mi, może de­zer­te­ra­mi. Prze­by­wa­nie na woj­nie nie ukul­tu­ral­nia, a w cza­sach li­sowsz­czy­ków, to już cał­kiem nie;)

Lita jest de­mo­nem, więc jest bar­dzo silna i nie wiem, co w tym dziw­ne­go, że po­tra­fi bić i kopać.

Co do lęku przed Lutą, to żoł­nie­rze – ra­bu­sie czę­sto ry­zy­ku­ją dla łupu. Łup jest waż­niej­szy niż bez­pie­czeń­stwo, bo ina­czej nie by­li­by ra­bu­sia­mi, tylko wła­ści­cie­la­mi ziem­ski­mi, albo urzęd­ni­ka­mi.

Mam dowód, że tak to dzia­ła, wy­star­czy­ło zo­ba­czyć dra­ma­tycz­ne re­la­cje z domu po­le­głych Ro­sjan, z no­wy­mi lo­dów­ka­mi w tle;)

Nie wiem, co Wy wszy­scy tak tego Maćka śle­dzi­cie. Skoro chło­pak usnął w lesie, to pew­nie usnął na wieki. W wielu opo­wia­da­niach są nie­do­mknię­te wątki.

Nie­mniej dzię­ku­ję za re­cen­zję i po­zdra­wiam.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Nie wiem, co Wy wszy­scy tak tego Maćka śle­dzi­cie. Skoro chło­pak usnął w lesie, to pew­nie usnął na wieki. W wielu opo­wia­da­niach są nie­do­mknię­te wątki.

Pew­nie, ale z pubk­tu wi­dze­nia fa­bu­ly Ma­ciek jest po­sta­cią istot­ną. Dla­te­go, moim skrom­nym zda­niem, gość za­słu­żył na jakiś epi­log ;)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Choć opo­wia­da­nie mi się po­do­ba­ło, co na­pi­sa­łem przy becie, do piór­ka nieco mi bra­ku­je – przede wszyst­kim nieco bar­dziej zło­żo­nej fa­bu­ły i do­mknię­cia losów bo­ha­te­rów. Po­mysł, kli­mat, tempo akcji – jak naj­bar­dziej robi wra­że­nie.

Otrzy­ma­łaś już dużo war­to­ścio­wych ko­men­ta­rzy i pew­nie nie po­wiem nic zu­peł­nie ory­gi­nal­ne­go, ale po­sta­ram się zna­leźć choć tro­chę świe­że­go, zwię­złe­go uję­cia. Tekst wy­da­je mi się za­wie­szo­ny mię­dzy fan­ta­sy (przy­go­do­wo-hi­sto­rycz­nym) a hor­ro­rem. Do pierw­sze­go bra­ko­wa­ło­by pier­wiast­ka nie­prze­wi­dy­wal­no­ści, zwro­tu akcji czy utrzy­ma­nia czy­tel­ni­ka w nie­pew­no­ści co do za­koń­cze­nia, bo tutaj to co naj­wy­żej można się za­sta­na­wiać, czy Luta po­zwo­li po­grze­bać ofia­ry, czy je pożre. Do dru­gie­go, moim zda­niem, trze­ba by tro­chę sze­rzej po­ka­zać per­spek­ty­wę ofiar, tak aby od­bior­ca miał szan­sę – je­że­li nie im współ­czuć – to przy­naj­mniej po­czuć ich strach. Na przy­kład tego ucie­ka­ją­ce­go Ry­śry­sia oglą­da­my z punk­tu wi­dze­nia Lutej oraz ludzi w cha­cie, ale nie z jego wła­sne­go.

Ewen­tu­al­nie jest jesz­cze trze­cia opcja (da­ją­ca się zresz­tą łą­czyć z dwie­ma pierw­szy­mi), na­zwij­my to “fan­ta­sy ze­msty”. Wtedy jed­nak kon­struk­cja jest nieco inna, bo cho­dzi o to, żeby czy­tel­nik mógł do­znać ka­thar­sis, utoż­sa­mia­jąc się z po­sta­cią, która po­ko­nu­je wła­sne ogra­ni­cze­nia lub ogra­ni­cze­nia ty­po­we dla jej grupy spo­łecz­nej i wy­mie­rza prze­śla­dow­com do­raź­ną spra­wie­dli­wość. Jako cał­kiem kla­sycz­ny przy­kład przy­to­czył­bym https://poezja.org/wz/Kazimierz_Przerwa-Tetmajer/6070/O_Janosikowym_turnieju. Ską­d­inąd…

Przez spore frag­men­ty tek­stu stała mi przed ocza­mi ta scena, jak Ciri szlach­tu­je nil­fga­ardz­kich żoł­da­ków na lo­dzie w noc Sa­ovi­ne. Za­sta­na­wiam się nawet, czy to nie była bez­po­śred­nia in­spi­ra­cja.

 

Z czę­sto po­wta­rza­ją­cych się błę­dów zwró­ci­łem uwagę na brak wy­dzie­le­nia wo­ła­czy prze­cin­ka­mi:

Ty zaś, Kotek, nie stę­kaj jak baba

– To(-,) czego chce­cie, Ada­mie?!

– Tyś o mnie takie rze­czy mówił, Żbiku!

Pod­su­mo­wu­jąc – opo­wia­da­nie jak naj­bar­dziej so­lid­ne i za­słu­że­nie bi­blio­tecz­ne, piór­ko­wo na NIE. Po­zdra­wiam śli­ma­czo!

Po­do­ba mi się szkie­let tego tek­stu – jego głów­ne ele­men­ty, oś dra­ma­tycz­na, tło, kli­mat. Za­bra­kło mi dba­ło­ści o de­ta­le i kon­se­kwen­cji w za­cho­wa­niu bo­ha­te­rów.

Obie stro­ny, tak chło­pi, jak i zbój­cy są, prze­pra­szam, nie­zbyt in­te­li­gent­ni. Ich dzia­ła­nia są nie­prze­my­śla­ne i mało lo­gicz­ne. Np. chło­pi wie­dzą, że do wsi zbli­ża się 6 czy 7 uzbro­jo­nych kon­nych; po tym jak zbój­cy bez­ce­re­mo­nial­nie za­bi­ja­ją gęsi i wjeż­dża­ją do wio­ski jak gdyby nigdy nic wy­cho­dzi im na­prze­ciw 4 z chło­pów i grzecz­nie pro­szą ich o opusz­cze­nie wsi, w do­dat­ku mó­wiąc o tym, że ich do­by­tek im na nic. Zro­zu­mia­ła­bym, gdyby wy­sła­li jedną osobę, pró­bo­wa­li się ze zbó­ja­mi tar­go­wać, jakoś ich prze­ko­nać, żeby ich nie krzyw­dzi­li, po­cho­wa­li ko­bie­ty i dzie­ci, co­kol­wiek, ale nie “chodź­my w czte­rech z ce­pa­mi na uzbro­jo­nych wo­ja­ków, na pewno sobie grzecz­nie pójdą…”.

Ko­lej­na rzecz. Scena z pła­czą­cą ko­bie­tą i zbó­jem, który żar­to­wał, że ją zgwał­ci. Dla­cze­go tego nie zro­bił? Nie żebym aku­rat chcia­ła taką scenę w opo­wia­da­niu, ale od ta­kiej ludz­kiej stro­ny, nie miał żad­ne­go po­wo­du, żeby tego nie zro­bić, i aż nadto po­wo­dów żeby sobie po­fol­go­wać. Wła­śnie za­bi­li 4 chło­pów, ko­bie­ta jest pod ręką, kon­se­kwen­cji żad­nych. 

Zdzi­wi­ło mnie też to, że resz­ta ludzi z wio­ski po pro­stu ze­bra­ła się w ja­kiejś cha­cie i za­czę­ła ra­dzić, co dalej. Zbóje roz­bi­li sobie we wsi obóz (dla­cze­go np. nie za­ję­li po pro­stu naj­więk­szej chaty?) i wła­ści­wie tyle. 

Dalej – zbóje bar­dzo łatwo i szyb­ko uwie­rzy­li, że gdzieś tam za rzeką jest jakaś ko­bie­ta ze skar­ba­mi. Nie przy­szło im do głowy, że to może być pod­stęp (tak, byli aro­ganc­cy, ale żeby aż tak? – prze­cież wio­sko­wi znają teren, spo­koj­nie mogli ich po­pro­wa­dzić cho­ciaż­by na cień­szy lód czy spró­bo­wać wybić im konie). Wy­star­czy­ło­by choć­by kogoś wziąć na za­kład­ni­ka, wy­cią­gnąć z chaty wię­cej osób i prze­py­tać, a oni tak po pro­stu, stwier­dzi­li, dobra, chło­pa­ki idzie­my. A prze­cież to dla nich nie jest fan­ta­stycz­ny świat – akcja dzie­je się w świe­cie dla nich re­ali­stycz­nym (nie da­jesz mi po­wo­dów, by wie­rzyć, że jest ina­czej), więc za­sta­na­wiam się dla­cze­go dali się za­cią­gnąć do ja­kiejś ja­ski­ni.  

Wątek Luty za­bi­ja­ją­cej tylko złych też jest dla mnie pro­ble­ma­tycz­ny – pi­szesz, że Luta do­brych nie rusza, ale jed­no­cze­śnie su­ge­ru­jesz, że jeśli wie­śnia­cy opusz­czą chatę, to ona też ich za­bi­je. Czyli tak na­praw­dę wszyst­ko jej jedno. Wy­cho­dzi na to, że chro­ni ich ra­czej mo­dli­twa i za­mknię­ta prze­strzeń chaty, a nie dobro, czy nie­by­cie tymi złymi. Do­dat­ko­wo, trud­no na­zwać wie­śnia­ków do­bry­mi, ich wybór Maćka na kozła ofiar­ne­go nie ma nic wspól­ne­go z by­ciem do­brym. I nie mówię tego w opar­ciu o moją, ze­wnątrz tek­sto­wą mo­ral­ność, ale w opar­ciu o mo­ral­ność chrze­ści­jań­ską, na którą po­wo­łu­ją się sami wie­śnia­cy. Oprócz tego Luta zu­peł­nie igno­ru­je Maćka, a prze­cież pi­szesz, że ona po­li­czy­ła tych, co przy­szli do ja­ski­nii. Ma­ciek był też pierw­szym, który ją za­wo­łał. I gdyby rze­czy­wi­ście za­bi­ja­ła tylko tych złych, jej zi­gno­ro­wa­nie go mia­ło­by sens, a tak, to nie wiem, dla­cze­go go nie zja­dła ;D

Kwe­stia na­pię­cia w tek­ście – ono ro­śnie do mo­men­tu, w któ­rym Luta do­ga­nia bo­daj­że hersz­ta bandy i wy­ja­da mu głowę w wio­sce, póź­niej to na­pię­cie już tylko opada i po­zo­sta­łe śmier­ci nie­wie­le mnie już obe­szły; no może tro­chę obrzy­dzi­ły. Mam wra­że­nie, że tek­sto­wi na dobre by wy­szło prze­su­nię­cie punk­tu kul­mi­na­cyj­ne­go bli­żej końca, albo skon­den­so­wa­nie dal­szych wy­da­rzeń/śmier­ci. 

Koń­ców­ka – za­bra­kło mi wy­ja­śnie­nia, co się stało z Mać­kiem. I dla mnie nie wy­ko­rzy­sta­łaś po­ten­cja­łu tej po­sta­ci. Przy­kła­do­wo wzmian­ka, że za­marzł za­gra­ła­by na emo­cjach czy­tel­ni­ka (i by­ła­by też gorz­kim, re­ali­stycz­nym, ale i świet­nie wpi­su­ją­cym się w lu­do­wy kli­mat tek­stu, do­mknię­ciem). Mo­głaś pójść w prze­ciw­nym kie­run­ku i zro­bić z niego ostat­nią ofia­rę Luty. Inną opcją by­ło­by przy­gar­nię­cie Maćka przez Lutę – to np. pod­bi­ło­by ci nie­po­kój na ko­niec i stwo­rzy­ło clif­fhan­ger. Jesz­cze inną opcją byłby po­wrót zmie­nio­ne­go Maćka do wio­ski, który mógł­by być ro­dza­jem ży­we­go wy­rzu­tu su­mie­nia dla jej miesz­kań­ców. Tak na­praw­dę jeden do­brze skro­jo­ny aka­pit na ko­niec bez wzglę­du na jego kie­ru­nek i tekst dużo by na tym zy­skał.

Po­stać Luty – wy­szła Ci świet­nie. Bar­dzo po­do­ba mi się jej zwie­rzę­cość i taka dzika pier­wot­ność. Ale też to, że nie po­szłaś cał­ko­wi­cie w ar­che­typ uwo­dzi­ciel­ki. To, że zbóje za nią idą jest po­dyk­to­wa­ne nie tylko jej uro­kiem, ale i ich chci­wo­ścią, i chu­cią. Spodo­ba­ło mi się, że Luta nie za­mie­ni­ła ich w po­zba­wio­ne wła­snej woli idące za nią ma­rio­net­ki, dzię­ki czemu ich śmierć była bar­dziej dra­ma­tycz­na. 

 

Warsz­ta­to­wo – braki w prze­cin­kach; szcze­gól­nie przy wo­ła­czach, imio­nach; i nie­do­mknię­te wtrą­ce­nia. Sty­li­za­cja – ja­kieś drob­ne sfor­mu­ło­wa­nia tu czy tam tro­chę mnie wy­bi­ja­ły z rytmu, ale ca­ło­ścio­wo wy­szło bar­dzo faj­nie (np. jeden z oprysz­ków mówi coś o tym, że wie­śnia­cy na pewno mają dużo ptac­twa do­mo­we­go; myślę że po­wie­dział­by po pro­stu ptac­twa). Gdzieś na po­cząt­ku zgrzyt­nę­ło mi na­zy­wa­nie wrzo­so­wi­ska pust­ko­wiem. Za­sta­na­wia­łam się też dla­cze­go zimą nie widać sadu i skar­py, a wio­sną już tak – skar­pę po­wiedz­my, że przy­kry­je śnieg i można nie wie­dzieć, na co się pa­trzy, ale gołe drze­wa ra­czej widać. 

It's ok not to.

@zyg­fry­dzie­89 Cie­szę się, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło, na głę­bie trze­ba bę­dzie kie­dyś wy­pły­nąć;)

@Śli­ma­ku za­gła­dy Dzię­ku­ję za ana­li­zę tek­stu. Fan­ta­sy ze­msty brzmi naj­cie­ka­wiej.

@dogs­dum­pling Wiesz, czte­rech chło­pa z kosą i ce­pa­mi, może od­stra­szyć na­past­ni­ków, bo po­ka­zu­ją, że będą się bro­nić. Co do nie­gwał­tu, to oni – jak wspo­mi­na­li – za­mie­rza­li za­stra­szyć wieś. Mieli widać jakąś me­to­dy­kę i stop­nio­wo “do­krę­ca­li śrubę”.

Zbóje prze­słu­cha­li “wio­sko­we­go głup­ka” i uzy­ska­li in­for­ma­cje, z któ­rych po­sta­no­wi­li sko­rzy­stać.

Co do nie­za­bi­ja­nia Maćka, to może po pro­stu uciekł zanim, zo­stał zje­dzo­ny;)

Co do in­ter­punk­cji, to kie­dyś nazwą to upo­śle­dze­nie moim na­zwi­skiem;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Wiesz, czte­rech chło­pa z kosą i ce­pa­mi, może od­stra­szyć na­past­ni­ków, bo po­ka­zu­ją, że będą się bro­nić.

Czte­rech nie­wpra­wio­nych w walce chło­pów prze­ciw­ko sze­ściu do­świad­czo­nym wo­ja­kom na ko­niach z sza­bla­mi. No nie spina mi się to od­stra­sza­nie. Jakby wy­szła cała męska część wsi to mie­li­by przy­naj­mniej prze­wa­gę li­czeb­ną i ja­kieś re­al­ne szan­se od­stra­szyć in­tru­zów, czy nawet część z nich zabić lub zra­nić jakby do­szło do walki. Jakby wy­szedł jeden chłop to albo stra­ty by­ły­by mniej­sze, albo wręcz żadne, bo byłby to sy­gnał, że chło­pi nie będą wal­czyć. A tak to tylko wy­sta­wi­li się na rzeź. Szcze­gól­nie, że wie­dzie­li, że zbóje nie mieli do­brych in­ten­cji. 

It's ok not to.

Hm. Jak widzę, wy­ni­ki już są. Wpi­sa­łam tam – “żal”… crying

Raz jesz­cze gra­tu­lu­ję, Am­bush, mnie Twój tekst bar­dzo się po­do­ba i ja o tym opku na pewno nigdy nie za­po­mnę, bo uwiel­biam takie kli­ma­ty. yes

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ku­ję bruce za Twoją walkę o moje pie­rze;)

Cóż, trze­ba bę­dzie jesz­cze coś na­pi­sać.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

heart

Pe­cu­nia non olet

Och, czyli bo­ha­ter­ska Loża dziel­nie ura­to­wa­ła Au­tor­kę przed spo­czę­ciem na lau­rach? Hmmm, bywa i tak.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wła­śnie, bez tra­ce­nia czasu na be­to­wa­nie i ko­men­to­wa­nie, au­tor­ka skupi się na pi­sa­niu;)

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Wła­śnie, bez tra­ce­nia czasu na be­to­wa­nie i ko­men­to­wa­nie, au­tor­ka skupi się na pi­sa­niu;)

laugh Przy­znam, nie wy­obra­żam sobie tego. Nie chcę pisać tylko o sobie (choć też je­stem przy­kła­dem), ale prze­cież i mnó­stwo in­nych Au­to­rów dzię­ki Twoim betom i ko­men­ta­rzom oraz wspar­ciu otrzy­ma­ło no­mi­na­cje, a także Piór­ka, kliki bi­blio­tecz­ne, bez­cen­ne wska­zów­ki. heart

Pe­cu­nia non olet

Mar­ke­ting szep­ta­ny od­niósł sku­tek, bo za­ko­lej­ko­wa­łem i w końcu jak to rze­cze @Śli­mak Za­gła­dy – przy­peł­złem (swoją drogą tekst tegoż ostat­nie­go, też mam za­ko­lej­ko­wa­ny, zaraz po tek­stach ośmior­ni­cy i in­nych, które za­ko­lej­ko­wa­łem wcze­śniej ;-) )

 

Utwór ma tyle roz­bu­do­wa­nych ko­men­ta­rzy, że wy­bacz­cie pro­szę dro­dzy przed­pi­ś­cy, ale nie byłem w sta­nie ich wszyst­kich prze­czy­tać (być­mo­że wrócę tu jesz­cze by nad­ro­bić to uchy­bie­nie).

Część jed­nak przej­rza­łem i wpa­dła mi w oko dys­ku­sja od­no­śnie my­śle­nia w przy­pad­ku fa­ce­tów tak zwa­nym “dru­gim mó­zgiem”.

Za­cy­tu­ję, do czego piję, bo je­stem skraj­nie obu­rzo­ny i do­tknię­ty:

 

@Am­bush

Na­stęp­ne po­two­ry będą brzyd­kie, bo mę­skich czy­tel­ni­ków naj­wy­raź­niej roz­pra­sza atrak­cyj­ność Lutej. Chło­pa­ki, skoro ktoś chce zjeść Wasz mózg, to fakt, że jest po­nęt­ny, nie po­wi­nien zmniej­szać lęku!;)

 

@Fin­kla

Am­bush, jeśli chwi­lo­wo rzą­dzi na mniej­sza głów­ka, to może za­gro­że­nie dla mózgu wy­da­je się mniej strasz­ne. ;-)

@Am­bush

@Fin­klo, to że krew prze­pły­wa, nie ozna­cza, że jakiś organ znika. A wy­je­dze­nie mózgu może mieć nie­od­wra­cal­ne kon­se­kwen­cje;)

 

@Fin­kla

Mam wra­że­nie, że nie­kie­dy wraz z krwią prze­no­si się ośro­dek de­cy­zyj­ny. ;-)

 

Cóż za podłe ka­lum­nie i prze­brzy­dły sek­sizm! Pra­gnę tu w imie­niu ca­łe­go mę­skie­go ro­dza­ju mocno za­pro­te­sto­wać, to nie jest wcale tak, że my po­tra­fi­my my­śleć tylko jed­nym z na­szych mó­zgów na raz i gdy tylko jeden do­cho­dzi do głosu, to drugi się wy­łą­cza (i od­wrot­nie)!

Wstydź­cie się, dro­gie panie!

Na dowód mam tu film, jak się męż­czyź­ni (wszy­scy, bez wy­jąt­ku) w ta­kich sy­tu­acjach za­cho­wu­ją:

 

https://www.youtube.com/watch?v=wCIxHuOK6HM

 

Poza tym, co też czę­sto umyka, męż­czyź­ni po­tra­fią być bar­dzo em­pa­tycz­ni, zbli­żać się do sie­bie i bu­do­wać silne i sta­bil­ne re­la­cje, opar­te nie tylko na fi­zycz­no­ści (praw­da @Bar­dja­skier?):

 

https://www.youtube.com/watch?v=S_zzRJxi4tc

 

 

Zaś co do sa­me­go opo­wia­da­nia: ogól­nie, po­do­ba­ło mi się, tak jak ktoś tu wspo­mniał wyżej @Za­na­is – tekst za­słu­gu­je na ostroż­ne­go TAKa (albo przy­naj­mniej tik taka nie mylić z tik to­kiem).

 

Wra­że­nia mia­łem bar­dzo po­dob­ne co wyżej wspo­mnia­ny i co @Bar­dja­skier, więc rze­czy­wi­ście nie­wie­le zo­sta­ło do do­da­nia, spró­bu­ję więc bar­dzo, bar­dzo su­biek­tyw­nie, może w ten przy­naj­mniej spo­sób coś na­skro­bię, czego po­wy­żej nie było (jak wspo­mnia­łem – nie czy­ta­łem wszyst­kich ko­men­ta­rzy, a nawet te, które czy­ta­łem – czy­ta­łem po łeb­kach – mea culpa, mea ma­xi­ma culpa).

 

Hmmm… Li­sow­czy­cy – a więc wiem już która epoka i gdzie mniej wię­cej.

Opis Li­sow­czy­ków – też nie­zły, choć po­dob­nie jak @bruce odro­bin­kę bym ich sa­mych bro­nił – byli grupą dość zróż­ni­co­wa­ną i tak na­praw­dę pierw­szy­mi ko­man­do­sa­mi ja­kich kie­dy­kol­wiek mie­li­śmy, też tro­chę woj­skiem “eks­por­to­wym” (w cha­rak­te­rze swo­istych na­jem­ni­ków), a swą bar­dzo złą opi­nię (czę­ścio­wo – ow­szem za­słu­żo­ną, nie prze­czę) uzy­ska­li po­dob­nie jak Vlad Pa­low­nik – od swo­ich prze­ciw­ni­ków (nie tylko mi­li­tar­nych ale rów­nież po­li­tycz­nych, zresz­tą z po­cząt­ku Li­sow­czy­cy ozna­cza­li tylko ele­arów Li­sow­skie­go, a potem ozna­cza­li po pro­stu każdy od­dział uzbro­jo­ny “po li­sow­sku”), a w szcze­gól­no­ści od Niem­ców, gdy Li­sow­czy­kom nie pła­co­no żołdu i sobie go “ścią­ga­li” (Niem­cy na­zy­wa­li ich “pol­ski­mi ko­za­ka­mi”). Ale to temat na dłuż­szą roz­praw­kę – tak czy siak, rze­czy­wi­ście tacy Li­sow­czy­cy jak opi­sa­łaś się mogli zda­rzyć, i do­kład­nie tak za­cho­wy­wać – więc jak naj­bar­dziej jest to przed­sta­wie­nie słusz­ne.

 

Z geo­gra­fii je­stem co praw­da noga, ale wy­go­ogla­łem, że wieś Ba­ra­nek leży nad Wkrą a nie nad Dę­bi­cą, a Dę­bi­ca to chyba mia­sto a nie rzeka – ale tego to już nie je­stem pe­wien (na geo­gra­fii za­wsze ścią­ga­łem od ko­le­gi, który ten przed­miot tak uwiel­biał, jak ja nie­na­wi­dzi­łem – i cóż, tro­chę dziś ża­łu­ję, że mylę Zie­lo­ną Górę z Je­le­nią Górą, albo nie wiem gdzie są ja­kieś tam złoża siar­ki czy bok­sy­tu, bo raz, że jeż­dżąc bez na­wi­ga­cji – przez to błą­dzę, dwa że cza­sem by się do ja­kie­goś opka przy­da­ło).

Jak już je­ste­śmy przy róż­nych rze­czach, któ­rych nie wiem – dwa razy pod rząd, bli­sko sie­bie pada przy­miot­nik tur­ma­li­no­wy – po­sta­no­wi­łem więc wy­go­oglać, co to wła­ści­wie jest (bo nie mia­łem po­ję­cia) – i do­wie­dzia­łem się, że to grupa mi­ne­ra­łów, za­zwy­czaj zie­lon­ka­wej barwy, ale w Pol­sce wy­stę­pu­je tylko na Dol­nym Ślą­sku i tylko jedna jego od­mia­na zwana szer­li­tem, która jest czar­na. W efek­cie nie wiem do końca jakie te oczy i kol­czy­ki Lutej były – czar­ne czy jasno zie­lo­ne, ob­sta­wiam to dru­gie, ale to rodzi nowy pro­blem, bo nie wiem skąd sło­wiań­ski demon miał do­stęp do ta­kich mi­ne­ra­łów, które głów­nie wy­stę­pu­ją w Bra­zy­lii? A jeśli to miało być tylko okre­śle­nie ko­lo­ru… to znów – dro­gie panie, na­praw­dę, dla nas, fa­ce­tów śliw­ka to nie kolor ;-) a już na pewno tur­ma­lin to nie kolor (praw­dę mó­wiąc, przed spraw­dze­niem co to jest wy­da­wa­ło mi się, że to bę­dzie róż – bo tur­ma­lin su­ge­ru­je kolor turbo ma­li­no­wy :) ) – szma­ragd pew­nie miał­by więk­sze szan­se i byłby bar­dziej jed­no­znacz­ny (skoro tur­ma­lin może być ja­sno­zie­lo­ny albo czar­ny, czy ja­kiś­tam jesz­cze).

 

Z po­cząt­ku mi przy­szło do głowy, że to bę­dzie opo­wia­da­nie tro­chę w stylu “The Ring” tylko przed wie­ka­mi, że coś bę­dzie wy­peł­zać z prze­rę­bli i sobie na przy­kład taką Jagnę do­pa­dać, potem po przed­sta­wie­niu Li­sow­czy­ków – że bę­dzie to bar­dziej coś na kształt Sied­miu Sa­mu­ra­jów Akiro Ku­ro­sa­wy. Jeden i drugi strzał nie­tra­fio­ny – i do­brze.

Naj­bar­dziej – ego­cen­trycz­nie – przy­po­mi­na­ło mi to moje wła­sne opo­wia­da­nie “Stra­co­na sot­nia” – opu­bli­ko­wa­ne pięć lat temu, z oka­zji rocz­ni­cy Bitwy War­szaw­skiej, gdzie funk­cję Two­ich Li­sow­czy­ków peł­ni­li kon­no­ar­mij­cy Bu­dion­ne­go.

Tylko ja, jak jak to ja (tu spo­iler) jed­nak za­bi­jam wszyst­kich i po­zo­sta­wiam tylko zglisz­cza i nie­po­grze­ba­ne zwło­ki (a ra­czej ich reszt­ki). Za­sta­na­wiam się, czy kie­dyś w przy­szło­ści nie na­pi­sać ja­kie­goś tek­stu, w któ­rym ktoś prze­ży­je (choć­by pies z ku­la­wą nogą) i tym za­sko­czyć… ale to jed­nak bar­dzo by do mnie nie pa­so­wa­ło :)

 

To co mi tu jakoś gdzieś mocno zgrzy­ta­ło, to taka tro­chę prze­wi­dy­wal­ność od pew­ne­go mo­men­tu i po­rzu­ce­nie cał­kiem wątku na­sze­go nie­peł­no­spryt­ne­go pro­ta­go­ni­sty – warto by wspo­mnieć cho­ciaż, że gdzieś tam sobie za­marzł na ka­mień, choć gdy­bym ja to pisał, to Luta by go po pro­stu zja­dła (bo był poza wio­chą i jej za­się­giem mo­dlitw).

 

Nie do końca też wiem (zna­czy niby wiem, ale jed­nak nie do końca :D ) – co się stało z ostat­nim z Li­sow­czy­ków – czy Luta go po pro­stu zja­dła jak po­zo­sta­łych, czy za­mie­ni­ła w ja­kie­goś swego de­mo­nicz­ne­go sługę?

Cho­dzi mi o ten frag­ment:

 

Wresz­cie zbój­ca za­mknął oczy, a kiedy je otwo­rzył, lśni­ły jak nie­bie­skie klej­no­ty, któ­rych nazwy oni pro­ści lu­dzie znać nie mogli. Oczy pa­trzy­ły na nich, ob­ser­wu­jąc ko­lej­no, a przez dziu­ry w okien­nych bło­nach wpły­nął do izby szary dym, do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cy wą­skie, ko­bie­ce palce.

Poza tym, w zimie okien­ni­ce by­ły­by za­trza­śnię­te na głu­cho, o żad­nych bło­nach wtedy być mowy nie mogło.

 

Pod­su­mo­wu­jąc – sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra, choć Ty tak roz­piesz­czasz czy­tel­ni­ków swoim wy­so­kim po­zio­mem, że spo­dzie­wa­łem się cze­gos jesz­cze lep­sze­go, może ja­kie­goś do­dat­ko­we­go zwro­tu akcji na ko­niec. Bar­dzo dobra kre­acja po­two­ra (i jego prze­ma­wia­ją­cy do wy­obraź­ni – i nie tylko wy­obraź­ni w przy­pad­ku płci mę­skiej – opis), dobre, zróż­ni­co­wa­ne po­sta­cie, szyb­ka akcja. Ogól­nie na plus.

 

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Cie­szę się Jimie, że wpa­dłeś i że wró­ci­łeś na forum. Czuję się jak Bar­to­li­ni Bar­tło­miej, bo już dru­gie­go pro­fe­so­ra przy­wró­ci­łam na łono oj­czy­zny;)

 

Po­dob­no Dę­bi­cą na­zy­wa­no górną Wi­sło­kę i tam pla­no­wa­łam umie­ścić akcję. Wio­ska była mała, skła­da­ła się le­d­wie z kilku domów, więc pew­nie nie prze­trwa­ła;)

W te­ma­cie Wa­szej mę­skiej od­por­no­ści na wdzię­ki nie­wie­ście, to czuję się cał­ko­wi­cie prze­ko­na­na;)

Co do akcji, fa­bu­ły, grozy i zwro­tów akcji, to dzię­ku­ję ser­decz­nie za tak roz­bu­do­wa­ne uwagi i po­sta­ram się stra­szyć moc­niej i sze­rzej.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Cóż za podłe ka­lum­nie i prze­brzy­dły sek­sizm! Pra­gnę tu w imie­niu ca­łe­go mę­skie­go ro­dza­ju mocno za­pro­te­sto­wać, to nie jest wcale tak, że my po­tra­fi­my my­śleć tylko jed­nym z na­szych mó­zgów na raz i gdy tylko jeden do­cho­dzi do głosu, to drugi się wy­łą­cza (i od­wrot­nie)!

Och, Jimie, oczy­wi­ście masz rację. Prze­sa­dzi­łam z powa Nie­do­sza­co­wa­łam po­wa­gi pro­ble­mu. Kajam się.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cie­szę się, dro­gie dziew­czy­ny, że nie­zbi­te do­wo­dy fil­mo­we, które przed­sta­wi­łem, po­sta­wi­ły krop­kę nad i w Wa­szej dys­ku­sji (nim dal­sze drą­że­nie te­ma­tu po­sta­wi­ło­by męż­czyzn w nie­zręcz­nej sy­tu­acji) :)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

I tak czte­ry razy;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Czte­ry razy po dwa razy, sie­dem razy raz po raz i nad ranem ze dwa razy i przed po­łu­dniem jesz­cze raz ;-)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Sierz­pu­tow­ski, to Ty?!;)

laugh

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Nowa Fantastyka