- Opowiadanie: skryty - Ociec, las nam biorą

Ociec, las nam biorą

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ociec, las nam biorą

– Ociec! Las nam biorą!

Podstarzały mężczyzna oderwał się od aparatury bimbrowniczej.

– Kto? – spytał. – Lipcowie?

– A kto inny?

– To psie juchy! Witek, do stodoły! Kosę bierz!

Nikt nie musiał Witka Przyłęki dłużej namawiać. Razem z ojcem, starym Przyłęką, pobiegł do stodoły. Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutno. W środku stał zgrabny czołg z białym plusem na korpusie.

– Wskakuj do środka – zarządził ojciec.

– Ale tu są jakieś szkielety…

– Wywal, to niemieckie.

– Całe szczęście odpalił – rzucił ojciec, gdy wyjechali ze stodoły.

Witek przeglądał zapasy amunicji.

– Dużo tego, dużo – mówił. – Starczy.

– Na pewno starczy.

Czołg podskakiwał na wiejskiej drodze. Po kilku minutach zjechali na pole.

Pomiędzy bruzdami stały snopki słomy. Wyglądały jak ludzie owinięci w pajęcze kokony.

– Pole chochołów – wysyczał ojciec.

– Może zawrócimy?

– Nie. Tędy będzie szybciej.

– Pojedźmy przez Tymowo…

– Chcesz, żeby nam Lipcowie cały las wykarczowali? Nie? To nie gadaj mi tu. Musimy tędy pojechać.

Witek głośno przełknął ślinę.

– Na pewno? – spytał.

– Na pewno. Kosę masz?

– Mam.

– To w razie czego będziesz młócił.

Syn zbladł.

Czołg wjechał na pole, rozrzucając na boki ziemię. Witek trzymał trzonek kosy z całej siły.

– Miałeś, chamie… – mruczały chochoły.

– Co one mówią? – spytał ojciec.

– Chyba nas obrażają – odpowiedział Witek.

Stworzenia ze słomy obróciły się w stronę czołgu.

– …złoty róg…

– Może nic nam nie zrobią – powiedział Witek.

– Tia – mruknął ojciec i docisnął pedał gazu. – Ty to nie pamiętasz, co się na tych polach działo…

Chochoły zaczęły iść w ich stronę.

– …ostał ci się…

– Zapnij pasy! – krzyknął ojciec i jeszcze przyśpieszył.

Kilka słomianych stworów zostało zmiażdżonych przez gąsienice.

– …ino sznur.

Chochoły wdrapywały się na czołg. Witek ciął słomę jak szalony. Snopki, które padły martwe, rozczłonkowane chaotycznymi cięciami, po chwili odrastały i wracały do gonitwy za pancernym pojazdem.

– Nie wytrzymam dłużej! – krzyknął Witek, obdarzając jednego ze stworów celnym kopniakiem.

Nagle ojciec doznał olśnienia.

– Kosa!

– Co? – spytał Witek, mocno się zamachując.

– Wyrzuć kosę!

– He?

– Kosę wywal! Czego nie słyszysz!

Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł, wziął ostatni zamach i kosa wyleciała w powietrze. Zrobiła kilka młynków, żeby w końcu wbić się ostrzem w ziemię.

Chochoły straciły zainteresowanie czołgiem, ruszyły w stronę narzędzia.

– Jak na to wpadłeś? – spytał nadal oszołomiony Witek, gdy zostawili za sobą chochole pole.

– A Ślub czytałeś?

– Jaki Ślub?

– No widzisz, miałeś przeczytać.

– Nie rozumiem, co to ma…

– Witek, to przecież takie proste. Tam chochoł kosy zabierał, więc i tu będzie.

– Tak, proste. Masz, ociec, rację.

– A ja nadal pamiętam, jak z kumami chcieliśmy się powalić kosami dla zabawy – kontynuował ojciec. – Tak się na nas juchy rzuciły, że musieliśmy nowego sołtysa wybrać. A to wszystko przez te kosy!

– Gdyby ociec wcześniej na to wpadł, to by się łatwiej wszystkim żyło.

Stary Przyłęk uśmiechnął się pod nosem.

– Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.

Jechali dalej. Przed nimi rozciągała się łąka.

– Stop! Stać! Stójcie, do cholery!

– Słyszysz coś? – spytał Witka ojciec i lekko nacisnął pedał gazu.

– Stop! Głupi jesteście? Prawie mnie przejechaliście!

Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy, i z długą białą brodą ciągnącą się po ziemi.

– A ty czego chcesz? – spytał go stary Przyłęk.

Nos skrzata zrobił się czerwony.

– Pan chyba nie wie, z kim rozmawia – powiedział.

– No, nie wiem – odparł ojciec, przyglądając się kierownicy. – Jeno czas tracimy…

– Jestem prezesem stowarzyszenia ochrony łąk! – krzyczał skrzat. – Nie macie pozwolenia na wjazd czołgiem! Zagrażacie życiu wielu rzadkich okazów natury!

– Bla, bla, bla – powiedział ojciec. – Strata czasu…

– Ten poprzedni czołg wjechał, ale wam nie popuszczę! Poniesiecie konsekwencje!

Witek i ojciec zbystrzeli.

– Czołg? – spytał chłopak.

– Czołg – odpowiedział skrzat i podrapał się po brodzie. – Taki z lufą, gąsienicami…

– Lipcowie – wysyczał stary Przyłęk.

– Konsekwencje wjazdu na łąkę będą ogromne! – znów zaczął skrzat, ale już go nie słuchali.

– Mamy problem – powiedział do Witka ojciec.

– A Lipcowie czołg – dodał syn. – Co robimy?

– Musimy zyskać przewagę.

– Wykopiemy z pola bombowiec?

– Nie, nie to.

– To co?

– Mam pewien pomysł.

– Jaki?

– Ale będzie on kosztowny.

Stary Przyłęk nacisnął pedał. Czołg wystartował, zarzucając skrzata grudkami ziemi.

– Pożałujecie! – krzyczało stworzenie. – Jeszcze zobaczycie!

– Gdzie jedziemy? – spytał Witek, zauważając, że oddalają się od celu wyprawy.

– Zajęcze nory – odpowiedział ojciec.

– Nigdy tam nie byłem.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz.

Nagle z nieba coś spadło i wylądowało na czołgu.

Heil

Przed nimi stał duży czarny orzeł z czerwonym dziobem i pazurami.

Das ist unser Panzer! – powiedział ptak.

– Co on mówi? – spytał ojciec.

– Nie wiem, to chyba po niemiecku – odpowiedział Witek.

– Weź go odgoń. Nie będziemy z Niemcem dyskutować.

Witek, że nie miał pod ręką kosy, podniósł nabój i zaczął nim wymachiwać. Orzeł odleciał ze skrzekiem.

Wir werden euch vernichten! – krzyknął ptak.

Tyle go widzieli. Jechali dalej, czołg podskakiwał na wertepach.

– To tu – powiedział wreszcie stary Przyłęk.

Witek zmarszczył czoło. Niczego tutaj nie było. Tylko kilka dziur w ziemi i pojedyncze osiki, które chwiały się na wietrze.

– Ale…

– Poczekaj – przerwał mu ojciec.

Zanim Witek zdążył odpowiedzieć, z dziur wyskoczyły szare kształty i w mgnieniu oka otoczyły czołg.

– Spokojnie, spokojnie – powiedział stary Przyłęk. – My w interesach.

– Czołgiem? – spytał jeden z zajęcy.

– Sytuacja wyjątkowa.

Lufy karabinów maszynowych opadły.

Ojciec zeskoczył z pojazdu. Z kręgu wyszedł do niego zając albinos, ściskający w łapkach karabin M4, sprowadzony w częściach ze Stanów.

– Słuchamy – powiedział.

Stary Przyłęk podrapał się po brodzie.

– Potrzebujemy wsparcia – powiedział. – Lipcowie chcą zająć nasz las, a też mają czołg.

– Ile dajecie? – spytał zając, gładząc wąsy.

– Kosz marchewek – odparł ojciec.

Albinos pokręcił głową.

– Mało.

– Dwa kosze.

– Masz coś o wiele cenniejszego – powiedział szef zająców, szeroko się uśmiechając.

– Co? – spytał stary Przyłęk.

– Dobrze wiesz. Nie pal głupa.

Ojciec smutno pokiwał głową.

– Jedną?

– Jedną.

– Umowa stoi.

Uścisnęli sobie dłoń i łapkę, po czym zając albinos powiedział:

– No, to prowadź.

– Wskakujcie na czołg.

Zające obsiadły pojazd z każdej strony i gdy ruszyli, Witek cicho spytał swojego tatę:

– Co im obiecałeś?

– Nic.

– No, co?

– Ciasto marchewkowe.

– I że ty je upieczesz, tak? – spytał Witek i zaśmiał się cicho.

Zajechali pod swój kawałek lasu. Słyszeli nadjeżdżający z naprzeciwka drugi czołg.

– Lipcowie! – krzyknął stary Przyłęk i splunął z pogardą.

Pojazd Lipców z białym plusem na boku się zatrzymał. Teraz zatwardziałych wrogów oddzielał tylko rzadki las i kilka krzaków.

– Przyłęk! – krzyknął stary Lipiec, za którym siedziały trzy córki. – Jeszcze nie wykitowałeś, dziadzie?

Ojciec Witka zatarł dłonie.

– Ładuj nabój, synek. Zające, w gotowości – powiedział cicho, po czym głośno odpowiedział Lipcowi. – Nie na tyle, żeby cię stąd nie przegonić!

Rozległ się huk, potem drugi. Dwa pociski wbiły się w ziemię. Nie trafił ani Przyłęk, ani Lipiec.

– Rozwalę cię, psie! – krzyknął ojciec Witka.

– Psie? Twoja matka wyjadała psu z miski!

– Twoja podmywała się w studni!

Lipiec chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo z ziemi pomiędzy nimi wyrósł ogromny muchomor, pod pachą trzymający miniguna.

– Kto mi nie daje spać? – spytał grzyb, patrząc raz na Lipców raz na Przyłęków. – Co to ma być? Jest dopiero dziesiąta, a wy już strzelacie?

Ojciec Witka poczuł, że jakiś zając szturcha go w ramię.

– O co chodzi? – spytał zająca albinosa stary Przyłęk.

– Wracamy do nor – powiedział szef zwierzęcych najemników.

– Czemu? Umowa była.

– My się na muchomora nie pisaliśmy.

Stary Przyłęk zaklął pod nosem.

– Że ty źle z sąsiadem żyjesz, to nie znaczy, że my musimy – dodał zając. – Powrót!

Małe futrzaste zwierzęta zarzuciły broń na plecy i pokicały w stronę nor.

– A to juchy – powiedział Witek.

– Kiedyś się odegramy – rzucił stary.

– Już poszli? – spytał muchomor i kiwnął kapeluszem za oddalającymi się futrzakami. – Nie zdążyłem ich na kieliszek zaprosić.

Nacisnął spust, minigun się nagrzewał.

– Ładuj, Witek, ładuj! Walimy! – krzyknął stary Przyłęk.

Chłopak wykonał rozkaz, córki Lipca też się przy czymś uwijały. Huk. Pocisk minął grzyba i przeleciał obok czołgu Lipców. Huk. Znów pudło. Tym razem wystrzał zmienił napotkane drzewko w drzazgi.

Minigun muchomora zaczął wypluwać pociski. Obdarzał nimi zarówno Przyłęków, jak i Lipców, tworząc wgniecenia w kadłubach czołgów.

– Kryj się! – krzyknął ojciec Witka i rzucił się na ziemię.

Coś szarpnęło go za rękę. Poczuł rwący ból.

– Starczy na dzisiaj – powiedział muchomor. – Idę do zająców. Następnym razem mnie nie budźcie.

I ruszył w tę samą stronę, w którą pokicali zwierzęcy najemnicy.

– Ociec – powiedział Witek, klękając przy rodzicu. – Ociec, nie umieraj!

Stary leżał na leśnej ściółce i patrzył nieprzytomnie w niebo.

– Proszę, żyj! Nie mogę zostać sam – mamrotał Witek.

– Tu jesteście! – krzyknął ktoś.

Obok Witka ustawił się szereg skrzatów różnej wielkości. Wymachiwały groźnie patykami.

– Znieważyliście stowarzyszenie ochrony łąk, więc musicie ponieść karę! – krzyczał skrzatek w czerwonej czapce, którego spotkali już wcześniej.

– Przyszliśmy was rozliczyć! – dodał któryś.

– Jesteśmy mścicielami tych biednych kwiatków, które brutalnie zmiażdżyliście!

Stary Przyłęk pokręcił głową.

– Nawet w spokoju nie można już sobie poumierać.

Wstał, podniósł prezesa stowarzyszenia ochrony łąk za brodę i wysłał go w powietrzną podróż. Otrzepał ręce i wrócił do umierania. Reszta skrzatów z krzykiem popędziła za szefem.

– Ociec…

– Już, już. Kontynuuj – powiedział staruszek.

– No, no. Co ja widzę. Czyżby stary Przyłęk nareszcie umierał? – Usłyszeli.

Ojciec Witka westchnął głośno.

– Raz skrzaty, potem jakiś idiota… – powiedział.

Przed nim stał Lipiec z córkami. Jedna trzymała pałkę, druga maczetę, a trzecia buzdygan.

Stary Lipiec opierał się na kosie, zlustrował Przyłękę, po czym wyciągnął zza pazuchy pomiętą kartkę papieru.

– Podpiszesz i rozejdziemy się w pokoju – powiedział.

Ojciec Witka wstał, fuknął nerwowo i wyrwał mężczyźnie kartkę.

– Oznajmiam, że przekazuję las na rzecz… – czytał na głos – …najlepszego sąsiada, Jana Lipca. Zwariowałeś?

Zgniótł kartkę i rzucił ją pod nogi największego wroga.

– Jest jeszcze inne rozwiązanie, kpie – powiedział Lipiec, a dziewczyny pogroziły staremu Przyłęce bronią.

– Urodą mają po ojcu, a rozum po jałówce…

Wtedy nagle nastała noc. Z nieba nadleciały ogromne czarne ptaki i obsiadły dwa czołgi.

Unser Panzer! Unser Panzer! – wrzeszczały ptaszyska, wbijając szpony w metalowe kadłuby.

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pojazdy uniosły się w powietrze.

Lipiec i Przyłęk zaklęli równocześnie.

 

***

 

– Jak twoja rana? – spytał Witek.

Stary Przyłęk podrapał prowizoryczny opatrunek na ramieniu.

– Jeno draśnięcie. Nie takie rzeczy się na wojnie przeżyło – powiedział.

Lipiec prychnął pod nosem.

– Więc jaki jest plan? – spytała jedna z jego córek.

– Obserwujemy – odparł ojciec Witka.

Siedzieli w krzakach i patrzyli na barykadę zbudowaną z patyków, która otaczała wielkie drzewo obficie pokryte gniazdami i swastykami. Przed nimi na ziemi dookoła fortyfikacji wyryto różne nazistowskie hasła.

– Może podrzucimy zapałkę i popatrzymy, kiej to wszystko płonie? – zaproponował stary Lipiec.

Przyłęk pokręcił głową.

– Czołg chcesz stracić? Wiesz, ile jest w nim amunicji? Jak to wszystko…

– Nie podpalajcie, nie podpalajcie, proszę! – Rozległ się piskliwy głosik.

Obok nich w krzakach chowała się mała mysz. Poprawiła jarmułkę, wyprostowała pejsy i brodę.

– Tam są moi bracia – powiedziała.

Stary Przyłęk podrapał się po głowie.

– Masz jakieś inne pomysły? – spytał.

Mysz machnęła łapką, żeby się nachylił i zaczęła coś mu szeptać do ucha. Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech.

– To jest plan – powiedział i podał jej rękę. – Maciej. Maciej Przyłęk.

Gryzoń uścisnął mu mały palec.

– Jankiel.

 

***

 

– Nie spodziewałem się, że tak łatwo was przekonam – powiedział Przyłęk.

– Nieraz te orły zająca rozerwały – odparł muchomor. – Ja za sąsiadami stoję murem.

– I do tego niemiecką broń nam pokradły! – dodał zając albinos.

Przytaknęła mu siedząca z tyłu gromada futrzaków.

– Wszyscy gotowi? – spytał Jankiel.

Przyłęk i Lipiec popatrzyli po sobie, kiwnęli głowami. Witek i dziewczyny też. Muchomor pochylił kapelusz, a zające dały znak uszami.

Mysz wskoczyła na starego Przyłękę, który oglądał karabin pożyczony od zająców.

– Atak! – krzyknęła.

Wyskoczyli z krzaków. Ryk sprawił, że wiele orłów poderwało się z drzewa.

– Walcie! – wydał komendę Jankiel. – Niech nawet czarne piórko tutaj nie zostanie!

Strzały huczały. Czarne ptaki spadały z nieba.

Hurensöhne! – krzyczały.

Muchomor pociskami miniguna zrobił dziurę w płocie. Wbiegli do środka.

Wewnątrz fortyfikacji stały dwa czołgi i wiele klatek wypełnionych na ścisk myszami.

– Bracia! – krzyknął Jankiel.

Z góry nadleciał wielki orzeł. Miał większe od swoich pobratymców skrzydła.

Stary Przyłęk wymierzył karabin. Już miał pociągnąć za spust, kiedy zobaczył, że spóźnił się o kilka sekund. Ptak trzymał w szponach granat bez zawleczki.

– Uciekajcie! – krzyknął mężczyzna.

Pazury się rozluźniły…

Wybuch.

Amunicja w czołgach przejęła energię i rozsadziła pojazdy od środka. Biedne myszki i najeźdźcy wylecieli w powietrze.

 

***

 

Trochę kuleli, ale przynajmniej szli. Lipiec opierał się na kosie, a Przyłęk na Witku, który prawie w ogóle nie ucierpiał.

– Sąsiad – powiedział stary Przyłęk.

– Czego?

– Wpadniesz na kieliszek bimbru?

Lipiec westchnął głośno.

– Jeśli nalegasz.

Szli dalej. Dziewczyny postękiwały cicho z bólu.

– Nie idźmy tędy – powiedział cicho Witek.

– Tędy, tędy – odparł Przyłęk i uśmiechnął się złowieszczo.

Weszli na pole.

– Szkoda tych czołgów – powiedział Lipiec, mocniej wbijając trzonek kosy w ziemię.

Nagle przed nim wyrosła grupa chochołów.

– Co? – jęknął starszy mężczyzna.

– Miałeś chamie… – mruczeli słomiani ludzie, idąc w jego stronę.

– Co się dzieje? – spytał Lipiec.

Dziewczyny, zapominając o bólu, doskoczyły do rodziciela i zaczęły go bronić. Młóciły słomę bez wytchnienia. Zlikwidowane chochoły po chwili wracały, wyrastając z ziemi i powoli otaczając Lipców.

Przed starym Przyłęką stanął prezes stowarzyszenia ochrony łąk. Tym razem z jeszcze większą obstawą.

– Przyszliśmy wymierzyć ci karę za znieważenie prezesa!

– Złamałeś ostatni punkt regulaminu użytkowania łąk! – dodał prezes i zaczął coś czytać z kartki. – Każda istota ważąca powyżej dziesięciu kilogramów jest pozbawiona wszelkich wyżej wymienionych praw do korzystania z łąki. Jednocześnie bezwzględnie zabrania się wjazdu jakimkolwiek pojazdem. Złamanie jakiekolwiek punktu regulaminu będzie się wiązało z obowiązkiem wypłacenia zadośćuczynienia Stowarzyszeniu Ochrony Łąk.

– Czemu chochoły ciebie nie atakują? – spytał Przyłękę Lipiec, biorąc zamach i pocąc się niemiłosiernie. – Może nam pomożecie, co?

– Obiecaj, że zostawisz nasz las w spokoju – odparł spokojnie Przyłęk.

– Jezu! Obiecuję, no. Pomożesz mi wreszcie?

– Podpiszesz to na papierze?

– Podpiszę, podpiszę. No, ale nam pomóż!

– Tu jesteś! – krzyknął ktoś.

– Rzuć mi kosę – powiedział Przyłęk do Lipca.

– Co? – zdziwił się rodzic trzech córek.

– Kosę mi rzuć.

– To nie żaden podstęp?

– Chcesz, żebym ci pomógł, czy nie?

Lipca nie trzeba było długo namawiać. Rzucił narzędzie, a Przyłęk zgrabnie je złapał.

– To moje zadośćuczynienie za złamanie regulaminu – powiedział, wręczając kosę skonfundowanemu prezesowi. Po czym zwrócił się do sąsiada. – Chodź, podpiszesz to, co obiecałeś. Może ci nawet tego kielona poleję.

Odprowadziły ich skrzacie krzyki.

Koniec

Komentarze

Ej, ale kosą się nie młóci!

 

Przy szkieletach cichutko zaszlochałam.

Troszkę czułam się jak w “Samych swoich”, ale mnóstwo nawiązań od Ślubu;), aż po Stawki większej niż życie;)

Jak dla mnie nieco zbyt abstrakcyjne (że tak sobie pogrymaszę), ale z drugiej strony chciałam chichotów, miałam chichoty.

Tak, że ogólnie jestem zadowolona, jak normalnie zając-najemnik!;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ambush, ale jesteś szybka :)

 

Jak to nie? :D Przecież można kosą komuś mocno przymłócić, tak że mu się czarno przed oczami zrobi.

 

ale z drugiej strony chciałam chichotów, miałam chichoty.

no i super bo taki był cel :)

Dzięki za przeczytanie! Anonim pozdrawia :)

Kto wie? >;

Świetne opowiadanie, definitywnie mnie rozbawiło :D

 

Rozwój relacji między-sąsiedzkich został ciekawie przedstawiony. Przecież nic nie łączy ludzi, tak jak wspólna walka z nazistowskimi orłami… Chociaż moje absolutne faworyty to zakopany bombowiec na polu i zające z karabinami szmuglowanymi na części o.o

 

Pozdrawiam i powodzenia :)

Legenda głosi, że na każdej wsi musi być zakopany bombowiec na nagłe okazje :D

 

Dzięki za przeczytanie! Pozdrowienia od A

Kto wie? >;

Dziękuję Ci, Anonimie, bo nie muszę już trwać w rozmyślaniach, jak by wypadł mashup Samych swoich, Czterech Pancernych i psa oraz Wesela, gdyby wyszedl spod pióra Pilipiuka. Otóż wypadłby odlotowo, najwyraźniej:)

 

Tekst to w zasadzie jedna wielka jazda bez trzymanki. Spór zwaśnionych sąsiadów z czołgami w tle, zające-najemnicy, muchomor zabijaka, nazistowskie orły, chochoły, skrzaty zarzadzajace łąką… Dużo tych grzybków w barszczu, ale jakoś tak fajnie to wypadło. W efekcie otrzymaliśmy coś na wzór opowieści drogi ojca i syna z masą pobocznych gagów.

 

Może nie śmiałem się szaleńczo podczas lektury, ale wielokrotnie uśmiechnęło dość porządnie;) Regulamin łąki niszczy beret :P

 

Dziękuję za podzielenie się szaloną lekturą, życzę powodzenia w konkursie i lecę kliknąć;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave Cezary! 

 

Dzięki za przeczytanie i miłe słowa :) 

Anonim pozdrawia! 

Kto wie? >;

Dybry,

 

Witek nie miał zamiaru rozmyślać czy to dobry pomysł

 Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł

 

– Nie wiem to chyba po niemiecku

→ – Nie wiem, to chyba po niemiecku

 

– Wir werden euch zerstören!

Hm. Chyba błędu nie ma, choć wydaje mi się, że zerstören bardziej dotyczy budynków i terenów. Jeśli więc ptak miał na myśli ludzi, powinien był użyć słowa vernichten. Ale wiadomo, to tylko takie moje czepialstwo, nie każdy musi znać niemiecki ;p

 

– Jeszcze nie wykitowałeś dziadzie?

→ – Jeszcze nie wykitowałeś, dziadzie?

 

– Rozwalę cię psie!

→ – Rozwalę cię, psie!

 

Stary leżał na leśnej ściółce i patrzył nieprzytomnie w niebo.

– Proszę, żyj! Nie mogę zostać sam!

Czyli stary to powiedział, tak?

 

– Hurensohne!

Zjadłeś umlaut.

Hurensöhne!

 

mruczały słomiani ludzie

mruczeli

 

– Chcesz żebym ci pomógł, czy nie?

→ – Chcesz, żebym ci pomógł, czy nie?

 

 

Też mi się skojarzyło z filmem “Sami swoi”.

Salwy śmiechu nie było, ale humor jest, i to nawet sporo. Przyjemny tekst :)

Pozdrawiam serdecznie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

A dobry, dobry. Witam :)

 

Ale wiadomo, to tylko takie moje czepialstwo, nie każdy musi znać niemiecki ;p

no ja nie znam kompletnie :D

 

Dzięki za przeczytanie. Usterki poprawiłem. Anonim pozdrawia :)

Kto wie? >;

Irko, wybacz.

Ależ wybaczam :) Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

:0

Jak to?

Kto wie? >;

Jak to?

Znaczy, Bundeswappen możesz sobie tykać bez konsekwencji :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nie wiem po jakiemu do mnie mówisz, ale uznajmy, że rozumiem ;)

Kto wie? >;

Szalone, ale się czyta jednym haustem. :)

Cieszę się, Misiu :D

Kto wie? >;

Irko, nie daje mi to spokoju. Czym jest Widar i Bundeswappen? 

Kto wie? >;

Przeczytawszy.

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Witam jurorkę! :)

Kto wie? >;

Wrażenia czytelnika – czytało się płynnie, w sam raz lektura na późny wieczór, przy której nie sposób zasnąć. Wiele wątków się powtarza, postacie lub grupy postaci występują wielokrotnie – na szczęście autor ma pomysł, jak je wszystkie “zagospodarować”. Dobre dialogi, folklor… nie byłem może zaskoczony czy oczarowany, i nie posikałem się ze śmiechu, ale uśmiech zdecydowanie udało się wywołać. Streszczając – dobra robota, przeczytałbym więcej bez znużenia.

P.S. Wolę określenie “Gatling” “karabin Gatlinga” “działko Gatlinga” zamiast minigun, który troszkę mnie razi. Karabin Gatlinga lub działko Gatlinga dają się odmieniać :)

Cześć, Marzanie! Super, że się podobało :D Mógłby być karabin Gatlinga, ale myślę, że słowo minigun jest bardziej obrazowe. Tzn bardziej charakterystyczne, które tworzy w głowie czytelnika konkretne skojarzenia. 

Kto wie? >;

Jest pomysł, szalona akcja i chwilami bywa nawet zabawnie, tyle że jest to humor z gatunku przaśno-siermiężnych, a to niezupełnie moja bajka.

 

– … ino sznur. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

zając albinos ściskający w swoich łapkach karabin M4… → Zbędny zaimek – czy mógł sciskać coś w cudzych łapkach?

Wystarczy: …zając albinos, ściskający w łapkach karabin M4

 

Nie zdążyłem ich na kieliszka zaprosić.Nie zdążyłem ich na kieliszek zaprosić.

Choć zdaję sobie sprawę, że muchomor nie musi mówić poprawnie.

 

Siedzieli w krzakach i patrzyli na mur zbudowany z patyków… → Siedzieli w krzakach i patrzyli na płot zbudowany z patyków

Mur jest wykonany z cegieł lub kamieni spojonych zaprawą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Siedzieli w krzakach i patrzyli na mur zbudowany z patyków… → Siedzieli w krzakach i patrzyli na płot zbudowany z patyków

Mur jest wykonany z cegieł lub kamieni spojonych zaprawą.

Płot jest zwykle cienki i jednowarstwowy, mi kojarzy się z ogrodzeniem, a nie budowlą obronną… może bardziej uniwersalny szaniec? Zasieki? Barykady? Ostrokół i palisada tu nieco grubszy materiał.

Hej Reg, 

dzięki za przybycie i szkoda, że humor nie przypadł do gustu. Jeszcze dzisiaj wprowadzę poprawki. 

 

Marzan, 

 

barykada brzmi dobrze. 

 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

Bardzo proszę, Anonimie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:D

A ja się cieszę, że przeczytałaś to opowiadanie. 

Kto wie? >;

Wspólna radość jest więcej warta niż pojedyncza. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, poprawione!

 

Wspólna radość jest więcej warta niż pojedyncza. ;)

Razem lepiej się raduje :D

Kto wie? >;

Nikt nie musiał Witka Przyłękę dłużej namawiać.

Nikt nie musiał Witka Przyłęki dłużej namawiać. Kogo, czego?

Razem z ojcem, starym Przyłęką pobiegł do stodoły

Razem z ojcem, starym Przyłęką, pobiegł do stodoły.

Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutnie.

Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutno.

– Całe szczęście odpalił – rzucił ojciec, gdy wyjechali ze stodoły.

A czemu miał nie odpalić?

Po kilku minutach zjechali z niej na pole.

"Z niej" zbędne.

jakby była jego ostatnią deską ratunku

Nie kładź mi tego łopatą do głowy.

Miałeś chamie

Wołacz: Miałeś, chamie.

Stworzenia ze słomy

Hmm.

– Zapnij pasy!

W czołgach są pasy?

Snopki, które padły martwe, rozczłonkowane chaotycznymi cięciami, po chwili odrastały i wracały do gonitwy za pancernym pojazdem.

Że co.

obdarzając jednego ze stworów celnym kopniakiem

Czy kopniak to coś, czym można obdarzyć?

Nagle ojciec dostał olśnienia.

Doznał.

Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł, dlatego wziął ostatni zamach i kosa wyleciała w powietrze.

Dlatego się zamachnął, że nie chciał myśleć?

żeby na końcu

W końcu.

chochole pole

Disco polo :D

A Ślub czytałeś?

Tytuły w cudzysłów.

Masz ociec rację.

Masz, ociec, rację.

Stójcie do cholery!

Stójcie, do cholery!

Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy i z długą białą brodą ciągnącą się aż po ziemi.

Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy, i z długą białą brodą ciągnącą się po ziemi.

No nie wiem

No, nie wiem.

Witek, jedźmy.

To on kieruje…

Zagrażacie życiu wielu rzadkich okazów natury!

Hmm.

Konsekwencje wjechania na łąkę będą ogromne!

Wjazdu na łąkę.

Ale będzie on nas kosztował kilka cennych rzeczy.

Czy sposób wyrażania się tych dwóch dżentelmenów jest spójny z ich ogólną sytuacją życiową?

robiąc obrót w powietrzu

?

z zająców

Zwykle pisze się "zajęcy".

gładząc sobie wąsy

"Sobie" doskonale zbędne.

No to prowadź.

No, to prowadź.

Witek spytał cicho swojego taty

Witek cicho spytał tatę.

No co?

No, co?

Pojazd Lipców z białym plusem na boku się zatrzymał.

Dziwny szyk.

Teraz zatwardziałych wrogów oddzielał tylko rzadki las i kilka krzaków.

Od czego? Czy nie miało być "rozdzielał"?

dziadzie

Bardziej: dziadu.

patrząc raz na Lipców raz na Przyłęków

Patrząc raz na Lipców, raz na Przyłęków.

ruszyły, kicając w stronę nor

Albo: ruszyły, kicając, w stronę nor; albo (lepiej): pokicały w stronę nor.

kiwnął kapeluszem na oddalające się futrzaki

A nie: za oddalającymi się futrzakami?

córki Lipca też się z czymś uwijały

Wokół czegoś, albo przy czymś. "Uwinąć się z czymś" znaczy zrobić to szybko.

Obdarzał nimi zarówno Przyłęków, jak i Lipców, tworząc wgniecenia w kadłubach czołgów.

Co Ty z tym obdarzaniem? I na pewno nie "tworząc".

Coś szarpnęło jego rękę.

Szarpnęło go za rękę.

pokicały zwierzęcy najemnicy

Jak najemnicy, to pokicali.

Wymachiwali groźnie patykami.

Skrzatowie?

wysłał go w powietrzną podróż

Hmm.

Reszta skrzatów z krzykiem popędziła za swoim szefem.

"Swoim" zbędne.

kiepie

Kpie.

zaklęli w tym samym czasie

A może: równocześnie?

drzewo licznie pokryte gniazdami i swastykami

… hmm. Obficie pokryte?

Przed nimi na ziemi, dookoła fortyfikacji

Skąd tu się wziął przecinek?

popatrzymy kiej to wszystko płonie

Popatrzymy, kiej to wszystko płonie.

Gryzoń uścisnął jego mały paluszek.

Gryzoń uścisnął mu mały palec. To jest nazwa palca.

Przytaknęła mu siedząca za nim gromada futrzaków.

Coś dużo tu zaimków.

popatrzyli po sobie, kiwnęli

Czym?

Żądny krwi ryk

Jak ryk może być czegokolwiek żądny?

Huk wystrzałów był przytłaczający.

Co to znaczy?

Miał szersze od swoich pobratymców skrzydła.

Dwuznaczne.

Amunicja w czołgach przejęła energię

…?

rzucił Lipiec mocniej

https://wsjp.pl/haslo/podglad/19425/rzucic/5137475/slowa

wyjęczał starszy mężczyzna

Jęknął.

No ale nam pomóż!

No, ale nam pomóż!

Odprowadziły ich skrzacie krzyki.

Hmm.

 

Hę. I sensownie (bo fabuła idzie jak po sznurku) i zupełnie absurdalnie (bo… absurdalnie). Ale czy śmiesznie? No, nie wiem. Znaczy, nie jest źle, tylko jakoś… tak nieźle. Ulubiona_emotka_Baila.

Dziękuję Ci, Anonimie, bo nie muszę już trwać w rozmyślaniach, jak by wypadł mashup Samych swoich, Czterech Pancernych i psa oraz Wesela, gdyby wyszedl spod pióra Pilipiuka.

https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot&play=true

Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)

:3

Karabin Gatlinga lub działko Gatlinga dają się odmieniać :)

Otóż to.

Razem lepiej się raduje :D

Wiadomo!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonim informuje, że przyjął poprawki, ale wprowadzi je dopiero za tydzień, bo teraz z powodu anonimowej nieobecności nie ma dostępu do komputera :c

Kto wie? >;

Nie szkodzi, nie szkodzi. Komputer nie zając, nie ucieknie :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:D

Kto wie? >;

Tarnino, nareszcie mogę poprawić :D

 

A czemu miał nie odpalić?

bo długo stał w stodole

 

W czołgach są pasy?

nie ma, to taki żarcik

 

Że co.

Anonim nie wie, co ma odpowiedzieć cool

 

Tytuły w cudzysłów.

a może być kursywa?

 

ufff udało się anonimowi poprawić :D

 

 

Kto wie? >;

bo długo stał w stodole

A, prawda.

nie ma, to taki żarcik

… mam wciśnięty śmiechoguzik…

Anonim nie wie, co ma odpowiedzieć cool

a może być kursywa?

Może być, byle konsekwentnie.

ufff udało się anonimowi poprawić :D

yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

… mam wciśnięty śmiechoguzik…

:c

 

Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)

:3

co to ten Widar indecision

 

Kto wie? >;

Ulubieniec Irki, nordycki bóg szewstwa :D (znaczy, głównie to zemsty i ciszy, ale szewstwa też): https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22721

a to wszystko jasne. Przetrząsałem internet i znalazłem tylko jakąś firmą transportową i się zastanawiałem o co może chodzić :D

 

Kto wie? >;

Irko, nie daje mi to spokoju. Czym jest Widar i Bundeswappen?

O wybaczenie proszę, źle obstawiłam tożsamość autora. Widar już został wyjaśniony, a Bundeswappen to godło Niemiec.

A teraz mam pytanko: za co autor przeprasza we wstępie?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A, wszystkie świeżynki albo przepraszają, albo chcą być przepraszane. Stąd wniosek, że Anonim jest młody, piękny, hoży, gładki i inne synonimy. wink

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A teraz mam pytanko: za co autor przeprasza we wstępie?

Tajemnica. Ale Anonimowe źródła donoszą, że za to drugie.

 

źle obstawiłam tożsamość autora.

to dobrze

 

 

 

Kto wie? >;

 

A, wszyst­kie świe­żyn­ki albo prze­pra­sza­ją, albo chcą być prze­pra­sza­ne. Stąd wnio­sek, że Ano­nim jest młody, pięk­ny, hoży, gład­ki i inne sy­no­ni­my. wink

Kto wie? >;

Chyba trochę się wkopałem…

Kto wie? >;

to dobrze

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kto wie? >;

ale że nawet bez biblioteki? :c

Smuteczek

Kto wie? >;

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kto wie? >;

Neoteniczny aksolotl – czyli młody autor :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A może nie? :D

Kto wie? >;

Może być, że młody w systemie szesnastkowym, albo młody duchem. Ale młody.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie powiem. Tajemnica.

 

Kto wie? >;

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

surprise

Kto wie? >;

Wszystko zależy od systemu liczbowego.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kto wie? >;

Kotek ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kitku

Kto wie? >;

Koteeeczeeek heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Koty fajne są :3

Kto wie? >;

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ale puchaty :3

Kto wie? >;

Witam,

 

Bardzo fajnie wyszły te dialogi, naturalnie, opowiadanie przeczytałem błyskawicznie i przy tym… całkiem nieźle się ubawiłem. Tak zaraz na początku nie było może jakoś prześmiesznie, ale potem te wszystkie absurdy (od zajęczej partyzantki, przez nazistowskie orły, po muchomora rozjemcę), a przede wszystkim celna wymiana krytycznych uwag pomiędzy głównymi zainteresowanymi, sprawiły, że uśmiech nie schodził mi z twarzy przez większą część tekstu. 

Zabawne opowiadanie i myślę, że niejednego rozbawi.

Tak swoją drogą to mógłbym przysiąc, że kiedyś dawno temu, również w lesie, przydarzyła mi się bardzo podobna historia. Z tą różnicą, że kolejność była odwrotna, bo najpierw z zwaśnionym znajomym wypiliśmy zdecydowanie więcej niż jedną lufę jakiegoś ruskiego bimbru, a dopiero potem udaliśmy się w teren… No i finalnie nikt nie ucierpiał, nie licząc mega kaca, którego pamiętam do dzisiaj:)

Powodzenia i pozdrawiam 

Anonim wita niespodziewanego przybysza :) 

 

Cieszę się, że choć trochę cię rozbawiłem :D

 

Ruski bimber to taki magiczny specyfik, że pokazuje nam rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia, więc lepiej z nim uważać. Można wpaść między uzbrojone zające albo prosto w gniazdo nazi orłów.

 

Dzięki za przeczytanie! 

Kto wie? >;

Zając albinos mi się spodobał.

Anonim się cieszy :) 

Kto wie? >;

Tak mi się skojarzyło…

 

Odpowiadający:

– … a więc… Boryna to jest postać…

Podpowiedź:

– z powieści…

– z powieści..

– Chłopi.

– Chłopi… ją chętnie czytają, gdyż to jest coś o warzywnictwie bodajże, pomidory czy pieczarki…

– Nie!

Do podpowiadającego:

– To o czy to jest?

– O chłopach.

–Znaczy chłopi o chłopach. Takie do śmichu tam. Kargul, Pawlak, tak śmiesznie gadają… ach… Boryna?! Boryna to jest postać z powieści…

– Chłopi to tytuł.

– A Chłopi to tytuł i Boryna zdradzała z Antkiem…

 

(fragment Lekcyjnych rozmówek z Przestrojenia; Krzysztof Piasecki, Stanisław Zygmunt)

 

Humor chłopski w troszkę Pilipiukowym stylu. Nie czytało się źle.

 

Pozdrawiam.

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Sama jesteś Boryna! ;-)

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Humor chłopski w troszkę Pilipiukowym stylu.

Ano, taki był zamiar.

 

Nie czytało się źle.

czyli autor zadowolony i czytelnik :)

 

Sama jesteś Boryna! ;-)

:p

Kto wie? >;

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

wink

Kto wie? >;

Hej!

 

– Nie wiem, to chyba po niemiecku – odpowiedział Witek.

– Weź go odgoń. Nie będziemy z Niemcem dyskutować.

:D

No dobra, żarty z niechęcią do Niemców zawsze bawią. XD

 

Wtedy nagle nastała noc. Z nieba nadleciały ogromne czarne ptaki i obsiadły dwa czołgi.

– Unser Panzer! Unser Panzer! – wrzeszczały ptaszyska, wbijając szpony w metalowe kadłuby.

Tak mi z Pink Floydami się skojarzyło…

 

Lekki, zabawny tekst ze skrzatami i zwierzętami, które stanowiły bajkowy kontrast do rzeczywistości rodem z „Samych swoich”. ;) Czytałam z przyjemnością, choć niekoniecznie zapada w pamięć i po pewnym czasie, kiedy wracałam przy podsumowaniu innych tekstów, niewiele z niego pamiętałam. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Anonim wita Ananke :) 

 

Co do Niemców, to prawda :D

 

A to dobrze, że czytało się przyjemnie, taki był zamiar :) 

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

Wydało się…

 

 

Dzięki CC i Pnzrdiv za betę :3

Kto wie? >;

O, Skryty, też nie wpadłem, że to Ty.

Tak jak pisałem wyżej – podobało mi się :)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

O, Skryty, też nie wpadłem, że to Ty.

Hehe, najwyraźniej umiem w anonimowość.

 

Tak jak pisałem wyżej – podobało mi się :)

Super! Widziałem nawet, że punkta albo połówkę od ciebie dostałem :)

Kto wie? >;

W istocie :)

Żaba mi się podobała bardziej, ale Twoja wersja Karguli i Pawlaków – też :)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Żaba fajna, chociaż mi inne bardziej przypadły do gustu.

 

ale Twoja wersja Karguli i Pawlaków – też :)

Jestem zadowolony z tego tekstu. Wyszedł taki jaki miał być. Szkoda że bez biblioteki, ale czasem tak się zdarza :c

Kto wie? >;

A to nie jest w bibliotece? Ślepy ja, byłem przekonany, że dawno jest.

Lecę klikać!

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Lecę klikać!

A no nie jest.

Dziękuję! Zresztą co z tej biblioteki. Feedback był w większości pozytywny, nawet Tarnina doceniła na swój sposób, więc tyle powinno starczyć :D

Kto wie? >;

Zauważ, że dwie inne rzeczy z tego konkursu kliknąłem, ale nie dałem punktów – więc to chyba też na coś wskazuje :)

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Ano, racja :) 

Kto wie? >;

Witaj. :)

Skryty, świetny pomysł i wykonanie. Brawa! :)

Klikam, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Skryty, świetny pomysł i wykonanie. Brawa! :)

Dziękuję!

Również pozdrawiam!

Kto wie? >;

O, Skryty, też nie poznałam. :D

:D

I bardzo dobrze.

Kto wie? >;

A teledysk Pink Floydów miałeś gdzieś z tyłu głowy czy przypadek? :)

Przypadek :) Można prosić o linka, bo nie wiem o jakim mówisz? :D

Kto wie? >;

Cześć, Skryty!

 

Takie skrzyżowanie “Samych swoich” z Wędrowyczem i “Weselem”. W każdym razie jest jazda bez trzymanki od początku do końca. W ogóle jestem pod wrażeniem, ile wydarzeń zmieściłeś w 20k znaków. Początkowo bałem się też, że będzie to seria słabo powiązanych ze sobą scenek, ale sprawnie wszystko połączyłeś.

Może nie jest to mój humor, ale rozmachu odmówić Ci nie mogę ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusku,

dziękuję za tak miłe słowa. I prawda, udało mi się to sensownie połączyć. Bez tego ten absurd byłby raczej średni, a tak chyba wyszło coś fajnego :)

 

Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Sympatyczny absurd. Może trochę akcja za bardzo się miota, bohaterowie urwali się z rozmaitych choinek, ale jest dobrze.

Humor jest, taki na wesoły uśmiech. Tekst odrobinę kojarzył mi się z „Weselem w Atomicach”.

Główni bohaterowie mocno podobni do siebie, gdyby ich zamienić miejscami, nic by się nie zmieniło – wychodzą z nich tacy wiecznie wojujący z sąsiadami Kargule i Pawlaki, bez żadnych cech szczególnych.

Fabuła na sterydach wypada ciekawie, acz na dłuższą metę takie ciągłe skakanie byłoby męczące. Na pewno zestaw wątków można uznać za oryginalny.

Duży plus za liczne nawiązania literackie.

Minus za technikalia językowe. Widziałam za dużo błędów różnego rodzaju; od literówek (Przyłęk niekiedy odmienia się tak, jakby nazywał się Przyłęka) do mylenia kosy z cepem.

Babska logika rządzi!

Ananke, a to ptaszysko to z herbu Niemiec u mnie wzięte.

 

Finklo, dzięki za zorganizowanie konkursu :) "Wesele w Atomicach" brzmi jak coś, co by mi się spodobało. A to prawda, Lipcowie i Przyłękowie są podobni, ale czy to nie tak, że najbardziej nie lubimy ludzi, którzy nas przypominają? A no i różnią się ilością i płcią dzieci, to może być ich ta inna cecha. A z błędami już powinno być lepiej, bo poprawiłem łapankę od Tarniny :)

Fajnie, że spodobały ci się nawiązania i humor. :D

Pozdrawiam! 

Kto wie? >;

poprawiłem łapankę od Tarniny :)

cool

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

B) 

Kto wie? >;

"Wesele w Atomicach" brzmi jak coś, co by mi się spodobało.

Mieliśmy to (a może fragment) w podstawówce w podręczniku od polaka. Już wtedy mnie zachwyciło.

A z błędami już powinno być lepiej, bo poprawiłem łapankę od Tarniny :)

Pewnie jest, ale czytałam wtedy, kiedy wstawiłam komcia jurorskiego.

Babska logika rządzi!

Mieliśmy to (a może fragment) w podstawówce w podręczniku od polaka. Już wtedy mnie zachwyciło.

I myśmy mieli. Za krótkie, żeby dzielić na fragmenty. Proszę bardzo: https://bsip.miastorybnik.pl/zsu/WeselewA.pdf

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ooo przeczytam sobie w wolnej chwili :) 

Kto wie? >;

Krótkie :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Krótkie, a jakie fajne :D

Kto wie? >;

:D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:)

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka