- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Ociec, las nam biorą

Ociec, las nam biorą

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy V

Oceny

Ociec, las nam biorą

– Ociec! Las nam biorą!

Pod­sta­rza­ły męż­czy­zna ode­rwał się od apa­ra­tu­ry bim­brow­ni­czej.

– Kto? – spy­tał. – Lip­co­wie?

– A kto inny?

– To psie juchy! Witek, do sto­do­ły! Kosę bierz!

Nikt nie mu­siał Witka Przy­łę­ki dłu­żej na­ma­wiać. Razem z ojcem, sta­rym Przy­łę­ką, po­biegł do sto­do­ły. Nie­na­oli­wio­ne wrota za­skrzy­pia­ły smut­no. W środ­ku stał zgrab­ny czołg z bia­łym plu­sem na kor­pu­sie.

– Wska­kuj do środ­ka – za­rzą­dził oj­ciec.

– Ale tu są ja­kieś szkie­le­ty…

– Wywal, to nie­miec­kie.

– Całe szczę­ście od­pa­lił – rzu­cił oj­ciec, gdy wy­je­cha­li ze sto­do­ły.

Witek prze­glą­dał za­pa­sy amu­ni­cji.

– Dużo tego, dużo – mówił. – Star­czy.

– Na pewno star­czy.

Czołg pod­ska­ki­wał na wiej­skiej dro­dze. Po kilku mi­nu­tach zje­cha­li na pole.

Po­mię­dzy bruz­da­mi stały snop­ki słomy. Wy­glą­da­ły jak lu­dzie owi­nię­ci w pa­ję­cze ko­ko­ny.

– Pole cho­cho­łów – wy­sy­czał oj­ciec.

– Może za­wró­ci­my?

– Nie. Tędy bę­dzie szyb­ciej.

– Po­jedź­my przez Ty­mo­wo…

– Chcesz, żeby nam Lip­co­wie cały las wy­kar­czo­wa­li? Nie? To nie gadaj mi tu. Mu­si­my tędy po­je­chać.

Witek gło­śno prze­łknął ślinę.

– Na pewno? – spy­tał.

– Na pewno. Kosę masz?

– Mam.

– To w razie czego bę­dziesz młó­cił.

Syn zbladł.

Czołg wje­chał na pole, roz­rzu­ca­jąc na boki zie­mię. Witek trzy­mał trzo­nek kosy z całej siły.

– Mia­łeś, cha­mie… – mru­cza­ły cho­cho­ły.

– Co one mówią? – spy­tał oj­ciec.

– Chyba nas ob­ra­ża­ją – od­po­wie­dział Witek.

Stwo­rze­nia ze słomy ob­ró­ci­ły się w stro­nę czoł­gu.

– …złoty róg…

– Może nic nam nie zro­bią – po­wie­dział Witek.

– Tia – mruk­nął oj­ciec i do­ci­snął pedał gazu. – Ty to nie pa­mię­tasz, co się na tych po­lach dzia­ło…

Cho­cho­ły za­czę­ły iść w ich stro­nę.

– …ostał ci się…

– Za­pnij pasy! – krzyk­nął oj­ciec i jesz­cze przy­śpie­szył.

Kilka sło­mia­nych stwo­rów zo­sta­ło zmiaż­dżo­nych przez gą­sie­ni­ce.

– …ino sznur.

Cho­cho­ły wdra­py­wa­ły się na czołg. Witek ciął słomę jak sza­lo­ny. Snop­ki, które padły mar­twe, roz­człon­ko­wa­ne cha­otycz­ny­mi cię­cia­mi, po chwi­li od­ra­sta­ły i wra­ca­ły do go­ni­twy za pan­cer­nym po­jaz­dem.

– Nie wy­trzy­mam dłu­żej! – krzyk­nął Witek, ob­da­rza­jąc jed­ne­go ze stwo­rów cel­nym kop­nia­kiem.

Nagle oj­ciec do­znał olśnie­nia.

– Kosa!

– Co? – spy­tał Witek, mocno się za­ma­chu­jąc.

– Wy­rzuć kosę!

– He?

– Kosę wywal! Czego nie sły­szysz!

Witek nie miał za­mia­ru roz­my­ślać, czy to dobry po­mysł, wziął ostat­ni za­mach i kosa wy­le­cia­ła w po­wie­trze. Zro­bi­ła kilka młyn­ków, żeby w końcu wbić się ostrzem w zie­mię.

Cho­cho­ły stra­ci­ły za­in­te­re­so­wa­nie czoł­giem, ru­szy­ły w stro­nę na­rzę­dzia.

– Jak na to wpa­dłeś? – spy­tał nadal oszo­ło­mio­ny Witek, gdy zo­sta­wi­li za sobą cho­cho­le pole.

– A Ślub czy­ta­łeś?

– Jaki Ślub?

– No wi­dzisz, mia­łeś prze­czy­tać.

– Nie ro­zu­miem, co to ma…

– Witek, to prze­cież takie pro­ste. Tam cho­choł kosy za­bie­rał, więc i tu bę­dzie.

– Tak, pro­ste. Masz, ociec, rację.

– A ja nadal pa­mię­tam, jak z ku­ma­mi chcie­li­śmy się po­wa­lić ko­sa­mi dla za­ba­wy – kon­ty­nu­ował oj­ciec. – Tak się na nas juchy rzu­ci­ły, że mu­sie­li­śmy no­we­go soł­ty­sa wy­brać. A to wszyst­ko przez te kosy!

– Gdyby ociec wcze­śniej na to wpadł, to by się ła­twiej wszyst­kim żyło.

Stary Przy­łęk uśmiech­nął się pod nosem.

– Nie­któ­re rze­czy le­piej za­cho­wać dla sie­bie.

Je­cha­li dalej. Przed nimi roz­cią­ga­ła się łąka.

– Stop! Stać! Stój­cie, do cho­le­ry!

– Sły­szysz coś? – spy­tał Witka oj­ciec i lekko na­ci­snął pedał gazu.

– Stop! Głupi je­ste­ście? Pra­wie mnie prze­je­cha­li­ście!

Sprzed czoł­gu wy­szedł mi­nia­tu­ro­wy czło­wie­czek w czer­wo­nej czap­ce, która na­cho­dzi­ła mu na oczy, i z długą białą brodą cią­gną­cą się po ziemi.

– A ty czego chcesz? – spy­tał go stary Przy­łęk.

Nos skrza­ta zro­bił się czer­wo­ny.

– Pan chyba nie wie, z kim roz­ma­wia – po­wie­dział.

– No, nie wiem – od­parł oj­ciec, przy­glą­da­jąc się kie­row­ni­cy. – Jeno czas tra­ci­my…

– Je­stem pre­ze­sem sto­wa­rzy­sze­nia ochro­ny łąk! – krzy­czał skrzat. – Nie macie po­zwo­le­nia na wjazd czoł­giem! Za­gra­ża­cie życiu wielu rzad­kich oka­zów na­tu­ry!

– Bla, bla, bla – po­wie­dział oj­ciec. – Stra­ta czasu…

– Ten po­przed­ni czołg wje­chał, ale wam nie po­pusz­czę! Po­nie­sie­cie kon­se­kwen­cje!

Witek i oj­ciec zby­strze­li.

– Czołg? – spy­tał chło­pak.

– Czołg – od­po­wie­dział skrzat i po­dra­pał się po bro­dzie. – Taki z lufą, gą­sie­ni­ca­mi…

– Lip­co­wie – wy­sy­czał stary Przy­łęk.

– Kon­se­kwen­cje wjaz­du na łąkę będą ogrom­ne! – znów za­czął skrzat, ale już go nie słu­cha­li.

– Mamy pro­blem – po­wie­dział do Witka oj­ciec.

– A Lip­co­wie czołg – dodał syn. – Co ro­bi­my?

– Mu­si­my zy­skać prze­wa­gę.

– Wy­ko­pie­my z pola bom­bo­wiec?

– Nie, nie to.

– To co?

– Mam pe­wien po­mysł.

– Jaki?

– Ale bę­dzie on kosz­tow­ny.

Stary Przy­łęk na­ci­snął pedał. Czołg wy­star­to­wał, za­rzu­ca­jąc skrza­ta grud­ka­mi ziemi.

– Po­ża­łu­je­cie! – krzy­cza­ło stwo­rze­nie. – Jesz­cze zo­ba­czy­cie!

– Gdzie je­dzie­my? – spy­tał Witek, za­uwa­ża­jąc, że od­da­la­ją się od celu wy­pra­wy.

– Za­ję­cze nory – od­po­wie­dział oj­ciec.

– Nigdy tam nie byłem.

– Za­wsze musi być ten pierw­szy raz.

Nagle z nieba coś spa­dło i wy­lą­do­wa­ło na czoł­gu.

Heil

Przed nimi stał duży czar­ny orzeł z czer­wo­nym dzio­bem i pa­zu­ra­mi.

Das ist unser Pan­zer! – po­wie­dział ptak.

– Co on mówi? – spy­tał oj­ciec.

– Nie wiem, to chyba po nie­miec­ku – od­po­wie­dział Witek.

– Weź go odgoń. Nie bę­dzie­my z Niem­cem dys­ku­to­wać.

Witek, że nie miał pod ręką kosy, pod­niósł nabój i za­czął nim wy­ma­chi­wać. Orzeł od­le­ciał ze skrze­kiem.

Wir wer­den euch ver­nich­ten! – krzyk­nął ptak.

Tyle go wi­dzie­li. Je­cha­li dalej, czołg pod­ska­ki­wał na wer­te­pach.

– To tu – po­wie­dział wresz­cie stary Przy­łęk.

Witek zmarsz­czył czoło. Ni­cze­go tutaj nie było. Tylko kilka dziur w ziemi i po­je­dyn­cze osiki, które chwia­ły się na wie­trze.

– Ale…

– Po­cze­kaj – prze­rwał mu oj­ciec.

Zanim Witek zdą­żył od­po­wie­dzieć, z dziur wy­sko­czy­ły szare kształ­ty i w mgnie­niu oka oto­czy­ły czołg.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie – po­wie­dział stary Przy­łęk. – My w in­te­re­sach.

– Czoł­giem? – spy­tał jeden z za­ję­cy.

– Sy­tu­acja wy­jąt­ko­wa.

Lufy ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych opa­dły.

Oj­ciec ze­sko­czył z po­jaz­du. Z kręgu wy­szedł do niego zając al­bi­nos, ści­ska­ją­cy w łap­kach ka­ra­bin M4, spro­wa­dzo­ny w czę­ściach ze Sta­nów.

– Słu­cha­my – po­wie­dział.

Stary Przy­łęk po­dra­pał się po bro­dzie.

– Po­trze­bu­je­my wspar­cia – po­wie­dział. – Lip­co­wie chcą zająć nasz las, a też mają czołg.

– Ile da­je­cie? – spy­tał zając, gła­dząc wąsy.

– Kosz mar­che­wek – od­parł oj­ciec.

Al­bi­nos po­krę­cił głową.

– Mało.

– Dwa kosze.

– Masz coś o wiele cen­niej­sze­go – po­wie­dział szef za­ją­ców, sze­ro­ko się uśmie­cha­jąc.

– Co? – spy­tał stary Przy­łęk.

– Do­brze wiesz. Nie pal głupa.

Oj­ciec smut­no po­ki­wał głową.

– Jedną?

– Jedną.

– Umowa stoi.

Uści­snę­li sobie dłoń i łapkę, po czym zając al­bi­nos po­wie­dział:

– No, to pro­wadź.

– Wska­kuj­cie na czołg.

Za­ją­ce ob­sia­dły po­jazd z każ­dej stro­ny i gdy ru­szy­li, Witek cicho spy­tał swo­je­go tatę:

– Co im obie­ca­łeś?

– Nic.

– No, co?

– Cia­sto mar­chew­ko­we.

– I że ty je upie­czesz, tak? – spy­tał Witek i za­śmiał się cicho.

Za­je­cha­li pod swój ka­wa­łek lasu. Sły­sze­li nad­jeż­dża­ją­cy z na­prze­ciw­ka drugi czołg.

– Lip­co­wie! – krzyk­nął stary Przy­łęk i splu­nął z po­gar­dą.

Po­jazd Lip­ców z bia­łym plu­sem na boku się za­trzy­mał. Teraz za­twar­dzia­łych wro­gów od­dzie­lał tylko rzad­ki las i kilka krza­ków.

– Przy­łęk! – krzyk­nął stary Li­piec, za któ­rym sie­dzia­ły trzy córki. – Jesz­cze nie wy­ki­to­wa­łeś, dzia­dzie?

Oj­ciec Witka za­tarł dło­nie.

– Ładuj nabój, synek. Za­ją­ce, w go­to­wo­ści – po­wie­dział cicho, po czym gło­śno od­po­wie­dział Lip­co­wi. – Nie na tyle, żeby cię stąd nie prze­go­nić!

Roz­legł się huk, potem drugi. Dwa po­ci­ski wbiły się w zie­mię. Nie tra­fił ani Przy­łęk, ani Li­piec.

– Roz­wa­lę cię, psie! – krzyk­nął oj­ciec Witka.

– Psie? Twoja matka wy­ja­da­ła psu z miski!

– Twoja pod­my­wa­ła się w stud­ni!

Li­piec chciał coś od­po­wie­dzieć, ale nie zdą­żył, bo z ziemi po­mię­dzy nimi wy­rósł ogrom­ny mu­cho­mor, pod pachą trzy­ma­ją­cy mi­ni­gu­na.

– Kto mi nie daje spać? – spy­tał grzyb, pa­trząc raz na Lip­ców raz na Przy­łę­ków. – Co to ma być? Jest do­pie­ro dzie­sią­ta, a wy już strze­la­cie?

Oj­ciec Witka po­czuł, że jakiś zając sztur­cha go w ramię.

– O co cho­dzi? – spy­tał za­ją­ca al­bi­no­sa stary Przy­łęk.

– Wra­ca­my do nor – po­wie­dział szef zwie­rzę­cych na­jem­ni­ków.

– Czemu? Umowa była.

– My się na mu­cho­mo­ra nie pi­sa­li­śmy.

Stary Przy­łęk za­klął pod nosem.

– Że ty źle z są­sia­dem ży­jesz, to nie zna­czy, że my mu­si­my – dodał zając. – Po­wrót!

Małe fu­trza­ste zwie­rzę­ta za­rzu­ci­ły broń na plecy i po­ki­ca­ły w stro­nę nor.

– A to juchy – po­wie­dział Witek.

– Kie­dyś się ode­gra­my – rzu­cił stary.

– Już po­szli? – spy­tał mu­cho­mor i kiw­nął ka­pe­lu­szem za od­da­la­ją­cy­mi się fu­trza­ka­mi. – Nie zdą­ży­łem ich na kie­li­szek za­pro­sić.

Na­ci­snął spust, mi­ni­gun się na­grze­wał.

– Ładuj, Witek, ładuj! Wa­li­my! – krzyk­nął stary Przy­łęk.

Chło­pak wy­ko­nał roz­kaz, córki Lipca też się przy czymś uwi­ja­ły. Huk. Po­cisk minął grzy­ba i prze­le­ciał obok czoł­gu Lip­ców. Huk. Znów pudło. Tym razem wy­strzał zmie­nił na­po­tka­ne drzew­ko w drza­zgi.

Mi­ni­gun mu­cho­mo­ra za­czął wy­plu­wać po­ci­ski. Ob­da­rzał nimi za­rów­no Przy­łę­ków, jak i Lip­ców, two­rząc wgnie­ce­nia w ka­dłu­bach czoł­gów.

– Kryj się! – krzyk­nął oj­ciec Witka i rzu­cił się na zie­mię.

Coś szarp­nę­ło go za rękę. Po­czuł rwący ból.

– Star­czy na dzi­siaj – po­wie­dział mu­cho­mor. – Idę do za­ją­ców. Na­stęp­nym razem mnie nie budź­cie.

I ru­szył w tę samą stro­nę, w którą po­ki­ca­li zwie­rzę­cy na­jem­ni­cy.

– Ociec – po­wie­dział Witek, klę­ka­jąc przy ro­dzi­cu. – Ociec, nie umie­raj!

Stary leżał na le­śnej ściół­ce i pa­trzył nie­przy­tom­nie w niebo.

– Pro­szę, żyj! Nie mogę zo­stać sam – mam­ro­tał Witek.

– Tu je­ste­ście! – krzyk­nął ktoś.

Obok Witka usta­wił się sze­reg skrza­tów róż­nej wiel­ko­ści. Wy­ma­chi­wa­ły groź­nie pa­ty­ka­mi.

– Znie­wa­ży­li­ście sto­wa­rzy­sze­nie ochro­ny łąk, więc mu­si­cie po­nieść karę! – krzy­czał skrza­tek w czer­wo­nej czap­ce, któ­re­go spo­tka­li już wcze­śniej.

– Przy­szli­śmy was roz­li­czyć! – dodał któ­ryś.

– Je­ste­śmy mści­cie­la­mi tych bied­nych kwiat­ków, które bru­tal­nie zmiaż­dży­li­ście!

Stary Przy­łęk po­krę­cił głową.

– Nawet w spo­ko­ju nie można już sobie po­umie­rać.

Wstał, pod­niósł pre­ze­sa sto­wa­rzy­sze­nia ochro­ny łąk za brodę i wy­słał go w po­wietrz­ną po­dróż. Otrze­pał ręce i wró­cił do umie­ra­nia. Resz­ta skrza­tów z krzy­kiem po­pę­dzi­ła za sze­fem.

– Ociec…

– Już, już. Kon­ty­nu­uj – po­wie­dział sta­ru­szek.

– No, no. Co ja widzę. Czyż­by stary Przy­łęk na­resz­cie umie­rał? – Usły­sze­li.

Oj­ciec Witka wes­tchnął gło­śno.

– Raz skrza­ty, potem jakiś idio­ta… – po­wie­dział.

Przed nim stał Li­piec z cór­ka­mi. Jedna trzy­ma­ła pałkę, druga ma­cze­tę, a trze­cia buz­dy­gan.

Stary Li­piec opie­rał się na kosie, zlu­stro­wał Przy­łę­kę, po czym wy­cią­gnął zza pa­zu­chy po­mię­tą kart­kę pa­pie­ru.

– Pod­pi­szesz i ro­zej­dzie­my się w po­ko­ju – po­wie­dział.

Oj­ciec Witka wstał, fuk­nął ner­wo­wo i wy­rwał męż­czyź­nie kart­kę.

– Oznaj­miam, że prze­ka­zu­ję las na rzecz… – czy­tał na głos – …naj­lep­sze­go są­sia­da, Jana Lipca. Zwa­rio­wa­łeś?

Zgniótł kart­kę i rzu­cił ją pod nogi naj­więk­sze­go wroga.

– Jest jesz­cze inne roz­wią­za­nie, kpie – po­wie­dział Li­piec, a dziew­czy­ny po­gro­zi­ły sta­re­mu Przy­łę­ce bro­nią.

– Urodą mają po ojcu, a rozum po ja­łów­ce…

Wtedy nagle na­sta­ła noc. Z nieba nad­le­cia­ły ogrom­ne czar­ne ptaki i ob­sia­dły dwa czoł­gi.

Unser Pan­zer! Unser Pan­zer! – wrzesz­cza­ły pta­szy­ska, wbi­ja­jąc szpo­ny w me­ta­lo­we ka­dłu­by.

Zanim kto­kol­wiek zdą­żył za­re­ago­wać, po­jaz­dy unio­sły się w po­wie­trze.

Li­piec i Przy­łęk za­klę­li rów­no­cze­śnie.

 

***

 

– Jak twoja rana? – spy­tał Witek.

Stary Przy­łęk po­dra­pał pro­wi­zo­rycz­ny opa­tru­nek na ra­mie­niu.

– Jeno dra­śnię­cie. Nie takie rze­czy się na woj­nie prze­ży­ło – po­wie­dział.

Li­piec prych­nął pod nosem.

– Więc jaki jest plan? – spy­ta­ła jedna z jego córek.

– Ob­ser­wu­je­my – od­parł oj­ciec Witka.

Sie­dzie­li w krza­kach i pa­trzy­li na ba­ry­ka­dę zbu­do­wa­ną z pa­ty­ków, która ota­cza­ła wiel­kie drze­wo ob­fi­cie po­kry­te gniaz­da­mi i swa­sty­ka­mi. Przed nimi na ziemi do­oko­ła for­ty­fi­ka­cji wy­ry­to różne na­zi­stow­skie hasła.

– Może pod­rzu­ci­my za­pał­kę i po­pa­trzy­my, kiej to wszyst­ko pło­nie? – za­pro­po­no­wał stary Li­piec.

Przy­łęk po­krę­cił głową.

– Czołg chcesz stra­cić? Wiesz, ile jest w nim amu­ni­cji? Jak to wszyst­ko…

– Nie pod­pa­laj­cie, nie pod­pa­laj­cie, pro­szę! – Roz­legł się pi­skli­wy gło­sik.

Obok nich w krza­kach cho­wa­ła się mała mysz. Po­pra­wi­ła jar­muł­kę, wy­pro­sto­wa­ła pejsy i brodę.

– Tam są moi bra­cia – po­wie­dzia­ła.

Stary Przy­łęk po­dra­pał się po gło­wie.

– Masz ja­kieś inne po­my­sły? – spy­tał.

Mysz mach­nę­ła łapką, żeby się na­chy­lił i za­czę­ła coś mu szep­tać do ucha. Na twa­rzy męż­czy­zny po­ja­wił się sze­ro­ki uśmiech.

– To jest plan – po­wie­dział i podał jej rękę. – Ma­ciej. Ma­ciej Przy­łęk.

Gry­zoń uści­snął mu mały palec.

– Jan­kiel.

 

***

 

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że tak łatwo was prze­ko­nam – po­wie­dział Przy­łęk.

– Nie­raz te orły za­ją­ca ro­ze­rwa­ły – od­parł mu­cho­mor. – Ja za są­sia­da­mi stoję murem.

– I do tego nie­miec­ką broń nam po­kra­dły! – dodał zając al­bi­nos.

Przy­tak­nę­ła mu sie­dzą­ca z tyłu gro­ma­da fu­trza­ków.

– Wszy­scy go­to­wi? – spy­tał Jan­kiel.

Przy­łęk i Li­piec po­pa­trzy­li po sobie, kiw­nę­li gło­wa­mi. Witek i dziew­czy­ny też. Mu­cho­mor po­chy­lił ka­pe­lusz, a za­ją­ce dały znak usza­mi.

Mysz wsko­czy­ła na sta­re­go Przy­łę­kę, który oglą­dał ka­ra­bin po­ży­czo­ny od za­ją­ców.

– Atak! – krzyk­nę­ła.

Wy­sko­czy­li z krza­ków. Ryk spra­wił, że wiele orłów po­de­rwa­ło się z drze­wa.

– Wal­cie! – wydał ko­men­dę Jan­kiel. – Niech nawet czar­ne piór­ko tutaj nie zo­sta­nie!

Strza­ły hu­cza­ły. Czar­ne ptaki spa­da­ły z nieba.

Hu­rensöhne! – krzy­cza­ły.

Mu­cho­mor po­ci­ska­mi mi­ni­gu­na zro­bił dziu­rę w pło­cie. Wbie­gli do środ­ka.

We­wnątrz for­ty­fi­ka­cji stały dwa czoł­gi i wiele kla­tek wy­peł­nio­nych na ścisk my­sza­mi.

– Bra­cia! – krzyk­nął Jan­kiel.

Z góry nad­le­ciał wiel­ki orzeł. Miał więk­sze od swo­ich po­bra­tym­ców skrzy­dła.

Stary Przy­łęk wy­mie­rzył ka­ra­bin. Już miał po­cią­gnąć za spust, kiedy zo­ba­czył, że spóź­nił się o kilka se­kund. Ptak trzy­mał w szpo­nach gra­nat bez za­wlecz­ki.

– Ucie­kaj­cie! – krzyk­nął męż­czy­zna.

Pa­zu­ry się roz­luź­ni­ły…

Wy­buch.

Amu­ni­cja w czoł­gach prze­ję­ła ener­gię i roz­sa­dzi­ła po­jaz­dy od środ­ka. Bied­ne mysz­ki i na­jeźdź­cy wy­le­cie­li w po­wie­trze.

 

***

 

Tro­chę ku­le­li, ale przy­naj­mniej szli. Li­piec opie­rał się na kosie, a Przy­łęk na Witku, który pra­wie w ogóle nie ucier­piał.

– Są­siad – po­wie­dział stary Przy­łęk.

– Czego?

– Wpad­niesz na kie­li­szek bim­bru?

Li­piec wes­tchnął gło­śno.

– Jeśli na­le­gasz.

Szli dalej. Dziew­czy­ny po­stę­ki­wa­ły cicho z bólu.

– Nie idźmy tędy – po­wie­dział cicho Witek.

– Tędy, tędy – od­parł Przy­łęk i uśmiech­nął się zło­wiesz­czo.

We­szli na pole.

– Szko­da tych czoł­gów – po­wie­dział Li­piec, moc­niej wbi­ja­jąc trzo­nek kosy w zie­mię.

Nagle przed nim wy­ro­sła grupa cho­cho­łów.

– Co? – jęk­nął star­szy męż­czy­zna.

– Mia­łeś cha­mie… – mru­cze­li sło­mia­ni lu­dzie, idąc w jego stro­nę.

– Co się dzie­je? – spy­tał Li­piec.

Dziew­czy­ny, za­po­mi­na­jąc o bólu, do­sko­czy­ły do ro­dzi­cie­la i za­czę­ły go bro­nić. Młó­ci­ły słomę bez wy­tchnie­nia. Zli­kwi­do­wa­ne cho­cho­ły po chwi­li wra­ca­ły, wy­ra­sta­jąc z ziemi i po­wo­li ota­cza­jąc Lip­ców.

Przed sta­rym Przy­łę­ką sta­nął pre­zes sto­wa­rzy­sze­nia ochro­ny łąk. Tym razem z jesz­cze więk­szą ob­sta­wą.

– Przy­szli­śmy wy­mie­rzyć ci karę za znie­wa­że­nie pre­ze­sa!

– Zła­ma­łeś ostat­ni punkt re­gu­la­mi­nu użyt­ko­wa­nia łąk! – dodał pre­zes i za­czął coś czy­tać z kart­ki. – Każda isto­ta wa­żą­ca po­wy­żej dzie­się­ciu ki­lo­gra­mów jest po­zba­wio­na wszel­kich wyżej wy­mie­nio­nych praw do ko­rzy­sta­nia z łąki. Jed­no­cze­śnie bez­względ­nie za­bra­nia się wjaz­du ja­kim­kol­wiek po­jaz­dem. Zła­ma­nie ja­kie­kol­wiek punk­tu re­gu­la­mi­nu bę­dzie się wią­za­ło z obo­wiąz­kiem wy­pła­ce­nia za­dość­uczy­nie­nia Sto­wa­rzy­sze­niu Ochro­ny Łąk.

– Czemu cho­cho­ły cie­bie nie ata­ku­ją? – spy­tał Przy­łę­kę Li­piec, bio­rąc za­mach i pocąc się nie­mi­ło­sier­nie. – Może nam po­mo­że­cie, co?

– Obie­caj, że zo­sta­wisz nasz las w spo­ko­ju – od­parł spo­koj­nie Przy­łęk.

– Jezu! Obie­cu­ję, no. Po­mo­żesz mi wresz­cie?

– Pod­pi­szesz to na pa­pie­rze?

– Pod­pi­szę, pod­pi­szę. No, ale nam pomóż!

– Tu je­steś! – krzyk­nął ktoś.

– Rzuć mi kosę – po­wie­dział Przy­łęk do Lipca.

– Co? – zdzi­wił się ro­dzic trzech córek.

– Kosę mi rzuć.

– To nie żaden pod­stęp?

– Chcesz, żebym ci po­mógł, czy nie?

Lipca nie trze­ba było długo na­ma­wiać. Rzu­cił na­rzę­dzie, a Przy­łęk zgrab­nie je zła­pał.

– To moje za­dość­uczy­nie­nie za zła­ma­nie re­gu­la­mi­nu – po­wie­dział, wrę­cza­jąc kosę skon­fun­do­wa­ne­mu pre­ze­so­wi. Po czym zwró­cił się do są­sia­da. – Chodź, pod­pi­szesz to, co obie­ca­łeś. Może ci nawet tego kie­lo­na po­le­ję.

Od­pro­wa­dzi­ły ich skrza­cie krzy­ki.

Koniec

Komentarze

Ej, ale kosą się nie młóci!

 

Przy szkie­le­tach ci­chut­ko za­szlo­cha­łam.

Trosz­kę czu­łam się jak w “Sa­mych swo­ich”, ale mnó­stwo na­wią­zań od Ślubu;), aż po Staw­ki więk­szej niż życie;)

Jak dla mnie nieco zbyt abs­trak­cyj­ne (że tak sobie po­gry­ma­szę), ale z dru­giej stro­ny chcia­łam chi­cho­tów, mia­łam chi­cho­ty.

Tak, że ogól­nie je­stem za­do­wo­lo­na, jak nor­mal­nie za­jąc-na­jem­nik!;)

Am­bush, ale je­steś szyb­ka :)

 

Jak to nie? :D Prze­cież można kosą komuś mocno przy­młó­cić, tak że mu się czar­no przed ocza­mi zrobi.

 

ale z dru­giej stro­ny chcia­łam chi­cho­tów, mia­łam chi­cho­ty.

no i super bo taki był cel :)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie! Ano­nim po­zdra­wia :)

Świet­ne opo­wia­da­nie, de­fi­ni­tyw­nie mnie roz­ba­wi­ło :D

 

Roz­wój re­la­cji mię­dzy-są­siedz­kich zo­stał cie­ka­wie przed­sta­wio­ny. Prze­cież nic nie łączy ludzi, tak jak wspól­na walka z na­zi­stow­ski­mi or­ła­mi… Cho­ciaż moje ab­so­lut­ne fa­wo­ry­ty to za­ko­pa­ny bom­bo­wiec na polu i za­ją­ce z ka­ra­bi­na­mi szmu­glo­wa­ny­mi na czę­ści o.o

 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia :)

Le­gen­da głosi, że na każ­dej wsi musi być za­ko­pa­ny bom­bo­wiec na nagłe oka­zje :D

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie! Po­zdro­wie­nia od A

Dzię­ku­ję Ci, Ano­ni­mie, bo nie muszę już trwać w roz­my­śla­niach, jak by wy­padł ma­shup Sa­mych swo­ich, Czte­rech Pan­cer­nych i psa oraz We­se­la, gdyby wy­szedl spod pióra Pi­li­piu­ka. Otóż wy­padł­by od­lo­to­wo, naj­wy­raź­niej:)

 

Tekst to w za­sa­dzie jedna wiel­ka jazda bez trzy­man­ki. Spór zwa­śnio­nych są­sia­dów z czoł­ga­mi w tle, za­ją­ce-na­jem­ni­cy, mu­cho­mor za­bi­ja­ka, na­zi­stow­skie orły, cho­cho­ły, skrza­ty za­rza­dza­ja­ce łąką… Dużo tych grzyb­ków w barsz­czu, ale jakoś tak faj­nie to wy­pa­dło. W efek­cie otrzy­ma­li­śmy coś na wzór opo­wie­ści drogi ojca i syna z masą po­bocz­nych gagów.

 

Może nie śmia­łem się sza­leń­czo pod­czas lek­tu­ry, ale wie­lo­krot­nie uśmiech­nę­ło dość po­rząd­nie;) Re­gu­la­min łąki nisz­czy beret :P

 

Dzię­ku­ję za po­dzie­le­nie się sza­lo­ną lek­tu­rą, życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie i lecę klik­nąć;)

Ave Ce­za­ry! 

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i miłe słowa :) 

Ano­nim po­zdra­wia! 

Dybry,

 

Witek nie miał za­mia­ru roz­my­ślać czy to dobry po­mysł

 Witek nie miał za­mia­ru roz­my­ślać, czy to dobry po­mysł

 

– Nie wiem to chyba po nie­miec­ku

→ – Nie wiem, to chyba po nie­miec­ku

 

– Wir wer­den euch zerstören!

Hm. Chyba błędu nie ma, choć wy­da­je mi się, że zerstören bar­dziej do­ty­czy bu­dyn­ków i te­re­nów. Jeśli więc ptak miał na myśli ludzi, po­wi­nien był użyć słowa ver­nich­ten. Ale wia­do­mo, to tylko takie moje cze­pial­stwo, nie każdy musi znać nie­miec­ki ;p

 

– Jesz­cze nie wy­ki­to­wa­łeś dzia­dzie?

→ – Jesz­cze nie wy­ki­to­wa­łeś, dzia­dzie?

 

– Roz­wa­lę cię psie!

→ – Roz­wa­lę cię, psie!

 

Stary leżał na le­śnej ściół­ce i pa­trzył nie­przy­tom­nie w niebo.

– Pro­szę, żyj! Nie mogę zo­stać sam!

Czyli stary to po­wie­dział, tak?

 

– Hu­ren­soh­ne!

Zja­dłeś umlaut.

Hu­rensöhne!

 

mru­cza­ły sło­mia­ni lu­dzie

mru­cze­li

 

– Chcesz żebym ci po­mógł, czy nie?

→ – Chcesz, żebym ci po­mógł, czy nie?

 

 

Też mi się sko­ja­rzy­ło z fil­mem “Sami swoi”.

Salwy śmie­chu nie było, ale humor jest, i to nawet sporo. Przy­jem­ny tekst :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

A dobry, dobry. Witam :)

 

Ale wia­do­mo, to tylko takie moje cze­pial­stwo, nie każdy musi znać nie­miec­ki ;p

no ja nie znam kom­plet­nie :D

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie. Uster­ki po­pra­wi­łem. Ano­nim po­zdra­wia :)

Irko, wy­bacz.

Ależ wy­ba­czam :) Je­dy­ne, czego nie wy­ba­czam, to na­pie­prza­nie się z Wi­da­ra :)

 

:0

Jak to?

Jak to?

Zna­czy, Bun­de­swap­pen mo­żesz sobie tykać bez kon­se­kwen­cji :)

Nie wiem po ja­kie­mu do mnie mó­wisz, ale uznaj­my, że ro­zu­miem ;)

Sza­lo­ne, ale się czyta jed­nym hau­stem. :)

Cie­szę się, Misiu :D

Irko, nie daje mi to spo­ko­ju. Czym jest Widar i Bun­de­swap­pen? 

Prze­czy­taw­szy.

Fin­kla

Witam ju­ror­kę! :)

Wra­że­nia czy­tel­ni­ka – czy­ta­ło się płyn­nie, w sam raz lek­tu­ra na późny wie­czór, przy któ­rej nie spo­sób za­snąć. Wiele wąt­ków się po­wta­rza, po­sta­cie lub grupy po­sta­ci wy­stę­pu­ją wie­lo­krot­nie – na szczę­ście autor ma po­mysł, jak je wszyst­kie “za­go­spo­da­ro­wać”. Dobre dia­lo­gi, folk­lor… nie byłem może za­sko­czo­ny czy ocza­ro­wa­ny, i nie po­si­ka­łem się ze śmie­chu, ale uśmiech zde­cy­do­wa­nie udało się wy­wo­łać. Stresz­cza­jąc – dobra ro­bo­ta, prze­czy­tał­bym wię­cej bez znu­że­nia.

P.S. Wolę okre­śle­nie “Ga­tling” “ka­ra­bin Ga­tlin­ga” “dział­ko Ga­tlin­ga” za­miast mi­ni­gun, który trosz­kę mnie razi. Ka­ra­bin Ga­tlin­ga lub dział­ko Ga­tlin­ga dają się od­mie­niać :)

Cześć, Ma­rza­nie! Super, że się po­do­ba­ło :D Mógł­by być ka­ra­bin Ga­tlin­ga, ale myślę, że słowo mi­ni­gun jest bar­dziej ob­ra­zo­we. Tzn bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne, które two­rzy w gło­wie czy­tel­ni­ka kon­kret­ne sko­ja­rze­nia. 

Jest po­mysł, sza­lo­na akcja i chwi­la­mi bywa nawet za­baw­nie, tyle że jest to humor z ga­tun­ku prza­śno-sier­mięż­nych, a to nie­zu­peł­nie moja bajka.

 

– … ino sznur. → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

zając al­bi­nos ści­ska­ją­cy w swo­ich łap­kach ka­ra­bin M4… → Zbęd­ny za­imek – czy mógł sci­skać coś w cu­dzych łap­kach?

Wy­star­czy: …zając al­bi­nos, ści­ska­ją­cy w łap­kach ka­ra­bin M4

 

Nie zdą­ży­łem ich na kie­lisz­ka za­pro­sić.Nie zdą­ży­łem ich na kie­li­szek za­pro­sić.

Choć zdaję sobie spra­wę, że mu­cho­mor nie musi mówić po­praw­nie.

 

Sie­dzie­li w krza­kach i pa­trzy­li na mur zbu­do­wa­ny z pa­ty­ków… → Sie­dzie­li w krza­kach i pa­trzy­li na płot zbu­do­wa­ny z pa­ty­ków

Mur jest wy­ko­na­ny z ce­gieł lub ka­mie­ni spo­jo­nych za­pra­wą.

Sie­dzie­li w krza­kach i pa­trzy­li na mur zbu­do­wa­ny z pa­ty­ków… → Sie­dzie­li w krza­kach i pa­trzy­li na płot zbu­do­wa­ny z pa­ty­ków

Mur jest wy­ko­na­ny z ce­gieł lub ka­mie­ni spo­jo­nych za­pra­wą.

Płot jest zwy­kle cien­ki i jed­no­war­stwo­wy, mi ko­ja­rzy się z ogro­dze­niem, a nie bu­dow­lą obron­ną… może bar­dziej uni­wer­sal­ny sza­niec? Za­sie­ki? Ba­ry­ka­dy? Ostro­kół i pa­li­sa­da tu nieco grub­szy ma­te­riał.

Hej Reg, 

dzię­ki za przy­by­cie i szko­da, że humor nie przy­padł do gustu. Jesz­cze dzi­siaj wpro­wa­dzę po­praw­ki. 

 

Ma­rzan, 

 

ba­ry­ka­da brzmi do­brze. 

 

Po­zdra­wiam! 

Bar­dzo pro­szę, Ano­ni­mie. Cie­szę się, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne.

:D

A ja się cie­szę, że prze­czy­ta­łaś to opo­wia­da­nie. 

Wspól­na ra­dość jest wię­cej warta niż po­je­dyn­cza. ;)

Reg, po­pra­wio­ne!

 

Wspól­na ra­dość jest wię­cej warta niż po­je­dyn­cza. ;)

Razem le­piej się ra­du­je :D

Nikt nie mu­siał Witka Przy­łę­kę dłu­żej na­ma­wiać.

Nikt nie mu­siał Witka Przy­łę­ki dłu­żej na­ma­wiać. Kogo, czego?

Razem z ojcem, sta­rym Przy­łę­ką po­biegł do sto­do­ły

Razem z ojcem, sta­rym Przy­łę­ką, po­biegł do sto­do­ły.

Nie­na­oli­wio­ne wrota za­skrzy­pia­ły smut­nie.

Nie­na­oli­wio­ne wrota za­skrzy­pia­ły smut­no.

– Całe szczę­ście od­pa­lił – rzu­cił oj­ciec, gdy wy­je­cha­li ze sto­do­ły.

A czemu miał nie od­pa­lić?

Po kilku mi­nu­tach zje­cha­li z niej na pole.

"Z niej" zbęd­ne.

jakby była jego ostat­nią deską ra­tun­ku

Nie kładź mi tego ło­pa­tą do głowy.

Mia­łeś cha­mie

Wo­łacz: Mia­łeś, cha­mie.

Stwo­rze­nia ze słomy

Hmm.

– Za­pnij pasy!

W czoł­gach są pasy?

Snop­ki, które padły mar­twe, roz­człon­ko­wa­ne cha­otycz­ny­mi cię­cia­mi, po chwi­li od­ra­sta­ły i wra­ca­ły do go­ni­twy za pan­cer­nym po­jaz­dem.

Że co.

ob­da­rza­jąc jed­ne­go ze stwo­rów cel­nym kop­nia­kiem

Czy kop­niak to coś, czym można ob­da­rzyć?

Nagle oj­ciec do­stał olśnie­nia.

Do­znał.

Witek nie miał za­mia­ru roz­my­ślać, czy to dobry po­mysł, dla­te­go wziął ostat­ni za­mach i kosa wy­le­cia­ła w po­wie­trze.

Dla­te­go się za­mach­nął, że nie chciał my­śleć?

żeby na końcu

W końcu.

cho­cho­le pole

Disco polo :D

A Ślub czy­ta­łeś?

Ty­tu­ły w cu­dzy­słów.

Masz ociec rację.

Masz, ociec, rację.

Stój­cie do cho­le­ry!

Stój­cie, do cho­le­ry!

Sprzed czoł­gu wy­szedł mi­nia­tu­ro­wy czło­wie­czek w czer­wo­nej czap­ce, która na­cho­dzi­ła mu na oczy i z długą białą brodą cią­gną­cą się aż po ziemi.

Sprzed czoł­gu wy­szedł mi­nia­tu­ro­wy czło­wie­czek w czer­wo­nej czap­ce, która na­cho­dzi­ła mu na oczy, i z długą białą brodą cią­gną­cą się po ziemi.

No nie wiem

No, nie wiem.

Witek, jedź­my.

To on kie­ru­je…

Za­gra­ża­cie życiu wielu rzad­kich oka­zów na­tu­ry!

Hmm.

Kon­se­kwen­cje wje­cha­nia na łąkę będą ogrom­ne!

Wjaz­du na łąkę.

Ale bę­dzie on nas kosz­to­wał kilka cen­nych rze­czy.

Czy spo­sób wy­ra­ża­nia się tych dwóch dżen­tel­me­nów jest spój­ny z ich ogól­ną sy­tu­acją ży­cio­wą?

ro­biąc obrót w po­wie­trzu

?

z za­ją­ców

Zwy­kle pisze się "za­ję­cy".

gła­dząc sobie wąsy

"Sobie" do­sko­na­le zbęd­ne.

No to pro­wadź.

No, to pro­wadź.

Witek spy­tał cicho swo­je­go taty

Witek cicho spy­tał tatę.

No co?

No, co?

Po­jazd Lip­ców z bia­łym plu­sem na boku się za­trzy­mał.

Dziw­ny szyk.

Teraz za­twar­dzia­łych wro­gów od­dzie­lał tylko rzad­ki las i kilka krza­ków.

Od czego? Czy nie miało być "roz­dzie­lał"?

dzia­dzie

Bar­dziej: dzia­du.

pa­trząc raz na Lip­ców raz na Przy­łę­ków

Pa­trząc raz na Lip­ców, raz na Przy­łę­ków.

ru­szy­ły, ki­ca­jąc w stro­nę nor

Albo: ru­szy­ły, ki­ca­jąc, w stro­nę nor; albo (le­piej): po­ki­ca­ły w stro­nę nor.

kiw­nął ka­pe­lu­szem na od­da­la­ją­ce się fu­trza­ki

A nie: za od­da­la­ją­cy­mi się fu­trza­ka­mi?

córki Lipca też się z czymś uwi­ja­ły

Wokół cze­goś, albo przy czymś. "Uwi­nąć się z czymś" zna­czy zro­bić to szyb­ko.

Ob­da­rzał nimi za­rów­no Przy­łę­ków, jak i Lip­ców, two­rząc wgnie­ce­nia w ka­dłu­bach czoł­gów.

Co Ty z tym ob­da­rza­niem? I na pewno nie "two­rząc".

Coś szarp­nę­ło jego rękę.

Szarp­nę­ło go za rękę.

po­ki­ca­ły zwie­rzę­cy na­jem­ni­cy

Jak na­jem­ni­cy, to po­ki­ca­li.

Wy­ma­chi­wa­li groź­nie pa­ty­ka­mi.

Skrza­to­wie?

wy­słał go w po­wietrz­ną po­dróż

Hmm.

Resz­ta skrza­tów z krzy­kiem po­pę­dzi­ła za swoim sze­fem.

"Swoim" zbęd­ne.

kie­pie

Kpie.

za­klę­li w tym samym cza­sie

A może: rów­no­cze­śnie?

drze­wo licz­nie po­kry­te gniaz­da­mi i swa­sty­ka­mi

… hmm. Ob­fi­cie po­kry­te?

Przed nimi na ziemi, do­oko­ła for­ty­fi­ka­cji

Skąd tu się wziął prze­ci­nek?

po­pa­trzy­my kiej to wszyst­ko pło­nie

Po­pa­trzy­my, kiej to wszyst­ko pło­nie.

Gry­zoń uści­snął jego mały pa­lu­szek.

Gry­zoń uści­snął mu mały palec. To jest nazwa palca.

Przy­tak­nę­ła mu sie­dzą­ca za nim gro­ma­da fu­trza­ków.

Coś dużo tu za­im­ków.

po­pa­trzy­li po sobie, kiw­nę­li

Czym?

Żądny krwi ryk

Jak ryk może być cze­go­kol­wiek żądny?

Huk wy­strza­łów był przy­tła­cza­ją­cy.

Co to zna­czy?

Miał szer­sze od swo­ich po­bra­tym­ców skrzy­dła.

Dwu­znacz­ne.

Amu­ni­cja w czoł­gach prze­ję­ła ener­gię

…?

rzu­cił Li­piec moc­niej

https://wsjp.pl/haslo/podglad/19425/rzucic/5137475/slowa

wy­ję­czał star­szy męż­czy­zna

Jęk­nął.

No ale nam pomóż!

No, ale nam pomóż!

Od­pro­wa­dzi­ły ich skrza­cie krzy­ki.

Hmm.

 

Hę. I sen­sow­nie (bo fa­bu­ła idzie jak po sznur­ku) i zu­peł­nie ab­sur­dal­nie (bo… ab­sur­dal­nie). Ale czy śmiesz­nie? No, nie wiem. Zna­czy, nie jest źle, tylko jakoś… tak nie­źle. Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila.

Dzię­ku­ję Ci, Ano­ni­mie, bo nie muszę już trwać w roz­my­śla­niach, jak by wy­padł ma­shup Sa­mych swo­ich, Czte­rech Pan­cer­nych i psa oraz We­se­la, gdyby wy­szedl spod pióra Pi­li­piu­ka.

https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot&play=true

Je­dy­ne, czego nie wy­ba­czam, to na­pie­prza­nie się z Wi­da­ra :)

:3

Ka­ra­bin Ga­tlin­ga lub dział­ko Ga­tlin­ga dają się od­mie­niać :)

Otóż to.

Razem le­piej się ra­du­je :D

Wia­do­mo!

Ano­nim in­for­mu­je, że przy­jął po­praw­ki, ale wpro­wa­dzi je do­pie­ro za ty­dzień, bo teraz z po­wo­du ano­ni­mo­wej nie­obec­no­ści nie ma do­stę­pu do kom­pu­te­ra :c

Nie szko­dzi, nie szko­dzi. Kom­pu­ter nie zając, nie uciek­nie :)

Tar­ni­no, na­resz­cie mogę po­pra­wić :D

 

A czemu miał nie od­pa­lić?

bo długo stał w sto­do­le

 

W czoł­gach są pasy?

nie ma, to taki żar­cik

 

Że co.

Ano­nim nie wie, co ma od­po­wie­dzieć cool

 

Ty­tu­ły w cu­dzy­słów.

a może być kur­sy­wa?

 

ufff udało się ano­ni­mo­wi po­pra­wić :D

 

 

bo długo stał w sto­do­le

A, praw­da.

nie ma, to taki żar­cik

… mam wci­śnię­ty śmie­cho­gu­zik…

Ano­nim nie wie, co ma od­po­wie­dzieć cool

a może być kur­sy­wa?

Może być, byle kon­se­kwent­nie.

ufff udało się ano­ni­mo­wi po­pra­wić :D

yes

… mam wci­śnię­ty śmie­cho­gu­zik…

:c

 

Je­dy­ne, czego nie wy­ba­czam, to na­pie­prza­nie się z Wi­da­ra :)

:3

co to ten Widar indecision

 

Ulu­bie­niec Irki, nor­dyc­ki bóg szew­stwa :D (zna­czy, głów­nie to ze­msty i ciszy, ale szew­stwa też): https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22721

a to wszyst­ko jasne. Prze­trzą­sa­łem in­ter­net i zna­la­złem tylko jakąś firmą trans­por­to­wą i się za­sta­na­wia­łem o co może cho­dzić :D

 

Irko, nie daje mi to spo­ko­ju. Czym jest Widar i Bun­de­swap­pen?

O wy­ba­cze­nie pro­szę, źle ob­sta­wi­łam toż­sa­mość au­to­ra. Widar już zo­stał wy­ja­śnio­ny, a Bun­de­swap­pen to godło Nie­miec.

A teraz mam py­tan­ko: za co autor prze­pra­sza we wstę­pie?

A, wszyst­kie świe­żyn­ki albo prze­pra­sza­ją, albo chcą być prze­pra­sza­ne. Stąd wnio­sek, że Ano­nim jest młody, pięk­ny, hoży, gład­ki i inne sy­no­ni­my. wink

A teraz mam py­tan­ko: za co autor prze­pra­sza we wstę­pie?

Ta­jem­ni­ca. Ale Ano­ni­mo­we źró­dła do­no­szą, że za to dru­gie.

 

źle ob­sta­wi­łam toż­sa­mość au­to­ra.

to do­brze

 

 

 

 

A, wszyst­kie świe­żyn­ki albo prze­pra­sza­ją, albo chcą być prze­pra­sza­ne. Stąd wnio­sek, że Ano­nim jest młody, pięk­ny, hoży, gład­ki i inne sy­no­ni­my. wink

Chyba tro­chę się wko­pa­łem…

ale że nawet bez bi­blio­te­ki? :c

Smu­te­czek

Neo­te­nicz­ny ak­so­lotl – czyli młody autor :)

A może nie? :D

Może być, że młody w sys­te­mie szes­nast­ko­wym, albo młody du­chem. Ale młody.

Nie po­wiem. Ta­jem­ni­ca.

 

Wszyst­ko za­le­ży od sys­te­mu licz­bo­we­go.

Kitku

Koty fajne są :3

ale pu­cha­ty :3

Witam,

 

Bar­dzo faj­nie wy­szły te dia­lo­gi, na­tu­ral­nie, opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem bły­ska­wicz­nie i przy tym… cał­kiem nie­źle się uba­wi­łem. Tak zaraz na po­cząt­ku nie było może jakoś prze­śmiesz­nie, ale potem te wszyst­kie ab­sur­dy (od za­ję­czej par­ty­zant­ki, przez na­zi­stow­skie orły, po mu­cho­mo­ra roz­jem­cę), a przede wszyst­kim celna wy­mia­na kry­tycz­nych uwag po­mię­dzy głów­ny­mi za­in­te­re­so­wa­ny­mi, spra­wi­ły, że uśmiech nie scho­dził mi z twa­rzy przez więk­szą część tek­stu. 

Za­baw­ne opo­wia­da­nie i myślę, że nie­jed­ne­go roz­ba­wi.

Tak swoją drogą to mógł­bym przy­siąc, że kie­dyś dawno temu, rów­nież w lesie, przy­da­rzy­ła mi się bar­dzo po­dob­na hi­sto­ria. Z tą róż­ni­cą, że ko­lej­ność była od­wrot­na, bo naj­pierw z zwa­śnio­nym zna­jo­mym wy­pi­li­śmy zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż jedną lufę ja­kie­goś ru­skie­go bim­bru, a do­pie­ro potem uda­li­śmy się w teren… No i fi­nal­nie nikt nie ucier­piał, nie li­cząc mega kaca, któ­re­go pa­mię­tam do dzi­siaj:)

Po­wo­dze­nia i po­zdra­wiam 

Ano­nim wita nie­spo­dzie­wa­ne­go przy­by­sza :) 

 

Cie­szę się, że choć tro­chę cię roz­ba­wi­łem :D

 

Ruski bim­ber to taki ma­gicz­ny spe­cy­fik, że po­ka­zu­je nam rze­czy, o któ­rych nie mie­li­śmy po­ję­cia, więc le­piej z nim uwa­żać. Można wpaść mię­dzy uzbro­jo­ne za­ją­ce albo pro­sto w gniaz­do nazi orłów.

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie! 

Zając al­bi­nos mi się spodo­bał.

Ano­nim się cie­szy :) 

Tak mi się sko­ja­rzy­ło…

 

Od­po­wia­da­ją­cy:

– … a więc… Bo­ry­na to jest po­stać…

Pod­po­wiedź:

– z po­wie­ści…

– z po­wie­ści..

– Chło­pi.

– Chło­pi… ją chęt­nie czy­ta­ją, gdyż to jest coś o wa­rzyw­nic­twie bo­daj­że, po­mi­do­ry czy pie­czar­ki…

– Nie!

Do pod­po­wia­da­ją­ce­go:

– To o czy to jest?

– O chło­pach.

–Zna­czy chło­pi o chło­pach. Takie do śmi­chu tam. Kar­gul, Paw­lak, tak śmiesz­nie ga­da­ją… ach… Bo­ry­na?! Bo­ry­na to jest po­stać z po­wie­ści…

– Chło­pi to tytuł.

– A Chło­pi to tytuł i Bo­ry­na zdra­dza­ła z Ant­kiem…

 

(frag­ment Lek­cyj­nych roz­mó­wek z Prze­stro­je­nia; Krzysz­tof Pia­sec­ki, Sta­ni­sław Zyg­munt)

 

Humor chłop­ski w trosz­kę Pi­li­piu­ko­wym stylu. Nie czy­ta­ło się źle.

 

Po­zdra­wiam.

Sama je­steś Bo­ry­na! ;-)

Fin­kla

Humor chłop­ski w trosz­kę Pi­li­piu­ko­wym stylu.

Ano, taki był za­miar.

 

Nie czy­ta­ło się źle.

czyli autor za­do­wo­lo­ny i czy­tel­nik :)

 

Sama je­steś Bo­ry­na! ;-)

:p

Hej!

 

– Nie wiem, to chyba po nie­miec­ku – od­po­wie­dział Witek.

– Weź go odgoń. Nie bę­dzie­my z Niem­cem dys­ku­to­wać.

:D

No dobra, żarty z nie­chę­cią do Niem­ców za­wsze bawią. XD

 

Wtedy nagle na­sta­ła noc. Z nieba nad­le­cia­ły ogrom­ne czar­ne ptaki i ob­sia­dły dwa czoł­gi.

– Unser Pan­zer! Unser Pan­zer! – wrzesz­cza­ły pta­szy­ska, wbi­ja­jąc szpo­ny w me­ta­lo­we ka­dłu­by.

Tak mi z Pink Floy­da­mi się sko­ja­rzy­ło…

 

Lekki, za­baw­ny tekst ze skrza­ta­mi i zwie­rzę­ta­mi, które sta­no­wi­ły baj­ko­wy kon­trast do rze­czy­wi­sto­ści rodem z „Sa­mych swo­ich”. ;) Czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią, choć nie­ko­niecz­nie za­pa­da w pa­mięć i po pew­nym cza­sie, kiedy wra­ca­łam przy pod­su­mo­wa­niu in­nych tek­stów, nie­wie­le z niego pa­mię­ta­łam. ;)

 

Po­zdra­wiam,

Anan­ke

Nowa Fantastyka