
Co ja tu będę długo gadać.
Irko, wybacz.
Co ja tu będę długo gadać.
Irko, wybacz.
– Ociec! Las nam biorą!
Podstarzały mężczyzna oderwał się od aparatury bimbrowniczej.
– Kto? – spytał. – Lipcowie?
– A kto inny?
– To psie juchy! Witek, do stodoły! Kosę bierz!
Nikt nie musiał Witka Przyłęki dłużej namawiać. Razem z ojcem, starym Przyłęką, pobiegł do stodoły. Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutno. W środku stał zgrabny czołg z białym plusem na korpusie.
– Wskakuj do środka – zarządził ojciec.
– Ale tu są jakieś szkielety…
– Wywal, to niemieckie.
– Całe szczęście odpalił – rzucił ojciec, gdy wyjechali ze stodoły.
Witek przeglądał zapasy amunicji.
– Dużo tego, dużo – mówił. – Starczy.
– Na pewno starczy.
Czołg podskakiwał na wiejskiej drodze. Po kilku minutach zjechali na pole.
Pomiędzy bruzdami stały snopki słomy. Wyglądały jak ludzie owinięci w pajęcze kokony.
– Pole chochołów – wysyczał ojciec.
– Może zawrócimy?
– Nie. Tędy będzie szybciej.
– Pojedźmy przez Tymowo…
– Chcesz, żeby nam Lipcowie cały las wykarczowali? Nie? To nie gadaj mi tu. Musimy tędy pojechać.
Witek głośno przełknął ślinę.
– Na pewno? – spytał.
– Na pewno. Kosę masz?
– Mam.
– To w razie czego będziesz młócił.
Syn zbladł.
Czołg wjechał na pole, rozrzucając na boki ziemię. Witek trzymał trzonek kosy z całej siły.
– Miałeś, chamie… – mruczały chochoły.
– Co one mówią? – spytał ojciec.
– Chyba nas obrażają – odpowiedział Witek.
Stworzenia ze słomy obróciły się w stronę czołgu.
– …złoty róg…
– Może nic nam nie zrobią – powiedział Witek.
– Tia – mruknął ojciec i docisnął pedał gazu. – Ty to nie pamiętasz, co się na tych polach działo…
Chochoły zaczęły iść w ich stronę.
– …ostał ci się…
– Zapnij pasy! – krzyknął ojciec i jeszcze przyśpieszył.
Kilka słomianych stworów zostało zmiażdżonych przez gąsienice.
– …ino sznur.
Chochoły wdrapywały się na czołg. Witek ciął słomę jak szalony. Snopki, które padły martwe, rozczłonkowane chaotycznymi cięciami, po chwili odrastały i wracały do gonitwy za pancernym pojazdem.
– Nie wytrzymam dłużej! – krzyknął Witek, obdarzając jednego ze stworów celnym kopniakiem.
Nagle ojciec doznał olśnienia.
– Kosa!
– Co? – spytał Witek, mocno się zamachując.
– Wyrzuć kosę!
– He?
– Kosę wywal! Czego nie słyszysz!
Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł, wziął ostatni zamach i kosa wyleciała w powietrze. Zrobiła kilka młynków, żeby w końcu wbić się ostrzem w ziemię.
Chochoły straciły zainteresowanie czołgiem, ruszyły w stronę narzędzia.
– Jak na to wpadłeś? – spytał nadal oszołomiony Witek, gdy zostawili za sobą chochole pole.
– A Ślub czytałeś?
– Jaki Ślub?
– No widzisz, miałeś przeczytać.
– Nie rozumiem, co to ma…
– Witek, to przecież takie proste. Tam chochoł kosy zabierał, więc i tu będzie.
– Tak, proste. Masz, ociec, rację.
– A ja nadal pamiętam, jak z kumami chcieliśmy się powalić kosami dla zabawy – kontynuował ojciec. – Tak się na nas juchy rzuciły, że musieliśmy nowego sołtysa wybrać. A to wszystko przez te kosy!
– Gdyby ociec wcześniej na to wpadł, to by się łatwiej wszystkim żyło.
Stary Przyłęk uśmiechnął się pod nosem.
– Niektóre rzeczy lepiej zachować dla siebie.
Jechali dalej. Przed nimi rozciągała się łąka.
– Stop! Stać! Stójcie, do cholery!
– Słyszysz coś? – spytał Witka ojciec i lekko nacisnął pedał gazu.
– Stop! Głupi jesteście? Prawie mnie przejechaliście!
Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy, i z długą białą brodą ciągnącą się po ziemi.
– A ty czego chcesz? – spytał go stary Przyłęk.
Nos skrzata zrobił się czerwony.
– Pan chyba nie wie, z kim rozmawia – powiedział.
– No, nie wiem – odparł ojciec, przyglądając się kierownicy. – Jeno czas tracimy…
– Jestem prezesem stowarzyszenia ochrony łąk! – krzyczał skrzat. – Nie macie pozwolenia na wjazd czołgiem! Zagrażacie życiu wielu rzadkich okazów natury!
– Bla, bla, bla – powiedział ojciec. – Strata czasu…
– Ten poprzedni czołg wjechał, ale wam nie popuszczę! Poniesiecie konsekwencje!
Witek i ojciec zbystrzeli.
– Czołg? – spytał chłopak.
– Czołg – odpowiedział skrzat i podrapał się po brodzie. – Taki z lufą, gąsienicami…
– Lipcowie – wysyczał stary Przyłęk.
– Konsekwencje wjazdu na łąkę będą ogromne! – znów zaczął skrzat, ale już go nie słuchali.
– Mamy problem – powiedział do Witka ojciec.
– A Lipcowie czołg – dodał syn. – Co robimy?
– Musimy zyskać przewagę.
– Wykopiemy z pola bombowiec?
– Nie, nie to.
– To co?
– Mam pewien pomysł.
– Jaki?
– Ale będzie on kosztowny.
Stary Przyłęk nacisnął pedał. Czołg wystartował, zarzucając skrzata grudkami ziemi.
– Pożałujecie! – krzyczało stworzenie. – Jeszcze zobaczycie!
– Gdzie jedziemy? – spytał Witek, zauważając, że oddalają się od celu wyprawy.
– Zajęcze nory – odpowiedział ojciec.
– Nigdy tam nie byłem.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz.
Nagle z nieba coś spadło i wylądowało na czołgu.
– Heil…
Przed nimi stał duży czarny orzeł z czerwonym dziobem i pazurami.
– Das ist unser Panzer! – powiedział ptak.
– Co on mówi? – spytał ojciec.
– Nie wiem, to chyba po niemiecku – odpowiedział Witek.
– Weź go odgoń. Nie będziemy z Niemcem dyskutować.
Witek, że nie miał pod ręką kosy, podniósł nabój i zaczął nim wymachiwać. Orzeł odleciał ze skrzekiem.
– Wir werden euch vernichten! – krzyknął ptak.
Tyle go widzieli. Jechali dalej, czołg podskakiwał na wertepach.
– To tu – powiedział wreszcie stary Przyłęk.
Witek zmarszczył czoło. Niczego tutaj nie było. Tylko kilka dziur w ziemi i pojedyncze osiki, które chwiały się na wietrze.
– Ale…
– Poczekaj – przerwał mu ojciec.
Zanim Witek zdążył odpowiedzieć, z dziur wyskoczyły szare kształty i w mgnieniu oka otoczyły czołg.
– Spokojnie, spokojnie – powiedział stary Przyłęk. – My w interesach.
– Czołgiem? – spytał jeden z zajęcy.
– Sytuacja wyjątkowa.
Lufy karabinów maszynowych opadły.
Ojciec zeskoczył z pojazdu. Z kręgu wyszedł do niego zając albinos, ściskający w łapkach karabin M4, sprowadzony w częściach ze Stanów.
– Słuchamy – powiedział.
Stary Przyłęk podrapał się po brodzie.
– Potrzebujemy wsparcia – powiedział. – Lipcowie chcą zająć nasz las, a też mają czołg.
– Ile dajecie? – spytał zając, gładząc wąsy.
– Kosz marchewek – odparł ojciec.
Albinos pokręcił głową.
– Mało.
– Dwa kosze.
– Masz coś o wiele cenniejszego – powiedział szef zająców, szeroko się uśmiechając.
– Co? – spytał stary Przyłęk.
– Dobrze wiesz. Nie pal głupa.
Ojciec smutno pokiwał głową.
– Jedną?
– Jedną.
– Umowa stoi.
Uścisnęli sobie dłoń i łapkę, po czym zając albinos powiedział:
– No, to prowadź.
– Wskakujcie na czołg.
Zające obsiadły pojazd z każdej strony i gdy ruszyli, Witek cicho spytał swojego tatę:
– Co im obiecałeś?
– Nic.
– No, co?
– Ciasto marchewkowe.
– I że ty je upieczesz, tak? – spytał Witek i zaśmiał się cicho.
Zajechali pod swój kawałek lasu. Słyszeli nadjeżdżający z naprzeciwka drugi czołg.
– Lipcowie! – krzyknął stary Przyłęk i splunął z pogardą.
Pojazd Lipców z białym plusem na boku się zatrzymał. Teraz zatwardziałych wrogów oddzielał tylko rzadki las i kilka krzaków.
– Przyłęk! – krzyknął stary Lipiec, za którym siedziały trzy córki. – Jeszcze nie wykitowałeś, dziadzie?
Ojciec Witka zatarł dłonie.
– Ładuj nabój, synek. Zające, w gotowości – powiedział cicho, po czym głośno odpowiedział Lipcowi. – Nie na tyle, żeby cię stąd nie przegonić!
Rozległ się huk, potem drugi. Dwa pociski wbiły się w ziemię. Nie trafił ani Przyłęk, ani Lipiec.
– Rozwalę cię, psie! – krzyknął ojciec Witka.
– Psie? Twoja matka wyjadała psu z miski!
– Twoja podmywała się w studni!
Lipiec chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo z ziemi pomiędzy nimi wyrósł ogromny muchomor, pod pachą trzymający miniguna.
– Kto mi nie daje spać? – spytał grzyb, patrząc raz na Lipców raz na Przyłęków. – Co to ma być? Jest dopiero dziesiąta, a wy już strzelacie?
Ojciec Witka poczuł, że jakiś zając szturcha go w ramię.
– O co chodzi? – spytał zająca albinosa stary Przyłęk.
– Wracamy do nor – powiedział szef zwierzęcych najemników.
– Czemu? Umowa była.
– My się na muchomora nie pisaliśmy.
Stary Przyłęk zaklął pod nosem.
– Że ty źle z sąsiadem żyjesz, to nie znaczy, że my musimy – dodał zając. – Powrót!
Małe futrzaste zwierzęta zarzuciły broń na plecy i pokicały w stronę nor.
– A to juchy – powiedział Witek.
– Kiedyś się odegramy – rzucił stary.
– Już poszli? – spytał muchomor i kiwnął kapeluszem za oddalającymi się futrzakami. – Nie zdążyłem ich na kieliszek zaprosić.
Nacisnął spust, minigun się nagrzewał.
– Ładuj, Witek, ładuj! Walimy! – krzyknął stary Przyłęk.
Chłopak wykonał rozkaz, córki Lipca też się przy czymś uwijały. Huk. Pocisk minął grzyba i przeleciał obok czołgu Lipców. Huk. Znów pudło. Tym razem wystrzał zmienił napotkane drzewko w drzazgi.
Minigun muchomora zaczął wypluwać pociski. Obdarzał nimi zarówno Przyłęków, jak i Lipców, tworząc wgniecenia w kadłubach czołgów.
– Kryj się! – krzyknął ojciec Witka i rzucił się na ziemię.
Coś szarpnęło go za rękę. Poczuł rwący ból.
– Starczy na dzisiaj – powiedział muchomor. – Idę do zająców. Następnym razem mnie nie budźcie.
I ruszył w tę samą stronę, w którą pokicali zwierzęcy najemnicy.
– Ociec – powiedział Witek, klękając przy rodzicu. – Ociec, nie umieraj!
Stary leżał na leśnej ściółce i patrzył nieprzytomnie w niebo.
– Proszę, żyj! Nie mogę zostać sam – mamrotał Witek.
– Tu jesteście! – krzyknął ktoś.
Obok Witka ustawił się szereg skrzatów różnej wielkości. Wymachiwały groźnie patykami.
– Znieważyliście stowarzyszenie ochrony łąk, więc musicie ponieść karę! – krzyczał skrzatek w czerwonej czapce, którego spotkali już wcześniej.
– Przyszliśmy was rozliczyć! – dodał któryś.
– Jesteśmy mścicielami tych biednych kwiatków, które brutalnie zmiażdżyliście!
Stary Przyłęk pokręcił głową.
– Nawet w spokoju nie można już sobie poumierać.
Wstał, podniósł prezesa stowarzyszenia ochrony łąk za brodę i wysłał go w powietrzną podróż. Otrzepał ręce i wrócił do umierania. Reszta skrzatów z krzykiem popędziła za szefem.
– Ociec…
– Już, już. Kontynuuj – powiedział staruszek.
– No, no. Co ja widzę. Czyżby stary Przyłęk nareszcie umierał? – Usłyszeli.
Ojciec Witka westchnął głośno.
– Raz skrzaty, potem jakiś idiota… – powiedział.
Przed nim stał Lipiec z córkami. Jedna trzymała pałkę, druga maczetę, a trzecia buzdygan.
Stary Lipiec opierał się na kosie, zlustrował Przyłękę, po czym wyciągnął zza pazuchy pomiętą kartkę papieru.
– Podpiszesz i rozejdziemy się w pokoju – powiedział.
Ojciec Witka wstał, fuknął nerwowo i wyrwał mężczyźnie kartkę.
– Oznajmiam, że przekazuję las na rzecz… – czytał na głos – …najlepszego sąsiada, Jana Lipca. Zwariowałeś?
Zgniótł kartkę i rzucił ją pod nogi największego wroga.
– Jest jeszcze inne rozwiązanie, kpie – powiedział Lipiec, a dziewczyny pogroziły staremu Przyłęce bronią.
– Urodą mają po ojcu, a rozum po jałówce…
Wtedy nagle nastała noc. Z nieba nadleciały ogromne czarne ptaki i obsiadły dwa czołgi.
– Unser Panzer! Unser Panzer! – wrzeszczały ptaszyska, wbijając szpony w metalowe kadłuby.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pojazdy uniosły się w powietrze.
Lipiec i Przyłęk zaklęli równocześnie.
***
– Jak twoja rana? – spytał Witek.
Stary Przyłęk podrapał prowizoryczny opatrunek na ramieniu.
– Jeno draśnięcie. Nie takie rzeczy się na wojnie przeżyło – powiedział.
Lipiec prychnął pod nosem.
– Więc jaki jest plan? – spytała jedna z jego córek.
– Obserwujemy – odparł ojciec Witka.
Siedzieli w krzakach i patrzyli na barykadę zbudowaną z patyków, która otaczała wielkie drzewo obficie pokryte gniazdami i swastykami. Przed nimi na ziemi dookoła fortyfikacji wyryto różne nazistowskie hasła.
– Może podrzucimy zapałkę i popatrzymy, kiej to wszystko płonie? – zaproponował stary Lipiec.
Przyłęk pokręcił głową.
– Czołg chcesz stracić? Wiesz, ile jest w nim amunicji? Jak to wszystko…
– Nie podpalajcie, nie podpalajcie, proszę! – Rozległ się piskliwy głosik.
Obok nich w krzakach chowała się mała mysz. Poprawiła jarmułkę, wyprostowała pejsy i brodę.
– Tam są moi bracia – powiedziała.
Stary Przyłęk podrapał się po głowie.
– Masz jakieś inne pomysły? – spytał.
Mysz machnęła łapką, żeby się nachylił i zaczęła coś mu szeptać do ucha. Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech.
– To jest plan – powiedział i podał jej rękę. – Maciej. Maciej Przyłęk.
Gryzoń uścisnął mu mały palec.
– Jankiel.
***
– Nie spodziewałem się, że tak łatwo was przekonam – powiedział Przyłęk.
– Nieraz te orły zająca rozerwały – odparł muchomor. – Ja za sąsiadami stoję murem.
– I do tego niemiecką broń nam pokradły! – dodał zając albinos.
Przytaknęła mu siedząca z tyłu gromada futrzaków.
– Wszyscy gotowi? – spytał Jankiel.
Przyłęk i Lipiec popatrzyli po sobie, kiwnęli głowami. Witek i dziewczyny też. Muchomor pochylił kapelusz, a zające dały znak uszami.
Mysz wskoczyła na starego Przyłękę, który oglądał karabin pożyczony od zająców.
– Atak! – krzyknęła.
Wyskoczyli z krzaków. Ryk sprawił, że wiele orłów poderwało się z drzewa.
– Walcie! – wydał komendę Jankiel. – Niech nawet czarne piórko tutaj nie zostanie!
Strzały huczały. Czarne ptaki spadały z nieba.
– Hurensöhne! – krzyczały.
Muchomor pociskami miniguna zrobił dziurę w płocie. Wbiegli do środka.
Wewnątrz fortyfikacji stały dwa czołgi i wiele klatek wypełnionych na ścisk myszami.
– Bracia! – krzyknął Jankiel.
Z góry nadleciał wielki orzeł. Miał większe od swoich pobratymców skrzydła.
Stary Przyłęk wymierzył karabin. Już miał pociągnąć za spust, kiedy zobaczył, że spóźnił się o kilka sekund. Ptak trzymał w szponach granat bez zawleczki.
– Uciekajcie! – krzyknął mężczyzna.
Pazury się rozluźniły…
Wybuch.
Amunicja w czołgach przejęła energię i rozsadziła pojazdy od środka. Biedne myszki i najeźdźcy wylecieli w powietrze.
***
Trochę kuleli, ale przynajmniej szli. Lipiec opierał się na kosie, a Przyłęk na Witku, który prawie w ogóle nie ucierpiał.
– Sąsiad – powiedział stary Przyłęk.
– Czego?
– Wpadniesz na kieliszek bimbru?
Lipiec westchnął głośno.
– Jeśli nalegasz.
Szli dalej. Dziewczyny postękiwały cicho z bólu.
– Nie idźmy tędy – powiedział cicho Witek.
– Tędy, tędy – odparł Przyłęk i uśmiechnął się złowieszczo.
Weszli na pole.
– Szkoda tych czołgów – powiedział Lipiec, mocniej wbijając trzonek kosy w ziemię.
Nagle przed nim wyrosła grupa chochołów.
– Co? – jęknął starszy mężczyzna.
– Miałeś chamie… – mruczeli słomiani ludzie, idąc w jego stronę.
– Co się dzieje? – spytał Lipiec.
Dziewczyny, zapominając o bólu, doskoczyły do rodziciela i zaczęły go bronić. Młóciły słomę bez wytchnienia. Zlikwidowane chochoły po chwili wracały, wyrastając z ziemi i powoli otaczając Lipców.
Przed starym Przyłęką stanął prezes stowarzyszenia ochrony łąk. Tym razem z jeszcze większą obstawą.
– Przyszliśmy wymierzyć ci karę za znieważenie prezesa!
– Złamałeś ostatni punkt regulaminu użytkowania łąk! – dodał prezes i zaczął coś czytać z kartki. – Każda istota ważąca powyżej dziesięciu kilogramów jest pozbawiona wszelkich wyżej wymienionych praw do korzystania z łąki. Jednocześnie bezwzględnie zabrania się wjazdu jakimkolwiek pojazdem. Złamanie jakiekolwiek punktu regulaminu będzie się wiązało z obowiązkiem wypłacenia zadośćuczynienia Stowarzyszeniu Ochrony Łąk.
– Czemu chochoły ciebie nie atakują? – spytał Przyłękę Lipiec, biorąc zamach i pocąc się niemiłosiernie. – Może nam pomożecie, co?
– Obiecaj, że zostawisz nasz las w spokoju – odparł spokojnie Przyłęk.
– Jezu! Obiecuję, no. Pomożesz mi wreszcie?
– Podpiszesz to na papierze?
– Podpiszę, podpiszę. No, ale nam pomóż!
– Tu jesteś! – krzyknął ktoś.
– Rzuć mi kosę – powiedział Przyłęk do Lipca.
– Co? – zdziwił się rodzic trzech córek.
– Kosę mi rzuć.
– To nie żaden podstęp?
– Chcesz, żebym ci pomógł, czy nie?
Lipca nie trzeba było długo namawiać. Rzucił narzędzie, a Przyłęk zgrabnie je złapał.
– To moje zadośćuczynienie za złamanie regulaminu – powiedział, wręczając kosę skonfundowanemu prezesowi. Po czym zwrócił się do sąsiada. – Chodź, podpiszesz to, co obiecałeś. Może ci nawet tego kielona poleję.
Odprowadziły ich skrzacie krzyki.
Ej, ale kosą się nie młóci!
Przy szkieletach cichutko zaszlochałam.
Troszkę czułam się jak w “Samych swoich”, ale mnóstwo nawiązań od Ślubu;), aż po Stawki większej niż życie;)
Jak dla mnie nieco zbyt abstrakcyjne (że tak sobie pogrymaszę), ale z drugiej strony chciałam chichotów, miałam chichoty.
Tak, że ogólnie jestem zadowolona, jak normalnie zając-najemnik!;)
Ambush, ale jesteś szybka :)
Jak to nie? :D Przecież można kosą komuś mocno przymłócić, tak że mu się czarno przed oczami zrobi.
ale z drugiej strony chciałam chichotów, miałam chichoty.
no i super bo taki był cel :)
Dzięki za przeczytanie! Anonim pozdrawia :)
Świetne opowiadanie, definitywnie mnie rozbawiło :D
Rozwój relacji między-sąsiedzkich został ciekawie przedstawiony. Przecież nic nie łączy ludzi, tak jak wspólna walka z nazistowskimi orłami… Chociaż moje absolutne faworyty to zakopany bombowiec na polu i zające z karabinami szmuglowanymi na części o.o
Pozdrawiam i powodzenia :)
Legenda głosi, że na każdej wsi musi być zakopany bombowiec na nagłe okazje :D
Dzięki za przeczytanie! Pozdrowienia od A
Dziękuję Ci, Anonimie, bo nie muszę już trwać w rozmyślaniach, jak by wypadł mashup Samych swoich, Czterech Pancernych i psa oraz Wesela, gdyby wyszedl spod pióra Pilipiuka. Otóż wypadłby odlotowo, najwyraźniej:)
Tekst to w zasadzie jedna wielka jazda bez trzymanki. Spór zwaśnionych sąsiadów z czołgami w tle, zające-najemnicy, muchomor zabijaka, nazistowskie orły, chochoły, skrzaty zarzadzajace łąką… Dużo tych grzybków w barszczu, ale jakoś tak fajnie to wypadło. W efekcie otrzymaliśmy coś na wzór opowieści drogi ojca i syna z masą pobocznych gagów.
Może nie śmiałem się szaleńczo podczas lektury, ale wielokrotnie uśmiechnęło dość porządnie;) Regulamin łąki niszczy beret :P
Dziękuję za podzielenie się szaloną lekturą, życzę powodzenia w konkursie i lecę kliknąć;)
Ave Cezary!
Dzięki za przeczytanie i miłe słowa :)
Anonim pozdrawia!
Dybry,
Witek nie miał zamiaru rozmyślać czy to dobry pomysł
→ Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł
– Nie wiem to chyba po niemiecku
→ – Nie wiem, to chyba po niemiecku
– Wir werden euch zerstören!
Hm. Chyba błędu nie ma, choć wydaje mi się, że zerstören bardziej dotyczy budynków i terenów. Jeśli więc ptak miał na myśli ludzi, powinien był użyć słowa vernichten. Ale wiadomo, to tylko takie moje czepialstwo, nie każdy musi znać niemiecki ;p
– Jeszcze nie wykitowałeś dziadzie?
→ – Jeszcze nie wykitowałeś, dziadzie?
– Rozwalę cię psie!
→ – Rozwalę cię, psie!
Stary leżał na leśnej ściółce i patrzył nieprzytomnie w niebo.
– Proszę, żyj! Nie mogę zostać sam!
Czyli stary to powiedział, tak?
– Hurensohne!
Zjadłeś umlaut.
→ Hurensöhne!
mruczały słomiani ludzie
mruczeli
– Chcesz żebym ci pomógł, czy nie?
→ – Chcesz, żebym ci pomógł, czy nie?
Też mi się skojarzyło z filmem “Sami swoi”.
Salwy śmiechu nie było, ale humor jest, i to nawet sporo. Przyjemny tekst :)
Pozdrawiam serdecznie!
A dobry, dobry. Witam :)
Ale wiadomo, to tylko takie moje czepialstwo, nie każdy musi znać niemiecki ;p
no ja nie znam kompletnie :D
Dzięki za przeczytanie. Usterki poprawiłem. Anonim pozdrawia :)
Irko, wybacz.
Ależ wybaczam :) Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)
:0
Jak to?
Jak to?
Znaczy, Bundeswappen możesz sobie tykać bez konsekwencji :)
Nie wiem po jakiemu do mnie mówisz, ale uznajmy, że rozumiem ;)
Szalone, ale się czyta jednym haustem. :)
Cieszę się, Misiu :D
Irko, nie daje mi to spokoju. Czym jest Widar i Bundeswappen?
Przeczytawszy.
Finkla
Witam jurorkę! :)
Wrażenia czytelnika – czytało się płynnie, w sam raz lektura na późny wieczór, przy której nie sposób zasnąć. Wiele wątków się powtarza, postacie lub grupy postaci występują wielokrotnie – na szczęście autor ma pomysł, jak je wszystkie “zagospodarować”. Dobre dialogi, folklor… nie byłem może zaskoczony czy oczarowany, i nie posikałem się ze śmiechu, ale uśmiech zdecydowanie udało się wywołać. Streszczając – dobra robota, przeczytałbym więcej bez znużenia.
P.S. Wolę określenie “Gatling” “karabin Gatlinga” “działko Gatlinga” zamiast minigun, który troszkę mnie razi. Karabin Gatlinga lub działko Gatlinga dają się odmieniać :)
Cześć, Marzanie! Super, że się podobało :D Mógłby być karabin Gatlinga, ale myślę, że słowo minigun jest bardziej obrazowe. Tzn bardziej charakterystyczne, które tworzy w głowie czytelnika konkretne skojarzenia.
Jest pomysł, szalona akcja i chwilami bywa nawet zabawnie, tyle że jest to humor z gatunku przaśno-siermiężnych, a to niezupełnie moja bajka.
– … ino sznur. → Zbędna spacja po wielokropku.
…zając albinos ściskający w swoich łapkach karabin M4… → Zbędny zaimek – czy mógł sciskać coś w cudzych łapkach?
Wystarczy: …zając albinos, ściskający w łapkach karabin M4…
Nie zdążyłem ich na kieliszka zaprosić. → Nie zdążyłem ich na kieliszek zaprosić.
Choć zdaję sobie sprawę, że muchomor nie musi mówić poprawnie.
Siedzieli w krzakach i patrzyli na mur zbudowany z patyków… → Siedzieli w krzakach i patrzyli na płot zbudowany z patyków…
Mur jest wykonany z cegieł lub kamieni spojonych zaprawą.
Siedzieli w krzakach i patrzyli na mur zbudowany z patyków… → Siedzieli w krzakach i patrzyli na płot zbudowany z patyków…
Mur jest wykonany z cegieł lub kamieni spojonych zaprawą.
Płot jest zwykle cienki i jednowarstwowy, mi kojarzy się z ogrodzeniem, a nie budowlą obronną… może bardziej uniwersalny szaniec? Zasieki? Barykady? Ostrokół i palisada tu nieco grubszy materiał.
Hej Reg,
dzięki za przybycie i szkoda, że humor nie przypadł do gustu. Jeszcze dzisiaj wprowadzę poprawki.
Marzan,
barykada brzmi dobrze.
Pozdrawiam!
Bardzo proszę, Anonimie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.
:D
A ja się cieszę, że przeczytałaś to opowiadanie.
Wspólna radość jest więcej warta niż pojedyncza. ;)
Reg, poprawione!
Wspólna radość jest więcej warta niż pojedyncza. ;)
Razem lepiej się raduje :D
Nikt nie musiał Witka Przyłękę dłużej namawiać.
Nikt nie musiał Witka Przyłęki dłużej namawiać. Kogo, czego?
Razem z ojcem, starym Przyłęką pobiegł do stodoły
Razem z ojcem, starym Przyłęką, pobiegł do stodoły.
Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutnie.
Nienaoliwione wrota zaskrzypiały smutno.
– Całe szczęście odpalił – rzucił ojciec, gdy wyjechali ze stodoły.
A czemu miał nie odpalić?
Po kilku minutach zjechali z niej na pole.
"Z niej" zbędne.
jakby była jego ostatnią deską ratunku
Nie kładź mi tego łopatą do głowy.
Miałeś chamie
Wołacz: Miałeś, chamie.
Stworzenia ze słomy
Hmm.
– Zapnij pasy!
W czołgach są pasy?
Snopki, które padły martwe, rozczłonkowane chaotycznymi cięciami, po chwili odrastały i wracały do gonitwy za pancernym pojazdem.
Że co.
obdarzając jednego ze stworów celnym kopniakiem
Czy kopniak to coś, czym można obdarzyć?
Nagle ojciec dostał olśnienia.
Doznał.
Witek nie miał zamiaru rozmyślać, czy to dobry pomysł, dlatego wziął ostatni zamach i kosa wyleciała w powietrze.
Dlatego się zamachnął, że nie chciał myśleć?
żeby na końcu
W końcu.
chochole pole
Disco polo :D
A Ślub czytałeś?
Tytuły w cudzysłów.
Masz ociec rację.
Masz, ociec, rację.
Stójcie do cholery!
Stójcie, do cholery!
Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy i z długą białą brodą ciągnącą się aż po ziemi.
Sprzed czołgu wyszedł miniaturowy człowieczek w czerwonej czapce, która nachodziła mu na oczy, i z długą białą brodą ciągnącą się po ziemi.
No nie wiem
No, nie wiem.
Witek, jedźmy.
To on kieruje…
Zagrażacie życiu wielu rzadkich okazów natury!
Hmm.
Konsekwencje wjechania na łąkę będą ogromne!
Wjazdu na łąkę.
Ale będzie on nas kosztował kilka cennych rzeczy.
Czy sposób wyrażania się tych dwóch dżentelmenów jest spójny z ich ogólną sytuacją życiową?
robiąc obrót w powietrzu
?
z zająców
Zwykle pisze się "zajęcy".
gładząc sobie wąsy
"Sobie" doskonale zbędne.
No to prowadź.
No, to prowadź.
Witek spytał cicho swojego taty
Witek cicho spytał tatę.
No co?
No, co?
Pojazd Lipców z białym plusem na boku się zatrzymał.
Dziwny szyk.
Teraz zatwardziałych wrogów oddzielał tylko rzadki las i kilka krzaków.
Od czego? Czy nie miało być "rozdzielał"?
dziadzie
Bardziej: dziadu.
patrząc raz na Lipców raz na Przyłęków
Patrząc raz na Lipców, raz na Przyłęków.
ruszyły, kicając w stronę nor
Albo: ruszyły, kicając, w stronę nor; albo (lepiej): pokicały w stronę nor.
kiwnął kapeluszem na oddalające się futrzaki
A nie: za oddalającymi się futrzakami?
córki Lipca też się z czymś uwijały
Wokół czegoś, albo przy czymś. "Uwinąć się z czymś" znaczy zrobić to szybko.
Obdarzał nimi zarówno Przyłęków, jak i Lipców, tworząc wgniecenia w kadłubach czołgów.
Co Ty z tym obdarzaniem? I na pewno nie "tworząc".
Coś szarpnęło jego rękę.
Szarpnęło go za rękę.
pokicały zwierzęcy najemnicy
Jak najemnicy, to pokicali.
Wymachiwali groźnie patykami.
Skrzatowie?
wysłał go w powietrzną podróż
Hmm.
Reszta skrzatów z krzykiem popędziła za swoim szefem.
"Swoim" zbędne.
kiepie
Kpie.
zaklęli w tym samym czasie
A może: równocześnie?
drzewo licznie pokryte gniazdami i swastykami
… hmm. Obficie pokryte?
Przed nimi na ziemi, dookoła fortyfikacji
Skąd tu się wziął przecinek?
popatrzymy kiej to wszystko płonie
Popatrzymy, kiej to wszystko płonie.
Gryzoń uścisnął jego mały paluszek.
Gryzoń uścisnął mu mały palec. To jest nazwa palca.
Przytaknęła mu siedząca za nim gromada futrzaków.
Coś dużo tu zaimków.
popatrzyli po sobie, kiwnęli
Czym?
Żądny krwi ryk
Jak ryk może być czegokolwiek żądny?
Huk wystrzałów był przytłaczający.
Co to znaczy?
Miał szersze od swoich pobratymców skrzydła.
Dwuznaczne.
Amunicja w czołgach przejęła energię
…?
rzucił Lipiec mocniej
https://wsjp.pl/haslo/podglad/19425/rzucic/5137475/slowa
wyjęczał starszy mężczyzna
Jęknął.
No ale nam pomóż!
No, ale nam pomóż!
Odprowadziły ich skrzacie krzyki.
Hmm.
Hę. I sensownie (bo fabuła idzie jak po sznurku) i zupełnie absurdalnie (bo… absurdalnie). Ale czy śmiesznie? No, nie wiem. Znaczy, nie jest źle, tylko jakoś… tak nieźle. Ulubiona_emotka_Baila.
Dziękuję Ci, Anonimie, bo nie muszę już trwać w rozmyślaniach, jak by wypadł mashup Samych swoich, Czterech Pancernych i psa oraz Wesela, gdyby wyszedl spod pióra Pilipiuka.
https://instantrimshot.com/index.php?sound=rimshot&play=true
Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)
:3
Karabin Gatlinga lub działko Gatlinga dają się odmieniać :)
Otóż to.
Razem lepiej się raduje :D
Wiadomo!
Anonim informuje, że przyjął poprawki, ale wprowadzi je dopiero za tydzień, bo teraz z powodu anonimowej nieobecności nie ma dostępu do komputera :c
Nie szkodzi, nie szkodzi. Komputer nie zając, nie ucieknie :)
:D
Tarnino, nareszcie mogę poprawić :D
A czemu miał nie odpalić?
bo długo stał w stodole
W czołgach są pasy?
nie ma, to taki żarcik
Że co.
Anonim nie wie, co ma odpowiedzieć
Tytuły w cudzysłów.
a może być kursywa?
ufff udało się anonimowi poprawić :D
bo długo stał w stodole
A, prawda.
nie ma, to taki żarcik
… mam wciśnięty śmiechoguzik…
Anonim nie wie, co ma odpowiedzieć
a może być kursywa?
Może być, byle konsekwentnie.
ufff udało się anonimowi poprawić :D
… mam wciśnięty śmiechoguzik…
:c
Jedyne, czego nie wybaczam, to napieprzanie się z Widara :)
:3
co to ten Widar
co to ten Widar
Ulubieniec Irki, nordycki bóg szewstwa :D (znaczy, głównie to zemsty i ciszy, ale szewstwa też): https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22721
:c
Ulubieniec Irki, nordycki bóg szewstwa :D (znaczy, głównie to zemsty i ciszy, ale szewstwa też): https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22721
a to wszystko jasne. Przetrząsałem internet i znalazłem tylko jakąś firmą transportową i się zastanawiałem o co może chodzić :D
Irko, nie daje mi to spokoju. Czym jest Widar i Bundeswappen?
O wybaczenie proszę, źle obstawiłam tożsamość autora. Widar już został wyjaśniony, a Bundeswappen to godło Niemiec.
A teraz mam pytanko: za co autor przeprasza we wstępie?
A, wszystkie świeżynki albo przepraszają, albo chcą być przepraszane. Stąd wniosek, że Anonim jest młody, piękny, hoży, gładki i inne synonimy.
A teraz mam pytanko: za co autor przeprasza we wstępie?
Tajemnica. Ale Anonimowe źródła donoszą, że za to drugie.
źle obstawiłam tożsamość autora.
to dobrze
A, wszystkie świeżynki albo przepraszają, albo chcą być przepraszane. Stąd wniosek, że Anonim jest młody, piękny, hoży, gładki i inne synonimy.
Chyba trochę się wkopałem…
to dobrze
ale że nawet bez biblioteki? :c
Smuteczek
Neoteniczny aksolotl – czyli młody autor :)
A może nie? :D
Może być, że młody w systemie szesnastkowym, albo młody duchem. Ale młody.
Nie powiem. Tajemnica.
Wszystko zależy od systemu liczbowego.
Kotek ^^
Kitku
Koteeeczeeek
Koty fajne są :3
ale puchaty :3
Witam,
Bardzo fajnie wyszły te dialogi, naturalnie, opowiadanie przeczytałem błyskawicznie i przy tym… całkiem nieźle się ubawiłem. Tak zaraz na początku nie było może jakoś prześmiesznie, ale potem te wszystkie absurdy (od zajęczej partyzantki, przez nazistowskie orły, po muchomora rozjemcę), a przede wszystkim celna wymiana krytycznych uwag pomiędzy głównymi zainteresowanymi, sprawiły, że uśmiech nie schodził mi z twarzy przez większą część tekstu.
Zabawne opowiadanie i myślę, że niejednego rozbawi.
Tak swoją drogą to mógłbym przysiąc, że kiedyś dawno temu, również w lesie, przydarzyła mi się bardzo podobna historia. Z tą różnicą, że kolejność była odwrotna, bo najpierw z zwaśnionym znajomym wypiliśmy zdecydowanie więcej niż jedną lufę jakiegoś ruskiego bimbru, a dopiero potem udaliśmy się w teren… No i finalnie nikt nie ucierpiał, nie licząc mega kaca, którego pamiętam do dzisiaj:)
Powodzenia i pozdrawiam
Anonim wita niespodziewanego przybysza :)
Cieszę się, że choć trochę cię rozbawiłem :D
Ruski bimber to taki magiczny specyfik, że pokazuje nam rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia, więc lepiej z nim uważać. Można wpaść między uzbrojone zające albo prosto w gniazdo nazi orłów.
Dzięki za przeczytanie!
Zając albinos mi się spodobał.
Anonim się cieszy :)
Tak mi się skojarzyło…
Odpowiadający:
– … a więc… Boryna to jest postać…
Podpowiedź:
– z powieści…
– z powieści..
– Chłopi.
– Chłopi… ją chętnie czytają, gdyż to jest coś o warzywnictwie bodajże, pomidory czy pieczarki…
– Nie!
Do podpowiadającego:
– To o czy to jest?
– O chłopach.
–Znaczy chłopi o chłopach. Takie do śmichu tam. Kargul, Pawlak, tak śmiesznie gadają… ach… Boryna?! Boryna to jest postać z powieści…
– Chłopi to tytuł.
– A Chłopi to tytuł i Boryna zdradzała z Antkiem…
(fragment Lekcyjnych rozmówek z Przestrojenia; Krzysztof Piasecki, Stanisław Zygmunt)
Humor chłopski w troszkę Pilipiukowym stylu. Nie czytało się źle.
Pozdrawiam.
Sama jesteś Boryna! ;-)
Finkla
Humor chłopski w troszkę Pilipiukowym stylu.
Ano, taki był zamiar.
Nie czytało się źle.
czyli autor zadowolony i czytelnik :)
Sama jesteś Boryna! ;-)
:p
Hej!
– Nie wiem, to chyba po niemiecku – odpowiedział Witek.
– Weź go odgoń. Nie będziemy z Niemcem dyskutować.
:D
No dobra, żarty z niechęcią do Niemców zawsze bawią. XD
Wtedy nagle nastała noc. Z nieba nadleciały ogromne czarne ptaki i obsiadły dwa czołgi.
– Unser Panzer! Unser Panzer! – wrzeszczały ptaszyska, wbijając szpony w metalowe kadłuby.
Tak mi z Pink Floydami się skojarzyło…
Lekki, zabawny tekst ze skrzatami i zwierzętami, które stanowiły bajkowy kontrast do rzeczywistości rodem z „Samych swoich”. ;) Czytałam z przyjemnością, choć niekoniecznie zapada w pamięć i po pewnym czasie, kiedy wracałam przy podsumowaniu innych tekstów, niewiele z niego pamiętałam. ;)
Pozdrawiam,
Ananke