- Opowiadanie: Kulosław - Istota kontekstu

Istota kontekstu

Hej wszyst­kim,

 

chcia­łem na­pi­sać coś krót­kie­go i w końcu (3 próba) udało się... w miarę. Opo­wia­da­nie tro­chę o in­ter­pre­ta­cji za­sły­sza­nych hi­sto­rii w kon­tek­ście róż­nych sy­tu­acji, i tro­chę o mo­no­to­nii i tro­chę o ko­mu­ni­ka­cji

 

Życzę przy­jem­nej lek­tu­ry :)

 

tytuł edy­to­wa­ny

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Istota kontekstu

 

Szcze­rze mó­wiąc… to naj­chęt­niej po­mi­nął­bym ten krok i chciał już przejść po pro­stu do pracy. Ro­zu­miem oczy­wi­ście, że to wy­zna­nie jest klu­czo­we dla ca­łe­go pro­ce­su, że go de facto roz­po­czy­na, i chcę po­wie­dzieć to, co po­wie­dzia­ne zo­stać musi, ale… kur­czę, to na­praw­dę jest trud­ne. A przy­naj­mniej dla mnie.

W sen­sie, nie my­śl­cie sobie, że spę­kam. Ze­bra­li­śmy się, do­sta­łem głos i… muszę go w końcu wy­ko­rzy­stać. I, no… zro­bię to, okej? Ale wie­cie… po mo­je­mu. Me­to­dą ma­łych krocz­ków. Bo, jak każdy z was, mam oczy­wi­ście hi­sto­rię prze­ło­mu. Tylko muszę ją od­po­wied­nio obu­do­wać.

 

No do­brze… eee, za­pi­sa­łem sobie parę de­fi­ni­cji na po­czą­tek.

„Wła­ści­wie”. To słowo jest par­ty­ku­łą, za po­mo­cą któ­rej mó­wią­cy pod­kre­śla to, co chce po­wie­dzieć.

„Spój­nik prze­ciw­staw­ny”, to spój­nik łą­czą­cy dwa zda­nia lub ich czę­ści, któ­rych tre­ści prze­ciw­sta­wia­ją się sobie.

Okej, to tyle z czę­ści wy­kła­do­wej. Eee… przy­ta­czam te de­fi­ni­cje nie po to, żeby was cze­goś na­uczyć (to wie­dza z pod­sta­wów­ki, jakby nie pa­trzeć), ale żeby wyjść z pewną myślą. Mia­no­wi­cie, ostat­nio do­sze­dłem do wnio­sku, że te ele­men­ty ję­zy­ka: „wła­ści­wie” i przy­kła­do­we „ale”, są fun­da­men­ta­mi każ­dej, po­rząd­nej wy­mów­ki. Te z kolei, jeśli nad­uży­wa­ne, bu­du­ją stop­nio­wo – i kon­se­kwent­nie – toż­sa­mość, któ­rej krę­go­słu­pem jest wy­par­cie.

 Dam wam przy­kład, a przy oka­zji za­cznę już snuć hi­sto­rię.

A więc:

Wła­ści­wie, to mia­łem ni­g­dzie nie wy­cho­dzić tego dnia, ale spo­tka­łem ko­le­gę sprzed wielu, wielu lat.

Wła­ści­wie, to gadka nie kle­iła się jakoś wy­bit­nie, ale nigdy nie wia­do­mo, kiedy doj­dzie do osta­tecz­ne­go prze­ła­ma­nia lodów.

Wła­ści­wie, to czu­łem, że muszę już wra­cać, ale po każ­dym kwa­dran­sie obie­cy­wa­łem sobie, że ten ko­lej­ny bę­dzie już na pewno ostat­nim. Bo ostat­ni kwa­drans jest za­wsze tym naj­przy­jem­niej­szym.

No… wy­mów­ki opa­no­wa­łem do per­fek­cji. Jak nic in­ne­go, po­ma­ga­ją unik­nąć wy­sił­ku.

Jest tylko jeden ma­lut­ki, ty­ciu­teń­ki pro­blem. Otóż, każda wy­mów­ka two­rzy próż­nię. Prze­strzeń, po­mię­dzy wła­ści­wym, a skry­cie po­żą­da­nym. A przy­ro­da nie znosi próż­ni. W końcu, nie­mal za­wsze, nie­zbęd­ne jest jed­no­znacz­ne za­ję­cie sta­no­wi­ska.

U mnie mo­ment kry­tycz­ny na­stą­pił, gdy na te­le­fon przy­szły wia­do­mo­ści.

Ding!

Ding!

Spraw­dzi­łem te­le­fon.

Gdzie je­steś?

O któ­rej bę­dziesz?

Tro­chę się za­sie­dzia­łem, jak widać. I wie­cie co? Wła­ści­wie, to byłem go­to­wy wstać, po­że­gnać się i po pro­stu wyjść z knaj­py. Czyli zro­bić wła­ści­we. Ale ko­le­ga za­ga­dał:

– Co jest?

Wes­tchną­łem. Głu­pio mi było się przy­znać, w czym do­kład­nie rzecz… zresz­tą, gdy­bym miał wy­tłu­ma­czyć co i jak, to nie wiem, czy skoń­czy­li­by­śmy do rana. Więc za­czą­łem krę­cić:

– Cóż… praw­dzi­wy świat wzywa.

– W sen­sie, obo­wiąz­ki, tak?

– No, po­wiedz­my.

– Ale, że o tej go­dzi­nie? Tro­chę już późno.

– Ponoć nie ma ludzi nie­za­stą­pio­nych, ale jeśli do­brze po­szu­kasz, to znaj­dziesz kilku.

– Ro­zu­miem…

– Więc wiesz, miło było się spo­tkać, może jesz­cze kie­dyś…

– Ale za­cze­kaj, za­cze­kaj. Po­waż­nie? Jeden sms i od razu bie­gniesz?

– Eee… to nie takie pro­ste. Wiesz, w końcu wszyst­ko jest re­la­tyw­ne, co nie? 

– Ale nie twój czas wolny! Ten jest zwy­czaj­nie świę­ty. No lu­dzie, li­to­ści. Ile facet może z sie­bie dawać, żeby było dość?

– Mnie pytaj…

– Słu­chaj. Po­zwól mi opo­wie­dzieć hi­sto­rię zna­jo­me­go, mo­je­go zna­jo­me­go. Myślę, że da ci nieco do my­śle­nia. Zro­bisz z nią co chcesz i w ogóle to zro­bisz po niej co chcesz. Ale po­zwól mi ją opo­wie­dzieć.

Pa­mię­taj­cie, ostat­ni kwa­drans jest za­wsze naj­przy­jem­niej­szy. Więc zgo­dzi­łem się. Ale po bajce – do­bra­noc i do wyj­ścia.

Le­cia­ło to mniej wię­cej tak:

 

Emon był bar­dzo zwy­czaj­nym go­ściem. Zło­śli­wi po­wie­dzie­li­by nawet, że po pro­stu nud­nym. Czyja opi­nia jest traf­niej­sza? Za­le­ży kogo spy­tać. Nie­mniej, dwie rze­czy nie ule­ga­ją wąt­pli­wo­ści.

Po pierw­sze: Życie Emona było skraj­nie po­ukła­da­ne i prze­wi­dy­wal­ne.

Miał uro­czą żonę, któ­rej co­dzien­nie rano przy­go­to­wy­wał śnia­da­nie, nim wy­cho­dził do pracy, z którą co­dzien­nie prze­pro­wa­dzał tę samą kon­wer­sa­cję (jak w domu? jak w pracy?) w trak­cie wspól­nej ko­la­cji, i z którą co­dzien­nie przed pój­ściem spać czy­tał ulu­bio­ną ga­ze­tę, czyli Dzien­nik Co­dzien­ny. Spon­ta­nicz­ność – nie stwier­dzo­no.

Życie za­wo­do­we rów­nież nie ob­fi­to­wa­ło w emo­cjo­nu­ją­ce zda­rze­nia. Pra­co­wał jako opie­kun klien­ta w lo­kal­nym banku. I słowo „klien­ta” jest tutaj klu­czo­we, po­nie­waż co­dzien­nie ob­słu­gi­wał tego sa­me­go klien­ta, dla któ­re­go re­ali­zo­wał co­dzien­nie te same zle­ce­nia, i z któ­rym co­dzien­nie wy­mie­niał te same uprzej­mo­ści, te same żarty. Prze­rwę na lunch co­dzien­nie spę­dzał sam. Prze­rwę na kawę co­dzien­nie spę­dzał z in­ny­mi pra­cow­ni­ka­mi banku, ra­czej przy­słu­chu­jąc się trwa­ją­cej roz­mo­wie niż ak­tyw­nie w niej uczest­ni­cząc.

Poza po­wyż­szym, wy­mie­nić można: spa­cer do pracy, spa­cer z pracy, po­ran­ne siku i po­po­łu­dnio­wą kupę – tyle. Całe życie Emona, opi­sa­ne w pół mi­nu­ty.

Po­zo­sta­jąc jed­nak uczci­wym i kon­se­kwent­nym, na­le­ży do­koń­czyć roz­po­czę­te rów­na­nie, dla­te­go wła­śnie:

Po dru­gie: to skraj­nie po­ukła­da­ne i prze­wi­dy­wal­ne życie, było czymś bar­dzo przez Emona ce­nio­nym. Może to nie życie wy­śnio­ne, ale w ogól­nym roz­ra­chun­ku Emon do­brze czuł się z tym, że świat nie może go za­sko­czyć. Czę­sto zresz­tą po­wta­rzał pewną sen­ten­cję: „prze­wi­dy­wal­ność jest gwa­ran­cją roz­wo­ju”. Zło­śli­wi od­po­wie­dzie­li­by mu: „je­dy­ną na­praw­dę prze­wi­dy­wal­ną ścież­ką, jest ta od ko­ły­ski do grobu”. Kto ma rację w tym spo­rze? Za­le­ży kogo spy­tać.

Swoją drogą, Emon skoń­czył nie­daw­no czter­dzie­ści dwa lata. Ponad czte­ry de­ka­dy spo­koj­nych i nie­spiesz­nych lat. Jakim cudem tak długo zdo­łał uni­kać na­tu­ral­ne­go dla eg­zy­sten­cji cha­osu? Nie wia­do­mo. Ktoś mu­siał się bar­dzo jed­nak po­iry­to­wać tym, że z mo­no­to­nii, Emon uczy­nił prak­tycz­nie ko­chan­kę.

Chyba dla­te­go, pew­ne­go dnia wszyst­ko szlag tra­fił.

Wy­bi­ła dzie­wią­ta, gdy Emon dopił kawę i grze­bał w szu­fla­dzie, szu­ka­jąc ulu­bio­ne­go dłu­go­pi­su. Nie pod­no­sił jesz­cze wzro­ku, po­nie­waż do­sko­na­le wie­dział co się wy­da­rzy. Ma­gne­tycz­ny zamek w drzwiach się za­tnie i trze­ba ręcz­nie otwo­rzyć drzwi, co zrobi pra­cow­nik naj­bli­żej wej­ścia. To zaj­mu­je czter­dzie­ści se­kund. Póź­niej kroki, coraz gło­śniej­sze – to klient Emona się zbli­ża. Od wej­ścia do jego biur­ka po­dróż trwa dwa­dzie­ścia se­kund. Razem mi­nu­ta.

Gdy ten czas minął, Emon pod­niósł się i wy­cią­gnął rękę, żeby od­wza­jem­nić spo­dzie­wa­ny uścisk. Pra­wie się jed­nak prze­wró­cił o wła­sne biur­ko, kiedy za­miast chro­po­wa­tej skóry dłoni tra­fił na pust­kę.

– Dzień dobry, po­trze­bu­ję do­stać się do skryt­ki.

Głos rów­nież nie był spo­dzie­wa­nym, głę­bo­kim basem. Mi­nę­ła jesz­cze se­kun­da, nim Emon oprzy­tom­niał i przyj­rzał się, kto to usiadł po dru­giej stro­nie blatu.

Męż­czy­zna był wy­so­kim blon­dy­nem, z sze­ro­ko roz­sta­wio­ny­mi, brą­zo­wy­mi ocza­mi, gar­ba­tym nosem i sze­ro­kim, za­wa­diac­kim uśmie­chem. Nim Emon zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć (a miał za­miar uprzej­mie po­zbyć się przy­by­sza), męż­czy­zna się­gnął do we­wnętrz­nej kie­sze­ni płasz­cza i po­ło­żył na biur­ko stary, mo­sięż­ny klucz.

– Idzie­my?

Emon od­chrząk­nął i od­po­wie­dział:

– Prze­pra­szam pana, ale…

– Przed chwi­lą z nim roz­ma­wia­łem, po­wie­dział, że może za­cze­kać – prze­rwał męż­czy­zna. – Idzie­my?

Emon ro­zej­rzał się wokół, szu­ka­jąc wol­ne­go sta­no­wi­ska, do któ­re­go mógł­by jed­nak ode­słać po­sia­da­cza skryt­ki. Nie­ste­ty, wszy­scy po­zo­sta­li opie­ku­no­wie byli za­ję­ci. Przy drzwiach za­uwa­żył klien­ta, któ­re­go pla­no­wał dziś – jak każ­de­go dnia – przy­jąć i ob­słu­żyć. Star­szy, ele­ganc­ki pan uśmiech­nął i się i dał znać ge­stem, że może po­cze­kać. Emon wes­tchnął.

– No do­brze. Pana god­ność?

Męż­czy­zna uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej.

– Kry­stian Wik­tor Śred­nic­ki. Idzie­my?

 

Emon, jako że co­dzien­nie ob­słu­gi­wał tego sa­me­go klien­ta, re­ali­zu­jąc te same dys­po­zy­cje, nigdy pod­zie­mi banku nie zwie­dził. To też był na­praw­dę zdzi­wio­ny, jak głę­bo­ko owe pod­zie­mia się­ga­ją.

Z po­cząt­ku, pew­nym kro­kiem pro­wa­dził męż­czy­znę w dół, chcąc wró­cić do sta­no­wi­ska moż­li­we naj­szyb­ciej i za­po­mnieć o spra­wie. Po któ­rejś kon­dy­gna­cji (nie wie­dział po któ­rej do­kład­nie, prze­stał li­czyć po dwu­dzie­stej dru­giej) stra­cił jed­nak zapał, szcze­gól­nie, gdy su­ro­wa i pe­dan­tycz­nie czy­sta klat­ka scho­do­wa ustą­pi­ła miej­sca wy­ku­tym w litej skale stop­niom. Z każ­dym kro­kiem było coraz ciem­niej, zim­niej i bar­dziej wil­got­no. Kilka razy, po sto­pie Emona, prze­biegł szczur.

– Zimno tutaj tro­chę, co? – za­ga­dał, żeby od­wró­cić uwagę od na­ra­sta­ją­ce­go nie­po­ko­ju.

–  Nie czuję – od­po­wie­dział bez więk­sze­go za­an­ga­żo­wa­nia Emo­no­wi.

W końcu scho­dy się skoń­czy­ły. Sta­nę­li przed cięż­ki­mi, me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi. Nad nimi wi­sia­ła ta­blicz­ka: SKRYT­KA NR 1856-1939.

– To tutaj – po­wie­dział nie­pew­nie Emon.

– W rze­czy samej. Pro­szę się od­su­nąć.

Męż­czy­zna pod­szedł do drzwi, prze­krę­cił w zamku sta­rym klu­czem, klik, klik, klik – i wszedł do środ­ka. Emon, chcąc za­cho­wać pro­fe­sjo­na­lizm, po­sta­no­wił za­cze­kać na ze­wnątrz. Oparł się o ścia­nę i pró­bo­wał ze wszyst­kich sił po­wstrzy­my­wać wy­obraź­nię, przed pod­su­wa­niem in­ter­pre­ta­cji dziw­nych dźwię­ków i tań­czą­cych cieni.

– A pan co? Pro­szę za mną! – za­wo­łał zza drzwi męż­czy­zna.

– Ale…

– Żad­ne­go „ale”. Już, już.

Czu­jąc ulgę, że nie zo­sta­nie sam w mrocz­nym ko­ry­ta­rzu, Emon wszedł do środ­ka. Samo po­miesz­cze­nie jed­nak go roz­cza­ro­wa­ło. Bio­rąc pod uwagę jego wiel­kość, spo­dzie­wał się praw­dzi­we­go skarb­ca. A tutaj – pro­sty pokój; pięć na pięć me­trów, szare ścia­ny, szara pod­ło­ga, dwie dłu­gie świe­tlów­ki rzu­ca­ją­ce z su­fi­tu blade świa­tło. A na środ­ku po­miesz­cze­nia nie­wiel­ka, me­ta­lo­wa skrzyn­ka.

Męż­czy­zna ge­stem przy­wo­łał Emona wła­śnie do skrzyn­ki.

– Niech pan powie, czy jest pan szczę­śli­wy?

– Słu­cham? – za­py­tał zbity z tropu Emon.

– Czy jest pan szczę­śli­wy? To chyba nie takie trud­ne py­ta­nie.

– W takim razie, tak. Bar­dzo.

– A to cie­ka­we.

Męż­czy­zna otwo­rzył skrzyn­kę i wy­cią­gnął z niej ja­kieś akta. Emon mógł­by przy­siąc, że kątem oka do­strzegł na nich swoje imię i na­zwi­sko. Nie zdą­żył jed­nak upew­nić się w tej kwe­stii, po­nie­waż Kry­stian Wik­tor Śred­nic­ki pod­niósł rze­czo­ne akta na wy­so­kość głowy i zdmuch­nął z nich kurz. Pro­sto w twarz Emona.

In­stynk­tow­nie za­ci­snął po­wie­ki, żeby uchro­nić oczy od pyłu. Nie­ste­ty, noz­drza po­dob­nym au­to­ma­ty­zmem nie były ob­da­rzo­ne. Na­brał po­wie­trza do płuc.

A PSIK!

W uszach mu za­dzwo­ni­ło. Do oczu na­pły­nę­ły łzy.

– Cho­le­ra… – wy­mam­ro­tał pod nosem.

Się­gnął po kra­wat, żeby wy­trzeć nim twarz z brudu, ale za­ha­czył łok­ciem o inny ma­te­riał, zwi­sa­ją­cy zaraz na wy­cią­gnię­cie ręki, więc sko­rzy­stał z niego. Szko­da nisz­czyć ulu­bio­ny kra­wat.

W końcu otwo­rzył oczy, gotów zmu­sić męż­czy­znę do po­wro­tu na górę. Do przy­jem­nej i w pełni sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej pracy. Ale skryt­ka znik­nę­ła. Gniew do męż­czy­zny za­stą­pi­ło za­sko­cze­nie. Jak się tu zna­lazł? I gdzie wła­ści­wie się zna­lazł? Jesz­cze chwi­lę za­ję­ło, nim oczy przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści i Emon mógł do­strzec, że z su­fi­tu zwisa wię­cej ma­te­ria­łów. Z tym, że nie były to pierw­sze lep­sze szma­ty, a do­brej ja­ko­ści gar­ni­tu­ry.

Nagle Emon zro­zu­miał, że jest w czy­jejś gar­de­ro­bie.

Po­czuł jak za­sko­cze­nie, ustę­pu­je miej­sca wsty­do­wi. Za­glą­da­nie komuś do szafy, wy­da­wa­ło mu się prze­kro­cze­niem gra­ni­cy in­tym­no­ści, po któ­rej nie spo­sób od­zy­skać twarz. Po­sta­no­wił jak naj­szyb­ciej wy­co­fać się, jeśli bę­dzie taka moż­li­wość, po­zo­sta­jąc nie­zau­wa­żo­nym.

Do­strzegł, że z jego lewej, do gar­de­ro­by wpada snop świa­tła. Pod­szedł bli­żej, prze­dzie­ra­jąc się przez ubra­nia jak przez dziką dżun­glę, aż do­szedł do wi­kli­no­wych drzwi­czek. Świa­tło wpa­da­ło przez szpa­ry w wi­kli­nie, wy­star­cza­ją­co sze­ro­kie, że mógł zaj­rzeć na drugą stro­nę.

Zlu­stro­wał po­bież­nie pokój, po czym gwał­tow­nie od­wró­cił wzrok. To była sy­pial­nia. A w niej para upra­wia­ją­ca seks. I po­mi­mo tego, że każda cząst­ka ciała ka­za­ła mu ukryć się w gar­de­ro­bie, uda­wać, że ni­cze­go nie zo­ba­czył i po pro­stu cze­kać, tak oczy były zbyt cie­kaw­skie. Spoj­rzał więc jesz­cze raz. I uświa­do­mił sobie, że zna tego męż­czy­znę. To jego klient. Emo­no­wi prze­szło przez myśl, że go­rzej być już nie może, że ze wsty­du za­pad­nie się pod zie­mię… ale wtedy ko­bie­ta od­rzu­ci­ła włosy do tyłu, uka­zu­jąc tym samym twarz. I Emon roz­po­znał swoją żonę.

Z po­cząt­ku spa­ra­li­żo­wa­ło go i nie mógł prze­stać pa­trzeć, choć każdy uła­mek se­kun­dy był ko­lej­nym nożem wy­mie­rzo­nym w plecy. Gniew jed­nak z cza­sem po­wró­cił i prze­jął stery. Emon czuł jak serce mu bije w pier­si, pom­pu­jąc ad­re­na­li­nę. Aż w końcu – prze­stał my­śleć. Wy­sko­czył z szafy, gotów za­tłuc parę go­ły­mi pię­ścia­mi.

Pech chciał jed­nak, że nie za­uwa­żył szala owi­nię­te­go wokół wła­snej szyi. Gdy był więc krok od na­giej pary, kasz­mi­ro­we włók­no na­pię­ło się i za­dzia­ła­ło jak sprę­ży­na, wcią­ga­jąc Emona z po­wro­tem do szafy. Byłby sobie roz­bił głowę, gdyby upad­ku nie zła­go­dzi­ły płasz­cze z wiel­błą­dziej wełny, które po­cią­gnął za sobą.

Roz­go­ry­czo­ny i upo­ko­rzo­ny, wił się w ster­cie ubrań jak wąż pró­bu­ją­cy zrzu­cić starą skórę. Coś jed­nak ogra­ni­cza­ło jego ruchy (poza ubra­nia­mi, oczy­wi­ście) jakby wpadł do cia­snej ko­mór­ki lub szaf­ki. Gdy w końcu wy­ka­ra­skał się z odzie­żo­we­go ko­ko­nu, spo­strzegł, że nie znaj­du­je się dłu­żej w gar­de­ro­bie, tylko w cia­snym me­ta­lo­wym tu­ne­lu. Było za nisko, żeby wstać, mógł naj­wy­żej się czoł­gać.

Szyb­ko za­po­mniał o żonie i go­rącz­ko­wo my­ślał, jak uciec z tej, wy­da­wa­ło­by się, pu­łap­ki. W pa­ni­ce, ru­szył dziko do przo­du, peł­za­jąc jak robak w bło­cie. Czuł wzbie­ra­ją­ce w oczach łzy. Nie miał klau­stro­fo­bii, ale jak nic in­ne­go prze­ra­ża­ła go nie­pew­ność.

W końcu do­tarł do kraty przy­twier­dzo­nej do pod­ło­ża. Zro­zu­miał, że musi znaj­do­wać się w szy­bie wen­ty­la­cyj­nym. Przyj­rzał się do­kład­nie fu­try­nie przy kra­cie, żeby zna­leźć spo­sób na wyj­ście, ale jego uwagę przy­ku­ły głosy z dołu.

– Za­mknij drzwi, żeby nikt nie prze­szka­dzał.

Emon znał ten głos z przerw na kawę w pracy. Obec­ny za­stęp­ca dy­rek­to­ra. Przy­ło­żył twarz do krat­ki, żeby le­piej wi­dzieć co się dzie­je. Znaj­do­wał się nad ga­bi­ne­tem, jed­nym z tych, w któ­rych przyj­mu­je się naj­za­moż­niej­szych klien­tów. Poza za­stęp­cą, w po­ko­ju był rów­nież drugi męż­czy­zna. Łysy, z gęstą czar­ną brodą. Emon nie pa­mię­tał jego imie­nia, ale wie­dział, że są naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­mi i nigdy nie od­stę­po­wa­li od sie­bie na krok.

W tam­tej chwi­li, stali po prze­ciw­nych stro­nach biur­ka, na któ­rym le­ża­ły fo­to­gra­fie. Gdy Emon przyj­rzał im się, roz­po­znał z nich inne osoby, z któ­ry­mi pra­co­wał. Na jed­nym zdję­ciu wid­nia­ła nawet po­do­bi­zna męż­czy­zny odro­bi­nę przy­po­mi­na­ją­ce­go jego sa­me­go, tylko dużo, dużo star­sze­go i bar­dziej zmę­czo­ne­go.

– W po­rząd­ku – pod­jął za­stęp­ca dy­rek­to­ra. – Stary od­cho­dzi i pre­zes chce że­by­śmy do­ce­ni­li co nieco na­szych ludzi.

– Na­praw­dę od­cho­dzi?

– Ciii! To na razie ta­jem­ni­ca.

– Ro­zu­miem. W jaki spo­sób do­kład­nie mamy ich do­ce­nić?

– To chyba oczy­wi­ste, panie za­stęp­co dy­rek­to­ra.

Łysy męż­czy­zna gło­śno się za­śmiał i uści­snął rękę dru­gie­mu. Emon szyb­ko zro­zu­miał w czym rzecz. Po­czuł, jak serce bije mu z eks­cy­ta­cji, nie pa­mię­tał, kiedy ostat­nio w banku trwał cykl awan­sów.

Męż­czyź­ni przez ko­lej­ne kil­ka­na­ście minut zbie­ra­li zdję­cia ze stołu, do każ­dej osoby przy­pi­su­jąc nowe sta­no­wi­sko i od­po­wied­nią pod­wyż­kę. Po­cząt­ko­wa ra­dość zdą­ży­ła w tym cza­sie ule­cieć z Emona, zwłasz­cza, że ni­g­dzie nie do­strzegł w końcu swo­jej twa­rzy.

Osta­tecz­nie, na stole zo­sta­ło jedno zdję­cie. Sta­re­go i zmę­czo­ne­go ży­ciem pra­cow­ni­ka.

– A co z nim? – za­py­tał ły­sie­ją­cy męż­czy­zna, wska­zu­jąc na zdję­cie.

– A kto to?

Świe­żo mia­no­wa­ny za­stęp­ca od­wró­cił fo­to­gra­fię.

– Emor. Prze­pra­szam! Emon. Co z nim?

– Aah, ten. Stary wspo­mi­nał o nim.

– I co?

– To zgred. Ale ob­słu­gu­je in­nych zgre­dów z kasą, któ­rych nikt nie chce już przyj­mo­wać. Fra­jer do brud­nej ro­bo­ty.

– No i?

– Nie mam po­ję­cia jak długo już tu pra­cu­je, ale chyba od za­wsze. Stary po­wie­dział, że naj­le­piej zo­sta­wić go tam, gdzie jest. Tak samo zro­bił, jak sam zo­stał tu dy­rek­to­rem. Spo­koj­nie, ten cały Emor nie bę­dzie się rzu­cać.

– A co z forsą dla niego?

– Jaką forsą, za­stęp­co dy­rek­to­ra?

Męż­czyź­ni po­now­nie wy­bu­chli gło­śnym śmie­chem, po czym szyb­ko po­sprzą­ta­li ga­bi­net i opu­ści­li po­miesz­cze­nie. Emon zo­stał sam, nie­zdol­ny do ruchu. Nie wie­dział, że były inne cykle. Nie wie­dział nawet, że wy­mie­nia­li się dy­rek­to­rzy. I ten smut­ny sta­ru­szek ze zdję­cia to… on?

W tym mo­men­cie, metal za­skrzy­piał i Emon mógł­by przy­siąc, że szyb, w któ­rym leżał, osu­nął się odro­bi­nę. W ko­lej­nej se­kun­dzie na­stą­pi­ło gło­śne TRZASK! I Emon po­le­ciał w dół.

Ale upa­dek jako taki nie na­stą­pił. Otwo­rzył nie­pew­nie oczy i zo­rien­to­wał się, że za­wisł w po­wie­trzu, głową w dół, od stóp do szyi spę­ta­ny czar­nym jak noc ma­te­ria­łem. Nie wie­dział tylko gdzie się znaj­du­je. Wokół pa­no­wa­ła nie­prze­nik­nio­na ciem­ność.

Mógł je­dy­nie ru­szać głową, dla­te­go za­czął cha­otycz­nie krę­cić szyją. Ka­wa­łek po ka­wał­ku, zdo­łał od­wró­cić się i do­strzec osiem okrą­głych wiel­kich okien, zbi­tych w miarę cia­sną zbie­ra­ni­nę. Na ze­wnętrz było zie­lo­no, spo­koj­nie. Emon długo przy­glą­dał się i zo­ba­czył, że musi być w lesie. Na dziw­nym li­no­wym mo­ście. Nie… nie na mo­ście. Przyj­rzał się do­kład­niej i zo­ba­czył jak mi­ster­na to kon­struk­cja, a jed­no­cze­śnie jak so­lid­na. To była pa­ję­czy­na. Znaj­do­wał się we wnę­trzu pa­ją­ka.

Emon krzyk­nął. Z po­cząt­ku nie­śmia­ło, jakby za­po­mniał, jak to robić. Ale póź­niej po­no­wił krzyk, zdzie­ra­jąc przy tym nie­mal gar­dło. Gdyby ktoś usły­szał ten wrzask, po­my­ślał­by, że Emon osza­lał. Ale nie było ni­ko­go, kto mógł­by go usły­szeć. Emon był sam w ciem­no­ści, za je­dy­ną formę ja­kiej­kol­wiek ak­tyw­no­ści, mając per­spek­ty­wę pa­ją­ka bu­du­ją­ce­go sieć. Po po­licz­ku spły­nę­ła mu po­je­dyn­cza łza, a po niej ko­lej­ne.

I gdy wy­da­wa­ło się, że nic nie może się już wy­da­rzyć, obraz za okna­mi uległ zmia­nie. Zu­peł­nie jakby pająk zo­stał gwał­tow­nie po­de­rwa­ny w górę, wzno­sząc się i wzno­sząc. Jego pa­ję­czy­na, las, w któ­rym mo­zol­nie pra­co­wał, od­da­la­ły się w mia­ro­wym tem­pie. Aż nagle – stop. Widok usta­bi­li­zo­wał się na mo­ment. Mo­ment, który trwał nie­ca­łą se­kun­dę, po któ­rej pająk za­czął opa­dać, nie­sio­ny po­dmu­chem wia­tru.

Wtedy w polu wi­dze­nia po­ja­wił się ko­lo­ro­wy ptak. Wi­docz­nie spraw­ca za­mie­sza­nia. Wy­ma­new­ro­wał w locie i skie­ro­wał się w kie­run­ku pa­ję­cza­ka. Zbli­żał się coraz bli­żej i bli­żej. Otwo­rzył dziób… i Emona ogar­nę­ła ab­so­lut­na ciem­ność. Nie­zdol­ny do ruchu, nie­zdol­ny do krzy­ku, nie­zdol­ny już nawet do pła­czu, po pro­stu był.

 

Jak długo trwał w tym sta­nie? Nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć. Pa­mię­tał tylko, że w pew­nym mo­men­cie, gdzieś da­le­ko w dole, przy­pad­kiem do­strzegł nie­wiel­ki punk­cik świa­tła. Na ile po­zwa­lał mu pę­ta­ją­cy ma­te­riał, wy­giął krę­go­słup, żeby do­kład­niej się przyj­rzeć.

I wtedy coś pękło, a Emon za­czął spa­dać. Wy­pa­trzo­ny punk­cik, z po­cząt­ku wiel­ko­ści głów­ki od szpil­ki, szyb­ko na­bie­rał roz­mia­rów. Kilka me­trów od ziemi za­mknął oczy. Był pewny, że to ko­niec. Ta­kie­go upad­ku zwy­czaj­nie nie można prze­żyć. Cze­kał na BAM! I cze­kał, i cze­kał… i nie mógł się do­cze­kać.

W końcu otwo­rzył oczy. Leżał w po­zy­cji em­brio­nal­nej, w skryt­ce, do któ­rej od­pro­wa­dził ta­jem­ni­cze­go męż­czy­zny. Nie było go jed­nak na miej­scu. Tak samo zresz­tą jak me­ta­lo­wej skrzyn­ki, dla któ­rej za­cią­gnął Emona do pod­zie­mi. W jej miej­scu, le­ża­ło nad­gry­zio­ne jabł­ko.

Inne ele­men­ty rze­czy­wi­sto­ści rów­nież ule­gły zmia­nie. Pod­zie­mia, tak głę­bo­ko się­ga­ją­ce, oka­za­ły się za­le­d­wie dwie­ma kon­dy­gna­cja­mi. Od­dział, w któ­rym pra­co­wał, który miał za oazę spo­ko­ju, przy­po­mi­nał ra­czej dziką dżun­glę. W środ­ku było mro­wie klien­tów, wszy­scy prze­krzy­ku­ją­cy się i wy­mie­nia­ją­cy naj­gor­szy­mi obe­lga­mi, wszy­scy w po­śpie­chu.

Przy jego sta­no­wi­sku sie­dział klient, z któ­rym pla­no­wał spo­tka­nie.

– No wresz­cie! Czy ty my­ślisz, że ja mam cały dzień?! Wiesz, ile ja pie­nię­dzy stra­ci­łem przez cie­bie, ty łajzo bez­u­ży­tecz­na?! Już, do ro­bo­ty!

Emon za­nie­mó­wił. Miał wra­że­nie, jakby tra­fił do al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści.

– Prze­pra­szam jesz­cze na chwi­lę, zaraz wra­cam – po­wie­dział i od­szedł od sta­no­wi­ska.

Po­szedł na za­ple­cze. W kuch­ni nalał wody do kubka, ale dło­nie tak mu się trzę­sły, że wię­cej wylał niż wypił. Nie wie­dział co się dzie­je.

Wtedy pod­szedł do niego łysy męż­czy­zna z gęstą, czar­ną brodą.

– Tu je­steś, ty… – Za­czął pstry­kać pal­ca­mi na Emona. – Emor! Wra­caj do ro­bo­ty! Facet u cie­bie po­wie­dział, że dzwo­ni na po­li­cję, że okra­da­my go z czasu. Nowy dy­rek­tor urwie ci łeb, jak w pierw­szy dzień bę­dzie mu­siał roz­ma­wiać z gli­nia­rza­mi.

Emon kiw­nął głową w od­po­wie­dzi, a za­stęp­ca dy­rek­to­ra opu­ścił za­ple­cze. Za­cze­kał jesz­cze chwi­lę, aż drże­nie dłoni ustą­pi­ło. Wtedy dopił wodę z kubka, wziął z wie­sza­ka swój płaszcz i wy­szedł z banku tyl­nym wyj­ściem.

Nigdy już tam nie wró­cił.

 

I to w skró­cie tyle. Cała hi­sto­ria, opo­wie­dzia­na tak do­brze, jak ją za­pa­mię­ta­łem.

Mój pierw­szy ko­men­tarz:

– Prze­cież to jest wszyst­ko zmy­ślo­ne.

Ale ko­le­ga stał upar­cie przy swoim.

– Nie sły­sza­łem tej hi­sto­rii może z pierw­szej ręki, ale opo­wie­dział mi ją zna­jo­my, który nigdy w ni­czym mnie jesz­cze nie okła­mał. Nie mam więc po­wo­du, żeby mu nie wie­rzyć. Choć, przy­zna­ję, mógł za­szy­fro­wać imio­na. Ale to nie­waż­ne! Po­wie­dzia­łem ci, że opo­wiem hi­sto­rię, a ty zro­bisz z nią co chcesz. Twój ruch.

Wciąż śmier­dzia­ła mi ta jego hi­sto­ria, ale no, fak­tycz­nie uga­da­li­śmy się, że wy­słu­cham jej i po­dej­mę de­cy­zję co dalej. Do­pi­łem więc sok po­ma­rań­czo­wy jed­nym ły­kiem i po­wie­dzia­łem:

– Muszę wyjść za­pa­lić. Zaraz wrócę.

Wy­sze­dłem na ze­wnątrz i od­pa­li­łem fajka. Pa­mię­tam, że aku­rat za­cho­dzi­ło słoń­ce. I w ogóle był fajny dzień, po­czą­tek lata. Ale okej, to mało istot­ne. Eee, wie­cie… wła­ści­wym dzia­ła­niem, był te­le­fon po tak­sów­ka­rza i po­wrót do domu… Do żony… z którą tak czy ina­czej spę­dza­łem ostat­nio więk­szość czasu. I z którą, jak za­zwy­czaj ostat­nio, po pro­stu ga­pi­li­śmy się w te­le­wi­zor, oglą­da­jąc filmy albo se­ria­le, nie mając sobie zbyt wiele do po­wie­dze­nia. Wtedy są­dzi­łem, że to nasza wina, że się wy­pa­li­li­śmy, że to kwe­stia stażu. Ale teraz wiem, że wina leży wy­łącz­nie po mojej stro­nie. Bo my­śla­mi byłem cały czas gdzie in­dziej.

No… więc, wła­ści­wie to po­wi­nie­nem wra­cać, ale noc była jesz­cze młoda.

Wy­cią­gną­łem te­le­fon i wy­bra­łem numer. Ode­bra­ła po kilku sy­gna­łach.

– No halo, gdzie je­steś? – za­py­ta­ła mnie żona.

– Hej, słu­chaj, mamy tra­ge­dię w pracy dzi­siaj. Wy­sy­pał się świe­żak i całą ro­bo­tę trze­ba za niego zro­bić, cała pre­zen­ta­cja na nowo.

–Na­praw­dę? Ale chyba co­kol­wiek zro­bił?

– Nic, i nie mamy z nim kon­tak­tu. Zo­sta­je­my dzi­siaj dru­ży­ną w biu­rze na noc i dzia­ła­my.

– Ro­zu­miem…

– Wrócę, jak tylko się uwi­nie­my. Obie­cu­ję.

– Okej, ko­cham cię.

– Ko­cham cię.

Roz­łą­czy­łem się i do­pa­li­łem pa­pie­ro­sa. Próż­nia znik­nę­ła, wy­bra­łem skry­cie po­żą­da­ne.

Wró­ci­łem do baru i za­mó­wi­łem wódkę. Ko­le­ga był w nie­złym szoku, wi­dząc, że jed­nak chcę się napić, a w jesz­cze więk­szym, wi­dząc jakie na­rzu­ci­łem tempo. Pró­bo­wał do­trzy­mać mi kroku, ale po dru­giej flasz­ce osu­nął się pod stół nie­przy­tom­ny. Za­mó­wi­łem mu tak­sów­kę i od­wio­zła go do domu. Sam do­łą­czy­łem do ja­kiejś ekipy. Al­ko­hol ła­go­dzi oby­cza­je, więc dość łatwo się za­akli­ma­ty­zo­wa­łem. Byli ak­to­ra­mi te­atral­ny­mi. Do­brzy lu­dzie.

A co potem… pa­mię­tam, że wy­sze­dłem o… o pią­tej chyba. Po dro­dze ja­kimś cudem do­tar­łem do parku, gdzie zdrzem­ną­łem się na ławce. Straż miej­ska chcia­ła mnie o je­de­na­stej zgar­nąć na wy­trzeź­wiał­kę, ale wie­cie… to straż miej­ska. Co oni mogą zro­bić. Dałem więc nogę.

Potem pod­je­cha­łem au­to­bu­sem na basen i saunę. Zbli­ża­ła się pięt­na­sta i wie­dzia­łem, że muszę wra­cać do domu, ale na pewno nie w takim sta­nie. Wy­po­ci­łem tyle syfu, ile się dało, wzią­łem tam prysz­nic i wró­ci­łem do domu.

– Hej ko­cha­nie! – przy­wi­ta­ła mnie w progu żona.

– Hej misiu.

Rzu­ci­ła mi się na szyję i uca­ło­wa­ła mnie. Cały się jesz­cze po­ci­łem, więc od­su­ną­łem ją szyb­ko od sie­bie, żeby nie wy­czu­ła ni­cze­go.

– Muszę iść spać. To była kosz­mar­na noc.

– Wiem, idź, wy­śpij się.

Ujęła moją twarz w dło­nie i uśmiech­nę­ła się. Pew­nie chcia­ła dać jesz­cze jed­ne­go, ostat­nie­go bu­zia­ka. Ale spoj­rza­ła mi głę­bo­ko w oczy. A ja zro­zu­mia­łem, jak bar­dzo mu­sia­ły być szkli­ste.

– Piłeś coś?

Spró­bo­wa­łem ro­ze­grać to naj­bar­dziej na­tu­ral­nie jak się da.

– Od czter­dzie­stu jeden dni ani kro­pel­ki.

– Na pewno?

Nie uwie­rzy­ła mi. Albo ina­czej: chcia­ła mi uwie­rzyć, ale nie miała do tego żad­nej pod­sta­wy. W sumie, to nic dziw­ne­go. Po tylu prze­chla­nych la­tach. Po tylu sy­tu­acjach, gdzie na­ro­bi­łem jej wsty­du… no, miała tylko słowo osoby, która przy­rze­kła, że się zmie­ni.

Znów sta­ną­łem mię­dzy wy­bo­rem. Po­mię­dzy wła­ści­wym, a skry­cie po­żą­da­nym. I wie­cie… oczy­wi­ście, że wy­bra­łem po­żą­da­ne.

– Nie, nic nie piłem. Byłem w pracy, jak już mó­wi­łem.

Uśmiech­nę­ła się w od­po­wie­dzi, ale bez więk­sze­go prze­ko­na­nia. I tak samo bez prze­ko­na­nia mi od­po­wie­dzia­ła:

– Okej, do­bra­noc.

Długo jesz­cze nie mo­głem za­snąć, a gdy już się udało to mia­łem same kosz­ma­ry. Śniły mi się pa­ją­ki.

Rano zna­la­złem kar­tecz­kę. Żona na­pi­sa­ła, że wy­je­cha­ła do sio­stry, po­ma­gać jej przy dziec­ku. Zo­sta­łem sam w domu, mia­łem pełny luz, więc wie­cie… sko­czy­łem do skle­pu po małe co nieco. I gdy wy­pi­łem po­rząd­ne­go wstrze­mięź­li­we­go, to wtedy… wła­śnie wtedy…

Eh… to wła­śnie wtedy pierw­szy raz po­my­śla­łem…

Ale wie­cie, tak szcze­rze, sam od sie­bie, a nie pod wpły­wem ja­kiejś per­swa­zji, że…

Że je­stem al­ko­ho­li­kiem.

 

***

 

Męż­czy­zna skoń­czył mówić i usiadł z po­wro­tem na krze­śle. Bał się. Bał się re­ak­cji na swoją hi­sto­rię. Ko­men­ta­rzy, że sam to na sie­bie spro­wa­dził. Że nie ma praw­dzi­wych pro­ble­mów, bo prze­cież ma dom, i tak dalej, i tak dalej. Ale mi­nę­ła chwi­la i te­ra­peu­ta za­czął kla­skać, a w ślad za nim po­szła ze­bra­na w kółku grupa. Męż­czy­zna zo­ba­czył, że kilku ludzi uśmie­cha się do niego z apro­ba­tą.

Te­ra­peu­ta w twe­edo­wej ma­ry­nar­ce wstał i prze­mó­wił:

– Bar­dzo dzię­kuj­my za to. Chyba jesz­cze nigdy nie sły­sza­łem, żeby ktoś po­trze­bo­wał ta­kie­go roz­bie­gu, żeby za­ak­cep­to­wać cho­ro­bę al­ko­ho­lo­wą, ale okej! A ta hi­sto­ria z Emo­nem? Krad­nę ją, może mi się kie­dyś przy­dać.

– Dzię­ki – od­po­wie­dział nie­śmia­ło męż­czy­zna.

– Nie mu­sisz za nic mi dzię­ko­wać. To tobie się udało. De­kla­ra­cja jest pierw­szym i czę­sto naj­trud­niej­szym kro­kiem. Je­ste­śmy z cie­bie dumni.

Grupa zgo­dzi­ła się i rów­nież po­gra­tu­lo­wa­ła męż­czyź­nie. I, co pa­ra­dok­sal­ne, po­czuł dumę z tego, że jest al­ko­ho­li­kiem.

 

Koniec

Komentarze

Prze­czy­ta­łem ca­łość i, szcze­rze mó­wiąc, nie do końca ro­zu­miem, o czym to opo­wia­da­nie jest. Od nie­mal sa­me­go po­cząt­ku czu­łem się za­gu­bio­ny. Taka dez­orien­ta­cja mo­gła­by być ak­cep­to­wal­na, gdyby pod ko­niec hi­sto­ria opo­wia­da­na przez nar­ra­to­ra jakoś wią­za­ła się z jego ży­ciem albo gdyby po­ja­wił się nie­spo­dzie­wa­ny (ale sen­sow­ny) zwrot akcji. Nie­ste­ty, tutaj od­nio­słem wra­że­nie, że spi­sy­wa­łeś na bie­żą­co rze­czy, które przy­cho­dzi­ły ci do głowy.

Druga kwe­stia to imię Emon. Przy­zna­ję, że sam kie­dyś lu­bi­łem nada­wać bo­ha­te­rom nie­ty­po­we imio­na, ale teraz wy­da­je mi się to nie­zbyt tra­fio­ne, jeśli nie wnosi cze­goś istot­ne­go do hi­sto­rii (np. dziw­ne imię może od­zwier­cie­dlać oso­bo­wość ro­dzi­ców bo­ha­te­ra). W tym przy­pad­ku zwy­kły Jurek byłby cał­ko­wi­cie wy­star­cza­ją­cy.

Nie po­do­ba­ją mi się rów­nież dia­lo­gi – są zbyt suche. Ko­lej­ne wy­po­wie­dzi bo­ha­te­rów prze­pla­ta­ją się bez opi­sów ich za­cho­wań czy emo­cji, co wy­trą­ca z rów­no­wa­gi. Warto dodać coś mię­dzy kwe­stia­mi dia­lo­go­wy­mi, by uła­twić czy­tel­ni­ko­wi wy­obra­że­nie sobie, co się dzie­je w danej sce­nie i jak za­cho­wu­ją się po­sta­cie.

Tro­chę ci na­wrzu­ca­łem, więc na ko­niec coś po­zy­tyw­ne­go – bar­dzo po­do­bał mi się twój styl. Choć sama treść do mnie nie prze­mó­wi­ła, ca­łość czy­ta­ło mi się lekko i przy­jem­nie. Masz spój­ny i swo­bod­ny spo­sób nar­ra­cji, który z jed­nej stro­ny do­brze od­da­je kon­kret­ne sy­tu­acje (poza dia­lo­ga­mi), a z dru­giej nie przy­tła­cza i spraw­nie pro­wa­dzi hi­sto­rię do przo­du. Moim zda­niem masz duży po­ten­cjał – po­trze­bu­jesz tylko lep­szych po­my­słów.

 

Po­zdra­wiam

Hej :)

 

kur­czę No… szko­da, że ci się nie spodo­ba­ło, zwłasz­cza że wy­da­wa­ło mi się, że w miarę zgrab­nie (ale nie żeby bez­po­śred­nio  wy­kła­dać kawę na ławę) udalo się za­mknąć tekst wy­zna­niem bo­ha­te­ra i sceną w kó­łecz­ku, jako wła­śnie roz­wia­niem tego za­gu­bie­nia. Wy­cho­dzi na to, że jasne to było tylko dla mnie XD 

 

 

Jeśli cho­dzi o imię, to ana­gram od słowa Nemo, z ła­ciń­skie­go Nikt, co (w za­mia­rze) miało tę po­stać jesz­cze bar­dziej uczy­nić „nie­wi­dzial­na” dla jego oto­cze­nia. W tek­ście nie rzu­ca­łem ja­kiejs wska­zów­ki że tak można to od­czy­tać i to miał byc taki sma­czek gdyby ktoś się za­py­tał po pro­stu. Wiec No… pro­sze bar­dzo :)

 

Dia­lo­gi… tu nie wiem co po­wie­dzieć :( to forma, z którą sam czę­sto spo­ty­kam się w księ­żach które spraw­dzam i forma, która naj­bar­dziej mi się oso­bi­ście po­do­ba. Mnie oso­bi­ście in­try­gu­je, gdy każdy (może nie do­słow­nie każdy, ale znacz­na cześć) jest „do­pi­sa­na”. Wolę, gdy wy­cho­dzi to z kon­tek­stu 

 

Dzię­ki za po­chwa­le stylu, to coś nad czym długo pra­co­wa­łem :)

 

po­zdra­wiam ser­decz­nie 

 

Za­wsze coś da się po­pra­wić

Witaj Ku­lo­sła­wie,

Jak dla mnie tekst jest do­brze na­pi­sa­ny. Widać wło­żo­ną pracę smiley

 

Tylko jeden frag­ment za­zgrzy­tał przy czy­ta­niu:

Z po­cząt­ku, pew­nym kro­kiem pro­wa­dził męż­czy­znę w dół, chcąc wró­cić do sta­no­wi­ska moż­li­we naj­szyb­ciej, pusz­cza­jąc in­cy­dent w nie­pa­mięć”

ja bym skró­cił:

„Na po­cząt­ku pro­wa­dził męż­czy­znę pew­nym kro­kiem, chcąc szyb­ko wró­cić do sta­no­wi­ska i za­po­mnieć o spra­wie”.

I jesz­cze tutaj:

Za­cze­kał jesz­cze chwi­lę, aż drże­nie dłoni ustą­pi.

Chyba po­wi­nien być czas prze­szły w dru­giej czę­ści zda­nia:

Za­cze­kał jesz­cze chwi­lę, aż drże­nie dłoni ustą­pi­ło.

 

Su­ge­ro­wał bym żebyś po­pa­trzył na tekst z per­spek­ty­wy osa­dze­nia scen:

https://www.campfirewriting.com/learn/white-room-syndrome

 

Sam prze­kaz, dla mnie oso­bi­ście, jest zbyt sub­tel­ny, ale ja lubię tek­sty gdzie setup i pay­off mają mocne kon­tu­ry. Tyle, że dla kogoś in­ne­go to może być wła­śnie za­le­ta.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

 

 

 

Fol­low on! Till the gold is cold. Dan­cing out with the mo­on­lit kni­ght...

Hej,

 

dzię­ki za ła­pan­kę, po­pra­wio­ne :) 

 

W kwe­stii moc­ne­go osa­dze­nia, to brak szcze­gó­łów i wska­zó­wek co do miej­sca był jak naj­bar­dziej za­mie­rzo­nym za­bie­giem. Nie wiem tylko, czy efekt wy­szedł jak sobie wy­ma­rzy­łem (czyli przy koń­ców­ce, jak wra­casz do po­cząt­ku tek­stu, to zu­peł­nie ina­czej na niego pa­trzysz), ale no, moja wina i brak wpra­wy albo lep­sze­go po­my­słu.

Może na­stęp­nym razem le­piej wyj­dzie

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny, po­le­cam się na przy­szłość

 

Po­zdra­wiam :)

 

Za­wsze coś da się po­pra­wić

Hmmm. Tro­chę mało fan­ta­sty­ki, być może sie­dzi w hi­sto­rii o Emo­nie (dość oni­rycz­na, BTW), ale to tylko hi­sto­ria i nawet bo­ha­ter w nią nie wie­rzy.

Nie widzę związ­ku tej hi­sto­rii z sy­tu­acją nar­ra­to­ra. Ten jego kum­pel, to jakaś świ­nia jest, żeby za wszel­ką cenę prze­cią­gać obec­ność rzu­ca­ją­ce­go al­ko­ho­li­ka w knaj­pie.

Prze­mknę­ło mi przez głowę, że Emon to ana­gram Nemo, ale Nemo to nie tylko nikt – to także ka­pi­tan u Verne’a i po­szu­ki­wa­na rybka, więc ko­no­ta­cję mogą być roz­ma­ite.

A kiedy ten klient mógł po­su­wać żonę Emona, skoro Emon w pracy zaj­mo­wał się tylko klien­tem, a zaraz potem wra­cał do domu?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej :) 

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz, pro­jekt nie­ste­ty nie­uda­ny osta­tecz­nie ale wy­ja­śnię parę rze­czy, któ­rych nie udało się wy­ja­śnić sa­me­mu opo­wia­da­niu

 

Ko­le­ga nie jest świ­nią. Albo ina­czej – nie wie, że nią jest, bo bo­ha­ter nie zdra­dza mu, że ma pro­blem al­ko­ho­lo­wy (i fak­tycz­nie, nie wy­ka­za­łem tego ni­g­dzie w tek­ście nawet nie­jed­no­znacz­nie, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że skoro w ich dia­lo­gu nie było wspo­min­ki na ten temat – to temat nie zo­stał po­ru­szo­ny; mój błąd). Z ich mało do­pre­cy­zo­wa­nej roz­mo­wy (co było ce­lo­wym za­bie­giem) ko­le­ga jest prze­ko­na­ny, że dzwo­nią z pracy, dla­te­go opo­wie­dział mu te hi­sto­rie. Chcąc do­brze (pro­pa­gu­jąc work life ba­lan­ce, po­wiedz­my) uczy­nił źle, to­ru­jąc u al­ko­ho­li­ka myśli o ne­ga­ty­wach ru­ty­ny 

 

Bo­ha­ter nie uwie­rzył w hi­sto­rie, mó­wiąc ze nie była praw­dzi­wa, bo oczy­wi­ście nie była praw­dzi­wa. Stad stwier­dze­nie zna­jo­my zna­jo­me­go. To nic wię­cej jak miej­ska le­gen­da, a w tym przy­pad­ku, miej­ska przy­po­wieść. Fan­ta­sty­ka jako taka, miała po­ja­wić się wy­lacz­nie w jej ra­mach.

Kiedy klient zna­lazł czas na pu­ka­nie żony? To ko­lej­na rzecz, któ­rej na swoją nie­ko­rzyść nie wy­ja­śni­łem do­kład­nie. Ale, Emon w rze­czy­wi­sto­ści nie ob­słu­gi­wał tego klien­ta nie­ustan­nie. Miał takie wra­że­nie, żyjąc w swoim nie­praw­dzi­wym świe­cie ru­ty­ny. Zej­ście w dół (do pod­świa­do­mo­ści;, stąd numer skryt­ki to rocz­nik na­ro­dzin i śmier­ci freu­da, tez nie­wy­ja­śnio­ne) po­ka­za­ło mu jed­nak praw­dę, od któ­rej od­wra­cał wzrok. Mo­głem tam po po­wro­cie do pracy umie­ścić po pro­stu in­ne­go klien­ta, ale No… teraz mi to prze­szło przez myśl 

 

z ana­gra­mem tutaj po­zwól że do­py­tam, bo z Ver­nem  się nie za­po­zna­łem jesz­cze, czy imię tam­te­go ka­pi­ta­na tez nie wy­ni­ka z tego la­cian­skie­go słowa? Bo z rybka gdzieś kie­dyś się spo­tka­łem, ze to z tego wzię­li. A jeśli tak, to ozna­cza­ło­by to pew­ne­go ro­dza­ju uni­wer­sal­ność w od­wo­ła­niu się do tego imie­nia 

 

jesz­cze raz, dzię­ki za po­świę­co­ny czas

licze ze na­stęp­nym razem tra­fi­my na sie­bie w mil­szych oko­licz­no­ściach XD

 

po­zdra­wiam ser­decz­nie

 

 

Za­wsze coś da się po­pra­wić

Prze­czy­ta­łam i do­łą­czam do grona osób, które nie zro­zu­mia­ły :/

Nie wiem, o czym jest to opo­wia­da­nie. Je­stem w sta­nie przy­jąć, że opo­wieść zna­jo­me­go w jakiś spo­sób zmo­ty­wo­wa­ła bo­ha­te­ra do po­rzu­ce­nia pracy, ale to tyle. 

Nie po­tra­fi­ła­bym komuś opo­wie­dzieć, o co cho­dzi. 

Ale po­do­ba mi się tytuł :)

Przy­no­szę ra­dość :)

O, to sporo rze­czy zo­sta­ło w Two­jej gło­wie, nie wy­ła­pa­łam ich. Ale nie prze­są­dzaj­my, czyja to wina.

A wi­dzisz, na Freu­da w ogóle nie wpa­dłam, druga licz­ba sko­ja­rzy­ła mi się tylko z II wojną.

Ka­pi­tan Nemo. Nie pa­mię­tam, ja te “Dwa­dzie­ścia ty­się­cy mil” czy­ta­łam w po­przed­nim mil­le­nium. Ale to chyba w ogóle nie było imię, tylko przy­do­mek, więc ob­sta­wiam, że z ła­ci­ny.

Nie na­rze­kaj na oko­licz­no­ści, nie było źle. :-) Tylko fan­ta­sty­ki dla mnie za mało, a ja pod wzglę­dem bar­dzo ma­rud­na je­stem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej :) 

 

Dzię­ki za wi­zy­tę. No… nie wy­szło mi tym razem. Miało być nieco wyjść opo­wia­da­nie enig­ma­tycz­ne i nie­oczy­wi­ste, a wy­szło nie­zro­zu­mia­łe

 

z ty­tu­łu tez je­stem cał­kiem za­do­wo­lo­ny, po­wta­rza­łem do eg­za­mi­nu i nagle mnie olśni­ło :D

 

po­zdra­wiam ser­decz­nie 

Za­wsze coś da się po­pra­wić

@Fin­kla, moje po­my­sły by­wa­ją nie­śmia­łe, może dla­te­go nie po­ka­za­ły się w peł­nej kra­sie tym razem…

 

z fan­ta­sty­ką nie wiem czy w przy­szło­ści bę­dzie u mnie le­piej, booo… fan­ta­sty­ki czy­tam bar­dzo mało ostat­ni­mi czasy i po­my­sły rodzą się mało fan­ta­stycz­ne, w kon­se­kwen­cji :( 

Za­wsze coś da się po­pra­wić

Teskt od stro­ny tech­nicz­nej łatwy do łyk­nię­cia. Dużo ja­kichś kło­po­tli­wych do prze­czy­ta­nia zdań nie za­uwa­ży­łem. Tak więc tutaj jest okej.

Fak­tycz­nie mia­łem pro­blem z tre­ścią, ale przez to, że ra­czej nie je­stem do­ce­lo­wym czy­tel­ni­kiem. Sporo tutaj spraw ży­cio­wych opi­sa­nych zwy­czaj­nie. To mnie z lekka znu­ży­ło i przy­zna­ję, że ostat­nie frag­men­ty już ra­czej prze­le­cia­łem wzro­kiem.

Stro­na czy­sto tech­nicz­na jest jed­nak de­fi­ni­tyw­nie na plus.

Od sie­bie do­rzu­cam cie­ka­we linki, które po­mo­gą Tobie, Au­to­rze, dzia­łać na na­szym forum i pisać coraz lep­sze tek­sty.

Dia­lo­gi – mini po­rad­nik Na­zgu­la: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dia­lo­gi – kla­sycz­ny po­rad­nik Mor­ty­cja­na: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Pod­sta­wo­we po­ra­dy por­ta­lo­we Se­le­ne: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o be­to­wa­niu au­tor­stwa Psy­cho­Fi­sha: Betuj bliź­nie­go swego jak sie­bie sa­me­go

Temat, gdzie można pytać się o pro­ble­my ję­zy­ko­we:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szu­kać spe­cja­li­stów do “ri­ser­czu” na wy­bra­ny temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Po­rad­nik łow­ców ko­men­ta­rzy au­tor­stwa Fin­kli, czyli co robić, by być ko­men­to­wa­nym i przez to zbie­rać duży więk­szy “fe­ed­back”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Po­rad­nik Is­san­de­ra, jak do­stać się do Bi­blio­te­ki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funk­cjo­no­wa­nia por­ta­lu i tu­tej­szych oby­cza­jów au­tor­stwa Dra­ka­iny:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Po­wo­dze­nia! :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Hej No­Whe­re­Man, dzię­ki że wpa­dłeś i za opi­nię :)

 

No… nie­zbyt się po­wio­dło z tym tek­stem, na­stęp­nym razem na­pi­szę coś bar­dziej fan­tan­stycz­ne­go i liczę, że wtedy spo­tka­my się w przy­jem­niej­szych oko­licz­no­ściach :)

 

Dzię­ki za linki, dziw­nie je do­stać już drugi raz, ale może warto przy­po­mnieć sobie fak­tycz­nie co kryją XD 

 

Po­zdra­wiam cię ser­decz­nie :)

Za­wsze coś da się po­pra­wić

Nowa Fantastyka