- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Żaba

Żaba

Anonim ma nadzieję, że ktoś się uśmiechnie. Anonim ma raczej ciemne pióro (nie mylić z czarnym pasem), więc pisanie rzeczy w zamyśle śmiesznych jest dla Anonima wyzwaniem samym w sobie. Anonim zachęca do dyskusji i postara się nie warczeć przy poprawkach.

Przemocy dużo,, przekleństwa – mięciutkie, seks – bez szczegółów

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Żaba

– Broda wyżej. Wciągnij brzuszysko! I pierś!

Siedem stóp wzrostu, ramiona grubsze od pni buka, stopy wygniatające dziury w ziemi. Mógłby być idealnym zbójcą. Mógłby.

– Ale ja nie panna, piersi nie mam… – Na policzkach wykwitł mu rumieniec.

– O bogowie! Klata. Wypnij klatę. Teraz twarz!

– Że buzię mam wypiąć? – Nabrał w usta powietrza i wydął policzki, przy okazji wytrzeszczając oczy.

– Co to jest? Garbata żaba? Na Nerkla! Klatę wypiąć. Twarz ma być sroga!

Zamiast spełnić prośbę, mężczyzna skulił się i przy okazji wypuścił z dłoni maczugę. Gruchnęła o ziemię. Gdybym nie cofnął w porę stopy, broń zmiażdżyłaby ją.

Odwróciłem się w stronę Irtil, siedzącej na pniu powalonego przez wiatr świerka. Wzruszyła ramionami.

– On się boi Nerkla.

– To Bóg Przygody, co w tym strasznego?

– Od małego słuchał sag. Nasza babka dodała to i owo. Żeby dziatki piszczały.

– Nie masz innych braci? – Próbowałem żartować, ale dziewczyna tylko znacząco uniosła brwi.

– Idź i sprawdź. Matka co dzień pytała, kiedy zajdziesz.

– A ojciec nie pytał?

– Mówił o tobie, nawet dziś rano.

– Niby co?

– Takiś teraz ciekawski? Było siedzieć z nami przy stole. Prawił, że chłopów, co chcą się w noc przy dziewce wygrzać, jest wielu, a takich, co drwa do pieca porąbią, nie najdziesz.

– Tak, on zawsze prawi. Nie mówi, tylko prawi. Drewno wczoraj rąbałem do północy. Leży przed chatą.

– Nie przed moją.

– Przed naszą.

– Przed twoją.

– Źle ci w niej jest?

Siedzący na drugim końcu pnia mężczyzna, ubrany w dziurawą koszulę, znacząco chrząknął.

– Edan, mieliśmy się gotować do napadu. Ja tam lubię słuchać, jak sobie gruchacie, ale mam słomę do zwiezienia. Dużo słomy.

Westchnąłem na tyle głośno, by wszyscy mogli to usłyszeć.

– Beht, nie rozumiesz? Harujesz tak, że kark ci zaraz pęknie. Nie po to, żeby nakarmić siebie. Nawet nie Sajena, którego ród rządzi doliną. Jest Goceńczykiem, jak ty. Nie! Karmisz Tewen! Harujesz dla Teweńczyków, żeby mogli podbić kolejną krainę.

– Wiele gadasz, Edan – wtrąciła się Irtil. – Przyszedłeś z daleka. Uciekniesz, a nam tylko kłopotów narobisz.

– Właśnie gdybym nie chciał tu zostać, nie robiłbym tego wszystkiego. Byłoby mi wszystko jedno!

Usłyszałem kolejne chrząknięcie.

– Tak, wiem. Słoma. Jak skończymy, pomożemy ci z tą przeklętą słomą. Zgoda? No, to jeszcze raz. Ortek, podnieś maczugę. Ortek!

– Co? A, tak. – Schylił się i uniósł broń tak zwinnie, jakby była wierzbową witką.

– Brzuch, klata, sroga twarz. Zmarszcz czoło. Wykrzyw usta. Pokaż zęby!

– Ja nie szkapa, żeby mi do japy zerkali – wymamrotał.

– Zwierzęta tak robią. Żebyś się ich bał. Zagnałeś kiedyś szczura do kąta?

Mężczyzna znowu zadrżał. Czubek maczugi zatoczył łuk tuż przed moją twarzą.

– Zapomnij o szczurze. Albo nie. Ty jesteś szczurem w kącie izby. Poczuj to!

Muskuły potężnego ciała naprężyły się. Niespodziewanie podniósł maczugę i grzmotnął nią w pień, z którego poleciały drzazgi. Irtil upadła plecami na mech. Beht zdążył uciec w krzaki. Doskoczyłem do kobiety, chwyciłem ją za rękę i wyciągnąłem z obszaru rażenia broni. Tymczasem Ortek walił w pień nabijaną kamieniami maczugą, aż zmienił go w miazgę.

– Jakby mu dać cep, to by zboże wymłócił… Szczur, zapamiętam! – rozmarzył się Beht.

– I tak oddasz zboże Teweńczykom. Nie lepiej ich młócić?

– To w końcu mamy bić czy nie? Bo gadałeś, że tylko straszymy. Widzi mi się, że za to zawiśniemy.

– Jak dobrze ich wystraszysz, sami oddadzą to, co cenne. A to zaboli Tewen bardziej niż rany jego żołnierzy.

* * *

– Wóz… od Sarniej… Przełęczy… – Dziewczynka odgarnęła z twarzy spocone włosy. Trzymała się za brzuch, najwyraźniej złapała ją kolka.

– Mówiłam, żeby jej do tego nie mieszać! – Irtil spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Jest najlepszym zwiadowcą na świecie. Prawda, Heisil?

Dziewczynka się uśmiechnęła.

– Teraz powiedz mi, jaki wóz, ilu ludzi. Na pewno nie kupcy?

– Nie widziałam jeszcze takiego… dwukółka, duży kufer… dwa konie w zaprzęgu… ludzi czterech, woźnica, piechurzy i jeden konny. Na proporcu czerwień, biel i błękit.

– Tewen! Zbrojni?

– Chyba. Daleko byli, nie znam się. Ten na koniu… może raniony. Kiwał się.

– Dzielnie się spisałaś, siostro. Teraz zmykaj! – Irtil ją przytuliła.

– Nie skończyłem jeszcze… – Próbowałem protestować, ale spojrzenie Irtil było zbyt wymowne. Zamilkłem. Potrzebowaliśmy teraz zgody. – Idę po Behta. Pewnie jest na polu. Najlepiej, jeśli sam weźmie łuk. Jak zacznę szperać w obejściu, to jeszcze ktoś wygada. Zabierzesz Orteka? Leszczynowy Jar, za dwie godziny. Dasz radę?

Skinęła głową. Miałem ją zaledwie musnąć dłonią na do widzenia, ale kiedy ta już znalazła się na talii, palce zapragnęły powtórzyć ścieżkę przemierzaną wiele razy. Po chwili to Irtil oplotła rękami moją szyję, a rozchylone wargi niecierpliwie domagały się pocałunku. Zamknąłem oczy. W jej smaku, zapachu, rytmie ciała było coś, czego nie doznałem od niej wcześniej. Strach i niepewność. Wszystko to, co chciałem zostawić po zachodniej stronie gór.

* * *

Wyjrzałem przez gałęzie.

– To nie są poborcy. Zbyt dobrze wyposażeni.

Beht pokiwał głową.

– To idziemy nazad? Bo zostawiłem woła na karczowisku, a jakby Ortek pomógł, do zmroku pniaki wytargamy…

– Sam ekwipunek jest wart pół wsi. Sprawisz sobie sad, młyn, co tam jeszcze chcesz. Nie będziesz wiecznie w ziemi grzebał.

– Jak taki drogi, nie oddadzą po dobroci.

– Oddadzą. Popatrzcie! – Ponownie rozchyliłem gałęzie, żeby Beht i Irtil mogli się przyjrzeć transportowi. Nawet Ortek wepchnął głowę między liście.

– Jeździec ledwo trzyma się w siodle. Widzicie opatrunki na udzie? Nie ma żadnej cięższej broni ani tarczy. Ci dwaj, którzy idą pieszo, są wycieńczeni. Spójrzcie na wóz. Z tyłu wiszą juki, przywiązane rzemieniami. Wygląda na to, że stracili konie. Nie są przyzwyczajeni do marszu. Ich tarcze wiszą na wozie. Łuk też. Nie zdążą po nie sięgnąć. Woźnica zasypia na ławce. Ktoś nieźle przetrzepał im skórę. Są słabi.

– No, nie wiem… jak tamtym się nie udało, to jak my mamy to zrobić?

– My jesteśmy sprytni. Możemy ich po prostu zdjąć z dystansu. Ile masz strzał?

– Strzał? – Beht obrzucił mnie spojrzeniem na wpół zdziwionym, a na wpół wystraszonym.

– Wziąłeś kołczan, prawda?

– A mówiłeś, żeby brać?

– Chłopie, podobno z tego łuku kładziesz całą watahę, a strzał nie masz?

– Eeee… Bo to za szybko wszystko…

– To może pójdę do nich i poproszę, żeby odpoczęli, co? Damy im bułki, czy co tam spakowała Irtil zamiast innych potrzebniejszych rzeczy, jak opatrunki, więzy, kneble… raczej bułki, bo kiszki mi skręca od tego zapachu… Ty pójdziesz po strzały, a jak wrócisz, to ich napadniemy.

Beht, wyraźnie zadowolony z rozwiązania problemu, odwrócił się, by odmaszerować w stronę wioski.

– Beht, no co ty?

– To w końcu mam iść czy nie? Bym zdążył wołu jeszcze odprowadzić… Tam wilki zachodzą…

– Macie bułki? – wtrącił Ortek.

– Tak. Dostaniesz wszystkie bułki, jak wyjdziesz na trakt i zastąpisz im drogę! – Potrząsnąłem workiem Irtil, z którego wydobył się intensywny zapach. Z kącika ust Orteka pociekła ślina.

– To napadamy ich? Zdurniałeś? – zdenerwował się Beht.

– Tak. Gotowi nigdy nie będziemy. Trzeba działać z tym, co mamy. Irtil, zgaduję, że poza bułeczkami masz zestaw do szycia. Znajdź prosty kijek. Dowiąż nitką coś, co wygląda z daleka jak grot i lotki. Beht, będziesz napinał łuk i w nich celował. Ortek! Ortek, wróć! Maczuga!

* * *

– P–p–panie, czy r–r–raczysz nam oddać… te eee… w–w–walory co masz na w–w–wozie?

Serce stanęło mi w gardle. Ortek miał robić groźną minę, nie mówić cokolwiek! Poczułem, że ręce mi drżą, a wraz z nimi rękojeść toporka. Za chwilę tamci to zauważą i będzie po napadzie. Myśli, zamiast skoncentrować się na ataku, ukazywały obrazy panicznej ucieczki, której bohaterowie ginęli na rozmaite i drastyczne sposoby.

– Erhan totlek, ewneni irg? – odezwał się ranny jeździec, spoglądając mętnie to na mnie, to na Orteka. Odetchnąłem.

– Ortek, oni nic nie rozumieją. Jesteś szczurem, skup się na tym! – Starałem się nadać mojej twarzy taki wyraz, jakbym wydawał rozkaz wyprucia jelit i rozwieszenia ich na drzewie. – Beht, ręka wyżej, napnij łuk.

Wskazałem toporkiem wóz. Wolną dłonią wykonałem gest, jakbym przywoływał jego zawartość. Dwóch pieszych najpierw spojrzało po sobie, a potem wyciągnęło miecze. Ręce trzęsły się im ze zmęczenia. Starałem się ocenić swoje szanse. Wyglądali na doświadczonych w boju. Jednemu dałbym radę. Z dwoma może być trudno.

– Oni nie rozumieją, ale ja tak – odezwał się niespodziewanie woźnica. Zamarłem.

– Każ łucznikowi strzelić w moją stronę. Spadnę z kozła i będę udawał martwego. Zobaczą, że nie żartujesz. Biorę czwartą część tego, co na wozie. Mam dość tej roboty, drugi napad w jednym dniu. Teweńskie szmaty, niech wojują gdzie indziej, mam zboże do zebrania.

– A tniesz na ścianę czy na rżysko? I sierpem czy kosą? – zainteresował się Beht.

– Beht, pogadacie później! Piąta część. Mamy jeszcze kogoś.

– Niech tak będzie. – Woźnica skinął głową, a następnie powiedział kilka słów po teweńsku. Piechurzy spojrzeli na jeźdźca.

– Co im powiedział? – spytał zaniepokojony Beht.

– Coś o tyłku. Uczyłem się z modlitewnika, takich słów nie było. Nieważne. Napnij łęczysko i szyj!

Beht rozciągnął łuk do granic możliwości, zarówno swoich, jak i wysłużonej broni. Drewno trzasnęło. Uwolniona cięciwa brzdęknęła i owinęła mu się wokół szyi. Zaostrzony patyk, o dziwo, opuścił broń z niemałym impetem. Minął wóz, po czym wbił się w otwarte usta jeźdźca, który właśnie zamierzał coś powiedzieć swoim kompanom. Mężczyzna pochylił się i uderzył w koński kark, co wbiło patyk jeszcze głębiej, po czym spadł z siodła.

– A niech to! – Uniosłem topór. Tamci ruszyli na mnie. Za ich plecami dostrzegłem woźnicę, zeskakującego z kozła i biegnącego w kierunku przytroczonych do wozu rzeczy. Zdradziecki szczur, pewnie weźmie stronę silniejszego…

– Szczur! – wrzasnąłem na całe gardło do Orteka, uchylając się przed ciosami mieczy. – Jesteś wielkim… wściekłym… szczurem!

Napierali na mnie, co zmuszało do cofania. Gdybym miał tarczę, blokowałbym uderzenia. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? Może miałbym szansę zbliżyć się do nich na tyle, by choć ich zranić. Teraz decydował zasięg broni, a walka coraz bardziej przypominała ucieczkę. Dobrze, że wciąż byłem szybszy od nich, ale taniec pomiędzy tnącymi powietrze ostrzami mieczy zaczynał mnie męczyć.

Spojrzenie trafiło na juki, zawieszone za siodłem. Zdołałem obiec Teweńczyków i sięgnąłem do wnętrza bagażu. To nie musiała być broń, wystarczyło mi cokolwiek: gruby koc, który zatrzyma klingę, kociołek, patelnia…

Wyszarpnąłem z wnętrza garść małych woreczków. Teweńczycy byli już trzy kroki ode mnie, więc w desperacji rzuciłem zawiniątkami w twarz wojownika. Jeden z woreczków pękł, co uwolniło szary proszek. Teweńczyk znieruchomiał, zatoczył się, zamknął oczy i runął twarzą wprost na błotnisty trakt.

Ja i jego towarzysz spojrzeliśmy najpierw na porzucony miecz, a potem na siebie. Zaryzykowałem. Rzuciłem toporkiem, celując w jego pierś i skoczyłem w kierunku broni. Złapałem za rękojeść. Mężczyzna stęknął, ale nie padł. Głownia topora wbiła się zaledwie na grubość palca. Pomiędzy krawędziami rozciętego materiału dostrzegłem kółka kolczugi. Nie zważając na ranę, uniósł miecz do ciosu. Próbowałem sparować uderzenie, ale klinga mojego miecza przemieszczała się nieznośnie wolno…

Maczuga opadła na głowę przeciwnika, co błyskawicznie pozbawiło go czoła. Ponieważ nabijana krzemieniami głownia zaklinowała się wewnątrz czaszki, Ortek mocno szarpnął rękojeść, jednocześnie zapierając się sandałem o ciało Teweńczyka. Rozległo się głośne chrupnięcie. Nie czekając, aż ciało wojownika upadnie, uniósł maczugę do kolejnego ciosu. Tym razem z czaszki ocalała jedynie dolna szczęka. Próbowałem krzyknąć, by powstrzymać Orteka przed zadawaniem kolejnych uderzeń, ale odruch wymiotny był zbyt silny.

– Zmieniłem zdanie. Biorę całość! – odezwał się woźnica. Celował w nas z łuku i w przeciwieństwie do Behta miał prawdziwe strzały.

– Spójrz za siebie! – odpowiedziałem, kiedy tylko wyplułem z ust resztki wymiocin.

– Myślisz, że dam się nabrać?

Irtil zarzuciła mu na głowę worek z prowiantem i zacisnęła rzemienie na szyi. Próbował odwrócić się, uwolnić, ale kobieta chwyciła się jego pleców, owinąwszy rzemienie wokół nadgarstków. Wreszcie przewrócił się na ziemię, wypuszczając broń z ręki. Irtil trzymała go, dopóki jego buty nie przestały kopać.

– Uff, po wszystkim. Ortek, przestań już walić, bo mi też głowa pęknie. Nie jesteś szczurem! Jesteś małą myszką! Irtil, dzięki. Uratowałaś nas. Beht, sprawdź, czy wóz da się otwo…

Wszyscy spojrzeliśmy na Behta. Siedział nieruchomo, oparty plecami o pień. Po jego szyi ściekały czerwone krople, wsiąkające w podartą koszulę.

* * *

– Irtil, musimy działać. Nie możemy siedzieć.

Spojrzała na mnie zaczerwienionymi od łez oczami. Próbowałem ją przytulić, ale odepchnęła dłoń.

– Posłuchaj. Ten, który jechał na koniu, to Wieszcze Oczy. Dlatego był otępiały, to od zawartości woreczków. Na wysepce opodal portu Erken Dalag, Serca Zachodu jest jego brat, Wieszcze Usta. Odurzony jeszcze bardziej, bo ma tylko leżeć na łożu i odbierać wizje. Jeśli mamy pecha, mag zrobił już rundę po swoich podopiecznych i zdążył wysłuchać przekazu. Wiadomość dotrze do generałów. To nie jest zwyczajny transport, skoro wysłali z nim Wieszcze Oczy…

– Czy dostanę woreczek? – wtrącił Ortek.

– Nie teraz. Spróbuj jeszcze raz otworzyć kufer.

– Miałem dostać bułki. Zepsuliście je! – Wskazał woźnicę, którego głowa wciąż owinięta była workiem. – I… połamała mi się maczuga.

– Spróbuj toporem. Tylko nie moim!

– Jak możesz mu rozkazywać? – wrzasnęła Irtil. – Zostaw nas! Odejdź, skąd przyszedłeś!

– Będziecie dalej zginać kark…

– On już nie będzie, rozumiesz? – Siedziała obok ciała Behta, trzymając jego głowę na kolanach.

Od strony wozu rozległy się dźwięki uderzeń metalu o metal. Ostatniemu z nich towarzyszył wysoki, świdrujący jęk pękającej sztaby.

– Edan, ale tam żaba jest!

– Miałeś nie zaglądać do środka! Do kroćset, odsuń się!

Podbiegłem do wozu. Początkowo nie mogłem zrozumieć, dlaczego kufer jest aż tak masywny, że muszą go ciągnąć dwa konie. Kiedy Ortek zgruchotał maczugą zewnętrzną warstwę z drewna, pod spodem ukazała się kolejna, wzmacniana żelazem. To z nią męczył się przez ostatni kwadrans.

– No, żaba.

W wyściełanym atłasem wnętrzu leżał duży szklany pojemnik. Do połowy wypełniony był wodą. Między ściankami rozparta była rzeźbiona z drewna wysepka. Na jej powierzchni siedziała żaba.

Irtil podeszła. Z jej oczu znów popłynęły łzy.

– Zrobiliśmy to… dla żaby?

Uderzyła mnie otwartą dłonią pierś. Nie powstrzymywałem jej. Waliła na oślep, trafiając mnie w twarz, szyję, ramiona. Potem przywarła do mnie, szlochając.

– A co z żabą? – spytał Ortek.

– Rozbij naczynie, to zobaczymy. Może trzeba ją pocałować?

Nie radziłabym.

Głos pojawił się w mojej głowie w tej samej chwili, co eksplozja bólu. Zanim przed oczami zatańczyły mroczki, zdążyłem zauważyć, że Ortek zgiął się wpół i złapał dłońmi za skronie.

Jeśli rozbijecie zbiornik, zginę ja, wy i pół doliny. Jest chroniony magią. Ja się kiedyś odrodzę, długo i boleśnie, ale wy raczej nie. Co do pocałunku, nie jestem w nastroju.

– Czy musi tak boleć?

Nie musi. Chciałam was powstrzymać.

– Tak, dlaczego wszystko, czego się tkniesz, tak boli? – wyszeptała Irtil, wciąż przytulona do mnie.

– Irtil, czy nie słyszysz głosu w głowie?

– Że niby jestem stuknięta, bo się przejmuję, że wuj ma poderżnięte gardło? – wrzasnęła i odepchnęła mnie.

– Nie, nie o to mi chodziło. Głos żaby…

– Ty znów o żabie? Jak możesz?!

– Irtil, co robisz?

– Biorę łopatę. Trzeba go pogrzebać, zanim Teweńczycy nabiją jego głowę na włócznię i będą obnosić po okolicy. Ty możesz już uciekać do kolejnej głupiej dziewki!

Każ jej odłożyć łopatę. Po pierwsze, w większości moich wizji rozbija nią pojemnik. Po drugie, nie ma potrzeby go grzebać, chyba że chce się go pozbyć.

– Irtil, odłóż to. Proszę.

– Bo co, żaba ci kazała? – Szła w moją stronę, trzymając łopatę w ręku.

– Żabo, nie możesz jej powstrzymać?

Nie. Ona jest kluczem, ale o tym nie wie. Poza tym to twoja kobieta.

Udało mi się złapać łopatę za trzonek, na chwilę zanim sztych uderzył mnie w czoło. Wybiłem sobie przy tym palec, ale być może zmniejszyłem rozmiar guza.

Jesteście sobie przeznaczeni, niezależnie od wizji. To rzadko się zdarza.

Irtil kopnęła mnie w krocze i próbowała wyrwać trzonek z rąk. Mimo przeszywającego bólu nie puściłem. Ponowiła atak, ale tym razem zasłoniłem się biodrem.

– Kluczem… do… czego? – wystękałem. Irtil puściła trzonek, wydała z siebie nieartykułowany wrzask i zaczęła na przemian okładać mnie pięściami i drapać.

Do magii. Może otworzyć pojemnik. Może wszystko.

– Irtil, posłuchaj mnie! – Złapałem ją za oba nadgarstki. Przez chwilę chciała się wyrwać, potem splunęła w twarz.

– To ty słuchaj, zniknij wreszcie i nigdy nie wracaj!

– Siostro, pomóc ci? – zaproponował Ortek, ale w tej samej chwili złapał się za skronie.

– Dzięki, żabo. Irtil, przestań wreszcie się rzucać i zaufaj mi, ten ostatni raz. Jeśli cię zawiodę, odejdę.

Znieruchomiała. Patrzyła mi w oczy tym samym spojrzeniem, które roztopiło kiedyś moje zamarznięte serce.

– Posłuchaj uważnie. Żaba… – zacząłem, obserwując jej reakcję. Nawet nie mrugnęła. – Żaba powiedziała mi w myślach, że nie musisz grzebać Behta. O ile rozumiem jej intencje, żaba może pomóc nam, jeśli my pomożemy jej. Ty jedna możesz otworzyć pojemnik.

Zgrabnie, ale przyśpiesz. Jeśli Bogini Dusz powita Behta na Ścieżkach Wyboru, nic nie wskóram. My się nie lubimy.

Irtil skinęła głową, nadal patrząc mi w oczy.

– Kocham cię, Irtil.

– Ja ciebie też, Edan.

Wzruszające. Niech położy ręce na pojemniku. Powiem, co dalej zrobić. Aha, uważaj na nią. W części wizji wpada w furię i rozbija pojemnik.

– Żabo, oszukujesz. Mówiłaś, że we wszystkich wizjach jesteśmy sobie przeznaczeni.

W oczach Irtil zapaliły się ogniki gniewu.

– Irtil, ja i ty jesteśmy przeznaczeni. Nie ja i żaba!

Wspólna śmierć to też przeznaczenie.

* * *

Siedzieliśmy na karczowisku, obserwując zachodzące słońce. Beht jeszcze raz przeliczył uzbrojenie, po czym owinął je płachtą. Obok pasły się trzy konie.

– Mówisz, że to warte pół wsi?

– Co najmniej, a konie niezłe, nie? Ale nie możemy się tego pozbyć.

– Bo tak żaba powiedziała?

– Bez żaby, to już robaczki by cię podgryzały.

Beht przesunął palcami po szyi, macając długą bliznę.

– A co zrobiliście z ciałami? – spytał, przymierzając jednocześnie teweński kaftan z rozdarciem na piersi w miejsce zakrwawionej koszuli.

– Kiedy żaba przywracała cię do życia, Ortek wrzucił je do jeziora, obciążone kamieniami.

– Hm, kamieniami? – Brat Irtil podrapał się w głowę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.

– Dlaczego mamy trzymać żelastwo, zamiast kupić ziemię? – nie rezygnował Beht.

– Żaba nie chce gadać – wtrącił Ortek, wyraźnie zasmucony. – Znajdę dla niej muszkę.

– Mówiłem ci już dwa razy! Teraz to zwyczajna żaba. Bogini uwolniła się z tego wcielenia.

– Aha. Ale mogę ją zatrzymać, prawda?

Nie. Będzie utrudniać podróż.

Wstałem, rozglądając się wokoło. Pozostali spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.

– Podróż?

Ludzka ścieżka, która raz splątała się z boską, nie jest już nigdy prosta. Trzy siostry i brat-niebrat potrzebują waszej pomocy.

– Możesz nie mówić zagadkami? Nawet nie powiedziałaś, jak masz na imię!

Jestem wieczną zagadką. Jeśli wszystkie zagadki są rozwiązane, odchodzę. Polecam wtedy Boga Przyjaźni albo Boginię Rozsądku.

– Wiesz, mogłem cię zostawić w pojemniku. Do bólu głowy bym się przyzwyczaił albo sięgał do woreczków.

– To mamy woreczki? – zainteresował się Ortek.

– Mamy i możemy spieniężyć. Nie będą potrzebne, prawda? – zwróciłem się z pytaniem w bliżej nieokreśloną stronę. Na źdźbłach trawy, zwieszających się nad pniakiem, coś się poruszyło. Modliszka wyruszyła właśnie na łowy.

Koniec

Komentarze

Hej, Anonimie, uśmiałam się! Najbardziej w scenie samego napadu! Aż parsknęłam! Fajne! 

Zbudowałeś w krótkim opowiadanku ciekawą drużynę postaci, bardzo charakterystycznych, w ilości, dla mnie, bardzo odpowiedniej. Tyle żeby się nie pogubić, i tyle żeby było ciekawie. Początek może trochę słabszy, ale trzeba przecież było jakoś to całe towarzystwo wprowadzić. I jedyny zarzut. Bo po prostu reszta jest cudowna. Fabuła piękna, pomysł na napad śmieszny. Jednym słowem: Bardzo!

Niżej mini łapanka. 

 

Nasz babka dodała to i owo.

Literówka. 

 

– Mówiłam, żeby do tego nie mieszać! – Irtil spojrzała na mnie z wyrzutem.​

jej

 

– Miałem dostać bułki. Zepsuliście je! – wskazał na trupa, którego głowa wciąż owinięta była materiałem. I… połamała mi się maczuga.

Didaskalia się zgubiły na końcu. 

Pozdrawiam serdecznie i idę klikać. :)

– Mówiłam, żeby ją do tego nie mieszać! – Irtil spojrzała na mnie z wyrzutem.

Jej nie mieszać?

 

 

Witaj anonimie o ciemnych piórach, czyli kruku?

Przemocy tak dużo, że aż się przecinki zdublowały/

 

Sama nie wiem co powiedzieć, bo nie jest to tekst do zrywania boków, niemniej jednak uśmiechnęłam się niejednokrotnie. Jak na fun, to chyba za dużo trudu, krwi, flaków i smutku, ale łucznik, który zapomniał kołczanu, albo żabka, która nie ma nastroju na prawdę ładne.

No i najważniejsze, bo pies drapał konkurs (wybaczcie twórcy!;) to jest znakomite otwarcie większej całości, wciągające i intrygujące. Dlatego pisz dalej An..onimie;)

Anonim dziękuje Jolce. Cieszy się, że się zaśmiała.

Anonim wysłał Behta, żeby powyrywał chwasty. Beht będzie robił, aż mu wół padnie.

 

Anonim dziękuje Ambush. Anonim cieszy się, że były zabawne momenty. Anonim nie ma pluszowego stylu jak Ambush, i nawet gdyby próbował, otrzymałby Kubusia Rozpruwacza. Żyje jednak w przeświadczeniu, że potrzebny jest zarówno plusz, jak i drut kolczasty.

Anonim wysłał Orteka, żeby ubił przecinki. Nie ręczy, czy nie ubije czegoś więcej.

To jest wykorzystywanie bohaterów do poniżającej pracy! Ja bym się zbuntowała! :)

Pluszowego?! Poczekam, aż się odanonimizujesz, wtedy pogadamy!;P

Anonim zwraca uwagę, że czasem używa ironii, a nawet jej nadużywa. Dlatego Ambush nie powinna się obawiać że w jej opowiadaniach występują bohaterowie z pluszu, ponieważ Anonim znajduje tam stworzenia z innej, czasem nawet stalowej materii, którym nieobce są zagrożenie, trud i przemoc :)

Anonim potwierdza domysły Ambush, że fragment jest osadzony w zakątku większego świata. O ile formuła konkursów pozwoli, Anonim będzie testował innych bohaterów i inne zakątki.

Ortek przeprasza Ambush, że taki niezgrabny z przecinkami. Jak Ortek niezgrabny, autor babka zamyka go w ciemnej ziemiance. W ziemiance mieszka szczur. Ortek boi się szczura.

Fajne :) (na lic. Anet). Ciekawe co będzie dalej z taką ekipą bez żaby. Powodzenia w konkursie.

Anonim cieszy się, że było fajne i dziękuje Koali.

Anonim spytał żabę o los bohaterów. Żaba podała dużo zagadek, które Anonim musi teraz rozwiązać. Mówiła coś o długu, o który ktoś się upomni, lecz nie sposób go wycenić.

Żaba nadal nie była w nastroju.

Tak, nastrój ważny jest, wiele od niego zależy, Żabie i Anonimowi najlepszego. :)

Przezabawny, zaskakujący humor i świetne opisy zachowania bohaterów, brawa, Anonimie. :)

Tutaj mam wątpliwość:

– To nie są poborcy, Zbyt dobrze wyposażeni. – albo kropka, albo „zbyt” małą literą

 

 

– A tniesz na ścianę czy na rżysko? I sierpem czy kosą? – zainteresował się Beht. – widzę, że Autor zna się na pracy w polu. :) Brawa, od razu przypominam sobie prace na polu Dziadków. :)

Klik. Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Na jego policzkach wykwitł rumieniec.

Na policzkach wykwitł mu rumieniec.

Gdybym nie cofnął w porę stopy, zmiażdżyłaby ją.

Hmm.

Odwróciłem twarz w kierunku Irtil

A nie mógł po prostu się odwrócić?

To Bóg Przygody, co w tym strasznego?

Przez przygody można się spóźnić na obiad :P

dziewczyna uniosła tylko znacząco brwi.

Może lepiej: dziewczyna tylko znacząco uniosła brwi.

Nie mówi, tylko prawi.

Znam takich ludzi…

Siedzący na drugim końcu pnia mężczyzna, ubrany w dziurawą koszulę znacząco chrząknął.

Albo bez przecinka, albo wtrącenie: Siedzący na drugim końcu pnia mężczyzna, ubrany w dziurawą koszulę, znacząco chrząknął.

Jest Goceńczykiem jak ty.

Jest Goceńczykiem, jak ty.

Uciekniesz, a nas zostawisz w kłopotach.

https://www.youtube.com/watch?v=UcbCF0AQWRo

No to jeszcze raz

No, to jeszcze raz.

Czubek maczugi opadł o dwie stopy, zataczając łuk tuż przed moją twarzą.

Hmmmmmm.

wyciągnąłem ze strefy rażenia broni

Nie bardzo pasuje w Standardowym Świecie Fantasy – to broń obuchowa, nie palna.

kamienie osadzone w głowni maczugi zmieniły go w miazgę.

Czy maczuga ma głownię? I czy nie lepiej opisać sam efekt?

Jak by

Łącznie. https://sjp.pwn.pl/szukaj/jakby.html

Irtil przytuliła ją.

Irtil ją przytuliła.

Odpuściłem.

W fantasy, ech. Ale to humor, więc można przepuścić.

Miałem ją zaledwie musnąć dłonią na do widzenia, ale kiedy ta już znalazła się na talii, palce zapragnęły powtórzyć ścieżkę przemierzaną wiele razy.

Oooj, purpura.

czego nie doświadczyłem od niej wcześniej

Można ewentualnie czegoś od kogoś doznać, ale doświadczyć na pewno nie.

To nie są poborcy, Zbyt dobrze wyposażeni.

Tu nie miało być kropki?

jak by

Łącznie!

Rozchyliłem ponownie gałęzie, żeby Beht i Irtil mogli przyjrzeć się transportowi.

Lepiej: Ponownie rozchyliłem gałęzie, żeby Beht i Irtil mogli się przyjrzeć transportowi.

Tych dwóch, którzy idą pieszo, jest wycieńczonych.

Może lepiej: Ci dwaj, którzy idą pieszo, są wycieńczeni? Nie mówię, że tak jest niepoprawnie, ale jednak.

No nie wiem

No, nie wiem.

Beht spojrzał na mnie wzrokiem

Obrzucił mnie spojrzeniem. Te "wzroki", "głosy", "tony" i "kroki" – to puste słowa.

Bym zdążył woła jeszcze odprowadzić

Wołu. Chyba że stylizacja?

z którego wydobył się intensywny zapach

Jednorazowo?

Z ust Orteka pociekła ślinka.

Hmm.

Poczułem, jak dłoń trzymająca rękojeść toporka zaczyna drżeć

Hmmm.

spoglądając mętnym wzrokiem

Spoglądając mętnie.

Wolną dłonią wykonałem gest, jakbym przywoływał jego zawartość

Hmmmmm.

Ich ręce drżały ze zmęczenia.

Ręce drżały im ze zmęczenia.

Spadnę z ławki

Z kozła. Terminologia fachowa :)

Teweńskie szmaty, niech wojują gdzie indziej

Jesteś pewien tego przecinka?

owinęła się wokół jego szyi

Owinęła mu się wokół szyi.

Zaostrzony patyk o dziwo opuścił broń z niemałym impetem.

"O dziwo" wydzieliłabym, to wtrącenie.

powiedzieć coś swoim kompanom

Może tak: coś powiedzieć kompanom.

Ten pochylił się i uderzył w koński kark, wbijając patyk jeszcze głębiej, po czym spadł z siodła.

Imiesłowy nie oznaczają przyczyny, i nie dam głowy za ten zaimek, choć niby poprawny.

biegnącego w stronę przytroczonych do wozu rzeczy. Zdradziecki szczur, pewnie weźmie stronę silniejszego…

"Strona" się powtarza – ta pierwsza bardziej się nadaje do wymiany.

Napierali na mnie, zmuszając do cofania.

To zdecydowanie przyczynowość.

by choć ich zranić

Może: by chociaż zranić.

walka coraz bardziej przypominała ucieczkę

Hmm.

Zdołałem obiec Teweńczyków i sięgnąłem dłonią do ich wnętrza.

Trochę mylące.

wystarczyło mi cokolwiek – gruby koc

Lepiej cudzysłów, myślniki są zarezerwowane dla dialogów.

byli już o trzy kroki

"O" możesz wyciąć.

Jeden z woreczków pękł, uwalniając szary proszek.

Imiesłów!

Rzuciłem toporkiem, celując w jego pierś

Hmmm, no, w sumie.

Głownia topora wbiła się w jego ciało zaledwie na grubość palca.

"W jego ciało" można wyciąć.

Pomiędzy krawędziami rozciętego materiału dostrzegłem kółka kolczugi.

Hmm. Nie wiem, do jakiego stopnia to jest realistyczne.

klinga mojego miecza przemieszczała się nieznośnie wolno

Hmmm.

Maczuga opadła na głowę przeciwnika, błyskawicznie redukując jej rozmiar do połowy.

Imiesłów nie oznacza przyczynowości.

Ortek szarpnął mocno za rękojeść

Może: Ortek mocno szarpnął rękojeść.

by powstrzymać brata Irtil przed zadawaniem kolejnych uderzeń

Hmm.

Próbował odwrócić się, uwolnić, ale kobieta chwyciła się jego pleców.

Hmmmmmmm. Czy ona nie trzyma rzemieni?

dopóki jego buty nie przestały kopać w trawę.

Dopóki jego buty nie przestały kopać trawy. Albo ziemi. Albo po prostu kopać.

Po jego szyi ściekały czerwone krople, wsiąkając w podartą koszulę.

Po szyi ściekały mu czerwone krople, wsiąkające w podartą koszulę. Albo: i wsiąkały w podartą koszulę.

, nie odpowiadając

Zbędne, nie przypuszczałam, że odpowiedziała.

Spróbuj jeszcze raz otworzyć kufer.

Szyk sugeruje, że już raz go otworzył – tak ma być?

którego głowa wciąż owinięta była materiałem

Hmm.

wysoki, świdrujący jęk

Hmm.

muszą ciągnąć go dwa konie

Szyk: muszą go ciągnąć dwa konie. Chodzi o akcent zdaniowy.

W wyściełanym atłasem wnętrzu znajdował się duży szklany pojemnik.

A może po prostu: leżał?

Między ściankami rozparta była rzeźbiona z drewna wysepka.

Rozparta? Hmm.

Irtil podeszła do nas. Z jej oczu popłynęły kolejne łzy.

Irtil podeszła. Z oczu znów popłynęły jej łzy.

Uderzyła otwartą dłonią w moją pierś.

Uderzyła mnie otwartą dłonią w pierś.

Waliła na oślep, trafiając mnie w twarz, szyję, barki.

A może: Waliła na oślep, w twarz, szyję, barki. (Jak trafiła go w bark – od przodu?)

Głos pojawił się w mojej głowie w tej samej chwili, co eksplozja bólu.

Hmm.

Rozbicie zbiornika zabije mnie, was i pół doliny

Angielska składnia.

bo przejmuję się, że wuj ma poderżnięte gardło? – wrzasnęła i odepchnęła mnie.

Bo się przejmuję – akcent w zdaniu nie może padać na enklityki, poza tym ten szyk eliminuje rym. I jest znacznie bardziej naturalny.

Zmierzała w moją stronę

Nie za wysokie słowo?

na chwilę zanim sztych uderzył w moje czoło

Na chwilę, zanim sztych uderzył mnie w czoło.

przy akompaniamencie nieartykułowanych wrzasków

Akompaniamencie?

Patrzyła w moje oczy tym samym spojrzeniem, które roztopiło kiedyś moje zamarznięte serce.

Patrzyła mi w oczy, ale purpura jak się patrzy.

O ile rozumiem intencje

Intencje? https://wsjp.pl/haslo/podglad/31713/intencja/3843710/chec

sprawdzając jednocześnie, czy teweński kaftan z rozdarciem na piersi może zastąpić jego wysłużony przyodziewek

Czyli co robił?

nie odpuszczał Beht.

Współczesne.

Możesz być mniej zagadkowa?

Niezręczne. Możesz nie mówić zagadkami?

Nawet nie powiedziałaś swego imienia!

Anglicyzm składniowy. Nawet nie powiedziałaś, jak masz na imię.

Jeśli wszystkie zagadki są rozwiązane, odchodzę.

A nie lepiej: kiedy?

mogłem zostawić cię w pojemniku

Mogłem cię zostawić.

zwróciłem zapytanie

Hmm? Zwróciłem się z pytaniem, chyba?

 

Wiesz, tylko to nie jest komedia. Bardzo porządna, traktująca siebie z pewnym (choć nie nadmiernym) dystansem przygodówka, ale komedia? Niby są komediowe charaktery, ale budzą raczej sympatię. Niby rabunek komicznie nieudany, ale jakoś poważnie to wychodzi.

Namnożyło się wprawdzie anglicyzmów składniowych (te wszystkie "w moje czoło"), jest też kilka dziwnie purpurowych miejsc, ale ogólnie język w porządku, nawet bardzo.

Jednym słowem – świetny tekst, tylko nie na ten konkurs.

łucznik, który zapomniał kołczanu, albo żabka, która nie ma nastroju na prawdę ładne

Mmm, ironia – to jeszcze nie humor. To już coś, ale nie humor.

to jest znakomite otwarcie większej całości, wciągające i intrygujące

Tak, zdecydowanie.

Żyje jednak w przeświadczeniu, że potrzebny jest zarówno plusz, jak i drut kolczasty.

Ja się tam z Anonimem zgadzam, nie wiem, jak pan sędzia :D

To jest wykorzystywanie bohaterów do poniżającej pracy!

Żadna praca nie hańbi XD (Ja tu sobie ręce w tych przecinkach, po łokcie, a tu co? Ludzkiej pracy nie szanujo! XD)

O ile formuła konkursów pozwoli, Anonim będzie testował innych bohaterów i inne zakątki.

Oj, się Anonim przejmuje. Nie tylko konkursami żyjemy :)

Ortek przeprasza Ambush, że taki niezgrabny z przecinkami. Jak Ortek niezgrabny, autor babka zamyka go w ciemnej ziemiance. W ziemiance mieszka szczur. Ortek boi się szczura.

I dlatego przeprasza za wszystko. Niedobre metody wychowawcze :)

Żaba nadal nie była w nastroju.

Hej,

 

było dobrze, czasami zabawnie, ale nie jakoś bardzo. Na początku pogubiłem się z postaciami, kto jest kim itd. Startujesz z dużą ilością imion wszystkich od razu wprowadzasz, no ale rozumiem, to też trochę przez limit. Pomysł z żabą fajny :D

Klikam i 2P dla ciebie

Anonim dziękuje Bruce. Cieszy się, że się dobrze bawiła. Anonim wybaczy Ortekowi ten przecinek, Beht jeszcze z pola ne zszedł, to go zbronuje.

Anonim dziękuje Tarninie za śmieszne żabki.

Beht obejrzał listę poprawek. Wyruszył na targ dokupić bronę i dwa woły. Beht pytał się, czy wszystkie kobiety takie tu robotne. Anonim powiedział mu, żeby nosa z opowiadań nie wychylał, bo w kolejnym może go stracić.

Anonim wysłał Edana do korekt batalii. Edan kwękał, że razić może dowolnym przyrządem. Jego dziad raził z łuku, prababka kijem, a pradziad wyglądem. Na strefę się zgodził i obiecał nie odpuszczać.

Anonim mówił Irtil o purpurze. Irtil się obraziła i wyrwała dziurę w pliku. Anonim ostrzega, że stwierdził również brak łopaty w magazynie rekwizytów. Anonim może na wszelki wypadek podać rysopis bohaterki.

Beht pytał się, czy wszystkie kobiety takie tu robotne

I sam sobie odpowiedział? XD

Eden kwękał, że razić może dowolnym przyrządem.

A to ci kozak XD

Anonim może na wszelki wypadek podać rysopis bohaterki.

I tak mnie nie znajdzie :P

Anonim dziękuje Skrytemu. Cieszy się, że dobrze się czytało.

Anonim w pierwszej wersji wprowadzał imiona stopniowo, ale Ortek schował się na strychu, kiedy usłyszał o olbrzymie i siłaczu. Anonim chciał uniknąć kolejnych uszkodzeń powały w chacie, bo tatko nigdy by prawić nie skończył.

I tak mnie nie znajdzie :P

Może otworzyć pojemnik. Może wszystko.

Anonim wysłał kruka z liścikiem do Irtil. Pytał, czy jedna purpura jej wystarczy.

Kruk wrócił z guzem na łebku.

Anonim widzi, że Wikingowie z obrazka bardzo głodni, skoro tacy zawzięci. Wysłał Behta i Edana po pół dzika, jabłka, miód i colę dietetyczną z innych opowiadań. Zaprasza Wikingów na ucztę, zanim Ortek lub szczur się do niej dobiorą, a inni autorzy zauważą braki.

Anonim zachęca do dyskusji, czy woźnica zeskakujący z kozła nie budzi dziwnych wyobrażeń, w tym związanych z mitologią nordycką. Zgadza się z sugestią Tarniny, ale obawia się o mniej zorientowanych w tematyce czytelników.

Dyskusja dobra rzecz :)

Cześć!

 

Bardzo zwariowana historia, napisana z dużą wyobraźnią! Trochę śmieszna pod koniec. Jednak czytałem inne opki na konkurs i były śmieszniejsze. Natomiast początek tekstu trochę zagmatwany, trudno mi było zrozumieć co się dzieje. Ale później historyjka naprawdę fajna.

 

Pozdrawiam!

Anonim dziękuje Dawidowi za wizytę i komentarz. Cieszy się, że chociaż zakończenie rozśmieszyło nowego czytelnika – a przede wszystkim, że spodobała mu się historia.

Anonim uważa udział w konkursie za wyzwanie, zabawę i motywację do pisania dobrych opowiadań, a także ujarzmiania swojego świata i niesfornych bohaterów go zamieszkujących. Świat ten jest zwykle mroczny, więc co jakiś czas warto wpuścić do środka trochę światła. Anonim nie pcha się na podium konkursu, będzie zachwycony jeśli kogoś rozbawi.

 

Anonim zachęca do dyskusji, czy woźnica zeskakujący z kozła nie budzi dziwnych wyobrażeń (…)

 

Ja tam nie dyskutuję. Twórca miał taką wizję, całkowity szacun i pełna aprobata z mojej strony, w końcu Autor ma prawo do każdej koncepcji, to wyłącznie Jego – bardzo dobre – dzieło. :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

Twórca miał taką wizję, całkowity szacun i pełna aprobata z mojej strony, w końcu Autor ma prawo do każdej koncepcji, to wyłącznie Jego – bardzo dobre – dzieło. :)

Halo, halo, nie mylmy prawa z aprobatą! (To tak na marginesie, bo dzieło jest dobre i nawet zdążyłam kliknąć, co rzadko się zdarza).

Zgadzam się, że tekścik niezły, ale mnie nie rozbawił w ogóle. To chyba kwestia mojego poczucia humoru (ew. jego braku).

Anonim dziękuje SNDWLKR za odwiedziny i za przeczytanie.

 

Nie sądzi, że brak rozbawienia wynika z braku poczucia humoru, tylko z innego poczucia humoru. Każdego bawią inne rzeczy, i ten konkurs wyraźnie to pokazuje. Nawet łaskotki nie wszyscy mają w tych samych miejscach!

 

Dziękuje Bruce i Tarninie za kolejne odwiedziny. Zawsze miło jest je widzieć, nawet jak wjeżdżają z bandą Wikingów.

Anonim jeszcze nie rozgryzł motywacji i wewnętrznej gratyfikacji Tarniny do wprowadzenia korekt językowych i logicznych, ale podobnie jak jego bohaterowie przyjmuje je jako boski forumowy dar i nie szuka dziury w całym. Ma nadzieję, że sprawia jej to przyjemność równą, jak jemu ich wprowadzanie*

  • irony mode off

Ten nieszczęsny kozioł/ławka/siedzisko akurat rozumie. Ma znajomych “koniarzy”, którzy zrywają boki czytając o koniach prowadzonych za uzdę. Z kolei czytelnicy drapią się w głowę, jeśli natrafią w zdaniu na kantar lub ogłowie…

 

Co innego purpura w narracji prowadzonej z punktu widzenia Edana, jest zabiegiem zamierzonym, a odbiór tego zabiegu zależy od gustu. Anonim zaniepokoiłby się, gdyby miał gust identyczny, jak ma Tarnina. Dopóki Anonim nie usłyszy kwękań ogółu czytelników, nie będzie tego zmieniał.

Anonim jeszcze nie rozgryzł motywacji i wewnętrznej gratyfikacji Tarniny do wprowadzenia korekt językowych i logicznych

Nie zaczynaj, Anonimie. Nie zaczynaj :P

Ma znajomych “koniarzy”, którzy zrywają boki czytając o koniach prowadzonych za uzdę. Z kolei czytelnicy drapią się w głowę, jeśli natrafią w zdaniu na kantar lub ogłowie…

Uuuu, prawda.

Co innego purpura w narracji prowadzonej z punktu widzenia Edana, jest zabiegiem zamierzonym, a odbiór tego zabiegu zależy od gustu.

Hmm, czyli charakteryzuje postać. Dobra, tylko poza tymi purpurowymi wstawkami facet jest raczej rzeczowy, praktyczny i (przynajmniej on sam tak uważa) jedyny normalny. Czy to pasuje? Czy chodzi po prostu o to, że – choć zwykle ma chłodną głowę – traci tę głowę zupełnie, kiedy myśli o Irtil?

Anonim zaniepokoiłby się, gdyby miał gust identyczny, jak ma Tarnina.

Tarnina wyraża zadowolenie, że Anonim nie jest jej klonem :D

Czy chodzi po prostu o to, że – choć zwykle ma chłodną głowę – traci tę głowę zupełnie, kiedy myśli o Irtil?

Anonim potwierdza, że taki był zamysł. Ich relacja na razie taka jest – nieco purpurowa i kiczowata.

Anonim kiedyś to zmieni, jeśli będzie miał cierpliwość do bohaterów, a oni do niego.

Irtil przeczytała listę konkursów i domaga się nowej kiecki.

To dobrze, że tylko kiecki…

To dobrze, że tylko kiecki…

Anonim przypuszcza, że bohaterka nie wie (na razie), czego jeszcze może się domagać. Bohaterka dorastała w dość siermiężnej rzeczywistości, do której wkradł się Edan, przybysz z zewnątrz. Jeśli bohaterka opuści wioskę, wiele mitów może prysnąć, a pragnienia bohaterki mogą rosnąć.

Ooo, to będzie ciekawe :)

 Anonimie, opisałeś grupę skompletowaną w sam raz do napadu, będącego treścią opowiadania, które w założeniu miało być śmieszne. Czy było? Cóż, raz czy dwa drgnął mi kącik ust, ale szerokiego uśmiechu nie było.

 

o tam spakowała Irtil ZAMIAST innych potrzebniejszych rzeczy… → Umiał mówić wielkimi literami???

 

Wskazałem toporkiem na wóz. Wskazałem toporkiem wóz.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Ortek mocno szarpnął mocno za rękojeść… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wskazał na woźnicę… → Wskazał woźnicę

 

Trzy siostry i brat–niebrat… → Trzy siostry i brat-niebrat

W tego typu połączeniach uzywamy dywizu, nie półpauzy.

Anonim docenia każde drgnięcie kącików ust regulatorów :)

Edan pytany o wielkie litery odparł, że może je też r o z s t r z e l i ć. Edan nie chce mieć do czynienia ze Śmiercią Pratchetta, jeśli ta upomni się o prawo do wielkich liter.

Poszedł poprawiać i szukać dywizu w stajni, od ostatniego użycia gdzieś się zapodział.

Dziękuję, Anonimie. Cieszę się, że drgnięcie zostało docenione. ;)

 

Edan pytany o wielkie litery odparł, że może je też r o z s t r z e l i ć.

Brutal czy desperat?!

 

Poszedł poprawiać i szukać dywizu w stajni, od ostatniego użycia gdzieś się zapodział.

Mam nadzieję, że stajnia nie była przepastna, dywiz szybko się odnalazł i wrócił na wyznaczone mu miejsce.

Brutal czy desperat?!

Drugie z pewnością, pierwsze… czemu nie? Regulatorzy stworzyli potwora.

Bohater zakopał rozstrzelone słowo, wbił dywiz (aż całe zdanie zatrzeszczało) i zaczął szykować się do kolejnego opowiadania.

Rozumiem, że bohater potraktował rzeczone słowo dywizem, tak jak osinowym kołkiem traktuje się wampira. 

To trzeba mu jeszcze obciąć głowę i położyć między nogami, żeby na pewno nie wstało ;)

Bohater pastwił się nad słowem na różne sposoby: wbijał dywizy między litery, dźgał je linią od spodu, kopał żeby się pochyliło. Za każdym razem miejscowa Bogini Sztuki oglądała, dumała i w końcu zrzucała mu na głowę idealnie okrągły głaz. W końcu zarówno bohater, jak i autor stwierdzili, że w tak krótkiej historii nie warto wyróżniać słowa, skoro wyróżnienie występuje raz i nie jest elementem charakterystycznym innych wypowiedzi postaci.

Bohater odmaszerował do kolejnego opowiadania. Biedaczek, gdyby tylko wiedział, jak bardzo autorowi spodobał się kiełkujący zalążek brutalności… oraz pomysł wysłania go do odpowiedniego boga na kurs mówienia wielkimi literami.

Uuuu, to dobrze wróży na przyszłość… czytelnikom, nie bohaterowi :D

Przeczytawszy.

Finkla

Anonim dziękuje Finkli za odwiedziny.

Czytelnicy wątku zgadywania tożsamości autorów będą teraz zachodzić w głowę, czy Finkla odpisuje Finkli.

A niech kombinują…

Buahahahahahaha!

Finkla

Oj, tam, podwójna osobowość :D

Anonim dziękuje Irce Luz za wizytę! Żabka aż podskoczyła!

Hej. Bardzo fajne opowiadanie. Podobała mi się żaba i jej teksty.

Anonim z radością wita nową (a nawet novą) czytelniczkę. Ogromnie się cieszy, że nieco już zapomniane opowiadanie przeczytał ktoś jeszcze. Zaprasza do pozostałych żabek – jedna dla niepoznaki przeskoczyła do konkursu odzieżowego.

Anonim czeka jeszcze na wizytę bardzo zaspanej Ananke, która na shoutboxie obiecała zdobyć komplet komentarzy mimo pobudki o 5 smiley

Żabiste opowiadanie :)

 

 

Jesteście sobie przeznaczeni, niezależnie od wizji. To rzadko się zdarza.

Irtil kopnęła mnie w krocze i próbowała wyrwać trzonek z rąk.

Kto się czubi ten się lubi? To bardzo niebezpieczny przekaz! Młodzi mogą uwierzyć w takie bajki i nieszczęście gotowe.

 

 

 

W tak krótkim tekście udało Ci się zbudować drużynę ciekawych postaci, zawiązać akcję, poprowadzić prostą acz intrygującą fabułę, a jeszcze dodatkowo wprowadzić wiele elementów humorystycznych.

Brawo Ty!

 

Anonima cieszy zarówno wizyta Jima, jak i dobre słowa.

 

W dodatku Jim niewiadomym sposobem wśród takiego chaosu odnalazł morał wszystkich żabek: miłość, nawet niedoskonała i szorstka, przetrwa wszystko i nie da się jej podrobić. Wbrew pozorom, żabki w zamierzeniu są opowieścią o rodzinie, tylko takiej… mniej typowej :) Anonim wie, że nie uczynił najłatwiejszym wydobycia wszystkich niuansów na to wskazujących, i rozrzucił je po tekstach, ale cóż, uczy się na błędach. A cykl żabek jest pisany z radością i świadomością niedoskonałości…

(ale z dążeniem do poprawy, bo czujne oko Tarniny patrzy). A moje oko tylko się raduje widząc ją tutaj laugh

Wszystkie dobre opowieści są o miłości :)

 

Ile już żabi cykl ma odcinków?

Nowa Fantastyka