- Opowiadanie: marzan - Żaba

Żaba

Opowiadanie konkursowe, poniżej oryginalna przedmowa:

 

Ano­nim ma na­dzie­ję, że ktoś się uśmiech­nie. Ano­nim ma ra­czej ciem­ne pióro (nie mylić z czar­nym pasem), więc pi­sa­nie rze­czy w za­my­śle śmiesz­nych jest dla Ano­ni­ma wy­zwa­niem samym w sobie. Ano­nim za­chę­ca do dys­ku­sji i po­sta­ra się nie war­czeć przy po­praw­kach.

Prze­mo­cy dużo,, prze­kleń­stwa – mię­ciut­kie, seks – bez szcze­gó­łów

 

Opowiadanie ma kontynuację:

Żaba II: Zemsta nietoperza

Żaba III: Tombraider

Żaba IV: Valar morghulis (w trakcie bety)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Żaba

– Broda wyżej. Wcią­gnij brzu­szy­sko! I pierś!

Sie­dem stóp wzro­stu, ra­mio­na grub­sze od pni buka, stopy wy­gnia­ta­ją­ce dziu­ry w ziemi. Mógł­by być ide­al­nym zbój­cą. Mógł­by.

– Ale ja nie panna, pier­si nie mam… – Na po­licz­kach wy­kwitł mu ru­mie­niec.

– O bo­go­wie! Klata. Wy­pnij klatę. Teraz twarz!

– Że buzię mam wy­piąć? – Na­brał w usta po­wie­trza i wydął po­licz­ki, przy oka­zji wy­trzesz­cza­jąc oczy.

– Co to jest? Gar­ba­ta żaba? Na Ner­kla! Klatę wy­piąć. Twarz ma być sroga!

Za­miast speł­nić proś­bę, męż­czy­zna sku­lił się i przy oka­zji wy­pu­ścił z dłoni ma­czu­gę. Gruch­nę­ła o zie­mię. Gdy­bym nie cof­nął w porę stopy, broń zmiaż­dży­ła­by ją.

Od­wró­ci­łem się w stro­nę Irtil, sie­dzą­cej na pniu po­wa­lo­ne­go przez wiatr świer­ka. Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– On się boi Ner­kla.

– To Bóg Przy­go­dy, co w tym strasz­ne­go?

– Od ma­łe­go słu­chał sag. Nasza babka do­da­ła to i owo. Żeby dziat­ki pisz­cza­ły.

– Nie masz in­nych braci? – Pró­bo­wa­łem żar­to­wać, ale dziew­czy­na tylko zna­czą­co unio­sła brwi.

– Idź i sprawdź. Matka co dzień py­ta­ła, kiedy zaj­dziesz.

– A oj­ciec nie pytał?

– Mówił o tobie, nawet dziś rano.

– Niby co?

– Takiś teraz cie­kaw­ski? Było sie­dzieć z nami przy stole. Pra­wił, że chło­pów, co chcą się w noc przy dziew­ce wy­grzać, jest wielu, a ta­kich, co drwa do pieca po­rą­bią, nie naj­dziesz.

– Tak, on za­wsze prawi. Nie mówi, tylko prawi. Drew­no wczo­raj rą­ba­łem do pół­no­cy. Leży przed chatą.

– Nie przed moją.

– Przed naszą.

– Przed twoją.

– Źle ci w niej jest?

Sie­dzą­cy na dru­gim końcu pnia męż­czy­zna, ubra­ny w dziu­ra­wą ko­szu­lę, zna­czą­co chrząk­nął.

– Edan, mie­li­śmy się go­to­wać do na­pa­du. Ja tam lubię słu­chać, jak sobie gru­cha­cie, ale mam słomę do zwie­zie­nia. Dużo słomy.

Wes­tchną­łem na tyle gło­śno, by wszy­scy mogli to usły­szeć.

– Beht, nie ro­zu­miesz? Ha­ru­jesz tak, że kark ci zaraz pęk­nie. Nie po to, żeby na­kar­mić sie­bie. Nawet nie Sa­je­na, któ­re­go ród rzą­dzi do­li­ną. Jest Go­ceń­czy­kiem, jak ty. Nie! Kar­misz Tewen! Ha­ru­jesz dla Te­weń­czy­ków, żeby mogli pod­bić ko­lej­ną kra­inę.

– Wiele ga­dasz, Edan – wtrą­ci­ła się Irtil. – Przy­sze­dłeś z da­le­ka. Uciek­niesz, a nam tylko kło­po­tów na­ro­bisz.

– Wła­śnie gdy­bym nie chciał tu zo­stać, nie ro­bił­bym tego wszyst­kie­go. By­ło­by mi wszyst­ko jedno!

Usły­sza­łem ko­lej­ne chrząk­nię­cie.

– Tak, wiem. Słoma. Jak skoń­czy­my, po­mo­że­my ci z tą prze­klę­tą słomą. Zgoda? No, to jesz­cze raz. Ortek, pod­nieś ma­czu­gę. Ortek!

– Co? A, tak. – Schy­lił się i uniósł broń tak zwin­nie, jakby była wierz­bo­wą witką.

– Brzuch, klata, sroga twarz. Zmarszcz czoło. Wy­krzyw usta. Pokaż zęby!

– Ja nie szka­pa, żeby mi do japy zer­ka­li – wy­mam­ro­tał.

– Zwie­rzę­ta tak robią. Żebyś się ich bał. Za­gna­łeś kie­dyś szczu­ra do kąta?

Męż­czy­zna znowu za­drżał. Czu­bek ma­czu­gi za­to­czył łuk tuż przed moją twa­rzą.

– Za­po­mnij o szczu­rze. Albo nie. Ty je­steś szczu­rem w kącie izby. Po­czuj to!

Mu­sku­ły po­tęż­ne­go ciała na­prę­ży­ły się. Nie­spo­dzie­wa­nie pod­niósł ma­czu­gę i grzmot­nął nią w pień, z któ­re­go po­le­cia­ły drza­zgi. Irtil upa­dła ple­ca­mi na mech. Beht zdą­żył uciec w krza­ki. Do­sko­czy­łem do ko­bie­ty, chwy­ci­łem ją za rękę i wy­cią­gną­łem z ob­sza­ru ra­że­nia broni. Tym­cza­sem Ortek walił w pień na­bi­ja­ną ka­mie­nia­mi ma­czu­gą, aż zmie­nił go w mia­zgę.

– Jakby mu dać cep, to by zboże wy­młó­cił… Szczur, za­pa­mię­tam! – roz­ma­rzył się Beht.

– I tak od­dasz zboże Te­weń­czy­kom. Nie le­piej ich młó­cić?

– To w końcu mamy bić czy nie? Bo ga­da­łeś, że tylko stra­szy­my. Widzi mi się, że za to za­wi­śnie­my.

– Jak do­brze ich wy­stra­szysz, sami od­da­dzą to, co cenne. A to za­bo­li Tewen bar­dziej niż rany jego żoł­nie­rzy.

* * *

– Wóz… od Sar­niej… Prze­łę­czy… – Dziew­czyn­ka od­gar­nę­ła z twa­rzy spo­co­ne włosy. Trzy­ma­ła się za brzuch, naj­wy­raź­niej zła­pa­ła ją kolka.

– Mó­wi­łam, żeby jej do tego nie mie­szać! – Irtil spoj­rza­ła na mnie z wy­rzu­tem.

– Jest naj­lep­szym zwia­dow­cą na świe­cie. Praw­da, He­isil?

Dziew­czyn­ka się uśmiech­nę­ła.

– Teraz po­wiedz mi, jaki wóz, ilu ludzi. Na pewno nie kupcy?

– Nie wi­dzia­łam jesz­cze ta­kie­go… dwu­kół­ka, duży kufer… dwa konie w za­przę­gu… ludzi czte­rech, woź­ni­ca, pie­chu­rzy i jeden konny. Na pro­por­cu czer­wień, biel i błę­kit.

– Tewen! Zbroj­ni?

– Chyba. Da­le­ko byli, nie znam się. Ten na koniu… może ra­nio­ny. Kiwał się.

– Dziel­nie się spi­sa­łaś, sio­stro. Teraz zmy­kaj! – Irtil ją przy­tu­li­ła.

– Nie skoń­czy­łem jesz­cze… – Pró­bo­wa­łem pro­te­sto­wać, ale spoj­rze­nie Irtil było zbyt wy­mow­ne. Za­mil­kłem. Po­trze­bo­wa­li­śmy teraz zgody. – Idę po Behta. Pew­nie jest na polu. Naj­le­piej, jeśli sam weź­mie łuk. Jak za­cznę szpe­rać w obej­ściu, to jesz­cze ktoś wy­ga­da. Za­bie­rzesz Or­te­ka? Lesz­czy­no­wy Jar, za dwie go­dzi­ny. Dasz radę?

Ski­nę­ła głową. Mia­łem ją za­le­d­wie mu­snąć dło­nią na do wi­dze­nia, ale kiedy ta już zna­la­zła się na talii, palce za­pra­gnę­ły po­wtó­rzyć ścież­kę prze­mie­rza­ną wiele razy. Po chwi­li to Irtil oplo­tła rę­ka­mi moją szyję, a roz­chy­lo­ne wargi nie­cier­pli­wie do­ma­ga­ły się po­ca­łun­ku. Za­mkną­łem oczy. W jej smaku, za­pa­chu, ryt­mie ciała było coś, czego nie do­zna­łem od niej wcze­śniej. Strach i nie­pew­ność. Wszyst­ko to, co chcia­łem zo­sta­wić po za­chod­niej stro­nie gór.

* * *

Wyj­rza­łem przez ga­łę­zie.

– To nie są po­bor­cy. Zbyt do­brze wy­po­sa­że­ni.

Beht po­ki­wał głową.

– To idzie­my nazad? Bo zo­sta­wi­łem woła na kar­czo­wi­sku, a jakby Ortek po­mógł, do zmro­ku pnia­ki wy­tar­ga­my…

– Sam ekwi­pu­nek jest wart pół wsi. Spra­wisz sobie sad, młyn, co tam jesz­cze chcesz. Nie bę­dziesz wiecz­nie w ziemi grze­bał.

– Jak taki drogi, nie od­da­dzą po do­bro­ci.

– Od­da­dzą. Po­pa­trz­cie! – Po­now­nie roz­chy­li­łem ga­łę­zie, żeby Beht i Irtil mogli się przyj­rzeć trans­por­to­wi. Nawet Ortek we­pchnął głowę mię­dzy li­ście.

– Jeź­dziec ledwo trzy­ma się w sio­dle. Wi­dzi­cie opa­trun­ki na udzie? Nie ma żad­nej cięż­szej broni ani tar­czy. Ci dwaj, któ­rzy idą pie­szo, są wy­cień­cze­ni. Spójrz­cie na wóz. Z tyłu wiszą juki, przy­wią­za­ne rze­mie­nia­mi. Wy­glą­da na to, że stra­ci­li konie. Nie są przy­zwy­cza­je­ni do mar­szu. Ich tar­cze wiszą na wozie. Łuk też. Nie zdążą po nie się­gnąć. Woź­ni­ca za­sy­pia na ławce. Ktoś nie­źle prze­trze­pał im skórę. Są słabi.

– No, nie wiem… jak tam­tym się nie udało, to jak my mamy to zro­bić?

– My je­ste­śmy spryt­ni. Mo­że­my ich po pro­stu zdjąć z dy­stan­su. Ile masz strzał?

– Strzał? – Beht ob­rzu­cił mnie spoj­rze­niem na wpół zdzi­wio­nym, a na wpół wy­stra­szo­nym.

– Wzią­łeś koł­czan, praw­da?

– A mó­wi­łeś, żeby brać?

– Chło­pie, po­dob­no z tego łuku kła­dziesz całą wa­ta­hę, a strzał nie masz?

– Eeee… Bo to za szyb­ko wszyst­ko…

– To może pójdę do nich i po­pro­szę, żeby od­po­czę­li, co? Damy im bułki, czy co tam spa­ko­wa­ła Irtil za­miast in­nych po­trzeb­niej­szych rze­czy, jak opa­trun­ki, więzy, kne­ble… ra­czej bułki, bo kisz­ki mi skrę­ca od tego za­pa­chu… Ty pój­dziesz po strza­ły, a jak wró­cisz, to ich na­pad­nie­my.

Beht, wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny z roz­wią­za­nia pro­ble­mu, od­wró­cił się, by od­ma­sze­ro­wać w stro­nę wio­ski.

– Beht, no co ty?

– To w końcu mam iść czy nie? Bym zdą­żył wołu jesz­cze od­pro­wa­dzić… Tam wilki za­cho­dzą…

– Macie bułki? – wtrą­cił Ortek.

– Tak. Do­sta­niesz wszyst­kie bułki, jak wyj­dziesz na trakt i za­stą­pisz im drogę! – Po­trzą­sną­łem wor­kiem Irtil, z któ­re­go wy­do­był się in­ten­syw­ny za­pach. Z ką­ci­ka ust Or­te­ka po­cie­kła ślina.

– To na­pa­da­my ich? Zdur­nia­łeś? – zde­ner­wo­wał się Beht.

– Tak. Go­to­wi nigdy nie bę­dzie­my. Trze­ba dzia­łać z tym, co mamy. Irtil, zga­du­ję, że poza bu­łecz­ka­mi masz ze­staw do szy­cia. Znajdź pro­sty kijek. Do­wiąż nitką coś, co wy­glą­da z da­le­ka jak grot i lotki. Beht, bę­dziesz na­pi­nał łuk i w nich ce­lo­wał. Ortek! Ortek, wróć! Ma­czu­ga!

* * *

– P–p–panie, czy r–r–ra­czysz nam oddać… te eee… w–w–wa­lo­ry co masz na w–w–wozie?

Serce sta­nę­ło mi w gar­dle. Ortek miał robić groź­ną minę, nie mówić co­kol­wiek! Po­czu­łem, że ręce mi drżą, a wraz z nimi rę­ko­jeść to­por­ka. Za chwi­lę tamci to za­uwa­żą i bę­dzie po na­pa­dzie. Myśli, za­miast skon­cen­tro­wać się na ataku, uka­zy­wa­ły ob­ra­zy pa­nicz­nej uciecz­ki, któ­rej bo­ha­te­ro­wie gi­nę­li na roz­ma­ite i dra­stycz­ne spo­so­by.

– Erhan to­tlek, ew­ne­ni irg? – ode­zwał się ranny jeź­dziec, spo­glą­da­jąc męt­nie to na mnie, to na Or­te­ka. Ode­tchną­łem.

– Ortek, oni nic nie ro­zu­mie­ją. Je­steś szczu­rem, skup się na tym! – Sta­ra­łem się nadać mojej twa­rzy taki wyraz, jak­bym wy­da­wał roz­kaz wy­pru­cia jelit i roz­wie­sze­nia ich na drze­wie. – Beht, ręka wyżej, na­pnij łuk.

Wska­za­łem to­por­kiem wóz. Wolną dło­nią wy­ko­na­łem gest, jak­bym przy­wo­ły­wał jego za­war­tość. Dwóch pie­szych naj­pierw spoj­rza­ło po sobie, a potem wy­cią­gnę­ło mie­cze. Ręce trzę­sły się im ze zmę­cze­nia. Sta­ra­łem się oce­nić swoje szan­se. Wy­glą­da­li na do­świad­czo­nych w boju. Jed­ne­mu dał­bym radę. Z dwoma może być trud­no.

– Oni nie ro­zu­mie­ją, ale ja tak – ode­zwał się nie­spo­dzie­wa­nie woź­ni­ca. Za­mar­łem.

– Każ łucz­ni­ko­wi strze­lić w moją stro­nę. Spad­nę z kozła i będę uda­wał mar­twe­go. Zo­ba­czą, że nie żar­tu­jesz. Biorę czwar­tą część tego, co na wozie. Mam dość tej ro­bo­ty, drugi napad w jed­nym dniu. Te­weń­skie szma­ty, niech wo­ju­ją gdzie in­dziej, mam zboże do ze­bra­nia.

– A tniesz na ścia­nę czy na rży­sko? I sier­pem czy kosą? – za­in­te­re­so­wał się Beht.

– Beht, po­ga­da­cie póź­niej! Piąta część. Mamy jesz­cze kogoś.

– Niech tak bę­dzie. – Woź­ni­ca ski­nął głową, a na­stęp­nie po­wie­dział kilka słów po te­weń­sku. Pie­chu­rzy spoj­rze­li na jeźdź­ca.

– Co im po­wie­dział? – spy­tał za­nie­po­ko­jo­ny Beht.

– Coś o tyłku. Uczy­łem się z mo­dli­tew­ni­ka, ta­kich słów nie było. Nie­waż­ne. Na­pnij łę­czy­sko i szyj!

Beht roz­cią­gnął łuk do gra­nic moż­li­wo­ści, za­rów­no swo­ich, jak i wy­słu­żo­nej broni. Drew­no trza­snę­ło. Uwol­nio­na cię­ci­wa brzdęk­nę­ła i owi­nę­ła mu się wokół szyi. Za­ostrzo­ny patyk, o dziwo, opu­ścił broń z nie­ma­łym im­pe­tem. Minął wóz, po czym wbił się w otwar­te usta jeźdź­ca, który wła­śnie za­mie­rzał coś po­wie­dzieć swoim kom­pa­nom. Męż­czy­zna po­chy­lił się i ude­rzył w koń­ski kark, co wbiło patyk jesz­cze głę­biej, po czym spadł z sio­dła.

– A niech to! – Unio­słem topór. Tamci ru­szy­li na mnie. Za ich ple­ca­mi do­strze­głem woź­ni­cę, ze­ska­ku­ją­ce­go z kozła i bie­gną­ce­go w kie­run­ku przy­tro­czo­nych do wozu rze­czy. Zdra­dziec­ki szczur, pew­nie weź­mie stro­nę sil­niej­sze­go…

– Szczur! – wrza­sną­łem na całe gar­dło do Or­te­ka, uchy­la­jąc się przed cio­sa­mi mie­czy. – Je­steś wiel­kim… wście­kłym… szczu­rem!

Na­pie­ra­li na mnie, co zmu­sza­ło do co­fa­nia. Gdy­bym miał tar­czę, blo­ko­wał­bym ude­rze­nia. Dla­cze­go wcze­śniej o tym nie po­my­śla­łem? Może miał­bym szan­sę zbli­żyć się do nich na tyle, by choć ich zra­nić. Teraz de­cy­do­wał za­sięg broni, a walka coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ła uciecz­kę. Do­brze, że wciąż byłem szyb­szy od nich, ale ta­niec po­mię­dzy tną­cy­mi po­wie­trze ostrza­mi mie­czy za­czy­nał mnie mę­czyć.

Spoj­rze­nie tra­fi­ło na juki, za­wie­szo­ne za sio­dłem. Zdo­ła­łem obiec Te­weń­czy­ków i się­gną­łem do wnę­trza ba­ga­żu. To nie mu­sia­ła być broń, wy­star­czy­ło mi co­kol­wiek: gruby koc, który za­trzy­ma klin­gę, ko­cio­łek, pa­tel­nia…

Wy­szarp­ną­łem z wnę­trza garść ma­łych wo­recz­ków. Te­weń­czy­cy byli już trzy kroki ode mnie, więc w de­spe­ra­cji rzu­ci­łem za­wi­niąt­ka­mi w twarz wo­jow­ni­ka. Jeden z wo­recz­ków pękł, co uwol­ni­ło szary pro­szek. Te­weń­czyk znie­ru­cho­miał, za­to­czył się, za­mknął oczy i runął twa­rzą wprost na błot­ni­sty trakt.

Ja i jego to­wa­rzysz spoj­rze­li­śmy naj­pierw na po­rzu­co­ny miecz, a potem na sie­bie. Za­ry­zy­ko­wa­łem. Rzu­ci­łem to­por­kiem, ce­lu­jąc w jego pierś i sko­czy­łem w kie­run­ku broni. Zła­pa­łem za rę­ko­jeść. Męż­czy­zna stęk­nął, ale nie padł. Głow­nia to­po­ra wbiła się za­le­d­wie na gru­bość palca. Po­mię­dzy kra­wę­dzia­mi roz­cię­te­go ma­te­ria­łu do­strze­głem kółka kol­czu­gi. Nie zwa­ża­jąc na ranę, uniósł miecz do ciosu. Pró­bo­wa­łem spa­ro­wać ude­rze­nie, ale klin­ga mo­je­go mie­cza prze­miesz­cza­ła się nie­zno­śnie wolno…

Ma­czu­ga opa­dła na głowę prze­ciw­ni­ka, co bły­ska­wicz­nie po­zba­wi­ło go czoła. Po­nie­waż na­bi­ja­na krze­mie­nia­mi głow­nia za­kli­no­wa­ła się we­wnątrz czasz­ki, Ortek mocno szarp­nął rę­ko­jeść, jed­no­cze­śnie za­pie­ra­jąc się san­da­łem o ciało Te­weń­czy­ka. Roz­le­gło się gło­śne chrup­nię­cie. Nie cze­ka­jąc, aż ciało wo­jow­ni­ka upad­nie, uniósł ma­czu­gę do ko­lej­ne­go ciosu. Tym razem z czasz­ki oca­la­ła je­dy­nie dolna szczę­ka. Pró­bo­wa­łem krzyk­nąć, by po­wstrzy­mać Or­te­ka przed za­da­wa­niem ko­lej­nych ude­rzeń, ale od­ruch wy­miot­ny był zbyt silny.

– Zmie­ni­łem zda­nie. Biorę ca­łość! – ode­zwał się woź­ni­ca. Ce­lo­wał w nas z łuku i w prze­ci­wień­stwie do Behta miał praw­dzi­we strza­ły.

– Spójrz za sie­bie! – od­po­wie­dzia­łem, kiedy tylko wy­plu­łem z ust reszt­ki wy­mio­cin.

– My­ślisz, że dam się na­brać?

Irtil za­rzu­ci­ła mu na głowę worek z pro­wian­tem i za­ci­snę­ła rze­mie­nie na szyi. Pró­bo­wał od­wró­cić się, uwol­nić, ale ko­bie­ta chwy­ci­ła się jego ple­ców, owi­nąw­szy rze­mie­nie wokół nad­garst­ków. Wresz­cie prze­wró­cił się na zie­mię, wy­pusz­cza­jąc broń z ręki. Irtil trzy­ma­ła go, do­pó­ki jego buty nie prze­sta­ły kopać.

– Uff, po wszyst­kim. Ortek, prze­stań już walić, bo mi też głowa pęk­nie. Nie je­steś szczu­rem! Je­steś małą mysz­ką! Irtil, dzię­ki. Ura­to­wa­łaś nas. Beht, sprawdź, czy wóz da się otwo…

Wszy­scy spoj­rze­li­śmy na Behta. Sie­dział nie­ru­cho­mo, opar­ty ple­ca­mi o pień. Po jego szyi ście­ka­ły czer­wo­ne kro­ple, wsią­ka­ją­ce w po­dar­tą ko­szu­lę.

* * *

– Irtil, mu­si­my dzia­łać. Nie mo­że­my sie­dzieć.

Spoj­rza­ła na mnie za­czer­wie­nio­ny­mi od łez ocza­mi. Pró­bo­wa­łem ją przy­tu­lić, ale ode­pchnę­ła dłoń.

– Po­słu­chaj. Ten, który je­chał na koniu, to Wiesz­cze Oczy. Dla­te­go był otę­pia­ły, to od za­war­to­ści wo­recz­ków. Na wy­sep­ce opo­dal portu Erken Dalag, Serca Za­cho­du jest jego brat, Wiesz­cze Usta. Odu­rzo­ny jesz­cze bar­dziej, bo ma tylko leżeć na łożu i od­bie­rać wizje. Jeśli mamy pecha, mag zro­bił już rundę po swo­ich pod­opiecz­nych i zdą­żył wy­słu­chać prze­ka­zu. Wia­do­mość do­trze do ge­ne­ra­łów. To nie jest zwy­czaj­ny trans­port, skoro wy­sła­li z nim Wiesz­cze Oczy…

– Czy do­sta­nę wo­re­czek? – wtrą­cił Ortek.

– Nie teraz. Spró­buj jesz­cze raz otwo­rzyć kufer.

– Mia­łem do­stać bułki. Ze­psu­li­ście je! – Wska­zał woź­ni­cę, któ­re­go głowa wciąż owi­nię­ta była wor­kiem. – I… po­ła­ma­ła mi się ma­czu­ga.

– Spró­buj to­po­rem. Tylko nie moim!

– Jak mo­żesz mu roz­ka­zy­wać? – wrza­snę­ła Irtil. – Zo­staw nas! Odejdź, skąd przy­sze­dłeś!

– Bę­dzie­cie dalej zgi­nać kark…

– On już nie bę­dzie, ro­zu­miesz? – Sie­dzia­ła obok ciała Behta, trzy­ma­jąc jego głowę na ko­la­nach.

Od stro­ny wozu roz­le­gły się dźwię­ki ude­rzeń me­ta­lu o metal. Ostat­nie­mu z nich to­wa­rzy­szył wy­so­ki, świ­dru­ją­cy jęk pę­ka­ją­cej szta­by.

– Edan, ale tam żaba jest!

– Mia­łeś nie za­glą­dać do środ­ka! Do kroć­set, odsuń się!

Pod­bie­głem do wozu. Po­cząt­ko­wo nie mo­głem zro­zu­mieć, dla­cze­go kufer jest aż tak ma­syw­ny, że muszą go cią­gnąć dwa konie. Kiedy Ortek zgru­cho­tał ma­czu­gą ze­wnętrz­ną war­stwę z drew­na, pod spodem uka­za­ła się ko­lej­na, wzmac­nia­na że­la­zem. To z nią mę­czył się przez ostat­ni kwa­drans.

– No, żaba.

W wy­ście­ła­nym atła­sem wnę­trzu leżał duży szkla­ny po­jem­nik. Do po­ło­wy wy­peł­nio­ny był wodą. Mię­dzy ścian­ka­mi roz­par­ta była rzeź­bio­na z drew­na wy­sep­ka. Na jej po­wierzch­ni sie­dzia­ła żaba.

Irtil po­de­szła. Z jej oczu znów po­pły­nę­ły łzy.

– Zro­bi­li­śmy to… dla żaby?

Ude­rzy­ła mnie otwar­tą dło­nią pierś. Nie po­wstrzy­my­wa­łem jej. Wa­li­ła na oślep, tra­fia­jąc mnie w twarz, szyję, ra­mio­na. Potem przy­war­ła do mnie, szlo­cha­jąc.

– A co z żabą? – spy­tał Ortek.

– Roz­bij na­czy­nie, to zo­ba­czy­my. Może trze­ba ją po­ca­ło­wać?

Nie ra­dzi­ła­bym.

Głos po­ja­wił się w mojej gło­wie w tej samej chwi­li, co eks­plo­zja bólu. Zanim przed ocza­mi za­tań­czy­ły mrocz­ki, zdą­ży­łem za­uwa­żyć, że Ortek zgiął się wpół i zła­pał dłoń­mi za skro­nie.

Jeśli roz­bi­je­cie zbior­nik, zginę ja, wy i pół do­li­ny. Jest chro­nio­ny magią. Ja się kie­dyś od­ro­dzę, długo i bo­le­śnie, ale wy ra­czej nie. Co do po­ca­łun­ku, nie je­stem w na­stro­ju.

– Czy musi tak boleć?

Nie musi. Chcia­łam was po­wstrzy­mać.

– Tak, dla­cze­go wszyst­ko, czego się tkniesz, tak boli? – wy­szep­ta­ła Irtil, wciąż przy­tu­lo­na do mnie.

– Irtil, czy nie sły­szysz głosu w gło­wie?

– Że niby je­stem stuk­nię­ta, bo się przej­mu­ję, że wuj ma po­de­rżnię­te gar­dło? – wrza­snę­ła i ode­pchnę­ła mnie.

– Nie, nie o to mi cho­dzi­ło. Głos żaby…

– Ty znów o żabie? Jak mo­żesz?!

– Irtil, co ro­bisz?

– Biorę ło­pa­tę. Trze­ba go po­grze­bać, zanim Te­weń­czy­cy na­bi­ją jego głowę na włócz­nię i będą ob­no­sić po oko­li­cy. Ty mo­żesz już ucie­kać do ko­lej­nej głu­piej dziew­ki!

Każ jej odło­żyć ło­pa­tę. Po pierw­sze, w więk­szo­ści moich wizji roz­bi­ja nią po­jem­nik. Po dru­gie, nie ma po­trze­by go grze­bać, chyba że chce się go po­zbyć.

– Irtil, odłóż to. Pro­szę.

– Bo co, żaba ci ka­za­ła? – Szła w moją stro­nę, trzy­ma­jąc ło­pa­tę w ręku.

– Żabo, nie mo­żesz jej po­wstrzy­mać?

Nie. Ona jest klu­czem, ale o tym nie wie. Poza tym to twoja ko­bie­ta.

Udało mi się zła­pać ło­pa­tę za trzo­nek, na chwi­lę zanim sztych ude­rzył mnie w czoło. Wy­bi­łem sobie przy tym palec, ale być może zmniej­szy­łem roz­miar guza.

Je­ste­ście sobie prze­zna­cze­ni, nie­za­leż­nie od wizji. To rzad­ko się zda­rza.

Irtil kop­nę­ła mnie w kro­cze i pró­bo­wa­ła wy­rwać trzo­nek z rąk. Mimo prze­szy­wa­ją­ce­go bólu nie pu­ści­łem. Po­no­wi­ła atak, ale tym razem za­sło­ni­łem się bio­drem.

– Klu­czem… do… czego? – wy­stę­ka­łem. Irtil pu­ści­ła trzo­nek, wy­da­ła z sie­bie nie­ar­ty­ku­ło­wa­ny wrzask i za­czę­ła na prze­mian okła­dać mnie pię­ścia­mi i dra­pać.

Do magii. Może otwo­rzyć po­jem­nik. Może wszyst­ko.

– Irtil, po­słu­chaj mnie! – Zła­pa­łem ją za oba nad­garst­ki. Przez chwi­lę chcia­ła się wy­rwać, potem splu­nę­ła w twarz.

– To ty słu­chaj, znik­nij wresz­cie i nigdy nie wra­caj!

– Sio­stro, pomóc ci? – za­pro­po­no­wał Ortek, ale w tej samej chwi­li zła­pał się za skro­nie.

– Dzię­ki, żabo. Irtil, prze­stań wresz­cie się rzu­cać i za­ufaj mi, ten ostat­ni raz. Jeśli cię za­wio­dę, odej­dę.

Znie­ru­cho­mia­ła. Pa­trzy­ła mi w oczy tym samym spoj­rze­niem, które roz­to­pi­ło kie­dyś moje za­mar­z­nię­te serce.

– Po­słu­chaj uważ­nie. Żaba… – za­czą­łem, ob­ser­wu­jąc jej re­ak­cję. Nawet nie mru­gnę­ła. – Żaba po­wie­dzia­ła mi w my­ślach, że nie mu­sisz grze­bać Behta. O ile ro­zu­miem jej in­ten­cje, żaba może pomóc nam, jeśli my po­mo­że­my jej. Ty jedna mo­żesz otwo­rzyć po­jem­nik.

Zgrab­nie, ale przy­śpiesz. Jeśli Bo­gi­ni Dusz po­wi­ta Behta na Ścież­kach Wy­bo­ru, nic nie wskó­ram. My się nie lu­bi­my.

Irtil ski­nę­ła głową, nadal pa­trząc mi w oczy.

– Ko­cham cię, Irtil.

– Ja cie­bie też, Edan.

Wzru­sza­ją­ce. Niech po­ło­ży ręce na po­jem­ni­ku. Po­wiem, co dalej zro­bić. Aha, uwa­żaj na nią. W czę­ści wizji wpada w furię i roz­bi­ja po­jem­nik.

– Żabo, oszu­ku­jesz. Mó­wi­łaś, że we wszyst­kich wi­zjach je­ste­śmy sobie prze­zna­cze­ni.

W oczach Irtil za­pa­li­ły się ogni­ki gnie­wu.

– Irtil, ja i ty je­ste­śmy prze­zna­cze­ni. Nie ja i żaba!

Wspól­na śmierć to też prze­zna­cze­nie.

* * *

Sie­dzie­li­śmy na kar­czo­wi­sku, ob­ser­wu­jąc za­cho­dzą­ce słoń­ce. Beht jesz­cze raz prze­li­czył uzbro­je­nie, po czym owi­nął je płach­tą. Obok pasły się trzy konie.

– Mó­wisz, że to warte pół wsi?

– Co naj­mniej, a konie nie­złe, nie? Ale nie mo­że­my się tego po­zbyć.

– Bo tak żaba po­wie­dzia­ła?

– Bez żaby, to już ro­bacz­ki by cię pod­gry­za­ły.

Beht prze­su­nął pal­ca­mi po szyi, ma­ca­jąc długą bli­znę.

– A co zro­bi­li­ście z cia­ła­mi? – spy­tał, przy­mie­rza­jąc jed­no­cze­śnie te­weń­ski ka­ftan z roz­dar­ciem na pier­si w miej­sce za­krwa­wio­nej ko­szu­li.

– Kiedy żaba przy­wra­ca­ła cię do życia, Ortek wrzu­cił je do je­zio­ra, ob­cią­żo­ne ka­mie­nia­mi.

– Hm, ka­mie­nia­mi? – Brat Irtil po­dra­pał się w głowę, jakby pró­bo­wał sobie coś przy­po­mnieć.

– Dla­cze­go mamy trzy­mać że­la­stwo, za­miast kupić zie­mię? – nie re­zy­gno­wał Beht.

– Żaba nie chce gadać – wtrą­cił Ortek, wy­raź­nie za­smu­co­ny. – Znaj­dę dla niej musz­kę.

– Mó­wi­łem ci już dwa razy! Teraz to zwy­czaj­na żaba. Bo­gi­ni uwol­ni­ła się z tego wcie­le­nia.

– Aha. Ale mogę ją za­trzy­mać, praw­da?

Nie. Bę­dzie utrud­niać po­dróż.

Wsta­łem, roz­glą­da­jąc się wo­ko­ło. Po­zo­sta­li spoj­rze­li na mnie ze zdzi­wie­niem.

– Po­dróż?

Ludz­ka ścież­ka, która raz splą­ta­ła się z boską, nie jest już nigdy pro­sta. Trzy sio­stry i brat-nie­brat po­trze­bu­ją wa­szej po­mo­cy.

– Mo­żesz nie mówić za­gad­ka­mi? Nawet nie po­wie­dzia­łaś, jak masz na imię!

Je­stem wiecz­ną za­gad­ką. Jeśli wszyst­kie za­gad­ki są roz­wią­za­ne, od­cho­dzę. Po­le­cam wtedy Boga Przy­jaź­ni albo Bo­gi­nię Roz­sąd­ku.

– Wiesz, mo­głem cię zo­sta­wić w po­jem­ni­ku. Do bólu głowy bym się przy­zwy­cza­ił albo się­gał do wo­recz­ków.

– To mamy wo­recz­ki? – za­in­te­re­so­wał się Ortek.

– Mamy i mo­że­my spie­nię­żyć. Nie będą po­trzeb­ne, praw­da? – zwró­ci­łem się z py­ta­niem w bli­żej nie­okre­ślo­ną stro­nę. Na źdźbłach trawy, zwie­sza­ją­cych się nad pnia­kiem, coś się po­ru­szy­ło. Mo­dlisz­ka wy­ru­szy­ła wła­śnie na łowy.

Koniec

Komentarze

Hej, Anonimie, uśmiałam się! Najbardziej w scenie samego napadu! Aż parsknęłam! Fajne! 

Zbudowałeś w krótkim opowiadanku ciekawą drużynę postaci, bardzo charakterystycznych, w ilości, dla mnie, bardzo odpowiedniej. Tyle żeby się nie pogubić, i tyle żeby było ciekawie. Początek może trochę słabszy, ale trzeba przecież było jakoś to całe towarzystwo wprowadzić. I jedyny zarzut. Bo po prostu reszta jest cudowna. Fabuła piękna, pomysł na napad śmieszny. Jednym słowem: Bardzo!

Niżej mini łapanka. 

 

Nasz babka dodała to i owo.

Literówka. 

 

– Mówiłam, żeby do tego nie mieszać! – Irtil spojrzała na mnie z wyrzutem.​

jej

 

– Miałem dostać bułki. Zepsuliście je! – wskazał na trupa, którego głowa wciąż owinięta była materiałem. I… połamała mi się maczuga.

Didaskalia się zgubiły na końcu. 

Pozdrawiam serdecznie i idę klikać. :)

– Mówiłam, żeby ją do tego nie mieszać! – Irtil spojrzała na mnie z wyrzutem.

Jej nie mieszać?

 

 

Witaj anonimie o ciemnych piórach, czyli kruku?

Przemocy tak dużo, że aż się przecinki zdublowały/

 

Sama nie wiem co powiedzieć, bo nie jest to tekst do zrywania boków, niemniej jednak uśmiechnęłam się niejednokrotnie. Jak na fun, to chyba za dużo trudu, krwi, flaków i smutku, ale łucznik, który zapomniał kołczanu, albo żabka, która nie ma nastroju na prawdę ładne.

No i najważniejsze, bo pies drapał konkurs (wybaczcie twórcy!;) to jest znakomite otwarcie większej całości, wciągające i intrygujące. Dlatego pisz dalej An..onimie;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Anonim dziękuje Jolce. Cieszy się, że się zaśmiała.

Anonim wysłał Behta, żeby powyrywał chwasty. Beht będzie robił, aż mu wół padnie.

 

Anonim dziękuje Ambush. Anonim cieszy się, że były zabawne momenty. Anonim nie ma pluszowego stylu jak Ambush, i nawet gdyby próbował, otrzymałby Kubusia Rozpruwacza. Żyje jednak w przeświadczeniu, że potrzebny jest zarówno plusz, jak i drut kolczasty.

Anonim wysłał Orteka, żeby ubił przecinki. Nie ręczy, czy nie ubije czegoś więcej.

To jest wykorzystywanie bohaterów do poniżającej pracy! Ja bym się zbuntowała! :)

Pluszowego?! Poczekam, aż się odanonimizujesz, wtedy pogadamy!;P

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Anonim zwraca uwagę, że czasem używa ironii, a nawet jej nadużywa. Dlatego Ambush nie powinna się obawiać że w jej opowiadaniach występują bohaterowie z pluszu, ponieważ Anonim znajduje tam stworzenia z innej, czasem nawet stalowej materii, którym nieobce są zagrożenie, trud i przemoc :)

Anonim potwierdza domysły Ambush, że fragment jest osadzony w zakątku większego świata. O ile formuła konkursów pozwoli, Anonim będzie testował innych bohaterów i inne zakątki.

Ortek przeprasza Ambush, że taki niezgrabny z przecinkami. Jak Ortek niezgrabny, autor babka zamyka go w ciemnej ziemiance. W ziemiance mieszka szczur. Ortek boi się szczura.

Fajne :) (na lic. Anet). Ciekawe co będzie dalej z taką ekipą bez żaby. Powodzenia w konkursie.

Anonim cieszy się, że było fajne i dziękuje Koali.

Anonim spytał żabę o los bohaterów. Żaba podała dużo zagadek, które Anonim musi teraz rozwiązać. Mówiła coś o długu, o który ktoś się upomni, lecz nie sposób go wycenić.

Żaba nadal nie była w nastroju.

Tak, nastrój ważny jest, wiele od niego zależy, Żabie i Anonimowi najlepszego. :)

Przezabawny, zaskakujący humor i świetne opisy zachowania bohaterów, brawa, Anonimie. :)

Tutaj mam wątpliwość:

– To nie są poborcy, Zbyt dobrze wyposażeni. – albo kropka, albo „zbyt” małą literą

 

 

– A tniesz na ścianę czy na rżysko? I sierpem czy kosą? – zainteresował się Beht. – widzę, że Autor zna się na pracy w polu. :) Brawa, od razu przypominam sobie prace na polu Dziadków. :)

Klik. Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Na jego policzkach wykwitł rumieniec.

Na policzkach wykwitł mu rumieniec.

Gdybym nie cofnął w porę stopy, zmiażdżyłaby ją.

Hmm.

Odwróciłem twarz w kierunku Irtil

A nie mógł po prostu się odwrócić?

To Bóg Przygody, co w tym strasznego?

Przez przygody można się spóźnić na obiad :P

dziewczyna uniosła tylko znacząco brwi.

Może lepiej: dziewczyna tylko znacząco uniosła brwi.

Nie mówi, tylko prawi.

Znam takich ludzi…

Siedzący na drugim końcu pnia mężczyzna, ubrany w dziurawą koszulę znacząco chrząknął.

Albo bez przecinka, albo wtrącenie: Siedzący na drugim końcu pnia mężczyzna, ubrany w dziurawą koszulę, znacząco chrząknął.

Jest Goceńczykiem jak ty.

Jest Goceńczykiem, jak ty.

Uciekniesz, a nas zostawisz w kłopotach.

https://www.youtube.com/watch?v=UcbCF0AQWRo

No to jeszcze raz

No, to jeszcze raz.

Czubek maczugi opadł o dwie stopy, zataczając łuk tuż przed moją twarzą.

Hmmmmmm.

wyciągnąłem ze strefy rażenia broni

Nie bardzo pasuje w Standardowym Świecie Fantasy – to broń obuchowa, nie palna.

kamienie osadzone w głowni maczugi zmieniły go w miazgę.

Czy maczuga ma głownię? I czy nie lepiej opisać sam efekt?

Jak by

Łącznie. https://sjp.pwn.pl/szukaj/jakby.html

Irtil przytuliła ją.

Irtil ją przytuliła.

Odpuściłem.

W fantasy, ech. Ale to humor, więc można przepuścić.

Miałem ją zaledwie musnąć dłonią na do widzenia, ale kiedy ta już znalazła się na talii, palce zapragnęły powtórzyć ścieżkę przemierzaną wiele razy.

Oooj, purpura.

czego nie doświadczyłem od niej wcześniej

Można ewentualnie czegoś od kogoś doznać, ale doświadczyć na pewno nie.

To nie są poborcy, Zbyt dobrze wyposażeni.

Tu nie miało być kropki?

jak by

Łącznie!

Rozchyliłem ponownie gałęzie, żeby Beht i Irtil mogli przyjrzeć się transportowi.

Lepiej: Ponownie rozchyliłem gałęzie, żeby Beht i Irtil mogli się przyjrzeć transportowi.

Tych dwóch, którzy idą pieszo, jest wycieńczonych.

Może lepiej: Ci dwaj, którzy idą pieszo, są wycieńczeni? Nie mówię, że tak jest niepoprawnie, ale jednak.

No nie wiem

No, nie wiem.

Beht spojrzał na mnie wzrokiem

Obrzucił mnie spojrzeniem. Te "wzroki", "głosy", "tony" i "kroki" – to puste słowa.

Bym zdążył woła jeszcze odprowadzić

Wołu. Chyba że stylizacja?

z którego wydobył się intensywny zapach

Jednorazowo?

Z ust Orteka pociekła ślinka.

Hmm.

Poczułem, jak dłoń trzymająca rękojeść toporka zaczyna drżeć

Hmmm.

spoglądając mętnym wzrokiem

Spoglądając mętnie.

Wolną dłonią wykonałem gest, jakbym przywoływał jego zawartość

Hmmmmm.

Ich ręce drżały ze zmęczenia.

Ręce drżały im ze zmęczenia.

Spadnę z ławki

Z kozła. Terminologia fachowa :)

Teweńskie szmaty, niech wojują gdzie indziej

Jesteś pewien tego przecinka?

owinęła się wokół jego szyi

Owinęła mu się wokół szyi.

Zaostrzony patyk o dziwo opuścił broń z niemałym impetem.

"O dziwo" wydzieliłabym, to wtrącenie.

powiedzieć coś swoim kompanom

Może tak: coś powiedzieć kompanom.

Ten pochylił się i uderzył w koński kark, wbijając patyk jeszcze głębiej, po czym spadł z siodła.

Imiesłowy nie oznaczają przyczyny, i nie dam głowy za ten zaimek, choć niby poprawny.

biegnącego w stronę przytroczonych do wozu rzeczy. Zdradziecki szczur, pewnie weźmie stronę silniejszego…

"Strona" się powtarza – ta pierwsza bardziej się nadaje do wymiany.

Napierali na mnie, zmuszając do cofania.

To zdecydowanie przyczynowość.

by choć ich zranić

Może: by chociaż zranić.

walka coraz bardziej przypominała ucieczkę

Hmm.

Zdołałem obiec Teweńczyków i sięgnąłem dłonią do ich wnętrza.

Trochę mylące.

wystarczyło mi cokolwiek – gruby koc

Lepiej cudzysłów, myślniki są zarezerwowane dla dialogów.

byli już o trzy kroki

"O" możesz wyciąć.

Jeden z woreczków pękł, uwalniając szary proszek.

Imiesłów!

Rzuciłem toporkiem, celując w jego pierś

Hmmm, no, w sumie.

Głownia topora wbiła się w jego ciało zaledwie na grubość palca.

"W jego ciało" można wyciąć.

Pomiędzy krawędziami rozciętego materiału dostrzegłem kółka kolczugi.

Hmm. Nie wiem, do jakiego stopnia to jest realistyczne.

klinga mojego miecza przemieszczała się nieznośnie wolno

Hmmm.

Maczuga opadła na głowę przeciwnika, błyskawicznie redukując jej rozmiar do połowy.

Imiesłów nie oznacza przyczynowości.

Ortek szarpnął mocno za rękojeść

Może: Ortek mocno szarpnął rękojeść.

by powstrzymać brata Irtil przed zadawaniem kolejnych uderzeń

Hmm.

Próbował odwrócić się, uwolnić, ale kobieta chwyciła się jego pleców.

Hmmmmmmm. Czy ona nie trzyma rzemieni?

dopóki jego buty nie przestały kopać w trawę.

Dopóki jego buty nie przestały kopać trawy. Albo ziemi. Albo po prostu kopać.

Po jego szyi ściekały czerwone krople, wsiąkając w podartą koszulę.

Po szyi ściekały mu czerwone krople, wsiąkające w podartą koszulę. Albo: i wsiąkały w podartą koszulę.

, nie odpowiadając

Zbędne, nie przypuszczałam, że odpowiedziała.

Spróbuj jeszcze raz otworzyć kufer.

Szyk sugeruje, że już raz go otworzył – tak ma być?

którego głowa wciąż owinięta była materiałem

Hmm.

wysoki, świdrujący jęk

Hmm.

muszą ciągnąć go dwa konie

Szyk: muszą go ciągnąć dwa konie. Chodzi o akcent zdaniowy.

W wyściełanym atłasem wnętrzu znajdował się duży szklany pojemnik.

A może po prostu: leżał?

Między ściankami rozparta była rzeźbiona z drewna wysepka.

Rozparta? Hmm.

Irtil podeszła do nas. Z jej oczu popłynęły kolejne łzy.

Irtil podeszła. Z oczu znów popłynęły jej łzy.

Uderzyła otwartą dłonią w moją pierś.

Uderzyła mnie otwartą dłonią w pierś.

Waliła na oślep, trafiając mnie w twarz, szyję, barki.

A może: Waliła na oślep, w twarz, szyję, barki. (Jak trafiła go w bark – od przodu?)

Głos pojawił się w mojej głowie w tej samej chwili, co eksplozja bólu.

Hmm.

Rozbicie zbiornika zabije mnie, was i pół doliny

Angielska składnia.

bo przejmuję się, że wuj ma poderżnięte gardło? – wrzasnęła i odepchnęła mnie.

Bo się przejmuję – akcent w zdaniu nie może padać na enklityki, poza tym ten szyk eliminuje rym. I jest znacznie bardziej naturalny.

Zmierzała w moją stronę

Nie za wysokie słowo?

na chwilę zanim sztych uderzył w moje czoło

Na chwilę, zanim sztych uderzył mnie w czoło.

przy akompaniamencie nieartykułowanych wrzasków

Akompaniamencie?

Patrzyła w moje oczy tym samym spojrzeniem, które roztopiło kiedyś moje zamarznięte serce.

Patrzyła mi w oczy, ale purpura jak się patrzy.

O ile rozumiem intencje

Intencje? https://wsjp.pl/haslo/podglad/31713/intencja/3843710/chec

sprawdzając jednocześnie, czy teweński kaftan z rozdarciem na piersi może zastąpić jego wysłużony przyodziewek

Czyli co robił?

nie odpuszczał Beht.

Współczesne.

Możesz być mniej zagadkowa?

Niezręczne. Możesz nie mówić zagadkami?

Nawet nie powiedziałaś swego imienia!

Anglicyzm składniowy. Nawet nie powiedziałaś, jak masz na imię.

Jeśli wszystkie zagadki są rozwiązane, odchodzę.

A nie lepiej: kiedy?

mogłem zostawić cię w pojemniku

Mogłem cię zostawić.

zwróciłem zapytanie

Hmm? Zwróciłem się z pytaniem, chyba?

 

Wiesz, tylko to nie jest komedia. Bardzo porządna, traktująca siebie z pewnym (choć nie nadmiernym) dystansem przygodówka, ale komedia? Niby są komediowe charaktery, ale budzą raczej sympatię. Niby rabunek komicznie nieudany, ale jakoś poważnie to wychodzi.

Namnożyło się wprawdzie anglicyzmów składniowych (te wszystkie "w moje czoło"), jest też kilka dziwnie purpurowych miejsc, ale ogólnie język w porządku, nawet bardzo.

Jednym słowem – świetny tekst, tylko nie na ten konkurs.

łucznik, który zapomniał kołczanu, albo żabka, która nie ma nastroju na prawdę ładne

Mmm, ironia – to jeszcze nie humor. To już coś, ale nie humor.

to jest znakomite otwarcie większej całości, wciągające i intrygujące

Tak, zdecydowanie.

Żyje jednak w przeświadczeniu, że potrzebny jest zarówno plusz, jak i drut kolczasty.

Ja się tam z Anonimem zgadzam, nie wiem, jak pan sędzia :D

To jest wykorzystywanie bohaterów do poniżającej pracy!

Żadna praca nie hańbi XD (Ja tu sobie ręce w tych przecinkach, po łokcie, a tu co? Ludzkiej pracy nie szanujo! XD)

O ile formuła konkursów pozwoli, Anonim będzie testował innych bohaterów i inne zakątki.

Oj, się Anonim przejmuje. Nie tylko konkursami żyjemy :)

Ortek przeprasza Ambush, że taki niezgrabny z przecinkami. Jak Ortek niezgrabny, autor babka zamyka go w ciemnej ziemiance. W ziemiance mieszka szczur. Ortek boi się szczura.

I dlatego przeprasza za wszystko. Niedobre metody wychowawcze :)

Żaba nadal nie była w nastroju.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej,

 

było dobrze, czasami zabawnie, ale nie jakoś bardzo. Na początku pogubiłem się z postaciami, kto jest kim itd. Startujesz z dużą ilością imion wszystkich od razu wprowadzasz, no ale rozumiem, to też trochę przez limit. Pomysł z żabą fajny :D

Klikam i 2P dla ciebie

Kto wie? >;

Anonim dziękuje Bruce. Cieszy się, że się dobrze bawiła. Anonim wybaczy Ortekowi ten przecinek, Beht jeszcze z pola ne zszedł, to go zbronuje.

Anonim dziękuje Tarninie za śmieszne żabki.

Beht obejrzał listę poprawek. Wyruszył na targ dokupić bronę i dwa woły. Beht pytał się, czy wszystkie kobiety takie tu robotne. Anonim powiedział mu, żeby nosa z opowiadań nie wychylał, bo w kolejnym może go stracić.

Anonim wysłał Edana do korekt batalii. Edan kwękał, że razić może dowolnym przyrządem. Jego dziad raził z łuku, prababka kijem, a pradziad wyglądem. Na strefę się zgodził i obiecał nie odpuszczać.

Anonim mówił Irtil o purpurze. Irtil się obraziła i wyrwała dziurę w pliku. Anonim ostrzega, że stwierdził również brak łopaty w magazynie rekwizytów. Anonim może na wszelki wypadek podać rysopis bohaterki.

Beht pytał się, czy wszystkie kobiety takie tu robotne

I sam sobie odpowiedział? XD

Eden kwękał, że razić może dowolnym przyrządem.

A to ci kozak XD

Anonim może na wszelki wypadek podać rysopis bohaterki.

I tak mnie nie znajdzie :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonim dziękuje Skrytemu. Cieszy się, że dobrze się czytało.

Anonim w pierwszej wersji wprowadzał imiona stopniowo, ale Ortek schował się na strychu, kiedy usłyszał o olbrzymie i siłaczu. Anonim chciał uniknąć kolejnych uszkodzeń powały w chacie, bo tatko nigdy by prawić nie skończył.

I tak mnie nie znajdzie :P

Może otworzyć pojemnik. Może wszystko.

Anonim wysłał kruka z liścikiem do Irtil. Pytał, czy jedna purpura jej wystarczy.

Kruk wrócił z guzem na łebku.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anonim widzi, że Wikingowie z obrazka bardzo głodni, skoro tacy zawzięci. Wysłał Behta i Edana po pół dzika, jabłka, miód i colę dietetyczną z innych opowiadań. Zaprasza Wikingów na ucztę, zanim Ortek lub szczur się do niej dobiorą, a inni autorzy zauważą braki.

Anonim zachęca do dyskusji, czy woźnica zeskakujący z kozła nie budzi dziwnych wyobrażeń, w tym związanych z mitologią nordycką. Zgadza się z sugestią Tarniny, ale obawia się o mniej zorientowanych w tematyce czytelników.

Dyskusja dobra rzecz :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć!

 

Bardzo zwariowana historia, napisana z dużą wyobraźnią! Trochę śmieszna pod koniec. Jednak czytałem inne opki na konkurs i były śmieszniejsze. Natomiast początek tekstu trochę zagmatwany, trudno mi było zrozumieć co się dzieje. Ale później historyjka naprawdę fajna.

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Anonim dziękuje Dawidowi za wizytę i komentarz. Cieszy się, że chociaż zakończenie rozśmieszyło nowego czytelnika – a przede wszystkim, że spodobała mu się historia.

Anonim uważa udział w konkursie za wyzwanie, zabawę i motywację do pisania dobrych opowiadań, a także ujarzmiania swojego świata i niesfornych bohaterów go zamieszkujących. Świat ten jest zwykle mroczny, więc co jakiś czas warto wpuścić do środka trochę światła. Anonim nie pcha się na podium konkursu, będzie zachwycony jeśli kogoś rozbawi.

 

Anonim zachęca do dyskusji, czy woźnica zeskakujący z kozła nie budzi dziwnych wyobrażeń (…)

 

Ja tam nie dyskutuję. Twórca miał taką wizję, całkowity szacun i pełna aprobata z mojej strony, w końcu Autor ma prawo do każdej koncepcji, to wyłącznie Jego – bardzo dobre – dzieło. :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

Twórca miał taką wizję, całkowity szacun i pełna aprobata z mojej strony, w końcu Autor ma prawo do każdej koncepcji, to wyłącznie Jego – bardzo dobre – dzieło. :)

Halo, halo, nie mylmy prawa z aprobatą! (To tak na marginesie, bo dzieło jest dobre i nawet zdążyłam kliknąć, co rzadko się zdarza).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zgadzam się, że tekścik niezły, ale mnie nie rozbawił w ogóle. To chyba kwestia mojego poczucia humoru (ew. jego braku).

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Anonim dziękuje SNDWLKR za odwiedziny i za przeczytanie.

 

Nie sądzi, że brak rozbawienia wynika z braku poczucia humoru, tylko z innego poczucia humoru. Każdego bawią inne rzeczy, i ten konkurs wyraźnie to pokazuje. Nawet łaskotki nie wszyscy mają w tych samych miejscach!

 

Dziękuje Bruce i Tarninie za kolejne odwiedziny. Zawsze miło jest je widzieć, nawet jak wjeżdżają z bandą Wikingów.

Anonim jeszcze nie rozgryzł motywacji i wewnętrznej gratyfikacji Tarniny do wprowadzenia korekt językowych i logicznych, ale podobnie jak jego bohaterowie przyjmuje je jako boski forumowy dar i nie szuka dziury w całym. Ma nadzieję, że sprawia jej to przyjemność równą, jak jemu ich wprowadzanie*

  • irony mode off

Ten nieszczęsny kozioł/ławka/siedzisko akurat rozumie. Ma znajomych “koniarzy”, którzy zrywają boki czytając o koniach prowadzonych za uzdę. Z kolei czytelnicy drapią się w głowę, jeśli natrafią w zdaniu na kantar lub ogłowie…

 

Co innego purpura w narracji prowadzonej z punktu widzenia Edana, jest zabiegiem zamierzonym, a odbiór tego zabiegu zależy od gustu. Anonim zaniepokoiłby się, gdyby miał gust identyczny, jak ma Tarnina. Dopóki Anonim nie usłyszy kwękań ogółu czytelników, nie będzie tego zmieniał.

Anonim jeszcze nie rozgryzł motywacji i wewnętrznej gratyfikacji Tarniny do wprowadzenia korekt językowych i logicznych

Nie zaczynaj, Anonimie. Nie zaczynaj :P

Ma znajomych “koniarzy”, którzy zrywają boki czytając o koniach prowadzonych za uzdę. Z kolei czytelnicy drapią się w głowę, jeśli natrafią w zdaniu na kantar lub ogłowie…

Uuuu, prawda.

Co innego purpura w narracji prowadzonej z punktu widzenia Edana, jest zabiegiem zamierzonym, a odbiór tego zabiegu zależy od gustu.

Hmm, czyli charakteryzuje postać. Dobra, tylko poza tymi purpurowymi wstawkami facet jest raczej rzeczowy, praktyczny i (przynajmniej on sam tak uważa) jedyny normalny. Czy to pasuje? Czy chodzi po prostu o to, że – choć zwykle ma chłodną głowę – traci tę głowę zupełnie, kiedy myśli o Irtil?

Anonim zaniepokoiłby się, gdyby miał gust identyczny, jak ma Tarnina.

Tarnina wyraża zadowolenie, że Anonim nie jest jej klonem :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy chodzi po prostu o to, że – choć zwykle ma chłodną głowę – traci tę głowę zupełnie, kiedy myśli o Irtil?

Anonim potwierdza, że taki był zamysł. Ich relacja na razie taka jest – nieco purpurowa i kiczowata.

Anonim kiedyś to zmieni, jeśli będzie miał cierpliwość do bohaterów, a oni do niego.

Irtil przeczytała listę konkursów i domaga się nowej kiecki.

To dobrze, że tylko kiecki…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To dobrze, że tylko kiecki…

Anonim przypuszcza, że bohaterka nie wie (na razie), czego jeszcze może się domagać. Bohaterka dorastała w dość siermiężnej rzeczywistości, do której wkradł się Edan, przybysz z zewnątrz. Jeśli bohaterka opuści wioskę, wiele mitów może prysnąć, a pragnienia bohaterki mogą rosnąć.

Ooo, to będzie ciekawe :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 Anonimie, opisałeś grupę skompletowaną w sam raz do napadu, będącego treścią opowiadania, które w założeniu miało być śmieszne. Czy było? Cóż, raz czy dwa drgnął mi kącik ust, ale szerokiego uśmiechu nie było.

 

o tam spakowała Irtil ZAMIAST innych potrzebniejszych rzeczy… → Umiał mówić wielkimi literami???

 

Wskazałem toporkiem na wóz. Wskazałem toporkiem wóz.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Ortek mocno szarpnął mocno za rękojeść… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Wskazał na woźnicę… → Wskazał woźnicę

 

Trzy siostry i brat–niebrat… → Trzy siostry i brat-niebrat

W tego typu połączeniach uzywamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anonim docenia każde drgnięcie kącików ust regulatorów :)

Edan pytany o wielkie litery odparł, że może je też r o z s t r z e l i ć. Edan nie chce mieć do czynienia ze Śmiercią Pratchetta, jeśli ta upomni się o prawo do wielkich liter.

Poszedł poprawiać i szukać dywizu w stajni, od ostatniego użycia gdzieś się zapodział.

Dziękuję, Anonimie. Cieszę się, że drgnięcie zostało docenione. ;)

 

Edan pytany o wielkie litery odparł, że może je też r o z s t r z e l i ć.

Brutal czy desperat?!

 

Poszedł poprawiać i szukać dywizu w stajni, od ostatniego użycia gdzieś się zapodział.

Mam nadzieję, że stajnia nie była przepastna, dywiz szybko się odnalazł i wrócił na wyznaczone mu miejsce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Brutal czy desperat?!

Drugie z pewnością, pierwsze… czemu nie? Regulatorzy stworzyli potwora.

Bohater zakopał rozstrzelone słowo, wbił dywiz (aż całe zdanie zatrzeszczało) i zaczął szykować się do kolejnego opowiadania.

Rozumiem, że bohater potraktował rzeczone słowo dywizem, tak jak osinowym kołkiem traktuje się wampira. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To trzeba mu jeszcze obciąć głowę i położyć między nogami, żeby na pewno nie wstało ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bohater pastwił się nad słowem na różne sposoby: wbijał dywizy między litery, dźgał je linią od spodu, kopał żeby się pochyliło. Za każdym razem miejscowa Bogini Sztuki oglądała, dumała i w końcu zrzucała mu na głowę idealnie okrągły głaz. W końcu zarówno bohater, jak i autor stwierdzili, że w tak krótkiej historii nie warto wyróżniać słowa, skoro wyróżnienie występuje raz i nie jest elementem charakterystycznym innych wypowiedzi postaci.

Bohater odmaszerował do kolejnego opowiadania. Biedaczek, gdyby tylko wiedział, jak bardzo autorowi spodobał się kiełkujący zalążek brutalności… oraz pomysł wysłania go do odpowiedniego boga na kurs mówienia wielkimi literami.

Uuuu, to dobrze wróży na przyszłość… czytelnikom, nie bohaterowi :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytawszy.

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Anonim dziękuje Finkli za odwiedziny.

Czytelnicy wątku zgadywania tożsamości autorów będą teraz zachodzić w głowę, czy Finkla odpisuje Finkli.

A niech kombinują…

Buahahahahahaha!

Finkla

lozanf@fantastyka.pl

Oj, tam, podwójna osobowość :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Anonim dziękuje Irce Luz za wizytę! Żabka aż podskoczyła!

Hej. Bardzo fajne opowiadanie. Podobała mi się żaba i jej teksty.

Anonim z radością wita nową (a nawet novą) czytelniczkę. Ogromnie się cieszy, że nieco już zapomniane opowiadanie przeczytał ktoś jeszcze. Zaprasza do pozostałych żabek – jedna dla niepoznaki przeskoczyła do konkursu odzieżowego.

Anonim czeka jeszcze na wizytę bardzo zaspanej Ananke, która na shoutboxie obiecała zdobyć komplet komentarzy mimo pobudki o 5 smiley

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Żabiste opowiadanie :)

 

 

Jesteście sobie przeznaczeni, niezależnie od wizji. To rzadko się zdarza.

Irtil kopnęła mnie w krocze i próbowała wyrwać trzonek z rąk.

Kto się czubi ten się lubi? To bardzo niebezpieczny przekaz! Młodzi mogą uwierzyć w takie bajki i nieszczęście gotowe.

 

 

 

W tak krótkim tekście udało Ci się zbudować drużynę ciekawych postaci, zawiązać akcję, poprowadzić prostą acz intrygującą fabułę, a jeszcze dodatkowo wprowadzić wiele elementów humorystycznych.

Brawo Ty!

 

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Anonima cieszy zarówno wizyta Jima, jak i dobre słowa.

 

W dodatku Jim niewiadomym sposobem wśród takiego chaosu odnalazł morał wszystkich żabek: miłość, nawet niedoskonała i szorstka, przetrwa wszystko i nie da się jej podrobić. Wbrew pozorom, żabki w zamierzeniu są opowieścią o rodzinie, tylko takiej… mniej typowej :) Anonim wie, że nie uczynił najłatwiejszym wydobycia wszystkich niuansów na to wskazujących, i rozrzucił je po tekstach, ale cóż, uczy się na błędach. A cykl żabek jest pisany z radością i świadomością niedoskonałości…

(ale z dążeniem do poprawy, bo czujne oko Tarniny patrzy). A moje oko tylko się raduje widząc ją tutaj laugh

Wszystkie dobre opowieści są o miłości :)

 

Ile już żabi cykl ma odcinków?

entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej!

 

Anonim czeka jeszcze na wizytę bardzo zaspanej Ananke, która na shoutboxie obiecała zdobyć komplet komentarzy mimo pobudki o 5 smiley

Komentarz był napisany wczoraj, ale nie chciałam zostać zdekonspirowana, więc wklejam dopiero dziś. :) Spoiler: A sam tekst ma u mnie podium. :D

Oj, widzę, że część błędów, które wypisałam, zostało poprawione, więc usunę.

 

– Wziąłeś kołczan, prawda?

– A mówiłeś, żeby brać?

– Chłopie, podobno z tego łuku kładziesz całą watahę, a strzał nie masz?

– Eeee… Bo to za szybko wszystko…

Do tej pory tekst w sumie zwyczajny, ale to mnie rozbawiło. :D

 

– A tniesz na ścianę czy na rżysko? I sierpem czy kosą? – zainteresował się Beht.

– Beht, pogadacie później! Piąta część. Mamy jeszcze kogoś.

:D

 

Fajna scena z żabą, czytaniem w myślach i wściekłą Irtli. Aż przypomniałam sobie przeznaczenie Geralta i Yennefer. ;)

 

Ogólnie na plus, całość dość szybko przeleciała, więc trochę zdziwił mnie koniec, bo tak nagle wyskoczył. :D Ale czytałam z wielką przyjemnością, naprawdę humor, który rozbawiał. Bohaterowie, świat, dziwne sploty wydarzeń, jakie to było odjechane!

 

Pozdrawiam,

Ananke

Ile już żabi cykl ma odcinków?

Jimie, na razie są trzy. Pisze się czwarta część, zamykająca całość. Żaba pojawi się nie tylko z nazwy, a drogowskazem były niektóre komentarze i pomysły czytelników.

(Finklo, niestety pomysł z Twojego ostatniego komentarza do Żaby III nie wejdzie do IV. Przy innej okazji, obiecuję!)

 

Anonim dziękuje za (upragnioną i wyczekaną) wizytę Ananke i cieszy się, że opowiadanie sprawiło jej radość, bo po to było pisane.

Hmmm. Chwilowo nie pamiętam, jaki to był pomysł, więc jakoś przeżyję. Trudno.

Babska logika rządzi!

Finklo, rodzeństwo Irtil i Ortek miało brać przykład z rodu Targaryen.

Nie da rady, ponieważ Żaba IV – o zgrozo – nie zawiera żadnych “scen”.

(po takiej zapowiedzi czytelnictwo serii pewnie runie w przepaść… wink)

 

Cześć, Marzanie!

 

A więc tu zaczyna się saga…

Lekko i przyjemnie, mimo latających tu i tam flaków, czaszek, czy innych mózgów.

Żaba zaskoczyła. Początkowo myślałem, że może Ortek jest tą żabą, bo taką też minę zrobił na początku. Ogólnie to może nie jest nowa koncepcja, ale ładnie wpleciona w tekst.

Trochę byłem zdziwiony rozmiarem powozu do przewiezienia żaby – przydałby się jej solidny wóz na 4 kołach. Rozmiar eskorty też symboliczny, choć dopiero co umknęli napaści – to da się poskładać do kupy.

Jak czas pozwoli, sięgnę jeszcze po część drugą ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj, Krokusie!

 

Trochę byłem zdziwiony rozmiarem powozu do przewiezienia żaby – przydałby się jej solidny wóz na 4 kołach.

Muszę chyba dodać mapę. Granicę Gocenu ze Starym Państwem stanowią góry, a żeby je przekroczyć, trzeba się przedostać przez wysoko położone przełęcze (IV część zawiera wzmiankę, że Teweńczycy mogą na nich napotkać również mało im przyjaznego Pożeracza Lodu). Wioska Irtil znajduje się u podnóża gór. Większość Gocenu to wyżyny lub równiny, bo to kraj rolniczy. Tewen leży nad morzem.

Pisząc takie sceny wciąż mam w pamięci zdjęcia z kampanii wojennych we włoskich Dolomitach, gdzie ciężki sprzęt transportowano dwukółkami ze względu na zwrotność. Ciekawe, że do tej pory w górach można znaleźć tam konserwy, łóżka polowe lub inny sprzęt z epoki, jeśli tylko zejdzie się ze szlaku. Stwierdziłem, że dwukółkę łatwiej przepchnąć przez trudny teren. Limit znaków ograniczał możliwość pełnego opisania krajobrazu i geografii :D

 

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Finklo, rodzeństwo Irtil i Ortek miało brać przykład z rodu Targaryen.

A, to raczej nie pisałam tego na poważnie. Wprawdzie każdy może robić w łóżku, na co ma ochotę (o ile wszystkie zaangażowane strony się zgadzają i są wystarczająco dorosłe), to nie popieram kazirodztwa.

Babska logika rządzi!

Finklo, domyśliłem się, że poważnie nie:) I ja też pisałem żartobliwie o tym pomyśle.

Ilekroć czytam Martina zastanawiam się, dlaczego nie wspomina o takich niuansach kazirodztwa, jak bariera zapachowa? Bohaterowie powinni walczyć z samymi sobą, zderzać przekonanie o czystości krwi z doświadczeniem nieatrakcyjności rodzeństwa. I co z degeneracją? Nie, szaleństwo nie wystarczy, każdy może być szalony. Wiele pomysłów tego autora lubię, i ten jest swego rodzaju wyróżnikiem jego serii, ale zawsze muszę tu poluzować logikę.

Moja bohaterka wyraźnie nie jest sobą, kiedy w III części “dobiera” się do brata. W IV części jest tego ślad, jej brat jest “złamany” od samego początku opowiadania, i nawet spod płaszczyka humoru to będzie wystawać.

Czekaj, a w III dobierała się do brata? Myślałam, że tylko do swojego chłopa, ale może coś mi się we łbie nie zmieściło… Zresztą, prawda, że nie była sobą.

Babska logika rządzi!

Ilekroć czytam Martina zastanawiam się, dlaczego nie wspomina o takich niuansach kazirodztwa, jak bariera zapachowa?

Hmm, były takie cywilizacje, w których władcy poślubiali własne siostry z przyczyn rytualnych czy coś w ten deseń – inna sprawa, że zwykle miewali wiele żon (księżniczki z dalekich krajów sojuszniczych, chociażby).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wątek antybajkowy, lubimy takie. Gorzej z dużym stężeniem walki w tekście.

Humor nie mój (dla mnie ten tragicznie źle przygotowany napad był właśnie tragiczny, a nie śmieszny), ale jakiś jest. Jaś Fasola nie jest moim ulubionym komikiem, a tu jakby się ich zebrało ze trzech…

Fantastyka jest, ale chętnie dowiedziałabym się o niej więcej – ledwie szkicujesz świat. A taki bóg rozsądku wygląda ciekawie. Jakie rytuały lubi? Rozwiązywanie zadań matematycznych? Budowanie bramek logicznych? ;-)

Fabuła w porządku, chociaż nie wciągnęła jakoś bardzo, bo nie przepadam za scenami walki, a trudno mi było docenić wszystkie zwroty akcji, bo nie znałam niuansów świata. Chyba trochę za dużo wydarzeń w stosunku do limitu i wszystko się nie pomieściło.

Bohaterowie zabawnie zróżnicowani.

Język w porządku, ale w przedmowie jakieś dziwne dwa przecinki obok siebie.

Babska logika rządzi!

A taki bóg rozsądku wygląda ciekawie. Jakie rytuały lubi? Rozwiązywanie zadań matematycznych? Budowanie bramek logicznych? ;-)

Każdy wyznawca musi codziennie wyłapać przynajmniej jedno niededukcyjne rozumowanie? :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uuuuu, nie będzie miał wielu wiernych.

Babska logika rządzi!

Są tacy :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Każdy wyznawca musi codziennie wyłapać przynajmniej jedno niededukcyjne rozumowanie? :D

Nie kuś, bo prace studentów już sprawdziłem. Hm, może zrobię im drugi test?

A taki bóg rozsądku wygląda ciekawie

Finklo, w takim razie postanowione, w kolejnej części będzie Bóg Rozsądku. Znając mój świat, będzie to nastolatek na zastępstwie za właściwego boga, który zaginął dawno temu, a być może bohaterowie będą musieli go odnaleźć (sukces nie jest gwarantowany).

Za dużo przemocy? Będzie kategoria 12+.

Jeden krótki wpis Finkli i już opowiadanie gotowe laugh

Cieszę się, że mogłam pomóc. :-)

Babska logika rządzi!

Jeden krótki wpis Finkli i już opowiadanie gotowe laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka