- Opowiadanie: beeeecki - Drzewko szczęścia

Drzewko szczęścia

Czo­łem! Tym razem dzie­lę się tek­stem wy­dzie­lo­nym z mo­je­go au­tor­skie­go świa­ta, który będę się sta­rał jakoś po­ka­zy­wać (choć nie jest dla mnie pro­ste wy­od­ręb­nia­nie po­je­dyn­czych, krót­kich tek­stów). Będę bar­dzo wdzięcz­ny za prze­czy­ta­nie i opi­nie co do wszyst­kie­go :). Wiel­ka chwa­ła dla pnzr­div.117 za so­lid­ną betę! 

Po­zdra­wiam ser­decz­niut­ko!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Drzewko szczęścia

W Darm­ness, prze­my­sło­wym mieście po­ło­żo­nym gdzieś po­mię­dzy biedą a ża­ło­ścią, pre­cy­zyj­niej zaś mó­wiąc na po­łu­dniu Kró­le­stwa Fo­no­bo­ru, prze­waż­nie brakowało nie­zwy­kłości. Po­wsze­dniość za­do­mo­wi­ła się tu do tego stop­nia, że prze­cięt­ni miesz­kań­cy mia­sta, znędz­nia­li i po­zba­wie­ni na­dziei, zwy­kli prze­ra­biać jego nazwę na „Darm­no się sta­rasz”. Po­wie­dze­nie to nie miało wiel­kie­go sensu, ale, no wła­śnie… w Darm­ness nie­wie­le miało sens. 

Tym szyb­ciej roz­nio­sła się plot­ka o pięk­nym zie­lo­nym drzew­ku, które nie­spo­dzie­wa­nie wy­ro­sło mię­dzy dwie­ma, krzy­wo uło­żo­ny­mi pły­ta­mi chod­ni­ko­wy­mi we wschod­niej dziel­ni­cy, nie­opo­dal dwóch ma­nu­fak­tur na­rzę­dzi rol­ni­czych.

Han­dlar­ka wąt­pli­wej ja­ko­ści sło­ni­ną mó­wi­ła, że wy­ro­sło w jedną noc, w miej­scu, gdzie po­przed­nie­go dnia straż­ni­cy miej­scy sko­pa­li pra­wie na śmierć ja­kie­goś ob­dar­te­go chło­pa­ka.

Lo­kal­ny prze­myt­nik odpo­wia­dał, że ponoć to z wozu el­fic­kie­go kupca spa­dło ma­gicz­ne ziar­no.

Prze­mi­ła Da­ma­ra, do­ra­bia­ją­ca jako pro­sty­tut­ka twier­dzi­ła, że w nocy przez ulicę prze­mknął dobry mir­tis[1], który chciał sty­ra­nym miesz­kań­com za­pew­nić kilka świe­żych i pysz­nych owo­ców.

Dzie­ci ulicy, któ­rych wszę­dzie było pełno, krzy­cza­ły, że drzew­ko jest pod­ziem­ną isto­tą, po­dró­żu­jącą za po­mo­cą ko­rze­ni i cza­sa­mi wy­nu­rzającą się na po­wierzch­nię.

Wresz­cie na wpół obłą­ka­ny Umar roz­gła­szał, że drzew­ko jest darem Baera[2] dla ludu.

A były to wy­łącz­nie naj­cie­kaw­sze z teo­rii. Dzia­dek Zavli i Emi wszyst­kie skwi­to­wał jed­nak krót­ko:

– Chała wała. – Nikt nie wie­dział, co to zna­czy­ło do­kład­nie, ale od do­brych czter­dzie­stu lat mówił tak, gdy się z czymś nie zga­dzał.

– Ale dziad­ku, Da­ma­ra mó­wi­ła, że to mir­tis. Praw­dzi­wy mir­tis, zie­lo­ny! – prze­ko­ny­wa­ła go kil­ku­let­nia Emi, star­sza z sióstr, które ów po­dej­rza­nie długo ży­ją­cy „dzia­dek” przy­jął pod swoją opie­kę, wie­dzio­ny Baer wie czym.

– Niech­by i mir­tis tam na­srał, nie wy­ro­sło­by drze­wo – mruk­nął i za­koń­czył dys­ku­sję.

Dziew­czyn­ki nie były jed­nak prze­ko­na­ne. Jako dzie­ci jesz­cze nie wy­zby­ły się w pełni ma­rzeń i na­dziei, jak zrobił to dziadek, o któ­rym ma­wia­no, że przeżył w biedzie i głodzie na tyle długo, że nawet śmier­ci jest szko­da go za­bie­rać.

Z braku lep­szych zajęć Emi i Zavla udały się do dziel­ni­cy wschod­niej, aby zo­ba­czyć drzew­ko. Zna­le­zie­nie go nie było trud­ne, gdyż plot­ka sze­ro­ko roz­nio­sła się po mie­ście i wielu pra­gnę­ło uj­rzeć nie­zwy­kłe zja­wi­sko.

Rze­czy­wi­ście, z chod­ni­ka coś wy­ra­sta­ło, lecz plot­ki o drzew­ku były nieco prze­sa­dzo­ne – z ziemi wy­do­by­wał się ra­czej za­lą­żek po­dob­ny do nie­wiel­kie­go krzacz­ka. Miał zie­lo­ną, ela­stycz­ną ło­dy­gę i ga­łąz­ki, koń­czą­ce się list­ka­mi w kształ­cie od­wró­co­nych serc. Kilka nie­wiel­kich, zie­lon­ka­wych pąków, wy­glą­da­ło jak nie­doj­rza­łe owoce. Wokół ro­ślin­ki stało wiele osób, jed­nak nikt nie od­wa­żył się po­dejść i jej do­tknąć.

Dla dziew­czy­nek widok był znacz­nie pięk­niej­szy niż co­kol­wiek, co do­tych­czas wi­dzia­ły. Młode drzew­ko było świe­że i zdro­we, a wy­da­wa­ło się… po pro­stu dobre.

– To na pewno magia – szep­nę­ła Zavla.

– Głu­pia – od­burk­nął jej jeden z ga­piów. – Magia to nie ja­kieś tam ziel­sko. Zresz­tą, jutro przyj­dą i je wytną – mruk­nął po­nu­ro.

– Nie! Nie wolno im! – za­pro­te­sto­wa­ły nie­mal rów­no­cze­śnie dziew­czyn­ki, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od ro­ślin­ki.

– Dziś za­de­kre­tu­ją, jutro wytną. To prze­klę­ty Fo­no­bor, dzie­ci­no. – Z przy­kro­ścią w gło­sie po­wie­dzia­ła jakaś ko­bie­ta.

Ad­mi­ni­stra­cja Kró­le­stwa sły­nę­ła na całym kon­ty­nen­cie ze swej spraw­no­ści i sku­tecz­no­ści, lecz przy­mio­ty te nie cie­szy­ły spe­cjal­nie bie­do­ty Darm­ness, któ­ra w urzęd­ni­kach i straż­ni­kach wi­działa głów­nie wroga. 

Ocza­ro­wa­ne wi­do­kiem ro­śli­ny, Zavla i Emi wró­ci­ły do dziad­ka i o wszyst­kim mu opo­wie­dzia­ły. Ich en­tu­zjazm jed­nak nie prze­ko­nał sta­rusz­ka, który za­cho­wał na­by­tą przez lata nie­uf­ność do wszyst­kie­go.

– Przez całe moje życie w Darm­ness nie wy­da­rzy­ło się nic do­bre­go, to i teraz się nie wy­da­rzy. Mówię wam – po­wie­dział sucho.

Dziew­czyn­ki mocno za­smu­ci­ła opi­nia dziad­ka, jed­nak na­stęp­ne­go dnia po­sta­no­wi­ły znów od­wie­dzić drzew­ko. Tym razem na miej­scu znaj­do­wa­ło się jesz­cze wię­cej ga­piów i szyb­ko zo­rien­to­wa­ły się dla­cze­go. Ro­śli­na uro­sła na pra­wie dwa razy więk­szą: jej ło­dy­ga po­gru­bia­ła i stała się so­lid­niej­sza, miała także kilka no­wych ga­łą­zek i liści. Była teraz wy­so­ka na pra­wie pół metra, a co naj­nie­zwy­klej­sze, jesz­cze wczo­raj nie­wiel­kie pąki dziś wy­glą­da­ły na doj­rza­łe, po­ma­rań­czo­we owoce wiel­ko­ści piąst­ki jed­nej z dziew­czy­nek. Widok tak bar­dzo po­do­bał się Emi i Zavli, że nie­świa­do­mie po­de­szły bli­żej, tak, że ro­ślin­ka znaj­do­wa­ła się teraz na wy­cią­gnię­cie ręki.

– Le­piej nie do­ty­kaj­cie – ostrzegł je jakiś głos.

– A tam, niech pró­bu­ją, naj­wy­żej jedna wy­ki­tu­je – rzu­cił ktoś inny.

– Przy­naj­mniej do­wie­my się, co to – zgo­dzi­ła się ko­lej­na osoba.

Potem już wszy­scy za­czę­li mówić naraz i kłó­cić się o to, co po­win­ny zro­bić dziew­czyn­ki. Ktoś komuś przy­ło­żył, wszczęto dwie od­ręb­ne bijatyki, toteż uwaga wszystkich nie była już skupiona na Emi i Zalvi. One zresz­tą nie słu­cha­ły ani jed­ne­go z tych gło­sów, gdyż w pełni sku­pia­ły się na pięk­nym drzew­ku i jego wspa­nia­łych owo­cach. Nigdy nie wi­dzia­ły tak wy­ra­zi­stych, ży­wych ko­lo­rów. Po­ma­rań­czo­we ja­go­dy aż się pro­si­ły, by je ze­rwać i zjeść. Puste brzu­chy dziew­czy­nek za­bur­cza­ły, przy­po­mi­na­jąc, że nie do­sta­ły je­dze­nia od ponad dnia. Dzia­dek nie mógł im prze­cież za­pew­nić cze­goś, czego sam nie miał.

Owoce wy­glą­da­ły tak ku­szą­co i pięk­nie, że dzie­ci go­to­we były uwie­rzyć, że po zje­dze­niu ich już na za­wsze będą syte. Nie­któ­rzy twier­dzi­li prze­cież, że to magia, a ona, w mnie­ma­niu dziew­czy­nek, mu­sia­ła być czymś do­brym i nie­zwy­kłym.

W pew­nym mo­men­cie ze­bra­ni roz­stą­pi­li się, prze­pusz­cza­jąc zdy­sza­ne­go męż­czy­znę.

– Straż idzie! – wy­sa­pał, a po tłu­mie prze­niósł się po­mruk nie­za­do­wo­le­nia. Bitki i kłót­nie się skoń­czy­ły tak na­tu­ral­nie jak się za­czę­ły, wobec po­ja­wie­nia się wspól­ne­go wroga. Nikt jed­nak nie chciał wcho­dzić temu nie­przy­ja­cie­lo­wi w drogę, zatem wszy­scy za­czę­li się od­da­lać, woląc unik­nąć kło­po­tu.  

– Wytną je! – prze­stra­szy­ła się Emi i po­pa­trzy­ła na Zavlę. – Chcą je sobie za­brać i już nigdy go nie zo­ba­czy­my!

– Jesz­cze zdą­ży­my ze­rwać… – wy­szep­ta­ła Zavla, roz­glą­da­jąc się. – Ale to nie­bez­pie…

Nie skoń­czy­ła, bo­wiem, gdy jej wzrok znów spo­czął na sio­strze, ta trzy­ma­ła już w ręku po­ma­rań­czo­wy owoc.

– Nie wiem, Em – jęk­nę­ła Zavla. Tak bar­dzo chcia­ła, aby wiara w ma­gicz­ność ro­śli­ny oka­za­ła się praw­dzi­wa. Mimo mło­de­go wieku, za­czy­na­ła już prze­sią­kać wszech­obec­ną bez­na­dzie­ją i coś w niej krzy­cza­ło, że to może być je­dy­na szan­sa w życiu, aby do­świad­czyć pięk­na. Owoc w dłoni Emi wy­glą­dał jak obiet­ni­ca cze­goś do­bre­go.

Stu­kot butów straż­ni­ków dało się już do­brze sły­szeć, a ich hełmy były wi­dzial­ne ponad gło­wa­mi tłumu, który roz­stę­po­wał się coraz bar­dziej.

– To może być nie­bez­piecz­ne, Em – po­wie­dzia­ła Zavla. Emi jed­nak nie pa­trzy­ła na nią, tylko na po­ma­rań­czo­wą kulkę, którą trzy­ma­ła.

– Wiem, Zav. Ale ja chcę – rzu­ci­ła po­waż­nie i szyb­ko wło­ży­ła cały owoc do ust. Roz­gry­zła i za­czę­ła in­ten­syw­nie prze­żu­wać. Zavla przy­glą­da­ła się temu z obawą, a po jej ple­cach prze­biegł nie­przy­jem­ny dreszcz stra­chu. Straż­ni­cy byli coraz bli­żej.

– Zbie­raj­my się. – Zavla chwy­ci­ła sio­strę za rękę i po­cią­gnę­ła w bok. Emi jed­nak za­miast pójść za nią, po pro­stu prze­wró­ci­ła się na zie­mię, jak bez­wład­ny posąg. Nawet nie ase­ku­ro­wa­ła się rę­ka­mi przed upad­kiem.

– Emi! – krzyk­nę­ła Zavla, klę­ka­jąc przy sio­strze, która le­ża­ła nie­ru­cho­mo. Po pro­stu za­mar­ła. Jej serce nie biło, nie od­dy­cha­ła. W jed­nej chwi­li wy­pa­ro­wa­ło z niej życie.

– Emi! – po­wtó­rzy­ła z pła­czem Zavla, wstrzą­sa­jąc cia­łem sio­stry, mając na­dzie­ję, że ta za chwi­lę obu­dzi się z odrę­twie­nia. Nic ta­kie­go się jed­nak nie stało. Mar­twy wzrok Emi zo­stał już na za­wsze wbity w próż­nię.

Straż­ni­cy prze­szli obok, nawet nie rzu­ca­jąc im spoj­rze­nia. Ot po pro­stu ko­lej­ne dziec­ko ulicy zmar­ło. Dzień jak co dzień.

Zavla pła­ka­ła i przy­tu­la­ła ciał­ko swo­jej sio­stry, jakby to miało ją oży­wić, nie przy­no­si­ło to jed­nak efek­tów. Na próż­no szlo­cha­ła i mam­ro­ta­ła nie­zro­zu­mia­le. Nikt nawet nie pró­bo­wał jej pomóc.

W tym cza­sie straż­ni­cy z uży­ciem ło­pat­ki wy­ko­pa­li drzew­ko, za­pa­ko­wa­li do worka i ode­szli, zo­sta­wia­jąc smut­ny i roz­go­ry­czo­ny tłum. Do­pie­ro wtedy ktoś po­kle­pał Zavlę po ra­mie­niu, ktoś rzu­cił do niej ja­kieś słowo, jesz­cze ktoś śmiał się z głu­po­ty Emi. Po ja­kimś cza­sie wszy­scy się ro­ze­szli, a dziew­czyn­ka jesz­cze wiele go­dzin zo­sta­ła sama z cia­łem sio­stry, szep­tem po­wta­rza­jąc tylko:

– To nie­spra­wie­dli­we. To nie­spra­wie­dli­we…

W na­stęp­nych kilku dniach zmarł jesz­cze jeden ze straż­ni­ków oraz po­moc­nik al­che­mi­ka na dwo­rze Na­miest­ni­ka, co wy­wo­ła­ło nie­ma­łe po­ru­sze­nie. Szczę­śli­wie po ty­go­dniu do mia­sta przy­był mir­ti­sań­ski wę­dro­wiec, który roz­po­znał ro­śli­nę i wy­ja­śnił, że jest to nie­bez­piecz­ny, tru­ją­cy chwast ze wschod­nich lasów, któ­re­go owoce zdol­ne są spo­wo­do­wać na­tych­mia­sto­wy pa­ra­liż ca­łe­go ciała. Zda­niem mir­ti­sa, po prze­go­to­wa­niu zna­ko­mi­cie na­da­ją się one do le­cze­nia cho­rób gar­dła, zaś skru­szo­ne i za­pa­rzo­ne li­ście sprzy­ja­ją za­pa­da­niu w głę­bo­ki sen. Dla­te­go też ko­lej­nej zimy Na­miest­nik, jego mał­żon­ka oraz dwie córki wy­jąt­ko­wo się nie prze­zię­bi­li, a każ­de­go ranka wsta­wa­li rze­ś­cy i wy­spa­ni.

Dzia­dek zaś ze zgry­zo­ty po­grą­żył się jesz­cze bar­dziej w bez­na­dziei i utrwa­lił w prze­ko­na­niu, że w Darm­ness takim jak on nie może przy­tra­fić się nic do­bre­go. Sie­dział zzięb­nię­ty w swoim kącie ulicy i mam­ro­tał pod nosem:

– Chała wała, na­praw­dę.

Na­to­miast Zavla coraz mniej róż­ni­ła się w swych prze­ko­na­niach od dziad­ka.

 

[1] mir­ti­si – pierw­sza rasa, która po­ja­wi­ła się na kon­ty­nen­cie, dłu­go­wiecz­na i do­sko­na­ła, znana z wy­jąt­ko­wej więzi z na­tu­rą. No ale wia­do­mo, że lu­dzie są lepsi. Tak przy­naj­mniej lu­dzie mówią…

[2] Baer – „Pierw­szy z Ludzi”, „Oj­ciec Ludz­ko­ści”, bó­stwo opie­kuń­cze uzna­wa­ne przez wszyst­kich ludzi, jak rów­nież pod­sta­wo­we słowo słu­żą­ce do po­par­cia każ­dej wy­po­wie­dzi i ar­gu­men­tu, bo wtedy le­piej brzmi.

Koniec

Komentarze

Smutna historia, ale czytało się dobrze.

 

przymioty te nie cieszyły specjalnie biedoty Darmness, którzy w urzędnikach i strażnikach widzieli głównie wroga. → Piszesz o biedocie, któtra jest rodzaju żeńskiego, więc: …przymioty te nie cieszyły specjalnie biedoty Darmness, która w urzędnikach i strażnikach widziała głównie wroga

 

zachował nabytą przez lata nieufność do życia.

– Przez całe moje życie w Darmness… → Czy to celowe powtórzenie?

 

zaparzone liście sprzyjają głębokiemu snu. → …zaparzone liście sprzyjają głębokiemu snowi.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika sen.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Regulatorzy, bardzo miło, że wpadłaś!

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika sen

Ale przypał, nie lubię takich błędów :)). To jest jedno z tych słów, gdzie moja intuicja wysiada i jak sobie czytam na głos to nie wyczuwam zgrzytu.

 

Cieszę się, że czytało się dobrze i oczywiście dziękuję za jak zawsze trafne poprawki (naniesione już).

Pozdrawiam serdecznie!

Hej :)

 

Bardzo ciekawie przedstawiasz beznadzieję mieszkańców Darmness i ich obojętność na tragiczny los Emi. Takie pomieszanie codzienności z niespodziewanym wydarzeniem wyszło nieźle to podkreśla. Narracja jest płynna i przyjemnie się czyta, nawet gdy sama treść jest dość przygnębiająca. Oczywiście, z niecierpliwością czekam na następne teksty z tego uniwersum :D

 

Pozdrawiam i klikam :)

Siema, beeeecki. 

 Jako ekspozycja, wprowadzenie, tekst dobrze działa na wyobraźnię – za to plus. Myślę, że dalsze części są równie ciekawe.

Pozdrawiam.

Witaj. :)

Ze spraw technicznych mam wątpliwości, co do (wyłącznie do przemyślenia):

W Darmness, przemysłowym mieście położonym, gdzieś pomiędzy biedą, a żałością, precyzyjniej zaś mówiąc, na południu Królestwa Fonoboru, przeważnie nie działo się nic niezwykłego. – zbędne przecinki: drugi i trzeci?

Powiedzenie to nie miało wielkiego sensu, ale (przecinek albo myślnik?)

no właśnie… w Darmness niewiele miało sens. 

Nikt nie wiedział (przecinek?) co to znaczyło dokładnie, ale od dobrych czterdziestu lat mówił tak, gdy się z czymś nie zgadzał.

Z racji braku lepszych zajęć Emi i Zavla udały się do dzielnicy wschodniej, aby zobaczyć drzewko. Znalezienie go nie było trudne, gdyż plotka szeroko rozniosła się po mieście i wielu pragnęło zobaczyć niezwykłe zjawisko. – powtórzenie?

Rzeczywiście, z chodnika coś wyrastało, lecz plotki o drzewku były nieco przesadzone – z ziemi wyrastał raczej zalążek podobny do niewielkiego krzaczka – i tu?

Tym razem gapiów było jeszcze więcej i szybko zorientowały się dlaczego. Roślina była prawie dwa razy większa: jej łodyga pogrubiała i stała się solidniejsza, miała także kilka nowych gałązek i liści. Była teraz wysoka na prawie pół metra, a co najniezwyklejsze, jeszcze wczoraj niewielkie pąki dziś wyglądały na dojrzałe, pomarańczowe owoce wielkości piąstki jednej z dziewczynek. – i tu? – i tu?

Bitki i kłótnie się skończyły tak naturalnie jak się zaczęły, wobec pojawienia się wspólnego wroga. Nikt jednak nie chciał wchodzić temu nieprzyjacielowi w drogę, zatem wszyscy zaczęli się oddalać, woląc uniknąć kłopotu. – i tu?

– Emi! – krzyknęła Zavla, klękając przy siostrze, która leżała nieruchomo. Po prostu zamarła w bezruchu. – i tu?

Zavla płakała i przytulała ciałko swojej siostry, próbując ją ożywić, nie przynosiło to jednak efektów. Na próżno szlochała i mamrotała niezrozumiale. Nikt nawet nie próbował jej pomóc. 0 i tu?

 

W moim odczuciu to bardziej fragment niż osobny sort. :)

Na pewno wciągająca historia i ciekawi bohaterowie. Szkoda, że dziewczynka zmarła. :(

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Beeeecki, a mnie jest miło, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Beeeecki,

Tekst dobrze się czyta, fabuła angażuje. Fajny świat posiadający podbudowę, mitologię, wierzenia itd. Podobało mi się pokazanie obojętności na tragedię, to zawsze chwyta za serce.

 

Co mi zgrzytało:

Jak dla mnie za dużo nazw własnych w tak krótkim tekście! Szczególnie wyjaśnianie przez odnośniki do mnie nie przemawia.

 

Fragmenty do przemyślenia:

W Darmness, przemysłowym mieście położonym, gdzieś pomiędzy biedą, a żałością, precyzyjniej zaś mówiąc, na południu Królestwa Fonoboru, przeważnie nie działo się nic niezwykłego.

W Darmness przeważnie nie działo się nic niezwykłego. Było to przemysłowe miasto położone, gdzieś pomiędzy biedą a żałością, precyzyjniej zaś mówiąc, na południu Królestwa Fonoboru.

 

Zmiana tylko długości zdań (i ten przecinek mi nie pasuje: 'biedą, a żałością'):

Dobra narracja powinna mieć zdania różnej długości, jest to szczególnie istotne gdy tekst jest zmieniany w audiobook.

 

„Rzeczywiście, z chodnika coś wyrastało, lecz plotki o drzewku były nieco przesadzone – z ziemi wyrastał raczej zalążek podobny do niewielkiego krzaczka.”

Powtórzenie: „wyrastało/wyrastał”.

 

Dzieci ulicy, których wszędzie było pełno, krzyczały, że drzewko jest podziemną istotą, która podróżuje za pomocą korzeni i czasami wynurza się na powierzchnię.”

Powtórzenie: „których” i „która” w jednym zdaniu.

„Nikt nie wiedział co to znaczyło dokładnie, ale od dobrych czterdziestu lat mówił tak, gdy się z czymś nie zgadzał.”

Brak przecinka przed: „co to znaczyło” ?

„Owoce wyglądały tak kusząco i pięknie, że dzieci gotowe były uwierzyć, że po zjedzeniu ich już na zawsze będą syte.”

Powtórzenie „że”.

 

Niemniej, zdaniem mirtisa, po przegotowaniu znakomicie nadają się one na leczenie chorób gardła, zaś skruszone i zaparzone liście sprzyjają głębokiemu snowi.

 

To poprawne gramatycznie ale brzmi źle, zobacz tę wersję:

Zdaniem mirtisa, po przegotowaniu znakomicie nadają się one do leczenia chorób gardła, zaś skruszone i zaparzone liście sprzyjają zapadaniu w głęboki sen.

Dziadek zaś ze zgryzoty pogrążył się jeszcze bardziej w beznadziei i utrwalił w przekonaniu, że w Darmness takim jak on nie może przytrafić się nic dobrego.

Powtórzenie „w”.

Nawet nie asekurowała się rękami przed upadkiem.

Jak dla mnie opis zbyt techniczny.

 

Mała skazówka: Kiedy ukończysz tekst i wszystko wydaje się dopięte na ostatni guzik: zmień czcionkę na taką z całkiem innej rodziny i przeczytaj na głos. Zobaczysz, że jeszcze znajdziesz coś co zgrzyta!

Przekazywanie informacji w tekście:

Wreszcie na wpół obłąkany Umar rozgłaszał, że drzewko jest darem Baera[2] dla ludu.

 

> Nie musimy znać jego imienia, jeśli nie pojawia się ponownie w tekście. To zaśmiecanie głowy czytelnika zbędnymi imionami. Powinniśmy mieć za to kontekst:

 

Wreszcie na wpół obłąkany starzec, mieszkający dwie przecznice od dziadka Emi (lub którego w ich dzielnicy wszyscy szanowali), rozgłaszał, że drzewko jest darem Baera[2] dla ludu.

 

Realizm:

Z tragedię Emi w większym stopniu odpowiada IMHO brak przezorności dziadka, a nie beznadziejność miejsca.

 

Sugerował bym napisanie dłuższego opowiadania, gdzie byłoby więcej świata!

 

Polecam ci fajne inspiracje, dla pełnokrwistego high fantasy ery rewolucji przemysłowej:

Brandon Sanderson, Ostatnie Imperium: druga trylogia, Stop prawa, etc.

Brian McClellan: Trylogia Magów Prochowych

 

Serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia!

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Prezentowanie fragmentów to niełatwe zadanie. Ciężko jest uniknąć odwołań do reszty tekstu, a jednocześnie nie można wszystkiego dodatkowo tłumaczyć. 

Tobie się ta sztuka udała. Bez problemu wyobrażam sobie ten fragment jak część większej opowieści, ale jako samodzielna miniatura też z powodzeniem się broni.

 

 

 

Szanowni Wszyscy dotychczas się wypowiadający (wybaczcie zbiorczość na początek), bardzo mnie cieszą Wasze komentarze, są ciekawe i konstruktywne – dziękuję za pomoc :). Dzień mam WOŚPowo intensywny, zatem muszę takim jednym komentarzem odpisać:

 

pnzrdiv.117 – cokolwiek w tym tekście jest dobre, ma w sobie ogrom Twoich zasług, bo dałeś bardzo dobrą betę :). Cieszy mnie, że finalnie odbierasz tekst dobrze i bardzo dziękuję za klik.

 

Hesket – cieszę się, że choć trochę daję radę poruszyć wyobraźnię, dziękuję za odwiedziny!

 

bruce – bardzo miło, że wpadłaś. Celne strzały ku przecinkom i powtórzeniom, dziękuję. Zaaplikowałem je i tekst stanie się przyjemniejszy.

W moim odczuciu to bardziej fragment niż osobny sort. :)

Zavla faktycznie jest postacią, która jakąś historię w moim uniwersum ma, napisałem o niej inne opowiadanie, przy czym ociera się ono o powieść, bo jest relatywnie długie. Ale wydała mi się dobrą na początek i właściwie historia ta nie ma związku z jakimikolwiek wydarzeniami, które opisałem gdzieś indziej. 

 

regulatorzy – gdyby kiedyś nadszedł dzień, w którym Twoje uwagi okazały się nieprzydatne (oczywiście, że takiego nie będzie) to będę wtedy wiedział, że świat skończył się dzień wcześniej :).

 

piotr_jbk – dziękuję za bardzo konstruktywny komentarz. Poprawki jak mogłem, naniosłem.

Jak dla mnie za dużo nazw własnych w tak krótkim tekście! Szczególnie wyjaśnianie przez odnośniki do mnie nie przemawia.

Rozumiem tą uwagę. Honor należy oddać pnzrdiv.117, który w becie mi o tym powiedział. Widziałem kiedyś podobny zabieg na portalu, dlatego postanowiłem zostawić w takiej formie i poddać ocenie. Dziękuję za weryfikację, rozważę to na przyszłe teksty.

Mała skazówka: Kiedy ukończysz tekst i wszystko wydaje się dopięte na ostatni guzik: zmień czcionkę na taką z całkiem innej rodziny i przeczytaj na głos. Zobaczysz, że jeszcze znajdziesz coś co zgrzyta!

Na głos sobie czytam, ale nie znałem zabiegu z czcionką – spróbuję następnym razem!

Sugerował bym napisanie dłuższego opowiadania, gdzie byłoby więcej świata!

Tak z pewnością się stanie, tutaj chciałem sam się przełamać, wrzucić krótki tekst ze świata, a wiadomo, że krótsze formy mają szerszy odbiór. 

Polecam ci fajne inspiracji (…)

Dobre polecaje, bo Sandersona znam i to faktycznie pod względem światotwórstwa jest geniusz, zwłaszcza, że chłop stworzył tyle tych światów niezależnych od siebie. Akurat inspirację dla tego ponurego fragmentu uniwersum czerpałem od śp. Feliksa Kresa i jego Księgi Całości. 

Natomiast paradoks zaprezentowanego fragmentu jest taki, że uniwersum nie jest właściwie z ery przemysłowej, raczej typowo średniowiecznej. Ale, z tego co dotychczas stworzyłem, uznałem ten wycinek za najlepszy dla takiej krótkiej formy, jaką tu chciałem dać. Na marginesie zresztą, w założeniu, problem z mizernością Darmness jest taki, że całe królestwo ma system dostosowany do gospodarki opartej na wolnych chłopach-rolnikach, a z przemysłem średnio sobie radzi.

Bardzo dziękuję za Twoje uwagi, na pewno je wykorzystam przy dalszym tworzeniu tekstów!

 

czeke – cieszy mnie, że Twoim zdaniem tekst broni się jako pojedynczy szort.

 

Wszystkich serdecznie pozdrawiam i bardzo dziękuję!

 regulatorzy – gdyby kiedyś nadszedł dzień, w którym Twoje uwagi okazały się nieprzydatne (oczywiście, że takiego nie będzie) to będę wtedy wiedział, że świat skończył się dzień wcześniej :).

Beeeecki, Twoja wiara we mnie jest szalenie budująca. Bardzo dziękuję! :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zavla faktycznie jest postacią, która jakąś historię w moim uniwersum ma, napisałem o niej inne opowiadanie, przy czym ociera się ono o powieść, bo jest relatywnie długie. Ale wydała mi się dobrą na początek i właściwie historia ta nie ma związku z jakimikolwiek wydarzeniami, które opisałem gdzieś indziej. 

Przekonałeś mnie, to Twoja wizja, Ty jesteś Autorem i nie mam prawa za bardzo się tu mieszać; zatem klikam i pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

bruce, dziękuję Ci bardzo! Nie spodziewałem się, że mam taką siłę przekonywania :).

Pozdrawiam serdecznie!

Oj, masz. Jako Autor, zdecydowanie. wink

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dobre polecaje, bo Sandersona znam i to faktycznie pod względem światotwórstwa jest geniusz, zwłaszcza, że chłop stworzył tyle tych światów niezależnych od siebie. Akurat inspirację dla tego ponurego fragmentu uniwersum czerpałem od śp. Feliksa Kresa i jego Księgi Całości. 

Natomiast paradoks zaprezentowanego fragmentu jest taki, że uniwersum nie jest właściwie z ery przemysłowej, raczej typowo średniowiecznej. Ale, z tego co dotychczas stworzyłem, uznałem ten wycinek za najlepszy dla takiej krótkiej formy, jaką tu chciałem dać. Na marginesie zresztą, w założeniu, problem z mizernością Darmness jest taki, że całe królestwo ma system dostosowany do gospodarki opartej na wolnych chłopach-rolnikach, a z przemysłem średnio sobie radzi.

Bardzo dziękuję za Twoje uwagi, na pewno je wykorzystam przy dalszym tworzeniu tekstów!

Feliks Kres to klasyka naszej fantasy i wielka szkoda, że już żaden tekst nie wyjdzie spod jego pióra :(

To oczywiście znakomita inspiracja! Sam czytałem i cenię.

Pozdrawiam i powodzenia!

 

 

 

Follow on! Till the gold is cold. Dancing out with the moonlit knight...

Smętna historia. Szkoda, że dziadek okazuje się mieć rację.

To musi być niewesołe miejsce, skoro chwast uchodzi tam za coś pięknego i dobrego.

Tak się zastanawiam, czym właściwie mirtisi różnią się od elfów.

Babska logika rządzi!

Czołem Finkalo, miło, że wpadłaś, dziękuję!

Tak się zastanawiam, czym właściwie mirtisi różnią się od elfów.

Znakomite pytanie, na które postaram się odpowiedzieć w jakimś innym opowiadaniu :). Rzecz ujmując najogólniej, elfy w fantasy i high fantasy obrosły już w tyle stereotypów, że potrzebowałem czegoś innego, w związku z czym elfy skierowałem w stronę nauki, czy nawet scjentyzmu, mirtisów bardziej w stronę natury. Ale, wolę pomysł bronić jakimś przyszłym opkiem, które mam nadzieję uda się przygotować :)

Pozdrawiam serdecznie (jak również za klika dziękuję)!

 

Szkoda, że opko wyszło tak pesymistycznie. Miałam jeszcze nadzieję, że to był tylko paraliż i dałoby się dziewczynkę ocalić. No trudno, zawsze wierzę w pozytywne zakończenia nawet smutnych historii. 

Nova, dziękuję za przeczytanie i komentarz. Jeśli pojawiły się u Ciebie emocje, to mnie to oczywiście cieszy. Akurat tutaj bez bicia przyznać się mogę, że wcześniej wspomniana inspiracja F. Kresem jest, a u niego tej gorzkości życia było zawsze bardzo sporo. Inna sprawa, że na takim tle dobro wychodzi przeważnie jeszcze bardziej wzruszająco. Obiecuję do dobra dojść w kolejnych tekstach! Dzięki i pozdrawiam!

W Darmness przeważnie nie działo się nic niezwykłego.

3 x n w tym aliteracja.

Było to przemysłowe miasto położone, [przecinek zbędny] gdzieś pomiędzy biedą a żałością, precyzyjniej zaś mówiąc na południu Królestwa Fonoboru.

To zdanie dużo by zyskało na wywaleniu “Było”.

Powszedniość zadomowiła się tu do tego stopnia, że przeciętni mieszkańcy miasta, znędzniali i pozbawieni nadziei, zwykli przerabiać jego nazwę na „Darmno się starasz”. Powiedzenie to nie miało wielkiego sensu, ale, no właśnie… w Darmness niewiele miało sens. 

Skoro było przemysłowe, to coś musiało tam działać?

Tym szybciej rozniosła się plotka o pięknym zielonym drzewku, które niespodziewanie wyrosło między dwiema, [przecinek raczej zbędny] krzywo ułożonymi płytami chodnikowymi we wschodniej dzielnicy, nieopodal dwóch manufaktur narzędzi rolniczych.

Handlarka słoniną wątpliwej jakości mówiła, że wyrosło w jedną noc, w miejscu, gdzie poprzedniego dnia strażnicy miejscy skopali prawie na śmierć jakiegoś obdartego chłopaka.

Intuicyjny byłby chyba szyk “wątpliwej jakości słoniną”.

 

Jednak sugeruję nie używać przypisów, jeno w narrację wplatać.

Jako dzieci jeszcze nie wyzbyły się w pełni marzeń i nadziei, jak dziadek, o którym mawiano, że tak zasuszył się w beznadziei, że nawet śmierci jest szkoda go zabierać.

Dość trudno wchodzące zdanie. Zamiast “jak” łatwiej byłoby chyba np. “jak zrobił to dziadek”.

 

Z tą beznadzieją jednak naruszasz zasadę “show, don’t tell”. Czemu tam było tak strasznie?

Z racji braku lepszych zajęć Emi i Zavla udały się do dzielnicy wschodniej, aby zobaczyć drzewko.

Sugeruję wywalić.

– Przynajmniej dowiemy się [tu bym dał przecinek] co to – zgodziła się kolejna osoba.

doszło do dwóch odrębnych bitek i zamieszanie odciągnęło uwagę od Emi i Zalvi.

3 x d plus “odrębne bitki” jakoś mi zgrzytają, i strona bierna też nie do końca mi tu pasuje.

 

Ponure, acz frapujące opowiadanie. Czytało mi się dobrze, choć jednak bardziej namacalna druga część bardziej wciąga, niż pierwsza.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, bardzo się cieszę, że wpadłeś.

Jestem pod wrażeniem Twoich uwag, bo to są bardzo dokładne i dotyczą trudnych kwestii, dlatego też są pomocne.

Co do dwóch pierwszych zdań – mam problem, aby je dobrze przerobić. Na ten moment wróciłem do wersji zbliżonej, do tej, która była na początku. Z pierwszymi zdaniami mam zresztą kłopoty, bo wiadomo, że powinny one brzmieć jak najlepiej.

 

Skoro było przemysłowe, to coś musiało tam działać?

Co do tego oraz uwagi “show don’t tell” to słuszne i miewam problem z obrazowością, dlatego dobrze, że zwracasz na to uwagę. Natomiast tutaj tekst chciałem uczynić krótkim, a że bohaterkami są małe dziewczynki z ulicy, nie wnikałem w opis społeczności miasta. Zapewne można by to zrobić krótko w jednym zdaniu, ale zależało mi na formule szorta.

 

Cieszy mnie, że czytało się dobrze, to podstawa, z której mogę pracować dalej nad warsztatem.

Dzięki i pozdrawiam!

Czyta się dobrze tego szorta, z jednym wyjątkiem – osobiście nie lubię przypisów, bo zmuszają mnie albo do przerwania czytania (co burzy mi skupienie i uwagę), albo do czytania dalej z obawą, że własnie straciłem jakąś ważną dla kontekstu informację. Tu niestety zrobiłem to pierwsze i zaburzyło mi to czytanie.

Jednak sam tekstu jest dobry. Smutna historia, język drugiej części tekstu pomagał lepiej wczuć się w postacie.

Technicznie potrafiło zgrzytać. No i ponownie te przypisy (wybacz, taka osobista obiekcja).

Jednak plusy przeważają nad minusami. Stąd ode mnie klik dla tego koncertu fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan dzięki bardzo za wpadnięcie i rzeczową ocenę.

Przypisy zebrały już tyle krytyki, że nie odważę się ponownie :). Ale też dobrze wytłumaczyłeś dlaczego Ci nie pasują i w pełni to rozumiem. 

Co do języka drugiej części, tutaj też oddać należy betującemu co jego – zwracał na to uwagę, za co jestem wdzięczny.

Dziękuję za klika i pozdrawiam serdecznie!

Dobrze sie czyta. Wysoka skala przygnębienia, do tego nieuchronność i niesprawiedliwość losu – moje ulubione tematy, które dręczą mnie na codzień, dlatego o nich chętnie czytam.

Mam jedną, ale to bardzo subiektywną uwagę. Wydaje mi się, że trzy ostatnie akapity zostawiają czytelnika ze zbyt dosłownym zakończeniem. Lubię otwarte zakończenia, które pozwalają mi samemu chwilę zastanowić się, jak wydarzenia wpłynęły na dalsze losy bohaterów. Pewnie sam zasugerowałbym coś, ale nie tak bezpośrednio (choć moje opowiadanie zostało właśnie za to skrytykowane, także być może to tylko moje dziwactwo).

Tak czy inaczej, gratuluję udanej publikacji!

ZygiSonar.com

Hej! Dzięki za odwiedziny. Cóż budowanie przygnębiającego klimatu nie uważam za swoją mocną stronę, także miło mi, że tutaj wyszło :). 

Odnośnie zakończenia, zgadzam się z Tobą, że tak jest lepiej, ale nie każdy tekst się do tego nadaje. Z mojego doświadczenia, na otwarte zakończenia dużo lepsze są dłuższe teksty niż szorty portalowe, bo jednak czytelnik bardziej poznał świat i bohaterów, jego wyobraźnia została ukierunkowana na potencjalne warianty (albo i nie, prawo czytelnika, by wyobrażać sobie co chce). Natomiast w krótszych tekstach wyraźne zakończenie jest czasem potrzebne, by osiągnąć wydźwięk tekstu, który zakładamy. 

Dziękuję za ciekawą opinię i pozdrawiam serdecznie!

Witam:) Mnie się podobało. Fajny pomysł z odnośnikami żeby się nie zastanawiać co oznaczają nazwy własne ;) Pozdrawiam

Czołem Jonaszu!

Bardzo dziękuję za opinię, jak widzisz temat odnośników jest kontrowersyjny, tym bardziej cieszę się, że zająłeś stanowisko i co więcej, na nowo otwiera ono rozważania o ich trafności :).

Pozdrawiam!

Przeczytałam jednym tchem, oczywiście bardzo wzruszył mnie los małej Emi. Trudno jest opisać beznadziejne miejsce, chłodne, jak i ludzie w nim skazani na biedę i pesymizm. Kiedy pojawiło się drzewko, odczułam powiew dobra, w które wierzę… Niestety, nie tym razem.

Masz lekkie pióro, świetna narracja. Podziwiam wyobraźnię.

 

Pozdrawiam serdeczniesmiley

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

GOCHAW 

dzięki! Niezależnie od zabiegów językowych i stylistycznych, zawsze sprowadza się to do tego, żeby wywołać emocje u czytelnika, bardzo mnie cieszy, że się udało :). Czasami będą to wyłącznie smutek lub złość na niesprawiedliwy los.

A wyobraźni nie musisz podziwiać, twoja jest również znakomita, co już mówiłem – pomysły masz bardzo dobre!

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka