- Opowiadanie: fanthomas - Koty w głowie

Koty w głowie

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Koty w głowie

 

 

W poczekalni konie kują, ale tylko w poniedziałki, a więc akurat w dniu, kiedy wypadła moja wizyta. Matka zapisała mnie do lekarza jeszcze w czasach, gdy urządzałem zawody pływackie w jej łonie. Oczywiście teraz czułem się dobrze, ale nie mogłem przepuścić okazji skorzystania z darmowej porady lekarskiej, choć wystarczyła chwila, żebym pożałował tej decyzji. W środku panował potworny zaduch. Zapach spoconych ciał ludzkich i końskich mieszał się ze smrodem uryny i odchodów, które sprzedawano w pobliskim barze. Obok mnie siedział teść szwagra kuzyna ojca syna córki zięcia pewnego faceta, którego przelotnie zobaczyłem kiedyś w sklepie dla masochistów. Nazywał się Marian Niepodobny i pracował obecnie w wytwórni czepków dla czubków. Kiedy zapytałem go na co choruje, kichnął mi prosto w twarz, po czym powiedział:

– Ciężko to opisać.

– Proszę spróbować – nalegałem, obserwując ukradkiem podkuwane końskie kopyta i ścierając z ubrania smarki. – Mamy dużo czasu.

– No cóż… Rozmnażam się w niekontrolowanym tempie.

– To znaczy?

– Proszę spojrzeć. Czy widzi pan coś niezwykłego?

Przyjrzałem się panu Marianowi. Wyglądał dość przeciętnie jak na człowieka, który przeżył wybuch bomby zrzuconej na elektrownię atomową, w której pracował tamtego feralnego dnia. Miał co prawda lekkiego zeza, jego kolana przypominały kształtem główki niemowląt grających w tenisa, a z butów wystawały mu włosy łonowe, ale poza tym niczym się nie wyróżniał. Dopiero po pół godziny bacznej obserwacji odkryłem, co mógł mieć na myśli. Obok mnie siedziało bowiem dwóch panów Marianów. Pomachali mi z uśmiechem na ustach, a z uwagi na to, że nie wiedziałem, który jest tym właściwym, zwróciłem się do obu na raz.

– I to się dzieje tak samo z siebie?

– Tak, często nawet nie wiem kiedy – odparł jeden, a drugi pokiwał głową. – W jednej chwili jestem sam w domu, niczym Kevin, aż tu nagle orientuję się, że obok mnie ktoś stoi. Drugi ja. Kiedyś z szoku zacząłem okładać go, to znaczy siebie, tłuczkiem do mięsa.

– Można to wyleczyć?

– Nie wiem, ale dlatego właśnie czekam w tej kolejce od kilku dni. Pan Podusiński to jedyny lekarz w kraju, który specjalizuje się w chorobach rzadkich i nieistniejących. Mam nadzieję, że mi pomoże.

Zauważyłem, że podczas naszej rozmowy kolejka dwukrotnie się wydłużyła. Wszystkiemu winne były kolejne kopie pana Mariana, który chyba właśnie przeżywał najgorszy etap choroby. Skutki jego niekontrolowanego rozmnażania mogły być tragiczne, za chwilę byśmy się podusili albo zgnietli, więc postanowiłem zrezygnować z wizyty lekarskiej i wrócić do domu. Odprowadzały mnie smutne końskie spojrzenia. Z tego wszystkiego zapomniałem zapytać pana Mariana, czy to zaraźliwe.

Następnego poranka poznałem odpowiedź.

Obudziłem się w towarzystwie kilku mężczyzn. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wszyscy są mną. Wyglądali identycznie. Nie wiem, jakim cudem zmieściliśmy się na połówce materaca, którego drugą część ukradły mi lata temu radioaktywne szczury. Patrzyliśmy na siebie przez kilka minut, nie wiedząc, co zrobić.  W sumie w tej sytuacji nie mogłem mieć pewności, czy to nie ja jestem kopią. Czy wszyscy myśleliśmy o tym samym? A może w głowie każdego  z nas działo się coś zupełnie innego?

Nie miało to większego znaczenia, bo bardzo szybko opuściłem sypialnię, ubrałem się i resztę  nocy spędziłem na ławce w parku, próbując zrozumieć niezwykłą sytuację. Niestety nad ranem i tam mnie dopadło niekontrolowane rozmnażanie, w wyniku którego powstało kolejnych pięć moich kopii.  

Nie widziałem innego wyjścia, jak udanie się po poradę do doktora Podusińskiego. Niestety okazało się, że ostatniej nocy umarł w wyniku przedawkowania środków na potencję i eksplozji penisa. Musiałem szukać innego lekarza. Polecono mi doktor Angelę Fuzję-Rozjebacką, znaną w środowisku panlożkę, zajmującą się wszystkimi znanymi i nieznanymi chorobami. Co prawda jej specjalizacją była weterynaria, ale pomyślałem, że człowiek w sumie to też zwierzę, więc dużej różnicy nie ma.

Doktor Fuzja-Rozjebacka przyjmowała w swojej szpitalnej willi za wysoką opłatą. Sytuacja była na tyle poważna, że musiałem spróbować. Zostawiłem przed willą kilkanaście moich klonów, które oczywiście nie zostały wpuszczone, gdyż musiałbym dopłacić za każdego tysiąc euro.

Doktor Maria przywitała mnie chlebem i solą, złowioną niedawno przez jej męża na Maledziwach. Zanim jednak skosztowałem tych rarytasów, nakazała, żeby nałożyć na siebie specjalną odzież jednorazową zrobioną z tajwańskich jeżowców, potem pobrała mi wymaz z ust, nosa i odbytu, niestety w odwrotnej kolejności i używając tego samego patyczka. Po prostu się pomyliła, zdarza się.

W jej domu pełno było kotów najróżniejszej maści i rodowodu. Małe i duże, białe i czarne, owłosione i łyse. Kiedy usiadłem na wskazanym wcześniej krześle, jeden z nich wskoczył mi na kolana i ugryzł w nogę.

– Co może pani poradzić na moją dolegliwość? – zapytałem, zrzucając obrażonego futrzaka na podłogę. Opisałem jej wcześniej pokrótce problem.

– Musi pan przeczekać.

– Nie ma na to żadnego lekarstwa?

– Proszę pana, to choroba jak każda inna. Trzeba to przeleżeć, a samo przejdzie.

– No dobrze. To już wszystko?

– Tak.

– Ile płacę?

– Dwa tysiące euro.

– Miał być tylko tysiąc.

– Ale przyprowadził pan kolegę.

 Zerknąłem w bok i odkryłem, że znów niepostrzeżenie się podwoiłem.

Po powrocie do domu okazało się, że wszystkie moje kopie kaszlą i kichają, wzajemnie się zarażając i niekontrolowanie rozmnażając. Miarka się przebrała. Przegoniłem ich na zewnątrz, gdyż budynek zaczynał metaforycznie pękać w szwach. Byli posłuszni niczym baranki i uparcie milczeli, co najwyżej wydając z siebie ciche trzaski i buczenie na podobieństwo zepsutego radia. Widziałem jak budują szałasy, w których planowali przenocować. Sąsiedzi wydzwaniali do mnie i skarżyli na hałasy, ale cóż mogłem zrobić? Przecież to nie moja wina. To tak samo jak karać kogoś za to, że jego pies ugryzł przypadkowego przechodnia w tyłek.

Kolejny ranek okazał się rostrzygający. Wstając rano i wyglądając przez okno, odkryłem, że wszystkie moje klony zniknęły. Szałasy również. Na początku pomyślałem, że zgarnęła ich policja albo gwardia narodowa, a może nawet handlarze organami, ale jeden z moich sąsiadów, pan Wciemiębity, rozwiał moje wątpliwości. Widział on bowiem nocą dziwne światła na niebie oraz znaki układające się w napis: „Kupuj tylko produkty Apple’a”, potem przyfrunął tajemniczy obiekt latający i dosłownie wessał w siebie wszystkie moje kopie. Amerykanie, nasi sojusznicy, zadziałali. Wolałem nie wnikać, po co im potrzebna tak duża rzesza ludzi. Najważniesze, że zostawili mnie w spokoju. Poczułem się zdrów jak ryba wyjęta dopiero co z puszki, ale moje dobre samopoczucie trwało tylko przez kilka godzin. Rana wyszarpana zębami jednego z kotów doktor Marii zaczęła się jątrzyć, a w głowie słyszałem miauczenie i prychanie. Coś rozwijało się w moim organizmie, uzewnętrzniając w postaci wypluwanych przeze mnie co jakiś czas kawałków sierści. Dopiero po dłuższej chwili odkryłem, że sterty kłaków żyły. Drgały lekko, a kiedy przysuwałem się bliżej  wściekle parskały. Miniaturowe kotki, które rozwijały się na peryferiach mojego umysłu i wydostawały na świat ustami. Te małe stworzenia były tak słodkie i niewinne. Nie mogłem ich wyrzucić z domu, tak jak uczyniłem z klonami. W dodatku nie potrzebowały aż tak dużo miejsca. Zaopiekowałem się nimi, tylko kilka oddałem znajomym zoofilom, którzy obiecali otoczyć ich całym oceanem miłości.

Rzygałem kotami jeszcze przez kilka dni, aż w końcu mi przeszło. Kiedy czułem się już zdrowy jak młody rabin, wybrałem się na zakupy i w supermarkecie dla masochistów znów natknąłem na pana Mariana Niepodobnego, który obserwował jak tuż obok kasy kilka osób zmieniało koniom podkowy na zimowe.

– Już pan wyzdrowiał? – zapytałem.

– Przestałem rozmnażać się przez podział, teraz robię to tylko naturalnymi metodami analnymi.

Podrapałem się w głowę, przy okazji przeganiając gołębia, który ukradkiem na niej usiadł. Pan Marian miał dość zbolałą minę, więc dopytałem:

– Wszystko w porządku?

– Nie do końca. Przypałętało mi się inne choróbsko. Naprawdę ciężko je opisać.

Wtedy kichnął, opryskując mi całą twarz smarkami. Uciekłem, zakrywając uszy, byleby tylko nie słyszeć, co tym razem mu dolega.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

laugh

Poziom bizarro jest po prostu ponad miarę! :)

Piszę akurat przerabiany tekst o kocie, zatem zainteresował mnie już tytuł. Imiona, nazwy, przerabianie znanych powiedzeń czy określeń są tutaj znakomite. :)

Brawa, kliczek, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki Bruce, choć obawiam się, że dla większości osób może się to okazać zbyt ciężkostrawne

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Eee, na pewno nie, spokojna Twoja czaszka (za Niziurskim). :)

Brawa, poprawiasz mi humor tymi tekstami. :) 

Pecunia non olet

Ty jesteś fantomasie chory! Dyskretnie sobie czytałam podczas przerwy obiadowej i posmarkałam się jak Marian!

To trzeba ludzi ostrzegać!

Nie zawsze bizarro do mnie trafia, ale tutaj jakoś nie poczułam podłoża i porwało mnie bez końca.

Zarówno dopłata za klony, jak i samoistne mnożenie się nieszczęśnika ujęło mnie. A ta sola;)

Nie ukrywam też, że mam wrażenie, iż po lekturze w moim umyśle zalęgły się wiewiórki. Boję się, co będzie, kiedy zaczną znosić sobie orzechy.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję… emy. Ups, chyba właśnie się rozmnożyłem ;)

Fajnie, że się podobało.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Hej, bardzo mi się podobało! Poziom bizzaro taki akurat na pograniczu do całkowitej akceptacji. Sama historia na tyle ciekawa, że wciągnęła. I te kotki… :D

Bardzo mnie ciekawi, czym zaraził się na końcu nasz bohater…

Pozdrawiam i klikam! :) 

Hej,

 

Zabawny tekst, definitywnie bizzarny. Lektura porwała mnie niczym statek kosmitów produkcji Apple. Choć, zastanawia mnie co Amerykańce zrobią z armią klonów o.o Imperium 2.0? 

Pozdrawiam i klikam :)

Koty OK, ale reszta… No cóż, przeczytałam, niestety, bez satysfakcji.

 

Dopiero po pół godziny bacznej obserwacji… → Dopiero po pół godzinie bacznej obserwacji

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/po-poltorej-godziny;7875.html

 

każdego z… → Jedna spacja wystarczy.

 

resztę  nocy… → Jak wyżej.

 

Kolejny ranek okazał się rostrzygający.Kolejny ranek okazał się rozstrzygający.

 

Najważniesze, że zostawili… → Literówka.

 

bliżej  wściekle… → Jedna spacja wystarczy.

 

obiecali otoczyć ich całym oceanem miłości. → …obiecali otoczyć je całym oceanem miłości.

 

Naprawdę ciężko je opisać.Naprawdę trudno je opisać.

Zdaję sobie sprawę, że Marian nie musi mówic poprawnie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fanthomasie, tekst nie jest za bardzo odjechany, zabawny i dziwny, po prostu bizzarny. Teść szwagra kuzyna ojca syna córki zięcia pewnego faceta, którego przelotnie zobaczyłem kiedyś w sklepie dla masochistów – nowa wersja "syna koleżanki mojej starej" :) Pozdrawiam serdecznie!

Hej Fanthomasie, 

tekst przeczytałem w Paskudzinie.

 

Dobre to :D Lubię twoje teksty. Zawsze w małej, skondensowanej formie zawierasz dużą ilość żartów. No i plus za kotki. 

 

Pozdrawiam i klikam. 

Kto wie? >;

Faaajne.

Absurdu tak akuratnie – zaskakiwał co chwila, ale jeszcze szło się połapać, o co chodzi i którędy meandruje oś fabularna. Choroby bohaterów straszne i ciekawe.

Bizarro jak się patrzy.

Chyba jest potencjał na rozwój i ewentualne sequele – czym tym razem bohater zaraził się od Mariana, po co ufokom te klony…

Babska logika rządzi!

Przeczytałam. Czasem trochę zbyt realistyczne, zwłaszcza przy kichaniu.

Nowa Fantastyka