
Przedmowy są trudne do napisania. Muszę ja w ogóle pisać? Czyta to ktoś? Jeśli tak, pozdrawiam z rodzinką.
NIE TYKAJCIE NARKOTYKÓW BO WAS ZMIOTĄ Z PLANSZY!
Uwaga przekleństwa i wgl niemiłe tematy!
Przedmowy są trudne do napisania. Muszę ja w ogóle pisać? Czyta to ktoś? Jeśli tak, pozdrawiam z rodzinką.
NIE TYKAJCIE NARKOTYKÓW BO WAS ZMIOTĄ Z PLANSZY!
Uwaga przekleństwa i wgl niemiłe tematy!
Humanoidalny robot sprzątający uwijał się nader sprawnie, nic dziwnego, że kosztował małą fortunę. Człowiekowi posprzątanie ciała dorosłej osoby zajęłoby kilka godzin, o ile nie dni. Trzeba je pokroić, wsadzić do worków, pozbyć się krwi, a przecież tak łatwo wsiąka w materiał. Jednak najgorszy był zapach, metaliczny i mdły jednocześnie, zwłaszcza jeśli ciało gniło już jakiś czas. A to zdecydowanie gniło.
Człowiek nieprzyzwyczajony do takich przeżyć mógłby nie dać rady, pozwolić ciału gnić dalej, wsiąkać w podłogę, rozkładać się na drogich panelach, aż dom byłby nie do użytku. Robot nie miał takich oporów, uwinął się w trymiga, jakby ścierał kurz z mebli.
Dom da się uratować, sytuacji już nie. Mleko się wylało, ale przecież wylać się musiało, każdy głupi by zrozumiał. No, najwyraźniej nie każdy.
A teraz wszyscy się dowiedzą.
*
Słonik.
Kruk wypluwa księżyc.
Słonik.
Księżyc to tak naprawdę gałka oczna.
Słonik.
Źrenica oka to czarna dziura, pochłania kruka.
Słonik.
Głębiej, jeszcze głębiej, w ten świat, wiruje, skacze, podryguje, kolorowy i szary, zmienny i statyczny. Coś jest, a potem nie ma. Taniec, bieg, schody i podłoga.
Sło
nik.
Ktoś się śmieje, chociaż przecież nie dzieje się nic śmiesznego, te obrazy, odczucia, zapachy i wizje. Pochłaniają, a Martin tonie, znika w odmętach szaleństwa-geniuszu.
I wtedy się skończyło, jakby ktoś wyszarpał go nad toń, gwałtownym ruchem napełnił płuca powietrzem.
Martin zdjął neurowizjer wbrew swojej woli. Serce biło mu jak szalone, choć to nie on wziął kreskę. Ręce drżały, krew płynęła jak rwąca rzeka. Ale najważniejsze: obrazy w jego głowie. One zostały.
Wrócił umysłem do pokoju w starej, brudnej kamienicy, gdzie wspaniałości sprzed chwili odbijały się tylko echem. Nie, nie tylko, przecież miał zapisy, maszyna wszystko nagrywała.
Aleksy powoli otworzył oczy.
– I co? Kopie? – zadał retoryczne pytanie, bo Martin wciąż nie przestawał się trząść.
– Muszę to namalować, mam murowany hit!
Aleksy wstał, przeciągnął się i rzucił na stół torebeczkę, w której lśniły kryształki.
– Następnym razem twoja kolej. Po więcej zgłoś się do mnie. – Dealer spojrzał na kolegę jakby wiedział, że to tylko kwestia czasu.
Malarz przełknął ślinę; nigdy nie mógł się przekonać do używek. Na studiach raz zdarzyło mu się spróbować – koledzy namówili. Potem jednak doczytał, jak bardzo wyniszczają organizm, obejrzał te wszystkie zdjęcia “przed i po”, i już nigdy do nich nie wrócił.
A to, jak wyglądał Aleksy…
– No nie wiem… skóra…
– A kto powiedział, że masz to zażywać często? – spytał Aleksy z tym wiecznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Martin inaczej go pamiętał; za czasów szkolnych był popularnym gościem, przystojnym i wysportowanym. Teraz zapadnięte policzki tworzyły głębokie cienie, włosy miał przerzedzone, a z sylwetki greckiego boga zostało jedynie wspomnienie. Nie zmienił się tylko uśmiech, tak samo prowokujący i arogancki.
Martin milczał nieco zbyt długo.
– Słuchaj – westchnął dealer. – Niektórzy potrzebują dodatkowego kopa, żeby rozwinąć skrzydła. Technikę już masz, mało kto ci dorównuje.
Martin zagryzł wargę. Stać przed jury i odbierać nagrodę za nagrodą, w blasku reflektorów… ukrywając szarą skórę pod warstwą makijażu… Zadrżał na samą myśl.
Aleksy to zauważył.
– Dobra, przemyśl to sobie, demonstrację już miałeś. Numer znasz.
Martin popatrzył na żółknące liście za oknem. Jeśli przemyśli… to co? Zacznie brać? Mowy nie ma.
Ale jego obrazy… Technicznie piękne, dopracowane w najmniejszym stopniu, z delikatnymi przejściami, perfekcyjną grą światła… ale nudne, tak potwornie, do bólu nudne. Szczelnie owinięte folią w schowku kurzyły się te, które miały być śmiałe i ambitne. Nikomu ich nie pokazał.
I nie pokaże.
Martin kupił neurowizjer kilka lat wcześniej. Ledwo było go na niego stać, o ile w ogóle. Ale możliwość wejścia do cudzego ciała, widzenia tego, co on widzi, czucia tego, co czuje on… Tego nie kupi się nigdzie indziej.
Aleksy wyprostował ramiona.
– Spadam, mam jeszcze kilku typów do obejścia. Trzymaj się.
Cisza, która zapadła w mieszkaniu po wyjściu dealera, kontrastowała z pobrzmiewającymi w uchu Martina dźwiękami wizji. Pierwszy raz wziął Aleksy, ale drugi musi pójść na jego konto.
A co do tego, czy drugi nastąpi, Martin nie miał wątpliwości.
*
– Świetne – powiedział Carl, agent Martina. – Naprawdę… cholera, chłopie, to jest mocne. Nie wiem, co się stało, ale nie obchodzi mnie to. Od dzisiaj żadnych rekonstrukcji. Chcę tego więcej.
Martin nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Po wysłaniu zdjęcia płótna, Carl przyjechał prawie natychmiast. Teraz stał pośrodku brudnego pokoju, oparty o komodę. Był tu pierwszy raz, choć znali się od lat.
– A jeszcze tak dopytam. – Carl podrapał się nerwowo w kark. – To twoje, tak?
– Chcesz mnie obrazić?
– W żadnym wypadku, gdzie tam! Po prostu, no wiesz. Ten… jest wow! A poprzednie były… no, rekonstrukcje twojego pędzla lepiej się sprzedawały. Ale nieważne, liczy się produkt!
Martin prychnął i wrócił do sztalugi.
Obraz wyglądał idealnie. Kolory, kompozycja, nastrój… wszystko grało tak perfekcyjnie, jakby tę wizję podszepytwał mu ktoś inny. Różnił się stylem od poprzednich dzieł, czasem odważnie wyznaczał nowe horyzonty, czasem wracał do starych, dobrych reguł, łącząc wszystko w spójną całość.
– Rozumiesz? – Carl dźgnął malarza łokciem. – Potwierdź, że rozumiesz. Jak tylko wyschnie, nałóż werniks i go zabieram. Tutaj nie można zrobić zdjęć, niewłaściwe światło, poza tym… widywałem ładniejsze pracownie. Ale nie przejmuj się, chłopie! Jak wyjdzie, to obaj będziemy mieszkać w penthousach, w samym centrum Londynu!
– Nagle przyszło na mnie olśnienie. – Martin opowiadał o tym już któryś raz, może nieco zbyt nerwowo, ale Carl nie zwracał na to uwagi. Albo zwracać nie chciał. – No wiesz, wstaję i wiem! Ale dalej je mam, to olśnienie! Następne będą jeszcze lepsze, zobaczysz.
– Jasne, liczę na ciebie, mój ty bystrzaku olśniony. Dobra, lecę, trzymaj się. – Carl klepnął go w plecy i zaczął zakładać kurtkę.
– Widzisz? Miałeś rację, jesteś geniuszem – wyszeptał do siebie Martin.
– Co powiedziałeś?
– Nieważne. Bezpiecznej podróży…
*
Na głowie Martina pojawił się kolejny siwy włos. Malarz wyrwał go pęsetką ze stali chirurgicznej i skupił się na twarzy. Drogie kremy spowalniały proces starzenia się, ale mimo to pod oczami pojawiały się cienie, a czoło orały zmarszczki. Martin zagryzł policzek i nałożył płatki pod oczy. Kosmetyki pochłaniały większość jego funduszy, ale przecież musiał jakoś wyglądać. Brzydzili go ci wszyscy obdarci robole, zapieprzający na dwie zmiany tylko po to, by zasnąć przed telewizorem z piwem w ręku. Brzydzili go ci smutni idioci pracujący na kasach, w autobusach czy na zmywaku. Brzydziło go normalne życie z dnia na dzień, szara codzienność, bez ambicji, większych planów.
Zaczesał włosy i nałożył na końcówki olejek. Oni mogą tak żyć, Martin nie. Nie po to się starał, zarywał nocki, szlifował umiejętności pilniej niż ktokolwiek z jego rocznika na studiach.
Wstał od toaletki, przeciągnął się i ruszył do sypialni. Przechodząc przez pracownię, zatrzymał się przy nowych obrazach. W nikłym świetle lampy dzieła prezentowały się tak samo dobrze, jak za dnia. Cztery. Łącząc wizje, tyle zdołał wymyślić dzięki jednej sesji z Aleksym. Skończyły mu się pomysły, ale wciąż miał te obrazy. Więcej z halucynogennego tripu nie wyciśnie.
Potrząsnął głową. Teraz już pójdzie z górki, wyrobi sobie nazwisko i reszta obrazów się sprzeda. Na wszelki wypadek odpalił jednak pamięć neurowizjera i zaczął przeglądać zapisane obrazy. Same w sobie nie nadawały się do malowania, niektóre fragmenty były wyostrzone, inne jakby za mgłą, czasami nie zachowywały odpowiednich proporcji i zaburzały kompozycję, czasami kolorystyka się nie zgadzała, ale było w nich coś, co przykuwało wzrok. Najwyraźniej umysł Aleksego świetnie tworzył wizualną alegorię rzeczywistości, w każdym z zapisanych obrazów krył się przekaz.
Martin przeglądał kolejne wizje, aż się skończyły i trafił na późniejsze zdjęcia. Zazwyczaj nie zapisywał tego co widział, ale jedna noc okazała się wyjątkiem. Na zrzucie ekranu dostrzegł siebie, całkiem gołego, w niedwuznacznej pozycji. Uśmiechał się delikatnie, potargane włosy dodawały mu chłopięcego uroku.
Pamiętał tę noc bardzo dobrze. Zamówił mężczyznę do towarzystwa i zamienił się z nim perspektywą, by móc spędzić noc z sobą samym. Mimo kilku niedoskonałości, był piękny. Zagryzał wargę, przeglądając galerię, gdy zadzwonił telefon.
Carl. Czego mógł chcieć tak późno w nocy?
– Halo?
– Martin? Znaczy, paaanie Martin. – Głos w słuchawce mimo ekscytacji pobrzmiewał również nutką dystansu. – Mam wiadomości.
– I nie mogły poczekać do rana?
– Mogły, ale podejrzewam, że wolałby pan dowiedzieć się o nich teraz.
– Mów.
Carl westchnął i długo milczał, jakby walczył z samym sobą, czy warto się stawiać. Najwyraźniej w końcu przegrał.
– “Nie bój się nocy” sprzedało się za prawie milion euro. Gratulacje – wybąkał, jakby ta wiadomość bardziej go drażniła, niż cieszyła.
Martin nie zamierzał się tym przejmować. Bez słowa się rozłączył, by zaraz krzyknąć z radości. Poszedł odkorkować wino, obiecując sobie, że zamówi jeszcze mężczyznę z nocnej sesji.
Zła passa się skończyła. W końcu talent Martina został dostrzeżony i odpowiednio nagrodzony. Ludzie wreszcie pojmą jego geniusz.
*
– Klienci się na ciebie skarżą. – Stara rozsiadła się na tym swoim krześle, rozlana jak gówno na chodniku. – Podobno jesteś ospały, odpowiadasz półgębkiem, arogancko. To jest cholerna recepcja, jak można to spieprzyć?
– Przepraszam – mruknął Aleksy. Dzień po zażyciu słonika nie potrafił się skupić, a ostatnimi czasy tych dni było więcej niż mniej.
– Boże, co ja z tobą mam? – Iwonka odpaliła kolejną fajeczkę, dym powędrował w stronę okopconego sufitu. – Weź się w garść, chłopie. Gdybyś nie był synem Oleńki, dawno wyrzuciłabym cię na zbity pysk. Jak do jasnej cholery można nie radzić sobie na recepcji? Uśmiechasz się jak debil, to chyba potrafisz całkiem dobrze, wydajesz klucze, tam już są cyferki, więc nieco gorzej, i życzysz miłego dnia. Trzy proste czynności, małpa szybciej by się nauczyła i Bóg mi świadkiem, kiedyś zatrudnię ją na twoje miejsce, by to udowodnić.
Aleksy nie słuchał. Był zajęty wyobrażaniem sobie, jak wybija tej kurwie przednie zęby, wyrzuca krzesełeczko przez okno i wychodzi z kołchozu jako wolny człowiek.
Wolny i bez grosza przy duszy. Słonik swoje kosztuje, nawet dealując, ledwie było go stać na życie i nowe porcje narkotyku.
– Jeszcze jedno. – Prukwa nie odpuszczała. – Myślisz, że nie widzę, co się dzieje z twoją skórą? Masz miesiąc, żeby to rzucić w cholerę i się ogarnąć. Inaczej wylatujesz, a mamusia dowie się, kogo wychowała. Wstyd i hańba, dobra kobieta i taki rozpuszczony dzieciak…
– Mam trzydzieści jeden lat… – wyszeptał Aleksy.
– Co? Powtórz.
– Nie, nic.
– No. To wracaj do roboty, za co ci płacę?
Aleksy ostatkiem sił woli wstał, poprawił służbowy garnitur i zmełł przekleństwo w ustach. Zaciskał dłonie w kieszeniach, aż paznokcie orały skórę. Kiedyś wyjdzie stąd z hukiem.
Na pewno.
*
Kryształki lśniły w blasku lampki nocnej jak gwiazdy. Martin obracał w dłoniach przezroczystą folię już od dłuższego czasu. Wziął głęboki wdech, otworzył zawiniątko i wysypał trochę proszku na blat stolika. Nie mógł uspokoić drżenia rąk, stąd też kreska, zamiast prostej linii, wiła się jak wąż.
Wyrównał ją kawałkiem kartonu i znów zamarł, z głową zawieszoną nad proszkiem. Już to przerabiał, znał działanie słonika. Ponoć tylko na drugi dzień głowa lekko boli – żadna cena za sławę. Żadna.
Ale za każdym razem, gdy pochylał się na stolikiem, widział te szare, zniszczone twarze, które czasem mijał na ulicach. Obrzydliwe, żałosne, nie wzbudzały w nim litości czy współczucia, a jedynie wstręt.
Potrząsnął głową i zacisnął zęby. Zdecydowanym ruchem nachylił się nad blatem, ale nie potrafił wciągnąć powietrza do płuc. Za żadne skarby nie mógł wziąć oddechu, a przecież musiał, w końcu musiał! Od ostatniego obrazu minęły trzy miesiące, pomysły z sesji z Aleksym dawno się skończyły. Carl się niecierpliwił, ludzie szeptali między sobą.
Płuca zapiekły, zaczął wciągać powietrze.
Szara twarz bez wyrazu, gnijąca skóra.
Odskoczył jak oparzony, przewracając stolik. Krzyknął, potem raz jeszcze. Zwinął się w kulkę i leżał, chowając głowę w ramionach i szarpiąc za włosy. Która to już próba? Przestał liczyć przy piętnastej.
Próbował malować bez “wspomagacza”, ale zaraz podarł płótno i je spalił. Musi wciągnąć, ale nie da rady. Skulił się jeszcze mocniej. I co? To już? Ma sławę w zasięgu ręki, ale nie będzie mógł po nią sięgnąć? Tak wygląda piekło?
Nie zamierzał stoczyć się jak chodzące trupy, nie zamierzał kalać swojej twarzy zgnilizną. Był przystojny, zadbany, taki, jaki miał być. Codziennie pilnował, by żadna nowa zmarszczka nie przeorała mu czoła, by ani jeden siwy włos nie zagościł na głowie, a teraz miał się stoczyć tak nisko, albo zrezygnować z marzeń? Co za chora sytuacja!
Wstał gwałtownie, złapał stolik i rzucił nim o ścianę. O nie, nie zgadzał się, nie w ten sposób! Na pewno było jakieś wyjście…
Skoczył w stronę telefonu i wybrał numer. Pierwsze kilka prób zakończyło się brakiem odpowiedzi, ale w ostatecznie się dodzwonił.
– Mam dla ciebie propozycję, Aleksy – zaczął bez ogródek. – Chcesz się jeszcze zabawić?
*
– Co, scykałeś? – Ten sam, perfidny uśmieszek nie schodził Aleksemu z ust. Odkąd wszedł do mieszkania Martina, zachowywał się jak u siebie. Pewnie, arogancko, nawet trochę za bardzo, jakby to wszystko było bardziej na pokaz. – Oho, aleś se chatę urządził… Robot sprzątający, cholera. Powodzi się. I pewnie chcemy, by powodziło się dalej, co?
– Za dużo gadasz. – Martin ustawiał już neurowizjer.
– No nie bądź taki. Chcesz przysługi? To poproś.
Cholerny uśmieszek nie schodził mu z gęby. Jakby chciał coś udowodnić, zaznaczyć, jaki jest ważny.
– No dalej, co ci szkodzi? Powiedz “proszę”, to wezmę.
Martin przełknął ślinę, nasypał kreskę i znów się nad nią nachylił. Gdyby sam wziął teraz, utarłby nosa temu palantowi. Kryształki znowu świeciły… czemu one zawsze tak świecą? Nieważne! Trzeba to zrobić szybko, teraz!
Coś jednak go zatrzymało. Coś w wyrazie twarzy Aleksego. Jakieś… zniecierpliwienie?
Tak, uśmieszek nieco zelżał, oczy się rozszerzyły. Wystraszył się, że Martin wciągnie wszystko na jego oczach i zrezygnuje z neurowizjera. Aleksy zostałby zdegradowany do roli zwykłego dealera, a wkrótce być może zastąpiony innym dostawcą.
Malarz prawie zaśmiał się w głos.
– Nie będę o nic prosił. Nie chcesz, nie bierz. Ja płacę za towar, ba, nawet dodatkowo dorzucam parę groszy za pomoc. Ale nie, to nie.
Nie wytrzymał i lekko drgnął, gdy Aleksy nieudolnie próbował ukryć panikę. Cienie na zszarzałych policzkach jakby się pogłębiły, wyszczerz wyglądał śmiesznie sztucznie. Przecież był żyłą złota dla tego ćpuna, klientem, jakiego nigdy wcześniej nie miał: nie tylko zamawiał narkotyk, ale wręcz sowicie płacił za to, by to Aleksy się naćpał!
– Jezu, luzuj szczura, tak tylko żartowałem – odezwał się w końcu Aleksy. Usiadł przy stoliku z wysypaną kreską, nieco za szybko. Nerwowo założył czujniki neurowizjera, trząsł się, gdy wciągał kreskę.
Martin właśnie dowiódł, że można zjeść ciastko i mieć ciastko.
*
Carl już piętnastą minutę krążył wokół nowego, jeszcze pachnącego werniksem obrazu. Cmokał pod nosem, uśmiechał się do siebie, coś mamrotał.
– Zajebiste – stwierdził w końcu. – Totalnie zajebiste. Martin, jesteś moim ulubionym malarzem, mówiłem to już?
– Dla pana: “panie Johnes”, ile razy mam powtarzać? – poprawił go Martin.
Carl spojrzał spode łba. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał odpyskować, ale w końcu wybąkał tylko:
– Dobra, przepraszam. Teraz pan ważny, trzeba budować reputację. Rozumiem. Ale wiesz, jesteśmy na osobności, panie Martin chyba wystarczy, nie musisz robić z siebie…
– Muszę. I chcę.
Na chwilę zapadło milczenie, podczas którego obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Ciszę przerwał dźwięk powiadomienia, Martin odwrócił się i sięgnął po smartfona; Aleksy.
“No siema, kiedy wbijac? mam towar podobno zajebisty zakurwilbym juz sobie :p”
Malarz odwrócił się tak, by Carl nie miał szans dojrzeć z kim pisze i wstukał w klawiaturę:
“Teraz nie. Za godzinę. I pamiętaj, żeby nikt cię nie widział. Tylne wejście, normalne ubranie. Rozumiesz?”
Carl zdawał się nie przejmować konwersacją, pochłonięty fotografowaniem obrazu.
Po chwili telefon Martina znów zabrzęczał.
“Cziluj bombe mordo wszystko ogarne. a co do ogarniania to jeszcze jedno. Gdzie muj hajs? cos wolno to idzie ;V”
“Spokojnie, dzisiaj przeleję”.
– Panie Johnes. – Carl wycedził te słowa z nieskrywaną pogardą, którą Martin nie zamierzał się jednak przejmować. – Mam klienta na ten obraz i trzy następne. Bob Hayes, od autonomicznych aut, kojarzy pan?
– Owszem, kojarzę.
– Wyłoży ładną sumkę, ale daje dwa miesiące, ma galę otwarcia nowej siedziby firmy i chce kogoś “modnego” na ścianach. To jak? Zdążysz… zdąży pan?
Martin oparł się o framugę i zaczął liczyć w głowie. Jedna sesja zapewniała mu pomysłów na dwa-trzy porządne obrazy, ale lepiej będzie zgromadzić więcej idei. To musi być coś dobrego, wszyscy będą patrzeć. Kiwnął głową.
Kiedy Carl wyszedł, malarz sięgnął po telefon i wrócił do korespondencji z Aleksym.
“Weź tego więcej. Mam dla ciebie bonus, na pieniądze nie będziesz narzekał”.
*
Światło laptopa odbijało się w szkłach okularów Martina.
Codziennie przeglądał artykuły wychwalające jego kunszt malarski, ale ten przykuwał uwagę z innego powodu. Gdyby była to zwykła krytyka, nie poświęciłby jej nawet minuty, jednak sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej.
Martin poprawił się na nowej kanapie i oblizał wargi.
Martin Johnes, natchniony geniusz czy świetny oszust? – głosił nagłówek.
Co stoi za niesamowitym sukcesem niszowego malarza, dotąd znanego jedynie z rekonstrukcji dzieł innych artystów? Nagły przejaw geniuszu? Wymodlona inspiracja? A może coś znacznie bardziej przyziemnego, coś, co można dostać w każdej szemranej dzielnicy? Czy to możliwe, by słabo sprzedający się artysta, żeby nie rzec – rzemieślnik, podbił serca miłośników sztuki niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Obrazy sprzed boomu Johnesa są okropnie miałkie, skąd więc ta zmiana?
“Obudziłem się w środku nocy i już wiedziałem. To było niesamowite”, mówi sam malarz.
Rzeczywistość jednak rzadko wygląda w ten sposób. Przyjrzyjmy się więc nowej twórczości kawałek po kawałku.
Dalej dziennikarka rozkładała na czynniki pierwsze wszystkie fragmenty najnowszych dzieł Martina. Raz nawet odważyła się wprost zasugerować wpływ słonika.
– Suka… – Malarz trzasnął laptopem. – Wie czy zgaduje?
Kate Wexer. To nazwisko dobrze sobie zapamięta. Ale najpierw trzeba porozmawiać z Aleksym, bo wyglądało na to, że wszystkie wygody jakie zapewnił mu Martin to za mało, by kupić jego lojalność. Zresztą, czego się spodziewać po ćpunie?
*
Starej kurwie szczęka opadła, a miała opaść jeszcze bardziej, bo Aleksy dopiero się rozkręcał.
– Słyszysz?! Rzucam to w piździec, jeszcze raz nazwij mnie debilem, to pożałujesz! Ach i jeszcze jedno.
Aleksy, nieco ogłuszony piwkiem, rozpiął rozporek. Piwko miało wartość strategiczną, nie było pite tak po prostu, oj nie. Ono miało zapewnić odpowiedni poziom moczu w pęcherzu.
Iwonka krzyknęła, gdy złoty strumień dosięgnął jej ulubionego fotela, aż reszta pracowników przybiegła zobaczyć, co się dzieje.
– I do was też, frajerzy! Rzucam tę robotę, jestem wolny, mam was wszystkich w dupie!
Strumień moczu jakby się nie kończył, prukwa darła mordę, reszta stała w osłupieniu; niektórzy nie potrafili powstrzymać uśmiechu, inni wyglądali na przerażonych. Aleksy bawił się jak nigdy.
W końcu Pan Harnold z ochrony ruszył w jego stronę, choć z widocznym ociąganiem. Też nie przepadał za Iwonką, czemu dawał upust na wspólnej fajeczce, ale trójka dzieciaków do utrzymania przeważała nad nienawiścią do babsztyla.
Akurat wtedy amunicja się skończyła, więc Aleksy odskoczył.
– Kolego, proszę cię – próbował Pan Harnold, ale Aleksy planował zemstę zbyt długo, by zlitować się nad starszym mężczyzną. Zapiął rozporek, skoczył w stronę krzyczącej szmuli i jednym ciosem ją uciszył, aż poleciały zęby.
Zapanował chaos. Pan Harnold rzucił się na niego, reszta krzyczała, dzwoniła po policję, śmiała się albo uciekała.
Aleksy wykorzystał zamęt, przebił się przez tłum i po chwili biegł wzdłuż ulicy, wolny i szczęśliwy. Ręka pulsowała bólem w miejscu, w którym zetknęła się z zębami.
To miał być najlepszy dzień jego życia i najgorsza decyzja.
*
– Siedzi tam, głupia szmata – mruknął Martin. – Musisz tu zostać, nie ma opcji. Ona tylko czeka, aż wyjdziesz.
– Mhm… – Aleksy z drinkiem w ręku rozkoszował się fotelem do masażu. Po sesjach potrzebował coraz dłuższych przerw, często odsypiał je po kilka godzin. Szara skóra okropnie kontrastowała z brokatowym kubkiem, oczy zapadły się w głąb czaszki a włosy ledwie zakrywały głowę.
Martin odwrócił wzrok. Potem kupi mu coś fajnego. Może motor? Nie, rzucałby się w oczy. Konsolę do gier, właśnie. W końcu współpraca była na równych warunkach, dla Aleksego to też okazja. Nie musiał już pracować, całe dnie siedział, pił drinki i spał. Żyć, nie umierać.
Malarz wrócił do okna i ponowił obserwację białego sedana. Ta cała Wexer miała cierpliwość, to jej musiał oddać. Całe dnie przesiadywać pod domem tylko po to, by zniszczyć mu życie.
Teraz jednak sedan był pusty. Pewnie wyszła coś zjeść albo… albo właśnie szła prosto do drzwi jego domu.
– Aleksy, wstawaj!
– Co?
Martin szarpnął go za ramię i ściągnął z fotela.
– Musisz się ukryć, już! Właź tu i się nie odzywaj, rozumiesz?
– Co ty odpierdalasz? – Aleksy nie zdążył skończyć, bo przed nim zatrzasnęły się drzwi. W tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Na wszelki wypadek Martin przekręcił klucz w drzwiach pokoju, w którym zamknął Aleksego.
Gospodarz migiem pojawił się przy drzwiach i otworzył, udając zaskoczenie. Zgrywanie, że nikogo nie było w domu nie miało szans się udać, wcześniej zapalał światło w pokoju od strony ulicy.
– Dzień dobry, z tej strony Kate Wexer, dziennikarka z miesięcznika Przeglądu Sztuki. Zna pan?
– Gazeta obiła mi się o uszy, pani nazwisko niekoniecznie.
– Mogę zająć chwilę?
Wóz albo przewóz, oboje wiedzieli, że nie mógł odmówić. Nie, jeśli chciał odsunąć od siebie podejrzenia.
– Zapraszam.
Poprowadził kobietę do salonu i wskazał miejsce na kanapie, jak najdalej od drzwi pokoju gościnnego, a sam zajął się szafeczką z alkoholem.
– Whisky?
– Rum, jeśli można prosić.
Martin kiwnął głową.
– No więc, co panią sprowadza? – Podał dziennikarce szklankę i sam zajął miejsce naprzeciw.
– Zanim zacznę, czy przeszkadza panu nagrywanie rozmowy?
– Skądże, nie mam nic do ukrycia.
Kate wyjęła z torebki mały dyktafon, włączyła go i postawiła na środku stołu.
– Pańskie ostatnie obrazy robią furorę. “Czaple na dachu wieżowca” osiągnęły na aukcji zawrotną sumę dwóch milionów. Porównując najnowsze dzieła do starszych, można pomyśleć, że maluje to zupełnie inna osoba. Co się więc zmieniło?
Szybko odsłoniła karty. A więc liczyła na przewagę zaskoczenia.
– Można powiedzieć, że zmieniło się wszystko i nic. Bo to przecież nadal ja, te same farby, ten sam warsztat. – Martin nie zająknął się ani przez moment. Długo ćwiczył przed lustrem tego typu przemowy, cały scenariusz miał już dawno obmyślony. – Po prostu pewnego dnia uznałem, że mam dość kopiowania cudzych prac, dość odtwórstwa, że w końcu mam odwagę pokazać siebie, tego prawdziwego, bez kłamstw, bez wstydu. Gdybym miał określić moje nowe projekty, nazwałbym je cząstkami siebie.
– Jak więc w takim razie pracuje mistrz? Mogłabym zobaczyć pracownię?
Zawahał się, co szybko zauważyła. Uśmiechnął się i wstał.
– Przepraszam za bałagan.
– Nie ma problemu, w końcu to pracownia, artystyczny chaos musi panować – zaśmiała się.
Martin otworzył jej drzwi, starając się przekierować uwagę na farby, pędzle i niedokończone obrazy.
– W zasadzie nie powinienem pokazywać ich przed skończeniem, więc liczę na pani dyskrecję.
– Proszę się nie bać, tajemnica dziennikarska. – Wexer wydawała się być zupełnie niezainteresowana przyborami. Zdawała się szukać czegoś innego, czegoś bardziej fascynującego.
– Tutaj rozrabiam farby. – Martin bezskutecznie starał się odciągnąć jej uwagę. Dziennikarka jednak rozglądała się za czymś innym.
I znalazła.
– A co to? – Chwyciła neurowizjer.
– To? Ach, czasami gramy tak z przyjacielem w tenisa. Świetna zabawa, ale trzeba się bardzo skupić.
– Taki sprzęt tylko po to, by grać w tenisa? Widać nowe obrazy świetnie się sprzedają.
– Nie narzekam.
– Ale czemu w pracowni? – Drążyła. – Grał pan tutaj?
– Wyjąłem z torby gdziekolwiek, by nie stłuc – wycedził Martin.
– Rozumiem. Niektórzy ponoć używają tego narzędzia inaczej. Do seksu albo nawet by bez konsekwencji ćpać słonika.
Nie zdołał w porę się opanować, coś w jego mimice musiało go zdradzić, bo Wexer uśmiechnęła się szeroko. Głupia szmata.
– O ćpaniu nic nie wiem, a co do seksu, to moja prywatna sprawa. – Musiał grać na remis, niech ma tę szokującą wiadomość i spieprza.
– Oczywiście, w żadnym wypadku nie sugerowałam żadnej z tych opcji. Tenis na neurowizjerze musi być zabawny.
Zacisnął zęby.
– Tak. Jest.
– No nic, nie będę dłużej męczyć, dziękuję za czas.
Martin nigdy nie uderzyłby kobiety, ale tej chciał skręcić kark. Ruszyła do wyjścia, a on za nią. Wkładała buty denerwująco powoli. Jakże kusiło po prostu wyrzucić ją za drzwi, najlepiej z impetem, by spadła ze schodów.
Nie, z tego by się nie wytłumaczył. Najchętniej by ją powiesił, by wyglądało to na samobójstwo. Tak, zawistna dziennikarka próbowała rzucić podejrzenia na sławnego malarza, ale gdy nie udało jej się go zniszczyć, popełniła samobójstwo.
Z pokoju gościnnego dobiegł stłumiony głos. Kobieta od razu spojrzała w tamtym kierunku.
– Koty. – Martin rozpaczliwie próbował ratować sytuację. – Nie mogę pozwolić im biegać tak po prostu po domu, zniszczą obrazy.
– Rozumiem, na coś takiego trzeba uważać. – Niespodziewanie odpuściła. Uścisnęła mu rękę i wyszła.
– Kurwa! – krzyknął malarz, gdy zatrzasnął drzwi. Przywarł do nich plecami, jakby chciał je zatrzasnąć i starał się uspokoić oddech. Z pokoju gościnnego dobiegł kolejny głos, a potem szarpanie klamki. Martin zmełł w ustach kolejne przekleństwo i otworzył Aleksemu drzwi.
– Porypało cię koleś? Zamknąłeś mnie tam, to jest nielegalne.
– Morda w kubeł idioto, prawie nas wydałeś.
– Nie obchodzi mnie to! Wychodzę!
Aleksy próbował wyminąć Martina, ale ten złapał go za ramię. Wyczerpany narkotykiem ćpun prawie się przewrócił.
– Nigdzie nie idziesz. Nie rozumiesz, że ona już się we wszystkim połapała, potrzebuje tylko dowodów. I jestem pewien, że następne kilka dni nie spuści tego domu z oczu.
– Ty mnie tu więzisz, kurwa, pozwę cię!
– I co zrobisz? Przyznasz się, że dealowałeś? Wpadliśmy w to razem, nie zapominaj. Posiedzisz tu kilka dni, a potem wyjdziesz. Nie będziesz chciał wracać, to nie wrócisz, droga wolna.
– Ale…
– Jak Wexer się połapie, będzie też po tobie. Wiesz, ile lat ci grozi? Te kilka dni jest tego warte? Masz tu wszystko, pograj sobie albo idź spać, tylko nie podchodź do okien. Rozumiesz? Spójrz na mnie. Kilka dni i będzie po wszystkim, dam ci tyle kasy, że starczy na nowy start. Jasne?
Aleksy kiwnął głową. Kilka dni, a potem obaj zapomną.
*
Kilka dni przerodziło się w dwa tygodnie. Aleksy szybko znudził się grami i alkoholem, ale dziennikarska szmula nie odpuszczała, kiedy tylko szła spać, zastępował ją ktoś inny. Martin nalegał na coraz częstsze sesje, co nie przeszkadzało Aleksemu. Czymś się musiał zająć, a wstyd było przyznać, nie potrafił wytrzymać dnia bez słonika. W porównaniu ze światem na haju ten realny zdawał się obrzydliwie szary i bez perspektyw. Wszystko go bolało, płuca paliły, ledwie stawiał kroki. Coraz trudniej było mu zebrać myśli na trzeźwo, jakby ktoś zatopił go w żywicy, a każdy krok męczył jak maraton.
Aleksy usiadł na skraju łóżka. Od pewnego czasu musiał spać co kilka godzin. A ten skurwysyn go tu trzymał! Codziennie mówił, że jeszcze jeden dzień i babsko pójdzie, jeszcze dzień, a będzie mógł stąd wyjść, z torbą pełną hajsu, wyjść i nie wracać.
Jeszcze chwila.
Aleksy wstał. On nie miał chwili! Spojrzał w lustro, na tego wymizerowanego, wpółmartwego człowieka. Przekrwione oczy ginęły w głębi czaszki, na policzkach powstały ostre cienie. Zbyt długo ulegał nadętemu malarzykowi.
Zatrzymał się przy wyjściu i zaczął wiązać buty. Kręciło mu się w głowie i chciało rzygać, ale to nieistotne.
– Co ty wyprawiasz? – Głos Martina dobiegł go znad ucha.
– Wychodzę! – Aleksy wstał, by spojrzeć temu pajacowi w oczy. – Nie będę tu ani chwili dłużej! Ani chwili!
– Nie drzyj się! Siadaj!
– Chyba śni… – Nie dokończył, bo malarz złapał go za ramiona i usadził w fotelu.
– Uspokój się i mnie posłuchaj. – Zerknął na okno, a potem wrócił do rozmowy. – Mówiłem ci już, że nie możesz wyjść, Wexer dalej obserwuje dom. Zaraz się zmęczy i przestanie, wtedy sobie pójdziesz, gdzie będziesz chciał.
– Gówno prawda! Wczoraj też tak mówiłeś. Nie! Wychodzę teraz!
– Czy ty nie rozu…
– W dupie to mam! Chcę wyjść!
Martin milczał, taksując Aleksego wzrokiem.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Idź, droga wolna. Tylko gdzie?
– Gdziekolwiek! Biorę kasę i…
– Co bierzesz? – przerwał mu Martin. – Nie dotrzymasz umowy, jeśli wyjdziesz, więc nic nie dostaniesz!
– Nie taka była umowa! To nie fair!
– Pozwiesz mnie? Za co? Drzwi są otwarte, a ty siedziałeś tu i ćpałeś! A zresztą, pozwij! I co dalej? Wrócisz do roboty? Słyszałem, co tam robiłeś, firma nie odpuści. Udupią cię, rozumiesz? Nigdzie już nie znajdziesz pracy z taką opinią.
– Znajdę! – Aleksy spiął mięśnie, ale nie wstał z fotela. Chętnie strzeliłby malarzykowi w mordę, najchętniej kilka razy, aż nos wgniótłby się w mózg.
– Tak? A co niby potrafisz? Nie skończyłeś nawet liceum, nie masz żadnych zdolności, jesteś zerem. Myślisz, że jak odejdziesz to coś zmienisz? Błagam cię, potrzebujesz mnie bardziej, niż ja ciebie. Łatwo cię zastąpić, takich jak ty jest pełno na ulicy. Rozumiesz?
Aleksy chciał zatkać mu usta, albo chociaż wybiec z domu, byle dalej od Martina, od jego słów, ale nie mógł się ruszyć. Mięśnie nie chciały go słuchać? Był aż tak osłabiony? A może się bał? Przecież tutaj było mu wygodnie.
– Tylko ja mogę malować te obrazy, tylko ja mam odpowiedni warsztat – ciągnął Martin. – Ale nie tylko ty możesz ćpać za moją kasę. Co więc zrobisz beze mnie?
Świętoszek nadal nad nim stał i gadał. Aleksy tak bardzo chciał mu się odszczekać, rzucić choćby jednym, mocnym argumentem, spojrzeć prosto w oczy i unieść się dumą. Dlaczego więc nie potrafił podnieść wzroku? Wbijał go w drugi kafelek po prawej od nogi stołu, w ten ciemniejszy od reszty.
Martin stał i dalej mełł ozorem, jakby miał się nigdy nie zamknąć, ale Aleksy nie rozumiał już sensu jego słów. Jak do tego doszło? Przecież był młody, ambitny, też chciał malować, chciał zamieszkać w górach i mieć ulubiony fotel do czytania. Miał sobie w końcu kogoś znaleźć, kogoś, kto widziałby w nim lepszego człowieka.
Kiedy trafił na recepcję, kiedy mama przestała na niego patrzeć? Zdawał sobie z tego sprawę od dawna, jej wzrok natychmiast się po nim ześlizgiwał, jakby brało ją na mdłości. A przecież nigdy z niego nie zrezygnowała, przynajmniej nie oficjalnie. Może kiedyś, w myślach, ale nie wprost.
Martin wpadł w trans, z każdym słowem wypluwał potok śliny, kropelka spadła Aleksemu na policzek, zapiekła, jakby wypaliła dziurę. Dealer długo milczał, nim w końcu zdołał wymyślić odpowiedź.
– Coś się wymyśli… mama…
– Mama? – Martin się zaśmiał. – Człowieku, spójrz na siebie. Widzisz jak wyglądasz? Matka zejdzie na zawał, jak tylko cię zobaczy!
I tak już nie patrzy.
– Przestań…
Malarz podszedł bliżej, mimo niższego wzrostu górował nad Aleksym.
– Pewnie wstydzi się takiego nieudacznika jak ty. Na jej miejscu zerwałbym wszystkie kontakty i ukrył się w dziczy. Albo nie, bo wstyd by pozostał. Powiesiłbym się! Dzwoniła do ciebie chociaż przez te dni? Nie? No właśnie, bo wolałaby, żebyś nie istniał!
Martin miał rację.
– Nieprawda! – Aleksy zacisnął pięści. Mama pewnie oddałaby wszystko, żeby był kimś innym. Kto chciałby mieć takiego syna?
– No dalej. – Malarz wskazał mu drzwi. – Wyłaź! Idź i zdychaj zaćpany na ulicy.
Aleksy ani drgnął.
– No? Co tak siedzisz? Już!
Cisza przedłużała się, gęsta i duszna. Ściany pokoju jakby zapadały się do środka, zgniatały. Nie dało się oddychać, płuca gniły od środka.
– Nie mogę… – Aleksy przeorał sobie twarz paznokciami. Z chęcią wydrapałby oczy, byleby nie patrzeć na osobę, którą się stał. – Przepraszam… przepraszam… jestem nikim.
Po raz pierwszy od dawna płakał.
*
Martin właśnie skończył ostatni obraz dla Boba Hayesa. Za dwa dni miał przyjechać po nie Carl, całkiem niezła sumka powinna wpaść na konto. Ach, zresztą, pieniądze to nie wszystko. Na gali otwarcia nowej siedziby będzie pełno szych, dziennikarzy i znawców sztuki. Gdy tylko zobaczą najnowsze dzieła Martina, oszaleją. Za tydzień wieczorem będzie pławił się w pochwałach.
Przeciągnął się. Jakie to męczące, gdy każdy chce choć uścisnąć mu dłoń, zlizać odrobinę sławy. Ściągnął ubrudzoną farbą koszulę od Lora Dommaniego – znanego projektanta mody – i uśmiechnął się. Ciekawe co Dommani by powiedział, gdyby zobaczył, że Martin maluje w jego ubraniach.
Malarz wziął szybki prysznic i wskoczył w świeże ciuchy. Powoli kończyły mu się pomysły na nowe dzieła, warto by zajść do Aleksego i namówić go na kreskę. Odkąd mu nagadał, ćpun nie wychodził z pokoju, tylko robot dostarczał jedzenie do środka. Debil; gdyby wyszedł, Martin powiedziałby mu, że Wexer dwa dni temu się znudziła i poszła, droga jest więc wolna. Z drugiej strony, szukanie nowego ćpuna trochę by potrwało, więc malarzowi było to na rękę.
Martin zapukał do drzwi. Cisza. Ze środka dobiegał okropny smród, ten nieudacznik nie potrafił po sobie nawet posprzątać.
Zapukał jeszcze raz, nadal nic.
– Aleksy, wyłaź! Strzelimy sobie kreskę, co?
Poza piosenkami z radia dobiegającymi z pracowni, w domu panowała cisza.
– Śpisz?!
Idiota nawet nie odpowiedział. Martin zmełł przekleństwo w ustach i wszedł do pokoju. Smród, który go uderzył wywołał zawroty głowy. Niezjedzone posiłki piętrzyły się na stosie, a na środku pomieszczenia wisiał Aleksy. Musiał umrzeć kilka dni temu, bo zzieleniał i napuchł. Muchy zjadające ciało teraz przyfrunęły do malarza.
Martin krzyknął i zatrzasnął drzwi.
– Kurwa! – Trzęsącymi się rękami wyjął smartfon i przywołał do siebie robota domowego. – Odetnij go!
Gdy robot wszedł do środka, Martin wstał i nalał sobie whisky. Duszkiem opróżnił pół szklanki, a potem drugie.
Co teraz? Krążył po pokoju, a alkohol szumiał mu w głowie.
– Kurwa! – Kopnął stół.
Już po nim, wsadzą go, wszystko się wyda, Wexer dopnie swego. Sięgnął po whisky, ale zaraz ją odstawił. Nie, musi myśleć jasno.
Co teraz???!!!
Wszedł po pokoju, zasłaniając usta i nos chusteczką. Na widok ciała osunął się na podłogę. Robot uwijał się, jakby ścierał kurz z mebli. Odciął trupa, spakował do worków na śmieci, zwinął linę, i wyniósł jedzenie.
Martin nie mógł uspokoić oddechu, robiło mu się słabo, ale płuca jakby nie słuchały, wciąż pompowały powietrze, za dużo powietrza. Jak mogło do tego dojść? Nic, przecież nic na to nie wskazywało, wszystko było dobrze, wszystko się układało, w końcu było tak, jak być miało.
Więc czemu?
Martin się zaśmiał. To przecież oczywiste. Temu niewdzięcznemu skurwysynowi zawsze byłoby mało. Sam palcem nie kiwnie, ale oczekiwał tego, na co Martin pracował latami.
Powoli uspokoił szalejące serce, usiadł na fotelu i odetchnął głęboko. Nie było tak źle. Aleksy rzucił pracę i zerwał ze wszystkimi kontakt, pewnie uznają, że po prostu gdzieś zniknął, może zaćpał się w bocznej uliczce i zjadły go szczury. Tak, sytuacja nie jest tak tragiczna, jakby się zdawało. Trzeba tylko ukryć ciało, z takimi pieniędzmi to tylko kwestia ceny.
To zawsze kwestia ceny.
Ale pozostało jeszcze jedno. Wyjął smartfona i wydał robotowi rozkazy. Po chwili ten nadszedł z drugim telefonem w ręku. Nie miał hasła, więc Martin szybko przeszedł do kontaktów.
“Jebnięta Iwonka”.
“Mama”.
“Beniu”.
Beniu brzmiał obiecująco. Wybrał numer i zadzwonił.
– Halo? – Głos w słuchawce zdawał się należeć do kogoś pijanego.
– Cześć, z tej strony Martin, mam dla ciebie świetną propozycję. Lubisz może słonika?
Hej, bardzo mi się podoba jak został zbudowany Martin i jego pomysł na inspirację. Mamy tu bohatera, który jest zapatrzony w siebie ale nie tak bardzo by posunąć się do morderstwa. I dlatego finał wychodzi bardzo fajnie, chęć wykorzystywania ludzi lepiej pasuje do tej postaci, co i tak czyni z niej potwora ale w ramach jego możliwości. Tak, bohater wyszedł świetnie. Trochę mniej mi się podoba Aleksy, ale jest ok, może trochę blado wypada przy bohaterze :). Motyw z "Dziwnych dni" został bardzo pomysłowo zastosowany, a unikanie narkotyku zostało świetnie uzasadnione. Trochę, mam wrażenie, że ta zabawka SF została dodana tylko po to by bohatera miał możliwość wyjścia z sytuacji i by pociągnąć fabułę, ale to detal. Hmmm choć właściwie tylko ta zabawka sprawia, że tekst to SF, ale nie będę marudził, bo nie przepadam za SF i właściwie dobre się składa, że tu jest go tak mało :). Jest jednak jeden motyw, który psuje mi opowiadanie. Dziennikarka. No nie widzę związku między ćpaniem, a upadkiem kariery. Przecież artyście często zażywają narkotyki i nikt się tym nie przejmuje, to jest wpisane w ich zawód, jak picie kawy przez urzędnika. I oczywiście są tacy, którzy nie potrzebują ćpania by tworzyć ale jak już ćpają to naprawdę nikt się tym nie przejmuje ;). Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Dużo tu psychologii. Zrobiła na mnie wrażenie scena kiedy Martin wiąże Aleksa przy sobie słowami, przekonując jak mało przed nim perspektyw i że właściwie jest zdany tylko na niego i na ćpanie. Sporo w tym smutnej prawdy o uzależnieniu i niewoli. Zaskoczyła mnie ilość zła w Martinie, bo początkowo wydawał się spoko kolesiem, nie do końca zdecydowanym, a potem tak cisnął… W sumie, pod wpływem kasy i sukcesu mogła nastąpić w nim przemiana, bo już kazał na siebie mówić pan itp. I chyba chodziło o pokazanie przemiany zarówno Martina jak i Aleksa.
Oprócz neurowizjera niewiele fantastyki, ale mi to nie przeszkadza, oby tekst był dobry. A jest. :) Bardzo dobrze się to czyta, tekst płynie naturalnie.
Miałem nadzieję, że coś więcej wyciśniesz z technologii neurowizjera, że np. na koniec Martin podłączy się do trupa (albo kolesia w agonii po złotym strzale) i będzie odbierał jakieś kosmosy, po czym stanie się jeszcze bardziej sławny, albo dozna oświecenia, albo zobaczy jakieś alternatywne wszechświaty. ;)
No ale poszłaś w realizm i psychologię, konsekwentnie. Końcówka jest mroczna jak i całe opko.
Również klikam.
Musiał grać na remis, niech ma tą szokującą wiadomość i spieprza.
Wydaje mi się, że powinno być “tę” wiadomość.
edit:
Ta inwersja czasowa z bezdusznym robotem sprzątającym ciało też jest fajnym zabiegiem. W pierwszej chwili widziałem tu kontrast pomiędzy pasją narkotykową Aleksa i zimną procedurą robota, ale po przemyśleniu może właśnie nie chodzi o kontrast, ale podobieństwo: wszak i robot i Aleks (ostatecznie) pozbawieni byli wolnej woli.
Jeszcze tytuł: “Czaple na dachu wieżowca”. Nie potrafię odcyfrować znaczenia. Może to tytuł jednego z obrazów Martina? Może chodzi o dwóch bohaterów, igrających z niebezpieczeństwem w zamian za piękne widoki (wizje)?
– Jeszcze jedno – Prukwa nie odpuszczała.
Brakuje kropki po jedno.
uśmieszek nieco zelżał,
Na początku miałam zgłosić jako błąd, ale coś w tym jest;)
– Dla pana – “panie Johnes”, ile razy mam powtarzać? – poprawił go Martin.
A może – Dla pana: “panie Johnes”, ile razy mam powtarzać? – poprawił go Martin?
Gdzie muj hajs?
Dłuższą chwilę czytałam, żeby zrozumieć;)
Bardzo smutna historia, taki rozpadający się człowiek. Nie powiem, że czytało się dobrze, bo całość dość okropna, ale płynnie i z zainteresowaniem już tak;)
Natomiast wyznam, że pierwsze akapity miały w sobie coś mrocznego i magicznego, czego nie poczułam już w dalszej części to jest takie moje małe rozczarowanie.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć Bardzie!
Chyba nie kojarzę Dziwnych dni.
Jest jednak jeden motyw, który psuje mi opowiadanie. Dziennikarka.
Dziennikarka pomogła nam zapędzić biednego Martina w kozi róg i zamknąć obu w mieszkaniu ;) I tak, pewnie da się ćpać i tworzyć sztukę, ale Martin koniecznie musiał być nieskazitelny, więc szara skóra nie wchodziła w grę, a już wykorzystywanie czyjegoś uzależnienia dla własnych celów może być średnio akceptowalne społecznie. Wiele karier tak upadało.
Dzięki za komentarz!
Cześć kronosie!
Miałem nadzieję, że coś więcej wyciśniesz z technologii neurowizjera,
Ja też, ale jakoś nie widziałam miejsca, a na siłę upychać to nie bardzo ;P
Jeszcze tytuł: “Czaple na dachu wieżowca”. Nie potrafię odcyfrować znaczenia. Może to tytuł jednego z obrazów Martina?
Tak, to tytuł jego obrazu. Widać to o tu: Pańskie ostatnie obrazy robią furorę. “Czaple na dachu wieżowca” osiągnęły na aukcji zawrotną sumę dwóch milionów.
Dzięki za komentarz!
Cześć Ambush!
Dzięki za uwagi.
Natomiast wyznam, że pierwsze akapity miały w sobie coś mrocznego i magicznego, czego nie poczułam już w dalszej części to jest takie moje małe rozczarowanie.
O, a to ciekawe, bo z początkiem miałam spory problem, jako że opko raczej powoli się rozkręca.
Dzięki za komentarz!
Gruszel – to może dodam, że to jak dziennikarka zagoniła bohatera w kozi róg wyszło bardzo fajnie, tylko sam motyw mnie nie przekonuje ale zostawmy to ;). Film "Dziwne dni" polecam ciekawe kino z Ralphem Fiennesem w roli głównej:) Tam urządzenia używają do mocniejszych przeżyć niż odczuwanie haju:). I mam nadzieję, że zostaniesz z nami dłużej. Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie
Rozumiem, sam motyw mógł nie podejść, kwestia gustu. Dla mnie był ważny fabularnie (chciałam też nieco zasugerować, że ciało z początku to może jej ;P ). Film pewnie kiedyś obejrzę, w wolnej chwili, dzięki za polecajkę ;)
I mam nadzieję, że zostaniesz z nami dłużej.
Pojawiam się i znikam, Bardzie ;P Ale tak, miło jest wrócić i znów czekać na komentarze. Chyba mi tego brakowało, jednak recenzje antologii nie dają możliwości rozmów z czytelnikami.
Pozdrawiam ;D
Hej! Stworzyłaś opowiadanie, w którym zły Martin zwycięża – no wiesz! Ale tak na poważnie, to gratuluję świetnie napisanej historii z realistycznymi postaciami. Żywo znienawidziłam tego niecnego malarza, a Aleksa… no cóż, nawet zaczęłam mu współczuć (mama go kompletnie nie zauważała, bidak). Twój pomysł jest fantazyjny, ale bohaterowie nadają mu tyle autentyczności, że całość staje się bardzo wciągająca i niepokojąca.
Szczególnie uderzająca była przemiana Martina – na początku wydawał się w porządku, taki zwyczajny facet, a potem krok po kroku wychodziło z niego coś mrocznego. Co gorsza, on sam nawet nie zauważył, kiedy znalazł się na drodze, z której nie ma powrotu. Brak wyrzutów sumienia czy jakichkolwiek wątpliwości tylko podkreśla, jak głęboko w nim tkwiło to zło.
Do tego opowiadanie jest świetnie napisane warsztatowo – wciąga już od pierwszego akapitu. Przyznam, że na początku miałam wątpliwości co do pokazania zakończenia w pierwszej scenie, ale udało Ci się mnie zaskoczyć. Aleksy co prawda zmarł, ale wygląda na to, że Martin dopiero się rozkręca. Przypuszczam, że z czasem stanie się jeszcze ostrożniejszy i żadna Wexer już go nie przystopuje. Gratulacje, świetna robota!
Cześć ośmiornico!
Super, że się podobało, dzięki za nominację ;3
mama go kompletnie nie zauważała, bidak
Zauważała. Po prostu bardzo chciała nie xD
Dzięki za komentarz!
Witaj. :)
Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty i wątpliwości (do przemyślenia):
Teraz zapadnięte policzki tworzyły głębokie cienie, włosy miał przerzedzone (przecinek?) a z sylwetki greckiego boga zostało jedynie wspomnienie.
– Jeszcze jedno – Prukwa nie odpuszczała. – brak kropki w dialogu?
Aleksy ostatkiem sił woli wstał, poprawił służbowy garnitur i zmełł przekleństwo w ustach. dłonie w kieszeniach zaciskał, aż paznokcie ograły skórę. – wielką literą?
“Weź tego więcej. Mam dla ciebie bonus, na pieniądze nie będziesz narzekał.” – cudzysłów, a potem kropka?
Ściągnął ubrudzoną farbą koszulę od Lora Dommaniego – znanego projektanta mody – i uśmiechnął się. Ciekawe (przecinek?) co Domanni by powiedział, gdyby zobaczył, że Martin maluje w jego ubraniach. – tu inny zapis nazwiska projektanta?
Niezjedzone posiłki piętrzyły się na stosie (przecinek?) a na środku pomieszczenia wisiał Aleksy.
Sięgnął po whisky, ale zaraz je odłożył. – ją? – „whisky” to chyba rodzaj żeński?
Nic (przecinek tu, lub…) przecież (… tu? ) nic na to nie wskazywało, wszystko było dobrze, wszystko się układało, w końcu było tak, jak być miało.
Warto wspomnieć wulgaryzmy.
Wstrząsająca fabuła, rzucająca wręcz na kolana. Gratuluję pomysłu. :)
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cześć bruce!
Warto wspomnieć wulgaryzmy.
W sumie racja. Wybacz, wyszłam z wprawy ;P
Wstrząsająca fabuła, rzucająca wręcz na kolana. Gratuluję pomysłu. :)
Dzięki ^^
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)
I bardzo dzięki xD
Dzięki za komentarz!
I ja bardzo dziękuję, bo to sama przyjemność, czytać tak świetny tekst. :)
Marudzę zawsze przy tych wulgaryzmach… :)
Trzymam kciuki za Piórko! :)
Pecunia non olet
I ja bardzo dziękuję, bo to sama przyjemność, czytać tak świetny tekst. :)
Marudzę zawsze przy tych wulgaryzmach… :)
Akurat w tym tekście nie dało się ich uniknąć ;P
Trzymam kciuki za Piórko! :)
Dzięki <3
O, tak zgadzam się zdecydowanie, wulgaryzmy podkreślają tu i akcentują sporo istotnych treści. :)
Powodzenia! :)
Pecunia non olet
Przyznam, że nieszczególnie lubię tak ,,ambitne” teksty, ale ten jest fajnie napisany, więc czytało się dobrze. Trochę mi zajęło zrozumienie, co właściwie robi Martin i chyba dalej nie do końca łapię – on nie ćpa, ćpa Aleksy, a Martin używa tego całego neurowizjera, żeby łapać jego doznania (coś jak braindance w Cyberpunku) i na ich podstawie maluje obrazy…? Jakby dodać więcej obrzydliwości, wyszłoby coś w stylu Cronenberga, tak mi się wydaje.
Zakończenie mnie trochę rozczarowało – po mocnym początku liczyłem (ahem…), że Martin osobiście kogoś zabije, a on ,,tylko” doprowadził gościa do samobójstwa. Moim zdaniem finał bardziej by wybrzmiał, gdyby był bardziej… hm, krwawy.
Ale co tam, kliknę.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć, Gruszel!
Opowiadanie wydało mi się ambitnie pomyślane i miejscami interesujące. Zmyliła mnie przedmowa, spodziewałem się prostej, nieco dydaktycznej opowieści o artyście niszczonym przez nałóg, może przez to miałem kłopot z przyswojeniem pierwszych akapitów. Zresztą nawet po ich ponownej analizie nie jestem przekonany, czy logika tekstu w pełni się tam broni: dokładnie pokazujesz, jak Martin martwi się swoim wyglądem, wyrywa siwy włosek i tak dalej, ale przecież już przy pierwszej sesji miał neurowizjer i przejmował doznania od tego znajomego, więc nie mógł sobie tym zaszkodzić (fizycznie). A nie wiadomo, dlaczego miałby myśleć, że później będzie go przyjmował samodzielnie – słusznie potem zauważasz, że dla takiego dealera to wymarzony układ, i już do tematu nie wracasz. Za to scena psychodramy, gdy zatrzymuje go w mieszkaniu, zrobiła na mnie wrażenie, nie umiem tak pisać życia wewnętrznego postaci. Dziennikarka może jest trochę pretekstowa, żeby wykreować konflikt, ale chyba nie wypada zbyt niewiarygodnie czy niespójnie. Na podstawie tytułu liczyłem na to, że poświęcisz więcej miejsca na malownicze opisy wizji i tworzonych pod ich wpływem dzieł, powinno by to wzbogacić tekst: czaple na dachu wieżowca brzmiały intrygująco, mogłabyś też na przykład skorzystać ze swojej wiedzy, przybliżając Martinowi i czytelnikom pająki.
Językowo jest nieźle, wprawdzie nie śledziłem błędów zbyt uważnie, ale wypatrzyłem tylko kilka:
Zaciskał dłonie w kieszeniach, aż paznokcie ograły skórę.
Raczej orały.
Pierwsze kilka prób zakończyło się brakiem odpowiedzi, ale w końcu się dodzwonił.
Powtórzenie.
– Suka… – Malarz trzasnął laptopem. – Wie(-,) czy zgaduje?
Kate Wexer. To nazwisko dobrze sobie zapamięta. Ale najpierw trzeba porozmawiać z Aleksym, bo wyglądało na to, że wszystkie wygody, jakie zapewnił mu Martin, to za mało, by kupić jego lojalność.
Martin stał i dalej mielił ozorem
Mełł (ciekawe, że w innych miejscach masz poprawnie).
Pozdrawiam i polecam do Biblioteki!
Hej SNDWLKR!
on nie ćpa, ćpa Aleksy, a Martin używa tego całego neurowizjera, żeby łapać jego doznania (coś jak braindance w Cyberpunku) i na ich podstawie maluje obrazy…?
Dokładnie.
Zakończenie mnie trochę rozczarowało – po mocnym początku liczyłem (ahem…), że Martin osobiście kogoś zabije, a on ,,tylko” doprowadził gościa do samobójstwa.
Ja jednak preferuję samobójstwo Aleksego – Martin nie jest zabójcą, jest po prostu egoistycznym dupkiem z megalomanią. Zrobienie z niego mordercy według mnie osłabiłoby postać.
Dzięki za komentarz!
Cześć Ślimaku!
Zmyliła mnie przedmowa, spodziewałem się prostej, nieco dydaktycznej opowieści o artyście niszczonym przez nałóg, może przez to miałem kłopot z przyswojeniem pierwszych akapitów.
A wybacz, jak już pisałam, przedmowy są trudne i nigdy mi nie wychodzą.
A nie wiadomo, dlaczego miałby myśleć, że później będzie go przyjmował samodzielnie
Jednak dealer jest od dealowania, zazwyczaj nie utrzyma się z jednego klienta, a sukces Martina nie był pewny. Dodatkowo, trzeba znaleźć frajera, który nikomu nic nie wygada, więc Aleksy był ryzykiem dla Martina – on chciał być uznany za talent bez wspomagaczy, jego narcyzm nie pozwoliłby mu się przyznać, do ćpania, nawet za pośrednictwem. Po drugie, to też nieco problematyczne moralnie, by wyniszczać inną osobę, dlatego Martin bał się mediów; jego wszyscy musieli kochać i podziwiać.
Dzięki za komentarz!
Gruszel, przeczytałem w ramach rewanżu za komentarz do mojego tekstu. To nie są moje klimaty. Rozumiem, że coś takiego, to ważna sprawa, narkotyki i narcyzm twórcy prowadzący do nieszczęścia, ale nie potrafię się tym przejąć. Zbyt abstrakcyjne dla mnie. Czytało się jednak dobrze, jak inne Twoje teksty. :)
Hej misiu!
Tak żem czuła właśnie, że nie wyjdziesz stąd zadowolony. Znając twój gust, wolisz raczej coś bardziej cozy.
Dziękuję jednak za komentarz!
Siema, Gruszel.
Witkacy podobno twierdził, że używanie substancji psychoaktywnych dla samego używania jest całkowicie bezsensowne. Trudno się nie zgodzić, ale również nie widzę uzasadnienia w szprycowaniu się tylko po to, żeby narysować, namalować lub wyrzeźbic coś dobrego. Trochę lipa, że artysta musi być na bombie, żeby tworzyć. Czyli co. Jak nie walnie w kanał albo nie zastosuje jakiegoś cudownego kryształu czy grzyba , to nie stać go na nic konkretnego? Nie rozumiem, dlaczego niektórzy nie lubią patrzeć na świat trzeźwo, odbierać bez wspomagaczy rzeczywistość, jakkolwiek byłaby nieprzyjazna. Może boli ich życie, ale słabiutkie wytłumaczenie. Usprawiedliwianie uzależnienia jest do kitu, tak uważam.
Niektórzy daliby wiele, aby nie musieli zażywać substancji, które są uważane za psychoaktywne jak np. leki stosowane w chorobach psychicznych – inaczej psychotropy, a inni cieszą się, że mogą przypałować sobie mózg tymi samymi dragami. Widocznej każdy ma inne potrzeby. Ale dobrze pokazałeś konsekwencje zażywania narkotyków.
Również tworzę, a dokładniej: rzeźbię, maluję i rysuję, w tym czuję się pewnie i dobrze, bo słowo pisane przychodzi mi z trudem, wymaga ode mnie ogromnego skupienia, jako uporządkowane myślenie. Niektórzy, jak np. Ken Kessey pisali na bani, King i wielu innych, ale czy to oznacza, że to dobra droga? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie sam. Każdy ma swoją drogę, tylko czy warto kończyć w ślepym zaułku lub przedwcześnie? Można powiedzieć, że sztuką wymaga poświęceń – a ja powiem inaczej… Sztuka jest tym, co się komu podoba, a wena (za słowami Picassa), powinna zastać artystę przy pracy. Dzisiaj jest moda na szybką gratyfikację, czyli tworzy się i już chce się mieć efekty, od zaraz. Część osób może w ten sposób myśleć. Niektórzy zapewne też działają artystycznie z myślą o zysku, tylko gdzie ulokować pasję? Załóżmy, że pisanie, czy jakąkolwiek inna dziedzina sztuki, nie przynosi profitów w postaci pieniędzy przez długie lata, czy wtedy osoby, które robią to li tylko dla kasy, będą kontynuować swoją drogę? Wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta – nie. Odpadną dość szybko i zrezygnują. Sukces komercyjny nie zawsze wiaże się z pozytywami. Np. Jackson Pollock zabrnął w ślepy zaułek. Acton Painting, jak później zostało określone jego malarstwo, nie miało kontynuacji, bo o takową trudno. Chyba że wróciłby do malarstwa figuratywnego, ale w ten sposób by się uwstecznił, bo od takiego właśnie wyszedł. Tworzenie to proces, rozwój, przekształcanie, świetnie wygląda to na przykładzie Picassa, który ciągle poszukiwał nowych form wyrazu.
Twoje opowiadanie spodobało mi się ze względu na kwestie malarskie, choć nie poświęciłaś im zbyt wiele miejsca. Mimo to, bardzo przypadło mi do gustu.
Pozdrawiam i udaję się do klikarni.
Niezły pomysł na ukazanie wzajemnej zależności twórcy i jego „natchnienia”. Że sprawa nie skończy się dobrze wiadomo od początku, a jednak opisałaś historię w sposób zajmujący, miejscami zaskakujący, nie pozwalając czytelnikowi choćby na chwilę znużenia.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
…nic dziwnego, że kosztował małą fortunkę. → Zbędne dookreślenie – fortunka jest mała z definicji.
– I co? Kopie? – Zadał retoryczne pytanie… → – I co? Kopie? – zadał retoryczne pytanie…
Tu znajdziesz wskazówki jak-zapisywac-dialogi.
…rzucił na stół małą torebeczkę… → Zbędne dookreślenie – torebeczka jest mała z definicji.
Uśmiechał się delikatnie, rozkopane włosy dodawały mu chłopięcego uroku. → Nie umiem zobaczyć rozkopanych włosów.
A może miało być: Uśmiechał się delikatnie, zmierzwione/ potargane włosy dodawały mu chłopięcego uroku.
– Martin? Znaczy, Paaanie Martin. → – Martin? Znaczy, paaanie Martin.
Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Stara rozsiadła się na tym swoim krześle… → Czy zaimek jest konieczny?
Zaciskał dłonie w kieszeniach, aż paznokcie ograły skórę. → W co grały paznokcie ze skórą i dlaczego skóra pozwoliła się ograć???
Tylne wejście, normalne ubrania. → Tylne wejście, normalne ubranie.
Ubrania wiszą w szafie, leża na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.
“Spokojnie, dzisiaj przeleję.” → „Spokojnie, dzisiaj przeleję”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
…na pieniądze nie będziesz narzekał.” → …na pieniądze nie będziesz narzekał”.
…Martin przekręcił klucz do pokoju gościnnego, w którym zamknął Aleksego. → Chyba miało być: …Martin przekręcił klucz w drzwiach pokoju gościnnego, w którym zamknął Aleksego.
Ubierała buty denerwująco powoli. → W co ubierała buty???
Buty można włożyć, założyć, wzuć, ubrać się w nie, ale butów się nie ubiera!
Proponuję: Wkładała buty denerwująco powoli.
Tak, zawistna dziennikarka próbowała rzutować problemy na sławnego malarza… → Na czym polega rzutowanie problemów na kogoś?
A może miało być: Tak, zawistna dziennikarka próbowała rzucić podejrzenia na sławnego malarza…
Coraz ciężej było mu zebrać myśli na trzeźwo… → Coraz trudniej było mu zebrać myśli na trzeźwo…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…tego wymizerniałego, wpół martwego człowieka. → …tego wymizerowanego, wpółmartwego człowieka.
Przekrwione oczy zapadły się w głąb czaszki, policzki tworzyły ostre cienie. → Obawiam się, że policzki nie tworzą cieni – cienie tworzą przedmioty, na które pada światło.
Proponuję: Przekrwione oczy ginęły w głębi czaszki, na zapadłych policzkach powstały ostre cienie.
Głos Martina dobiegł go znad ucha. → Brzmi to dość szczególnie – czy Martin mówił znad ucha?
…szukanie nowego ćpuna trochę by zajęło… → …szukanie nowego ćpuna trochę by potrwało…
Sięgnął po whisky, ale zaraz ją odłożył. → Sięgnął po whisky, ale zaraz ją odstawił.
CO TERAZ?! → Dlaczego wielkie litery?
A może sprawę załatwia pytajniki i wykrzykniki: Co teraz???!!!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ponure, mroczne, doskonałe. Coś mi się tu nasuwa nastrojem Portret Doriana Greya. Klik.
Już tylko spokój może nas uratować
Też miałam skojarzenia z tym dziełem Wilde’a. Ta dbałość o wygląd.
Pecunia non olet
Ciekawy tekst. Trochę mroczny, ale nie jest źle, widzę tu jakiś promyk.
Fajny pomysł, żeby ćpała jedna osoba, a druga ciągnęła z tego korzyści (inne niż marża). Malarz w ten sposób wypada na wrednego wampira, ale do twarzy mu z tym.
Czego właściwie brakuje Martinowi? Wyobraźni? Innego spojrzenia na świat? Dlaczego oryginalne pomysły pojawiają się dopiero na haju? Czy podpięcie pod trzeźwą osobę też mogłoby coś zmienić?
A samo urządzenie pachnie telepatią. Czego Aleksy mógł się dowiedzieć o Martinie podczas sesji?
Ubierała buty denerwująco powoli.
Ej, butów się nie ubiera.
Babska logika rządzi!
Regulatorko, jak zwykle wyrazy podziwu! Za każdym razem jestem pod wrażeniem, ile dostrzegasz w tekstach potknięć dla mnie niezauważalnych. Choć może tu nie czytałem jakoś bardzo uważnie, bo to “ubieranie butów” i “rzutowanie problemów” naprawdę wypadałoby wypatrzyć.
Zaciskał dłonie w kieszeniach, aż paznokcie ograły skórę. → W co grały paznokcie ze skórą i dlaczego skóra pozwoliła się ograć???
Dziwne, to przecież już wskazywałem.
…Martin przekręcił klucz do pokoju gościnnego, w którym zamknął Aleksego. → Chyba miało być: …Martin przekręcił klucz w drzwiach pokoju gościnnego, w którym zamknął Aleksego.
Zastanawiałbym się, czy w ogóle nie przeredagować jakoś tego zdania, żeby uniknąć rymu “gościnnego – Aleksego”.
…tego wymizerniałego, wpół martwego człowieka. → …tego wymizerowanego, wpółmartwego człowieka.
A tu jesteś pewna? Przypuszczam, że powinno się pisać “półmartwego”, ale “wpół martwego”, a to Ty pomagałaś mi kiedyś dobrze przyswoić te reguły.
Ślimaku, bardzo dziękuję za wyrazy podziwu – jestem szczerze wzruszona. :)
Usterek raczej nie wypatruję, ale kiedy zauważę coś, o co się potykam i co mnie zatrzymuje, umieszczam to w łapance.
Dziwne, to przecież już wskazywałem.
Nie czytam komentarzy przed lekturą opowiadania, więc czasem – jeśli autor jeszcze nie zdążył usunął usterki wskazanej przez wcześniej komentujących – coś może się powtórzyć. I tak zapewne było w tym przypadku.
Zastanawiałbym się, czy w ogóle nie przeredagować jakoś tego zdania, żeby uniknąć rymu “gościnnego – Aleksego”.
No to może: …Martin przekręcił klucz w drzwiach pokoju, w którym zamknął Aleksego.
A tu jesteś pewna? Przypuszczam, że powinno się pisać “półmartwego”, ale “wpół martwego”…
Za SJP PWN: wpółmartwy «dający nikłe oznaki życia»
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jeszcze mogą być “drzwi pokoju gościnnego, w którym siedział/tkwił/był Aleksy”.
Nie kijem go, to pałką…
Babska logika rządzi!
Nie czytam komentarzy przed lekturą opowiadania, więc czasem – jeśli autor jeszcze nie zdążył usunął usterki wskazanej przez wcześniej komentujących – coś może się powtórzyć. I tak zapewne było w tym przypadku.
Jasne, dziwiłem się raczej, że tak niewątpliwa literówka uchowała się w tekście, skoro Autorka odpisała już na mój komentarz.
Za SJP PWN: wpółmartwy «dający nikłe oznaki życia»
Trochę poczytałem i prawdopodobnie obydwu pisowni da się bronić: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wpol-przymkniety-czy-wpolprzymkniety;974.html.
A co do komentarzy, wszystkim ładnie dziękuję, czaję się i czytam, poprawki obiecuję nanieść, po prostu z powodów prywatnych brakuje mi czasu. Tak więc spokojnie, Ślimaku owa okrutna, niewątpliwa literówka w końcu zniknie, luzuj czułki.
Pełen spokój i luz, odnosiłem się tylko do wpisu Regulatorzy i przypadkiem zwróciłem na to uwagę, tak że to nie była żadna forma pretensji do Ciebie. Jeżeli już, to raczej się zaniepokoiłem, że może to ja napisałem coś zbyt niejasno w tamtym komentarzu.
Hej Heskecie!
Jak nie walnie w kanał albo nie zastosuje jakiegoś cudownego kryształu czy grzyba , to nie stać go na nic konkretnego?
To już zależy od osoby, każdy będzie miał inne zdanie na ten temat.
Nie rozumiem, dlaczego niektórzy nie lubią patrzeć na świat trzeźwo, odbierać bez wspomagaczy rzeczywistość, jakkolwiek byłaby nieprzyjazna.
Bo nie mają siły i chcą jej już mieć. Chcą mieć po prostu spokój.
Również tworzę, a dokładniej: rzeźbię, maluję i rysuję, w tym czuję się pewnie i dobrze, bo słowo pisane przychodzi mi z trudem, wymaga ode mnie ogromnego skupienia, jako uporządkowane myślenie.
Też rysuję i zgadzam się, malarstwo/rysunek przychodzą łatwiej, ale wydaje mi się, że wymagają większego warsztatu.
Twoje opowiadanie spodobało mi się ze względu na kwestie malarskie, choć nie poświęciłaś im zbyt wiele miejsca. Mimo to, bardzo przypadło mi do gustu.
Dzięki ^^ Szczerze, to nie bardzo wiedziałam jak ugryźc to z malarskiej strony ;P
Dzięki za komentarz!
Hej Reg!
Super, że wpadłaś, jeszcze bardziej super, że ci się podobało ;) Biorę się za poprawki!
Dzięki za komentarz!
Hej Rybaku!
Cieszę się, że się podobało!
Coś mi się tu nasuwa nastrojem Portret Doriana Greya.
A nie pomyślałam o tym, ale racja, coś w tym jest. Przyznam, nie czytałam.
Dzięki za komentarz!
Hej Finklo!
Fajnie, że się podobało <3
A samo urządzenie pachnie telepatią. Czego Aleksy mógł się dowiedzieć o Martinie podczas sesji?
Martin mógł odbierać postrzeganie Aleksego, ale urządzenie nie musiało działać w dwie strony.
Dzięki za komentarz!
Owszem, Gruszel, podobało się. I cieszę się, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Aprobata Reg warta więcej niż wszystkie nabory ^^ Mogem umierać, przynieście mi na grób maki
Gruszel, ależ nie pora umierać, kiedy masz jeszcze tyle do napisania, że o rysowaniu nie wspomnę! :)
Na maki przyjdzie czas, gdy nastanie lato, a na razie zjedz kawałek pysznego makowca.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Naprawdę wciągające opowiadanie. Jedynie wątek dziennikarki i jej cierpliwości był dla mnie nieco “przeholowany” – ile ta kobieta mogła spędzić czasu na łowieniu jednej sensacji, która tylko dla niektórych będzie sensacją, a niektórzy tylko wzruszą ramionami? Nie miała innych tematów i zleceń?
Czytając miałem skrytą nadzieję, że dziennikarka będzie szantażować malarza lub ma w tym jeszcze inny interes – czyli chce pisać lepsze artykuły na haju :)
I tak opowiadanie bardzo dobre, jedno z tych, które zachęcają mnie do przemyśleń i zostają w głowie. Sposób uwięzienia Aleksego, niekoniecznie fizycznie, opisany sugestywnie. Trudno tylko uwierzyć, że w takim “inteligentnym” i zrobotyzowanym mieszkaniu żaden system nie zauważył śmierci użytkownika pomieszczenia – chyba, że pokój gościnny celowo był wyłączony z monitoringu.
Pozdrawiam!
Reg, rysowańsko jeszcze będzie, jak tu przestać, kiedy wokół tyle piórek? ;P
na razie zjedz kawałek pysznego makowca.
Makowczyk na komendzie to ja zawsze <3
Cześć marzanie!
Cieszę się, że ci się spodobało. Co do dziennikarki, chciałam z niej zrobić typową wścibską dziennikarkę, która szuka sensacji kosztem prywatności osób, które śledzi.
Trudno tylko uwierzyć, że w takim “inteligentnym” i zrobotyzowanym mieszkaniu żaden system nie zauważył śmierci użytkownika pomieszczenia
Mieszkanie jeszcze nie dawno było starą kamienicą, może konserwator zabytków się nie zgodził na instalacje ;P
Dzięki za komentarz!
Gruszel, uspokoiłaś mnie, zapowiadając, że nie spoczniesz, dopóki wszystkiego nie narysujesz. I napiszesz, mam nadzieję.
Istotnie, piórek wokół mnóstwo. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej Gruszel,
mocne. Stworzyłaś realistycznych bohaterów. Niby Martin jest zły, ale gdzieś tam skrycie mu kibicujemy :D Odwołując się do wcześniejszych komentarzy, ja rozumiem powód między odkryciem zażywania narkotyków, a upadkiem kariery. Dziennikarka szuka afery, która mogłaby by jej zapewnić uznanie, a narkotyki nie są moim zdaniem akceptowane przez społeczeństwo nawet wśród artystów. To jednak taka ciemna strefa. W sumie zależy od narkotyku. Wydaje mi się, że marihuana jest bardziej akceptowana niż narkotyki twarde, a bohater sięga po te drugie dlatego ja to rozumiem i nie mam żadnych zastrzeżeń.
Pochłonąłem ten tekst i mogę z czystym sercem udać się do nominowarni.
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Witam Panie Skitrany!
a narkotyki nie są moim zdaniem akceptowane przez społeczeństwo nawet wśród artystów.
Chyba zależy, czasami są, czasami nie. Ale Martin z pewnością nie skalałby swojej doskonałości narkołykami ;P
Pochłonąłem ten tekst i mogę z czystym sercem udać się do nominowarni.
Dziękuweczka <3
Dzięki za komentarz!