
Nie broniłem się. Uznałem, że i tak nie mam nic lepszego do roboty. Na początku trochę tłumaczyłem, że jestem co najwyżej alter ego Poety, i to takim nieoczywistym, ale nie udało mi się przekonać Miasta. Uznało, że się kryguję i gorąco namawiało. I tak o mnie, to znaczy o Poecie, już nikt nie pamięta, więc to będzie dla mnie szansa (już mnie męczyło wyjaśnianie, że nie jestem tym, za kogo mnie ma). Ktoś zobaczy, zrobi zdjęcie, może się zainteresuje, przeczyta historię Wyjścia, a nawet sięgnie po wiersze. Machnąłem ręką. Dobra. Co mi tam?
Nie miałem wpływu na projekt i dobrze, bo brak mi kompetencji. Choć zapamiętałem to zdarzenie inaczej, muszę przyznać, że statuetka bardzo się udała. Odlał mnie, to znaczy nie mnie, ale symbol Wyjścia Poety, prawdziwy fachowiec. I w sumie jestem zadowolony. Dzieciaki mnie głaszczą, panie się uśmiechają. Robią sobie ze mną fotki. Naprzeciwko jest pedet, teraz zwany Renomą, więc dużo ludzi się kręci. Stanowisko jest sprzyjające, by przypomnieć o sobie. Nie mogę narzekać, choć czasami, nie powiem, bywa ciężko. Jakiś piesek mnie oszcza, czy pijus splunie na czapeczkę, ktoś oprze nogę, by zawiązać but, ale to są normalne koszty. Wiedziałem, na co się piszę, gdy przyjmowałem tę robotę krasnoludka.
A ja nawet nie jestem stąd. Trafiłem do tego zapyziałego miasta, mającego lata świetności już dawno za sobą, dość przypadkowo.
Nie wiadomo, po co uruchomili tanią linię kolejową. Może nasze władze (ciągle jeszcze czuję więź z ojczyzną) lub te tu wymyśliły sobie, że da obu stronom jakiś impuls rozwojowy? Zmobilizuje ludzi do podróży, poszerzy horyzonty, na których brak przynajmniej my wyspiarze nie mogliśmy przecież narzekać. A może, choć minimalnie, zrekompensuje szare życie i brak perspektyw? Nikt się od nas nigdzie nie ruszał, za cały sens życia każdy z mych rodaków uważał albo hodowlę owiec, albo łowienie ryb. Ani ci stąd, z tego miasta z gotyckim ratuszem, stojącym w rynku, którego architekturę podobno opiewa każdy szkolny podręcznik – niby który? – pytam, nie mieli ochoty do nas przyjechać. Nie, żeby nie interesowały ich inne światy. Po prostu do innych miejsc tęsknili, ciepłych i z dłuższymi dniami.
Inwestycja kosztowała olbrzymie pieniądze – tory, co rusz tunele drążone przez góry i takie pod morskim dnem, mosty z setkami filarów, przeprawy promowe, a to wszystko budowane w szalonym tempie, w niesprzyjających warunkach klimatycznych, nie wspominając już o przeszkodach natury politycznej i ciągłych pirackich atakach Farerów. Przenikliwe zimno, wilgoć, ciemno. I po co?
Nikt już nie pamięta, kto pierwszy rzucił ten szalony pomysł, który od razu pobudził wyobraźnię wszystkich wyspiarzy. Na początku podszedłem do przedsięwzięcia sceptycznie, by ostatecznie poddać się powszechnemu entuzjazmowi do tego stopnia, że kupiłem bilet na pierwszy kurs pociągu, czym pochwaliłem się wszystkim znajomym. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że byłem jedyny spośród tysiąca dwustu pięćdziesięciu sześciu mieszkańców.
Nikt poza mną tą trasą nie pojechał. Wiem, bo to sprawdziłem, szwendając się po składzie podczas kilkudniowej nudnej podróży. Pies z kulawą nogą po drodze nie wysiadł ani nie wsiadł. Byłoby trudno, bo pociąg nie zatrzymał się na żadnej pośredniej stacji. Może projekt nie przewidywał przystanków? Innym wytłumaczeniem była sprzedaż tylko jednego biletu, więc z ekonomicznych powodów takie zatrzymanie się rozpędzonego składu byłoby nieuzasadnione. Potem, już będąc w Mieście, kilka razy zajrzałem na dworzec. Wyczekiwałem turystów z mojej wyspy, którzy by do mnie dołączyli, ale nigdy się nie doczekałem. Do odjeżdżających pociągów również nikt nie wsiadał.
Zastanawiałem się, czy sensem utrzymywania tej linii była jakaś wymiana towarów. Tylko jakich? Nie mieliśmy, poza kiszonymi śledziami, niczego do zaoferowania i jedynie Szwedom opychaliśmy to paskudztwo, ale o ich kraj nasz pociąg nie zahaczał. Nam zaś Miasto oferowało jedynie wagony, i to nie te najwyższej jakości, tylko tak zwane odrzuty z eksportu, przynoszące wstyd fabryce, choć wykonane tak, że miejscowi przyjęliby je z pocałowaniem ręki. Niestety, poza tą jedną nie mieliśmy żadnych innych linii kolejowych, więc i te odrzuty na nic nam się mogły zdać.
Skończyły się fundusze i, co ważniejsze, znudziło mnie Miasto. Postanowiłem wrócić raz na zawsze do kiszenia śledzi i suszenia płatów halibuta. Pociągi na moją wyspę jeździły dość nieregularnie, nie trzymając się żadnych rozkładów. Ba! W rozkładach, ani tych wertykalnych, umieszczanych za szybami na peronach i w poczekalniach, ani na tych obracalnych tubach, służących spryciarzom z zacięciem do samodzielnego wyszukiwania informacji o połączeniach kolejowych, nie można było uświadczyć nazwy jedynej stacji, na której mi zależało.
– Panie, nikt tam nie jeździ. Nie opłaca się ustalać grafików. Pociąg jedzie, jak pasuje, wtedy, gdy nie koliduje to z innymi kursami. Przewozy towarowe mają tu pierwszeństwo. – Wielokrotnie słyszałem takie tłumaczenia.
Przyszedłem więc na chybił trafił, jak wielokrotnie wcześniej, gdy czekałem na przyjazd lub odjazd często po kilka godzin, by tym razem wyjść z roli obserwatora i wsiąść do pociągu, stając się dumnym pasażerem, wracającym po tułaczce do ukochanej ojczyzny. Miałem pecha. Akurat, gdy dotarłem na peron, mój pociąg odjeżdżał. Niewątpliwie na kolejny będę musiał poczekać wyjątkowo długo, ale na szalony bieg po peronie, by wskoczyć w ostatniej chwili do pociągu, nie zdecydowałem się. Rozsądnie. Mógłbym w razie czego liczyć jedynie na pamiątkową tablicę, ale to byłoby niepewne, bo co ja tam znaczę.
Poszedłem do informacji chyba tylko dla formalności, wiedząc, że i tak nie dowiem się niczego konkretnego.
– Przykro mi. To był ostatni kurs.
– Dziś?
– Wogle.
– Jak to wogle? Znaczy: w ogóle. No, że jak to?
– Ale o co pan pyta?
– No, jak to, o co? Pytam o następny pociąg do Ultima Thule.
– Nikt tym pociągiem nie jeździł. Władze zlikwidowały połączenie.
– Pani żartuje!
– W żadnym razie.
– To jak ja się tam dostanę?
– Leć pan samolotem.
– Co też pani? Ta linia to jedyne nasze połączenie ze światem. Proszę wezwać kierownika!
– Kierownika czego?
– Tej linii! – wypaliłem, ale po chwili naszły mnie wątpliwości. Czy linia ma kierownika? – A kierownik czego, może cokolwiek wiedzieć?
– Nie mam pojęcia, ale spróbuj pan pogadać z tamtym chudzielcem. – Pani w okienku wychyliła się i wskazała jakiegoś chłystka, który akurat opuszczał dworzec. Widziałem gościa na peronie, ale nie wyglądał mi na osobę poważną.
– A kto to?
– Za bardzo nikt nie wie, ale to on odprawiał pociągi. Nazywają go jakoś tak, że niby Podmiot Liryczny, w każdym bądź razie coś w ten deseń.
Nie wiedziałem, co robić. Pani z okienka, widząc moje wahanie, zaproponowała:
– To może kup pan bilet na Hel.
– Na Hel? Pociągiem?
– No przecież, że nie statkiem.
– Może innym razem – odpowiedziałem po chwili namysłu. – Spróbuję z tym Podmiotem. Dziękuję pani. Lecę.
– Leć, ptaszyno, leć!
Wybiegłem przed dworzec. Szedł Świerczewskiego. Było rano, szarówa jeszcze i wilgotno. Aura w każdym bądź razie, tfu, tfu, w każdym razie, nie sprzyjała, by tak się wyrazić… Jednym słowem: rozpacz.
Żadnych ludzi wokół. Poczułem dreszcze wywołane przenikliwym zimnem. Poruszał się powoli. Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło, a we mnie, przy zmniejszającym się dystansie, narastały wątpliwości co do sensu tej pogoni.
Doszedłem do niego, dopiero gdy skręcał w Świdnicką. I już miałem zapytać, ale uświadomiłem sobie, że nie wiem, o co. Co on, ten chudzielec, może mi powiedzieć? To, że odprawiał pociągi, nie znaczy, że cokolwiek wiedział na temat planów kolei państwowych. Czego mogłem się dowiedzieć na ten temat, to się dowiedziałem w dworcowej informacji. A poza tym, nie będę ukrywał, zawsze miałem jakąś nieśmiałość do rozmowy z ludźmi, którzy choć trochę ocierają się o władzę. Może ten Podmiot Liryczny wielkiej władzy nie miał, ale jednak decydował o ruchu pociągów, tych do Ultima Thule, a podobno, jak się później okazało, i niektórych podmiejskich. I jego waga ani sylwetka nie miały tu nic do rzeczy. Postawiłem kołnierz płaszcza, skurczyłem się w sobie i minąłem typa szybkim krokiem. Postanowiłem, że przemyślę zestaw pytań i pretensji (może po ulaniu żółci poczuję się lepiej), nabiorę odwagi i dopiero wtedy zagadam.
Po minięciu arkad schowałem się za kioskiem na placu Kościuszki. Kiepska to kryjówka, nie nadawała się do obserwacji, bo buda okrągła, przez co nie było jak wyjrzeć zza winkla. Wskoczyłem więc za rachityczne krzaki i kucnąłem. W takiej pozycji zwanej słowiańskim przykucem, no, wiadomo, głupio się wygląda, jak się nic nie robi, więc zdjąłem spodnie, by udawać sztajmesa w potrzebie. I cały ten poetycki sznyt, który chciałem nadać opowieści, szlag trafił.
Podmiot przeszedł obok, nie zwracając na mnie uwagi. Już miałem wstać i czym prędzej podciągnąć spodnie. Bałem się, że mnie przewieje i przeziębię nerki, ale Podmiot się zatrzymał, rozejrzał wokół. Wyciągnął wodę brzozową i napił się z buteleczki. Trochę nim zatrzęsło, zaraz jednak najwyraźniej poczuł się lepiej, bo zaczął nucić jakąś piosenkę.
Przebiegłem na drugą stronę ulicy, by niezauważonym popędzić w kierunku Rynku. Założyłem, że dam radę przygotować się do rozmowy, gdy minę operę, no, najpóźniej na wysokości Monopolu. Po drodze, ja to mam pecha, nadziałem się na rozbitą szybę. Ledwo utrzymałem równowagę, ale najgorsze, że narobiłem hałasu. Podmiot spojrzał w moim kierunku i uważnie się przyglądał. Między jednym a drugim sztachem sporta pociągnął łyk kosmetyku.
Co było robić? Plan, którego właściwie nie miałem, poszedł się paść. Trzeba było wymyślić coś innego. I zamiast planu, jak zagadać, musiałem wymyślić, na co stworzyć plan, a potem, jak go zrealizować. Problemy się piętrzyły, sprawy komplikowały, w głowie narastał mętlik. Wybaczcie, proszę. Nie potrafię konstruować ładnych wypowiedzi. Jestem tylko alter ego Poety i to takim nieoczywistym. A kto zrozumie, co taki poeta ma na myśli (podobno już samo pytanie jest głupie), nie mówiąc już o jego alter ego i to takim nieoczywistym? Szczerze mówiąc, z tym alter to też nie wiem, czy nie na wyrost się przedstawiam. Wykoncypowałem to, podsłuchując śpiewający Podmiot. Bo jeśli stwierdził, że rządzę wszystkim, to rozumiem, że jego światem, a więc w jego oczach jestem Poetą. A skoro Poetą nie jestem, choć w jego oczach jestem, to może chociaż (i tu wobec tylu „jestem” w jednym zdaniu waham, czy kontynuować) jestem jego, to znaczy Poety, alter ego.
Tak, kiepsko u mnie z klarownym artykułowaniem myśli, ale skoro się podjąłem wyjaśnienia, czemu to akurat mnie wynajęto do symbolizowania Wyjścia Poety, to brnę dalej.
Pierwotny plan upadł, a drugiego nie miałem, więc nie zrobiłem sobie przystanku przy Monopolu. Zatrzymał mnie dopiero koniec świata, usytuowany w Rynku. Rozejrzałem się spanikowany. Żadnych ludzi i jak dotrze tu Podmiot, to nie umknę jego uwadze. Nabierze pewności, że łażę za nim, a konsekwencji takiej konstatacji nie potrafiłem sobie wyobrazić. No, nie… Przeczuwałem kłopoty.
Ukryłem się w najbliższym sklepie z męską odzieżą. Stanąłem pośród regałów i wieszaków i kryjąc się w cieniu, spojrzałem przez okno wystawowe. Szedł powoli, obojętnie mijając wszystkie sklepy. Zatrzymał się dopiero przed witryną magazynu, w którym znalazłem schronienie. Zamarłem. Chwilę stał, wwiercając wzrok.
Czy rozpoznał we mnie tego łazika peronowo-dworcowego, może któregoś przechodnia mijającego go tuż przed arkadami, a może sztajmesa załatwiającego się na trawniku, czy też faceta wychodzącego przez szybę z Klubu Dziennikarza? Może. Może. A może po prostu przeglądał się w szybie niczym w lustrze? Patrzył na swoją zmęczoną, mimo młodego wieku, twarz.
Mam powody przypuszczać, że cierpiał na prozopagnozję.
Utkwiłem tu na lata. Podmiot Liryczny zniknął gdzieś z horyzontu, a ja włóczyłem się między końcem świata usytuowanym w Rynku a dworcem, bo, niestety, pociągów do Ultima Thule nie przywrócili. Kiedy w końcu zaproponowali mi tę robotę, to uznałem, że pewne doświadczenie mam. Już przecież wcześniej, co prawda tylko okazjonalnie, nie przejmując się zbytnio koniecznością zachowania ciągłości prezentacji sezonowych kolekcji odzieżowych, wynajmowałem się do roli manekina. Może to i nie to samo, ale kto może się pochwalić lepszym przygotowaniem. Poradzę sobie – uznałem.
Stoję teraz w wykroku, otoczony ościeżnicą niczym ramą obrazu. Obok leżą kawałki szkła. Podpisali: Szybownik. Ludzie nie kojarzą.
Hej!
Wskoczyłem wiec
literówka
Na początku nic zabawnego nie dojrzałam i uznałam, że pomyliłam teksty i to nie na konkurs. ;) Ale czytało się bardzo przyjemnie, mimo że mało się działo, narrator umiejętnie gawędził, czułam, jakbym wsiadła do tramwaju i słuchała takiej długiej wypowiedzi obcej osoby. ;)
słowiańskim przykucem, no, wiadomo, głupio się wygląda, jak się nic nie robi, więc zdjąłem spodnie, by udawać sztajmesa w potrzebie. I cały ten poetycki sznyt, który chciałem nadać opowieści, szlag trafił.
Tu już się uśmiechnęłam. :D
Tak, kiepsko u mnie jest z klarownym artykułowaniem myśli, ale skoro się podjąłem wyjaśnienia, czemu to akurat mnie wynajęto do symbolizowania Wyjścia Poety, to brnę dalej.
XD
Jako opowiadanie – przyjemne, fajne, czytałam zaintrygowana, więc za to klik.. ;) Ale jako tekst na konkurs – dla mnie w sumie niekoniecznie, bo to miła, oryginalna historia, w której jedna scenka może sprawić, że kącik ust ruszy w górę, a spiętrzenie nawiązań może wywołać lekki uśmiech. ;)
Oczywiście różne są poczucia humoru, więc innych może ubawić. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Dziękuję za wizytę i komentarz, Ananke! Cieszy mnie, że dostrzegasz pozytywne aspekty tego opowiadania.
Scenkę z „przykucem” w pierwszym odruchu chciałem wyrzucić, ale po kolejnym przeczytaniu całości z przerażeniem zauważyłem, że jedynie ją można przy odrobinie dobrej woli (za którą serdecznie dziękuję) uznać za zabawną.
Skłaniałem się, by nie publikować tego opowiadania, do czego w becie (pozaportalowej) byłem gorąco namawiany, ale skoro już napisałem, to postanowiłem poddać się ocenie, zwłaszcza że nie lubię, jako zwolennik idei „zero waste”, niczego marnować.
Pozdrawiam!
już męczyło mnie wyjaśnianie
Może lepiej: już mnie męczyło wyjaśnianie; albo: męczyło mnie już wyjaśnianie?
sięgnie do wierszy
Sięgnie po wiersze.
Choć zapamiętałem to zdarzenie inaczej, muszę przyznać, że statuetka bardzo się udała.
Hmm.
Stanowisko jest sprzyjające, by przypomnieć o sobie.
Co to znaczy?
Wiedziałem, na co się piszę, gdy przyjmowałem tę robotę krasnoludka.
Hmm. Albo: tę robotę; albo: robotę krasnoludka.
da nam nawzajem jakiś impuls rozwojowy?
A co ma "nawzajem" do tego? Może: da obu stronom?
poszerzy horyzonty, na których brak przynajmniej my wyspiarze nie mogliśmy przecież narzekać
Wtrącenie, metafora się pomieszała: poszerzy horyzonty, na których ciasnotę przynajmniej my, wyspiarze, nie mogliśmy przecież narzekać.
A może w jakiś, choć minimalny sposób, zrekompensuje szare życie i brak perspektyw?
Jaki to jest "minimalny sposób"?
stojącym w rynku, co to niby opiewa każdy szkolny podręcznik
Co właściwie opiewa ten podręcznik?
niesprzyjających warunkach klimatycznych
Hmm?
Nikt już nie pamięta, kto pierwszy rzucił ten szalony pomysł, ale od razu pobudził wyobraźnię wszystkich wyspiarzy
Co jest podmiotem "pobudził"?
Na początku podszedłem sceptycznie do przedsięwzięcia
Szyk: Na początku podszedłem do przedsięwzięcia sceptycznie.
poddać się powszechnemu entuzjazmowi
Hmm.
dowiedziałem się, że byłem jedyny
C.t.: jestem jedyny.
Wiem, bo to sprawdziłem, szwendając się po składzie podczas kilkudniowej nudnej podróży
Hmm.
Innym wytłumaczeniem była sprzedaż tylko jednego biletu
Nie po polsku, ale trudno to naprostować.
w tym szarym mieście
Wycięłabym, szarość miasta możesz pokazać, a tak jest rzucające się w oczy powtórzenie.
Zastanawiałem się, czy sensem utrzymywania tej linii była jakaś wymiana towarów.
Hmm?
Nie mieliśmy poza kiszonymi śledziami niczego do zaoferowania
Albo: Nie mieliśmy, poza kiszonymi śledziami, niczego do zaoferowania; albo: Poza kiszonymi śledziami nie mieliśmy niczego do zaoferowania. (Wyczuwam traumę… ;))
W drugą stronę, to znaczy nam, Miasto oferowało jedynie wagony i to nie te najwyższej próby, tylko tak zwane odrzuty z eksportu, które działy jakości, jako przynoszące wstyd fabryce, odrzucały, a które przez miejscowych użytkowników z pocałowaniem w rękę byłyby przyjęte, jako poziomem wykonania dla kraju pochodzenia niedościgłe.
Maatko, co za poplątane zdanie – wygląda na to, że "działy jakości" przynoszą wstyd fabryce… Nam zaś Miasto oferowało jedynie wagony, i to nie te najwyższej jakości, tylko tak zwane odrzuty z eksportu, przynoszące wstyd fabryce, choć wykonane tak, że miejscowi przyjęliby je z pocałowaniem ręki.
Niestety poza tą jedną nie mieliśmy żadnych innych linii kolejowych
Niestety, poza tą jedną nie mieliśmy żadnych innych linii kolejowych.
Postanowiłem wrócić raz na zawsze do kiszenia śledzi i suszenia płatów mięsnych z halibutów
Postanowiłem wrócić raz na zawsze do kiszenia śledzi i suszenia płatów halibuta.
Pociągi na moją wyspę jeździły dość nieregularnie, nie trzymając się żadnych rozkładów.
Podwojona informacja.
W rozkładach ani tych wertykalnych, umieszczanych za szybami przy peronach i w poczekalniach, ani na tych obracalnych tubach, służących spryciarzom o zacięciu samodzielnego wyszukiwania informacji o połączeniach kolejowych, nie można było uświadczyć jedynej nazwy stacji, na której mi zależało.
W rozkładach, ani tych wertykalnych, umieszczanych za szybami na peronach i w poczekalniach, ani na tych obracalnych tubach, służących spryciarzom z zacięciem do samodzielnego wyszukiwania informacji o połączeniach kolejowych, nie można było uświadczyć nazwy jedynej stacji, na której mi zależało.
Przewozy towarowe mają tu pierwszeństwo – słyszałem wielokrotnie takie tłumaczenia.
Przewozy towarowe mają tu pierwszeństwo. – Wielokrotnie słyszałem takie tłumaczenia.
wracającym po tułaczce na obczyźnie do ukochanej ojczyzny
Źle to brzmi.
wyjątkowo długo
Przez dwa akapity zapewniasz mnie, że to nie jest żaden wyjątek, takie długie czekanie. Więc?
ale na szalony bieg po peronie, by wskoczyć w ostatniej chwili do pociągu, nie zdecydowałem się
Hmm.
Ale o co, pan pyta?
Co tu robi przecinek?
Co też, pani?
I ten?
A kierownik czego, może cokolwiek wiedzieć?
…? Chyba: A który kierownik może cokolwiek wiedzieć?
Leć ptaszyno
Leć, ptaszyno.
Poczułem dreszcze wywołane przenikliwym zimnem.
Łopatologiczne.
Doszedłem do niego, dopiero gdy skręcał w Świdnicką.
Hmmm.
jednak decydował o ruchu pociągów
Przed chwilą powiedziałeś, że nie?
tych do Ultima Thule a podobno
Tych do Ultima Thule, a podobno.
I cały ten poetycki sznyt, który chciałem nadać opowieści, szlag trafił.
Trochę tak.
napił się z buteleczki
No, chyba, że nie z teczki.
Między jednym a drugim sztachem sporta, pociągnął łyk kosmetyku.
Zbędny przecinek.
na co stworzyć plan
"Stworzyć"?
Bo jeśli stwierdził, że rządzę wszystkim
?
kiepsko u mnie jest z klarownym artykułowaniem myśli
"Jest" zbędne, tu mamy predykatyw.
kolejnego nie miałem
To ile tych planów miało być? https://wsjp.pl/haslo/podglad/30267/kolejny
Zatrzymał mnie dopiero koniec świata, usytuowany w Rynku
…?
konsekwencji takiej konstatacji
?
witryną magazynu
"Magazyn" w sensie "sklep" jest już chyba przestarzałe.
Chwilę stał, wwiercając wzrok.
W co?
Patrzył na swoją zmęczoną, mimo młodego wieku, twarz.
Hmm.
Podmiot liryczny
Poprzednio był dużymi literami?
bo niestety pociągów
"Niestety" wydzieliłabym, wtrącenie.
pochwalić się
Się pochwalić.
Vacterze, to jest ładne, to jest poetyczne (miejscami nie, ale zasadniczo – choć o co w tym chodzi, nie mam pojęcia), ale to nie jest nijak zabawne. Nastrojowe, bez wątpienia, ale nastrojowe nostalgicznie i smutno.
jedynie ją można przy odrobinie dobrej woli (za którą serdecznie dziękuję) uznać za zabawną.
Tak średnio, ale co kogo bawi.
Tarnino, serdecznie dziękuję. Większość sugerowanych poprawek wprowadziłem. Nad dwiema jeszcze się zastanawiam.
Vacterze…
To aż tak oczywiste?
Vacterze, to jest ładne, to jest poetyczne…
Zaślepiony taką pochwałą dalszej części komentarza już nie dałem rady przeczytać.
To aż tak oczywiste?
Witaj. Humor podany delikatnie i przyjemnie, mnie się bardzo podobał. :)
Pozdrawiam serdecznie, klikam za klimat i lekkość, powodzenia. :)
Opowiadanie czytałam z przyjemnością, choć też myślę, że konkursowo może niekoniecznie się nadaje, ale dobrze, że przeczytałam, a Ty zrobiłeś na przekór radom i opublikowałeś. ;)
Bruce, wielkie dzięki za miłe słowa i klika.
Ananke, jeszcze raz dziękuję.
Serdecznie pozdrawiam i jeśli też napisałyście coś na konkurs, to życzę powodzenia!
Serdecznie pozdrawiam i jeśli też napisałyście coś na konkurs, to życzę powodzenia!
Pozdrawiam i dziękuję. :)
Opowieść szczególna, ale widać że z głębi serca płynąca, choć wielce dramatyczna z powodu niemożności powrotu bohatera do Ultima Thule.
– A kierownik… → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.
Anonimie, nie ma za co. ;)
I dziękuję. ;)
regulatorzy, bardzo mi miło, że wpadłaś.
Zbędna spacja usunięta.
Cieszę się, Anonimie, że sprawiłam Ci przyjemność. ;)
Przeczytawszy.
No i gites.
Irko_Luz, dzięki za wizytę.
Przyjemnie się czytało tę opowieść, ale nie uśmiechnęło. Może to wina pogody, bo smutna dzisiaj od rana, a może dlatego, że los Szybownika nie jest wesoły. Nawet mu współczuję. :) Powodzenia.
Ha, tak widzisz los Szybownika? Ale przecież odnalazł w końcu cel swojego życia. A do “miejsc”, do których się tęskni, mimo że niekoniecznie były szczęśliwe, i z których wyruszyło się w samotną podróż, nie zawsze da się wrócić, bo po prostu mogą już nie istnieć.
Koalo75, dzięki za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami. Pozdrawiam!
Hej
Mam trochę mieszane uczucia po przeczytaniu. Pomysł ciekawy, wykonanie też okej, ale całokształt ostatecznie mnie jakoś nie przekonuje. No i nie dostrzegłem jakoś elementów humorystycznych, chociaż to może po prostu nie moje poczucie humoru.
Pozdrawiam :)
Hej hej!
Dzięki, pnzrdiv.117. Cieszy dostrzeżenie pozytywów, a humor faktycznie jest dość hermetyczny.
Pozdrawiam!
Cieszy dostrzeżenie pozytywów
Chciałam rzucić grepsem o powiększalniku, ale kto teraz widział ciemnię…
Żyją jeszcze takie dinozaury, które kiedyś widziały. ;-)
Tarnino, jak greps dobry, to rzucaj śmiało.
Eee, już zapomniałam. :(
Szkoda! Przydałoby się coś śmiesznego.
Podczas czytania gubiłem się i odnajdywałem tyle razy, że nawet mi się to spodobało.
Całość zabrzmiała smutno, bo bohater taki zagubiony, samotny, wszędzie pusto.
Co było dobre:
– nastrój
– działa na wyobraźnię, nie tylko w sferze obrazków, ale i uczuć
– surrealizm
– akcenty humorystyczne (mimo smutku)
– przełamanie czwartej ściany
– niedopowiedzenia, metafory
Miło mi, że znalazłeś w opowiadaniu tyle dobrego. Wielkie dzięki, marzan.
Pozdrawiam!
Cześć,
Odbieram to opowiadanie całkiem pozytywnie, na pewno nietypowe jak na ten konkurs, raczej poetyckie i surrealistyczne, bardziej sentymentalne niż zabawne. Być może mam inne poczucie humoru, a być może pewne “smaczki” mi umknęły, bo dowcip jest tu ledwo zauważalny i pełni chyba rolę symbolicznego, delikatnego dodatku. Czytało się dobrze, ale pod kątem konkursu (jak dla mnie) tekst nie spełnia podstawowego kryterium, czyli nie jest zbyt prześmiewczy/przezabawny.
Pozdrawiam i powodzenia
Cześć, JPolsky!
Dziękuję za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami.
Pozdrawiam i również życzę powodzenia!
Hmmmm. Trudno mi orzec, o czym jest ten tekst. Chyba o facecie, który dostał nieciekawą pracę.
Mnie to nie rozbawiło, historia raczej smętna niż wesoła.
Z fantastyką też mam problem. Widzę tu absurd, taki na pograniczu rzeczywistości. Bo niby można zbudować nikomu niepotrzebne połączenie kolejowe, a za jakiś czas je zlikwidować. Ludzie zarabiają, udając nieruchome pomniki… OK, pada nazwa Ultima Thule, ale jakby pozostawała wyłącznie nazwą. Gdyby tam wstawić Spitzbergen, czy coś by się zmieniło? Pewnie linia kolejowa wyszłaby taniej, ale jestem cienka z geografii.
Właściwie przez większość tekstu próbowałam zgadnąć, gdzie to się rozgrywa. Wrocław, bo krasnale, Wielka Brytania, bo wyspiarze, Bałtyk, bo Szwecja… Miałam nawet hipotezę, że to metafora przekopu mierzei…
Bohater mnie nie bardzo zainteresował – sam nie wie, czego chce, ale marudzi, że nie jest zachwycony tym, co dostał.
Za to język w porządku, tu były plusy.
Finklo, dziękuję za komentarz!
Właściwie przez większość tekstu próbowałam zgadnąć, gdzie to się rozgrywa.
We Wrocławiu.