
– Koniec na dzisiaj – powiedziałem na głos, choć nikogo nie było w pobliżu. Zamknąłem komputer i wyjrzałem przez okno. Dostrzegłem jedynie ciemne niebo, wiecznie zachmurzone, z którego ciągle leciała mżawka oraz smętny klub naprzeciwko, który przyciągał najgorsze szumowiny z okolicy. Kręciły się obok niego trzy smutne, zmoknięte dziwki. Opuściłem biuro jako jeden z ostatnich, wszyscy wyszli do domów dużo wcześniej. Jedynie recepcjonista trwał wciąż na posterunku i wydłubywał brud z zębów. Mamrotał coś pod nosem, lecz nie zrozumiałem słów. Jego kleisty głos żegnał mnie, gdy opuszczałem biuro. Padało, lecz prawdziwa ulewa dopadła mnie tuż przed tym jak wsiadłem do samochodu. Początkowo do uszu doleciał przybliżający się szum, a już po chwili cała okolicę rozmazały strugi deszczu. Niby typowy listopadowy dzień, który niepostrzeżenie przechodzi w noc, lecz dzisiaj nie wracałem prosto do własnego domu, gdyż na kolację zaprosił mnie David. Pewnie go nie znacie, to mój kolega ze studiów i powiem wam, że to prawdziwy geniusz. Sprzedaje swoje obrazy za grube pieniądze, choć dla mnie to zwykłe bohomazy. Ja się oczywiście nie znam na prawdziwej sztuce, więc nie dałbym za nie nawet dziesięciu dolarów, i to za wszystkie razem wzięte, a ma ich już z kilkadziesiąt i ciągle tworzy nowe. Kolejka chętnych na zakup robi się coraz dłuższa. Nie wiem, może pewnego dnia też zacznę malować, przenosząc na płótno swoje sny i marzenia, ale na razie się na to nie zanosi.
W samochodzie czekała na mnie Rita, którą zerżnąłem podczas naszego pierwszego spotkania, w ciemnym zaułku, podglądany przez kilku lubieżnych starców. Przywitała mnie wymuszonym uśmiechem.
– Co tak późno? – zapytała.
– Długo czekasz?
– Nie, ale już zdążyłam zrobić sobie dobrze. I to dwa razy.
– Mam nadzieję, że zostawiłaś trochę pożądania na później.
– Możliwe. Jedziemy do tego twojego kumpla?
Miałem ochotę odpowiedzieć, że wcale nie, rozmyśliłem się i wolę spędzić ten wieczór tylko z nią, ale obiecałem Davidowi, że się u niego zjawię, a lubię dotrzymywać umów.
– Niestety tak.
– Brzmisz mało przekonywająco.
– To nie tak, że nie lubię Davida, ale… ciebie lubię bardziej.
– Bardzo mi miło.
Ruszyłem, a Rita zaczęła mnie miziać po ręce. W pewnym momencie jej długie powleczone karmazynową żółcią paznokcie wbiły mi się w ramię. Gwałtownie zahamowałem.
– Cholera, co robisz? Chcesz, żebyśmy się rozbili?
– Wysiadaj z mojego samochodu! – krzyknęła, po czym wyciągnęła z torebki rewolwer.
– Co ty wyprawiasz? Po co ci ta broń?
– Jeśli zaraz nie wysiądziesz, to wsadzę ci lufę do gardła i odstrzelę dupę.
– Nie poznajesz mnie? Znów jesteś tą drugą?
– Słucham?
– Jak masz na imię?
– Odejdź, mówię.
– Betty, prawda?
– Wynoś się!
Bałem się, że wystrzeli, więc wysiadłem z samochodu i wycofałem. Przez cały czas do mnie mierzyła. Dopiero, gdy skręciłem w boczną uliczkę, odetchnąłem z ulgą.
Wariatka, chciała mnie zabić tylko dlatego, że znów coś jej się przestawiło w durnej główce. Czasami, ostatnio coraz częściej, jej osobowość przejmowała niejaka Betty, która na pewno rozwaliłaby mi czaszkę, gdybym zareagował nieco agresywniej. Zazwyczaj po kilkunastu minutach jej przechodziło i znów zmieniała się w potulną, ale nienasyconą seksualnię Ritę, ale wolałem nie ryzykować, że skończę z kulą w głowie.
Dowlokłem się do domu Davida na piechotę. Na szczęście przestało padać. W środku przebywali już Jack, Nance, Henry i kilka innych osób, których nie znałem z imienia. Wpatrywali się z wyrazem niedowierzania w oczach w mężczyznę kucającego przy kaloryferze. Włosy na jego głowie przypominały jeden z tych starannie przyciętych żywopłotów z francuskich ogrodów.
– David, co ci się stało? – zapytałem przyjaciela. – Udajesz Marge Simpson?
On jednak nie odpowiedział, tylko dalej mocował się z grzejnikiem. Po chwili żmudnej pracy ściągnął go ze ściany i rzekł z dumą, ale nie do mnie, tylko do wszystkich zebranych:
– Teraz pokażę wam rzecz niezwykłą. Musicie wiedzieć, że od dłuższego czasu słyszę śpiew wydobywający się z kaloryfera. Początkowo myślałem, że to melodia wody bulgoczącej w rurach, ale nie, te odgłosy wydaje miniaturowa brodata kobieta, która mieszka w ścianie. Zbudowała w niej scenę i od czasu do czasu daje występy. Za słuchanie jej niezwykłych arii zazwyczaj pobiera opłaty, ale dziś zdecydowała się wystąpić za darmo. Popatrzcie na to niesamowite przedstawienie!
Odsłonił ścianę za kaloryferem i oniemiałem, ale nie dlatego, że znajdowała się tam operowa śpiewaczka, tylko kłębowisko rur i przewodów, które sprawiały wrażenie żywych. Wiły się i kłębiły, wydając przy tym ciche parsknięcia i syki. David patrzył na nas z obłędem w oczach.
Kiedy już wszyscy otrząsnęli się z początkowego szoku, drzwi do budynku ponownie się otworzyły. Pomyślałem, że przybył jakiś spóźniony gość, ale po oderwaniu wzroku od rur, skierowałem go na drzwi wejściowe. Stała w nich Rita, czy może raczej Betty, z rewolwerem w dłoni. Nie celowała jednak do mnie, a do Davida.
– Zapłacisz mi za to! – wrzasnęła, po czym wystrzeliła kilkukrotnie w kierunku mężczyzny. Ten upadł, trafiony gradem kul, i znieruchomiał, po czym zaczął się kurczyć, aż wreszcie przypominał zdeformowanego uschniętego ziemniaka. Patrzyłem z przerażeniem na to dziwaczne widowisko, a moje oszołomienie wzrosło, kiedy Rita skierowała rewolwer prosto na mnie.
– Przepraszam, chyba się pomyliłam. Nie chodziło mi o niego.
Próbowała strzelić, ale najwyraźniej skończyły jej się naboje. Jack i Nance zaszli ją od tyłu i wyrwali z ręki broń. Spojrzałem jeszcze raz na ziemniaka, w którego zmienił się David. Jak mogła pomylić mnie z kimś, kto miał na głowie żywopłot?
Po kilku minutach najwyraźniej odzyskała swoją prawdziwą tożsamość, gdyż rozglądała się dookoła z przerażeniem i ciągle pytała, co się stało. W obecnych okolicznościach można było mieć pewność, że zapowiadana kolacja nie dojdzie do skutku. Kilku osobom smutnie zaburczało w brzuchach na tę myśl.
Wszyscy się rozeszli, zostawiając Davida samego sobie. Podniosłem go z podłogi i zabrałem do swojego mieszkania. Nie mogłem ot tak porzucić przyjaciela. Kupiłem największą doniczkę, jaką oferowali w sklepie ogrodniczym, nasypałem do środka ziemi i zasadziłem ziemniaka, czekając na to, co z niego wyrośnie.
Siema. Rzuciło mi się w oczy: Wiły i kłębiły… – od tego zaczynasz zdanie. Trochę mi to nie siedzi. Na końcu bohater mówi, że podniósł kumpla z ziemi. Byli w mieszkaniu, domu, lepiej by wyglądało – z podłogi.
To z drobnostek byłoby na tyle. Podoba mi się, że nie owijasz w bawełnę i przedstawiasz świat jednocześnie jaki jest – w pełni często brutalny i nieprzewidywalny, ale wplatasz w to również elementy magiczne, groteskowe, oniryczne. Potrafisz zręcznie operować słowem. Nie wiem, to tylko mój domysł, że jesteś perfekcjonistą, i nie pytaj mnie dlaczego tak uważam, w pewien sposób to wyczuwam. Czekam aż w końcu rozwiniesz skrzydła i opublikujesz coś powyżej trzydziestu tysięcy znaków. Znam Twoje możliwości w krótkich formach i zastanawiam się, jak poszłoby Ci w większej objętości.
Wracając do tekstu – się chłopak najarał nie na tę pannę i miał pecha. Znając jej naturę, mógł być bardziej ostrożny. Chociaż to zrozumiałe, że myślał w innych kategoriach. Sytuacja nagląca do działania, a konsekwencje tragiczne – jak w życiu. Ta historia byłaby dobrym motywem do rozwinięcia. Trochę szkoda, że kończy się na zasadzeniu kumpla – ziemniaka. Podsumowując:
Podobało mi się, dlatego też teleportuję się do klikarni.
Pozdrawiam, fanthomasie.
Jak zawsze opisujesz historię niezwykłą, pełną zdarzeń ze wszech miar osobliwych. Pozostaje niezaspokojona ciekawość, czy uda się doniczkowa uprawa Davida.
…wcześniej. Jedynie… → Jedna spacja po kropce wystarczy.
Początkowo do moich uszu doleciał przybliżający się szum, a juz po chwili… → Zbędny zaimek. Literówka.
…kłębowisko rur i przewodów, które wydawały się żywe. Wiły i kłębiły, wydając… → A może: ...kłębowisko rur i przewodów, które sprawiały wrażenie żywych. Wiły sie i kłębiły, wydając…
…zostawiając Davida samemu sobie. → …zostawiając Davida samego sobie.
Podniosłem go z ziemi i zabrałem do swojego mieszkania. → Podniosłem go z podłogi i zabrałem do swojego mieszkania.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki, Hesket. Zdarzyło mi się raz czy dwa napisać tekst na ponad 30000 znaków, ale to było dawno temu, teraz coś mi to nie wychodzi, za szybko kończę. ;)
Co do perfekcjonizmu to chyba masz rację, nie wiem, czy we wszystkich aspektach życia, ale w pisaniu często łapię się na tym, że wielokrotnie coś poprawiam, a i tak ostatecznie nie jestem zadowolony z wyniku końcowego, dlatego też nie jestem zbyt dobrym mówcą, za długo myślę, zanim coś powiem. Nawet zwykłe komentarze na forum czy pod tekstami długo analizuję i obracam na różne strony.
Regulatorzy tak to już jest, że w moich tekstach raczej na normalność nie ma co liczyć. ;)
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
Ciekawy szorcik. Ładnie budowana fabuła, z każdym akapitem wzbudza coraz większa zainteresowanie i kończy się też sprawnie. Dobrze się czytało.
Pozdrawiam.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Witaj.
Tym razem, co wątek, to jakieś nowe zaskoczenie. :)
Z technikaliów:
Początkowo do uszu doleciał przybliżający się szum, a już po chwili cała okolicę rozmazały strugi deszczu. – literówka
Zazwyczaj po kilkunastu minutach jej przechodziło i znów zmieniała się w potulną, ale nienasyconą seksualnię Ritę, ale wolałem nie ryzykować, że skończę z kulą w głowie. – literówka i powtórzenie
Mamma mia, jakie zakończenie!
Klik za pomysł i jego niesamowitą realizację.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Hej fanthomas >
Ale zabawna historyjka. Jajeczna jak czort. Bardzo dobrze się czytało. I podziwiam wyobraźnię. Też mam na imię Dawid. Z tego ziemniaka może frytki by dobre wyszły :)))
Jestem niepełnosprawny...
Cześć! Odjechany tekst, z narastającą grozą absurdu, a potem rozładowaniem napięcia w niezwykłej formie. Osobiście bardzo nie lubię, gdy ktoś mnie zaprosi na kolację, ale zmieni się w ziemniaka :))
Jego kleisty głos
Czy głos może być kleisty? Kibicuję za uzasadnienie, że może, ale sam nie znalazłem takiego :)
Pozdrawiam!
Opuściłem biuro jako jeden z ostatnich, wszyscy wyszli do domów dużo wcześniej.
Aliteracja, do tego “jeden z ostatnich” i “wszyscy wyszli” wprowadza jednak konfuzję. Jak dla mnie drugi człon rozwadnia zdanie.
Jedynie recepcjonista trwał wciąż na posterunku i wydłubywał brud z zębów.
Odwracasz zwyczajowy szyk tego związku.
Blok tekstu się robi.
W środku przebywali już Jack, Nance, Henry i kilka innych osób, których nie znałem z imienia.
Zgrzyta mi to w tym kontekście. Może “Bawili”, “byli”?
Wpatrywali się z wyrazem niedowierzania w oczach w mężczyznę kucającego przy kaloryferze.
Sugeruję uprościć na “z niedowierzaniem”
Ten upadł, trafiony gradem kul
Ja wiem, grad kul to dla mnie bitwa albo ostrzał z broni maszynowej.
“Nie zabijajcie mnie, jestem potomkiem Davida Lyncha” – krzyknął do nadbiegających łotewskich chłopów.
Nie marnujesz żadnej szansy, by udziwnić tekst.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
No, faktycznie dziwnie się tu dzieje. W sensie zaskoczeń na każdym kroku, jak nie uzbrojona Betty, to walka z kaloryferem… Na pewno nie można się nudzić, więc chyba na plus. Acz nie obraziłabym się za wyraźniejszą linię fabularną.
Dostrzegłem jedynie ciemne niebo, wiecznie zachmurzone, z którego ciągle leciała mżawka oraz smętny klub naprzeciwko,
Z powodu zaginionego w akcji przecinka chwilkę się zastanawiałam, dlaczego z nieba leci klub.
Babska logika rządzi!
Wow. Przyznaję, że absurd i totalne oderwanie od rzeczywistości to nie moja para kaloszy, ale tutaj opisałeś je wciągająco. Widzę bardzo precyzyjne używanie konkretnych słów i fraz, co już mi bardzo się podoba. Tempo też ciekawe – początkowo powlne, od rewolweru Rity/Betty mocno daje gazu.
Powiem szczerze, miałem lekkie deja vu w stylu “Zaginionej autostrady “ Lyncha, gdzie też w pewnym momencie następuje odlot.
Ode mnie plus do biblioteki dla tego koncertu fajwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Ciekawe zwroty akcji i dość abstrakcyjne wątki zaprowadziły mnie do burczących brzuchów gości, co mnie rozbawiło, ale jednak spodziewałam się mocniejszego zakończenia. Może po wyrośnięciu czegoś/kogoś z Davida coś się jeszcze wydarzy? Pozdrawiam ;)
Hej,
a tej historii nie znam. Podpisuję się pod tym co napisał Nowhereman – pachnie mi to Lynchem, w pozytywnym znaczeniu. To co mnie szczególnie urzekło, to dość spójny, jak na zamieszczone absurdy, świat, z powtarzalnością zdarzeń – jak choćby Betty wpadająca na imprezę z pistoletem w dłoni. Cenię też humor.
Doklikuję biblio :)
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir