- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Żaba II: Zemsta nietoperza

Żaba II: Zemsta nietoperza

Opo­wia­da­nie jest kon­ty­nu­acją po­przed­niej hi­sto­rii “Żaba”. Pi­sa­ne dla tych, któ­rzy się uśmiech­nę­li oraz dla tych, któ­rzy się nie uśmiech­nę­li, ale prze­czy­ta­li, ale przede wszyst­kim dla nie­sfor­nych bo­ha­te­rów, któ­rzy bar­dzo się nu­dzi­li, cze­ka­jąc na dal­szy ciąg.

Ano­nim tłu­ma­czył im, że po­wo­łał ich do życia jed­no­ra­zo­wo, i że dru­gie czę­ści rzad­ko się udają, ale za­rzu­ci­li mu okru­cień­stwo i brak od­po­wie­dzial­no­ści.

Prze­mo­cy sporo, prze­kleństw mało, seks i na­gość wy­stę­pu­ją, ale bez de­ta­li.

W opo­wia­da­niu ucier­pia­ły licz­ne zwie­rzę­ta. Ano­nim już ubła­gał bogów, by za­pew­ni­li im lep­szy los w ko­lej­nych wcie­le­niach.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Ślimak Zagłady, Ambush, Użytkownicy IV

Oceny

Żaba II: Zemsta nietoperza

Ka­płan chrząk­nął i splu­nął na ka­mien­ną po­sadz­kę. Za­chod­nia ka­pli­ca świą­ty­ni była tak mrocz­na, że i tak nikt tego nie za­uwa­ży. A jeśli nawet, to im wię­cej sprzą­ta­nia, tym czę­ściej bę­dzie oglą­dać po­wab­ną sie­dem­na­sto­let­nią po­moc­ni­cę.

– Es­ter­gi kwa­num, inmo esme­ren, askai urde­nas… – wy­du­kał, przy­su­wa­jąc kar­tecz­kę z fo­ne­tycz­nym za­pi­sem bli­żej świe­cy.

– Askei urden – roz­brzmiał głos za jego ple­ca­mi. Ka­płan od­wró­cił się.

– Dusza Te­weń­czy­ka opusz­cza ciało raz, nie w spo­sób cią­gły… – wy­ja­śnił męż­czy­zna, któ­re­mu udało się bez­sze­lest­nie wśli­zgnąć do ka­pli­cy – …chyba że ten, kto po­zba­wia życia, chce prze­dłu­żyć ten pro­ces.

– Przy­sze­dłeś, bym god­nie po­że­gnał two­ich kom­pa­nów?

– Tak ka­le­cząc te­weń­ski? Nie, mam ło­pa­tę.

– Jeśli chcesz się po­mo­dlić, usunę się, byś miał spo­kój myśli…

– Przy­sze­dłem zło­żyć ofia­rę.

– Ofia­rę? Oczy­wi­ście… Nie widzę jed­nak, z czego.

– A ja widzę.

Ka­płan zlu­stro­wał nie­zna­jo­me­go. Był śred­nie­go wzro­stu, łysy, z wy­dat­nym, pła­skim nosem i nie­pro­por­cjo­nal­nie sze­ro­ką dolną szczę­ką. Jedną rękę miał od­wie­dzio­ną za plecy, zza któ­rych wy­sta­wał drew­nia­ny trzo­nek. Ka­płan za­nie­po­ko­ił się. Czyż­by słowa przy­by­sza o ło­pa­cie miały inny sens, niż po­cząt­ko­wo my­ślał?

– Jeśli cię czymś ura­zi­łem, panie… – za­czął ka­płan. Resz­ta wy­po­wie­dzi uto­nę­ła w bul­go­ta­niu krwi wy­pły­wa­ją­cej z ust.

Męż­czy­zna wy­cią­gnął szty­let z gar­dła ka­pła­na rów­nie szyb­ko, jak go wbił. Kiedy już ciało osu­nę­ło się na pod­ło­gę, przy­dep­tał głowę butem.

– Ty? Nie, twój bóg, swoją opie­sza­ło­ścią.

Słowa od­bi­ły się echem od murów ka­pli­cy. Nie­ru­cho­mo cze­kał, aż coś się wy­da­rzy. Po­czuł ukłu­cie w kost­kę. Za­klął. Nie dość, że brud­no, to jesz­cze za­pchlo­ne… Kiedy się­gał do no­gaw­ki, by się po­dra­pać, za­uwa­żył rój mró­wek, bie­ga­ją­cych wokół głowy ka­pła­na. Ich ruch za­dzi­wił go re­gu­lar­no­ścią – usta­wia­ły się w pro­sto­kąt­ne ko­lum­ny, ni­czym woj­sko ocze­ku­ją­ce na roz­kaz. Część owa­dów ufor­mo­wa­ła ramkę, we­wnątrz któ­rej za­czę­ły po­ja­wiać się li­te­ry. Męż­czy­zna wziął świe­cę i przy­bli­żył ją do roju.

JAK ŚMIESZ?

– Jaki pan, taki kram! Śmiem, bo je­steś tak słaby, że po­zwo­li­łeś umknąć śmier­tel­ni­kom!

?

PRZYJ­DĘ PO CIE­BIE

– Zrób to cho­ciaż po­rząd­nie. Nie wiesz, o co cho­dzi? Napad na trans­port, w Lesz­czy­no­wym Jarze. Wiesz­cze Oczy wi­dział, jak cię­ci­wa łuku roz­ci­na gar­dło Go­ceń­czy­ka. Prze­ka­zał wizję Wiesz­czym Ustom. Dzi­siaj tro­pi­ciel zna­lazł czte­ry ślady, nie trzy. Ja­kimś cudem trup wstał i sobie po­szedł.

WIE­RZYSZ WIESZ­CZYM USTOM?

– Nie pró­buj się wy­kpić. Przy­sną­łeś, a ja mam po­pra­wiać?

NIE SPO­UFA­LAJ SIĘ

Ćwie­ki i że­la­zne łuski, przy­szy­te do skó­rza­ne­go ka­fta­na, w który odzia­ny był przy­bysz, po­kry­ły się szro­nem. Po chwi­li cien­ka war­stwa lodu wpeł­zła rów­nież na jego twarz.

– Mam… ci… przy­po­mnieć? Ve­re­ike, Tal… – wy­stę­kał męż­czy­zna, do­pó­ki jesz­cze mógł po­ru­szać mię­śnia­mi. Po ostat­nich sło­wach lód bły­ska­wicz­nie od­pa­ro­wał.

– Oni też ci umknę­li. Lu­dzie zwró­cą się ku innym bogom.

Mrów­ki bie­ga­ły bez­ład­nie, aż w końcu uło­ży­ły się w ko­lej­ny napis.

CO PRO­PO­NU­JESZ?

– Cóż, można po­wie­dzieć, że je­stem twoim sta­łym do­staw­cą. Ro­zu­miem, że masz inne spra­wy na gło­wie… czy dzi­siaj pod Przy­sta­nią Mgieł nie do­szło do bitwy?

JESZ­CZE TRWA

– No wła­śnie, a słoń­ce zaraz za­cho­dzi. Ma­sa­kra, praw­da? Całą noc będą konać. Wra­ca­jąc do tej drob­nej spra­wy… jeśli udzie­lisz bo­skiej po­mo­cy, zro­bię to szyb­ko, lecz bo­le­śnie. Przy­śle­my też ze stolicy no­we­go ka­pła­na. Mówi płyn­nie po go­ceń­sku i te­weń­sku.

ZGODA

Spod su­fi­tu sfru­nął nie­to­perz. Wcze­pił się pa­zur­ka­mi w kra­wędź na­ra­mien­ni­ka męż­czy­zny. Po­pi­ski­wał cicho, a oczka błysz­cza­ły jak pa­cior­ki.

– To tyle? Spo­dzie­wa­łem się cze­goś in­ne­go… On się w coś zmie­nia? Po­więk­sza? Wy­sy­sa krew? – Męż­czy­zna na wszel­ki wy­pa­dek pod­niósł skó­rza­ny koł­nierz.

NIE

TO NIE­TO­PERZ

NIE WIDAĆ?

Mrów­ki ro­ze­szły się. Nie­to­perz przy­lgnął do szyi męż­czy­zny, wydał błogi pisk i usnął. Łysy po­krę­cił głową i splu­nął. W wej­ściu do ka­pli­cy minął dziew­czy­nę ubra­ną w far­tuch.

– Masz, przy­da ci się! – Wrę­czył jej ło­pa­tę. Zanim od­szedł, otak­so­wał jej fi­gu­rę.

– Jest dla cie­bie lep­sza ro­bo­ta, w ko­sza­rach.

* * *

Sta­li­śmy przed wy­lo­tem ja­ski­ni, zwień­czo­nym spę­ka­nym łu­kiem skal­nym.

– To tu! – ob­wie­ści­łem z dumą.

Ortek uśmiech­nął się pro­mien­nie. Kiedy się cie­szył, każdy mię­sień jego po­tęż­ne­go ciała zda­wał się pęcz­nieć jesz­cze bar­dziej.

– Jest woda dla żabki! – Wska­zał kro­ple, ska­pu­ją­ce ze skle­pie­nia do błot­ni­ste­go ba­jor­ka.

Beht, wuj Or­te­ka, po­ki­wał głową.

– Dużo ka­mie­ni. Po­trze­ba dwóch dni, żeby to od­gru­zo­wać! – Za­tarł ręce z wy­raź­nym za­do­wo­le­niem. – A tutaj, na progu, zrobi się grząd­kę na rzod­kiew i bru­kiew, rześ­ko dmu­cha ze środ­ka i słoń­ce też za­glą­da…

– Skąd weź­miesz rzod­kiew­ki?

– Zaraz przy­nio­sę kieł­ki z juków, tylko mi ich potem nie za­depcz­cie!

– Już ro­zu­miem, dla­cze­go twój koń ledwo zipie. Nie za dużo za­ła­do­wa­łeś?

Irtil nic nie mó­wi­ła. Spo­glą­da­ła na prze­mian to na wnę­trze ja­ski­ni, to na moją twarz.

– I… jak ci się po­do­ba?

– Edan, tu są pa­ją­ki. – Wska­za­ła oka­za­łe dra­pe­rie pa­ję­czyn, po­kry­wa­ją­ce więk­szość ścian.

– To nie bę­dzie much.

– Są też nie­to­pe­rze! – Po­ka­za­ła pal­cem skle­pie­nie.

– Nie są groź­ne.

Irtil de­mon­stra­cyj­nie ujęła w dłoń pu­kiel gę­stych, kasz­ta­no­wych wło­sów, się­ga­ją­cych aż do pier­si.

– O wplą­ty­wa­niu we włosy mówi się, żeby dzie­ci się po nocy nie włó­czy­ły.

– Co in­ne­go o nich mówić, a co in­ne­go z nimi spać!

– Nie mo­gli­śmy zo­stać w do­li­nie. Ponoć wy­sła­li Ezen­he­la. Nie warto ry­zy­ko­wać spo­tka­nia z nim.

– A ty go spo­tka­łeś?

– Nie, i dla­te­go żyję. Ale sły­sza­łem…

– Nie mogę się opie­ko­wać młod­szą sio­strą, bo coś sły­sza­łeś?

– Je­ste­śmy tu, że­by­ście byli bez­piecz­ni.

– By­li­by­śmy, gdyby nie napad, który wy­my­śli­łeś!

– Irtil, chcia­łaś być ze mną, ale móc się wi­dy­wać z ro­dzi­ną. Więc masz tutaj brata, wuja i mnie. Który za­ką­tek ja­ski­ni wy­bie­rasz?

Nie­to­perz pi­snął i prze­le­ciał nam nad gło­wa­mi. Irtil za­kry­ła włosy dłoń­mi, a potem tup­nę­ła.

– Ten naj­da­lej od cie­bie!

* * *

Zdy­sza­ny Go­ceń­czyk skło­nił się i za­czął zda­wać ra­port.

– Do­wód­co, trop pro­wa­dzi do Spor­nych Łąk. Potem szli wzdłuż po­to­ku, aż do wia­tro­ło­mów. Wyżej strasz­na gę­stwi­na, zie­mia zryta przez zwie­rzy­nę. Trop się urwał. Miej­sco­wi mówią, że tam srogi niedź­wiedź miesz­ka, a że zmrok za­pa­dał, bałem się za­cho­dzić.

– Trop… się urwał? – Łysy męż­czy­zna pod­niósł brew.

– No… nie mo­głem go zna­leźć. Jak słoń­ce wzej­dzie, wrócę tam i…

Ezen­hel prze­szedł na te­weń­ski.

– Urwał się… Hark, co o tym my­ślisz?

– Co? – Żoł­dak odzia­ny w skórę dzika, ogry­za­ją­cy wła­śnie udziec, ro­zej­rzał się wo­ko­ło, jakby prze­nie­sie­nie uwagi spra­wia­ło mu wy­raź­ną trud­ność. – No, trop nie może się urwać, chyba że w wo­dzie.

– Pokaż mu, co może się urwać.

Męż­czy­zna zbli­żył się do zwia­dow­cy. Jedną ręką uniósł go za gar­dło. Stopy Go­ceń­czy­ka za­dyn­da­ły nad zie­mią. Sie­dzą­cy przy ogni­sku usły­sze­li naj­pierw chrup­nię­cie karku, potem chrzęst miaż­dżo­nych tka­nek, a na końcu dar­cie skóry.

– Hark, nie o to cho­dzi­ło. Zwia­dow­ca da sobie radę bez dłoni, od biedy bez jed­ne­go ucha, ale bez głowy jest mało uży­tecz­ny. Choć, muszę przy­znać, resz­ta ma teraz od­po­wied­nią mo­ty­wa­cję! – Do­wód­ca spoj­rzał na blade twa­rze pod­ko­mend­nych.

– Nie­to­perz się obu­dził – zwró­cił uwagę Hark, uważ­nie przy­glą­da­jąc się zwie­rząt­ku. To wy­szcze­rzy­ło na niego ząbki i syk­nę­ło.

– A, ten dar­mo­zjad… Bo­go­wie scho­dzą na psy, skoro do­sta­łem coś ta­kie­go.

Nie­to­perz po­li­zał Ezen­he­la w po­li­czek, roz­pro­sto­wał skrzy­dła i po­szy­bo­wał w ciem­ność.

* * *

Niedź­wiedź po raz ko­lej­ny prze­tur­lał się na le­go­wi­sku. Pró­bo­wał zna­leźć po­zy­cję, w któ­rej świe­że rany nie spra­wia­ły­by bólu. Był rów­nie głod­ny, co roz­złosz­czo­ny. Naj­pierw gonił jed­ne­go z ry­wa­li aż na po­kry­ty ko­so­drze­wi­ną grzbiet. Potem wiatr przy­niósł woń dru­gie­go samca i mu­siał wró­cić w do­li­nę. Tam­ten, za­miast wal­czyć ho­no­ro­wo, zbiegł po zbo­czu i wy­ko­rzy­stał impet ude­rze­nia, by go prze­wró­cić. Zanim zmu­sił prze­ciw­ni­ka do od­wro­tu, otrzy­mał kilka razów pa­zu­ra­mi.

Po tej stro­nie gór nie było po­tęż­niej­sze­go niedź­wie­dzia niż on. Matka wy­mru­cza­ła, że jego siła jest na­gro­dą od Bo­gi­ni Łowów. Niedź­wie­dzi­ca czę­sto uży­cza­ła swego ciała, by bo­gi­ni mogła w nim zstę­po­wać na świat. Ta po­zo­sta­wi­ła w cię­żar­nej sa­mi­cy rów­nież okruch swo­jej świa­do­mo­ści. W mło­do­ści to spryt, a nie siła po­zwo­lił niedź­wie­dzio­wi zająć ol­brzy­mie te­ry­to­rium i spło­dzić na­stęp­ców. Teraz świa­do­mość sta­wa­ła się jego prze­kleń­stwem. Matka ode­szła, a sio­strę za­bi­li lu­dzie. Pry­mi­tyw­ne roz­mo­wy z sa­mi­ca­mi lub po­gróż­ki ry­wa­li nu­ży­ły go. Myśli cią­ży­ły mu, za­miast po­ma­gać, spryt zmie­nił się w me­lan­cho­lię. Ma­rzył o po­wro­cie bo­gi­ni, lecz ta zda­wa­ła się ob­ser­wo­wać świat z bar­dzo da­le­ka.

Usły­szał pisk. Nie­to­pe­rze były mile wi­dzia­ny­mi go­ść­mi. Ostrze­ga­ły przed za­gro­że­niem, zwłasz­cza ze stro­ny my­śli­wych i psów. Ten nie­to­perz, za­miast szu­kać miej­sca do od­po­czyn­ku, za­czął krą­żyć nad jego łbem. Zanim boska cząst­ka zdą­ży­ła wy­czuć obec­ność in­ne­go boga, nie­to­perz wy­lą­do­wał na pysku niedź­wie­dzia, a na­stęp­nie wbił ostre ząbki pro­sto w nos.

Niedź­wiedź ryk­nął. Wstał, po­trzą­sa­jąc łbem. Zło­śli­wy nie­to­perz dyn­dał teraz u wy­lo­tu pie­cza­ry, za­cze­pio­ny pa­zu­ra­mi o ko­rzeń. Niedź­wiedź za­mach­nął się na niego łapą. Za­miast uciec, nie­to­perz po­no­wił atak. Za­sło­nił ło­po­czą­cy­mi skrzy­dła­mi śle­pia niedź­wie­dzia, po czym uką­sił go w ucho.

Tego było już za wiele. Niedź­wiedź walił teraz na oślep ła­pa­mi, opę­dza­jąc się od prze­śla­dow­cy. Ten w końcu wy­le­ciał z le­go­wi­ska, ale usiadł na naj­bliż­szym pniu. Za­czął pisz­czeć tak prze­raź­li­wie, że pysk niedź­wie­dzia sam się zmarsz­czył i ob­na­żył kły. Dra­pież­nik wy­biegł z pie­cza­ry.

* * *

– Edan, co tak ha­ła­su­je? – spy­ta­ła Irtil z dru­gie­go końca ja­ski­ni. Zsu­ną­łem z głowy koc i pró­bo­wa­łem wsłu­chać się w od­gło­sy do­bie­ga­ją­ce z lasu.

– Zwie­rzę­ta, coś muszą jeść… śpij… – mruk­ną­łem i na­cią­gną­łem koc. Usły­sza­łem czła­pa­nie, tym razem do­cho­dzą­ce z wnę­trza ja­ski­ni, potem mla­śnię­cie błota i skrzek żaby.

– Co się dzie­je? – Ortek wstał z po­sła­nia. – Żabka pła­cze!

– Nic, wdep­nę­łam w ba­jo­ro! – syk­nę­ła Irtil. Po chwi­li po­czu­łem szarp­nię­cie za kra­wędź koca, a wkrót­ce wy­lą­do­wa­ły pod nim zimne i ubło­co­ne stopy. Irtil przy­tu­li­ła się do moich ple­ców. Sły­sza­łem nie­spo­koj­ny od­dech i czu­łem go na szyi.

– Co to za ryki?

– Pew­nie jeleń.

– Je­le­nie ryczą je­sie­nią.

– Może ten ma ocho­tę już teraz? – Od­wró­ci­łem się w jej stro­nę i ob­ją­łem w talii. Po­ca­ło­wa­łem w usta. Ocze­ki­wa­łem nie­biań­skiej roz­ko­szy, ale w za­mian do­sta­łem tylko przy­ja­ciel­skie cmok­nię­cie.

– Boję się. Przy­tul mnie.

Przez chwi­lę le­że­li­śmy nie­ru­cho­mo, wsłu­cha­ni w swoje od­de­chy, po­stę­ki­wa­nia Behta i chra­pa­nie Or­te­ka, który za­snął rów­nie szyb­ko, jak się obu­dził. W końcu ciało Irtil się roz­luź­ni­ło. Po­czu­łem, jak roz­pi­na guzik ko­szu­li, a potem ca­łu­je mnie w pierś. Roz­pię­ła ko­lej­ne dwa gu­zi­ki, sku­pia­jąc uwagę na pępku. Jej dłoń wę­dro­wa­ła już niżej…

– Irtil…

– Ciii, uwiel­biam, jak tak drżysz… – szep­nę­ła.

– Irtil, to jest głos niedź­wie­dzia! Do licha!

Po­de­rwa­łem się z po­sła­nia.

– Irtil, zmy­kaj w głąb ja­ski­ni. Beht, po­bud­ka. Ortek, wsta­waj! Ortek!

Mu­sia­łem pod­biec do niego, spał jak ka­mień. Mla­snę­ło błoto, ode­zwa­ła się żaba. Ortek wstał bły­ska­wicz­nie.

– Beht, po­chod­nia, przy­go­tuj broń. Ortek, weź coś do łapy, co­kol­wiek. Trzy­masz za tępy ko­niec, ude­rzasz ostrym, jasne?

Po­dej­mo­wa­nie wy­bo­rów nie było do­me­ną brata Irtil. Beht wy­ka­zał się przy­tom­no­ścią i wrę­czył mu młot ko­wal­ski.

– Ale miało mieć ostry ko­niec… – za­pro­te­sto­wał Ortek.

– Nie­waż­ne, po pro­stu wa­lisz, młot to młot. Beht, skąd się tu wziął?

– A po co ko­wa­lo­wi dwa?

– Wpro­wa­dzę konie do środ­ka! – krzyk­ną­łem i wy­bie­głem przed ja­ski­nię. Zwie­rzę­ta nie­spo­koj­nie prze­stę­po­wa­ły z nogi na nogę, strzy­gąc usza­mi. Za­cią­gną­łem je do wnę­trza, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie doj­rzeć co­kol­wiek w gę­stwi­nie lasu po­ra­sta­ją­ce­go zbo­cze góry. Kil­ka­dzie­siąt stóp niżej za­ko­ły­sa­ły się czub­ki krza­ków.

Nad gło­wa­mi prze­le­ciał nam nie­to­perz. Irtil wrza­snę­ła. Konie za­rża­ły. Żaba ska­ka­ła w po­pło­chu po ja­ski­ni, aż w końcu za­nur­ko­wa­ła w ka­łu­ży. Ortek tak się tym prze­jął, że omal co nie od­sta­wił młota na stopę Behta. Za­miast sta­wić czoło szar­żu­ją­cej be­stii, przy­kląkł przy ba­jor­ku.

– Ortek, niedź­wiedź idzie po żabę! – wrza­sną­łem w tej samej chwi­li, w któ­rej pa­zu­ry dra­pież­ni­ka ścię­ły młody buk, ro­sną­cy przed wej­ściem. Si­łacz wstał. Zmarsz­czył nos i czoło, a z jego gar­dła wy­do­był się głu­chy po­mruk.

– Ortek, weź młot! – krzyk­ną­łem, ale było już za późno. Brat Irtil ru­szył na niedź­wie­dzia. Zwie­rzę sta­nę­ło na tyl­nych ła­pach i za­mie­rzy­ło się na niego przed­ni­mi. Ortek za­blo­ko­wał dłoń­mi po­tęż­ne pa­zu­ry, wbił san­da­ły w zie­mię i na­parł na zwie­rzę. Kła­pa­ło wście­kle py­skiem, ale Ortek zdzie­lił je czo­łem w nos. Po­rwa­łem młot z ziemi. Pod­bie­głem do niedź­wie­dzia. Z tru­dem wzią­łem za­mach, sta­ra­jąc się unieść cięż­ką broń jak naj­wy­żej. Ude­rzy­łem. Obuch tra­fił zwie­rzę w czasz­kę. Niedź­wiedź się za­chwiał, a Ortek prze­wró­cił go na wznak. Beht pod­biegł z mie­czem. Po­wstrzy­ma­łem go.

– To tylko roz­złosz­czo­ne zwie­rzę. Może za­ję­li­śmy jego ja­ski­nię?

– Nie było le­go­wi­ska – Beht po­krę­cił głową. – Nie­zła sztu­ka, ta­kie­go jesz­cze nie wi­dzia­łem. Skóra, sadło, łapy, zęby… – wy­li­czał. – Wołu bym do­ku­pił, albo kilka świ­nia­ków!

– Co z nim zro­bi­my? – spy­ta­ła Irtil. – Jest ogłu­szo­ny. Nie mar­twy.

– Jak wsta­nie, wal­nie­my go mło­tem – za­pro­po­no­wał Beht.

– I co dalej? – spy­ta­łem.

– No, po­wtó­rzy­my…

– To wład­ca pusz­czy. Albo go zjemy i oskó­ru­je­my, bo wy­gra­li­śmy w ho­no­ro­wej walce, albo od­da­my pusz­czy. Nie mo­że­my go cią­gle tłuc po łbie. Nie chce­my mieć z bo­ga­mi na pień­ku.

– No, to za­ła­twio­ne. Roz­pa­lam więk­szy ogień, sadło długo się wy­ta­pia – Beht za­tarł ręce.

– Ejże, może warto za­skar­bić sobie wdzięcz­ność bogów?

– Edan, przez tych bogów je­ste­śmy zbie­ga­mi. Żabę już ra­to­wa­łeś. Teraz chcesz niedź­wie­dzia, który omal nas nie po­żarł? – ode­zwa­ła się Irtil.

– Ra­to­wa­łem Bo­gi­nię Mi­ło­ści, nie żabę. Lu­bisz mi­łość? Lu­bisz wuja, któ­re­go oca­li­ła od śmier­ci?

W głębi ja­ski­ni roz­legł się pisk, któ­re­mu za­wtó­ro­wa­ły inne nie­to­pe­rze. Kiedy już się uspo­ko­iły, do­sły­sza­łem z doliny brzęk me­ta­lu o ka­mień.

– Za­gło­suj­my, co zro­bić z niedź­wie­dziem! – za­pro­po­no­wa­ła Irtil gło­sem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu.

– Miś jest zły, przy­szedł po żabę! – ode­zwał się Ortek.

– Mo­że­cie się przy­mknąć? – wark­ną­łem, jed­no­cze­śnie na­słu­chu­jąc ko­lej­nych od­gło­sów z ze­wnątrz ja­ski­ni.

– Że niby nasz głos się nie liczy? – Irtil spoj­rza­ła na mnie spode łba. – Mam się przy­mknąć, bo je­stem głu­pią wiej­ską dziew­ką, tak?

Za­czę­ła iść ku mnie, za­ci­ska­jąc dło­nie. Na ze­wnątrz ja­ski­ni brzęk me­ta­lu po­wtó­rzył się, a po nim usły­sza­łem chro­bot to­czą­ce­go się ka­mie­nia.

– Może wo­lisz się za­ba­wiać z Bo­gi­nią Mi­ło­ści, co? Jej nie ka­zał­byś się przy­mknąć!

– Irtil! Ci, któ­rzy nas ści­ga­ją…

– Tak, naj­pierw napad, teraz po­ścig, a ja robię za gierm­ka, nie za żonę! – za­mach­nę­ła się na mnie otwar­tą dło­nią.

– …są już tutaj! – za­blo­ko­wa­łem cios, za­da­ny w prze­wi­dy­wal­ny spo­sób. – Za żonę? – spy­ta­łem, zdzi­wio­ny.

Przez chwi­lę nie­uwa­gi do­się­gło mnie ude­rze­nie w po­li­czek, za­da­ne drugą dło­nią.

– A co, wo­lał­byś szlach­cian­kę, tak? – Z oczu po­pły­nę­ły jej łzy.

– Nie. Ni­ko­go in­ne­go. Irtil, czy zo­sta­niesz moją…

Świ­snę­ła strza­ła. Prze­le­cia­ła obok nas i wbiła się w łapę niedź­wie­dzia. Ciało zwie­rzę­cia drgnę­ło.

– Irtil, na tył! Beht, uzbro­je­nie! Zgaś ogień, mają nas jak na wi­del­cu! Ortek, oni też przy­szli po żabę! Tylko nie wy­chodź znowu z go­ły­mi rę­ka­mi! Schyl się za ka­mie­niem, mają łuki.

Na­stęp­na strza­ła wbiła się w ster­tę ekwi­pun­ku obok konia Behta.

– Do dia­ska, siła ich. Trze­ba wpro­wa­dzić konie naj­głę­biej, jak się da. W wą­skiej czę­ści łucz­ni­cy nie­wie­le wskó­ra­ją. Wal­cząc jeden na jed­ne­go mamy szan­se. Ortek, uwa­żaj!

– Za­bio­rę żabkę! – Brat Irtil opu­ścił schro­nie­nie i klęk­nął przy ka­łu­ży. Lotki ko­lej­nej strza­ły mu­snę­ły jego ucho. Irtil wrza­snę­ła z prze­ra­że­nia.

– Bo­gi­ni ostrze­ga­ła, by zo­sta­wić żabę w do­li­nie! Prze­wi­dy­wa­ła przy­szłość! Beht, po­tocz do mnie tar­czę!

Zła­pa­łem. Pod­bie­głem do Or­te­ka w samą porę. Grot strza­ły wrył się głę­bo­ko w drew­no.

– Długo jesz­cze z tą żabą?

Tar­cza była za mała, żeby sku­tecz­nie za­sło­nić nas obu. Mia­łem na­dzie­ję, że prze­ciw­ni­cy są na tyle da­le­ko, że nie mogą do­brze ce­lo­wać.

Nad­la­tu­ją­ca strza­ła brzmia­ła ni­czym sze­lest skrzy­deł wiel­kie­go ptaka. Po­czu­łem ude­rze­nie, które nie­mal zmiaż­dży­ło ramię. Drza­zgi wkuły mi się w po­li­czek i skroń. Kiedy już otwo­rzy­łem oczy, zo­ba­czy­łem długi, że­la­zny grot, wbity czub­kiem mię­dzy żebra. Przez chwi­lę wal­czy­łem ze sła­bo­ścią i mrocz­ka­mi wi­ru­ją­cy­mi w polu wi­dze­nia. Potem zwa­li­łem się w błoto. Ostat­nie, co usły­sza­łem, to prze­raź­li­wy skrzek.

* * *

– Nie do­ce­ni­łem nie­to­pe­rza, a tu… sami pa­trz­cie!

Ezen­hel uniósł po­chod­nię, by świa­tło mogło do­trzeć do dal­szych czę­ści ja­ski­ni. W głębi krę­te­go, że­bro­wa­ne­go tu­ne­lu, przy­po­mi­na­ją­ce­go prze­łyk gi­gan­tycz­ne­go stwo­ra, ko­tło­wa­ła się czar­na, żywa masa. Trud­no było w niej wy­róż­nić po­szcze­gól­ne zwie­rzę­ta – zda­wa­ły się wzla­ty­wać i opa­dać w jed­nym ryt­mie. Przez prze­raź­li­we piski ledwo prze­bi­ja­ły się słab­ną­ce krzy­ki ludzi. Nie­to­pe­rze ata­ko­wa­ły z furią, któ­rej Ezen­hel nie spo­dzie­wał się po ich wą­tłych ciał­kach.

– Na razie się nie zbli­żaj­cie. Jak bę­dzie po wszyst­kim, wy­pro­wa­dzisz konie. Są warte wię­cej niż psu­bra­ty, któ­rych ści­ga­my. Potem wró­cisz i obej­rzysz ciała. Jeśli kto­kol­wiek bę­dzie jesz­cze żył, przy­wlec do mnie.  Zro­zu­mia­łeś, Hark?

Wo­jow­nik w skó­rze dzika kiw­nął głową.

– Dobra ro­bo­ta! – Ezen­hel wska­zał dłu­gie łę­czy­sko z ci­so­we­go drew­na, które Hark wciąż trzy­mał w dłoni. Pod­szedł do go­ceń­skich zwia­dow­ców, któ­rzy klę­cze­li przy niedź­wie­dziu.

– Zrób­cie no­si­dło z drą­gów, zwie­zie­my go do grodu.

Wy­szedł przed ja­ski­nię. Niebo na wscho­dzie za­czy­na­ło się ró­żo­wić, a ptaki roz­po­czę­ły już po­ran­ne trele.

– Do­wód­co…

– Co, już po wszyst­kim? – spy­tał, nie od­wra­ca­jąc się.

– Bo… coś jest nie tak…

Piski nie­to­pe­rzy uci­chły. Sły­sze­li od­głos po­je­dyn­czych kro­ków, od­bi­ja­ją­cy się echem od ścian. Po chwi­li z wnę­trza ja­ski­ni wy­szła ko­bie­ta. Strzęp­ki ubra­nia wi­sia­ły na pół­na­gim ciele, po­kry­tym nie­zli­czo­ny­mi za­dra­pa­nia­mi. Uwa­la­ne bło­tem włosy ob­le­pia­ły szyję i ra­mio­na. Mimo to szła wy­pro­sto­wa­na, spo­glą­da­jąc wo­jow­ni­kom w oczy. Oni za to ga­pi­li się po­żą­dli­wie na jej pier­si. Nie za­uwa­ży­li ma­łych srebr­nych iskie­rek peł­za­ją­cych po dło­niach ko­bie­ty.

– Prze­rwa­li­ście oświad­czy­ny…

Obo­jęt­nie prze­szła obok roz­ło­żo­nej na ziemi broni.

 – …zdep­ta­li­ście rzod­kiew­ki wuja…

Po­de­szła do ster­ty ba­ga­ży Behta. Ujęła w dło­nie trzo­nek ło­pa­ty.

– …i przez was zgi­nę­ła żaba!

 Brzęk­nę­ła cię­ci­wa łuku. Irtil szty­chem ło­pa­ty za­trzy­ma­ła strza­łę. Zda­wa­ła się po­ru­szać wie­lo­krot­nie szyb­ciej, niż ota­cza­ją­cy ją Te­weń­czy­cy. Naj­bliż­sze­go zdzie­li­ła w czoło, aż za­dźwię­czał metal. Dru­gie­mu z na­past­ni­ków roz­cię­ła ostrzem ło­pa­ty gar­dło. Kiedy chwy­cił się za nie dłoń­mi, ko­lej­nym cio­sem po­zba­wi­ła go pal­ców. Trze­cie­go, który dzier­żył cep na­bi­ja­ny dłu­gi­mi kol­ca­mi, ude­rzy­ła w ko­la­no. Kiedy wróg z nie­do­wie­rza­niem pa­trzył na ka­wał­ki rzep­ki roz­rzu­co­ne po ziemi, ob­ró­ci­ła trzo­nek za ple­ca­mi, by nadać mu od­po­wied­ni roz­pęd. Grzmot­nę­ła kan­tem szty­chu w że­la­zny hełm. Ogłu­szo­ny prze­ciw­nik stra­cił rów­no­wa­gę i na­dział się brzu­chem na ostrza wła­snej broni. Wi­dząc to, go­ceń­scy zwia­dow­cy po­rzu­ci­li oręż i czmych­nę­li w las.

Hark na­ło­żył strza­łę i na­piął długi łuk. Irtil sta­nę­ła w roz­kro­ku, ważąc w dło­niach trzo­nek ło­pa­ty. Kiedy strze­lił, za­mach­nę­ła się. Try­snął snop iskier. Drzew­ce po­ci­sku zła­ma­ło się, a że­la­zny grot za­wró­cił w stro­nę wo­jow­ni­ka. Wbił się w ramię. Hark spoj­rzał na niego lek­ce­wa­żą­co, jakby uką­sił go komar. Od­rzu­cił łuk i pod­niósł z ziemi młot ko­wal­ski. Uniósł nad głowę.

– Zgad­nij, co jest za tobą? – po­wie­dzia­ła Irtil.

Hark mruk­nął coś po te­weń­sku. W tej samej chwi­li pa­zu­ry niedź­wie­dzia roz­ora­ły mu plecy, a kły za­ci­snę­ły się na karku. Zwie­rzę po­wa­li­ło go na zie­mię i za­czę­ło szar­pać. Wresz­cie miało oka­zję, by dać upust wście­kło­ści.

Ezen­hel spoj­rzał naj­pierw na Irtil, a potem na niedź­wie­dzia. Wy­co­fał się do lasu.

– Wrócę po was szyb­ciej, niż się spo­dzie­wa­cie!

Irtil ode­tchnę­ła. Od­rzu­ci­ła ło­pa­tę. Niedź­wiedź po­wą­chał ją, usiadł i za­czął ob­li­zy­wać za­krwa­wio­ne łapy.

– Ortek, przy­nieś pana mło­de­go, póki mało przy­tom­ny. Wuju, znaj­dą się ob­rącz­ki?

– Ano mam. Ko­wa­lo­wi chyba zby­wa­ło… Ale co z ka­pła­nem?

– Bo­go­wie są wszę­dzie, praw­da?

Koniec

Komentarze

Anonim zaznacza, że żabka jest zwierzątkiem ruchliwym. Jeśli czytelnicy uznają, że jej drugie wcielenie zbytnio rozpycha się w konkursie, to może przeskoczyć z konkursu do poczekalni, oczywiście również anonimowo. Zamierzeniem była spójność zasad publikacji i formuły opowiadania z pierwszą częścią. Żabka nie jest pożeraczem punktów i cieszy się z samego istnienia.

Zachodnia kaplica świątyni była tak mroczna, że i tak nikt tego nie zauważy.

Hmmm.

powabną, siedemnastoletnią pomocnicę

Zbędny przecinek, to nie do końca są równoważne przydawki.

Dusza opuszcza ciało raz, nie w sposób ciągły…

Mmm, ale sposób ciągły nie znaczy, że wielokrotnie, tylko, że to trwa. Może być raz, ale i tak trwać.

chyba, że

Mnie też trudno się pozbyć tego nawyku, ale bez przecinka: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Chyba-ze-i-inne-spojniki-z-ze;16506.html

kto pozbawia życia, ma właśnie taki zamiar.

…?

usunę się, byś miał spokój myśli

Hmmm.

Kapłan zlustrował uważniej nieznajomego

Masło maślane: https://wsjp.pl/haslo/podglad/86817/lustrowac/5215583/kobiete – Kapłan zlustrował nieznajomego.

Czyżby stwierdzenie o łopacie

Hmm.

Resztę wypowiedzi przerwało bulgotanie krwi wypływającej z ust.

Przerwało wypowiedź, czyli nie pozwoliło mu wygłosić jej reszty. Resztę wypowiedzi ew. zagłuszyło. Albo reszta wypowiedzi utonęła w bulgotaniu.

Pozwolił, by ciało osunęło się na podłogę

A mógł mu zabronić?

przygniótł głowę podeszwą buta

Hmm.

Nieruchomo czekał, aż coś się wydarzy.

Hmm.

Poczuł ukąszenie owada w kostkę nogi.

Czyli co poczuł? Ukłucie?

Ich ruch wydał mu się zaskakująco skoordynowany.

Nie tłumacz, pokaż.

Mężczyzna wziął w dłoń świecę i przybliżył ją do roju.

Nie sądziłam, że wziął ją w zęby.

Skoro jesteś tak słaby, by pozwolić umknąć śmiertelnikom, mogę wszystko.

Dziwnie to brzmi.

Metalowe wzmocnienia skórzanego kaftana, w który odziany był przybysz pokryły się szronem.

Metalowe wzmocnienia skórzanego kaftana, w który odziany był przybysz, pokryły się szronem. Wzmocnienia?

Ludzie przestają się bać. Zwracają się ku innym bogom.

Dark fantasy, zieew :P

Wczepił się pazurkami w naramiennik mężczyzny.

Metalowy?

postawił wyżej kołnierz

https://wsjp.pl/haslo/podglad/38666/postawic/4938955/uszy

Nietoperz przytulił do szyi mężczyzny

Nie obejdzie się bez "się", chyba że: Nietoperz przylgnął do szyi mężczyzny.

Wręczył jej łopatę, jednocześnie przyglądając się jej figurze.

…?

– To tu! – obwieściłem dumnie.

Ortek uśmiechnął się promiennie.

Prawie rym. W każdym razie powtórzona konstrukcja.

Skąd weźmiesz rzodkiewki?

Rzodkwi się nie sieje aby?

Wskazała okazałe pajęczyny, które niczym gobeliny pokrywały większość ścian.

Hmm. Na pewno jest rym.

O wplątywaniu we włosy mówi się, żeby dzieci się po nocy nie włóczyły.

Dwa "się".

Wierz mi, nie chcielibyście go spotkać.

Angielska konstrukcja, po polsku dziwnie wypada, bo skąd on wie, czego oni by nie chcieli.

Nie zobaczę mojej siostry przez najbliższe dni, a może nawet tygodnie

Jak wyżej.

ale się widywać z rodziną

Ale móc się widywać z rodziną.

– Co? – żołdak

Dużą literą, niepaszczowe.

żołdak odziany w skórę dzika, ogryzający właśnie udziec rozejrzał się wokoło

Wtrącenie: żołdak odziany w skórę dzika, ogryzający właśnie udziec, rozejrzał się wokoło.

aż nogi tamtego zadyndały w powietrzu

Angielskawe.

Potem wiatr przyniósł woń drugiego i musiał wrócić w dolinę

Hmm?

Ta pozostawiła w ciężarnej samicy również okruch swojej świadomości.

Hmmmmm.

W młodości to spryt, a nie siła

Wyżej jakoś strasznie sprytnie nie postąpił…

Ten poruszał się inaczej niż reszta, krążąc nad jego łbem

Hmm.

Zanim boska cząstka zdążyła wyczuć obecność innego boga, nietoperz wylądował na jego pysku

Na pysku boga, rozumiem?

Wstał, potrząsając przy tym łbem.

"Przy tym" zbędne, sam imiesłów dostatecznie to wyjaśnia.

Zasłonił łopoczącymi skrzydłami jego ślepia

Ataku?

Niedźwiedź walił teraz na oślep łapami, starając się trafić prześladowcę.

Hmm. Trochę tłumaczysz.

we wnętrzu posłania

Posłanie ma wnętrze?

Musiałem podbiec do niego, spał jak kamień.

Hmm. A w ogóle skąd on wie, że niedźwiedź?

ścięły młodego buka, rosnącego przed wejściem

Ścięły kogo, co? młody buk, rosnący przed wejściem.

Jego czoło i nos się zmarszczyły, a z gardła wydobył się głuchy pomruk

Tak same z siebie? Dużo tych "się".

który właśnie stanął na tylnych łapach. Złapał dłońmi za jego łapy

…? Co tu się dzieje?

naparł na zwierzę. To kłapało wściekle pyskiem

"To" zbędne, wiemy, co.

Porwałem porzucony

Aliteracja, i od kiedy on ma tyle pary w łapie?

Teraz chcesz niedźwiedzia, który omal nas nie pożarł?

Właśnie?

Lubisz miłość?

Dziwnie to brzmi.

głosem niesugerującym możliwości sprzeciwu

…?

głupią, wiejską dziewką

Zbędny przecinek.

Przez zdziwienie dosięgło mnie uderzenie

Rym.

z oczu popłynęły jej łzy.

Dużą literą, niepaszczowe.

Strzała przeleciała obok jego ucha

Strzała przeleciała mu obok ucha. Ale pozostaje rym.

był zbyt wielki, bym zasłonił

Hmm.

Drzazgi zraniły mnie w twarz.

Hmm, konkretniej?

podniósł pochodnię

Aliteracja.

tunelu, przypominającego przełyk gigantycznego stwora kotłowała

Wtrącenie: tunelu, przypominającego przełyk gigantycznego stwora, kotłowała.

wskazał na długie łęczysko

"Na" zbędne.

Umorusane błotem włosy

Hmm. https://sjp.pwn.pl/szukaj/umorusany.html

Mimo tego

Mimo to.

małych, srebrnych iskierek

Możesz wyciąć przecinek.

Bez trudu zatrzymała sztychem łopaty strzałę, wycelowaną jej stronę.

Coś tu się posypało z szykiem.

obróciła trzonek za plecami, by nadać mu odpowiedni rozpęd

Hmm.

pazury niedźwiedzia rozorały jego plecy, a kły zacisnęły na karku

Pazury niedźwiedzia rozorały mu plecy, a kły zacisnęły się na karku.

 

Nadal średnio komediowe, ale przygodowe i fajne. I co tu dużo mówić, jak nie ma o czym gadać? A żabka niechaj się nie kryguje. heart

Anonim jest jak zwykle zachwycony z wizyty Tarniny. Ma wprawdzie obawy, że tak skrupulatne doglądanie żabek odbije się niekorzystnie na rozliczeniach podatkowych, ale w szczegóły wnikał nie będzie.

Wysłał Orteka, by powyrywał zbędne słowa. a Behta, by posadził nowe, Niedźwiedź, który na skutek zmian dorobił się melancholicznego nastroju, zajął się fragmentami oznaczonymi jako “hmm” – w końcu jest ekspertem od mruczenia. Do tej pory siedzi i drapie się pazurami po łbie.

Irtil i Edan zajęli się sobą – to pierwsza noc, odkąd Anonim dopisał zdanie o ślubie, więc autor da im spokój ;)

 

Cieszy mnie zachwyt Anonima, a żabki zawsze można zaprząc do podsumowywania składek (jak człowiek sobie przez cały rok, na bieżąco robi arkusze, to potem nie lata jak kot z pęcherzem lub starsza pracownica w tym zakładzie, nie, żebym się czepiała XD)

heart

od kiedy on ma tyle pary w łapie?

Zapytany Edan tylko się przechwalał, więc Anonim na wszelki wypadek zajrzał do Biedronki, gdzie szczuplutkie kobiety porywały siatki o wadze młota kowalskiego (podczas gdy ich partnerzy wodzili paluszkiem po smartfonie). Koń Behta zarżał o 20 funtach, cięższych młotów kowalskich jeszcze nie nosił.

 

…? Co tu się dzieje?

Niedźwiedź i Ortek ustalili spójne zeznania nad kuflem miodu, a następnie spisali je, dopóki jeszcze miód im na to pozwalał.

 

Wyżej jakoś strasznie sprytnie nie postąpił…

Niedźwiedź dziękuje Tarninie, ponieważ rozważania nad jego niepowodzeniem pozwoliły znaleźć nie tylko jego przyczynę, ale również zaproponować kurację w postaci podróży wraz z bohaterami. Niewątpliwie dostarczy ona bodźców koniecznych, by nieco odrdzewić jego intelekt.

 

jak człowiek sobie przez cały rok, na bieżąco robi arkusze, to potem nie lata jak kot z pęcherzem lub starsza pracownica w tym zakładzie, nie, żebym się czepiała XD

Jak Tarnina będzie cały czas mądrzejsza od reszty zakładu, to skończy jak niedźwiedź i będzie potrzebować dodatkowych bodźców, by nie wpaść w melancholię (zaraz, zaraz, czy fantastyczne korekty nie dostarczają czasem bodźców? Nie, to byłoby zbyt proste :P )

Jakże miło było poznać dalsze losy bohaterów, których przygody tak mnie ujęły w pierwszym opowiadaniu. Może tym razem nie było tak zabawnie, ale czytało się całkiem nieźle.

 

– … chyba że ten, kto pozbawia życia, chce przedłużyć ten proces. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

– Jeśli cię czymś uraziłem, panie… – zaczął kapłan. → Jedna spacja po wielokropku wystarczy.

 

–Nietoperz się obudził… → Brak spacji po półpauzie.

 

– Ale miało mieć ostry koniec … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

pazury drapieżnika ścięły młody buk, rosnącego przed wejściem. → …pazury drapieżnika ścięły młody buk, rosnący przed wejściem.

 

Bral Irtil ruszył na niedźwiedzia. → Literówka.

 

Skóra, sadło, łapy, zęby…– wyliczał. → Brak spacji po wielokropku.

 

– … są już tutaj! → Zbędna spacja po wielokropku.

 

żywa masa.  Trudno było… → Jedna spacja po kropce wystarczy.

 

 – … zdeptaliście rzodkiewki wuja… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … i przez was zginęła żaba! → Jak wyżej.

 

Bez trudu zatrzymała wycelowaną w nią strzałę sztychem łopaty. → Czy dobrze rozumiem, że strała była wycelowana sztychem łopaty?

A może miało być: Sztychem łopaty bez trudu zatrzymała wycelowaną w nią strzałę.

Anonim wielce ucieszył się z wizyty Regulatorów.

Ach, te niesforne spacje – Ortek ich nie dostrzega, bo za bardzo abstrakcyjne, niedźwiedź nie wyłapie, bo niezgrabny, Edan nie ma czasu, a Irtil cierpliwości. Biedny Beht musiał znowu słówka pielić.

 

Sztychem łopaty bez trudu zatrzymała wycelowaną w nią strzałę.

Hmm, Irtil tłukła to zdanie, o szyku wijącym się niczym robak, wiele razy – a to aliteracje, a to rymy, no i nawet w tej wersji celem strzały może być łopata. W końcu się zezłościła i zaraz przetnie je na dwie części.

Biedny Beht musiał znowu słówka pielić.

Beht z pieleniem obeznany, na pewno sobie poradzi.

 

W końcu się zezłościła i zaraz przetnie je na dwie części.

Zapewne łopatą.

 

Miło mi, Anonimie, że mogłam się przydać. ;)

Cała przyjemność po stronie bohaterów, którzy po ostrzale dwóch najcięższych dział korektorskich mogą teraz przyjmować czytelników w jaskini.

czy fantastyczne korekty nie dostarczają czasem bodźców? Nie, to byłoby zbyt proste :P

XD

Cała przyjemność po stronie bohaterów, którzy po ostrzale dwóch najcięższych dział korektorskich mogą teraz przyjmować czytelników w jaskini.

Polecamy się ^^

Ciekawe… wygląda trochę misiowo, tylko większe, dłuższe i bardziej drapieżne, jak gdyby Miś nam wyrósł, a czy coś takiego może się zdarzyć? Myślę, że to ktoś inny, ale ta czułość i swoboda przyjmowania różnych perspektyw…

Rozterki niedźwiedzia obdarzonego nadmierną świadomością bardzo do mnie przemówiły, bo też rozglądając się po otoczeniu, nie mogę odeprzeć wrażenia, że ludzie, którzy zdają się mniej myśleć, zdają się również na ogół szczęśliwsi. Można by go pięknie rozbudować (gdyby nie limit znaków). Myślę także, iż opowiadanie mogłoby być znacząco lepsze fabularnie, gdyby cokolwiek zapowiadało i tłumaczyło występ Irtil w charakterze walkirii (dysponuje utajoną magią, spłynęła na nią łaska bogini?). Podoba mi się, jak przedstawiasz niepełnosprawność intelektualną Orteka: pośrednio, przez naturalne ukazywanie rozmów i zdarzeń, bez wbijania morału kantem sztychu, z nieobraźliwym humorem.

Osthafn

W tym świecie są ludy germańskie?

– Co? – Żołdak odziany w skórę dzika, ogryzający właśnie udziec, rozejrzał się wokoło, jakby przeniesienie uwagi sprawiało mu wyraźną trudność. – No, trop nie może się urwać, chyba(-,) że w wodzie.

Domknąłbym tę grupę imiesłowu, choć nie jestem pewien, czy formalnie ją kategoryzować jako wtrącenie. Drugi błąd Tarnina już wskazywała (nie dzielimy przecinkiem spójników złożonych).

W młodości to spryt, a nie siła pozwoliła niedźwiedziowi zająć olbrzymie terytorium i spłodzić następców.

Spryt pozwolił.

 

Pozdrawiam i polecam do Biblioteki!

jak gdyby Miś nam wyrósł, a czy coś takiego może się zdarzyć?

Hmmm…

Przeczytawszy.

Finkla

Anonim dziękuje Ślimakowi ZagładyFinkli za odwiedziny.

Co do różnych perspektyw, Anonima kusiło, by pozwolić Ortekowi przejąć narrację. Przy większym limicie znaków niechybnie to kiedyś nastąpi, a pochodzenie zdolności Irtil i Orteka doczeka się wyjaśnienia. Pojawienie się takiego rodzeństwa w mało magicznym zakątku kiedyś wolnego, a teraz ciemiężonego księstwa Gocen nie może być dziełem przypadku. Anonim nie może więcej ujawniać, ponieważ wścibscy bohaterowie zaglądają mu przez ramię, odkąd padły ich imiona.

Niedźwiedź cieszy się, że zawarty w nim boski okruszek się spodobał i w przyszłości odpowiednio go wykorzysta. Im więcej będzie myślał, tym więcej niewygodnych pytań może zadać Bogini Łowów, kiedy wreszcie ją spotka :)

Osthafn

W tym świecie są ludy germańskie?

Edan, który jako jedyny z bohaterów zna się na mapach, pokazał je Anonimowi. Ileż tam gryzmołów i przekreśleń! Może uda mu się odcyfrować stare znaki, zamazane przez najeźdźców, i przywrócić je w opowiadaniu, tym oraz poprzednim z cyklu. Miasto, o którym mowa, nie zostało ani wybudowane, ani nawet zdobyte w boju przez Teweńczyków i posiada starą nazwę, znajomą mędrcom, magom oraz chorym ambicjom obecnego władcy.

Zamiast asekuracyjnego Osthafn wypadałoby podać dwie nazwy, kompletnie niezrozumiałą dla czytelników Teweńską, oraz budzącą skojarzenia i swojską starożytną, mieszcząc się w limicie znaków, w obu opowiadaniach. Bohaterowie podpowiadają, że da się zrobić, jeśli Anonim napisze im jeszcze kilka kufli miodu.

 

Na mapach pojawiła się nowa, teweńska nazwa. Edan nie omieszkał w poprzedniej “Żabie” użyć oprócz niej starożytnej, bo Teweńczyków nie znosi. Nie mógł jednak zbytnio się nad nią rozwodzić, bo nie wypada żonglować słowami, jeśli obok płacze kobieta.

W drugiej odsłonie Żaby nazwa za to nie padła, ponieważ istotniejsza dla dialogu była ranga miasta, a adresat owego stwierdzenia ma boską wiedzę i nazwy stolicy nie trzeba mu przypominać. Przechrzczone zostało za to Mirehaven, które jest teraz bardziej swojskie, przynajmniej dopóki Tewen nie położy na nim swoich łapsk.

Reforma nazewnictwa (a być może ilość zużytego przy niej miodu) tak znużyła bohaterów, że drzemią teraz wokół paleniska, chichocząc przez sen z nazw geograficznych u Sapkowskiego i Martina, których dzieła dostali jako poduszki.

Anonim wpadł również na szatański pomysł skumplowania się z Ananke przy wymyślaniu sposobu zapisu kolejnych nazw miejscowości i krain, co urozmaici znacząco zestaw używanych fontów (patrz konkurs świąteczny).

Nie rozbawiło, ale tak zaciekawiło, że z przyjemnością sięgnę po kolejny odcinek Żaby. Byłoby źle, gdybyś nie wykorzystał potencjału, nie jako Anonim. :)

Anonim dziękuje za wizytę Koali 75! Wszystkie misie i niedźwiedzie są mile widziane :)

Bohaterowie podpowiadają, że skoro czytelnicy chcą śledzić ich losy, to z radością się pojawią. Anonim rozmyślnie zniszczył ubranie Irtil przed kolejnym konkursem.

Proszę tylko nie zdradzać bohaterce, że w międzyczasie uległ wpływom mody, i znalazł postać z uniwersum lepiej prezentującą się na wybiegu. Anonim nie chce oberwać łopatą, przynajmniej nie przed wrzutką opowiadania.

 

 

My nie zdradzimy, tylko czy Autor się powstrzyma? ;)

No, super! Trzyma poziom z pierwszej części i jest równie ciekawe! Pomysłowy zabieg z wprowadzenim niedźwiedzia ze szczątkową świadomością. Żabki trochę szkoda…

Czytało się przyjemnie, dla mnie humor całkiem do przyjęcia. Zabawnie ale też dużo się dzieje, jest akcja, są wyraziste postacie. Brawa dla Anonima i klik dla opka. 

Pozdrawiam cieplutko! :)

Najbardziej podobała mi się rozmowa z podłogą;)

Natomiast ostatnia scena ślubna bardzo ładnie domyka całość.

Uśmiechów nie było za wiele, za to przyjemność z lektury ogromna.

Anonim dziękuje JolceK i Ambush za wizytę. Bohaterowie są wdzięczni za klikanie i niebawem powrócą! Na razie łaskawie pozwolili Anonimowi na przerwę w spisywaniu ich dziejów, co ten wykorzystał na szukanie inspiracji w zaśnieżonych górskich krajobrazach.

Hej! 

Komedii nie zaznałam wcale, ale… Nie przeszkadzało mi to, bo tekst był napisany bardzo dobrze, czytałam z przyjemnością. :) Zakręcona przygodówka z mrocznymi akcentami, które nadawały głębi. Ten fragment z kapłanem „mówiącym” dzięki lodowi, mrówki, scena wbijania sztyletu – tu czułam, jakbym trafiła do dark fantasy. :) 

Szkoda, że nie było za dużo żaby, bo jednak znaków sporo. Końcówka z Irtil – trochę pomarudzę, bo jestem antyfanką superbohaterów, a także wszelkich super sił wlewanych w postacie, kiedy nadchodzi moment, że bohaterowie są przyparci do muru. To chyba też taka moda: wróg ma wygrać, nie wiadomo jak z tego wybrnąć i nagle jedna postać pokonuje wszystkich, stając się superhero. :p

No ale to taki minus, który nie zepsuł mi szczególnie ciekawie napisanego opowiadania. ;) 

 

Pozdrawiam serdecznie, klikam,

Ananke

Anonim dziękuje Ananke, przed którą jeszcze długa noc z opowiadaniami :) Miłego liczenia skaczących żabek zamiast owiec laugh

Niech Ananke tak się nie martwi nagłymi przypływami supermocy Irtil, źródło mocy Irtil zostanie wyjaśnione w Żabie IV, jeśli ta powstanie. Bohaterka po prostu ma moc, tylko nie potrafi z niej korzystać. Anonim zgadza się, że zakończenie jest nieco kiczowate, ale jest to zamierzony efekt, a przerysowanie jest charakterystyczne dla serii.

Anonim podjął wyzwanie: specjalnie dla Ananke w Zabie IV zginą wszystkie pozytywne postacie laugh Valar morghulis!

Anonim dziękuje za klikanie. Bohaterowie zaś łypią na Ananke z pewnym wyrzutem, ale cóż, taki ich los.

Nowa Fantastyka