
Opowieść o trójosobowej rodzinie, która mierzy się z niespodziewanym wyzwaniem.
Opowieść o trójosobowej rodzinie, która mierzy się z niespodziewanym wyzwaniem.
Siedmiolatek siedział przy brzegu jeziora i patrzył na raki. Dwa były małe, trzeci duży. Jak żyją raki, znaczy, że jezioro jest czyste. Tak powiedział tata, kiedy mu je kiedyś pokazywał. Było to dawno temu, ale dobrze pamiętał.
Przykucnął, zmącił patykiem wodę. Przestraszone stwory zygzakowatymi ruchami cofnęły się pod kamień.
Za chwilę znowu wyszły. „Ale głupie”, pomyślał chłopiec. Czekał nieruchomo, aż się bardziej ośmielą. Kiedy podeszły bliżej ruszył ręką tak, żeby rzucić na nie cień. Znowu uciekły. Ich ruchy były szybkie i nerwowe. Duży wsunął się pod kamień, a małe wbiegły w szuwary. Chłopcu znudziło się to. Wstał i ruszył wzdłuż brzegu, robiąc kijkiem dziury w mokrym piasku.
W pewnym momencie, w odległości kilkunastu metrów dostrzegł drobną, dziewczęcą postać. Stała zupełnie nieruchoma, odwrócona do niego bokiem, jej bose stopy dotykały wody. Wydawała się patrzyć w dal, może na drugi brzeg. Miała na sobie szare, poplamione mokrym piaskiem szorty. Rude włosy opadały na blade jak śnieg ramiona.
Chłopiec nigdy wcześniej jej nie widział, a znał wszystkie dzieci w wiosce. Ale skąd się wzięła, wszak ich strony jeziora nikt nie odwiedzał? Podszedł blisko, ale ona chyba go nie zauważyła.
– Skąd jesteś?
Spodziewał się, że zaskoczy ją pytaniem. Dziewczynka jednak trwała nieruchomo, jakby wykuta z kamienia. Tylko jej prawa dłoń uniosła się powoli, może chciała go dotknąć – ale zatrzymała ruch w pół drogi.
Zamiast odpowiedzi z jej strony dobiegł go wysoki dźwięk, na granicy słyszalności. Wwiercał się w głowę, przeszywał ciało, sprawiał fizyczny ból. Chłopiec rzucił kijek, zasłonił uszy i pobiegł do domu.
***
Chatka z drewnianych bali stała samotnie na szczycie niewielkiego, łysego wzniesienia. Otoczona lasem, z daleka przypominała wyspę w oceanie drzew. Miała zaledwie trzech domowników, dwójkę rodziców z dzieckiem. Po północnej, zacienionej ścianie domu, stała gruba ława, na której w upalne południa chłopiec zwykł się bawić. Przy południowej rosły trzy topole, mające osobliwy, przypominający rozpostarte płaszcze kształt. Dla chłopca topole stanowiły rodzaj latarni morskiej. Kiedy zapuszczał się zbyt daleko w las, zwykł był wchodzić na drzewo i szukać ich wzrokiem, w ten sposób odnajdując drogę do domu.
Właśnie teraz wpatrywał się w czubki trzech topoli. Szybkim krokiem wracał do domu, bezpiecznej przystani. Był poruszony spotkaniem. Ale im więcej czasu mijało od spotkania, tym bardziej nierzeczywiste mu się wydawało.
***
Nie powiedział matce, wolał powiedzieć ojcu, ale on jeszcze nie wrócił.
Matka poprosiła go o przyniesienie wody ze studni, co zrobił ochoczo. Potem zajął się struganiem żołnierza z drewna, kolejnej figurki do pokaźnej kolekcji. Lubił ustawiać żołnierzy na przydomowej ławie, w dwóch szeregach i toczyć między nimi wojnę. Nierówna powierzchnia, słoje, sęki, szpary i rozwarstwienia drewna stanowiły ukształtowanie terenu, na którym w rozpalonej wyobraźni snuł strategiczne plany. Początek wojny zawsze był taki: czerwoni, dużo liczniejsi przeciw niebieskim, nielicznym, ale sprawniejszym. Byli jeszcze biali, elita, która, kiedy nadeszła potrzeba wspomagała niebieskich, tych dobrych.
Jego głowę zaprzątnęła zabawa i zapomniał o spotkaniu nad jeziorem.
***
Od samego rana dręczyła go ciekawość. Jadł płatki z mlekiem i zastanawiał się, czy dziewczynka znowu pojawi się w tym samym miejscu.
Pobiegł nad jezioro tuż po śniadaniu. Nie zawiódł się, dziewczynka stała nad brzegiem, w tym samym miejscu, tak samo wpatrując się w jego toń.
Bał się podejść, więc tym razem ukrył się za kępką leszczyn. Postanowił, póki co, ją obserwować.
Stała wyprostowana, trochę niezgrabna, jak jedna z jego drewnianych figurek, tylko że większa i dokładniej wystrugana. No i chyba żywa.
„A może mi się ona wydaje?”, pomyślał.
W nagłym powiewie wiatru zaszeleściły liście. Sięgające ramion rude włosy dziewczynki uniosły się, zafalowały i opadły bezwładnie. Ale ona sama nie poruszyła się wcale.
Chłopiec poczuł na ramieniu rękę. Obrócił się i dostrzegł, że dziewczynka stoi tuż za nim. „Ta sama?” Wyglądała identycznie. „A może jej siostra bliźniaczka?” Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Stęknął z przerażenia i zamarł.
– Nacer. – Usłyszał słowo wypowiadane beznamiętnie. Prawdopodobnie przez nią, choć nie poruszyła ustami.
Chciał biec, ale trzymała go siła płynąca z jej dłoni. Dziewczynka przysunęła do niego głowę. Dopiero teraz chłopiec dostrzegł pozbawione źrenic oczy. Nie wyrażały nic, jakby była bezrozumna.
Odwrócił z odrazą głowę. Pomyślał o rodzicach, o swoim domu na pagórku, o pokoju. Bardzo chciał się tam znaleźć. A najlepiej, jakby rodzice przybiegli i mu pomogli.
– Ciebie przecież nie ma – szepnął przez łzy.
Unieruchamiająca go dłoń ustąpiła. Obejrzał się. Nikogo już nie było. Ani tu, ani przy brzegu jeziora, ani nigdzie indziej. Wbiegł na ścieżkę prowadzącą do domu. Biegł, aż ujrzał trzy topole. Ich widok uspokoił go.
***
Ojciec wrócił z pola pochmurny. Cały wieczór milczał, a kiedy nadeszła pora spania, położył się z chłopcem w łóżku, co robił rzadko. Dotknął jego czoła, zmierzwił włosy.
– Opowiesz mi coś przed snem? – spytał chłopiec.
Ojciec westchnął.
– Innym razem, zmęczony jestem. Teraz tylko z tobą poleżę. Postaraj się zasnąć. – Silił się na uśmiech.
– Powiedzieć ci coś? – Chłopiec zawahał się. Poczuł w sercu skurcz, bał się mówić. Przełknął ślinę. – Nad jeziorem spotkałem dziewczynkę. Taką z drewna, wiesz?
Ojciec zadrżał. Albo tak się chłopcu wydało, bo za chwilę mężczyzna obrócił się na plecy, splótł ogromne dłonie, przeciągnął, aż strzeliły kostki, i włożył je pod głowę.
Chłopiec strapił się, bo ojca wcale nie obchodziła dziewczynka. Liczył, że rodzic mu coś wyjaśni. Ale pewnie ma swoje sprawy, dużo ważniejsze. Pewnie patrzy tak w belki sufitu, bo rozmyśla o pracy w lesie.
Też obrócił się na bok i udał, że śpi. Nie minęło wiele czasu, kiedy ojciec ostrożnie wstał i wyszedł.
Ale chłopiec nie spał i nie mógł zasnąć. Leżał długo, przewracając się z boku na bok. Naciągał kołdrę pod samą brodę, po to, żeby za chwilę serią kopnięć zrzucić ją na podłogę. Leżał chwilę odkryty, a potem sięgał po przykrycie i ze złością naciągał je ponownie na siebie. Robiło mu się raz zimno, raz gorąco.
Za ścianą słyszał krzątaninę rodziców. Coś przestawiali. Potem matka zabrała się do zmywania naczyń. Słyszał też skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi do spiżarni. Siedzieli w kuchni do późna, jak zwykle. Jednak zazwyczaj rozmawiali, a dziś milczeli.
W końcu usłyszał strzępki rozmowy. Były to krótkie słowa, rzucane raz przez ojca, raz przez matkę. Początkowo nie mógł ich dobrze usłyszeć, bo szum wody z kranu tłumił dźwięki. Dopiero kiedy matka skończyła mycie, wypowiadane słowa nabrały sensu.
– I myślisz, że nie odejdzie? – W melodyjny zazwyczaj głos matki wplątała się nutka niepokoju.
– Pewnie odejdzie. Zazwyczaj to nic groźnego – odpowiedział ojciec.
Wiatr gwizdał gdzieś na strychu jak wycie psa. Potem krople deszczu ciężko uderzyły o szyby. Trzasnęło zamykane okno w kuchni. Następnie znowu słowa, których nie słyszał dobrze, bo rodzice przeszli w drugi kąt kuchni.
Wysunął się spod kołdry, ostrożnie wstał z łóżka i w ciemności zrobił kilka kroków w stronę ściany, zza której dochodziły rozmowy. Stąpał ostrożnie, żeby podłoga nie trzeszczała. Przybliżył ucho do deski i zamienił się w słuch.
– Jednak może tak się zdarzyć, że zostanie z nim. Czy nie będzie wtedy za późno? – spytała matka.
Znowu długie milczenie. Kreska światła przy dolnej krawędzi drzwi zakryła się cieniem. Chłopiec przeląkł się, bo znaczyło to, że któreś z rodziców chce wejść do jego pokoju. Może odkryją, że podsłuchuje? Cień zniknął i wąski, żółty pasek ponownie rozświetlił podłogę.
– Nie myśl o tym teraz. – Znowu głos ojca. – Połóżmy się, porozmawiamy o tym jutro.
***
Był ranek, chłopiec siedział przy stole i leniwym ruchem wsuwał do buzi kolejne łyżki płatków owsianych z rodzynkami i orzechami. Spoglądał raz po raz przez okno, na rozciągający się nieco poniżej ich domu krajobraz leśny oraz rozległe jezioro. Lało całą noc i wszystko było mokre.
Kobieta wrzucała warzywa do dużego gara z gorącą wodą. W powietrzu unosił się zapach rosołu.
– Co znaczy nacer, mamo?
Kobieta odwróciła się zaskoczona. W lewej ręce trzymała pora, którego nie zdążyła jeszcze pokroić, a w prawej nóż.
– A gdzie słyszałeś to słowo?
– Nad jeziorem.
– Spotkałeś kogoś nad jeziorem?
– Tak.
Chłopiec spuścił głowę, odłożył łyżkę.
– Już nie chce mi się jeść.
– Powiesz mi kogo widziałeś?
– Nie wiem.
– Kogoś z wioski?
– Nie. To była taka dziewczynka.
Matka odłożyła pora, podeszła do syna. Wytarła dłoń o fartuch i dotknęła jego czoła.
– Miko, tata mówił mi o tej dziewczynce.
– Naprawdę? – Chłopiec uśmiechnął się. – Myślałem, że go to nie obchodzi.
– Obchodzi go i mnie też. Dokończ płatki.
– Mamo, a co znaczy nacer?
Mama zamyśliła się.
– Powiem ci kiedy indziej.
– Mamo, a czemu nie teraz?
– Bo teraz musisz zjeść, a potem uciekać do szkoły.
Kobieta zrobiła wesołą minę i nawet lekko go szturchnęła dla zabawy, ale chłopiec czuł, że wcale nie jest jej do śmiechu.
***
Droga do szkoły prowadziła, jak wszystkie drogi z ich domu, przez las. Chłopiec musiał dojść jedynie do przystanku autobusowego, leżącego w odległości kilku minut spacerem. Jak zwykle pomachał mamie, która uśmiechnęła się do niego z okna i ruszył w dół, kamienną ścieżką. Potem wszedł na szerszą, szutrową drogę, która również prowadziła w dół, ale bardzo łagodnie. Choć droga ta była ograniczona po obu stronach ścianą lasu, kiedy chłopiec odwrócił się, zobaczył dom. Budynek schował się dopiero po ostrym zakręcie. Ale do przystanku było już blisko.
Chłopiec poczuł czyjąś obecność. Zwolnił kroku i zlękniony obejrzał się za siebie. Droga pusta. Czy ktoś ukrywał się za drzewami? Las, taki jak zwykle. Przy drodze niższe świerki i brzozy, potem wyższe sosny i dęby. Wyspa paproci sięgająca w głąb, mrowisko, które lubił. Słońce jeszcze nisko nad horyzontem, ale już mocno świeci.
“Jest jasno i bezpiecznie”, pomyślał i lęk zmalał. Dodatkowo, odwagi dodały mu wierzchołki topoli, majaczące ponad najwyższymi sosnami. Do przystanku było blisko, jeszcze jeden zakręt, więc ochoczo ruszył dalej.
Kiedy poczuł dłoń na ramieniu, zamarł. Poznał ten dotyk, nieprzyjemne ciepło które boleśnie go unieruchamiało. To musiała być dziewczynka znad jeziora. Nawet gdyby był w stanie się odwrócić, bałby się. Zacisnął pięści i powieki.
– Ciebie nie ma – wypowiedział ledwie poruszając ustami i mając nadzieję, że tak jak poprzednio i tym razem dziewczynka zniknie.
Jednak dotyk nie ustępował. Przeciwnie, zaciskał się boleśnie, twarde palce wpijały się w ciało, przenikały przez skórę, promieniowały gorącem wnikającym w kość ramienia. Chłopca złapała duszność, zakręciło mu się w głowie. Kilkukrotnie, desperacko próbował złapać powietrze. Nie udało się, stracił przytomność i upadł.
***
Na leśnej drodze leżał siedmiolatek, a przy nim kucał wysoki, chudy mężczyzna w granatowym uniformie. Człowiek ten próbował ocucić nieprzytomne dziecko poklepując je lekko po policzku. Bardzo się ucieszył, kiedy malec otworzył oczy.
– Jak się czujesz? – zapytał mężczyzna łagodnym głosem.
– Chyba dobrze.
– Nic cię nie boli? Uderzyłeś się?
Mężczyzna zarzucił go pytaniami, na które chłopiec nie był pewien odpowiedzi.
Owszem, pamiętał okropny dotyk i towarzyszący mu ból. Uścisk jak ten znad jeziora, ale boleśniejszy. W głowie mu się mieszało, nie wiedział, jak to wyjaśnić.
Teraz nic go nie bolało, wszystko było normalnie. Mógł oddychać, mógł się ruszać, mógł mówić. Podparł się ręką i usiadł.
– Chyba upadłem. Przepraszam. Czy pan jest kierowcą autobusu?
– Tak. Nie było cię na przystanku, zadzwoniłem do twojej mamy i powiedziała, że już wyszedłeś. Poszedłem sprawdzić.
– Spóźnię się do szkoły?
W tej chwili pojawiła się biegnąca matka.
– Miko, wszystko w porządku?! – krzyknęła z daleka.
Chwilę później trzymała chłopca za rękę. Skinieniem głowy i spojrzeniem podziękowała kierowcy.
Wspólnie podnieśli dziecko, chociaż wyglądało na to, że nie ma takiej potrzeby, bo chłopiec stał pewnie o własnych siłach. Wyglądał jedynie na zdezorientowanego.
Kierowca spytał czy go jeszcze potrzebują, bo jeżeli nie, to chciałby wrócić do autobusu. Kobieta podziękowała mu raz jeszcze, tym razem serdecznie ściskając dłoń.
– Mogę iść sam – rzekł chłopiec, kiedy matka objęła go wpół, próbując prowadzić.
Szli w milczeniu. W przeciwieństwie do kierowcy, matka nie zadawała pytań.
***
Przez cały wieczór rodzice gorączkowo rozmawiali, ale chłopiec tym razem szybko zasnął i nic nie słyszał. Kiedy obudził się następnego dnia rano, matka siedziała na krześle w jego pokoju. Wschodzące słońce wpadało przez okno zza jej pleców, tworząc efemeryczny efekt. Chłopiec widział jedynie podświetloną sylwetkę wstającej z krzesła kobiety i promienie przenikające przez zmierzwione włosy.
– Dziś zostaniesz w domu. Poleżysz w łóżku – rzekła, podając mu herbatę pachnącą ziołami. – Wypij to.
– Gorące.
Matka postawiła kubek na stoliku obok. Przyłożyła dwa palce pod ucho chłopca. Potem odsunęła bluzę piżamy przy jego szyi, tak, żeby odsłonić lewe ramię. Chłopiec poczuł lekki dyskomfort, kiedy mama je dotknęła.
Zza okna dobiegło ich niskie, miarowe buczenie. W niewielkim oddaleniu od domu, na skraju lasu tkwiła drobna postać w krótkich szortach, odwrócona do nich plecami. Wyprostowana i sztywna stała pod lekkim kątem, jakby głową opierała się o coś niewidzialnego. Niepodobna było zrozumieć w jaki sposób utrzymywała równowagę.
Kobieta skrzywiła usta i gwałtownym ruchem zatrzasnęła okiennice. Wybiegła na korytarz, zaryglowała drzwi wejściowe. Wróciła do syna, położyła się obok i mocno go objęła.
Leżąc w uścisku zasnęli.
***
– Na litość boską, otwórzcie!
Zbudziło ich niecierpliwe wołanie ojca i walenie pięścią o okiennice. Kobieta wpuściła męża do domu, a kiedy tylko znalazł się w środku, zatrzasnęła i zaryglowała drzwi ponownie.
– Ja już nie będę czekał – powiedział ojciec chrapliwym głosem. – Przecież trzeba to diabelstwo jakoś przegonić!
Schylił się i podniósł wieko długiej, drewnianej skrzyni stojącej w sieni. Wyjął z niej strzelbę oraz paczkę naboi, a potem obrócił się do wyjścia. Włożył paczkę do kieszeni, broń pod pachę i uniósł rygiel. Plecami popchnął skrzydło drzwi.
Chłopiec wyskoczył z łóżka i wpadł do przedpokoju. Chciał biec za ojcem, ale matka przytrzymała go za ramiona. Oboje stanęli w drzwiach i obserwowali mężczyznę, który szedł w stronę lasu.
Postać w ubrudzonych szortach stała nieporuszona. Przypominała manekin z rudą czupryną, którego ktoś oparł o niewidzialne drzewo. Słońce kryło się za horyzontem lasu nadając włosom krwisty odcień.
W jednej chwili pozycja postaci zmieniła się, choć żaden z domowników nie dostrzegł obrotu. Stała przechylona pod dokładnie tym samym kątem, ale przodem do nich. Teraz chłopiec wyraźnie widział jej twarz – wydłużone cienie deformowały kształt nosa i ust, nadając uśmiechowi groteskowy wyraz. Nos był długi i stożkowaty, tkwił pod kątem prostym do twarzy.
Strzelba wypaliła przeszywając powietrze donośnym hukiem. Strzał oddany na wzgórzu choć tłumiony przez korony drzew, niósł się echem daleko w świat.
Postać upadła na ziemię. Z ogromnej rany w brzuchu płynęła krew. Ojciec zrobił jeszcze kilka kroków, drugi strzał oddając z odległości metra. Ciało stwora rozprysło się na tysiąc szkarłatnych kawałków, które niczym para wodna uległy rozproszeniu w powietrzu. Upiór zniknął, nie pozostawiając po sobie śladu.
***
Któregoś dnia chłopiec odważył się wyjść z domu. Przycupnął pod północną ścianą chaty, tuż obok ławy, na której zwykł układać drewniane oddziały.
Sosnowy las wyglądał zwyczajnie. W ten bezwietrzny dzień nawet nie szumiał. Jedynie szczyty trzech topoli, górujące nad krajobrazem, chwiały się nieznacznie od nieśmiałych powiewów. Kilka kroków dalej, widział kątem oka, matka rozkładała suszarkę, żeby powiesić pranie.
Chłopiec sięgnął do kieszeni. Jedna, dwie, trzy figurki czerwonych już formują pierwszy szereg oddziału. Za nim kolejne. Sięgnął do drugiej kieszeni. Niebiescy tym razem będą liczniejsi, ale zajmą mniej korzystne położenie, pod ławą, to znaczy, będą bronić się w dolinie. I nie pomoże im biała elita. Będą musieli zwyciężyć sami, mądrością i taktyką. Może wciągną czerwonych w pułapkę? Ucieszył się ze swojego planu i przystąpił do konfigurowania grup niebieskich.
Matka skończyła wieszać pranie, wróciła do domu i wsypała kawę do młynka. Rozległo się charakterystyczne buczenie. Kilkanaście sekund i zmielona kawa gotowa będzie do zalania. A potem kilka minut zaparzania.
Usiadła w fotelu, otarła rękawem spocone czoło. Dziś gorący dzień, mimo, że słońce nie pali. Na niebie moc sinych chmur, może zapowiada się na deszcz? A może nawet na porządną ulewę?
Buczenie młynka do kawy przedłużało się w nieskończoność, choć kawa już dawno była zmielona. Zdeformowane, przeszło w nieprzyjemne wibracje, które chłopiec słyszał już wcześniej. Wzdrygnął się.
Drobna postać o białej jak śnieg skórze i rudych włosach siedziała na ławie, tuż obok oddziału czerwonych. Musiała przyjść, kiedy skupiony był na formowaniu niebieskich, tych w dolinie, pod ławą, dlatego jej nie zauważył. Chyba.
Lewą rękę zbliżyła do czerwonej figurki pułkownika Scotta, żołnierzyka stojącego na flance formacji. Złapała go w dwa palce i ścisnęła. Drewno poczerniało i pokruszyło się.
Wówczas obie ręce oparła o ramiona chłopca, i jak zwykła to robić, czubki palców wcisnęła w kości obojczyka.
Tym razem się nie bał, bo dotyk nie sprawiał dużego bólu. Co prawda towarzyszyła mu duszność i ciężar, który powodował paraliż, ale chłopiec już do niego przywykł.
Postać niespiesznym ruchem schyliła się, przybliżając twarz do jego twarzy i wbiła w niego szklane spojrzenie. Pozbawione źrenic oczy, przypominały szklane kulki, które dostał od ojca na szóste urodziny. Wspólnie układali dla nich trasy, łącząc wyprofilowane rynienki w wymyślne konfiguracje.
Jedno oko większe, drugie mniejsze. Oba wsadzone w oczodoły nieumiejętnie i niezgrabnie. To większe bardziej mętne. W nim odbijał się nos chłopca. To mniejsze za to poluzowane i chyba zaraz wypadnie.
– Ty nie jesteś prawdziwa.
Rude włosy poruszały się, mimo, że nie było wiatru. Falowały leniwie, niespiesznie, jakby dla nich czas inaczej płynął.
– To niemożliwe, żeby włosy tak wolno opadały. Ty mi się wydajesz.
Dziewczynka przechyliła głowę. Zabrała dłoń z jego ramienia i włożyła długie palce między jasne włosy chłopca. Nawinęła kosmyk na palec wskazujący, a potem go wyrwała. Malec jęknął.
Wibrujący, ledwo zrozumiały głos wydobył się nie wiadomo skąd:
– Nacer.
Ten wyraz zawierał w sobie bolesny sens, który chłopiec był zdolny jedynie przeczuć.
Zza falujących włosów dziewczynki dostrzegł matkę. Szła wolno, tak samo wolno, jak poruszały się rude włosy przed nim.
Matka niosła miskę z praniem. Jedną jej stronę podtrzymywała ręką, a drugą opierała o biodro. Jej ruchy trwały wieczność. Odłożyła miskę na ziemię, wyciągnęła seledynową koszulę ojca. Złapała ją w miejscach, gdzie kończą się rękawy. Uniosła, a potem szarpnęła nią, strzepując wilgoć.
„Chyba dziewczynka zaczarowała matkę. Albo zaczarowała moje oczy”.
– Mamo, ona tu siedzi! – krzyknął, z potwornym wysiłkiem przełamując paraliż.
Kobieta dopiero teraz dostrzegła chłopca. Krzyknęła. Wbiegła do domu, otworzyła drzwi do spiżarni. Sięgnęła po flakonik stojący na najwyższej półce i drugi, stojący nieco niżej. Pospiesznie wlała po kilka kropel z każdego z nich do kubka, zmieszała je z wodą. Wybiegła na zewnątrz i przyłożyła kubek do ust syna.
– Pij.
Intensywny zapach ziół wypełnił powietrze.
– Mamo. Widzisz ją?
– Częściowo widzę.
Chłopiec przełknął kolejny łyk sporządzonej przez matkę mikstury.
– A ona ci nic nie zrobi?
– Mnie nic. Wypij do końca.
– Ale to gorzkie. A skąd się ona wzięła?
Gwałtowna siła szarpnęła głową dziewczynki, jakby uderzył w nią pocisk. Z lewego ucha trysnęła krew. Usta rozchyliły się i strumień czerwonej cieczy zalał podbródek. Oczy zmatowiały, rude włosy odczepiły się od głowy, dłonie zsunęły się z chłopca. Mijały sekundy w czasie których postać rozpadała się, a jej poszczególne części znikały, aż nie pozostało nic.
– Pokonałaś ją, mamo!
Matka odebrała od chłopca pusty kubek, jej oczy wypełniły się łzami.
***
Zmierzch gęstniał nad wzgórzem. Dwie bliźniaczo podobne dziewczynki pojawiły się w lesie otaczającym topole. Bezmyślnym wzrokiem, spoza drzew, przyglądały się rozświetlonym oknom, za którymi krzątali się domownicy.
W dużym pokoju, przy łóżku leżała otwarta walizka a w niej stos złożonych w kostkę ubrań. Mężczyzna przemierzył szybkim krokiem izbę, wysunął szufladę i wyjął kilka przedmiotów: niewielki notes, zwitek banknotów, scyzoryk, latarkę kieszonkową oraz trzy złote monety. Wszystko to spakował do sakwy umocowanej u pasa.
Kobieta z kolei wyciągnęła z kredensu pudełeczko z biżuterią. Prawie wszystkie kosztowności przepakowała do skórzanej sakwy, którą wcisnęła w boczną kieszeń walizy. Zostawiła sobie jedynie obrączkę z wygrawerowanym imieniem syna. W przeliczeniu na pieniądze wartą niewiele, ale dla niej bezcenną.
Potem oboje usiedli przy stole. Ojciec przysunął bliżej lampkę i rozłożył mapę. Wodził po niej długo palcem, analizując, która droga do portu będzie najlepsza. Potem kilka dni statkiem, zanim dotrą do Perłowej Wyspy, gdzie, jak mieli nadzieję, zostanie synowi udzielona pomoc. Cena podróży i usługi opiewała na astronomiczną dla nich sumę. Dlatego zamierzali sprzedać wszystkie kosztowności.
***
Następnego dnia, skoro świt, ojciec z synem byli gotowi. Pożegnali się z matką i bez zbędnej zwłoki, wyruszyli w drogę.
Ledwo wyszli za próg, dostrzegli dwie bliźniacze dziewczynki. Stały pod topolami, w lekkim rozkroku, przechylone w nienaturalny sposób stykały się ze sobą. “Dwa żołnierzyki, oparte o siebie głowami”, pomyślał chłopiec i ścisnął dłoń ojca, żeby dodać sobie otuchy.
Szli szybkim krokiem kamienną ścieżką. Ojciec w jednej ręce niósł walizkę, drugą ciągnąc chłopca, nie mogącego oderwać wzroku od upiornych stworów. Dopiero kiedy weszli na leśną drogę, ojciec mógł postawić walizę na kółkach i dalej ją ciągnąć. Odsapnął z wyraźną ulgą.
Na tle lasu rysowały się kolejne postaci, kopie tej jednej, rudej w szarych szortach. Pojawiały się nie wiadomo skąd, jak zjawy wyłaniające się z cieni. Stały po obu stronach drogi, w różnych odstępach, niektóre całkiem pionowo, inne opierając się wzajemnie o siebie. W swoim usztywnieniu przypominały ponure, na wpół żywe posągi.
Kiedy zbliżali się do przystanku, postaci mnożyły się. Stały w większych grupach, zbite tak gęsto, że ich ciała plątały się, a członki wtapiały w siebie. Mogłoby się zdawać, że tworzą jeden przerażający organizm.
Ojciec z synem dotarli wreszcie do przystanku, który na szczęście był wolny od dziwadeł. Wyglądało na to, że stwory z jakiegoś powodu wolały pozostać w pobliżu lasu. Usiedli na ławce i czekali na autobus, który miał ich zawieźć do miasta.
***
Był trzeci dzień rejsu. Chłopcu nudziło się na dolnym pokładzie, gdzie dzielił kajutę z ojcem i czterema obcymi mężczyznami. Było tam duszno i nudno, a on musiał być cicho, żeby ich nie budzić. Dużo bardziej wolał posiedzieć na górnym pokładzie i obserwować wschód słońca. Włożył kurtkę, przerzucił przez plecy wełniany koc i ruszył po schodach ku górze.
“Już trzy dni się nie pojawiła”, myślał wspinając się po wysokich schodach. “Może ona żyje tylko w lesie?” Przeszedł wąskim korytarzem, przeszklonym z jednej strony. Dotarł do drzwi i nacisnął klamkę.
Na pokładzie przywitał go chłodny podmuch. Chłopiec zrobił kilka kroków w stronę relingu i złapał się mocno poręczy. Ojciec ufał mu, bo pozwalał na samodzielne wyjście na pokład. Pod warunkiem, że nie padało i o ile zachowa ostrożność.
“Słońce dziś wschodzi chyba z innej strony, to znaczy, na przedzie statku, a nie jak zawsze, po jego lewej stronie. Chyba skręcamy. Może mijamy jakąś skałę? Albo inny statek”.
Pobiegł na dziób. Słońce pojawiło się nie tylko z innej strony, ale też jakieś całkiem białe, zupełnie nie jak słońce. “Pogoda się zmienia, może idzie sztorm?”
– Jesteśmy już blisko. – Usłyszał głos za sobą. Ojciec zaskoczył go. Stanął tuż obok i wskazał palcem to, co zdawało się chłopcu wschodzącym słońcem.
– Perłowa Wyspa na horyzoncie!
– A ja myślałem, że to słońce.
– Bo tak mocno lśni. Ale to tylko blask odbity, bo wieża zbudowana jest z jasnego, dobrze wyszlifowanego kamienia.
Ojciec złapał chłopca, podniósł wysoko i posadził na swoich ramionach.
– Teraz lepiej widać?
Daleko na horyzoncie, na tle lazurowej toni, lśniła biała poświata. Musiała być to wieża, w której mieszkał Uzdrowiciel.
– Wiele pokoleń temu król kazał zbudować na wyspie latarnię morską – rzekł ojciec. – Kiedy ludzie odnaleźli w okolicznych wodach perły, powstał tam ośrodek handlowy z przyległym doń portem. Ośrodek wkrótce rozbudowano, jak i całą wyspę. Pojawiły się domy mieszkalne nie tylko dla poławiaczy pereł, ale też handlarzy, rzemieślników, dostojników, a potem wszelakich poszukiwaczy przygód. Zbudowano szerokie ulice, wzniesiono karczmy, winiarnie, a nawet łaźnie i ogrody…
Nagły podmuch wiatru zrzucił koc z ramienia chłopca. Ojciec kontynuował:
– Perły oznaczały handel i bogactwo, a to z kolei przyciągnęło korsarzy. Dlatego król kazał wybudować mury wokół wyspy.
– Tato, a jest tam nadal latarnia morska?
– Kiedy na wyspę przybył Uzdrowiciel, latarnię mieszkańcy przebudowali na wieżę, aby tam mógł mieszkać i dzielić się z ludźmi swoim darem.
Chłopiec zamyślił się. Wyobraził sobie postać Uzdrowiciela. W jego głowie był to człowiek prawie niematerialny, za dnia w zadumie przemierzający strzeliste komnaty wieży, a wieczorami, wpatrujący się w bezkres oceanu z jej szczytu.
Mury okalające wyspę wykonano z ciemniejszego kamienia niż ten, którego użyto na wzniesienie wieży. Ich wysokość była różna: w miejscu, gdzie wyspa schodziła do morza wysokim klifem, murów prawie nie było. Tam, gdzie klif obniżał się, wysokość murów rosła, w taki sposób, żeby blanki znajdowały się stale w tej samej wysokości od poziomu wody. Tak uformowana bariera uniemożliwiała ataki z morza.
W jednym miejscu mury zawijały się do wewnątrz łukami, tworząc szeroką na kilkanaście statków szczelinę. Był to obszar, gdzie okręty mijały się, wpływając do miasta i z niego wypływając. Wokół wejścia gromadziło się ich całe mrowie, prawdopodobnie setki. Cierpliwie czekały na swoją kolej.
– Nie martw się – odezwał się nagle ojciec, jakby czytał w jego myślach. – My wpłyniemy od razu.
– Dlaczego?
– Ponieważ nasz statek to ambulans.
***
Popołudnie na wyspie przywitało ich gorącem. Było mgliście i parno.
Ojciec, przeliczywszy oszczędności, zdecydował się na skromny pokoik hotelowy, którego zaletą było centralne położenie. Ponadto, w odróżnieniu od kajuty, którą dzielili z czterema towarzyszami, pokój był dwuosobowy, więc liczyli na mocny i spokojny sen.
Przed nimi było najważniejsze – jeszcze dziś, najlepiej niezwłocznie, mieli się udać do Uzdrowiciela. Wizytę ojciec wykupił jeszcze w porcie, razem z biletem na statek. Wydał na nią większą część kosztowności, które wziął z domu.
Na parterze, w niewielkiej jadłodajni zamówili żółty ryż ze smażonym kalafiorem i owocami morza, ponoć najlepsze, lokalne śniadanie. Do tego ojciec wziął czarną kawę, chłopcu zamawiając grejpfrutowy sok. Usiedli przy wysokim stoliku przy oknie.
Chłopiec dostrzegł ją kątem oka, wsysając przez rurkę resztkę soku. Stała na zewnątrz, po drugiej stronie wielkiego okna, oparta o szybę głową, w swojej usztywnionej pozycji. Wyprostowane ręce przyciskała na całej ich długości do tułowia, jakby stała na baczność. O chodnik wspierała się samymi palcami. Swobodnie spadające rude włosy przykrywały połowę twarzy. Prawe, odsłonięte oko gapiło się w niego – bezmyślnie i obojętnie.
– Widzisz? – zwrócił się do ojca, palcem wskazując szybę, tuż za krzesłem rodzica.
Ojciec obrócił się, przez chwilę wpatrywał we skazane miejsce, a potem opuścił głowę i schował ją w dłoniach. Westchnął głęboko, po czym przetarł końcówkami palców mokre od potu czoło.
– Chodźmy – rzekł, łapiąc syna za rękę.
***
– Tato, a czemu on nazywa się Uzdrowiciel a nie… zabójca potworów?
Dłoń ojca była ogromna. Palce nie za długie, ale solidne i silne. Chłopiec mógł całą swoją dłonią objąć jego kciuk. Ściskał go kurczowo, jakby była to gałąź, której się trzyma, żeby nie spaść w otchłań.
– Bo on uzdrawia.
Teraz ojciec próbował ścisnąć palce, bo czuł, że syn mu je prawie wyłamuje.
– Aha, to te drewniane dziewczynki nie są prawdziwe? One mi się wydają? Tato, czemu nic nie mówisz?
Ojciec pociągnął go i skręcili w niewielką uliczkę, za którą znajdował się plac wypełniony ludźmi. Kierując się ku wieży mijali niewielkie stragany. Na jednym z nich stały inkrustowane perłami wyroby z ciemnego drewna: pudełeczka, zegary, oprawy książek, figurki zwierząt, a nawet prosta biżuteria.
Przeciskali się przez grupkę wytwornie i barwnie ubranych turystów, którzy rozglądali się ciekawie wokół i głośno ze sobą rozmawiali.
– A ciebie on też uzdrowi? – spytał chłopiec, kiedy wydostali się na szeroki, brukowany trakt i targowy gwar przycichł.
– Mnie? – Zaskoczony pytaniem ojciec zawiesił głos.
– No bo ty też widzisz te stwory, prawda?
Ojciec podrapał się w głowę nieco zbity z tropu.
– To jeden twór, synku, ale taki co to potrafi się mnożyć.
– Twór czy stwór?
– No… twór, stwór, potwór… Zobacz, już doszliśmy.
Biały granit okalał wieżę jedynie do pewnej wysokości, powyżej której kolor zmieniał się na szaroniebieski. Ze względu na mgłę oraz specyficzny kąt padania promieni słonecznych, szczyt wieży zlewał się z chmurami i nie wiadomo gdzie się kończył. “Niebotyczna”, chłopiec przypomniał sobie niegdyś usłyszane słowo.
Przekroczyli próg monumentalnej bramy. Szczupły, młody mężczyzna w eleganckim garniturze podszedł do ojca. Wymienił z nim kilka słów i przejrzał plik dokumentów. Potem poprowadził obu wąskim korytarzem, który zmienił się w spiralną klatkę schodową.
Na piętrze polecił im spocząć na wykutej z różowawego marmuru ławie. Chłopiec gładził jasnoniebieski plusz siedziska, ze zdziwieniem obserwując jak pod jego dłonią zmienia się odcień materiału. Pierwszy raz widział takie cudo. “Uzdrowiciel to tak naprawdę czarodziej”, pomyślał.
***
Otwarły się drzwi i wyszła z nich sędziwa kobieta. Nie spojrzawszy na chłopca i jego ojca ruszyła korytarzem w stronę schodów.
Chłopiec zajrzał przez uchylone drzwi do środka. Krępy mężczyzna stał na środku gabinetu, wyciągając dłoń, jakby zapraszał. Na jego twarzy gościł serdeczny uśmiech, choć spływały po niej gęste krople potu. Wytarł je rękawem, jednocześnie odsuwając na bok kosmyk siwych włosów. Wydawałby się niepozorny, gdyby splendoru nie dodawała mu biała, długa po kostki toga oraz szeroka opaska na głowie z lśniącym, kryształowym diademem. „Jednak czarodziej”, skonkludował chłopiec.
– Dzień dobry. – Chłopiec zatrzymał się w progu gabinetu, niepewnie przestępując z nogi na nogę. Ojciec pozostał w korytarzu.
– Witaj, młody człowieku. Wejdź, śmiało. – Uzdrowiciel wskazał mu krzesło.
Chłopiec zatrzasnął drzwi, podszedł bliżej i usiadł.
Mężczyzna nachylił się nad nim, jego pomarszczona twarz rozjaśniła się uśmiechem. Mimo sędziwego wieku i sieci zmarszczek, oczy zachowały niezwykłą żywotność. Tkwiła w nich zarówno przenikliwość, jak i pokora człowieka świadomego własnych ograniczeń. Patrząc w te oczy, chłopiec poczuł, że ten człowiek naprawdę może mu pomóc.
– Ona znowu przyszła wczoraj… ta dziewczynka – odezwał się malec. – Stała za oknem jak jedliśmy.
Uzdrowiciel zbadał dłońmi szyję chłopca, po obu stronach, pod żuchwą.
– Często się pojawia?
– Tak. Najpierw widziałem ją przy jeziorze, potem przy domu. Tata ją raz zabił, ale pojawiły się jej siostry-bliźniaczki. Są naprawdę straszne. Myślałem, że one mieszkają w lesie, ale teraz jedna przyszła też i tu, i już nie wiem.
– Co robi, kiedy się pojawia?
– Czasem kładzie na mnie rękę i ciężko mi oddychać. Nie mogę się za bardzo ruszać. Jakby wysysała ze mnie siły. I potrafi spowalniać czas. Myślę, że tak jak pan to i ona zna czary.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni niewielki, metalowy przedmiot i przyłożył do czoła chłopca. Potem, innym przedmiotem dotknął czubka jego palca. Malec poczuł lekkie ukłucie, pociekła kropla krwi.
– Proszę pana, a czy ta dziewczynka naprawdę istnieje?
Mężczyzna odszedł kilka kroków. Wsunął metalowe przedmioty do szklanej kuli, stojącej na biurku. Kula zamigotała kilkukrotnie, pojawiły się na niej kreski przypominające chłopcu rysunki które lubił wykonywać patykiem na piasku.
– Zdaje się, że siedzi w twojej głowie – odpowiedział Uzdrowiciel zmęczonym i bardzo smutnym głosem.
Wysunął szufladę i wyjął z niej szklany flakonik wypełniony malutkimi, promieniującymi bryłkami.
– Podobają ci się te kryształy? To specjalne ziarna, które musisz łykać, żeby się z nią zmierzyć. Będą osłabiać jej moc.
– Naprawdę? – oczy chłopca rozszerzyły się z nadzieją.
– Tak. Ale musisz być dzielny i przyjmować je regularnie. Z każdym dniem będziesz silniejszy, a ona słabsza.
– I w końcu zniknie?
– Zrobimy wszystko, żeby zniknęła.
Uzdrowiciel ponownie podszedł go chłopca. Przyłożył rękę do swojej opaski i przycisnął ją do czoła. Przymknął oczy i w największym skupieniu wyszeptał zaklęcie. Chłopcu wydało się, że wokół skroni starszego człowieka zamajaczyła poświata, a potem, że z diademu wyleciał promień i przeszył jego głowę. Poczuł lekkie nudności.
Twarz mężczyzny, pomimo zmęczenia, zachowywała dobroduszny wyraz – kąciki ust układały się w niewymuszony uśmiech, oczy, otoczone siatką zmarszczek, patrzyły wyrozumiale i z uwagą. Nawet gdy milczał, cała jego postawa wyrażała zaangażowanie. Ta łagodna obecność sprawiała, że chłopiec poczuł się lepiej.
– A skąd się bierze Nacer?
Uzdrowiciel zawahał się przed odpowiedzią.
– Ze zmian. Niektóre z nich są dobre, inne złe. Ale powiem ci coś…
Mężczyzna nachylił się i szepnął mu do ucha:
– Jak byłem w twoim wieku to twór też mnie odwiedził.
– Naprawdę? – Malec poczuł jeszcze większą bliskość z Uzdrowicielem.
– Walczyłem z nim długo, ale zwyciężyłem. I zmienił mnie. Otrzymałem moc, dzięki której mogłem lepiej pomagać innym, którzy cierpią.
Mężczyzna podszedł do biurka, nalał sobie wody z karafki, wcisnął cytrynę i wypił wszystko jednym łykiem.
– Na dziś to już wszystko, możesz uciekać do taty. Pewnie czeka na ciebie z niecierpliwością.
Malec wstał z krzesła uradowany. Wsunął ręce do kieszeni i zdziwił się – pod palcami wyczuł przedmiot. Był pewien, że jego kieszenie były puste. Wyciągnął przedmiot i zamarł – w dłoni trzymał czerwonego żołnierzyka.
– Pułkownik Scott, cały i zdrowy! – wykrzyknął, spoglądając na Uzdrowiciela rozszerzonymi oczami. – Wiedziałem, że jest pan czarodziejem!
Przestraszone stwory zygzakowatymi ruchami cofnęły się pod kamień.
Może zwierzęta?
Stała zupełnie nieruchoma, odwrócona do niego bokiem, jej bose stopy dotykały wody.
To ona stała we wodzie, czy na brzegu?
– Skąd jesteś?
Spodziewał się, że zaskoczy ją pytaniem.
Co w tym pytaniu zaskakującego?
Zamiast odpowiedzi z jej strony dobiegł go wysoki dźwięk, na granicy słyszalności.
Może: Nie dostał od niej odpowiedzi. Nagle usłyszał wysoki, ledwo słyszalny dźwięk?
Nie powiedział matce, wolał powiedzieć ojcu, ale on jeszcze nie wrócił.
Dziwne zdanie. Przypomina mi klasyk polskiego internetu: Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem.
Mama patrzyła na niego z niepokojem
Dlaczego?
Ale chłopiec nie spał i nie mógł zasnąć
Bez sensu.
Strzelba wypaliła przeszywając powietrze donośnym hukiem. Strzał oddany na wzgórzu choć tłumiony przez korony drzew, niósł się echem daleko w świat.
Jak korony drzew stłumiły dźwięk?
Przeczytałem do końca, ale gdzieś w połowie przestałem notować. Tekst mi przypomina wariacje “Lśnienia” Kinga: akcja na jakimś wygwizdowie, chłopiec widzący nadnaturalne rzeczy, straszne bliźniaczki, wizyta u psychiatry, powtarzanie dziwnego słowa (tutaj jest nacer, tam było redrum). Ciężko się to czytało, nic mnie nie przestraszyło. A te jumpscary jak z taniego slashera.
Cześć, kronos.maximus
Wstęp bardzo dobry i czuć było grozę. Szczególnie w początkowym opisie dziewczynki, kiedy chłopiec zobaczył ją pierwszy raz. Później zaczęło wiać nudą. Opowiadania nie zaliczyłbym do horroru, jako weird, owszem. Dzieje się tutaj sporo niewyjaśnionych kwestii, kim np. jest Uzdrowiciel, w domyśle zapewne lekarzem, może psychiatrą… I dobrze, ponieważ wyobraźnia może działać. Językowo zdarzały się drobne zgrzyty np. kiedy opisywałeś światło wpadające przez uchylone drzwi, jako kreska. Nie jest to całkowicie niepoprawne, tylko trochę ta kreska mi nie pasuje. Przed lekturą zwróciłem uwagę na tagi, dlatego byłem uprzedzony, że zapewne pojawią się demony, lecz później w postaci dziewczynki nijak nie mogłem się ich dopatrzeć; tzn. w tej postaci do mnie nie trafiają. Myślę, że historia zyskałaby więcej na klimacie, gdybyś zastosował mniej suchych opisów. A jeśli już, to zestawić ich surowość z bardzo obrazowym przedstawieniem. Ogólnie opowiadanie mi się podobało, ale chyba nie zapadnie w pamięć.
Pozdrawiam
Witaj Panie Ismaelu!
Może zwierzęta?
Słowa “stwory” użyłem celowo, bo to nawiązanie do stwora, który się ukazuje chłopcu.
To ona stała we wodzie, czy na brzegu?
Stała na granicy wody.
Co w tym pytaniu zaskakującego?
W treści pytania nic, ale w tym, że zadaje je zamyślonej, wpatrzonej w horyzont osobie, która prawdopodobnie nie zauważyła, że podszedł.
Może: Nie dostał od niej odpowiedzi. Nagle usłyszał wysoki, ledwo słyszalny dźwięk?
Możliwe, że to lepszy wariant.
Dziwne zdanie. Przypomina mi klasyk polskiego internetu: Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem.
To zdanie, jak i wiele innych, ma stylistycznie przypominać sposób myślenia siedmioletniego chłopca. Może powinienem wziąć je w cudzysłów.
Dlaczego?
Ponieważ zauważyła, że coś jest nie tak.
Bez sensu.
Dlaczego?
Jak korony drzew stłumiły dźwięk?
Przeszkoda fizyczna tłumi dźwięk. Dom stał an wzgórzu otoczonym lasem. Korony drzew tego lasu sprawiły, że huk nie rozniósł się tak daleko, jak mógłby się roznieść, gdyby tych drzew nie było,
Ciekawe skojarzenie z “Lśnieniem” Kinga. Tak, “nacer” to coś w stylu “redrum”, ale nie myślałem akurat o “Lśnieniu”. Dzięki za komentarz!
Cześć Hesket!
Miło, że wpadłeś. :) Masz rację, że to nie jest “horror”, już zmieniłem na “inne”, bo “weird” nie ma w opcjach. Przy “kresce światła” miałem na myśli światło przy dolnej krawędzi zamkniętych drzwi, między pokojem ze zgaszonym światłem (sypialnia dziecka), a zapalonym (kuchnia). Jakoś mi się to skojarzyło z jasną kreską. Co do tempa, to rzeczywiście akcja przebiega raczej powoli.
Fajnie, że podobał Ci się początek i ogólnie opowiadanie, choć szkoda, że nie zapadnie w pamięć.
Podeszła, dotknęła czoło.
A czemu nie czoła? Bo dotknęła czego?
Dla mnie od momentu kiedy mama dotyka czoła, do pójścia nad jezioro czegoś brakuje.
– Nacer – usłyszał słowo wypowiadane bez wyrazu. Prawdopodobnie przez nią, choć nie poruszyła ustami.
Usłyszał nie jest czynnością gębową.
– Powiedzieć ci coś? – chłopiec zawahał się.
Chłopiec z pewnością nie jest czynnością gębową.
Chłopiec poczuł lekki dyskomfort, kiedy mama je dotknęła.
Dotknęła czego? go.
Wyruszyli następnego dnia, skoro świt, ojciec z synem. Pożegnali się z matką i bez zbędnej zwłoki, wyruszyli w drogę.
Podobał mi się klimat opowieści. Taka niezawiniona (być może) klątwa.
Tyko na końcu nie pojęłam, czemu chłopcu pokazywały się dziewczynki, kim były i o co chodziło.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej, przeczytałam z zainteresowaniem. Akcja nie jest szybka, ale wciąga i zaciekawia, co sprawia, że trudno się oderwać od tekstu. Myślę, że udało ci się zainteresować mnie, jako czytelnika, nie wprowadzając żadnych fajerwerków do tekstu, co jest dużym osiągnięciem. Masz intrygujący sposób opowiadania historii!
Z drugiej strony zakończenie mnie rozczarowało. Jednak do końca oczekiwałam bardziej fantastycznego rozwiązania. Wiele tajemnic zostawiasz niewyjaśnionych i to jest ok, ale z drugiej strony nie dajesz czytelnikowi nic w zamian.
Takie moje odczucia – oczywiście subiektywne. Uważam, że za sposób prowadzenia narracji należy Ci się klik, więc idę do klikani.
Pozdrawiam serdecznie!
Początkowo opowiadanie zaintrygowało i nie czytało się najgorzej, ale z czasem, kiedy poza pojawianiem się dziewczynek, nie działo się nic, zaczęłam się zastanawiać, o co tu chodzi? Na koniec byłam świadkiem wizyty chłopca u Uzdrowiciela i doznałam wielkiego rozczarowania, więc siedzę teraz z rozwartym otworem gębowym, albowiem nie potrafię dociec, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(
Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
…rosły trzy topole, mające osobliwy, przypominający rozwinięte płaszcze kształt. → Jaki kształt ma rozwinięty płaszcz?
Proponuję: …rosły trzy topole, mające osobliwy, przypominający rozpostarte płaszcze kształt.
Nierówna powierzchnia, słoje, sęki, szpary i rozwarstwienia drewna stanowiły topologię terenu… → A może zwyczajnie: Nierówna powierzchnia, słoje, sęki, szpary i rozwarstwienia drewna stanowiły ukształtowanie terenu…
Chłopiec poczuł na swoim ramieniu rękę. → Zbędny zaimek – czy poczułby coś na cudzym ramieniu.
– Nacer – usłyszał słowo wypowiadane bez wyrazu. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: – Nacer – usłyszał słowo wypowiadane obojętnie/ bez emocji.
…szutrową drogę, która również schodziła w dół… → Masło maślane – czy mogła schodzić w górę?
Proponuję: …szutrową drogę, która również prowadziła w dół…
Mężczyzna obrzucał go pytaniami… → Czy na pewno obrzucał chłopca pytaniami?
Pewnie miało być: Mężczyzna zarzucił go pytaniami…
…zadzwoniłem do twojej mamy, która powiedziała, że już wyszedłeś. → A może: …zadzwoniłem do twojej mamy i powiedziała, że już wyszedłeś.
Przeciwnie do kierowcy, matka nie zadawała pytań. –> W przeciwieństwie do kierowcy, matka nie zadawała pytań.
Przez cały następny wieczór rodzice gorączkowo rozmawiali, ale chłopiec tym razem szybko zasnął i nic nie słyszał. –> Następny, czyli dzień po zasłabnięciu chłopca?
A może miało być: Przez cały wieczór rodzice gorączkowo rozmawiali, ale chłopiec tym razem szybko zasnął i nic nie słyszał.
– Dziś zostaniesz w domu. Poleżysz w łóżku. – rzekła, podając mu herbatę… → Zbędna kropka po wypowiedzi.
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
Potem odsunęła koszulę przy jego szyi, tak, żeby odsłonić lewe ramię. → Chłopiec jest w łóżku, przed chwilą się obudził, więc nie wydaje mi się, aby miał na sobie koszulę. Chłopcy nie sypiają w koszulach.
Proponuję: Potem odsunęła bluzę piżamy przy jego szyi, tak, żeby odsłonić lewe ramię.
Malec wyskoczył z łóżka i wpadł do przedpokoju. → Siedmioletni chłopiec to już nie malec.
Przypominała manekina z rudą czupryną, którego ktoś oparł… → Przypominała manekin z rudą czupryną, który ktoś oparł…
…wydłużone cienie deformowały kształt nosa i ust, nadając uśmiechowi groteskowy wyraz. Nos był nienaturalnie wydłużony i stożkowaty, tkwił pod kątem prostym do twarzy i rzucał długi cień. → Czy to celowe powtórzenia?
Z ogromnej rany w brzuchu broczyła krew. → Nie brzmi to najlepiej – broczyć to krwawić.
Proponuję: Z ogromnej rany w brzuchu płynęła krew.
Jedną jej stronę podtrzymywała ją ręką, a drugą opierała o biodro. → Drugi zaimek jest zbędny.
Albo zaczarowała moje oczy.” → Albo zaczarowała moje oczy”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
…z potwornym wysiłkiem, siłą woli… → Nie brzmi to najlepiej.
– Mi nic. Wypij do końca. → – Mnie nic. Wypij do końca.
mnie czy mi? tobie czy ci? – Poradnia językowa PWN
Mężczyzna przemierzył szarpanym krokiem izbę… → Jak wygląda szarpany krok?
Wszystko to spakował do neseserka umocowanego u pasa. → Nie wydaje mi się, aby neseser/ neseserek nosiło się przymocowany u pasa.
Ojciec podtrzymywał w powietrzu walizkę, drugą ręką ciągnąc chłopca… → Nie bardzo wiem, jak wyładowaną walizkę można podtrzymywać w powietrzu.
A może miało być: Ojciec w jednej ręce niósł walizkę, drugą ciągnąc chłopca…
…ilość postaci powiększała się. Stały w większych grupach… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …postaci mnożyły się. Stały w większych grupach…
Dotarł do drzwi i pociągnął za klamkę. → Dotarł do drzwi i pociągnął/ nacisnął klamkę.
Malec zrobił kilka kroków w stronę balustrady… → Chłopiec zrobił kilka kroków w stronę relingu…
Albo inny statek.” → Albo inny statek”.
…i wskazał palcem na to, co zdawało się chłopcu wschodzącym słońcem. → …i wskazał palcem to, co zdawało się chłopcu wschodzącym słońcem.
Wskazujemy coś, nie na coś.
– Wiele pokoleń temu król kazał zbudować na wyspie latarnię morską. – rzekł ojciec. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
Mury okalające wyspę wykonano z ciemniejszego kamienia niż ten, jakiego użyto na wzniesienie wieży. → Mury okalające wyspę wykonano z ciemniejszego kamienia niż ten, którego użyto na wzniesienie wieży.
…zawijały się do wewnątrz szerokimi łukami, tworząc szeroką na… → Powtórzenie.
Wokół wejścia gromadziły się ich całe mrowie… → Mrowie jest rodzaju nijakiego, więc: Wokół wejścia gromadziło się ich całe mrowie…
– Nie martw się. – odezwał się nagle ojciec… → Zbędna kropka po wypowiedzi.
Kosztowała większą część kosztowności, które wziął z domu. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Wydał na nią większą część kosztowności, które wziął z domu.
Prawe, odsłonięto oko gapiło się w niego… → Literówka.
…palcem wskazując na szybę… → …palcem wskazując szybę…
…rozglądali się ciekawie wokół siebie i głośno ze sobą rozmawiali. → Pierwszy zaimek jest zbędny.
…malec przypomniał sobie… → …chłopiec przypomniał sobie…
Potem poprowadził dwójkę wąskim korytarzem… → Potem poprowadził obu wąskim korytarzem…
Niewysoki, krępy mężczyzna… → Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niewysoki z definicji.
Malec zatrzymał się w progu gabinetu… → Chłopiec zatrzymał się w progu gabinetu…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj Ambush!
Wprowadziłem poprawki. Czytałem tekst wielokrotnie, a mimo to nie wyłapałem wielu oczywistości.
Chłopca spotkało coś, co można by nazwać niezawinioną klątwą. Dziewczynka to symbol choroby, która nie chce odejść, a wręcz się nasila, Perłowa Wyspa to symbol szpitala.
Cieszę się, że spodobał Ci się klimat opowieści. Dzięki za odwiedziny i klika! :)
Cześć JolkaK!
Ucieszył mnie Twój komentarz, a szczególnie to, że mimo niezbyt szybkiej akcji opowieść Cię wciągnęła. Rzeczywiście, w końcówce nie ma zaskakującego zwrotu akcji, ani fantastycznego fajerwerku, ale jakoś mi tym razem nie pasował. Mam nadzieję, że względnie akceptowalnym przez czytelnia domknięciem historii mogłoby być znalezienie przez chłopca “całego i zdrowego” żołnierzyka, pułkownika Scotta (wcześniej zniszczonego przez zjawę), fakt, który w moim zamierzeniu miał sugerować, że i z chłopcem będzie wszystko dobrze.
Dziękuję za miłe słowa i polecenie do bilioteki!
Witaj regulatorzy!
Zaproponowane poprawki wprowadziłem do tekstu. Dziękuję za poświęcony czas i uwagę! Żaluję, że tym razem opowiadanie do Ciebie nie trafiło. Może następnym razem? :) Życzę miłego dnia!
Bardzo proszę, Kronosie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
No cóż, tym razem opowiadanie nie przypadło mi do gustu, ale nie tracę nadziei, że kolejne będą satysfakcjonujące. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kronosie, zaciekawiło, ale tak dużo zostawiłeś niewyjaśnionych wątków, że traktuję Twój tekst jak początek czegoś większego, w czym pokażesz rozwiązania. Pozdrawiam. :)
Zainteresowało mnie to opowiadanie, choć przyznam, że wiele tu potknięć językowych. Pamiętaj, że imiesłowowym równoważnikom zdań jest przykro, gdy nie stawiasz przy nich przecinków – to najczęstsze błędy w tym tekście:
Ojciec przeliczywszy oszczędności zdecydował się na skromny pokoik hotelowy, którego zaletą było centralne położenie.
Leżał długo przewracając się z boku na bok.
Jak już wspomniałam, czytałam z zainteresowaniem i zastanawiają mnie dwie kwestie: skąd przeskok z klasycznego horroru w fantastykę z czarodziejem (to zupełnie zmieniło klimat w połowie) oraz skoro dziewczynki tkwią w głowie chłopca, to czemu rodzice je/ją widzą?
Mimo wpadek, opowiadanie czytało mi się dobrze, a postacie wypadły przekonywająco. Dodaję punkcik do biblioteki, ale bardzo proszę, przyjrzyj się jeszcze warstwie językowej.
Witaj Koalo!
Miło, że wpadłeś! Fajnie byłoby rozszerzyć opowiadanie, ale i tak jest już dłuższe niż przeciętne opko na NF. Chyba muszę popracować nad umiejętnością zwięzłego pisania, albo mocniej ciąć opka przed publikacją. :)
Cześć Zanadra!
Przyjrzę się tym imiesłowowym równoważnikom zdań. A jakie jeszcze potknięcia językowe wyłapałaś? Gdybyś podała konkretne przykłady łatwiej byłoby mi je poprawić.
Istotnie, w połowie zmienia się klimat, ponieważ zmienia się miejsce akcji – Perłowa Wyspa i jej okolice miały mieć taki trochę baśniowy charakter.
Rodzice nie widzą dziewczynek, tylko symptomy choroby chłopca. Ojciec chce rozwiązać problem radykalnie, kieruje nim gniew, natomiast matka próbuje swoich własnych sposobów (zioła). Ostatecznie, decydują się na drogą kurację w szpitalu. ;)
Dziękuję za polecenie do biblioteki!
Kronosie, dziękuję za wyjaśnienia. Muszę jednak wyznać, że strzelenie w ciało dziewczynki, której się nie widzi, byłoby trudne, a w tekście nie ma informacji o tym, że ojciec celował w kierunku, w którym patrzył chłopiec czy coś, a przecież postać po pierwszy strzale upadła, więc nawet zmieniła pozycję, a i tak ojciec trafił po raz drugi.
Strzelba wypaliła przeszywając powietrze donośnym hukiem. Strzał oddany na wzgórzu choć tłumiony przez korony drzew, niósł się echem daleko w świat.
Postać upadła na ziemię. Z ogromnej rany w brzuchu płynęła krew. Ojciec zrobił jeszcze kilka kroków, drugi strzał oddając z odległości metra. Ciało stwora rozprysło się na tysiąc szkarłatnych kawałków, które niczym para wodna uległy rozproszeniu w powietrzu. Upiór zniknął, nie pozostawiając po sobie śladu
Poniżej wypisałam przykłady niedociągnięć, jeśli później będę mieć jeszcze trochę czasu, to dopiszę więcej.
Jak żyją raki, znaczy, że jezioro jest czyste.
Proponuję dodać “to”, bo samo “znaczy” to jednak bardzo potoczny skrót. W dalszej części jest:
Tak powiedział tata, kiedy mu je kiedyś pokazywał.
W takim wypadku proponuję zmienić “powiedział” na “twierdził” albo zmienić zapis “Jak żyją raki…” na cytat/myśl/słowa ojca przytoczone, bo sugeruje nam to obecna forma zdania.
Było to dawno temu, ale dobrze pamiętał.
Tu mam wrażenie (przez brak “dobrze to pamiętał”) urwanego zdania. Rozumiem, że unikanie “to” jest zasadne, ale może zmienić całą drugą część zdania na np. “…, ale zapadło chłopcu w pamięć”.
Przykucnął, zmącił patykiem wodę. Przestraszone stwory zygzakowatymi ruchami cofnęły się pod kamień.
Za chwilę znowu wyszły. „Ale głupie”, pomyślał chłopiec. Czekał nieruchomo, aż się bardziej ośmielą. Kiedy podeszły bliżej ruszył ręką tak, żeby rzucić na nie cień. Znowu uciekły. Ich ruchy były szybkie i nerwowe. Duży wsunął się pod kamień, a małe wbiegły w szuwary. Chłopcu znudziło się to. Wstał i ruszył wzdłuż brzegu, robiąc kijkiem dziury w mokrym piasku.
Tutaj zrezygnowałabym z podziału na dwa akapity, bo to kontynuacja.
W pewnym momencie, w odległości kilkunastu metrów(+,) dostrzegł drobną, dziewczęcą postać.
Jeśli “w odległości kilkunastu metrów” jest wtrąceniem, to też domknęłabym je przecinkiem.
Spodziewał się, że zaskoczy ją pytaniem.
To zaskoczenie pytaniem może faktycznie wybija z rytmu… Trochę sugeruje, że się znają, rozmawiają i nagle wyskakuje z pytaniem na temat czegoś, o czym miał nie wiedzieć… Może “wystraszy ją niespodziewana zaczepka” → podaję tylko jako przykład, mam świadomość, że nie jest idealny ;)
wykuta z kamienia
Chyba “w kamieniu”.
Tylko jej prawa dłoń uniosła się powoli, może chciała go dotknąć – ale zatrzymała ruch w pół drogi.
Tu niby wiadomo o co chodzi, ale nie jest jednoznaczne, że chciała dziewczynka, bo może sama dłoń ma świadomość i chce go dotknąć… → trochę się tu czepiam, ale żeby było pięknie, to w moim tekście zwróciłabym na to uwagę.
Chłopiec, rzucił kijek, zasłonił uszy i pobiegł do domu.
Dlaczego przecinek po chłopcu? Podmiot i orzeczenie chcą być razem
Chatka (…) Miała zaledwie trzech domowników, dwójkę rodziców z dzieckiem.
Chatka miała… Ja bym zmieniła, ale tylko sugeruję.
Był poruszony spotkaniem. Ale im więcej czasu mijało od spotkania, tym bardziej nierzeczywiste mu się wydawało.
Nie powiedział matce, wolał powiedzieć ojcu, ale on jeszcze nie wrócił.
Matka poprosiła go o przyniesienie wody ze studni, co zrobił ochoczo.
Kto po wodę poszedł? “Go” odnosi nas do ostatniego “on”, co sugeruje, że to ojciec poszedł po wodę i jeszcze nie wrócił.
Lubił ustawiać żołnierzy na przydomowej ławie, w dwóch szeregach i toczyć między nimi wojnę.
Jeśli “w dwóch szeregach” jest wtrąceniem, to przed “i” przecinek stać powinien. Jednak chyba lepiej usunąć przecinek przed “w dwóch szeregach”, bo po co szatkować zdanie… Można też zmienić szyk.
Byli jeszcze biali, elita, która, kiedy nadeszła potrzeba(+,) wspomagała niebieskich, tych dobrych.
Tu przykład takiego poszatkowania, które warto przeredagować…
Zanadro!
Ten ojciec przecież w ogóle nie strzelał do niczego. :) No co Ty!
Co do poprawek:
Proponuję dodać “to”, bo samo “znaczy” to jednak bardzo potoczny skrót. W dalszej części jest:
W akapicie o rakach narracja jest stylizowana na mowę chłopca, stąd taka składnia i skróty.
To zaskoczenie pytaniem może faktycznie wybija z rytmu… Trochę sugeruje, że się znają, rozmawiają i nagle wyskakuje z pytaniem na temat czegoś, o czym miał nie wiedzieć… Może “wystraszy ją niespodziewana zaczepka” → podaję tylko jako przykład, mam świadomość, że nie jest idealny ;)
Dlaczego nie może zaskoczyć kogoś nagłym pytaniem, szczególnie, kiedy ten ktoś stoi odwrócony bokiem i nie zauważa, że chłopiec się do niego zbliżył?
Dlaczego przecinek po chłopcu? Podmiot i orzeczenie chcą być razem
Tu racja, przypadkowy błąd.
Kto po wodę poszedł? “Go” odnosi nas do ostatniego “on”, co sugeruje, że to ojciec poszedł po wodę i jeszcze nie wrócił.
Niby tak, ale skoro ojciec nie wrócił jeszcze z pracy, to jak mógł pójśc po wodę?
Jeśli “w dwóch szeregach” jest wtrąceniem, to przed “i” przecinek stać powinien. Jednak chyba lepiej usunąć przecinek przed “w dwóch szeregach”, bo po co szatkować zdanie… Można też zmienić szyk.
Możliwe, przyznaję, że z przecinkami nigdy nie jestem pewien.
Miłego dnia!
Ten ojciec przecież w ogóle nie strzelał do niczego. :) No co Ty!
Ok, muszę wrócić do tego fragmentu, bo chyba czegoś nie ogarnęłam.
Dlaczego nie może zaskoczyć kogoś nagłym pytaniem, szczególnie, kiedy ten ktoś stoi odwrócony bokiem i nie zauważa, że chłopiec się do niego zbliżył?
Bo nie zaskoczył jej pytaniem, a odezwaniem się w ogóle… Tak ja to rozumiem.
;)
Zenadro, chyba wprowadziłem trochę zamieszania. Strzelał, ale cała akcja z dziewczynką miała być symbolem choroby i walki z nią. Nie chodzi o odczytanie dosłowne czy strzelał czy nie. Potraktuj tę opowieść jak sen dziecka, gdzie rzeczy rzeczywiste są zdeformowane, podkoloryzowane itp.
Ave, Kronosie.Maximusie!
Pozwolę sobie na brutalną szczerość. Opowiadanie niestety niemiłosiernie mnie wynudziło, a dodatkowo pozostawiło z większą ilością pytań, niż odpowiedzi. Możliwe, że po prostu nie jestem docelowym odbiorcą tego typu treści, ale creepy dziewczynki nad jeziorem, uroki/klątwy/whatever i tajemniczy uzdrowiciele, co to potrafią wszystko, jakoś mi nie siadły.
Wydaje mi się też, że nie pomogło poszatkowanie opowiadania na części, przez co większość sprawiała wrażenie niezbyt istotnych dla całości fabuły. Dalo się też odczuć podczas lektury, że bohaterowie wiedzą o świecie przedstawionym wiele istotnych rzeczy, ale z czytelnikiem nikt nie raczył się nimi podzielić, przez co byłem dość mocno zagubiony. Przykładowo: rodzice zdają się sporo wiedzieć o demonie nawiedzającym syna, ale prawie nic nie mówią wprost, a zapytani – odkładają wyjaśnienia na później (które to później nigdy nie nadchodzi).
Niemniej, dziękuję za podzielenie się lekturą i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ave Cezary_cezary!
Dzięki za przeczytanie i szczery komentarz. Takie są najbardziej wartościowe, bo dają wiedzę czego unikać w przyszłości. Wniosek po kilku komentarzach jest podobny – za bardzo nakręciłem i zostawiłem czytelnika z większą ilością pytań niż odpowiedzi, czego czytelnik nie lubi. I tu nie będę polemizował, tylko z pokorą przyjmuję to do wiadomości.
Tak jak już pisałem wyżej, tajemnicza dziewczynka miała być sybolem choroby, która pojawiła się nagle. Początkowo rodzice sprawę bagatelizują, albo mają nadzieję, że to nic poważnego. Nie chcą też za bardzo tłumaczyć tego dziecku i go niepokoić. Jednak choroba nie ustępuje i ostatecznie są zmuszeni wysłać chłopca na drogie leczenie do specjalistycznej kliniki gdzieś w odległym państwie. Tą chorobą w moim zamyślę miałbyć nowotwór mózgu (dzielące się komórki itp). Uzdrowiciel to po prostu lekarz specjalista, który wykonuje radioterapię i chemioterapię. W każdym razie fakt, że muszę to tłumaczyć, nie świadczy dobrze o opowiadaniu, bo tekst powinien się sam bronić.
Dzięki za przeczytanie i życzę miłego dnia! Ku chwale Rzymu! ;-)