- Opowiadanie: Przepisany - Zdeterminowani

Zdeterminowani

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Zdeterminowani

Marek otworzy drzwi i ręką zaprosi Adama do środka. Mężczyzna powolnym ruchem przełoży skórzaną torbę z jednego ramienia na drugie, po czym pewnie przekroczy próg pomieszczenia, tak jakby robił to już setki razy. Marek wejdzie za nim do środka, obróci się i pstryknie włącznikiem światła, odsłaniając przed towarzyszem niewielki pokój z dużym, dębowym stołem pośrodku. W blasku ciepłych jarzeniówek mężczyzna zobaczy ściany obklejone szarymi matami wygłuszającymi oraz wystające ze stołu dwa, czarne wysięgniki zakończone mikrofonami.

Marek wskaże obrotowy fotel stojący przy jednym z końców stołu.

– Proszę sobie usiąść – powie. – Zaraz wszystko przygotuję.

Adam bez wahania zajmie miejsce, zrzucając z ramienia torbę, która z łoskotem opadnie na podłogę. Po drugiej stronie stołu będą rozstawione urządzenia studyjne oraz komputer przenośny. Marek usiądzie na swoim fotelu i zacznie przygotowywać sprzęt do nagrywania.

– Mogę jakoś pomóc? – zapyta Adam. – Przepraszam, że kazałem panu przyjść samemu.

– Nie trzeba – odpowie Marek. – Kiedyś robiłem to wszystko sam. Proszę się nie przejmować.

Mężczyzna podłączy ostatni kabel i przysunie mikser dźwiękowy do siebie.

– No dobra, chyba mamy to – powie, po czym uruchomi na laptopie program do obsługi nagrywania. – Mam nadzieję, że pańska opowieść mi wszystko wynagrodzi – doda, starając się przybrać żartobliwy ton.

Adam uśmiechnie się, podniesie torbę z podłogi, położy ją na kolanach i rozepnie metalową klamrę. Wyjmie z niej gruby tom przypominający ryzę papieru do drukarki. Marek będzie mu się przyglądał mrużąc przy tym powieki.

– Dobrze – powie. – Tak jak tłumaczyłem przez telefon, to nie jest program na żywo. Nagrywamy odcinek, który później będzie jeszcze edytowany, więc teoretycznie w każdej chwili możemy przerwać. Ja wolę jednak nagrywać ciągiem, jakbyśmy szli na żywo. Pasuje to panu?

Jego rozmówca kiwnie głową.

– Yyyy – mruknie pod nosem Marek. – Chce pan może coś do picia? Wodę? – zapyta.

Mężczyzna zaprzeczy gestem głowy.

– Ok – powie prowadzący, przysuwając się na fotelu do krawędzi stołu. – Zacznę od normalnego wstępu, jeśli to panu nie przeszkadza. Wiem, że mógłbym to nagrać później, ale lubię to robić od razu, żeby się lepiej wczuć. Mam nadzieję, że to nie problem?

– Nie, oczywiście. – Adam uśmiechnie się szeroko. – Proszę robić po swojemu.

Marek kiwnie głową, jeszcze przez chwilę będzie sprawdzał coś w laptopie, po czym zapyta:

– Jest pan gotowy? Tak? Dobrze. Proszę pamiętać, żeby trzymać mikrofon blisko ust. Może pan przysuwać ramię do siebie tak, jak panu wygodnie.

Adam przytaknie. Marek pośle mu jeszcze jeden, fałszywy uśmiech, zerkając na gruby tom leżący obok jego dłoni.

Oby coś z tego wyszło, pomyśli, a potem naciśnie przycisk nagrywania, podniesie dłoń z wyciągniętymi trzema palcami, po czym, chowając każdy po kolei, odliczy do zaciśniętej pięści.

– Witam was, drodzy słuchacze, w Stanach Nieokreślonych. Podkaście o rzeczach niewiadomych, nieznajomych i niewyjaśnionych. Z tej strony wasz ulubiony prowadzący, Marek Karolewicz.

Mężczyzna naciśnie klawisz w laptopie.

– Tutaj intro – powie do mikrofonu, po czym poprawi się na fotelu posyłając sztuczny uśmiech w stronę Adama. – Ten tydzień był naprawdę szalony. Nasz ostatni odcinek pobił wszelkie rekordy, za co serdecznie wam dziękuję. Dla niezorientowanych, omawialiśmy wtedy zjawisko dziwnych świateł nad Żarnowicami. Cieszę się, że potraktowaliście poważnie moje teorie. Mam nadzieję, że niedługo uda nam się wreszcie ustalić, do czego tak naprawdę tam doszło.

Marek naciśnie ponownie klawisz w laptopie.

– Jeszcze chwilka – powie do Adama. – Zaraz przejdziemy do tematu.

Mężczyzna kiwnie głową, dając do zrozumienia prezenterowi, że nie ma z tym problemu.

– Tak jak wspominałem w ostatnim odcinku, druga połowa tego roku to jakiś absurd. Nie pamiętam w swoim życiu tak dziwnego okresu. Zaczynając od małych spraw, jak sierpniowy śnieg w Brzeźnie, dziwne dźwięki w Starych Lipinach i błyski w Tatrach Zachodnich, po krajową awarię systemów bankowych i trzydniowy krach na giełdzie, aż po te niesamowite, czerwone chmury, znikające autobusy i oczywiście słynne już światła nad Żarnowicami. Co się dzieje?

Marek z premedytacją zrobi krótką pauzę.

– Takie pytanie zadałem wam w zeszłym tygodniu i teraz trochę żałuję, bo naszą skrzynkę mailową zalało tsunami przeróżnych teorii. Za wszystkie serdecznie dziękuję i na koniec programu postaram się przeczytać kilka najciekawszych.

Marek zatrzyma nagrywanie i głośno odkaszlnie w zaciśniętą pięść.

– Na pewno nie chce pan wody? – spyta Adama. Mężczyzna pokręci głową. Prezenter wstanie i szybkim krokiem wyjdzie z pokoju. Wróci po chwili z dwiema butelkami.

– Na wszelki wypadek – powie, stawiając jedną z nich obok Adama.

Wracając na miejsce, odkręci swoją butelkę i upije kilka łyków. Po chwili włączy nagrywanie ponownie.

– W zeszłym tygodniu pytałam też, kiedy waszym zdaniem to wszystko się zaczęło. Jurek G, słuchacz z Wadowic, trafnie zdiagnozował, że pierwszą dziwną rzeczą, wcale nie był wybuch transformatora w Kamienicy Dolnej. Dzień przed tym, drugiego sierpnia, w lotku padła kombinacja liczb: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć i sześć. Pamiętacie to? Kompletne szaleństwo. Na dodatek to nie był zakład losowy! Ktoś sam obstawił te liczby i na koniec nawet nie odebrał nagrody! Przyznam szczerze, że zupełnie o tym zapomniałem. Wychodzi więc na to, moi kochani, że wszystko zaczęło się od nietypowego losowania lotto. Widocznie musiało coś ono poprzestawiać w naszej linii czasu. – Marek zaśmieje się. – Aha, i nadal miesza mi w głowie fakt, że sekwencja od jednego do sześciu ma dokładnie taką samą szansę wylosowania, jak każda inna kombinacja.

Marek spojrzy na rozmówcę i uniesie dłoń, dając mu do zrozumienia, że za chwilę przejdą do tematu.

– Na pewno jeszcze wrócimy do tych spraw i razem postaramy się odkryć prawdę, jednak dzisiaj przygotowałem dla was coś innego. Postanowiłem odbić trochę od zjawisk paranormalnych i podjąć bardziej przyziemny, choć nadal niezmiernie interesujący temat. – Zrobi krótką pauzę. – Gdy napisał do mnie pan Adam Bondarczuk, byłem nastawiony sceptycznie. Z krótkiej konwersacji wynikało, że znowu mam do czynienia z jakąś bajką. Oto wielki wynalazca amator, tworzy w garażu działające urządzenie, które jest marzeniem każdej korporacji. Historia stara jak świat. Dowiem się od niego o niemal magicznych właściwościach tejże maszyny, które oczywiście nie zostaną poparte żadnymi dowodami. Na większość pytań nie będzie w stanie odpowiedzieć, ponieważ nie będzie chciał zdradzać swoich sekretów.

Marek mrugnie okiem i uśmiechnie się, odsłaniając zęby. Adam potaknie na znak, że rozumie, o co mu chodzi.

– Na papierze wyglądało to, jak strata czasu. Kolejna bzdurna opowiastka serwowana przez jakiegoś zawodowego mitomana. Intuicja podpowiadała mi jednak, że w tym przypadku warto zaryzykować. Postanowiłem więc dać panu Adamowi szansę. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował, a jeśli dałem się nabrać, to liczę chociaż na to, że dostarczę wam dobrej rozrywki. Nie przeciągając – dzień dobry panie Adamie. Witam serdecznie w Stanach Nieokreślonych.

– Witam – odpowie Adam. – Bardzo się cieszę, że udało mi się pana przekonać.

– Może przejdźmy na ty – zaproponuje Marek, szeroko się uśmiechając.

– Dobrze – odpowie Adam. – A co do lotto – zacznie, wywołując przy tym zmarszczki na czole Marka – to musisz przestać myśleć o znakach, które są namalowane na kulkach. Problem polega na tym, że w sześciu liczbach po kolei widzimy określony schemat, co sprawia, że taka kombinacja wydaje nam się bardziej unikalna niż sześć innych, losowych liczb. Jednak gdyby wszystkie piłeczki były dokładnie takie same, na przykład całkowicie białe, bez żadnych dodatkowych oznaczeń, każda ich kombinacja w naszych oczach byłaby równie możliwa. Wyobraź sobie, że masz wiadro z piłeczkami do tenisa stołowego – czterdzieści białych kulek, których nie da się odróżnić od siebie. Mógłbyś przez cały dzień wyciągać po sześć z nich, a następnie wrzucać je z powrotem do wiadra, i żadna z tych kombinacji nie byłaby dla ciebie wyjątkowa. Nie byłbyś w stanie powiedzieć, która sekwencja miała większą szansę na wylosowanie.

– Tak – przyzna Marek, kiwając głową. – Teraz to łapię – powie szeroko rozchylając powieki. – Dzięki.

– Proszę bardzo.

– Wróćmy jednak do pana, to znaczy – Marek zaciśnie na sekundę wargi – do ciebie. Zacznijmy może od samego początku. Opowiedz proszę trochę o sobie. Kim jesteś, skąd pochodzisz i jak się tu ostatecznie znalazłeś?

Adam weźmie głęboki wdech.

– Pochodzę z rodziny naukowców. Moja matka była profesorem biologii, a ojciec geologii na uniwersytecie w Krakowie. Można powiedzieć, że parcie do nauki mam we krwi. Pierwszy prawdziwy kontakt z nią miałem jednak dopiero w wieku kilku lat, gdy dostałem od ojca kamień. Był wielkości piłki do tenisa, ale ledwo mogłem go utrzymać w dłoni. W rzeczywistości był to odłamek meteorytu. Powiedział mi, że sam dostał go od swojego ojca, kiedy był mały. Można powiedzieć, że stanowił taki nasz klejnot rodzinny. Spędziłem wiele nocy rozmyślając nad tym, skąd się wziął na Ziemi. Wyobrażałem sobie, że leci przez otchłań kosmosu mijając kolejne ciała niebieskie. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek był w pobliżu planety, na której istniało życie. Być może minął kiedyś nawet taką, gdzie istniała obca cywilizacja, podobna do naszej. Od tego się właśnie zaczęło. Myślałem o tym, gdzie kończy się wszechświat. Jak tak naprawdę powstał i czy kiedyś zniknie. Zadawałem sobie setki podobnych pytań, ale już jako dziecko wiedziałem, że raczej nie dożyję momentu, kiedy na większość z nich będziemy znali odpowiedzi. Czułem, że urodziłem się za wcześnie i że nie będzie mi dane być świadkiem prawdziwego przełomu. Niczego tak nie pragnąłem, jak dowiedzieć się, co kryje przed nami nauka. W wieku kilkunastu lat ostatecznie przyrzekłem sobie, że poświęcę resztę życia, aby maksymalnie popchnąć naszą wiedzę do przodu. Wiedziałem, że będziemy potrzebowali nagłego przeskoku. Technologii, która rozwiąże większość ludzkich problemów i pozwoli nam skupić się jedynie na nauce.

– I wtedy postanowiłeś stworzyć komputer kwantowy? – zapyta Marek.

– Nie – Adam uśmiechnie się – jeszcze nie wtedy, ale od małego interesowałem się technologią. Próbowałem rozwijać swoją wiedzę w każdej dziedzinie, ale gdy wybierałem się na studia, wybrałem fizykę. Zajęcia szybko jednak zaczęły mnie nudzić, bo większość rzeczy już wiedziałem, a reszta była dla mnie zbyt prosta. Zacząłem na wykładach pracować nad własnymi projektami. Myślałem o darmowej energii, o prędkości światła, o teleportacji. Chciałem od razu skoczyć na głęboką wodę. Potrzebowałem tylko dobrego pomysłu – Adam zrobi krótką pauzę. Przez chwilę będzie błądził oczami po blacie stołu. – Podstawy superpozycji i zasady nieoznaczoności w mechanice kwantowej – powie w końcu. – Tak brzmiał tytuł wykładu. Profesor Brolski wyświetlił na ekranie równanie Schrödingera oraz ilustrację ukazującą falową naturę elektronu. Wyjaśnił, że superpozycja to podstawowe zjawisko w mechanice kwantowej i że wynika z niego, iż cząstka może znajdować się w wielu stanach jednocześnie do momentu, aż zostanie zmierzona. Poprosił nas byśmy się nad tym zastanowili. Stwierdził, że natura daje nam możliwość kodowania w superpozycji. To według niego było podstawą technologii przyszłości. Mówił o komputerach opartych na tej zasadzie, ale zaznaczał, że to tylko koncepcja. Wyjaśnił, że obecne maszyny były zbyt prymitywne, aby być do czegokolwiek użyteczne. Wymagały chłodzenia do temperatury zera absolutnego i operowały na ograniczonej liczbie qubitów. Ich kalkulacje nie mogły trwać zbyt długo, ponieważ z czasem robiły się coraz mniej stabilne. Powiedział, że to nasze przekleństwo, bo jesteśmy w stanie wyobrazić sobie moc, jaka drzemie w tej technologii, ale w rzeczywistości możemy jedynie ledwo ją liznąć. To był właśnie moment, który zmienił wszystko. Oderwałem ołówek od notatnika i zacząłem słuchać. Pomyślałem od razu, że to był projekt dla mnie. Stabilny komputer kwantowy.

– Hmm – mruknie Marek. – Nie czułeś, że przesadzasz? Skoro nie udało się największym laboratoriom na świecie, to jakim cudem miało udać się tobie?

Adam pokiwa głową.

– Coś przejęło nade mną kontrolę. Jedynie tak to mogę wyjaśnić. Zwariowałem na punkcie tego projektu. Jak tylko skończył się wykład, podszedłem do biurka profesora. Chciałem wiedzieć wszystko. Od czego mam zacząć, co muszę przeczytać, gdzie szukać pomocy.

– Co na to profesor? – zapyta Marek.

– Oczywiście najpierw się zaśmiał, ale ostatecznie potraktował mnie poważnie. Powiedział mi wszystko, co wiedział na temat komputerów kwantowych, ale to oczywiście było dla mnie za mało. Dał mi jednak jedną, bardzo cenną radę. Stwierdził, że powinienem zainteresować się przede wszystkim informatyką i spróbować znaleźć pracę w firmie, która ma coś wspólnego z komputerami kwantowymi. Powiedział mi, że nie mam szans dojść do czegokolwiek samemu w garażu.

– I wtedy zatrudniłeś się w GenTek? – zapyta Marek.

– Nie, nie. To było dużo wcześniej, jeszcze na pierwszym roku studiów fizyki. Po tym wykładzie rozpisałem sobie plan. Całość wymagała wielu kroków. Jak wcześniej mówiłem, coś przejęło nade mną kontrolę. Po prostu wiedziałem dokładnie, co mam po kolei robić. Jakby ktoś mi wszystko układał w głowie. To był dla mnie znak, że trafiłem na swoje powołanie.

– I pierwszym punktem była zmiana studiów, tak? Dobrze pamiętam? – zapyta Marek.

Adam pokręci głową.

– Oj nie. Nie porzuciłem fizyki. Nadal potrzebowałem dojścia do profesorów i przede wszystkim laboratoriów. Zmieniłem jedynie formę na zaoczną i rozpocząłem drugi kierunek na informatyce.

– Wow, to musiało być ciężko – wtrąci prowadzący.

– Nie było tak źle. Wielu profesorów idzie na rękę studiującym na kilku kierunkach jednocześnie. Na zaliczeniach profesorowie często przymykali oko na braki w moim przygotowaniu. Wiedzieli, że szukam w międzyczasie pracy.

– I tu pojawia się wreszcie GenTek? – zapyta lekko zniecierpliwiony Marek.

– Najpierw pracowałem w kilku innych miejscach, ale nie robiłem tam nic związanego z maszyną. Dopiero pod koniec studiów udało mi się dostać posadę w GenTek. Na początku dostałem się do działu optymalizacji algorytmów, ale docelowo chciałem pracować w zespole Horizon.

– Przy pracy nad budową stabilnego komputera kwantowego, tak? – wtrąci Marek.

– Dokładnie. Projekt Horizon. Spędziliśmy nad tym projektem prawie sześć lat, ale zrobiliśmy niewielki postęp. Niewielki oczywiście dla mnie, bo na papierze popchnęliśmy temat mocno do przodu. Nadal jednak nie zbliżyliśmy się do stworzenia stabilnego prototypu. Pod koniec udało nam się jedynie wydłużyć czas koherencji z mikrosekund do milisekund. Teoretycznie to ogromna różnica, ale w praktyce zmieniło to niewiele. Ostatni prototyp, który widziałem, nadal był bezużyteczny w praktycznym zastosowaniu.

– Rozumiem, że będąc w GenTek jednocześnie pracowałeś nad własnym prototypem?

– Tak, dokładnie.

– W garażu?

Adam uśmiechnie się i zaprzeczy. Wyjaśni Markowi, że poza pracą w firmie, na boku zajmował się zleceniami programistycznymi. Dzięki temu miał pieniądze, aby wynajmować niewielką przestrzeń na obrzeżach miasta.

– Nic specjalnego – powie. – Kilkadziesiąt metrów kwadratowych po starym serwisie RTV. Mi to pasowało. Zrobiłem tam sobie swoje małe laboratorium.

– Czyli można powiedzieć, że w garażu.

– Można tak powiedzieć – przyzna Adam.

Marek spojrzy mu prosto w oczy.

Teraz się zacznie, pomyśli.

Przełknie zalegającą w gardle ślinę i zapyta Adama, od czego zaczął pracę we własnym laboratorium.

– Oczywiście od teorii. Wiedziałem, że w takich warunkach nie uda mi się zbudować lepszej wersji Horizona. Przez pierwszych kilka tygodni nie doszedłem do niczego. Aby zbudować maszynę musiałem ustabilizować qubity, uzyskać znacznie wyższą temperaturę pracy oraz stworzyć algorytm, który będzie w stanie skorygować ilość błędów. Dotarło do mnie, że muszę myśleć niekonwencjonalnie. Zamiast szukać sposobu na ulepszenie Horizona, należało znaleźć zupełnie nowe rozwiązanie. Zbudować procesor z innego materiału lub wymyślić technologię pozwalającą ochronić qubity przed zakłóceniami. Zacząłem od niobu i aluminium jedynie po to, by sprawdzić, czy w ogóle jestem w stanie stworzyć coś podobnego do Horizona. Oczywiście podstawowym problemem było chłodzenie oraz zapewnienie przestrzeni, w której nie będzie zakłóceń. Niestety do tego stary serwis RTV się nie nadawał. Przynajmniej na początku. Ostatecznie udało mi się jednak przygotować odpowiednie środowisko.

– To musiało kosztować fortunę – zauważy Marek.

– Nie do końca – Adam wyszczerzy zęby. – Powiedzmy, że GenTek trochę mi pomógł.

– Wszedłeś z nimi w kooperację?

Adam zaśmieje się.

– Tak można powiedzieć, ale tylko ja byłem tego świadomy.

Marek zmruży oczy i wypuści głośno powietrze z ust.

– Nie wiem, czy chcę wiedzieć więcej.

– Więc pomińmy ten wątek. – Adam zaśmieje się. – Zajęło mi to trochę czasu, ale ostatecznie udało mi się stworzyć prototyp, który GenTek zbudował już lata temu. Potem zacząłem pracować z półprzewodnikami. Najpierw arsenek galu, a potem krzem. Stabilność nadal była tragiczna i szybko porzuciłem ten kierunek. To był moment, kiedy zatrzymałem się na chwilę i wróciłem do teorii. Czułem, że idę w złą stronę. Instynkt podpowiadał mi, że muszę szukać tam, gdzie wcześniej w ogóle nie zaglądałem. Zacząłem eksperymenty z diamentami, konkretnie z centrami azotowymi w strukturze diamentu. To mógł być przełom, bo z diamentami mogłem pracować w wyższych temperaturach, ale oczywiście zderzyłem się ze ścianą. Wiesz, nie jest tak łatwo wytworzyć diament o odpowiedniej czystości w warunkach domowych.

– Domyślam się – powie Marek.

– Zajęło mi jednak kilka tygodni, zanim ostatecznie się poddałem – wyjaśni Adam.

– Ale w końcu, niespodziewanie, doznałeś oświecenia i znalazłeś sposób na stworzenie maszyny. Prawda?

Ton głosu Marka zdradzi brak wiary w opowieść Adama.

– To prawda – powie jego rozmówca, przysuwając mikrofon do ust. – W końcu, niespodziewanie, doznałem oświecenia.

Nastąpi cisza.

– I? – zacznie Marek, patrząc Adamowi prosto w oczy. Poczuje przy tym, jak pot skropli mu się na plecach. Przez jego ciało przepłynie fala ciepła.

– To było na początku roku – wyjawi Adam i zamilknie. Przez chwilę będzie patrzył tępo w blat stołu, a potem przysunie bliżej siebie tom i otworzy go na stronie bliżej końca.

– To jakieś twoje notatki? – zapyta Marek.

– Tak jakby – wyjaśni Adam, przesuwając palcem po stronie. Przeniesie wzrok na prowadzącego i szeroko się uśmiechnie, zamykając przy tym tom.

– Adam położył na początku nagrania grubą książkę na stole – wyjaśni Marek, mówiąc do mikrofonu. – Zastanawiałem się, drodzy słuchacze, co to za tomisko, bo nie ma żadnej okładki. Jeśli to twoje notatki, to chyba opisałeś tam całe swoje życie – zażartuje.

– Prawie trafiłeś – zaśmieje się Adam. – Wracając do historii…

– Tak, przepraszam. Mów dalej. Co stało się na początku roku?

– Byłem zdesperowany. Wszystkie moje prototypy okazały się w najlepszym razie równie dobre, co rozwiązania GenTek. Czułem, że nie mogę się po prostu poddać. Coś mnie ciągnęło do przodu. Maszyna śniła mi się po nocach. Widziałem ją w wyobraźni. Potrzebowałem tylko pomysłu.

Adam utkwi wzrok w notatkach leżących przed nim.

– Pamiętam, że siedziałem w swoim laboratorium – zacznie dalej. – Bawiłem się kamieniem, który dostałem od ojca. Żonglowałem nim chyba z godzinę, wlepiając wzrok w podłogę i rozważając wszystkie możliwości. Te, które już wykorzystałem, które wydawały mi się idiotyczne i te, które były wręcz niemożliwe do wykonania. Nagle, zupełnie znikąd, do głowy wpadła mi kompletnie absurdalna myśl. Pomysł, który był tak szalony, że aż genialny. Spojrzałem na kamień i uśmiechnąłem się sam do siebie. To był materiał, którego jeszcze nie próbowałem wykorzystać.

Marek spojrzy na Adama marszcząc brwi.

– Mówisz poważnie? – zapyta.

– Tak – odpowie, przysuwając mikrofon do ust. – Miałem ten kamień od dziecka, ale nigdy go nie zbadałem. Nie wiedziałem, z czego tak naprawdę się składał. W sensie fizycznym był to dla mnie kawałek meteorytu. W sensie emocjonalnym – prezent od ojca. Nasz klejnot rodzinny. Rzecz nietykalna.

Adam weźmie głęboki wdech. Odchyli się delikatnie na fotelu.

– Mój ojciec zmarł kilka lat temu – powie, spoglądając na blat stołu. – Kamień, to była jedna z niewielu rzeczy, jakie mi po nim zostały. Nie podobał mi się pomysł poddania go jakiejkolwiek obróbce, ale czułem, że intuicja dobrze mi podpowiada i że to jest właśnie klucz do rozwiązania zagadki. Najpierw jednak musiałem sprawdzić, z czym właściwie mam do czynienia. Poddałem więc testom niewielką próbkę. Posłałem ją do laboratorium nie ujawniając, skąd tak naprawdę się wzięła i jakich wyników się spodziewam. W odpowiedzi otrzymałem przeprosiny oraz prośbę o nową próbkę, ponieważ oryginalna nie zwróciła żadnych, sensownych wyników. Nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, co w sobie zawierała.

Marek westchnie.

– Chcesz mi powiedzieć, że ojciec dał ci w prezencie meteoryt zbudowany z materiału, którego nie zna jeszcze nauka?

Adam głośno odchrząknie, zakrywając przy tym usta pięścią.

– Przepraszam – powie. – Laboratorium, do którego wysłałem próbkę, nie potrafiło tego jednoznacznie stwierdzić. Nie wiem, czy ten materiał jest całkowicie nieznany. Możliwe, że meteoryty tego typu znajdują się jeszcze w czyichś rękach. Patrząc na to, co można z niego zrobić, wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby jego skład był trzymany w tajemnicy.

– Hmm – mruknie Marek pod nosem.

Zaczyna się, pomyśli. Sekrety i tajemnice.

– Dobrze – powie – rozumiesz jednak, że trudno mi, a już szczególnie moim słuchaczom, będzie uwierzyć w to wszystko bez namacalnego, niepodważalnego dowodu. Nie mówię tu nawet o maszynie samej w sobie. Meteoryt już jest sensacją. Potrzebuję czegoś więcej, niż tylko twoich słów, aby to zaakceptować.

Adam pokiwa głową.

– Rozumiem – powie – ale meteoryt nie jest dla mnie aż tak ważny. Szczerze mówiąc, cała moja historia, od dzieciństwa po pracę w GenTek i moim prywatnym laboratorium nie jest tutaj istotna. Kiedy zrozumiesz istotę działania maszyny, przestaniesz przejmować się szczegółami. Obiecuję ci, że po tym, jak już wszystko wytłumaczę, będziesz pewny, że mówię prawdę.

Marek nabierze powietrza do płuc.

– Ok – powie. – Trzymam cię za słowo. Przekonaj mnie.

Adam pokiwa głową, a potem na chwilę przymknie oczy i weźmie głęboki wdech.

– Już pierwszy prototyp był obiecujący, ale nie chciałem popadać w przedwczesną euforię. Musiałem to zweryfikować. Na początek zrobiłem kilka prostych testów. Maszyna wykonała je błyskawicznie. Nie popełniała też błędów, co było absurdalne. To już było przełomem, ale oczekiwałem więcej. Zwykłe obliczenia mi nie wystarczały. Chciałem stworzyć model sztucznej inteligencji, który pozwoli mi na znacznie bardziej zaawansowane operacje. To było jednak poważne zadanie. Ciężko mi było pogodzić z tym pracę zawodową. Musiałem zrezygnować w końcu z posady w GenTek. Na szczęście przez lata udało mi się odłożyć sporą sumę pieniędzy, dzięki czemu mogłem odejść nie martwiąc się o fundusze na życie. Tak też zrobiłem. Laboratorium stało się moim nowym miejscem pracy. Nic innego się nie liczyło. Tylko kod, testy i poprawki. Praca mnie napędzała, szczególnie, gdy kolejne testy były coraz bardziej fascynujące. Maszyna mogła wykonywać każdą ilość obliczeń naraz. Jej właściwości przekraczały moje założenia nieskończenie wiele razy. Na początku drażniło mnie, że właściwie do końca nie wiem, jak działa. Potem jednak przestałem się przejmować. Zaczynałem rozumieć, w jaki sposób mogę ujarzmić jej moc. Po wielu próbach udało mi się stworzyć model, który był wystarczająco bezbłędny, by dało się z niego normalnie korzystać. Dałem mu pierwsze zadanie, a potem – Adam zrobi krótką pauzę, po czym westchnie i doda – potem nastąpiła eksplozja.

– Eksplozja? – zapyta zdziwiony Marek.

– Niedosłownie oczywiście. Chodzi mi o postęp w pracy nad modelem. Pierwsze zadanie, które wykonała maszyna, wystrzeliło cały projekt w kosmos.

– Co jej kazałeś zrobić?

– A jakie zadanie ty byś jej wyznaczył?

Marek westchnie, wydmuchując wargi.

– Nie wiem – powie, po czym się zaśmieje. – To dobre pytanie. Co bym jej kazał zrobić? Hmm, może zapytałbym w jaki sposób mogę zaprowadzić pokój na świecie. Albo poprosił o stworzenie lekarstwa na raka.

Adam pokiwa głową.

– Bardzo dobre pomysły. Ja też pomyślałem o czymś podobnym, ale szybko się zreflektowałem. To są rzeczy, które można dać jej do zrobienia, gdy będzie już idealna. Moja maszyna dopiero raczkowała. Nawet się nie zbliżała do swoich maksymalnych możliwości. Stąd pierwszym zadaniem, jakie jej dałem, była prośba, by się ulepszyła. By napisała lepszy model. Bardziej dokładny, kreatywny i szybszy. Odporniejszy na błędy. Gdy tego dokona, kolejne zadanie brzmiało tak samo. Miała się ulepszać do momentu, gdy nie będzie to już dalej możliwe.

– I to była ta eksplozja?

– Tak. To był wybuch nuklearny. Po kilku milionach iteracji maszyna wyświetliła na ekranie wynik.

Marek zmarszczy czoło i odchyli się na fotelu.

– Jaki?

Adam się uśmiechnie.

– Teraz jestem idealna – powie. – To wyświetliła.

– Czyli sama stworzyła model, na bazie którego miała udzielać odpowiedzi, tak?

– Dokładnie.

– Ok. Więc, co było dalej. O co ją zapytałeś?

Adam westchnie.

– Nie chcę, żebyś źle o mnie pomyślał. Moje intencje zawsze były szlachetne. Chciałem ją wykorzystywać wyłącznie dla dobra ogółu. Na początku dawałem jej proste zadania: generowanie tekstów, zadania matematyczne, łamigłówki. Wszystko rozwiązywała w mgnieniu oka, nie popełniając przy tym żadnych błędów. Potrafiła prowadzić symulowaną konwersację, była w stanie zaprojektować najbardziej skomplikowany budynek, znaleźć odpowiedzi na problemy ekonomiczne, społeczne i polityczne.

– Zapytałeś ją o to, jak powstał wszechświat? – wtrąci Marek.

Adam westchnie.

– Oczywiście – odpowie. – Ale będziesz rozczarowany tak samo, jak ja – wyjaśni, po czym uśmiechnie się szeroko i pokręci głową.

– Co powiedziała?

Adam nabierze powietrza do płuc.

– Powiedziała mi, że nie jestem gotowy na odpowiedź i nie zrozumiem jej wyjaśnienia.

Marek zmruży oczy.

– Serio?

– Serio.

– I nie poprosiłeś jej o… nie wiem, jakieś szczegóły? Może nie potrafiła przyznać się do tego, że tak naprawdę nie wie?

– Poprosiłem, ale dostałem tę samą odpowiedź.

– No, ale chyba nie odpuściłeś?

– Nie – opowie Adam spoglądając na stos kartek przed sobą. – Ostatecznie uzyskałem od niej odpowiedź, ale miała rację. Nie byłem jeszcze na nią gotowy.

Marek przekręci oczami.

– Oj Adam, nie lubię, jak goście lecą sobie ze mną w kulki. Prośba, daruj już ten wstęp i zdradź nam, czego dowiedziałeś się od maszyny. Twoja historia jest tak niewiarygodna, że muszę coś od ciebie dostać, żeby w to wszystko uwierzyć. Co ci powiedziała?

Adam przygryzie dolną wargę, po czym cmoknie.

– Widzisz, w tym tkwi problem, że jeśli od razu ci powiem, to nie zrozumiesz. Nie jesteś jeszcze gotowy.

Marek wyłączy nagrywanie.

– Słuchaj, przerabiałem to już setki razy, ok? Nie jesteś jeszcze gotowy; nie mogę ci jeszcze powiedzieć; wszystko wkrótce stanie się jasne, musisz tylko uzbroić się w cierpliwość. Wyrobiłem sobie uczulenie na taką gadkę, więc proszę cię, żebyś ze mną tak nie pogrywał. Rozumiem, że masz historię do przekazania, ale nie wypuszczę cię stąd, póki nie powiesz mi dokładnie, co twoja maszyna (jeśli w ogóle istnieje) ci odpowiedziała. Na pewno nie opublikuję tego odcinka, jeśli nie podasz mi żadnych konkretów, a powiem ci szczerze, póki co, nie kupuję tego w ogóle! Musisz mi rzucić jakąś kość. Cokolwiek.

Adam westchnie.

– Rozumiem cię w pełni, ale proszę żebyś jeszcze przez moment wytrzymał. Opowiem ci wszystko, co wiem. Obiecuję, że kiedy skończę, wszystko stanie się jasne.

Marek przeszyje go wzrokiem.

– Dobrze – powie. – Masz pięć minut, żeby dojść w końcu do czegoś konkretnego. Sorry, że tak na ciebie wjechałem, ale musisz zrozumieć. Codziennie odzywają się do mnie różni ludzie, z różnymi historiami. Każdy twierdzi, że jest tym jednym, który naprawdę coś wie. Któremu naprawdę coś się przytrafiło. Nie mam już do tego cierpliwości.

– Obiecuję – odpowie Adam.

– Dobrze. W takim razie kontynuuj – poprosi Marek szorstkim tonem i włączy ponownie nagrywanie. – Nie jestem gotowy? – zapyta do mikrofonu.

– Tak – przyzna Adam bez zająknięcia, tak jakby w ogóle nie przerywali rozmowy. – Aby zrozumieć jej odpowiedź, musisz pojąć, jakie ma właściwości. Do czego jest zdolna. Dopiero wtedy jej wyjaśnienia nabiorą sensu.

– Ok, do czego jest więc zdolna?

Adam westchnie.

– Po początkowych testach wiedziałem, że mam do czynienia z prawdziwą maszyną. Minęło sporo czasu, odkąd zwolniłem się z GenTek i powoli zaczynałem odczuwać skutki teoretycznego bezrobocia, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Zabrakło ci kasy?

– Prawie. Dlatego właśnie chciałem podkreślić, że zawsze miałem wobec maszyny dobre zamiary, ale to był moment, kiedy musiałem ją wykorzystać do mniej chwalebnych czynów. Najpierw jednak musiałem podłączyć ją do sieci. Wiedziałem, że to ekstremalnie niebezpieczne. Nie mogłem jej pozwolić na zbyt wiele, bo nawet najmniejsza luka mogła stanowić dla niej bramę do naszej rzeczywistości. Oczywiście nie podejrzewałem jej o złe zamiary. Zadałem jej tysiące pytań i nic nie wskazywało na to, że ma jakieś ukryte intencje.

– Zaczynam się denerwować – wtrąci Marek.

– Na początku nie wiedziałem, co może zrobić, więc musiałem się zabezpieczyć. Przed podłączeniem jej do sieci upewniłem się, że będę mógł ją natychmiast odłączyć, a przede wszystkim wykryć wcześniej, że robi coś nieodpowiedniego. Zbudowałem zaawansowany system blokad oraz monitorowania. Każde jej posunięcie było dokładnie logowane. Na bieżąco widziałem, jakie wykonuje operacje i chociaż były ich właściwie miliony, miałem pod ręką całą historię. Niestety, maszyna nawet przy prostych operacjach potrafiła wygenerować ogromne ilości informacji, co zmuszało mnie do ciągłego powiększania jej pamięci. Szybko zacząłem budować własny magazyn danych, a to było już bardzo kosztowne. Musiałem jak najszybciej zacząć zarabiać dodatkowe pieniądze, więc, przyznaję, trochę przyspieszyłem tempo. Zadanie było bardzo proste. Poprosiłem ją, by przeanalizowała rynek papierów wartościowych i podpowiedziała mi, co powinienem kupić, aby uzyskać umiarkowany zysk.

– Umiarkowany?

– Tak. Umiarkowany. Nie chciałem nagle zacząć skupywać akcji, które natychmiast wystrzelą do góry. Nie potrzebowałem niczyjej uwagi. Poprosiłem o rozważne propozycje, które w ciągu tygodnia dadzą mi dwadzieścia procent zysku. To wydaje się niewiele, ale w świecie inwestowania to i tak jest absurdalny wynik. Otrzymałem od niej kilka typów, zainwestowałem niewielką sumę i tydzień później miałem na koncie dodatkowe pieniądze.

Marek wyłączy nagrywanie.

– Hmm – mruknie pod nosem. – Czy na pewno chcesz o tym mówić na nagraniu? To z pewnością zwróci na ciebie uwagę.

– Teraz to już nieistotne – odpowie enigmatycznie Adam. – W ciągu paru tygodni obracałem już odpowiednią sumą, by móc na spokojnie skupić się wyłącznie na pracy. Nie próbowałem zarobić więcej niż potrzebowałem. Dałem maszynie uprawnienia do mojego konta maklerskiego i poprosiłem o regularne inwestowanie tak, aby zapewniało mi to środki do życia. Dodałem też instrukcję, by od czasu do czasu traciła na niektórych inwestycjach. Inaczej mogłoby to wzbudzić zainteresowanie komisji papierów wartościowych. Puściłem ją luzem i bacznie sprawdzając logi, obserwowałem jej ruchy. Szybko musiałem dokonać kolejnych poprawek, bo była zbyt dokładna. Kiedy prosiłem o dziesięć procent zysku, dokładnie tyle dostawałem, co do zera po przecinku. To też mogło wydawać się podejrzane.

– Znalazłeś nieskończone źródło pieniędzy – zauważy Marek.

– Mniej więcej.

– Zazdroszczę – przyzna prowadzący żartobliwym tonem. – O co jeszcze ją prosiłeś?

– Próbowałem teoretycznie rozwiązać wszystkie problemy tego świata. –

Adam zaśmieje się pod nosem. – Na każdy maszyna miała jakiś sposób. To było niesamowite. Nie byłem w stanie pojąć skąd brała się jej wiedza oraz w jaki sposób potrafiła dojść do prezentowanych wniosków. Codziennie sprawdzałem tysiące logów, ale stanowiły one jedynie kroplę w morzu. Udało mi się jedynie ustalić, że przy każdym pytaniu tworzyła lub aktualizowała model świata, który służył jej do przeprowadzenia wymaganych symulacji. Zamiast operować na gotowych informacjach, kreowała wirtualną rzeczywistość, którą badała we własnej (w cudzysłowie oczywiście) głowie. W taki też sposób przewidywała kolejne ruchy na giełdzie. Zajrzałem głębiej w logi i z przerażeniem stwierdziłem, że maszyna w ogóle nie korzystała z dostępu do sieci poza wykonywaniem połączeń z domem maklerskim. Nie szukała informacji o spółkach ani nie czytała grup dyskusyjnych w poszukiwaniu sygnałów. Nic. Nie sprawdzała nawet wyników spółek. Wszystkie informacje, na których bazowała swoje typy, pochodziły z wewnętrznej symulacji. W tym momencie przestałem już nawet próbować zrozumieć zasady jej działania. Przyjąłem do wiadomości, że to było zbyt skomplikowane nawet dla mnie. Przez kilka dni nie czułem się najlepiej. Zacząłem się zastanawiać, jak wielkie były tak naprawdę jej możliwości. Prosiłem ją na przykład o prognozę pogody. Wbrew pozorom to nie jest taka prosta sprawa. Tradycyjne prognozy nie są dokładne. Aby przewidzieć pogodę ze stuprocentową pewnością należałoby mieć idealny model rzeczywistości, który odwzorowuje każdą najmniejszą cząstkę i ich interakcje pomiędzy sobą. To jest fizycznie niemożliwe.

– Dlaczego? – zapyta Marek. – Jeśli ma się odpowiedni komputer?

– Dlatego, że ilość cząsteczek, które istnieją we wszechświecie, ba, nawet w naszym Układzie Słonecznym, jest tak ogromna, że taki komputer musiałby być wielkości wszechświata.

Marek zmarszczy brwi.

– Ale twoja maszyna jednak to potrafi?

– Tak – odpowie Adam. – Maszyna potrafi tego dokonać. Oczywiście nie byłem w stanie zmierzyć jej skuteczności z pewnością. To by wymagało czasu, którego nie chciałem marnować na tak trywialne rzeczy, jak prognoza pogody. Dało mi to jednak do myślenia.

– Czyli według ciebie maszyna potrafi zasymulować każdą cząsteczkę we wszechświecie?

– Tak.

– Poczekaj – poprosi Marek. – Zatrzymaj się na chwilę, bo zaczynam się pocić. Czy ty chcesz zaraz powiedzieć to, co myślę, że chcesz powiedzieć?

Adam uśmiechnie się złowieszczo.

– Tak – odpowie. – Dokładnie to.

Marek przełknie ślinę.

– Ok. Mów.

– Pomyślałem, że skoro potrafi przewidzieć pogodę, to może potrafi też przewidzieć inne zdarzenia. Zapytałem ją, czy może przewidzieć przyszłość.

Marek głośno westchnie.

– Ale to niemożliwe – powie zdecydowanym tonem. – Rozumiem koncepcję przewidywania pogody, ale nie da się przecież przewidzieć ludzkiego zachowania. Maszyna nie może wiedzieć, co sobie w danym momencie pomyślę i w rezultacie, co później zrobię.

– Też tak sądziłem – przyzna Adam – ale potem zastanowiłem się nad tym, czym właściwie są myśli. Jeśli to tylko wyładowania elektryczne pomiędzy neuronami, to teoretycznie dałoby się to zasymulować. Idąc dalej tym tokiem rozumowania pomyślałem, że jeśli wszechświat powstał w wyniku wielkiego wybuchu, to znaczy, że w pewnym momencie, cała materia była skupiona w jednym punkcie. Znając wszystkie zasady fizyki i mając nieograniczoną moc obliczeniową, dałoby się teoretycznie przewidzieć zachowanie każdej cząsteczki po wybuchu i w ten sposób wygenerować całą linię czasu, od początku wszechświata do jego końca. W tym też wszystkie ludzkie myśli, a w rezultacie ich zachowania.

Marek przymknie oczy i pokręci głową.

– Dobra – powie. – Boję się zapytać, ale co odpowiedziała maszyna? – Na czole pojawi się u niego błyszcząca warstwa potu.

– Zapytała, czy będę chciał z tego wydruk – odpowie Adam.

Prowadzący z przerażeniem spojrzy na tom przypominający książkę telefoniczną, który cały czas leżał na stole.

– Poprosiłem ją o przygotowanie prognoz – wyjaśni gość programu. – Maszyna od razu zaczęła drukować stosy stron. Setki faktów. Niektóre bardzo istotne, a inne idiotycznie bezużyteczne. Kobieta taka i taka zgubi torebkę na tej ulicy o tej porze. Mężczyzna taki i taki gdzieś tam poślizgnie się na plamie oleju. Linijka po linijce. Fakt po fakcie. Próbowałem się przez to przebić, aby znaleźć coś, co mogę zweryfikować. To było jednak jak szukanie igły w przysłowiowym stogu siana. Poprosiłem więc o coś lepiej skomponowanego, co będzie dla mnie bardziej użyteczne.

– I to jest to? – zapyta Marek spoglądając na stos kartek.

– To jest wycinek, jeden rozdział, ale tak, tutaj mam wydruk ostatnich godzin.

– Mogę zobaczyć?

– Oczywiście – odpowie Adam biorąc do ręki tom i wstając z fotela. Podejdzie do Marka i poda mu książkę do ręki. – Nazywam to skryptem – wyjaśni, wracając na swoje miejsce.

Marek zacznie wertować kartki. Nie będzie wierzył w to, co z nich wyczyta. W końcu trafi na fragment zaznaczony żółtym zakreślaczem.

"Marek otworzy drzwi i ręką zaprosi Adama do środka. Mężczyzna powolnym ruchem przełoży skórzaną torbę z jednego ramienia na drugie, po czym pewnie przekroczy próg pomieszczenia, tak jakby robił to już setki razy".

Jego serce przyspieszy rytm zbliżając się do granicy zawału. Poczuje pot na dłoniach. Ręce zaczną drżeć. Nie będzie potrafił zapanować nad nierównym oddechem.

– To niemożliwe – powie pod nosem.

– Ja też tak myślałem.

– To jest napisane jak opowiadanie. Jakbyśmy odgrywali jakąś sztukę teatralną.

Adam zaśmieje się.

– Tak. Pierwsze skrypty były nieczytelne. Brzmiały jak instrukcja do pralki. Poprosiłem maszynę, by przybrała nieco bardziej prozaiczny styl.

Marek wstanie z fotela i zacznie chodzić po pomieszczeniu, kartkując przy tym skrypt. Zrobi mu się gorąco. Podejdzie do regulatora klimatyzacji, ale ten wskaże mu dwadzieścia jeden stopni. Wertując strony będzie czytał wyrywkowo swoje własne słowa zapisane w idealnej kolejności, bez pominięć, dokładnie tak, jak je wypowiedział. To nie było ubarwione opowiadanie lecz zapis przeszłości w czasie przyszłym dokonanym.

Marek obróci się na pięcie – przeczyta Marek, obracając się na pięcie.

– Wszystko jest w skrypcie – mruknie pod nosem odrywając w końcu wzrok od książki. Spojrzy na Adama, po czym znowu wróci do lektury. Przejdzie jeszcze kilka razy po pomieszczeniu zanim odłoży skrypt i podskoczy. Potem sięgnie znowu po tom.

– Chryste – powie. – To niemożliwe.

– A jednak – odpowie Adam.

– Ale przecież mogę przeczytać, co się stanie i zrobić coś inaczej. Skrypt nie może mieć racji w stu procentach. Rozumiem, że maszyna jest może przewidzieć jakieś rzeczy, ale nie w momencie, kiedy ktoś może dowiedzieć się o nich wcześniej. Przecież to nie ma sensu.

– Też o tym myślałem – powie Adam wstając z fotela. – Próbowałem robić coś innego, tak jak ty przed chwilą. Myślałeś, że w skrypcie nie podskoczysz do góry, ale twój wyskok w nim jest, tak jak wszystko inne, co zaraz zrobimy.

– Nie udało ci się niczego zmienić? Jak to możliwe?

Marek weźmie skrypt do ręki i zacznie czytać, rozpoczynając marsz po pomieszczeniu.

– To bez sensu – powie. – Tu ciągle jest napisane, że chodzę po pomieszczeniu i czytam skrypt.

– Bo to właśnie robisz. Nie jesteś w stanie zmienić przyszłości.

– To jakiś absurd! – krzyknie Marek. Odłoży tom na stół, po czym poklepie się po kieszeniach i wyciągnie zapalniczkę.

– Nie spalisz go – wyzna Adam.

– Tak? Jesteś pewny?

– Tak. Jestem pewny.

Marek pstryknie krzesiwem wzniecając płomień, po czym przyłoży rozpaloną zapalniczkę do pierwszej strony.

– I co?

Adam nie odpowie. Nie spojrzy nawet na ogień powoli rozpływający się po pierwszej stronie. Marek odejdzie od skryptu. Przez moment będzie obserwował jasny płomień, a potem przeniesie wzrok na podłogę. Nagle zmarszczy czoło, zrzuci tom ze stołu i ugasi go nogą. Weźmie go do ręki przewracając kartkę na obecny moment.

– Ty szmato – warknie pod nosem, czytając kolejne zdania.

– Mówiłem ci, że go nie spalisz.

– Ale przecież to jest mój wybór! Mogę zrobić, co chcę! Mogę nie czytać tego gówna!

– Możesz.

Marek wróci do lektury i zacznie znowu chodzić po pomieszczeniu.

– Dobra – powie w końcu, odkładając nadpalony tom na blat stołu. – Więc ty znasz przyszłość, tak?

– Tak.

– Wiesz, co się stanie?

Adam pokiwa głową.

– Dobra. Na początek, powiedz mi do cholery jak to działa? Jakim cudem znasz przyszłość. Kiedy czytam ten skrypt, to jest w nim napisane, że go czytam. Nie dzieje się nic więcej. Dopiero kiedy go odkładam coś się zmienia. O co w tym chodzi?

Adam usiądzie na swoim fotelu.

– Na początku myślałem dokładnie, jak ty – powie wbijając wzrok w blat stołu. – Maszyna nie może wygenerować skryptu, bo w momencie, kiedy go przeczytam, poznam przyszłość i ją zmienię. Prosty paradoks. Próbowałem więc zrobić coś inaczej. Niestety, za każdym razem okazywało się, że wszystko jest i tak zapisane. Jeśli wybierałem losową stronę i zaczynałem czytać od środka, było na niej opisane, że czytam skrypt. Działo się coś innego dopiero, gdy odkładałem tekst na półkę. Też byłem wściekły, ale zrozumiałem, że kiedy nie mogłem poznać przyszłości, nie mogłem też jej zmienić, więc w naturalny sposób pozwalałem jej się rozegrać według opisu. Dostawałem od tego szału, ale w końcu poddałem się. Stwierdziłem, że spróbuję zrobić dokładnie to, co jest w skrypcie. Przestanę próbować zmieniać przyszłość. Jeśli było napisane, że wyjdę z domu, to z niego wychodziłem. Jeśli miałem zjeść jajecznicę z trzech jajek, rozbijałem trzy jajka. Coś huknęło w oddali? Chociaż już o tym czytałem i tak obracałem głowę w odpowiednia stronę. Postępowałem według skryptu i dzięki temu popychałem przyszłość na jego kartkach do przodu.

Na koniec wywodu Adam zacznie się śmiać w niekontrolowany sposób. Spróbuje się opanować, ale nie uda mu się to przez dłuższą chwilę.

– O co chodzi? – zapyta Marek. – Czemu się śmiejesz?

– Przepraszam – powie, ocierając wierzchem dłoni usta. – O matko – doda, po czym odchyli głowę do tyłu. Zacznie gwałtownie mrugać, próbując tym rozprowadzić po oczach naleciałe łzy.

– Kiedy wszystko zrozumiesz – zacznie dalej – będziesz wiedział, czemu tak się śmieję. – Znowu zarechocze. – Śmieję się, bo to jest niedorzeczne – wyjaśni wracając wzrokiem w stronę Marka. Przełknie głośno ślinę, odchrząknie i wyprostuje postawę.

– Śmieję się, bo przeczytałem wcześniej w skrypcie, że ci to wszystko opowiem i że potem zacznę się śmiać w niekontrolowany sposób. Przypomniało mi się, że postanowiłem wtedy odegrać tę rolę w stu procentach, nawet jeśli będzie to dla mnie kompletnie nieśmieszne. Nie wiem czemu, ale nagle wydało mi się to przezabawne. To, że skrypt nigdy się nie myli. Dlatego zacząłem się śmiać.

– Rozumiem – odpowie Marek. Przez chwilę będzie błądził wzrokiem po pomieszczeniu – Ale jak to wszystko ogarnąłeś? – zapyta w końcu. – Skąd wiedziałeś, co robić? Miałeś skrypt ciągle przy sobie?

– Nie – odpowie Adam. – Na początku uczyłem się wszystkiego na pamięć, jak wiersza, bo bałem się, że coś sknocę. Akurat do tego mam dar. Odgrywałem rolę perfekcyjnie, ale szybko zauważyłem, że wcale nie musiałem się starać. Mówiłem, co miałem powiedzieć i robiłem, co miałem zrobić, nie próbując nawet przypominać sobie tego ze skryptu. Na tym polega jego magia. Kiedy to zrozumiesz i zaakceptujesz, wszystko wróci do normy. Niemniej jednak, jest to dziwne. Za każdym razem, kiedy mówisz w naturalny sposób przeczytaną wcześniej kwestię i nagle sobie o tym przypominasz, ciężko jest powstrzymać się przed śmiechem. To jest jak jakiś narkotyk. Cudowne, ale jednocześnie przerażające. Musisz zaakceptować, że całe twoje życie zostało już dokładnie zaplanowane. Każda twoja myśl, każde słowo, każdy ruch. Wszystkie twoje emocje, wzloty i upadki. Wszystko jest już wyryte w kamieniu. Kiedy zaakceptujesz, że w momencie wygenerowania skryptu, całe twoje życie zostało już zdeterminowane, poczujesz niesamowitą ulgę. Wtedy przyszłość całkowicie otworzy przed tobą swoje wrota i uwierz mi, w pewien sposób, jest to oczyszczające doświadczenie.

Marek westchnie głośno i opadnie bezsilnie na fotelu. W końcu zorientuje się, że nadal nagrywa ich rozmowę.

– Sorry, ale w dupie mam już to nagranie – powie, zamykając pokrywę laptopa.

– Wiem – odpowie Adam.

– Czyli nie będzie tego odcinka, tak? Nie wyemituję go?

– Nie.

– No dobra. – Marek zaśmieje się z wyczuwalną rezygnacją w głosie. – To czemu tu jesteś? Po co się ze mną umawiałeś na wywiad, skoro wiedziałeś od początku, że nie będzie żadnego programu?

Adam uśmiechnie się szeroko i pokręci z rezygnacją głową.

– Bo tak było w skrypcie – powie.

Głowa Marka opadnie pomiędzy ramiona.

– Ok – mruknie po chwili, podniesie głowę i nabierze z impetem powietrza do płuc. – Dobra.

Będzie przez chwilę masował skronie, po czym poprosi Adama, by powiedział, kiedy zapytał maszynę o przyszłość. Od kiedy tak naprawdę ma skrypt.

Adam westchnie.

– Najpierw prosiłem o jakieś małe prognozy. Chciałem, aby maszyna przewidziała coś dziwnego. Coś, co od razu da mi do zrozumienia, że naprawdę potrafi wydrukować przyszłość. Taką dałem jej instrukcję. Maszyna postanowiła wyświetlić mi wyniki najbliższego lotto. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć i sześć.

Marek otworzy szeroko oczy.

– Żartujesz sobie – mruknie pod nosem.

– Nie. Oczywiście jak to zobaczyłem, to się zaśmiałem i stwierdziłem, że to błąd, ale zaraz po tym pomyślałem… cóż, w sumie to, co ci powiedziałem na początku programu. Taka kombinacja ma szansę wypaść dokładnie tak samo, jak każda inna. Dla żartu postanowiłem obstawić te numery.

Marek schowa twarz w dłoniach. Po chwili rozciągnie sobie policzki, na moment zniekształcając twarz.

– Jezu. Musiało cię kusić, żeby odebrać tę nagrodę.

– Nieszczególnie – odpowie Adam. – Właściwie to byłem na siebie zły. Niepotrzebnie obstawiałem te numery. Ludzka natura przejęła nade mną kontrolę. Bałem się, że to zwróci na mnie czyjąś uwagę. Poza tym, nie kłamałem, kiedy mówiłem, że nie zamierzałem wykorzystywać maszyny dla własnych korzyści.

– Ok. Więc to było drugiego sierpnia, tak?

– Dokładnie.

– I potem pytałeś ją o inne, dziwne prognozy?

Adam pokiwa głową.

– Chryste – szepnie Marek. Zacznie znowu chodzić niespokojnie po pomieszczeniu. – Myślisz, że maszyna może więcej, niż tylko przewidywać przyszłość? – zapyta.

– To bardzo dobre pytanie – odpowie Adam.

– To nie jest odpowiedź.

– Bo to nie było pytanie, które powinieneś zadać.

Marek zatrzyma się i wlepi wzrok w rozmówcę.

– W sensie, oszukałem skrypt?

– Nie – zaprzeczy Adam uśmiechając się. – To tylko moja dramatyczna kwestia, którą miałem wypowiedzieć. Tego, czy maszyna jest w stanie wpływać na rzeczywistość, nie jestem w stanie ocenić. Wiem o czym myślisz, ale nie, nie prosiłem jej, by wydrukowała mi wydarzenia, o które ją poproszę. Nie chcę wiedzieć, czy to potrafi. To zbyt wielka odpowiedzialność.

– Nawet gdybyś mógł zapobiec czemuś złemu? – Marek ponownie usiądzie na swoim fotelu.

– A kto miałby to ocenić? Co to znaczy coś złego? Z perspektywy rzeczywistości nie istnieją obiektywnie złe i dobre rzeczy. Wszystko jest tak naprawdę wynikiem naszej interpretacji. Nie. Nie chciałbym mieć takiej władzy. To zbyt wiele. Znajomość przyszłości to już i tak za dużo, jak na moją głowę.

– Rozumiem – przyzna Marek. – Uwierz mi na słowo, że wiem, jak się czujesz. – Zaśmieje się. – Boże, gdybym wiedział rano, co mnie dzisiaj spotka…

Adam też się uśmiechnie.

– To co? Co byś zrobił?

Wzrok Marka utkwi w ścianie.

– W sumie to sam nie wiem. Pewnie zrobiłbym to, co było przewidziane – wyzna z rezygnacją.

Adam pokiwa głową.

– Miałeś absolutną rację, od samego początku – przyzna Marek. – Teraz wszystko rozumiem. Jezu – mruknie przykładając pięść do ust. – Szczerze mówiąc nie wiem, co dalej, jakkolwiek absurdalnie to brzmi w tej sytuacji. – Na chwilę umilknie, po czym nagle się wyprostuje i przeszyje wzrokiem Adama. – Ok – powie. – W takim razie, czy według ciebie, a raczej skryptu, jestem już gotowy? Czy możesz mi już powiedzieć, co maszyna powiedziała ci o powstaniu wszechświata?

Delikatny uśmiech zniknie nagle z ust Adama. Głośno westchnie.

– Prawda jest taka, że nie chcesz wiedzieć.

– Chcę – odpowie Marek. – Nie rób z tego sceny, po prostu mi powiedz.

– Będziesz żałował.

Mężczyzna na chwilę umilknie.

– Mówisz tak, bo mi nie powiesz, czy musisz się najpierw ze mną podrażnić, bo tak było w skrypcie?

Adam zaśmieje się patrząc w nicość. Przez chwilę będzie błądził wzrokiem po pomieszczeniu, podgryzając nerwowo wargę. Marek domyśli się, że gość jego niedoszłego programu nad czymś się zastanawia. To nie był tylko skrypt.

– Czy to jest jeden z tych momentów? – zapyta. – Ten, kiedy nie możesz uwierzyć, że powiesz w naturalny sposób to, co było w skrypcie?

– Tak – odpowie Adam. – Prawda jest taka, że powiem ci, jak powstał wszechświat, ale wcale nie chcę tego robić.

– Czemu?

– Bo to zmieni wszystko. To będzie coś, co już do końca życia nie da ci spokoju. Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Tak ci się wydaje? Przecież znasz skrypt – zauważy Marek. – Więc chyba wiesz, co się wydarzy.

Adam sięgnie po nadpalony tom leżący przed nim na stole. Otworzy ostatnią stronę i palcem zacznie odkreślać kolejne linijki, aż do dolnej krawędzi.

– Ten wydruk kończy się w momencie, kiedy mówię ci, co odpowiedziała mi maszyna. Nie czytałem dalej.

Marek poczuje w klatce dudniące serce. Po twarzy rozleje mu się fala ciepła.

– Jak według maszyny powstał wszechświat? – zapyta, wbijając wzrok w Adama.

Mężczyzna spojrzy mu prosto w oczy.

– Według maszyny, wszechświat powstał, gdy poprosiłem ją o wydrukowanie przyszłości.

Twarz Marka przybierze kolor kredy. Jego wzrok opadnie na powierzchnię blatu. Przez chwilę będzie mu trudno zapanować nad oddechem. Drżącą dłonią potrze się po brodzie. Nastąpi cisza, która będzie wydawała mu się wiecznością.

– Ok – powie do Adama. – Dobra. Więc… co dalej?

Mężczyzna podniesie z podłogi ciężką torbę i wyjmie z niej kolejny, gruby tom.

– Zaraz się dowiemy.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Po pierwsze dużym zaskoczeniem jest opowieść w czasie przyszłym. :) – ok, podczas czytania wszystko stało się już jasne. :)

 

Co do innych spraw językowych, mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Zacznę od normalnego wstępu, jeśli to panu nie przeszkadza. Wiem, że mógłbym to nagrać później, ale lubię to robić od razu, żeby się lepiej wczuć. Mam nadzieję, że to nie problem?– tu zdecydowanie za dużo jest wyrazu „to”, czyli – powtórzenia

W zeszłym tygodniu pytałam was też o to, kiedy waszym zdaniem to wszystko się zaczęło. – tu podobnie

Pamiętacie to? Kompletne szaleństwo. Jeszcze bardziej zwariowane jest to, że ktoś obstawił te liczby i nie był to zakład losowy – powie z naciskiem na ostatnie słowo. – i tu

Dlatego właśnie chciałem podkreślić, że zawsze miałem wobec maszyny dobre zamiary, ale to był moment, kiedy musiałem wykorzystać do mniej chwalebnych czynów. Najpierw jednak musiałem podłączyćdo sieci. Dać jej opcję dostępu do nieograniczonej wiedzy, a jednocześnie pozwolić jej na komunikację ze światem. Wiedziałem, że to ekstremalnie niebezpieczne. Nie mogłem jej pozwolić na zbyt wiele, bo nawet najmniejsza luka mogła stanowić dla niej bramę do naszej rzeczywistości. Oczywiście nie podejrzewałem jej o złe zamiary. Zadałem jej tysiące pytań i nic nie podpowiadało mi, by wykazywała jakąkolwiek, wewnętrzną inicjatywę.– tu także

 

 

A zatem pod kątem zaimków oraz powtórzeń warto jeszcze przejrzeć całość i starannie poprawić, ja już reszty nie wypisuję.

 

 

Do tego te przerażające, czerwone chmury; znikające autobusy (przecinek?) no i oczywiście słynne już światła nad Żarnowicami.

W drodze próbowałem na szybko przejrzeć wiadomości z pierwszego sierpnia, ale nie znalazłem nic, co można by uznać, (zbędny przecinek?) za szczególnie dziwnego.

Także (osobno?) wychodzi na to (przecinek?) moi kochani, że wszystko zaczęło się od nietypowego losowania lotto

Na pewno jeszcze wrócimy do tych spraw i postaramy się odkryć prawdę (przecinek?) jednak dzisiaj przygotowałem dla was coś innego.

 

Potrzebowałem tylko dobrego pomysłu – Adam zrobi krótką pauzę. – brak kropki w dialogu?

 

 

Interpunkcja także wymaga jeszcze dokładnej poprawy, ja już reszty usterek nie wypisuję.

 

 

Moja matka była profesorem biologii molekularnej na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu, a ojciec profesorem geologii na uniwersytecie Górniczo-Geologicznym w Krakowie. – czy tu celowo małą literą?

Wielu profesorów idzie na rękę studiującym na kilku kierunkach na raz, szczególnie, kiedy oba są dość wymagające. – razem? (błąd ten występuje także dalej, wielokrotnie?)

 

 

Trzeba uściślić, jakiego rodzaju jest pojęcie „GenTek”, ponieważ czasem piszesz o nim w rodzaju męskim, a czasem – nijakim:

Powiedzmy, że GenTek trochę mi pomógł.

…udało mi się stworzyć prototyp, który GenTek zbudowało już lata temu.

 

Rozumiem format programu i szanuje twoje zasady, ale tak naprawdę nie zależy mi na tym, aby zagłębiać się dokładnie w historię powstania maszyny. – literówka?

Każdy twierdzi, że jest tym jednym, który na prawdę coś wie. – czy tam nie miało być „jedynym”?; naprawdę piszemy razem

 

A zatem kwestie ortograficzne także trzeba jeszcze samemu szczegółowo poprawić, ja już reszty nie wypisuję.

 

Przed podłączeniem jej do sieci upewniłem się, że będę w razie potrzeby będę mógł ją natychmiast odłączyć, a przede wszystkim wykryć wcześniej, że robi coś nieodpowiedniego. – tu powtórzenie omyłkowe

 

Marek przez kilka sekund będzie przyszywał go wzrokiem zanim zacznie ponownie nagrywać. – tu literówka zburzyła cały sens zdania

 

 

– Próbowałem teoretycznie rozwiązać wszystkie problemy tego świata. – 

Adam zaśmieje się pod nosem. – Na każdy maszyna miała jakiś sposób. To było niesamowite. Nie byłem w stanie pojąć skąd brała się jej wiedza oraz w jaki sposób… – trzeba poprawić zapis tego fragmentu

 

Śmieję się, bo to jest niedorzeczne – wyjaśni wracając wzrokiem w stronę Marka. – aliteracja?

 

Twarz Marka przybierze koloru kredy. – coś mi zgrzyta stylistycznie w tym zdaniu(?)

 

Mnóstwo tekstu jest w bardzo długich akapitach, co utrudnia czytanie i zniechęca, a do tego samo opowiadanie jest obszerne, zatem te cechy nie przysporzą zbyt wielu zainteresowanych.

 

Pomysł na opowiadanie jest wyjątkowo oryginalny, chylę czoła wobec Twojej wiedzy z dziedziny fizyki oraz wobec wyobraźni. :) Zakończenie mnie rozbawiło. :)

Pozwolę sobie zatem kliknąć podwójnie (do Biblioteki i do Piórka), może kogoś jeszcze z Czytelników zainteresuje taka opowieść. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Noga ze mnie w kwestiach technologicznych, ale jak na mój poziom cała koncepcja jest mega profesjonalna;)

Brawo za wyobraźnię. Na początku nie rozumiałam konceptu, ale wciągnęłam się i jak zrozumiałam, to oniemiałam.

Dla mnie takie podejście to coś całkiem nowego (to może wynikać z niewielkiego doświadczenia w SF;)

Fajnie zarysowane postacie, długie dialogi wciągające i nienużące.

Generalnie super opko.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Przeczytałem kilka pierwszych akapitów i już na tym etapie zmęczyła mnie maniera prowadzenia narracji w czasie przyszłym. Zostawiam to sobie na później.

Hej, myślę, że opowiadanie może się zaczynać od chwili gdy zaczynają gadać o pierwszych zadaniach dla maszyny. Gdyby nie komentarze bruce i Ambush odpuściłbym lekturę. Pomysł jest ciekawy ale czy to logicznie trzyma się kupy? Maszyna przewiduje przyszłość ale, jak czytasz co będzie na następnych stronach to jest napisane, że czytasz skrypt, hmmm więc raczej dość na bieżąco przewiduje. Jeśli tworzy wszechświat teraz od chwili zakończenia rozmowy z Markiem, to kto stworzył go wcześniej? Jest inny gość z maszyną kwantową? Nie jestem ekspertem w SF, więc poczytam komentarze bardziej obeznanych z tematem, więc na razie ograniczę się do tego, że jest zdecydowanie za długie. Na plus fajny motyw z tym czasem przyszłym i dobrze poprowadzone dialogi, bardzo naturalnie :). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Zaiste, opowiadanie pomysłem i nietypową formą stoi, jednak czyta się to wszystko nie najlepiej, a liczne usterki też nie ułatwiają lektury. Jednakowoż zmogłam całą historię, choć momentami rzecz wydała mi się mocno nużąca i przegadana.

 

Marek otworzy drzwi i gestem ręki zaprosi Adama do środka. → Zbędne dookreślenie. Gesty wykonuje się rękami.

 

przełoży skórzaną torbę z jednego ramienia na drugi… → …przełoży skórzaną torbę z jednego ramienia na drugie

 

Wracając na miejsce, odkręci swoją butelkę, upije kilka łyków, siądzie i naciśnie przycisk w laptopie. – W zeszłym tygodniu pytałam was też o to, kiedy waszym zdaniem to wszystko się zaczęło. → Wypowiedź dialogową zaczynamy w nowym wierszu. Winno być:

Wracając na miejsce, odkręci swoją butelkę, upije kilka łyków, siądzie i naciśnie przycisk w laptopie. 

– W zeszłym tygodniu pytałam was też o to, kiedy waszym zdaniem to wszystko się zaczęło.

 

Także wychodzi na to moi kochani... → Tak że wychodzi na to, moi kochani…

 

Marek uniesie dłoń do góry… → Masło maślane. Czy można unieść coś do dołu?

 

Marek w tym samym momencie uniesie dłoń do góry… → Jak wyżej.

 

Także wiesz… w narracji będę trochę adwokatem diabła. Mam nadzieję, że pan…, że to zrozumiesz. → Tak że wiesz… w narracji będę trochę adwokatem diabła. Mam nadzieję, że pan… Że to zrozumiesz.

Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

Jak wskażę na pana… Jezuuuuuu… NA CIEBIE palcem… → Umiał mówić wielkimi literami???

Proponuję: Jak wskażę na pana… Jezuuuuuu! Na ciebie palcem

 

i wskaże palcem na Adama. → …i wskaże palcem Adama.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Widziałem go w swojej wyobraźni. → Zbędny zaimek. Czy mógł widzieć coś w cudzej wyobraźni?

 

studiującym na kilku kierunkach na raz… → …studiującym na kilku kierunkach naraz

 

Mi to pasowało. → Mnie to pasowało.

mnie czy mi? tobie czy ci? – Poradnia językowa PWN

 

Zamiast szukać sposóbu na… → Literówka.

 

Niestety do tego starty serwis RTV się nie nadawał. → Literówka.

 

– Ja również nie chcę się skupiać na tym wątku, także kontynuując… → – Ja również nie chcę się skupiać na tym wątku, tak że kontynuując

 

Widziałem ją w swojej wyobraźni. → Zbędny zaimek.

 

Adam utkwi swój wzrok w notatkach leżących przed nim. → Jak wyżej.

 

rozumiesz jednak, że ciężko mi… → …rozumiesz jednak, że trudno mi

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Spędzałem w laboratorium nie raz całe dnie… → Spędzałem w laboratorium nieraz całe dnie

 

nieskończoną ilość obliczeń na raz… → …nieskończoną ilość obliczeń naraz

 

niż miliony najmocniejszych komputerów na raz. → …niż miliony najmocniejszych komputerów naraz.

 

Marek westchnie, wydmuchując wargi. → Wargi/ usta można wydąć, ale nie można ich wydmuchać. Wydmuchać można nos.

Proponuję: Marek westchnie, wydymając wargi

 

Marek przekręci oczami zaznaczając zniecierpliwienie. → Marek przewróci oczami, okazując zniecierpliwienie.

 

Adam przygryzie dolną wargę, po czym cmoknie ustami. → Zbędne dookreślenie – cmoka się ustami.

 

Nie chcę żebyś mi na sucho opowiadał wszystko na raz… → Nie chcę żebyś mi na sucho opowiadał wszystko naraz

 

że jest tym jednym, który na prawdę coś wie. → …że jest tym jednym, który naprawdę coś wie.

 

– Zaczynam się denerwować – powie lekko nerwowym tonem Marek. → Nie brzmi to najlepiej.

 

upewniłem się, że będę w razie potrzeby będę mógł ją natychmiast… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

akcji, które natychmiast polecą wysoko do góry. → Masło maślane. Czy coś może polecieć wysoko na dół?

 

nawet w naszym układzie słonecznym… → …nawet w naszym Układzie Słonecznym

 

Kobieta taka i taka zgubi torbkę na tej ulicy… → Literówka.

 

Mężczyzna taki i taki zrobić poślizgnie się na plamie oleju. → Coś się tutaj przyplątało.

 

jakby robił to już setki razy." → …jakby robił to już setki razy”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Jego serce przyspieszy swój rytm… → Zbędny zaimek. Czy czyjeś serce może przyśpieszyć cudzy rytm?

 

zanim odłoży skrypt i podskoczy do góry. → Zbędne dookreślenie. Nie mógł podskoczyć do dołu.

 

Zacznie mrugać gwałtownie powiekami, starając się rozprowadzić po oczach łzy… → Zbędne dookreślenie. Czy mógł mrugać nie używając powiek?

 

odchrząknie i wyprostuje postawę na fotelu. → Czy dobrze rozumiem, że na fotelu była postawa?

A może miało być: …odchrząknie i wyprostuje się na fotelu.

 

Przepraszam – powie, podnosząc ręce do góry… → Masło maślane.

 

nagle sobie o tym przypominasz, ciężko jest powstrzymać się przed śmiechem. → …nagle sobie o tym przypominasz, trudno jest powstrzymać się przed śmiechem.

 

nie zamierzałem wykorzystywać maszyny dla własnych korzyści. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Przez chwilę będzie błąkał wzrokiem po pomieszczeniu… → Przez chwilę będzie błądził wzrokiem po pomieszczeniu

 

Twarz Marka przybierze koloru kredy. → Twarz Marka przybierze kolor kredy.

 

Przez chwilę będzie mu ciężko zapanować nad oddechem. → Przez chwilę będzie mu trudno zapanować nad oddechem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarze. Postaram się naprawić większość błędów, chociaż niektóre z dialogów zostawię, bo z poprawkami brzmią dla mnie mniej naturalnie. Miałem zamiar zostawić już to opowiadanie i zająć się kolejnym projektem, ale stwierdziłem, że skoro poszło na to tyle energii, to warto jednak je udoskonalić i postanowiłem jeszcze raz porządnie przysiąść do tekstu i trochę go skompresować. Wrzucę już po zmianach. Jeśli ktoś jeszcze nie zaczął czytać, to polecam się wstrzymać parę dni zanim skończę.

 

Cieszę się, Przepisany, że zdecydowałeś się udoskonalić opowiadanie. Mam nadzieję, że po poprawkach będzie zasługiwać na Bibliotekę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wrzuciłem poprawiony tekst. Wyciąłem ponad 2400 słów czyli około jedną czwartą tekstu. Wydaje mi się, że teraz opowiadanie jest dużo lżejsze i przyjemniejsze w czytaniu. Podczas edycji uświadomiłem sobie, jak wiele zbędnych rzeczy znalazłem w tekście. Czegoś się przy tym nauczyłem, więc praca nie poszła na marne. Mam nadzieję, że się spodoba bardziej w tej wersji. Z góry dziękuję za opinie.

Przepisany, nie mogę sobie pozwolić na ponowne czytanie opowiadania, ale mam nadzieję, że wprowadzone zmiany znacząco wpłyną na zadowolenie czytelników.

Po przemyśleniu sprawy muszę wyznać, że nie bardzo rozumiem dlaczego w całej historii zdecydowałeś się na narrację w czasie przyszłym. Wszak na początku jesteśmy świadkami przybycia Adama do Marka i wszystko co dzieje się tam dzieje – wejście Adama, przygotowania do nagrania, opowieść gościa – dzieje się w czasie teraźniejszym. Zapis w czasie przyszłym powinien się pojawić, moim zdaniem, kiedy Marek zaczyna czytać skrypt, który przyniósł Adam.

Nie znam przyczyny, dla której zdecydowałeś się na taki zapis, ale mam wrażenie, że czas przyszły w całym opowiadaniu chyba nie jest uzasadniony, że mocno dezorientuje.

Niezależnie od moich przemyśleń uważam, że „Zdeterminowani” zasługują na Bibliotekę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cztery słonie, zielone słonie,

każdy kokardę ma na ogonie…

 

A teraz, autorze, pod żadnym pozorem nie rozmyślaj o słoniach, żadnych słoni! Kokardek też lepiej nie, ale słoni przede wszystkim.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo pomysłowe opowiadanie. Byłem autentycznie zaciekawiony, jak to się skończy, co wcale nie jest takie oczywiste na tle innych przeczytanych przeze mnie tekstów. Opisałeś problemy determinizmu i wolnej woli, ale też wyjście poza nie:

Kiedy zaakceptujesz, że w momencie wygenerowania skryptu, całe twoje życie zostało już zdeterminowane, poczujesz niesamowitą ulgę. Wtedy przyszłość całkowicie otworzy przed tobą swoje wrota i uwierz mi, w pewien sposób, jest to oczyszczające doświadczenie.

Nie wiem, czy narracja w czasie przyszłym nie utrudnia czytania. Na plus – dużo krótkich zdań.

 

Ogólne wrażenie – jakby coś z klasycznych już opowieści o maszynach i naukowcach – wynalazcach, ale z mocnym ładunkiem filozoficznym. Tak, powiało klasyką!

 

Najlepszy fragment, głęboki i niepokojący:

– Jak według maszyny powstał wszechświat? – zapyta, wbijając wzrok w Adama.

Mężczyzna spojrzy mu prosto w oczy.

– Według maszyny, wszechświat powstał, gdy poprosiłem ją o wydrukowanie przyszłości.

Pozdrawiam serdecznie:)

 

@Irka_Luz ???

@Oblatywacz Dzięki za miłe słowa. Cieszę się, że Ci się podobało. Zacząłem się zastanawiać, czy nie spróbować podejść do drugiej części. Gdybyś był zainteresowany betowaniem, daj znać. 

 

Pozdrawiam

Wydaje mi się, że opowiadanie wyraźnie zyskało w stosunku do pierwotnej, dłuższej wersji, którą wcześniej przeglądałem, niemniej wciąż mam do niego istotne zastrzeżenia. Postaram się je przedstawić w miarę konstruktywnie i pomocnie.

Cała warstwa naukowa tekstu sprawia na mnie wrażenie bardzo naciąganej. Metody wykorzystujące kwantowy zapis informacji (w kubitach) pozwalają na rozwiązywanie niektórych problemów obliczeniowych szybciej niż klasycznie, innych zupełnie nie, a dla bardzo wielu po prostu nie wiemy. Ta niewiedza to częściowo dlatego, że obmyślanie algorytmów kwantowych jest koszmarnie trudne, ludzka intuicja (i być może wręcz architektura mózgu) wydaje się źle przystosowana do tego zadania. W każdym razie z pewnością nie jest tak, żeby opracowanie stabilnego komputera kwantowego automatycznie oznaczało uzyskanie silnej sztucznej inteligencji, osobliwości informacyjno-technologicznej i tak dalej. Przy tym część postulowanych przełomów jest wyrażona bez mała naiwnie (“stworzenie lekarstwa na raka”). Ostatecznie straciłem zapał, gdy Adam powiedział Idąc dalej tym tokiem rozumowania pomyślałem, że jeśli wszechświat powstał w wyniku wielkiego wybuchu, to znaczy, że w pewnym momencie, cała materia była skupiona w jednym punkcie. Znając wszystkie zasady fizyki i mając nieograniczoną moc obliczeniową, dałoby się teoretycznie przewidzieć zachowanie każdej cząsteczki po wybuchu i w ten sposób wygenerować całą linię czasu, od początku wszechświata do jego końca. Według Twojej opowieści on ma być naukowcem zajmującym się budową komputera kwantowego, a właśnie fundamentalna losowość zjawisk kwantowych i zasada nieoznaczoności sprawiają, że według obecnej (od mniej więcej stulecia) wiedzy naukowej układy fizyczne, zwłaszcza tak złożone jak nasz wszechświat, nie zachowują się deterministycznie i taka symulacja jest niemożliwa.

Z ciekawostek: chyba w roku 1999 w niemieckim lotto wylosowano liczby 2, 3, 4, 5, 6, 26. “Piątką” podzieliło się ponad 38 tysięcy graczy… Być może większość ludzi sądzi mylnie, że wynik (1, 2, 3, 4, 5, 6) jest mniej prawdopodobny od innych, ale ostatecznie w wielkiej masie uczestników każda kombinacja cechująca się wyraźnym wzorcem przyciąga liczne próby. Jeżeli już ktoś ma ochotę zagrać, zalecam raczej unikanie wszelkich prawidłowości w doborze liczb (np. zdaje się, że 19 też jest zawsze przeciążona, bo wielu graczy obstawia po dacie urodzin).

Ostatecznie wolałbym, żeby tekst opowiadał o uczniu czarnoksiężnika, który nierozważnie zażądał od dżina czy demona (oczywiście imieniem Laplace) księgi opisującej przyszłość. W ten sposób mógłbyś wyekstrahować najmocniejszą moim zdaniem część opowiadania, czyli rozważania nad kondycją psychiczną człowieka mającego dostęp do takiej wiedzy, oraz eksperyment z narracją w czasie przyszłym, pomijając rozwlekłe i nieprzekonujące wywody soft SF. Jeżeli chodzi o fragment mający najwyraźniej stanowić pointę utworu (Według maszyny, wszechświat powstał, gdy poprosiłem ją o wydrukowanie przyszłości), to przynajmniej powierzchownie wygląda mi on na samoobalający się – przed początkiem wszechświata nie byłoby nikogo zdolnego do sformułowania i przyjęcia prośby. Gdyby maszynie chodziło o to, że w owym momencie doszło do podziału i powstała gałąź wieloświata, w której się aktualnie znajdują, to powinna to jednak wyraźnie stwierdzić.

Jeżeli chodzi o warstwę językową, to przy tym eksperymencie trudno było mi się skupić na poprawności składni. Na pewno jest nieco potknięć w zakresie interpunkcji, kilka przypadkowych przykładów:

Jurek G, słuchacz z Wadowic, trafnie zdiagnozował, że pierwszą dziwną rzeczą, wcale nie był wybuch transformatora w Kamienicy Dolnej.

Brak kropki po skrócie nazwiska, nieprawidłowy przecinek między grupą podmiotu a orzeczenia.

Aby zbudować maszynę, musiałem ustabilizować qubity

Równoważnik zdania podrzędnego (okolicznika celu) wydzielamy przecinkiem.

Potrzebuję czegoś więcej, niż tylko twoich słów, aby to zaakceptować.

A tutaj bez przecinka przed “niż”, skoro w grupie “niż tylko twoich słów” nie ma odrębnego orzeczenia.

W ogóle często posługujesz się słówkiem “aby”, dość mocno nacechowanym stylistycznie w stosunku do zwykłego “żeby” lub “by”. Dwa wystąpienia “maksymalnie” w tekście tej długości to także trochę dużo.

 

Opowiadanie zasługuje moim zdaniem na dopchnięcie do Biblioteki, co też zamierzam uczynić, piórkowo jednak na NIE.

Dziękuję za możliwość lektury i pozdrawiam!

Ciekawy pomysł, takie skrzyżowanie kwantowego komputera z Demonem Laplace’a i SI na dokładkę. W jakiś odległy sposób kojarzy się z “Diuną” – Muad’Dib też znał przyszłość i nie był z tego faktu zadowolony.

Akcja mnie wciągnęła. Z początku szło opornie, ale wkrótce się rozkręciło.

Tekst parę razy zaskoczył, więc pod tym względem czuję się usatysfakcjonowana.

Najbardziej zwraca uwagę forma. Czas przyszły trochę utrudnia czytanie (człowiek nie nawykł do czegoś takiego), ale jest uzasadniony fabularnie, a przy tym stanowi wyróżnik tekstu. Wolałabym tylko, żebyś umieścił jakieś przerwy w tekście (może kiedy radiowiec wyłącza i włącza nagrywanie?), bo pięćdziesiąt kilo znaków jednym ciągiem, bez zaznaczonej przerwy na odpoczynek to odrobinę za dużo.

Bohaterowie szału nie robią, ale nie o nich tutaj chodzi.

Całe szczęście, że to niemożliwe. Niech żyje Zasada nieoznaczoności Heisenberga!

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

@Irka_Luz ???

A myślałeś o słoniach? Pewnie tak, może nawet widziałeś słonie, na przykład pluszaka na wystawie sklepu z zabawkami. Bo to taka funkcja naszego głupiego mózgu, że im bardziej staramy się o czymś nie myśleć, tym bardziej myślimy. I przy okazji jedno z wielu wyjaśnień tego, dlaczego bohater tak reagował na skrypt.

Może być jeszcze Matrix i wdrukowane wspomnienia, albo sztuczna inteligencja zrobiła plum i rozpoczkowała nasz wszechświat. Rządzi niepodzielnie w tym nowym, w którym obecnie bohater się znajduje, a stary sobie spokojnie istnieje obok. Generalnie to chodzi mi o to, że ni cholery nie wiem, co się właściwie stało. Domyślam się, że widzisz w SI zagrożenie, ale nie do końca rozumiem, na czym ono polega.

Forma na początku nieco męcząca, ale przyzwyczaiłam się. Tekst niezły, niewątpliwie biblioteczny, ale nie podziałał na tyle mocno, żebym była na tak piórkowo.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka