- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Nie ma żadnej wyprawy, czyli handel z wodnikiem

Nie ma żadnej wyprawy, czyli handel z wodnikiem

Bar­dzo wska­za­ne prze­czy­ta­nie bar­dzo ano­ni­mo­we­go tek­stu “Cze­ka­łem na ko­le­ghę...” choć można i bez tego za­głę­bić się w lek­tu­rę... Po­wo­dze­nia życzę, bo to nie bę­dzie łatwe, zwłasz­cza że pod­czas czy­ta­nia może na Was spaść klą­twa... Uprze­dzam o jed­nym brzyd­kim sło­wie... 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy II, Ambush

Oceny

Nie ma żadnej wyprawy, czyli handel z wodnikiem

Gro­mobź­dziej z Wrzy­cim­ło­tem sie­dzie­li w karcz­mie i, jak to kra­sno­lud z kra­sno­lu­dem, nie ga­da­li wiele, gdy do środ­ka wpa­dli Kha­raf­ka z Sa­fo­ną. Oboje po­kry­ci byli jakąś dziw­ną łuską, mie­nią­cą się cał­kiem pięk­nie w bla­sku ognia. 

– Pręd­ko! Gonią cię pie­kiel­ne le­gio­ny trol­li przy­brzeż­nych! – wrza­snę­ła Sa­fo­na, cen­taur, który jesz­cze nie chce mieć dzie­ci.

– Mnie? – szcze­rze zdzi­wił się Gro­mobź­dziej, po­dej­rze­wa­jąc ra­czej nie­smacz­ny żart niż za­gro­że­nie. – Kha­raf­ka, o co cho­dzi?

– Ona ma rację! Nie­opatrz­nie wy­ga­da­łem się, że cała ta wy­pra­wa to był twój po­mysł, wiesz, wam­pi­ry nie po­tra­fią utrzy­mać ję­zy­ka w gębie…

– My­śla­łem, że zębów…

– …i teraz eli­tar­ne jed­nost­ki ze Śledź­bor­ka pędzą tu po cie­bie, a ka­pi­tan wspo­mi­nał coś o prze­słu­cha­niu…

– O, nie! – obu­rzył się Grom, wsta­jąc. – Nikt nie bę­dzie mnie prze­słu­chi­wał. Wrzy­cim­ło­cie, muszę się po­że­gnać, pa­mię­taj o na­szej umo­wie. Albo le­piej nie… A tym­cza­sem… nie pij za dużo! Piwo to przy­wi­lej!

Wrzy­cim­łot cał­kiem nie­grzecz­nie coś od­burk­nął i nawet nie wstał. 

Przed karcz­mą cze­ka­ła już na Groma Aki­lah, wy­po­czę­ta po spo­koj­nej nocy w sto­do­le. Ak­ty­wo­wał jej zbro­ję i do­siadł pręd­ko, Kha­raf­ka wsko­czył na grzbiet Sa­fo­ny i ru­szy­li na po­łu­dnie. 

– Gadać! – roz­ka­zał Grom i zaraz dodał, zer­ka­jąc na łuski: – Czy to jest za­raź­li­we?

– Yyy, chyba nie! Pa­mię­tasz, jak Ma­co­cha mó­wi­ła, że do­sta­nie­my to…

– Czego nie chce­my, ale po­trze­bu­je­my, pa­mię­tam! To było wczo­raj!

– No więc, to są łuski śle­dzia… tak jakby spa­dły na nas z nieba, tego, bo Ma­co­cha…

– No?!

– Rzu­ci­ła na nas klą­th­wę!

– Co?!

– Ukra­dli­śmy jej ten pa­pier z rhu­na­mi!

Grom za­trzy­mał ży­ra­fę i wziął kilka od­de­chów, żeby uspo­ko­ić nerwy. 

– Tłu­ma­czę po raz ostat­ni i wię­cej nie będę! To była wi­zy­tów­ka rzeź­ni­ka! Nie ma żad­nej wy­pra­wy po złote, srebr­ne czy nie­bie­skie runo! Od­wie­dzi­łem sio­strzeń­ca, a teraz, za­miast wra­cać do pusz­czy, ucie­kam na po­łu­dnie, jak jakiś zbir, tylko dla­te­go, że wam się przy­śni­ła wy­pra­wa! Dosyć tego! Bo wy­stru­gam osi­no­wy kołek tak duży, że nada się i na wam­pi­ra, i na cen­tau­ra! 

Za­pa­dła krę­pu­ją­ca cisza, po czym Kha­raf­ka szep­nął do Sa­fo­ny:

– Nie mó­wi­łaś nic o pro­ro­czych snach. 

Sa­fo­na po­dra­pa­ła się po łu­skach i kilka od­pa­dło od skóry, a na ich miej­sce na­tych­miast wy­ro­sły nowe. Z lek­kim obrzy­dze­niem spoj­rza­ła na wła­sne ciało. 

– Grom, za dużo po­świę­ci­li­śmy, by teraz od­pu­ścić. Wiesz, to nie jest łatwe, zwłasz­cza gdy nie chcesz nas wta­jem­ni­czyć…

Kra­sno­lud nie chciał słu­chać, więc po­pę­dził ży­ra­fę do nie­spiesz­ne­go biegu. Widok był nie­zwy­kły, bo Aki­lah wy­glą­da­ła jak chudy pająk, który jed­no­cze­śnie prze­bie­ra no­ga­mi i ska­cze, a na grzbie­cie ma pe­ry­skop. No, w każ­dym razie, coś w tym ro­dza­ju. Gro­mobź­dziej nigdy nie do­wie­dział się, jak wy­glą­da na sio­deł­ku, gdy ży­ra­fa bie­gnie i tylko dzię­ki temu żyli razem długo i szczę­śli­wie. 

– Wiel­ka Ma­co­cha, co ni­ko­go nie kocha, po­wie­dzia­ła, że mamy czas do jutra! – krzyk­nę­ła za kra­sno­lu­dem Sa­fo­na, ale nie usły­szał. 

– Co the­raz? – spy­tał zmar­twio­ny Kha­raf­ka, po­cią­ga­jąc nosem. – Nie mogę tak się po­ka­zać w mojej spo­łecz­no­ści! Nie je­stem sy­re­ną!

– Czy sy­re­ny mogą być wam­pi­ra­mi?

– Nie mam po­ję­cia! To nie jest dobry mo­ment na roz­wa­ża­nia ga­tun­ko­we! 

– Dla­cze­go? Prze­cież do­brze cza­sem się za­sta­no­wić, dokąd cię los pro­wa­dzi, a nie tylko bia­do­lić…

– No, wiesz! Jak mo­żesz?! Cała moja re­pu­ta­cja…

– Twoja?! Je­stem mu­sku­lar­nym cen­tau­rem z rybią łuską! Co ty wiesz o re­pu­ta­cji?! Złaź!

– Co?

– Złaź, mówię! Nie będę cię no­si­ła! Nie je­stem ko­niem!

Kha­raf­ka na­chmu­rzył się ni­czym niebo w li­sto­pa­dzie, ale zlazł. Od razu prze­szedł na drugą stro­nę go­ściń­ca, by tym bar­dziej pod­kre­ślić swoją chmur­ność. Dla­te­go, gdy kra­sno­lud prze­ga­lo­po­wał na ży­ra­fie ru­chem po­zba­wio­nym wszel­kiej fi­ne­zji w kie­run­ku, z któ­re­go przy­szli, pęd po­wie­trza ode­pchnął Sa­fo­nę i wam­pi­ra w prze­ciw­ne stro­ny. Na bagna. 

Oboje po­ma­łu, lecz nie­ubła­ga­nie za­nu­rza­li się w pełną mchu breję, a każdy ruch po­gar­szał spra­wę. Za­czę­li krzy­czeć, wzy­wać Gro­mobź­dzie­ja, Akilę i wszyst­kie bó­stwa leśne. W końcu przy­szedł wod­nik. Wła­ści­wie przy­czła­pał. 

– Czego?

– Po­mo­cy, tho­pię się!

– Je­steś wam­pi­rem, nic ci nie bę­dzie! Po­śpij sobie tro­chę na dnie, potem mo­żesz wyjść, khe, khe – wy­śmiał go gło­śno i ob­le­śnie, po czym po­czła­pał na drugą stro­nę drogi. 

Przy­kur­czo­ny, ocie­ka­ją­cy wo­do­ro­sta­mi, tak po­sza­rza­ły, że wy­da­wa­ło się, że za­sy­sa wszel­kie barwy z oto­cze­nia wod­nik po­chy­lił się nad cen­tau­rem. 

– Czego? – po­wtó­rzył cier­pli­wie. 

– Po­mo­cy! Ja nie prze­ży­ję na dnie! – Sa­fo­na sta­ra­ła się nie ru­szać, ale wiel­ka była, to i za­nu­rza­ła się szyb­ko. 

– Ano, nie – przy­znał wod­nik bez­barw­nym gło­sem. 

– Pro­szę, wy­cią­gnij mnie!

Stał chwi­lę i pa­trzył za­łza­wio­ny­mi, okrą­gły­mi ocza­mi. 

– Nie. 

– Nie? Dla­cze­go?! – Sa­fo­na po­wo­li tra­ci­ła reszt­ki god­no­ści. – Pro­szę, zro­bię, co ze­chcesz! Pro­szę! Pomóż mi!

– Nie – od­po­wie­dział spo­koj­nie wod­nik, a trawa po­sza­rza­ła u jego stóp. – Ko­py­ta po­win­ny już się­gnąć dna. Mi­łe­go dnia, pięk­na pani! Dbaj o łuski, są prze­su­szo­ne. – Skło­nił się cał­kiem ele­ganc­ko, jak na wod­ni­ka, i po­czła­pał mo­no­chro­ma­tycz­nie w stro­nę ba­gien­nych cze­lu­ści. 

Grom prze­ga­lo­po­wał na ży­ra­fie w kie­run­ku po­łu­dnio­wym.

– Wy­łaź­cie z tego bagna! To nie czas na ką­pie­le zdro­wot­ne! Gonią mnie z każ­dej stro­ny! Aki­lah mi się spło­szy­ła i… – Resz­ty nie do­sły­sze­li, bo za­kręt ukrył jeźdź­ca i stłu­mił jego okrzy­ki. 

Sa­fo­na wy­gra­mo­li­ła się na go­ści­niec. Ocie­ka­jąc błoc­kiem, pró­bo­wa­ła oswo­bo­dzić ko­py­ta z mo­kre­go mchu i sza­rej trawy. Po dru­giej stro­nie drogi po­ja­wił się Kha­raf­ka. Szary od stóp do głów, okle­jo­ny ba­gni­stym szla­mem, zły. 

– Daj mi coś do gry­zie­nia! Khrwi! 

– Gdzie ten wod­nik?! Niech się tu zjawi! Pod­sta­wię jego zmur­sza­łą szyję pod twoje zęby!

– Fuj! Tylko nie to! Toż on zimny i wil­got­ny ni­czym rhyba! A ja chcę go­rą­cej świe­żej khrwi or­ga­ni­zmu sta­ło­ciepl­ne­go! 

– Chcesz, czy nie chcesz? Z tymi łu­ska­mi też je­steś teraz jak ryba! Mro­żo­nych kok­taj­li nigdy nie pró­bo­wa­łeś? Zresz­tą sam się za­kręć, jak taki wy­bred­ny się zro­bi­łeś! O, Grom się zbli­ża! Uwa­żaj!

Nad­je­chał z po­łu­dnia, jakby go­ni­ła go chmu­ra sza­rań­czy, jed­nak tym razem Sa­fo­na ru­szy­ła na­prze­ciw. Wrzesz­cząc i roz­rzu­ca­jąc reszt­ki błota, ze­rwa­ła chu­s­tę z pier­si i za­czę­ła nią wy­ma­chi­wać nad głową. Za­rów­no Aki­lah, jak i kra­sno­lud wy­da­wa­li się zdu­mie­ni, choć z zu­peł­nie in­nych po­wo­dów. Naj­waż­niej­sze jed­nak było, że ży­ra­fa zwol­ni­ła, pod­nio­sła przed­nie ko­py­ta wy­so­ko i wy­da­ła dziki krzyk. Sa­fo­na za­trzy­ma­ła się, rów­nież krzy­cząc. Aki­lah sta­nę­ła. Wy­rzu­ci­ła po­wie­trze z noz­drzy, ni­czym zgo­nio­ny rumak, po czym za­czę­ła jeść li­ście z drze­wa. Grom osu­nął się z sio­deł­ka na zie­mię, gdzie klap­nął od razu na po­ślad­ki. 

Kha­raf­ka zgrzy­tał zę­ba­mi, oszo­ło­mio­ny wście­kło­ścią i gło­dem, Sa­fo­na roz­glą­da­ła się do­oko­ła, jakby spraw­dza­ła, gdzie się po­dzia­ły pie­kiel­ne le­gio­ny trol­li przy­brzeż­nych, które już dawno po­win­ny ich aresz­to­wać. 

– Nie znaj­dziesz ich. Nie ta prze­strzeń, nie ten czas – ode­zwał się wod­nik bez­barw­nie.

Stał nieco w głębi bagna, po­mię­dzy drze­wa­mi, z któ­rych zwi­sa­ły szare wo­do­ro­sty. Sa­fo­nie wy­da­ło się, że syl­wet­ka wod­ni­ka fa­lu­je, zu­peł­nie jakby go­rą­ce po­wie­trze od­dzie­la­ło ich od sie­bie. 

– Krążą do­oko­ła, szu­ka­jąc was, dla­te­go kra­sno­lud widzi ich wszę­dzie tam, gdzie po­je­dzie. Oni nie widzą ni­ko­go. 

– To co, sie­dzi­my w ja­kiejś bańce? Je­ste­śmy więź­nia­mi? Ty to spra­wi­łeś? – Grom za­czął się pod­no­sić, bo bar­dzo nie lubił, gdy ktoś robił mu nie­spo­dzian­ki. 

– Prze­mo­gę się i ugry­zę tę szarą szyję – mruk­nął wam­pir cicho. 

– Ja to spra­wi­łem – przy­tak­nął wod­nik. – Ale nie dla was. Trol­le na­brzeż­ne za­bra­ły mi kie­dyś coś bar­dzo cen­ne­go. Teraz same przy­szły na moje te­ry­to­rium. Przy­pad­kiem lub nie, wy rów­nież tu je­ste­ście. A ja po­trze­bu­ję cze­goś, co jest wasze, by spra­wić, że trol­le już nigdy nie pod­nio­są na mnie ręki. Przy­kro mi, że tak to się splo­tło. I tak, po­zwo­lił­bym wam uto­nąć w ba­gnie, gdy­bym was nie po­trze­bo­wał. Wam­pir wie. 

Sa­fo­na spoj­rza­ła na Kha­raf­kę. Przy­tak­nął. Wście­kły. 

– Zo­sta­niesz pierw­szym wod­ni­kiem wam­pi­rem w hi­sto­rii – syk­nął przez za­ci­śnię­te kły. 

– Gdy tylko coś mi się sta­nie, wró­ci­cie do swo­jej prze­strze­ni i trol­le na­tych­miast was znaj­dą. Ich ka­pi­tan to bar­dzo nie­przy­jem­ny osob­nik. 

– Czego chcesz od nas? – za­py­tał nie­chęt­nie Grom i zaraz dodał: – I co nam za to dasz!

Wod­nik pod­szedł bli­żej. Naj­wy­raź­niej znaj­do­wał się gdzieś na gra­ni­cy dwóch świa­tów, bo jego syl­wet­ka wciąż lekko fa­lo­wa­ła. Prze­krzy­wił głowę, jakby się za­sta­na­wiał. 

– Chcę waszą klą­twę. Wasze rybie łuski. To cudze prze­kleń­stwo, więc muszę je zdjąć z was, żeby wy­ko­rzy­stać do swo­ich celów. Po­win­no za­dzia­łać. 

Sa­fo­na bar­dzo się sta­ra­ła nie po­ka­zać, jak bar­dzo cie­szą ją za­mia­ry wod­ni­ka. Od­ru­cho­wo po­dra­pa­ła się po za­dzie. Kilka łusek od­pa­dło. 

– W za­mian mogę za­ofe­ro­wać owcę.

Cisza za­le­gła mię­dzy bą­bla­mi gazu wy­do­by­wa­ją­cy­mi się z mo­kra­deł.

– Owcę?

– Owcę. Tro­chę brud­ną, ale jak naj­bar­dziej żywą i sta­ło­ciepl­ną – pod­kre­ślił zna­czą­co wod­nik, zer­ka­jąc na Kha­raf­kę. 

– Zaraz, zaraz, co nam przyj­dzie z owcy, gdy we wła­ści­wym cza­sie i miej­scu czeka na nas ka­pi­tan od­dzia­łów spe­cjal­nych…

– Och, zajmę się nimi prze­cież. Po to tu je­stem. – Wod­nik zgar­bił się w ukło­nie. 

Na dro­dze po­ja­wi­ła się owca. Miała dziw­ny kolor. Coś po­mię­dzy roz­kła­da­ją­cy­mi się li­ść­mi a gni­ją­cy­mi reszt­ka­mi śpie­won­ka. Kolor śmier­ci. 

– Co ty z nią ro­bi­łeś? Ma­cza­łeś w ba­gnie? – Grom za­wsze był prze­ciw­ny mę­cze­niu zwie­rząt. Ma­cza­niu też. 

– Taką do­sta­łem. Owca zdro­wa, tylko futro takie dziw­ne. A teraz pań­stwo po­zwo­lą, że zdej­mę klą­twę…

– Ależ pro­szę bar­dzo – po­wie­dzia­ła Sa­fo­na, krzy­żu­jąc ręce na okry­tych łuską pier­siach. 

Wod­nik urósł, ra­mio­na unio­sły się wy­so­ko, wo­do­ro­sty opa­da­ły z sze­ro­kich rę­ka­wów. Po­sza­rza­ło. Łuski za­drża­ły, wam­pir i cen­taur krzyk­nę­li gło­śno, Aki­lah prze­rwa­ła je­dze­nie. Grom czuł, jak wszyst­kie wło­ski na skó­rze uno­szą mu się i sztyw­nie­ją. A tro­chę tego było. 

– Nie zro­bisz ze mnie jeża, nie ma mowy! – krzyk­nął kra­sno­lud i ru­szył w kie­run­ku wod­ni­ka. 

Wod­nik, za­ję­ty waż­niej­szy­mi spra­wa­mi, nie od­po­wie­dział. A sztyw­nie­ją­ce owło­sie­nie za­czę­ło kra­sno­lu­do­wi prze­bi­jać ubra­nie. 

– Apa­ga­sus trol­lus ze­mstus by wod­ni­kus! – krzyk­nął wład­ca ba­gien i wiele wy­da­rzy­ło się jed­no­cze­śnie. 

Przede wszyst­kim, naj­wy­raź­niej czas i prze­strzeń zsyn­chro­ni­zo­wa­ły się wresz­cie, bo nasi bo­ha­te­ro­wie zo­ba­czy­li po­dą­ża­ją­cą ku nim z obu stron go­ściń­ca pogoń eli­tar­nych jed­no­stek, które to wy­da­wa­ły się rów­nie zdez­o­rien­to­wa­ne, co człon­ko­wie wy­pra­wy. Szyb­ko jed­nak otrzą­snę­ły się z kon­fu­zji i eli­tar­nie ru­szy­ły do ataku. 

W tym samym cza­sie i miej­scu klą­twa spły­nę­ła w bó­lach sta­wów z cen­tau­ra i wam­pi­ra i, wzmoc­nio­na nie­od­par­tym pra­gnie­niem ze­msty, okle­iła trol­le, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem ka­pi­ta­na. Łuski błysz­cza­ły, a w trol­lach rosła po­trze­ba zna­le­zie­nia jak naj­szyb­ciej wody do od­dy­cha­nia. Rzu­ci­li się ku ba­gnom i za­nu­rzy­li twa­rze w męt­nej brei. 

Kra­sno­lud zmie­nił się w jeża, cho­ciaż nie chciał. Na szczę­ście lub nie, je­dy­nie w miej­scach, gdzie po­sia­dał wcze­śniej owło­sie­nie. Wście­kły ni­czym zra­nio­ny wę­żo­łak zła­pał wod­ni­ka za wo­do­ro­sty. Tylko one zo­sta­ły mu w ręku. Resz­ta wład­cy mo­kra­deł roz­pły­nę­ła się ni­czym mgła. Grom wrza­snął z bez­sil­no­ści. 

Sa­fo­na z za­do­wo­le­niem oglą­da­ła swoją skórę, spraw­dza­jąc, czy klą­twa zo­sta­ła do­kład­nie usu­nię­ta. Kha­raf­ka spo­glą­dał na owcę z mie­sza­ni­ną po­żą­da­nia i od­ra­zy. Gdyby nie kolor, już dawno zde­cy­do­wał­by się na ko­la­cję. Aki­lah wró­ci­ła do nisz­cze­nia liści ze spo­ko­jem isto­ty zda­ją­cej sobie spra­wę, że jej nie uciek­ną. 

– Jak my­ślisz, długo będą tak tkwić pod wodą? – spy­ta­ła Sa­fo­na wam­pi­ra, wska­zu­jąc tylne czę­ści trol­li wy­sta­ją­ce z bagna.

– To za­le­ży, jak po­tęż­ne było za­klę­cie, które do­rzu­cił wod­nik. Swoją dro­ghą, to za­ska­ku­ją­ce, że nie zro­bił im krzyw­dy. Tylko unie­ru­cho­mił. My mamy więk­szy phro­blem. – Ski­nął głową w kie­run­ku kra­sno­lu­da zbli­ża­ją­ce­go się szyb­kim, lecz sze­ro­kim, ma­ry­nar­skim, kro­kiem. – Na dę­bo­wą trum­nę z oku­cia­mi! Nie mogę na to pa­trzeć!

Gro­mobź­dziej nie wy­glą­dał nawet źle. Był tylko taki… na­stro­szo­ny. Tro­chę jak kot, w któ­re­go tra­fił pio­run. W do­dat­ku oczy kra­sno­lu­da ci­ska­ły me­ta­fo­rycz­ne bły­ska­wi­ce. Sa­fo­na wes­tchnę­ła.

– No dobra, wiem, co zro­bić. 

– Wiesz? – za­in­te­re­so­wał się wam­pir.

Kra­sno­lud znie­ru­cho­miał. Z róż­nych po­wo­dów. 

– Wiem. Trze­ba wró­cić do Wiel­kiej Ma­co­chy. 

– Jak to? Prze­cież ucie­ka­li­śmy przed nią!

– Nie ma róży bez kol­ców, jak to mówią – rze­kła cen­taur, zer­ka­jąc na kra­sno­lu­da i prze­wią­zu­jąc pier­si chu­s­tą, bo wy­da­wa­ło jej się, że Grom nie od­dy­cha. – Od­da­my jej ten pa­pier z ru­na­mi za zdję­cie jeża z kra­sno­lu­da. Że się tak wy­ra­żę. Wszy­scy po­win­ni być za­do­wo­le­ni. 

– My­ślisz, że ona na to pój­dzie? 

– A mamy inne wyj­ście? Grom się zje­żył i trze­ba spró­bo­wać coś z tym zro­bić! No, Gro­muś! – Szturch­nę­ła go w ramię, gdzie było w miarę gład­ko. – Nie strosz się, jakby ci kto kolec w oko wsa­dził!

Ro­ze­śmia­ła się sama ze swo­je­go dow­ci­pu, ale że nikt hu­mo­ru nie do­ce­nił, za­rzą­dzi­ła wy­marsz. O dziwo, wszy­scy ru­szy­li bez słowa pro­te­stu. 

 

Ma­co­cha wy­glą­da­ła na znie­sma­czo­ną i ura­do­wa­ną jed­no­cze­śnie. 

– Do­sta­li­ście to…

– Tak, tak, wiemy, nie to czego pra­gnę­li­śmy.

– Tak! Po­trze­bo­wa­li­ście mnie! Wie­dzia­łam! Tak miało być! Chcę owcę! 

– Owcę? Za zdję­cie klą­twy z Gro­mobź­dzie­ja? – upew­nia­ła się Sa­fo­na. 

– Tak!

– Czyli nie chcesz już mapy z ru­na­mi?

– Och, to tylko wi­zy­tów­ka rzeź­ni­ka ze Śledź­bor­ka. Chcę owcę!

Wam­pir po­czuł się znowu bar­dzo głod­ny. W końcu zwie­rzę było sta­ło­ciepl­ne, jak lubił, można by do­czy­ścić to futro… przy­naj­mniej nie śmier­dzia­ło czosn­kiem… 

– Ka­ra­fa, odsuń się! Nie dla wam­pi­ra owca. Znaj­dzie­my ci coś in­ne­go. Ka­ra­fa!

Na nic zdały się krzy­ki Sa­fo­ny, bo wam­pir nigdy nie mógł sobie od­mó­wić za­ka­za­nych de­li­ka­te­sów. Chwy­cił więc owcę za łeb, by od­na­leźć to cie­płe miej­sce tuż pod skórą, gdzie życie tęt­ni­ło jak osza­la­łe… i zo­stał po­wa­lo­ny na zie­mię po­tęż­nym ude­rze­niem rogów. Stra­cił przy­tom­ność, gdy zwie­rzę po­pra­wi­ło ko­py­tem. 

– To baran!

– Baran! – po­twier­dzi­ła Ma­co­cha za­chwy­co­na. 

Unio­sła nieco swoje wiel­kie ciel­sko i mach­nę­ła ręką w stro­nę kra­sno­lu­da, a on po­czuł, jak wszyst­kie kolce na ciele mięk­ną, zmie­nia­jąc się w do­brze znane owło­sie­nie. Z ulgą ob­ma­cał się wszę­dzie, gdzie tylko mu przy­szło do głowy i ra­do­śnie wy­krzyk­nął:

– Jest! Na­resz­cie! Nic mi już nie stoi!

Sa­fo­na pa­trzy­ła na niego bez słowa.

– No, co? Od­da­je­my owcę i idę do domu!

– Grom, ale to jest baran!

– No i co?! Zdaje się, że Ma­co­cha chce tego ba­ra­na, tak? – Ma­co­cha kiw­nę­ła głową. – No, wi­dzisz! Idzie­my, zanim się roz­my­śli – dodał już ci­szej kra­sno­lud. 

– Ale…

– Żadne „ale”! – Grom pod­niósł nie­przy­tom­ne­go Kha­raf­kę z ziemi i wsa­dził Sa­fo­nie na grzbiet. – Aki­lah, je­dzie­my!

Był tak za­do­wo­lo­ny z od­zy­ska­nia mięk­ko­ści ist­nie­nia, że nie chciał słu­chać, nie chciał wi­dzieć, a co naj­gor­sze, nie chciał my­śleć. 

Pięć za­krę­tów dalej, gdy wam­pir ock­nął się i za­czął ję­czeć, Sa­fo­na rzu­ci­ła od nie­chce­nia:

– Po­wiedz, że masz plan.

– Jaki plan? – nie zro­zu­miał Gro­mobź­dziej. 

– Plan od­zy­ska­nia ba­ra­na. 

– A po co mi baran?

– Na świ­kła­ka, Grom, prze­stań uda­wać głu­pie­go! Prze­cież po to była cała ta wy­pra­wa!

– Wy­pra­wa! Znowu?!

– To ten baran, Grom! Ten! Tylko brud­ny! Ale przyj­rza­łam mu się! Złote re­flek­sy prze­świe­ca­ły przez błoto! Złote runo, Grom! I prze­stań już uda­wać, bo to nudne! Ar­go­nau­ta z cie­bie żaden, ale mia­łeś ba­ra­na w ręku!

– I kolce na dupie!

– Cza­sem trze­ba się po­świę­cić!

– To się po­świę­caj! Ja idę do domu!

– Ja za­pra­szam do wy­god­nej thrum­ny! To po dro­dze! Na­pi­je­my się!

– Złote runo, Grom!

– Daj­cie mi spo­kój! 

Za­trzy­mał się na go­ściń­cu. Za­sta­no­wił. Wku­rzył. Wes­tchnął. 

– Jutro. Jutro od­bi­je­my ba­ra­na. A teraz do karcz­my. Bez piwa na żadną wy­pra­wę nie po­ja­dę!

Sa­fo­na spoj­rza­ła na Kha­raf­kę. Na­resz­cie. Mó­wio­no im, że kra­sno­lud bę­dzie długo za­prze­czał i od­ma­wiał, ale w końcu się zgo­dzi. Wiedź­ma prze­wi­dzia­ła nie­mal wszyst­ko. Może oprócz Wiel­kiej Ma­co­chy, wod­ni­ka, kol­ców i trol­li. Resz­ta się prze­cież zga­dza­ła. Teraz zo­sta­ło tylko prze­ko­nać Gro­mobź­dzie­ja, żeby się oże­nił… 

Ru­szy­li zgod­nie w stro­nę karcz­my. 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

A to się po­ro­bi­ło! :) Po­dej­rze­wam, Ano­ni­mie, że bę­dziesz pro­szo­ny póź­niej o dal­sze przy­go­dy zwa­rio­wa­nych bo­ha­te­rów tej opo­wiast­ki/tego cyklu. :)

Co do spraw tech­nicz­nych tu wi­dzia­łam wąt­pli­wość:

Dbaj o łuski, są prze­su­szo­ne. – skło­nił się cał­kiem ele­ganc­ko, jak na wod­ni­ka… – wiel­ką li­te­rą?

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, kli­czek, po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

 

Edit, za­po­mnia­ła­bym, dzię­ku­ję za uprze­dze­nie o brzyd­kim sło­wie. kiss

bruce, dzię­ku­ję ślicz­nie za od­wie­dzi­ny, od­na­le­zie­nie błędu i klika! Bar­dzo mi miło! Po­zdra­wiam ser­decz­nie i idę po­pra­wiać!! :)

To ja dzię­ku­ję i po­zdra­wiam. a ten dro­biazg, to żaden błąd prze­cież… :)

Ano­ni­mie, już za­ma­wiam na­stęp­ny od­ci­nek przy­gód tej czwór­ki. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. Uśmiech­nię­ty idę spać. Pew­nie przy­śni mi się ta wy­pra­wa po złote runo i będę śmiał się przez sen. :) Klik

Ko­alo­75, witam ser­decz­nie i cie­szę się nie­zmier­nie, że jest uśmiech i to przed snem! :) Wiel­kie dzię­ki za klika! 

Po­zdra­wiam cie­plut­ko! 

Na­pi­sa­łem już, że zo­sta­łem fanem Wrzy­cim­ło­ta, więc cze­kam z nie­cier­pli­wo­ścią na ciąg dal­szy!

 

Czy jest śmiesz­nie? W pierw­szej czę­ści był ele­ment no­wo­ści, za­sko­cze­nia, ła­twiej było mnie roz­śmie­szyć. To opo­wia­da­nie trzy­ma po­ziom, jest w nim wiele nie­tu­zin­ko­wych roz­wią­zań fa­bu­lar­nych, wy­obraź­nia autor(ki) osza­ła­mia­ją­ca. Ba­wi­łem się rów­nie do­brze, śmia­łem może trosz­kę mniej. Taki już los dru­gich czę­ści – przy dru­gich Bjor­lin­gach włos nie jeżył mi się już na gło­wie, ale też do­brze się je czy­ta­ło.

 

Po­do­ba­ło mi się za­koń­cze­nie, które za­chę­ca do ocze­ki­wa­nia na część trze­cią… je­stem cie­ka­wy, jaka bę­dzie.

 

Sam mam po­dob­ny dy­le­mat z trze­cią czę­ścią pew­ne­go nie­pla­no­wa­ne­go cyklu – za­czą­łem już pisać, ale czuję, że “trój­ka” po­win­na być inna, wyjść poza sche­mat, nawet jeśli po­cze­ka ty­dzień lub dwa i omi­nie jakiś kon­kurs.

Ano­ni­mie, bar­dzo się cie­szę, że opo­wieść po­to­czy­ła się żwawo, uka­zu­jąc oso­bli­we sy­tu­acje, z któ­ry­mi przy­szło zmie­rzyć się bo­ha­te­rom, a z któ­rych wy­szli bez łusek, jeża i ba­ra­na, ale za to z per­spek­ty­wą zdo­by­cia zło­te­go runa. 

Mam wiel­ką na­dzie­ję, że to jesz­cze nie ko­niec. ;D

 

– … i teraz eli­tar­ne jed­nost­ki ze Śledź­bor­ka… → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku.

 

Gro­mobź­dziej nigdy nie do­wie­dział się, jak on wy­glą­da na sio­deł­ku… → Zbęd­ny za­imek.

 

ży­ra­fa zwol­ni­ła, pod­nio­sła przed­nie ko­py­ta w górę i wy­da­ła z sie­bie dziki krzyk. → Masło ma­śla­ne – czy mogła pod­nieść ko­py­ta w dół? Zbęd­ny za­imek – czy mogła wydać okrzyk z kogoś in­ne­go?

 

Wod­nik urósł, ra­mio­na unio­sły się w górę… → Masło ma­śla­ne.

Pro­po­nu­ję: Wod­nik urósł, ra­mio­na unio­sły się wy­so­ko

 

wska­zu­jąc na tylne czę­ści trol­li wy­sta­ją­ce z bagna. → …wska­zu­jąc tylne czę­ści trol­li wy­sta­ją­ce z bagna.

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

Sa­fo­na bę­dą­ca cen­tau­rem

Sa­fo­na, bę­dą­ca cen­tau­rem. Hmmmm.

Nie­opacz­nie

Nie­opatrz­nie. https://sjp.pwn.pl/szukaj/nieopatrznie.html "Nie­opacz­nie" to by było, hmm. Wła­ści­wie? https://wsjp.pl/haslo/podglad/112079/opacznie

ta wy­pra­wa, to był twój po­mysł

Tu chyba bez prze­cin­ka.

nada się i na wam­pi­ra i na cen­tau­ra!

Nada się i na wam­pi­ra, i na cen­tau­ra!

Spoj­rza­ła z lek­kim obrzy­dze­niem na wła­sne ciało.

Hmm. Coś tu jest nie tak z szy­kiem.

lek­kie­go biegu

Biec lekko to nie to samo, co biec nie­zbyt szyb­ko. Do kłusa?

Aki­lah wy­glą­da­ła, jak chudy pająk

Tu nie po­win­no być prze­cin­ka.

roz­wa­ża­nia ga­tun­ko­we

Hmmm.

za­sta­no­wić, gdzie cię los pro­wa­dzi

Dokąd.

prze­ga­lo­po­wał po­zba­wio­nym wszel­kiej fi­ne­zji ru­chem koń­czyn ży­ra­fy

Nie mógł prze­ga­lo­po­wać ru­chem koń­czyn ży­ra­fy, bo go nie kon­tro­lu­je.

po­czła­pał mo­no­chro­ma­tycz­nie w stro­nę ba­gien­nych cze­lu­ści

Hmm. https://wsjp.pl/haslo/podglad/31593/czelusc

za­kręt ukrył za­rów­no jeźdź­ca jak i jego okrzy­ki

Jak ukryć okrzy­ki?

okle­jo­ny ba­gnem

Czyli taką ro­ślin­ką?

Pod­sta­wię jego zmur­sza­łą szyję pod zęby!

Nie miało tu gdzieś być za­im­ka?

roz­rzu­ca­jąc reszt­ki błota wokół sie­bie

A mogła je roz­rzu­cać gdzie in­dziej?

za­czę­ła wy­ma­chi­wać nią

Za­czę­ła nią wy­ma­chi­wać.

Za­rów­no Aki­lah, jak i kra­sno­lud, wy­da­wa­li się zdu­mie­ni

Drugi prze­ci­nek rzuć w bagno.

pod­nio­sła przed­nie ko­py­ta w górę

A mogła w dół?

Kha­raf­ka zgrzy­tał zę­ba­mi oszo­ło­mio­ny wście­kło­ścią

Wtrą­ce­nie: Kha­raf­ka zgrzy­tał zę­ba­mi, oszo­ło­mio­ny wście­kło­ścią.

gdzie po­dzia­ły się pie­kiel­ne le­gio­ny

Gdzie się po­dzia­ły pie­kiel­ne le­gio­ny.

widzi ich z każ­dej stro­ny, w którą po­je­dzie

Hmm. Nie wiem.

jak cie­szą ją za­mia­ry

Hmm. Może ja­kieś "bar­dzo" gdzieś tutaj?

ba­gien­nych mo­kra­deł

A są ja­kieś pu­styn­ne mo­kra­dła?

Wod­nik skło­nił się, co spra­wi­ło, że wy­da­wał się jesz­cze bar­dziej po­gar­bio­ny.

Zgar­bio­ny, ale w ogóle bym to upro­ści­ła: Wod­nik zgar­bił się w ukło­nie.

ołu­sko­wa­nych pier­siach

Jed­nak: okry­tych łuską.

ra­mio­na unio­sły się w górę

Czy prze­strzeń nie­eu­kli­de­so­wa, czy jed­nak masło ma­śla­ne? :D

po­dą­ża­ją­cą ku nim z obu stron go­ściń­ca pogoń eli­tar­nych jed­no­stek, które to wy­da­wa­ły się rów­nie zdez­o­rien­to­wa­ne, co człon­ko­wie wy­pra­wy

Oraz czy­tel­nik skon­fron­to­wa­ny z tą frazą…

związ­ku tlenu i dwóch wo­do­rów

Wodór jest jeden, mogą go być dwa atomy (dwa mole, albo i wię­cej). I tro­chę to nie z tej bajki.

Na szczę­ście lub nie, je­dy­nie w miej­scach, gdzie po­sia­dał wcze­śniej owło­sie­nie.

?

Wście­kły, ni­czym zra­nio­ny wę­żo­łak, zła­pał

Hmmmmm. Sama nie wiem.

Sa­fo­na za­do­wo­lo­na oglą­da­ła swoją skórę

Może tak: Sa­fo­na z za­do­wo­le­niem oglą­da­ła wła­sną skórę?

ni­g­dzie jej nie uciek­ną

W za­sa­dzie: do­ni­kąd, ale nie ma co tego za­zna­czać. Nie uciek­ną i już.

jak silne było za­klę­cie

Jak po­tęż­ne.

sze­ro­kim kro­kiem

…?

wiem co zro­bić

Wiem, co zro­bić.

miej­sce zaraz pod skórą

Tuż pod skórą.

jak mięk­ną mu wszyst­kie kolce na ciele, zmie­nia­jąc się w do­brze znane owło­sie­nie

Szyk: jak wszyst­kie kolce na ciele mięk­ną, zmie­nia­jąc się w do­brze znane owło­sie­nie.

mięk­ko­ści ist­nie­nia

… wut.

ock­nął się i za­czął ję­czeć, Sa­fo­na ode­zwa­ła się

Dwa "się" obok sie­bie.

mia­łeś ba­ra­na w po­sia­da­niu

I po co jesz­cze to "po­sia­da­nie"?

kra­sno­lud bę­dzie długo za­prze­czał, ale w końcu się zgo­dzi

Za­prze­cza­nie i od­ma­wia­nie – to nie to samo.

 

Hmmmmm. I raz do­ko­ła, i jesz­cze raz do­ko­ła, w płu­cach smoła… a nie, to nie to. Nie do końca wiem, co tu się stało, może dla­te­go, że część pierw­szą już tro­chę za­po­mnia­łam. Na pewno jest tu jakaś cyr­ku­lar­ność, ale… eee… nie wiem, o co cho­dzi. Nie śmia­łam się. Może mam wci­śnię­ty śmie­cho­gu­zik…

Hej, ma­rzan, faj­nie, że zaj­rza­łeś, cie­szę się bra­dzo! Tak to jest z nie­pla­no­wa­ny­mi cy­kla­mi, czło­wiek nie może się opę­dzić! :) I coś w tym jest, że i hor­ror i ko­me­dia nie dają rady z trzy­ma­niem stra­chu/śmie­chu na dłuż­szą metę. To bar­dzo trud­ne za­da­nie. Dla­te­go każdy, kto spró­bo­wał sił w kon­kur­sach, wie, że trze­ba to ćwi­czyć, aż do skut­ku. Przede mną jesz­cze długa droga… :) Dzię­ki za od­wie­dzi­ny!

re­gu­la­to­rzy, jak miło, że wpa­dłaś i nie­stru­dze­nie wy­szu­ka­łaś błędy, zwłasz­cza te naj­bar­dziej wsty­dli­we, czyli takie, które już nie raz wska­zy­wa­łaś… wła­śnie wska­zy­wać coś a nie na coś, kiedy ja to za­pa­mię­tam… Bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­dan­ko się spodo­ba­ło i idę po­pra­wiać!

Tar­ni­no, jak zwy­kle Twoje od­wie­dzi­ny ge­ne­ru­ją u mnie pla­no­wa­nie go­dzin­ki na po­praw­ki i za­sta­na­wia­nie się nad ży­ciem… :) Coś z tym śmie­cho­gu­zi­kiem się ze­psu­ło, albo po pro­stu nie po­tra­fię Cię roz­śmie­szyć… hm… przy­szło mi do głowy, że można by zro­bić kon­kurs “Roz­śmie­szyć Tar­ni­nę” – to do­pie­ro by­ło­by wy­zwa­nie… :D Dzię­ku­ję za Twoją cięż­ką pracę i idę po­chy­lić się nad opkiem i ży­ciem… :)

Po­zdra­wiam cie­plut­ko jako nie­roz­po­zna­ny przez ni­ko­go Ano­nim! :D

przy­szło mi do głowy, że można by zro­bić kon­kurs “Roz­śmie­szyć Tar­ni­nę” – to do­pie­ro by­ło­by wy­zwa­nie… :D

Przy­po­mi­na­ją mi się te bajki o kró­lew­nach, co się nie śmia­ły…

heart

Ano­ni­mie, cie­szę się, że moja wi­zy­ta spra­wi­ła Ci przy­jem­ność, a uwagi oka­za­ły się przy­dat­ne.

 

wła­śnie wska­zy­wać coś a nie na coś, kiedy ja to za­pa­mię­tam…

Nie­ba­wem, Ano­ni­mie, nie­ba­wem. ;)

Prze­czy­taw­szy.

A ja się śmia­łam, chyba nawet bar­dziej niż przy czę­ści pierw­szej drogi Ano­ni­mieK;)

Po­do­bał mi się dow­cip od sub­tel­ne­go do nieco prza­śne­go, po­ru­sza­ła mi się prze­po­na i po­dob­nie jak bruce, chęt­nie po­czy­tam ko­lej­ne losy bo­ha­te­rów i żyraf.

 

Fin­kla, witaj i roz­gość się! :)

Am­bush, ooo, ale super! Humor to cięż­ka spra­wa, więc tym bar­dziej do­ce­niam, że prze­po­na pra­co­wa­ła! Bar­dzo dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny! :) 

Po­zdra­wiam ano­ni­mo­wo! :D

po­dej­rze­wa­jąc ra­czej nie­smacz­ny żart(-,) niż za­gro­że­nie.

Przy­kur­czo­ny, ocie­ka­ją­cy wo­do­ro­sta­mi, tak po­sza­rza­ły, że wy­da­wa­ło się, że za­sy­sa wszel­kie barwy z oto­cze­nia(-,) wod­nik po­chy­lił się nad cen­tau­rem. 

Dla­te­go, gdy kra­sno­lud prze­ga­lo­po­wał na ży­ra­fie po­zba­wio­nym wszel­kiej fi­ne­zji ru­chem w prze­ciw­nym kie­run­ku, pęd po­wie­trza ode­pchnął ich w prze­ciw­ne stro­ny.

Przy­zna­ję, że nie ro­zu­miem tego zda­nia.

Skło­nił się cał­kiem ele­ganc­ko, jak na wod­ni­ka, i po­czła­pał mo­no­chro­ma­tycz­nie w stro­nę ba­gien­nych cze­lu­ści.

W sen­sie jed­no­ko­lo­ro­wo? Bo to ra­czej wła­ści­wość ma­te­rii, a tu mamy czyn­ność… surprise

Z dru­giej stro­ny drogi po­ja­wił się Kha­raf­ka.

Po dru­giej stro­nie?

 

Wy­pi­sa­łam kilka su­ge­stii, ale to tylko do prze­my­śle­nia. Za­trzy­my­wa­ło mnie coś w kilku miej­scach, ale przy­ję­łam to jako styl, kon­wen­cję… widać kon­se­kwen­cję, więc się nie cze­piam. Barw­ne to opo­wia­da­nie. Roz­śmie­szy­ło mnie zro­bie­nie ba­ra­na z owcy, nie wiem dla­cze­go, ale tu dałam się zła­pać. Dużo się tu wy­da­rzy­ło, jak na taką ilość zna­ków, więc czy­ta­ło się szyb­ko, ale chyba za­czę­łam od dru­giej czę­ści?

Po­do­ba­ło się.

Po­zdra­wiam

MG

M.G.Zanadra, hej, miło mi Cię go­ścić, bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz i cenne wska­zów­ki! Zaraz po­pra­wię ba­bo­le i po­my­ślę, jak po­pra­wić nie­zro­zu­mia­łe zda­nie. Świet­nie, że coś roz­śmie­szy­ło, co cie­ka­we, każ­de­go bawi tro­chę coś in­ne­go, in­nych w ogóle nie bawi, ale tak to jest z po­czu­ciem hu­mo­ru. :) 

Tak, to jest druga część, ale nie po­win­no to być pro­ble­mem. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Hej! 

Po­czą­tek dy­na­micz­ny, czyta się lekko, choć na­tę­że­nie żar­tów po­wo­do­wa­ło prze­syt, jakby autor pró­bo­wał dodać jak naj­wię­cej tych żar­to­bli­wych tek­stów, a nuż jakiś kogoś roz­ba­wi. Na razie wy­szli z ba­gien i jesz­cze mnie nie roz­ba­wi­ło, ale czy­tam mimo wszyst­ko z przy­jem­no­ścią. ;) 

 

I co nam za to dasz!

Py­ta­nie, więc za­bra­kło py­taj­ni­ka. 

 

waszą klą­twę. Wasze rybie łuski. To cudze prze­kleń­stwo, więc muszę je zdjąć z was, żeby wy­ko­rzy­stać do swo­ich celów

Waszą, wasze, was, swo­ich… Sporo przy­im­ków, można coś zmie­nić. 

Ca­ło­ścio­wo tro­chę zbiór sce­nek, może nie roz­ba­wi­ło, ale było nie­źle, kli­ma­cik fajny, za­krę­ce­ni bo­ha­te­ro­wie. Tylko takie wra­że­nie prze­su­wa­nych slaj­dów, które do cze­goś pro­wa­dzą, ale w sumie nie wiem do czego i czemu. 

Po­zdra­wiam, 

Anan­ke

Nowa Fantastyka