- Opowiadanie: Adam Huzar - Zakon Oczyszczenia

Zakon Oczyszczenia

Opowieść o enigmatycznej kobiecie podróżującej przez niebezpieczne tereny, która zatrzymuje się w podupadłym miasteczku, gdzie musi zmierzyć się z nieufnością mieszkańców, własną przeszłością i nadciągającym zagrożeniem. Życzę przyjemnej lektury. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zakon Oczyszczenia

Było późne popołudnie. Słońce wisiało coraz niżej na horyzoncie i przypominało żarzącą się kulę ognia, która barwiła niebo odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota. Mimo zbliżającego się zmierzchu, powietrze wciąż drżało od gorąca, zniekształcając widoczny w oddali krajobraz. Z południowego zachodu wiał suchy i ciepły wiatr, który unosił drobinki spękanej, wysuszonej ziemi i gnał je przed siebie, tworząc wirujące obłoki pyłu.

Od ponad miesiąca nie spadła ani jedna kropla deszczu i znaczna część królestwa Morttemor zaczęła już odczuwać skutki przedłużającej się suszy. Okoliczna roślinność, niegdyś bujna i zielona, teraz zmizerniała i przybrała szarobrunatne barwy. Jedynie nieliczne drzewa rosnące przy szlaku, które miały dość długie korzenie, by czerpać wodę z głębszych warstw ziemi, zachowały jeszcze nieco dawnych kolorów.

Zza zakrętu piaszczystej drogi wyłoniła się samotna jeźdźczyni. Na głowie nosiła skórzany kapelusz, spod którego wystawał warkocz kasztanowych włosów. Ubrana była po męsku, a na ramionach miała zarzucony ciemny, podróżny płaszcz, który falował poruszany podmuchami wiatru. Przy boku, na grubym, czarnym pasie znajdowała się kabura z rewolwerem. Nie było jednak w tym nic dziwnego. Na rubieżach Zjednoczonych Księstw Agararu prawie każdy posiadał broń. Zachodni obszar kontynentu nadal był w rękach elfów, które regularnie napadały na pogranicze. Czasy były niebezpieczne i w przeciwieństwie do bardziej cywilizowanej, wschodniej części kraju, noszenie broni stało się na zachodzie nieodłącznym elementem codzienności.

Kobieta przywykła do życia w nieustannym zagrożeniu. Już w wieku szesnastu lat opuściła rodzinny dom i zaciągnęła się do wojska, by walczyć na wojnie przeciwko elfom. Mimo iż mogłoby się to wydawać skrajnie lekkomyślne i niebezpieczne, nie była wcale osamotniona w swoim postanowieniu. W tamtym okresie wiele dziewcząt podjęło podobne decyzje. Konflikt z każdym dniem przybierał na sile i starcia z długouchymi stawały się coraz bardziej brutalne. W środku tego chaosu nie brakowało więc sierot i osób, które nie miały już nic do stracenia. Armia zaś, zmuszona do uzupełniania braków w szeregach, przyjmowała praktycznie każdego, kto był zdolny do walki.

Nieznajoma nie była już żołnierzem, lecz wciąż dobrze pamiętała tamte niezwykle krwawe wydarzenia. Zamyślona, kołysała się w siodle w takt stępa. W pewnym momencie w oddali dostrzegła kontury miasteczka Wiechnia, które w promieniach zachodzącego słońca zdawało się płonąć żywym ogniem. Wstrzymała rogga i poklepała go po szyi.

– Już niedaleko. Wiem, że nie oszczędzałam cię podczas podróży, ale sam rozumiesz…

Zwierzę oczywiście nie odpowiedziało, tylko podrzuciło rogaty łeb i parsknęło z niezadowoleniem. Kobieta podrapała je za uchem, tam gdzie lubiło najbardziej. Jednocześnie rozejrzała się dokoła, sprawdzając, czy w pobliżu nie kręcą się ogromne owady saagi, które wieczorem lubiły wylatywać na żer. Nie znalazłszy żadnego niebezpieczeństwa, zerknęła w dół.

– Nie dąsaj się. Na miejscu kupię ci kilka dorodnych szczurów. Z pełnym brzuchem odzyskasz humor.

Nieznajoma ścisnęła mocniej wodze, a potem raptownie uderzyła piętami w boki zwierzęcia.

– No, jazda!

Rogg wspiął się na cztery tylne nogi, a dwiema przednimi zamachał w powietrzu. Zarżał dziko i pognał traktem, wzbijając spod kopyt tumany kurzu.

 

*

 

Przy drodze, nie dalej niż ćwierć mili od pierwszych zabudowań, ustawione w równym rzędzie stały trzy szubienice. Ich drewniane belki wyrastały ku niebu niczym ponure obeliski, wzniesione w hołdzie dla Ducha Śmierci Demara.

Drapieżne owady nie próżnowały i z dwóch pierwszych wisielców niewiele już zostało. Poszarpane kawałki ubrań i pozostałości obuwia ledwo trzymały się na ich ogołoconych kościach, delikatnie kołysząc się na wietrze.

Trzeci wisielec, choć był w dużo lepszym stanie niż jego poprzednicy, nadal stanowił niezbyt przyjemny widok. Jego ciało wciąż względnie nienaruszone, świadczyło o niedawnej egzekucji, która musiała się tu odbyć najdalej kilka dni temu. Związane grubym sznurem ręce wisiały bezwładnie, a głowa opadła na pierś, ukrywając twarz pod zaplątanymi kosmykami brązowych włosów.

Kobieta rzuciła okiem na dwa pierwsze trupy i od razu zdała sobie sprawę, że z ich szczątków nie zdobędzie żadnych przydatnych informacji. Skupiła się więc na ostatnim wisielcu. Starała się znaleźć jakiekolwiek ślady zdeformowań charakterystycznych dla osób opętanych przez vira. Stwory te bardzo dobrze potrafiły ukrywać swoją tożsamość, lecz im dłużej dana osoba znajdowała się w ich mocy, tym coraz trudniej było im utrzymać ludzką powłokę. Rysy twarzy stopniowo się zmieniały, z dłoni wyrastały szpony, a skóra przybierała niezdrowo jasny odcień.

Nieznajoma założyła rękawiczki, by nie dotykać zwłok gołymi rękami. Rozcięła sznur i dokładnie zbadała dłonie zmarłego, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości. Zarówno palce, jak i paznokcie wyglądały jednak zupełnie normalnie. Następnie odgarnęła włosy mężczyzny i przyjrzała się jego twarzy, lecz ta również pozbawiona była niepokojących cech. Żadnych deformacji czy specyficznych, czerwonych obwódek wokół oczu.

– Uspokój się – warknęła i ściągnęła cugle rogga, który zaczął podgryzać nogę nieboszczyka.

Zwierzę niechętnie odstąpiło, oblizując najeżony ostrymi zębami pysk.

– Ten tutaj z pewnością nie był opętany przez vira – stwierdziła. – Nie mogę tego samego powiedzieć o dwójce jego kompanów, lecz jak dla mnie wiszą tu zbyt długo, by mogli mieć coś wspólnego z całą sprawą. To zaś oznacza, że nasz cel pewnie wciąż ukrywa się w miasteczku. 

Kobieta obróciła rogga w stronę Wiechni i ruszyła kłusem otoczona przez martwą ciszę wieczoru. Dotarła na miejsce, gdy ostatnie promienie słońca chowały się właśnie za widnokręgiem, pozostawiając po sobie jedynie delikatny, pomarańczowy odcień na czarniejącym niebie. Nieznajoma zwolniła, a gdy minęła kilka domów, zsiadła z rogga i dalej poprowadziła go za uzdę.

Miasteczko nie prezentowało się najlepiej. Ulica Główna, która kiedyś musiała tętnić życiem, teraz była jedynie zapuszczoną drogą, pokrytą chwastami i warstwą zszarzałego piasku. Murowane budynki, świadczące o lepszych czasach, zdawały się w większości opuszczone, a ich fasady były popękane i zaniedbane.

Niezrażona tym widokiem przyjezdna pociągnęła rogga dalej przez ulicę, kierując się w stronę stajni. Kiedy znalazła się przed drewnianymi wrotami, na spotkanie wyszedł jej starszy mężczyzna, odziany w zwykłe, lecz starannie utrzymane ubranie. Jego niebieskie oczy głęboko osadzone pod krzaczastymi brwiami śledziły każdy ruch kobiety, próbując odgadnąć jej intencje.

– Kogo tam licho niesie o tej porze? – zapytał podejrzliwie ze strzelbą w ręku.

– Chciałam zostawić rogga w stajni na kilka dni – odparła spokojnie kobieta, mimo wrogości jaką emanował jej rozmówca.

Mężczyzna splunął w bok i niezadowolony z takiej odpowiedzi wycelował w nieznajomą.

– Domyślam się, ale nie o to pytałem. Nieczęsto widzimy gości w tych okolicach. Nie znam cię, a ja nie ufam obcym.

– Nazywam się Laura Levinsky i podróżuję do Nowego Regonnu. Chcę odpocząć w waszym mieście i uzupełnić zapasy, nim ruszę w dalszą drogę – wyjaśniła, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta niecierpliwości.

– Podróżniczka, mówisz? Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jedną z tych, które przynoszą ze sobą kłopoty?

– Rozumiem, że jest pan nieufny, ale lepiej będzie, jeśli odłoży pan broń.

– A to niby dlaczego?

– Bo wtedy sięgnę po sakiewkę zamiast po rewolwer i nie będę się musiała tłumaczyć szeryfowi, dlaczego pod stajnią leży trup.

Laura uśmiechnęła się lekko, wskazując jedną ręką przywiązany do pasa mieszek z monetami, drugą zaś kaburę. W pierwszej chwili mężczyzna zacisnął mocno szczękę, jakby z obawy przed tym, co mogło zaraz nastąpić. Zuchwalstwo kobiety spodobało mu się jednak i ostatecznie uśmiechnął się również, odsłaniając ubytki w uzębieniu.

– Ha! Zadziorna z ciebie sztuka, co? Podobasz mi się. Taka sama była moja córcia, nim zmarła na suchoty, dwa lata temu. Dobra, niech ci będzie. Przywiąż rogga do tamtego słupka. Zaraz ktoś się nim zajmie.

Mężczyzna zarzucił strzelbę na ramię i uniósł dłoń w pojednawczym geście.

– Wybacz to szorstkie powitanie, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Nazywam się Bob McGregor i jestem tutaj właścicielem. Zapraszam do mojego biura. Proszę za mną.

Laura przekroczyła próg i z trudem zamknęła za sobą potwornie skrzypiące drzwi, których zawiasy wydawały z siebie dźwięk, jakby nikt nie naoliwił ich od lat. Niewielką podróżną torbę, którą wyjęła wcześniej z juków, postawiła ostrożnie na podłodze, a przybrudzony kurzem płaszcz zostawiła na wieszaku przy wejściu.

Rozejrzała się po wnętrzu oświetlonym przez przygaszone światło lampy naftowej. Drewniane ściany były ozdobione kilkoma trofeami myśliwskimi i paroma olejnymi obrazami. Na biurku umieszczonym pośrodku pokoju, wśród sterty dokumentów, stał podniszczony, żeliwny dzbanek do parzenia herbaty, a nieco dalej, pod ścianą, ustawiono mocno sfatygowany regał, na którym ułożono pamiątki rodzinne oraz kurzyło się też kilka starych książek.

– Przybywasz do nas z daleka? – zagadnął Bob, odkładając strzelbę na półkę.

– Z Westshire.

– Kawał drogi – stwierdził i podszedł do biurka. – Masz ochotę na coś ciepłego do picia? Właśnie zaparzyłem herbatę.

– Nie, dziękuję.

Laura pokręciła głową i sięgnęła do sakiewki.

– Ile jestem winna za miejsce w stajni?

– Liczę sobie pięć koron za dobę. Do tego wyżywienie za trzy korony. Za pierwszy dzień biorę z góry, reszta płatna przy odbiorze rogga.

Kobieta nie zamierzała się targować, choć cena była trochę zawyżona. Odliczyła pieniądze i wręczyła je Bobowi, który nie omieszkał sprawdzić ich autentyczności.

– Długo zamierzasz u nas zostać? – zapytał, nadgryzając każdą z monet.

– Jeszcze nie wiem. To dopiero się okaże – odpowiedziała, dając do zrozumienia, że nie zamierza wdawać się w żadne szczegóły. – A właśnie, jest tu jakiś hotel?

Mężczyzna zamyślił się na chwilę, gładząc siwą brodę.

– W zasadzie ostał się chyba tylko pensjonat pani Rosenvelt przy ulicy Głównej – oznajmił ostatecznie. – Pomieszkiwało w nim kilku kupców, ale jakiś czas temu odjechali. Teraz pokoje zajmują tylko przyjezdni z odległych rancz, którzy mają coś do załatwienia w mieście i potrzebują się gdzieś zatrzymać na dzień lub dwa.

– Rozumiem. Dziękuję za pomoc.

Laura wyciągnęła jeszcze jedną koronę i położyła ją na blacie.

– Czy któryś z pańskich pracowników mógłby zanieść mój płaszcz i torbę do pensjonatu pani Rosenvelt? Wkrótce się tam zamelduję, ale muszę wcześniej jeszcze coś załatwić.

– Oczywiście. Nie ma problemu.

Bob zabrał monetę i zawołał donośnie.

– Ejże! Ricky! Tom! Jest tam który?!

Jego głos niósł się przez otwarte okno, docierając do dwóch młodych pomocników, którzy właśnie zajmowali się uprzątnięciem stajni. Usłyszawszy wezwanie szefa, chłopcy natychmiast rzucili miotły i czym prędzej stawili się do biura. Gdy tylko weszli, Bob od razu wydał im instrukcje.

– Ricky, ty zanieś płaszcz i bagaż naszej klientki do pani Rosenvelt i przekaż jej, że niedługo będzie miała gościa, a ty Tom, zabierz tego gniadego rogga sprzed wejścia i zaprowadź go do boksu szóstego.

Jasnowłosy, pełen energii Ricky skinął głową i czym prędzej poszedł wykonać polecenie. Tom, który był nieco starszy i bardziej doświadczony, podrapał się w podbródek i zerknął pytająco na swojego pracodawcę.

– Szefie, ale przecież zaraz obok trzymamy konia burmistrza. Nie pogryzą się?

Mężczyzna pacnął się otwartą dłonią w czoło.

– Cholera, zapomniałem. Dobra, to zabierz go do dziesiątki.

– Macie tu konie? – zdziwiła się Laura.

– Jednego – przyznał niechętnie Bob, lecz w tym samym momencie wpadł na pewien pomysł.

Wytężył wzrok i przyjrzał się dokładniej swojej klientce. Ubrana była w bordową koszulę, której kolor doskonale podkreślał jej mleczny odcień skóry i delikatne rysy twarzy. Koszula była starannie wpuszczona w czarne, dopasowane spodnie, które opinały smukłe biodra i długie, zgrabne nogi. Pod szyją zamiast krawatu miała zawiązaną jedwabną, ciemną aksamitkę. Całości dopełniała gustowna, hebanowa marynarka, która uwydatniała jej talię.

Starannie dobrany, elegancki strój wykonany z najlepszych materiałów, mimo zabrudzeń związanych z długą podróżą i tak wyróżniał się na tle dotychczasowej klienteli, która odwiedzała jego stajnię. Bob szybko doszedł więc do wniosku, że tak ubrana osoba, w przeciwieństwie do mieszkańców Wiechni, którzy pozostali jeszcze w mieście, powinna być w stanie zapłacić za konia bez większych problemów. Co prawda miał już wcześniej kilku chętnych, ale nie zamierzał sprzedawać tego niespotykanego w tych stronach zwierzęcia za półdarmo.

Pan McGregor zrobił przymilną minę, a jego oczy rozbłysły na myśl o rychłym zarobku.

– Może chciałabyś obejrzeć tego konia? Zapewniam, że drugiego takiego nie znajdziesz w całym księstwie.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Uwierz mi, na pewno zmienisz zdanie, jak tylko go zobaczysz. Jest cały śnieżnobiały, z czarną, lśniącą grzywą i ogonem. Roggów o takiej maści po prostu nie ma. Na pewno zrobi to wrażenie na twoich znajomych. Do tego jest szybki jak strzała i pięknie się prezentuje na wybiegu.

– Niby szef ma rację, ale z takim koniem są same problemy – niespodziewanie wtrącił się Tom.

– Co masz na myśli? – dopytała Laura.

– Ano, nie je owadów ani szczurów tak jak rogg, tylko trzeba mu podawać specjalne siano, albo owies. Ha! Jakby tego było jeszcze mało, trzeba go cały czas pilnować. Wystarczy, że nażre się taki zwykłej, tutejszej trawy i zaraz go wzdyma.

Słysząc to, Bob poczerwieniał ze złości i skarcił wzrokiem chłopaka, lecz ten nawet tego nie zauważył. Wpatrywał się w Laurę, jakby był przez nią zahipnotyzowany i przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego.

– Faktycznie jest kilka niedogodności, ale takie zwierzę to prawdziwa gratka. Wszyscy będą ci zazdrościć. Sprzedam je po okazyjnej cenie.

Kobieta zignorowała tłumaczenia starszego mężczyzny i zwróciła się do Toma.

– Ten wasz koń jest na coś chory, że macie z nim takie kłopoty?

– A gdzie tam. Wszystkie tak mają. Lokalne rośliny są dla nich po prostu trujące. Słyszałem, że to jeden z głównych powodów, dla którego nie sprowadza się ich już z Etoris. Dodatkowo nie mają jak się bronić przez saagami. Dziadek opowiadał mi, że kiedyś padały przez to całe stada. Konie po prostu nie nadają się do życia w Arararze i każdy używa teraz roggów.

– Tak, ale satysfakcja i prestiż związany z posiadaniem konia wynagrodzi…

– Panie McGregor, proszę się nie wysilać – przerwała mu Laura. – Nie kupię tego konia. Nie jest mi do niczego potrzebny.

– Mądra decyzja – przytaknął stajenny, wciąż nie mogąc oderwać oczu od kobiety.

– Tom, idź już, bo jak cię zaraz trzepnę w ten twój pusty łeb, to mnie popamiętasz.

Chłopak dopiero teraz zorientował się, że szef patrzy na niego z wyraźnym niezadowoleniem. Dobrze znał to spojrzenie i związane z nim przykre konsekwencje, dlatego też jak najszybciej skłonił się i wyszedł.

– Tak z czystej ciekawości, po co wam ten koń, skoro jego utrzymanie wymaga tyle wysiłku? – zagadnęła kobieta, gdy Tom pośpiesznie zniknął za drzwiami.

– To był ulubieniec syna burmistrza, który specjalnie sprowadził go dla niego zza oceanu. Podobno kosztował małą fortunę. Burmistrz płacił mi, żebym się nim zajmował, ale to było zanim… Ech, nie chcę o tym gadać.

– Rozumiem – stwierdziła Laura i zmieniła temat. – Nie chcę się narzucać, ale czy mogę o coś zapytać? Jeśli oczywiście ma pan czas.

Usta mężczyzny wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.

– Ludzie w moim wieku mają ten przywilej, że nie muszą się już nigdzie spieszyć i zawsze mają wolną chwilę. Tak więc, o co chodzi?

– Jadąc do was, zauważyłam wisielców przy drodze – oznajmiła, uważnie obserwując, jaka będzie reakcja na jej słowa.  

Krzaczaste brwi mężczyzny uniosły się lekko, zupełnie jakby nie rozumiał, o czym była mowa. Zaraz jednak przypomniał sobie o wszystkim i westchnął.

– Ach, tak. Niezbyt przyjemny widok.

– Wie pan coś o nich? – dopytała niby od niechcenia, lecz cały czas utrzymywała kontakt wzrokowy, badając oblicze rozmówcy.

– Dwóch z nich było złodziejami i szulerami – wyjaśnił Bob po chwili zastanowienia i podrapał się po siwej głowie. – Nie pamiętam ich imion. Podobno jeździli od miasta do miasta i okradali ludzi. Nie znam szczegółów, ale wiem, że w Wiechni przyłapano ich z talią znaczonych kart. Do tego doszły jeszcze kradzieże i rozboje z innych miejscowości. Krótko mówiąc, proces nie trwał długo i szybko ich powiesili.

– A ten trzeci?

– Nazywał się Adam Goldback i pochodził stąd. Znałem go od małego. Sądziłem, że to dobry chłopak, ba wszyscy tak myśleliśmy. A tu taki szok. Nie sądziłem, że mógłby zrobić coś tak potwornego.

– Co się stało? Zabił kogoś?

– Gorzej. Zbratał się z elfami. Psia ich mać!

Bob zmarszczył czoło i mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. Wyraz jego twarzy uległ diametralnej zmianie. Stał się zimny i surowy. W błękitnych oczach starca można zaś było dostrzec gniew i rozczarowanie. Laura nie oczekiwała takiego obrotu spraw, lecz nie wytrąciło ją to z równowagi. Podeszła bliżej i położyła dłoń na ramieniu McGregora, starając się go uspokoić.

– Proszę mi opowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło?

– A co tu gadać? Jakieś dwa miesiące temu złapano go na szmuglowaniu żywności i broni elfom. Dowody były niepodważalne, ale i tak dość długo siedział w celi, nim w końcu sędzia wydał wyrok, by go powiesić.

– Elfy, którym pomagał Goldback… Często na was napadają?

– Co? Napadają? Wielka Trójco, uchowaj! Podczas ostatniej wojny, tak im nasi skopali tyłki, że te długouche diabły nie odważyłyby się na coś takiego. Przynajmniej nie w tej okolicy.

Laura zabrała rękę i odsunęła się nieznacznie. Uśmiechnęła się delikatnie, samymi tylko ustami, lecz jej oczy przybrały na moment niepokojący wygląd. Trwało to jednak na tyle krótko, że Bob niczego nie zauważył.

– Czyli nie stanowią zagrożenia dla Wiechni? – zapytała, tym samym, łagodnym tonem co zwykle.

– O wypraszam sobie. Ja, szanowna pani, za młodu służyłem w Trzecim Pułku Piechoty z Taren. Widziałem na własne oczy, do czego te rogate kanalie są zdolne. Cholerne długouchy oskalpowały wielu z moich towarzyszy broni. Eee, nie ma co sobie strzępić języka. Elfy to samo zło i trzeba je wyplenić.

– Są tacy, którzy się z tym nie zgodzą. Elfy z plemienia Yattiva pomogły nam przecież w walce z vira.

– Pomogły, pomogły… bo nie miały innego wyjścia, gdy vira urwały się im ze smyczy. Każdy wie, że to elfy sprowadziły z piekieł te potwory. Nieważne do którego plemienia należą, wszystkie są na równi za to odpowiedzialne.

Kobieta nie skomentowała. Zamiast tego poruszyła inną kwestię.

– Słyszałam, że sami macie tu problem z vira.

– Ano, tak się mówi. Ja tam żadnego nie widziałem, ale rzeczywiście od czasu do czasu znajduje się jakiegoś trupa na ulicy. Plotka głosi, że to właśnie przez Adama Goldbacka i jego bratanie się z elfami w miasteczku pojawił się vira.

– Nic z tym nie zrobiliście?

– Ba, gdybym był młodszy, sam bym wziął strzelbę i zapolowałbym na skurczybyka. No, ale cóż, starość nie radość. Z tego co wiem, to szeryf i jego ludzie się tym zajmują.

 

*

 

Po rozmowie z Bobem, Laura opuściła jego biuro i wyszła na ulicę Główną. Oprócz niej w mieście znajdowały się jeszcze ulice Srebrzysta, Pionierska i Cmentarna, ale w zasadzie niewiele się tam działo. Wiechnia była kiedyś prężnie rozwijającą się miejscowością, lecz znacznie podupadła od momentu, gdy kilka lat temu zamknięto tutejszą kopalnię srebra. Wielu mieszkańców wyjechało wtedy z miasta, poszukując lepszych perspektyw gdzie indziej i spora część domów stała teraz pusta.

Na czarnym jak atrament niebie jaśniały dwa księżyce, Legos i Riwa, których blask rozpraszał częściowo mrok nocy. Dodatkowo przy niektórych budynkach zapalono lampy naftowe, co znacznie ułatwiało poruszanie się po zmroku. Nie minęło więc wiele czasu, gdy Laura znalazła się przed drzwiami saloonu „Zakurzone Ostrogi”.

Weszła do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu. Wnętrze przesiąknięte było dymem tytoniowym i zapachem alkoholu. Na ścianach wisiało kilka fotografii z okresu największego rozkwitu Wiechni, a na środku stało zakurzone pianino, na którym już dawno nikt nie grał. W lokalu było kilkunastu gości, którzy grali w karty, pili i głośno rozmawiali. Kobieta nie zwróciła na nich większej uwagi i podeszła do lady, za którą stał barman. Ubrany był w zwykłą, przybrudzoną białą koszulę oraz ciemne spodnie, które zdawały się być zbyt duże na jego szczupłe ciało. Włosy miał niechlujnie przycięte, a niegolona od dłuższego czasu broda przypominała porośnięty mchem pień drzewa.

– Szukam Bettie Brown – zagadnęła Laura, opierając się o drewniany blat.

– Niestety, już tutaj nie pracuje – odparł sucho mężczyzna, zerkając z rezerwą na nieznajomą.

– W takim razie gdzie mogę ją znaleźć?

– Na cmentarzu. Została zamordowana przez vira. Pogrzeb odbył się trzy dni temu.

Barman westchnął cicho, lecz wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony, jakby był przyzwyczajony do przekazywania tego typu wieści.

– Rozumiem. Dziękuję za informację.

– Bettie to jakaś pani krewna?

Laura nie odpowiedziała, tylko odwróciła się w stronę wyjścia. Drogę zastawił jej jednak wysoki, ospowaty jegomość, od którego czuć było wyraźnie woń taniej whisky. Przybrał przyjazną minę, lecz jego małe, świńskie oczka wodziły pożądliwie po ciele kobiety, rozbierając ją w wyobraźni.

– Tak szybko wychodzisz? – zapytał przymilnie. – Dopiero co przyszłaś. Zostań ze mną, a nie pożałujesz.

– Nie jestem zainteresowana – odparła lodowato, czując coraz większą odrazę.

– Co? Chyba źle usłyszałem. Czy ty wiesz, kim ja jestem?

– Nie i niespecjalnie mnie to obchodzi.

Mężczyzna obruszył się, nieprzyzwyczajony do tego, żeby mu odmawiano. W jego tonie słychać było nie tylko irytację, ale również i groźbę.

– Patrzcie ją, jaka wyszczekana. Zaraz jednak sprawię, że zmienisz zadnie. Jestem Rix. Na pewno o mnie słyszałaś.

– Nie mam na to czasu – mruknęła do siebie Laura.

Całkowicie ignorując podpitego mężczyznę, wyminęła go zdecydowanym krokiem. Ospowaty aż poczerwieniał z niedowierzania i ze złości. Niewiele myśląc, ruszył za kobietą i z całej siły uderzył ją otwartą dłonią w pośladki.

– Ha! No i co?! – zawołał, niezwykle z siebie zadowolony.

Kobieta odwróciła się bardzo powoli, jakby każdy ruch wymagał od niej olbrzymiego wysiłku. Do tej pory utrzymywała nerwy na wodzy, lecz gdy ponownie zobaczyła paskudną mordę Rixa, nie wytrzymała. Ścisnęła dłoń w pięść i momentalnie wyprowadziła cios.

– Ty kurwo!!! Złamałaś mi nos!!

Ospowaty zawył z bólu i złapał się za twarz jedną ręką, lecz drugą błyskawicznie sięgnął po broń, która wisiała mu u biodra. Gdy tylko jego palce dotknęły rękojeści, Laura z impetem doskoczyła do Rixa i chwyciła go za ramię, próbując obezwładnić. Ich ciała zderzyły się ze sobą w gwałtownej szamotaninie, podczas której padły strzały. Jedna z kul świsnęła blisko ucha Laury, lecz ta pozostała spokojna, zupełnie nie przejmując się niebezpieczeństwem.

Chcąc jak najszybciej zakończyć walkę, kobieta złapała Rixa za włosy i brutalnie grzmotnęła jego głową o blat baru. Mężczyzna wrzasnął dziko, ale nie puścił broni. Laura uderzyła go więc ponownie i potem jeszcze raz. Nie przestawała, aż krzyki Rixa zupełnie ucichły, a z jego dłoni wypadł rewolwer i uderzył z hukiem o podłogę.

Ospowaty z wolna osunął się na drewnianą posadzkę, jakby chciał sobie zrobić krótką drzemkę. Laura spojrzała na niego i zdziwiła się, widząc jego roztrzaskaną i pokrytą krwią twarz, która była w tym momencie nie do poznania. Obok niej leżał człowiek, którego właśnie zabiła gołymi rękami, lecz ona wydawała się być nieludzko obojętna. Stała nieruchomo, niemalże jak posąg, opanowana i zdystansowana, jakby oddzielona od tego makabrycznego widoku przez niewidzialną barierę.

Wokół panowała grobowa cisza, przerywana tylko cichymi szmerami lamp naftowych i niespokojnymi oddechami zebranych w saloonie gości. Nieopisana groza sparaliżowała ludzi, którzy przyglądali się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, lecz nie byli w stanie w żaden sposób zareagować. Nagle ktoś z głębi sali poderwał się z krzesła i rozdarł na całe gardło.

– Ty suko, to był mój brat!! Zabić ją!!

Nie czekając na swych kompanów, którzy jeszcze nie otrząsnęli się z szoku, rudy dryblas chwycił za broń. Laura była jednakże szybsza i strzeliła mu w pierś i szyję, nim ten zdążył wycelować. To wystarczyło, by pozostali klienci saloonu odzyskali władzę w członkach i rzucili się w panice do ucieczki. Trzej towarzysze Rixa i jego brata również zerwali się z miejsc, otwierając jednocześnie ogień.

W tej samej chwili Laura skoczyła za bar. Upadła z impetem na podłogę po drugiej stronie i znieruchomiała, trzymając głowę nisko. Kule śmigały tuż nad nią, rozbijając ustawione na półce butelki z alkoholem. Odłamki szkła wirowały w powietrzu, a whisky tryskała z roztrzaskanych flaszek, zalewając drewnianą posadzkę. Pomimo panującego wokół chaosu, kobieta zachowała zimną krew. Kątem oka dostrzegła barmana, który paskudnie klnąc, czołgał się pośpiesznie w kierunku zaplecza.

Po jakimś czasie wystrzały ucichły, pozostawiając po sobie smugi dymu i drażniący nozdrza zapach prochu. Trzej mężczyźni zaczęli przeładowywać broń, zerkając nerwowo w stronę baru. Na to tylko czekała Laura. Natychmiast wyskoczyła zza lady i posłała w najbliższego wroga dwie kule. Krępy brunet, który zupełnie się tego nie spodziewał, plunął nagle czerwienią i zwalił się martwy na posadzkę.

Nie wahając się ani sekundy, kobieta płynnym ruchem wycelowała w brodacza ze strzelbą, który czaił się za filarem. Gdy tylko się wychylił, pociągnęła za spust i trafiła go w nogę. Mężczyzna przewrócił się i rozdarł na całe gardło. Spróbował wstać, ale ledwo co uniósł głowę, Laura strzeliła mu między oczy.

Ostatni przeciwnik zorientował się, że kobiecie skończyły się właśnie naboje i drżącą ręką wyciągnął z cholewy buta deringera. Wyłonił się zza pianina i ruszył prosto na nią. W odpowiedzi Laura chwyciła lewą dłonią swoje przedramię i wytężając wolę zdjęła blokadę z wytatuowanych na jej skórze symboli. Najpierw aktywowała Krąg Tashimra, który pozwalał skupić energię magiczną. Potem połączyła się z Duchem Powietrza, z którym miała zawarty pakt. Ostateczny kształt zaklęcia został zaś uformowany poprzez uruchomienie w odpowiedniej kolejności run Aart, Thir oraz Num. Laura nie miała czasu na nic bardziej skomplikowanego. Wypchnęła przed siebie prawą rękę, a potężny strumień powietrza porwał do tyłu mężczyznę i wyrzucił go przez okno.

Kobieta odsapnęła i otarła z czoła kilka kropel potu. Mimo iż wszystko trwało zaledwie chwilę, wypalanie run wymagało sporo wysiłku. Należało przy tym pamiętać, by umiejętnie korzystać z paktu z Duchem i go nie nadużywać. W przeciwnym wypadku oprócz wypalania run, wypalało się również własne ciało.

Laura podniosła z podłogi rewolwer, który upuściła, nim skorzystała z mocy Warisa utożsamianego z żywiołem powietrza. Był on jedną z kilku starożytnych istot, nazywanych Duchami, przy pomocy których można było posługiwać się magią. Ta sztuka była jednakże dostępna tylko dla nielicznych i budziła spore kontrowersje, zwłaszcza wśród mniej oczytanych warstw społeczeństwa.

Otoczona przez poszarpane kulami ciała, Laura odciągnęła kurek, zwalniając blokadę bębna i otworzyła klapkę z boku rewolweru. Używając popychacza przy lufie i obracając bęben, szybko pozbyła się łusek, które schowała do kieszeni. Pociski zespolone nadal były dość drogie, a łuski można było jeszcze wykorzystać. Następnie sięgnęła do pasa z nabojami i sprawnie wsunęła każdy z sześciu pocisków do bębna. Gdy skończyła, zamknęła klapkę z boku, opuściła kurek i schowała broń do kabury.

Ledwie zdążyła przeładować, gdy usłyszała donośny głos z zewnątrz.

– Tu szeryf Malcolm Decker! Wychodź z rękami w górze!

Kobieta mruknęła coś pod nosem z niezadowoleniem. Nie planowała się tak szybko ujawniać, ale wyglądało na to, że nie miała innego wyjścia. Przez jednego zapijaczonego obwiesia, sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli i padły trupy. Co prawda w najmniejszym stopniu nie żałowała życia kilku typów spod ciemnej gwiazdy, niemniej od teraz postanowiła działać bardziej powściągliwie. Wyszła z saloonu i stanęła na obszernym ganku. Niedaleko leżał mężczyzna, który wyleciał przez okno. Z impetem uderzył o drewniane koryto i roztrzaskał sobie głowę. Był martwy, tak jak reszta jego kolegów. Laura zerknęła na niego od niechcenia, po czym spojrzała przed siebie.

Na środku ulicy stał mężczyzna o surowej twarzy, na której życiowe doświadczenia odcisnęły swoje piętno. Jego wzrok był skupiony na wejściu do saloonu, a dłoń trzymał na broni, gotów w każdej chwili ją wydobyć. Dwóch jego pomocników skradało się ostrożnie wzdłuż bocznych ścian budynku, starając się otoczyć Laurę. Ta zaś, nic sobie z tego nie robiąc, uniosła nieznacznie ręce i zeszła ze schodów, podchodząc nieco bliżej.

– Tyle wystarczy! Rzuć broń i kopnij ją w moją stronę! – rozkazał szeryf, nie spuszczając oczu z kobiety.

– Nie mogę tego zrobić – odpowiedziała spokojnie, lecz zdecydowanie.

Decker westchnął ze złością, a jego palce ścisnęły mocniej rękojeść.

– Słuchaj no! – wrzasnął, marszcząc złowrogo czoło. – Mam świadków, że zabiłaś Rixa i wszczęłaś strzelaninę! Za samo to mogę cię powiesić!

– Niestety, ale nie ma pan nade mną jurysdykcji. Należę do Zakonu Oczyszczenia.

– Akurat! A ja jestem kapłanem Wielkiej Trójcy!

– Mogę to udowodnić.

Nie czekając na pozwolenie, Laura sięgnęła do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobyła z niej skórzane etui. Mężczyźni zareagowali gwałtownie na ten ruch i niemal jednocześnie wyciągnęli rewolwery, mierząc nerwowo do kobiety.

– Powtarzam ostatni raz! Rzuć broń albo strzelam!

Laura nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się łagodnie i pokazała wysoko symbol Zakonu. Na srebrnej tabliczce wygrawerowany był krzyż w kształcie miecza z runicznym półkolem. Jego kontury wyraźnie rysowały się w blasku dwóch księżyców, emanując metaliczną poświatą, która przyciągała spojrzenia. Zebrani wokół gapie, którzy obserwowali całe zajście z bezpiecznej odległości, zaczęli między sobą głośno wymieniać uwagi. Szeryf, który już miał pociągnąć za spust, zaklął zaś szpetnie, ale ostatecznie schował broń i nakazał to samo swoim ludziom.

– No, jazda do domów! Koniec przedstawienia! – warknął rozdrażniony, przeganiając zbiegowisko.

 

*

 

Drzwi do biura szeryfa skrzypnęły cicho, a po chwili wnętrze rozjaśniła lampa naftowa, którą zapalił Malcolm. Mężczyzna odłożył wysłużony kapelusz na wieszak i rozsiadł się za biurkiem, wskazując Laurze miejsce naprzeciw. Ta zaś pobieżnie rozejrzała się po podniszczonym, pamiętającym lepsze czasy pomieszczeniu i również zdjęła kapelusz. Usiadła na krześle, zakładając nogę na nogę i położyła nakrycie głowy na brzegu drewnianego blatu.

Szeryf mógł mieć około czterdziestu lat, jak oceniła naprędce. Był wysokim blondynem, z równie jasnymi i gęstymi wąsami, które lubił gładzić, gdy się nad czymś zastanawiał. Choć był wyraźnie starszy od Laury, to wciąż emanował pewnym rodzajem energii i siły, które zwykle kojarzyły się z młodszymi mężczyznami.

– Jak się pani nazywa? – zapytał poirytowany, mierząc kobietę nieprzychylnym wzrokiem.

– Laura Levinsky.

– Dobrze więc, pani Levinsky, sądziłem, że zakonnicy mają zabijać vira, a nie ludzi – rzekł, wcale nie maskując swojego niezadowolenia.

– Reguła Zakonu tego nie zabrania – odparła spokojnie Laura.

– Czyli co? Możecie bezkarnie mordować niewinnych ludzi? – napierał dalej.

– Niewinnych? – zdziwiła się kobieta. – Chyba nie chodzi panu o tamtych obwiesi z saloonu? Oni pierwsi wyciągnęli broń.

Decker zmarszczył brwi i szarpnął nerwowo wąsy. Nie przywykł do tego, by ktoś się z nim wykłócał. W tym wypadku, nie mógł jednak zbyt wiele uczynić. Zakon rządził się swoimi zasadami i nawet gdyby któryś zakonnik otwarcie złamał prawo, to i tak nie można go było zwyczajnie aresztować. W takim wypadku należało wezwać inkwizytora, a tego nikt by nie chciał. Bijąc się z myślami, szeryf ponownie targnął wąsy i odchrząknął.

– Całkiem możliwe, że im się należało – odparł po chwili, spuszczając z tonu. – Proszę jednak pamiętać, że ja tutaj pilnuję porządku i nie życzę sobie więcej strzelanin. Czy to jasne?

Laura odgarnęła kasztanowe włosy z czoła i przytaknęła, przybierając swój zwykły, pogodny wyraz twarzy. Jej jasnopiwne oczy, z pozoru wyglądały równie przyjaźnie, lecz jednocześnie na ich dnie czaiła się jakaś niewypowiedziana groza. Przywodziły na myśl wzrok drapieżnika patrzącego na swą ofiarę. Szeryf mimowolnie wzdrygnął się na ten widok. Szybko się jednak opanował.

– Napije się pani? Mam najlepszą whisky, jaką można tu dostać – zagadnął, zmieniając temat.

– Z chęcią.

Malcolm sięgnął do szuflady i wyjął z niej butelkę oraz dwie szklanki, niedbale wycierając kurz z ich krawędzi. Następnie wypełnił je niemalże po brzegi, opróżniając butelkę do ostatniej kropli i upił spory łyk, delektując się smakiem i aromatem alkoholu.

– Ostrożnie, bo to piekielnie mocne – stwierdził, czując jak gorąco rozlewa mu się po wnętrznościach.

Laura podniosła do ust szklankę i wypiła całość duszkiem, nawet się przy tym nie krzywiąc. Odstawiła puste naczynie na stół i uśmiechnęła się.

– Niezłe, ale i tak wolę burbon.

Mocno zaskoczony Decker uniósł brew, ale tego nie skomentował. Postanowił przejść do rzeczy.

– W jakim celu przybyła pani do Wiechni?

– Czy to nie oczywiste? Chodzi o vira, który ukrywa się w waszym mieście.

– Naturalnie, ale i tak wolałem się upewnić.

Szeryf wypił kolejny łyk whisky i odsapnął.

– Dlaczego nie przyszła pani z tym od razu do mnie?

– Nie takie dostałam wytyczne – stwierdziła chłodno. – W pierwszej kolejności miałam spotkać się z niejaką Bettie Brown.

– Bettie? A co ona ma do tego?

– Wysłała do Zakonu list w sprawie vira. Chciałam z nią porozmawiać, ale od barmana dowiedziałam się, że nie żyje. Może pan to potwierdzić?

– Biedna Bettie – westchnął smutno Malcolm. – Niestety to prawda. Klika dni temu znaleziono ją martwą na obrzeżach miasta.

Delikatny uśmiech, który do tej pory gościł na twarzy Laury, znikł nagle jak zmazany ścierką.

– Proszę mi wyjaśnić, bo czegoś tu nie rozumiem – powiedziała poważnie, świdrując wzrokiem szeryfa. – Dlaczego kelnerka z jakiegoś podrzędnego saloonu zawiadomiła Zakon o obecności vira, a od pana nie dostaliśmy żadnej wiadomości na ten temat? Chyba nie muszę przypominać, że to należy do obowiązków władz lokalnych.

Decker zmieszał się i poczerwieniał, a na jego czole pojawiły się drobne krople potu. Kilkoma haustami dopił to, co pozostało mu jeszcze w szklance i otarł usta dłonią.

– Burmistrz… – wymamrotał.

– Słucham?

– Burmistrz wysłał list do Zakonu – powtórzył głośniej.

Laura przechyliła lekko głowę, nie bardzo wierząc w tłumaczenia szeryfa.

– W takim razie, jak to się stało, że nigdy nie dotarł do adresata?

Malcolm wzruszył ramionami.

– A bo ja wiem? List został wysłany i czekaliśmy. Co więcej mogliśmy zrobić? Po jakimś czasie uznaliśmy, że Zakon po prostu nie zamierza nikogo do nas wysłać. Wiechnia leży na pograniczu i mało kogo obchodzi, co się tu dzieje, odkąd uspokoiła się nieco sytuacja z tutejszymi elfami.

– Zakon zawsze odpowiada na wezwanie – stwierdziła z naciskiem Laura.

– Dobre sobie – żachnął się Decker. – Mało to wiosek zostało pożartych przez vira, nim Zakon zareagował? O nie, pani Levinsky, proszę mi nie mydlić oczu. Wierzę, że Zakon potrafi działać szybko i sprawnie, ale to dzieje się tylko w dużych, bogatych miastach, które mają pokaźne fundusze na walkę z vira. Reszta przesuwana jest na koniec kolejki.

– Może złożyć pan oficjalną skargę, jeśli uważa się pan za pokrzywdzonego. Niemniej wolałabym najpierw porozmawiać z burmistrzem – odparła beznamiętnie Laura, ucinając dalszą dyskusję na ten temat.

Szeryf przeciągnął palcami po krótko przyciętych, jasnych włosach, a na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech.

– Niestety, burmistrz Morris nie żyje. Strzelił sobie w głowę, niedługo po tym jak vira zabił jego dziesięcioletniego syna – wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły. – Co się zaś tyczy zastępcy Morrisa, to nie czekał nawet do pogrzebu burmistrza. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zabrał pieniądze z ratusza i uciekł.

Laura zachowała spokój, choć na jej twarzy pojawiły się subtelne oznaki frustracji zaistniałą sytuacją. Odetchnęła głęboko i potarła dłonią skroń, zbierając myśli.

– Dobrze. Zacznijmy w takim razie od początku. Proszę mi powiedzieć, co pan wie na temat vira i jego ofiar.

– No cóż, wszystko zaczęło się od znalezienia martwego Leo Turnera, kilka miesięcy temu. Był niemal zupełnie pozbawiony krwi. Początkowo sądziliśmy, że dopadła go chmara saagów, ale one oprócz wyssania krwi, pożarłby również zwłoki. Gdy niespełna dwa tygodnie później znaleziono kolejne ciało, tak samo pozbawione krwi, stało się jasne, że w okolicy grasuje vira. Wystawiliśmy nocne straże, a mieszkańcy ryglowali drzwi i nie wychodzili z domów po zmierzchu. Przez jakiś czas był spokój. No, ale potem… Zaczęło na nowo przybywać trupów. Zginął pomocnik kowala, pielęgniarka, nauczycielka, czterech ranczerów, syn burmistrza i Bettie. Ona zginęła jako ostatnia.

– Wszystkie ciała były pozbawione krwi?

– Z tego co mi wiadomo, tak.

– W jakim stanie były zwłoki, gdy je odnajdowano? Widać było ślady pogryzień? Brakowało jakiś organów wewnętrznych?

Malcolm skrzywił się.

– Naprawdę musimy o tym rozmawiać? Miałem sobie właśnie szykować kolację.

– Szeryfie, to poważna sprawa. Proszę odpowiedzieć.

– Ech… Pani doktor badała trupy. Nie wspominała mi, żeby czegoś brakowało. Ale faktycznie widać było pogryzienia, choć nie na wszystkich ciałach. Część miała tylko niewielkie rany, inne były całkiem zmasakrowane.

– Czy był ktoś, kogo zaatakował vira i udało mu się przeżyć?

Decker posępnie pokręcił głową.

– Niestety, nie.

– Macie jakieś domysły, co do tożsamości mordercy?

– Był jeden podejrzany… Adam Goldback, tutejszy farmer. Okazało się, że pomagał elfom z pogranicza. Powieszono go, ale nic to nie dało, bo niedługo po tym zginęła panna Brown.

Laura zamyśliła się na chwilę, po czym uniosła głowę.

– Chciałabym zobaczyć jej ciało.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Została już pochowana. Kapłan Hold, nie wyrazi na to zgody.

Kobieta popatrzyła przenikliwie na szeryfa.

– Mimo wszystko muszę je zbadać.

 

*

 

Dom grabarza stał na uboczu, z dala od centrum miasteczka. Nie wyróżniał się niczym szczególnym poza tym, że był to jedyny budynek znajdujący się nieopodal cmentarza. Z oddali trudno go było nawet dostrzec, bo niemal tonął w cieniu ogromnego dębu, który nad nim górował.

Domostwo nie prezentowało się najlepiej i zasadniczo nadawało się do generalnego remontu. Farba, która kiedyś ożywiała ściany, teraz odchodziła z nich całymi płatami, odsłaniając zbutwiałe deski. Szyby w kilku oknach były popękane i tworzyły labirynt cieniutkich linii, przypominających ogromne pajęczyny. Dach zaś, przykryty niegdyś solidnie czerwonymi dachówkami, miał obecnie spore ubytki i musiał mocno przeciekać w deszczowe dni.

Przymrużając oczy, Laura spojrzała w górę. Słońce właśnie minęło najwyższy punkt na niebie i bezlitośnie zalewało żarem całą okolicę. Od wczorajszego spotkania z szeryfem minęło trochę czasu, lecz kobieta wciąż nie natrafiła na nic, co mogłoby ją doprowadzić do vira. Przepytując mieszkańców, nie dowiedziała się w zasadzie niczego nowego, a wręcz przeciwnie, często dostawała sprzeczne informacje, które tylko utrudniały jej zadanie.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Laura utwierdziła się w przekonaniu, że jedynie dokładne zbadanie ciała ostatniej ofiary vira mogło rzucić nieco światła na tę sprawę. Niepokoiła ją jednak reakcja lokalnego kapłana na ekshumację zwłok. Nawet bez ostrzeżenia szeryfa doskonale wiedziała, że słudzy Wielkiej Trójcy zwykle patrzyli na takie działania z dezaprobatą, a niektórzy mogliby wręcz uznać je za bluźnierstwo. Laura nie zamierzała się o to wykłócać, dlatego zdecydowała postawić kapłana Holda przed faktem dokonanym. Do tego jednak potrzebowała pomocy grabarza.

Kobieta wspięła się po potwornie skrzypiących schodkach do wejścia i uniosła dłoń, by zapukać. W tym samym momencie zauważyła jednak, że drzwi były niedomknięte. Instynktowne sięgnęła po broń i ostrożnie wkroczyła do środka. Przeszła przez nieduży hol, zaglądając po drodze do kuchni i sypialni, lecz nikogo tam nie zastała. Na końcu korytarza znajdowały się jeszcze jedne drzwi. Laura zbliżyła się do nich i najciszej jak potrafiła wkroczyła do salonu. Na środku leżał martwy mężczyzna.

Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Na brudnej i lepkiej podłodze dostrzegła wyraźne ślady butów. Poza charakterystycznymi odciskami buciorów grabarza, widać było także inne, znacznie mniejsze ślady, które prowadziły prosto do stojącej w rogu szafy. Laura wycelowała w mebel i odciągnęła kurek rewolweru.

– Wyłaź albo podziurawię cię jak sito. Te stare deski, za którymi się chowasz, nic ci nie pomogą.

Drzwi szafy otworzyły się z przytłumionym skrzypnięciem, ujawniając postać wystraszonej kobiety. Ubrana w ciemną suknię nieznajoma uniosła do góry dłonie i nieśmiało zrobiła dwa kroki do przodu.

– Kim jesteś i co tu robisz?

– Nazywam się Irena Teris i jestem tutejszym lekarzem. Przyszłam do pacjenta, ale gdy tu trafiłam, okazało się, że już nie żyje.

– Ciekawe… Jeżeli nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią, to dlaczego się przede mną schowałaś?

Kobieta niepewnie rozejrzała się na boki, jakby szukała wsparcia wśród pustych ścian i kilku podniszczonych mebli.

– Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu i spanikowałam – odparła nerwowo i wskazała krzesło po prawej. – Proszę zobaczyć. Tam leży moja torba medyczna. Naprawdę jestem lekarzem.

– W porządku, wierzę ci. Możesz opuścić ręce.

– Nnna pewno?

– Tak. Nie masz powodów do obaw. Nic ci nie zrobię. Jestem z Zakonu. Wybacz, jeśli cię przestraszyłam, ale sama przyznasz, że znalazłyśmy się w dość niecodziennej sytuacji.

Laura schowała broń i kucnęła przy zwłokach mężczyzny. Ten leżał twarzą do góry, a jego szeroko otwarte, martwe oczy wpatrywały się w popękany sufit. Z zastygłych w grymasie bólu ust wyciekała biała piana. Na szyi zaś widoczna była niewielka rana. Nie był to jednak ślad po ugryzieniu, tak jak się spodziewała, tylko pojedynczy punkt, jakby po ukłuciu czymś bardzo cienkim i ostrym. Następnie wzrok Laury przesunął się na ubrudzone ziemią i zniszczone fizyczną pracą ręce zmarłego. Jej uwagę szczególnie przykuła prawa dłoń, w której grabarz ściskał złoty wisiorek. Delikatna, damska ozdoba zupełnie nie pasowała do tego wszystkiego i zmuszała do zastanowienia.

– A to dziwne. Nie wygląda to na robotę vira, tylko na otrucie. I jeszcze ten wisiorek do kompletu. Hmm. Ciało jest wciąż ciepłe, czyli grabarz musiał zginąć niedawno. Kiedy tu dokładnie przyszłaś?

Doktor Teris nie odpowiedziała. Przez cały ten czas obserwowała Laurę, oddychając z coraz większym trudem. Pobladła ze strachu, w końcu nie wytrzymała i drżącymi palcami wyciągnęła z kieszeni kitla strzykawkę. W akcie desperacji rzuciła się na Laurę, lecz ta dostrzegła ją kątem oka i błyskawicznie obezwładniła, powalając na podłogę.

Lekarka łupnęła potylicą o twarde deski i straciła przytomność. Laura zerknęła na nią beznamiętnie i pedantycznie poprawiła mankiety oraz kołnierzyk swojej koszuli. Gdy skończyła, podeszła do torby lekarskiej i po chwili przeglądania, wyciągnęła z niej gruby bandaż. Odstawiła torbę na bok, a krzesło na którym leżała, przesunęła na środek pomieszczenia. Posadziła na nim nieprzytomną doktor i przy pomocy bandaża związała ją solidnie, tak by nie mogła się ruszyć.

Zastanawiała się co z nią zrobić, gdy wtem usłyszała donośne nawoływania z zewnątrz. Laura wyprostowała się gwałtownie i wyjrzała przez okno. Dostrzegła zbliżającą się w pośpiechu gromadę mężczyzn, którzy wydawali się być mocno zaniepokojeni. Kobieta zmarszczyła brwi, czując nadciągające kłopoty, lecz i tak wyszła im na spotkanie.

Starszy jegomość o szarych włosach i krzaczastych wąsach, który prowadził resztę grupy, rozpoznał Laurę i wysunął się przed szereg.

– Szanowna pani zakonniczko… Yyy… My do grabarza…

– Niestety, ale do niczego wam się już nie przyda – odparła Laura, opierając się o framugę frontowych drzwi.

– A nie mówiłem. Znowu leży pijany jak świnia – rzucił ktoś z tyłu.

– Szkoda czasu. Nawet jak coś widział, to i tak pewnie już nic z tego nie pamięta – dodał kolejny.

– O co właściwie chodzi? Do czego wam jest potrzebny grabarz?

Laura popatrzyła przenikliwie po zebranych postaciach, dziwiąc się, co mogło wywołać u nich takie poruszenie.

– Zaginęła Alice, wnuczka pani Rosenvelt. Wszyscy jej szukają, ale jak na razie, nie ma po niej śladu – wyjaśnił starszy mężczyzna, przejętym głosem.

– Sądzicie, że może być gdzieś tutaj?

– Szukamy wszędzie, gdzie się da. Podzieliliśmy się na grupy i przeczesujemy miasto i całą okolicę. My sprawdziliśmy cmentarz, bo Alice czasem lubiła przesiadywać przy grobie matki, ale jej tam nie zastaliśmy. Chcieliśmy jeszcze zapytać grabarza, czy jej przypadkiem nie widział…

– On wam nie pomoże – ucięła stanowczo Laura.

Spochmurniała i przymknęła nieznacznie powieki. Jej jasna, piękna twarz poszarzała i przybrała wyraz głębokiego zamyślenia. Po chwili jasnopiwne oczy kobiety rozbłysły jednak, jakby nagle zapłonęło w nich tysiące iskier.

– Szukajcie dalej i nie traćcie nadziei – powiedziała poważnie i odprawiła rozgorączkowanych ludzi spod domu grabarza.

Sama zaś powróciła do środka. Zabrała z kuchni wiadro z wodą i bezceremonialnie wylała całą zawartość na doktor Teris. Lekarka ocknęła się momentalnie i zdezorientowana spróbowała wstać. Wtedy spostrzegła, że jest przywiązana do krzesła i krzyknęła przestraszona.

– Ciszej – powiedziała lodowato Laura, prosto do ucha doktor.

Wyłoniła się tuż zza jej pleców i stanęła nad lekarką.

– Zacznijmy od początku. Dlaczego zabiłaś grabarza?

– Nic ci nie powiem.

Doktor Teris spuściła głowę i ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać. Laura nie miała na to czasu. Brutalnie chwyciła lekarkę za włosy i zmusiła ją, by spojrzała jej prosto w oczy.

– Mów – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Grabarz, on… Rozkopał grób tej kelnerki i ukradł jej wisiorek. Widziałam, jak próbował go dziś sprzedać… Nie mogłam ryzykować. Musiałam go zatrzymać.

– Chodziło o brakujące serce Bettie, prawda? Sądziłaś, że grabarz mógł to zauważyć i dlatego go zabiłaś.

– Nie miałam wyboru – jęknęła lekarka, drżącymi ustami. – On… powiedział mi, że jeśli mu pomogę to… przywróci do życia mojego męża.

– Vira nie mają takiej mocy. One opętują ludzi. Jesteśmy dla nich jak marionetki, którymi sterują.

– Nieprawda! Widziałam na własne oczy, jak wstaje z martwych! Obiecał mi!

Doktor Teris załkała, lecz wciąż uparcie odmawiała zmierzenia się z rzeczywistością. Nadzieja na ocalenie ukochanego była dla niej wszystkim. Nie mogłaby bez niej żyć.

– Wysłuchaj mnie uważnie – rzekła Laura. – To nie jest zwykły vira. To agorth, który pożera serca swoich ofiar, a wraz z nimi ich dusze. Przez to, że mu pomagałaś zebrał ich wystarczająco dużo, by mógł przeprowadzić rytuał. Ale to nie będzie to, czego się spodziewasz. On nie wskrzesi twojego męża, tylko przyzwie na ten świat swojego pobratymca. Takiego samego potwora, który opęta przygotowaną dla niego osobę i będzie zabijać kolejnych ludzi. Dlatego musisz mi powiedzieć, gdzie on jest? W którym miejscu przygotowuje rytuał?

Lekarka milczała.

– Nie pojmujesz? On cię oszukał. Nic nie jest w stanie przywrócić ci męża. Wciąż jednak możesz uratować wnuczkę pani Rosenvelt.

– Alice? Coś się jej stało?

– Agorth ją porwał. Zrozum… Dzisiejszej nocy jest pełnia, a on ma już wszystko potrzebne do przeprowadzenia rytuału. Alice zginie, jeśli mi nie pomożesz. Naprawdę chcesz mieć na sumieniu również życie dziecka?

– Ja… Nie mogę… Mój mąż…

Laura odetchnęła głęboko, a jej oczy przybrały ponury wyraz. Uśmiechnęła się smutno i zdjęła marynarkę, odrzucając ją na bok. Powoli podwinęła rękawy koszuli, ukazując wytatuowane przedramiona. Następnie wyciągnęła zza pasa krótki nóż, o czarnym ostrzu i ostrożnie przecięła nim swoją dłoń. Aktywowała Krąg Tashimra i skupiła się na runach.

Doktor Teris drgnęła z zaskoczenia, gdy zakrwawiona ręka Laury dotknęła jej czoła. Podniosła wzrok i spojrzała na kobietę z mieszanką zdziwienia i niepewności. Zaraz jednak wydała z siebie przeraźliwy okrzyk, gdy tylko czar zaczął działać. Jej ciało zaczęło wić się w konwulsjach, a oblicze wykrzywił grymas bólu. Krew Laury spływała po twarzy lekarki, mieszając się z jej łzami. Moc zaklęcia penetrowała zaś coraz głębiej jej umysł, zmuszając ją do wyjawienia kryjówki potwora.

– Nie walcz z tym. Tak będzie dla ciebie lepiej. Wiem, że bardzo cierpisz, ale wkrótce będzie już po wszystkim. Tak. Właśnie tak. Pozwól mi zajrzeć do środka.

Lekarka przestała się miotać i ucichła. Nie stawiała już oporu i Laura mogła bez trudu wniknąć w jej wnętrze. Przymknęła powieki i w mrocznym labiryncie wspomnień doktor dostrzegła obraz opuszczonej kopalni na północ od miasta.

Laura cofnęła rękę i zakończyła połączenie z Duchem. Od niechcenia obwiązała ranę na dłoni, po czym sięgnęła do marynarki po piersiówkę. Wypiła spory łyk i ciężko dysząc otarła pot ze skroni. Jej spojrzenie spoczęło na martwej lekarce. Usiadła na krześle naprzeciw niej i przez chwilę milczała, zbierając myśli i siły. W końcu wstała i odeszła, nie oglądając się za siebie. Tak jak zawsze.

 

*

 

Wejście do kopalni, choć częściowo zawalone gruzem, wciąż było widoczne z daleka. Laura nie miała problemów, by je odnaleźć, choć droga do tego miejsca zajęła jej nieco więcej czasu, niż się spodziewała.

Okolica porośnięta była dziką roślinnością, a w oddali widać było pozostałości zniszczonych zabudowań. Wokół panowała głucha cisza, przerwana tylko odgłosem wiatru szeleszczącego w gałęziach krzewów i nielicznych drzew. Laura podjechała bliżej i zsiadła z rogga, zarzucając wodze na stojący jeszcze fragment drewnianego ogrodzenia.

– Jakbym zbyt długo nie wracała, wiesz co robić – rzekła cicho.

Zwierzę rzecz jasna nie odpowiedziało, lecz w jego wielkich, czarnych oczach dostrzec można było zrozumienie. Laura wyciągnęła z sakwy przy siodle lampę naftową i nie mówiąc nic więcej, weszła do kopalni.

Wnętrze przypominało zapomniany grobowiec, w którym wielu pogrzebało swoje marzenia o bogactwie. Należące niegdyś do pracujących tu górników narzędzia leżały porozrzucane po ziemi. Obok nich potężne dębowe belki i podpory były jedynymi świadectwami minionej świetności kopalni.

Laura przemierzała ciemne korytarze, wpatrując się w mroczną przestrzeń przed sobą. Światło lampy rozjaśniało tylko niewielki obszar wokół niej, rzucając złowieszcze cienie na wszystkie strony. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i stęchlizny, który mieszał się z wonią starych, drewnianych konstrukcji i metalu. Słychać było jedynie szum wiatru, przemykającego przez szczeliny skał oraz dźwięk kroków Laury, które odbijały się echem od ścian kopalni.

W nikłym świetle lampy połyskiwały słabo stalowe, zardzewiałe szyny, które prowadziły do nieodgadnionych głębin. Kobieta szła wzdłuż nich, lecz w pewnym momencie tunel rozgałęział się. Przystanęła więc i unosząc lampę, przyjrzała się obu przejściom. Wyglądały tak samo, lecz po chwili nasłuchiwania Laura zdecydowała się skręcić w lewo, skąd dobiegał cichy pomruk. Krok po kroku przemierzała wąski korytarz, aż znalazła się w obszernej, naturalnej jaskini, która została zaadaptowana przez górników na miejsce do przeładunku. Cała przestrzeń była oświetlona przez blask fluorescencyjnych roślin, które zdobiły ściany i sufit groty. Ich delikatne światło sprawiało, że skały mieniły się w kolorach od złota, po zieleń.

Kobieta postawiła lampę na ziemi i powoli zbliżyła się do środka jaskini, gdzie znajdował się niewielki ołtarzyk, na którym leżała nieprzytomna Alice.

– Jak udało ci się mnie znaleźć? – zapytał szeryf, wyłaniając się zza szerokiego filara.

– Doktor Teris – odparła lakonicznie Laura, gdy tylko upewniła się, że dziewczynce nic nie jest.

Szeryf pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Ach, tak. Pani doktor. Czyli jednak mnie zdradziła. No cóż, trudno, ale to już bez znaczenia. Lekarka wypełniła swoją rolę. Wszystko idzie zgodnie z planem.

– Wszystko? A list Bettie Brown?

– Drobna komplikacja. Nic więcej – odrzekł drwiąco szeryf. – Zakon nie ma pojęcia, co się dzieje w Wiechni. W przeciwnym wypadku wysłałby tu cały oddział zakonników. A tak, jesteś tu tylko ty. Sama.

Laura uśmiechnęła się wyzywająco i niepostrzeżenie aktywowała Krąg Tashimra. Nie spuszczając wzroku z agortha, zacisnęła dłoń w pięść. Czuła jak świeża rana otwiera się i znów krwawi, tworząc małe, czerwone plamki na podłodze.

– Musisz dopiero od niedawna siedzieć w ciele szeryfa, skoro cię nie wyczułam – stwierdziła chłodno.

– Zdążyłem się już zadomowić – odparł z przekąsem. – Może po prostu twoje umiejętności nie są tak dobre, jak ci się wydaje?

– Zaraz się przekonamy – rzekła poważnie kobieta i wyciągnęła broń.

– Daj spokój. Dobrze wiesz, że to nie wystarczy. Nawet jeśli zabijesz to ciało, w co szczerze wątpię, to znajdę sobie nowe. Samej zaś nigdy ci się nie uda zniszczyć mojej prawdziwej postaci.

– Zobaczymy.

Laura strzeliła dwukrotnie i natychmiast rzuciła się w bok, starając się zyskać trochę dystansu. Agorth trafiony w pierś, tylko się zaśmiał, ignorując ból i ruszył wprost na nią. W miarę jak się zbliżał, twarz szeryfa coraz mniej przypominała ludzką. Jego skóra przybrała niezdrowy, szary odcień. Oczy nabrały bordowego blasku, a wargi rozciągnęły się do granic możliwości, aż w końcu pękły, odsłaniając ostre jak brzytwa zęby. Z palców zaś wyrosły ogromne, zakrzywione szpony przywodzące na myśl pazury drapieżnej bestii.

Laura cofała się przed nim, cały czas strzelając. Każdy wystrzał był celny i potężny jak uderzenie bojowego młota, lecz mimo to agorth wciąż posuwał się naprzód. Śmiertelne dla zwykłego człowieka trafienia nie były w stanie zatrzymać stwora, tylko go nieco spowolniły.

Wkrótce znalazł się dostatecznie blisko, by Laura mogła niemal poczuć jego oddech na swojej skórze. Kobiecie pozostał ostatni nabój, lecz nie spanikowała. Z zimną precyzją wycelowała w przeciwnika i pociągnęła za spust, posyłając mu kulę prosto między czerwone ślepia.

Wokół unosił się dym zmieszany z drobinkami krwi i wydawało się jakby czas zastygł na ułamek sekundy, a potem agorth zwalił się jak długi na ziemię. Laura odsunęła się od niego i pospiesznie zaczęła lawirować pomiędzy podporami stropu i porzuconymi w kopalni przedmiotami.

Agorth po chwili wstał i ryknął z wściekłością, wypełniając podziemia dudniącym echem. Słysząc to Laura sięgnęła po zapasową amunicję, by przeładować, lecz potwór był tym razem szybszy. Spiął się i runął na nią w niewiarygodnym, ponad siedmiojardowym skoku. Jego szpony rozerwały bordową koszulę Laury i wbiły się głęboko w jej bok tuż poniżej żeber. Kobieta krzyknęła z bólu, a niepodobny już w żadnym stopniu do szeryfa stwór, uniósł ją do góry i cisnął o najbliższy filar.

Laura z trudem podniosła się z ziemi, przezwyciężając pulsujący ból w boku, z którego kapała ciepła krew. Niemal natychmiast otrząsnęła się z pierwszego szoku, czując jak zalewa ją fala adrenaliny i wściekłości. Przyłożyła dłoń do rany, by choć częściowo zatamować krwawienie i utykając ruszyła w kierunku centrum jaskini. Agorth przyglądał się jej z rozbawieniem i bez pośpiechu podążył za nią.

Obficie krwawiąc, kobieta opadła w końcu z sił i nie była w stanie iść dalej. Chwyciła się burty niewielkiego wagonu na urobek, by nie upaść i z wysiłkiem usiadła. Śliskimi od krwi palcami zaczęła wkładać naboje w pusty bęben rewolweru. Agorth stanął nad nią i zaśmiał się paskudnie. Z łatwością wytrącił jej broń z ręki, zupełnie jakby zabierał zabawkę małemu dziecku. Złapał Laurę za szyję i brutalnie poderwał ją do góry.

Spodziewał się ujrzeć przerażenie w oczach kobiety, ta jednak popatrzyła na niego złowieszczym wzrokiem, który wytrącił go zupełnie z równowagi. W tej samej chwili Laura złapała agortha za rękę, którą ściskał jej gardło i wykrzywiła usta w przerażającym uśmiechu. Tatuaże kobiety rozbłysły od nagromadzonej energii magicznej i uwolniły zawartą w nich moc.

Stwór odskoczył jak poparzony, lecz zaraz zamarł. Z niedowierzaniem rozglądał się dokoła, rozpoznając wymalowane krwią symbole, które Laura ukradkiem pozostawiła, krążąc po jaskini. W tym momencie agorth zrozumiał, że kobieta wcale przed nim nie uciekała, tylko zastawiała na niego śmiertelną pułapkę.

– Nie, to niemożliwe! – krzyknął z wściekłością. – Ty nie możesz mieć z Nim paktu! Żaden zakonnik nie jest w stanie korzystać z magii śmierci!

Kipiący ze złości agorth wyszczerzył kły, gotów do ataku, lecz narysowane wokół runy natychmiast go unieruchomiły. Stwór desperacko próbował się uwolnić, ale obezwładniające go zaklęcie było zbyt potężne. Jego ciało skurczyło się i zgięło wpół coraz ciaśniej oplatane przez niewidzialne więzy, których nie potrafił w żaden sposób rozerwać.

Krwawe znaki pulsowały słabym, tajemniczym blaskiem, oświetlając umęczoną twarz agortha, który szybko opadał z sił. Czuł jak płonie jego każdy mięsień, jak łamana jest jego każda kość. Ból był niemal nie do zniesienia i potwór upadł na ziemię, miotając się na wszystkie strony.

Laura w skupieniu manipulowała runami, przechodząc przez kolejne etapy skomplikowanego czaru. Każdy jej ruch związany był z intensywnym wysiłkiem, a z tatuaży kobiety zaczął wydobywać się czarny dym. Gęste jak smoła opary wirowały wokół jej sylwetki, przybierając różne kształty, aż w końcu rzuciły się nagle na agortha.

Potwór wydał przeraźliwy ryk, gdy dym wdarł się do jego wnętrza, penetrując trzewia. Moc Ducha pochwyciła eteryczną postać agortha i nie pozwoliła, by uciekł, opuszczając ciało szeryfa.

– Czym ty jesteś? – wycharczał ostatkiem sił i podniósł wzrok na Laurę, która wciąż się do niego uśmiechała.

W jej jasnopiwnych oczach dostrzegł samą śmierć. Potem była już tylko ciemność. Agorth został unicestwiony, a człowiek, którego opętał, leżał martwy na ziemi z wypalonymi oczodołami.

Laura chwyciła się za bok i zaklęła paskudnie, czując jak krew przecieka jej przez palce. Dezaktywowała Krąg Tashimra i wyczerpana osunęła się na kolana. Wiedziała, że nie ma dużo czasu. Wyjęła z sakwy przy pasie mały woreczek z proszkiem na zasklepienie ran i drżącymi dłońmi posypała nim rozcięty bok. Ostry, palący ból przeszył ją na wskroś, gdy substancja zaczęła działać, lecz kobieta wydała z siebie jedynie stłumiony syk. Zacisnęła mocno zęby i starannie obwiązała ranę grubym bandażem, który wydobyła z wewnętrznej kieszeni marynarki.

Odpoczywała tak przez chwilę, dysząc ciężko i zbierała się w sobie, by wstać. Spróbowała kilka razy, lecz ostatecznie nie dała rady się podnieść. Poirytowana i obolała doczołgała się więc na czworakach do ołtarza, na którym leżała Alice. Każdy ruch sprawiał jej ból, lecz kobieta nie zamierzała się zatrzymywać.

Z wielkim trudem podciągnęła się i spojrzała na piętnastolatkę. Ta, mimo całego zamieszania, wciąż była nieprzytomna, ale nie wyglądało na to, żeby doznała jakichkolwiek obrażeń. Miała na sobie skromny strój pokojówki. Ten sam, w którym przywitała ją, gdy Laura meldowała się w pensjonacie pani Rosenvelt. Zdawało się, że wszystko było w porządku, lecz dla pewności Laura przyłożyła ucho do piersi Alice i dopiero, gdy usłyszała wyraźne bicie serca, odetchnęła z ulgą.

Usiadła powoli i oparła się plecami o szorstkie belki ołtarza. Była wycieńczona. Zimne krople potu spływały po jej bladej skórze, a pod powiekami pojawiły się głębokie cienie. Walcząc ze zmęczeniem, Laura wyciągnęła metalową piersiówkę i przystawiła ją do ust.

Pusta.

– Cholera – wymamrotała i straciła przytomność.

 

*

 

Obudziła się w miękkim łóżku, z czystą białą pościelą i to ją zdziwiło. Znajdowała się w przyjemnie urządzonym pomieszczeniu pełnym porannego światła. Ściany były pomalowane na jasny beż, a na podłodze leżał dywan w odcieniach zieleni. Meble, choć proste, były solidne i dobrze utrzymane. Laura rozejrzała się niepewnie, lecz zaraz rozpoznała wynajmowany przez nią pokój w pensjonacie pani Rosenvelt.

– Witamy z powrotem wśród żywych – powiedział Bob McGregor, przysuwając się nieco bliżej z krzesłem.

– Pić…

– Co?

– Daj… mi… pić…

– A tak, oczywiście.

Starszy mężczyzna wziął dzbanek i nalał świeżej wody do kubka. Laura widząc to chrząknęła i wskazała wzrokiem swoją torbę, leżącą na podłodze. Bob schylił się i wymacał wewnątrz butelkę burbona. Uśmiechnął się pod wąsem.

– Nie wiem, czy powinnaś… – rzekł bez przekonania i wylał wodę przez okno.

Napełnił kubek alkoholem i wręczył go kobiecie, która wypiła duszkiem całą zawartość.

– Ostrożnie. Byłaś nieprzytomna przez dwa dni.

– Aż… tyle?

– Ano, tyle. I tak dzięki niech będą Wielkiej Trójcy, że twój rogg znalazł jedną z grup, które poszukiwały Alice i doprowadził ją do kopalni. Inaczej nigdy byśmy was nie odszukali. Mądre zwierzę.

– Dziew… czynka?

– Alice ma się dobrze. Całe szczęście, niewiele pamięta z tego wszystkiego. Odpoczywa teraz pod opieką pani Rosenvelt.

– To… dobrze…

– Nieźle cię załatwił ten cały vira. Straciłaś mnóstwo krwi. Ledwo udało mi się cię poskładać. Ha, i co robisz taką minę? Może nie wyglądam na takiego, ale znam się na opatrywaniu ran. W wojsku mnie nauczyli. Doktor Teris, niestety, nie mogła ci pomóc. Znaleziono ją martwą w domu grabarza razem z jego trupem. Wszyscy zachodzą w głowę, co się tam wydarzyło. Wiesz może coś na ten temat?

Laura nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i ponownie zanurzyła się w odmęty niespokojnego snu.

 

Koniec

Komentarze

Fajnie się czytało, ciekawa historia. Chciałbym więcej przygód Laury.

Witaj. :)

 

Wątpliwości, które pojawiły się podczas czytania (tylko do przemyślenia):

Zwierzę oczywiście nie odpowiedziało, tylko podrzuciło swój rogaty łeb i parsknęło z niezadowoleniem. Kobieta podrapała go za uchem, tam gdzie lubił najbardziej. – odnoszę wrażenie, że w drugim zdaniu mowa o rodzaju męskim z pierwszego, czyli o łbie (?)

 

Smagnięty lejcami rogg wspiął się na cztery tylne nogi, a dwoma przednimi zamachał w powietrzu. – gramatyczny? – nogi to rodzaj żeński

 

 

Nikt z nich nie był opętany przez vira… – tu mam wątpliwość co do dwóch prawie pożartych, z których, jak było wcześniej napisane, niewiele można już było odczytać

 

Słyszałem, że to jeden z głównych powodów dla którego nie sprowadza się ich już z Etoris. – przecinek przed wyrażeniem z „który”?

Nieważne do którego plemienia należą, wszystkie są na równi za to odpowiedzialne. – tu też?

 

– Tak z czystej ciekawości, po co trzymacie tego konia, skoro jego utrzymanie wymaga tyle wysiłku? – zagadnęła kobieta, gdy Tom pośpiesznie zniknął za drzwiami. – powtórzenie/styl?

 

Wiechnia była kiedyś prężne rozwijającą się miejscowością, lecz znacznie podupadła od momentu, gdy kilka lat temu zamknięto tutejszą kopalnię srebra. – literówka?

 

Ospowaty, aż poczerwieniał z niedowierzania i ze złości. – zbędny przecinek?

 

Kątem oka dostrzegła barmana, który paskudnie zemsząc, czołgał się pośpiesznie w kierunku zaplecza.

– co to za wyraz?

 

W odpowiedzi Laura chwyciła lewą dłonią, swoje przedramię i wytężając wolę zdjęła blokadę z wytatuowanych na jej skórze symboli. – tu nie rozumiem przebiegu walki, jakby brakowało części zdania, a może przecinek jest w nieodpowiednim miejscu i wypacza sens zdania?

 

Po jakimś czasie uznaliśmy, że Zakon po prostu, nie zamierza nikogo do nas wysłać. – zbędny ostatni przecinek?

 

Przepytując mieszkańców nie dowiedziała się w zasadzie niczego nowego, a wręcz przeciwnie, często dostawała sprzeczne informacje, które tylko utrudniały jej zadanie. Biorąc to wszystko pod uwagę, Laura tylko utwierdziła się w przekonaniu, że jedynie dokładne zbadanie ciała ostatniej ofiary vira mogło rzucić nieco światła na tę sprawę. – powtórzenie?

Nawet bez ostrzeżenia szeryfa doskonale wiedziała, że słudzy Wielkiej Trójcy zwykle patrzyli na takie działania z dezaprobatą, a niektórzy mogliby uznać je nawet za bluźnierstwo. – i tu?

 

Kobieta wspięła się, po potwornie skrzypiących schodkach do wejścia i uniosła dłoń, by zapukać. – zbędny przecinek?

Na końcu korytarza, znajdowały się jeszcze jedne drzwi. – i tu?

Ubrana w biały fartuch nieznajoma, uniosła do góry dłonie i nieśmiało zrobiła dwa kroki do przodu. – i tu?

 

 

Odstawiła torbę na bok, a krzesło na którym leżała, przesunęła na środek pomieszczenia. – tu ponownie brak przecinka przed „który”?

 

A zatem kwestie językowe warto jeszcze dokładnie prześledzić oraz poprawić, ja już reszty nie wypisuję.

 

Bardzo dobre, wielowątkowe opowiadanie z mnóstwem nieprzewidywalnych zwrotów akcji i różnorodnymi pomysłami fantastycznymi. Postać Laury ukazana znakomicie, inni bohaterowie także.

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Uważam, że powinno się zwrócić uwagę Loży na ten tekst, dlatego klikam do biblioteki i nominuję do Piórka.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Ciecierad_jaderko, dzięki za komentarz. Cieszę się, że podobało Ci się moje opowiadanie. Co do dalszych przygód Laury, to kto wie? Może jeszcze coś się pojawi w przyszłości. :)

 

Bruce, dziękuję również za komentarz. Bardzo mi miło, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu. Wezmę pod uwagę Twoje sugestie i postaram się dopracować tekst. Ogromne dzięki za nominację. :)

I ja dziękuję, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Podoba mi się wplecenie do świata Dzikiego Zachodu wątków fantasy z niedobrymi elfami i strasznym vira. W tle mamy jeszcze Zakon Oczyszczenia, a pierwsze skrzypce w tej historii gra jego wysłanniczka, dzielnie i skutecznie walczącą ze złem. Choć było już wiele opowieści traktujących o walce dobra ze złem, to „Zakon Oczyszczenia” zaskoczył mnie nietuzinkowym pomysłem i wiarygodnie przedstawioną fabułą.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Mam nadzieję, Adamie, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Przy jej boku… → Zbędny zaimek. Tam nie było nikogo innego.

 

elfów, które regularnie napadały na pograniczne. → Na co pograniczne napadały elfy? A może miało być: …elfów, które regularnie napadały na pogranicze.

 

Armia zaś, zmuszona do uzupełniania braków w swoich szeregach… → Zbędny zaimek. Czy armia uzupełniałaby braki w obcych szeregach?

 

Zamyślona, kołysała się w siodle w takt powolnego stępa. –> Zbędne dookreślenie. Stęp jest wolny z definicji.

 

Wstrzymała swojego rogga i poklepała go po szyi. → Zbędny zaimek. Chyba nie jechała na cudzym zwierzęciu?

 

Zwierzę oczywiście nie odpowiedziało, tylko podrzuciło swój rogaty łeb i parsknęło z niezadowoleniem. Kobieta podrapała go za uchem, tam gdzie lubił najbardziej. → Zbędny zaimek. Czy zwierzę podrzuciłoby cudzy łeb? Piszesz o zwierzęciu, które jest rodzaju nijakiego, więc: Zwierzę oczywiście nie odpowiedziało, tylko podrzuciło rogaty łeb i parsknęło z niezadowoleniem. Kobieta podrapała je za uchem, tam gdzie lubiło najbardziej.

 

Smagnięty lejcami rogg wspiął się na cztery tylne nogi… → Lejce służą do powożenia zaprzęgiem, a Twoja bohaterka jedzie wierzchem.

 

Rysy twarzy stopniowo się zmieniały, wyrastały im szpony… → Czy dobrze rozumiem, że rysom twarzy wyrastałay szpony?

 

Nikt z nich nie był opętany przez vira… → Raczej: Żaden z nich nie był opętany przez vira

 

mężczyzna, odziany w zwykłe, lecz starannie utrzymane ubrania. → …mężczyzna, odziany w zwykłe, lecz starannie utrzymane ubranie.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

 

przybrudzony kurzem płaszcz zawiesiła na wieszaku przy wejściu. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …przybrudzony kurzem płaszcz zostawiła na wieszaku przy wejściu.

 

i paroma płóciennymi obrazami. → Obraz może być namalowany na płótnie, ale nie będzie płócienny. Obraz może być np. olejny, akwarelowy, 

 

Na biurku zlokalizowanym pośrodku pokoju, wśród sterty dokumentów, leżał podniszczony, żeliwny dzbanek do parzenia herbaty. Obok stał mocno sfatygowany regał, na którym ustawione były pamiątki rodzinne oraz kurzyło się kilka starych książek. → Z leżącego dzbanka wylałaby się zawartość. Czy dobrze rozumiem, że regał stał obok dzbanka? Czy raczej stał obok biurka na środku pokoju? 

Proponuję: Na biurku umieszczonym pośrodku pokoju, wśród sterty dokumentów, stał podniszczony, żeliwny dzbanek do parzenia herbaty, a nieco dalej, pod ścianą, ustawiono mocno sfatygowany regał, na którym ułożono pamiątki rodzinne, kurzyło się też kilka starych książek.

 

Laura pokręciła przecząco głową i sięgnęła do sakiewki. → Zbędne dookreślenie. Czy mogła pokręcić głową potakująco?

 

Starszy mężczyzna zamyślił się na chwilę, chwytając się za siwą brodę. → Zbędne dookreślenie. Wcześniej już wspomniałeś, że Bob jest stary, a tu jeszcze dodajesz, że ma siwą brodę.

Proponuję: Mężczyzna zamyślił się na chwilę, gładząc siwą brodę.

 

Usłyszawszy wezwanie swojego szefa… → Zbędny zaimek.

 

dopasowane spodnie, które oplatały jej smukłe biodra i długie, zgrabne nogi. → Nie wydaje mi się, aby spodnie mogły oplatać. Zbędny zaimek.

Proponuję: …dopasowane spodnie, które opinały smukłe biodra i długie, zgrabne nogi.

 

Całość wieńczyła gustowna, hebanowa marynarka… → Obawiam się, że marynarka niczego nie wieńczy.

Proponuję: Całości dopełniała gustowna, hebanowa marynarka

 

sprzedawać tego niespotykanego w tych stronach zwierzęcia za pół darmo. → …nie zamierzał sprzedawać tego niespotykanego w tych stronach zwierzęcia za półdarmo.

 

Wszyscy będą o nie zazdrośni. → A może: Wszyscy będą ci zazdrościć.

 

i podrapał się po siwych włosach. → Bob mógł podrapać się po głowie, ale nie po włosach.

 

podeszła do lady, za którą stał barman. Ubrany był w zwykłą, przybrudzoną białą koszulę oraz ciemne spodnie, które zdawały się być zbyt duże na jego szczupłe ciało. → Można było zobaczyć i ocenić spodnie barmana, mimo że stał za ladą?

 

Ospowaty z wolna osunął się na drewniane deski… → Zbędne dookreślenie. Czy deski mogły być inne, nie drewniane?

Proponuję: Ospowaty z wolna osunął się na podłogę

 

przyglądali się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami… → …przyglądali się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami…

 

dostrzegła barmana, który paskudnie zemsząc… → Co robił barman???

 

Mężczyzna odłożył swój wysłużony kapelusz… → Zbędny zaimek.

 

wziął spory łyk… → …i upił spory łyk

Łyków się nie bierze.

 

Szeryf wziął kolejny łyk whisky i odsapnął. → Szeryf wypił kolejny łyk whisky i odsapnął.

 

– Burmistrz… – wymamrotał niewyraźnie. → Zbędne dookreślenie. Mamrotanie jest niewyraźne z definicji.

 

Z oddali ciężko go było nawet dostrzec… → Z oddali trudno go było nawet dostrzec

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

ostrożnie weszła do środka. Przeszła przez nieduży hol… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …ostrożnie wkroczyła do środka. Przeszła przez nieduży hol

 

– Nazywam się doktor Irena Teris i jestem tutejszym lekarzem. → Nikt nie nazywa się doktor.

Proponuję: – Nazywam się Irena Teris i jestem tutejszym lekarzem.

 

– Yyy… Znaczy, nieczęsto…, ale czasem, jest tak potrzeba… → Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

…i wskazała na krzesło po prawej. → …i wskazała krzesło po prawej.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

obserwowała Laurę, oddychając coraz ciężej. → A może: …obserwowała Laurę, oddychając z coraz większym trudem.

 

przyzwie na ten świat swojego pobratymcę. → …przyzwie na ten świat swojego pobratymca.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika pobratymiec.

 

W jakim miejscu przygotowuje rytuał? → W którym miejscu przygotowuje rytuał?

 

Wzięła spory łyk… → Wypiła spory łyk

 

Wejście do kopalni było częściowo zawalone gruzem, lecz mimo to nadal można je było dostrzec… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Światło lampy rozświetlało tylko niewielki obszar… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Światło lampy rozjaśniało tylko niewielki obszar

 

W blasku lampy błyszczały stalowe, zardzewiałe szyny… → Blask to światło mocne i jaskrawe, a kilka zdań wcześniej napisałeś, że lampa oświetlała tylko niewielki obszar. 

 

Brocząc krwią, kobieta opadła w końcu z sił… → Broczyć to wydzielać krewa z rany.

Proponuję: Obficie krwawiąc, kobieta opadła w końcu z sił

 

Chwyciła się za burtę niewielkiego wagonu… → Chwyciła się burty niewielkiego wagonu… Lub: Chwyciła burtę niewielkiego wagonu

 

Czuł jak płonie jego każdy mięsień, jak łamana jest jego każda kość. → Czy zaimki są konieczne?

 

Potwór wydał z siebie przeraźliwy ryk… → Zbędny zaimek.

 

wskazała wzrokiem na swoją torbę… → …wskazała wzrokiem swoją torbę

 

wymacał wewnątrz butelkę burbonu. → …wymacał wewnątrz butelkę burbona.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem. Hmm… Ogólnie to mam pozytywne wrażenia. Chociaż i parę zastrzeżeń. No ale po kolei. 

 

– A więc ogólnie to oceniam opowiadanie na plus. Duże plusy za ciekawy miks magii, duchów i westernu. Ciekawie to wyszło. To dla mnie najciekawszy element tekstu. 

 

– Ładne opisy przyrody. Czyli otoczenia i świata przedstawionego. Sprawia wiarygodne wrażenie. Tu mi trochę wygląda na mix westernu i postapo. Zwłaszcza klimat Dzikiego Zachodu da się odczuć z każdego opisu. 

 

– Ciekawie jest opisana magia i rytuały. Fajny pomysł. I widzę konsekwencję w użyciu, to też bardzo dobrze wyszło. Trochę tajemniczo, trochę mistycznie ale jednocześnie jest chociaż zarysowane jak to działa. Więc dobrze się to czytało. 

 

– Dialogi wyszły… Tak sobie. Ale to silnie wiąże się z największym minusem tekstu. 

 

– Największym minusem tekstu jest… Laura. Czyli główna postać opowiadania. Jest ona perfekcyjna, nigdy się nie myli, zawsze jest zawodowo nieustraszona i obowiązkowo beznamiętna. To nudna kreacja. Ona jest jednoosobową, niezwyciężoną armią. Nie potrzebuje żadnego wsparcia, sama wszystko wie, umie i załatwia. Nie musi mieć pomocnika od wiedzy, od gadania, od tropienia, od mordobicia, od strzelania bo ona ma te wszystkie skille wykupione i wymaksowane. Aha i oczywiście jest śliczna jak dziewczyna z rozkładówki. Aby za słaba nie była. No żadnych wad, istota idealna. To nudne.

 

– Kolejnym słabym punktem silnie powiązany z kreacją istoty idealnej jako głównej postaci to walka w barze. Jest słabo zaprojektowana. Powiela liczne schematy z popkultury. Właściwie jak tylko pojawiła się zaczepka od Rix to spodziewałem się, że Laura spuści mu łomot + ewentualnie mordobicie/strzelanina w karczmie z której główna postać wyjdzie zwycięsko. Ale jeszcze byłem ciekaw jakim kosztem i czy będzie jakiś myk. No i wyszła bez szwanku, rozwaliła kogo chciała myk był z użyciem magii, nawet fajny ale nie ratuje całości sceny.

 

– Nie czuć masy i siły Roxa. On nie ma nad nią żadnych przewag. Laura się z nim zmaga jak równy z równym chociaż opis sugeruje, że jest od niej wyższy (a więc być może i masywniejszy). W opisie zaś szarpią się jak równi sobie. Nawet jak Laura jest od niego lepsza technicznie w walce to on mógłby to równoważyć swoją masą, siłą, zasięgiem ramion itd. A tak to po prostu główna postać zdejmuje z planszy jakąś randomową blotkę. Filmowe rozwiązanie no ale poza realiami filmu to niezbyt ciekawe. 

 

– Kolejny myk z filmu to to, że kumple Roxa uprzejmie czekają na zaczęcie strzelaniny aż Laura schowa się za barem. Dlaczego? Początkowo mogli być zaskoczeni szarpaniną z Roxem i to, że obca zastrzeliła ich kumpla. To na co czekają? Czemu od razu nie chwycą za broń? Czemu jest ich akurat tylu co kul w rewolwerze /2 :) A jakby barman miał broń? :) Oczywiście strzelają do niej z celnością szturmowców z Gwiezdnych Wojen. Szkoda, że nawet jej nie drasnęli. Co to za zwycięstwo jak przychodzi bez wysiłku, bez żadnej ceny? 

 

 

A teraz bardziej detalicznie.

 

 

 

 

Laura Beznamiętna:

 

Jedna z kul świsnęła blisko ucha Laury, lecz ta pozostała spokojna, zupełnie nie przejmując się niebezpieczeństwem.

 

Obok niej leżał człowiek, którego właśnie zabiła gołymi rękami, lecz ona wydawała się być nieludzko obojętna. Stała nieruchomo, niemalże jak posąg, opanowana i zdystansowana, jakby oddzielona od tego makabrycznego widoku przez niewidzialną barierę.

 

Pomimo panującego wokół chaosu, kobieta zachowała zimną krew.

 

Ta zaś, nic sobie z tego nie robiąc, uniosła nieznacznie ręce i zeszła ze schodów, podchodząc nieco bliżej.

 

 

Laura zerknęła na nią beznamiętnie i pedantycznie poprawiła mankiety oraz kołnierzyk swojej koszuli.

 

Kobiecie pozostał ostatni nabój, lecz nie spanikowała. Z zimną precyzją wycelowała w przeciwnika i pociągnęła za spust, posyłając mu kulę prosto między czerwone ślepia.

 

Niemal natychmiast otrząsnęła się z pierwszego szoku, czując jak zalewa ją fala adrenaliny i wściekłości.

 

Spodziewał się ujrzeć przerażenie w oczach kobiety, ta jednak popatrzyła na niego złowieszczym wzrokiem, który wytrącił go zupełnie z równowagi.

 

– Pewnie podobnych cytatów znalazłoby się więcej, wybrałem niektóre. Ale schemat jest ten sam: cokolwiek by się nie działo to Laurze nawet brewka nie drgnie. Być może ma to swoją filmową logikę. I jeśli to jest właśnie dla Ciebie priorytetem to okey, osiągnąłeś sukces kreując beznamiętną postać. Ja jednak nie lubię takich kreacji. Mnie się wydają sztuczne o mentalności plastikowego żołnierzyka. A przez to nienaturalne i niewiarygodne. A to z kolei sprawia, że moja niewiara w scenę/świat przedstawiony rośnie a sympatia do postaci/sceny/świata spada. No ale to mój subiektywny punkt widzenia jak masz inny to okey, nie mam z tym problemu. 

 

 

Laura Twardzielka

 

 

 

Jej jasnopiwne oczy, z pozoru wyglądały równie przyjaźnie, lecz jednocześnie na ich dnie czaiła się jakaś niewypowiedziana groza. Przywodziły na myśl wzrok drapieżnika patrzącego na swą ofiarę.

 

Laura podniosła do ust szklankę i wypiła całość duszkiem, nawet się przy tym nie krzywiąc.

 

– Podobnie jak wyżej. Czyli Laura to taki Brudny Harry w opakowaniu playmate. Pije jak twardziel, strzela jak twardziel, bije się jak twardziel, rozwiązuje zagadki jak Sherlock itd. Ona nie ma żadnych braków czy słabości, to istota idealna. 

 

 

– I zachowanie Laury niejako rzutuje na otoczenie. To jak inni ją postrzegają, jak na nią reagują. Bo niejako siłą rzeczy skoro istota idealna zjada całą odwagę i spryt z planszy to reszta planszy raczej jest skazana na rolę nierozgarniętego tła. Także w dialogach co zaznaczyłem powyżej. 

 

 

Nieopisana groza sparaliżowała ludzi, którzy przyglądali się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami, lecz nie byli w stanie w żaden sposób zareagować.

 

– Dlaczego? Ktoś ich od paru miesięcy morduje, jakaś wojna z elfami jest w tle, klimat Dzikiego Zachodu a tu jakaś obca baba awanturuje się z kolegą i szybko go zabija. I co? Nikt z nich nie ma spluwy? Wszyscy od razu zwiwają przed jedną kobietą? W tym momencie jeszcze nie widzą, że ona jest wieśmozakonnicą. 

 

 

To wystarczyło, by pozostali klienci saloonu odzyskali władzę w członkach i rzucili się w panice do ucieczki.

 

 

– Jw czyli dlaczego? Bo jakby chociaż kilku z nich miało spluwy to zastrzeliliby główną postać? :)

 

 

 

Kątem oka dostrzegła barmana, który paskudnie zemsząc, czołgał się pośpiesznie w kierunku zaplecza.

 

– Barman na Dzikim Zachodzie co nie ma obrzyna pod ladą? Dlaczego? :) 

 

 

 

Inne rzeczy

 

 

Co prawda w najmniejszym stopniu nie żałowała życia kilku typów spod ciemnej gwiazdy, niemniej od teraz postanowiła działać bardziej powściągliwie.

 

– To jest opisane z jej perspektywy. Nie wiadomo czy to prawda. Bardzo filmowa logika: skoro główna postać kogoś zastrzeliła to na pewno oni byli “ci źli”. 

 

 

 

Jego wzrok był skupiony na wejściu do saloonu, a dłoń trzymał na broni, gotów w każdej chwili ją wydobyć.

 

– A co on się z nią tak patyczkuje? Przecież on nie wie, że ma do czynienia z główną postacią w tekście :) Wie, że przyjechała obca baba, wdała się w jakąś bójkę, strzelaninę i zastrzeliła przynajmniej jednego mieszkańca tej miejscowości. I jak ona wychodzi na ganek to on nawet spluwy nie wyjmie aby mieć ją na muszce? Przynajmniej na ten moment opowiadania. A jak potem dzięki swobodnemu i pogardliwemu zachowaniu Laury dochodzi do eskalacji to zobacz jak ten jeden ruch wiele znaczy. Scena kończy się na wycelowaniu w nią luf. Jakby się zaczynała od wycelowanych luf to gliniarze mogliby do niej otworzyć ogień. Całkiem słusznie zresztą, tak powinni postępować stróże prawa mając do czynienia z niebezpiecznym bandziorem jaki nie chce złożyć broni. Więc widać plot armor Laury. Szeryf i reszta nie może do niej strzelić a tym bardziej zastrzelić bo to główna postać w tekście. Jak to aż tak widać to nie przynosi chluby projektantowi. 

 

 

 

 

 

Na środku ulicy stał mężczyzna o surowej twarzy, na której życiowe doświadczenia odcisnęły swoje piętno.

 

Malcolm skrzywił się.

– Naprawdę musimy o tym rozmawiać? Miałem sobie właśnie szykować kolację.

 

 

– Brak konsekwencji. To ten Malcolm jest twardzielem czy nie? Twardziel nie powinien się wzdrygać przed opowiadaniem o trupach jakie już widział i pochował. Zwłaszcza jak nosi blachę i mówi o obowiązkach służbowych. A jeśli nie jest twardzielem to czemu na początku dostaje opis sugerujący, że to twardziel? Brak konsekwencji. A ogólnie to przydałby się jakiś jeszcze twardziel albo cwaniak oprócz Laury bo ona monopolizuje te kategorie a przez to jest to monotonne i przewidywalne. 

 

 

Laura Wojownik

 

 

W akcie desperacji rzuciła się na Laurę, lecz ta dostrzegła ją kątem oka i błyskawicznie obezwładniła, powalając na podłogę.

 

Każdy wystrzał był celny i potężny jak uderzenie bojowego młota, lecz mimo to agorth wciąż posuwał się naprzód.

 

– Dokładnie tak. Jak czegoś nie pominąłem to ona dosłownie każdym wystrzałem w tekście trafia w cel. Każdym. Ma 100% bojowej skuteczności, nigdy nie chybia. Najpierw w bardze a potem w kopalni. Być może filmowo to dobrze wygląda ale dla mnie wygląda nienaturalnie a przez to zwiększa mój poziom niewiary w postać, scenę i świat przedstawiony. No chyba, że ma jakiś magiczny rewolwer czy skill który gwarantuje, że ona nigdy nie chybia. Ale jeśli tak to powinno wynikać to z tekstu a nie wynika. 

 

 

 

Spiął się i runął na nią w niewiarygodnym, ponad siedmiojardowym skoku.

 

– Aha! Czyli poczwara umie skakać! :) Bo tak się dał przerobić na tarczę strzelniczą mając klasyczną scenę “ten zły idzie” to myślałem, że conajwyżej chodzić i zgarniać ołów umie :) 

 

 

Starszy mężczyzna wziął dzbanek i nalał świeżej wody do kubka. Laura widząc to chrząknęła i wskazała wzrokiem na swoją torbę, leżącą na podłodze. Bob schylił się i wymacał wewnątrz butelkę burbonu. Uśmiechnął się pod wąsem.

– Oby to był objaw alkoholizmu Laury a nie kolejny przejaw twardzielowania za wszelką cenę. Nałóg ubarwiłby tą postać. Dodał charakteru i skazy na jej wizerunku istoty idealnej. 

 

 

 

 

Co ja mógłbym doradzić od siebie

 

 

– trzymaj się ten konwencji postapo-westernu z magią, fajnie i ciekawie Ci to wychodzi

– uczłowiecz istotę idealną :) Ona jest nudna jak jest taka beznamiętna, bezbłędna i wszystkowiedząca

– popracuj nad projektami walk aby nie był to mecz do jednej walki. Niech istotę idealną też coś zaskoczy, niech oberwie, niech krwawi, niech się boi, niech poczuje zaszczucie. To ją uczłowieczy. 

– popracuj nad BN-ami. Czyli jw, niech się pojawią inni twardziele, cwaniacy a nie tylko bezbarwne tło aby istota idealna mogła błyszczeć i zgarnąć sobie parę fragów

– bądź konsekewnty w opisach postaci, jak opisujesz kogoś jako twardziela to niech to będzie twardziel. Co to za twardziel jak wymięka natychmiast po spotkaniu istoty idealnej? Pozer a nie twardziel. 

 

 

 

– Ogólnie to jak mówię, fajny świat wykreowałeś i jakbyś coś jeszcze publikował to chętnie bym poczytał. Poza istotą idealną to jedno z lepszych opowiadań jakie czytałem na tym forum :) 

 

– Powodzenia przy klawiaturze i trzymaj się :)

Bruce poprawiłem tekst zgodnie z Twoimi sugestiami. Tylko w dwóch miejscach zostawiłem tak jak było, bo wydaje mi się, że jest dobrze (chodzi o dodatkowe przecinki).

 

Poniżej zamieszczam najistotniejsze poprawki, które wprowadziłem.

 

 

 

– Nikt z nich nie był opętany przez vira…

– Ten tutaj z pewnością nie był opętany przez vira – stwierdziła. – Nie mogę tego samego powiedzieć o dwójce jego kompanów, lecz jak dla mnie wiszą tu zbyt długo, by mogli mieć coś wspólnego z całą sprawą. To zaś oznacza, że nasz cel pewnie wciąż ukrywa się w miasteczku.

 

 

 

– Tak z czystej ciekawości, po co trzymacie tego konia wam ten koń, skoro jego utrzymanie wymaga tyle wysiłku?

 

 

 

Z wyrazem zemścić jest śmieszna sprawa, bo ja używam go całe życie i dopiero teraz się dowiedziałem, że to najwyraźniej gwara świętokrzyska, czyli z moich rodzinnych stron :)

Zemścić czyli przeklinać albo kląć.

Kątem oka dostrzegła barmana, który paskudnie zemsząc klnąc, czołgał się pośpiesznie w kierunku zaplecza. 

 

 

 

 

Regulatorzy, dziękuję za komentarz. Przeczuwałem, że pojawią się uwagi do mojego opowiadania, ale nie spodziewałem się, że będzie ich aż tyle. Przeczytałem je kilkukrotnie, a mimo to nie wychwyciłem tych błędów. W każdym razie bardzo dziękuję za wnikliwą analizę – wiem, że wymagało to sporo czasu i wysiłku.

 

Naniosłem poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami. Poniżej zamieszczam te najistotniejsze.

 

 

Smagnięty lejcami rogg wspiął się na cztery tylne nogi…

– Nie dąsaj się. Na miejscu kupię ci kilka dorodnych szczurów. Z pełnym brzuchem odzyskasz humor.

Nieznajoma ścisnęła mocniej wodze, a potem raptownie uderzyła piętami w boki zwierzęcia.

– No, jazda!

Rogg wspiął się na cztery tylne nogi, a dwiema przednimi zamachał w powietrzu. Zarżał dziko i pognał traktem, wzbijając spod kopyt tumany kurzu.

 

 

 

Rysy twarzy stopniowo się zmieniały, z dłoni wyrastały im szpony

 

 

 

…podeszła do lady, za którą stał barman. Ubrany był w zwykłą, przybrudzoną białą koszulę oraz ciemne spodnie, które zdawały się być zbyt duże na jego szczupłe ciało. → Można było zobaczyć i ocenić spodnie barmana, mimo że stał za ladą? – Nie jestem pewien, czy powinienem to zmieniać. W końcu to wszechwiedzący narrator opisuje wygląd barmana, a nie sama Laura. Mogę skupić się tylko na koszuli, ale obawiam się, że wtedy ktoś mógłby pomyśleć, że barman nie ma na sobie spodni :)

 

 

 

Ospowaty z wolna osunął się na drewniane deski… → Zbędne dookreślenie. Czy deski mogły być inne, nie drewniane?

Proponuję: Ospowaty z wolna osunął się na podłogę

Zmieniłem: osunął się na drewnianą posadzkę, bo zdanie wyżej jest już użyte słowo podłoga.

 

 

 

…dostrzegła barmana, który paskudnie zemsząc… → Co robił barman??? Wyjaśnienie kilka akapitów wyżej :)

 

 

 

Wejście do kopalni było częściowo zawalone gruzem, lecz mimo to nadal można je było dostrzec… → Wejście do kopalni, choć częściowo zawalone gruzem, wciąż było widoczne z daleka. 

 

 

 

blasku lampy błyszczały stalowe, zardzewiałe szyny… → W nikłym świetle lampy połyskiwały słabo stalowe szyny…

 

 

 

Czuł jak płonie jego każdy mięsień, jak łamana jest jego każda kość. → Czy zaimki są konieczne? → W tym konkretnym przypadku myślę, że zaimki wzmacniają opis, sprawiając, że ból potwora jest bardziej „namacalny”.

 

 

 

 

Pipboy79, dzięki za komentarz! Cieszę się, że moje opowiadanie Ci się spodobało. Jeśli chodzi o Laurę, to masz rację. To jest zimna, perfekcyjna twardzielka, ale taka właśnie miała być :) Mimo to przemyślę Twoje sugestie i wezmę je pod uwagę w przyszłości. Mały spojler: Laura ma rzeczywiście problem z alkoholem :)

 

Pipboy79, dzięki za komentarz! Cieszę się, że moje opowiadanie Ci się spodobało. Jeśli chodzi o Laurę, to masz rację. To jest zimna, perfekcyjna twardzielka, ale taka właśnie miała być :) Mimo to przemyślę Twoje sugestie i wezmę je pod uwagę w przyszłości. Mały spojler: Laura ma rzeczywiście problem z alkoholem :)

– Oki, szpoko, powodzenia przy klawiaturze :)

Adamie Huzarze, witaj. :)

Rozumiem, jak najbardziej, to zawsze Twoja wizja, ja wypisuję tylko wątpliwości, jakie pojawiały się podczas czytania, ale poprawki wprowadzasz wedle własnej woli i przemyśleń, bo Ty jako Autor znasz tekst oraz całą treść najlepiej. :)

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję, powodzenia.:)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Adamie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Dodam jeszcze, że wszystkie moje uwagi to sugestie i propozycje, i cieszę się, kiedy Autor z nich korzysta. Wyszczególnianie naniesionych poprawek nie jest konieczne. Wystarczy zgłosić, że usterki zostały poprawione.

Pędzę do klikarni. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szczerze mówiąc, z początku olałem twój tekst, bo przedmowa jest raczej zniechęcająca. Ale zobaczyłem, że ludzie klikają, więc postanowiłem dać szansę.

Pierwszy akapit wydał mi się niezamierzenie zabawny:

Słońce wisiało coraz niżej na horyzoncie i przypominało żarzącą się kulę ognia, która barwiła niebo odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota.

Czyli… hm, to, czym zachodzące słońce zasadniczo jest? ;)

Ogólnie ten początek jest trochę pompatyczny. Później dość często łamiesz zasadę ,,show, don’t tell”. Tu:

Już w wieku szesnastu lat opuściła rodzinny dom i zaciągnęła się do wojska, by walczyć na wojnie przeciwko elfom. Mimo iż mogłoby się to wydawać skrajnie lekkomyślne i niebezpieczne, nie była wcale osamotniona w swoim postanowieniu. W tamtym okresie wiele dziewcząt podjęło podobne decyzje. Konflikt z każdym dniem przybierał na sile i starcia z długouchymi stawały się coraz bardziej brutalne. W środku tego chaosu nie brakowało więc sierot i osób, które nie miały już nic do stracenia. Armia zaś, zmuszona do uzupełniania braków w szeregach, przyjmowała praktycznie każdego, kto był zdolny do walki.

Albo tu:

Mimo iż wszystko trwało zaledwie chwilę, wypalanie run wymagało sporo wysiłku. Należało przy tym pamiętać, by umiejętnie korzystać z paktu z Duchem i go nie nadużywać. W przeciwnym wypadku oprócz wypalania run, wypalało się również własne ciało. 

Moim zdaniem lepiej byłoby te informacje przemycić w tle, skoro są istotne, a nie pauzować akcję, żeby robić czytelnikowi wykład. To samo dotyczy opisów emocji. I w sumie zgadzam się z Pipboyem, że Laura jest trochę OP – coś pomiędzy postacią z gry wideo a Vinem Dieselem. ;)

Co się udało? Na pewno klimat. Westernowe tropy ogrywasz bardzo sprawnie – aż słyszę w głowie soundtrack Morriconego. :D Szkoda tylko, że nie wycisnąłeś więcej z tego weird westu. Masz elfy zamiast Indian, sześcionogie potwory zamiast koni i Zakon Oczyszczenia zamiast Strażników Teksasu, a otoczka fantasy rozmyła się szybko; mogłeś zostawić prawdziwy Dziki Zachód z – nie wiem – wendigo i wyszłoby na to samo.

Nie mniej, jeśli pojawi się ciąg dalszy, zajrzę. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Widzę, że pojawiło się kilka komentarzy, więc dodam coś od siebie. W przeciwieństwie do Pipboy79SNDWLKR, podobała mi się postać Laury właśnie ze względu na jej „idealność” (choć, jak już Adam napisał – nie do końca taka jest). Pełno jest takich postaci męskich, podczas gdy bohaterki żeńskie zazwyczaj przedstawia się w bardziej przyziemnych wersjach – mają różne problemy, braki lub potrzebują w czymś pomocy. Brakuje na tapecie kobiecych odpowiedników twardzieli.

A tak z innej beczki – ciekawy temat poruszył Pipboy79, mianowicie filmową logikę, a konkretnie to, że Laura jest zimna jak stal i wychodzi z niemal wszystkiego bez szwanku. Z jednej strony realistyczniej byłoby, gdyby poniosła jakieś drobne obrażenia, ale co właściwie przez to rozumiemy? Kilka siniaków i otarć? Rozdartą koszulę i ranę kłutą od szkła? Czy coś poważniejszego?

Wydaje mi się, że oczekując uszczerbku na zdrowiu głównego bohatera, zakładamy również filmową konsekwencję takich wydarzeń. Nawet najprostszy postrzał, np. w kończynę, z raną wlotową i wylotową, jest bardzo groźny dla życia. Jeśli nie zostanie szybko opatrzony, ryzyko zakażenia lub wykrwawienia jest wysokie. A późniejsza rekonwalescencja może trwać tygodniami, a nawet miesiącami. To nie John Wick, który dostaje kilka kulek, ma rozbijane butelki na głowie, spada z kilkunastu pięter, a potem nakleja plasterek z uśmieszkiem i idzie dalej. :)

Hej! 

Początek masz plastyczny, choć trochę ogólny i brakuje mi tu wyróżnienia, bo przy opowiadaniach w teraźniejszości nie zwracam na to uwagi, ale w krainach fantasy dobrze, kiedy mały akcent jest. ;) 

 

Nie było jednak w tym nic dziwnego. Na rubieżach Zjednoczonych Księstw Agararu prawie każdy posiadał broń. Zachodni obszar kontynentu nadal był w rękach elfów, które regularnie napadały na pogranicze. Czasy były niebezpieczne i w przeciwieństwie do bardziej cywilizowanej, wschodniej części kraju, noszenie broni stało się na zachodzie nieodłącznym elementem codzienności.

Tu sporo tłumaczysz. Takie rzeczy warto zostawić jako niedopowiedzenie: widzimy kobietę z bronią i możemy jako czytelnik zastanowić się, czy to noszenie jest normalne, czy może wyjątkowo nosi? Odpowiedź fajnie poznać w tekście. 

To, że czasy niebezpieczne – tak samo. Jako czytelnik chcę sama wywnioskować, że czasy są niebezpieczne. 

Dalej zaczynasz streszczać, co rozprasza moją uwagę. Ledwo zaczęliśmy historię, a Ty już piszesz, że kobieta opuściła dom mając 16 lat i zaciągnęła się do wojska. To jakby w scenie poznania Wiedźmina Sapkowski rzucił: „Nieznajomy wszedł do karczmy. To był wiedźmin, który jako dziecko został oddany wiedźminom i obecnie poluje na potwory”.

Nie piszę tych uwag złośliwie, po prostu chcę pokazać, że szczypta tajemnicy na początku ma znaczenie i przykuwa do opowiadania. 

Podobnie jak wspomnienia, że bohaterka już nie jest żołnierzem, ale pamięta. Co mają na celu na początku? 

Scena z koniem przyjemna – tu rzucasz uwagę o saagach, lubię takie smaczki z uniwersum, tu widzimy, jak kobieta rozmawia z roggiem. 

 

nadal stanowił niezbyt przyjemny widok.

To znaczy? Trudno, żeby wisielec (jakkikolwiek) stanowił przyjemny widok. :) 

Pomysł opętań przez vira/viry – bardzo ciekawy, ale czemu tłumaczysz nam to jako narrator? 

 

mimo wrogości jaką emanował jej rozmówca.

To wiemy. 

 

Momentami za dużo tłumaczysz i powtarzsz to, co widzimy, np. 

, który nie omieszkał sprawdzić ich autentyczności.

– Długo zamierzasz u nas zostać? – zapytał, nadgryzając każdą z monet.

Skoro dalej mamy, że nadgryza monety, domyślamy się, że sprawdza w ten sposób ich autentyczność i przekazujesz dwa razy tę samą informację, podaną na różne sposoby. ;) 

 

. To dopiero się okaże – odpowiedziała, dając do zrozumienia, że nie zamierza wdawać się w żadne szczegóły.

Tu tak samo. Skoro odpowiada „to dopiero się okaże”, nie ma sensu wyjaśniać, że ta odpowiedź daje do zrozumienia, że… :) 

 

Dalej też jest trochę podobnych fragmentów. 

Po scenie w stajni widzę, że rogg to prawie synonim konia. Myślałam, że będą się bardziej różnic, jak np. testrale w HP. 

 

Scena w saloonie skojarzyła mi się ze sceną otwarcia Wiedźmina. ;) Czytało się dobrze choć były momenty, że za dużo tłumaczyłeś. 

 

Fajnie za to weszły te symbole, poczułam ducha fantasy. :) 

No i mamy Zakon Oczyszczenia.

 

Szeryf mógł mieć coś około czterdziestu lat

Bez „coś”.

 

Rozmowa z szeryfem podobała mi się, na plus, że nie chciał rozmawiać o pogryzieniach, bo planował kolację – jakoś tak utkwiło w pamięci, bo zazwyczaj w takich rozmowach wszystko toczy się gładko. 

 

czasem, jest tak potrzeba…

taka potrzeba

 

Ja, nie mogłam ryzykować. 

Bez przecinka. Choć i tak lepiej brzmi bez tego „Ja”.

 

nic więcej weszła do kopalni.

Przecinek przed „weszła”.

 

Wejście do kopalni i opisy przy tym – bardzo dobre. 

 

zbliżał twarz szeryfa coraz

Przecinek przed „twarz”.

 

urobek, by nie upaść i z wysiłkiem usiadła

Usunęłabym to „by nie upaść”.

 

którego opętał leżał

Przecinek przed „leżał”.

 

Akcja z virem ciekawie opisana, było czuć emocje, ale ostatecznie zbyt przewidywalna. Laura wpada do jaskini, pokonuje vira, ratuje dziewczynę. Mało to dark fantasy. 

 

Koniec taki bajkowy – bohaterka opatrzona przez dobrego Boba, leży w ciepłej pościeli. Zakończenie mnie rozczarowało. 

 

Ogólnie pomysł na Laurę był dość typowy – superbohaterka, która prowadzi śledztwo sama i też sama pokonuje potwora. Szkoda, że wszystko tak łatwo jej przychodziło. Miałam wrażenie, że to taka Wonder Women. XD

 

substancja zaczęła działać, lecz kobieta wydała z siebie jedynie stłumiony syk.

Tu już wyraźnie widać, że nawet nie krzyknie z bólu, do przesady była bohaterska. Brakowało mi ukazania jej wad. 

 

Całościowo żałowałam też, że nie ma elfów, o których było na początku, wątek nie został wykorzystany i w sumie nie wiem, po co o nim wspomniałeś. 

 

Ale ogólnie czytało mi się przyjemnie, bo styl masz dobry. Tylko ta bohaterka i tłumaczenia… 

 

Pozdrawiam, 

Ananke

 

 

cie­cie­rad_ja­der­ko

jest zimna jak stal i wychodzi z niemal wszystkiego bez szwanku. Z jednej strony realistyczniej byłoby, gdyby poniosła jakieś drobne obrażenia, ale co właściwie przez to rozumiemy? Kilka siniaków i otarć? Rozdartą koszulę i ranę kłutą od szkła? Czy coś poważniejszego?

Wszystko zależy od sceny. Jeśli Laura walczyłaby tylko z jednym-dwoma mężczyznami, a została draśnięta w ramię, to taka rana nie jest groźna, ale już mamy skazę i to, że nie zawsze wszystko przewidzi. Gdyby wyszła z saloonu i została uderzona w tył głowy przez ludzi szeryfa, zamknięta w celi, i dopiero tam pokazała odznakę albo sami by ją zobaczyli przeszukując rzeczy – wiemy, że nie jest superhero, która wszystko przewidzi. ;) Można zrobić kobietę-twardzielkę, ale to, że ktoś jest twardzielem nie znaczy, że ma być od razu bogiem. ;) 

 

SNDWLKR, dzięki za komentarz. Cieszę się, że mimo początkowej niechęci, jednak dałeś mojemu tekstowi szansę.

 

Jeśli chodzi o „show, don’t tell”, to świadomie pozwoliłem sobie na pewne skróty, żeby nie rozwlekać wstępu. Wydaje mi się, że czasem warto przedstawić kluczowe informacje od razu. Ale rozumiem Twój punkt widzenia i będę miał to na uwadze.

 

Laura OP? Na końcu napisałem kilka swoich przemyśleń na ten temat :)

 

Fajnie, że klimat westernu Ci się spodobał. Jeśli pojawi się kontynuacja, to postaram się bardziej podkręcić elementy weird westu – zobaczymy, jak to wyjdzie.

 

 

 

 

 

 

Ananke, bardzo dziękuję za komentarz. Naniosłem większość sugerowanych poprawek.

Co do tłumaczenia, to zależało mi na tym, żeby czytelnik od początku miał solidne podstawy do zrozumienia świata i wydarzeń. Nie każdy lubi domyślać się wszystkiego między wierszami, ale rozumiem, że można to odbierać jako nadmierne tłumaczenie. W przyszłości spróbuję znaleźć lepszy balans.

 

“To znaczy? Trudno, żeby wisielec (jakikolwiek) stanowił przyjemny widok. :)” – Masz rację, każdy wisielec to raczej nieprzyjemny widok, ale chodziło mi o stopniowanie wrażeń. Dwaj poprzedni byli w znacznie gorszym stanie, więc w porównaniu do nich ten trzeci wyglądał ‘lepiej’, choć nadal budził odrazę. Chciałem podkreślić, że mimo lepszego stanu, jego widok wciąż był daleki od czegoś, co można by nazwać ‘znośnym’.

 

“Po scenie w stajni widzę, że rogg to prawie synonim konia. Myślałam, że będą się bardziej różnic, jak np. testrale w HP.” – Rogg ma sześć nóg, rogi na głowie, paszczę pełną ostrych zębów i żywi się mięsem. Przypomina konia, lecz na pewno nim nie jest :) Moim zamysłem było stworzenie zwierzęcia, które ma pewne cechy znajome, ale jest czymś zupełnie innym niż koń.

 

Cieszę się, że były fragmenty opowiadania, które przypadły ci do gustu. Szczególnie rozmowa z szeryfem, bo należy do moich ulubionych :)

 

Jeżeli chodzi o walkę z vira, to sposób w jaki Laura pokonuje przeciwnika jest moim zdaniem jak najbardziej dark fantasy. Kobieta używa potężnej magii, nad którą nie powinien być w stanie zapanować żaden człowiek. Płaci za to sporą cenę (pakt z Duchem Śmierci) przez co wywołuje strach w potworze z którym walczy. Każdy może mieć jednak własne zdanie na ten temat.

 

Rozumiem, że zakończenie mogło wydać się zbyt łagodne, ale nie chciałem kończyć historii w sposób całkowicie tragiczny. Laura osiągnęła swój cel (uratowała dziecko i zabiła vira), ale zapłaciła za to wysoką cenę – nie tylko fizycznie (odniosła poważne rany), ale i moralnie, dopuszczając się morderstwa na lekarce. To, że ostatecznie ktoś jej pomógł, nie oznacza, że wszystko skończyło się dobrze. Wciąż pozostają pytania o konsekwencje jej czynów. Zakończenie pozostawiłem otwarte, bo możliwe, że kiedyś wrócę do tej postaci i napiszę jej dalsze losy.

 

 

 

 

 

 

Było kilka uwag, że Laura jest zbyt potężna i nie ma żadnych wad. Każdy może mieć swoje zdanie, ale dla mnie to trochę jakby zarzucać Clint’owi Eastwood’owi, że jest zbyt męski w westernach :) Taki miałem pomysł na postać, ale rozumiem, że nie każdemu może się podobać.

Napiszę jednak parę słów, jak ja to widzę. Dla mnie Laura nie jest postacią idealną, której wszystko przychodzi z łatwością. Jej impulsywność doprowadziła przecież do bójki w barze i przypadkowego zabójstwa, a brak wyrzutów sumienia świadczy o jej zachwianej moralności. Mieszkańcy miasteczka się jej bali, a ona sama miała trudności w nawiązywaniu relacji. Nadużywała alkoholu, a w pogoni za vira bez wahania zamordowała lekarkę.

Nie jest niepokonaną wojowniczką – w walce z vira została poważnie ranna i ledwo uszła z życiem. Użycie zaklęcia powiązanego z Duchem Śmierci było postawieniem wszystkiego na jedną kartę. Udało jej się, ale nie bez poświęceń.

To nie superbohaterka, a raczej antybohaterka. Jej moralność jest wypaczona, a przeszłość pełna przemocy i wojny sprawiła, że stała się bezkompromisowa i gotowa poświęcić wszystko, by osiągnąć swój cel. W jej wnętrzu czai się mrok, który kształtuje jej decyzje.

 

 

 

 

W każdym razie, dziękuję za wszystkie opinie i cieszę się, że opowiadanie w dużej mierze przypadło do gustu :) Zachęcam do dalszych komentarzy – każda uwaga jest dla mnie cenna.

 

 

Cześć, Adamie! :-)

Przedstawiasz nam pewną przedstawicielkę Zakonu Oczyszczenia, rodzaj wiedźminki(?) pomagającej utrzymać pokój na pograniczu oraz opisujesz ją w trakcie wykonywania zadania – likwidacja potwora. 

Opko jest napisane poprawnie, akcja rozwija się po bożemu, czyli po kolei, każda postać z grubsza opisana, reguły świata przybliżone. Brakuje mi krajobrazów i miejsc, gdyż lubię mieć silniejszą pożywkę dla wyobraźni niż wzmianka, że coś zmizerniało, zbrunatniało, poza tym kocham architekturę, więc tropię detale, a u Ciebie jest ich niewiele. Swoją drogą, wciąż się zastanawiam, dlaczego Autorzy tak lubią słowo – "domostwo", dla mnie – pusty symbol, bo czy domostwo to kurna chata, czy blaszak, czy zrujnowany zamek, a może pałac lub chata z bali nad jeziorem?

 

Co można byłoby zrobić/napisać inaczej? Sprobuję podrzucić kilka fragmentów z tekstu wraz z moimi odczuciami. A, muszę wspomnieć, że nie jestem fanem fantasy, chociaż niektóre z tekstów fantasy mnie poruszyły/ją, nawet mocno, gdy dotyczą archetypów, więc weź na to poprawkę.

 

1/ "Było późne popołudnie. Słońce wisiało coraz niżej na horyzoncie i przypominało żarzącą się kulę ognia, która barwiła niebo odcieniami pomarańczy, czerwieni i złota. Mimo zbliżającego się zmierzchu, powietrze wciąż drżało od gorąca, zniekształcając widoczny w oddali krajobraz". 

Opisujesz punkt na linii czasu, więc po co proces, tj. podkreślenie, wystarczyłoby "nisko", chyba że zmiany zachodzą błyskawicznie (natura) i wtedy inny czasownik oraz przebudowa zdania; po co to "mimo", czytelnik wie, że zbliża się zmierzch?

 

2/ "Od ponad miesiąca nie spadła ani jedna kropla deszczu i znaczna część królestwa Morttemor zaczęła już odczuwać skutki przedłużającej się suszy". 

Czy potrzebne jest takie ubarwianie, jak: ani jedna, znaczna, zaczęła już, przedłużającej się. 

Zobacz, jak dalej kontynuujesz, powielając info:

"Okoliczna roślinność, niegdyś bujna i zielona, teraz zmizerniała i przybrała szarobrunatne barwy. Jedynie nieliczne drzewa rosnące przy szlaku, które miały dość długie korzenie, by czerpać wodę z głębszych warstw ziemi, zachowały jeszcze nieco dawnych kolorów". 

Ostrożnie ingerując: zastanowiłabym się nad podkreśleniami.

 

I dalej, spróbuj opowiadać, tak jak zdarza się przy ognisku, w barze, w zasadzie wszędzie, gdy ktoś opowiada, a ty słuchasz, albo odwrotnie.

Będą tylko moje odczucia, lecz najpierw przeczytaj:

 

"Zza zakrętu piaszczystej drogi wyłoniła się samotna jeźdźczyni. Na głowie nosiła skórzany kapelusz, spod którego wystawał warkocz kasztanowych włosów. Ubrana była po męsku, a na ramionach miała zarzucony ciemny, podróżny płaszcz, który falował poruszany podmuchami wiatru. Przy boku, na grubym, czarnym pasie znajdowała się kabura z rewolwerem. Nie było jednak w tym nic dziwnego. Na rubieżach Zjednoczonych Księstw Agararu prawie każdy posiadał broń. Zachodni obszar kontynentu nadal był w rękach elfów, które regularnie napadały na pogranicze. Czasy były niebezpieczne i w przeciwieństwie do bardziej cywilizowanej, wschodniej części kraju, noszenie broni stało się na zachodzie nieodłącznym elementem codzienności". 

 

Spróbowałabym "ściągnąć" ten opis i wyjaśnienie noszenia broni, znaczy skróciłabym, żeby nie brzmiało zbyt szkolnie, a bardziej naturalnie, np. 

"…samotna jeźdźczyni, nosząca się po męsku. Warkocz kasztanowych włosów wystawał spod skórzanego kapelusza, ciemny, podróżny płaszcz falował, poruszany podmuchami wiatru, odsłaniając gruby czarny pas z kaburą. W przeciwieństwie do cywilizowanej, wschodniej części kraju, noszenie broni stało się na zachodzie nieodłącznym elementem codzienności. Rubieże Zjednoczonych Księstw Agararu, zwane pograniczem, regularnie plądrowały elfy'.

Nieznajoma – nie używaj zamienników, piszesz o tej samej kobiecie, wciąż tej samej.

 

 

3/ "Laura uśmiechnęła się lekko, wskazując jedną ręką przywiązany do pasa mieszek z monetami, drugą zaś kaburę. W pierwszej chwili mężczyzna zacisnął mocno szczękę, jakby z obawy przed tym, co mogło zaraz nastąpić. Zuchwalstwo kobiety spodobało mu się jednak i ostatecznie uśmiechnął się również, odsłaniając ubytki w uzębieniu.

Rozejrzała się po wnętrzu oświetlonym przez przygaszone światło lampy naftowej. Drewniane ściany były ozdobione kilkoma trofeami myśliwskimi i paroma olejnymi obrazami. Na biurku umieszczonym pośrodku pokoju, wśród sterty dokumentów, stał podniszczony, żeliwny dzbanek do parzenia herbaty, a nieco dalej, pod ścianą, ustawiono mocno sfatygowany regał, na którym ułożono pamiątki rodzinne oraz kurzyło się też kilka starych książek.

Sprobuj zintensyfikować obraz: reakcję mężczyzny (po cholerę to ostatecznie?), przygaszony knot naftowych lamp (chyba nie była jedna?) z oszczędności. Podkreślenia – rzeczy nadmiarowe. Jeśli żeliwny to raczej czajnik, czajniczek niż dzbanek. ;-)

 

4/ "– Przybywasz do nas z daleka? – zagadnął Bob, odkładając strzelbę na półkę.

– Z Westshire.

– Kawał drogi – stwierdził i podszedł do biurka. – Masz ochotę na coś ciepłego do picia? Właśnie zaparzyłem herbatę.

– Nie, dziękuję.

Laura pokręciła głową i sięgnęła do sakiewki.

– Ile jestem winna za miejsce w stajni?

– Liczę sobie pięć koron za dobę. Do tego wyżywienie za trzy korony. Za pierwszy dzień biorę z góry, reszta płatna przy odbiorze rogga.

Kobieta nie zamierzała się targować, choć cena była trochę zawyżona. Odliczyła pieniądze i wręczyła je Bobowi, który nie omieszkał sprawdzić ich autentyczności.

– Długo zamierzasz u nas zostać? – zapytał, nadgryzając każdą z monet.

– Jeszcze nie wiem. To dopiero się okaże – odpowiedziała, dając do zrozumienia, że nie zamierza wdawać się w żadne szczegóły. – A właśnie, jest tu jakiś hotel?

Mężczyzna zamyślił się na chwilę, gładząc siwą brodę.

– W zasadzie ostał się chyba tylko pensjonat pani Rosenvelt przy ulicy Głównej – oznajmił ostatecznie. – Pomieszkiwało w nim kilku kupców, ale jakiś czas temu odjechali. Teraz pokoje zajmują tylko przyjezdni z odległych rancz, którzy mają coś do załatwienia w mieście i potrzebują się gdzieś zatrzymać na dzień lub dwa.

– Rozumiem. Dziękuję za pomoc.

Laura wyciągnęła jeszcze jedną koronę i położyła ją na blacie.

– Czy któryś z pańskich pracowników mógłby zanieść mój płaszcz i torbę do pensjonatu pani Rosenvelt? Wkrótce się tam zamelduję, ale muszę wcześniej jeszcze coś załatwić.

– Oczywiście. Nie ma problemu.

Bob zabrał monetę i zawołał donośnie.

– Ejże! Ricky! Tom! Jest tam który?!

Jego głos niósł się przez otwarte okno, docierając do dwóch młodych pomocników, którzy właśnie zajmowali się uprzątnięciem stajni. Usłyszawszy wezwanie szefa, chłopcy natychmiast rzucili miotły i czym prędzej stawili się do biura. Gdy tylko weszli, Bob od razu wydał im instrukcje.

 

Dialog wydaje mi się w miarę naturalny, jednakże może mniej około dialogowych info, kto co gładził, oznajmił ostatecznie, nie ma problemu. Trochę za bardzo neutralny ten dialog, za grzeczny ten dialog, zwłaszcza, że ona jest obcym z bronią i wiedźminką.

Nie wyjaśniaj, co kto myśli, co kto rozumie, jak to sobie tłumaczy – chłopcy.

 

5/ "Chcąc jak najszybciej zakończyć walkę, kobieta złapała Rixa za włosy i brutalnie grzmotnęła jego głową o blat baru. Mężczyzna wrzasnął dziko, ale nie puścił broni. Laura uderzyła go więc ponownie i potem jeszcze raz. Nie przestawała, aż krzyki Rixa zupełnie ucichły, a z jego dłoni wypadł rewolwer i uderzył z hukiem o podłogę.

Starałabym się być oszczędna w przedstawianiu akcji – podkreślenia, tj. unikałabym podkręcania, gdyż wbrew pozorom nie podkręca. :D

 

6/ "Na środku ulicy stał mężczyzna o surowej twarzy, na której życiowe doświadczenia odcisnęły swoje piętno. Jego wzrok był skupiony na wejściu do saloonu, dłoń trzymał na broni, gotów w każdej chwili ją wydobyć. Dwóch jego pomocników skradało się ostrożnie wzdłuż bocznych ścian budynku, starając się otoczyć Laurę. Ta zaś, nic sobie z tego nie robiąc, uniosła nieznacznie ręce i zeszła ze schodów, podchodząc nieco bliżej.

Tyle wystarczy! Rzuć broń i kopnij ją w moją stronę! – rozkazał szeryf, nie spuszczając oczu z kobiety.

– Nie mogę tego zrobić – odpowiedziała spokojnie, lecz zdecydowanie.

Decker westchnął ze złością, a jego palce ścisnęły mocniej rękojeść.

– Słuchaj no! – wrzasnął, marszcząc złowrogo czoło. – Mam świadków, że zabiłaś Rixa i wszczęłaś strzelaninę! Za samo to mogę cię powiesić!

– Niestety, ale nie ma pan nade mną jurysdykcji. Należę do Zakonu Oczyszczenia.

– Akurat! A ja jestem kapłanem Wielkiej Trójcy!

– Mogę to udowodnić.

Nie czekając na pozwolenie, Laura sięgnęła do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobyła z niej skórzane etui. Mężczyźni zareagowali gwałtownie na ten ruchniemal jednocześnie wyciągnęli rewolwery, mierząc nerwowo do kobiety.

– Powtarzam ostatni raz! Rzuć broń albo strzelam!

Laura nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się łagodnie i pokazała wysoko symbol Zakonu. Na srebrnej tabliczce wygrawerowany był krzyż w kształcie miecza z runicznym półkolem. Jego kontury wyraźnie rysowały się w blasku dwóch księżyców, emanując metaliczną poświatą, która przyciągała spojrzenia. Zebrani wokół gapie, którzy obserwowali całe zajście z bezpiecznej odległości, zaczęli między sobą głośno wymieniać uwagi. Szeryf, który już miał pociągnąć za spust, zaklął zaś szpetnie, ale ostatecznie schował broń i nakazał to samo swoim ludziom.

– No, jazda do domów! Koniec przedstawienia! – warknął rozdrażniony, przeganiając zbiegowisko.

 

Spróbuj trochę miarkować z dokładnym opisem i wyjaśnieniem, pokazujesz nam coś, czytelnik wyciąga wnioski i sam odczytuje/tropi – z przyjemnością – co się dzieje, jakie są myśli, motywacje postaci.

 

Podsumowując ten mój przydługaśny komentarz: całość wydaje mi się zbyt poprawna, lekko szkolna, zaszalałabym ze skracaniem opowieści (korekta wszelakiego wyjaśniania, przymiotników, przysłówków). 

Zgłaszam do biblio. 

 

pzd srd :-))

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję za komentarz. Doceniam czas i wysiłek, który włożyłaś w analizę tekstu.

 

Co do opisów miejsc i krajobrazów to rozumiem, że niektórzy woleliby bardziej rozbudowane opisy. Skupiłem się głównie na akcji i postaciach, ale i tak wydaje mi się, że opisów było „w sam raz” :) Gdybym ich wstawił więcej, to opowiadanie wydłużyło by się o kilka kolejnych stron, a tego chciałem uniknąć.

 

Odnośnie uwagi o nadmiernym tłumaczeniu myśli i emocji to chciałem ułatwić czytelnikowi zrozumienie motywacji bohaterów, ale może faktycznie lepiej byłoby pozostawić więcej miejsca na własne interpretacje.

 

Przemyślę sobie Twoje uwagi i spostrzeżenia. Jeszcze raz dzięki za komentarz i zgłoszenie do biblioteki :)

Poszarpane kawałki ubrań i pozostałości obuwia ledwo co trzymały się na ich ogołoconych kościach, delikatnie kołysząc się na wietrze.

“Ledwo co” to raczej “niedawno”, więc powinno być tu chyba “ledwie/ledwo”.

 

Słysząc to(+,) Bob poczerwieniał ze złości i skarcił wzrokiem chłopaka, lecz ten nawet tego nie zauważył.

Dowody były niepodważalne, ale i tak dość długo siedział w celi, nim w końcu przyszedł wyrok, by go powiesić.

kontaminacja: przyszedł rozkaz – zapadł wyrok

 

Wielka Trójco(+,) uchowaj!

No, ale cóż(+,) starość nie radość.

Niewiele myśląc(+,) ruszył za kobietą i z całej siły uderzył ją otwartą dłonią w pośladki.

Nagle ktoś z głębi sali poderwał się z krzesła i rozdarł na całe gardło.

Moim zdaniem brzmi to dziwnie.

 

To wystarczyło, by pozostali klienci saloonu odzyskali władzę w członkach i rzucili się w panice do ucieczki.

Nie no, w nogach… XD

 

Trzej towarzysze Rixa i jego brata również przestali bezczynnie siedzieć i przyglądać się rozwojowi wydarzeń. Wstali (zerwali się z miejsc i) niemalże jednocześnieotworzyli ogień.

Co tu chcesz przekazać? Moim zdaniem jest to rozwleczone zupełnie bez potrzeby. To akcja, wszystko się dzieje szybko, więc krótszymi zdaniami lepiej przekazać dynamikę.

 

Upadła z impetem na podłogę(-,) po drugiej stronie i znieruchomiała, trzymając głowę nisko.

Ledwo co skończyła przeładowywać, gdy wtem usłyszała donośny głos z zewnątrz.

Tu nagromadziłeś: ledwo co, gdy, wtem i trzeba uprościć, bo zgubił się sens.

 

Co prawda w najmniejszym stopniu nie żałowała życia kilku typów spod ciemnej gwiazdy

Może jednak uśmiercenia? Odebrania życia?

 

Reguła Zakonu tego nie zabrania – odparła spokojnie Laura.

Jest jedna? Może reguły nie zabraniają…

Zakon rządził się swoimi zasadami

Jednak jest więcej.

Laura przytaknęła na znak, że przyjęła to do wiadomości.

To się rozumie samo przez się.

 

Malcolm sięgnął do szuflady i wyjął z niej butelkę oraz dwie szklanki, starannie wycierając kurz z ich krawędzi.

To mi zupełnie nie pasuje do realiów.

 

Ostrożnie, bo to piekielnie mocne – stwierdził, czując jak gorąco rozlewa mu się po wnętrznościach.

Chyba zbyt szeroko… po przełyku, po żołądku, skoro poczuł to od razu, to jednak zawęziłabym do układu pokarmowego.

 

To był ulubieniec syna burmistrza, który specjalnie sprowadził go dla niego zza oceanu. Podobno kosztował małą fortunę. Burmistrz płacił mi, żebym się nim zajmował, ale to było zanim umarł. Teraz mam tylko z nim problemy. Ech, nie chcę o tym gadać.

Rozumiem – stwierdziła Laura i zmieniła temat.

wolałabym najpierw porozmawiać z burmistrzem – odparła beznamiętnie Laura, ucinając dalszą dyskusję na ten temat.

(…)

Niestety, burmistrz Morris nie żyje. Strzelił sobie w głowę, niedługo po tym jak vira zabił jego dziesięcioletniego syna – wyjaśnił, nie wdając się w szczegóły.

To już wiemy! Laura też.

 

Przepytując mieszkańców(+,) nie dowiedziała się w zasadzie niczego nowego, a wręcz przeciwnie, często dostawała sprzeczne informacje, które tylko utrudniały jej zadanie.

Nazywam się Irena Teris i jestem tutejszym lekarzem. Przyszłam do pacjenta, ale gdy tu trafiłam, okazało się, że już nie żyje.

– Ciekawe. Często chodzisz na takie wizyty domowe?

Tak, to nie było dziwne, więc skąd zaskoczenie?

Chcieliśmy jeszcze zapytać grabarza, czy jej przypadkiem nie widział…

– On wam nie pomoże – ucięła stanowczo Laura.

(…)

– Szukajcie dalej i nie traćcie nadziei – powiedziała poważnie i odprawiła rozgorączkowanych ludzi spod domu grabarza.

Zaginęło dziecko, obca kobieta pojawiła się obok cmentarza, przy którym być może to dziecko było, ale nikt nie pyta kim ona jest, nikt nie wchodzi sprawdzić, co z grabarzem i generalnie yolo.

Obca = podejrzana, nie?

– Musisz dopiero od niedawna siedzieć w ciele szeryfa, skoro cię nie wyczułam – stwierdziła chłodno.

– Jestem w nim wystarczająco długo, by się zadomowić.

Czyli dopiero się zadomowi, więc potwierdził słowa Laury. Może “zdążyłem się już zadomowić”?

Wokół unosił się dym zmieszany z drobinkami krwi i wydawało się jakby czas zastygł na ułamek sekundy, a potem agorth zwalił się jak długi na ziemię.

Czas nie jest cieczą, więc może zwyczajnie się zatrzymał?

 

Agorth przyglądał jej się z rozbawieniem i bez pośpiechu podążył za nią.

Agorth przyglądał się jej z rozbawieniem i bez pośpiechu podążył za nią. → zmiana szyku

 

Z niedowierzaniem rozglądał się dokoła(+,) rozpoznając wymalowane krwią symbole, które Laura ukradkiem pozostawiła, krążąc po jaskini.

Nad poprawnością językową i interpunkcją trzeba tu jeszcze popracować, nie udało mi się wszystkiego wypisać niestety. Oczywiście moje uwagi to sugestie i bardzo proszę, żebyś tak je potraktował ;)

Tekst jest ciekawy i wciągający. Zgadzam się, że Laurze wszystko przychodzi zbyt łatwo, a mimo informacji, że magię musi oszczędzać, nie pojawiła się żadna konsekwencja. Poza tym piszesz, że infodumpy są świadome, żeby nie rozwlekać tekstu, a moim zdaniem to one rozwlekają, bo czytelnik z dialogu mógłby się szybciej dowiedzieć tego samego, a w ciekawszy sposób i jeszcze z polem do interpretacji.

Nie podobały mi się te “filmowe” wstawki, klepnięcia w tyłek itd. To już było milion razy i wygląda na pretekst do przedstawienia sceny walki, a chciałabym czegoś nowego, konfliktu tak prawdziwego, że uwierzę, że nie ma innego wyjścia tylko sięgnąć po broń, a tak to wielka obrończyni dała się wciągnąć w potyczkę z miejscowym łobuzem. → niewiarygodne i nudne (przepraszam)

Dużym plusem są elementy fantastyczne, są ciekawie dobrane i przedstawione, połączenie wiedźmina i dr Stranga też jest na plus (moim zdaniem), weird west też był dobrym pomysłem. Generalnie opko oceniam pozytywnie, a zważywszy na to, że to dopiero początek Twojej drogi na portalu, to wygląda to całkiem obiecująco.

Powodzenia w dalszym pisaniu i dzięki za wiadomość ;)

Klik ode mnie.

Pozdrawiam

MG

M.G.Zanadra, bardzo dziękuję za komentarz i za „klika” do biblioteki. Przeanalizowałem Twoje uwagi i wprowadziłem poprawki do tekstu. Jestem wdzięczy za czas, który poświęciłaś na przeczytanie mojego opowiadania i na podzielenie się swoimi spostrzeżeniami.

 

Co do „Reguły Zakonu” to nazwa nie odnosi się do jednej zasady, tylko do zbioru praw. Nazwa została zaczerpnięta z prawdziwych zakonów (https://pl.wikipedia.org/wiki/Regu%C5%82a_zakonna). Może być to trochę mylące, ale poprawnie używa się tej nazwy właśnie w liczbie pojedynczej (Reguła, a nie Reguły).

 

Odnośnie nadmiernego tłumaczenia lub infodumpów jak je nazwałaś (swoją drogą ciekawe słowo :)), to muszę się nad tym dłużej zastanowić. Planuję dokonać korekty w tym zakresie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

 

Miło mi, że ogólna ocena opowiadania jest pozytywna, a szczególnie cieszy mnie, że przypadły Ci do gustu elementy fantastyczne oraz weird westu.

Nowa Fantastyka