- Opowiadanie: Adexx - Księga imion

Księga imion

Opo­wia­da­nie z uni­wer­sum Astrum. 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy V

Oceny

Księga imion

Mapa środ­ko­wej war­stwy miesz­kal­nej:

 

– Dawno, dawno temu ist­nia­ła grupa ludzi, która błą­dzi­ła w ciem­no­ściach. Szli po omac­ku, oto­cze­ni mro­kiem tak gę­stym, że zda­wał się być żywą isto­tą. Ich głosy drża­ły od stra­chu, a serca biły nie­spo­koj­nie. Zmę­cze­ni i prze­ra­że­ni unie­śli twa­rze ku nie­wi­dzial­ne­mu niebu i za­czę­li się mo­dlić…

Stara ko­bie­ta za­wie­si­ła głos, jakby cze­ka­ła, aż ciem­ność do­koń­czy jej myśl. Sie­dzia­ła na wy­słu­żo­nym dy­wa­nie, oto­czo­na cia­snym krę­giem dzie­ci. Ich twa­rze, le­d­wie wi­docz­ne w mroku, roz­świe­tla­ły tylko błysz­czą­ce oczy. Ka­mien­na po­sadz­ka była zimna, ale nikt się nie skar­żył.

W od­da­li ma­ja­czy­ły za­ry­sy na­mio­tów. Inni miesz­kań­cy zaj­mo­wa­li się upra­wą flu­ore­scen­cyj­nych grzy­bów, które da­wa­ły mdłe świa­tło i skrom­ne po­ży­wie­nie. Ale ple­mię Kości było inne. Na­uczy­ło się żyć w ciem­no­ści. Nie po­ko­ny­wa­li jej – stali się czę­ścią mroku. Prze­trwa­nie w tym mor­der­czym świe­cie nie było przy­wi­le­jem, lecz co­dzien­ną walką.

Ko­bie­ta wzię­ła głę­bo­ki od­dech i zmie­ni­ła ton, na­da­jąc gło­so­wi bła­gal­ną, pełną roz­pa­czy nutę:

– O Boże, nasz lud jest głod­ny. Czy nie mógł­byś nas na­kar­mić i na­po­ić?”

Dzie­ci drgnę­ły. Star­sze już znały ten frag­ment, młod­sze słu­cha­ły w na­pię­ciu.

– Bóg ze­słał im je­dze­nie – kon­ty­nu­owa­ła sta­rusz­ka – i wszy­scy po­ży­wi­li się do syta. Mi­nę­ło kilka dni, a lu­dzie po­now­nie wznie­śli proś­by ku niebu.

 Ko­bie­ta wsta­ła po­wo­li, spo­glą­da­jąc na dzie­ci z cie­ka­wo­ścią, jakby sama chcia­ła się prze­ko­nać, jak za­re­agu­ją na ko­lej­ne słowa.

– O Boże, nie mamy dachu nad głową. Czy mo­żesz nam pomóc?”. Bóg speł­nił ich proś­bę, wzno­sząc dla nich domy. Lu­dzie byli wdzięcz­ni, cie­sząc się schro­nie­niem. Ale nie mi­nę­ło wiele czasu, a znowu za­brzmia­ły mo­dli­twy: O Boże, nie mamy pie­nię­dzy, mimo że dałeś nam je­dze­nie i schro­nie­nie. Czy nie mógł­byś ze­słać nam kosz­tow­no­ści?”.

Dzie­ci za­ci­snę­ły palce na brze­gach dy­wa­nów, jakby prze­czu­wa­jąc, co wy­da­rzy się dalej.

 – Bóg speł­nił ich ży­cze­nie. Wkrót­ce bo­gac­twa przy­cią­gnę­ły zło­dziei.

Grupa zo­sta­ła splą­dro­wa­na przez zło­dzie­i, a wśród ruin po­now­nie roz­brzmia­ły mo­dli­twy: O Boże, dla­cze­go nie obro­ni­łeś swo­ich wier­nych? Czy nie za­słu­ży­li­śmy na ochro­nę?”. Bóg uka­rał ra­bu­siów i zwró­cił lu­dziom ich skar­by, lecz oni, po­chło­nię­ci swoim do­bro­by­tem, za­po­mnie­li o Stwór­cy. Wtedy przy­szła za­ra­za.

 Ko­bie­ta za­czę­ła krą­żyć po dy­wa­nie, jakby nie mogła sobie zna­leźć miej­sca. Znała hi­sto­rię, opo­wia­da­ła ją nie­zli­czo­ną ilość razy… ale teraz, pa­trząc w sze­ro­ko otwar­te oczy dzie­ci, po­czu­ła, że słowa mają więk­szy cię­żar niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

– Lu­dzie umie­ra­li – po­wie­dzia­ła ci­szej. – Ich ciała pło­nę­ły od go­rącz­ki, dło­nie trzę­sły się w kon­wul­sjach. Wo­ła­li do Boga ostat­kiem sił: „O Boże, na co nam bo­gac­twa i do­bro­byt, gdy nasze ciała trawi za­ra­za? Ulecz nas!”. Bóg wy­słu­chał ich. Za­ra­za znik­nę­ła. Ple­mię ode­tchnę­ło i wró­ci­ło do swego do­bro­by­tu. Ale nie minął dzień… i znów przy­szli do Niego.

Dzie­ci za­mar­ły. Czuły, że zbli­ża się mo­ment kul­mi­na­cyj­ny opo­wie­ści.

O Boże”. – Ko­bie­ta unio­sła dło­nie, głos stał się głę­bo­ki, pra­wie groź­ny – Po­sia­dasz tak wiel­ką moc. Czy nie le­piej by­ło­by, gdy­byś po­dzie­lił się nią z nami?” Z nieba roz­legł się gniew­ny głos: Je­ste­ście jak dzie­ci, które myślą, że speł­nię każdą ich za­chcian­kę”.

Dzie­ci za­drża­ły. Ko­bie­ta za­wie­si­ła głos na dłuż­szą chwi­lę, po­zwa­la­jąc, by cisza wy­peł­ni­ła ciem­ność.

– Chce­cie wszyst­kie­go, nie dając nic w za­mian. Gdy macie mało, mo­dli­cie się do mnie. Gdy macie wszyst­ko, za­po­mi­na­cie. Speł­nię wasze pra­gnie­nie”.

Głos stał się nagle twar­dy jak ka­mień. Dzie­ci wstrzy­ma­ły od­dech.

– Bóg stwo­rzył wieżę – po­wie­dzia­ła sta­rusz­ka po­wo­li, pa­trząc na nie. – Wspi­naj­cie się. Tylko ten, kto do­trze na sam szczyt, zdo­bę­dzie to, czego pra­gnie.” I tak lu­dzie za­czę­li się wspi­nać. Jeden krok. Drugi. Trze­ci. A z każ­dym ko­lej­nym za­tra­ca­li sie­bie. Ich dło­nie sta­wa­ły się szpo­na­mi, oczy zmie­nia­ły się w czar­ne, puste ot­chła­nie, a ciała zmie­nia­ły kształt i mu­to­wa­ły. Kiedy ostat­ni czło­wiek do­tarł na szczyt, nie było już ludzi. Tylko po­two­ry. Boże, dla­cze­go nas oszu­ka­łeś?!”

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się smut­no, jakby znała od­po­wiedź, zanim jesz­cze padła.

– Czy nie tego chcie­li­ście?” – wy­szep­ta­ła, wcie­la­jąc się w głos Boga. – By stać się czymś wię­cej niż lu­dzie… mu­sie­li­ście prze­stać nimi być”.

 Dzie­ci wpa­try­wa­ły się w nią sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, a cisza po wy­po­wie­dzia­nych sło­wach zda­wa­ła się nie­mal na­ma­cal­na.

– I tak oto stwo­rze­nia, które nie­gdyś były ludź­mi, wciąż błą­ka­ją się w ciem­no­ściach… – do­koń­czy­ła cicho, sia­da­jąc po­wo­li na swoim po­sła­niu.

– Czy to praw­da, że sta­ro­żyt­ni mieli świa­tło? – za­py­ta­ło jedno z dzie­ci przy­ci­szo­nym, bo­jaź­li­wym gło­sem.

 Ko­bie­ta spoj­rza­ła na malca spod zmarsz­czo­nych brwi. Przez dłuż­szą chwi­lę mil­cza­ła, jakby za­sta­na­wia­ła się, czy po­win­na od­po­wie­dzieć. W końcu wes­tchnę­ła.

– Ponoć świa­tło sta­ro­żyt­nych było tak jasne, że ośle­pia­ło – po­wie­dzia­ła szep­tem. – Stwo­rze­nia nocy nie mogły przez nie prze­cho­dzić. Nie mogły się nawet do niego zbli­żyć.

Wśród dzie­ci roz­legł się szmer. Ktoś po­ru­szył się nie­spo­koj­nie.

– Mama mówi, że to przez sta­ro­żyt­nych nas tu wy­gna­li! – krzyk­nę­ło jedno z dzie­ci, bar­dziej obu­rzo­ne niż prze­stra­szo­ne.

– Czy wie­cie, czym jest wie­dza za­ka­za­na? – spy­ta­ła ko­bie­ta, nie od­po­wia­da­jąc wprost.

– Tech­no­lo­gia! – za­wo­ła­ły dzie­ci chó­rem, a w ich gło­sach po­brzmie­wa­ła jed­no­cze­śnie duma i lęk.

– Tak. – Ko­bie­ta ski­nę­ła głową. – Sta­ro­żyt­ni cheł­pi­li się swoją wie­dzą. Prze­sta­li być ludź­mi. Za­tra­ci­li czło­wie­czeń­stwo. Bo­go­wie prze­sta­li się nimi in­te­re­so­wać.

– Ale bo­go­wie teraz żyją wśród nas! – za­pro­te­sto­wa­ło jedno z dzie­ci.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się smut­no, jakby to stwier­dze­nie sły­sza­ła już ty­sią­ce razy.

– Zo­sta­li wy­gna­ni. – Jej głos stward­niał. – Wraz ze swo­imi po­słań­ca­mi zo­sta­li strą­ce­ni z nie­biań­skich sie­dzib przez czło­wie­ka.

– To nie­moż­li­we! – wy­szep­ta­ło jedno z dzie­ci.

– A jed­nak. – Ko­bie­ta wbiła wzrok w ciem­ność za nimi, jakby wi­dzia­ła coś, czego one nie mogły do­strzec.

– I co stało się potem? – za­py­tał ktoś nie­pew­nie.

– Lu­dzie zo­sta­li zmu­sze­ni do życia w ciem­no­ściach. – Jej głos za­brzmiał teraz jak echo pra­daw­nych opo­wie­ści. – Nie mieli już miast, które kie­dyś wznie­śli. Nie mieli już wie­dzy, którą się cheł­pi­li. Za­czę­li bu­do­wać swoje schro­nie­nia na smoku. Wal­czyć ze stwo­rze­nia­mi nocy, miesz­ka­jąc poza ochro­ną smoka.

Dzie­ci wstrzy­ma­ły od­dech.

– I wtedy od­na­leź­li swoje czło­wie­czeń­stwo. – Ko­bie­ta przy­mknę­ła oczy, jakby prze­no­si­ła się do od­le­głej prze­szło­ści. – Ucząc się magii.

– Ale… jak czło­wiek miał po­ko­nać Bogów? – spy­ta­ło jedno z dzie­ci gło­sem peł­nym nie­do­wie­rza­nia.

Ko­bie­ta otwo­rzy­ła usta, ale za­wa­ha­ła się. W jej spoj­rze­niu po­ja­wi­ła się nie­pew­ność.

– Tego nikt nie wie. To czasy przed wiel­ką ka­ta­stro­fą.

Dzie­ci spoj­rza­ły po sobie, wy­raź­nie nie­za­do­wo­lo­ne z tej od­po­wie­dzi.

– Wra­caj­cie do na­mio­tów.

Jęki nie­za­do­wo­le­nia wy­peł­ni­ły po­wie­trze. Jedno po dru­gim za­czę­ły wsta­wać, po­wo­li zwi­ja­jąc dy­wa­ny. Małe dło­nie za­ci­ska­ły się na ma­te­riale, jakby chcia­ły za­trzy­mać choć frag­ment hi­sto­rii, nie po­zwo­lić jej się roz­pro­szyć w ciem­no­ści. 

 Ko­bie­ta ru­szy­ła w stro­nę na­mio­tów, nio­sąc dywan pod pachą. Mrok gęst­niał wokół niej, a po­wie­trze stało się chłod­niej­sze. Na­mio­ty, choć tak zna­jo­me, teraz wy­glą­da­ły ina­czej – jak cie­nie prze­szło­ści, któ­rej nikt nie pa­mię­tał. Były wy­ko­na­ne z ma­te­ria­łu, z któ­re­go jej wio­ska sły­nę­ła. Mi­ster­nie wy­rzeź­bio­ny ste­laż z kości zwie­rząt po­kry­ty był na­pię­tą skórą. Ple­mię Kości, jak sama nazwa wska­zy­wa­ła, sły­nę­ło z wy­twa­rza­nia rze­czy z tego su­row­ca. Two­rzy­li broń, zbro­je oraz przed­mio­ty co­dzien­ne­go użyt­ku. Była to trud­na sztu­ka. Wy­ro­by cie­szy­ły się uzna­niem ze wzglę­du na trwa­łość i pięk­no.

Ko­bie­ta uchy­li­ła opa­da­ją­cą płach­tę wej­ścio­wą, prze­ci­ska­jąc się przez cia­sny otwór do środ­ka. Na ziemi leżał roz­ście­lo­ny dywan. Po­środ­ku na­mio­tu usta­wio­no lampę, w któ­rej świe­cił flu­ore­scen­cyj­ny grzyb. Zie­lo­ne świa­tło bi­ją­ce od grzy­ba oświe­tla­ło na­miot. Poza kil­ko­ma po­dusz­ka­mi w na­mio­cie nie było wielu rze­czy – więk­szość przed­mio­tów prze­cho­wy­wa­no na ze­wnątrz. Za lampą sie­dzia­ła dwój­ka dzie­ci: chło­piec i dziew­czyn­ka, trzy­ma­jąc w rę­kach księ­gi i pró­bu­jąc sku­pić się na ich tre­ści.

Twa­rze oboj­ga były wy­sma­ro­wa­ne czymś czar­nym. Chło­piec miał włosy spię­te w kucyk. Ciem­ne oczy dzie­ci zle­wa­ły się z mro­kiem. Włosy dziew­czyn­ki za­ple­cio­no w war­ko­czy­ki. Czar­ne oczy były czymś na­tu­ral­nym w ple­mie­niu Kości – lu­dzie na­uczy­li się wi­dzieć w ciem­no­ściach, co od­ci­snę­ło pięt­no na ich wy­glą­dzie. Prze­cho­dzi­li w dzie­ciń­stwie ry­tu­ał, który spra­wiał, że wi­dzie­li le­piej w ciem­no­ści niż inni lu­dzie.

– Azog, Palel, Gokki, Tauru… – re­cy­to­wa­ła dziew­czyn­ka.

Chło­piec wes­tchnął, pa­trząc, jak ko­bie­ta wcho­dzi do na­mio­tu i siada na­prze­ciw­ko nich.

– Mamo, dla­cze­go mu­si­my się tego uczyć? – spy­tał zde­ner­wo­wa­ny.

– To ważne. Jesz­cze tego nie ro­zu­mie­cie. Ro­dzi­ce prze­ka­za­li mi tę wie­dzę, gdy byłam mała. Teraz ja prze­ka­żę ją wam, a wy swoim dzie­ciom. Ta wie­dza nie może zgi­nąć.

Chło­piec po­pa­trzył na matkę bez zro­zu­mie­nia.

– Prze­cież to bez­sen­sow­ny zle­pek imion i nie­zro­zu­mia­łych nazw – po­wie­dział, wska­zu­jąc gruby tom le­żą­cy przed nim.

Uczy­li się już od paru mie­się­cy, a końca księ­gi nie było widać.

– Nie ro­zu­mie­cie jesz­cze tej wie­dzy.

– To tylko imio­na! – zi­ry­to­wał się chło­piec.

– To klu­cze. Kie­dyś, za­kła­da­jąc ro­dzi­ny, zo­sta­nie­cie tutaj albo prze­nie­sie­cie się w inne miej­sce, może na inną war­stwę. Wie­dza w ten spo­sób nie zgi­nie.

– Ja nie chcę się prze­pro­wa­dzać! – po­wie­dzia­ła dum­nie dziew­czyn­ka.

– Artus, Mera, wiem, że to trud­ne, ale mu­si­cie za­pa­mię­tać nazwy z tych ksiąg – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie ko­bie­ta.

– Uczy­my się już tyle czasu, a końca tej głu­piej książ­ki nie widać! – wy­buch­nął Artus.

Dziew­czyn­ka, wi­dząc zde­ner­wo­wa­nie brata, za­czę­ła się śmiać.

– Mera, prze­stań! – krzyk­nął Artus.

– Mera, nie draż­nij się z bra­tem – po­wie­dzia­ła sta­now­czo ko­bie­ta.

Nagle do­bie­gły ich ha­ła­sy z ze­wnątrz: wrza­wa i zde­ner­wo­wa­ne głosy. Ko­bie­ta na­tych­miast wsta­ła i wy­szła przed na­miot. Lu­dzie pa­ni­ko­wa­li, chwy­ta­jąc broń. W od­da­li do­strze­gła uzbro­jo­nych męż­czyzn idą­cych w rów­nych od­stę­pach. W jed­nej ręce trzy­ma­li lampy, w dru­giej mie­cze.

– Pu­styn­ni! – krzyk­nął ktoś z tłumu.

Tak lu­dzie nazy­wa­li odłam ple­mie­nia za­miesz­ku­ją­cy pu­sty­nie. Na twa­rzach wielu zbroj­nych wid­niał czer­wo­ny znak w kształ­cie otwar­tych ust z kłami, z któ­re­go biło de­li­kat­ne, czer­wo­ne świa­tło.

Ka­ni­ba­le – po­my­śla­ła z prze­ra­że­niem ko­bie­ta, roz­po­zna­jąc znak tabu.

W Astrum, gdy ktoś po­peł­nił nie­wy­ba­czal­ną zbrod­nię, na jego ciele po­ja­wiał się znak świad­czą­cy o winie. Ko­bie­ta szyb­ko wró­ci­ła do na­mio­tu.

– Za­bierz­cie ple­ca­ki i księ­gi! Ucie­kaj­cie! – po­wie­dzia­ła do dzie­ci.

Mera i Artus spoj­rze­li na matkę w za­kło­po­ta­niu.

– Już! – krzyk­nę­ła ko­bie­ta. – Ucie­kaj­cie Ba­gna­mi Nocy! Pu­styn­ni nie znają tych te­re­nów. Idź­cie do el­fic­kiej przy­sta­ni!

Dzie­ci w pa­ni­ce wy­bie­gły z na­mio­tu, nie wie­dząc, co się dzie­je. W od­da­li wi­dzie­li zbli­ża­ją­cych się zbroj­nych.

– Pu­styn­ni… – wy­szep­ta­ła z prze­ra­że­niem Mera.

Ko­bie­ta po­da­ła im ple­ca­ki.

– Scho­waj­cie księ­gi! Macie tu tro­chę pro­wian­tu. Nie daj­cie się zła­pać! Niech każde z was obie­rze inną drogę!

– Ja mogę wal­czyć – po­wie­dział spo­koj­nym gło­sem Artus.

– Idź­cie! Za­dbaj­cie, by księ­gi prze­trwa­ły! – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, zo­sta­wia­jąc dzie­ci.

Gdy zo­ba­czy­li przed sobą czar­ne, po­skrę­ca­ne drze­wa, za­mar­li w bez­ru­chu. Znali ten teren, ale po­dróż­ni nie bez po­wo­du na­zy­wa­li go za­ka­za­nym. Nawet wy­cho­wa­ni tutaj wie­dzie­li, że przej­ście przez te zie­mie było ry­zy­kow­ne.

– Artus, boję się. – Mera chwy­ci­ła rękę brata. Jej palce były zimne.

– Bę­dzie­my żyć. – Jego głos nie brzmiał prze­ko­nu­ją­co.

– Obie­caj.

– Obie­cu­ję.

Dzie­ci ru­szy­ły przed sie­bie, każde inną ścież­ką. Za ple­ca­mi sły­sze­li krzy­ki i od­gło­sy walki.

*

Artus biegł na oślep, sły­sząc za sobą krzy­ki. Pu­styn­ni byli tuż za nim. Cho­ciaż mieli prze­wa­gę li­czeb­ną, chło­pak znał ten teren jak wła­sną kie­szeń, a ich nie­zna­jo­mość oko­li­cy mogła dać mu szan­sę na uciecz­kę. Nagle po­czuł in­ten­syw­ną woń smoły. Przed nim roz­cią­ga­ło się czar­ne ba­jo­ro o gę­stej, lep­kiej po­wierzch­ni. Schy­lił się, pod­niósł ka­mień i ci­snął go w śro­dek ka­łu­ży. W wnę­trzu ka­łu­ży zo­ba­czył ruch.

Kroki zbli­ża­ły się coraz bar­dziej. Artus, choć nie wi­dział tak do­brze w ciem­no­ściach jak stwo­rze­nia nocy, nie po­trze­bo­wał lampy. Po­wo­li prze­szedł bo­kiem, omi­ja­jąc ba­jo­ro, po czym skrył się za drze­wem. Urwał ka­wa­łek rę­ka­wa ubra­nia i za­wią­zał na twa­rzy, za­sła­nia­jąc usta.

Dwóch Pu­styn­nych za­trzy­ma­ło się nie­opo­dal smoły.

– Mu­si­my ich zna­leźć! – rzu­cił jeden z nich.

– Po co mu te księ­gi? – za­py­tał drugi.

Po­wierzch­nia smoły za­bul­go­ta­ła. Coś tam było. Artus usły­szał trzask. Owło­sio­ne od­nó­ża wy­strze­li­ły z bagna i po­chwy­ci­ły jed­ne­go z pu­styn­nych. Męż­czy­zna wrza­snął. Stwo­rze­nie za­to­pi­ło w nim kły. Krzyk urwał się nagle… Artus wi­dział, jak stwo­rze­nie wcią­ga szar­pią­ce­go się czło­wie­ka w lepką ot­chłań. Drugi pu­styn­ny klął, pró­bu­jąc prze­bić be­stię mie­czem, ale było już za późno. Z tafli smoły wy­ło­ni­ła się jesz­cze ręka, zanim znik­nę­ła w czar­nej toni. Po­zo­sta­li zbroj­ni przy­bie­gli, sły­sząc hałas. Nie­pew­nie omi­nę­li ba­jo­ro. Artus wy­ko­rzy­stał ten mo­ment i ze­rwał się do dal­sze­go biegu. Głos Mery brzmiał w gło­wie chłop­ca. Nie mógł prze­stać o niej my­śleć. Czy żyła? Czy zdą­ży­ła uciec?

*

Mera bie­gła w pa­ni­ce, nie wie­dząc, gdzie jest. Ro­zej­rza­ła się de­spe­rac­ko, szu­ka­jąc ja­kie­goś punk­tu orien­ta­cyj­ne­go. W od­da­li do­strze­gła słabo świe­cą­ce sym­bo­le.

– Runa na­wi­ga­cyj­na – szep­nę­ła z ulgą.

Wie­dzia­ła już, gdzie się znaj­du­je. Każdą war­stwę Astrum dzie­li­ła ogrom­na ot­chłań. Wokół dziu­ry wzno­si­ły się for­ma­cje skal­ne. Ma­go­wie wy­ry­li w ich zbo­czach sym­bo­le ozna­cza­ją­ce kie­run­ki i numer war­stwy, co uła­twia­ło na­wi­ga­cję w ciem­no­ściach.

Krzy­ki zbli­ża­ły się coraz bar­dziej. Mera za­uwa­ży­ła po­bli­skie drze­wo o czar­nej, lep­kiej korze i wi­ją­cych się ga­łę­ziach. U jego pod­nó­ża zo­ba­czy­ła dziu­rę. Naj­pew­niej ja­kieś stwo­rze­nie nocy zro­bi­ło sobie tam gniaz­do. Przy drze­wie z ziemi wy­sta­wał prę­cik, na któ­rym za­wie­szo­na była świe­cą­ca kulka. Dziew­czyn­ka kuc­nę­ła, zgar­nę­ła zie­mię wokół prę­ci­ka. Z ziemi wy­ło­ni­ła się mała, opie­rzo­na głowa z dzio­bem.

Flip­per – po­my­śla­ła, chwy­ta­jąc stwo­rze­nie.

Ptak krę­cił się spa­ni­ko­wa­ny w jej rę­kach. Były to stwo­rze­nia znane z głu­po­ty – więk­szość życia spę­dza­ły, uda­jąc ro­śli­ny i za­ko­pa­ne w ziemi. Mera po­wo­li wsu­nę­ła się do dziu­ry pod drze­wem, roz­ja­śnia­jąc wnę­trze drżą­cym świa­tłem kulki na gło­wie Flip­pe­ra. Krzy­ki zbli­ża­ły się coraz bar­dziej.

Oby tylko wła­ści­ciel tego domu nie wró­cił – mo­dli­ła się w my­ślach.

Dziu­ra była pusta, ale Mera wie­dzia­ła, że takie kry­jów­ki czę­sto za­miesz­ki­wa­ły owa­do­po­dob­ne stwo­rze­nia nocy. Dziew­czyn­ka sku­pi­ła uwagę na ru­nach magii, które znała. Do­tych­czas po­zna­ła trzy sym­bo­le. Każdy w Astrum uczył się run, ich dzia­ła­nie za­le­ża­ło od życia maga. W pew­nym mo­men­cie po­ja­wia­ły się w umy­śle maga two­rząc uni­kal­ną kom­bi­na­cję sym­bo­li. Mera prze­la­ła ener­gię do jed­nej z run. Po­czu­ła, jak sta­pia się z ciem­no­ścią. Pu­ści­ła flip­pe­ra, który ru­szył ku wyj­ściu.

– To tylko flip­per! – Usły­sza­ła głos męż­czy­zny.

– Zaj­rzyj do dziu­ry – po­wie­dział drugi głos.

Mera uak­tyw­ni­ła drugą runę. Ciem­ność za­czę­ła wi­bro­wać. W po­wie­trzu roz­legł się nie­przy­jem­ny dźwięk ocie­ra­ją­cych się żu­wa­czek.

– Nie będę tam za­glą­dać! – obu­rzył się męż­czy­zna. – Nie znamy stwo­rzeń nocy za­miesz­ku­ją­cych te te­re­ny. Poza tym sły­szę dziw­ne od­gło­sy!

– Nie mogła pójść da­le­ko!

Głosy za­czę­ły się od­da­lać. Mera ode­tchnę­ła z ulgą. Nie mogła jed­nak jesz­cze wyjść – mu­sia­ła po­cze­kać, aż sy­tu­acja się uspo­koi.

Niech wła­ści­ciel tego gniaz­da tylko nie wróci – po­my­śla­ła go­rącz­ko­wo.

Z ta­kie­go miej­sca zwy­kle ko­rzy­sta­ły krwio­żer­cze stwo­rze­nia, które nie prze­pusz­cza­ły żad­nej oka­zji do zdo­by­cia po­ży­wie­nia. Z ple­ca­ka wy­cią­gnę­ła za­wi­niąt­ko. Zna­jo­my za­pach prze­szył jej noz­drza. Roz­wi­nę­ła pa­ku­nek i wsu­nę­ła ka­wa­łek do ust, sta­ra­jąc się nie my­śleć o smaku. Su­szo­na owa­dzi­na, choć obrzy­dli­wa, była pod­sta­wą każ­dej eks­pe­dy­cji – nie psuła się, za­spo­ka­ja­ła głód na wiele go­dzin i sku­tecz­nie ma­sko­wa­ła ludz­ki za­pach. Prze­żu­wa­ła po­wo­li, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój. Miała na­dzie­ję, że los bę­dzie ła­ska­wy i po­zwo­li prze­trwać.

*

 Artus nie mógł zgu­bić po­ści­gu – krzy­ki za jego ple­ca­mi nie ci­chły. Przy­sta­nął na chwi­lę, pró­bu­jąc ze­brać myśli. Wpadł na pe­wien po­mysł. Bagna Nocy bu­dzi­ły lęk. W ich sercu znaj­do­wa­ło się ogrom­ne ba­jo­ro smoły – le­go­wi­sko Upa­dłe­go. Nikt tam nie wcho­dził. Wszy­scy omi­ja­li to miej­sce, nie chcąc obu­dzić isto­ty. Upa­dli byli znani z po­tę­gi. Każdy mag Astrum w ciągu życia po­zna­wał sym­bo­le magii. Nie­licz­nym uda­wa­ło się osią­gnąć mak­sy­mal­ną po­jem­ność duszy, mie­rzo­ną dwu­na­sto­ma sym­bo­la­mi. Taki mag na­zy­wa­ny był Wcie­lo­nym i za­wie­rał kon­trakt z bo­giem, zy­sku­jąc jego moc. Dzię­ki temu bóg nie zni­kał, trwa­jąc po­mię­dzy świa­ta­mi.

 Jed­nak kon­trakt był ry­zy­kow­ny. Jeśli mag pod­czas wy­mia­ny przy­jął zbyt mało lub za dużo ener­gii, tra­cił duszę. Gdy bogu nie udało się wła­ści­wie prze­ka­zać ener­gii, scho­dził na plan śmier­tel­ni­ków, mu­tu­jąc i sie­jąc spu­sto­sze­nie w Astrum. Upa­dli byli wy­na­tu­rzo­ny­mi Bo­ga­mi, nie­gdyś po­tęż­ny­mi by­ta­mi, które teraz sta­no­wi­ły za­gro­że­nie.

 Bagna Nocy były sie­dli­skiem jed­ne­go z nich – Ja­nu­sa. Artus po­biegł w stro­nę naj­więk­sze­go ba­jo­ra, czu­jąc, jak serce bije coraz szyb­ciej. Upa­dli przez więk­szość czasu spali, ale obu­dze­ni siali po­strach. Po­tra­fi­li się prze­po­czwa­rzać, zy­sku­jąc jesz­cze więk­szą moc. Nie można ich było zabić, a w razie prze­gra­nej bitwy za­pa­da­li w sen. Każdy Upa­dły miał swoją do­me­nę. Na ob­sza­rze jej dzia­ła­nia za­krzy­wiał prawa na­tu­ry.

Artus do­tarł do ogrom­ne­go ba­jo­ra. Scho­wał się za drze­wem. Z od­da­li zo­ba­czył swo­ich prze­śla­dow­ców, bie­gną­cych w jego stro­nę. Sku­pił się na runie i prze­lał ener­gię. Dłoń za­pło­nę­ła, for­mu­jąc kulę ognia. Chło­piec rzu­cił kulę w ba­jo­ro, które mo­men­tal­nie za­ję­ło się pło­mie­nia­mi.

– Tu jest! Za nim! – krzyk­nął ktoś z tyłu.

Nagle Artus usły­szał ryk. Po­wierzch­nia smoły za­wi­bro­wa­ła, a ogień zgasł. Z tafli wy­ło­ni­ła się chuda, biała ręka, która opie­ra­jąc się o zie­mię, unio­sła ogrom­ne ciel­sko stwo­rze­nia. Oczom chłop­ca uka­za­ła się upior­na isto­ta przy­po­mi­na­ją­ca ro­ba­ka z dwie­ma dłu­gi­mi, ma­syw­ny­mi ła­pa­mi. Całe ciało Upa­dłe­go po­kry­wa­ły ludz­kie twa­rze – jedne pła­ka­ły, inne śmia­ły się. Z ich oczu oraz ust wy­pły­wa­ła smoła.

Artus wy­chy­lił się zza drze­wa i spoj­rzał na głowę po­two­ra, na któ­rej znaj­do­wa­ła się ogrom­na biała maska z ro­ga­mi. Jedna po­ło­wa maski przed­sta­wia­ła uśmiech, druga – za­sty­gły w smut­ku gry­mas. Nagle jedna z twa­rzy na ciele Upa­dłe­go spoj­rza­ła pro­sto na chłop­ca.

 – Boję się… muszę się scho­wać… – usły­szał wła­sny głos do­cho­dzą­cy z maski.

Prze­ra­żo­ny Artus szyb­ko sta­nął za drze­wem. Usły­szał, jak Upa­dły cią­gnie ciel­sko po ziemi. Maski na jego ciele wy­da­wa­ły z sie­bie różne głosy. Maski na jego ciele wy­da­wa­ły różne głosy.

– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzy­cza­ły.

Roz­le­gły się od­gło­sy walki i wrza­ski. Prze­śla­dow­cy Ar­tu­sa nie mieli naj­mniej­szych szans. Mimo że Upa­dły znaj­do­wał się do­pie­ro w pierw­szym sta­dium roz­wo­ju, był nie­zwy­kle po­tęż­ny. Chło­piec, nie pa­trząc za sie­bie, wy­ru­szył w dal­szą drogę, mo­dląc się w duchu, by po­twór nie ru­szył za nim.

– Oby grupa po­dróż­ni­ków ze Smoka przy­by­ła tutaj, by go uśpić – wes­tchnął, bie­gnąc przed sie­bie

*

Mera stała opar­ta o drze­wo, wy­cień­czo­na. Zgu­bi­ła więk­szość po­ści­gu. Po­dą­ża­ła za nią tylko jedna osoba. Pu­styn­ny nie po­sia­dał lampy. Czyż­by wi­dział w ciem­no­ści? Dziew­czyn­ka sku­pi­ła uwagę na runie, sta­pia­jąc się z ciem­no­ścią. By nie stra­cić kon­cen­tra­cji, za­czę­ła re­cy­to­wać imio­na z księ­gi.

– Azael, Belus, Geki, Mitur…

– Kto by po­my­ślał – usły­sza­ła za­do­wo­lo­ny głos. – My­śla­łem, że wszy­scy, któ­rzy o nas wie­dzą, zgi­nę­li.

Męski głos zbli­żał się do Mery. Po­czu­ła, jak coś zim­ne­go opla­ta jej ciało. Stra­ci­ła sku­pie­nie, dez­ak­ty­wu­jąc runę. Czar­ne, dy­mią­ce macki za­ci­snę­ły się wokół ciała Mery. Dziew­czyn­ka pró­bo­wa­ła się uwol­nić, ale im bar­dziej szar­pa­ła ciało, tym moc­niej ją opla­ta­ły. Zza drze­wa wy­szedł męż­czy­zna z uśmie­chem na ustach.

– Ga­nia­nie za wami jest mę­czą­ce – po­wie­dział spo­koj­nie. – Ale czuję, że było warto.

 Uniósł głowę i otwo­rzył sze­ro­ko usta, jakby chciał wziąć głę­bo­ki od­dech. Nagle za­czął się dusić i krztu­sić, spo­mię­dzy warg po­cie­kła ślina. Jabł­ko Adama prze­su­wa­ło się gwał­tow­nie pod skórą, jakby coś pró­bo­wa­ło wy­do­stać się na ze­wnątrz. Z ust męż­czy­zny wy­szły czar­ne palce, które wspar­ły się na ką­ci­kach warg, roz­sze­rza­jąc je jesz­cze bar­dziej. Z oczu po­pły­nę­ły łzy. Roz­legł się dźwięk pę­ka­ją­cych kości, gdy usta i szyja zo­sta­ły ro­ze­rwa­ne. Z wnę­trza wy­chy­nę­ło czar­ne, gro­te­sko­we ciało i opa­dło na zie­mię w ka­łu­żę krwi. Przez chwi­lę przy­po­mi­na­ło bez­kształt­ną masę, lecz nagle za­czę­ło ro­snąć.

Stwo­rze­nie po­wsta­ło, prze­wyż­sza­jąc wzro­stem dwóch do­ro­słych ludzi. Miało umię­śnio­ne ciało, owa­dzią głowę po­kry­tą czar­ny­mi pió­ra­mi i dłu­gie czuł­ki, które cią­gnę­ły się aż do ziemi. Duże, okrą­głe oczy błysz­cza­ły zło­wro­go, a żu­wacz­ki po­ru­sza­ły się, wy­da­jąc me­ta­licz­ne dźwię­ki. Od pasa w dół stwo­rze­nie owi­nię­te było czar­ną tka­ni­ną, od­sła­nia­ją­cą ludz­kie stopy i seg­men­to­wa­ny od­włok. Z ple­ców wy­ra­sta­ły dwie pary opie­rzo­nych skrzy­deł.

Mera po­czu­ła pa­nicz­ny strach. Nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­ła ta­kie­go stwo­rze­nia. Mimo swo­jej upior­no­ści po­ru­sza­ło się z dziw­ną gra­cją. Stwo­rze­nie zro­bi­ło kilka kro­ków w stro­nę dziew­czyn­ki, po­zo­sta­wia­jąc po­roz­ry­wa­ne ciało męż­czy­zny za sobą. Jego dło­nie, zimne jak lód, mu­snę­ły po­li­czek Mery.

Mam dzi­siaj nie­by­wa­łe szczę­ście – usły­sza­ła głos w gło­wie. 

Żu­wacz­ki stwo­rze­nia po­ru­sza­ły się, wy­da­jąc nie­przy­jem­ny, me­ta­licz­ny dźwięk. Be­stia we­pchnę­ła dwa palce do ust dziew­czyn­ki.

– Zy­ska­łem no­we­go no­si­cie­la i księ­gę – po­wie­dzia­ło stwo­rze­nie.

Mera spró­bo­wa­ła krzyk­nąć, ale za­miast dźwię­ku usta wy­da­ły tylko za­chryp­nię­ty szept. Lo­do­wa­ta dłoń wśli­zgi­wa­ła się coraz głę­biej, wci­ska­jąc język w głąb gar­dła. Tra­ci­ła od­dech. Wal­czy­ła. Czuła, jak świat ogra­ni­cza się do pal­ców ści­ska­ją­cych jej wnę­trze. Oczy za­szły mgłą. Myśli rwały się w po­pło­chu, jak ptaki trze­po­czą­ce w klat­ce.

– Nie martw się, nie po­trwa to długo – do­da­ło stwo­rze­nie z wi­docz­ną sa­tys­fak­cją, jakby zna­la­zło nową za­baw­kę.

*

Artus prze­stał sły­szeć ludzi, któ­rzy po­dą­ża­li jego śla­dem. W od­da­li, le­d­wie do­strze­gal­na przez pył i zmę­cze­nie, ma­ja­czy­ła osada elfów. Przy bra­mie cze­ka­li straż­ni­cy. Stan jego ciała był opła­ka­ny – wy­cień­czo­ny i głod­ny, z tru­dem sta­wiał ko­lej­ne kroki. Zbli­ża­jąc się do osady, ode­tchnął z ulgą. Nie wie­dział, ile dni mi­nę­ło od po­cząt­ku tej mor­der­czej uciecz­ki. Gdy zbli­żył się do bramy, usły­szał głos jed­ne­go ze straż­ni­ków.

– Kto tam?!

Elf miał brą­zo­wą skórę, spi­cza­ste uszy i białe włosy sple­cio­ne w war­kocz, ozdo­bio­ne ko­ra­li­ka­mi. Nosił lekką zbro­ję, a w dłoni dzier­żył włócz­nię. Artus opadł na ko­la­na.

– Je­stem z ple­mie­nia Kości – wy­sa­pał. – Na­pa­dli nas Pu­styn­ni… szu­kam schro­nie­nia…

Usły­szał zbli­ża­ją­ce się kroki straż­ni­ków i słowa, któ­rych nie ro­zu­miał. Głos mu się łamał, ale zdo­był się na jesz­cze jedno py­ta­nie:

– Czy moja sio­stra wró­ci­ła…?

To były ostat­nie słowa, jakie zdo­łał wy­mó­wić, zanim stra­cił świa­do­mość. Artus prze­bu­dził się w osa­dzie elfów. Czuł ból. Nie wie­dział, ile czasu mi­nę­ło. Ciało było wy­cień­czo­ne, ale umysł wciąż tkwił w noc­nej uciecz­ce. Mera… Usiadł gwał­tow­nie.

– Czy moja sio­stra wró­ci­ła? – wy­szep­tał.

Nikt mu nie od­po­wie­dział. Straż­ni­cy spoj­rze­li na sie­bie. W ich oczach nie było na­dziei. Artus pa­trzył na straż­ni­ków w mil­cze­niu. Wie­dział, że gdyby za­py­tał, usły­szał­by słowa, które roz­trza­ska­ły­by reszt­ki na­dziei. Już znał od­po­wiedź. Nie mu­siał wi­dzieć ruin. Nie mu­siał czuć dymu w noz­drzach. Wy­star­czy­ło mil­cze­nie straż­ni­ków – zimne, nie­ubła­ga­ne jak śmierć. Tego wie­czo­ru el­fo­wie wró­ci­li z misji zwia­dow­czej. Ple­mię Kości już nie ist­nia­ło. Zo­sta­ły tylko zglisz­cza, roz­sy­pa­ne kości i cisza, w któ­rej wciąż sły­chać było krzy­ki. Był ostat­ni. Przez kilka go­dzin sie­dział nie­ru­cho­mo, pa­trząc w ścia­nę. W końcu się­gnął po księ­gę, którą ura­to­wał. Palce prze­su­nę­ły się po sta­rych kart­kach. Imio­na. Nazwy. Sym­bo­le.

Czym jest ta księ­ga?

Słowa na kar­tach wy­da­wa­ły się bez­sen­sow­ne. A może kie­dyś na­bio­rą zna­cze­nia? Może za­wie­ra­ły od­po­wiedź na py­ta­nie, dla­cze­go ple­mię mu­sia­ło zgi­nąć? Po­czuł, jak coś w nim pęka. Mera nie żyła. Jego matka rów­nież. Ple­mię Kości było tylko wspo­mnie­niem. Ale Artus nadal od­dy­chał. Za­mknął księ­gę. Nie szu­kał już schro­nie­nia. Chciał od­po­wie­dzi. Chciał ze­msty. Gdy za­my­kał oczy, wi­dział ogień, który po­chło­nął jego dom. Sły­szał krzy­ki. Wi­dział twa­rze Pu­styn­nych. Sły­szał śmiech swo­jej sio­stry. Za­bił­by ich wszyst­kich. Nie miał wy­bo­ru. Jeśli chciał po­znać od­po­wiedź, mu­siał sam jej po­szu­kać. Przy­po­mniał sobie o lu­dziach miesz­ka­ją­cych na Smoku, któ­rzy po­sia­da­li wiel­kie bi­blio­te­ki pełne ksią­żek po­dróż­ni­ków. Zde­cy­do­wa­ny, wstał z łóżka, pełen nowej de­ter­mi­na­cji. Teraz wie­dział, gdzie szu­kać praw­dy. Po­czuł, jak ogar­nia go gniew i chęć ze­msty na opraw­cach swego ple­mie­nia. 

 

Mapa warstw:

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Ze spraw technicznych mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):

Szli po omacku, otoczeni mrokiem tak gęstym, że zdawał być się żywą istotą. – błędna składnia?

Dziewczynka miała uplecione włosy w warkoczyki. – tu podobnie?

– O Boże, nasz lud jest głodny. Czy nie mógłbyś nas nakarmić i napoić?” – brak kropki na końcu zdania?

Kobieta zawiesiła głos – lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei. Grupa została splądrowana przez złodziejii, a wśród ruin ponownie rozbrzmiały modlitwy: – tu nie rozumiem – czemu ten wyraz jest inaczej napisany?

Czuły, że zbliża się moment. – nie do końca jest jasne to zdanie – jaki moment?; moment czego?

„Bogowie” czasem piszesz wielką, a czasem małą literą i to niepotrzebnie tworzy błędy. Podobnie „Smok”.

Plemię Kości, jak sama nazwa wskazywała, słynęło z wytwarzania przedmiotów z tego surowca. Tworzyli broń, zbroje oraz przedmioty codziennego użytku. – powtórzenie?

 

 

Ogólnie w opowiadaniu jest sporo usterek interpunkcyjnych, które wymagają poprawy. Szczególnie, kiedy zdania są ujęte w cudzysłów, czasem dajesz kropkę przed, czasem po, a czasem kropki nie ma wcale. Trzeba to poprawić. Inne językowe także. Ja już reszty błędów nie wypisuję, żeby móc skupić się tylko na fabule. :)

 

Opisane wydarzenia mają niezwykle dramatyczny przebieg; fantastyczny świat, zasady nim rządzące i oryginalne nazwy dodają wartości Twojemu tekstowi. :)

Bardzo ładne mapki, brawa! :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Dzięki i pozdrawiam :D

Wzajemnie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Stworzyłeś interesujący świat, a choć poznałam zaledwie jego wycinek, opisane wydarzenia obudziły we mnie chęć poznania dalszych losów Artusa, bo domyślam się, że zaprezentowałeś tylko początek historii, a przyszłość chłopca odkryjesz w kolejnych opowieściach.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ponownie sugeruję, abyś skorzystał z tego wątku: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

że zdawał być się żywą istotą. → …że zdawał się być żywą istotą.

 

Minęło kilka dni, a ludzie ponownie podnieśli prośby ku niebu.

Kobieta podniosła się powoli… → Nie brzmi to najlepiej. Prośby/ modły wznosi się, nie podnosi.

Proponuję: Minęło kilka dni, a ludzie ponownie wznieśli prośby ku niebu.

Kobieta wstała powoli

 

a znowu zabrzmiały modlitwy :O Boże… → Zbędna spacja przed dwukropkiem, brak spacji po nim.

 

Dzieci ścisnęły palce na skrawkach dywanów… → Skrawki to ścinki/ kawałeczki, a przypuszczam, że dywany były całe.

Proponuję: Dzieci zacisnęły palce na brzegach/ skrajach dywanów

 

– Bóg spełnił ich życzenie.Kobieta zawiesiła głos – lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei. → Zawieszenie głosu potraktuj jak wtrącenie.

Proponuję: – Bóg spełnił ich życzeniekobieta zawiesiła głos – lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.

 

 Kobieta zaczęła krążyć po dywanie, jakby… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.

 

Dzieci zamarły. Czuły, że zbliża się moment. → Moment czego?

 

O Boże. ” → O Boże”.

Zbędne spacje po otwarciu i przed zamknięciem cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

że spełnię każdą ich zachciankę.” → …że spełnię każdą ich zachciankę”.

 

Spełnię wasze pragnienie.” → Spełnię wasze pragnienie”.

 

zdobędzie to, czego pragnie.” → …zdobędzie to, czego pragnie”.

 

a ciała wyginały i mutowały. → Co wyginały i mutowały ciała?

Proponuję: …a ciała zmieniały kształt i mutowały.

 

musieliście przestać nimi być.” → …musieliście przestać nimi być”.

 

Dzieci wpatrywały się w nią szeroko otwartymi oczami, a cisza po jej słowach… → Czy oba zaimki są konieczne?

Proponuję: Dzieci wpatrywały się w nią szeroko otwartymi oczami, a cisza po wypowiedzianych słowach

 

– Ale Bogowie teraz żyją wśród nas! – zaprotestowało jedno z dzieci.

Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby to pytanie zadawano jej już tysiące razy. → Dziecko nie zadało pytania.

Za SJP PWN: Bóg «w religiach monoteistycznych: istota nadprzyrodzona, stworzyciel i pan wszechświata» bóg «w religiach politeistycznych: istota lub jej wyobrażenie będące przedmiotem kultu»

Proponuję:– Ale bogowie teraz żyją wśród nas! – zaprotestowało jedno z dzieci.

Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby to stwierdzenie słyszała już tysiące razy.

 

Jedno po drugim zaczęły wstawać, powoli zwijając dywany. Małe dłonie zaciskały się na skrawkach materiału… → To nie były skrawki.

 

słynęło z wytwarzania przedmiotów z tego surowca. Tworzyli broń, zbroje oraz przedmioty codziennego użytku. → Powtórzenia nie brzmią najlepiej.

 

w której świecił fluorescencyjny grzyb. Zielone światło bijące od grzyba oświetlało namiot . → Jak wyżej. Wystarczy jedna spacja przed ostatnią kropką.

 

Dziewczynka miała uplecione włosy w warkoczyki. → Dość koślawe zdanie.

Proponuję: Włosy dziewczynki zapleciono w warkoczyki.

 

powiedział, wskazując na gruby tom leżący przed nim. → …powiedział, wskazując gruby tom leżący przed nim.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Uczymy się już tyle czasu, a końca tej głupiej książki nie widać! – wybuchł Artus. → – Uczymy się już tyle czasu, a końca tej głupiej książki nie widać! – wybuchnął Artus.

http://okiem-filolozki.blogspot.com/2013/06/zniko-czy-znikneo-wybucho-czy-wybuchneo.html

 

Ludzie panikowali, chwytając za broń. → Wystarczy: Ludzie panikowali, chwytając broń.

 

Kanibale –  pomyślała… → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.

 

–Już! → Brak spacji po półpauzie.

 

Urwał kawałek rękawa swojego ubrania i zawiązał na twarzy, zasłaniając usta. → Zbędny zaimek. Czy mógł urwać kawałek cudzego ubrania?

 

Rozejrzała desperacko… → Pewnie miało być: Rozejrzała się desperacko

 

Mera zauważyła pobliskie drzewo o czarnej, lepkiej korze i wijących się gałęziach. U podnóża drzewa zobaczyła dziurę. → Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: U jego podnóża zobaczyła dziurę.

 

oświetlając ściany drżącym światłem kulki… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …rozjaśniając wnętrze drżącym światłem kulki

 

Oby tylko właściciel tego domu nie wrócił– modliła się w myślach. → Brak spacji przed półpauzą.

 

Puściła Flippera, który ruszył ku wyjściu. → Dlaczego wielka litera?

 

– To tylko Flipper! – usłyszała głos mężczyzny. → – To tylko flipper! – Usłyszała głos mężczyzny.

 

Chłopiec rzucił kule w bajoro… → Literówka.

 

– Boję się… muszę się schować… – usłyszał własny głos wydobywający z maski. 

Przerażony Artus szybko schował się za drzewem. → Co głos wydobywał z maski? Pewnie chciałeś uniknąć kolejnego zaimka zwrotnego. Powtórzenie.

Proponuję: – Boję się… muszę się schować… – usłyszał własny głos dochodzący z maski.

Przerażony Artus szybko stanął za drzewem.

 

Maski na jego ciele wydawały z siebie różne głosy.

– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzyczały maski

Rozległy się odgłosy walki i krzyki. → Zbędny zaimek. Powtórzenia.

Proponuję: Maski na jego ciele wydawały różne głosy.

– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzyczały.

Rozległy się odgłosy walki i wrzaski.

 

Chłopiec, nie oglądając za siebie, wyruszył w dalszą drogę, modląc w duchu, by potwór nie ruszył za nim. → Przydałyby się zaimki zwrotne.

Proponuję: Chłopiec, nie patrząc za siebie, wyruszył w dalszą drogę, modląc się w duchu, by potwór nie ruszył za nim.

 

Dziewczynka skupiła uwagę na runie, stapiając z ciemnością. → Dziewczynka skupiła uwagę na runie, stapiając się z ciemnością.

 

Uniósł głowę do góry i otworzył szeroko usta, jakby chciał wziąć głęboki oddech. Nagle zaczął się dusić i krztusić, z jego ust pociekła ślina. → Masło maślane. Czy można c oś unieść do dołu? Zbędny zaimek. Powtórzenie.

Proponuję: Uniósł głowę i otworzył szeroko usta, jakby chciał wziąć głęboki oddech. Nagle zaczął się dusić i krztusić, spomiędzy warg pociekła ślina.

 

Z ust mężczyzny wyszły czarne palce, które wsparły się na kącikach warg, rozszerzając usta jeszcze bardziej. Z jego oczu popłynęły łzy. Rozległ się dźwięk pękających kości, gdy usta i szyja mężczyzny zostały rozerwane. Z jego wnętrza wypadło czarne, groteskowe ciało, opadło na ziemię w ekałużę  krwi. → Powtórzenia. Zbędne zaimki. Literówka.

Proponuję: Z ust mężczyzny wyszły czarne palce, które wsparły się na kącikach warg, rozszerzając je jeszcze bardziej. Z oczu popłynęły łzy. Rozległ się dźwięk pękających kości, gdy usta i szyja zostały rozerwane. Z wnętrza wychynęło czarne, groteskowe ciało i opadło na ziemię w kałużę krwi.

 

Od pasa w dół stworzenie nosiło czarną togę, odsłaniającą ludzkie stopy… – Toga nie jest szatą, którą można nosić od pasa w dół.

Proponuję: Od pasa w dół stworzenie owinięte było czarną tkaniną, odsłaniający ludzkie stopy

 

Z jego pleców wyrastały dwie pary opierzonych skrzydeł. → Zbędny zaimek.

 

– Mam dzisiaj niebywałe szczęście – usłyszała głos w głowie. → – Mam dzisiaj niebywałe szczęście – usłyszała głos w głowie. 

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie, telepatia.

 

ale zamiast dźwięku z jej ust wydobył się tylko zachrypnięty szept. Lodowata dłoń wślizgiwała się coraz głębiej, wciskając język w dół gardła. Dławiła się. Walczyła. Czuła, jak świat zwęża się do palców ściskających jej wnętrze. Oczy zaszły jej mgłą. Myśli rwały się w popłochu, jak ptaki trzepoczące się w klatce.

– Nie martw się, nie potrwa to długo… → Siękoza. Zbędne zaimki.

Proponuję: …ale zamiast dźwięku usta wydały tylko zachrypnięty szept. Lodowata dłoń wślizgiwała się coraz głębiej, wciskając język w głąb gardła. Traciła oddech. Walczyła. Czuła, jak świat ogranicza się do palców ściskających jej wnętrze. Oczy zaszły mgłą. Myśli rwały się w popłochu, jak ptaki trzepoczące w klatce.

 

Nie wiedział, ile dni minęło od początku tego morderczego pościgu. → Raczej: Nie wiedział, ile dni minęło od początku tej morderczej ucieczki.

 

– Napadli nas pustynni… szukam schronienia… → Czy tu aby nie powinno być: – Napadli nas Pustynni… szukam schronienia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, postaram się jutro poprawić cały tekst. Dalsze losy Artusa poznajemy w głównej linii fabularnej.

Bardzo proszę, Adeksie. Czy będzie nam dane poznać dalsze losy Artusa?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli będzie zainteresowanie, mogę wykopać z szuflady dalszą część.

Pozostaję z nadzieją, że wykopiesz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jutro wykopię tekst, podzielę go na kilka części (bo będzie za długi) i wstawię na betę. Sam fakt, że zainteresowałaś się moim uniwersum mocno mnie podbudował. Dzięki i pozdrawiam.

Bardzo się cieszę, Adeksie, że wywarłam dobry wpływ na Twoją decyzję.

Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka