
Opowiadanie z uniwersum Astrum.
Opowiadanie z uniwersum Astrum.
Mapa środkowej warstwy mieszkalnej:
– Dawno, dawno temu istniała grupa ludzi, która błądziła w ciemnościach. Szli po omacku, otoczeni mrokiem tak gęstym, że zdawał się być żywą istotą. Ich głosy drżały od strachu, a serca biły niespokojnie. Zmęczeni i przerażeni unieśli twarze ku niewidzialnemu niebu i zaczęli się modlić…
Stara kobieta zawiesiła głos, jakby czekała, aż ciemność dokończy jej myśl. Siedziała na wysłużonym dywanie, otoczona ciasnym kręgiem dzieci. Ich twarze, ledwie widoczne w mroku, rozświetlały tylko błyszczące oczy. Kamienna posadzka była zimna, ale nikt się nie skarżył.
W oddali majaczyły zarysy namiotów. Inni mieszkańcy zajmowali się uprawą fluorescencyjnych grzybów, które dawały mdłe światło i skromne pożywienie. Ale plemię Kości było inne. Nauczyło się żyć w ciemności. Nie pokonywali jej – stali się częścią mroku. Przetrwanie w tym morderczym świecie nie było przywilejem, lecz codzienną walką.
Kobieta wzięła głęboki oddech i zmieniła ton, nadając głosowi błagalną, pełną rozpaczy nutę:
– „O Boże, nasz lud jest głodny. Czy nie mógłbyś nas nakarmić i napoić?”
Dzieci drgnęły. Starsze już znały ten fragment, młodsze słuchały w napięciu.
– Bóg zesłał im jedzenie – kontynuowała staruszka – i wszyscy pożywili się do syta. Minęło kilka dni, a ludzie ponownie wznieśli prośby ku niebu.
Kobieta wstała powoli, spoglądając na dzieci z ciekawością, jakby sama chciała się przekonać, jak zareagują na kolejne słowa.
– „O Boże, nie mamy dachu nad głową. Czy możesz nam pomóc?”. Bóg spełnił ich prośbę, wznosząc dla nich domy. Ludzie byli wdzięczni, ciesząc się schronieniem. Ale nie minęło wiele czasu, a znowu zabrzmiały modlitwy: „O Boże, nie mamy pieniędzy, mimo że dałeś nam jedzenie i schronienie. Czy nie mógłbyś zesłać nam kosztowności?”.
Dzieci zacisnęły palce na brzegach dywanów, jakby przeczuwając, co wydarzy się dalej.
– Bóg spełnił ich życzenie. Wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei.
Grupa została splądrowana przez złodziei, a wśród ruin ponownie rozbrzmiały modlitwy: „O Boże, dlaczego nie obroniłeś swoich wiernych? Czy nie zasłużyliśmy na ochronę?”. Bóg ukarał rabusiów i zwrócił ludziom ich skarby, lecz oni, pochłonięci swoim dobrobytem, zapomnieli o Stwórcy. Wtedy przyszła zaraza.
Kobieta zaczęła krążyć po dywanie, jakby nie mogła sobie znaleźć miejsca. Znała historię, opowiadała ją niezliczoną ilość razy… ale teraz, patrząc w szeroko otwarte oczy dzieci, poczuła, że słowa mają większy ciężar niż kiedykolwiek wcześniej.
– Ludzie umierali – powiedziała ciszej. – Ich ciała płonęły od gorączki, dłonie trzęsły się w konwulsjach. Wołali do Boga ostatkiem sił: „O Boże, na co nam bogactwa i dobrobyt, gdy nasze ciała trawi zaraza? Ulecz nas!”. Bóg wysłuchał ich. Zaraza zniknęła. Plemię odetchnęło i wróciło do swego dobrobytu. Ale nie minął dzień… i znów przyszli do Niego.
Dzieci zamarły. Czuły, że zbliża się moment kulminacyjny opowieści.
– „O Boże”. – Kobieta uniosła dłonie, głos stał się głęboki, prawie groźny – „Posiadasz tak wielką moc. Czy nie lepiej byłoby, gdybyś podzielił się nią z nami?” Z nieba rozległ się gniewny głos: „Jesteście jak dzieci, które myślą, że spełnię każdą ich zachciankę”.
Dzieci zadrżały. Kobieta zawiesiła głos na dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza wypełniła ciemność.
– „Chcecie wszystkiego, nie dając nic w zamian. Gdy macie mało, modlicie się do mnie. Gdy macie wszystko, zapominacie. Spełnię wasze pragnienie”.
Głos stał się nagle twardy jak kamień. Dzieci wstrzymały oddech.
– Bóg stworzył wieżę – powiedziała staruszka powoli, patrząc na nie. – „Wspinajcie się. Tylko ten, kto dotrze na sam szczyt, zdobędzie to, czego pragnie.” I tak ludzie zaczęli się wspinać. Jeden krok. Drugi. Trzeci. A z każdym kolejnym zatracali siebie. Ich dłonie stawały się szponami, oczy zmieniały się w czarne, puste otchłanie, a ciała zmieniały kształt i mutowały. Kiedy ostatni człowiek dotarł na szczyt, nie było już ludzi. Tylko potwory. „Boże, dlaczego nas oszukałeś?!”
Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby znała odpowiedź, zanim jeszcze padła.
– „Czy nie tego chcieliście?” – wyszeptała, wcielając się w głos Boga. – „By stać się czymś więcej niż ludzie… musieliście przestać nimi być”.
Dzieci wpatrywały się w nią szeroko otwartymi oczami, a cisza po wypowiedzianych słowach zdawała się niemal namacalna.
– I tak oto stworzenia, które niegdyś były ludźmi, wciąż błąkają się w ciemnościach… – dokończyła cicho, siadając powoli na swoim posłaniu.
– Czy to prawda, że starożytni mieli światło? – zapytało jedno z dzieci przyciszonym, bojaźliwym głosem.
Kobieta spojrzała na malca spod zmarszczonych brwi. Przez dłuższą chwilę milczała, jakby zastanawiała się, czy powinna odpowiedzieć. W końcu westchnęła.
– Ponoć światło starożytnych było tak jasne, że oślepiało – powiedziała szeptem. – Stworzenia nocy nie mogły przez nie przechodzić. Nie mogły się nawet do niego zbliżyć.
Wśród dzieci rozległ się szmer. Ktoś poruszył się niespokojnie.
– Mama mówi, że to przez starożytnych nas tu wygnali! – krzyknęło jedno z dzieci, bardziej oburzone niż przestraszone.
– Czy wiecie, czym jest wiedza zakazana? – spytała kobieta, nie odpowiadając wprost.
– Technologia! – zawołały dzieci chórem, a w ich głosach pobrzmiewała jednocześnie duma i lęk.
– Tak. – Kobieta skinęła głową. – Starożytni chełpili się swoją wiedzą. Przestali być ludźmi. Zatracili człowieczeństwo. Bogowie przestali się nimi interesować.
– Ale bogowie teraz żyją wśród nas! – zaprotestowało jedno z dzieci.
Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby to stwierdzenie słyszała już tysiące razy.
– Zostali wygnani. – Jej głos stwardniał. – Wraz ze swoimi posłańcami zostali strąceni z niebiańskich siedzib przez człowieka.
– To niemożliwe! – wyszeptało jedno z dzieci.
– A jednak. – Kobieta wbiła wzrok w ciemność za nimi, jakby widziała coś, czego one nie mogły dostrzec.
– I co stało się potem? – zapytał ktoś niepewnie.
– Ludzie zostali zmuszeni do życia w ciemnościach. – Jej głos zabrzmiał teraz jak echo pradawnych opowieści. – Nie mieli już miast, które kiedyś wznieśli. Nie mieli już wiedzy, którą się chełpili. Zaczęli budować swoje schronienia na smoku. Walczyć ze stworzeniami nocy, mieszkając poza ochroną smoka.
Dzieci wstrzymały oddech.
– I wtedy odnaleźli swoje człowieczeństwo. – Kobieta przymknęła oczy, jakby przenosiła się do odległej przeszłości. – Ucząc się magii.
– Ale… jak człowiek miał pokonać Bogów? – spytało jedno z dzieci głosem pełnym niedowierzania.
Kobieta otworzyła usta, ale zawahała się. W jej spojrzeniu pojawiła się niepewność.
– Tego nikt nie wie. To czasy przed wielką katastrofą.
Dzieci spojrzały po sobie, wyraźnie niezadowolone z tej odpowiedzi.
– Wracajcie do namiotów.
Jęki niezadowolenia wypełniły powietrze. Jedno po drugim zaczęły wstawać, powoli zwijając dywany. Małe dłonie zaciskały się na materiale, jakby chciały zatrzymać choć fragment historii, nie pozwolić jej się rozproszyć w ciemności.
Kobieta ruszyła w stronę namiotów, niosąc dywan pod pachą. Mrok gęstniał wokół niej, a powietrze stało się chłodniejsze. Namioty, choć tak znajome, teraz wyglądały inaczej – jak cienie przeszłości, której nikt nie pamiętał. Były wykonane z materiału, z którego jej wioska słynęła. Misternie wyrzeźbiony stelaż z kości zwierząt pokryty był napiętą skórą. Plemię Kości, jak sama nazwa wskazywała, słynęło z wytwarzania rzeczy z tego surowca. Tworzyli broń, zbroje oraz przedmioty codziennego użytku. Była to trudna sztuka. Wyroby cieszyły się uznaniem ze względu na trwałość i piękno.
Kobieta uchyliła opadającą płachtę wejściową, przeciskając się przez ciasny otwór do środka. Na ziemi leżał rozścielony dywan. Pośrodku namiotu ustawiono lampę, w której świecił fluorescencyjny grzyb. Zielone światło bijące od grzyba oświetlało namiot. Poza kilkoma poduszkami w namiocie nie było wielu rzeczy – większość przedmiotów przechowywano na zewnątrz. Za lampą siedziała dwójka dzieci: chłopiec i dziewczynka, trzymając w rękach księgi i próbując skupić się na ich treści.
Twarze obojga były wysmarowane czymś czarnym. Chłopiec miał włosy spięte w kucyk. Ciemne oczy dzieci zlewały się z mrokiem. Włosy dziewczynki zapleciono w warkoczyki. Czarne oczy były czymś naturalnym w plemieniu Kości – ludzie nauczyli się widzieć w ciemnościach, co odcisnęło piętno na ich wyglądzie. Przechodzili w dzieciństwie rytuał, który sprawiał, że widzieli lepiej w ciemności niż inni ludzie.
– Azog, Palel, Gokki, Tauru… – recytowała dziewczynka.
Chłopiec westchnął, patrząc, jak kobieta wchodzi do namiotu i siada naprzeciwko nich.
– Mamo, dlaczego musimy się tego uczyć? – spytał zdenerwowany.
– To ważne. Jeszcze tego nie rozumiecie. Rodzice przekazali mi tę wiedzę, gdy byłam mała. Teraz ja przekażę ją wam, a wy swoim dzieciom. Ta wiedza nie może zginąć.
Chłopiec popatrzył na matkę bez zrozumienia.
– Przecież to bezsensowny zlepek imion i niezrozumiałych nazw – powiedział, wskazując gruby tom leżący przed nim.
Uczyli się już od paru miesięcy, a końca księgi nie było widać.
– Nie rozumiecie jeszcze tej wiedzy.
– To tylko imiona! – zirytował się chłopiec.
– To klucze. Kiedyś, zakładając rodziny, zostaniecie tutaj albo przeniesiecie się w inne miejsce, może na inną warstwę. Wiedza w ten sposób nie zginie.
– Ja nie chcę się przeprowadzać! – powiedziała dumnie dziewczynka.
– Artus, Mera, wiem, że to trudne, ale musicie zapamiętać nazwy z tych ksiąg – powiedziała spokojnie kobieta.
– Uczymy się już tyle czasu, a końca tej głupiej książki nie widać! – wybuchnął Artus.
Dziewczynka, widząc zdenerwowanie brata, zaczęła się śmiać.
– Mera, przestań! – krzyknął Artus.
– Mera, nie drażnij się z bratem – powiedziała stanowczo kobieta.
Nagle dobiegły ich hałasy z zewnątrz: wrzawa i zdenerwowane głosy. Kobieta natychmiast wstała i wyszła przed namiot. Ludzie panikowali, chwytając broń. W oddali dostrzegła uzbrojonych mężczyzn idących w równych odstępach. W jednej ręce trzymali lampy, w drugiej miecze.
– Pustynni! – krzyknął ktoś z tłumu.
Tak ludzie nazywali odłam plemienia zamieszkujący pustynie. Na twarzach wielu zbrojnych widniał czerwony znak w kształcie otwartych ust z kłami, z którego biło delikatne, czerwone światło.
Kanibale – pomyślała z przerażeniem kobieta, rozpoznając znak tabu.
W Astrum, gdy ktoś popełnił niewybaczalną zbrodnię, na jego ciele pojawiał się znak świadczący o winie. Kobieta szybko wróciła do namiotu.
– Zabierzcie plecaki i księgi! Uciekajcie! – powiedziała do dzieci.
Mera i Artus spojrzeli na matkę w zakłopotaniu.
– Już! – krzyknęła kobieta. – Uciekajcie Bagnami Nocy! Pustynni nie znają tych terenów. Idźcie do elfickiej przystani!
Dzieci w panice wybiegły z namiotu, nie wiedząc, co się dzieje. W oddali widzieli zbliżających się zbrojnych.
– Pustynni… – wyszeptała z przerażeniem Mera.
Kobieta podała im plecaki.
– Schowajcie księgi! Macie tu trochę prowiantu. Nie dajcie się złapać! Niech każde z was obierze inną drogę!
– Ja mogę walczyć – powiedział spokojnym głosem Artus.
– Idźcie! Zadbajcie, by księgi przetrwały! – odpowiedziała kobieta, zostawiając dzieci.
Gdy zobaczyli przed sobą czarne, poskręcane drzewa, zamarli w bezruchu. Znali ten teren, ale podróżni nie bez powodu nazywali go zakazanym. Nawet wychowani tutaj wiedzieli, że przejście przez te ziemie było ryzykowne.
– Artus, boję się. – Mera chwyciła rękę brata. Jej palce były zimne.
– Będziemy żyć. – Jego głos nie brzmiał przekonująco.
– Obiecaj.
– Obiecuję.
Dzieci ruszyły przed siebie, każde inną ścieżką. Za plecami słyszeli krzyki i odgłosy walki.
*
Artus biegł na oślep, słysząc za sobą krzyki. Pustynni byli tuż za nim. Chociaż mieli przewagę liczebną, chłopak znał ten teren jak własną kieszeń, a ich nieznajomość okolicy mogła dać mu szansę na ucieczkę. Nagle poczuł intensywną woń smoły. Przed nim rozciągało się czarne bajoro o gęstej, lepkiej powierzchni. Schylił się, podniósł kamień i cisnął go w środek kałuży. W wnętrzu kałuży zobaczył ruch.
Kroki zbliżały się coraz bardziej. Artus, choć nie widział tak dobrze w ciemnościach jak stworzenia nocy, nie potrzebował lampy. Powoli przeszedł bokiem, omijając bajoro, po czym skrył się za drzewem. Urwał kawałek rękawa ubrania i zawiązał na twarzy, zasłaniając usta.
Dwóch Pustynnych zatrzymało się nieopodal smoły.
– Musimy ich znaleźć! – rzucił jeden z nich.
– Po co mu te księgi? – zapytał drugi.
Powierzchnia smoły zabulgotała. Coś tam było. Artus usłyszał trzask. Owłosione odnóża wystrzeliły z bagna i pochwyciły jednego z pustynnych. Mężczyzna wrzasnął. Stworzenie zatopiło w nim kły. Krzyk urwał się nagle… Artus widział, jak stworzenie wciąga szarpiącego się człowieka w lepką otchłań. Drugi pustynny klął, próbując przebić bestię mieczem, ale było już za późno. Z tafli smoły wyłoniła się jeszcze ręka, zanim zniknęła w czarnej toni. Pozostali zbrojni przybiegli, słysząc hałas. Niepewnie ominęli bajoro. Artus wykorzystał ten moment i zerwał się do dalszego biegu. Głos Mery brzmiał w głowie chłopca. Nie mógł przestać o niej myśleć. Czy żyła? Czy zdążyła uciec?
*
Mera biegła w panice, nie wiedząc, gdzie jest. Rozejrzała się desperacko, szukając jakiegoś punktu orientacyjnego. W oddali dostrzegła słabo świecące symbole.
– Runa nawigacyjna – szepnęła z ulgą.
Wiedziała już, gdzie się znajduje. Każdą warstwę Astrum dzieliła ogromna otchłań. Wokół dziury wznosiły się formacje skalne. Magowie wyryli w ich zboczach symbole oznaczające kierunki i numer warstwy, co ułatwiało nawigację w ciemnościach.
Krzyki zbliżały się coraz bardziej. Mera zauważyła pobliskie drzewo o czarnej, lepkiej korze i wijących się gałęziach. U jego podnóża zobaczyła dziurę. Najpewniej jakieś stworzenie nocy zrobiło sobie tam gniazdo. Przy drzewie z ziemi wystawał pręcik, na którym zawieszona była świecąca kulka. Dziewczynka kucnęła, zgarnęła ziemię wokół pręcika. Z ziemi wyłoniła się mała, opierzona głowa z dziobem.
Flipper – pomyślała, chwytając stworzenie.
Ptak kręcił się spanikowany w jej rękach. Były to stworzenia znane z głupoty – większość życia spędzały, udając rośliny i zakopane w ziemi. Mera powoli wsunęła się do dziury pod drzewem, rozjaśniając wnętrze drżącym światłem kulki na głowie Flippera. Krzyki zbliżały się coraz bardziej.
Oby tylko właściciel tego domu nie wrócił – modliła się w myślach.
Dziura była pusta, ale Mera wiedziała, że takie kryjówki często zamieszkiwały owadopodobne stworzenia nocy. Dziewczynka skupiła uwagę na runach magii, które znała. Dotychczas poznała trzy symbole. Każdy w Astrum uczył się run, ich działanie zależało od życia maga. W pewnym momencie pojawiały się w umyśle maga tworząc unikalną kombinację symboli. Mera przelała energię do jednej z run. Poczuła, jak stapia się z ciemnością. Puściła flippera, który ruszył ku wyjściu.
– To tylko flipper! – Usłyszała głos mężczyzny.
– Zajrzyj do dziury – powiedział drugi głos.
Mera uaktywniła drugą runę. Ciemność zaczęła wibrować. W powietrzu rozległ się nieprzyjemny dźwięk ocierających się żuwaczek.
– Nie będę tam zaglądać! – oburzył się mężczyzna. – Nie znamy stworzeń nocy zamieszkujących te tereny. Poza tym słyszę dziwne odgłosy!
– Nie mogła pójść daleko!
Głosy zaczęły się oddalać. Mera odetchnęła z ulgą. Nie mogła jednak jeszcze wyjść – musiała poczekać, aż sytuacja się uspokoi.
Niech właściciel tego gniazda tylko nie wróci – pomyślała gorączkowo.
Z takiego miejsca zwykle korzystały krwiożercze stworzenia, które nie przepuszczały żadnej okazji do zdobycia pożywienia. Z plecaka wyciągnęła zawiniątko. Znajomy zapach przeszył jej nozdrza. Rozwinęła pakunek i wsunęła kawałek do ust, starając się nie myśleć o smaku. Suszona owadzina, choć obrzydliwa, była podstawą każdej ekspedycji – nie psuła się, zaspokajała głód na wiele godzin i skutecznie maskowała ludzki zapach. Przeżuwała powoli, starając się zachować spokój. Miała nadzieję, że los będzie łaskawy i pozwoli przetrwać.
*
Artus nie mógł zgubić pościgu – krzyki za jego plecami nie cichły. Przystanął na chwilę, próbując zebrać myśli. Wpadł na pewien pomysł. Bagna Nocy budziły lęk. W ich sercu znajdowało się ogromne bajoro smoły – legowisko Upadłego. Nikt tam nie wchodził. Wszyscy omijali to miejsce, nie chcąc obudzić istoty. Upadli byli znani z potęgi. Każdy mag Astrum w ciągu życia poznawał symbole magii. Nielicznym udawało się osiągnąć maksymalną pojemność duszy, mierzoną dwunastoma symbolami. Taki mag nazywany był Wcielonym i zawierał kontrakt z bogiem, zyskując jego moc. Dzięki temu bóg nie znikał, trwając pomiędzy światami.
Jednak kontrakt był ryzykowny. Jeśli mag podczas wymiany przyjął zbyt mało lub za dużo energii, tracił duszę. Gdy bogu nie udało się właściwie przekazać energii, schodził na plan śmiertelników, mutując i siejąc spustoszenie w Astrum. Upadli byli wynaturzonymi Bogami, niegdyś potężnymi bytami, które teraz stanowiły zagrożenie.
Bagna Nocy były siedliskiem jednego z nich – Janusa. Artus pobiegł w stronę największego bajora, czując, jak serce bije coraz szybciej. Upadli przez większość czasu spali, ale obudzeni siali postrach. Potrafili się przepoczwarzać, zyskując jeszcze większą moc. Nie można ich było zabić, a w razie przegranej bitwy zapadali w sen. Każdy Upadły miał swoją domenę. Na obszarze jej działania zakrzywiał prawa natury.
Artus dotarł do ogromnego bajora. Schował się za drzewem. Z oddali zobaczył swoich prześladowców, biegnących w jego stronę. Skupił się na runie i przelał energię. Dłoń zapłonęła, formując kulę ognia. Chłopiec rzucił kulę w bajoro, które momentalnie zajęło się płomieniami.
– Tu jest! Za nim! – krzyknął ktoś z tyłu.
Nagle Artus usłyszał ryk. Powierzchnia smoły zawibrowała, a ogień zgasł. Z tafli wyłoniła się chuda, biała ręka, która opierając się o ziemię, uniosła ogromne cielsko stworzenia. Oczom chłopca ukazała się upiorna istota przypominająca robaka z dwiema długimi, masywnymi łapami. Całe ciało Upadłego pokrywały ludzkie twarze – jedne płakały, inne śmiały się. Z ich oczu oraz ust wypływała smoła.
Artus wychylił się zza drzewa i spojrzał na głowę potwora, na której znajdowała się ogromna biała maska z rogami. Jedna połowa maski przedstawiała uśmiech, druga – zastygły w smutku grymas. Nagle jedna z twarzy na ciele Upadłego spojrzała prosto na chłopca.
– Boję się… muszę się schować… – usłyszał własny głos dochodzący z maski.
Przerażony Artus szybko stanął za drzewem. Usłyszał, jak Upadły ciągnie cielsko po ziemi. Maski na jego ciele wydawały z siebie różne głosy. Maski na jego ciele wydawały różne głosy.
– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzyczały.
Rozległy się odgłosy walki i wrzaski. Prześladowcy Artusa nie mieli najmniejszych szans. Mimo że Upadły znajdował się dopiero w pierwszym stadium rozwoju, był niezwykle potężny. Chłopiec, nie patrząc za siebie, wyruszył w dalszą drogę, modląc się w duchu, by potwór nie ruszył za nim.
– Oby grupa podróżników ze Smoka przybyła tutaj, by go uśpić – westchnął, biegnąc przed siebie
*
Mera stała oparta o drzewo, wycieńczona. Zgubiła większość pościgu. Podążała za nią tylko jedna osoba. Pustynny nie posiadał lampy. Czyżby widział w ciemności? Dziewczynka skupiła uwagę na runie, stapiając się z ciemnością. By nie stracić koncentracji, zaczęła recytować imiona z księgi.
– Azael, Belus, Geki, Mitur…
– Kto by pomyślał – usłyszała zadowolony głos. – Myślałem, że wszyscy, którzy o nas wiedzą, zginęli.
Męski głos zbliżał się do Mery. Poczuła, jak coś zimnego oplata jej ciało. Straciła skupienie, dezaktywując runę. Czarne, dymiące macki zacisnęły się wokół ciała Mery. Dziewczynka próbowała się uwolnić, ale im bardziej szarpała ciało, tym mocniej ją oplatały. Zza drzewa wyszedł mężczyzna z uśmiechem na ustach.
– Ganianie za wami jest męczące – powiedział spokojnie. – Ale czuję, że było warto.
Uniósł głowę i otworzył szeroko usta, jakby chciał wziąć głęboki oddech. Nagle zaczął się dusić i krztusić, spomiędzy warg pociekła ślina. Jabłko Adama przesuwało się gwałtownie pod skórą, jakby coś próbowało wydostać się na zewnątrz. Z ust mężczyzny wyszły czarne palce, które wsparły się na kącikach warg, rozszerzając je jeszcze bardziej. Z oczu popłynęły łzy. Rozległ się dźwięk pękających kości, gdy usta i szyja zostały rozerwane. Z wnętrza wychynęło czarne, groteskowe ciało i opadło na ziemię w kałużę krwi. Przez chwilę przypominało bezkształtną masę, lecz nagle zaczęło rosnąć.
Stworzenie powstało, przewyższając wzrostem dwóch dorosłych ludzi. Miało umięśnione ciało, owadzią głowę pokrytą czarnymi piórami i długie czułki, które ciągnęły się aż do ziemi. Duże, okrągłe oczy błyszczały złowrogo, a żuwaczki poruszały się, wydając metaliczne dźwięki. Od pasa w dół stworzenie owinięte było czarną tkaniną, odsłaniającą ludzkie stopy i segmentowany odwłok. Z pleców wyrastały dwie pary opierzonych skrzydeł.
Mera poczuła paniczny strach. Nigdy wcześniej nie widziała takiego stworzenia. Mimo swojej upiorności poruszało się z dziwną gracją. Stworzenie zrobiło kilka kroków w stronę dziewczynki, pozostawiając porozrywane ciało mężczyzny za sobą. Jego dłonie, zimne jak lód, musnęły policzek Mery.
– Mam dzisiaj niebywałe szczęście – usłyszała głos w głowie.
Żuwaczki stworzenia poruszały się, wydając nieprzyjemny, metaliczny dźwięk. Bestia wepchnęła dwa palce do ust dziewczynki.
– Zyskałem nowego nosiciela i księgę – powiedziało stworzenie.
Mera spróbowała krzyknąć, ale zamiast dźwięku usta wydały tylko zachrypnięty szept. Lodowata dłoń wślizgiwała się coraz głębiej, wciskając język w głąb gardła. Traciła oddech. Walczyła. Czuła, jak świat ogranicza się do palców ściskających jej wnętrze. Oczy zaszły mgłą. Myśli rwały się w popłochu, jak ptaki trzepoczące w klatce.
– Nie martw się, nie potrwa to długo – dodało stworzenie z widoczną satysfakcją, jakby znalazło nową zabawkę.
*
Artus przestał słyszeć ludzi, którzy podążali jego śladem. W oddali, ledwie dostrzegalna przez pył i zmęczenie, majaczyła osada elfów. Przy bramie czekali strażnicy. Stan jego ciała był opłakany – wycieńczony i głodny, z trudem stawiał kolejne kroki. Zbliżając się do osady, odetchnął z ulgą. Nie wiedział, ile dni minęło od początku tej morderczej ucieczki. Gdy zbliżył się do bramy, usłyszał głos jednego ze strażników.
– Kto tam?!
Elf miał brązową skórę, spiczaste uszy i białe włosy splecione w warkocz, ozdobione koralikami. Nosił lekką zbroję, a w dłoni dzierżył włócznię. Artus opadł na kolana.
– Jestem z plemienia Kości – wysapał. – Napadli nas Pustynni… szukam schronienia…
Usłyszał zbliżające się kroki strażników i słowa, których nie rozumiał. Głos mu się łamał, ale zdobył się na jeszcze jedno pytanie:
– Czy moja siostra wróciła…?
To były ostatnie słowa, jakie zdołał wymówić, zanim stracił świadomość. Artus przebudził się w osadzie elfów. Czuł ból. Nie wiedział, ile czasu minęło. Ciało było wycieńczone, ale umysł wciąż tkwił w nocnej ucieczce. Mera… Usiadł gwałtownie.
– Czy moja siostra wróciła? – wyszeptał.
Nikt mu nie odpowiedział. Strażnicy spojrzeli na siebie. W ich oczach nie było nadziei. Artus patrzył na strażników w milczeniu. Wiedział, że gdyby zapytał, usłyszałby słowa, które roztrzaskałyby resztki nadziei. Już znał odpowiedź. Nie musiał widzieć ruin. Nie musiał czuć dymu w nozdrzach. Wystarczyło milczenie strażników – zimne, nieubłagane jak śmierć. Tego wieczoru elfowie wrócili z misji zwiadowczej. Plemię Kości już nie istniało. Zostały tylko zgliszcza, rozsypane kości i cisza, w której wciąż słychać było krzyki. Był ostatni. Przez kilka godzin siedział nieruchomo, patrząc w ścianę. W końcu sięgnął po księgę, którą uratował. Palce przesunęły się po starych kartkach. Imiona. Nazwy. Symbole.
Czym jest ta księga?
Słowa na kartach wydawały się bezsensowne. A może kiedyś nabiorą znaczenia? Może zawierały odpowiedź na pytanie, dlaczego plemię musiało zginąć? Poczuł, jak coś w nim pęka. Mera nie żyła. Jego matka również. Plemię Kości było tylko wspomnieniem. Ale Artus nadal oddychał. Zamknął księgę. Nie szukał już schronienia. Chciał odpowiedzi. Chciał zemsty. Gdy zamykał oczy, widział ogień, który pochłonął jego dom. Słyszał krzyki. Widział twarze Pustynnych. Słyszał śmiech swojej siostry. Zabiłby ich wszystkich. Nie miał wyboru. Jeśli chciał poznać odpowiedź, musiał sam jej poszukać. Przypomniał sobie o ludziach mieszkających na Smoku, którzy posiadali wielkie biblioteki pełne książek podróżników. Zdecydowany, wstał z łóżka, pełen nowej determinacji. Teraz wiedział, gdzie szukać prawdy. Poczuł, jak ogarnia go gniew i chęć zemsty na oprawcach swego plemienia.
Mapa warstw:
Witaj. :)
Ze spraw technicznych mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):
Szli po omacku, otoczeni mrokiem tak gęstym, że zdawał być się żywą istotą. – błędna składnia?
Dziewczynka miała uplecione włosy w warkoczyki. – tu podobnie?
– „O Boże, nasz lud jest głodny. Czy nie mógłbyś nas nakarmić i napoić?” – brak kropki na końcu zdania?
Kobieta zawiesiła głos – lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei. Grupa została splądrowana przez złodziejii, a wśród ruin ponownie rozbrzmiały modlitwy: – tu nie rozumiem – czemu ten wyraz jest inaczej napisany?
Czuły, że zbliża się moment. – nie do końca jest jasne to zdanie – jaki moment?; moment czego?
„Bogowie” czasem piszesz wielką, a czasem małą literą i to niepotrzebnie tworzy błędy. Podobnie „Smok”.
Plemię Kości, jak sama nazwa wskazywała, słynęło z wytwarzania przedmiotów z tego surowca. Tworzyli broń, zbroje oraz przedmioty codziennego użytku. – powtórzenie?
Ogólnie w opowiadaniu jest sporo usterek interpunkcyjnych, które wymagają poprawy. Szczególnie, kiedy zdania są ujęte w cudzysłów, czasem dajesz kropkę przed, czasem po, a czasem kropki nie ma wcale. Trzeba to poprawić. Inne językowe także. Ja już reszty błędów nie wypisuję, żeby móc skupić się tylko na fabule. :)
Opisane wydarzenia mają niezwykle dramatyczny przebieg; fantastyczny świat, zasady nim rządzące i oryginalne nazwy dodają wartości Twojemu tekstowi. :)
Bardzo ładne mapki, brawa! :)
Pozdrawiam serdecznie, klik. :)
Pecunia non olet
Dzięki i pozdrawiam :D
Wzajemnie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Stworzyłeś interesujący świat, a choć poznałam zaledwie jego wycinek, opisane wydarzenia obudziły we mnie chęć poznania dalszych losów Artusa, bo domyślam się, że zaprezentowałeś tylko początek historii, a przyszłość chłopca odkryjesz w kolejnych opowieściach.
Wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ponownie sugeruję, abyś skorzystał z tego wątku: http://www.fantastyka.pl/loza/17
…że zdawał być się żywą istotą. → …że zdawał się być żywą istotą.
Minęło kilka dni, a ludzie ponownie podnieśli prośby ku niebu.
Kobieta podniosła się powoli… → Nie brzmi to najlepiej. Prośby/ modły wznosi się, nie podnosi.
Proponuję: Minęło kilka dni, a ludzie ponownie wznieśli prośby ku niebu.
Kobieta wstała powoli…
…a znowu zabrzmiały modlitwy :„O Boże… → Zbędna spacja przed dwukropkiem, brak spacji po nim.
Dzieci ścisnęły palce na skrawkach dywanów… → Skrawki to ścinki/ kawałeczki, a przypuszczam, że dywany były całe.
Proponuję: Dzieci zacisnęły palce na brzegach/ skrajach dywanów…
– Bóg spełnił ich życzenie. – Kobieta zawiesiła głos – lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei. → Zawieszenie głosu potraktuj jak wtrącenie.
Proponuję: – Bóg spełnił ich życzenie… – kobieta zawiesiła głos – …lecz wkrótce bogactwa przyciągnęły złodziei.
Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.
Kobieta zaczęła krążyć po dywanie, jakby… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.
Dzieci zamarły. Czuły, że zbliża się moment. → Moment czego?
– „ O Boże. ” → – „O Boże”.
Zbędne spacje po otwarciu i przed zamknięciem cudzysłowu. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
…że spełnię każdą ich zachciankę.” → …że spełnię każdą ich zachciankę”.
Spełnię wasze pragnienie.” → Spełnię wasze pragnienie”.
…zdobędzie to, czego pragnie.” → …zdobędzie to, czego pragnie”.
…a ciała wyginały i mutowały. → Co wyginały i mutowały ciała?
Proponuję: …a ciała zmieniały kształt i mutowały.
…musieliście przestać nimi być.” → …musieliście przestać nimi być”.
Dzieci wpatrywały się w nią szeroko otwartymi oczami, a cisza po jej słowach… → Czy oba zaimki są konieczne?
Proponuję: Dzieci wpatrywały się w nią szeroko otwartymi oczami, a cisza po wypowiedzianych słowach…
– Ale Bogowie teraz żyją wśród nas! – zaprotestowało jedno z dzieci.
Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby to pytanie zadawano jej już tysiące razy. → Dziecko nie zadało pytania.
Za SJP PWN: Bóg «w religiach monoteistycznych: istota nadprzyrodzona, stworzyciel i pan wszechświata» bóg «w religiach politeistycznych: istota lub jej wyobrażenie będące przedmiotem kultu»
Proponuję:– Ale bogowie teraz żyją wśród nas! – zaprotestowało jedno z dzieci.
Kobieta uśmiechnęła się smutno, jakby to stwierdzenie słyszała już tysiące razy.
Jedno po drugim zaczęły wstawać, powoli zwijając dywany. Małe dłonie zaciskały się na skrawkach materiału… → To nie były skrawki.
…słynęło z wytwarzania przedmiotów z tego surowca. Tworzyli broń, zbroje oraz przedmioty codziennego użytku. → Powtórzenia nie brzmią najlepiej.
…w której świecił fluorescencyjny grzyb. Zielone światło bijące od grzyba oświetlało namiot . → Jak wyżej. Wystarczy jedna spacja przed ostatnią kropką.
Dziewczynka miała uplecione włosy w warkoczyki. → Dość koślawe zdanie.
Proponuję: Włosy dziewczynki zapleciono w warkoczyki.
…powiedział, wskazując na gruby tom leżący przed nim. → …powiedział, wskazując gruby tom leżący przed nim.
Wskazujemy coś, nie na coś.
– Uczymy się już tyle czasu, a końca tej głupiej książki nie widać! – wybuchł Artus. → – Uczymy się już tyle czasu, a końca tej głupiej książki nie widać! – wybuchnął Artus.
http://okiem-filolozki.blogspot.com/2013/06/zniko-czy-znikneo-wybucho-czy-wybuchneo.html
Ludzie panikowali, chwytając za broń. → Wystarczy: Ludzie panikowali, chwytając broń.
Kanibale – pomyślała… → Jedna spacja po półpauzie wystarczy.
–Już! → Brak spacji po półpauzie.
Urwał kawałek rękawa swojego ubrania i zawiązał na twarzy, zasłaniając usta. → Zbędny zaimek. Czy mógł urwać kawałek cudzego ubrania?
Rozejrzała desperacko… → Pewnie miało być: Rozejrzała się desperacko…
Mera zauważyła pobliskie drzewo o czarnej, lepkiej korze i wijących się gałęziach. U podnóża drzewa zobaczyła dziurę. → Powtórzenie.
Proponuję w drugim zdaniu: U jego podnóża zobaczyła dziurę.
…oświetlając ściany drżącym światłem kulki… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …rozjaśniając wnętrze drżącym światłem kulki…
Oby tylko właściciel tego domu nie wrócił– modliła się w myślach. → Brak spacji przed półpauzą.
Puściła Flippera, który ruszył ku wyjściu. → Dlaczego wielka litera?
– To tylko Flipper! – usłyszała głos mężczyzny. → – To tylko flipper! – Usłyszała głos mężczyzny.
Chłopiec rzucił kule w bajoro… → Literówka.
– Boję się… muszę się schować… – usłyszał własny głos wydobywający z maski.
Przerażony Artus szybko schował się za drzewem. → Co głos wydobywał z maski? Pewnie chciałeś uniknąć kolejnego zaimka zwrotnego. Powtórzenie.
Proponuję: – Boję się… muszę się schować… – usłyszał własny głos dochodzący z maski.
Przerażony Artus szybko stanął za drzewem.
Maski na jego ciele wydawały z siebie różne głosy.
– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzyczały maski.
Rozległy się odgłosy walki i krzyki. → Zbędny zaimek. Powtórzenia.
Proponuję: Maski na jego ciele wydawały różne głosy.
– Do broni! Co to jest?! Na Gaje! – krzyczały.
Rozległy się odgłosy walki i wrzaski.
Chłopiec, nie oglądając za siebie, wyruszył w dalszą drogę, modląc w duchu, by potwór nie ruszył za nim. → Przydałyby się zaimki zwrotne.
Proponuję: Chłopiec, nie patrząc za siebie, wyruszył w dalszą drogę, modląc się w duchu, by potwór nie ruszył za nim.
Dziewczynka skupiła uwagę na runie, stapiając z ciemnością. → Dziewczynka skupiła uwagę na runie, stapiając się z ciemnością.
Uniósł głowę do góry i otworzył szeroko usta, jakby chciał wziąć głęboki oddech. Nagle zaczął się dusić i krztusić, z jego ust pociekła ślina. → Masło maślane. Czy można c oś unieść do dołu? Zbędny zaimek. Powtórzenie.
Proponuję: Uniósł głowę i otworzył szeroko usta, jakby chciał wziąć głęboki oddech. Nagle zaczął się dusić i krztusić, spomiędzy warg pociekła ślina.
Z ust mężczyzny wyszły czarne palce, które wsparły się na kącikach warg, rozszerzając usta jeszcze bardziej. Z jego oczu popłynęły łzy. Rozległ się dźwięk pękających kości, gdy usta i szyja mężczyzny zostały rozerwane. Z jego wnętrza wypadło czarne, groteskowe ciało, opadło na ziemię w ekałużę krwi. → Powtórzenia. Zbędne zaimki. Literówka.
Proponuję: Z ust mężczyzny wyszły czarne palce, które wsparły się na kącikach warg, rozszerzając je jeszcze bardziej. Z oczu popłynęły łzy. Rozległ się dźwięk pękających kości, gdy usta i szyja zostały rozerwane. Z wnętrza wychynęło czarne, groteskowe ciało i opadło na ziemię w kałużę krwi.
Od pasa w dół stworzenie nosiło czarną togę, odsłaniającą ludzkie stopy… – Toga nie jest szatą, którą można nosić od pasa w dół.
Proponuję: Od pasa w dół stworzenie owinięte było czarną tkaniną, odsłaniający ludzkie stopy…
Z jego pleców wyrastały dwie pary opierzonych skrzydeł. → Zbędny zaimek.
– Mam dzisiaj niebywałe szczęście – usłyszała głos w głowie. → – Mam dzisiaj niebywałe szczęście – usłyszała głos w głowie.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie, telepatia.
…ale zamiast dźwięku z jej ust wydobył się tylko zachrypnięty szept. Lodowata dłoń wślizgiwała się coraz głębiej, wciskając język w dół gardła. Dławiła się. Walczyła. Czuła, jak świat zwęża się do palców ściskających jej wnętrze. Oczy zaszły jej mgłą. Myśli rwały się w popłochu, jak ptaki trzepoczące się w klatce.
– Nie martw się, nie potrwa to długo… → Siękoza. Zbędne zaimki.
Proponuję: …ale zamiast dźwięku usta wydały tylko zachrypnięty szept. Lodowata dłoń wślizgiwała się coraz głębiej, wciskając język w głąb gardła. Traciła oddech. Walczyła. Czuła, jak świat ogranicza się do palców ściskających jej wnętrze. Oczy zaszły mgłą. Myśli rwały się w popłochu, jak ptaki trzepoczące w klatce.
Nie wiedział, ile dni minęło od początku tego morderczego pościgu. → Raczej: Nie wiedział, ile dni minęło od początku tej morderczej ucieczki.
– Napadli nas pustynni… szukam schronienia… → Czy tu aby nie powinno być: – Napadli nas Pustynni… szukam schronienia…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję, postaram się jutro poprawić cały tekst. Dalsze losy Artusa poznajemy w głównej linii fabularnej.
Bardzo proszę, Adeksie. Czy będzie nam dane poznać dalsze losy Artusa?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jeśli będzie zainteresowanie, mogę wykopać z szuflady dalszą część.
Pozostaję z nadzieją, że wykopiesz. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jutro wykopię tekst, podzielę go na kilka części (bo będzie za długi) i wstawię na betę. Sam fakt, że zainteresowałaś się moim uniwersum mocno mnie podbudował. Dzięki i pozdrawiam.
Bardzo się cieszę, Adeksie, że wywarłam dobry wpływ na Twoją decyzję.
Powodzenia!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.