Żaba zakumkała gniewnie i ukryła się pod kamieniem.
Smok Longos, gad o głowie dużej i szerokiej, masywnej szyi i baryłkowatym tułowiu ziewnął, odsłaniając paszczę z kopą zębów. Machnął niedbale potężnymi skrzydłami, podmuchem wywracając tuzin niedojedzonych czaszek, mrugnął trzecią powieką, wyprężył łuskowany, ciemnobrązowy, pokryty czarnymi plamkami grzbiet i spojrzał na wróżkę z ukosa.
– Cóżeś tak k’mnie przybiegła, nie całkiem bosa?
– Narracja ci się z dialogiem kąsa.
– Co?
– Co?
– Co “co”?
– Chanel? Numer pięć?
– To już rzeźnia raczej – mruknął smok.
– Jak zżynać, to z najlepszych.
– Prrr!! Tak można zarżnąć najlepszy pomysł! A nawet spalić żart.
– Ty mi o stosach nie mów! – Wróżka skrzywiła się z niesmakiem i poprawiła skrzydełka.
Smok sapnął:
– Tak przy ludziach?
– Jesteś przecież smokiem? Kręcą cię skrzydełka? Własnych ci mało?
– Wolę piersi i udka. Skrzydełka mi się kojarzą z comiesięczną kobiecą przypadłością.
Smok spojrzał na gościniec.
– Widzę, że znów przysyłają do mnie konserwy. A tłumaczyłem, że od czerstwych rycerzy wolę dziewice. Ale przyznać muszę, piękny wierzchowiec pod nim.
Żaba westchnęła:
– Ten znowu o koniach.
Wróżka uniosła dłoń, by osłonić oczy od słonecznego blasku. Przez chwilę przyglądała się nadjeżdżającemu. Na wspaniałym gorącokrwistym białym rumaku zbliżał się rycerz w pełnej, lśniącej zbroi, którą zdobił herb z trzema rdzawej barwy lwami w białym polu. Te lwy znała aż za dobrze. Pogardliwie wydęła wargi i zawyrokowała:
– Ach, on. Bęcwał.
– Chyba Bucefał?
– Zakuty łeb.
– Piękny ogon.
– Polemizowałabym. Zresztą i tak nieużywany. To fanatyk.
– Hippiki?
– Nie musisz być wulgarny. Ale on nic z tych rzeczy.
Smok łypnął na nią żółtym ślipiem, z niedowierzaniem zamrugał trzecią powieką i wysyczał:
– Toś jak pień głucha?
– Nie, nie rucha. To waginosceptyk. Przecież mówię. Jakaż byłam ślepa…
– Głucha, nie ślepa. Ja nic o waginie nie rzekłem. Pytałem, czy to fanatyk jeździectwa.
– Raczej wędkarstwa. Choć kija nie zamacza. Świętoszek. Oby kark skręcił na tym zagruzowanym podjeździe do twej jamy. – Zmieniła temat – Właściwie, czemu wolisz dziewice? Na milę czuć patriarchalną szowinistyczną mizoginią.
– Widzę, że już zostałem osądzony. I odsądzony od czci i wiary.
– Kobieta ma być czysta aż do ślubu, a potem zmienić się w maszynkę do rodzenia? Ale przecież ty się z nimi nie rozmnażasz.
– Wręcz przeciwnie, ja je zjadam.
– Ale czemu dziewice?
– Bo matrony są za tłuste, a tłuszcz mi szkodzi na wątrobę. Poza tym kodeks zabrania w okresie ochronnym.
– Jaki niby kodeks, w jakim niby okresie? Do czego ty pijesz?
Żaba zarechotała i szepnęła wróżce na ucho:
– Pije krew menstruacyjną – i na wszelki wypadek ukryła się znów pod kamieniem.
– Łowiecki.
– Ło, panie, zapomniałam, żeś smok-góral, ale gdzie ty te owieczki widzisz? – spytała rozglądając się – Ale kierunek słuszny, warto, żebyś się na nie przerzucił!
– Nie wolno odławiać matek karmiących.
– Czyli musisz czekać, aż ostatnie młode wykarmią?
– Prędzej umierają. Lub stają się równie czerstwe jak rycerze.
– To paładym.
– Chyba paladyn?
– I kto tu głuchy jak pień? Paładym. Bo mu pała dymi. W sensie czacha. Zakuty łeb.
Rycerz rzucił, nie zsiadając z konia:
– Ktoś mnie tu obraża? Moje dobre imię szarga?
– Da się je bardziej zszargać?
– Milcz, wiedźmo!
– Jestem wróżką.
– Zła wiedźmo, wraża wróżko, nienawistna niewiasto, puchu marny, czy czymkolwiek jesteś, miałem nadzieję, że cię już nigdy nie spotkam i z pamięci wyrzucę, ale jako rzep się mojego ogona uczepiłaś.
– Ogona to raczej ty nie używasz. Chyba że końskiego. Albo krowiego, spod którego wypadłeś.
– Po prostu milcz, bom tu nie z twojej przyczyny, a tego smoka, co miastu zagraża.
– Tobie zagraża, że za chwilę cię obrzucę paskudną klątwą!
– Znam cię dobrze, Chloe, buzia ci się nie zamyka, język niewyparzony, przekleństwa na nim często goszczą, ale ja tu z powodu nie twego, a gadziego języka. Ty tylko wrzodem, on prawdziwym zagrożeniem!
– Ja zagrażam miastu? Niby jak? – zdziwił się smok. – Raczej sam jestem zagrożony! Ginący gatunek! Gdzie Greenpeace?
– Wyżerasz piękne dziewice!
– Dziewice, owszem, ale z pewnością nie piękne. Same brzydkie przysyłają. W smaku nie ma różnicy, ale jednak estetyka dania się liczy. Mam nie tylko wrażliwe podniebienie, ale też tkliwą naturę, a nikt tego nie docenia! Jak danie apetycznie spogląda z talerza, to od razu lepiej na duszy.
– Miasto przez ciebie wymiera!
– Jak to?
– Zżerasz jego najlepsze córy.
– Gdyby te były najlepsze, to lepiej, żeby wymarło. Ale tak nie jest. Nie znasz realiów. Dla brzydkich córek i dla ładnych trzeba jednako sposobić posag. Owszem, błyskotki lubię, ale posagów od rodziców mych przekąsek nie pobieram. Więc jak zjem brzydką, to mają więcej dla ładnej. Można więc powiedzieć, że reguluję potrójne E.
– Potrójne E?
– Ekologię, ekonomię i eugenikę. Dzięki mnie więcej dzieci wysokiej urody urodzą. Nie jest ci w tej blasze zbyt gorąco? Rozdziej się, a swobodniej pogwarzymy. A i konia chyba grzbiet już boli.
– Dafnis tych płyt nigdy nie zdejmuje. Widzisz tę rdzę w okolicach krocza? Nawet leje przez nie – zakpiła wróżka.
– To nie rdza, a mój herb. Trzy Lwy na tarczy.
– Trzy Lwy na tarczy. Dwa sra… – zaczęła wróżka, ale smok zdzielił ją skrzydłem.
– Za co?
– Nie słyszałaś o licentia poetica?
– O wolności twórczej?
– Nie, wręcz przeciwnie, o prawie autorskim. A chciałaś popełnić plagiat!
– To było na prawie cycatej!
– Chyba cytatu?
– Już lepiej chyba wiem, w czego jestem prawie! – odparła, poprawiając swoje wdzięki.
– Prawie Chloe gada, gadzie, choć wiedźma – wtrącił paladyn.
– Prawie, prawie to mnie wkurzyliście. A gdy jestem wkurzony, to mi łacno dym z nozdrzy idzie i klimat się psuje.
– Prawie prawię, ale prawiczek mnie bronić nie będzie! Jedź stąd, złam kark, zejdź z oczu.
– Klimat, klimatem, wiadomo że i z waszej winy ociepla się niemetaforycznie, ale ważniejsza rzecz inna, musisz odlecieć lub zginąć, smoku Szortosie!
– Jestem Longos! Z tym śliskim draniem, Szortosem nie mam nic wspólnego!
– Smok to smok. Mniejszy, większy, średni, wszystko jedno, proporcje są umowne, a granice zatarte. Longos, Szortos czy inny Quetzalcoatl, jeden pies.
– Lepiej to odszczekaj, byś za chwilę jak pies nie skomlał.
– Nieugiętym i nieulękłym, więc na nic pogróżki. Zbieraj się stąd, smoku, nim cię podziurawię włócznią!
– Nie odlecę, bo to zaburzy ekosystem. A zresztą, mi tu wygodnie. I tobie, wiedźmo Chloe czy tam wróżko, też oczywiście końcówki ogona nie oddam.
– Po co jej końcówka twojego ogona?
– Wierzy w przesąd, że gdy go sobie w…
– Nie twój zafajdany interes, rycerzyku! – przerwała. – Nie dociekaj, bo zamienię cię w żabę albo coś jeszcze bardziej bezużytecznego.
– To może być coś bardziej bezużytecznego od żaby? – zdziwił się smok.
Spod kamienia wyskoczyła rozeźlona żaba i wykrzyknęła:
– O wypraszam sobie! Bezużyteczna? To może sam muchy będziesz łapać? A pranie jak rozwiesisz bez żabek?
– Racja – zgodziła się wiedźma – żaby bywają pożyteczne. Bajki o nich piszą. Całe cykle opowiadań tworzą. Więc zmienię cię w coś o wiele bardziej bezużytecznego.
– Czyli w co?
– W reprezentanta najstarszego zawodu świata!
– W dziwkę? Taką jak ty?
– Nie, nie w dziwkę. W filozofa!
– To jest taki zawód? – zdziwił się rycerz.
– Tak, tak jest taki zawód – przyznał smok.
– Zawód dla rodziców. Dla otoczenia. Dla rodziny.
– To już wolę być dziwką.
– Uspokójcie się, dzieci – mruknął smok pojednawczo. – Widzę tu problem, a nawet konflikt tragiczny. Trzeba to jakoś rozwiązać.
– Konflikt?
– Różnicę interesów. Każde pragnie czego innego.
– Ja niczego nie pragnę! – oburzył się paladyn. – Jestem czysty jak łza i pozbawiony pragnień! A mój interes jest we zamknięciu! Prowadzi mnie światło, wiara i cnota!
– Chyba głupota, zabobon i ciemnota – wtrąciła się wiedźma. – Męczy mnie już ten debil!
Smok syknął jej do ucha:
– Spraw, niech zrzuci te blachy, a cię od niego jednym kłapnięciem szczęki uwolnię. W tej konserwie to się boję, że mi w gardle ością stanie.
– Jemu nic nie stanie, nie martw się. Lepiej mi ognisko rozpal. Żabo? Gdzie się podziała ta twoja ropucha? Żabciu? Żabeczko? Przynieś mi trochę wawrzynu, rośnie tu niedaleczko.
– Po co ci wawrzyn? Chcesz spleść wieniec laurowy? – zdziwił się smok.
– Nie potrzeba mi laurów! – wzniośle wykrzyknął rycerz. – Wystarczy, że prawość rozjaśnia me lica!
Chloe odebrała od Żaby laurowe liście i rzuciwszy je w ogień zanuciła:
– Ja z niecnego Dafnisa goreję przyczyny,
Przeciwko Dafnisowi palę te wawrzyny.
Sprawcie to waszą mocą, czarowne uroki,
Niech durny Dafnis do miasta powraca bez zwłoki!
– Chyba słabną twe zaklęcia, bo ja się do miasta nie wybieram, dopóki smok stąd nie odleci, lub nie zginie w pojedynku. Ciebie wolno puszczę, uciekaj do puszczy!
– Sama się puszczę!
– A puszczaj się, ile wlezie, lubieżna ladacznico, nie obchodzi mnie to! Słusznie prawią mędrcy, że ciało raz puszczone dalej puszcza się samo! Jam tu z przyczyny złego smoka, co okolicę terroryzuje!
– Zły to, owszem, jestem, coraz bardziej, bom głodny. Nie lubię tak kłapać dziobem po próżnicy. Może byśmy zagrali w jakąś grę?
– Jaką niby?
– Ty, wiedźmo, masz chyba karty?
– Owszem, ale do tarota.
– Zagrajmy w pokera.
– Kartami do tarota? To profanacja!
– Ja tu grę nie dla pustej rozrywki proponuję, a by nasz problem rozstrzygnąć.
– A co karty mają do naszego problemu?
– Stara zasada zarządzania głosi, że należy problemy rozbierać na mniejsze. A te mniejsze rozbierać dalej. Aż znikną.
– To nadal nie tłumaczy, jak się to łączy z pokerem.
– Poker też może być rozbierany!
– Jesteś poje…
– Pojednawcą? – Smok ogonem oplótł wróżkę, kneblując jej usta jego końcówką. – To chciałaś powiedzieć?
– Świnia! – wykrztusiła z siebie Chloe, z trudem wypluwając gadzi knebel – Zjeżdżaj z tymi obleśnymi mackami!
– Myślałem, że chcesz sobie właśnie tę końcówkę włożyć…
– Po odcięciu od reszty twego cielska i odpowiedniej magicznej obróbce, przerośnięty waranie!
– Jakoś mi się nie spieszy, by odcinać sobie cokolwiek. Ale dobrze, niech wam będzie, zagrajmy o to.
– O co?
– Mam tu parę szmaragdów. – Rzucił błyskotki przed siebie. – I całkiem zmyślną Żabę. Jeśli uda się wam wygrać ode mnie te błyskotki i Żabę, to spełnię życzenie tego, kto będzie miał błyskotek więcej. Jeśli wiedźma wygra, pozwolę jej odciąć końcówkę mego ogona. Jeśli wygra paladyn, odlecę poszukać innej jadłodajni.
– My nie mamy szmaragdów, by nimi licytować!
– Macie swoje ciuszki. To w końcu rozbierany poker.
– Zaraz, zaraz! – zaprotestował Dafnis – Ja się na taką rozpustę nie godzę! Ona lubi paradować po nagu, ale ja, jak kocham światło, tak światła do pewnych rejonów mojego niegodnego ciała nie dopuszczam!
– Dostaję niestrawności od waszego marudzenia. Wolicie, bym miasto spopielił? Nie będę z tobą walczył, rycerzyku, szkoda mi łuski brudzić, ale skoro z miasta cię wysłali, to pożałują afrontu, jaki mi uczynili.
– Jak to, nie chcesz ze mną walczyć? Stawaj!
– Nie i już. Może jak już miasto spalę, to gdy przylecę ponownie, skoro tak bardzo chcesz, z waszej dwójki zrobię pieczyste.
– Zaraz! – wyskrzeczała Żaba. – Nie waż się palić miasta, nie wiemy nawet, ilu tam jest ludzi!
– Jak to nie wiemy?
– Odkąd zjadłeś obu demografów, nikt tego nie zlicza.
– Zjadłem też wszystkich stu dwudziestu prawników, więc bez względu na liczebność populacji, żadne pozwy zbiorowe nam nie grożą. – Smok czknął i wypuścił nosem obłok bordowego dymu – Choć, jak widać, mam od tego gazy.
– Czemu zjadłeś demografów? – zdziwiła się wróżka.
– Wiedziałem, że o prawników nikt nie zapyta.
– Poborców podatkowych też zjadłeś? – spytał rycerz z nadzieją.
– Nie, przykro mi: śmierć i podatki są nie do ruszenia.
Wróżka poprawiła włosy i powiedziała:
– No dobra, jeśli świętoszek się zgodzi, to ja mogę zagrać o twój ogon, smoku. Tylko Dafnis ma więcej części zbroi niż ja ciuchów nie tylko na sobie, ale i w szafie.
– Nie szkodzi – powiedział smok – zagramy tak, że liczy się osobno góra i dół zbroi, może jeszcze hełm i buty. Masz zielony kubraczek, spódnicę, kozaczki i kapelusz, więc będzie sprawiedliwie. To co, rycerzyku, przyjmujesz zakład? – Longos wyciągnął ku paladynowi łapę.
– Stoi. – Dafnis uderzył stalową rękawicą w smoczy pazur.
– Akurat!
– Siedź cicho, wiedźmo. Nie twój interes, w jakim stanie jest mój interes. Kto tasuje?
– Zamierzasz grać z konia? Daj odpocząć rumakowi. Od razu poznałem przecież, jak szlachetne to zwierzę, i z jakiej mitycznej krainy pochodzi! Dajże mu więc odpocząć wreszcie i usiądź z nami przy stoliku.
– Stoliku? – zdziwił się paladyn – I skąd wiesz, skąd mój koń?
– Ma na myśli ten płaski kamień, pokryty runami – wyjaśniła Żaba. – A co do konia, nie drążyłabym. Konie to jego konik.
– Nie konik, a rumak! Będziecie tasowali na zmianę, bo mam za duże łapska – dodał smok.
– To jak będziesz grał?
– Żaba będzie mi podawać karty.
– Widać, że bez Żaby tu się nic nie uda, a mówiłeś, że taka nieprzydatna! – zaśmiała się wróżka i puściła do Żaby oko. – Babska sztama? Solidarność jajników?
– Wal się. Myślisz, że nie wiem, w ilu waszych dekoktach obok oka traszki używacie skóry żaby albo żabich udek?
– Ale tylko dla smaku! I tylko samców, przysięgam!
– Już lepiej nie przysięgaj, tylko rozdawaj!
– Jak licytujemy?
– Jeden szmaragd to jedna część ubioru.
– To ja podbijam.
– I ja!
– Jeszcze przed wymianą kart? Odważnie.
Chloe szybko straciła kapelusz i buty, a Dafnis hełm i górę zbroi.
– Hej, ale to niesprawiedliwe – wykrzyknęła z oburzeniem wróżka – on pod spodem ma drugą zbroję, babskie, stalowe bikini! Pieprzony trans!
– Trochę tolerancji! – zaapelował smok. – Nie żyjemy w średniowieczu!
– A gdzie?
– W wydumanym świecie fantasy, który zbytnio sensu nie ma.
– To nie zmienia faktu, że to bikini jest nieuczciwe! Ja pod kubraczkiem mam tylko koszulę!
– To nie bikini!
– A co?
– To pomoc, bym nie ulegał mrocznym pokusom. Męskie sutki to droga, przez którą diabli mogą zwieść najbardziej niewinnego chłopca, więc trzeba było je zamknąć.
– Serio? Nosisz pas cnoty? I sutki zamknięte na kłódkę? – Wróżka z niedowierzaniem pokręciła głową. – Jesteś bardziej perwersyjny niż myślałam!
– Nie szkodzi, grajmy dalej, robię się coraz bardziej głodny.
– Zaraz, zaraz, nie spytaliśmy o najważniejszą rzecz: a co będzie, jak to my przegramy? – spytała wróżka. – Wyczuwam coś bardzo złego.
– Złego? Zależy jak smakujecie. Po prostu zjem was. Rycerzyk mięsko wydaje się mieć przednie, ty ciut zbyt obfite udka, ale nie można przecież sobie całkiem tłuszczu odmawiać.
– Co? Ja niby jestem tłusta?
– Nie gniewaj się już. Jak wy to inaczej mówicie? Krągła? Puszysta?
– Czemu wcześniej nie powiedziałeś, że chcesz nas zjeść?
– Mówiłem, tylko nie słuchaliście. Gramy dalej?
– Ten strip-poker zaczyna przypominać ruską ruletkę!
– Daleko idące przypuszczenie. Ale zakładając, że w tym świecie jest gdzieś coś tak okropnego jak Rosja, wynaleziono już nie tylko broń palną, ale i rewolwery i grywa się w kulkę podskakującą na obrotowym kole i nazywa to ruletką, to tak, rzeczywiście, trochę przypomina to ruską ruletkę. Grajmy.
Szybko smok rozebrał wiedźmę, tak że pozostała jej tylko mała przepaska biodrowa, w której chowała intymne amulety. Chloe ze wściekłą miną zasłaniała piersi rękoma i gniewnie patrzyła na Dafnisa:
– Na co czekasz? Zdejmuj żelazne bikini, tylko ono ci zostało. Przegrałeś!
– Nie mogę! Nie mam do niego klucza.
– Jak to? To kto go ma?
– Mój mistrz. Komtur Zygfryd de Love.
– Chyba Löwe?
– Czy to ważne? Lewe lewe lewe loff loff loff loff. Żabo, mamy chyba gdzieś łom? Znajdź łom i wyłamcie kłódki tego pociesznego stroju cnoty!
– Chyba cioty – parsknęła Chloe.
– Zaraz! – wykrzyknął rozpaczliwie paladyn. – Przyznaj, smoku, że oszukiwałeś!
– Niby jak? To przecież wy tasowaliście i rozdawaliście karty.
– A czy czasem nie czytasz w myślach?
– Niestety, tu mnie masz, czytam i brzydzi mnie to, co tam znajduję.
– I nie bałeś się, że poznamy ten sekret?
– Właśnie go poznałeś i co z tego?
– Unieważniam grę! Trzeba uznać, że się nie odbyła!
– Chciałbym tak móc różne rzeczy cofnąć. Odzobaczyć. Szczególnie twoje wyobrażenia tego, co byś robił z wróżką, gdyby nie kłódki. To obleśne, prymitywne, a na pewno – bluźniercze. Fuj.
– O! Czyli rycerzyk bez skazy i zmazy ma brudne myśli? – zaśmiała się wróżka. – Jakie, smoku? Co czerpie z tego pustego czerepu?
– Nie widzisz, że on sobie z nami, wiedźmo, igra?
– Owszem, w karty. I wygrywa.
– Czytając w myślach? To kant!
– Zważywszy, jaki mętlik musi być w twoich, to mu współczuję.
– Przecież on wiedział, kiedy blefujemy!
– Dlatego nigdy nie blefowałam.
– Gra jest zatem nieważna, to oszustwo!
– Oszustwem jest to, że nie masz kluczyka do swojego bikini. Żabo, gdzie ten łom?
– Zaraz! – zaoponował paladyn. – Skoro już uparłaś się grać, mimo oszustw smoka, głupia babo, to zagrajmy raz jeszcze, bez gada – o te ostatnie części stroju, który mamy na sobie.
– Po co, skoro już przegrałeś?
– Powiedzmy, że osobno można liczyć pas na piersiach a osobno ten niżej.
– I kto tu oszukuje? Żabo, masz ten łom?
– Szukam. Zaraz znajdę, a wy zagrajcie jeszcze jedną partię.
– Niech będzie. Rozdawaj.
Ledwie jednak karty zostały rozdane, ciemna pradawna moc, a raczej szmoc, gęstymi strugami wypłynęła spod pokrytego runami stolika i rozlała się, przyćmiewając słońce i całe niebo.
– Co się dzieje? – zdziwił się smok.
– To twoja sprawka, wiedźmo? – spytał rycerz.
Na stolik wskoczyła Żaba i zaczęła rosnąć. Zaskrzeczała:
– Biedni głupcy! Durny smoku, debilny rycerzyku i kretyńska wiedźmo, cała wasza gra od początku była zaaranżowanym przeze mnie rytuałem! Rytuałem przywrócenia!
– Przywrócenia czego, Żabo?
– Nie jestem Żabą!
– A czym?
– Żabem! Płci męskiej! Ha! I przywrócę tu to, co anonimowa osoba będąca autorem tego idiotycznego świata i naszych przygód, zaniedbała!
– To znaczy co?
– Sens! Nie widzicie, jakie tu wszystko absurdalne? Bezsensowne dialogi, rachityczne opisy, papierowe postacie! Nie da się w świecie zanurzyć, bo odrzuca. Gdzie imersja? Gdzie fabuła? Gdzie porządek? Przez ten rytuał jesteście ze mną związani i będziecie mi służyć przy budowie nowego, wspaniałego świata! Nowego ładu!
Czarne niebo rozświetliły błyskawice, wyrywając z mroku przerażone twarze. Wśród huku gromów słychać było tylko upiorny rechot i rżenie konia.
– Nigdy! – wykrzyknął smok, ale Żab, większy teraz od człowieka, machnął tylko ręką i smok zastygł w bezruchu.
Paladyn wyciągnął z juków miecz i zakrzyknął:
– Na potęgę posępnego czerepu! Mocy, przybywaj!
Jednak znów Żab machnął łapą i Dafnis zmienił się w piękną, muskularną rzeźbę w stalowym bikini z mieczem wzniesionym wysoko nad głową.
– Na nic tu twoja moc, w porównaniu ze szmocą!
Wiedźma złożyła ręce do czaru i zaczęła inkantację. Żab łypnął na nią okiem i powiedział:
– Nim rzucisz jakieś zaklęcie lub zrobisz coś równie głupiego, musisz wiedzieć, że jestem byłym współlokatorem kuzyna siostrzeńca brata twojego ojca!
– Eeee… Czyli kim właściwie dla mnie jesteś?
– Kompletnie nikim i właśnie dlatego zaraz zginiesz!
W blasku błyskawic Żab zarechotał:
– Stałem się Śmiercią. Niszczycielem światów!
– Hej – zarżał rumak. – Zapomnieliście o czarnym koniu tych igrzysk! Uciekaj, Żabo, pókim dobry!
– Przecież jesteś jak śnieg biały! – zdziwiła się wróżka.
– Nie. – Smok, który nagle odkamieniał, pokręcił głową. – To tylko mistyfikacja. Już dawno się domyśliłem skąd ten rumak!
Koń potrząsnął grzywą. Petryfikacja Dafnisa uległa odwróceniu, a biała maść wierzchowca rozlała się wokół, oświetlając na powrót niebo, po czym na samym końskim ciele zaczęła plamami i pasmami ciemnieć. Przez chwilę koń przypominał zebrę.
– Grałeś w Juwentusie? – zdziwił się rycerz.
Przemiana postępowała dalej. Wreszcie piękny kary koń zarżał tryumfalnie i spytał:
– Wiecie już, skąd jestem?
Smok pokiwał głową:
– Domyślałem się!
– Nie poddam się! – zaskrzeczała Żaba.
– Nie masz szans – powiedziała wróżka. Nie przejmując się nagością, wstała i podeszła do wierzchowca. Pogładziła lśniący grzbiet, wtuliła się w grzywę i pocałowała muskularny kark.
Paladyn podszedł z drugiej strony.
– Nie masz szans, bo to jest koń…
– …z Walony!